5297
Szczegóły |
Tytuł |
5297 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5297 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5297 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5297 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LARRY NIVEN JERRY POURNELLE STEVEN BARNES
DZIEDZICTWO HEOROTU
Prze�o�y� Jan Pyka
Jack Cohen to �wiatowej s�awy specjalista w sprawach p�odno�ci i rozrodczo�ci.
Jest
tak�e zapalonym wielbicielem literatury science fiction i - zainspirowany swoj�
wiedz� o co
dziwaczniejszych ziemskich stworzeniach - bez przerwy wysuwa nowe pomys�y
dotycz�ce
obcych form �ycia. Ma r�wnie� zwyczaj dzieli� si� swoimi koncepcjami z najbli�ej
znajduj�cym
si� pisarzem science fiction.
Kiedy opisywa� afryka�sk� �ab� o odra�aj�cych zwyczajach, by� w�a�nie w domu
Larry'ego Nivena.
Up�yn�o wiele czasu, Jack. Dzi�kujemy, �e czeka�e�.
Teraz ty musisz zadba� o potrzeby ludu;
Ja odchodz�, wzywany przez Los!
Zgromad� woj�w wok� mego stosu
I usypcie mi kopiec wysoko, na urwistym brzegu;
Niech wszyscy �eglarze Kurhanem Beowulfa
Odt�d go zw�.
Ostatni� z krwi Wagmunda!
Los zmi�t� wszystkich moich bliskich,
Wszystkich dzielnych wodz�w!
Teraz ja musz� za nimi pod��y�!
Beowulf, kr�l Geat�w*
1
CAMELOT
Nie g�osz�, �e zostan� obudzeni przez swojego boga
na kr�tko przed czasem dojrzewania orzech�w.
Rudyard Kipling, Synowie Marty
- Cad! Poczekaj!
Cadmann Weyland u�miechn�� si� do siebie i wbijaj�c pi�ty w zbocze, zatrzyma�
si�.
Ukrywaj�c rozbawienie, zaj�� si� dostrajaniem dalmierza swojej kamery. Po
miesi�cach
sp�dzonych na Avalonie ci�gle jeszcze mia� wra�enie, �e cienie s� zbyt ostre, a
�wiat�o zbyt
b��kitne. By�y to jednak bardzo subtelne r�nice, widoczne tylko wtedy, gdy
u�ywa� tak dobrze
sobie znanego urz�dzenia jak kamera.
P�aski obraz kolonii zyska� g��bi�, a rejestrator w jego plecaku zawibrowa�
bezg�o�nie,
zapisuj�c ta�m� hologramami budynk�w, zaoranych p�l i zagr�d ze zwierz�tami,
widocznych w
le��cej poni�ej dolinie. Kolonia by�a odleg�a o dziesi�� kilometr�w, ale
elektronicznie
wzmocnione soczewki �ci�ga�y jej niskie budynki tak blisko, �e wydawa�o si�, i�
mo�na ich
dotkn��.
Obraz podskoczy�, gdy Sylvia wpad�a na niego. Uratowa�a si� przed upadkiem,
opieraj�c
d�o� na jego plecach.
- Och. Przepraszam.
- Masz - powiedzia�, podaj�c jej kamer�. - Zobacz, co zbudowali�my.
Z wyra�n� wdzi�czno�ci� zaakceptowa�a ten pretekst do wypoczynku. Sp�ywa�a
potem,
jej kr�tkie br�zowe w�osy przyklei�y si� do czo�a, a piegowate policzki p�on�y
rumie�cem.
Po sze�ciu milach marszu w d� Sylvia by�a zm�czona. W ci�gu ostatniego tygodnia
mia�a conajmniej tuzin powod�w, aby si� zatrzyma�. Kamyki w butach. Rzepy pod
bluzk�.
Cadmann zachichota� w duchu. Kolonijna biolog by�a r�wnie twarda, jak uparta.
Nie
chcia�a si� przyzna� do zm�czenia. Jest tak�e w trzecim miesi�cu ci��y,
pomy�la�. Nie chce
przyzna�, �e mi�dzy p�ciami s� jednak istotne r�nice. Niech wi�c tak b�dzie.
Ernst zsun�� si� do nich po zboczu. Para wielkich, srebrzystych,
przypominaj�cych ryby
stworze�, kt�re koloni�ci nazwali �ososiami, klasn�a o jego muskularne plecy.
Na jego szerokiej
twarzy pojawi� si� dobroduszny u�miech.
- Ju� zm�czona, Sylvio? Powinna� �wiczy�! Trenowa�! Mog� ci pokaza�.
Sylvia roze�mia�a si�.
- Nie teraz, Ernst, dzi�kuj�.
- P�niej.
Biedny skurczybyk, pomy�la�a. Ernst Cohen by� w uk�adzie s�onecznym jednym z
najwi�kszych autorytet�w w dziedzinie biologii rozrodczo�ci, a poza tym
cz�owiekiem piekielnie
inteligentnym. Mo�na to by�o zauwa�y� na dowolnym przyj�ciu: wszyscy rozmawiaj�,
a� nagle
Ernst wypowiada zdanie lub dwa i po�owa zebranych milknie, gdy reszta boryka si�
z
nast�pstwami jego stwierdzenia. Ale to by�o dziesi�� lat �wietlnych temu. Ernst
wyszed� z
lodowatego snu z umys�em dziecka.
Sylvia popatrzy�a na dolin� i westchn�a b�ogo.
- Wspania�e uj�cie, prawda? - W g�osie Cadmanna, zazwyczaj szorstkim i
dudni�cym,
brzmia�a zaduma. - W "National Geographic" b�d� zachwyceni. - Przykucn�� obok
niej. - Jak si�
czujesz?
- Zupe�nie dobrze - mrukn�a. Odwr�ci�a si�, ogrzewaj�c go swoim u�miechem. -
Ale
b�d� zadowolona, gdy wr�c� wreszcie do domu.
By�a prawie dwadzie�cia lat m�odsza od niego. Mia�a b�yskotliwy umys� i z�ote
oczy,
kt�re ja�nia�y nad galaktyk� pieg�w. Jej ci��a niczego nie zmieni�a. To by�o
cudowne i
jednocze�nie frustruj�ce: przebywanie z ni� sprawia�o, �e zapomina� o latach i
�amaniu w
ko�ciach. Jej oczy, j�kn�� w duchu. Jest zupe�nie zwyczajna z wyj�tkiem tych
oczu. Bo�e, pom�
mi.
Prze��cz, kt�r� w�a�nie trawersowali, znajdowa�a si� u podstawy najwi�kszej g�ry
na
wyspie. Wy�szy z jej dw�ch szczyt�w wznosi� si� na ponad trzy tysi�ce dwie�cie
metr�w. Oba
ton�y we mgle. Na niebie wida� by�o szybuj�ce pterozaury o delikatnych,
nietoperzych
kszta�tach, kt�re niemal nie ruszaj�c skrzyd�ami, to znika�y w chmurze, to zn�w
si� z niej
wy�ania�y. Ernst patrzy� na nie z grymasem pe�nej zaintrygowania koncentracji na
twarzy. Co
s�dzi�by o nich doktor Ernst Cohen? - przysz�o mu na my�l. To nie s� prawdziwe
pterozaury. Nie
brak tu i innych osobliwo�ci. Podoba�oby mu si� tutaj...
- Obudzili go dwa razy - odezwa�a si� Sylvia. - Mo�e gdyby zostawili go
zamro�onego...
- Potrzebowali�my go - przerwa� jej Cadmann. - Naprawd� go potrzebowali�my.
Ale Ernst nie by� cz�onkiem za�ogi. M�g� spa� do ko�ca podr�y, lecz mieli
problem z
jedn� parti� zamro�onych embrion�w i obudzili go. Rozwi�za� problem, zamrozili
go znowu, a
potem pojawi� si� nowy problem... I oto jeden z najm�drzejszych ludzi, jacy
kiedykolwiek �yli,
nosi za mn� pr�bki. Jasna cholera! - zakl�� w duchu.
Kilometr kwadratowy baterii s�onecznych po�yskiwa� srebrzy�cie na wzg�rzach
ponad
koloni�. Przy nas�onecznieniu, jakie mieli tego dnia, osadnicy byli niezale�ni
od reaktor�w
atomowych swych �adownik�w. W ci�gu nast�pnych czterech miesi�cy zabior� si� do
budowy
elektrowni termoj�drowej. Gdy j� zako�cz�, kolonia zostanie ostatecznie za�o�ona
i ludzie b�d�
si� mogli zacz�� rozprzestrzenia� po powierzchni Tau Ceti IV.
W ka�dym razie po powierzchni Camelotu. Wysp� oddziela�o od kontynentu
osiemdziesi�t kilometr�w burzliwego oceanu. Zagospodarowanie l�du o rozmiarach
por�wnywalnych z Now� Gwine� by�o wystarczaj�co ambitnym zadaniem dla pierwszej
mi�dzygwiezdnej kolonii za�o�onej przez Ziemian. Zack wiedzia�, co robi. Nale�y
izolowa�
problemy...
