5246

Szczegóły
Tytuł 5246
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5246 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5246 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W�ADYMIR MICHAJ�OW CZARNE �URAWIE Przestrze� by�a niesko�czona. Zwodniczo jawi�a si� naiwnemu oku jako pustka, w rzeczywisto�ci za� kipia�a zg�stkami i zawichrowaniami p�l, niezauwa�alnie wygina�a si� w pobli�u gwiazd i z ulg� prostowa�a z dala od nich niczym pr�d morski, kt�ry op�yn�� wyspy. W tej wiecznie zmieniaj�cej si� niesko�czono�ci statek stawa� si� nierozr�nialny niczym kropla wody w oceanie. Wyci�gni�ty i lekki, uskrzydlony wyrzuconymi daleko na boki a�urowymi konstrukcjami unosi� si� nad gro�nymi falami grawitacyjnych burz zdolnych go zniszczy�, rzuciwszy na niewidzialne rafy zakazanych przy�piesze�. Hamowa� i zn�w si� rozp�dza�, otacza� ob�okiem p�l ochronnych ucieka�, wymyka� si�, wymigiwa� - i kontynuowa� sw� podr�, a jego krystaliczna �uska dawa�a mglisty odblask w rozproszonym �wietle gwiazd. Ale bez wzgl�du na to, co dzia�o si� na zewn�trz, pod os�on� mocnych burt statku panowa� spok�j. Nawet kiedy statek przebija� si� przez zewn�trzny r�kaw subgalaktycznego gamma-pr�du i strza�ki przyrz�d�w gi�y si� na ogranicznikach, jakby, pr�bowa�y si� wyrwa� z ciasnych pude�ek i ratowa� ucieczk�, a szybkie jak b�yskawica pr�dy t�uk�y si� po b�yszcz�cych arteriach automat�w - nawet wtedy w ster�wce, salonie i kajucie by�o cicho i przytulnie. ��te i zielone �ciany odbija�y mi�kkie �wiat�o, a b��kitny sufit emanowa� spokojem. Ten spok�j udzieli� si� r�wnie� dw�m ludziom zamieszkuj�cym statek. Wydawa�o si�, �e panuje cisza. Przyt�piony s�uch nie rejestrowa� d�u�ej przyg�uszonego akordu z�o�onego z g�os�w mn�stwa przyrz�d�w i aparat�w, z kt�rych ka�dy mia� w�asny tembr i wysoko��. Akord ten dociera� do �wiadomo�ci ludzi tylko wtedy, gdy rozlega� si� fa�szywy d�wi�k oznaczaj�cy zmian� parametr�w pracy urz�dze�. Najcz�ciej zmiana taka wi�za�a si� z niebezpiecze�stwem. Jeden z przyrz�d�w urwa� nagle swoje niesko�czone "la". Umilk�, jakby zabrak�o mu tchu. Zaraz jednak zacz�� znowu, ale tym razem zamiast przeci�g�ej pie�ni z w�skiej szczeliny fonatora wysypa�a si� gar�� kr�tkich, urwanych sygna��w. Jakby przyrz�d mia� ju� do�� �piewania i postanowi� przem�wi�, jeszcze nie umiej�c wymawia� s��w. D�wi�ki przetacza�y si� przez ster�wk� i stawa�y s�yszalne. Nabiera�y wysoko�ci i po kilku sekundach osi�gn�y g�rne "do". Siedz�cy w wygodnym fotelu przy pulpicie starszy z m�czyzn, jak si� wydawa�o, drzema�. Ale jego reakcja by�a zachwycaj�ca. M�odszy wspomina� p�niej rozgrywaj�c� si� na jego oczach scen� tak: najpierw kapitan zgi�� si� b�yskawicznie upodabniaj�c si� do gotuj�cego si� do lotu drapie�nego ptaka - nawet jakby skrzyd�a poruszy�y si� za jego plecami - a w nast�pnej chwili rozleg� si� cichutki sygna�. Wszystko odby�o si� oczywi�cie w odwrotnej kolejno�ci, ale tak szybko, �e mo�na si� by�o pomyli�. W nast�pnym u�amku sekundy, jakby chc�c i�� w zawody Z coraz szybszym stukotem, starszy b�yskawicznie obr�ci� si�. Obrotowe krzes�o, na kt�rym siedzia�, zawarcza�o kr�tko. Kapitan wykona� tak szybki, �e a� niezauwa�alny ruch. drzwi wysokiej szafy, do kt�rej twarz� teraz siedzia�, bezd�wi�cznie rozesz�y si� na boki. Za nimi znajdowa� si� ekran i usiana prze��cznikami tablica. M�odszy widzia� ten pulpit po raz pierwszy. R�ce kapitana rzuci�y si� ku pulpitowi. M�czyzna nie patrzy� na palce, tak jak nie patrzy na nie pianista. Palce �y�y w�asnym �yciem. Wygl�da�o to tak, jak gdyby ka�dy z nich dysponowa� wzrokiem i dzia�a� niezale�nie od innych. Co robi�y, trudno by�o poj��; buszowa�y w g�szczu prze��cznik�w, a ich kontakt z ka�dym w��cznikiem i d�wigienk� by� tak kr�tki, �e m�odszy nie m�g� dostrzec ich ruchu, d�ugie, suche, znika�y, aby pojawi� si� w innym miejscu pulpitu. Zap�on�� dot�d szary ekran nad nowym pulpitem. W akord, kt�ry da� si� s�ysze�, wplot�y si� nowe d�wi�ki o nieprzyjemnym brzmieniu. Przez statek fal� przesz�o charakterystyczne dr�enie, to w��czy�y si� delta-generatory. Zapali�y si� indykatory; ich �wiat�o, pocz�tkowo mglistoczerwone, szybko nabiera�o mocy, jak gdyby za okr�g�ymi szybami zapala� si� jasny p�omie�. Na ekranach obserwacyjnych wida� by�o, jak na zewn�trz statku drgn�y i obr�ci�y si� kule tkwi�ce na ko�cach wi�zar�w wybiegaj�cych daleko w przestrze�. Zn�w rozleg� si� szcz�k; po bokach pulpitu podnios�y si� b�yszcz�ce tytanowe cylindry i zatrzyma�y si� podryguj�c, a w okr�g�ym okienku poni�ej ekranu drgn�� i zakr�ci� si�, nabieraj�c coraz wi�kszej szybko�ci, niewielki czarny dysk wydaj�cy niskie, ledwie s�yszalne buczenie. Do tego czasu m�ody, doszed�szy do siebie, zd��y� jedynie otworzy� usta chc�c zada� wa�ne pytanie. Ale starszy, wyra�nie dysponuj�cy zdolno�ci� uprzedzania wypadk�w, w tej samej chwili nie odwracaj�c si� wyszepta�: "Ciszej!", i m�odszy ostro�nie, milimetr po milimetrze, jakby ba� si� stukn�� z�bami, zamkn�� usta. Kapitan natomiast, momentalnie zapomniawszy o rozm�wcy, zn�w wbi� wzrok w migoc�cy kr�g ekranu. Prawa jego r�ka spoczywa�a na czerwonej d�wigni. Z p� minuty up�yn�o w milczeniu. Nieoczekiwanie napi�cie spad�o, starszy wyprostowa� si� ci�ko i wolno, z wysi�kiem zdj�� r�k� z d�wigni. W tej samej chwili co� przemkn�o przez pole widzenia urz�dze� wideo - zamigota�o na ekranie i znik�o. Starszy westchn��. G�os przyrz�du, kt�ry podni�s� alarm, zacz�� si� obni�a�, drobne sygna�y zla�y si� i znowu przekszta�ci�y si� w przeci�g�e "la". Indykatory zgas�y, b�yszcz�ce cylindry skry�y si� w pulpicie. Starszy wolno obr�ci� si� z fotelem i wsta�. Patrz�c przed siebie przeci�� ster�wk� i bez s�owa wyszed�. Drzwi ju� zatrzasn�y si� za nim, gdy rozsuni�te skrzyd�a nieznanego pulpitu ruszy�y z miejsca i po chwili zesz�y si� z mi�kkim szcz�kni�ciem. Wtedy m�ody podni�s� si� i r�wnie� skierowa� ku wyj�ciu. Wyszed� na szeroki korytarz, gdzie drzwi po lewej stronie prowadzi�y do kajuty, po prawej - do salonu, a dalej znajdowa�o si� wej�cie do pomieszcze� generator�w i aparatury. M�odszy podszed� do drzwi, za kt�rymi mie�ci�a si� kajuta. Zatrzymawszy