5207
Szczegóły |
Tytuł |
5207 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5207 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5207 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5207 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SIERGIEJ �UKIANIENKO
m�j tata jest antybiotykiem
Przez sen us�ysza�em cichy szum l�duj�cego flaeru. Cienki gasn�cy �piew
plazmowych silnik�w, szelest wiatru pl�cz�cego si� w powierzchniach no�nych.
Okno wychodz�ce na sad by�o otwarte, a l�dowisko jest bardzo blisko domu. Tata
ju� dawno si� odgra�a�, �e przeniesie ceramiczne p�ytki, kt�rymi jest wy�o�one
l�dowisko, dalej od sadu. Ale pewnie tego nie zrobi. Je�li b�dzie chcia�
wyl�dowa� bezszelestnie, to wyl�duje z wy��czonymi silnikami. Tak nie wolno, bo
to zbyt niebezpieczne i skomplikowane, ale tata nie zwraca uwagi na takie
drobiazgi.
Chodzi o to, �e m�j tata jest antybiotykiem.
Nie otwieraj�c oczu usiad�em na ��ku. Pomaca�em r�k� blat sto�u, gdzie le�a�o
z�o�one ubranie, ale rozmy�li�em si� i podszed�em do drzwi w pi�amie. Nogi
pl�ta�y si� w d�ugim ciep�ym w�osiu dywanu, specjalnie stara�em si� nie odrywa�
ich od pod�ogi. Bardzo mi si� podoba ten gruby, mi�kki dywan, na kt�rym mo�na
fika� kozio�ki, skaka� i robi�, co si� tylko chce, nie ryzykuj�c skr�cenia
karku.
Za oknem g�o�no wyl�dowa� flaer. Przez zamkni�te powieki przes�czy�o si�
czerwone przy�mione �wiat�o.
Ci�gle z zamkni�tymi oczami otworzy�em drzwi i zacz��em schodzi� po schodach.
Je�li tata wyl�dowa� "g�o�no", to znaczy, �e chce, �ebym wiedzia�, �e wr�ci�. A
ja chc� mu pokaza�, �e o tym wiem.
Krok. I jeszcze jeden. Niemalowane drewniane schody przyjemnie ch�odzi�y nogi.
Nie martwym zimnem metalu, nie oboj�tnie lodowatym ch�odem kamienia, lecz �ywym,
delikatnym ch�odem drzewa. Wed�ug mnie prawdziwy dom powinien by� koniecznie
drewniany. Bo inaczej to nie dom, tylko twierdza. Schronienie przed z��
pogod�...
Krok, jeszcze jeden... Zszed�em z ostatniego schodka, stan��em na g�adkim
parkiecie holu. Zabawnie jest okre�la� swoje po�o�enie po rodzaju pod�ogi. Krok.
I jeszcze. Natrafi�em twarz� na co� twardego i g�adkiego jak stal; �liskiego i
spr�ystego jak rybia �uska; ciep�ego jak ludzka sk�ra.
- Spacerujesz we �nie?
Ojcowska r�ka zmierzwi�a mi w�osy. Wpatrzy�em si� w ciemno��, pr�buj�c dojrze�
cokolwiek. No jasne, tata wszed� do domu nie zapalaj�c �wiat�a.
- W��czy� �wiat�o - powiedzia�em obra�onym tonem, pr�buj�c uchyli� si� przed
ojcowsk� d�oni�.
W k�tach holu zacz�y zapala� si� ��topomara�czowe kinkiety. Ciemno�� skuli�a
si�, uciekaj�c w szerokie prostok�ty okien.
Tata patrzy� na mnie u�miechaj�c si�. By� w kombinezonie desantowca i
przylegaj�cy do jego cia�a smoli�cie czarny bioplastik ju� zaczyna� ja�nie�.
Dostosowywa� si� do zmieniaj�cego si� otoczenia.
- Prosto z kosmodromu? - zapyta�em, patrz�c na ojca z zachwytem. Jaka szkoda, �e
teraz jest noc i �aden z moich koleg�w z klasy go nie widzi...
Kombinezon wygl�da� na bardzo cienki, pewnie dlatego, �e pod tkanin� kameleonem
mi�nie by�y wyra�nie widoczne. Ale to tylko z�udzenie. Bioplastik wytrzymuje
temperatur� do pi�ciuset stopni i odbija seri� z cekaemu du�ego kalibru.
Tkanina, z kt�rej wykonano kombinezon, jest jednostronnie plastyczna. Nie wiem,
jak to zrobiono, ale je�li dotknie si� kombinezonu z zewn�trz, jest twardy jak
metal. Ale gdy si� go zak�ada (tata czasem mi pozwala) - jest mi�kki i
elastyczny.
- Wyl�dowali�my godzin� temu - powiedzia� tata zroztargnieniem, burz�c mi w�osy.
- Zdali�my bro� i od razu polecieli�my do dom�w.
- Wszystko w porz�dku?
Tata mrugn�� do mnie, ogl�daj�c si� jak spiskowiec.
- Bardziej ni� w porz�dku. Choroba zosta�a zlikwidowana.
