5221

Szczegóły
Tytuł 5221
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5221 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5221 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5221 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GEORGE R. R. MARTIN nie wolno zabija� cz�owieka Wolno� zabija� dla siebie i �ony, i dzieci, gdy g��d wam dopieka Lecz nie dla zabawy - i nigdy, przenigdy nie wolno zabija� cz�owieka! RUDYARD KIPLING (t�umaczy� J�zef Czekalski) Za murami wisia�y jaenshijskie dzieci, szereg nieruchomych, poro�ni�tych szarym futrem cia�ek, kt�re dynda�y na ko�cach d�ugich sznur�w. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e najwi�ksze z nich zamordowano przed powieszeniem. W jednym miejscu na powrozie ko�ysa� si� bezg�owy samiec, zawieszony nogami do g�ry, w innym za� spalone impulsem blastera cia�o samicy. Wi�kszo��, ciemnow�ose niemowl�ta o wielkich z�ocistych oczach, po prostu powieszono. O zmierzchu, gdy zacznie d�� wiatr od wzg�rz, cia�a l�ejszych dzieci zako�ysz� si� na sznurach, uderzaj�c o miejskie mury, jakby by�y �ywe i domaga�y si� wpuszczenia. Stra�nicy nie zwracali jednak uwagi na ten �oskot. Nieustannie kr��yli po murach, a napocz�ta przez rdz� brama pozostawa�a zamkni�ta. - Czy wierzysz w z�o? - zapyta� Arik neKrol Jannis Ryther, gdy oboje spogl�dali na Miasto Stalowych Anio��w ze szczytu pobliskiego wzg�rza. M�czyzna przykucn�� po�r�d gruz�w jaenshijskiej piramidy modlitewnej. Na jego p�askiej ��tobr�zowej twarzy wypisany by� gniew. - Z�o? - wyszepta�a z roztargnieniem w g�osie, ani na moment nie spuszczaj�c spojrzenia z czerwonych kamiennych mur�w i widocznych na ich tle ciemnych cia�ek dzieci. S�o�ce ju� zachodzi�o, wielka czerwona kula, kt�r� Stalowi Anio�owie zwali Sercem Bakkalona. Wydawa�o si�, �e dolin� pod nimi spowi�a krwawa mg�a. - Z�o - powt�rzy� neKrol. Kupiec by� niskim, p�katym cz�owieczkiem o zdecydowanie mongoloidalnych rysach, kontrastuj�cych z p�omiennorudymi, opadaj�cymi niemal do pasa w�osami. - To religijne poj�cie, a ja nie jestem religijny. Dawno temu, gdy sam by�em dzieckiem na Emerelu p. i., doszed�em do wniosku, �e nie ma dobra ani z�a, ale jedynie r�ne sposoby my�lenia. - Pomaca� drobnymi mi�kkimi d�o�mi piasek, znalaz� spory twardy od�amek o ostrych kraw�dziach i zacisn�� na nim pi��. Potem wsta� i poda� go kobiecie. - Stalowi Anio�owie sprawili, �e znowu uwierzy�em w z�o - doko�czy�. Ryther bez s�owa wzi�a od niego okruch i obr�ci�a go w d�oniach. By�a znacznie wy�sza i szczuplejsza od neKrola; twarda, ko�cista kobieta o poci�g�ej twarzy, kr�tkich, czarnych w�osach i oczach bez wyrazu. Przepocony kombinezon wisia� na jej chudym ciele jak na kiju. - To ciekawe - stwierdzi�a wreszcie po kilku minutach wpatrywania si� w od�amek. Twarda i g�adka jak szk�o, lecz bardziej od niego wytrzyma�a substancja mia�a kolor p�przezroczystej czerwieni, tak ciemnej, �e wydawa�a si� niemal czarna. - Plastik? - zapyta�a kobieta, rzucaj�c odprysk na ziemi�. NeKrol wzruszy� ramionami. - Te� tak s�dzi�em, ale to oczywi�cie niemo�liwe. Jaenshijczycy potrafi� obrabia� ko�� i drewno, znaj� te� metal, lecz plastik jest jeszcze ca�e stulecia przed nimi. - Albo za nimi. M�wi�e�, �e w puszczy pe�no jest tych piramid modlitewnych? - Wsz�dzie, dok�d zdo�a�em dotrze�. Anio�owie zburzyli wszystkie wok� swej doliny, by przep�dzi� Jaenshijczyk�w. Gdy rozpoczn� ekspansj�, co z pewno�ci� nast�pi, zniszcz� te� pozosta�e. Ryther skin�a g�ow�, ponownie spogl�daj�c na dolin�. Ostatni fragment Serca Bakkalona znikn�� w�a�nie za zachodnimi g�rami i zapali�y si� miejskie �wiat�a. Jaenshijskie dzieci ko�ysa�y si� w plamach delikatnego, niebieskiego blasku, a tu� nad miejsk� bram� trudzi�y si� dwie patykowate postacie. Po chwili zrzuci�y co� z muru. Rozwin�� si� sznur i na tle czerwonego kamienia zako�ysa� si� kolejny ma�y czarny cie�. - Dlaczego? - zapyta�a oboj�tnie Ryther, nie odrywaj�c wzroku od tej sceny. NeKrol bynajmniej nie by� oboj�tny. - Jaenshijczycy pr�bowali broni� jednej ze swych piramid. W��cznie, no�e i kamienie przeciw Stalowym Anio�om uzbrojonym w lasery, blastery i piskacze. Zdo�ali jako� ich zaskoczy� i zabili cz�owieka. Prze�o�ony oznajmi�, �e to ju� nigdy si� nie powt�rzy. - Splun��. - Z�o. Rozumiesz, dzieci im ufaj�. - To ciekawe - powt�rzy�a Ryther. - Czy mo�esz co� na to poradzi�?! - rzuci� podekscytowany neKrol. - Masz statek i za�og�. Jaenshijczycy potrzebuj� obro�cy. Wobec Anio��w s� bezsilni. - Moja za�oga liczy czterech ludzi - odpar�a spokojnie Ryther. - Mamy te� mo�e ze cztery my�liwskie lasery. NeKrol popatrzy� na ni� bezradnie. - To wszystko? - By� mo�e jutro odwiedzi nas prze�o�ony. Z pewno�ci� widzia�, jak "�wiat�a" l�dowa�y. Mo�e Anio�owie zechc� z nami handlowa�. - Ponownie spojrza�a na dolin�. - Chod�, Arik, musimy wraca� do bazy. Trzeba za�adowa� towar. Wyatt, prze�o�ony Dzieci Bakkalona na Corlosie, by� wysokim, rudow�osym, chudym jak szkielet m�czyzn�. Na jego nagich ramionach wyra�nie uwydatnia�y si� mi�nie. Czarnogranatowe w�osy mia� kr�tko przystrzy�one, by� zawsze sztywny i wyprostowany. Jak wszyscy Stalowi Anio�owie, nosi� mundur z kameleonowej tkaniny (teraz, gdy sta� w pe�nym �wietle dnia na brzegu ma�ego, prowizorycznego l�dowiska, przybra�a ona kolor jasnobr�zowy), pas z siatkowej stali z r�cznym laserem, komunikatorem i piskaczem oraz sztywny, czerwony rzymski ko�nierz. Jedynym symbolem jego rangi by�a male�ka figurka, kt�r� nosi� na �a�cuszku zawieszonym na szyi - Blade Dzieci�tko Bakkalon, nagie, niewinne i jasnookie, lecz �ciskaj�ce w pi�stce wielki czarny miecz. Za nim sta�o czworo innych Anio��w, dw�ch m�czyzn i dwie kobiety. Wszyscy byli identycznie ubrani. Mieli te� podobne twarze, kr�tko przystrzy�one w�osy, czy to blond, rude czy ciemne, oczy o czujnym, zimnym wyrazie z lekk� nut� fanatyzmu, wyprostowan� postaw�, charakterystyczn� dla wszystkich wyznawc�w tej militarno- religijnej sekty, oraz wygimnastykowane cia�a. T�usty, przygarbiony, niechlujny neKrol szczerze gardzi� wszystkim, co widzia� u Anio��w. Prze�o�ony Wyatt zjawi� si� wkr�tce po �wicie, ka��c jednemu ze swych ludzi za�omota� do drzwi ma�ej, szarej, zbudowanej