5249
Szczegóły |
Tytuł |
5249 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5249 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5249 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5249 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
�. Mogilew
Okno w przesz�o��
Popo�udni�wka "Wieczorny Leningrad" z 17 sierpnia tego roku zamie�ci�a wiadomo��
o zagadkowej �mierci profesora Worobiowa.
Profesora Worobiowa zna�em od dawna. W czasie studi�w na wydziale biologii na
Uniwersytecie w N. s�ucha�em jego wyk�ad�w z filozofii. Po uko�czeniu studi�w
straci�em go z oczu i spotka�em dopiero pi�tna�cie lat p�niej. Zdarzy�o si� to
w Leningradzie, gdzie w oddziale paleontologii tamtejszego muzeum zoologicznego
zbiera�em dane o pewnych rzadkich zwierz�tach kopalnych, kt�re by�y przedmiotem
mojej rozprawy kandydackiej. Moja macierzysta uczelnia oddelegowa�a mnie tam na
dosy� kr�tki czas, wi�c ca�ymi dniami przesiadywa�em w muzeum i dopiero
wieczorem mog�em sobie pozwoli� na spacer bulwarami.
Worobiowa spotka�em w�a�nie w trakcie jednej z takich przechadzek. Profesor mnie
nie pozna�, ale w odpowiedzi na m�j uk�on mechanicznie uchyli� kapelusza.
Podszed�em wi�c do niego i zagadn��em:
- Pan mnie sobie oczywi�cie nie przypomina, Wiktorze Grigoriewiczu... Jestem
pa�skim dawnym s�uchaczem...
Worobiow si� o�ywi�. Jego oczy weso�o b�ysn�y spoza okular�w.
- M�j ucze�? Bardzo mi mi�o! Przepraszam, a kiedy to by�o?....
- Dawno... Pi�tna�cie lat temu!
- Taak, �adny kawa� czasu...
- S�ucha�em pa�skich wyk�ad�w z filozofii... Na drugim roku...
- Zgadza si�... Przepraszam, a jak pan si� nazywa?...
- Pietrow, Wiktor Grigoriewicz...
- Imiennik?! A jak�e, pami�tam! Czym si� pan teraz zajmuje?
- Jestem paleontologiem. Pozosta�em na naszej starej uczelni jako aspirant w
katedrze geologii historycznej.
- Cudownie! Bardzo si� ciesz�.
Zdawa�em sobie oczywi�cie spraw�, �e profesor potakuje mi tylko z uprzejmo�ci, a
jednak jego zainteresowanie sprawia�o mi du�� przyjemno��. Rozgadali�my si�.
Worobiow zaproponowa� wsp�lny spacer, na co ch�tnie przysta�em.
Teraz mog�em dok�adniej przyjrze� si� profesorowi. Bardzo si� postarza�, nie
utraci� jednak nic z dawnej jasno�ci umys�u.
Opowiedzia�em mu o swojej pracy. Worobiow s�ucha� z niek�aman� ciekawo�ci� i
zadawa� pytania �wiadcz�ce o tym, �e temat mojej rozprawy nie jest mu oboj�tny.
- Zazdroszcz� panu! - powiedzia� wreszcie z odcieniem smutku w g�osie. - No c�,
staro��...
- Wiktorze Grigoriewiczu, jak mo�na! Jest pan jeszcze taki rze�ki!
- Mo�e i rze�ki, ale zdrowie...
Zmiesza�em si� i po�a�owa�em, �e zbyt wiele m�wi�em o sobie. Profesor zauwa�y�
moje zak�opotanie i powiedzia�:
- Drobiazg! Praw natury nie da si� zmieni�. Ju� od dziesi�ciu lat jestem na
emeryturze, co nie znaczy, �e ju� do niczego si� nie nadaj�! A zreszt�...
Pom�wmy lepiej o paleontologii... Powiedzia� pan, �e nie tylko poznane fakty,
ale i �mia�a wyobra�nia naukowa pozwoli�a odtworzy� obraz dalekiej
przesz�o�ci... Zgadzam si�, ale... Zdarza si� czasem, �e nawet fantazja nie
pomaga, �e konieczne jest bezpo�rednie odczucie. Cz�sto pan odwiedza Leningrad?
- Jestem tu dopiero trzeci raz.
- Prosz� sobie przypomnie� wra�enia z pierwszego pobytu. Jestem pewien, �e przed
przyjazdem do miasta zna� pan jego zabytki z ksi��ek, czasopism, kronik
filmowych. Ale czy� mog�y one przekaza� wszystko to, co pan zobaczy� w�asnymi
oczami?! By�em kiedy� w Grecji, w Atenach, nad brzegami Morza Egejskiego, na
Akropolu... Sta�em, patrzy�em i czu�em wieczno��. Wieczno�� wyzwolon� z ciasnych
ram czasu. Tego si� nie da opisa�. A prosz� sobie wyobrazi�, �e nagle znalaz�
si� pan w czasach prehistorycznych... powiedzmy w okresie kredowym. Idzie pan
pradawnym lasem... Co pan widzi? Co s�yszy? Jakie pan czuje zapachy? Czego pan
dotyka?...
- Taak, Wiktorze Grigoriewiczu...
- Prawda?...
Zapada� zmierzch. Za rzek� zapali�y si� �wiat�a i na wod� leg�y d�ugie,
poszarpane wst�gi refleks�w. Czas si� by�o rozsta�. Przy po�egnaniu Worobiow
zaprosi� mnie do siebie.
- Nie, nie! - wykrzykn�� widz�c, �e potraktowa�em zaproszenie jako zdawkow�
uprzejmo��. - Ja rzeczywi�cie chc�, aby pan mnie odwiedzi�. Mieszkam tylko z
gosposi�... C�rka z m�em na drugim ko�cu kraju. - Podyktowa� mi adres i doda�:
- Najlepiej b�dzie, jak pan wpadnie oko�o si�dmej wieczorem. Dobranoc!
W ci�gu najbli�szych paru dni by�em bardzo zaj�ty. Po tygodniu jednak
postanowi�em wybra� si� do profesora. Worobiow mieszka� w pi�knym starym domu z
fasad� ozdobion� sztukateriami. W oknach klatki schodowej zachowa�y si�
fragmenty bogatych witra�y. Drzwi mieszkania na pierwszym pi�trze otworzy�a
starsza t�ga niewiasta z dobrodusznym wyrazem twarzy.
- Czy zasta�em pana profesora?
Niewiasta potakuj�co skin�a g�ow� i powiedzia�a g�o�no.
- Wiktorze Grigoriewiczu, go�� do pana!
- Ju� id�!