si� nas�uchiwa�. Za drzwiami rozleg�y si� niezrozumia�e d�wi�ki. D�wi�ki te by�y pie�ni�, pie�ni� tak star�, �e mo�na si� by�o jedynie dziwi�, jak to si� sta�o, �e jeszcze nie rozsypa�a si� ze staro�ci. Widocznie tylko pami�� nielicznych d�ugowiecznych spina�a jeszcze jej nuty. W pierwszej chwili m�odemu wyda�o si�, �e to �piewa kapitan. Ale g�os umilk�, rozleg� si� jaki� szmer i sta�o si� jasne, �e to zapis. M�odszy zapuka�. Cisza. Pchn�� drzwi. Jak si� okaza�o, nie by�y zamkni�te. Wszed�. Twarz� do niego siedzia� nieznajomy. By� to bardzo stary cz�owiek, oczy jego zdradza�y zm�czenie: nie to mijaj�ce zm�czenie po ci�kich godzinach czy dniach, lecz utrat� si� wywo�an� przez wiek. Sk�ra twarzy �ci�gn�a si� w zmarszczkach, k�ciki wykrzywionych w grymasie ust by�y opuszczone. W nast�pnej chwili starzec podni�s� oczy, wyci�gn�� r�k�, a jego usta wykrzywiwszy si� w grymasie gniewu wyrzuci�y: - Precz! M�odszy nie zrozumia�, obejrza� si�. - Precz st�d ! Wtedy m�odszy zrozumia�; odwr�ci� si� i wyszed� czerwieniej�c ze wstydu, bezsilno�ci i gniewu. Zamykaj�c drzwi mimo woli zn�w obr�ci� si� twarz� do kajuty. Akurat w tej w�a�nie chwili starzec zn�w sta� si� kapitanem; mi�nie jego twarzy napi�y si� z wysi�kiem i zastyg�y w zwyk�ym, oboj�tnym i grzecznym wyrazie. M�odszy wszed� do salonu i rzuci� si� na ��ko. Wszystko na nic. Poczynaj�c od tej rozmowy na Ziemi... Powiedziano mu wtedy: Pa�ska jedyna szansa to lot ze Starcem. - Z jakim starcem? - nie zrozumia�. Jest tylko jeden Starzec. Zrozumia� i Powiedzia� tylko: - O-o! - Tak. Jego statek wyposa�ony jest w maksymaln� ilo�� . potrzebnej panu delta- aparatury. W inny spos�b nie mo�emy panu pom�c. Je�li si� pan zgadza, prosz� przyj�� jutro rano. odwiedzi nas Starzec, to porozmawiamy. Dok�adnie tak powiedzia�: odwiedzi. A spos�b, w jaki to zrobi�, i wyraz jego twarzy �wiadczy�y, �e w zgod� Starca w og�le nie wierzy. Starzec nie wydawa� si� wtedy wcale stary. Spojrzenie jego jasnych oczu by�o uwa�ne, szorstka sk�ra �ci�le przylega�a do policzk�w, podbr�dka i szyi, a ruchy m�czyzny wyr�nia�y si� precyzj�. Zebra�o si� wiele ludzi m�wi�cych jeden przez drugiego. - Nie - powiedzia� Starzec odpowiadaj�c komu�. - Co najwy�ej herbaty. G�os jego by� cichy. - Tak - obr�ci� si� w drug� stron�. - S�dz�, �e Garden nie�le sobie z tym poradzi�. Ja? Nie, do tego miejsca dotr� w nadprzestrzeni. Dalej polec� normalnie. Potem kto� zapyta� go: - A jak tam pa�skie �urawie? Starzec wypi� �yk prawie czarnej herbaty, na moment zamkn�� oczy i odpowiedzia�: - Nijak. G�os jego wcale si� nie zmieni�, a jednak odpowied� by�a jak uderzenie topora: wida� rozmowa zahaczy�a o co�, o czym Starzec nie chcia� m�wi�. Kiedy przekazano mu pro�b� m�odszego, zaoponowa�: - A c� ja? Ja nie mam nic wsp�lnego ze S�u�b� Nowych. - On nie b�dzie panu przeszkadza�. - To nie dow�d - powiedzia� Starzec i obr�ci� si� twarz� do m�odszego. - To on? Co pana interesuje opr�cz Nowych? - Nic - odpowiedzia� m�odszy. - Dobrze - powiedzia� Starzec tonem, kt�rym r�wnie dobrze m�g� powiedzie� "niedobrze". Pomilcza� chwil� i doda�: - Nie mog� nic obieca�. - Ale lecie� mo�e? - Niech leci. Polecia�. I kilkumiesi�czny lot zako�czy� si� dzi� tym, �e Starzec wyrzuci� go z kajuty. Zreszt� by�o to jedyne godne uwagi wydarzenie, kt�re mia�o miejsce w tym czasie. Starzec kieruj�c si� sobie tylko znanymi racjami zapuszcza� si� coraz dalej w pozbawion� perspektyw, z punktu widzenia nauki, pustk�. Dla osi�gni�cia celu lotu - wyja�nienia mo�liwo�ci wykorzystania delta-pola w charakterze jednego ze �rodk�w ochronnych przy wyj�ciu z lokalnych skrzywie� przestrzeni stanowi�cych projekcj� proces�w zachodz�cych w nadprzestrzeni (tak zawile zadanie zosta�o sformu�owane na Ziemi) zapuszcza� si� tak daleko nie by�o trzeba. Poza tym zadanie to w istocie zosta�o wykonane. Starzec osi�gn�� sw�j cel ; wydawa� by si� wi�c mog�o, �e czas przyst�pi� do realizacji drugiego zadania, dla kt�rego lecia� m�odszy. Ale Starzec jakby zapomnia� o tym. Pr�cz wielu innych zdolno�ci dysponowa� on, jak si� okaza�o, zdolno�ci� nie s�yszenia tego, czego s�ysze� nie chcia�, a tak�e nie odzywania si� s�owem przez d�u�szy okres czasu. Ich rzadkie rozmowy urywa�y si� w po�owie zdania i mog�y by� podj�te w po�owie s�owa. A dzi� Starzec wyp�dzi� go. Wyp�dzi� za to, �e m�odszy zobaczy� go w takim stanie, w jakim nie powinien widzie� kapitana statku. Teraz jasne, dlaczego Starzec puszcza mimo uszu wszystkie aluzje do Nowych. �eby m�odszy m�g� wykona� swoje zadanie, trzeba by�o prowadzi� statek w minimalnej odleg�o�ci od p�omieni Nowej; prowadzi� nie dzie�, nie dwa, lecz wiele dni - do czasu a� uda si� przeprowadzi� wszystkie niezb�dne obserwacje i pomiary. Na to mogli si� zdecydowa� tylko nieliczni. Starzec by� jednym z nich. M�g� tego dokona�, ale nie chcia�, gdy� prawdopodobnie rozumia�, �e takie eksperymenty ju� nie dla niego. A wi�c m�odszy lecia� niepotrzebnie. I teraz pozostaje... Co pozostaje, m�odszy nie zd��y� ustali�, gdy� rozleg�o si� pukanie do drzwi. Zacisn�wszy z�by m�odszy nie odezwa� si� s�owem. Zapukano jeszcze raz i wtedy - wbrew swej woli odpowiedzia�. Otworzy�y si� drzwi i wszed� Starzec. - Przyszed�em pana przeprosi� - powiedzia� zatrzymawszy si� po�rodku salonu. M�odszy podni�s� si� z tapczanu; chwil� stali naprzeciw siebie. Uwa�ne spojrzenie Starca jakby po raz pierwszy pow�drowa�o po �adnych, najnowszego fasonu sanda�ach, po jasnym sportowym ubraniu, po twarzy pokrytej mocn�, jeszcze ziemsk� opalenizn�, by wreszcie zatrzyma� si� na niebieskich oczach m�czyzny. - Chocia� - kontynuowa� Starzec - musz� panu powiedzie�, �e na statkach nie jest przyj�te wchodzenie bez zezwolenia do kapitana. - Chcia�em... - cicho powiedzia� m�odszy. - Wiem.:. - przerwa� mu Starzec, a w g�osie jego m�odszy us�ysza� wyrzut. - Zada� pan sobie pytanie, na kt�re chcia� pan natychmiast uzyska� odpowied�. Nie myl� si�, prawda? - Po to w�a�nie szed�em do pana - powiedzia� m�odszy opu�ciwszy oczy. - Cieszy mnie to. O co chcia� mnie pan zapyta�? Prosz�. Wiem, �e wybuch�em bez powodu. - Lata... - powiedzia� m�odszy, gdy� to w�a�nie przysz�o mu do g�owy, a dot�d