S�owa by�y zwyczajne, takie jak zawsze. Ale u�miech tacie si� nie uda�. Jego
kombinezon te� nie m�g� si� uspokoi�: b�yska�y porozrzucane na tkaninie
czujniki, migota� r�nokolorowym niezrozumia�ym wzorem indykatorowy pulpit na
jego lewej r�ce. Kolor kombinezonu niczym nie r�ni� si� od jasnob��kitnych
tapet. Gdyby ojciec zrobi� krok w kierunku �ciany nie spos�b by go by�o
zauwa�y�.
- Tato - wyszepta�em, czuj�c, jak sp�ywa ze mnie sen - ci�ko by�o?
W milczeniu skin�� g�ow�. I zmarszczy� brwi - teraz ju� naprawd�.
- Co to jest, marsz do ��ka! Druga w nocy!
Pewnie takim w�a�nie tonem wydaje rozkazy na planetach, dotkni�tych chorob�. I
nikt nie �mie mu si� sprzeciwi�.
- Tak jest! - odpowiedzia�em tym samym tonem. Ale mimo wszystko spyta�em jeszcze
na koniec: - Tato, nie widzia�e� tam...
- Nie. I teraz b�dziesz znowu m�g� godzinami rozmawia� ze swoim przyjacielem. Do
rana ��czno�� z planet� zostanie wznowiona.
Kiwn��em g�ow� i zacz��em wchodzi� po schodach. Obejrza�em si� i przy samych
drzwiach zobaczy�em, �e tata zdejmuje z siebie elastyczn� b��kitn� zbroj�.
Przechylaj�c si� przez por�cz, patrzy�em, jak po jego plecach przelewaj� si�
mi�nie. Nigdy tak si� nie napakuj�, nie starczy mi cierpliwo�ci. Tata zauwa�y�
mnie i machn�� r�k�:
- K�ad� si�, Alik. Prezent dam ci dopiero rano.
Fajnie, lubi� prezenty. Tata dawa� mi je, gdy jeszcze by�em zupe�nie ma�y i nie
wiedzia�em, kim jest.
Gdy odesz�a od nas mama, mia�em pi�� lat. Pami�tam, jak mnie ca�owa�a - sta�em
pod drzwiami i nie mog�em zrozumie�, co si� dzieje. Potem mama odesz�a. Na
zawsze. Powiedzia�a, �e mog� przyj�� do niej w ka�dej chwili, ale ja nie
przyszed�em. Bo dowiedzia�em si�, dlaczego si� pok��cili, i obrazi�em si�.
Okaza�o si�, �e mamie nie spodoba�o si�, �e tata s�u�y w Korpusie Desantowym.
Kiedy� przypadkiem us�ysza�em ich k��tni�. Mama m�wi�a co� do ojca - cicho, ze
zm�czeniem, tak jak si� m�wi, by przekona� siebie, a nie tego, z kim si�
rozmawia.
- Czy ty naprawd� nie widzisz, co si� z tob� sta�o, Borys? Nie jeste� ju� nawet
robotem, one maj� swoje Trzy Prawa, a ty nie masz �adnego. Robisz to, co ci
ka��, nie my�l�c o konsekwencjach.
- Chroni� Ziemi�.
- Nie wiem... To, �e wasz Korpus walczy z piligrimskimi dywersantami, to jedna
sprawa. Ale gdy desantowcy pacyfikuj� kolonie...
- Nie mam prawa o tym my�le�. O tym decyduje Ziemia. Ona okre�la chorob�, ona
wyznacza leczenie. Ja jestem tylko antybiotykiem.
- Antybiotykiem? Dobre okre�lenie. One te� wal� na o�lep: i po chorobie, i po
cz�owieku.
Cisza. Potem mama powiedzia�a:
- Wybacz, Borys, ale ja nie mog� kocha�... antybiotyku.
- Dobrze - odpowiedzia� tata spokojnie. - Ale Alek zostaje ze mn�.
Mama nie odezwa�a si�. A po miesi�cu byli�my ju� tylko we dw�ch z tat�. Szczerze
m�wi�c, nawet nie od razu odczu�em zmian�. Mama ju� wcze�niej rzadko bywa�a w
domu - jest dziennikark� i je�dzi po ca�ej Ziemi. Tata jest w domu znacznie
cz�ciej, mimo �e raz albo dwa razy w miesi�cu wyje�d�a na kilka dni. A gdy
wraca, przywozi prezenty - zadziwiaj�ce rzeczy, kt�rych nie ma w �adnym sklepie.
Kiedy� przywi�z� mi �piewaj�cy Kryszta�. Malutka, siedmiocentymetrowa piramidka
z przezroczystego niebieskiego kamienia cicho, nie milkn�c nawet na sekund�,
wygrywa�a dziwn�, nie ko�cz�c� si� melodi�. D�wi�k kryszta�u zmienia� si�, gdy
m�y� deszcz, stawa� si� g�o�niejszy, gdy pada� na niego promie� s�o�ca; gdy
przysuwa�o si� kryszta� do metalu, zmienia� ton. Teraz te� �piewa swoj� wieczn�
pie��, szczelnie otulony w wat� i schowany w najdalszym k�cie szafy.
By�y te� lota�skie lustra i retskie rze�by - ulepieni z mi�kkiego r�owego
plastyku ludzie doro�leli, starzeli si�, spogl�daj�c to z u�miechem, to
pos�pnie.
Ale najlepszym prezentem by� pistolet.
