5300
Szczegóły |
Tytuł |
5300 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5300 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5300 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5300 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JEFF NOON
Py�ki
(Przek�ad: Jacek Manicki)
Dla Julie
JOHN BARLEYCORN
Kiedy� z zachodu go�ci trzech przysz�o
Na szcz�cia licz�c �ut,
I tych trzech go�ci wnet uradzi�o:
John Barleycorn kaput.
P�ugiem i bron� go katowali,
Ogromny by� ich trud,
I tych trzech go�ci w ko�cu orzek�o:
John Barleycorn ju� trup.
Przele�a� w ziemi czas dosy� d�ugi,
A� przysz�y d�d�yste dni,
I ma�y sir John zn�w podni�s� �epek,
W g�by si� za�mia� trzy.
W�ciekli za ostre kosy porwali,
By z n�g go zaraz �ci��,
Potem z wid�ami wraz na� natarli,
By odwet na nim wzi��.
W ko�cu m��ci� go j�li
I bili ile si�,
Lecz b�l najwi�kszy m�ynarz mu zada�,
Co zmieli� go na py�.
I ma�y sir John w kufelku piwa
I w szklaneczce whisky,
Tam ma�y sir John na koniec dowi�d�,
�e jest najt�szym z nich.
(anonim)
Kichni�cie:
7 maja
Niedziela 6.19 rano
Aaaaaap�������sik
WYJ�TEK Z �WOJEN LUSTERKOWYCH� R.B. TSHIMOSY
Niewielu dzi� w�tpi, �e jednym z najwa�niejszych dokona� ubieg�ego wieku by�o
opracowanie metody rejestracji marze� sennych na no�niku wielokrotnego
odtwarzania -
ta�mie biomagnetycznej powleczonej ciecz� o nazwie Fantasm. To wyzwolenie psyche
w jej
najbardziej zaawansowanej postaci nazwano Wurtem. Poprzez bramy Wurta ludzie
mogli
odwiedza� do woli w�asne marzenia senne albo, co nios�o za sob� wi�ksze ryzyko,
czyje� sny.
Przyjmuje si� powszechnie, �e to �przej�cie pomi�dzy rzeczywisto�ci� a snem�
pierwsza otworzy�a antropomorfolog ,,Panna Hobart�, ale faktyczne pochodzenie
Wurta i
metody przedostawania si� tam istot ludzkich (za po�rednictwem �pi�rek snu�
wsuwanych w
usta) pozostanie na zawsze owiane mgie�k� tajemnicy.
�w frustruj�cy brak wiedzy na ten temat wynika w znacznej mierze z samej natury
Wurta, poniewa� ��wiat marze� sennych� bardzo szybko zacz�� �y� w�asnym �yciem.
Ludzie
z Ziemi, poza nielicznymi wyj�tkami, z pocz�tku nie zdawali sobie sprawy z tego
aspektu
odkrycia. To w�a�nie �w �autokreatywny� atrybut �wiata Wurta doprowadzi� w ko�cu
do
szeregu bitew, kt�re nazywamy teraz �Wojnami lusterkowymi�. W niniejszej ksi��ce
spr�bujemy prze�ledzi� ch�odnym okiem te straszne wojny pomi�dzy snem a jaw�,
konflikt,
w kt�rym, zanim w ko�cu wy�oniony zosta� zwyci�zca, obie strony ponios�y
niepowetowane
straty.
Wszystkie wielkie teorie prowadzenia wojen sprowadzaj� si� w zasadzie do
manifestacji zaborczo�ci. I tak istoty ze snu, rosn�c w si��, zacz�y patrze� z
g�ry na tych,
kt�rzy o nich �nili, i nazywa� ich pogardliwie �bajarzami� z planety Ziemia.
Dosz�o do tego,
�e istoty ze snu postrzegaj� obecnie swe urojone kr�lestwo jako odr�bny �wiat i
nazywaj� go
Planet� Wurt. �Wurtualni� d��� do niezawis�o�ci.
W barierze, kt�ra oddziela sen od rzeczywisto�ci, istnia� jeden szczeg�lnie
s�aby punkt
umiejscowiony w psychicznej aurze spowijaj�cej Manchester, ton�ce w strugach
deszczu
miasto w po�udniowo-zachodniej Singlii (kt�r� w tamtych prymitywnych czasach
nazywano
Angli�). To w tym legendarnym mie�cie mia� miejsce incydent nazywany obecnie
Zapyleniem. Uwa�a si� powszechnie, �e by�a to jedna z pierwszych potyczek w
Wojnach
lusterkowych...
PONIEDZIA�EK 1 MAJA
Ojciec powiedzia� mi kiedy�, �e �y� b�d� tyle lat, ile ziarenek piasku zdo�am
pomie�ci� w gar�ci. W konsekwencji do�y�am tak s�dziwego wieku, �e teraz, kiedy
moje
wyniszczone przez czas cia�o z�o�y�a niemoc, pozosta� mi tylko g�os - to Widmo,
to
pragnienie opowiadania.
Nazywam si� Jones. Proste nazwisko nie pasuj�ce do imienia, kt�re na chrzcie
nada�
mi ojciec - Sybilla. Sybilla Jones. Urodzi�am si� z przekle�stwem Upo�ledzenia,
co oznacza,
�e nie by�am zdolna do snucia marze� sennych. Wyobra�cie sobie �ycie bez sn�w w
czasach,
kiedy ca�y �wiat uzale�niony by� od pi�rek Wurta, tego wsp�lnego snu. Stan
Upo�ledzenia to
wada genetyczna; na dolegliwo�� t� cierpie� b�dzie zawsze sze�� procent
populacji. Ci,
kt�rzy �nili, nazywali nas Dodo, bezpi�rymi ptakami. W m�odo�ci cz�sto
wyobra�a�am sobie
t� Dodo-cz�stk� siebie: raz jako rzek� ciemnej, sterylnej cieczy p�yn�c� mymi
�y�ami, kiedy
indziej jako czarnego, wyg�odnia�ego �uka mieszkaj�cego w brzuchu i �eruj�cego
na moich
wykluwaj�cych si� snach.
By�o to moje przekle�stwo. Bramy Krainy Czar�w by�y przede mn� zamkni�te.
Wybawienie stanowi� dar Widma, kt�ry umo�liwia� mi dost�p do my�li innych os�b.
By�am telepatk�, potrafi�am czyta� w umys�ach, ale �ycie swoje prze�ywa�am w
jednej
ods�onie. Sto pi��dziesi�t dwa lata prze�y�am w tym stanie, a piasek wci�nie si�
wsz�dzie.
Zapcha ka�dy otw�r. Z�o�ona mapa m�zgu z czasem staje si� ogrodem ruchomych
piask�w.
Nie zawsze tak by�o.
Kiedy� by�am m�oda i pi�kna, bez przerwy spragniona - czy to krwi, czy mi�o�ci,
czy
alkoholu - to bez znaczenia. Ujmijmy to tak: rekompensowa�am sobie brak sn�w.
Gorliwie
poddawa�am si� burzy hormon�w, dobrowolnie sk�ada�am siebie w ofierze biologii.
Ale,
niestety, piasek przypomnia� sobie o mnie wcze�niej ni� o wi�kszo�ci i
zestarza�am si�
przedwcze�nie - z tego powodu opu�ci� mnie m��, opu�ci�a c�rka - i w ko�cu
pozosta�a mi
tylko pasja egzekwowania jakiej� bli�ej nieokre�lonej sprawiedliwo�ci. Zosta�am
Widmoglin�
w Policji miasta Manchester, u�yczaj�c swoich telepatycznych zdolno�ci w
dochodzeniach,
jakie prowadzili. I w tamtym okresie wszystko wydawa�o mi si� porz�dnie i
zgrabnie
pouk�adane; moje �ycie sta�o si� d�ug� krucjat� przeciwko zbrodni i wyst�pkowi,
a gdzie� pod
powierzchni� rycza�a rzeka alkoholu, tytoniowego dymu i samotno�ci. Dobrze si�
czu�am w
tym przeciwstawnym uk�adzie.
Wkr�tce jednak to wszystko mia�o p�j�� w rozsypk�.
Chc� ci opowiedzie� t� histori�, moja c�rko, histori� z okruch�w zebranych w
Manchesterze: kwiat�w i ps�w, i sn�w, i strzaskanych map mi�o�ci. Chyba ju�
pora. Twoja
matka, ta kobieta z piasku, kt�r� si� sta�am, nied�ugo umrze. S�uchaj pilnie,
prosz�. Oto moje
dzieje, twoje dzieje; dzieje mojego Widma, twojego Widma; oto moje �ycie
dryfuj�cego
powietrza, moja ksi��ka, moja ksi�ga Sybilli...