Worobiow mia� na sobie proste, lecz schludne domowe ubranie.
- Przyszed� pan wreszcie! Bardzo si� ciesz�! - powiedzia� z o�ywieniem,
wyci�gaj�c do mnie r�k�.
- Mario Stiepanowno, poprosimy o herbatk�... Prosz� dalej! - powiedzia� profesor
i z ciemnawego przedpokoju o wysokim stropie przeszli�my do gabinetu gospodarza.
W w�skim, d�ugim i niezbyt jasnym pokoju o jednym oknie wychodz�cym na podw�rze
sta�y pod �cianami czarne, politurowane rega�y wype�nione ksi��kami. Pod oknem
by�o jeszcze wielkie czarne biurko i dwa podniszczone fotele; na �cianie wisia�
uj�ty w w�sk� ramk� wspania�y o��wkowy szkic rze�by Antokolskiego "Umieraj�cy
Sokrates", a na stoj�cej w rogu szafce - gipsowe popiersie Lwa To�stoja.
- Prosz� - profesor wskaza� mi jeden z foteli - niech pan siada!
Zauwa�y�, z jak� ciekawo�ci� ogl�dam d�ugie szeregi ksi��ek, i powiedzia� nie
bez dumy w g�osie:
- Moje skarby! Nauki przyrodnicze, sztuka, filozofia... Troch� fizyki,
biologii... Podszed� do jednej z p�ek i wydoby� du�y tom.
- To co� dla pana...
Ujrza�em wspania�e wydanie podstaw paleontologii.
- Ta ksi��ka jest oczywi�cie ju� przestarza�a - powiedzia� profesor. - Ale nie o
to chodzi... Prosz� zwr�ci� uwag� na ilustracje. �wietne, prawda? Co za precyzja
rysunku, jakie barwy! M�wili�my poprzednio o fantazji naukowej... Czy pa�skim
zdaniem ilustrator mia� wyobra�ni�?
- Zadziwiaj�c�!
- A jednak... Co� panu poka��...
Profesor zn�w podszed� do rega�u i przez d�u�sz� chwil� w nim szpera�. Wreszcie
po�o�y� przede mn� wielki album w wyt�aczanej sk�rzanej oprawie.
Spostrzeg�em, z jak� niecierpliwo�ci� czeka�, a� otworz� pierwsz� stronic�.
Najwidoczniej album zawiera� co� niezwyk�ego. Rzeczywi�cie, by�y tam cudowne
kolorowe fotografie. Nie m�wi� o ich doskona�o�ci technicznej, bo zainteresowa�o
mnie co� innego. Zdj�cia przedstawia�y jakie� dziwne krajobrazy. Przyjrza�em si�
im uwa�niej i nie zdo�a�em powstrzyma� okrzyku:
- Przecie� to reprodukcje z ksi��ki!
- Z rysunk�w, chcia� pan powiedzie�? - spyta� Worobiow filuternie mru��c oczy.
- Oczywi�cie, �e z rysunk�w! Przecie� prehistorycznego krajobrazu nie mo�na
fotografowa� z natury!
- Naturalnie, �e nie mo�na... Ale to nie s� reprodukcje rysunk�w. Daj� panu na
to s�owo, bo sam te zdj�cia robi�em.
- Pan?!
- Tak.
Widz�c niedowierzanie na mojej twarzy profesor zn�w si� u�miechn��.
- Dziwi si� pan? Nie b�d� na razie rozprasza� pa�skich w�tpliwo�ci. Prosz�
najpierw obejrze� album do ko�ca.
Pos�ucha�em. Przewraca�em kolejne karty i moje zdziwienie nieustannie ros�o. Tu
pradawny las sk�adaj�cy si� z drzewiastych paproci. Tu zn�w ��te urwisko nad
jaskrawoniebieskim morzem; z dala od brzegu rysuje si� jaka� sylwetka. ��dka?
Pie� drzewa? Zwierz�? No tak, oczywi�cie! Delfin? A gdzie p�etwa grzbietowa?
Wreszcie co� znajomego: male�ka g��wka na d�ugachnej szyi. Diplodok!
Profesor obserwowa� mnie w milczeniu. W oczach b�yska�y mu filuterne iskierki.
Sko�czy�em ogl�da� album i spojrza�em pytaj�co. Czeka�em na wyja�nienia, ale
Worobiow najwyra�niej z nimi zwleka�, a mo�e w og�le nie mia� zamiaru ich
udzieli�.
- Prosz� na herbat�! - rozleg� si� g�os Marii Stiepanowny.
Przeszli�my do jadalni. Przy herbacie gaw�dzili�my na oboj�tne tematy. Profesor
�artowa�, opowiada� anegdoty, najwyra�niej unikaj�c odpowiedzi na dr�cz�ce mnie
pytanie. Wreszcie nie wytrzyma�em:
- Wiktorze Grigoriewiczu, gdzie pan robi� te zdj�cia?
- O nie, drogi panie! Nie teraz. Prosz� si� uzbroi� w cierpliwo��!
Widz�c, �e nic nie wsk�ram, zacz��em si� �egna�. Worobiow nie zatrzymywa� mnie,
ale odprowadzaj�c do drzwi nalega� na powt�rn� wizyt�.
W drodze do hotelu nie przestawa�em my�le� o zagadce tajemniczego albumu. Po
g�owie snu�y mi si� r�ne przypuszczenia. Mo�e to krajobrazy Komor�w? Przecie�
na tych wyspach zachowa�y si� reliktowe lasy. Brednie! Jak mog�em co� podobnego
pomy�le�! A mo�e to powi�kszone zdj�cia mikro�wiata? Taka na przyk�ad trawa w
du�ym powi�kszeniu przypomina tropikalny las... Nie, to nie to! Profesor
powiedzia�, �e fotografie robiono nie z rysunku i nie z natury. Zreszt� by�em
zbyt dobrego zdania o Worobiowie, aby podejrzewa� go o mistyfikacj�.
Przez dwa dni dziel�ce mnie od nast�pnej wizyty zupe�nie nie mog�em pracowa� i
ci�gle tylko stara�em si� rozwi�za� zagadk� albumu. I oto zn�w naciskam guzik
dzwonka. Maria Stiepanowna u�miecha si� jak do starego znajomego. Wiktor
Grigoriewicz wita mnie z rado�ci�.
- Jest pan! Lubi� punktualnych m�odych ludzi! Prosz�, niech pan wejdzie.
Gdy ju� usiad�em w znajomym fotelu, opad�o ze mnie ca�e napi�cie ubieg�ych dni.
Profesor pal�c papierosa spacerowa� po pokoju.