z prefabrykat�w kopu�y, kt�ra by�a domem i handlow� baz� neKrola. Wyrwany ze snu kupiec by� w�ciek�y, zachowa� jednak ostro�n� uprzejmo��. Przywita� Anio��w i zaprowadzi� ich na �rodek l�dowiska, gdzie na trzech wysuwanych nogach sta�a odrapana, metalowa �za - "�wiat�a Jolostar". Wszystkie wrota �adunkowe by�y zamkni�te. Za�oga Ryther po�wi�ci�a prawie ca�y wiecz�r na wy�adunek zam�wionych przez neKrola towar�w i wnoszenie do �adowni statku skrzy� z jaenshijskimi artefaktami. Liczyli na to, �e uzyskaj� za nie dobr� cen� od kolekcjoner�w nieziemskiej sztuki, nie spos�b jednak by�o tego przewidzie�, dop�ki nie wystawi� ich na sprzeda�. Ryther wysadzi�a tu neKrola przed rokiem i pierwszy raz przyby�a po towar. - Jestem niezale�nym kupcem, a moim agentem na tym �wiecie jest Arik - oznajmi�a prze�o�onemu, gdy spotkali si� na granicy l�dowiska. - Musicie za�atwia� interesy za jego po�rednictwem. - Rozumiem. -Prze�o�ony Wyatt wci�� trzyma� w r�ku kartk�, kt�r� zamierza� przekaza� Ryther. By�a na niej lista wszystkich towar�w, jakie Anio�owie pragn�li naby� na uprzemys�owionych koloniach, Avalonie i �wiecie Jamisona. - Ale neKrol nie chce z nami handlowa�. Ryther popatrzy�a na niego bez wyrazu. - Nie bez powodu - odezwa� si� jej wsp�lnik. - Handluj� z Jaenshijczykami, a wy ich mordujecie. Od za�o�enia miasta-kolonii Stalowych Anio��w min�o ju� wiele miesi�cy i prze�o�ony nieraz w tym czasie spotyka� si� z neKrolem. Wszystkie ich rozmowy ko�czy�y si� jednak k��tniami, tym razem wi�c postanowi� go zignorowa�. - Kroki, kt�re przedsi�wzi�li�my, by�y konieczne - stwierdzi�, zwracaj�c si� do Ryther. - Kiedy zwierz� zabija cz�owieka, musi zosta� ukarane, a inne zwierz�ta winny to zobaczy�. Tylko w ten spos�b zrozumiej�, �e cz�owiek, Nasienie Ziemi i Dziecko Bakkalona, jest panem i w�adc� ich wszystkich. NeKrol prychn�� pogardliwie. - Jaenshijczycy nie s� zwierz�tami, prze�o�ony. To inteligentny gatunek, kt�ry ma w�asn� religi�, sztuk� i obyczaje... Wyatt spojrza� na niego. - Nie maj� duszy. To wy��czny przywilej Dzieci Bakkalona, nasienia Ziemi. To, czy posiadaj� jakie� umys�y, obchodzi tylko ciebie i by� mo�e ich. A skoro nie maj� duszy, s� zwierz�tami. - Arik pokazywa� mi ich piramidy modlitewne - sprzeciwi�a si� Ryther. - Z pewno�ci� istoty, kt�re wznosz� takie �wi�tynie, madaj� dusz�. Prze�o�ony potrz�sn�� g�ow�. - Twoje przekonania s� b��dne. W Ksi�dze wyra�nie napisano, �e tylko my, Nasienie Ziemi, jeste�my prawdziwymi Dzie�mi Bakkalona. Ca�a reszta to zwierz�ta i w imi� Bakkalona musimy ustanowi� nad nimi swe panowanie. - Tak s�dzisz? Obawiam si� jednak, �e b�dziecie je ustanawia� bez pomocy "�wiate� Jolostar". Musz� ci� te� poinformowa�, prze�o�ony, �e wasze poczynania g��boko mnie zaniepokoi�y i po powrocie na �wiat Jamisona zamierzam z�o�y� raport. - Nie jestem tym zaskoczony. By� mo�e za rok rozgorzeje w tobie mi�o�� Bakkalona i b�dziemy mogli porozmawia� znowu. Do tego czasu Corlos musi przetrwa� o w�asnych si�ach. Zasalutowa� i opu�ci� dziarskim krokiem l�dowisko. Czworo Stalowych Anio��w pod��a�o za nim. - Co to da, je�li na nich doniesiesz? - zapyta� z gorycz� neKrol, gdy ju� odeszli. - Nic - przyzna�a Ryther, spogl�daj�c w stron� puszczy. Wiatr wsz�dzie wzbija� tumany py�u. Zgarbi�a si�, jakby by�a bardzo znu�ona. - Jamiso�czyk�w nic to nie obchodzi, a nawet gdyby obchodzi�o, to co mogliby poradzi�? NeKrol przypomnia� sobie masywn� ksi�g� w czerwonej oprawie, kt�r� dosta� przed kilkoma miesi�cami od Wyatta. - Bakkalon, Blade Dzieci�tko, wyku� swe potomstwo ze stali, albowiem gwiazdy skrusz� tych, kt�rych cia�a s� mi�kkie - zacytowa�. - A w d�o� ka�dego niemowl�cia w�o�y� kuty miecz, m�wi�c im: "To jest Prawda i Droga". - Splun��. - Oto co m�wi ich wiara. Czy naprawd� nie mo�emy nic wsk�ra�? Z jej twarzy znikn�� wszelki wyraz. - Zostawi� ci dwa lasery. Postaraj si�, �eby przez ten rok Jaenshijczycy nauczyli si� nimi pos�ugiwa�. Chyba ju� wiem, jaki towar przywioz� tu nast�pnym razem. Jaenshijczycy dzielili si� na klany (tak przynajmniej zwa� je neKrol), z�o�one z dwudziestu do trzydziestu osobnik�w. W ka�dym klanie by�o mniej wi�cej tyle samo doros�ych, co i dzieci, ka�dy mia� w�asny domowy las i piramid� modlitewn�. Niczego nie budowali. Spali zwini�ci w k��bek na drzewach rosn�cych wok� klanowej piramidy. Po�ywienie znajdowali w lesie. Wsz�dzie ros�y soczyste, granatowoczarne owoce, by�y tu te� trzy odmiany jadalnych jag�d, halucynogenne li�cie oraz soczyste ��te korzenie, kt�re wykopywali spod ziemi. NeKrol przekona� si�, �e umiej� te� polowa�, cho� robili to rzadko. Klan potrafi� ca�ymi miesi�cami obywa� si� bez mi�sa, pozwalaj�c, by br�zowe, ryj�ce w ziemi le�winie rozmna�a�y si� bez przeszk�d. Zwierz�ta spokojnie wygrzebywa�y z ziemi korzenie i bawi�y si� z dzie�mi, a� nagle, gdy ich liczebno�� przekroczy�a pewien punkt krytyczny, w��cznicy wchodzili spokojnie w stado, zabijaj�c dwie sztuki z ka�dych trzech. Potem przez ca�y tydzie� Jaenshijczycy palili na szczycie piramidy ogniska i raczyli si� le�wi�sk� pieczeni�. Podobnie post�powali z bia�ymi drzewnymi �limakami, kt�re niekiedy ob�azi�y drzewa owocowe k��bi�c� si� mas�, nim zebrali je, by zrobi� z nich gulasz, a tak�e z kradn�cymi owoce pseudoma�pami, kt�re �y�y wy�ej po�r�d ga��zi. NeKrol nie zauwa�y� w lesie Jaenshijczyk�w �adnych drapie�nych zwierz�t. W pierwszych miesi�cach pobytu na tym �wiecie, w�druj�c szlakiem handlowym od piramidy do piramidy, zawsze zabiera� ze sob� d�ugi n� si�owy oraz r�czny laser, nigdy jednak nie napotka� niczego, co wykazywa�oby cho�by �lad agresywno�ci. Zepsuty n� le�a� teraz w kuchni, a laser dawno gdzie� si� zgubi�. Nazajutrz po odlocie "�wiate� Jolostar" neKrol ponownie ruszy� do lasu uzbrojony. Przez rami� przewiesi� sobie jeden z my�liwskich laser�w Ryther. Niespe�na dwa kilometry od jego bazy znajdowa� si� ob�z Jaenshijczyk�w, kt�rych zwa� wodospadowym ludkiem. Zamieszkiwali oni stok poro�ni�tego g�stym lasem wzg�rza. B��kitno-bia�y strumie� sp�ywa� z niego z g�o�nym poszumem, wielokrotnie dziel�c si� i ��cz�c na nowo, wskutek czego ca�e zbocze pokrywa� kr�ty, po�yskliwy labirynt wodospad�w, bystrzy, p�ytkich