***
Kojot jest najlepszym kierowc� czarnej taks�wki wszechczas�w. Przewi�z� wi�cej
os�b dalej, szybciej, do dziwniejszych miejsc, w osobliwszych porach, rzadziej
wdaj�c si� w
awantury, rzadziej zachlapuj�c sobie g�wnem przedni� szyb�, rzadziej b��dz�c,
rzadziej
dok�adaj�c do kursu, bior�c udzia� w mniejszej liczbie wypadk�w, zbieraj�c mniej
skarg,
cz�ciej je�d��c na skr�ty i zakazanymi drogami, i inkasuj�c wi�cej ran, kt�re o
tym
wszystkim �wiadcz�, ni� jakikolwiek inny kierowca potrafi sobie wyobrazi�.
Jest za dwie minuty czwarta nad ranem, l maja, a �wiat wok� niego to jeden
wielki
trzepot; czarne ptaki o smolistych skrzyd�ach, czarne pola i zas�oni�ty ksi�yc.
Do tego zanosi
si� na deszcz. Na ulew�. Nic to; Kojot jest wytrawnym psem kierowc� i �lini si�
teraz na
sam� my�l o jakim� t�ustym k�sku, jakim� z�otym kursie, jakim� soczystym
zastrzyku
got�wki.
T�usty k�sek i got�wka; bli�niacze marzenia, spos�b na sp�acenie d�ug�w.
B�g �wiadkiem, �e Kojot ma tych ostatnich co nie miara. Wisi bankowi, wisi
s�dowi,
wisi ma�ej dziewczynce, kt�ra mieszka przy tej samej co on ulicy. Uznaje j� za
swoj�
c�reczk�, s�odkie stworzonko, z kt�rym widuje si� od czasu do czasu i kt�rego
matka - by�a
�ona Kojota - wci�� suszy mu g�ow� o alimenty. Kojot nie ma nic przeciwko ich
p�aceniu,
nawet lubi je p�aci�; rzecz w tym, �e mu si� ostatnio nie przelewa.
Ka�dy, wsz�dzie - wszyscy chcieliby pieni�dzy.
Kojot te�. Nie za wiele. Tak w sam raz. W sam raz, by starczy�o na sp�acenie
d�ug�w i
zosta�o jeszcze troszk� dla niego. Ma pomys�. Umy�li� sobie, �e kt�rego�
pi�knego dnia
przeniesie si� do s�onecznego Sielankowa. Za�o�y tam ma�� firm� taks�wkarsk�,
b�dzie
siedzia� w kantorze, patrzy�, jak do jego systemu wp�ywa strumyk forsy ze
zrealizowanych
kurs�w. Dla odmiany chce po�y� jak panisko. Po raz pierwszy od lat Kojot znowu
zacz��
my�le� o przysz�o�ci. Gdyby tak tylko da�o si� zebra� ma�y kapitalik,
powygrzebywa� te
zakopane ko�ci. �lubowa� sobie, �e ju� nigdy nie wr�ci do Czelu�ci, ale to
rzadka okazja na
pod�apanie dobrego kursu.
Teraz Kojot czeka na ten t�usty, soczysty kurs, kt�ry zam�wiono u niego przed
dwoma dniami, podaj�c por� i miejsce z dok�adno�ci� do ostatniej cyfry po
przecinku; kurs,
za kt�ry op�at� zainkasuje w punkcie docelowym. Wie, �e wi�kszo�� zawodowych
kierowc�w ��da zap�aty z g�ry, ale Kojot jest staro�wiecki. Dlatego je�dzi
czarn� taks�wk�.
Ma nawet zainstalowany i sprawny taksometr. Naturalnie, odpowiednio podrasowany
wed�ug
w�asnego pomys�u, ale by�o nie by�o taksometr - nikt ju� ich nie u�ywa. Kojot
jest unikalny i
dumny z tego. Z tym �e ta unikalno�� skazuje po jakim� czasie na samotno��.
Z deski rozdzielczej mruga do niego cyfrowy zegar. Jest 4.02 nad ranem. Klient
si�
sp�nia. Nad gruntow� drog� przez moczary, na poboczu kt�rej parkuje, gromadz�
si�
brzemienne chmury, wygl�daj� jak zapowied� wilgotnego snu, a pasa�era wci�� ani
widu, ani
s�ychu. Kojot zaczyna si� niepokoi�. Nie z powodu tego wisz�cego w powietrzu
deszczu;
Kojot je�dzi� ju� w huraganach. Nie z powodu tych ciemno�ci dooko�a. Nawet lubi
ciemno�ci. Wi�kszo�� kurs�w, jakie teraz bierze, jest wysoce nielegalna, a co za
tym idzie, im
ciemniej, tym lepiej. Chodzi o to, �e wielkimi krokami zbli�a si� �wit i je�li
pasa�er wkr�tce
si� nie zjawi, to Kojotowi nie pozostanie nic innego, jak zrezygnowa� z kursu.
Czas jest
najwi�kszym wrogiem Kojota. Czas to co�, w czym �yje �wiat�o dzienne, a z nim
gliniarze;
siedz� nab�dziani i zajadli, tylko czekaj� a� jaki� pies-Odszczepieniec, taki
jak Kojot, z�amie
przepisy. Kojot �ama� ju� przepisy - ca�e jego �ycie to �amanie przepis�w, tak�
ma �yciow�
misj� - ale jak przy�apano go na tym pewnego pi�knego dnia, to do tej pory p�aci
raty
mandatu. Chce sp�aci� ten mandat - ta jego ludzka po�owa chce. Jednak wola�by
unikn��
powt�rki. S�k w tym, �e po prostu nie potrafi sko�czy� z �amaniem przepis�w. Ten
dalmaty�czyk, kt�ry w nim tkwi, nie potrafi.
Kojot jest stworzeniem p�-na-p�.
Hartuje niedopa�ek papierosa marki Napalm w popielniczce wmontowanej w desk�
rozdzielcz�, wyci�ga ze schowka now� paczk�, wysiada z taks�wki, rozrywa
pazurami
hermetyczn� foliow� koszulk�, przypala sobie nast�pnego szluga, opiera si� o
swoj� gablot� i
obserwuje przez chwil� taniec chmur. W zalegaj�cym mroku moczary zdaj� si�
porusza�.
Kojot czuje si� nieswojo; jest jedynym cz�ekopsem w promieniu wielu mil, a wok�
niego, na
przykrytych noc� polach, zbieraj� si� Zombi. Wie, �e moczary Czelu�ci nale�� do
tych
p�martwych potwor�w, ale tak to ju� jest z wielkimi kursami. Czy najlepszy pies
kierowca
zaprzepa�ci tak� okazj�? Ciarki przebiegaj� mu po grzbiecie i nagle czuje, �e te
martwe pola
to za wiele jak dla niego; pragnie ludzkiego towarzystwa, chce s�ysze� jakie�
g�osy. Si�ga do
wn�trza gabloty, przekr�ca kluczyk w stacyjce, w��cza radio. Ma je, jak zwykle,
nastrojone na
stacj� FM Pies National. Te ug�askane skamlania wydawane przez Psid�ej�w i
p�yty, kt�re
puszczaj�, te cukierkowate piosenki w wykonaniu cz�ekosu� nie wsp�graj� z jego
obecnym
nastrojem. Jemu chodzi o co� bardziej ludzkiego, co�, co przem�wi do ludzkiej
po�owy jego
duszy. Wsuwa si� po pas przez otwarte okno i przestraja radio na stacj� Radio
YaYa.
Cichn�ce tony starej piosenki przechodz� w g�os g��boki, powolny i suchy, jak
ziemia, na
kt�rej stoi teraz Kojot...
�Przypomnieli�my sobie kawa�ek �John Barleycorn Must Die� grupy The Traffic,
wspania�y, folk-rockowy pean na cze�� odradzaj�cego si� ducha Matki Ziemi z roku
tysi�c
dziewi��set sze��dziesi�tego dziewi�tego. To by� rok, i ta genialna partia fletu
- chyba si� ze
mn� zgodzicie, wiara? S�uchacie swojego wiernego Gumbo, kt�ry rozpoczyna ten
nowy
dzionek, l maja, dzie� p�odno�ci, �yczeniem, by poczciwy John Barleycorn (Jan
J�czmie�, w
slangu - whisky) dalej nam wschodzi�. Niech tylko trzyma swoje pyl�ce paluchy z
dala od
tego starego hipisowskiego nochala. Mamy cztery po czwartej i na dzi�
zapowiadane jest
�rednie st�enie py�k�w, utrzymuj�ce si� na sta�ym poziomie czterdziestu
dziewi�ciu ziarenek
na metr sze�cienny. To pierwszy dzie� sezonu kichaczkowego, a wi�c Gumbo YaYa
�yczy
wszystkim swoim s�uchaczom suchej i dro�nej pary nozdrzy. W tej godzinie Wanita-
Wanita z
oficjalnym serwisem informacyjnym plus wszystko to, co W�adze chc� przed wami
zatai�.