- Dzisiaj chcia�bym porozmawia� z panem na tematy nieco og�lniejsze - powiedzia�
po d�u�szym milczeniu. - Wie pan, �e z wykszta�cenia jestem fizykiem i �e przez
ca�e �ycie zajmowa�em si� teori�. W ostatnich latach jednak coraz bardziej
poci�ga� mnie eksperyment, gdy� inaczej nie mog�em sprawdzi� moich przypuszcze�,
do kt�rych doszed�em w pewnym sensie wyprzedzaj�c fakty. To by�a d�sy �
niezwyk�a droga, poniewa� wi�kszo�ci uczonych praktyk�w brakuje szerszego, by
tak rzec, filozoficznego spojrzenia na przedmiot bada�. Nie m�wi� tu oczywi�cie
o w�skim empiryzmie, lecz o swego rodzaju u�omno�ci my�lenia.
Profesor zamilk� na chwil�, a ja bez powodzenia stara�em si� odgadn�� bieg jego
my�li.
- Jak by to panu mo�liwie jasno wyt�umaczy�? - spojrza� pytaj�co na mnie. -
Trudno przej�� od przes�anek teoretycznych do konkret�w, tym bardziej �e nie
jest pan fachowcem... Najwa�niejsze jest chyba to, �e ka�demu pokoleniu uczonych
w�a�ciwy jest okre�lony spos�b my�lenia, a w�a�ciwie my�lenie okre�lonymi
kategoriami. I co gorsze, wszystko wykraczaj�ce poza ramy tych schemat�w
my�lowych z regu�y odbierane jest negatywnie. Nie dlatego, �e brak jest
odpowiednich dowod�w, ale dlatego, i� nawet te dowody nie mog� by� w�a�ciwie
odebrane. Zgadza si� pan ze mn�?
- Obawiam si� powiedzie� tak lub nie...
- To bardzo �le! Obawa cz�sto uniemo�liwia uchwycenie sedna sprawy. To, o czym
b�d� m�wi�, mo�e si� wyda� dziwne. Prosz� jednak nie wyci�ga� pochopnych
wniosk�w! Chodzi mi o poj�cie czasu rozpatrywane w kategoriach fizycznych i
filozoficznych. Nie b�d� przytacza� znanych definicji... W naszej codziennej
praktyce u�ywamy czasu jako uk�adu odniesienia i nie w�tpimy w jego
obiektywno��. Godzina, minuta, sekunda lub inny dowolny odcinek czasu s�
obiektywne, gdy� okre�laj� zar�wno przebieg obserwowanych proces�w materialnych,
jak i trwanie zjawisk fizjologicznych naszego postrzegania. Jednak�e sama
percepcja zjawisk jest subiektywna... A subiektywne odczucia s� ograniczone
mo�liwo�ciami fizjologicznymi... Cz�owiek za pomoc� precyzyjnych aparat�w
znacznie rozszerzy� te mo�liwo�ci. Dzi�ki tym przyrz�dom mo�emy wnioskowa� o
ruchu cz�stek elementarnych, mierzy� odleg�o�ci do gwiazd... Ale bez wzgl�du na
to, z jak dok�adnego aparatu skorzystamy, jak� metod� po�redni� zastosujemy,
wszystko i tak sprowadza si� do postrzegania subiektywnego. C� wi�c gwarantuje
prawdziwo�� naszej wiedzy? Umiej�tno�� por�wnywania. Ale wr��my do poj�cia
"czas", kt�re dzielimy na podkategorie "przesz�o��", "tera�niejszo��" i
"przysz�o��"... A c� to jest "tera�niejszo��"?
- Tera�niejszo��... No c�, to wszystko, co odczuwamy w danej chwili... Wydaje
mi si� to oczywiste...
- W�a�nie! "Wydaje si�". A w rzeczywisto�ci nie jest to wcale takie oczywiste.
Tera�niejszo��... Jaki� wzorzec przyj�� na okre�lenie tej pony? Godzin�? Minut�?
Sekund�?... W samym poj�ciu tera�niejszo�ci zawiera si� umowno��. M�wimy
"dzisiaj". Ale przecie� dzie� jest dosy� d�ugim okresem czasu, kt�ry mo�emy
traktowa� jako tera�niejszo�� jedynie w stosunku do znacznie d�u�szych jednostek
- tygodnia, miesi�ca, roku... To samo rozumowanie mo�na zastosowa� wobec
godziny, minuty, sekundy i oka�e si�, �e tera�niejszo�� mo�na okre�li� dowolnie
ma�ym okresem czasu! Powstanie wra�enia zmys�owego wymaga jednak okre�lonego
czasu, zale�nego od szybko�ci przebiegu impulsu przez w��kno nerwowe, kom�rk�...
Wynika z tego do�� nieoczekiwany wniosek, �e obszar naszego postrzegania
rozci�ga si� na tera�niejszo��, przesz�o�� i przysz�o��, a co za tym idzie, my
sami istniejemy w tym samym przedziale czasowym.
- Ale� "odczuwam", to nie znaczy "istniej�"!
- Oczywi�cie! Nie mo�emy si� zrozumie�... Postaram si� wyja�ni� to na
przyk�adach. Wyobra�my sobie plemi�, kt�re �yje przez kr�tk� chwil�. Dla nas ta
chwila jest tera�niejszo�ci�, dla nich - zawiera przesz�o��, tera�niejszo�� i
przysz�o��. Nasza sfera postrzegania jest wi�c znacznie obszerniejsza... Drugi
przyk�ad. Pami�ta pan zapewne opowiadanie Wellsa "Najnowszy przyspieszacz".
Przyjmijmy, �e procesy fizjologiczne mo�na przyspiesza� tysi�ce razy, co poci�ga
za sob� przyspieszenie proces�w postrzegania. W takim wypadku w ci�gu sekundy
mogliby�my prze�y� wiele przyg�d i zobaczy� wiele ciekawych rzeczy.
- Ale to przecie� niemo�liwe!
- Tak, jak to przedstawi� autor, oczywi�cie �e nie... ale w og�le... Wells
r�wnie� w swojej "Maszynie czasu" wypowiedzia� wiele interesuj�cych my�li.
W�tpliwe jednak, aby cz�owiek m�g� bez szwanku przenosi� si� z jednego czasu w
drugi. Stanowimy wszak uk�ad materialny, kt�ry mo�e istnie� tylko w okre�lonych
ramach czasowych... Ale s� zjawiska, kt�re, jak s�dz�, mi� podlegaj� tym
ograniczeniom. Chodzi mi o fale elektromagnetyczne i si�y grawitacyjne, kt�re
rozprzestrzeniaj� si� z pr�dko�ci� absolutn�. Powstaje wi�c pytanie, czy mo�na
zbudowa� takie urz�dzenie elektroniczne, kt�re wsp�dzia�aj�c z naszym m�zgiem
rozszerza�oby dowolnie ramy czasowe naszego obszaru postrzegania?