staw�w i zas�on z wodnego py�u. Piramida modlitewna klanu wznosi�a si� po�rodku po�o�onej najni�ej sadzawki, na szarym g�adkim g�azie otoczonym wirami. Tr�jboczny blok ciemnoczerwonej substancji wydawa� si� niezmiernie ci�ki i niewzruszony. NeKrol nie da� si� oszuka�. Widzia� ju� piramidy poci�te na kawa�ki laserami Stalowych Anio��w albo rozbite p�omieniami ich blaster�w. Bez wzgl�du na to, jakie moce przypisywa�y piramidom jaenshijskie mity i jakie tajemnice kry�y si� za ich powstaniem, nie by�y one w stanie powstrzyma� mieczy Bakkalona. Otaczaj�ca sadzawk� polana l�ni�a w promieniach s�o�ca, a wysoka trawa ko�ysa�a si� w lekkim wietrzyku, wi�kszo�� wodospadowego ludku przebywa�a jednak gdzie indziej. By� mo�e wdrapali si� na drzewa, by parzy� si� i zbiera� owoce, albo w�drowali po lesie porastaj�cym ich wzg�rze. Kupiec zasta� na polanie tylko garstk� dzieci, kt�re dosiada�y le�wi�. Usiad� w ciep�ych promieniach s�o�ca i zacz�� czeka�. Wkr�tce zjawi� si� stary m�wca. Male�ki, skurczony Jaenshijczyk siad� obok neKrola. Na pomarszczonej sk�rze zosta�o mu tylko kilka kosmyk�w szarobia�ego futra. By� w�t�ym starcem, nie mia� ju� z�b�w i pazur�w, lecz jego wielkie, z�ociste, pozbawione �renic oczy b�yszcza�y �yciem i �wiadomo�ci�. Stary by� m�wc� wodospadowego ludku, tym, kt�rego ��czy�a najbli�sza wi� z piramid� modlitewn�. Ka�dy klan mia� swojego m�wc�. - Przynios�em nowy towar -powiedzia� neKrol w szeleszcz�cej, niewyra�nej mowie tubylc�w. Nauczy� si� ich j�zyka przed przybyciem tutaj, jeszcze na Avalonie. Tomas Chung, legendarny avalo�ski esper ksenolingwista, rozgryz� go wiele stuleci temu, gdy o ten �wiat otar� si� Zesp� Kleronomasa. Od tego czasu Jaenshijczyk�w nie odwiedzi� �aden cz�owiek, lecz mapy Kleronomasa i analiza j�zykowa Chunga �y�y jeszcze w komputerach avalo�skiego Instytutu Bada� nad Nieludzkimi Inteligencjami. - Zrobili�my dla ciebie nowe pos��ki, wyrze�bili�my nowe drewniane statuetki - oznajmi� stary m�wca. - Co masz dla nas? S�l? NeKrol zdj�� plecak, postawi� go na ziemi i otworzy�. Nast�pnie wyj�� jedn� z kostek soli i po�o�y� j� przed starym m�wc�. - S�l - potwierdzi�. - I co� jeszcze. Po�o�y� przed Jaenshijczykiem my�liwski laser. - Co to jest? - S�ysza�e� o Stalowych Anio�ach? Obcy skin�� g�ow�. Nauczy� si� tego gestu od kupca. - M�wili o nich bezbo�ni, kt�rzy uciekli z martwej doliny. To ci, kt�rzy odbieraj� g�os bogom, niszczyciele piramid. - To jest narz�dzie, kt�rego u�ywaj� Stalowi Anio�owie, by burzy� wasze piramidy - wyja�ni� neKrol. - Chc� je wam zaoferowa�. Stary m�wca siedzia� zupe�nie bez ruchu. - Ale my nie chcemy burzy� piramid - sprzeciwi� si�. - To narz�dzie mo�na te� wykorzysta� w innym celu - t�umaczy� neKrol. - Z czasem Stalowi Anio�owie mog� dotrze� i tutaj, by zburzy� piramid� wodospadowego ludku. Je�li b�dziecie wtedy mieli takie narz�dzia, mo�e uda si� wam ich powstrzyma�. Ludek spod piramidy w kamiennym kr�gu pr�bowa� przeciwstawi� si� Stalowym Anio�om w��czniami i no�ami. Teraz rozpierzch� si� i zdzicza�, a jego dzieci wisz� martwe na murach Miasta Stalowych Anio��w. Inne klany nie stawia�y oporu, a mimo to te� straci�y bog�w i ziemi�. Nadejdzie czas, gdy wodospadowy ludek b�dzie potrzebowa� tego narz�dzia, stary m�wco. Wiekowy Jaenshijczyk uni�s� laser i obr�ci� go z ciekawo�ci� w ma�ych, pomarszczonych d�oniach. - Musimy si� nad tym pomodli� - stwierdzi�. - Zosta� tu, Arik. Odpowiemy ci noc�, gdy b�g spojrzy na nas z g�ry. Do tej pory handlujmy. Podni�s� si� nagle, zerkn�� szybko na piramid� i znikn�� w lesie, nie wypuszczaj�c z r�k lasera. NeKrol westchn��. Mia� przed sob� d�ugie oczekiwanie. Zgromadzenia modlitewne nigdy nie zaczyna�y si� przed zachodem s�o�ca. Podszed� do brzegu sadzawki i �ci�gn�� ci�kie buciory, by zamoczy� spocone, pokryte stwardnia�� sk�r� stopy w �wie�ej, zimnej wodzie. Gdy podni�s� wzrok, przyby�a ju� pierwsza z rze�biarzy, gibka, m�oda Jaenshijka, kt�rej futro mieni�o si� kasztanowatym odcieniem. Bez s�owa (w obecno�ci neKrola odzywa� si� jedynie m�wca) wr�czy�a mu swe dzie�o. By�a to statuetka nie wi�ksza ni� jego pi�� i przedstawia�a wielkopier�n� bogini� p�odno�ci. Wystrugano j� z wonnego, niebieskiego drewna drzew owocowych, poprzecinanego delikatnymi �y�kami. Siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami na tr�jk�tnej podstawie, z kt�rej rog�w wznosi�y si� w g�r� trzy cienkie kostne drzazgi, spotykaj�ce si� nad jej g�ow� w grudce gliny. NeKrol przyj�� rze�b�, obr�ci� j� w d�oniach i aprobuj�co skin�� g�ow�. Jaenshijka u�miechn�a si� i znikn�a, zabieraj�c ze sob� kostk� soli. NeKrol jeszcze przez d�ugi czas podziwia� sw� zdobycz. Ca�e �ycie zajmowa� si� handlem. Dziesi�� lat sp�dzi� mi�dzy getsoidami z Aath o ka�amarnicowatych obliczach, a cztery w�r�d patykowatych Fyndiich. Szlak handlowy zaprowadzi� go na sze�� cofni�tych do epoki kamienia planet, kt�re ongi� by�y �wiatami niewolniczymi upad�ego Imperium Hranga�skiego. Nigdzie jednak nie znalaz� takich artyst�w jak Jaenshijczycy. Nie po raz pierwszy zada� sobie pytanie, dlaczego Kleronomas ani Chung w og�le nie wspominali o tubylczych rze�bach. Cieszy� si� jednak, �e tego nie uczynili. By� przekonany, �e gdy tylko kupcy ujrz� skrzynie pe�ne drewnianych bog�w, kt�rych zabra�a Ryther, zalej� ten �wiat t�umn� fal�. Wys�ano go tu w�a�ciwie tylko na pr�b�, licz�c na to, �e trafi na jaki� jaenshijski narkotyk, zio�o albo trunek, kt�ry zdob�dzie powodzenie na mi�dzygwiezdnym rynku. Zamiast tego odkry� jednak sztuk�, niczym odpowied� na modlitw�. Poranek przeszed� w popo�udnie, a popo�udnie w zmierzch. Przychodzili do niego kolejni rzemie�lnicy, kt�rzy k�adli przed nim swe wyroby. Kupiec ogl�da� wszystkie uwa�nie, akceptuj�c jedne, a odrzucaj�c inne. Za te, kt�re przyj��, p�aci� sol�. Nim zapad�a noc, po jego prawej r�ce le�a� ju� niewielki stosik towar�w: para identycznych no�y z czerwonego kamienia; szary gobelin �miertelny, utkany z futra starego Jaenshijczyka przez wdow� i przyjaci� (twarz wyhaftowano jedwabistymi z�ocistymi w�osami pseudoma�py); ko�ciana w��cznia z wyrytymi znakami, przypominaj�cymi neKrolowi runy, o kt�rych m�wi�y legendy ze Starej Ziemi; oraz