jeszcze nie kry� si� ze swymi my�lami. W tej samej chwili zamruga� spodziewaj�c si� wybuchu. Ale wybuch nie nast�pi�. - Lata... Bzdury, brednie! - powiedzia� Starzec. - Niech pan zapomni o tym poj�ciu, szanowny Igorze. Ludzie umieraj� na skutek rozczarowa�, a nie up�ywu czasu. Niech pan sobie stawia mniej cel�w, a wiek nie b�dzie mia� w�adzy nad panem. Spojrza� z ukosa na rozm�wc� i u�miechn�� si� zauwa�ywszy zdziwienie na jego twarzy. - Powiedzia�em "mniej cel�w", a nie "mniejsze cele". .Przecie� i jeden cel mo�e by� taki, �e na osi�gni�cie go nie wystarczy �ycia. Ja mam tylko jeden cel. Zamilk� na moment. - Ale drobne rozczarowania te� mi si� zdarzaj�. No wi�c ;co pana zainteresowa�o? - Ten pulpit. Ju� dawno pozwoli� mi pan zapozna� si� z ca�� delta-aparatur� statku i skorzysta�em z tej mo�liwo�ci. Ale o tym pulpicie - po co on? czym steruje? - nic nie wiem. - Pozwoli pan, �e usi�d�? - zapyta� grzecznie Starzec. Igor poczerwienia� i pokaza� fotel. - Dzi�kuj�. A propos, mam nadziej�, �e nie gniewa si� pan na mnie za to, �e mieszka w salonie? Na statku jest tylko jedna kajuta, a ja przyzwyczai�em si� do niej. Igor spr�bowa� si� u�miechn�� jak mo�na najnaturalniej. Cudownie. A wi�c zdziwi�o pana to, �e nic pan o tym nie wie... Starzec zamilk� na moment. - A co pan w og�le wie o tym statku? O mnie? Czeka� na odpowied�, ale Igor milcza�. Bo c� naprawd� wiedzia� - pr�cz fragment�w legend - o tym cz�owieku? Opowiadano, �e cz�owiek, kt�rego nazwano p�niej Starcem, jeszcze w m�odo�ci wyruszy� w sw� pierwsz� podr� i �e dot�d z niej nie powr�ci�, bowiem w czasie miesi�cznych, a nawet rocznych przerw mi�dzy lotami podobno �y� tylko my�l� o badaniach kosmosu i �ni�y mu si� na Ziemi kosmiczne sny. By� oblatywaczem. O ile jeszcze w niezbyt odleg�ej przesz�o�ci oblatywacze samolot�w byli in�ynierami, to oblatywacze statk�w kosmicznych byli niew�tpliwie uczonymi. Ludzie ci wylatywali na coraz szybszych statkach, cz�sto w pojedynk�; w pojedynk�, gdy� mo�na by�o ryzykowa� strat� wi�kszej ilo�ci automat�w, ale nie ludzi. Wylatywali i wracali - a niekiedy nie wracali. Starzec wraca�, dwa razy nawet nie sam; uratowanym oblatywaczom oddawa� swoj� kajut�, ale zbli�a� si� do pulpitu nie pozwala�. Za ka�dym razem przywozi� coraz wi�cej obserwacji i danych - w swojej pami�ci i w elektronicznej, w postaci fono - i wideo-ta�m. I coraz mniej s��w, jakby oddawa� je przestrzeni w zamian za wiedz�. Up�ywa� czas. Grupa oblatywaczy rzed�a. Nie oznacza�o to wcale, �e ludzie gin�li: najcz�ciej po prostu przenosili si� ze ster�wek statk�w do laboratori�w. Statki zacz�to bada� ju� w procesie ich powstawania. Ale Starzec uporczywie lata�. Dawno m�g� osi��� na Ziemi: w��cz�c si� po kosmosie, w wieku lat czterdziestu sta� si� ju� nie zwyk�ym uczonym, lecz ogromnym autorytetem w dziedzinie kosmofizyki. Mniej wi�cej wtedy zacz�to go nazywa� Starcem. Dowiedziawszy si� o tym, zamierza� zrezygnowa� z kosmosu. Ale po locie, kt�ry mia� by� po�egnalny, przesta� m�wi� o odej�ciu. Prawdopodobnie dlatego, �e lecia�y wtedy dwa statki i jeden z nich uleg� katastrofie. Od tego czasu up�yn�o wiele lat. Starzec jednak lata� nadal, a jego imi� obrasta�o w legendy. - W�a�ciwie - powiedzia� Igor po d�ugim milczeniu - nie wiem nic. Tak, nie wiem. A pan o mnie? Starzec u�miechn�� si�. - Co� tam w ko�cu wiem - powiedzia�. Igor pod��y� za jego wzrokiem. Starzec patrzy� na male�ki stolik, na kt�rym obok telefonu sta�a fotografia. Igor poczerwienia�. - Poza tym - kontynuowa� Starzec - nie wiem, czy powinienem pr�bowa� wyja�ni� cokolwiek, p�ki pan sam nie uzna za stosowne... Igor wzruszy� ramionami. - Ale� o mnie nie ma si� czego dowiadywa�. Nie zd��y�em niczego osi�gn��, a to, w co si� bawi�em w dzieci�stwie, chyba pana nie interesuje. - Niezupe�nie. Cz�owieka charakteryzuje r�wnie� to, co chce osi�gn��. Co chce osi�gn��... Igor milcza�. M�wi� o tym, czego si� chce, o najskrytszym pragnieniu, �atwo jest tylko wtedy, kiedy si� jest przekonanym o �yczliwo�ci s�uchacza. A czy jego idee zostan� �yczliwie przyj�te? Ale w ko�cu, czy� sam nie d��y� do tej rozmowy? Czy Starzec skieruje statek we w�a�ciw� stron� nie dowiedziawszy si� wszystkiego? - Chc� wiele - przyzna� si�. - S�u�ba Nowych stawia sobie za naczelne zadanie nauczy� si� prognozowa� wybuchy tych gwiazd z odpowiedni� dok�adno�ci�. Teraz kiedy zasiedlamy nowe systemy, waga tego zadania wzrasta. - Szlachetny cel - skin�� g�ow� Starzec. - Wszystko to, co wiedzieli�my do tej pory, pomaga�o jedynie w sporadycznych wypadkach. Samego problemu jako takiego jeszcze nie rozwi�zali�my. - I w�a�nie pan zamierza go rozwi�za�? W g�osie Starca by�a tylko �yczliwo��. - Pomy�la�em sobie, �e klucz do rozwi�zania problemu mog�oby stanowi� dok�adniejsze zbadanie delta-proces�w zachodz�cych w Nowych. Wprawdzie, jak pan wie, pole delta ma niewielki zasi�g i na przyk�ad promieniowanie delta naszego S�o�ca trudno zarejestrowa� ju� na orbicie Ziemi, ale w wypadku wybuchu Nowej wzrost tego pola, nawet bardzo s�aby, mimo stosunkowo du�ych odleg�o�ci, rejestruje si� nawet w Systemie S�onecznym. Starzec skin�� g�ow� potwierdzaj�c, �e jest mu to wiadome. - Gdyby uda�o si� otrzyma� charakterystyki delta-promieniowania Nowej - znajduj�c si� w jej pobli�u, aby ograniczy� b��d do minimum - i por�wna� otrzymane wielko�ci z obliczonymi w oparciu o teori�, to uzyskaliby�my mo�liwo�� przekonania si�, czy napi�cie delta-pola nie zaczyna wzrasta� we wn�trzu gwiazd na d�ugo przed ich wybuchem. I czy wzrost ten nie stanowi tej w�a�nie przyczyny, kt�ra... - Zrozumia�em - przerwa� mu Starzec. - Dzi�kuj�. M�czyzna zrobi� pauz�. Igor czeka� na ci�g dalszy. - A poza tym w pa�skim wieku badacze zazwyczaj pr�cz podstawowego zadania stawiaj� przed sob�, �e tak powiem, "nad-zadanie". Przecie� w g��bi duszy wszyscy jeste�my w m�odo�ci geniuszami. Dok�adniej, zw�aszcza w m�odo�ci. A pan? Po chwili wahania Igor zdecydowa� si�. - Delta-pole to podstawowy inicjator �ycia powiedzia�. - Dlatego te� odkrywamy �ycie z regu�y na planetach po�o�onych w pobli�u gwiazd. Ale dlaczego pod wp�ywem supermocnego pola, takiego jak w wypadku Nowych, �ycie