5224
Szczegóły |
Tytuł |
5224 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5224 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5224 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5224 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
mass
Sammael
Bieg� potykaj�c si� o wystaj�ce konary, niewidzialne przeszkody, ocieraj�c
bole�nie o ga��zie i krzaki. By�o tak
ciemno, �e widzia� jedynie mgliste zarysy najbli�szych drzew. Pot zalewa� mu
oczy, sp�ywa� po twarzy zatrzymuj�c si�
na pokaleczonych, oczernia�ych wargach, czasem mieszaj�c si� z cienkimi
stru�kami ciemnej cieczy i zastygaj�c na
podbr�dku. W ustach czu� s�odkawy, metaliczny smak krwi. Teraz s�czy�a si�
powoli, daj�c wytchnienie prze�ykowi,
kt�ry jeszcze przed chwil� zala�a pot�n� fal�, wylewaj�c si� g�stym potokiem na
zewn�trz, ustami... Bieg� nie wiedz�c
dok�d, niczym szaleniec. Oczy mia� szeroko rozwarte, j�cza� i p�aka� jak
cz�owiek, kt�ry wie, �e pr�buje uciec przed
nieuniknionym. W istocie, ucieka� przed czym�, co za�lepi�o jego umys�,
przerazi�o go tak wysoce, tak bardzo, �e
zatraci� resztki cz�owiecze�stwa. Zaszczuty w pu�apk� przygotowan� przez Z�o.
Niewyobra�alne Z�o. Przed tym nie
by�o ucieczki. On o tym wiedzia�. Ale ucieka�.
Wci�� s�ysza� szepty, te same, diabelskie szepty, wsz�dzie wok�... P�aka�
niczym ma�e dziecko, biegn�c przez ciemny
las, ogl�daj�c si� ob��ka�czo za siebie.
- Sammael, Sammael...
- Nie! Zostaw mnie! Zostaw!... - dar� si� najg�o�niej jak tylko potrafi�.
Histeryczny strach dawa� o sobie zna� niemal w
ka�dym jego s�owie...
- Dlaczego uciekasz? Dlaczego od nas uciekasz, Sammael?...
- Czego chcesz!!! Nie! Czego! No czego...!!! - spogl�da� ci�gle przera�ony przez
rami�, obraca� si� wok� w�asnej osi,
wci�� biegn�c, wci�� p�acz�c i potykaj�c si� o ciemne konary...
- Sammael... Boisz si�? Boisz si� nas? Swych braci...? - powtarza� sycz�c
przera�liwie ten sam g�os, ze wszystkich
stron, odbijaj�c si� z�owieszczym echem...
- Nie jestem waszym bratem! NIE JESTEM! NIE...!!!
- Nie b�j si�... nie b�j... Sammael, wiem, �e tego chcesz, wiem... Do��cz
ponownie do swych braci, Lucyfera, Beliala,
Lewiatana, Beelzebuba, Adramelecha...
- NIEEE! Przesta�, przestaaa�! - przerwa� histerycznym krzykiem Sammael. Dar�
si� ochryple, odchylaj�c g�ow� do
ty�u, rozgl�daj�c si� ob��ka�czo i dysz�c strasznie - Kim jeste�! Jezu, Jezu,
Jezu... Jezu, pom�, Bo�e... - powtarza�
�kaj�c...
- G�upcze! - przerwa� mu szept - B�g jest nikim, jak� on ma w�adz�, co on mo�e
zrobi�...? My�lisz, �e ci pomo�e?
Sammael! Naprawd� my�lisz, �e on ci pomo�e...?
Diabelski szept zmieni� si� teraz w mro��cy krew w �y�ach syk. Sammael poczu�
znowu, jak krew zbiera mu si� w
prze�yku i wype�nia otw�r g�bowy... Strumie� szkar�atnej cieczy trysn�� z jego
ust, Sammael pad� na twarz trac�c
zupe�nie si�y, kalecz�c si� o chrosty i obijaj�c bole�nie o stercz�ce konary.
Zacz�� p�aka�, na g�os, j�cz�c i krztusz�c si�
w�asn� krwi�. Pr�bowa� podnie�� si�, zdo�a� jednak tylko spojrze� przez rami�.
R�ce i nogi odm�wi�y mu
pos�usze�stwa. Pad� ponownie na twarz. I znowu us�ysza� szepty...
- Sammael, Sammael... Zrozum, nale�ysz do nas, jeste� jednym z nas... Jeste�
taki sam jak my, pami�tasz? - szept by�
teraz mi�kki, cieplejszy, wci�� jednak brzmia� przera�liwie - Sp�jrz. Podnie�
g�ow�. Sp�jrz...
Sammael powoli, dr��c, podni�s� czarn� od ziemi i krwi g�ow�, spojrza� przed
siebie i... zamar�. Przed nim rysowa�a si�
ma�a, kar�owata posta�, z ��tymi, potwornymi �lepiami... Widzia� tylko jej
kontury, zarys przera�liwie
zniekszta�conego cia�a, od kt�rego bi� nieopisany ch��d...