pos��ki. Te ostatnie lubi� najbardziej. Sztuka Obcych cz�sto bywa�a niepoj�ta, Jaenshijczycy potrafili jednak przem�wi� do jego emocji. Ka�dy z wyrze�bionych przez nich bog�w siedzia� na kamiennej piramidzie, a cho� mieli tubylcze oblicza, wszyscy wydawali si� odpowiada� ludzkim archetypom: bogowie wojny o surowych rysach, stworzenia dziwnie przypominaj�ce satyry, boginie p�odno�ci podobne do tej, kt�r� przed chwil� kupi�, niemal ludzcy wojownicy i nimfy. NeKrol cz�sto �a�owa�, �e nie zdoby� formalnego wykszta�cenia w zakresie pozaziemskiej antropologii. M�g�by wtedy napisa� ksi��k� o uniwersalno�ci mit�w. Jaenshijczycy z pewno�ci� mieli bogat� mitologi�, cho� m�wcy nigdy o niej nie wspominali. Nic innego nie mog�o t�umaczy� tych rze�b. By� mo�e nie czcili ju� starych bog�w, pami�tali jednak o nich. Gdy Serce Bakkalona wreszcie zasz�o i zgas�y ostatnie przes�czaj�ce si� przez zas�on� ga��zi czerwonawe promienie, neKrol mia� ju� tyle towaru, ile tylko m�g� unie��, a jego zapasy soli wyczerpa�y si� niemal zupe�nie. W�o�y� buty, zapakowa� wszystko z wielk� staranno�ci� i usiad� w trawie nieopodal sadzawki. Rozpocz�o si� cierpliwe czekanie. Jaenshijczycy schodzili si� jeden po drugim. W ko�cu pojawi� si� stary m�wca. Zacz�y si� modlitwy. Stary m�wca, kt�ry wci�� �ciska� w d�oni laser, przeszed� ostro�nie przez mroczne wody i przykucn�� obok czarnej bry�y piramidy. Pozostali - by�o ich teraz oko�o czterdziestu, zar�wno doros�ych, jak i dzieci - wybrali sobie miejsca na trawie blisko brzegu, za neKrolem i wok� niego. Podobnie jak kupiec, wpatrywali si� w piramid� i w m�wc�. Zarys jego postaci rysowa� si� wyra�nie w blasku niedawno wzesz�ego, wielkiego ksi�yca. Stary Jaenshijczyk po�o�y� laser na kamieniu i przy�o�y� rozpostarte d�onie do �ciany piramidy. Jego cia�o nagle zesztywnia�o. Reszta Obcych r�wnie� znieruchomia�a, pogr��ona w ca�kowitym milczeniu. NeKrol wierci� si� niespokojnie, pr�buj�c powstrzyma� ziewanie. Nie po raz pierwszy by� �wiadkiem rytua�u modlitewnego i wiedzia�, czego si� spodziewa�. Przynajmniej godzina nudy. Jaenshijczycy oddawali cze�� bogom w milczeniu. Nie b�dzie s�ysza� nic poza ich miarowymi oddechami i nie zobaczy nic opr�cz czterdziestu pozbawionych wyrazu twarzy. Kupiec westchn�� i spr�bowa� si� zrelaksowa�. Zamkn�� oczy i skupi� si� na mi�kkiej trawie, kt�r� mia� pod sob�, oraz na ciep�ym wietrzyku muskaj�cym jego potargane w�osy. Na kr�tk� chwil� znalaz� tu spok�j. Przecie� Stalowi Anio�owie na pewno nie ogranicz� si� do swojej doliny? Min�a godzina, lecz zatopiony w rozmy�laniach neKrol prawie nie czu� up�ywu czasu. Nagle us�ysza� wok� siebie szelest i g�osy. Jaenshijczycy wstali i wr�cili do lasu. Stary m�wca zatrzyma� si� przed nim i po�o�y� laser u jego st�p. - Nie - rzek� po prostu. NeKrol poderwa� si� gwa�townie. - Jak to? Musicie. Chod�, poka�� ci, czego mo�na z nim dokona�. - Mia�em wizj�, Arik. B�g mi j� zes�a�. Pokaza� mi te�, �e nie by�oby dobrze, gdyby�my przyj�li t� rzecz. - Stary m�wco, Stalowi Anio�owie tu przyjd�... - Je�li tak si� stanie, nasz b�g do nich przem�wi - odpar� Jaenshijczyk mrucz�co. W �agodnym g�osie brzmia�a nieust�pliwo��, a wyraz wielkich za�zawionych oczu tylko to potwierdza�. - Za nasz pokarm dzi�kujemy samym sobie i nikomu innemu. Jest nasz, gdy� na niego zapracowali�my, nasz, albowiem go wywalczyli�my. Nale�y do nas jedynym prawem, jakie istnieje. Prawem silniejszego. Za t� si�� jednak, za moc naszych ramion, stal naszych mieczy i ogie� naszych serc, dzi�kujemy Bakkalonowi, Blademu Dzieci�tku, kt�re da�o nam �ycie i nauczy�o nas, jak je zachowa�. Prze�o�ony siedzia� wyprostowany za �rodkowym z pi�ciu d�ugich drewnianych sto��w, kt�re wype�nia�y wielk� jadalni�. Ka�de s�owo b�ogos�awie�stwa wypowiada� z powag� i namaszczeniem. R�wnocze�nie mocno zaciska� wielkie �ylaste d�onie na skierowanym ku g�rze mieczu. W s�abym �wietle zmierzchu jego mundur wydawa� si� niemal czarny. Siedz�cy sztywno Stalowi Anio�owie s�uchali go uwa�nie. Przed nimi sta� nietkni�ty jeszcze posi�ek: wielkie gotowane bulwy, paruj�ce kawa�y le�wininy, czarny chleb, patery z chrupi�c� zielon� neotraw�. Za dwoma zewn�trznymi sto�ami, ustawionymi pod w�skimi szparami okien, siedzia�y odziane w bia�e, nakrochmalone fartuchy i wszechobecne pasy z siatkowej stali dzieci, kt�re nie uko�czy�y jeszcze dziesi�ciu lat - wieku zdolno�ci do walki. Ma�e szkraby stara�y si� siedzie� spokojnie, �wiadome surowych, czujnych spojrze� dziewi�cioletnich domowych rodzic�w, kt�rzy mieli zatkni�te za pasy pa�ki z twardego drewna. Dalej, za dwoma r�wnie d�ugimi sto�ami, zaj�o miejsca bractwo walcz�cych. Wszyscy mieli bro�. M�czy�ni i kobiety siedzieli na przemian, pomarszczeni weterani obok dziesi�ciolatk�w, kt�re dopiero niedawno przenios�y si� z dzieci�cej sypialni do koszar. Wszyscy mieli na sobie kombinezony z kameleonowej tkaniny, tak samo jak Wyatt. Nieliczni nosili guziki symbolizuj�ce rang�. Za �rodkowym sto�em, o ponad po�ow� kr�tszym od pozosta�ych, zasiada�a kadra Stalowych Anio��w, ojcowie i matki dru�yn, zbrojmistrze, uzdrowiciele i czw�rka biskup�w polowych - wszyscy ci, kt�rzy mieli wysokie i sztywne karmazynowe ko�nierze. Honorowe miejsce przypad�o prze�o�onemu. - Jedzmy! - pozwoli� wreszcie Wyatt. Przesun�� ze �wistem miecz nad sto�em w symbolicznym ci�ciu b�ogos�awie�stwa, po czym przyst�pi� do posi�ku. Podobnie jak wszyscy musia� wcze�niej sta� w d�ugiej kolejce do kuchni i jego porcje nie by�y wi�ksze od porcji innych cz�onk�w bractwa. S�ycha� by�o tylko szcz�k no�y i widelc�w, niekiedy brz�k talerzy, a od czasu do czasu stuk pa�ki domowego rodzica karz�cego kt�rego� ze swych podopiecznych za z�amanie dyscypliny. Nikt si� nie odzywa�. Stalowi Anio�owie nie rozmawiali podczas sparta�skich posi�k�w, lecz oddawali si� medytacji nad naukami p�yn�cymi z minionego dnia. Gdy sko�czono je��, dzieci - nadal milcz�ce - pomaszerowa�y do sypialni. Po nich jadalni� opu�ci�o bractwo walcz�cych. Niekt�rzy wybierali si� do kaplicy, wi�kszo�� do koszar i wreszcie garstka na posterunki na murach. Na powracaj�cych ze s�u�by czeka� w kuchni ciep�y posi�ek. Oficerowie zostali na miejscu. Po uprz�tni�ciu