Przecie� za to kochacie swojego Gumbo. A teraz gor�cy twist z sze��dziesi�tego
sz�stego,
Jimi Hendrbc Experience i �Are You Experienced�. Poszalej dla mnie po gryfie,
Jimi...
YaYa!�.
Mo�e by�. Ostre d�wi�ki wydobywane z gitary sprawiaj�, �e Kojotowi chce si� wy�.
Gumbo YaYa jest Did�ejem piratem i puszcza wyb�r klasyki z lat sze��dziesi�tych
przeplatany tajnymi informacjami podprowadzonymi z policyjnych bank�w danych.
Wszystko to nadawane jest z jakiego� nieznanego miejsca w Manchesterze. Gumbo
YaYa to
zdeklarowany anarchista, za nic maj�cy wszelk� w�adz�, i Kojot wietrzy w nim
bratni� dusz�.
Kojot zostawia graj�ce radio i w��cza reflektory taks�wki. Wycinaj� w powietrzu
dwa
zdychaj�ce, ��te kana�y, wy�uskuj�c z ciemno�ci ogromny, ale uschni�ty d�b.
Kojot zaci�ga
si� g��boko papierosem, czyta reklam� na nowo otwartej paczce: PALENIE TYTONIU
PRZYDAJE CI KLASY - KONSULTANT DO SPRAW WIZERUNKU JEGO
KR�LEWSKIEJ MO�CI. Zdobywa si� na przelotny u�mieszek, by utrzyma� na wodzy
strach, i znowu spogl�da na chmury.
Kojot kocha deszcz. Kojarzy mu si� z ulicami Manchesteru. I kocha swoje napalmy.
Ale najbardziej kocha swoj� czarn� taks�wk�.
Teraz nie da si� ju� wy�y� z tych taks�wek, nie da si�, od kiedy na scenie
pojawi�y si�
Xtaryfy. Xtaryfy! Te superszybkie pojazdy nafaszerowane komputerami-bajerami,
ca�e
opancerzone, w ��to-czarnych barwach. Zaprojektowane przez ksi�gowych,
prowadzone
przez przyg�up�w. Xtaryfy s� teraz niepodzielnymi Rycerzami Jezdni i kr��y o
nich tysi�c
plotek. Kojot wierzy w wi�kszo�� z tych plotek. Na przyk�ad w to, �e kierowcom
Xtaryf
odsysa si� ca�e dotychczasowe do�wiadczenie �yciowe, a w zamian wszczepia robo-
implanty
i wprogramowuje bezb��dn� znajomo�� ulic. I w to, �e nad ca�ym systemem kontrole
sprawuje jaki� tajemniczy taryfo-stw�r nazywaj�cy siebie Columbusem. I w to, �e
te Xtaryfy
maj� z przodu, tu� przy reflektorach, zamontowane dzia�ka. I w to, i� ich
kierowcy maj� jaki�
dar przewidywania i wiedz�, �e klient b�dzie potrzebowa� taks�wki, zanim temu
przyjdzie do
g�owy, by j� wezwa�. Ilekro� kto� zamawia� teraz taks�wk�, mia� zagwarantowane,
�e w
ci�gu minuty podjedzie Xtaryfa.
A nie Kojot. On jest prawdziwym antykiem. Bo�e, jak on nienawidzi tych
Xtaryfiarzy.
Wdeptuje peta w ziemi�. Natychmiast przypala sobie nast�pnego papierosa, bo w
tym
momencie przypomina mu si� Boda. Boda jest kierowc� Xtaryfy. Kojot spotykaj� od
przypadku do przypadku w ca�odobowych kafejkach. Rozmawiaj�. Kojot zmuszony jest
odszczeka� swoj� opini� o Xtaryfiarzach - Boda w jego oczach l�ni. Jest czystej
wody
diamentem, klejnotem, jakiego zawsze szuka�. Kojota zachwyci�a jej osobowo��,
zw�aszcza
po tym, jak mu za�piewa�a, gdy kiedy� siedzieli w nocnym barze. Jej przydymiony
g�os
powodowa�, �e zje�y�a mu si� sier�� na grzbiecie. Przegadali wtedy calutk� noc -
kiedy
wychodzili z baru, gas�y ju� uliczne latarnie - i Kojot odnosi� wra�enie, �e ta
Xtaryfiara trafia
wprost do jego umys�u, �e m�wi do niego bez pomocy s��w, �e nie ukryje si� przed
ni� �aden
z jego sekret�w. Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e to jedna z tych os�awionych
Widmodziewczyn, ale wola� nie pyta�. Czy� psy i Widmodziewczyny nie s�
zaprzysi�onymi
wrogami? Czy� Xtaryfiarze nie �yj� w zamkni�tym kr�gu Xtaryfowego Roju? Dlaczego
wi�c
ta ol�niewaj�ca istota z nim rozmawia? I dlaczego �lady Widma muskaj� umys�
Kojota?
Xtaryfiarze usuni�to by z pewno�ci� tego rodzaju uboczne emocje, a on, kiedy
rozmawiali,
widzia� w jej oczach strach, jakby post�powa�a wbrew jakiemu� wewn�trznemu,
ukrytemu
kodowi. Tak wi�c Kojot wola� trzyma� w tym wzgl�dzie kuf� na k��dk� i raczy� j�
opowiadaniem o swoich przygodach na czarnej taks�wce. Boda by�a zachwycona;
obieca�a,
�e odst�pi mu czasem jaki� kurs zbyt nielegalny dla Xtaryf. Xtaryfy nie mog�y
operowa� poza
granicami miasta.
I dlatego w�a�nie Kojot sterczy teraz na tym wygwizdowie i czeka w szarzej�cych
ciemno�ciach na klienta. Zadzwoni� pod numer, kt�ry poda�a mu Boda. Ponury g�os
w
s�uchawce poinstruowa� go: Dojedziesz do Lataj�cej �wini, miniesz j�, skr�cisz w
lewo w
drug� z kolei gruntow� drog�. Przejedziesz ni� trzysta jard�w a� do uschni�tego
drzewa.
B�d� tam o czwartej nad ranem. Czekaj pi�tna�cie minut. Je�li nikt si� nie
zjawi, odjed�.
Zapami�ta�e�?
Zapami�ta�. No i zapuszcza tu teraz korzenie, a wielkimi krokami, w
pomara�czowej
minisukience zbli�a si� brzask. Dlaczego Boda by�a dla niego taka dobra? Kojot
nie ma na to
odpowiedzi. Od wiek�w nie zazna� dobroci. Dlaczego akurat teraz? Jak mia� okaza�
swoj�
wdzi�czno��? Podzi�kowa� jej tylko poca�unkiem i pojecha� we wskazane miejsce.
Ale ten
poca�unek co� w nim roznieci�, skojarzy� mu dawno minione, stare dobre czasy i
czasy, kt�re
dopiero nadejd�, z licznikiem mil swojej czarnej taks�wki; z drogami, kt�rymi
ju� je�dzi�, i
tymi, kt�rymi dopiero pojedzie.
Jaki� szmer po prawej, poza zasi�giem reflektor�w. Obraca g�ow�, patrzy, ale nic
nie
widzi, tylko wyschni�te trawy faluj� ospale po�r�d nocy niczym obrzmia�e j�zory.
Bierze
g��boki wdech, tak jakby chcia� wci�gn�� ca�y ten krajobraz w nozdrza Odr�nia
ozonowy
bas deszczowych chmur i jak�� wysok�, sopranow� nut�, kt�rej nie rozpoznaje. Ale
to nic
gro�nego, nic ludzkiego ani p�ludzkiego. Jeszcze nie.
Opiera si� o drzwiczki od strony kierowcy i ze szlugiem w k�ciku warg s�ucha
Gumbo
YaYa zapowiadaj�cego nast�pne nagranie, obserwuje coraz ci�sze chmury i my�li o
swojej
c�reczce, i o kierowcy Bodzie, i o uciekaj�cym czasie, i o tym, jak dla niego i
ca�ej reszty
wszystko si� ko�czy, i o swoich robi�cych wielk� kas� tak zwanych przyjacio�ach.
Chyba �e
dojdzie do skutku ten pierdzielony kurs!
Wypala napalma do samego filtra, odrzuca go. Pet jarzy si� przez chwil�,
o�wietlaj�c
male�ki skrawek ziemi. Ziemia jest tu o krok od �mierci, od kiedy spad�a Z�a
Krew. Powa�ne
gazety nazywa�y j� Thanatosem. Te mniej powa�ne Kuternog�, Ramolem albo
Wapniakiem.