Wtedy taty nie by�o prawie tydzie�. Chodzi�em do szko�y, bawi�em si� ze swoim
przyjacielem Miszk� o przezwisku Czingaczguk. Je�dzi�em z nim i jego rodzicami
do s�siedniego miasta, gdzie zaczyna�o si� �wi�to �miechu. Misza nawet nocowa� u
mnie kilka razy. Ale i tak by�o mi troch� smutno. I tata chyba to zrozumia�. Gdy
przyjecha�, nawet nic nie opowiada�. Pogrzeba� w torbie i wyci�gn�� ci�ki
metalowy pistolet. Przez chwil� trzyma�em go w r�kach, nie domy�laj�c si�, o co
chodzi. I dopiero gdy r�ka mi si� zm�czy�a i omal nie upu�ci�em broni, dotar�o
do mnie, �e to nie zabawka. Nie robiono by takiej ci�kiej zabawki, kt�r� mo�e
utrzyma� tylko doros�y.
- Nie strzela. - Tata odgad� moje pytanie. - Rozbi�em generator laserowy.
Kiwn��em g�ow�, pr�buj�c wycelowa�. Pistolet dr�a� mi w d�oni.
- Sk�d on jest, tato? - zapyta�em z wahaniem.
Tata u�miechn�� si�.
- Pami�tasz, kim jestem?
- Antybiotykiem! - odpowiedzia�em z gotowo�ci�.
- Zgadza si�. Teraz leczyli�my chorob�, kt�ra nazywa si� "kosmiczne piractwo".
- Prawdziwi piraci? - Wstrzyma�em oddech.
- Nawet zbyt prawdziwi.
Oczywi�cie, praca taty podoba�a mi si� nie tylko ze wzgl�du na niezwyk�e
prezenty. Podoba�o mi si�, �e m�j tata jest taki silny, silniejszy od ka�dego z
naszych znajomych. M�g� sam jeden podnie�� flaer, m�g� przej�� na r�kach przez
ca�y sad. Ka�dego ranka, bez wzgl�du na pogod�, zim� i latem, przez dwie godziny
trenowa� w sadzie. Ja do tego przywyk�em, ale ci, kt�rzy przychodzili do nas po
raz pierwszy i widzieli ojca, kt�ry melancholijnie podci�ga� si� na dw�ch
palcach lewej r�ki albo rozbija� w drzazgi grube deski, zamocowane w specjalnych
stojakach w naszym sadzie, byli bardzo zdziwieni. Gdy zauwa�ali, �e ojciec
porusza si� i zadaje ciosy z zamkni�tymi oczami, to wielu z nich zaczyna�o si�
dziwnie czu�. Ojciec w takich przypadkach �mia� si� i m�wi�, �e jego praca w
dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu procentach sk�ada si� z trening�w. A gdy po tym
wszystkim zadawano mu pytanie: jaki jest jego zaw�d? Ojciec weso�o rozk�ada�
r�ce: "Jestem antybiotykiem". Przez chwil� go�� przetrawia� to, co us�ysza�, po
czym ze zrozumieniem wykrzykiwa�: "Korpus Desantowy!"
Gdy si� obudzi�em, od razu wyjrza�em przez okno, jakby sprawdzaj�c, czy nie
przy�ni�o mi si�, �e tata wr�ci�. Ale wszystko by�o w porz�dku - w�r�d drzew
miga� szybki cie�. Tata trenowa� bez �adnej taryfy ulgowej z powodu nie
przespanej nocy. S�ycha� by�o g�uche uderzenia. S�u��cym za cel deskom nie by�o
lekko...
Podszed�em do wideofonu - ma�ego matowobia�ego panelu na �cianie. Z cich�
nadziej� wystuka�em d�ugi, wielocyfrowy numer. Kod planety. Kod miasta. Numer
wideofonu...
Ekran rozpali� si� bladoniebieskim �wiat�em, potem pojawi� si� napis: S�u�ba
��czno�ci serdecznie przeprasza. ��czno�� z planet� Tuan niemo�liwa z powodu
przyczyn technicznych.
Du�o mi przyjdzie z ich przeprosin... I co za sformu�owanie! Pewnie, je�li na
planecie trzeci dzie� trwa bunt i ci�kie czo�gi powsta�c�w strzelaj� do
przeka�nik�w, to mo�na to rzeczywi�cie nazwa� przyczyn� techniczn�. Tak samo jak
�mier� cz�owieka mo�na okre�li� "przewag� procesu rozk�adu nad procesem
syntezy".
Nacisn��em jeszcze kilka klawiszy i wyszed�em z pokoju. Teraz komputer co
pi�tna�cie minut sam b�dzie powtarza� wywo�anie. Zawsze z Arnisem dzwonili�my do
siebie osobi�cie, ale dzisiaj jest wyj�tkowa sytuacja. Chyba si� nie obrazi...
Prezent czeka� na mnie w kuchni. Na ma�ym stoliku przy oknie, przy kt�rym lubi�
je�� �niadanie. Obok dzbanka z kaw� i pokrojonego keksu.
Najpierw nala�em sobie kawy. Odgryz�em kawa�ek ciasta. I dopiero potem wzi��em
do r�ki szerok� metalow� bransolet�, le��c� na s�oiku z marmolad�.
