5297

Szczegóły
Tytuł 5297
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5297 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5297 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5297 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LARRY NIVEN JERRY POURNELLE STEVEN BARNES DZIEDZICTWO HEOROTU Prze�o�y� Jan Pyka Jack Cohen to �wiatowej s�awy specjalista w sprawach p�odno�ci i rozrodczo�ci. Jest tak�e zapalonym wielbicielem literatury science fiction i - zainspirowany swoj� wiedz� o co dziwaczniejszych ziemskich stworzeniach - bez przerwy wysuwa nowe pomys�y dotycz�ce obcych form �ycia. Ma r�wnie� zwyczaj dzieli� si� swoimi koncepcjami z najbli�ej znajduj�cym si� pisarzem science fiction. Kiedy opisywa� afryka�sk� �ab� o odra�aj�cych zwyczajach, by� w�a�nie w domu Larry'ego Nivena. Up�yn�o wiele czasu, Jack. Dzi�kujemy, �e czeka�e�. Teraz ty musisz zadba� o potrzeby ludu; Ja odchodz�, wzywany przez Los! Zgromad� woj�w wok� mego stosu I usypcie mi kopiec wysoko, na urwistym brzegu; Niech wszyscy �eglarze Kurhanem Beowulfa Odt�d go zw�. Ostatni� z krwi Wagmunda! Los zmi�t� wszystkich moich bliskich, Wszystkich dzielnych wodz�w! Teraz ja musz� za nimi pod��y�! Beowulf, kr�l Geat�w* 1 CAMELOT Nie g�osz�, �e zostan� obudzeni przez swojego boga na kr�tko przed czasem dojrzewania orzech�w. Rudyard Kipling, Synowie Marty - Cad! Poczekaj! Cadmann Weyland u�miechn�� si� do siebie i wbijaj�c pi�ty w zbocze, zatrzyma� si�. Ukrywaj�c rozbawienie, zaj�� si� dostrajaniem dalmierza swojej kamery. Po miesi�cach sp�dzonych na Avalonie ci�gle jeszcze mia� wra�enie, �e cienie s� zbyt ostre, a �wiat�o zbyt b��kitne. By�y to jednak bardzo subtelne r�nice, widoczne tylko wtedy, gdy u�ywa� tak dobrze sobie znanego urz�dzenia jak kamera. P�aski obraz kolonii zyska� g��bi�, a rejestrator w jego plecaku zawibrowa� bezg�o�nie, zapisuj�c ta�m� hologramami budynk�w, zaoranych p�l i zagr�d ze zwierz�tami, widocznych w le��cej poni�ej dolinie. Kolonia by�a odleg�a o dziesi�� kilometr�w, ale elektronicznie wzmocnione soczewki �ci�ga�y jej niskie budynki tak blisko, �e wydawa�o si�, i� mo�na ich dotkn��. Obraz podskoczy�, gdy Sylvia wpad�a na niego. Uratowa�a si� przed upadkiem, opieraj�c d�o� na jego plecach. - Och. Przepraszam. - Masz - powiedzia�, podaj�c jej kamer�. - Zobacz, co zbudowali�my. Z wyra�n� wdzi�czno�ci� zaakceptowa�a ten pretekst do wypoczynku. Sp�ywa�a potem, jej kr�tkie br�zowe w�osy przyklei�y si� do czo�a, a piegowate policzki p�on�y rumie�cem. Po sze�ciu milach marszu w d� Sylvia by�a zm�czona. W ci�gu ostatniego tygodnia mia�a conajmniej tuzin powod�w, aby si� zatrzyma�. Kamyki w butach. Rzepy pod bluzk�. Cadmann zachichota� w duchu. Kolonijna biolog by�a r�wnie twarda, jak uparta. Nie chcia�a si� przyzna� do zm�czenia. Jest tak�e w trzecim miesi�cu ci��y, pomy�la�. Nie chce przyzna�, �e mi�dzy p�ciami s� jednak istotne r�nice. Niech wi�c tak b�dzie. Ernst zsun�� si� do nich po zboczu. Para wielkich, srebrzystych, przypominaj�cych ryby stworze�, kt�re koloni�ci nazwali �ososiami, klasn�a o jego muskularne plecy. Na jego szerokiej twarzy pojawi� si� dobroduszny u�miech. - Ju� zm�czona, Sylvio? Powinna� �wiczy�! Trenowa�! Mog� ci pokaza�. Sylvia roze�mia�a si�. - Nie teraz, Ernst, dzi�kuj�. - P�niej. Biedny skurczybyk, pomy�la�a. Ernst Cohen by� w uk�adzie s�onecznym jednym z najwi�kszych autorytet�w w dziedzinie biologii rozrodczo�ci, a poza tym cz�owiekiem piekielnie inteligentnym. Mo�na to by�o zauwa�y� na dowolnym przyj�ciu: wszyscy rozmawiaj�, a� nagle Ernst wypowiada zdanie lub dwa i po�owa zebranych milknie, gdy reszta boryka si� z nast�pstwami jego stwierdzenia. Ale to by�o dziesi�� lat �wietlnych temu. Ernst wyszed� z lodowatego snu z umys�em dziecka. Sylvia popatrzy�a na dolin� i westchn�a b�ogo. - Wspania�e uj�cie, prawda? - W g�osie Cadmanna, zazwyczaj szorstkim i dudni�cym, brzmia�a zaduma. - W "National Geographic" b�d� zachwyceni. - Przykucn�� obok niej. - Jak si� czujesz? - Zupe�nie dobrze - mrukn�a. Odwr�ci�a si�, ogrzewaj�c go swoim u�miechem. - Ale b�d� zadowolona, gdy wr�c� wreszcie do domu. By�a prawie dwadzie�cia lat m�odsza od niego. Mia�a b�yskotliwy umys� i z�ote oczy, kt�re ja�nia�y nad galaktyk� pieg�w. Jej ci��a niczego nie zmieni�a. To by�o cudowne i jednocze�nie frustruj�ce: przebywanie z ni� sprawia�o, �e zapomina� o latach i �amaniu w ko�ciach. Jej oczy, j�kn�� w duchu. Jest zupe�nie zwyczajna z wyj�tkiem tych oczu. Bo�e, pom� mi. Prze��cz, kt�r� w�a�nie trawersowali, znajdowa�a si� u podstawy najwi�kszej g�ry na wyspie. Wy�szy z jej dw�ch szczyt�w wznosi� si� na ponad trzy tysi�ce dwie�cie metr�w. Oba ton�y we mgle. Na niebie wida� by�o szybuj�ce pterozaury o delikatnych, nietoperzych kszta�tach, kt�re niemal nie ruszaj�c skrzyd�ami, to znika�y w chmurze, to zn�w si� z niej wy�ania�y. Ernst patrzy� na nie z grymasem pe�nej zaintrygowania koncentracji na twarzy. Co s�dzi�by o nich doktor Ernst Cohen? - przysz�o mu na my�l. To nie s� prawdziwe pterozaury. Nie brak tu i innych osobliwo�ci. Podoba�oby mu si� tutaj... - Obudzili go dwa razy - odezwa�a si� Sylvia. - Mo�e gdyby zostawili go zamro�onego... - Potrzebowali�my go - przerwa� jej Cadmann. - Naprawd� go potrzebowali�my. Ale Ernst nie by� cz�onkiem za�ogi. M�g� spa� do ko�ca podr�y, lecz mieli problem z jedn� parti� zamro�onych embrion�w i obudzili go. Rozwi�za� problem, zamrozili go znowu, a potem pojawi� si� nowy problem... I oto jeden z najm�drzejszych ludzi, jacy kiedykolwiek �yli, nosi za mn� pr�bki. Jasna cholera! - zakl�� w duchu. Kilometr kwadratowy baterii s�onecznych po�yskiwa� srebrzy�cie na wzg�rzach ponad koloni�. Przy nas�onecznieniu, jakie mieli tego dnia, osadnicy byli niezale�ni od reaktor�w atomowych swych �adownik�w. W ci�gu nast�pnych czterech miesi�cy zabior� si� do budowy elektrowni termoj�drowej. Gdy j� zako�cz�, kolonia zostanie ostatecznie za�o�ona i ludzie b�d� si� mogli zacz�� rozprzestrzenia� po powierzchni Tau Ceti IV. W ka�dym razie po powierzchni Camelotu. Wysp� oddziela�o od kontynentu osiemdziesi�t