Jezu! Czy to wa�ne, jak to nazwali? �wiat poza obr�bem miast jest teraz pustyni�
sn�w. W tej
odleg�o�ci od miasta pada mniej wi�cej raz na sze�� miesi�cy i kr��� opinie, �e
w tych
strefach porobi�y si� w �wiecie jakie� dziury. Zdajcie si� na Kojota, on
podejmie si�
przejecha� przez to wszystko pogr��onymi w ciemno�ciach drogami, mo�e nawet z
podejrzanymi pasa�erami na pok�adzie. Znaczy si�, je�li ci w og�le si� pojawi�.
Jest ju� 4.10,
a ich wci�� nie wida�. Czasami Kojot podejrzewa, �e Manchester jest ostatnim
miejscem na
ziemi, i dlatego t�skni teraz za jego mokrymi od deszczu ulicami. Przeklina
fakt, �e tu
przyjecha�; mo�e czeka na pr�no, mo�e Boda go podpu�ci�a? Mo�e nie ma i nie
by�o
�adnego kursu? Jedyna forma transportu poruszaj�ca si� legalnie po Czelu�ci to
wielkie,
potworne ci�ar�wki korporacji Vaz International kursuj�ce mi�dzy miastami. W
drodze na
um�wione miejsce mija� si� dzi� z jedn� tak�: z pot�nym molochem naszpikowanym
artyleri� i reflektorami, z rycz�cym stalowym zwiastunem �mierci, kt�ry, pr�c
poprzez noc,
omal nie skasowa� Kojota razem z jego czarn� taks�wk�. Tej drogi nie by�o nawet
na
oficjalnych mapach. Oczywi�cie, Kojot nie korzysta z oficjalnych map. On ma ca�y
�wiat w
g�owie. Niczym pies obsikuj�cy s�upy ulicznych latarni zaznacza swoje
terytorium,
gdziekolwiek si� znajdzie.
Kojot to chodz�ca mapa.
Wystawia pysk pod wiatr, w�szy przez chwil�, czuje zapachy burzy, potem zerka na
zegarek.
4.12.
S�o�ce pobudza do r�owego migotania kraw�dzie jego �wiata. Nadci�ga szybko
dzie� i je�li Kojot w ci�gu najbli�szej godziny nie dotrze do miejsca
przeznaczenia, to �wit
mo�e go zasta� po�r�d Czelu�ciolandii, wioz�cego za darmola Zombi i innych
odmie�c�w.
Kiepska sprawa. Czy oni nie wiedz�, �e czas to �mier�? Je�li si� z nim nie
liczy�...
Co� wrzasn�o w oddali: straszliwy skowyt, wysoki i dra�ni�cy jak paproch w oku.
Kojot zapala kt�rego� z rz�du napalma, wci�ga dym g��boko w p�uca i spogl�da na
moczary, wypatruj�c paso�yt�w. Jedni nazywaj� je Zombi, inni Duchami, jeszcze
inni
P�ywymi. Jak wi�kszo�� stwor�w wsp�czesnego �wiata maj� wiele nazw. I �yj� w
Czelu�ci, ale nie z w�asnego wyboru. Surowe przepisy zabraniaj� im wst�pu do
miasteczek i
miast. Ich siedliskiem sta�y si� wiec te wysuszone po�acie smaganej wiatrem
ska�y i ziemi.
Ale ci�gnie ich do ludzi i rzadko kt�ry przeje�d�aj�cy t�dy samoch�d ma realn�
szans�
wr�ci� ze swoim nielegalnym �adunkiem do domu. Kojot specjalnie si� tym nie
przejmuje.
Ma w sobie sporo z psa, a pies, je�li ma dobry dzie�, jest w stanie poradzi�
sobie z Zombi.
Lepiej jednak trzyma� oczy i nozdrza otwarte.
Znowu spogl�da na zegarek. 4.15. S�o�ce wschodzi ju� na ca�ego, biegnie skrajem
nocy. Mo�e pora machn�� �ap� na kurs? Przecie� powiedzieli, �e ma tu czeka� do
4.15, a
potem si� zwija�, nie? No i zaczyna kropi�. Takie ju� szcz�cie Kojota. Pada dwa
razy do
roku, i on, a jak�e, moknie. A nie jest to deszcz taki jak w Manchesterze, to
istny potop g�stej
cieczy; zanosi si� na to, �e lunie jak z cebra. Znowu krzyk z ciemno�ci. Tu
ko�czy si�
tolerancja m�odego cz�ekopsa na te mro��ce krew w �y�ach nocne wrzaski. Kojot
si�ga �ap�
do klamki, poci�ga...
Ale chwila... nastaw ucha, w�sz. W�a�nie teraz, na samej kraw�dzi nowego dnia...
wyczuwa wo� kwiat�w.
Kwiaty?! W tym rejonie �wiata? Na moczarach? To bez sensu. Nic nie ma prawa
wyrosn�� na tej stoczonej przez drobnoustroje, wyja�owionej glebie. Na te ziemie
spad�a Z�a
Krew.
Zaraz, co tak pachnie?
Petunia. Ja�min. Rozmaryn. Pierwiosnek. I jeszcze par� innych przemieszanych ze
sob� zapach�w - jego zazwyczaj niezawodny zmys� w�chu nie potrafi wyodr�bni�
poszczeg�lnych sk�adnik�w. Kr�ci go w nosie. Kojot ka�dego roku, bez wyj�tku,
cierpi na
katar sienny. Czy�by sz�y dla niego ci�kie czasy?
Na d�bie szeleszcz� li�cie. Co� ciemnego wsuwa si� w pole widzenia Kojota.
Cholera,
przecie� na tym drzewie nie by�o ani jednego listka. Kojot da�by sobie za to
�ap� uci��. To co
tak szele�ci?
Z mg�y wy�ania si� dwoje ludzi. M�czyzna z dzieckiem. M�czyzna taszczy wielki
w�r. Nie zalatuje od nich smrodem Zombi - to pierwsze spostrze�enie Kojota.
Pachn� oboje
ogrodem, rozbuchan�, ociekaj�c� deszczem g�stwin�.
Dziecko ma na sobie bardzo d�ug� kurtk� z kapturem nasuni�tym na g�ow�. Kaptur
jest �ci�gni�ty mocno tasiemk�; w mroku pod nim b�yszcz� tylko jasnoszmaragdowe
oczy.
Kojot wie, �e dziecko to dziewczynka, mniej wi�cej dziesi�cio-, jedenastoletnia,
u
progu okresu dojrzewania Wie to po zapachu, zapachu m�odej dziewczyny. Jest
s�odki i
intensywny, odcina si� zdecydowanie od kwa�nego, cierpkiego odoru deszczu.
Strugi wody
zlepiaj� Kojotowi sier�� w mokr� zbit� mas�. Kojot odnosi niepokoj�ce wra�enie,
�e to ci
ludzie przynosz� ze sob� deszcz. Wo� kwiat�w jest ju� bardzo silna. Wwierca si�
w nozdrza.
Kojot kicha. Wgniata peta nog� w rozmi�k�� brej�, w kt�r� zd��y�a si� ju�
zmieni�
nawierzchnia gruntowej drogi, otwiera drzwiczki, wsuwa si� za kierownic�,
wy��cza starego
dobrego Gumbo.
Kojot wie, gdzie jego miejsce.
Dziewczynka zajmuje miejsce z ty�u, sadowi si� wygodnie na obci�gni�tej derm�
kanapie. M�czyzna �omocze pi�ci� w baga�nik, chce, �eby Kojot go otworzy�.
Kojot
poci�ga za d�wigienk� zwalniaj�c� zatrzask kufra i czuje, jak taks�wka przysiada
z cichym
siekni�ciem pod ci�arem wora. M�czyzna podchodzi do drzwiczek od strony
Kojota. Twarz
ma jak z sadzy.
- Odwieziesz j� - m�wi. Jego g�os przypomina Kojotowi kl�skanie b�ocka
udeptywanego w deszczowy dzie�. - Wiesz dok�d?
Kojot nawet nie kiwa g�ow�, jest zbyt zaj�ty wcieraniem sobie w nozdrza
KichajStopera. Drug�, nie usmarowan� r�k� w��cza taksometr, �amie chor�giewk�.
Tak w
slangu dawnych taksiarzy okre�la�o si� nastawienie wst�pnej op�aty za kurs.
Opuszczona
zielona chor�giewka oznacza�a niegdy�, �e taks�wka jest zaj�ta. Chor�giewki
dawno ju�
wysz�y z u�ycia, ale Kojot nadal tak nazywa t� czynno��; taki ju� z niego go��.