Bransoleta by�a dziwna. Nie przypomina�a ozdoby ani tym bardziej jakiego�
sprytnego przyrz�du z wyposa�enia desantowca. Zwyczajna sp�aszczona rurka
szarego metalu. Bardzo ci�ka, wa�y�a prawie tyle, co pistolet. Na bransolecie
nie by�o �adnych guzik�w ani indykator�w, nie by�o nawet zamka. Chocia� nie...
By� jeden przycisk. Du�y, owalny, z tego samego metalu, co bransoleta. Przycisk
by� wci�ni�ty i niemal zlewa� si� z powierzchni� bransolety. Pr�bowa�em podwa�y�
go paznokciem, ale mi si� nie uda�o.
Niezrozumia�y prezent. Dopijaj�c kaw�, obraca�em w palcach ci�kie k�ko.
Bransoleta przesuwa�a si� troch� nier�wno, jakby w jej wn�trzu przelewa�a si�
rt�� albo toczy�y si� malutkie o�owiane kulki. A co, to mo�liwe... Ale jak j�
za�o�y� na r�k� - otw�r jest tak w�ski, �e nawet moja d�o� si� nie zmie�ci.
Wszed� tata. W samych slipkach, zlany potem. Wyj�� z lod�wki butelk� coli i od
niechcenia zaproponowa�:
- Pobiegniemy nad jezioro? Od�wie�ymy si�...
Czy ja jestem nienormalny, czy co? Dziesi�� kilometr�w przez las! Po takiej
trasie jedyne, na co b�d� mia� ochot�, to przele�e� reszt� dnia pod najbli�szym
drzewem.
- Nie... ja nie jestem antybiotykiem...
Dopijaj�c col� - trzema pot�nymi haustami - tata u�miechn�� si� kpi�co.
- No c�, w takim razie we�miemy flaer.
Drgn��em. I znowu pokr�ci�em g�ow�.
- Tato, nie mog�. Musz� si� dowiedzie�, co z Arnisem.
Ojciec ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. Co to takiego przyja��, desantowcy wiedz�
doskonale, nie na darmo tata nigdy nie zrz�dzi, p�ac�c rachunki za wideofon.
- Za jakie� dwie godziny po��czenie ju� b�dzie. Przeje�d�ali�my obok
przeka�nik�w, nic strasznego si� z nimi nie sta�o. Anteny s� ca�e, a
oprzyrz�dowanie nietrudno jest wymieni�.
Znowu popatrzy�em na ojca z zachwytem. Tak spokojnie o tym m�wi�, jakby jechali
samochodem na przeja�d�k�, a nie w pokrytych pancern� ceramik� bojowych
samochodach desantu. Zadziwiaj�ce! Planeta Tuan gwiazdy Belt. Niemal
czterdzie�ci kilometr�w �wietlnych od Ziemi. I m�j tata tam by�. Ratowa� ludzi.
Leczy� chorob� o nazwie "bunt".
- Tato, a co to takiego? - podnios�em bransolet�.
- Znak rozpoznawczy buntownik�w.
Wyja�nienie warto�ci prezentu to prawdziwa sztuka. Nie mniej wa�ne ni� wybranie
dobrego prezentu. Tata umia� zrobi� i jedno, i drugie. Teraz patrzy�em na
metalowe k�ko z du�o wi�kszym szacunkiem.
- A do czego ten przycisk?
- To co� w rodzaju sygna�u - tata wzi�� ode mnie bransolet� i teraz obraca� j� w
dw�ch palcach. - Do ko�ca si� nie zorientowali�my, ale to chyba co� w rodzaju
silnego jednorazowego nadajnika. Przycisk nale�a�o nacisn�� w krytycznym
momencie, po ranieniu b�d� wzi�ciu do niewoli. Sygna�: "Wypad�em z gry",
rozumiesz? Przycisk mo�na nacisn�� tylko raz.
Tyle to i ja zrozumia�em. W�a�ciciel bransolety sw�j sygna� ju� wys�a�...
- Zabra�e� bransolet� buntownikowi?
Tata skin�� g�ow�.
- A jak j� za�o�y�?
- Normalnie. Wsu� r�k� i bransoleta rozsunie si�. To metal z jednostronn�
podatno�ci�, tak samo jak m�j kombinezon.
Ju� mia�em j� za�o�y�, gdy nagle dotar�o do mnie, �e...
- Tato... a jak j� zdj��? Przecie� w drug� stron� si� nie rozci�gnie!
- Oczywi�cie, �e nie. Trzeba j� b�dzie przeci��. We�miesz pilnik, wsuniesz pod
bransolet� i w��czysz. A potem z drugiej strony. I otrzymasz dwie po��wki i
zapach spalenizny w powietrzu.
Tata zamilk�, a ja poczu�em, niemal fizycznie poczu�em, jego napi�cie. Je�li
tata pope�nia� jaki� b��d, to zauwa�a�em to od razu. Bardzo dobrze si�
rozumiemy.
- Dobrze, to ja biegn�... - Zrobi� nieokre�lony gest.
- Nad jezioro?
Tata skin�� g�ow� i zosta�em sam. Z ci�k� bransolet� w r�kach. Patrzy�em na ni�
i w �aden spos�b nie mog�em si� zdecydowa�, �eby wsun�� r�k� w metalowe k�ko.