nie mog�oby rodzi� si� bezpo�rednio w przestrzeni? - Teraz rozumiem - powiedzia� Starzec. - A wi�c to s� te naukowe przyczyny, kt�re kaza�y panu lecie� ze mn�? - Tak. - No c�, przywyk�em zapoznawa� si� z nowymi ideami, cho� nie zawsze wypieraj� one to, co by�o przed nimi. Podobnie jak nowi przyjaciele nie zast�puj� starych. A szkoda zamilk� na moment. - Starzy przyjaciele odchodz�, wszystko jedno, czy s� oni lud�mi, statkami czy te� hipotezami. Tak... w moim wieku mo�na si� obudzi� kt�rego� dnia i nie zrozumie� �wiata. Staram si� tego unikn��. Machn�� r�k�, jakby odrzuca� wszystkie rozwa�ania. - Co si� tyczy pa�skiego podstawowego zadania, to jest ono rzeczywi�cie powa�ne, cho� u jego podstaw le�y hipoteza Arno o delta-eksplozjach, dot�d nie potwierdzona obserwacjami. A je�li chodzi o drugie zadanie... trudno mi cokolwiek powiedzie�, gdy� nigdy nie zajmowa�em si� takimi problemami. Jednak�e wychodz�c z tego, co wiem o przestrzeni, mam ochot� zaliczy� pa�skie hipotezy do bajek. Tego Igor si� nie spodziewa�. - Niech si� pan nie smuci, pasje w�a�ciwe s� m�odo�ci. Je�li chodzi o mnie, jest rzecz� w�tpliw�, bym w swoim wieku zmienia� kurs po to, �eby sprawdzi� zasadno�� pa�skich przypuszcze�. Igor poczu�, �e z trudem porusza ustami. - A wi�c uwa�a pan, �e w przestrzeni nie mo�e istnie� �ycie? - W przestrzeni jest i �ycie, i �mier�. Ale to nasze �ycie i nasza �mier�. Igor zacz�� traci� panowanie nad sob�. - M�odo�ci w�a�ciwa jest pasja - powiedzia� dr��cym g�osem. - By� mo�e! Za to staro�ci - bezsilno��. Je�li boi si� pan przelecie� w pobli�u Nowej dlatego, �e to ju� nie na pa�skie si�y, to po co... Starzec podni�s� si� i wyci�gn�� przed siebie r�k� ka��c Igorowi zamilkn��. - Gdyby by�o trzeba - powiedzia� bardzo spokojnym g�osem - przelecia�bym przez Now�, a nie tylko w jej pobli�u. Ale na razie nie widz� podstaw do zmiany kursu. To wszystko. - Nie, nie wszystko ! - krzykn�� Igor. - Pan si� boi ! A ponadto... Ale ostatnich jego s��w Starzec uzna� za stosowne nie us�ysze�. Potrafi� to. Odwr�ci� si� i wyszed� zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Starzec siedzia� w zwyk�ej pozie zapatrzony w ekran. Twarz jego nie wyra�a�a niczego opr�cz gotowo�ci czekania. Cierpliwo�� - oto czego mu nie brakowa�o, oto co mu zosta�o z przesz�o�ci. Siedzi. Patrzy. Miesi�cami. Latami. I o nim to kr��� legendy! Starzec odwr�ci� si� na d�wi�k krok�w. Brwi jego unios�y si� w g�r�: z pewno�ci� zd��y� ju� zapomnie�, �e na statku jest ich dw�ch. A mo�e po prostu nie spodziewa� si� Igora tak szybko? - Kapitanie! - S�ucham pana. - Twierdzi pan, �e �ycie w przestrzeni to absurd. A pa�skie �urawie? Starzec nie �pieszy� si� z odpowiedzi�. - Przecie� m�wi� pan, �e nic pan o nich nie wie. - Bo te� nie wiem. Ale s�ysza�em co nieco. Czy� pa�skie �urawie to nie �ycie? Starzec pokr�ci� g�ow�. - To tylko zjawisko przyrody. - Dlaczego wi�c to �urawie? - nie dawa� za wygran� Igor. - To d�uga historia. I stara. Ale z ziemskimi ptakami, tymi samymi, kt�re najwyra�niej obserwowa� pan z kim� nie tak dawno, nie maj� nic wsp�lnego. Igor mimo woli westchn��. - Tak - wymamrota� Starzec. - W takich wypadkach zazwyczaj przychodz� na my�l �urawie. Proste skojarzenie my�lowe. Odlatuj�, unosz�... Kiedy przylatuj�, nie s� takie zauwa�alne. . - A pa�skie �urawie te� odlecia�y? - I unios�y. Przecie� ju� m�wi�em: starzy przyjaciele odchodz�. Ma�o tego: pozostawiaj� po sobie nie wykonane zadania, a czasami nawet wysuwaj� nowe. - Przypominam sobie... By�o tam co� zwi�zanego z awari� statku. - Co�? - powiedzia� z gniewem Starzec. - Takie rzeczy powinno si� zna� w najdrobniejszych szczeg�ach! To do�wiadczenie pionier�w, skarbnica gwiezdnej �eglugi ! - Przecie� ja mam zupe�nie inn� specjalno��. Ko�czy�em nie Moskiewski Gwiezdny, a... - To nie ma znaczenia. Skoro ju� pan polecia�... - Polecia�em tylko ze wzgl�du na problem Nowych! Ale dla pana wida� znacznie wa�niejsze s� �urawie. - Owszem. S� wa�niejsze. Igor opami�ta� si�. - Prosz� mi wybaczy� - powiedzia�. - Powinienem by� si� domy�li�. Oczywi�cie, skoro to si� wi��e z katastrof� statku... Pan mia� na my�li kogo�, prawda? - Kogo� to zby� ma�o powiedziane. Mia�em na nim przyjaciela. Najlepszego przyjaciela. Teraz pa�ski przyjaciel mo�e pozosta� na Ziemi, a mimo to b�dzie pan m�g� go zobaczy� i us�ysze�. Inna ��czno��! I jeszcze jedno: teraz chroni pana w przestrzeni pot�ne pole, kt�re uczyni�o nasze statki praktycznie niezniszczalnymi. A wtedy przyjaciele musieli by� razem, obok siebie. Chroni�a nas przyja��. Wtedy w�a�nie powsta�a metoda lot�w parami: sz�y od razu dwa statki. - Przypomnia�em sobie - powiedzia� Igor. - Pan tam by� ! - By�em. - Na "Sogdianie". - Zn�w pan wszystko pokr�ci�. Lecia�em na "Galileuszu". Teraz to ju� zgrzybia�y staruszek - powi�d� r�k� po kr�tkich w�osach. - Statek klasy "Beta-0,5". Lecieli�my ku Eurydyce, aby zda� statki dalekiemu zwiadowi i wr�ci� kursuj�c� regularnie na tej trasie rakiet� pasa�ersk�. Czasami wydaje si� to bardzo poci�gaj�ce: m�c podr�owa� w charakterze pasa�era. Ju� sobie wyobra�ali�my, co to za przyjemno��... By�em na "Galileuszu", tak... A na pok�adzie "Sogdiany" znajdowa� si� m�j przyjaciel. "Sogdiana" dysponowa�a mocniejszymi silnikami... "Sogdiana" dysponowa�a mocnymi silnikami i pewn� ochron�. Mog�a szybciej przy�piesza� i wkr�tce wyprzedzi�a "Galileusza". Oczywi�cie by�o to naruszenie zasad lotu w parze, ale "Sogdiana" by�a oczekiwana z niecierpliwo�ci� na Eurydyce - planecie w systemie odleg�ej gwiazdy - na kt�rej mie�ci�a si� wtedy najbardziej wysuni�ta baza dalekiego zwiadu: W dniu, w kt�rym odleg�o�� mi�dzy statkami osi�gn�a p�tora miliarda kilometr�w i ��czno��, w tych czasach jeszcze niedoskona�a, powinna by�a ulec zerwaniu, pilota "Galileusza" jak zwykle w takich wypadkach ogarn�� smutek. W kosmosie zawsze robi si� cz�owiekowi smutno, kiedy ulega zerwaniu ��czno��, nawet je�li nie na zawsze. W �lad za przyjacielem zosta�y wys�ane tradycyjne pozdrowienia i �yczenia czystej przestrzeni. Odpowied� powinna by�a nadej�� po trzech godzinach. Tymczasem ju� po p�torej godzinie nadesz�o wezwanie o pomoc. "Galileusz" zwi�kszy� pr�dko�� do