talerzy odby�a si� narada sztabowa. - Spocznij! - rozkaza� Wyatt, lecz siedz�cy za sto�em ludzie odpr�yli si� bardzo nieznacznie albo wr�cz wcale. Dawno ju� utracili zdolno�� relaksu. Prze�o�ony zatrzyma� spojrzenie na jednym z nich. - Dhallis, masz ten raport, o kt�ry prosi�em? Biskup polowy Dhallis skin�a g�ow�. By�a silnie zbudowan� kobiet� w �rednim wieku, o wydatnych mi�niach i �niadej cerze. Na ko�nierzu nosi�a ma�� stalow� oznak�, ornamentalny uk�ad pami�ciowy symbolizuj�cy S�u�by Komputerowe. - Mam, prze�o�ony - odpar�a twardym, pedantycznym g�osem. - �wiat Jamisona jest koloni� czwartej generacji, zasiedlon� g��wnie przez osadnik�w ze Starego Posejdona. Jest tam jeden wielki kontynent, do dzi� prawie niezbadany, i ponad dwana�cie tysi�cy wysp najrozmaitszych rozmiar�w. Ludzka populacja koncentruje si� na wyspach. Podstaw� gospodarki jest rolnictwo l�dowe i oceaniczne, hodowla zwierz�t morskich oraz przemys� ci�ki. Oceany s� bogate w �ywno�� i metale. Ca�kowita liczba ludno�ci wynosi oko�o siedemdziesi�ciu dziewi�ciu milion�w. Na planecie s� dwa wielkie miasta, Port Jamison i Jolostar. Oba maj� kosmoporty. - Zerkn�a na rozpostarty na stole wydruk. - Podczas podw�jnej wojny �wiat Jamisona nie by� nawet zaznaczony na mapach. Nigdy nie prowadzono tam dzia�a� wojennych i �wiat ten nie utrzymuje �adnych si� zbrojnych poza planetarn� policj�. Nie ma te� programu kolonizacji i nigdy nie pr�bowa� ustanowi� swej jurysdykcji poza granicami atmosfery. Prze�o�ony skin�� g�ow�. - Znakomicie. To oznacza, �e gro�ba tej kobiety by�a praktycznie pozbawiona znaczenia. Mo�emy spokojnie robi� swoje. Ojcze dru�yny Walman? - Schwytali�my dzi� czterech Jaenshijczyk�w, prze�o�ony. Wisz� ju� na murach - zameldowa� Walman, m�ody rumiany m�czyzna o blond w�osach ostrzy�onych na je�a oraz wielkich odstaj�cych uszach. - Je�li mo�na, sir, chcia�bym zaproponowa� dyskusj� o ewentualnym zako�czeniu kampanii. Ka�dego dnia kosztuje nas ona coraz wi�cej wysi�ku i przynosi coraz s�absze rezultaty. Zlikwidowali�my ju� praktycznie wszystkie m�ode z klan�w, kt�re do niedawna zamieszkiwa�y Dolin� Miecza. - A co na to inni? - Doros�e sztuki nadal �yj� - zg�osi� sprzeciw biskup polowy Lyon, wychud�y i niebieskooki. - Dojrza�e zwierz�ta s� gro�niejsze od m�odych, ojcze dru�yny. - Nie w tym przypadku - uspokoi� go zbrojmistrz C'ara DaHan, pot�ny, �ysy m�czyzna o sk�rze barwy br�zu, szef Dzia�u Broni Psychologicznych i Rozpoznania Wroga. - Nasze badania wykazuj�, �e po zniszczeniu piramidy zar�wno doro�li, jak i niedojrzali Jaenshijczycy przestaj� by� zagro�eniem dla Dzieci Bakkalona. Ich struktura spo�eczna rozpada si� niemal ca�kowicie. Doro�li albo uciekaj�, licz�c na to, �e przy��cz� si� do innego klanu, albo dziczej�, uwsteczniaj�c si� do niemal zwierz�cego stanu. Porzucaj� na pastw� losu m�ode, kt�re z trudem radz� sobie same i przy pojmaniu nie stawiaj� oporu. Bior�c pod uwag� liczb� Jaenshijczyk�w wisz�cych na murach oraz tych, kt�rych wed�ug naszych raport�w zabi�y drapie�niki albo pobratymcy, jestem przekonany, i� Dolina Miecza zosta�a praktycznie uwolniona od tych zwierz�t. Nadchodzi zima, prze�o�ony, i czeka nas mn�stwo roboty. Ojca dru�yny Walmana i jego ludzi powinno si� skierowa� do innych zada�. Dyskusja trwa�a jeszcze przez pewien czas, lecz DaHan nada� jej ton i wi�kszo�� zabieraj�cych g�os popar�a go. Wyatt s�ucha� ich uwa�nie, ca�y czas modl�c si� do Bakkalona o przewodnictwo. Wreszcie skin�� d�oni�, nakazuj�c cisz�. - Ojcze dru�yny - rozkaza� Walmanowi - jutro zbierz tylu Jaenshijczyk�w, ilu tylko zdo�asz, doros�ych i dzieci, ale nie wieszaj ich, je�li nie b�d� stawiali oporu. Zaprowad� ich do miasta i poka� im wisz�cych na murach pobratymc�w. Potem wygnaj ich z doliny na wszystkie cztery strony �wiata. - Pochyli� g�ow�. - Licz� na to, �e opowiedz� wszystkim Jaenshijczykom o tym, jak� cen� p�aci zwierz�, kt�re podniesie r�k�, pazur albo bro� przeciw Nasieniu Ziemi. Dzi�ki temu z nadej�ciem wiosny, gdy Dzieci Bakkalona wyjd� poza Dolin� Miecza, Jaenshijczycy bez oporu porzuc� swoje piramidy i ziemie, kt�rych ludzie potrzebuj� po to, by szerzy� chwa�� Bladego Dzieci�tka. Lyon i DaHan pokiwali g�owami, podobnie jak wielu innych. - Przeka� nam s�owa m�dro�ci - poprosi�a biskup polowy Dhallis. Prze�o�ony Wyatt wyrazi� zgod�. Jedna z ni�szych rang� matek dru�yny przynios�a mu Ksi�g�, kt�r� otworzy� na Rozdziale Nauk. - W owych dniach na Nasienie Ziemi spad�o wiele z�a - zacz�� czyta� - albowiem Dzieci Bakkalona wyrzek�y si� Go, by k�ania� si� �agodniejszym bogom. Dlatego to ich niebosk�ony pociemnia�y i z g�ry opadli na nie Synowie Hrangi o czerwonych �lepiach i z�bach demon�w, a z do�u ruszy�a na nie ogromna Horda Fyndiich, kt�ra przes�oni�a gwiazdy niczym chmury szara�czy. Gdy �wiaty stan�y w p�omieniach, Dzieci zakrzykn�y: "Ocal nas! Ocal nas!" I wtedy Blade Dzieci�tko zst�pi�o mi�dzy nie z pot�nym mieczem w d�oni i skarci�o je piorunowym g�osem: "By�y�cie s�abymi dzie�mi, albowiem nie chcia�y�cie mnie s�ucha�. Gdzie s� wasze miecze? Czy� nie w�o�y�em ich wam w d�onie?" A Dzieci zakrzykn�y: "Przeku�y�my je na lemiesze, Bakkalonie!" Bakkalon rozgniewa� si� srodze. "Lemieszami wi�c walczcie z Synami Hrangi! Lemieszami rozbijcie Hord� Fyndiich!" Opu�ci� je i nie chcia� ju� wi�cej s�ucha� ich p�aczu, albowiem Serce Bakkalona jest Sercem Ognia. W�r�d Nasienia Ziemi znalaz� si� jednak cz�ek, kt�ry otar� swe �zy, gdy� niebo p�on�o ju� tak jasno, �e parzy�y go one w policzki. Wezbra�a w nim ��dza krwi, przeku� wi�c sw�j lemiesz z powrotem na miecz i uderzy� na Syn�w Hrangi, k�ad�c ich pokotem. Gdy inni to ujrzeli, pod��yli za jego przyk�adem i wkr�tce nad �wiatami ponios�y si� gromkie wojenne okrzyki. Blade Dzieci�tko us�ysza�o je i wr�ci�o, bitewny ha�as milszy jest bowiem jego uszom od p�aczu. A ujrzawszy to, u�miechn�o si� i rzek�o Nasieniu Ziemi: "Teraz znowu jeste�cie moimi dzie�mi. Zwr�cili�cie si� przeciwko mnie, by oddawa� cze�� bogu, kt�ry zwie si� barankiem. Czy�cie zapomnieli, �e baranki potulnie id� na rze�? Teraz jednak �uski opad�y wam z oczu i ponownie zosta�y�cie Bo�ymi Wilkami!" I Bakkalon rozda� miecze wszystkim swym