Rozwi�zanie zagadki by�o w bransolecie...
Jak zdj�� j� z r�ki nie przecinaj�c? Nie niszcz�c oryginalnego prezentu?
Bardzo prosto. Wystarczy tylko...
Pokr�ci�em g�ow�. Nie.
Nie!
To by�o niemo�liwe. Na pewno wszystko by�o du�o prostsze. Bezpo�rednie
trafienie. Plazmowy �adunek rozrywa na cz�ci. I na poczernia�ej od gor�ca ziemi
zostaje tylko znak rozpoznawczy.
Pospiesznie, boj�c si�, �e si� rozmy�l�, w�o�y�em bransolet�. Okaza�a si�
niespodziewanie ciep�a - jakby utrzyma�a do tej pory p�omie� tamtego wystrza�u.
I nie taka znowu ci�ka. Dwa - trzy dni mo�na j� ponosi�.
Mieszkamy pod Irkuckiem. Do miasta jest ponad sto kilometr�w i nocami wida�
�wiec�ce si� iglice mieszkalnych wie� na horyzoncie. Czego nigdy w �yciu nie
chcia�em, to mieszka� w takim domu. Kilometr betonu, szk�a i metalu, bez sensu
wzbijaj�cy si� w g�r�. Jakby na ziemi ma�o by�o miejsca...
Nie ja jeden tak my�l�. W przeciwnym razie nie otoczono by ka�dego takiego
megapolis dwustukilometrowym pasem osiedli domk�w.
Przytulne domki i wielopi�trowe wille, przemieszane z k�pkami las�w i rzadkimi
lustrami jezior.
Szed�em �cie�k� prowadz�c� do domu Miszy. �cie�ka by�a wygodna, zbyt wygodna.
Dw�ch ch�opc�w, nawet biegaj�cych do siebie dziesi�� razy dziennie, nie
wydepta�oby takiej.
�cie�k� po�o�y�y roboty, na�laduj�c obraz idealnej le�nej dr�ki, umieszczony w
ich krystalicznej pami�ci. Uda�o im si� na medal.
Za ka�dym zakr�tem dr�ki, za ka�dym jej nieoczekiwanym wygi�ciem pojawia�o si�
co� absolutnie niespodziewanego. To po�r�d sosnowego boru kry�o si� malownicze
bagienko, otoczone wierzbami i wiklin�, to za ogromnym d�bem chowa�a si� malutka
polanka, pokryta soczyst� zielon� traw�. Rw�cy kamienisty potok przecina�
�cie�k� - nad nim �agodnym �ukiem wygina� si� male�ki mostek.
Po tej �cie�ce mo�na by�o chodzi� bez ko�ca - nigdy si� nie znudzi�o.
Pi�tnastominutow� drog� mija�o w jednej chwili.
Dom Miszy najbardziej przypomina �redniowieczn� twierdz�. Kwadratowy budynek z
szarego kamienia z niewysokimi wie�yczkami w rogach. Zapewne wymy�lili go
rodzice Miszy - s� archeologami i bardzo lubi� r�ne staro�ytno�ci.
Misza czeka� na mnie na progu. Nie dzwoni�em do niego, nie umawia�em si�, �e
przyjd�. Ale w tym, �e czeka�, nie by�o nic dziwnego.
Chodzi o to, �e Misza jest w�chowcem.
Mo�na by oczywi�cie znale�� jakie� �adniejsze s��wko, ale nie zmieni to istoty
sprawy. Miszka wyczuwa zapachy du�o lepiej ni� pies, nie m�wi�c ju� o cz�owieku.
Jego rodzice przeszli specjalistyczny kurs, �eby Misza urodzi� si� w�a�nie taki.
Ale on sam, wed�ug mnie, niezbyt sobie to ceni. Kiedy� wyzna� mi, �e czu�
jednocze�nie tysi�ce zapach�w to �adna przyjemno��. Przypomina to chyba troch�
kakofoni� melodii zagranych jednocze�nie... Nie wiem. Ja osobi�cie chcia�bym by�
w�chowcem i odgadywa�, �e id� do mnie przyjaciele, czuj�c w powietrzu ich
zapach.
Miszka pomacha� mi r�k�.
- Wr�ci� tw�j tata! - oznajmi�.
Kiwn��em g�ow�. Czasem, gdy Miszka ma dobry humor, lubi pochwali� si� swoimi
zdolno�ciami.
- Tak. Mocno go czu�?
- Oczywi�cie. Spalenizna, paliwo czo�g�w i materia�y wybuchowe. Bardzo silne
zapachy... - Miszka na chwil� si� zawaha�. - I jeszcze pot. Zapach zm�czenia.
Roz�o�y�em r�ce. Wszystko si� zgadza, mister Sherlock Holmes.
- Idziemy si� k�pa�?
- Nad jezioro?
- Nie, za daleko. Do Tolka, na basen.
Nasz przyjaciel, siedmioletni Tolek Jarcew, ma najwi�kszy basen w okolicy.
Pi��dziesi�t metr�w na dwadzie�cia - powa�na sprawa.
- Chod�my.
I wtedy Miszka zauwa�y� na mojej r�ce bransolet�.
- A to co, Alek?