maksimum nie przestaj�c wysy�a� w przestrze� s��w otuchy - wszystkiego, czym m�g� w tej chwili pom�c. Ale s�owa potrzebowa�y czasu na to, by dotrze� do "Sogdiany", zabrzmie� w ster�wce, zamieni� si� w inne s�owa i wr�ci�, na razie natomiast do "Galileusza" dociera�y s�owa wypowiedziane wtedy, gdy pilot statku, kt�ry uleg� katastrofie, nie mia� pewno�ci, czy go s�ysz�. Wysoki g�os brzmia� niezwykle sucho, informowa�, �e sta�a si� rzecz najstraszniejsza - wysz�y spod kontroli i zacz�y traci� moc generatory pola- delta. A delta-pole izolowa�o antymateri� znajduj�c� si� w kontenerach paliwowych "Sogdiany". By�a to nowo��, bowiem do tej pory wsz�dzie wykorzystywano w tym celu pole elektromagnetyczne. Przyczyna awarii pozosta�a niejasna, cho� pilot wysun�� kilka przypuszcze�. Dow�dca "Galileusza" stanowi�cy jednocze�nie ca�� jego za�og� tylko zaciska� z�by: dlaczego on nie polecia� "Sogdian�"? Zwyczaj wybierania zawsze s�abszego statku tym razem obr�ci� si� przeciw niemu; ale przecie� delta-generatory badano niejeden raz i wydawa�y si� one ca�kiem bezpieczne. Zwi�kszy� szybko��, cho� strza�ki wska�nik�w urz�dze� ochronnych znajdowa�y si� ju� na czerwonej kresce. Potem g�os zmieni� si�, powiedzia�. "S�ysz� ci�, wiem, �e zd��ysz, zd��ysz... Ja..." Na tym meldunek urwa� si�. wytrenowany umys� podpowiedzia�, �e automaty ochronne pozbawione urz�dze� delta pr�bowa�y uratowa� statek przez wytworzenie w kontenerach z antymateri� izolacji elektromagnetycznej. Aby uzyska� niezb�dn� ilo�� energii, wy��czy�y wszystko, bez czego statek m�g� �y� - w tym tak�e aparatur� ��czno�ciow�.. Teraz "Sogdiana" walczy�a w milczeniu. Otrzymany ze "Sogdiany" meldunek pom�g� u�ci�li� odleg�o�� mi�dzy statkami. Okaza�a si� ona mniejsza, ni� s�dzono, i trzeba by�o zacz�� hamowanie. Zmniejszanie pr�dko�ci teraz, gdy liczy�a si� ka�da sekunda, wydawa�o si� nonsensem, ale pilot dobrze wiedzia�, jak wielu zgin�o gnaj�c do ostatniej chwili na z�amanie karku, a potem ostro hamuj�c i wystawiaj�c si� na dzia�anie zakazanych przeci��e�. Pami�ta� dobrze tragedie, jakie si� rozgrywa�y, gdy �piesz�ce na pomoc statki wyprysn�wszy z otch�ani przestrzeni zatrzymywa�y si� w wyznaczonym punkcie. Rozbitkowie w skafandrach i kurtach rzucali si� pod os�on� opancerzonych burt, pragn�c jak najszybciej skry� si� we wn�trzu, ale statki pozostawa�y oboj�tne na pr�by dostania si� do zamkni�tych na g�ucho kom�r wej�ciowych i rozbitkowie odchodzili od zmys��w nie wiedz�c, �e wspania�e pojazdy nios� martw�, zabit� przez w�asn� nieostro�no�� za�og� i nie ma kto otworzy� luk�w. Pilot "Galileusza" zna� dobrze mo�liwo�ci swoje i maszyny. Zauwa�y� kropk� "Sogdiany" na wideoekranach w spodziewanym czasie. Do spotkania pozosta�y ju� tylko minuty. I wtedy w�a�nie kapitan zobaczy�, �e ciemne cia�o gwiazdolotu przekszta�ci�o si� w jasn� gwiazd�. - Widzia� pan mo�e wybuch anihilacyjny w przestrzeni zapyta� Starzec. - Nie? To nieprzyjemny widok, zw�aszcza wtedy gdy eksploduje statek, a na statku tym lecia�a... lecia� tw�j przyjaciel. By�o to niezno�nie bia�e �wiat�o. P�on�o ono wszystkiego u�amek sekundy, p�niej bezpieczniki wideodbiornik�w wy��czy�y si�. Ale i tak zd��y�em o�lepn��. Igor skin�� g�ow�. Nie wiedzia�, co powiedzie�. Chyba g�upio by�oby wyra�a� wsp�czucie z powodu historii, kt�ra wydarzy�a si� B�g wie ile dziesi�cioleci temu. - Tak - powiedzia� w ko�cu - eksplozje anihilacyjne to straszna rzecz. Starzec popatrzy� na niego chyba z �alem. W ka�dym razie westchn��. - S�usznie - stwierdzi� po chwili milczenia. - "Sogdiana" przekszta�ci�a si� w energi�. Nie by� to pierwszy wypadek eksplozji statku w przestrzeni, ale jedyny, jaki cz�owiekowi uda�o si� zobaczy�, a przyrz�dom - zarejestrowa�. Do tej pory przyczyny pozosta�y nieznane: a przecie� ju� wtedy nie zdarza�o si�, by przyrz�dy odm�wi�y pos�usze�stwa. W pierwszej chwili nie zrozumia�em, czym to grozi. Zbyt wielka by�a moja gorycz. A przecie� gdybym by� w tej chwili w stanie trze�wo my�le�, poj��bym, �e wypadek ten przekre�la wszystkie moje nadzieje na skuteczno�� delta-ochrony. Lotom kosmicznym zagrozi� kryzys. Jedynym wyj�ciem by�o odkrycie konkretnej przyczyny wybuchu , przyczyny materialnej, kt�r� mo�na by�oby przeanalizowa�, . zrozumie� i zneutralizowa�. Ale mnie wtedy, jak si� pan domy�la, nie w g�owie by�o szukanie przyczyn. Kiedy otworzy�em za�zawione po wybuchu oczy, wideodbiorniki zn�w pracowa�y, ale nie by�o ju� na co patrze�. Igor wstrz�sn�� ramionami, gdy� nagle zrobi�o si� mu zimno. - I wtedy - powiedzia� Starzec - zobaczy�em to. Nabra� tchu. - Zobaczy�em... Czy widzia� pan, jak lec� �urawie klinem, prawda? Taki w�a�nie klin zobaczy�em na ekranach: W�a�ciwie nie zobaczy�em nic. Zauwa�y�em jedynie, �e nagle znikn�y niekt�re gwiazdy. Potem zn�w si� pojawi�y. Czym by�o wywo�ane to za�mienie, nie wiedzia�em. Ale s�owo honoru, wyda�o mi si�, �e przestrze� porwa�a si� w miejscu na strz�py i teraz wolno si� skleja�a. My�l ta nie wyda�a mi si� idiotyczna, by�a ona jak dotkni�cie czego� nowego,. nieznanego, tajemniczego. Cz�owiek miewa czasami takie uczucie. Ale pan z pewno�ci� nie wie, co to takiego. - Wiem - odezwa� si� Igor. Pomy�lawszy chwil� Starzec kiwn�� g�ow�. - No c�, niewykluczone. To wszystko, co uda�o mi, si� wtedy zauwa�y�. Ani przez wideoodbiorniki, ani w pa�mie infraczerwieni nie by�em w stanie dostrzec niczego pr�cz tego kr�tkotrwa�ego; prawie b�yskawicznego za�mienia niekt�rych gwiazd. Potem ponownie w��czy�em silniki, oblecia�em rejon katastrofy i niczego nie odkrywszy ruszy�em do domu. Dopiero tam, wywo�awszy film, dostrzeg�em �urawie. Brwi Igora drgn�y, nie usz�o to uwadze Starca. - Nie, nie przej�zyczy�em si�: �urawie. Nie b�dziemy kontynuowa� dyskusji. Szerokie czarne p�aszczyzny zupe�nie czarne p�aszczyzny, kt�re najwidoczniej poch�ania�y padaj�ce na nie promieniowanie i przez to nie mo�na ich by�o dostrzec. Na szcz�cie na tle skupiska gwiezdnego wida� by�o przynajmniej ich zarysy. �urawie wydawa�y si� zupe�nie czarne i dwuwymiarowe, jakby w og�le nie mia�y grubo�ci. Powierzchnia ka�dego z nich wynosi�a kilkadziesi�t, kilkaset, je�li nie kilka