dzieciom, ca�emu Nasieniu Ziemi, a potem uni�s� wielki czarny or�, Demonob�jc�, kt�ry pozbawia �ycia bezdusznych, i zamachn�� si� nim. I Synowie Hrangi padli przed Jego moc�, a wielka horda Fyndiich sp�on�a pod Jego spojrzeniem. I Dzieci Bakkalona zdoby�y niezliczone �wiaty. Prze�o�ony uni�s� wzrok. - Id�cie, towarzysze broni, i medytujcie przez sen o Naukach Bakkalona. Oby Blade Dzieci�tko zes�a�o wam wizje! Rozeszli si�. Drzewa na wzg�rzu nie mia�y li�ci i skuwa�a je skorupa lodu, a �nieg l�ni� w blasku po�udnia o�lepiaj�c� biel�. Ci�g�o�� jego pokrywy narusza�y jedynie �lady ich st�p i gwa�towny, p�nocny wicher. Le��ce w dolinie Miasto Stalowych Anio��w wydawa�o si� nienaturalnie czyste i nieruchome. Pod jego murami z nieg�adzonego, szkar�atnego kamienia powsta�y od wschodniej strony wielkie zaspy, si�gaj�ce po�owy ich wysoko�ci. Bramy nie otwierano od miesi�cy. Dzieci Bakkalona dawno ju� zebra�y �niwa i skry�y si� wewn�trz miasta, blisko swych ogni. Gdyby nie b��kitne �wiat�a, kt�re pali�y si� do p�na podczas mro�nych, ciemnych nocy, i widoczni od czasu do czasu na murach wartownicy, neKrol m�g�by pomy�le�, �e wszyscy Anio�owie wymarli. Samica, kt�r� neKrol przezwa� gorzk� m�wczyni�, skierowa�a na niego spojrzenie niezwyk�ych oczu o barwie ciemniejszej ni� delikatne z�oto typowe dla jej braci. - Pod �niegiem le�y zniszczony b�g - oznajmi�a. Nawet uspokajaj�ce brzmienie jaenshijskiego j�zyka nie �agodzi�o twardo�ci jej g�osu. Byli w tym samym miejscu, w kt�re neKrol zaprowadzi� kiedy� Ryther. Sta�a tu ongi� piramida ludku z kamiennego kr�gu. NeKrola od st�p do g��w spowija� bia�y termoskafander, kt�ry bardzo �ci�le przylega� do cia�a, akcentuj�c wszystkie nieatrakcyjne wypuk�o�ci. M�czyzna spogl�da� na Dolin� Miecza przez ciemnoniebiesk� plastos�on� w kapturze skafandra, lecz Jaenshijka, gorzka m�wczyni, by�a naga. Przed zimnem chroni�o j� jedynie ciemnoszare zimowe futro. Mi�dzy jej piersiami przebiega� pas my�liwskiego lasera. - Je�li nie powstrzymacie Stalowych Anio��w, inni bogowie r�wnie� nie ujd� zag�adzie - ostrzeg� j� neKrol, kt�ry mimo termoskafandra dr�a� z zimna. Wydawa�o si�, �e gorzka m�wczyni wcale go nie s�ucha. - Kiedy przyszli, by�am dzieckiem, Ariku. Gdyby zostawili nam naszego boga, mog�abym nadal nim by�. Potem, gdy �wiat�a zgas�y, a blask w moim wn�trzu umar�, odesz�am daleko od kamiennego kr�gu i naszego domowego lasu. Nic nie wiedzia�am i �ywi�am si� tym, co potrafi�am znale��. W mrocznej dolinie sprawy wygl�daj� inaczej. Le�winie tr�bi�y na m�j widok i szar�owa�y na mnie nastawiwszy k�y, a inni Jaenshijczycy grozili mnie i sobie nawzajem. Nic nie rozumia�am i nie mog�am si� modli�. Nawet gdy znale�li mnie Stalowi Anio�owie, nadal nic nie pojmowa�am. Posz�am z nimi do ich miasta, w og�le nie znaj�c ich mowy. Pami�tam mury i dzieci, cz�sto znacznie m�odsze ode mnie. Krzycza�am i wyrywa�am si�. Kiedy zobaczy�am, jak wisz� na sznurach, obudzi�o si� we mnie co� dzikiego i bezbo�nego. Jej oczy barwy polerowanego br�zu spogl�da�y na niego. Przest�powa�a z nogi na nog� w si�gaj�cym kostek �niegu, pazurzast� d�o� zaciska�a na rzemieniu lasera. Przy��czy�a si� do niego p�nym latem, gdy Stalowi Anio�owie wygnali j� z Doliny Miecza, i od tego czasu neKrol nauczy� j� wiele. Gorzka m�wczyni by�a zdecydowanie najlepszym strzelcem z ca�ej sz�stki bezbo�nych wygna�c�w, kt�rych skupi� wok� siebie. To by� jedyny spos�b. Oferowa� lasery kolejno wszystkim napotkanym klanom i zawsze spotyka� si� z odmow�. Jaenshijczycy byli pewni, �e bogowie ich ochroni�. Tylko bezbo�ni zgodzili si� go wys�ucha�, a i to nie wszyscy. Wielu z nich - ma�e dzieci, najspokojniejsze osobniki, tych, kt�rzy uciekli pierwsi - przyj�to do innych klan�w. Pozostali mu tylko tacy jak gorzka m�wczyni, kt�rzy zbyt wiele widzieli, stali si� zanadto dzicy i nie potrafili ju� si� przystosowa�. To ona pierwsza wzi�a do r�ki bro�, po tym, jak wygna� j� stary m�wca wodospadowego ludku. - Cz�sto lepiej jest obywa� si� bez bog�w - t�umaczy� jej neKrol. - Ci spo�r�d nas, kt�rzy mieszkaj� w dolinie, maj� boga, i to w�a�nie on uczyni� ich takimi, jakimi s� teraz. Jaenshijczycy r�wnie� maj� bog�w i poniewa� im ufaj�, gin�. Jedyn� nadziej� s� dla nich bezbo�ni, tacy jak wy. Gorzka m�wczyni nie odpowiedzia�a. Spogl�da�a tylko na milcz�ce, obwarowane �niegiem miasto, a w jej oczach tli� si� p�omie�. NeKrola ogarn�a niepewno��. Powiedzia�, �e on i jego sz�stka s� dla Jaenshijczyk�w jedyn� nadziej�. Je�li tak, to czy w og�le zosta�a im jaka� nadzieja? Gorzka m�wczyni i pozostali wygna�cy mieli w sobie ob��d, w�ciek�o��, na widok kt�rej dr�a� z l�ku. Nawet je�li Ryther przywiezie lasery, a tak ma�a grupka zdo�a powstrzyma� marsz wyznawc�w Bakkalona, to co stanie si� p�niej? Gdyby wszyscy Anio�owie padli jutro trupem, gdzie jego bezbo�ni znale�liby dla siebie miejsce? Stali bez s�owa na �niegu, w ostrych porywach p�nocnego wichru. W kaplicy by�o ciemno i cicho. P�omienne kule gorza�y w jej rogach czerwonym blaskiem, s�abym i z�owieszczym, a na szeregach prostych drewnianych �aw nikt nie siedzia�. Nad masywnym o�tarzem, p�yt� nieg�adzonego czarnego kamienia, widnia� hologram Bakkalona, tak realistyczny, �e zdawa� si� niemal oddycha�. Ch�opiec, ma�y ch�opiec, nagi i mlecznobia�y, o w�osach blond i wielkich oczach pe�nych m�odzie�czej niewinno�ci. W d�oni trzyma� wielki czarny miecz, o po�ow� wy�szy od siebie. Wyatt kl�cza� przed hologramem z pochylon� g�ow�. Zamar� w ca�kowitym bezruchu. Ca�� zim� dr�czy�y go mroczne, nieprzyjemne sny, co dzie� przychodzi� wi�c tu, prosz�c o przewodnictwo. M�g� go szuka� jedynie u Bakkalona. By� prze�o�onym, dowodzi� innymi w walce i w wierze. Tylko sam m�g� stawi� czo�o w�asnym wizjom. Dlatego codziennie bi� si� z my�lami, a� wreszcie �niegi zacz�y topnie�, a jego mundur zupe�nie wytar� si� na kolanach od d�ugotrwa�ego kl�czenia na pod�odze. Wreszcie podj�� decyzj� i tego samego dnia wezwa� starszyzn� na spotkanie w kaplicy. Wchodzili do �rodka jeden po drugim, podczas gdy prze�o�ony kl�cza� nieruchomo, i zajmowali miejsca na �awach, daleko od siebie. Wyatt nie zwraca� na nich uwagi. Modli� si� tylko o to, by jego s�owa