- Odnosz� wra�enie, �e w swoich wywodach opiera si� pan na subiektywnej ocenie
czasu...
- Nie, m�j drogi! Pan mnie opacznie zrozumia�! Chodzi o stosunek subiektywnych
wra�e� do obiektywnej rzeczywisto�ci. Uznajemy za realne jedynie to, co pokrywa
si� w czasie z fizjologicznymi procesami naszego postrzegania. Ale czy cz�owiek
�pi�cy lub nieprzytomny zdaje sobie spraw� z up�ywu czasu, obiektywnych sk�din�d
godzin, minut, sekund?
Worobiow u�miechn�� si� zagadkowo.
- A mo�e istnieje r�wnie� to, co nie pokrywa si� w czasie z naszymi doznaniami?
- zapyta�. Wzruszy�em ramionami.
- Czas jest dla mnie - kontynuowa� profesor - czym� wszechobejmuj�cym,
wielowymiarowym jak przestrze�... Ludzie na skutek swych ogranicze�
fizjologicznych odczuwaj� zaledwie niewielki wycinek tej ca�o�ci i nazywaj� go
"tera�niejszo�ci�".
- Trudno mi to poj��, Wiktorze Grigoriewiczu! Jako paleontolog przywyk�em dosy�
swobodnie operowa� czasem, liczy� go na miliony, a nawet setki milion�w lat,
ale...
- W�a�nie to "ale" stanowi o poznaniu sedna. Profesor zapali� papierosa.
- Z pewno�ci� pana zanudzi�em...
- Sk�d�e, to jest tak niezwykle interesuj�ce!
- Bardzo pan uprzejmy... Wobec tego poka�� panu... - Spojrza� na zegarek. -
Ale�my si� zagadali! Przejd�my do jadalni.
Po wypiciu fili�anki kawy po�egna�em swego gospodarza. Oczywi�cie otrzyma�em
przy tym nowe zaproszenie.
By�em potem u profesora jeszcze kilkakrotnie i prowadzi�em z nim d�ugie rozmowy.
Musz� si� przyzna�, �e niekt�re pogl�dy Worobiowa by�y tak niecodzienne, �e
zacz��em go podejrzewa� o rodzaj manii.
Nasta� wreszcie d�ugo oczekiwany dzie�. Siedzia�em wraz z profesorem przy
otwartym oknie jadalni. Zmierzcha�o si�, ale Worobiow prosi�, abym nie zapala�
�wiat�a.
- A wi�c, drogi imienniku - powiedzia� po chwili milczenia. - Postanowi�em
zdradzi� dzi� panu moj� najwi�ksz� tajemnic�. Wystarczaj�co d�ugo zanudza�em
pana swoimi przemowami i obawiam si�, �e wyrobi� pan sobie nie najlepsze zdanie
o mojej filozofii. Chc� wi�c pana do niej przekona�.
Przeszli�my do ma�ego pokoiku s�siaduj�cego z jadalni�. Okno pomieszczenia by�o
dok�adnie zas�oni�te ci�k� stor�, a jedynym �r�d�em �wiat�a by�a wisz�ca pod
sufitem s�aba �ar�wka w r�owym kloszu. Jedyne umeblowanie stanowi�y dwa fotele
i niska politurowana szafeczka ustawiona pod zawieszonym na �cianie ekranem w
pi�knej owalnej ramie. Profesor wskaza� mi fotel naprzeciw ekranu, a sam
podszed� do szafeczki.
- Nie jest pan fizykiem - powiedzia� po chwili - nie b�d� wi�c pana zam�cza�
szczeg�ami technicznymi, a po prostu poka�� dzia�anie aparatu.
Otworzy� drzwi szafeczki i pokaza� dwie p�ki wy�o�one materia�em
przypominaj�cym porcelan� i o�wietlone ma�ymi �ar�wkami. Na dolnej p�ce
znajdowa�o si� jakie� urz�dzenie elektroniczne, a w g�rnej tysi�ce
przezroczystych, skrz�cych si� wszystkimi barwami t�czy kryszta��w zawieszonych
na uko�nych linkach, jakie� cewki i naczy�ka z opalizuj�cymi p�ynami.
- To - profesor wskaza� na g�rn� p�k� - zasadnicza cz�� urz�dzenia, wynik
mojej wieloletniej pracy. A teraz zaczniemy.
Zamkn�� drzwi szafeczki i pochyli� si� nad niewielkim pulpitem umieszczonym w
dole ekranu, kt�ry po chwili rozjarzy� si� bladoniebieskim �wiat�em.
- Wiktorze Grigoriewiczu! - wykrzykn��em. - To chyba udoskonalony model
telewizora!
- Jest pan tego pewien? - zapyta� profesor i zgasi� lamp�.
W centrum ekranu pojawi�a si� jaskrawa ��ta plama, kt�ra zacz�a si� szybko
powi�ksza�, a� zape�ni�a ca�� jego - powierzchni� i zala�a pok�j s�onecznym
blaskiem. Unios�em si� ze zdumienia. Nagle ekran znik�, a w ramie otworzy�a si�
szeroka perspektywa.
Ujrza�em brzeg morza, granatowe fale i bia�e bryzgi piany o�lepiaj�co b��kitne
niebo tchn�ce po�udniowym skwarem, i wysuszony s�o�cem g�bczasty g�az le��cy na
piasku.
Obraz by� tak wyra�ny, �e dawa� ca�kowite z�udzenie otwartego okna. Rozr�nia�em
ka�de ziarenko piasku na. pla�y, ka�d� nier�wno�� kamienia, mikroskopijne
muszelki, zapl�tane w k��bkach suchych wodorost�w i wilgotny �lad, pozostawiony
przez cofaj�c� si� fal�. By�em tak zafascynowany tym widokiem, �e wzdrygn��em
si� na g�os profesora.
- Podoba si�?...
- To... to...
- Widz�, �e tak! Patrzmy dalej...
Daleko nad morzem pojawi� si� ciemny punkcik, kt�ry szybko r�s�, by po chwili
zamieni� si� w wielkiego ptaka machaj�cego niezr�cznie szerokimi skrzyd�ami.
Dziwny ptak!
- Niech pan patrzy! - Worobiow schwyci� mnie za r�kaw. - Leci prosto na nas!
Zaraz my go...