Wy�wietlacz
taksometru rozjarza si� zieleni�: 3.80. Standardowa taryfa, jeden pasa�er. Kojot
wdusza
przycisk op�aty dodatkowej za w�r-baga�. Dochodzi 0.60 za obci��enie. Teraz
naciska guzik
z literk� C jak Czelu��, taksometr wy�wietla bite 400.20, tyle wynosi op�ata za
wzi�cie
pasa�era poza granicami miasta. Je�d�enie przez Czelu�� jest bardzo
niebezpieczne i Kojot
nie ma w�tpliwo�ci, �e stawka wcale nie jest wyg�rowana.
- Manchester, Alexandra Park - m�wi m�czyzna. - Zrozumia�e�? Kojot nie raczy
odpowiedzie�.
Czarna taks�wka to prawdziwa �licznotka; pos�uchajcie tylko gangu tego starego
silnika! Kojot czuje, jak sp�ywa na niego moc. Wiedza. Tak nazywaj� to kierowcy
- Wiedza o
wszystkich ulicach: gdzie ich szuka�, na ile s� niebezpieczne, co czai si� tam
we wszystkich
mrocznych zakamarkach. Kojot ju� to sobie przyswaja.
Rusza. Czarne ko�a buksuj�, wyrzucaj� w powietrze chmury b�ota. M�czyzna wisi
dalej u drzwiczek, nie zd��y� si� pu�ci� klamki. Jeszcze sobie krzywd� jak��
zrobi.
A kit mu w �lip.
4.22.
Dzie� ju� wsta�, za chwile zrobi si� widno; teraz jeszcze trudniej b�dzie si�
prze�lizgn�� przez posterunki Stra�y Miejskiej, gdzie przetrz�sa si� wszystkie
powracaj�ce z
trasy pojazdy w poszukiwaniu Zombi. Kojot b�dzie musia� ruszy� m�zgownic�, mo�e
skorzysta z ukrytego przej�cia przez Podgrodzie. Niewielu znalaz�oby si�
mieszka�c�w
miasta wiedz�cych tyle co Kojot o drogach prowadz�cych do Czelu�ci i z powrotem.
Swego
czasu bra� przed kursem jakie� pi�rko Wurta; �awiej mu si� na nim prowadzi�o.
Ale szybko
zauwa�y�, �e zaczyna si� rozsypywa�. Teraz Kojot je�dzi jak go Pan B�g stworzy�,
nie
napi�rkowany. Reflektory taks�wki wy�uskuj� z mroku martwe drzewa i wypalone
wraki
samochod�w. Kojot prowadzi jak istny Zombi, zdaj�c si� ca�kowicie na wiedz� o
rzeczywisto�ci i jej Widmie.
Zombi to przekle�stwo ka�dego kierowcy. Kojot nas�ucha� si� w ca�odobowych
kafejkach opowie�ci o samochodach odnajdywanych w jakich� zasyfionych rowach
albo
gdzie� w ciemnych zau�kach Manchesteru ze zw�okami kierowc�w siedz�cych w
fotelach,
zaciskaj�cych wci�� martwe d�onie na kierownicach. R�nie m�wiono o stanie tych
zw�ok.
�e powyrywano im wszystkie z�by. �e ich obci�te g�owy le�a�y na przodzie maski
niczym
emblemat u rolls-royce'a �Spirit of Ecstasy�. �e ich genitalia wy�awiano z
bak�w. Kojot sam
nie wie, w co wierzy�. On tylko chce, mo�e i potrafi przewozi� ludzi spod
jednego adresu pod
inny, czy to manchesterski, czy czelu�ciowy. I jest teraz w swoim �ywiole, to
jego ulubiona
gra: realizowa� jaki� osobliwy kurs do Manchesteru, p�dzi� ku w�skiej szparze,
kt�ra
prowadzi na jak�� zapomnian� wiejsk� dr�k�, wiod�c� z kolei z powrotem do
normalno�ci.
Mo�e tym razem jego marzenie si� zi�ci i za nast�pnym zakr�tem czeka� b�dzie
Sielankowo.
Byle tylko dojecha� ca�o na miejsce.
4.41.
Zegar z deski rozdzielczej �wieci jasn� zieleni�. Ta ziele� przypomina mu oczy
pasa�erki. Takie czyste. Obraca lekko g�ow� i pyta przez odrutowan� przegrod�:
- W jakiej sprawie do Manchesteru, panienko? - Pytanie to brzmi jak ciche
warczenie,
bo Kojot jest p�psem i tak te� m�wi, po ludzku, ale psim j�zykiem.
Dziewczynka nie odpowiada.
- Masz dokument to�samo�ci? - jeszcze raz pr�buje Kojot.
Bez odpowiedzi. Niewa�ne; Kojot i tak wie, �e to nielegalny kurs.
- Dobrze si� zapi�a�?
Znowu bez odpowiedzi. Ale obejrzawszy si�, Kojot widzi, �e pas bezpiecze�stwa
biegnie jak nale�y przez pier� dziewczynki.
- Pod psem pogoda - pr�buje. - O tej porze roku? Dziewczynka naci�ga kaptur
kurtki
g��biej na twarz.
No nic, rozmowna nie jest. Ale g�os Kojota i tak b�dzie musia�a znosi�. Kojot
lubi
gaw�dzi� z pasa�erami.
- Jak masz na imi�, ma�a? - pyta.
Chyba nie odpowie. Up�ywa pe�ne dziesi�� sekund, albo co� ko�o tego, w ko�cu
dziewczynka si� odzywa:
- Mo�esz mi m�wi� Persefona. - G�osik ma s�odki i lepki. Jak plaster miodu.
- Persefona. �adne imi� - m�wi Kojot. Bez odpowiedzi.
Tylko cichy szept czarnych drzew po obu stronach drogi. Od czasu do czasu zza
chmur wygl�da niema g�ba ksi�yca Ale s�o�ce ju� wstaje i Kojot p�dzi mu na
spotkanie.
Mo�e tym razem Zombi mu odpuszcz�; te p�ywki nie cierpi� dziennego �wiat�a
S�yszy
szum deszczu bij�cego o przedni� szyb�. Z ty�u taks�wki nap�ywa wo� kwiat�w.
Powietrze
robi si� od tego zawiesiste. Kojotowi zbiera si� na prawdziwie pot�ne
kichni�cie. Ten katar
sienny mnie wyko�czy.
Wypatruj�c psimi oczami drogi w�r�d strug deszczu, przypomina sobie s�odk� twarz
Body. Ta wizja przenosi go do jego mieszkanka w Fallowfield. I wtem przenika go
dreszcz;
staje mu d�ba sier�� na karku. Wie, �e zaraz wydarzy si� co� z�ego. Rozgl�da
si�, sunie
wzrokiem z prawa w lewo, wypatruj�c zagro�enia Nic nie widzi. I nagle z ty�u
taks�wki
dolatuje g�o�ne pacni�cie, a dziewczynka zaczyna piszcze�.
Kojot zerka we wsteczne lusterko, widzi tylko ciemno��, dziewczynka odsuwa si�
od
lewej bocznej szyby. Kojot obraca g�ow�, poci�ga nosem, w�szy, wyczuwa jakie�
brzydkie
zapachy. Nie rozumie, sk�d si� bior�.
- Co jest grane?! - wo�a. Dziewczynka dalej krzyczy. Kojot ogl�da si� przez
rami� i w
tym momencie w�z uderza w co� na drodze. Co to, kurwa, bylo? B�yskawiczny obr�t
g�owy i
Kojot patrzy znowu na wprost. Widzi tylko zbli�aj�cy si� �ywop�ot. Prze��cza si�
w tryb
hiperpsa, p�ynnym ruchem skr�ca kierownic� i dostrzega przed sob� mrugaj�ce
kocie oczy.
Co� uderza w przedni� szyb�.
Jezu!
Ry�o Zombi rozp�aszczone na szkle.
Ma ich ju� na gablocie dw�ch, jednego na kufrze, drugiego na masce, i od smrodu
p�ycia chce mu si� rzyga�. Ten na masce wlepia w niego zach�anne oczy. G�b� ma
pop�kan� i wystrz�pion�, mokr� od deszczu, zwisaj� z niej czarne farfocle
ob�a��cej sk�ry. W
Kojota wpijaj� si� przekrwione oczy pe�ne straszliwej ��dzy zaspokojenia g�odu.
Dziewczynka na tylnej kanapie wydaje jaki� nieartyku�owany odg�os. Pies kierowca
wrzeszczy do niej, �eby trzyma�a si� z dala od okna, ale ten z maski dosi�gn�!
ju� palcem do
klamki drzwiczek.
Trzeba bylo wzi�� tego Wurta, durny kundlu!