kilometr�w burzliwego oceanu. Zagospodarowanie l�du o rozmiarach por�wnywalnych z Now� Gwine� by�o wystarczaj�co ambitnym zadaniem dla pierwszej mi�dzygwiezdnej kolonii za�o�onej przez Ziemian. Zack wiedzia�, co robi. Nale�y izolowa� problemy... A wi�c gdzie s� problemy? - Tam jest �nieg - powiedzia� i przes�oniwszy oczy, zacz�� si� wpatrywa� w wieczne chmury na szczycie. Narty, pomy�la�. Nie przywie�li�my nart. Mamy r�ne sztuczne tworzywa. Carlos mo�e mi zrobi� par� nart. Sylvia odda�a mu kamer�. Staraj�c si�, by jej g�os brzmia� bezbarwnie, powiedzia�a: - Nie musisz si� wyprawia� na kontynent. Masz wiele do zrobienia tutaj, wok� obozu. - Nic z czym jakikolwiek w miar� zdolny cz�owiek nie m�g�by sobie poradzi�. - Nie jeste� geologiem. I tak wykonywa�by� tam najgorsze prace. - Popatrzy�a na niego z g�ry i westchn�a z irytacj�. Wyci�gn�a r�k�, by pom�c mu wsta�. - Czy ty po prostu nie chcesz sobie zapolowa� na dinozaury? - Jasne! Kt�ry ch�opiec nie chcia�by ustrzeli� brontozaura? - Schowa� kamer� do futera�u, kt�ry wisia� mu na ramieniu. - Czasem �a�uj�, �e nie przywie�li�my ze sob� zarodk�w kilku nied�wiedzi lub g�rskich lw�w... U�miecha� si�, kiedy to m�wi�, ale Sylvia nie by�a wcale pewna, czy naprawd� tylko �artuje. Cadmann przeczesa� palcami g�ste czarne w�osy. Nie by�o na nich ani �ladu siwizny, ale lata pory�y mu twarz zmarszczkami. Sprawno�� cia�a utrzymywa� dzi�ki intensywnym �wiczeniom, na kt�re ka�dego dnia po�wi�ca� godzin�. Pami�ta� jednak czasy, gdy nie musia� tak regularnie �wiczy�, aby utrzyma� kondycj�. Teraz jednak, gdy mia� czterdzie�ci dwa lata, powa�nie si� zastanawia� nad przed�u�eniem treningu do p�torej godziny. Jestem coraz wolniejszy, stwierdzi�. Ona nosi dziecko innego m�czyzny, a ja wola�bym raczej by� z ni� ni�... z Mary Ann Eisenhower? Pomy�la� o czterech lub pi�ciu innych kobietach, kt�re do�� jasno da�y mu do zrozumienia, jakie s� ich intencje wobec niego. Phyllis McAndrews. Jean Patterson, smuk�a, jasnow�osa agronomka, kt�ra, jak g�osi�a plotka, robi�a najlepszy masa� na ca�ej planecie. Po prostu nie by� zainteresowany. Czas robi swoje, uzna�. Moje gruczo�y pewnie wysychaj�. Sylvia u�miechn�a si� do niego. - Tylko prawdziwi d�entelmeni potrafi� nie zauwa�y�, �e dama op�nia ich marsz - powiedzia�a. Ernst starannie trzyma� si� poza zasi�giem s�uchu. Inteligencja go opu�ci�a, ale pozosta�y mu dobre maniery. Sylvia wskaza�a kciukiem dwa srebrnoczarne stworzenia w kszta�cie torped, wisz�ce na plecach Ernsta. Tak na oko pi�tna�cie i dwadzie�cia funt�w. Jedno z nich wci�� jeszcze otwiera�o pysk; jego skrzela, jakby zbyt odleg�e od g�owy, wci�� si� porusza�y... w gruncie rzeczy wcale nie wygl�da�y jak ziemskie �ososie, ale z drugiej strony nie przypomina�y tak�e �adnych innych ziemskich stworze�... - Wiecie co? Przygotuj� dzi� kolacj� - zapowiedzia�a. - Wybierzemy si� wszyscy na pla�� na �ososia z rusztu. Ruszyli znowu w d� zbocza, a Sylvia uj�a Cadmanna pod r�k�. - Jeste� pewna, �e Terry nie b�dzie mia� nic przeciwko temu? - zapyta�, u�miechaj�c si� z�o�liwie. - Och, daj spok�j. Jestem po prostu biedn�, ci�arn� pani� biolog, kt�r� cieszy obecno�� silnego m�czyzny... a poza tym Terry zna ci� od lat. - Mo�e nie jestem wcale takim niewini�tkiem, jak ci si� wydaje. Prychn�a. - Nik�a szansa. Kiedy uzyskam pewno��, �e poci�ga ci� moje cia�o, a nie rozum, zemdlej�. Rzuci� jej taksuj�ce spojrzenie. - W kt�r� stron� padniesz? - B�d� cicho. Roze�miali si� oboje. S�o�ce �wieci�o ja�niej ni� zwykle. - Z�ote pola. Srebrne rzeki. Cadmann za�mia� si� ponownie. - Ja tu widz� dost�pn� przez ca�y rok wod� i urodzajne pola. - Mog�am si� tego spodziewa�. Kto� musi tak na to patrze�, pomy�la�. Strumie� przep�ywa� za obozem i z urwiska wpada� do rzeki Miskatonic, najwi�kszej na wyspie. Osiem kilometr�w na po�udnie teren poro�ni�ty trawami ko�czy� si� na wypalonym, poczernia�ym p�okr�gu ska� stanowi�cych naturaln� przecink� przeciwpo�arow� i zaczyna�a si� g�stwina gigantycznych ciernistych krzew�w. Koloni�ci wybrali pi�kne miejsce na kolebk� nowego �wiata, tak �adne, �e czu� si� tu... prawie spokojny. Sytuacje takie jak ta wprawia�y go w zak�opotanie. Trudno mu by�o zapomnie� o przeczuciach i znale�� sobie jakie� zadanie, ca�kowicie absorbuj�ce i najlepiej ma�o ryzykowne. W jego rami� wbi�y si� smuk�e palce. - Hej, wielkoludzie. Nie zapominaj o mnie. To mia� by� nasz wsp�lny spacer. Postaraj si� zabawia� mnie cho� przez chwil�. - Milcza� w dalszym ci�gu. - Tau Ceti Cztery - powiedzia�a, cedz�c s�owa przez z�by. - To dobra nazwa... - Ale? - Nie wiem. - Za ma�o poetycka? Pom�g� jej przej�� przez ska��. Skupienie si� na grze, do kt�rej go zaprasza�a, wymaga�o wysi�ku. - Czyta�em wiersze... - Kiplinga. - Roze�mia�a si�. - W porz�dku. Wiem, �e jeste� bardziej oczytany ode mnie. I zachowam twoj� tajemnic�. Sama nie wiem, "Avalon" brzmi zupe�nie dobrze. Ale s� inne nazwy. Pi�kne, ekscytuj�ce nazwy r�nych miejsc znanych z historii lub legend. Shangri- la, Babilon... - Xanadu? - Oczywi�cie. Pellinore. Pokr�ci� g�ow�. - Musi ci chodzi� o Pellucidar. Pellinore by� kr�lem. Jednym z rycerzy Okr�g�ego Sto�u. - No c�... by� mo�e. Ale w gruncie rzeczy nie chodzi mi tak�e o Pellucidar. Na tej wyspie nie ma �adnych prawdziwych drapie�nik�w. Z wyj�tkiem indyk�w i innych zwierz�t, kt�re sami przywie�li�my, nie ma tu niczego, co by�oby wi�ksze od owada. Nawet �ycie ro�linne. Niska trawa i cierniste drzewa. To wygl�da jak czysta tabliczka, gotowa do zapisania. Albo park. Cadmann... - Czy to ci� niepokoi? - zapyta�. - C�, najgorsze, co mo�e z tego wynikn��, to zniszczenie �rodowiska naturalnego jednej wyspy. To nie to samo, co wypuszczenie tych wszystkich ziemskich stworze� na kontynent. - Dlaczego si� tym przejmujesz? - Hm... W tej chwili podbieg� do nich Ernst, wskazuj�c palcem w g�r�. - Ptaki. Wielkie ptaki. - Przemkn�y nad nimi dwa wielkie kszta�ty o wachlarzowych skrzyd�ach. Cadmann obserwowa� stworzenia do chwili, gdy zatoczywszy ko�o nad r�wnin�, znikn�y we mgle, kt�ra opada�a a� do po�owy zbocza Wielkiej Szarej G�ry. - Tam