A wi�c gdzie s� problemy?
- Tam jest �nieg - powiedzia� i przes�oniwszy oczy, zacz�� si� wpatrywa� w
wieczne
chmury na szczycie. Narty, pomy�la�. Nie przywie�li�my nart. Mamy r�ne sztuczne
tworzywa.
Carlos mo�e mi zrobi� par� nart.
Sylvia odda�a mu kamer�. Staraj�c si�, by jej g�os brzmia� bezbarwnie,
powiedzia�a:
- Nie musisz si� wyprawia� na kontynent. Masz wiele do zrobienia tutaj, wok�
obozu.
- Nic z czym jakikolwiek w miar� zdolny cz�owiek nie m�g�by sobie poradzi�.
- Nie jeste� geologiem. I tak wykonywa�by� tam najgorsze prace. - Popatrzy�a na
niego z
g�ry i westchn�a z irytacj�. Wyci�gn�a r�k�, by pom�c mu wsta�. - Czy ty po
prostu nie chcesz
sobie zapolowa� na dinozaury?
- Jasne! Kt�ry ch�opiec nie chcia�by ustrzeli� brontozaura? - Schowa� kamer� do
futera�u,
kt�ry wisia� mu na ramieniu. - Czasem �a�uj�, �e nie przywie�li�my ze sob�
zarodk�w kilku
nied�wiedzi lub g�rskich lw�w...
U�miecha� si�, kiedy to m�wi�, ale Sylvia nie by�a wcale pewna, czy naprawd�
tylko
�artuje.
Cadmann przeczesa� palcami g�ste czarne w�osy. Nie by�o na nich ani �ladu
siwizny, ale
lata pory�y mu twarz zmarszczkami. Sprawno�� cia�a utrzymywa� dzi�ki intensywnym
�wiczeniom, na kt�re ka�dego dnia po�wi�ca� godzin�. Pami�ta� jednak czasy, gdy
nie musia� tak
regularnie �wiczy�, aby utrzyma� kondycj�. Teraz jednak, gdy mia� czterdzie�ci
dwa lata,
powa�nie si� zastanawia� nad przed�u�eniem treningu do p�torej godziny. Jestem
coraz
wolniejszy, stwierdzi�. Ona nosi dziecko innego m�czyzny, a ja wola�bym raczej
by� z ni� ni�...
z Mary Ann Eisenhower? Pomy�la� o czterech lub pi�ciu innych kobietach, kt�re
do�� jasno da�y
mu do zrozumienia, jakie s� ich intencje wobec niego. Phyllis McAndrews. Jean
Patterson,
smuk�a, jasnow�osa agronomka, kt�ra, jak g�osi�a plotka, robi�a najlepszy masa�
na ca�ej
planecie. Po prostu nie by� zainteresowany. Czas robi swoje, uzna�. Moje
gruczo�y pewnie
wysychaj�.
Sylvia u�miechn�a si� do niego.
- Tylko prawdziwi d�entelmeni potrafi� nie zauwa�y�, �e dama op�nia ich marsz -
powiedzia�a.
Ernst starannie trzyma� si� poza zasi�giem s�uchu. Inteligencja go opu�ci�a, ale
pozosta�y
mu dobre maniery. Sylvia wskaza�a kciukiem dwa srebrnoczarne stworzenia w
kszta�cie torped,
wisz�ce na plecach Ernsta. Tak na oko pi�tna�cie i dwadzie�cia funt�w. Jedno z
nich wci��
jeszcze otwiera�o pysk; jego skrzela, jakby zbyt odleg�e od g�owy, wci�� si�
porusza�y... w
gruncie rzeczy wcale nie wygl�da�y jak ziemskie �ososie, ale z drugiej strony
nie przypomina�y
tak�e �adnych innych ziemskich stworze�...
- Wiecie co? Przygotuj� dzi� kolacj� - zapowiedzia�a. - Wybierzemy si� wszyscy
na pla��
na �ososia z rusztu.
Ruszyli znowu w d� zbocza, a Sylvia uj�a Cadmanna pod r�k�.
- Jeste� pewna, �e Terry nie b�dzie mia� nic przeciwko temu? - zapyta�,
u�miechaj�c si�
z�o�liwie.
- Och, daj spok�j. Jestem po prostu biedn�, ci�arn� pani� biolog, kt�r� cieszy
obecno��
silnego m�czyzny... a poza tym Terry zna ci� od lat.
- Mo�e nie jestem wcale takim niewini�tkiem, jak ci si� wydaje.
Prychn�a.
- Nik�a szansa. Kiedy uzyskam pewno��, �e poci�ga ci� moje cia�o, a nie rozum,
zemdlej�.
Rzuci� jej taksuj�ce spojrzenie.
- W kt�r� stron� padniesz?
- B�d� cicho.
Roze�miali si� oboje. S�o�ce �wieci�o ja�niej ni� zwykle.
- Z�ote pola. Srebrne rzeki. Cadmann za�mia� si� ponownie.
- Ja tu widz� dost�pn� przez ca�y rok wod� i urodzajne pola.
- Mog�am si� tego spodziewa�.
Kto� musi tak na to patrze�, pomy�la�.
Strumie� przep�ywa� za obozem i z urwiska wpada� do rzeki Miskatonic,
najwi�kszej na
wyspie. Osiem kilometr�w na po�udnie teren poro�ni�ty trawami ko�czy� si� na
wypalonym,
poczernia�ym p�okr�gu ska� stanowi�cych naturaln� przecink� przeciwpo�arow� i
zaczyna�a si�
g�stwina gigantycznych ciernistych krzew�w. Koloni�ci wybrali pi�kne miejsce na
kolebk�
nowego �wiata, tak �adne, �e czu� si� tu... prawie spokojny. Sytuacje takie jak
ta wprawia�y go w
zak�opotanie. Trudno mu by�o zapomnie� o przeczuciach i znale�� sobie jakie�
zadanie,
ca�kowicie absorbuj�ce i najlepiej ma�o ryzykowne.
W jego rami� wbi�y si� smuk�e palce.
- Hej, wielkoludzie. Nie zapominaj o mnie. To mia� by� nasz wsp�lny spacer.
Postaraj si�
zabawia� mnie cho� przez chwil�. - Milcza� w dalszym ci�gu. - Tau Ceti Cztery -
powiedzia�a,
cedz�c s�owa przez z�by.
- To dobra nazwa...
- Ale?
- Nie wiem.
- Za ma�o poetycka?
Pom�g� jej przej�� przez ska��. Skupienie si� na grze, do kt�rej go zaprasza�a,
wymaga�o
wysi�ku.
- Czyta�em wiersze...
- Kiplinga. - Roze�mia�a si�. - W porz�dku. Wiem, �e jeste� bardziej oczytany
ode mnie. I
zachowam twoj� tajemnic�. Sama nie wiem, "Avalon" brzmi zupe�nie dobrze. Ale s�
inne nazwy.
Pi�kne, ekscytuj�ce nazwy r�nych miejsc znanych z historii lub legend. Shangri-
la, Babilon...
- Xanadu?
- Oczywi�cie. Pellinore. Pokr�ci� g�ow�.
- Musi ci chodzi� o Pellucidar. Pellinore by� kr�lem. Jednym z rycerzy Okr�g�ego
Sto�u.
- No c�... by� mo�e. Ale w gruncie rzeczy nie chodzi mi tak�e o Pellucidar. Na
tej
wyspie nie ma �adnych prawdziwych drapie�nik�w. Z wyj�tkiem indyk�w i innych
zwierz�t,
kt�re sami przywie�li�my, nie ma tu niczego, co by�oby wi�ksze od owada. Nawet
�ycie ro�linne.
Niska trawa i cierniste drzewa. To wygl�da jak czysta tabliczka, gotowa do
zapisania. Albo park.
Cadmann...
- Czy to ci� niepokoi? - zapyta�.
- C�, najgorsze, co mo�e z tego wynikn��, to zniszczenie �rodowiska naturalnego
jednej
wyspy. To nie to samo, co wypuszczenie tych wszystkich ziemskich stworze� na
kontynent.
- Dlaczego si� tym przejmujesz?
- Hm...
W tej chwili podbieg� do nich Ernst, wskazuj�c palcem w g�r�.
- Ptaki. Wielkie ptaki. - Przemkn�y nad nimi dwa wielkie kszta�ty o
wachlarzowych
skrzyd�ach. Cadmann obserwowa� stworzenia do chwili, gdy zatoczywszy ko�o nad
r�wnin�,
znikn�y we mgle, kt�ra opada�a a� do po�owy zbocza Wielkiej Szarej G�ry. - Tam
gniazda? -
zapyta� Ernst. - Dlaczego tam? - Znowu zmarszczy� czo�o.
- Widzisz? Mamy tu towarzystwo - rzek� Cadmann.