W tej samej chwili zagadkowy lotnik gwa�townie skr�ci� i zacz�� si� oddala�.
- Ucieka! - wykrzykn�� profesor i szybko zaczai obraca� pokr�t�a aparatu.
Morze zaczyna nasuwa� si� na nas i odnosz� wra�enie, �e przenios�em si� na
mostek szybkiego statku. Grzywy fal przep�ywaj� pode mn�. Brzeg pozosta� z ty�u.
Dop�dzamy lotnika. Rozr�niam d�ug� szyj�, b�oniaste skrzyd�a... Ale c� to?...
Ekran nieoczekiwanie pokrywa si� b��kitnaw� mgie�k�. Ogromny cie� przecina go po
przek�tnej i niknie.
- Uszkodzenie! Co za pech... - szczerze zmartwi� si� profesor.
Ekran zaczai ciemnie� i po chwili ca�kiem zgas�. Worobiow zapali� �wiat�o i zn�w
pochyli� si� nad pulpitem. Aparat cicha pobrz�kiwa�. Milcza�em, boj�c si�
przeszkodzi� profesorowi w jego manipulacjach. W ko�cu moja cierpliwo�� zosta�a
nagrodzona. Na ekranie pojawi� si� s�aby poblask.
- Nareszcie! - wykrzykn�� Worobiow z ulg�.
Tym razem widok by� nieco odmienny. Morze przesun�o si� w lewo, wprost przed
sob� mia�em jaskrawo o�wietlon� s�o�cem piaszczyst� �ach�, a po prawej, u samej
linii horyzontu odleg�� wst�g� lasu.
- Troch� za daleko - powiedzia� Worobiow do siebie. - Ale spr�bujemy...
Nacisn�� d�wigienk� na pulpicie i las zacz�� si� przybli�a�. Po chwili
rozr�nia�em ju� poszczeg�lne drzewa. Proste jak kolumny, pokryte �uskami pnie i
wachlarze pierzastych li�ci u szczytu. Palmy. Zielona �ciana nasun�a si� na
nas. Wierzcho�ki drzew znikn�y z pola widzenia, ust�puj�c miejsca k��biastym
zaro�lom podszycia. Wolno przenikali�my przez t� ro�linn� pl�tanin�. Z mokrej,
b�otnistej gleby unosi�y si� g�ste opary. Czu�em ich wilgo� i dusz�cy zapach.
Robi�o si� coraz ciemniej, bo s�o�ce z trudem przebija�o si� przez korony drzew.
Z�owieszcza cisza dziewiczego �wiata. Nie wiem, jak d�ugo brn�li�my przez le�ny
g�szcz, zanim nieprzebyte chaszcze zrzed�y, w g�rze zaja�nia� b��kit nieba, a
przed nami b�ysn�a tafla du�ego jeziora o powierzchni zmarszczonej lekkim
powiewem wiatru.
- Niech pan spojrzy! - profesor tr�ci� mnie w rami� i pokaza� na przeciwleg�y
brzeg, gdzie po�r�d niskich zaro�li przemyka�o jakie� wielkie zwierz�.
- �eby�my go tylko nie stracili z oczu! - zaniepokoi� si� Worobiow. Jego r�ce
sprawnie biega�y po pulpicie, a wzrok nie odrywa� si� od ekranu. Przeci�li�my
jezioro po ci�ciwie, kieruj�c si� do miejsca, w kt�rym zauwa�yli�my zagadkowe
zwierz�. Sp�nili�my si�, bo uciekinier zd��y� zag��bi� si� w las. Szcz�kn��
prze��cznik. Zaro�la zacz�y si� obraca�, p�ki nasz k�t widzenia nie zmieni� si�
mniej wi�cej o sto osiemdziesi�t stopni.
- Zajdziemy go od przodu - szepn�� Worobiow.
Zbli�ali�my si� do zaro�li z przeciwnej strony. Znowu nasuwa�y si� na nas
postrz�pione li�cie, znowu wzrok ton�� w zwartej zielonej �cianie. Poczu�em si�
nieswojo. Wra�enie, i� rzeczywi�cie przedzieram si� przez ten straszliwy las,
opanowa�o mnie tak silnie, �e mimo woli obejrza�em si� za siebie. Nie zobaczy�em
jednak nic poza �cianami niewielkiego pokoiku majacz�cymi niewyra�nie w �wietle
ekranu. Znowu spojrza�em na niewiadomy �wiat i nagle spostrzeg�em jego
mieszka�ca. Spoza rozsuni�tych li�ci wychyn�a g�owa potwora, kt�ra szybko si�
przybli�a�a i wkr�tce zape�ni�a ca�y ekran. Profesor ledwie zd��y� powstrzyma�
nasz ruch.
O par� krok�w od siebie mia�em rdzawobrunatn� sk�r� pokryt� naro�lami i m�tne
szeroko rozstawione oczy. Ogromna rozwarta paszcz�ka ukazywa�a mn�stwo
sto�kowatych z�b�w. Instynktownie cofn��em si� na oparcie fotela w obawie, �e
potw�r rzuci si� na mnie.
Profesor nie posiada� si� z zachwytu.
- Cudo! Pi�kni�! Adonis! - wykrzykiwa�. - Co za uroda! A gdzie aparat
fotograficzny?... Zapomnia�em, niech to diabli!
Wybieg� z pokoju, a ja zosta�em sam na sam ze straszliwym zwierz�ciem, kt�rego
najwidoczniej nie urz�dza�o moje towarzystwo, bo nagle ruszy�o do przodu i...
rozp�yn�o si� po ekranie.
- Wiktorze Grigoriewiczu! - krzykn��em. - Prosz� wraca�! Pr�dzej! On znikn��!
- Co, co si� sta�o?!
Worobiow wbieg� z aparatem fotograficznym w r�kach, ale ju� by�o za p�no. Po
zwierz�ciu nie pozosta�o nawet �ladu. Profesor nerwowo obraca� pokr�t�a,
prze��cza� jedn� d�wigienk� po drugiej. Na pr�no... Las na ekranie opad�
gwa�townie w d�, potem wszystko pokry� jaskrawy b��kit nieba i ekran zgas�.
Worobiow zapali� �wiat�o i bezsilnie opad� na fotel.
- Przegapi�em - powiedzia� z �alem w g�osie. - Taki rzadki wypadek, taki
rzadki...
Milcza�em wsp�czuj�co. Po kilku minutach profesor zn�w przem�wi�:
- Chyba ju� na dzisiaj sko�czymy. Zdenerwowa�em si� i teraz nie b�d� m�g�
usn��...