- Prezent od taty.
- Co to jest, Alek?
Miszka powt�rzy� pytanie, jakby nie s�ysza� moich s��w.
- Prezent. Znak rozpoznawczy buntownik�w na planecie Tuan.
- Tw�j tata stamt�d wr�ci�?
Miszka patrzy� na bransolet� z niezrozumia�ym przestrachem. Jeszcze nigdy go
takim nie widzia�em.
- Co z tob�?
- Nie podoba mi si�.
Przeszy�a mnie nieoczekiwana my�l.
- Miszka, co mo�esz o niej powiedzie�? Pow�chaj! Przecie� mo�esz!
Skin�� z lekkim wahaniem, jakby pr�bowa� i nie m�g� znale�� pretekstu, �eby
odm�wi�.
- Dezrastw�r - powiedzia� po minucie. - Bardzo staranna obr�bka. Nic nie
zosta�o... I troch� ozonu.
- Zgadza si� - potwierdzi�em. - Buntownika, kt�ry nosi� bransolet�, spalono
plazmomiotem.
- Wyrzu� to �wi�stwo, Alek - poprosi� cicho Miszka. - Nie podoba mi si�.
- No co� ty... tata mi przywi�z� bransolet� z desantu...
Miszka odwr�ci� si�. Powiedzia� g�ucho:
- Nigdzie z tob� nie p�jd�, Alek. Do jutra.
Znalaz� si� m�drala. Po prostu zazdro�ci mi i tyle. Pewnie... M�j tata jest
antybiotykiem.
Sam poszed�em k�pa� si� do Tolka. Tam moja ambicja nieco si� uspokoi�a. Ch�opiec
wys�ucha� mojej opowie�ci z zapartym tchem, a p� godziny p�niej ju� biega� w
towarzystwie takich samych ch�opaczk�w i bawili si� w desantowc�w. Gdy wyszed�em
z basenu i leniwie wyciera�em si� r�owym r�cznikiem, zza domu - spi�trzenia
ogromnych plastykowych kul w stylu modern - dobiega�o: "Jeste� zabity, �ci�gaj
bransolet�!"
Mimo woli u�miechn��em si�. Nowa gra, z jej g�o�nymi okrzykami i og�uszaj�cymi
wystrza�ami z "blaster�w", na dwa, trzy dni zak��ci spok�j wszystkim s�siadom. I
to wszystko moja wina... A mo�e powinienem powiedzie� Tolkowi, �e desantowcy
walcz� cicho, jak Indianie?
Gdy przyszed�em do domu, komputer wideofonu ci�gle powtarza� sygna� wywo�ania.
��czno�ci z planet� Tuan nadal nie by�o.
Tat� znalaz�em w bibliotece. Siedzia� w swoim ulubionym g��bokim fotelu,
niespiesznie kartkuj�c ksi��k� "Nie ma pokoju w�r�d gwiazd". Na ok�adce by�
helikopter, rozwalaj�cy si� na kawa�ki bez jakiejkolwiek widocznej przyczyny.
Lekko przechyli�em g�ow� - obraz drgn�� i zmieni� si�, przechodz�c w drug� faz�.
Teraz gwiazdolot by� ca�y, a w jego bok, gdzie� pomi�dzy g��wnym reaktorem a
�luzami dla za�ogi, uderza� bladoniebieski promie�. Tata czyta�, udaj�c, �e mnie
nie zauwa�y�. Odwr�ci�em si� i po cichu wyszed�em z biblioteki. Je�li tata wzi��
si� za stare kosmiczne ksi��ki wojenne, to znaczy, �e mia� z�y nastr�j. Pewnie
nawet antybiotykowi czasami jest smutno.
W swoim pokoju, siedz�c na ��ku, przez minut� zastanawia�em si�, co b�d� robi�.
Na stole le�a�a niedoczytana "Saga ognia i wody", stara ksi��ka wyproszona od
ojca Miszki, archeologa. Papierowe strony by�y postrz�pione i zalane
przezroczystym plastykiem, ok�adki nie mia�a w og�le, ale czytanie dzi�ki temu
tylko bardziej interesowa�o. Druga wojna �wiatowa pojawi�a si� przede mn� w
kompletnie nieoczekiwanym uj�ciu. Zreszt�, nigdy nie zna�em zbyt dobrze
historii...
Mia�em jeszcze jedno zaj�cie - na dysku komputera trzeci dzie� czeka�y
niezrobione zadania z matematyki. Nie warto by�o ich odk�ada�, wyk�adowca m�g�
lada dzie� sprawdzi� lekcje...
Ale zamiast wzi�� ksi��k� albo si��� przed terminalem szkolnego komputera,
powiedzia�em:
- W��czy� telewizor. Wiadomo�ci o powstaniu na Tuanie z ostatnich sze�ciu
godzin.
Na �cianie delikatnym �wiat�em rozjarzy� si� ekran telewizora. Zamigota�y
zmieniaj�ce si� b�yskawicznie kadry. Telewizor przesiewa� ponad trzydzie�ci
ca�odobowych program�w, wy�awiaj�c wszystkie informacje, w kt�rych by�
wymieniony Tuan. Po kilku sekundach poszukiwanie zako�czy�o si�.