- Pterozaury? - odpar�a z pow�tpiewaniem. - Boj� si� nas o wiele bardziej ni� my
ich. A
najwi�kszym z nich mo�e starczy si� na uniesienie w miar� du�ego �ososia, nie
wspominaj�c ju�
o owcy.
- A co z ma�ym dzieckiem? - zapyta�.
Potraktowa�a to powa�nie i zastanawia�a si� przez chwil�.
- Nie s�dz�, aby nale�a�o si� tego ba�. Prawd� m�wi�c, nie widzia�am tu niczego
wi�kszego od mewy, i to mnie dr�czy. Ta ekologia jest zbyt prosta. Je�li usun��
pterozaury,
zostan� tylko ma�e owady i te wielkie ryby.
- �ososie.
- Oczywi�cie to nie s� prawdziwe �ososie. Je�li we�miemy pod uwag� nasze
pstr�gi, sumy
oraz indyki, oka�e si�, �e sprowadzili�my tu wi�cej zwierz�t, ni� zastali�my. To
troch�
niesamowite. - Zamy�li�a si�. Przez chwil� szli w milczeniu, wyszukuj�c
bezpieczn� drog� na
stromym zboczu, a� Sylvia odwr�ci�a si� i powiedzia�a: - Wiesz, w tych
pterozaurach jest co�
zabawnego.
- Co?
- Pami�tasz tego, kt�ry z�owi� �ososia w jeziorku?
- Oczywi�cie. Przypomina� mi albatrosa, kt�rego widzia�em na po�udniowym
Pacyfiku. -
I doda� w my�lach: Gdy p�yn��em Ariadn� z dobrym p�nocnym wiatrem milion lat...
nie, nie
milion lat, o wiele wi�cej ni� milion mil temu. Przy odrobinie szcz�cia, zanim
umr�, zbudujemy
tu szkunery.
- Czy to nie wygl�da�o zabawnie? Nie potrafi� dok�adnie odda� tego, o co mi
chodzi, ale
ta scena przywiod�a mi na my�l stary film przyrodniczy Walta Disneya, kt�ry
puszczono od ty�u,
aby akcja wygl�da�a �miesznie.
- Od ty�u?
- Ptak wpada do wody szybko i energicznie, chwyta zdobycz, po czym wzbija si� w
powietrze leniwie, bez po�piechu. Ten ptak zbli�a� si� do powierzchni wody
powoli i
wystartowa� szybko, prawie tak, jakby... - Zmarszczy�a czo�o i potrz�sn�a
g�ow�, jak kto�
usi�uj�cy rozerwa� paj�czyn� my�li. - Mniejsza z tym. Szukam dziur w ca�ym.
- Albo widzisz co�, czego tu nie ma. By�aby� zachwycona, gdyby w tym systemie
pojawi�o si� co� tajemniczego.
- Jak to si� sta�o, �e znasz mnie tak dobrze?
- Zawsze rozumiem kobiety innych m�czyzn.
- Aha.
Bez ostrze�enia Cadmann rzuci� si� do biegu, �ci�gaj�c Sylvi� w d� przez
ostatnie
dwadzie�cia metr�w stoku. Zacz�a zje�d�a� na pi�tach, aby zwolni�, zaskoczona,
ale i o�ywiona
jego nag�ym wybuchem energii.
Cadmann obejrza� si� do ty�u i zobaczy�, �e Ernst tak�e biegnie, wygl�daj�c przy
tym na
wystraszonego.
- Zatrzymaj si�! - powiedzia� do Sylvii i krzykn��: - Ernst! Wszystko w
porz�dku, Ernst!
Biegniemy dla zabawy! Chcesz si� �ciga�?!
Grymas strachu znikn�� z twarzy Ernsta; zwolni�.
- Wy�cig. Jasne, Cadmann. Startujemy?
Stan�li razem, dali Sylvii sto metr�w for�w i pobiegli.
Nawet tak daleko od obozu ci�gn�� si� poczernia�y pas drogi, kt�r� mogli
pod��a�. By�a
szklista i chrz�ci�a pod nogami.
- Twoja droga! - krzykn�� Ernst. - Twoja!
- Jasne! - Tak by�o. Ostatni raz, kiedy naprawd� mnie potrzebowali, westchn�� w
duchu.
Ernst szed� pierwszy z miotaczem do wypalania chwast�w, przerobionym z
wojskowego
miotacza ognia. On sam prowadzi� buldo�er, �a�uj�c przez ca�y czas, �e nie maj�
wystarczaj�co
du�o paliwa, aby u�y� �adownika. To by dopiero by�a droga! - pomy�la�. Unosz�ca
si� nad
ziemi� Minerva stopi�aby ska�� na dobre. Mimo to poczu� dum�, gdy patrzy� na
kilometry czarnej
wst�gi, kt�r� stworzy� w�asnym wysi�kiem i dzi�ki w�asnym umiej�tno�ciom.
Pochyli� si�, aby
zbada� powierzchni� drogi, i zauwa�y� kilka malutkich, niebieskawych ga��zek,
kt�re wybi�y si�
z ziemi.
W tej chwili podbieg�a do niego zadyszana Sylvia.
- Mo�e powinni�my posypa� ziemi� sol� i zaora�, zanim zrobisz jeszcze jeden
przejazd.
- Nie wiem, czy to ma jakie� znaczenie. Nie dociera tu zbyt wiele ci�kich
maszyn.
K��by kurzu wznoszone przez traktory na odleg�ych polach wygl�da�y jak dymy
ma�ych
ognisk. Pierwsze plony zosta�y zebrane. Teraz musieli ju� tylko powi�ksza�
powierzchni� upraw,
przygotowywa� ziemi� pod pr�bne zasiewy i magazynowa� ziarno oraz nasiona na
wypadek
z�ego roku.
Kolonia rozwija�a si� wspaniale. By�a to zas�uga Zacka Moscowitza -
administratora,
�wietnego faceta, uwielbianego przez wszystkich Zacka. Kolonia by�a jego wielkim
sukcesem i
nic mniejszego od prawdziwej katastrofy nie mog�o zatrzyma� jej rozrostu na
powierzchni wyspy
i ostatecznie ca�ej Tau Ceti IV.
Rolnictwo. �ywno��, witaminy, troch� wyg�d, podsumowa� Cadmann. To ju� mamy.
Teraz pora na poszukiwania surowc�w. Rudy �elaza odkryli ju� na samej wyspie, a
laboratorium
orbitalne znalaz�o co�, co zgodnie z wszelkim prawdopodobie�stwem wygl�da�o na
z�o�e blendy
uranowej. Le�a�o w g��bi kontynentu, odleg�e o tysi�ce kilometr�w oceanu i
skalistych pusty� -
ale tam by�o.
�elazo i uran. Fundamenty imperium.
- Synowie Marty.
- Co? - zachichota�a Sylvia.
- To Kipling. Przepraszam. Politycy to synowie Marii. Opr�cz nich s� jeszcze ci,
kt�rzy
s� si�� nap�dow� cywilizacji. "Nie g�osz�, �e zostan� obudzeni przez swego boga
na kr�tko przed
czasem dojrzewania orzech�w..." Och, mniejsza z tym.
Ten dzie� wydawa� mu si� ca�kiem zno�ny, przypomina� Pierwsze Dni, kiedy wraz z
Sylvi� i pozosta�ymi Pierwszymi spadli z grzmotem z niebios w skrzydlatym
�adowniku.
Ma wszystkie w�a�ciwo�ci lotne ceg�y, pomy�la�. Zostawili�my za sob� lini� ognia
i
grzmotu, kt�ra przekre�li�a ca�e niebo. Na orbicie czeka�o stu osiemdziesi�ciu
kolonist�w,
zimnych jak trupy i mniej wi�cej r�wnie aktywnych, podczas gdy my obejrzeli�my
dok�adnie t�
obc� planet�, wybrali�my miejsce na za�o�enie miasta i po raz pierwszy
postawili�my nasze
stopy na ska�ach tego �wiata.
Sondy National Geographic Society dostarczy�y wielu informacji. Na Tau Ceti IV
wyst�powa�y tlen, woda i azot. Planeta by�a ch�odniejsza od Ziemi, mia�a wi�c
mniejsze strefy
klimatu umiarkowanego, ale du�a cz�� jej powierzchni nadawa�a si� do �ycia.
Wiedzieli, �e
b�d� na niej ro�liny, domy�lali si� r�wnie� obecno�ci zwierz�t. Ludzie powinni
tam znale��
odpowiednie warunki do �ycia - a mo�e jednak nie? Prawdopodobnie tak, ale
ca�kowit� pewno��
mo�na by�o uzyska� tylko w�wczas, gdyby polecieli tam jacy� ochotnicy.