Jedyny ratunek to jecha� dalej, tak wi�c Kojot ci�nie gaz do dechy i �wiat po
obu
stronach taks�wki zmienia si� w rozmazane mroczne smugi. Ten z maski wci�� si�
trzyma,
przyssa� si� jak pijawka. Wali teraz drug� r�k� w szyb� od strony kierowcy. Nie
by�oby tak
�le, gdyby nie mia� w niej kamienia. Kojot skr�ca ostro w lewo, a zaraz potem w
prawo i
opada z powrotem na wszystkie cztery ko�a. Ale ten Zombi to wytrawny
autostopowicz. Pod
silnym uderzeniem kamulca szyba zarysowuje si� paj�czyn� p�kni��. Kolejne
uderzenie i
szyba idzie w drobny mak. Okruchy szk�a wbijaj� si� taxipsu w policzek. Nie
czuje b�lu,
jeszcze go nie czuje, ogarnia go tylko nieprzeparta duma z tych skalecze�. To
szyba mojej
taks�wki, �mierdzielu z Czelu�ci rodem! Won od niej z tymi brudnymi tapskami!
Kojot
odci�ga przycisk blokady, silnym kopniakiem otwiera drzwiczki i te odlatuj� z
impetem w ty�
na dobrze naoliwionych zawiasach, porywaj�c za sob� Zombi. Stw�r uderza z
�omotem o bok
taks�wki, drzwiczki odbijaj� si� i wracaj�. Kojot znowu w nie kopie, ale paluchy
p�ywka
nie puszczaj� klamki. Kojot zatrzaskuje drzwiczki. Przez wyt�uczon� szyb� do
taks�wki
wsuwa si� pokancerowana g�ba Zombi. Tymczasem Kojot grzebie woln� r�k� w
schowku.
Gdzie ja go, cholera, skitralem? Zombi rozwiera szcz�ki, b�dzie k�sa�. Kolejny
�omot, tym
razem z ty�u. To drugi Zombi t�ucze w tyln� lew� szyb�. Dziewczynka piszczy.
Z�by tego z maski ociekaj� g�st� �lin�, do taks�wki wsuwa si� jego gnij�cy
gabel;
d�ugie, od lat nie obcinane paznokcie oraj� w�ciekle, do krwi, psie cia�o. Kojot
znajduje
wreszcie to, czego szuka�, i podrywa �ap� do twarzy Zombi. Przez u�amek sekundy
spogl�da
g��boko w par� potwornych �lepi, potem naciska spust. Kieszonkowy pistolet
wypala z
pieszcz�cym ucho hukiem; z d�oni taxipsa tryska p�omyczek ognia G�sta, gor�ca
fontanna
cia�a Zombi rozpryskuje si� ze skwierczeniem po twarzy Kojota Kojot rzuca
pistolet na
pod�og� taks�wki, rozwachlowuje dym przed z�amanym nosem i widzi wpatrzone w
siebie
jedno za�zawione oko. Drugie oko to zmielona masa krwi i �elatyny. Zombi,
wywrzaskuj�c
swoj� nienawi��, dalej trzyma si� kurczowo ramy drzwiczek; jego osmalona morda
dalej stara
si� dosi�gn�� cz�ekopsa.
Kojotowi pozostaje tylko jedno, k�sa i zaciska mocno szcz�ki...
Jezu! B�d� si� musiat po tym wszystkim wyk�pa�!
...na tym, co zosta�o z odra�aj�cej twarzy Zombi. Czuje mi�so w pysku i
natychmiast
sp�ywa na niego poczucie b�ogiej satysfakcji, cho� to, co oddziera teraz od
ko�ci, ma posmak
�mierci. Na mniej wi�cej dwie sekundy Kojot staje si� bez reszty psem i
przegryza si� g�adko
przez krew, cia�o, b�l, czas, wstr�tny od�r wstr�tnego dnia wyj�tego ze
wstr�tnego �ycia
Opami�tuje si�, kiedy do jego zepchni�tego na drugi plan ja dociera ryk syreny.
Rzut oka na
drog� i na moment o�lepiaj� go reflektory i strach, ale Kojot szybko bierze si�
w gar��, ju�
wie, jak to rozegra�. Rozwiera szcz�ki, wypuszczaj�c szamocz�cego si� Zombi,
skr�ca
kierownic�, obraca ca�y �wiat w lewo, by usun�� si� z drogi nadje�d�aj�cemu z
przeciwka
behemotowi, i kiedy ci�ar�wka korporacji Vaz mija go o w�os, w precyzyjnie
wybranym
momencie wali �okciem w g�b� Zombi. Stw�r puszcza si� taks�wki i rozp�aszcza na
pancernej burcie ci�ar�wki. Szerokiej drogi, Zombi-pomiocie.
Zerka we wsteczne lusterko. Szyj� dziewczynki oplata ziemiste, blade rami�.
Chroni
j� troch� kaptur kurtki, ale to za ma�o, i Kojot widzi, �e ma�a cierpi. Mo�e
powinien si�
zatrzyma�, otworzy� drzwiczki, wysi��� i potraktowa� Zombi miotaczem p�omieni
tudzie�
swoimi s�ynnymi na ca�y �wiat szcz�kami? Albo za�atwi� go tak jak jego koleg�:
odgryzieniem twarzy? Ale czy to rozs�dnie si� zatrzymywa�? Kto wie, czy nie ma
tu innych
Zombi skorych do przeja�d�ki za frajer? A poza tym, czy ma na to czas? S�o�ce
wschodzi, a
jak tu si� przedosta� za dnia do Manchesteru z nielegaln� pasa�erk� na
pok�adzie?
A to masz zgryz, stary?
I nagle z tylnej kanapy dolatuje rozdzieraj�ce wycie i Kojotowi przemyka przez
my�l,
�e po�o�y� ten kurs, a to rani jego dum�; Kojot nigdy jeszcze nie straci�
pasa�era. Zerka ze
�ci�ni�tym sercem we wsteczne lusterko. Dziewczynka u�miecha si� do niego spod
kaptura.
Zombi wci�� j� trzyma, ale jego twarz to teraz krwawa miazga; wygl�da na to, �e
dziewczynka co� mu zrobi�a. Kojot nie mo�e zrozumie�, co tam z ty�u zasz�o, ale
zapach
kwiat�w sprawia, �e staje mu si� to oboj�tne. Kicha raz po raz, nie mo�e
przesta�, i my�li:
Ale� sobie wybral por� na. kichanie.
- Dobra robota, ma�a - m�wi do niej, ale nie otrzymuje odpowiedzi, s�yszy tylko
koj�cy skrzyp wycieraczek.
- Wszystko tam w porz�dku? - pyta W domy�le: Jak chcesz wypchn�� tego Zombi
przez okno, to si� nie kr�puj, ale na mnie nie licz. Na tej drodze jest zbyt
niebezpiecznie.
Pasa�erka milczy. Kojot spogl�da na zegar, kt�ry wskazuje 5.30; potem powi�ksza
wskazanie taksometru o jeszcze jedn� op�at� dodatkow�, kt�ra ma pokry� koszt
wyt�uczonych
szyb oraz wysi�ek w�o�ony w szamotanin� z dwoma Zombi. Licznik op�aty
standardowej
wybi� ju� 18.40. Licznik op�aty dodatkowej wskazuje teraz 1275.60. Zombi
kosztuj�. Kojot
nie lubi si� z nimi u�era�, ale je�li ju� trzeba, i je�li wychodzi z tego
zwyci�sko, to ciesz� go
potem zarobione w ten spos�b pieni�dze; jego marzenie zaczyna nabiera� realnych
kszta�t�w.
Dostrzega we wstecznym lusterku, �e pasa�erka g�aszcze Zombi po g�owie jak
domowe
zwierz�tko. Jezu! Co z tym dzieciakiem? Kogo ja wioz�? / co ona zrobi�a temu
Zombi?
Dlaczego �ywot najlepszego psa kierowcy musi by� taki ci�ki? l co mnie tak, ni
z tego, ni z
owego, podjara�o?
Rzeczywi�cie, psu kierowcy stoi jak dr�g. Czubek napiera na doln� cz��
kierownicy
z tak� si��, �e Kojot m�g�by prowadzi� taks�wk� bez trzymanki. To musi mie� co�
wsp�lnego
z zapachem, jaki ona wydziela, g�aszcz�c tego martwego Zombi niczym kochanka po
dobrym
dymanku; w taks�wce pachnie jak w ogrodzie wiosn�, w powietrzu a� g�sto od
py�k�w.
Kojot kicha i w tym samym momencie nast�puje wytrysk, mo�na by rzec, �e spuszcza
si� z
dw�ch stron. W ustach i po spodniach rozchodzi si� smak wiosny, noc przeistacza
si� w z�oty
kwiat poranka, a on prowadzi taks�wk� gardziel� wzg�rz ku celowi podr�y,
jeszcze
dwana�cie mil i b�dzie w domu...
Podgrodzie P�nocne.