okaza�y si� trafne, a wizja prawdziwa. Gdy zeszli si� ju� wszyscy, wsta� i zwr�ci� si� ku nim. - Wiele jest �wiat�w, na kt�rych mieszka�y Dzieci Bakkalona - zacz�� - lecz �adnego z nich nie spotka�o takie b�ogos�awie�stwo jak naszego Corlosa. Nadchodz� wielkie chwile, towarzysze broni. Blade Dzieci�tko objawi�o mi si� we �nie, tak jak ongi� pierwszym prze�o�onym, w czasach, gdy wykuwano bractwo. Zes�a�o mi wizje. Wszyscy milczeli, spogl�daj�c na niego z pokor� i pos�usze�stwem. W ko�cu by� ich prze�o�onym. Gdy kto� o wy�szej randze przekazywa� s�owa m�dro�ci albo wydawa� rozkazy, nie mog�o by� mowy o dysputach. Jedno z przykaza� Bakkalona m�wi�o, �e hierarchia dowodzenia jest �wi�ta i nie wolno w ni� pow�tpiewa�. Dlatego nie odzywali si� ani s�owem. - Po tym �wiecie chodzi� sam Bakkalon. Zst�pi� mi�dzy bezdusznych i zwierz�ta, by powiadomi� je o naszym w�adztwie. Oto co mi rzek�. Gdy nadejdzie wiosna i Nasienie Ziemi wyjdzie poza Dolin� Miecza, by zaj�� nowe ziemie, wszystkie zwierz�ta b�d� zna�y swe miejsce i cofn� si� przed nami. Tak brzmi moje proroctwo! Co wi�cej, b�dziemy �wiadkami cud�w. To r�wnie� obieca�o mi Blade Dzieci�tko. Owe znaki pomog� nam pozna� prawd�, wzbogac� nasz� wiar� nowym objawieniem. B�dzie to jednak r�wnie� czas pr�by, czas ofiar i Bakkalon nieraz za��da od nas, by�my dali �wiadectwo naszej ufno�ci do Niego. Musimy pami�ta� o Jego Naukach i dochowa� im wierno�ci, a ka�de z nas musi okazywa� Mu pos�usze�stwo, tak jak dziecko okazuje je rodzicom, a �o�nierz oficerom, to znaczy szybko i bez wahania. Albowiem Blade Dzieci�tko wie najlepiej. Oto s� wizje, kt�re mi zes�a�o, oto s� sny, kt�re wy�ni�em. Towarzysze broni, pom�dlcie si� ze mn�. Wyatt odwr�ci� si� od nich i ukl�k�, a reszta pod��y�a za jego przyk�adem. Wszyscy pochylili g�owy w modlitwie, wszyscy opr�cz jednego. Skryty w cieniach z ty�u kaplicy, gdzie niemal nie dociera�o migotliwe �wiat�o p�omiennych kul, C'ara DaHan skierowa� na prze�o�onego osadzone pod krzaczastymi brwiami oczy. Noc�, po spo�ytym bez s�owa posi�ku i kr�tkim zebraniu sztabu, zbrojmistrz poprosi� prze�o�onego, by przeszed� si� z nim po murach. - Prze�o�ony, moj� dusz� gn�bi� w�tpliwo�ci - oznajmi�. - Potrzebna mi rada tego, kto jest najbli�ej Bakkalona. Wyatt pokiwa� g�ow�. Obaj w�o�yli ci�kie nocne p�aszcze z czarnego futra i ciemnej jak ropa naftowa metalowej folii, po czym szczytem mur�w z czerwonego kamienia ruszyli na spacer pod gwiazdami. Nieopodal g�ruj�cej nad miejsk� bram� str��wki DaHan zatrzyma� si� i wychyli� przez barierk�. D�ugo szuka� czego� wzrokiem w topniej�cym powoli �niegu, a� wreszcie spojrza� na prze�o�onego. - Wyatt - rzek� - moja wiara jest s�aba. Prze�o�ony nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� tylko w niego z twarz� ukryt� pod kapturem p�aszcza. Obrz�dek Stalowych Anio��w nie przewidywa� spowiedzi. Bakkalon orzek�, �e wiara wojownika winna by� niezachwiana. - W dawnych czasach - m�wi� C'ara DaHan - przeciw Dzieciom Bakkalona u�ywano najrozmaitszych rodzaj�w broni. Niekt�re z nich przetrwa�y do naszych czas�w tylko w opowie�ciach. By� mo�e nigdy nie istnia�y. By� mo�e to jedynie bajki, tak samo jak bogowie, kt�rym oddaj� cze�� mi�czaki. Jestem tylko zbrojmistrzem i nie posiad�em takiej wiedzy. Jest jednak pewna opowie��, kt�ra mnie niepokoi, m�j prze�o�ony. Powiadaj�, �e ongi�, podczas d�ugich stuleci wojny, Synowie Hrangi rzucili przeciw Nasieniu Ziemi ohydne wampiry umys�u, stwory, kt�re ludzie zwali duszopijcami. Ich dotyk by� niedostrzegalny, dociera� jednak dalej, ni� cz�owiek si�ga wzrokiem, dalej ni� strza� z lasera, i przynosi� ze sob� ob��d. Wizje, m�j prze�o�ony, wizje! Do ludzkich umys��w wprowadzano fa�szywych bog�w i szale�cze plany, kt�re... - Milcz! - przerwa� mu Wyatt. Jego g�os by� twardy i zimny niczym nocne powietrze, w kt�rym oddechy zamienia�y si� w par�. Zapad�a d�uga cisza. - Modli�em si� ca�� zim�, DaHan, walcz�c ze swymi wizjami - podj�� po chwili prze�o�ony �agodniejszym tonem. - Jestem prze�o�onym Dzieci Bakkalona na Corlosie, nie jakim� nowo uzbrojonym dzieckiem, kt�re mogliby nabra� fa�szywi bogowie. Przem�wi�em dopiero wtedy, gdy nabra�em pewno�ci. Przem�wi�em jako wasz prze�o�ony, ojciec w wierze i g��wnodowodz�cy. Bardzo mnie niepokoi, �e wa�ysz si� kwestionowa� me s�owa, zbrojmistrzu. Nast�pnym razem zechcesz spiera� si� ze mn� na polu bitwy o jakie� szczeg�y wydanych przeze mnie rozkaz�w. - Nigdy, prze�o�ony - zapewni� DaHan, po czym ukl�kn�� na ubitym �niegu na znak skruchy. - Mam tak� nadziej�. Jeste� jednak moim bratem w Bakkalonie i dlatego, nim pozwol� ci odej��, udziel� ci odpowiedzi, cho� nie musz� tego robi�; ty za� post�pi�e� nies�usznie, oczekuj�c tego ode mnie. Powiem ci jedno. Prze�o�ony Wyatt jest nie tylko pobo�nym cz�owiekiem, lecz r�wnie� dobrym oficerem. Blade Dzieci�tko zes�a�o mi przepowiednie cud�w, kt�re nadejd�. Wszystko to ujrzymy na w�asne oczy. Je�li jednak przepowiednie si� nie sprawdz�, a znak�w nie otrzymamy, nasze oczy ujrz� to r�wnie�. Wtedy b�d� wiedzia�, �e to nie Bakkalon zes�a� owe wizje, lecz fa�szywy b�g, by� mo�e hranga�ski duszopijca. A mo�e s�dzisz, �e Hranganie potrafi� czyni� cuda? - Nie - zaprzeczy� DaHan, kt�ry nadal kl�cza�, pochylaj�c wielk� �ys� g�ow�. - To by�aby herezja. - W rzeczy samej - zgodzi� si� Wyatt. Prze�o�ony zerkn�� przelotnie za mur. Noc by�a mro�na, pogodna i bezksi�ycowa. Czu� si� przeobra�ony. Nawet gwiazdy zdawa�y si� �piewa� chwa�� Bladego Dzieci�tka, jako �e gwiazdozbi�r Miecza by� w zenicie, a wyci�gaj�cy po� r�k� �o�nierz sta� na horyzoncie. - Dzi� w nocy b�dziesz pe�ni� s�u�b� bez p�aszcza - rozkaza� DaHanowi Wyatt, spojrzawszy w d� po raz drugi. - A je�li nadejdzie p�nocny wicher i poczujesz uk�ucie zimna, przyjmiesz b�l z rado�ci�, b�dzie to bowiem znak, �e podda�e� si� woli swego prze�o�onego i swego boga. Gdy cia�o zdr�twieje ci od ch�odu, ogie� w twym sercu musi zap�on�� jeszcze gor�cej. - Tak jest, m�j prze�o�ony - odpar� DaHan. Wsta�, zdj�� p�aszcz i wr�czy� go Wyattowi, kt�ry wymierzy� mu w powietrzu ci�cie b�ogos�awie�stwa. Na �ciennym ekranie zaciemnionej kwatery odtwarza� si� z ta�my �wietnie mu znany