�ycie na Ziemi by�o dostatnie, wygodne, satysfakcjonuj�ce, ale toczy�o si�
po�r�d
widocznych wsz�dzie t�um�w. Na wypraw� zg�osi�o si� czterdzie�ci milion�w
absolwent�w
uniwersytet�w. Po pierwszym przesiewie wyeliminowano na�ogowych ochotnik�w,
czubk�w,
kt�rzy przeczytali w swoich horoskopach, �e musz� znale�� dla siebie inne niebo,
kandydat�w z
alergiami lub innymi przypad�o�ciami, geniuszy, kt�rzy nie tolerowali �ycia w
�cisku,
towarzystwa innych ludzi albo rozkaz�w... Powa�nie rozwa�ono kandydatury oko�o
stu tysi�cy
ochotnik�w; prawie dwustu z nich wybra�o si� na podb�j Tau Ceti IV. O�mioro
zmar�o po
drodze.
�adnego �wiata nigdy nie opanuj� roboty, pomy�la� Cadmann. Potrzeba do tego
ludzi,
kt�rzy zamro�eni przeb�d� przestrze�, kt�rzy sp�dz� w niej sto lat... Te
pierwsze dni by�y dobre.
Byli�my towarzyszami na dzikim, nie okie�znanym l�dzie. A potem znale�li�my raj
i oni wcale
ju� mnie nie potrzebuj�. Potrzebuj� Sylvii. Potrzebuj� in�ynier�w, traktorzyst�w
i, Bo�e nam
pom�, administrator�w, ksi�gowych, ale nie �o�nierza.
Po pastwiskach w�drowa�y teraz owce i ciel�ta. �rebi�ta skuba�y traw�. Ju�
wkr�tce ob�z
b�dzie pe�en dzieci, pachn�cych i rado�nie krzycz�cych; do czego im b�dzie
potrzebny
pu�kownik (emerytowany) Cadmann Weyland z Si� Pokojowych Narod�w Zjednoczonych?
Zwierz�ta... ich ciche, odleg�e g�osy wyrwa�y Cadmanna z zadumy. Zbli�ali si� do
rz�d�w wilgotnej, porytej bruzdami ziemi. Pierwsze grupy kolonist�w, spryskuj�c
poszycie i
zaro�la galaretowatym paliwem z miotaczy ognia, oczy�ci�y grunt, nie stapiaj�c
go jednak w
�u�el. Wypalon� ziemi� ju� dawno zaorano i przygotowano do zasiewu. Gleba na
wyspie by�a
bardzo �yzna i potrzebowa�a tylko odrobiny nawoz�w azotowych, aby zapewni� dobre
zbiory.
Jeden z farmer�w zauwa�y� ich i przyhamowawszy nieco sw�j traktor, pomacha�
r�k�, a
Ernst uni�s� dwa �ososie w ge�cie tryumfalnego powitania. Cadmann wiedzia�, �e
dalej s� �rebaki
i ciel�ta, ci�gle jeszcze zbyt m�ode, aby mog�y poci�gn�� przygotowane dla nich
p�ugi. W sumie
by�a to do�� niezwyk�a kombinacja - rolnictwo oparte na zaawansowanej
technologii i sile
mi�ni. W razie konieczno�ci kolonia mog�a powr�ci� do najstarszych i
najpewniejszych metod
produkcji. Ros�y tam �any pszenicy, rz�dy szpinaku i soi. W przefiltrowanych
przez mg��
promieniach Tau Ceti ich li�cie i �odygi po�yskiwa�y zdrowo. Pomi�dzy polami
ci�gn�y si� rowy
irygacyjne, zasilane wod� ze strumienia, kt�ry przep�ywa� pod niskim mostkiem,
mija� ob�z i
spadaj�c z ci�gn�cego si� za nim urwiska, ��czy� si� z rzek� Miskatonic.
Byli ju� tak blisko, �e zacz�y do nich dociera� odg�osy g��wnego obozu: szum
lekkich
maszyn, wybuchy �miechu, j�kliwy wizg pi� oraz tokarek do drewna i metalu.
Na peryferiach obozu znajdowa�y si� zagrody dla zwierz�t. Osobne dla ps�w, �wi�
i
solidny wybieg dla koni. Kurniki postawiono przy warsztacie mechanicznym, bli�ej
zabudowa�
obozowych.
Cadmann przystan��, aby sprawdzi� stan ogrodzenia. Twarz starego �o�nierza
skrzywi�a
si� w grymasie niezadowolenia. "Gor�cy drut" nie by� nawet ciep�y; pr�d zosta�
wy��czony przed
miesi�cami. Natomiast drut kolczasty na przestrzeni, kt�r� obejmowa� wzrokiem,
przynajmniej w
trzech miejscach opada� a� do ziemi. Cadmann zamy�li� si� i zeskroba� kciukiem
warstewk� rdzy.
- Zostaw to - pop�dzi�a go Sylvia.
- Popatrz tylko na to. - W jego g�osie pobrzmiewa�o rozgoryczenie i apatia. -
Drut lu�ny,
linia zasilania przerwana. Czy nie ma ju� nikogo, kto by si� cho� troch�
przejmowa�
bezpiecze�stwem? Nie jeste�my tu wcale tak d�ugo, by a� tak si� rozleniwi�.
- Cad... - Sylvia dotkn�a swoimi smuk�ymi, bladymi palcami jego d�o�, oderwa�a
j� od
drutu i mocno �cisn�a.
- Wiem, �e jestem ci�gle przeg�osowywany, i mog� z tym �y�. - Poczu� wstyd,
s�ysz�c
tony rozdra�nienia, kt�re wkrad�y si� do jego g�osu, i widz�c, jak jej
spojrzenie mi�knie w
wyrazie matczynej troski. - Pos�uchaj. Powtarzasz mi, �e jest co� w tej wyspie,
co ci� niepokoi.
Mamy tylko jedn� szans� w tym �wiecie. Nikt nie wr�ci do domu i nikt nie przy�le
nam �adnych
posi�k�w. To zupe�nie naturalne, �e w takich okoliczno�ciach cz�owiek jest lekko
paranoiczny.
Przecie� dlatego w�a�nie wybrali�my t� wysp�. Po to, aby zlokalizowa�
niebezpiecze�stwa,
ograniczy� je do ma�ego obszaru.
�cisn�a go za rami�.
- Nie mog� zmieni� twojego zdania w tej sprawie, wi�c nawet nie b�d� pr�bowa�a.
Po co
jednak robi� z tego wielk� spraw�? Mo�e sam naprawisz to ogrodzenie?
- Dobry pomys�.
- �wietnie. Po�l� po ciebie, kiedy b�dziemy gotowi do wyjazdu na piknik.
Zanim skr�cili do miasta, Cadmann spojrza� jeszcze raz za siebie, na farmer�w, i
przelotnie ogarn�a go zazdro��. To oni, wydzieraj�c ziemi zwyci�stwo, byli
prawdziwymi
my�liwymi, prawdziwymi wojownikami. W ostatecznym rozrachunku to ich wysi�ek
okre�li
przysz�o�� opierzaj�cej si� dopiero spo�eczno�ci.
S�o�ce grza�o mocno, ale r�ka Sylvii wsparta na jego ramieniu by�a znacznie
cieplejsza.
Kolonia rozros�a si� w spos�b dziwnie przypominaj�cy rozw�j �ywej istoty;
pierwsi
cz�onkowie za�ogi, kt�rzy budowali swoje domy z prefabrykat�w, stawiali je
blisko siebie,
wewn�trz linii obronnych.
Linie obronne. Trzy pier�cienie. Ogrodzenie pod napi�ciem, pole minowe, druty
kolczaste. Wtedy by�o to dla wszystkich oczywiste i sensowne, pomy�la�. Kaprys
Cadmanna. I
pewnego dnia ka�� mi wykopa� miny. Nie ma �adnych wrog�w. �adnego
niebezpiecze�stwa.
Nic. I ta ca�a cholerna robota z budowaniem ogrodze�.
Mimo �e wi�kszo�� kolonist�w nie spa�a zaledwie od o�miu miesi�cy, ju� zaczynali
zachowywa� si� dziwnie beztrosko.
W miar� jak ich budzono i zwo�ono na powierzchni� planety, ob�z si� rozrasta�:
najpierw
wype�ni� teren wewn�trz linii obronnych, a potem rozszerzy� si� poza nie. Z g�ry
kolonia
wygl�da�a jak spiralna mg�awica gwiezdna lub zwoje rozci�tej muszli �limaka. Dom
Cadmanna
znajdowa� si� w samym �rodku.
Koloni�ci, kt�rzy zamieszkali poza ogrodzeniem, mieli wi�cej miejsca, wi�ksze
parcele -
ale ta lokalizacja �wiadczy�a tak�e o ich statusie. Nie by�o ich w�r�d
Pierwszych. Na Avalonie
wszyscy byli r�wni, cho� niekt�rzy r�wniejsi od innych. Pierwsi wyl�dowali
cztery miesi�ce
wcze�niej ni� pozostali i dzi�ki temu zdobyli odpowiedni status spo�eczny -
przynajmniej ci z
nich, kt�rzy nie tracili czasu i si� na budowanie zbytecznych ogrodze� i p�l
minowych.