tysi�cy metr�w kwadratowych.; na podstawie osiadanych kadr�w r nie da�o si� ustali� odleg�o�ci mi�dzy �urawiami a statkiem, dlatego te� by�y r�ne opinie o ich wielko�ci. �urawie lecia�y w klinie; zreszt� kto wie, czy nie w sto�ku - zdj�cie nie by�o stereskopowe. P�niej, por�wnuj�c z filmem zapisy, kt�rych dokona�y inne przyrz�dy, odkryli�my �lady pozostawione przez to zjawisko na ta�mie przystawki deltawizora. I wtedy sta�o si� jasne, �e �urawie emituj� okre�lone kwanty, a konkretnie delta-kwanty. Por�wnuj�c oba zapisy - filmowy i delta usi�owali�my poj��, czym s� te p�aszczyzny przes�aniaj�ce gwiazdy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e poruszaj� si� one, ale na �wiecie nie ma rzeczy nieruchomych, a nie uda�o nam si� okre�li� pr�dko�ci i obliczy� ich orbity. W ten w�a�nie spos�b po raz pierwszy zetkn�li�my si� z Czarnymi �urawiami. Tak je wtedy nazwa� kto� z dalekiego zwiadu - z powodu barwy i styku w kszta�cie klina. Starzec umilk�, z pewno�ci� raz jeszcze prze�ywaj�c to, o czym opowiada�. Igor czeka� nie mog�c si� zdecydowa� na naruszenie tego milczenia: chcia� us�ysze� co� wi�cej, ale rozumia�, �e teraz kiedy Starzec pogr��y� si� w rozmy�laniach, jedno niew�a�ciwe s�owo wystarczy, aby rozmowa zosta�a przerwana na d�ugo. Pauza przeci�ga�a si�. - Tak, to w�a�nie by�a ta zagadka, kt�r� pozostawi� po sobie m�j przyjaciel. Ku przestrodze pocz�tkuj�cym... W g�osie zabrzmia�a ironia, kt�ra tym razem odnosi�a si� do jego w�asnej, niezwyk�ej dla� gadatliwo�ci, a by� mo�e po prostu stanowi�a �rodek maj�cy zapobiec ostatecznemu rozklejeniu si�. - Zagadka �mierci, jak si� to kiedy� m�wi�o. Powsta�o wiele hipotez, wysuni�to wiele przypuszcze�, ale wskazania deltawizor�w udowodni�y tylko jedno: �e to w�a�nie one. �urawie, s� zab�jcami. - Ale przecie� je�li to tylko zjawisko przyrody... - Ale� nie... �le si� wyrazi�em... Oczywi�cie, �e to nie one; zab�jc� w wi�kszo�ci takich wypadk�w bywa nasza w�asna nieznajomo�� praw przyrody. Ale cz�owiek nie mo�e wini� si� za to, �e czego� jeszcze nie wie. Gdyby to robi�, ludzko�� wiecznie czu�aby si� winna. Przecie� i �ycie, i �mier� to tak�e naukowe problemy. Zreszt� jak by tam nie by�o, nieszcz�cie, kt�re mia�o miejsce, pokaza�o, czego musz� si� wystrzega� statki dysponuj�ce delta-ochron�. Kiedy tylko cia�o to mam tu na my�li stado �urawi - zostanie wykryte, a wykrycie go to nic trudnego nawet dla tych urz�dze� delta, w kt�re wyposa�one s� zwyk�e statki, kapitan powinien bez zw�oki zrobi� wszystko, by przej�� w jak najwi�kszej odleg�o�ci od stada. A co si� tyczy zab�jc�w, to �urawie by�y nimi w takim samym stopniu, w jakim zab�jc� jest piorun spalaj�cy dom z lud�mi. Chocia� oczywi�cie i piorun mo�na nienawidzi�. Starzec powiedzia� to tak, jakby stawia� kropk� nad "i". Ale najwidoczniej wyda�o mu si�, �e opowie�� nie zrobi�a na s�uchaczu w�a�ciwego wra�enia, gdy� doda�: - Teraz ju� pan wie, dlaczego w��cz� si� po tych peryferiach Wszech�wiata? Igor odpowiedzia� nie od razu, wida� zbiera� my�li. - Przede wszystkim - powiedzia� w ko�cu - jest dla mnie rzecz� jasn�, �e ka�dy z nas ma swoje zainteresowania i �e s� one kra�cowo r�ne. W�tpliwe, by Starzec spodziewa� si�, �e rozmowa przybierze taki obr�t. Mimo to nie okaza� ani zdziwienia, ani pot�pienia. Spojrza� tylko wyczekuj�co na Igora. - To, co pan powiedzia�, jest bardzo interesuj�ce i nie mog� nie szanowa� pa�skich uczu�. Ale problem �urawi jako taki wydaje mi si� wyczerpany. Brak mu perspektyw. W gruncie rzeczy pozostaje tylko je odnale�� i zbada� ich budow�. Je�li mam by� szczery, to dziwi mnie, �e nie zrobi� pan tego do tej pory. - Do tej pory - odpowiedzia� Starzec - trzeba by�o wypr�bowywa� statki, �e nie wspomn� ju� o innych rzeczach. Zajmowa� si� bardziej aktualnymi badaniami. Poza tym myli si� pan przypuszczaj�c, �e to takie proste. Niech pan spr�buje odnale�� je w przestrzeni! Po dzi� dzie� zale�y to od przys�owiowego �utu szcz�cia. Brak nam danych o ich orbitach, nie wiadomo nawet, czy poruszaj� si� po orbitach, gdy� nikt nie wie, czy s� cia�ami. Je�li nie s�, mog� w og�le nie mie� orbit i porusza� si� po prostej jak energia. Ale je�li nawet orbity istniej�, nie mo�na ich obliczy� : brak danych. Oddzia�ywuj�c na siebie z innymi polami czy te� cia�ami - a wydaje si� to nieuniknione - �urawie podlegaj� tylu wp�ywom, �e jest rzecz� bardzo w�tpliw�, czy mo�na w og�le m�wi� o orbitach w normalnym znaczeniu tego s�owa. I je�li na Ziemi uczony z g�ry wie, gdzie mo�na zobaczy� �urawie, a gdzie szanse na to r�wne s� zeru, to ja przez ca�y czas dzia�am po omacku. - Nigdy wi�cej ich pan nie spotka�? - Raz... Wtedy nie mia�em jeszcze tego statku. Skonstruowa�em delta-pu�apk� na wypadek spotkania z nimi i zainstalowa�em j� na "�omonosowie", na kt�rym wtedy lata�em. W��czy�em si� nim po kosmosie dwa lata. Program bada� bliski by� zako�czenia, kiedy poszcz�ci�o mi si� natkn��em si� na �urawie. Zbli�y�em si� do nich i wyrzuci�em pu�apk�, innymi s�owy, wytworzy�em mocne �adunki, kt�rych statyczne pole... Igor kiwn�� g�ow� skupiaj�c uwag� na informacjach o wektorze napi�cia, superpozycji p�l i innych sprawach odnosz�cych si� do pu�apki. P�niej uda�o mu si� wtr�ci� kilka s��w: - Ale nie uda�o si� panu?... - Przecie� m�wi�: pod wp�ywem dzia�ania pola �urawie powinny by�y wytraci� szybko��. I dzi�ki temu jedna z p�aszczyzn wpad�a do pu�apki. Krzycza�em z rado�ci, dop�ki nie przekona�em si�, �e moc moich urz�dze� okaza�a si� niewystarczaj�ca. Cia�u uda�o si� wyrwa�, a �ci�lej przesz�o ono przez pu�apk� jak przez pustk�. Postarza�em si� tego dnia - a dok�adniej w chwili, kiedy zrozumia�em, �e uchodz�: Dogoni� ich nie mog�em, pr�dko�� "�omonosowa" w por�wnaniu z dzisiejszymi statkami by�a niewielka. �urawie bezd�wi�cznie przelatywa�y obok statku... S�owo honoru, by�o w tym co� mistycznego. Tak, cz�owiek starzeje si� tylko na skutek rozczarowa�. - Tak... - zgodzi� si� Igor. - Ale nawiasem m�wi�c, w�a�nie wtedy uda�o mi si� udowodni�, �e �urawie nie mog� by� jedynie ruchomymi elementami przej�cia, innymi s�owy - projekcj� jakich� wydarze�, maj�cych miejsce w nadprzestrzeni, na nasze