- Dwadzie�cia sze�� program�w. ��czny czas trwania - osiem godzin, trzydzie�ci
jeden minut - oznajmi� oboj�tny mechaniczny g�os.
- Zacznij od pierwszej - poleci�em, siadaj�c wygodniej.
Na ekranie zamigota�a plansza kana�u rozrywkowego i przerywnik programu "Wiktor
Show". M�czyzna wygl�daj�cy na playboya pomacha� rado�nie r�k� i powiedzia�:
- Witajcie! Co si� tak zamy�lili�cie, jak powsta�cy przed przybyciem Korpusu
Desantowego?
Podporz�dkowuj�c si� niewidocznemu re�yserowi gruchn�� homeryczny �miech.
- Zdj��! - rzuci�em z niezrozumia�ym dla samego siebie wstr�tem.
Zabrzmia� triumfalny sygna� kana�u rz�dowego. Pojawi� si� widok ogromnej sali.
Stoj�cy przed mikrofonem m�czyzna m�wi�:
- Wydarzenia na Tuanie u�wiadomi�y nam konieczno�� zachowania finansowania...
- Prze��czy�.
Ekran wype�ni�a g�sta ciemno��. Z mroku powoli wyp�yn�� miodowo��ty dzwon.
Zabrzmia� mocny d�ugi d�wi�k. Program informacyjny "Spojrzenie".
Dzwon rozp�yn�� si�, zmieniaj�c si� w ludzkie oko. �renica powi�kszy�a si�,
sta�a si� przezroczysta. Wida� by�o kontury transporter�w, ludzi z broni� w
r�kach. Znajomy g�os Grigorija Newsiana - s�ynnego reporta�ysty - powiedzia�:
- Jeste�my na Tuanie, pierwszej planecie gwiazdy Belt. Tragedia, rozgrywaj�ca
si� w tym cichym spokojnym �wiecie poruszy�a chyba ka�dego...
Le�a�em i s�ucha�em. O ekstremistach rw�cych si� do w�adzy na Tuanie. O
podst�pnie wci�gni�tych do buntu mieszka�cach. O desantowcach, kt�rzy ryzykuj�c
�ycie przywracali porz�dek.
- Niekt�rzy mog� nazwa� przest�pstwem u�ycie przez desantowc�w broni. Ale czy
nie dwakro� bardziej przest�pcze jest wci�ganie do politycznych rozgrywek
nastolatk�w, dzieci? - pyta� Newsian. - Po stronie buntownik�w walczyli
dwunastoletni ch�opcy. Dano im bro�, rozkazano si� nie poddawa�.
Poczu�em z�o��. To pod�o��. Moi r�wie�nicy - a wi�c w�r�d nich m�g� by� Arnis. I
jemu mogli rozkaza� nie poddawa� si�...
- Nikt z buntownik�w, powtarzam, nikt si� nie podda�. W sytuacjach
beznadziejnych strzelali do ko�ca, a potem rozrywali si� granatami. Dla
wszystkich jest chyba jasne, �e taki fanatyzm nie jest mo�liwy bez hipnozy...
- Wy��czy� - zakomenderowa�em, przewracaj�c si� na plecy. Le�a�em patrz�c w
sufit. Chyba najlepsze, co mog� zrobi�, to po�o�y� si� spa�. Zam�wi� spokojn�
muzyk�, �agodnie cichn�c� i niezauwa�alnie przechodz�c� w szelest deszczu. A na
rano, na pobudk� - co� dziarskiego, z temperamentem...
Pisn�� wideofon. Oznajmi� uprzejmie:
- Po��czenie zostanie zrealizowane za dwadzie�cia sekund.
Zerwa�em si�. Rzuci�em si� do ekranu. Stan��em przed okr�g�ym okiem kamery.
Po��czenie za dwadzie�cia sekund...
Setki, a mo�e tysi�ce kilometr�w ode mnie anteny stacji ��czno�ci szykowa�y si�,
by wys�a� w g�r�, w kosmos, moje wywo�anie - zminimalizowany do milisekund
zakodowany sygna�. Wisz�cy gdzie� nad planet� na stacjonarnej orbicie
przeka�nik-automat przejmie pa�eczk�, przeka�e przemodulowanym laserowym
promieniom wiadomo�� na mi�dzygwiezdny przeka�nik - kul� o dwukilometrowej
�rednicy, obracaj�c� si� po niezale�nej oko�os�onecznej orbicie. Tam,
przet�umaczony na j�zyk grawitacyjnych impuls�w, w��czony do jednego pakietu z
tysi�cem innych wiadomo�ci, sygna� zostanie pos�any we Wszech�wiat. W kosmosie,
w pobli�u gwiazdy Belt, przyjm� go anteny miejscowej stacji. I ca�y proces
zacznie si� w odwrotnej kolejno�ci.
Na ekranie szmaragdowym �wiat�em b�yska�o uspokajaj�co: "Prosz� czeka�". Bez
obaw. I tak czeka�em ca�y dzie�. Teraz nie odszed�bym od ekranu do rana.
Ekran o�y�. Przez chwil� obraz by� niewyra�ny, potem si� dostroi�. Na tle
wy�o�onej drewnem �ciany zobaczy�em zm�czon� kobiec� twarz. Matka Arnisa. Mia�a
na sobie surowy ciemny kostium. Zda�em sobie spraw�, �e subiektywny czas naszych
planet jest taki sam. Chyba nie wyci�gn��em jej z ��ka... I tak g�upio
wysz�o...