W miar� jak Cadmann przemierza� w�skie uliczki, kt�re rozdziela�y domy o
p�askich
dachach i kopulaste budowle z plastyku, przyt�umiony wizg elektrycznej pi�y
stawa� si�
g�o�niejszy, a zapach trocin coraz wyra�niejszy. Niekt�re kopu�y mia�y
oryginalny kolor. Inne
zosta�y pomalowane, przy czym cz�� z nich mieni�a si� prawdziw� feeri� barw. Tu
i tam wida�
by�o uderzaj�co realistyczne freski. Mamy tu wielu utalentowanych ludzi,
pomy�la� Cadmann. W
wielu dziedzinach. A je�li ju� o tym mowa... Pi�a zmieni�a ton, kiedy Carlos
Martinez zauwa�y�
Cadmanna i uni�s� r�k� w ge�cie powitania.
Ciemne, smuk�e cia�o Carlosa l�ni�o od potu. Trzyma� w r�kach pi�� i wprawnymi
ruchami przycina� ni� deski. Cierniste drzewa rosn�ce na obrze�ach obozu by�y
bogatym �r�d�em
drewna, kt�re jednak by�o s�kate i mia�o grube w��kna. Tylko taki mistrz
stolarski jak Carlos
m�g� zrobi� z niego co� wi�cej ni� materia� opa�owy. �wiadomo�� wysokiej
pozycji, kt�r� dzi�ki
temu osi�gn��, sprawia�a mu wyra�n� przyjemno��.
W blisko po�owie domostw kolonii znajdowa�y si� sto�y lub ��ka roboty Carlosa.
W�tpliwe, czy kiedykolwiek b�dzie musia� przepracowa� swoj� zmian� na polu, aby
otrzyma�
przypadaj�c� na niego cz�� zbior�w.
- Cadmann! Mi amigo. - Carlos otar� czo�o i wyci�gn�� spocon� r�k�, kt�r�
Cadmann
mocno u�cisn��. Carlos by� prawdziwym miesza�cem i bardzo si� tym szczyci�.
Pochodzi� z
Argentyny, przodk�w mia� g��wnie czarnych, a upodobania kulturalne trudne do
rozszyfrowania.
Jego hiszpa�ski by� okropny, ale nie zwa�a� na to i cz�sto wtr�ca� kilka s��w w
tym j�zyku. -
S�ysza�em, �e wybra�e� si� gdzie� z urocz� se�orit� Faulkner.
- Se�or� - poprawi� go Cadmann. Podszed� do drzwi stolarni, aby zobaczy�, nad
czym
Carlos pracuje. By� to fragment jego przysz�ego �o�a. Na desce wida� by�o
wyrysowane
o��wkiem syreny splecione w zupe�nie nieprawdopodobnych pozycjach ze swoimi
m�skimi
odpowiednikami i szczerz�cymi z�by w szerokich u�miechach �eglarzami. Cadmann
westchn��.
- Se�or�. - Carlos u�miechn�� si� figlarnie. - Prawda, czasem o tym zapominam.
- Teraz b�dzie ci �atwiej zapami�ta�. - Cadmann poklepa� si� po brzuchu. - Ma
pasa�era
na pok�adzie.
Carlos uni�s� brwi w wyrazie lubie�nej kontemplacji.
- Przybra�a troch�? My wszyscy, mam tu na my�li m�czyzn z mojego kraju,
cenimy... -
wykrzywi� usta w dramatycznym poszukiwaniu w�a�ciwego s�owa - kobiety solidne.
- Solidne.
- Si! Pomocnice w polu, pocieszycielki przy obozowym ognisku. Ach, te dawne
czasy...
- Przesta� pieprzy� - przerwa� mu do�� �agodnie Cadmann. - �aden cz�onek twojej
rodziny nie zbli�y� si� do pola na odleg�o�� mniejsz� od d�ugo�ci bata. Chodzili
w jedwabiach, a
w kieszeniach mieli paszporty dyplomatyczne. Przynajmniej od sze�ciu pokole�. -
Odwr�ci� si� i
otworzy� drzwi swojego plastykowego igloo.
Z ty�u dobieg�o go westchnienie Carlosa.
- Jak tu si� dziwi�, �e umiera romantyzm, je�li na �wiecie s� tacy jak ty.
Reszt� jego monologu zag�uszy�a pi�a, kt�r� znowu uruchomi�.
Cadmann poszuka� po omacku sznurka od zas�ony, znalaz� go i poci�gn��, aby
wpu�ci�
s�o�ce. Mo�e up�yn�� nawet miesi�c, zanim Tau Ceti IV znowu doczeka si� r�wnie
jasnego dnia
i �al mu go by�o traci�. S�o�ce by�o ju� nisko na niebie. Gdy zapadnie zmrok,
zacznie si�
barbecue. Koloni�ci, kt�rzy podczas dziennej zmiany budowali, remontowali czy
uprawiali pola,
zgromadz� si� na pla�y, aby cieszy� si� dobrym jedzeniem i towarzystwem innych.
Chcia� wzi�� skrzynk� z narz�dziami i p�j�� naprawi� ogrodzenie, ale jego puste
��ko,
przes�oni�te rz�dami wisz�cej nad nim bielizny, przywo�a�o go nagle g�osem,
kt�rego znu�one
mi�nie nie mog�y zignorowa�.
Usi�d� tylko na chwil�, powiedzia� sobie. Wodny materac zapluska� przyjemnie,
uginaj�c
si� pod jego ci�arem. Rzadko to zauwa�a� - chyba �e by� zm�czony - ale w polu
grawitacyjnym
Avalonu wa�y� o dziesi�� funt�w wi�cej ni� na Ziemi, co w jego wieku nie by�o
ju� bez
znaczenia.
S�abn�ce promienie s�o�ca rzuca�y d�ugie cienie, padaj�c tak�e na p�ki i
skrzynie, w
kt�rych przechowywa� pozosta�o�ci poprzedniego �ycia. Wszystko, czym by�,
znajdowa�o si� w
tym pomieszczeniu. Sto sze��dziesi�t os�b sk�adaj�cych si� na za�og� i pasa�er�w
Geographica
stanowi�o jego jedyn� rodzin� i jedyny kr�g przyjaci�.
Nie by�o to zbyt wiele, ale wystarcza�o. Wystarcza�o, poniewa� behawiory�ci,
socjologowie i plani�ci twierdzili, �e wystarczy. Poniewa� oni, w swej
niesko�czonej m�dro�ci,
wyliczyli dok�adnie, ile sprasowanych kwietnych p�atk�w i wideodysk�w z obrazami
przyjaci�
ze szko�y by�o niezb�dnych do zwalczenia depresji: dostatecznie du�o, aby
odgrza� mi�e
wspomnienia, ale nie a� tyle, aby wywo�a� nieuleczaln� t�sknot� za domem.
Jego �wiat. Posrebrzane trofea z college'u, �wiadectwa zwyci�stw, kt�re odni�s�
w
debatach szkolnych, na boiskach lekkoatletycznych i matach zapa�niczych.
Hologramy
u�miechni�tych kobiet, kt�rych ciep�e wargi i g�adkie cia�a zostawi�y
frustruj�ce nik�e �lady w
jego pami�ci. Od jak dawna ju� nie �y�y? Od trzydziestu lat? Czterdziestu?
Jeszcze przed startem Geographica planowano za�o�enie kolejnej kolonii. Pos�gowa
nowojorczanka o imieniu Heidi m�wi�a, �e poleci nast�pnym statkiem
mi�dzygwiezdnym na
Epsilon Eridani. Mo�e polecia�a. Mieli ruszy� dwadzie�cia lat po Geographicu.
Mo�e nawet
zastanawia si� teraz, kt�rzy z jej dawnych wielbicieli jeszcze �yj�.
By�y tam tak�e dyski z jego ulubionymi filmami - jego osobista kolekcja, chocia�
zgodnie
z przyj�tymi zasadami wchodzi�a w sk�ad biblioteki obozowej. No i jeszcze to,
hologram jego
punktu dowodzenia w Afryce �rodkowej. Cel: zachowanie pokoju, nic wi�cej... a�
wybuch�a
rewolucja.
"Sier�ancie Mvubi! Wycofujemy si�!"
"Tak jest!"
Byli�my potrzebni, pomy�la�. Wtedy.
Jego wszystkie ubrania by�y uszyte z materia��w naturalnych. Mo�e wyrosn�� nowe
pokolenie kolonist�w, zanim zdo�a je wymieni� na nowe. Kiedy odmro�� jedwabniki
i morwy,
na kt�rych owady b�d� mog�y �erowa�? Nie nale�y to do punkt�w oznaczonych jako
priorytetowe w planie rozwoju kolonii...
Nie pami�ta�, kiedy zamkn�� oczy, ale gdy je otworzy�, le�a� na ��ku, a s�o�ce
ju� zasz�o.
Chwyci� skrzynk� z narz�dziami oraz sk�adany sto�ek i wypad� z pokoju. Starzenie
si� to jedno,
do cholery, ale na zgrzybia�o�� jednak troch� za wcze�nie.