- To ja, tw�j brat, Elmek. Poznajesz mnie? - spyta�a szeptem posta�... - S� ze
mn� pozostali bracia... - m�wi�c to, nie
odrywa� sko�nych, przera��j�cych �lepi od Sammaela, wydawa�o si� jednak, �e
rozwar� ramiona. W tej samej chwili w
lesie zawy�a pustka, tak przera�liwie, �e Sammael ca�kowicie zastyg�. Zastyg� w
swym strachu. Po chwili us�ysza�
orgi� szept�w, r�nych szept�w, kt�re dochodzi�y go zewsz�d. Z�owrogie,
ob��ka�cze szepty... Sammael... Sammael...
Sammael...
- NIEEEE!!! - wydar� si� Sammael, jakby nie swoim g�osem, jakby to nie by� on...
Sam nie wiedzia� jak to si� sta�o, na
r�wni jednak z krzykiem zatka� sobie obur�cz uszy, zatapiaj�c ponownie twarz w
ziemi...
- Sammael... - ozwa� si� niski, gard�owy g�os. Inny g�os. Sammael ca�y zadr�a� i
odruchowo otworzy� zaci�ni�te mocno
powieki. Wci�� le�a� g�ow� w ziemi...
- Straci�e� si�y, mn�stwo si�... Nie mo�esz teraz u�mierci� duszy tego
cz�owieka... Jak to...? Czy�by� a� tak ucierpia�?
Uda�o ci si�, tylko tobie... Sammael... - g��boki, �widruj�cy g�os ci�gn��
powoli, wydobywaj�c si� jakby z
niesko�czonych otch�ani, dudni�c przera�liwie i nios�c ze sob� przenikliwy ch��d
- Pami�taj, �e jeste� jednym z Nas...
pami�taj... pami�taj... Dlaczego nie potrafisz op�ta� tego �miertelnika?...
Sammael, pami�taj...
Sammael podni�s� powoli g�ow�. Oczy zab�ys�y mu milionami ognik�w, potem ogni,
potem �arem, �arem piekielnym
p�on�cym diabelsk� czerwieni�. Uni�s� si�, powoli, p�ynnie, jakby wog�le nie
czu� zm�czenia, jakby cia�em jego
kierowa�a teraz jaka� pot�na si�a. Stan�� na nogi i spojrza� przed siebie
jarz�cymi si� �lepiami, �wiec�cymi teraz w
mroku fluorescencyjn� czerwieni�.
- Jam jest Sacriel... - ozwa� si� czystym, krystalicznym szeptem, spogl�daj�c na
hord� przera�liwych sylwetek,
jarz�cych si� teraz czerwieni� jego oczu, wci�� jednak spowitych mrokiem i mg��
nieostro�ci.
Przez jego oczy przelecia� ledwie dostrzegalny b�ysk, wok� za� zaleg�a cisza
tak g��boka, �e wydawa�o si�, i� zaraz
wessie niczym czarna dziura wszystko, co sk�ada�o si� na jej majestat... Wtem
czerwone �lepia Sammaela rozb�ys�y
nagle niczym grom, o�lepiaj�c przera�aj�cym blaskiem demoniczne postacie. Kolor
jego oczu przybra� barw� b��kitn�,
tak jasn�, �e spowi�y one swym blaskiem wszystkie drzewa w pobli�u, nadaj�c
z�owieszczemu otoczeniu barwy
tajemniczej szaro�ci i przera�liwej bieli... Widoczne teraz wyra�nie szare
sylwetki demon�w z piekielnym sykiem
zas�ania�y i chroni�y si� od blasku, jakim emanowa�a majestatyczna posta�
Sammaela...
- Sacriel, Hod, najwy�szy z Anio��w... - ozwa� si� niebia�skim g�osem Sammael -
�wiat�o to Ja, Ciemno�� to Ty...
Niechaj Wrota na wieki zamkn� swe Czelu�ci, a piecz�� boska dope�ni
Przeznaczenia... Agios, Athanatos, Beron, Ciel,
Dedotois...
Pot�ny b�ysk, kt�remu towarzyszy� olbrzymi wstrz�s, wywo�a� lawin� nieludzkich
krzyk�w, syk�w, j�k�w i
�widruj�cych wrzask�w... Po chwili ca�y las sta� spowity nieprzeniknionym
mrokiem, zupe�nie pusty, samotny i cichy.
Jedynie w miejscu tym, gdzie przed chwil� �wiat�o�� poch�on�a Mrok, na ziemi,
widnia� jarz�cy si� pomara�czowo,
pot�ny pentagram, kt�rego blask powoli zanika�, w ciszy, w potwornej ciszy...
Wrota Piekie� zosta�y zamkni�te, i
pozostan� tak a� do dnia, w kt�rym Wybrany ponownie je odpiecz�tuje, uwalniaj�c
Z�o i przywo�uj�c Zast�py Boskie
do walki o �wiat�o i Porz�dek. Odwieczny Cykl si� powt�rzy, i tak w
niesko�czono��, utrzymuj�c naturalny Porz�dek
�wiata i poskramiaj�c Chaos, a� do dnia, w kt�rym Z�o zwyci�y...
A ten jest nieunikniony.
Mass
Namys��w, 18 marca 2000