By�a pierwsza w nocy. Po�egna�em si� i poszed�em do hotelu.
W ci�gu nast�pnego tygodnia by�em tak zaj�ty, �e nie mog�em odwiedzi� profesora.
M�j pobyt w Leningradzie dobiega� ko�ca, a jeszcze wiele pozosta�o do zrobienia.
Poszed�em do niego dopiero w przeddzie� wyjazdu.
- Wyje�d�a pan? - zapyta� Worobiow, gdy ju� siedzia�em w fotelu przed ekranem
aparatu.
- Wyje�d�am...
- Szkoda, chcia�em panu jeszcze wiele rzeczy pokaza�...
- C� robi�! Nie uda�o mi si� przed�u�y� delegacji...
- Nie mamy wi�c wiele czasu. Uda�o mi si� ostatnio zmontowa� nowy obw�d...
Przesuwanie obrazu w czasie... Chc� go teraz wypr�bowa�. Zaczniemy?
- Oczywi�cie! Bardzo prosz�. �ar�wka zgas�a, rozjarzy� si� ekran.
- Przyznam si� panu, �e nie wiem, co teraz zobaczymy. - powiedzia� Worobiow. -
Mo�e nic?
Rzeczywi�cie, w ci�gu kilku minut po ekranie przebiega�y jedynie ciemne faliste
linie i rozb�yski z�otych iskierek. �aden obraz si� nie pojawia�. Zacz��em si�
ju� powa�nie obawia�, �e przepowiednie profesora si� sprawdz�. Na szcz�cie moje
obawy okaza�y si� przedwczesne. Poprzez bez�adn� gr� �wiate� i cieni zacz��
coraz wyra�niej przebija� jaki� pejza�.
- Co to jest? - wykrzykn��em w zdumieniu.
- Nie mam poj�cia - odpowiedzia� niepewnie Worobiow.
Dziwny krajobraz wyrysowa� si� ju� ca�kowicie. By�a to ogromna r�wnina zalana
purpurowym, przedwieczornym �wiat�em lej�cym si� z nieba cz�ciowo zasnutego
ci�kimi chmurami. U horyzontu zamyka� j� �a�cuch skalnych iglic. Rdzawoczerwony
grunt jak okiem si�gn�� pokryty by� czerwonymi, szablastymi li��mi wyrastaj�cymi
bezpo�rednio z ziemi. Zbli�ali�my si� do ska�. Purpurowe p�omienie dwumetrowych
li�ci wbiega�y na ekran roni�c na ziemi� l�ni�ce krople soku. Wreszcie
znale�li�my si� pomi�dzy bazaltowymi bry�ami ska� rozrzuconych na piargowych
usypiskach. Miejscami przegl�da� pop�kany grunt, a na nim ros�y te same li�cie
co i na r�wninie. W miar� posuwania si� do przodu widok stawa� si� coraz
bardziej ponury. Dziki kamienny chaos bez �ladu �ycia.
- Wiktorze Grigoriewiczu, gdzie my jeste�my?...
- Nie wiem, mo�e na Marsie?...
Za ska�ami b�ysn�a tafla wielkiego jeziora. Nad jego brzegami ros�y niewysokie
drzewa. Ale c� to by�y za drzewa! Od p�katych pni pokrytych filcowat� kor�
rozbiega�y si� na wszystkie strony d�ugie ga��zie podobne do macek, pokryte
zamiast li�ci naro�lami przypominaj�cymi przyssawki o�miornicy.
- To chyba zwierz�, jak pan my�li, Wiktorze Grigoriewiczu?
- W�tpi�. A zreszt�... Niech pan patrzy!
Dostrzeg�em, �e jedna z ga��zi zacz�a si� powoli zwija�, a w �lad za ni� posz�y
nast�pne.
Nagle nasz� uwag� przyci�gn�o co innego. Po ziemi w�drowa� ogromny owad czy te�
stawon�g, bo nie widzia�em, do jakiej grupy systematycznej nale�y to stworzenie
zaliczy�.
Zwierz� by�o wielko�ci d�oni, mia�o brudnozielony, muskularny tu��w, stosunkowo
ma�� g��wk� uzbrojon� w silne szcz�ki i d�ugie, pierzaste anteny o nies�ychanie
delikatnej budowie. Sze�� kr�tkich, silnych odn�y by�o zaopatrzonych w stawy.
Profesor chc�c dok�adniej obejrze� jaki� szczeg� budowy zbli�y� zwierz�
bezpo�rednio do ekranu. I wtedy wydarzy�o si� co� tak nieprawdopodobnego, �e nie
zdo�a�em si� opanowa� i chwyci�em profesora za r�k�.
- Wiktorze Grigoriewiczu! - krzykn��em. - Ono pe�znie po wewn�trznej stronie
ramy!!!
Profesor nie odpowiada�. Wpi� si� oczami w niezwyk�e �yj�tko, kt�re bez
po�piechu przebieraj�c �apkami wolno posuwa�o si� po owalu. Worobiow wyci�gn��
r�k� w jego kierunku. Kiedy mi�dzy r�k� profesora i stawonogiem pozosta�o nie
wi�cej ni� dziesi�� centymetr�w, zwierz� nagle stan�o i przyj�o pozycj�
obronn�. Rozwar�o szcz�ki i unios�o odw�ok do g�ry. Profesor cofn�� r�k� i
zwierz� wr�ci�o do poprzedniej pozycji. Znowu j� zbli�y� - ten sam skutek!
- Zgi�, przepadnij! - nie wytrzyma� Worobiow.
- Mo�e...
- Ciii... Niech pan patrzy!
Owad jak gdyby pr�bowa� przedosta� si� w nasz� stron� ramy. Z napi�ciem
�ledzili�my ka�dy jego ruch. Zwierz� niezr�cznie przebieraj�c �apkami obr�ci�o
si� w naszym kierunku, dotkn�o ekranu i... rozp�yn�o si� po nim, znikn�o.
Popatrzyli�my pytaj�co na siebie.
- Jak to mo�liwe, Wiktorze Grigoriewiczu?... Profesor jakby si� ockn�� ze snu.
- Na co my czekamy? - wykrzykn��. - Przecie� ono odpe�znie!
Rzuci� si� do pulpitu i "cofn��" nas o jaki� metr. Owad le�a� na grzbiecie i
bezradnie przebiera� �apkami w powietrzu. Wreszcie ostrym podrzutem tu�owia
uda�o mu si� stan�� na nogach. Profesor ostro�nie zmniejsza� odleg�o��.
Trzydzie�ci, dwadzie�cia, dziesi�� centymetr�w... Centymetr... Znowu si�
rozp�yn�o!