gniazda? - zapyta� Ernst. - Dlaczego tam? - Znowu zmarszczy� czo�o. - Widzisz? Mamy tu towarzystwo - rzek� Cadmann. - Pterozaury? - odpar�a z pow�tpiewaniem. - Boj� si� nas o wiele bardziej ni� my ich. A najwi�kszym z nich mo�e starczy si� na uniesienie w miar� du�ego �ososia, nie wspominaj�c ju� o owcy. - A co z ma�ym dzieckiem? - zapyta�. Potraktowa�a to powa�nie i zastanawia�a si� przez chwil�. - Nie s�dz�, aby nale�a�o si� tego ba�. Prawd� m�wi�c, nie widzia�am tu niczego wi�kszego od mewy, i to mnie dr�czy. Ta ekologia jest zbyt prosta. Je�li usun�� pterozaury, zostan� tylko ma�e owady i te wielkie ryby. - �ososie. - Oczywi�cie to nie s� prawdziwe �ososie. Je�li we�miemy pod uwag� nasze pstr�gi, sumy oraz indyki, oka�e si�, �e sprowadzili�my tu wi�cej zwierz�t, ni� zastali�my. To troch� niesamowite. - Zamy�li�a si�. Przez chwil� szli w milczeniu, wyszukuj�c bezpieczn� drog� na stromym zboczu, a� Sylvia odwr�ci�a si� i powiedzia�a: - Wiesz, w tych pterozaurach jest co� zabawnego. - Co? - Pami�tasz tego, kt�ry z�owi� �ososia w jeziorku? - Oczywi�cie. Przypomina� mi albatrosa, kt�rego widzia�em na po�udniowym Pacyfiku. - I doda� w my�lach: Gdy p�yn��em Ariadn� z dobrym p�nocnym wiatrem milion lat... nie, nie milion lat, o wiele wi�cej ni� milion mil temu. Przy odrobinie szcz�cia, zanim umr�, zbudujemy tu szkunery. - Czy to nie wygl�da�o zabawnie? Nie potrafi� dok�adnie odda� tego, o co mi chodzi, ale ta scena przywiod�a mi na my�l stary film przyrodniczy Walta Disneya, kt�ry puszczono od ty�u, aby akcja wygl�da�a �miesznie. - Od ty�u? - Ptak wpada do wody szybko i energicznie, chwyta zdobycz, po czym wzbija si� w powietrze leniwie, bez po�piechu. Ten ptak zbli�a� si� do powierzchni wody powoli i wystartowa� szybko, prawie tak, jakby... - Zmarszczy�a czo�o i potrz�sn�a g�ow�, jak kto� usi�uj�cy rozerwa� paj�czyn� my�li. - Mniejsza z tym. Szukam dziur w ca�ym. - Albo widzisz co�, czego tu nie ma. By�aby� zachwycona, gdyby w tym systemie pojawi�o si� co� tajemniczego. - Jak to si� sta�o, �e znasz mnie tak dobrze? - Zawsze rozumiem kobiety innych m�czyzn. - Aha. Bez ostrze�enia Cadmann rzuci� si� do biegu, �ci�gaj�c Sylvi� w d� przez ostatnie dwadzie�cia metr�w stoku. Zacz�a zje�d�a� na pi�tach, aby zwolni�, zaskoczona, ale i o�ywiona jego nag�ym wybuchem energii. Cadmann obejrza� si� do ty�u i zobaczy�, �e Ernst tak�e biegnie, wygl�daj�c przy tym na wystraszonego. - Zatrzymaj si�! - powiedzia� do Sylvii i krzykn��: - Ernst! Wszystko w porz�dku, Ernst! Biegniemy dla zabawy! Chcesz si� �ciga�?! Grymas strachu znikn�� z twarzy Ernsta; zwolni�. - Wy�cig. Jasne, Cadmann. Startujemy? Stan�li razem, dali Sylvii sto metr�w for�w i pobiegli. Nawet tak daleko od obozu ci�gn�� si� poczernia�y pas drogi, kt�r� mogli pod��a�. By�a szklista i chrz�ci�a pod nogami. - Twoja droga! - krzykn�� Ernst. - Twoja! - Jasne! - Tak by�o. Ostatni raz, kiedy naprawd� mnie potrzebowali, westchn�� w duchu. Ernst szed� pierwszy z miotaczem do wypalania chwast�w, przerobionym z wojskowego miotacza ognia. On sam prowadzi� buldo�er, �a�uj�c przez ca�y czas, �e nie maj� wystarczaj�co du�o paliwa, aby u�y� �adownika. To by dopiero by�a droga! - pomy�la�. Unosz�ca si� nad ziemi� Minerva stopi�aby ska�� na dobre. Mimo to poczu� dum�, gdy patrzy� na kilometry czarnej wst�gi, kt�r� stworzy� w�asnym wysi�kiem i dzi�ki w�asnym umiej�tno�ciom. Pochyli� si�, aby zbada� powierzchni� drogi, i zauwa�y� kilka malutkich, niebieskawych ga��zek, kt�re wybi�y si� z ziemi. W tej chwili podbieg�a do niego zadyszana Sylvia. - Mo�e powinni�my posypa� ziemi� sol� i zaora�, zanim zrobisz jeszcze jeden przejazd. - Nie wiem, czy to ma jakie� znaczenie. Nie dociera tu zbyt wiele ci�kich maszyn. K��by kurzu wznoszone przez traktory na odleg�ych polach wygl�da�y jak dymy ma�ych ognisk. Pierwsze plony zosta�y zebrane. Teraz musieli ju� tylko powi�ksza� powierzchni� upraw, przygotowywa� ziemi� pod pr�bne zasiewy i magazynowa� ziarno oraz nasiona na wypadek z�ego roku. Kolonia rozwija�a si� wspaniale. By�a to zas�uga Zacka Moscowitza - administratora, �wietnego faceta, uwielbianego przez wszystkich Zacka. Kolonia by�a jego wielkim sukcesem i nic mniejszego od prawdziwej katastrofy nie mog�o zatrzyma� jej rozrostu na powierzchni wyspy i ostatecznie ca�ej Tau Ceti IV. Rolnictwo. �ywno��, witaminy, troch� wyg�d, podsumowa� Cadmann. To ju� mamy. Teraz pora na poszukiwania surowc�w. Rudy �elaza odkryli ju� na samej wyspie, a laboratorium orbitalne znalaz�o co�, co zgodnie z wszelkim prawdopodobie�stwem wygl�da�o na z�o�e blendy uranowej. Le�a�o w g��bi kontynentu, odleg�e o tysi�ce kilometr�w oceanu i skalistych pusty� - ale tam by�o. �elazo i uran. Fundamenty imperium. - Synowie Marty. - Co? - zachichota�a Sylvia. - To Kipling. Przepraszam. Politycy to synowie Marii. Opr�cz nich s� jeszcze ci, kt�rzy s� si�� nap�dow� cywilizacji. "Nie g�osz�, �e zostan� obudzeni przez swego boga na kr�tko przed czasem dojrzewania orzech�w..." Och, mniejsza z tym. Ten dzie� wydawa� mu si� ca�kiem zno�ny, przypomina� Pierwsze Dni, kiedy wraz z Sylvi� i pozosta�ymi Pierwszymi spadli z grzmotem z niebios w skrzydlatym �adowniku. Ma wszystkie w�a�ciwo�ci lotne ceg�y, pomy�la�. Zostawili�my za sob� lini� ognia i grzmotu, kt�ra przekre�li�a ca�e niebo. Na orbicie czeka�o stu osiemdziesi�ciu kolonist�w, zimnych jak trupy i mniej wi�cej r�wnie aktywnych, podczas gdy my obejrzeli�my dok�adnie t� obc� planet�, wybrali�my miejsce na za�o�enie miasta i po raz pierwszy postawili�my nasze stopy na ska�ach tego �wiata. Sondy National Geographic Society dostarczy�y wielu informacji. Na Tau Ceti IV wyst�powa�y tlen, woda i azot. Planeta by�a ch�odniejsza od Ziemi, mia�a wi�c mniejsze strefy klimatu umiarkowanego, ale du�a cz�� jej powierzchni nadawa�a si� do �ycia. Wiedzieli, �e b�d� na niej ro�liny, domy�lali si� r�wnie� obecno�ci zwierz�t. Ludzie powinni tam znale�� odpowiednie warunki do �ycia - a mo�e jednak nie? Prawdopodobnie tak, ale ca�kowit� pewno�� mo�na by�o uzyska� tylko w�wczas, gdyby polecieli tam jacy� ochotnicy. �ycie na Ziemi