2
NA PLA�Y
Chwal� Cz�owiekowi na Wysoko�ci!
Albowiem Cz�owiek jest panem stworzenia.
Algernon Charles Swinburne, Hymn do Cz�owieka
Wype�niony kolonistami - kt�rzy sarni byli pe�ni piwa - jeep rykn�� silnikiem.
- Znajd� jakie� k�ka i �cigaj si� z nami na pla��!
Cadmann pomacha� im i pokaza� skrzynk� z narz�dziami. Po�egnali go weso�ymi
okrzykami i ko�ysz�c samochodem, wyjechali ze �piewem z obozu.
Wsz�dzie tam, gdzie do pracy przyst�powa�a nocna zmiana, zapala�y si�
elektryczne
lampy. Atmosfera zabawy udziela�a si� wszystkim, na kt�rych w�a�nie przypad�a
pora
odpoczynku. Dwa ma�e ksi�yce Avalonu b�d� z u�miechem zerka� na pla�� pe�n�
swawol�cych
przybysz�w z gwiazd.
Siedzenie sk�adanego sto�ka by�o o kilka centymetr�w za w�skie, ale zapomnia� o
niewygodzie, kiedy pochyli� si�, by zreperowa� i na nowo naci�gn�� druty.
Niebieskawe ksi�yce Avalonu rzuca�y podw�jne, rozbie�ne cienie, a gwiazdy by�y
jasne
i wyra�nie widoczne. �adnych �wierszczy, u�wiadomi� sobie Cadmann. Nie s�ycha�
tak�e
nocnych ptak�w, poniewa� te stwory, kt�re nazywa si� tu ptakami, nie �piewaj�.
Mo�e uda si� to
zmieni� z pomoc� drozd�w i przedrze�niaczy, je�li tylko ci cholerni ekolodzy si�
na to zgodz�.
Ciekawe, czy przywie�li ze sob� �wierszcze?
Rozwin�� dwa metry drutu, star� warstw� kurzu, kt�r� obros�y ko�c�wki, nast�pnie
od��czy� stary drut, za�o�y� nowy i rozgrza� lamp� lutownicz�.
Czy w Akademii odbywaj� si� jeszcze uroczyste apele? - zastanawia� si�. Kadeci w
archaicznych mundurach stoj�cy w r�wnych szeregach, m�odsi kadeci opowiadaj�cy
dowcipy w
nadziei, �e rozbawi� starszych i zostan� zauwa�eni przez oficer�w...
staro�wieckie dzia�a,
orkiestry, hymn, flaga opuszczana powoli przy d�wi�kach werbli... Przymocowa�
przewody
woltomierza. Ig�a skoczy�a na czerwone pole. Zrobione.
Znad morza nadp�yn�a mg�a. Gwiazdy znikn�y, a ksi�yce zmieni�y si� w ledwie
widoczne plamy �wiat�a. Cadmann poczu� wilgo� na twarzy.
Stoj�ce po drugiej stronie ogrodzenia ciel� st�kn�o t�sknie, zbli�y�o si�,
szuraj�c nogami,
i spojrza�o na niego wielkimi, wilgotnymi oczami. Wsun�� r�k� mi�dzy druty,
pog�aska� je po
pysku, a ono poliza�o jego d�o�.
- Nie ma mamy, co, ma�a? �ycie musi by� ci�kie, kiedy nie ma krowiej mamy,
kt�ra by
ci� kocha�a.
J�zyk zwierz�cia, szorstki i ciep�y, zacz�� porusza� si� szybciej, gdy
spr�bowa�o ssa� jego
d�o�.
Cadmann roze�mia� si� i cofn�� r�k�. Ciel� zadr�a�o.
- Och, daj spok�j, nie mo�esz ssa� moich palc�w... - Przerwa�, zauwa�ywszy l�k w
oczach zwierz�cia. Szarpn�o g�ow�, pokr�ci�o ni� tam i z powrotem, po czym
nagle
znieruchomia�o, patrz�c w stron� strumienia.
Inne zwierz�ta zacz�y zbli�a� si� do niego. Stawa�y razem, skupiaj�c si� w
ciasne grupy.
Jedna ze �rebiczek zar�a�a ze strachu. Cadmann wsta� ze sto�ka.
- Czego si� boisz, malutka?
Stajnie by�y ogrodzone drutami pod napi�ciem i w�skimi �cie�kami. Cadmann
starannie
spakowa� narz�dzia i wszed� na teren obej�cia. Co je zaniepokoi�o? �rebiczka
by�a po jego
prawej stronie. Zamiast podbiec do niego, odskoczy�a do ty�u. Cadmann otworzy�
bramk� jej
boksu.
- Heidi. Chod� tu, malutka. - Zbli�y�a si� ostro�nie. - Tak, tak. - Poczochra�
jej grzyw�. -
Ciii. Heidi, Heidi - powt�rzy� p�g�osem. - Spokojnie, malutka.
Nagle zapad�a noc. Oba ksi�yce by�y w pierwszej kwadrze: do�� jasne, ale
niewystarczaj�co, aby rozproszy� g��bokie cienie, w kt�rych ton�� wybieg.
Niekt�re z nich
si�ga�y a� do zagrody z psami. Uszy znajduj�cych si� w niej dziesi�ciu m�odych
owczark�w
niemieckich by�y tak �ci�gni�te, �e zdawa�y si� przylega� do g��w. Z g��bi ich
garde� dobywa�
si� warkot, a obna�one k�y b�yszcza�y w nik�ym blasku ksi�yc�w.
- Halo? - Nie us�ysza� �adnej odpowiedzi. - Kto tam jest, do cholery?
W zagrodach i za nimi, w g��bokiej ciemno�ci pokrywaj�cej teren prowadz�cy do
urwiska
nie by�o wida� niczego. Odg�osy wydawane przez ogarni�te panik� zwierz�ta
tworzy�y
prawdziw� kakofoni�. Cadmann sta� w bezruchu i nas�uchiwa�. Nic. Wyj�� ostro�nie
swojego
walthera model 7 i sprawdzi� magazynek. To g�upota, pomy�la�. Tam niczego nie
ma. Je�li
Moscowitz zobaczy mnie z pistoletem, odbierze mi go. Zabezpieczy� bro�, w�o�y�
j� do kieszeni,
ale zostawi� w niej r�k�.
Co tu si�, do diab�a, dzieje? Spojrza� znowu w stron� zagr�d ze zwierz�tami.
Owczarki
niemieckie, psy hodowane z uwagi na ich wierno�� i inteligencj�, wpad�y w
prawdziwy sza�.
Najbardziej rzuca� si� najstarszy z nich, prawie ju� doros�a suka, kt�ra wr�cz
gryz�a elektryczne
ogrodzenie, doskakuj�c do niego, odskakuj�c i zn�w doskakuj�c.
Cadmann podbieg� do ogrodzenia i cicho zagwizda�.
- Sheena. Chod�, ma�a. Co tam jest? Co to jest?
Podesz�a wolno do niego i dr��c oraz dysz�c z podniecenia, wpatrywa�a si�
szeroko
otwartymi oczami w ciemno��. Otworzy� bram�, ostro�nie unikaj�c pozosta�ych
ps�w.
- Do ty�u! Chod�, Sheena.
Trzyma� bram� otwart� na tyle d�ugo, by Sheena mog�a si� wydosta� na zewn�trz i
z�apa�
j� za sk�r� na karku, gdy chcia�a pobiec przed siebie. Te psy trzeba u�o�y�,
stwierdzi�. Z jej
gard�a wydoby� si� niski warkot. Pozosta�e owczarki w�ciekle szczeka�y. Sheena
napi�a ca�e
cia�o, wyci�gaj�c g�ow�.
Teraz wy�y ju� wszystkie. W ciemnych do tej pory oknach za jego plecami pojawi�y
si�
�wiat�a.
- Co za sukinsyn dra�ni te psy?
Rozb�ys�o jeszcze jedno �wiat�o, a m�ski g�os rykn��:
- Hej, ty! W�a�nie zasn��em! Na lito�� bosk�, dasz...?! Och, Cadmann. Cadmann,
wielu z
nas ma nocn� zmian�. Czy mo�esz to szybko sko�czy�?
- Jasne, Neal. Przepraszam.
Okno zamkn�o si� z �oskotem. Pies ponownie napi�� wszystkie mi�nie, usi�uj�c
si�
wyrwa� z uchwytu Cadmanna.
- Spokojnie, ma�a... - Cadmann zapar� si� pi�tami. Nigdy nie wychod� w ciemn�
noc bez
latarki, pomy�la�. Podstawowa zasada. A ja zapomnia�em.
- Cadmann!
Drgn��, zaskoczony. Sheena szarpn�a si� w�a�nie w tej chwili i wyrwa�a si� z
jego d�oni.
Pomkn�a przed siebie, szczekaj�c, i znikn�a w ciemno�ci.