- Co jest, do diab�a! - zdenerwowa� si� profesor. - Mo�e nam si� tylko
wydawa�o... Nie, nie... Zreszt� zaraz to sprawdzimy!
Wybieg� z pokoju i po chwili wr�ci� z ma�� latark� w r�ce. Skierowa� na ekran
jej w�ski skoncentrowany promie�. ��ta plamka �wietlna przesun�a si� po ziemi
i dotkn�a owada. Zwierz�tko si� zatrzyma�o, poruszy�o w�sikami, a potem
cofn�o. Unika�o jaskrawego �wiat�a!
- Prosz� patrze� uwa�nie. Czy jest cie�? Przysun��em si� bli�ej ekranu. Promie�
latarki o�wietli� owada. Poza nim zobaczy�em wyra�ny cie�.
- Jest, Wiktorze Grigoriewiczu!
- Widz�! Oto dow�d, �e zjawiska elektromagnetyczne nie podlegaj� ograniczeniom
czasowym!
- Ten owad czuje ukierunkowane �wiat�o. Ale czy nas widzi?
- Tak, na pewno!
- Nieprawdopodobne! A te potwory? Czy�by i one?...
- Mo�liwe...
Przypomnia�em sobie dinozaura patrz�cego na mnie z g��bi ekranu i wzdrygn��em
si� na my�l, �e by�em nie tylko obserwatorem, ale i obserwowanym.
Po chwili ruszyli�my w dalsz� podr�. Ponure ska�y pozosta�y z ty�u. Zbli�ali�my
si� do ciemnej �ciany lasu. Zdumia�em si� ogromem drzew. Nie, to nie by�y
sekwoje. Gigantyczne ciemnoczerwone pnie podobne do polerowanych kolumn z p�kiem
wysmuk�ych li�ci na szczycie. Grubo�� pni dochodzi�a, jak s�dz�, do sze�ciu
metr�w. Pomi�dzy drzewami ros�a g�sta, trzymetrowa trawa tworz�ca g�szcz nie do
przebycia. Dla naszego aparatu nie stanowi� on jednak �adnej przeszkody, wi�c z
wolna przenikali�my przez to zielone k��bowisko. Trawa zdawa�a si� nie mie�
ko�ca.
- Prosz� spojrze� - powiedzia� cicho profesor. - Tam, widzi pan?
Trawa falowa�a, potr�cana przez co� wielkiego. Ostro�nie zbli�ali�my si� do tego
miejsca, a� wreszcie ujrzeli�my wielkie, pokryte �usk� cielsko ogromnego w�a,
p�aski �eb i tu� pod nim male�kie, uwstecznione n�ki. Profesor o�wietli�
latark� cia�o potwora. W�� si� zatrzyma� i wolno obr�ci� w nasz� stron�.
Cieniutki promyk prze�lizn�� si� po jego g�owie i zal�ni� w g��boko osadzonych
oczach. Z paszcz�ki wyskoczy� rozdwojony j�zor i zwierz� rzuci�o si� w nasz�
stron�. To by�o tak nieoczekiwane, �e krzykn��em i obronnym gestem wysun��em
r�ce do przodu. Ale straszliwy wr�g znikn�� i na ekranie zn�w wida� by�o tylko
traw�.
- Uff! - westchn��em z ulg�. - A gdyby ten gad si� tu przedosta�?!
- Taak, to by nie by�o przyjemne - powiedzia� Worobiow. - Ale na szcz�cie
chroni nas nieprzekraczalna bariera czasu. Miliony lat!
Popatrzy� na zegarek.
- O! Dochodzi dziesi�ta, a my jeszcze nie w��czali�my uk�adu przesuwania obrazu
w czasie!
Zgasi� ekran i przez blisko pi�� minut prze��cza� co� na pulpicie. Aparat cicho
pobrz�kiwa�. Znowu zapali� si� ekran i znowu ujrza�em zarysy tych samych pni i
li�ci. Ale tym razem obraz by� nieostry, jakby umowny. Zarysy przedmiot�w co
chwila si� zmienia�y, przesuwa�y, stawa�y si� przezroczyste ukazuj�c jakie� inne
widoki. To by�a pag�rkowata okolica pokryta szmaragdow� zieleni�. Spod niej z
kolei wy�ania�y si� ledwie widoczne sylwetki g�r. I wszystko to si� ko�ysa�o,
p�yn�o, wibrowa�o. Poruszali�my si� w tym �wietle widziade� tak d�ugo, �e
zacz��em traci� poczucie rzeczywisto�ci. Chwilami obrazy stawa�y si� wy
ra�niejsze, ale i one nied�ugo trwa�y na ekranie, ust�puj�c miejsca innym
mira�om. Oto pojawi�a si� g�rska dolina. Profesor wyci�gn�� r�k� do pulpitu i
inne obrazy zacz�y si� odwarstwia� i rozprasza�. Dolina wyst�powa�a coraz
wyra�niej i nad jej zboczami zal�ni�y szczyty z czapami wiecznych �nieg�w. G�rne
partie zboczy pokrywa�a ciemnozielona ro�linno�� iskrz�ca si� w promieniach
s�o�ca, natomiast w dole le�a� g��boki cie�, z kt�rego wystrzeliwa�y ku �wiat�u
ogromne kwiaty podobne do dziwacznych lilii. Ich bia�e woskowate kielichy
ko�ysa�y si� na szczytach zielonych trzydziestometrowych p�d�w. �rednica kwiatu
dochodzi�a do pi�ciu metr�w! Przesuwali�my si� w d� stoku, gdy nagle ujrza�em
skrzydlat� istot� podobn� do ogromnego motyla. Stworzenie lekko szybowa�o w
powietrzu prawie nie poruszaj�c szerokimi skrzyd�ami z bia�� otoczk� na
skrajach. Nibymotyl od czasu do czasu podlatywa� do kwiatu, siada� na nim i
sk�ada� skrzyd�a wzd�u� grzbietu. W takiej w�a�nie pozycji uda�o si� go
profesorowi sfotografowa�. Ale tylko z daleka, gdy� nie mogli�my si� do niego
zbli�y�. Profesor si� zawzi��. P�dzili�my za dziwnym stworzeniem od kwiatu do
kwiatu, ale zawsze, gdy tylko odleg�o�� zmniejsza�a si� do jakich� dziesi�ciu
metr�w, zwierz� wzlatywa�o i znika�o z pola widzenia.
- Nie mog� ju� d�u�ej - poskar�y� si� Worobiow. - To diabelskie nasienie
zam�czy�o mnie na �mier�!