by�o dostatnie, wygodne, satysfakcjonuj�ce, ale toczy�o si� po�r�d widocznych wsz�dzie t�um�w. Na wypraw� zg�osi�o si� czterdzie�ci milion�w absolwent�w uniwersytet�w. Po pierwszym przesiewie wyeliminowano na�ogowych ochotnik�w, czubk�w, kt�rzy przeczytali w swoich horoskopach, �e musz� znale�� dla siebie inne niebo, kandydat�w z alergiami lub innymi przypad�o�ciami, geniuszy, kt�rzy nie tolerowali �ycia w �cisku, towarzystwa innych ludzi albo rozkaz�w... Powa�nie rozwa�ono kandydatury oko�o stu tysi�cy ochotnik�w; prawie dwustu z nich wybra�o si� na podb�j Tau Ceti IV. O�mioro zmar�o po drodze. �adnego �wiata nigdy nie opanuj� roboty, pomy�la� Cadmann. Potrzeba do tego ludzi, kt�rzy zamro�eni przeb�d� przestrze�, kt�rzy sp�dz� w niej sto lat... Te pierwsze dni by�y dobre. Byli�my towarzyszami na dzikim, nie okie�znanym l�dzie. A potem znale�li�my raj i oni wcale ju� mnie nie potrzebuj�. Potrzebuj� Sylvii. Potrzebuj� in�ynier�w, traktorzyst�w i, Bo�e nam pom�, administrator�w, ksi�gowych, ale nie �o�nierza. Po pastwiskach w�drowa�y teraz owce i ciel�ta. �rebi�ta skuba�y traw�. Ju� wkr�tce ob�z b�dzie pe�en dzieci, pachn�cych i rado�nie krzycz�cych; do czego im b�dzie potrzebny pu�kownik (emerytowany) Cadmann Weyland z Si� Pokojowych Narod�w Zjednoczonych? Zwierz�ta... ich ciche, odleg�e g�osy wyrwa�y Cadmanna z zadumy. Zbli�ali si� do rz�d�w wilgotnej, porytej bruzdami ziemi. Pierwsze grupy kolonist�w, spryskuj�c poszycie i zaro�la galaretowatym paliwem z miotaczy ognia, oczy�ci�y grunt, nie stapiaj�c go jednak w �u�el. Wypalon� ziemi� ju� dawno zaorano i przygotowano do zasiewu. Gleba na wyspie by�a bardzo �yzna i potrzebowa�a tylko odrobiny nawoz�w azotowych, aby zapewni� dobre zbiory. Jeden z farmer�w zauwa�y� ich i przyhamowawszy nieco sw�j traktor, pomacha� r�k�, a Ernst uni�s� dwa �ososie w ge�cie tryumfalnego powitania. Cadmann wiedzia�, �e dalej s� �rebaki i ciel�ta, ci�gle jeszcze zbyt m�ode, aby mog�y poci�gn�� przygotowane dla nich p�ugi. W sumie by�a to do�� niezwyk�a kombinacja - rolnictwo oparte na zaawansowanej technologii i sile mi�ni. W razie konieczno�ci kolonia mog�a powr�ci� do najstarszych i najpewniejszych metod produkcji. Ros�y tam �any pszenicy, rz�dy szpinaku i soi. W przefiltrowanych przez mg�� promieniach Tau Ceti ich li�cie i �odygi po�yskiwa�y zdrowo. Pomi�dzy polami ci�gn�y si� rowy irygacyjne, zasilane wod� ze strumienia, kt�ry przep�ywa� pod niskim mostkiem, mija� ob�z i spadaj�c z ci�gn�cego si� za nim urwiska, ��czy� si� z rzek� Miskatonic. Byli ju� tak blisko, �e zacz�y do nich dociera� odg�osy g��wnego obozu: szum lekkich maszyn, wybuchy �miechu, j�kliwy wizg pi� oraz tokarek do drewna i metalu. Na peryferiach obozu znajdowa�y si� zagrody dla zwierz�t. Osobne dla ps�w, �wi� i solidny wybieg dla koni. Kurniki postawiono przy warsztacie mechanicznym, bli�ej zabudowa� obozowych. Cadmann przystan��, aby sprawdzi� stan ogrodzenia. Twarz starego �o�nierza skrzywi�a si� w grymasie niezadowolenia. "Gor�cy drut" nie by� nawet ciep�y; pr�d zosta� wy��czony przed miesi�cami. Natomiast drut kolczasty na przestrzeni, kt�r� obejmowa� wzrokiem, przynajmniej w trzech miejscach opada� a� do ziemi. Cadmann zamy�li� si� i zeskroba� kciukiem warstewk� rdzy. - Zostaw to - pop�dzi�a go Sylvia. - Popatrz tylko na to. - W jego g�osie pobrzmiewa�o rozgoryczenie i apatia. - Drut lu�ny, linia zasilania przerwana. Czy nie ma ju� nikogo, kto by si� cho� troch� przejmowa� bezpiecze�stwem? Nie jeste�my tu wcale tak d�ugo, by a� tak si� rozleniwi�. - Cad... - Sylvia dotkn�a swoimi smuk�ymi, bladymi palcami jego d�o�, oderwa�a j� od drutu i mocno �cisn�a. - Wiem, �e jestem ci�gle przeg�osowywany, i mog� z tym �y�. - Poczu� wstyd, s�ysz�c tony rozdra�nienia, kt�re wkrad�y si� do jego g�osu, i widz�c, jak jej spojrzenie mi�knie w wyrazie matczynej troski. - Pos�uchaj. Powtarzasz mi, �e jest co� w tej wyspie, co ci� niepokoi. Mamy tylko jedn� szans� w tym �wiecie. Nikt nie wr�ci do domu i nikt nie przy�le nam �adnych posi�k�w. To zupe�nie naturalne, �e w takich okoliczno�ciach cz�owiek jest lekko paranoiczny. Przecie� dlatego w�a�nie wybrali�my t� wysp�. Po to, aby zlokalizowa� niebezpiecze�stwa, ograniczy� je do ma�ego obszaru. �cisn�a go za rami�. - Nie mog� zmieni� twojego zdania w tej sprawie, wi�c nawet nie b�d� pr�bowa�a. Po co jednak robi� z tego wielk� spraw�? Mo�e sam naprawisz to ogrodzenie? - Dobry pomys�. - �wietnie. Po�l� po ciebie, kiedy b�dziemy gotowi do wyjazdu na piknik. Zanim skr�cili do miasta, Cadmann spojrza� jeszcze raz za siebie, na farmer�w, i przelotnie ogarn�a go zazdro��. To oni, wydzieraj�c ziemi zwyci�stwo, byli prawdziwymi my�liwymi, prawdziwymi wojownikami. W ostatecznym rozrachunku to ich wysi�ek okre�li przysz�o�� opierzaj�cej si� dopiero spo�eczno�ci. S�o�ce grza�o mocno, ale r�ka Sylvii wsparta na jego ramieniu by�a znacznie cieplejsza. Kolonia rozros�a si� w spos�b dziwnie przypominaj�cy rozw�j �ywej istoty; pierwsi cz�onkowie za�ogi, kt�rzy budowali swoje domy z prefabrykat�w, stawiali je blisko siebie, wewn�trz linii obronnych. Linie obronne. Trzy pier�cienie. Ogrodzenie pod napi�ciem, pole minowe, druty kolczaste. Wtedy by�o to dla wszystkich oczywiste i sensowne, pomy�la�. Kaprys Cadmanna. I pewnego dnia ka�� mi wykopa� miny. Nie ma �adnych wrog�w. �adnego niebezpiecze�stwa. Nic. I ta ca�a cholerna robota z budowaniem ogrodze�. Mimo �e wi�kszo�� kolonist�w nie spa�a zaledwie od o�miu miesi�cy, ju� zaczynali zachowywa� si� dziwnie beztrosko. W miar� jak ich budzono i zwo�ono na powierzchni� planety, ob�z si� rozrasta�: najpierw wype�ni� teren wewn�trz linii obronnych, a potem rozszerzy� si� poza nie. Z g�ry kolonia wygl�da�a jak spiralna mg�awica gwiezdna lub zwoje rozci�tej muszli �limaka. Dom Cadmanna znajdowa� si� w samym �rodku. Koloni�ci, kt�rzy zamieszkali poza ogrodzeniem, mieli wi�cej miejsca, wi�ksze parcele - ale ta lokalizacja �wiadczy�a tak�e o ich statusie. Nie by�o ich w�r�d Pierwszych. Na Avalonie wszyscy byli r�wni, cho� niekt�rzy r�wniejsi od innych. Pierwsi wyl�dowali