- �wietnie ci idzie, Weyland.
Cholerny idiota. Cadmann rozpozna� gniewny g�os, ale mia� k�opot z dopasowaniem
szczup�ej, prawie zniewie�cia�ej sylwetki do etykiety "Terry Faulkner, m��
Sylvii".
- Wr�ci, gdy tylko zg�odnieje - stwierdzi�.
- Co?
- Sheena.
- Aha. Pies. Tak, mam tak� nadziej�. Pos�uchaj, Sylvia wys�a�a mnie, abym ci�
odnalaz�.
Je�li chcesz jecha� na pla��, pora, by� si� zbiera�. Mamy ostatniego jeepa i
w�a�nie
wyje�d�amy.
- Tak, c�... - Nie by�o tam teraz niczego s�ycha�, �adnego d�wi�ku opr�cz szumu
p�yn�cej wody. Pieprzy� piknik, zdecydowa� Cadmann. Musz� mie� latark�.
- Idziesz?
Do diab�a z tob�! - zakl�� w duchu.
- Sheena! Wracaj, Sheena!
- Ja id�. - W�skie wargi Terry'ego drgn�y w nerwowym tiku, kt�ry sprawi�, �e
Cadmannowi trudno by�o spojrze� mu prosto w twarz. - Sylvia powiedzia�a, �e
powiniene�
przyj�� - doda�, opieraj�c na biodrach d�onie zaci�ni�te w ma�e pi�ci.
Czy ty wreszcie kiedy� dojrzejesz? - pomy�la� Cadmann. Co by si� sta�o, gdybym
ci�
wrzuci� do strumienia?
Psy ju� si� uspokoi�y. Heidi zbli�y�a si� do ogrodzenia, szukaj�c cukru.
- Dobrze - powiedzia� w ko�cu Cadmann.
Jeep zatoczy� ciasny kr�g tak szybko, �e tylko ci�ar kilku rado�nie upojonych
kolonist�w
sprawi�, i� nie przechyli� si� na dwa ko�a. Zack Moscowitz, kt�ry siedzia� za
kierownic�,
wychyli� si� na zewn�trz. Na twarzy mia� gogle do jazdy, kt�re kontrastowa�y z
jego bujnymi,
czarnymi w�sami.
- Wszyscy na pok�adzie! Niech ka�dy z pasa�er�w sprawdzi uprzejmie sw�j bilet.
Cadmann u�miechn�� si� z rozbawieniem. Sprawdzi uprzejmie sw�j bilet. Jak w
ksi��ce z
dwudziestego pierwszego wieku.
- Cze��, szefie.
Moscowitz przetar� gogle, ale uda�o mu si� tylko rozsmarowa� brud.
- Mi�o ci� widzie�, Cadmann. Jak si� uda�a wyprawa?
- Znakomicie. - Cadmann sta� bez ruchu. Terry zd��y� ju� zaj�� miejsce obok
Racheli,
�ony Zacka. By�o to ostatnie wolne siedzenie.
- Siadaj tutaj, Cad. - George Merriot usun�� si� troch�, robi�c miejsce.
Kosztowa�o go to
sporo wysi�ku; przyda�oby mu si� nieco dodatkowych �wicze�.
- Dzi�ki, majorze.
- Ju� nie, Cad.
- S�usznie. - Weyland przeszed� nad nogami Barneya Carra oraz Carolyn, jednej z
bli�niaczek McAndrews, i wcisn�� si� mi�dzy nich a George'a.
- Pasy zapi�te? Wszyscy gotowi?
Odpowiedzi� by� ch�r potakuj�cych g�os�w, w kt�rych brzmia�o znudzenie. Zack
uruchomi� jeepa i z rykiem silnika wyjecha� z obozu. Droga na pla�� by�a
bardziej g�adka i
cz�ciej u�ywana ni� ta, kt�ra prowadzi�a w stron� g�r. S�u�y�a do obs�ugi promu
orbitalnego,
kt�ry l�dowa� na wodzie.
- �adnych problem�w, Cadmann?! - krzykn�� administrator.
- Hm... �adnych, Zack. - Uwag� Cadmanna rozproszy� na chwil� powiew powietrza
nios�cego zapach perfum. To Carolyn, wykorzystuj�c jeden z wyboj�w na drodze,
przycisn�a
si� do niego. Gdyby to by�a Phillis... ale Phyllis i Hendrick Sill tworzyli
sta�� par�, a bli�niaczki
nie by�y wcale identyczne. Carolyn mia�a przeci�tny wygl�d i nie odbiegaj�c� od
niego
osobowo��. Mimo to u�miechn�� si� do niej. - Co z tym ogrodzeniem?
- Nic powa�nego. Zerwa� si� drut. Naprawi�em to.
George Merriot wybuchn�� �miechem.
- Hej, Zack, przez chwil� wydawa�o mi si�, �e nie zamierzasz dzi� wieczorem
odgrywa�
szefa tej trupy.
Moscowitz omin�� zr�cznie dziur� w drodze.
- Nigdy w �yciu. Sprawd� to ogrodzenie jutro w �wietle dnia, dobrze, Gad?
- Dosy� tego!- krzykn�a Rachel Moscowitz. - Nie �ycz� sobie dzi� wieczorem
�adnych rozm�w o powa�nych sprawach. S�u�b� przej�a teraz nocna zmiana.
Pami�tasz o tym?
- Tam co� by�o - powiedzia� Cadmann.
Moscowitz zwolni�, nie odrywaj�c wzroku od drogi.
- Tak?
- Co� zaniepokoi�o zwierz�ta. Zachowywa�y si� tak, jakby zw�szy�y rze�ni�. By�y
przestraszone. Prawie oszala�y. - Jeep podskoczy� i Cadmann delikatnie usun��
czyj� �okie� ze
swojej szyi. - To nie musia�o by� nic powa�nego, ale nigdy nie wiadomo.
Wyprowadzi�em z
zagrody jednego psa. Sheen�. Wyrwa�a mi si� i pogna�a gdzie� przed siebie.
- Och, tylko nie Sheena. Dok�d pobieg�a?
- Kogo to obchodzi? - wtr�ci� si� George. - W zesz�ym tygodniu wszystkie gdzie�
polecia�y. Wr�ci.
Zack rozp�dzi� jeepa do pr�dko�ci samochodu wy�cigowego i kiedy podskoczyli na
wzniesieniu w pobli�u kr�gu ciernistych krzew�w, Cadmann dostrzeg� tylne �wiat�a
jad�cego
przed nimi samochodu. Jeste�my w ostatnim jeepie? - zdziwi� si�. Chryste, ale
ten Zack p�dzi.
- Czy w tej Sheenie jest co� szczeg�lnego? - zapyta�.
- Nie, po prostu podrzucam jej czasem troch� odpadk�w, to wszystko.
- Chcia�by j� wzi�� do naszego domu - wyja�ni�a Rachela. - Ale mamy za ma�o
miejsca.
- To i tak nie by�oby w porz�dku. - Kiedy Zachariasz Moscowitz wybucha�
�miechem,
jego ozdobiona krzaczastymi brwiami i g�stym w�sem twarz wr�cz prosi�a si� o
grube cygaro. -
Dziesi�� ps�w i stu sze��dziesi�ciu kolonist�w. Nie ma sensu marzy� o tym, �e
cz�owiek stanie
si� w�a�cicielem jednego z nich, prawda?
- Prawda. Zatrzymaj si�, Zack. Wr�c� i poszukam jej.
- Daj spok�j. - Moscowitz uni�s� zabrudzone gogle. - Teraz widz� ten �wiat w
zupe�nie
innym �wietle. George, daj pu�kownikowi co� do picia, dobrze? Cad, nie jeste�my
teraz w pracy.
Wdychajmy morskie powietrze, pijmy piwo i do diab�a ze wszystkim.
Cadmann nie roze�mia� si�. Czu� ju� na twarzy s�on� bryz�, kt�ra rozwia�a
cz�ciowo
jego niepok�j. Ale zgubi� psa Zacka!
Zack tymczasem m�wi� dalej:
- Nie s�dz�, aby to wyznanie by�o dla ciebie wstrz�sem, Cad, ale wi�kszo�� �ycia
sp�dzi�em na papierkowej robocie. By�em typowym administratorem.
- Jeste� jedynym znanym mi cz�owiekiem, kt�ry ma za uchem odciski od o��wka.
- Tak, ale sprawy nie wygl�daj� ju� tak samo. Ci�gle uje�d�am klawiatur�
komputera, ale
robi� to lata �wietlne od domu, na planecie, kt�ra nie wysz�a jeszcze z okresu
jurajskiego.
- I co z tego wynika? - Cadmanna dobieg� szum fal rozbijaj�cych si� w sta�ym
rytmie na
brzegu.
- Ano to, �e na Ziemi tak�e podejmowa�em r�ne decyzje, ale by�em odpowiedzialny
za
mniej wi�cej jedn� miliardow� tego, co tam si� dzia�o. Tutaj jestem jedn�
dwusetn� historii
planety. W przysz�o�ci moim nazwiskiem b�d� nazywane miasta i pa�stwa.