Przerwali�my beznadziejn� pogo� i ruszyli�my dalej. Zag��bili�my si� w g�ry. Ani
�ywego ducha! Profesor zn�w w��czy� obw�d czasowy. Aparat zabrz�cza�, ska�y
zrobi�y si� przezroczyste i spoza nich b�ysn�a tafla wody, za kt�r� r�wnie� co�
majaczy�o. Znowu byli�my w �wiecie widziade�.
Nagle nasz� uwag� przyci�gn�� przedmiot, kt�rego najmniej si� w takim miejscu
spodziewali�my. To by� b�yszcz�cy metalowy sto�ek wyra�nie widoczny na tle
zmiennych, mglistych obraz�w. W jego wypolerowanej powierzchni odbija�o si�
�wiat�o s�oneczne.
- A c� to znowu takiego?! - wykrzykn�� profesor i szybko wy��czy� uk�ad zmiany
czasu. Na ekranie pojawi� si� pi�kny lesisty krajobraz. Sto�ek znikn�� bez
�ladu!
- A niech ci�! - Worobiow spojrza� pytaj�co na mnie. - Rozumie pan co� z tego?
- Nic a nic!...
- Ja te�. Ale zaraz spr�bujemy to wyja�ni�... Znowu na ekranie zamigota�y
mira�e, a na ich tle zadziwiaj�co wyra�ny obraz metalowego sto�ka.
- Wiktorze Grigoriewiczu, mo�e to jaka� cz�� aparatu rzutuje si� na ekran?
- W przyrz�dzie niczego podobnego nie ma.
- A wi�c co to jest?...
- Nie wiem...
Aparat rozregulowa� si� od cz�stego prze��czania i trzeba go by�o zgasi�. Ekran
pociemnia�. Profesor zapali� �wiat�o.
Milczeli�my.
By�a p�na noc. Wsta�em z fotela i podszed�em do swego gospodarza.
- Wiktorze Grigoriewiczu! Dzi�kuj� za niezapomniane prze�ycie!
- Po c� ten patos?! Prosz� przyjecha� na przysz�y rok i znowu mnie odwiedzi�...
- Gdy tylko b�d� m�g�. Chcia�bym jeszcze raz przenie�� si� w przesz�o��. Mo�e
nam si� uda odby� prawdziw� podr� w czasie...
- Nie, to niemo�liwe! - powiedzia� profesor. - Cia�o ludzkie nie zdo�a pokona�
bariery czasu. Tak. Ale do�� ju� o tym... Niech pan do mnie napisze, drogi
imienniku, i mo�liwie pr�dko odwiedzi.
Po�egna�em si� serdecznie i wyszed�em. Zamkn�y si� za mn� drzwi prowadz�ce do
cudownego �wiata. Na zawsze, jak si� p�niej okaza�o.
Min�� rok, kt�ry w ca�o�ci po�wi�ci�em na pisanie pracy kandydackiej. Raz tylko
uda�o mi si� napisa� do Worobiowa i zawiadomi� go, �e niestety nie b�d� m�g�
przyjecha�.
Wkr�tce nadesz�a odpowied�.
"Bardzo �a�uj� - pisa� profesor - �e si� w tym roku nie spotkamy. C� robi�?!
�ycz� panu udanej obrony. Prosz� mi przys�a� autoreferat. Ch�tnie go przejrz�.
Mam wiele czasu, bo lekarze zabronili wychodzi� mi z domu. Ale to nie znaczy, �e
zaprzesta�em do�wiadcze�! Wiele my�la�em i doszed�em do pewnych wniosk�w...
Prosz� si� nie l�ka�! Nie b�d� pana zanudza� d�ugimi wywodami. Czy pan pami�ta
nasze ostatnie obserwacje? Ot� chyba rzeczywi�cie ogl�dali�my nie przesz�o��
Ziemi, lecz tera�niejszo�� innej planety...
Mam nadziej�, �e nied�ugo przyjedzie pan do Leningradu, spotkamy si� i
podyskutujemy ma ten temat... To chyba ju� wszystko... Chocia� nie! Musz� si�
przyzna�, �e planuj� pewne do�wiadczenie. Nie powiem na razie jakie, wspomn�
tylko, �e troch� z nim zwlekam, bo wydaje mi si� niezbyt bezpieczne. Pa�ski W.G.
Worobiow".
W kopercie listu znalaz�em jeszcze barwne zdj�cie bia�ej lilii i siedz�cego na
jej kielichu owada ze z�o�onymi skrzyd�ami. W dalekim tle majaczy�y o�nie�one
szczyty g�r.
Natychmiast odpisa�em profesorowi, a trzy miesi�ce p�niej wys�a�em sw�j
autoreferat. Nie otrzyma�em jednak �adnej odpowiedzi. Po obronie pracy
kandydackiej, kt�ra nawiasem m�wi�c posz�a mi ca�kiem dobrze, znowu napisa�em do
Worobiowa. I znowu �adnej reakcji! Zaniepokojony tym milczeniem poprosi�em mego
uniwersyteckiego koleg� mieszkaj�cego w Leningradzie, aby zaszed� do profesora i
dowiedzia� si� o jego zdrowie. I oto le�y przede mn� numer "Wieczornego
Leningradu", w kt�rym znalaz�em taki oto tekst:
"10 sierpnia o godzinie 8 rano obywatelka Ko�owa, gospodyni prof. Worobiowa,
znalaz�a zw�oki swojego pracodawcy w niewielkim pokoiku s�siaduj�cym z jadalni�.
Przera�ona niewiasta wezwa�a r�wnocze�nie milicj� i pogotowie ratunkowe".
Lekarz pogotowia ratunkowego niestety nie mia� ju� nic do roboty. Profesor
siedzia� martwy w fotelu przed ekranem urz�dzenia przypominaj�cego telewizor.
G�ow� mia� nienaturalnie odrzucon� do ty�u, a na twarzy zastyg�y wyraz
przera�enia. Czo�o i szyj� pokrywa�y mu drobniutkie brunatne plamki. Zdaniem
eksperta z milicyjnej grupy dochodzeniowej Worobiow zmar� gwa�town� �mierci�
oko�o drugiej w nocy, spos�b morderstwa pozostaje jednak na razie zagadk�.
Ogl�dziny mieszkania nie da�y �adnych wynik�w. Znaleziono jedynie strz�pek
papieru, na kt�rym profesor zanotowa� w widocznymi po�piechu: "Zdaje si�, �e
chwytam kontakt. Oni mnie widz�. Raz kozie �mier�, spr�buj�!..." Specjalna
komisja bada przeznaczenie tajemniczego aparatu. �ledztwo w toku.