cztery miesi�ce wcze�niej ni� pozostali i dzi�ki temu zdobyli odpowiedni status spo�eczny - przynajmniej ci z nich, kt�rzy nie tracili czasu i si� na budowanie zbytecznych ogrodze� i p�l minowych. W miar� jak Cadmann przemierza� w�skie uliczki, kt�re rozdziela�y domy o p�askich dachach i kopulaste budowle z plastyku, przyt�umiony wizg elektrycznej pi�y stawa� si� g�o�niejszy, a zapach trocin coraz wyra�niejszy. Niekt�re kopu�y mia�y oryginalny kolor. Inne zosta�y pomalowane, przy czym cz�� z nich mieni�a si� prawdziw� feeri� barw. Tu i tam wida� by�o uderzaj�co realistyczne freski. Mamy tu wielu utalentowanych ludzi, pomy�la� Cadmann. W wielu dziedzinach. A je�li ju� o tym mowa... Pi�a zmieni�a ton, kiedy Carlos Martinez zauwa�y� Cadmanna i uni�s� r�k� w ge�cie powitania. Ciemne, smuk�e cia�o Carlosa l�ni�o od potu. Trzyma� w r�kach pi�� i wprawnymi ruchami przycina� ni� deski. Cierniste drzewa rosn�ce na obrze�ach obozu by�y bogatym �r�d�em drewna, kt�re jednak by�o s�kate i mia�o grube w��kna. Tylko taki mistrz stolarski jak Carlos m�g� zrobi� z niego co� wi�cej ni� materia� opa�owy. �wiadomo�� wysokiej pozycji, kt�r� dzi�ki temu osi�gn��, sprawia�a mu wyra�n� przyjemno��. W blisko po�owie domostw kolonii znajdowa�y si� sto�y lub ��ka roboty Carlosa. W�tpliwe, czy kiedykolwiek b�dzie musia� przepracowa� swoj� zmian� na polu, aby otrzyma� przypadaj�c� na niego cz�� zbior�w. - Cadmann! Mi amigo. - Carlos otar� czo�o i wyci�gn�� spocon� r�k�, kt�r� Cadmann mocno u�cisn��. Carlos by� prawdziwym miesza�cem i bardzo si� tym szczyci�. Pochodzi� z Argentyny, przodk�w mia� g��wnie czarnych, a upodobania kulturalne trudne do rozszyfrowania. Jego hiszpa�ski by� okropny, ale nie zwa�a� na to i cz�sto wtr�ca� kilka s��w w tym j�zyku. - S�ysza�em, �e wybra�e� si� gdzie� z urocz� se�orit� Faulkner. - Se�or� - poprawi� go Cadmann. Podszed� do drzwi stolarni, aby zobaczy�, nad czym Carlos pracuje. By� to fragment jego przysz�ego �o�a. Na desce wida� by�o wyrysowane o��wkiem syreny splecione w zupe�nie nieprawdopodobnych pozycjach ze swoimi m�skimi odpowiednikami i szczerz�cymi z�by w szerokich u�miechach �eglarzami. Cadmann westchn��. - Se�or�. - Carlos u�miechn�� si� figlarnie. - Prawda, czasem o tym zapominam. - Teraz b�dzie ci �atwiej zapami�ta�. - Cadmann poklepa� si� po brzuchu. - Ma pasa�era na pok�adzie. Carlos uni�s� brwi w wyrazie lubie�nej kontemplacji. - Przybra�a troch�? My wszyscy, mam tu na my�li m�czyzn z mojego kraju, cenimy... - wykrzywi� usta w dramatycznym poszukiwaniu w�a�ciwego s�owa - kobiety solidne. - Solidne. - Si! Pomocnice w polu, pocieszycielki przy obozowym ognisku. Ach, te dawne czasy... - Przesta� pieprzy� - przerwa� mu do�� �agodnie Cadmann. - �aden cz�onek twojej rodziny nie zbli�y� si� do pola na odleg�o�� mniejsz� od d�ugo�ci bata. Chodzili w jedwabiach, a w kieszeniach mieli paszporty dyplomatyczne. Przynajmniej od sze�ciu pokole�. - Odwr�ci� si� i otworzy� drzwi swojego plastykowego igloo. Z ty�u dobieg�o go westchnienie Carlosa. - Jak tu si� dziwi�, �e umiera romantyzm, je�li na �wiecie s� tacy jak ty. Reszt� jego monologu zag�uszy�a pi�a, kt�r� znowu uruchomi�. Cadmann poszuka� po omacku sznurka od zas�ony, znalaz� go i poci�gn��, aby wpu�ci� s�o�ce. Mo�e up�yn�� nawet miesi�c, zanim Tau Ceti IV znowu doczeka si� r�wnie jasnego dnia i �al mu go by�o traci�. S�o�ce by�o ju� nisko na niebie. Gdy zapadnie zmrok, zacznie si� barbecue. Koloni�ci, kt�rzy podczas dziennej zmiany budowali, remontowali czy uprawiali pola, zgromadz� si� na pla�y, aby cieszy� si� dobrym jedzeniem i towarzystwem innych. Chcia� wzi�� skrzynk� z narz�dziami i p�j�� naprawi� ogrodzenie, ale jego puste ��ko, przes�oni�te rz�dami wisz�cej nad nim bielizny, przywo�a�o go nagle g�osem, kt�rego znu�one mi�nie nie mog�y zignorowa�. Usi�d� tylko na chwil�, powiedzia� sobie. Wodny materac zapluska� przyjemnie, uginaj�c si� pod jego ci�arem. Rzadko to zauwa�a� - chyba �e by� zm�czony - ale w polu grawitacyjnym Avalonu wa�y� o dziesi�� funt�w wi�cej ni� na Ziemi, co w jego wieku nie by�o ju� bez znaczenia. S�abn�ce promienie s�o�ca rzuca�y d�ugie cienie, padaj�c tak�e na p�ki i skrzynie, w kt�rych przechowywa� pozosta�o�ci poprzedniego �ycia. Wszystko, czym by�, znajdowa�o si� w tym pomieszczeniu. Sto sze��dziesi�t os�b sk�adaj�cych si� na za�og� i pasa�er�w Geographica stanowi�o jego jedyn� rodzin� i jedyny kr�g przyjaci�. Nie by�o to zbyt wiele, ale wystarcza�o. Wystarcza�o, poniewa� behawiory�ci, socjologowie i plani�ci twierdzili, �e wystarczy. Poniewa� oni, w swej niesko�czonej m�dro�ci, wyliczyli dok�adnie, ile sprasowanych kwietnych p�atk�w i wideodysk�w z obrazami przyjaci� ze szko�y by�o niezb�dnych do zwalczenia depresji: dostatecznie du�o, aby odgrza� mi�e wspomnienia, ale nie a� tyle, aby wywo�a� nieuleczaln� t�sknot� za domem. Jego �wiat. Posrebrzane trofea z college'u, �wiadectwa zwyci�stw, kt�re odni�s� w debatach szkolnych, na boiskach lekkoatletycznych i matach zapa�niczych. Hologramy u�miechni�tych kobiet, kt�rych ciep�e wargi i g�adkie cia�a zostawi�y frustruj�ce nik�e �lady w jego pami�ci. Od jak dawna ju� nie �y�y? Od trzydziestu lat? Czterdziestu? Jeszcze przed startem Geographica planowano za�o�enie kolejnej kolonii. Pos�gowa nowojorczanka o imieniu Heidi m�wi�a, �e poleci nast�pnym statkiem mi�dzygwiezdnym na Epsilon Eridani. Mo�e polecia�a. Mieli ruszy� dwadzie�cia lat po Geographicu. Mo�e nawet zastanawia si� teraz, kt�rzy z jej dawnych wielbicieli jeszcze �yj�. By�y tam tak�e dyski z jego ulubionymi filmami - jego osobista kolekcja, chocia� zgodnie z przyj�tymi zasadami wchodzi�a w sk�ad biblioteki obozowej. No i jeszcze to, hologram jego punktu dowodzenia w Afryce �rodkowej. Cel: zachowanie pokoju, nic wi�cej... a� wybuch�a rewolucja. "Sier�ancie Mvubi! Wycofujemy si�!" "Tak jest!" Byli�my potrzebni, pomy�la�. Wtedy. Jego wszystkie ubrania by�y uszyte z materia��w naturalnych. Mo�e wyrosn�� nowe pokolenie kolonist�w, zanim zdo�a je wymieni� na nowe. Kiedy odmro�� jedwabniki i morwy, na kt�rych owady b�d� mog�y �erowa�? Nie nale�y to do punkt�w oznaczonych jako priorytetowe w planie rozwoju kolonii... Nie pami�ta�, kiedy zamkn�� oczy, ale gdy je otworzy�, le�a� na ��ku, a s�o�ce ju� zasz�o. Chwyci� skrzynk� z narz�dziami oraz sk�adany sto�ek i wypad� z pokoju. Starzenie si� to jedno, do cholery, ale na zgrzybia�o�� jednak troch� za wcze�nie. 2 NA PLA�Y Chwal� Cz�owiekowi na Wysoko�ci! Albowiem Cz�owiek jest panem stworzenia. Algernon Charles Swinburne, Hymn do Cz�owieka Wype�niony kolonistami - kt�rzy sarni byli pe�ni piwa - jeep rykn�� silnikiem. - Znajd� jakie� k�ka i �cigaj si� z nami na pla��! Cadmann pomacha� im i pokaza� skrzynk� z narz�dziami. Po�egnali go weso�ymi okrzykami i ko�ysz�c samochodem, wyjechali ze �piewem z obozu. Wsz�dzie tam, gdzie do pracy przyst�powa�a nocna zmiana, zapala�y si� elektryczne lampy. Atmosfera zabawy udziela�a si� wszystkim, na kt�rych w�a�nie przypad�a pora odpoczynku. Dwa ma�e ksi�yce Avalonu b�d� z u�miechem zerka� na pla�� pe�n� swawol�cych przybysz�w z gwiazd. Siedzenie sk�adanego sto�ka by�o o kilka centymetr�w za w�skie, ale zapomnia� o niewygodzie, kiedy pochyli� si�, by zreperowa� i na nowo naci�gn�� druty. Niebieskawe ksi�yce Avalonu rzuca�y podw�jne, rozbie�ne cienie, a gwiazdy by�y jasne i wyra�nie widoczne. �adnych �wierszczy, u�wiadomi� sobie Cadmann. Nie s�ycha� tak�e nocnych ptak�w, poniewa� te stwory, kt�re nazywa si� tu ptakami, nie �piewaj�. Mo�e uda si� to zmieni� z pomoc� drozd�w i przedrze�niaczy, je�li tylko ci cholerni ekolodzy si� na to zgodz�. Ciekawe, czy przywie�li ze sob� �wierszcze? Rozwin�� dwa metry drutu, star� warstw� kurzu, kt�r� obros�y ko�c�wki, nast�pnie od��czy� stary drut, za�o�y� nowy i rozgrza� lamp� lutownicz�. Czy w Akademii odbywaj� si� jeszcze uroczyste apele? - zastanawia� si�. Kadeci w archaicznych mundurach stoj�cy w r�wnych szeregach, m�odsi kadeci opowiadaj�cy dowcipy w nadziei, �e rozbawi� starszych i zostan� zauwa�eni przez oficer�w... staro�wieckie dzia�a, orkiestry, hymn, flaga opuszczana powoli przy d�wi�kach werbli... Przymocowa� przewody woltomierza. Ig�a skoczy�a na czerwone pole. Zrobione. Znad morza nadp�yn�a mg�a. Gwiazdy znikn�y, a ksi�yce zmieni�y si� w ledwie widoczne plamy �wiat�a. Cadmann poczu� wilgo� na twarzy. Stoj�ce po drugiej stronie ogrodzenia ciel� st�kn�o t�sknie, zbli�y�o si�, szuraj�c nogami, i spojrza�o na niego wielkimi, wilgotnymi oczami. Wsun�� r�k� mi�dzy druty, pog�aska� je po pysku, a ono poliza�o jego d�o�. - Nie ma mamy, co, ma�a? �ycie musi by� ci�kie, kiedy nie ma krowiej mamy, kt�ra by ci� kocha�a. J�zyk zwierz�cia, szorstki i ciep�y, zacz�� porusza� si� szybciej, gdy spr�bowa�o ssa� jego d�o�. Cadmann roze�mia� si� i cofn�� r�k�. Ciel� zadr�a�o. - Och, daj spok�j, nie mo�esz ssa� moich palc�w... - Przerwa�, zauwa�ywszy l�k w oczach zwierz�cia. Szarpn�o g�ow�, pokr�ci�o ni� tam i z powrotem, po czym nagle znieruchomia�o, patrz�c w stron� strumienia. Inne zwierz�ta zacz�y zbli�a� si� do niego. Stawa�y razem, skupiaj�c si� w ciasne grupy. Jedna ze �rebiczek zar�a�a ze strachu. Cadmann wsta� ze sto�ka. - Czego si� boisz, malutka? Stajnie by�y ogrodzone drutami pod napi�ciem i w�skimi �cie�kami. Cadmann starannie spakowa� narz�dzia i wszed� na teren obej�cia. Co je zaniepokoi�o? �rebiczka by�a po jego prawej stronie. Zamiast podbiec do niego, odskoczy�a do ty�u. Cadmann otworzy� bramk� jej boksu. - Heidi. Chod� tu, malutka. - Zbli�y�a si� ostro�nie. - Tak, tak. - Poczochra� jej grzyw�. - Ciii. Heidi, Heidi - powt�rzy� p�g�osem. - Spokojnie, malutka. Nagle zapad�a noc. Oba ksi�yce by�y w pierwszej kwadrze: do�� jasne, ale niewystarczaj�co, aby rozproszy� g��bokie cienie, w kt�rych ton�� wybieg. Niekt�re z nich si�ga�y a� do zagrody z psami. Uszy znajduj�cych si� w niej dziesi�ciu m�odych owczark�w niemieckich by�y tak �ci�gni�te, �e zdawa�y si� przylega� do g��w. Z g��bi ich garde� dobywa� si� warkot, a obna�one k�y b�yszcza�y w nik�ym blasku ksi�yc�w. - Halo? - Nie us�ysza� �adnej odpowiedzi. - Kto tam jest, do cholery? W zagrodach i za nimi, w g��bokiej ciemno�ci pokrywaj�cej teren prowadz�cy do urwiska nie by�o wida� niczego. Odg�osy wydawane przez ogarni�te panik� zwierz�ta tworzy�y prawdziw� kakofoni�. Cadmann sta� w bezruchu i nas�uchiwa�. Nic. Wyj�� ostro�nie swojego walthera model 7 i sprawdzi� magazynek. To g�upota, pomy�la�. Tam niczego nie ma. Je�li Moscowitz zobaczy mnie z pistoletem, odbierze mi go. Zabezpieczy� bro�, w�o�y� j� do kieszeni, ale zostawi� w niej r�k�. Co tu si�, do diab�a, dzieje? Spojrza� znowu w stron� zagr�d ze zwierz�tami. Owczarki niemieckie, psy hodowane z uwagi na ich wierno�� i inteligencj�, wpad�y w prawdziwy sza�. Najbardziej rzuca� si� najstarszy z nich, prawie ju� doros�a suka, kt�ra wr�cz gryz�a elektryczne ogrodzenie, doskakuj�c do niego, odskakuj�c i zn�w doskakuj�c. Cadmann podbieg� do ogrodzenia i cicho zagwizda�. - Sheena. Chod�, ma�a. Co tam jest? Co to jest? Podesz�a wolno do niego i dr��c oraz dysz�c z podniecenia, wpatrywa�a si� szeroko otwartymi oczami w ciemno��. Otworzy� bram�, ostro�nie unikaj�c pozosta�ych ps�w. - Do ty�u! Chod�, Sheena. Trzyma� bram� otwart� na tyle d�ugo, by Sheena mog�a si� wydosta� na zewn�trz i z�apa� j� za sk�r� na karku, gdy chcia�a pobiec przed siebie. Te psy trzeba u�o�y�, stwierdzi�. Z jej gard�a wydoby� si� niski warkot. Pozosta�e owczarki w�ciekle szczeka�y. Sheena napi�a ca�e cia�o, wyci�gaj�c g�ow�. Teraz wy�y ju� wszystkie. W ciemnych do tej pory oknach za jego plecami pojawi�y si� �wiat�a. - Co za sukinsyn dra�ni te psy? Rozb�ys�o jeszcze jedno �wiat�o, a m�ski g�os rykn��: - Hej, ty! W�a�nie zasn��em! Na lito�� bosk�, dasz...?! Och, Cadmann. Cadmann, wielu z nas ma nocn� zmian�. Czy mo�esz to szybko sko�czy�? - Jasne, Neal. Przepraszam. Okno zamkn�o si� z �oskotem. Pies ponownie napi�� wszystkie mi�nie, usi�uj�c si� wyrwa� z uchwytu Cadmanna. - Spokojnie, ma�a... - Cadmann zapar� si� pi�tami. Nigdy nie wychod� w ciemn� noc bez latarki, pomy�la�. Podstawowa zasada. A ja zapomnia�em. - Cadmann! Drgn��, zaskoczony. Sheena