dramat, neKrol spoczywa� jednak w wielkim, wy�cie�anym fotelu z ledwie uchylonymi powiekami i prawie w og�le nie po�wi�ca� mu uwagi. Na pod�odze siedzia�a gorzka m�wczyni w towarzystwie dw�jki innych jaenshijskich wygna�c�w. Wszyscy wytrzeszczali z�ociste oczy, wpatruj�c si� w ludzi ganiaj�cych si� i strzelaj�cych do siebie po zadaszonych miastach-wie�ach Emerelu p. i. Coraz bardziej interesowa�y ich inne �wiaty i inne sposoby �ycia. NeKrol pomy�la�, �e to bardzo dziwne. Wodospadowy ludek i inni �yj�cy w klanach Jaenshijczycy nigdy nie wykazywali zainteresowania podobnymi kwestiami. Pami�ta�, jak na pocz�tku, przed przybyciem Stalowych Anio��w na pok�adzie staro�ytnego bojowego gwiazdolotu, kt�ry wkr�tce rozebrali, przedstawi� jaenshijskim m�wcom najrozmaitsze towary: zwoje jaskrawego b�yskojedwabiu z Avalonu, �wiecikow� bi�uteri� z Dumnego Kavalaanu, duralowe no�e, generatory s�oneczne, stalowe motokusze, ksi��ki z tuzina rozmaitych �wiat�w, lekarstwa i wina. Przywi�z� wszystkiego po trochu. M�wcy niekiedy co� przyjmowali, lecz zawsze bez entuzjazmu. Jedynym towarem, kt�ry ich ekscytowa�, by�a s�l. Dopiero gdy nadesz�y wiosenne deszcze i gorzka m�wczyni zacz�a zadawa� mu pytania, neKrol zda� sobie ze zdumieniem spraw�, jak rzadko kt�rykolwiek z klanowych Jaenshijczyk�w pyta� go o cokolwiek. By� mo�e struktura ich spo�ecze�stwa i religia t�umi�y wrodzon� intelektualn� ciekawo��. Wygna�cy z pewno�ci� wykazywali jej pod dostatkiem, zw�aszcza gorzka m�wczyni. NeKrol potrafi� teraz udzieli� odpowiedzi tylko na niewielki procent jej pyta�, a ona wci�� zaskakiwa�a go nowymi. Zaczyna� czu� si� przera�ony bezmiarem w�asnej ignorancji. Podobnie jak gorzka m�wczyni. W przeciwie�stwie do klanowych Jaenshijczyk�w - czy religia rzeczywi�cie mog�a powodowa� a� tak wielkie r�nice? - by�a sk�onna odpowiada� na jego pytania i neKrol spr�bowa� wyci�gn�� od niej rozwi�zanie wielu intryguj�cych go problem�w. Najcz�ciej jednak Jaenshijka mruga�a tylko powiekami ze zdziwienia i zaczyna�a sama zadawa� sobie pytania. - Nie mamy �adnych opowie�ci o bogach - oznajmi�a mu pewnego dnia, gdy pr�bowa� dowiedzie� si� czego� o jaenshijskiej mitologii. - O czym mia�yby m�wi�? Bogowie mieszkaj� w piramidach modlitewnych, Ariku. Modlimy si� do nich, a oni czuwaj� nad nami i roz�wietlaj� nasze �ycie. Nie biegaj� po �wiecie, walcz�c i kalecz�c si� nawzajem, jak zdaj� si� czyni� wasi bogowie. - Ale kiedy�, nim zacz�li�cie oddawa� cze�� piramidom, mieli�cie innych bog�w - sprzeciwi� si� neKrol. - Tych, kt�rych zrobili dla mnie wasi rze�biarze. Posun�� si� nawet do tego, �e rozpakowa� skrzyni� i pokaza� jej figurki, cho� z pewno�ci� musia�a je pami�ta�, jako �e Jaenshijczycy spod piramidy w kamiennym kr�gu nale�eli do najbieglejszych rzemie�lnik�w. Gorzka m�wczyni jednak wyg�adzi�a tylko futro i potrz�sn�a g�ow�. - By�am za ma�a, �eby rze�bi�, wi�c mo�e dlatego nic mi o nich nie powiedzieli - odpar�a. - Wszyscy wiedzieli�my to, co by�o nam potrzebne, ale te figurki robili wy��cznie rze�biarze, wi�c mo�e tylko oni znaj� opowie�ci o starych bogach. Innym razem zapyta� j� o piramidy i dowiedzia� si� jeszcze mniej. - Zbudowali�my? - zdziwi�a si�. - Nic podobnego, Ariku. By�y zawsze, jak ska�y i drzewa. - Zamruga�a nagle. - Ale one nie s� jak ska�y i drzewa, prawda? Zdumiona Jaenshijka posz�a porozmawia� z pozosta�ymi. Bezbo�ni my�leli wi�cej ni� ich klanowi bracia, lecz jednocze�nie sprawiali wi�cej k�opot�w. NeKrol z ka�dym dniem coraz lepiej zdawa� sobie spraw�, �e jego przedsi�wzi�cie jest skazane na niepowodzenie. Mia� teraz o�mioro wygna�c�w - zim� znalaz� jeszcze dwoje, ledwie �ywych z g�odu - i wszyscy uczyli si� strzelania z dw�ch laser�w my�liwskich oraz szpiegowali Anio��w. Gdyby jednak nawet wr�ci�a wsp�lniczka z broni�, oddzia�ek wyda�by si� jej �artem w por�wnaniu z si�ami, kt�re m�g� wys�a� do walki prze�o�ony. Ryther z pewno�ci� zape�ni �adownie "�wiate� Jolostar" broni�, licz�c na to, �e wszystkie klany w promieniu stu kilometr�w wpad�y ju� we w�ciek�o��, s� gotowe stan�� do walki ze Stalowymi Anio�ami i mog� zmia�d�y� ich sam� przewag� liczebn�. Szcz�ka jej opadnie, gdy przywita j� tylko neKrol na czele obdartej bandy. Je�li uda mu si� osi�gn�� cho� tyle. Z trudem utrzymywa� sp�jno�� gromadki partyzant�w. Ich nienawi�� do Stalowych Anio��w nadal graniczy�a z ob��dem, lecz bynajmniej nie tworzyli zwartej grupy. �adne z nich nie lubi�o s�ucha� rozkaz�w i nieustannie szarpali si� pazurami, walcz�c o dominacj�. NeKrol podejrzewa�, �e gdyby im tego zawczasu nie zabroni�, mog�oby nawet doj�� do pojedynk�w na lasery. Je�li za� chodzi o zachowanie zdolno�ci bojowej, to r�wnie� zakrawa�o na kpin�. Z trzech samic w grupie tylko gorzka m�wczyni nie pozwoli�a si� zap�odni�. Poniewa� miot tubylc�w sk�ada� si� zwykle z czterech do o�miu m�odych, neKrol doszed� do wniosku, �e p�nym latem wygna�c�w czeka eksplozja demograficzna. A potem b�dzie ich coraz wi�cej. Wygl�da�o na to, �e bezbo�ni kopuluj� niemal co godzina, a nie istnia�o nic takiego jak jaenshijska antykoncepcja. Zastanawia� si�, w jaki spos�b klany utrzymuj� stabiln� populacj�, lecz na to pytanie jego podopieczni r�wnie� nie potrafili odpowiedzie�. - Pewnie rzadziej uprawiali�my seks - odpowiedzia�a gorzka m�wczyni, gdy j� o to zapyta� - ale by�am wtedy dzieckiem, wi�c nie wiem na pewno. Dop�ki tu nie przysz�am, nigdy nie czu�am takiej potrzeby. Chyba by�am po prostu za m�oda. M�wi�c te s�owa, podrapa�a si� jednak z bardzo niepewn� min�. NeKrol opad� z westchnieniem na fotel i spr�bowa� odci�� si� od dobiegaj�cych z ekranu ha�as�w. Czeka�o go bardzo trudne zadanie. Stalowi Anio�owie wyszli ju� z miasta i przez Dolin� Miecza przetacza�y si� wozy samobie�ne, zamieniaj�ce las w ziemi� uprawn�. Sam r�wnie� zapu�ci� si� mi�dzy wzg�rza i bez trudu zauwa�y�, �e wkr�tce zaczn� si� wiosenne prace polowe. Podejrzewa�, �e p�niej dzieci Bakkalona podejm� pr�b� ekspansji. W zesz�ym tygodniu jednego z nich - "olbrzyma bez sier�ci na g�owie", jak opisa� go zwiadowca - widziano w kamiennym kr�gu, gdzie zbiera� okruchy zniszczonej piramidy. Z pewno�ci� nie zwiastowa�o to niczego dobrego. Czasami robi�o mu si� niedo