Ci, kt�rzy nie wystawiaj� nosa poza centrum, nie maj� zielonego poj�cia, jak
wygl�da
rubie�. Wyobra�aj� sobie gigantyczne ogrodzenia pod napi�ciem wok�
administracyjnych
granic miasta Wyobra�aj� sobie uzbrojonych po z�by Stra�nik�w Miejskich
patroluj�cych
obrze�a Oczywi�cie, w okolicach czterech bram - p�nocnej, wschodniej,
po�udniowej i
zachodniej - tak z grubsza jest. Ale pomi�dzy tymi strefami roi si� od
ryzykant�w, �asych na
dodatkowy zarobek. Im dalej od centrum, tym bardziej szemrane towarzystwo. Tak
zwane
Podgrodzie to koliste zbiorowisko chat i obozowisk cyganps�w. Strace�c�w.
Pogranicznik�w. Banit�w i niebieskich ptaszk�w. Kojot p�aci azjatyckiej
cz�ekosuni dwoma
pi�rkami Wurta za prawo skorzystania z jej ukrytej drogi. Potem jeszcze kr�tka
gonitwa z
dwoma policyjnymi wozami patroluj�cymi pogranicze. Ale mapa i droga robi� swoje.
Ten
incydent to gra wst�pna i Kojot prowadzi j� z zamkni�tymi oczami. Par� razy musi
si� potem
zatrzyma�, �eby przepu�ci� inne patrole oraz wzi�� si� w karby i zorientowa� w
po�o�eniu,
ale w zasadzie wszystko idzie g�adko, wprowadza taks�wk� do miasta jak po ma�le.
Manchester to jego kochanka.
Jest w domu.
Na Oxford Road, zaraz za uniwersytetem, mija ich Xtaryfa wracaj�ca do centrum
Manchesteru. Kojotowi fala krwi uderza do g�owy, jeszcze wi�ksza do krocza, bo
za
kierownic� konkurencyjnej taks�wki rozpoznaje Bod�. Boda macha mu r�k�, a on w
odpowiedzi unosi mokr� �ap� i s�yszy w g�owie jej g�os; co� w rodzaju:
Mistrzowska jazda,
piesch�opcze, zupe�nie jakby potrafi�a g�o�no i wyra�nie przesy�a� my�li na
odleg�o��.
Zupe�nie jakby mia�a dar Widma Mo�e rzeczywi�cie jest Widmem. Kto wie. Odpowiada
jej:
Mam na pok�adzie ma�� Persefon�. Po prostu my�li to sobie. No i prosz�, Boda
odpowiada:
Pi�kny wypad w Czelu��, K�j. Mo�e naprawd� mog�oby si� co� mi�dzy nimi zawi�za�,
znaczy, mi�dzy Kojotem i t� Xtaryfiar�. Zdecydowanie by mog�o. Wysadzi tylko
klientk� i
poszuka jej na taxi-postoju.
- Pi�kny wypad w Czelu��, K�j - powtarza pasa�erka, jakby do niej te�
przemawia�y
Widma.
Taksometr, po podsumowaniu wszystkiego, wliczaj�c w to t� �a�osn� namiastk�
po�cigu podj�t� przez gliniarzy, wskazuje teraz zdrowiutkie 1597.20. To si�
nazywa kurs!
Jest biletem Kojota do wybrni�cia z k�opot�w. �eby jeszcze nie to kichanie. I
nie ten pot�ny
wzw�d.
- Mocne masz perfumy, kwiatowa dziewczynko - m�wi Kojot.
- Dzi�kuj� - odpowiada pasa�erka. - Jeste�my na miejscu?
- Zaraz b�dziemy - zapewnia j� Kojot. - Alexandra Park, tak?
- Wysad� mnie przy samej trawie.
To by�a �atwa trasa. Najpierw do pachn�cej przyprawami Rusholme, a potem w prawo
do Claremont Road. I ju� Park, nastrojowa enklawa drzew i cieni.
- O, tutaj, po lewej poprosz�! - wo�a pasa�erka.
Kojot zatrzymuje taks�wk� przed parkow� bram�. Jest 6.14. Kropelki deszczu
rozpryskuj� si� po przedniej szybie. Cziekopies wie, �e jest na starych
�mieciach.
- Dobrze si� czujesz, pasa�erko? - pyta. - Nie masz taks�wkowego kaca? - To
uczucie
ogarnia mniej odpornych psychicznie klient�w po podr�y przez strefy z�ych
kurs�w. Ale
jeden rzut oka wystarcza mu, by stwierdzi�, �e z t� ma�� wszystko jest w
najlepszym
porz�dku. Spogl�da na taksometr. - Wysz�o tysi�c pi��set dziewi��dziesi�t
dziewi�� funt�w i
czterdzie�ci pens�w.
Kiedy przychodzi do odczytywania pasa�erowi stanu licznika, Kojot m�wi
najczystsz� angielszczyzn�.
- Prosz�. - Dziewczynka wyci�ga z kieszeni kurtki kwiatek, czarny bratek.
- Co to?
Persefona przesuwa kwiat przez siatk�, wtyka go Kojotowi w �apy. Biedny pies nie
mo�e oderwa� oczu od tych p�atk�w nocy. Owszem, �adne, ale czy za to kupi sobie
przepustk� do Sielankowa?
- To jaki� �art, pasa�erko? - pyta Kojot.
- Spr�buj - m�wi dziewczynka. - Co ci szkodzi?
Tak wi�c Kojot wsuwa kwiatek w szczelin� na karty kredytowe w swoim taksometrze.
Dok�adnie o 6.16 rano zielone cyfry wskazania op�aty za kurs zmieniaj� si� na
��te, na
wy�wietlaczu pojawia si� komunikat: OP�ATA UISZCZONA i Kojot nie wierzy w�asnym
oczom. Pieni�dze wp�yn�y do jego systemu.
* * *
Dok�adnie w tej samej chwili - o 6.16 rano w poniedzia�ek, l maja -w Wilmslow
znik�
ze swojego wygodnego, ciep�ego ��ka ch�opiec nazwiskiem Brian Jask�ka.
Rodzice, John i
Mavis Jaskolkowie, stwierdzili znikni�cie syna dopiero po przebudzeniu, czyli o
godzinie
7.30. Pok�j Briana by� pusty, po�ciel skot�owana, jakby toczy�a si� tu jaka�
za�arta walka.
Okna w jego pokoju, tak samo jak wszystkie inne okna i drzwi w domu, by�y
pozamykane od
wewn�trz. Wezwali policj�. Wys�ano tam inspektora Toma Golomba. Rodzice Briana
powiedzieli mu, �e przed udaniem si� na spoczynek, czyli o godzinie 10.15
wieczorem,
poca�owali ukochanego syna na dobranoc, a nast�pnie sami po�o�yli si� spa�,
rygluj�c
wcze�niej wszystkie drzwi. Detektyw rozejrza� si� po sypialni ch�opca, obw�cha�
po�ciel,
pow�szy� w powietrzu. W swojej karierze tyle ju� razy spotka� si� z t�
atmosfer�, �e nie mia�
w�tpliwo�ci, co tutaj zasz�o. Kto� gdzie� zosta� wymieniony na co� z Wurta.
Tylko jak to
wyja�ni� pa�stwu Jask�kom? Tom Golomb westchn�� i jak umia� na�wietli� sytuacj�
zrozpaczonym rodzicom.
***
Kojota ogarnia euforia. Pieni�dze zawracaj� mu w g�owie. Czuje si� teraz kim�.
- Zadowolony? - pyta Persefona.
- Zadowolony. Jeszcze jak zadowolony. Dobry kurs. - Patrzy chwil� na komunikat
potwierdzaj�cy uiszczenie op�aty, potem otwiera drzwiczki i wysiada z taks�wki.
Klnie pod
nosem wyt�uczon� szyb� i bol�cy prawy policzek, w kt�ry powbija�y si� okruchy
szk�a. Ale
nic to. Op�aca�o si�. Podchodzi do tylnych drzwiczek. Dziewczynka odpina pas
bezpiecze�stwa, spycha niewa�kie cia�o Zombi na pod�og� taks�wki. Kojot
u�wiadamia
sobie, �e b�dzie si� musia� jako� pozby� tej nieszcz�snej kreatury. Dziewczynka
wysiada
Staje obok Kojota Zapach jej perfum �askocze go w nozdrza Chce mu si� kichn��,
ledwie si�
powstrzymuje.
- Dzi�ki za przywiezienie - m�wi dziewczynka.
- Nie ma sprawy - wymrukuje Kojot.