szarpn�a si� w�a�nie w tej chwili i wyrwa�a si� z jego d�oni. Pomkn�a przed siebie, szczekaj�c, i znikn�a w ciemno�ci. - �wietnie ci idzie, Weyland. Cholerny idiota. Cadmann rozpozna� gniewny g�os, ale mia� k�opot z dopasowaniem szczup�ej, prawie zniewie�cia�ej sylwetki do etykiety "Terry Faulkner, m�� Sylvii". - Wr�ci, gdy tylko zg�odnieje - stwierdzi�. - Co? - Sheena. - Aha. Pies. Tak, mam tak� nadziej�. Pos�uchaj, Sylvia wys�a�a mnie, abym ci� odnalaz�. Je�li chcesz jecha� na pla��, pora, by� si� zbiera�. Mamy ostatniego jeepa i w�a�nie wyje�d�amy. - Tak, c�... - Nie by�o tam teraz niczego s�ycha�, �adnego d�wi�ku opr�cz szumu p�yn�cej wody. Pieprzy� piknik, zdecydowa� Cadmann. Musz� mie� latark�. - Idziesz? Do diab�a z tob�! - zakl�� w duchu. - Sheena! Wracaj, Sheena! - Ja id�. - W�skie wargi Terry'ego drgn�y w nerwowym tiku, kt�ry sprawi�, �e Cadmannowi trudno by�o spojrze� mu prosto w twarz. - Sylvia powiedzia�a, �e powiniene� przyj�� - doda�, opieraj�c na biodrach d�onie zaci�ni�te w ma�e pi�ci. Czy ty wreszcie kiedy� dojrzejesz? - pomy�la� Cadmann. Co by si� sta�o, gdybym ci� wrzuci� do strumienia? Psy ju� si� uspokoi�y. Heidi zbli�y�a si� do ogrodzenia, szukaj�c cukru. - Dobrze - powiedzia� w ko�cu Cadmann. Jeep zatoczy� ciasny kr�g tak szybko, �e tylko ci�ar kilku rado�nie upojonych kolonist�w sprawi�, i� nie przechyli� si� na dwa ko�a. Zack Moscowitz, kt�ry siedzia� za kierownic�, wychyli� si� na zewn�trz. Na twarzy mia� gogle do jazdy, kt�re kontrastowa�y z jego bujnymi, czarnymi w�sami. - Wszyscy na pok�adzie! Niech ka�dy z pasa�er�w sprawdzi uprzejmie sw�j bilet. Cadmann u�miechn�� si� z rozbawieniem. Sprawdzi uprzejmie sw�j bilet. Jak w ksi��ce z dwudziestego pierwszego wieku. - Cze��, szefie. Moscowitz przetar� gogle, ale uda�o mu si� tylko rozsmarowa� brud. - Mi�o ci� widzie�, Cadmann. Jak si� uda�a wyprawa? - Znakomicie. - Cadmann sta� bez ruchu. Terry zd��y� ju� zaj�� miejsce obok Racheli, �ony Zacka. By�o to ostatnie wolne siedzenie. - Siadaj tutaj, Cad. - George Merriot usun�� si� troch�, robi�c miejsce. Kosztowa�o go to sporo wysi�ku; przyda�oby mu si� nieco dodatkowych �wicze�. - Dzi�ki, majorze. - Ju� nie, Cad. - S�usznie. - Weyland przeszed� nad nogami Barneya Carra oraz Carolyn, jednej z bli�niaczek McAndrews, i wcisn�� si� mi�dzy nich a George'a. - Pasy zapi�te? Wszyscy gotowi? Odpowiedzi� by� ch�r potakuj�cych g�os�w, w kt�rych brzmia�o znudzenie. Zack uruchomi� jeepa i z rykiem silnika wyjecha� z obozu. Droga na pla�� by�a bardziej g�adka i cz�ciej u�ywana ni� ta, kt�ra prowadzi�a w stron� g�r. S�u�y�a do obs�ugi promu orbitalnego, kt�ry l�dowa� na wodzie. - �adnych problem�w, Cadmann?! - krzykn�� administrator. - Hm... �adnych, Zack. - Uwag� Cadmanna rozproszy� na chwil� powiew powietrza nios�cego zapach perfum. To Carolyn, wykorzystuj�c jeden z wyboj�w na drodze, przycisn�a si� do niego. Gdyby to by�a Phillis... ale Phyllis i Hendrick Sill tworzyli sta�� par�, a bli�niaczki nie by�y wcale identyczne. Carolyn mia�a przeci�tny wygl�d i nie odbiegaj�c� od niego osobowo��. Mimo to u�miechn�� si� do niej. - Co z tym ogrodzeniem? - Nic powa�nego. Zerwa� si� drut. Naprawi�em to. George Merriot wybuchn�� �miechem. - Hej, Zack, przez chwil� wydawa�o mi si�, �e nie zamierzasz dzi� wieczorem odgrywa� szefa tej trupy. Moscowitz omin�� zr�cznie dziur� w drodze. - Nigdy w �yciu. Sprawd� to ogrodzenie jutro w �wietle dnia, dobrze, Gad? - Dosy� tego!- krzykn�a Rachel Moscowitz. - Nie �ycz� sobie dzi� wieczorem �adnych rozm�w o powa�nych sprawach. S�u�b� przej�a teraz nocna zmiana. Pami�tasz o tym? - Tam co� by�o - powiedzia� Cadmann. Moscowitz zwolni�, nie odrywaj�c wzroku od drogi. - Tak? - Co� zaniepokoi�o zwierz�ta. Zachowywa�y si� tak, jakby zw�szy�y rze�ni�. By�y przestraszone. Prawie oszala�y. - Jeep podskoczy� i Cadmann delikatnie usun�� czyj� �okie� ze swojej szyi. - To nie musia�o by� nic powa�nego, ale nigdy nie wiadomo. Wyprowadzi�em z zagrody jednego psa. Sheen�. Wyrwa�a mi si� i pogna�a gdzie� przed siebie. - Och, tylko nie Sheena. Dok�d pobieg�a? - Kogo to obchodzi? - wtr�ci� si� George. - W zesz�ym tygodniu wszystkie gdzie� polecia�y. Wr�ci. Zack rozp�dzi� jeepa do pr�dko�ci samochodu wy�cigowego i kiedy podskoczyli na wzniesieniu w pobli�u kr�gu ciernistych krzew�w, Cadmann dostrzeg� tylne �wiat�a jad�cego przed nimi samochodu. Jeste�my w ostatnim jeepie? - zdziwi� si�. Chryste, ale ten Zack p�dzi. - Czy w tej Sheenie jest co� szczeg�lnego? - zapyta�. - Nie, po prostu podrzucam jej czasem troch� odpadk�w, to wszystko. - Chcia�by j� wzi�� do naszego domu - wyja�ni�a Rachela. - Ale mamy za ma�o miejsca. - To i tak nie by�oby w porz�dku. - Kiedy Zachariasz Moscowitz wybucha� �miechem, jego ozdobiona krzaczastymi brwiami i g�stym w�sem twarz wr�cz prosi�a si� o grube cygaro. - Dziesi�� ps�w i stu sze��dziesi�ciu kolonist�w. Nie ma sensu marzy� o tym, �e cz�owiek stanie si� w�a�cicielem jednego z nich, prawda? - Prawda. Zatrzymaj si�, Zack. Wr�c� i poszukam jej. - Daj spok�j. - Moscowitz uni�s� zabrudzone gogle. - Teraz widz� ten �wiat w zupe�nie innym �wietle. George, daj pu�kownikowi co� do picia, dobrze? Cad, nie jeste�my teraz w pracy. Wdychajmy morskie powietrze, pijmy piwo i do diab�a ze wszystkim. Cadmann nie roze�mia� si�. Czu� ju� na twarzy s�on� bryz�, kt�ra rozwia�a cz�ciowo jego niepok�j. Ale zgubi� psa Zacka! Zack tymczasem m�wi� dalej: - Nie s�dz�, aby to wyznanie by�o dla ciebie wstrz�sem, Cad, ale wi�kszo�� �ycia sp�dzi�em na papierkowej robocie. By�em typowym administratorem. - Jeste� jedynym znanym mi cz�owiekiem, kt�ry ma za uchem odciski od o��wka. - Tak, ale sprawy nie wygl�daj� ju� tak samo. Ci�gle uje�d�am klawiatur� komputera, ale robi� to lata �wietlne od domu, na planecie, kt�ra nie wysz�a jeszcze z okresu jurajskiego. - I co z tego wynika? - Cadmanna dobieg� szum fal rozbijaj�cych si� w sta�ym rytmie na brzegu. - Ano to, �e na Ziemi tak�e podejmowa�em r�ne decyzje, ale by�em odpowiedzialny za mniej wi�cej jedn� miliardow� tego, co tam si� dzia�o. Tutaj jestem jedn� dwusetn� historii