czterowymiarowe kontinuum. By�y bowiem i takie hipotezy dotycz�ce natury �urawi. Po tym wydarzeniu sta�o si� jednak jasne, �e �urawie to zjawisko maj�ce zwi�zek tylko z nasz� przestrzeni�. A to ju� co�. - A czy widzia� je kto� jeszcze opr�cz pana? - Oczywi�cie. Za pierwszym razem trudno je zobaczy�, dopiero kiedy wiadomo, czego nale�y si� spodziewa�, ludzie staraj� si� wykorzysta� ka�d� mo�liwo��. Mam zapisy wskaza� przyrz�d�w, raporty kapitan�w statk�w... Ale nie wnosz� one niczego nowego. Tak �e pozna� trzeba jeszcze wiele rzeczy; do wyczerpania problemu, jak si� pan wyrazi�, jeszcze daleko. - Mimo to s�dz�, �e przed tym problemem nie ma przysz�o�ci. Nie w�tpi�, �e zostanie on rozwi�zany, pan wszystko zbada i opisze. Ale co dalej? Nic. A ja chc� i�� dalej. I zagadnienia mnie interesuj�ce mog� wybiega� daleko w przysz�o��. Tak czy inaczej nasze zainteresowania s� kra�cowo r�ne. - Jest pan tego pewny? - Owszem. Zbyt odleg�e dziedziny. Mnie interesuj� Nowe, pana - Czarne �urawie. �adnych punkt�w wsp�lnych. Poza tym ja mam przed sob� praktyczny cel: znalezienie mo�liwo�ci prognozowania wybuchu. A jakie praktyczne znaczenie mog� mie� �urawie? - Nie jestem przedstawicielem nauk stosowanych powiedzia� Starzec - ale w zasadzie nie mo�na sobie wyobrazi� czego�, czego cz�owiek nie potrafi�by wykorzysta�. Je�li w przyrodzie s� rzeczy dla nas bezu�yteczne, to t�umaczy� to nale�y tylko niskim poziomem naszej wiedzy o niej. A to znaczy, �e post�puj� s�usznie. Igor wzruszy� ramionami. - Ju� nie licz� na to - powiedzia� - �e zmieni pan kurs i p�jdzie ku Nowej. - I dobrze pan robi. Gdybym nie mia� innych powod�w, wystarczy�oby mi to, �e nie znajd� tam �urawi: zbyt silne delta-t�o, nieuniknione k�opoty. - Rozumiem. Ale ja przecie� nie mog� siedzie� tyle czasu bez pracy! - Czy�by nie mia� si� pan czym zaj��? Nie s�dz�, by zd��y� si� pan zapozna� w wystarczaj�cym stopniu z ca�� delta-aparatur� statku. Niech pan j� poznaje, kiedy� si� to panu przyda; je�li nie zrezygnuje pan ze swoich zamierze�. Igor u�miechn�� si�. - To mi nie grozi. Ale poznawanie aparatury to troch� za ma�o. - A czego panu jeszcze trzeba? Niech si� pan zajmie swoimi teoriami. Lepszych warunk�w do pracy nie znajdzie pan nigdzie. Ma pan do swej dyspozycji ca�� cybernetyk�. - Swymi teoriami zajmuj� si� i bez cybernetyki. - W takim razie doprawdy nie wiem... - Starzec roz�o�y� r�ce. - Nie umiem kierowa� statkiem. Starzec zachmurzy� si�. - Miliony m�odych ludzi nie potrafi� kierowa� statkiem. - Ale ich tu nie ma, a ja jestem. - No i co z tego? - Dysponuj�c okre�lonymi nawykami w razie potrzeby m�g�bym panu pom�c. - Dzi�kuj� za dobre ch�ci - odpar� ch�odno Starzec - ale ja ju� dziesi�tki lat latam sam i jak dot�d nie by� mi potrzebny drugi pilot. - Jednak�e obaj mamy sporo wolnego czasu i gdyby zechcia� pan mi pom�c... - Oczywi�cie po to, �eby pewnego pi�knego dnia obudzi� si� i stwierdzi�, �e statek leci w stron� Nowej. - Naprawd� pan tak pomy�la�? - My�l�, �e nie jest pan jeszcze wystarczaj�co dojrza�y, by zawsze zdawa� sobie spraw� ze wszystkich swych post�pk�w... i hipotez. Igor podni�s� si�. - Nie ma mi pan nic innego do powiedzenia? Starzec westchn��. - Niech pan poczeka... Mocno potar� czo�o. Jak we wszystkim, co dotyczy�o kosmosu, tak i w psychologii lotu orientowa� si� o wiele lepiej ni� ten ch�opiec i dobrze zna� wszystkie nieszcz�cia, kt�rymi grozi�a powsta�a sytuacja. Napi�cie, kiedy wyda�o mu si�, �e zbli�aj� si� �urawie, sprawi�o, �e nie zachowywa� si� tak jak zwykle. Takie napi�cie winno by� roz�adowywane... Zamiast sto�ka �urawi los podsun�� mu wtedy zwyk�� komet�, okruchy ska� lec�ce z dala od cia� niebieskich. Na moment rozklei� si�. Pod r�k� nawin�� si� ch�opiec i zosta� zwymy�lany... A ch�opiec? Zarzuci� mu tch�rzostwo. Jemu! Oczywi�cie ch�opiec te� si� zdenerwowa�. Tyle czasu bez pracy... No to po co lecia�? A po co go bra�e�? Wzi��em i tyle. Mia�em powody... Wszystkiego nie zabierze si� ze sob�, powinien zosta� kto�, komu mo�na zaufa�... Szkoda, �e nic z tego nie wychodzi. Ch�opca interesuj� Nowe, ciebie nie. Masz racj�, bo jeste� starszy i masz mniej czasu. Chcia�by� oczywi�cie lata�, ale statystyka nie daje ci na to wielkich szans. W�ciek�o�� cz�owieka ogarnia, gdy pomy�li sobie, �e do kierowania statkiem trzeba dopu�ci� drug� osob� i �e ma to zrobi� on, kt�ry nie dopuszcza� do ster�w przyjaci�, wspania�ych, pierwszorz�dnych pilot�w, pilot�w ekstraklasy. Tym niemniej... Je�li nie da si� ch�opakowi pasjonuj�cej pracy, wybuchnie otwarty konflikt. Ch�opak nie b�dzie si� hamowa�, bo nie wie, co to takiego. A ty wiesz. Wrogo�� dw�ch ludzi, przedstawicieli r�nych pokole�, zamkni�tych w ma�ym statku i rzuconych tam, sk�d dosta� si� na Ziemi� mo�na jedynie przez nadprzestrze�. Wrogo�� na miesi�ce, a by� mo�e i lata. Tak, wyj�cia nie ma. Starzec raz jeszcze westchn�� i powiedzia�: - Dobrze. Igor podni�s� oczy, by�a w nich rado��. - Dobrze. Ale pod jednym warunkiem: obieca mi pan, �e bez mojej zgody nie zmieni pan kursu statku nawet wtedy, gdy nauczy si� pa� to robi�. Igor powiedzia�: - Obiecuj�. - Umie si� pan pos�ugiwa� stereomap�? - Nie za bardzo - przyzna� si� Igor. - A wi�c zacznie pan od mapy. Jutro. - Kapitanie! Dzi�!... Kapitan ledwie zauwa�alnie u�miechn�� si�. - Niech b�dzie dzi�. Dzi� po raz pierwszy zasiad� w fotelu. W najwa�niejszym fotelu na statku, gdzie kapitan, pilot i in�ynier to jedna i ta sama osoba. Tylko nie pasa�er. Tak �e mo�na wyobrazi� sobie, �e jest si� kapitanem. Pierwsza lekcja ju� zako�czona. Co� nieco� o mapie, co� o warunkach pilotowania, troch� o urz�dzeniach sterowniczych. Do zamkni�tego drugiego pulpitu nie ma na razie dost�pu, ale to pulpit potrzebny tylko Starcowi. Sied�, kapitanie. Przed tob�, na ekranie, widoczny jest Wszech�wiat. Jego zak�tek. Nie ma w nim Nowej. Ale je�li odrobin� obr�ci� statek, tak by centralny wideoodbiornik , patrzy� o tu, w ten punkt, to w k�ciku .ekranu pojawi si� Nowa. Igor pokr�ci� g�ow�. Odwrotu nie b�dzie. Nie b�dzie i tyle. Ale kiedy�, potem... A na razie mo�na sobie pomarzy�, przedstawi� wszystko na papierze. Plik papieru przyci�ni�ty zaciskami le�a� z