Zwyczajny zimny, deszczowy przed�wit na moczarach, karko�omna przeprawa przez
Czelu��, dwaj �wirni�ci Zombi, z kt�rych jeden le�y teraz nie�ywy w taks�wce,
troch� szkl� w
policzku, posmak p�martwego mi�sa w pysku, o ma�y w�os nie sprasowany przez
wielk�
mamusk� � ci�ar�wk� korporacji Vaz, niewielka utrata krwi, zabawa w kotka i
myszk� z
patrolem Stra�y Miejskiej, jazda w rozsadzaj�cym nos zapachu kwiat�w.
- Pozwoli pan, �e zap�ac� - m�wi Persefona
- Ju� zap�acone.
- Dodatkowo. - Persefona �ci�ga z g�owy kaptur.
Kojot gapi si� na �liczn� twarz dziewczynki. Czuje si� jak pszczo�a przyci�gana
tym
widokiem, tym zapachem perfum. Taka jest kusz�ca Nie wie, gdzie uciec ze
wzrokiem.
Patrzy na drzewa w Alexandra Park. Nic z tego. Musi znowu na ni� spojrze�. Te
roziskrzone
zielone oczy wygl�daj� jak dwa wwiercaj�ce mu si� w dusz� kwiaty. Usta
dziewczynki s�
m�ode i pe�ne, przypominaj� dwa dr��ce p�atki.
- Poca�uj mnie - m�wi do Kojota.
Ma najwy�ej jedena�cie lat, ale Kojot nie potrafi si� jej oprze�. Pochyla si� i
ca�uj�c,
czuje na wargach smak kwiatowego py�ku. U�wiadamia sobie, �e j�zyk dziewczynki
wpycha
mu si� g��boko w gard�o...
Jezu, niemo�liwe, �eby kto� mia� tak d�ugi j�zyk.
My�li o ojcu, kt�rego nie zna, o zmar�ej matce i o rzadko widywanej c�reczce. I
o
swojej �onie sekutnicy, i o s�odkiej, kusz�cej piosence Body. Jeszcze kilka
ostatnich wra�e�
zmys�owych...
...i jego umys� eksploduje czerni� i barwami.
...o Bo�e! Kwiaty ta�cz�... ta�cz�...
Minut� i dwadzie�cia pi�� sekund p�niej Kojot ju� nie �y�.
***
M�j prze�o�ony nazywa� si� Krakers: szef policji, Jakob Krakers. By� jedynym
znanym mi cz�owiekiem nosz�cym nazwisko kojarz�ce si� z pewnym gatunkiem
cienkiego,
kruchego ciasteczka Ma si� rozumie�, �e za plecami wszyscy gliniarze nazywali go
Herbatnikiem. To w�a�nie od g�osu Krakersa, wydobywaj�cego si� ze s�uchawki
mojego
przy��kowego telefonu, wszystko to si� zacz�o. By� wczesny ranek, l maja
tamtego
znamiennego roku. S�owa Krakersa z trudem torowa�y sobie drog� do mego
skacowanego,
nasi�kni�tego winem m�zgu:
- Sybillo Jones... mam dla was spraw�.
Tu� przy bramie Alexandra Park znaleziono zw�oki. Mia�am si� tam bezzw�ocznie
uda�. �Dziwny przypadek�, uprzedzi� mnie Krakers, ale nic wi�cej nie powiedzia�.
S�u�ba nie
dru�ba �mier� by�a moj� specjalno�ci�. Ubra�am si� szybko, po czym zajrza�am jak
zwykle
do drugiej sypialni, gdzie spa�o moje kochanie, m�j Klejnot. Unios�am wieko
��eczka i
pos�a�am dziecku poca�unek. Nast�pnie wysz�am z domu, wsiad�am do forda cometa i
pojecha�am poprzez si�pi�cy kapu�niaczek do parku na Moss Side. Z ci�kim sercem
zostawia�am Klejnota samego, ale taka ju� jest praca gliniarza. To har�wa bez
ogl�dania si�
na por� dnia czy nocy. Wyci�gn�am jedn� r�k� papierosa z le��cej na desce
rozdzielczej
paczki. Napalm�w, rzecz jasna. Napis na paczce g�osi�: PALENIE TYTONIU POMAGA W
PISANIU - OFICJALNY BIOGRAF JEGO KR�LEWSKIEJ MO�CI.
Smak dymu w prze�yku. Do dzi� pami�tam ten smak i w dzisiejszych czasach
wszechobecnego suchego py�u kojarzy mi si� on z oddechem perwersyjnego kochanka
na
wargach i j�zyku.
Mieszka�am w�wczas w Yictoria Park i mieszkam tam do chwili obecnej; w
przytulnym, z pocz�tku wynajmowanym lokalu, kt�ry potem, kiedy opu�ci� mnie m��,
wykupi�am od administratora. Za m�� wysz�am wcze�nie, w wieku osiemnastu lat,
b�d�c ju�
w ci��y. Siedem miesi�cy P�niej powi�am dziecko, dziewczynk�, Belind� Jones.
M��
odszed� ode mnie dziewi�� lat p�niej. A cztery dni po jego odej�ciu uciek�a z
domu moja
c�rka Belinda. Mia�a dziewi�� lat i by�a za m�oda, by wa��sa� si� samopas po
�wiecie. Ale
ona si� na to zdecydowa�a, nie szcz�dz�c mi na po�egnanie wyzwisk za to, �e
rzekomo przeze
mnie odszed� od nas jej ojciec. Tak to widzia�a. Chyba, mimo wszystko, kocha�a
go bardziej
ni� mnie. Ale dok�d si� uda�a? Dok�d? Szuka�am jej od tamtego czasu wsz�dzie,
lecz
bezskutecznie, przepad�a jak kamie� w wod�. By�a to jedna z podr�y mojego
�ycia.
Teraz ta podr� dobiega ko�ca Odchodzi w sen...
Tamtego dawno minionego poranka, kiedy jecha�am moim fordem cometem na Moss
Side, system policyjny kipia� komunikatami. Nie by�am w nastroju do s�uchania
urz�dowych
g�os�w - wszystkich tych zaszyfrowanych doniesie� o spodziewanych albo ju�
pope�nionych
aktach przemocy - prze��czy�am si� wi�c z pasma policyjnego na stacj� Gumbo
YaYa.
Manchesterska policja od lat szuka�a tego hipisowskiego pirata, ale on nadal
pozostawa�
odciele�nionym g�osem p�yn�cym znik�d...
�Siemanko, siemanko. Pi�kny mamy poranek, mo�e nie? S�uchali�my kawa�ka �I Can
Hear the Grass Grow� grupy The Move, i w jego trakcie na nos starego Gumbo
przypuszczony zosta� nagle zmasowany atak. Kwiaty na deszczu, a jak�e. Wielki
skok w
st�eniu py�k�w. S�ysz�, jak podskakuje. Wasz stary hipis ju� kicha. YaYa!
Kwiaty siej�
py�kami na ca�y Manchester. Gumbo nie widzia� jeszcze takiego gigantycznego,
z�otego
wysiewu. Po�wi�ci� nawet kilka sekund na skonsultowanie si� z pi�rkiem danych;
ostatni taki
pot�ny skok zanotowano w odleg�ych i dawno zapomnianych czasach P�odno�ci 10.
Oczywi�cie, daleko nam jeszcze do rekordowego poziomu wszechczas�w, ale i tak
jest si�
czym niepokoi�. To zapewne jaka� anomalia Zachowajcie zimn� krew. Czy��cie sobie
nosy
KichajStoperem. Ju� dzisiaj zaopatrzcie si� w zatyczki do nosa pomys�u doktora
Gumbo.
Mo�e John Barleycorn si� zlituje. St�enie py�k�w wynosi obecnie 85 i wci��
wzrasta Mam
wiadomo�� z ostatniej chwili o �licznym morderstwie. Wi�cej na ten temat po
skonsultowaniu
si� z dzisiejszym polic-pi�rkiem. Jak wiecie, codziennie zmieniaj� kod, ale
�ebski Gumbo
zawsze potrafi znale�� okienko. A teraz kochani, pos�uchajcie arcydzie�ka w
wykonaniu
Scotta Mackenzie z tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego �smego. I pami�tajcie,
je�li
wybieracie si� w tym roku do San Francisco, koniecznie wepnijcie sobie we w�osy
jak��
ro�link�...�.
Jakim� sposobem Gumbo YaYa zawsze wiedzia� o sprawach prowadzonych przez
policj� wi�cej ni� my sami. Mia� nawet za�o�on� gor�c� lini�, ale ilekro�
dzwoni� pod ten
numer jaki� gliniarz, sygna� zanika�, co stanowi�o symbol skryto�ci tamtych
czas�w.
Nie zwalniaj�c, wzi�am w si�pi�cym deszczu ostry zakr�t w lewo, w Wilmslow
Road, a potem w prawo w C�aremont. By�a 6.57 rano. Zobaczy�am przed sob� b�yski
policyjnych kogut�w zataczaj�cych po�r�d desz