Znajdziemy si� w
podr�cznikach historii, Cadmann, a dzieci b�d� si� o nas uczy�.
Zawsze nazywano miasta nazwiskami ich za�o�ycieli, pomy�la� Cadmann. Czasem
upami�tniano tak wojownik�w, ale z czym tu walczy�?
Jeep zwolni� i w ��wim tempie wjecha� na pla��. Ogniska ju� si� pali�y, a
pozostali
koloni�ci powitali przyby�ych g�o�nymi okrzykami i machaniem r�k.
Minerva I le�a�a ruf� na pla�y. Technicy zakotwiczyli w skale wyci�gark�, tak �e
prom
po l�dowaniu mo�na by�o sprowadzi� na brzeg. Niez�y pomys�, uzna� Cadmann. L�duj
na
wodzie, startuj z wody i nie przejmuj si� szukaniem kosmodromu. Prom mia�
nast�pnego dnia
lecie� na spotkanie z macierzystym statkiem - jedna z comiesi�cznych wycieczek
Sylvii. Nie
b�dzie w stanie wybra� si� tam za miesi�c. Mimo jej protest�w, nikt nie mia�
zamiaru pozwoli�
wyra�nie ju� ci�arnej pani biolog, by niepotrzebnie nara�a�a si� na
towarzysz�ce startowi
przeci��enia.
Gdy tylko jeep stan��, Cadmann i pozostali powyskakiwali na piasek. Na pla�y
le�a�o
otwarte pud�o z lodem, s�u��ce jako ch�odziarka. Cadmann wy�owi� z niego
woreczek z zimnym
piwem i powiedzia�:
- Zack! Zawsze wiedzia�em, �e jeste� w�a�ciwym cz�owiekiem do prowadzenia tej
wyprawy.
- Cholerna racja. Nie masz poj�cia, jak ci�ko musia�em walczy� o to piwo. -
Si�gn�� do
ch�odziarki i r�wnie� wyci�gn�� woreczek. - W przysz�ym roku b�dziemy mieli
w�asny browar.
- Za trzydzie�ci miesi�cy?! - krzykn�� Hendrick Sills, obejmuj�cy mocno praw�
r�k�
apetyczn� tali� Phyllis.
- Chodzi o ziemski rok - odpowiedzia� Zack. Rok na Avalonie liczy� dwa i sze��
dziesi�tych ziemskiego.
Cadmanna odepchn�o od ch�odziarki troje rozbawionych kolonist�w. Przedtem
jednak
zd��y� jeszcze chwyci� kolejny woreczek, po czym uj�� za rami� m�od� kobiet�.
- Mary Ann. Jagody ja�owca - powiedzia�.
- Co? - Mary Ann Eisenhower spojrza�a na niego ze zdziwieniem. Jej jasne,
zmoczone
py�em wodnym w�osy przyklei�y si� do czo�a. - Co?
- Jagody ja�owca. Jeste� specjalistk� od upraw. Czy zabrali�my ze sob� nasiona
ja�owca?
Mary Ann owin�a si� mocniej r�cznikiem, kt�ry mia�a na ramionach, i strz�sn�a
z biustu
kilka ziaren piasku.
- Cadmann, ja nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Chc� by� pierwszym, kt�ry przyrz�dzi na Tau Ceti IV nadaj�ce si� do picia
martini.
Co� takiego zapewni mi w przysz�o�ci pomnik.
Zmarszczy�a czo�o, a potem u�miechn�a si� szeroko.
- Umowa stoi. Poszukam! - Wyci�gn�a do niego nie�mia�o r�k� i doda�a: - Hm,
chcesz
pop�ywa�? - Jak wielu innych rozebra�a si� ju� do szort�w.
- Zimno, prawda?
- Jasne! Ale po wyj�ciu z wody jest bardzo przyjemnie. - Jeszcze raz wyci�gn�a
do niego
r�k�.
- Mary Ann! Pospiesz si�! - krzykn�� Joe Sikes. Cadmann nie lubi� go. Jego �ona
urodzi�a
dziecko zaledwie tydzie� temu, a on ju� ugania� si� za innymi kobietami.
Mary Ann zacisn�a wargi i odwr�ci�a si�.
- Je�li ci si� tak spieszy, to mo�e poszukaj sobie Evvie
Joe �ypn�� na nich gniewnie i nie mog�c wymy�li� �adnej odpowiedzi, ruszy� sam
w
stron� oceanu.
- Cad?
Rozpozna� g�os Sylvii i odwr�ci� si� ku niej.
- S�ucham?
K�tem oka dostrzeg�, �e Mary Ann idzie do wody, gdzie czeka� na ni� Sikes.
Rozdra�ni�o
go to i zacz�� si� zastanawia�, dlaczego w og�le si� tym przejmuje
Sylvia by�a po drugiej stronie ogniska. Mia�a na sobie dwucz�ciowy kostium
k�pielowy,
dzie�o ziemskiego projektanta, kt�ry dobrze wiedzia�, co nale�y ukry�, a co
ods�oni�.
Cadmann ruszy� ku niej, ale zatrzyma� si�, kiedy w kr�gu �wiat�a rzucanego przez
ognisko pojawi� si� Terry. Poca�owa� �on� w policzek, zdj�� z jej patyka porcj�
upieczonego
�ososia i poda� jej znacznie wi�kszy kawa�ek. Wgryz� si� w mi�so, wyra�nie
rozkoszuj�c si� jego
smakiem.
- Ach... Cad, naprawi�e� ogrodzenie? - zapyta�a Sylvia. Tu� za plecami Cadmanna
rozleg�
si� g�os, w kt�rym brzmia�o rozbawienie:
- A wi�c nie jestem jedynym wielbicielem se�ority Faulkner, si?
- Se�ory. Mo�e by� tak skoczy� w te kolczaste krzaki? Masz. - Rzuci� za siebie
zapasowy
woreczek z piwem. - Orientuj si�! Dobry chwyt.
Marnie McInnes szarpn�a kilkakrotnie struny gitary, po czym zacz�a gra�
melodi�,
kt�rej Cadmann nie s�ysza� od czas�w m�odo�ci. Ona gra�a, a jej dobroduszny m��,
Jerry,
pod�piewywa� bezbarwnym g�osem. Refreny zdominowa�y dwa znacznie lepsze g�osy,
dochodz�ce z drugiej strony ogniska: Ernsta i La Donny Steward.
Phyllis ta�czy�a dla w�asnej przyjemno�ci, dla kolonist�w, a przede wszystkim
dla
Hendricka, kt�ry obserwowa� j� z dum� i po��daniem w oczach.
Carolyn przygl�da�a si� temu przez kilka sekund, po czym chrz�kn�a z
dezaprobat� i
odesz�a, ci�ko stawiaj�c nogi.
Carlos obserwowa� Phyllis przez kilkana�cie takt�w, �ledz�c jej ruchy z min�
rze�biarza
badaj�cego blok marmuru.
- Ona jest dobra - powiedzia� w pewnej chwili. - Ale musi pozna� prawdziw�
technik�
flamenco.
- A ty ch�tnie j� tego nauczysz.
- Ale� oczywi�cie.
- No to zabieraj si� do tego. Ale porozmawiaj najpierw z Hendrickiem. By� mo�e
ona
rzeczywi�cie potrzebuje nauczyciela, jemu za to na pewno przyda si�
sparingpartner.
- Sparingpartner? No comprendo.
- Hendrick Sills by� mistrzem wagi �redniej i mniej wi�cej sze�� lat przed
naszym startem
z Ziemi zdoby� Z�ote R�kawice.
- C�, z drugiej strony...
Cadmann zostawi� go i podszed� do grilla. Dobieg�a go aromatyczna wo� sma��cego
si�
mi�sa. Wi�ksz� cz�� �ywno�ci przywie�li ze sob� w postaci zamro�onego suszu -
nas�czali go
teraz wod� lub winem. By�y jednak tak�e dwa kurczaki i indyk. Cadmannowi ju�
przedtem
wydawa�o si�, �e rozpozna� je po zapachu...
Morale musi by� gorsze, ni� s�dzi�em, je�li Zack zezwoli� na tak� ofiar�,
pomy�la�. Straty
w zbiorach i zbyt du�o pracy.
Z k��d ciernistych drzew powstawa� znakomity �ar, je�li pali�y si� w odpowiednio
wysokiej temperaturze. Oleiste drewno tli�o si�, a jego wo�, �udz�co
przypominaj�ca zapach
bia�ego orzecha, miesza�a si� z zapachem wilgotnej bryzy. Na przybrze�nych
falach ta�czy�y
odbicia bli�niaczych ksi�yc�w.
Sylvia pogrzeba�a w �arze d�ugim, metalowym pogrzebaczem, a nast�pnie zerkn�a w
lewo, na jedz�cego ci�gle Terry'ego. Zosta�a mu