brzegu. Igor ostro�nie wyj�� jedn� kartk�, po�o�y� j� przed sob� i wyj�� o��wek. Oto one, szlaki wiod�ce ku Nowym. R�ka wykre�la�a je tyle razy - i wszystko na nic, gdy� statek nie poleci �adnym z tych kurs�w. Wykorzystajmy jednak posiadane informacje i zobaczmy, jak to b�dzie wygl�da� na stereomapie. Igor nacisn�� wy��cznik i mapa rozjarzy�a si�. Mapa by�a p�aska, ale ze stereoefektem: mia�o si� wra�enie, �e cz�owiek patrzy w g��b przestrzeni. Igor oceni� na oko, jak b�d� na niej wygl�da� linie. W nast�pnej chwili wzdrygn�� si�; nie przypuszcza�, �e jego wzrok dysponuje magiczn� si��. Bo w jaki inny spos�b nakre�lone przez niego na papierze linie mog�yby si� znale�� na tej mapie? Wpatrzy� si� w jedn� z linii. Zosta�a ona naniesiona o��wkiem - innym o��wkiem, nie jego. Nad lini� widnia�a data i s�owo "Diofant". Co ma z tym wsp�lnego "Diofant"? Igor wyt�y� pami�� i przypomnia� sobie, �e ju� kiedy� s�ysza� o takim statku. Obok drugiej linii r�wnie� znajdowa�a si� data - ju� inna - a przy niej widnia�a nazwa, co prawda innego statku. A pozosta�e linie? Okaza�o si�, �e i one opatrzone s� takim samym niezrozumia�ym komentarzem. Co to ma znaczy�? Raz jeszcze por�wna� linie znajduj�ce si� na mapie ze swoimi, narysowanymi na kartce, raz jeszcze wprowadzi� poprawk�. Nie, nie pokrywa�y si� one ze sob� ca�kowicie, ale r�nica nie przekracza�a dw�ch-trzech stopni. To naturalne, przecie� kre�li� je z pami�ci. Przyjrzyjmy si� lepiej mapie. Tak... I te linie, je�li je przed�u�y�, nie zako�cz� si� na Nowych, ale przecie� przebiega� b�d� w niewielkiej odleg�o�ci od nich. Jaki z tego wniosek? Igor natychmiast zrozumia�, jaki z tego wniosek. Nie wypuszczaj�c z r�k kartki papieru i o��wka obr�ci� si� na pi�cie i wybieg� ze ster�wki. Wpad� jak bomba do kajuty; zdziwiony Starzec podni�s� g�ow�, ale nie odezwa� si� s�owem, czeka�. - Niech pan mi powie, dow�dco - zacz�� Igor g�osem ochryp�ym ze zdenerwowania. - Te linie na mapie... one pokazuj� kierunek lotu �urawi. Wtedy kiedy spotyka�y je inne statki, zgadza si�? - Tak. - A czy nie wyda� si� panu interesuj�cy fakt, �e linie te, je�li je przed�u�y�, we wszystkich wypadkach przejd� w pobli�u Nowych? Wydaje mi si�, �e tu mo�na m�wi� o prawid�owo�ci! - Przypu��my. - Czy�by nie pr�bowa� pan w oparciu o ten fakt zbudowa�... - Ciekawe. A co by pan w oparciu o ten fakt zbudowa�? Igor a� roz�o�y� r�ce ze zdziwienia. - Przecie� wnioski a� si� same prosz�! A propos, potwierdzaj� one w ca�ej rozci�g�o�ci pa�sk� hipotez�! Takie zg�szczenia materii rzeczywi�cie mog�y powsta� w wyniku wybuchu Nowych! Jak pan m�g� si� nad tym nie zastanowi�!? Przecie� je�li za ka�dym razem stado leci od strony Nowych... Kpina w oczach Starca kaza�a mu zamilkn��. Igor zamilk� wi�c nie opuszczaj�c jednak podniesionej w stanowczym ge�cie r�ki. - Ch�opcze... - powiedzia� Starzec ni to ze wsp�czuciem, ni to z ironi�. - M�j drogi ch�opcze, zn�w si� spieszysz. M�wi�em ci. Czeka�, trzeba umie� czeka�. I nie �pieszy� si� z uog�lnieniami. Na jakiej podstawie doszed�e� do wniosku, �e �urawie uciekaj� od Nowych, a nie lec� ku nim? - Przecie� na mapie kierunek ich lotu zosta� wyra�nie zaznaczony! - Owszem. Ale z tego, �e widniej� tam daty i nazwy statk�w, z kt�rych pok�ad�w prowadzono obserwacje, nale�a�o wyci�gn�� jedynie po�redni wniosek, kt�ry ty zignorowa�e�. - Jaki? - Z punktu widzenia obserwatora znajduj�cego si� na pok�adzie statku �urawie rzeczywi�cie lecia�y od strony Nowej. Ale to wcale jeszcze nie znaczy, �e odleg�o�� mi�dzy Now� a �urawiami zwi�kszy�a si�. Mog�o to by� - i by�o nast�pstwo tego prostego faktu, �e statek lec�c r�wnoleg�ym lub prawie r�wnoleg�ym kursem mia� szybko�� wi�ksz� ani�eli �urawie i dla obserwatora �urawie by�y z ka�d� chwil� dalej od Nowej ni� statek. Ten w�a�nie wzgl�dny ruch uwidoczniono na mapie, gdy� obserwacje, jak si� to zwykle robi, prowadzono i rejestrowano w systemie koordynat statku. Gdyby natomiast przenie�� je w system koordynat Nowej - a w�a�nie tak powinni�my post�pi� - to oka�e si�, �e �urawie wcale nie oddalaj� si� od gwiazdy, a zbli�aj� si� do niej. A propos, potwierdza to tak�e orientacja sto�k�w w przestrzeni. Pan nie zainteresowa� si� ani jednym, ani drugim, tylko od razu zacz�� budowa� hipotez�. I oto wynik... Igor zrobi� si� czerwony jak burak. Rzeczywi�cie, dzia�a� jak dyletant. Starzec ma racj�, �e robi mu wym�wki. Trzeba by�o pomy�le� jeszcze troch�, a nie od razu biec i niepokoi� go nie dokonanym odkryciem. - Rozumiem... - wymamrota� Igor. - Niech si� pan nie obra�a i nie upada na duchu. Obja�nienie istoty �urawi to nie pa�ski cel, wi�c pa�skie rozczarowanie nie powinno by� szczeg�lnie du�e. Gdyby co� takiego przytrafi�o si� mnie... Starzec zamilk� i pokr�ci� g�ow� b�d� to chc�c zaprzeczy� tym ruchem mo�liwo�ci przytrafienia mu si� czego� takiego, b�d� to chc�c wyrazi�, jak by mu by�o wtedy �le. Najwyra�niej chodzi�o mu o to drugie, bo powiedzia�: - Gdyby przytrafi�o mi si� nawet ca�kowite obalenie hipotezy - to jeszcze zni�s�bym to, bo na ruinach starej narodzi�aby si� nowa idea. Ale gdybym raz jeszcze spotka� si� z �urawiami i nie m�g� nic zrobi�, by wykona� swoje zadanie, ostatnie i jedyne, to chyba nigdy wi�cej nie wyruszy�bym w przestrze�. By�oby to moje ostatnie rozczarowanie. - Dlaczego m�wi pan to tak kategorycznie? - Bo wiem, �e nie starczy�oby mi si� na przekonanie samego siebie, �e jest sens kontynuowa� poszukiwania. Igor kiwn�� g�ow�; s�owa Starca dotycz�ce rozczarowa� �wiadczy�y, jak mu si� wyda�o, o zmianie stosunku dow�dcy do niego; by�o nie by�o zostali towarzyszami niedoli, przyjaci�mi w samotno�ci, cho� przyczyny tej samotno�ci u ka�dego z nich by�y inne. Oczywi�cie na skutek jakiego� nieostro�nego s�owa Starzec m�g� znowu skry� si� w skorupie milczenia. Mimo to mo�liwo�� dowiedzenia si� prawie wszystkiego o �urawiach nale�a�o wykorzysta� do ko�ca: strach ogarnia� cz�owieka, gdy pomy�la� sobie, �e jeszcze wiele miesi�cy - a by� mo�e i lat, gdy� "lataj�ca ryba" na razie nie zbli�a�a si� do Ziemi, lecz oddala�a od niej, od Systemu S�onecznego, od zamieszkanego rejonu kosmosu jeszcze wiele czasu trzeba b�dzie sp�d