planety. W przysz�o�ci moim nazwiskiem b�d� nazywane miasta i pa�stwa. Znajdziemy si� w podr�cznikach historii, Cadmann, a dzieci b�d� si� o nas uczy�. Zawsze nazywano miasta nazwiskami ich za�o�ycieli, pomy�la� Cadmann. Czasem upami�tniano tak wojownik�w, ale z czym tu walczy�? Jeep zwolni� i w ��wim tempie wjecha� na pla��. Ogniska ju� si� pali�y, a pozostali koloni�ci powitali przyby�ych g�o�nymi okrzykami i machaniem r�k. Minerva I le�a�a ruf� na pla�y. Technicy zakotwiczyli w skale wyci�gark�, tak �e prom po l�dowaniu mo�na by�o sprowadzi� na brzeg. Niez�y pomys�, uzna� Cadmann. L�duj na wodzie, startuj z wody i nie przejmuj si� szukaniem kosmodromu. Prom mia� nast�pnego dnia lecie� na spotkanie z macierzystym statkiem - jedna z comiesi�cznych wycieczek Sylvii. Nie b�dzie w stanie wybra� si� tam za miesi�c. Mimo jej protest�w, nikt nie mia� zamiaru pozwoli� wyra�nie ju� ci�arnej pani biolog, by niepotrzebnie nara�a�a si� na towarzysz�ce startowi przeci��enia. Gdy tylko jeep stan��, Cadmann i pozostali powyskakiwali na piasek. Na pla�y le�a�o otwarte pud�o z lodem, s�u��ce jako ch�odziarka. Cadmann wy�owi� z niego woreczek z zimnym piwem i powiedzia�: - Zack! Zawsze wiedzia�em, �e jeste� w�a�ciwym cz�owiekiem do prowadzenia tej wyprawy. - Cholerna racja. Nie masz poj�cia, jak ci�ko musia�em walczy� o to piwo. - Si�gn�� do ch�odziarki i r�wnie� wyci�gn�� woreczek. - W przysz�ym roku b�dziemy mieli w�asny browar. - Za trzydzie�ci miesi�cy?! - krzykn�� Hendrick Sills, obejmuj�cy mocno praw� r�k� apetyczn� tali� Phyllis. - Chodzi o ziemski rok - odpowiedzia� Zack. Rok na Avalonie liczy� dwa i sze�� dziesi�tych ziemskiego. Cadmanna odepchn�o od ch�odziarki troje rozbawionych kolonist�w. Przedtem jednak zd��y� jeszcze chwyci� kolejny woreczek, po czym uj�� za rami� m�od� kobiet�. - Mary Ann. Jagody ja�owca - powiedzia�. - Co? - Mary Ann Eisenhower spojrza�a na niego ze zdziwieniem. Jej jasne, zmoczone py�em wodnym w�osy przyklei�y si� do czo�a. - Co? - Jagody ja�owca. Jeste� specjalistk� od upraw. Czy zabrali�my ze sob� nasiona ja�owca? Mary Ann owin�a si� mocniej r�cznikiem, kt�ry mia�a na ramionach, i strz�sn�a z biustu kilka ziaren piasku. - Cadmann, ja nie wiem. Dlaczego pytasz? - Chc� by� pierwszym, kt�ry przyrz�dzi na Tau Ceti IV nadaj�ce si� do picia martini. Co� takiego zapewni mi w przysz�o�ci pomnik. Zmarszczy�a czo�o, a potem u�miechn�a si� szeroko. - Umowa stoi. Poszukam! - Wyci�gn�a do niego nie�mia�o r�k� i doda�a: - Hm, chcesz pop�ywa�? - Jak wielu innych rozebra�a si� ju� do szort�w. - Zimno, prawda? - Jasne! Ale po wyj�ciu z wody jest bardzo przyjemnie. - Jeszcze raz wyci�gn�a do niego r�k�. - Mary Ann! Pospiesz si�! - krzykn�� Joe Sikes. Cadmann nie lubi� go. Jego �ona urodzi�a dziecko zaledwie tydzie� temu, a on ju� ugania� si� za innymi kobietami. Mary Ann zacisn�a wargi i odwr�ci�a si�. - Je�li ci si� tak spieszy, to mo�e poszukaj sobie Evvie Joe �ypn�� na nich gniewnie i nie mog�c wymy�li� �adnej odpowiedzi, ruszy� sam w stron� oceanu. - Cad? Rozpozna� g�os Sylvii i odwr�ci� si� ku niej. - S�ucham? K�tem oka dostrzeg�, �e Mary Ann idzie do wody, gdzie czeka� na ni� Sikes. Rozdra�ni�o go to i zacz�� si� zastanawia�, dlaczego w og�le si� tym przejmuje Sylvia by�a po drugiej stronie ogniska. Mia�a na sobie dwucz�ciowy kostium k�pielowy, dzie�o ziemskiego projektanta, kt�ry dobrze wiedzia�, co nale�y ukry�, a co ods�oni�. Cadmann ruszy� ku niej, ale zatrzyma� si�, kiedy w kr�gu �wiat�a rzucanego przez ognisko pojawi� si� Terry. Poca�owa� �on� w policzek, zdj�� z jej patyka porcj� upieczonego �ososia i poda� jej znacznie wi�kszy kawa�ek. Wgryz� si� w mi�so, wyra�nie rozkoszuj�c si� jego smakiem. - Ach... Cad, naprawi�e� ogrodzenie? - zapyta�a Sylvia. Tu� za plecami Cadmanna rozleg� si� g�os, w kt�rym brzmia�o rozbawienie: - A wi�c nie jestem jedynym wielbicielem se�ority Faulkner, si? - Se�ory. Mo�e by� tak skoczy� w te kolczaste krzaki? Masz. - Rzuci� za siebie zapasowy woreczek z piwem. - Orientuj si�! Dobry chwyt. Marnie McInnes szarpn�a kilkakrotnie struny gitary, po czym zacz�a gra� melodi�, kt�rej Cadmann nie s�ysza� od czas�w m�odo�ci. Ona gra�a, a jej dobroduszny m��, Jerry, pod�piewywa� bezbarwnym g�osem. Refreny zdominowa�y dwa znacznie lepsze g�osy, dochodz�ce z drugiej strony ogniska: Ernsta i La Donny Steward. Phyllis ta�czy�a dla w�asnej przyjemno�ci, dla kolonist�w, a przede wszystkim dla Hendricka, kt�ry obserwowa� j� z dum� i po��daniem w oczach. Carolyn przygl�da�a si� temu przez kilka sekund, po czym chrz�kn�a z dezaprobat� i odesz�a, ci�ko stawiaj�c nogi. Carlos obserwowa� Phyllis przez kilkana�cie takt�w, �ledz�c jej ruchy z min� rze�biarza badaj�cego blok marmuru. - Ona jest dobra - powiedzia� w pewnej chwili. - Ale musi pozna� prawdziw� technik� flamenco. - A ty ch�tnie j� tego nauczysz. - Ale� oczywi�cie. - No to zabieraj si� do tego. Ale porozmawiaj najpierw z Hendrickiem. By� mo�e ona rzeczywi�cie potrzebuje nauczyciela, jemu za to na pewno przyda si� sparingpartner. - Sparingpartner? No comprendo. - Hendrick Sills by� mistrzem wagi �redniej i mniej wi�cej sze�� lat przed naszym startem z Ziemi zdoby� Z�ote R�kawice. - C�, z drugiej strony... Cadmann zostawi� go i podszed� do grilla. Dobieg�a go aromatyczna wo� sma��cego si� mi�sa. Wi�ksz� cz�� �ywno�ci przywie�li ze sob� w postaci zamro�onego suszu - nas�czali go teraz wod� lub winem. By�y jednak tak�e dwa kurczaki i indyk. Cadmannowi ju� przedtem wydawa�o si�, �e rozpozna� je po zapachu... Morale musi by� gorsze, ni� s�dzi�em, je�li Zack zezwoli� na tak� ofiar�, pomy�la�. Straty w zbiorach i zbyt du�o pracy. Z k��d ciernistych drzew powstawa� znakomity �ar, je�li pali�y si� w odpowiednio wysokiej temperaturze. Oleiste drewno tli�o si�, a jego wo�, �udz�co przypominaj�ca zapach bia�ego orzecha, miesza�a si� z zapachem wilgotnej bryzy. Na przybrze�nych falach ta�czy�y odbicia bli�niaczych ksi�yc�w. Sylvia pogrzeba�a w �arze d�ugim, metalowym pogrzebaczem, a nast�pnie zerkn�a w lewo, na jedz�cego ci�gle Terry'ego. Zosta�a mu