- Dzie� dobry... - zacz��em niezr�cznie. - Dobry wiecz�r.
Kompletnie wylecia�o mi z g�owy jej imi�. I czym usilniej stara�em si� je sobie
przypomnie�, tym bardziej zapomina�em.
Przez kilka sekund kobieta na ekranie wpatrywa�a si� w moj� twarz. Czy wideofon
pokazywa� przez ca�y czas niewyra�ny obraz, czy mo�e po prostu mnie nie
poznawa�a... Widzieli�my si� dwa albo trzy razy i tylko przez wideofon.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�a bez zdziwienia. - Jeste� Alik, przyjaciel Arnisa.
- Tak - potwierdzi�em uradowany. I nie wiadomo po co, doda�em: - Byli�my razem
na obozie sportowym w zesz�e lato.
Skin�a g�ow�. I przez ca�y czas patrzy�a na mnie w milczeniu. Dziwnie patrzy�a.
Oboj�tnie.
- Arnis nie �pi? - zapyta�em niepewnie. - Mo�e podej��?
Jej g�os sta� si� jeszcze bardziej bezbarwny:
- Arnisa nie ma, Alik.
Zrozumia�em. Zrozumia�em od razu mo�e dlatego, �e na przek�r dowodom rozs�dku
tak si� tego ba�em. Ale i tak zapyta�em, uparcie nie chc�c uwierzy�:
- �pi? Czy gdzie� wyszed�?
- Arnisa ju� nie ma - powiedzia�a, dodaj�c tylko jedno s�owo. Decyduj�ce. JU�
nie ma Arnisa.
- Nieprawda - us�ysza�em w�asny g�os. Zacz��em krzycze�, nie rozumiej�c, co
m�wi�: - Nieprawda! Nieprawda!
W�a�nie po tych s�owach rozp�aka�a si�.
Zawsze mnie przera�a, gdy doro�li p�acz� przy dzieciach. W tym jest co�
nienormalnego, sprzecznego z natur�. Od razu zaczynam si� czu�, jakbym nie mia�
racji, i m�wi� r�ne idiotyczne rzeczy, w rodzaju tego, �e si� poprawi�, nawet
je�li nie jestem niczemu winien.
Ale teraz nic mnie to nie obchodzi�o. Arnis, m�j przyjaciel, m�j najprawdziwszy
przyjaciel w ca�ym Wszech�wiecie, z kt�rym sp�dzili�my dwa miesi�ce na Florydzie
i nigdy ju� si� nie spotkamy, nie �yje. Zabito go. Na wojnie nie umiera si� na
gryp�.
- Prosz� mi opowiedzie�. Prosz� mi opowiedzie�, co si� sta�o - poprosi�em. -
Musz� to wiedzie�, koniecznie.
A w�a�ciwie dlaczego musz�? Dlatego, �e Arnis by� moim przyjacielem? Czy
dlatego, �e m�j tata jest antybiotykiem, kt�ry nie zdo�a� w por� wyleczy�
choroby?
- By� z powsta�cami - powiedzia�a cicho. Tak cicho, �e idiotyczna automatyka
wideofonu wyregulowa�a d�wi�k, przemieniaj�c szept w g�o�ny, niemal og�uszaj�cy
krzyk.
M�wi�a, nie przestaj�c p�aka�. A ja s�ucha�em. O tym, jak Arnis wyszed� z domu i
nie zd��y�a go zatrzyma�. Jak zadzwoni� do niej i nie kryj�c dumy o�wiadczy�, �e
wydano mu prawdziwy bojowy cekaem. I jak si� dowiedzia�a, �e powsta�com wydali
nie tylko cekaemy, ale i urz�dzenia powoduj�ce autodestrukcj� po �mierci
powsta�ca. I �e Arnisowi, chwa�a Bogu, takiego urz�dzenia nie dali - i ona
b�dzie mog�a go pochowa�. Arnis twarz ma spokojn�, b�lu nie czu�, promie�
neutronowy zabija b�yskawicznie. I ran prawie nie ma... tylko czerwona plamka na
piersi... gdzie go trafili... i r�ka... laserem...
M�wi�a i pewnie nie my�la�a, �e jestem z Ziemi. Z wielkiej planety, z kt�rej
zjawili si� desantowcy-antybiotyki. Kt�rzy zniszczyli powsta�c�w i ch�opc�w,
strasznie pragn�cych pobawi� si� prawdziwym cekaemem.
Na Florydzie te� lubili�my bawi� si� w wojn�.
Oczywi�cie, nie pami�ta�a, kim jest m�j ojciec. I mog�a patrzy� mi w oczy. A ja
nie mog�em. I gdy przesta�a m�wi�, ale dalej p�aka�a, odwracaj�c si� od
bezlitosnego oka telekamery, wyci�gn��em r�k� w stron� pulpitu i przerwa�em
po��czenie.
W pokoju zrobi�o si� ciemno i cicho. Tylko za oknem ko�ysana wiatrem ga��zka
g�adzi�a z cichym szmerem szyb�.
- �wiat�o! - zakrzycza�em. - Wszystkie �wiat�a!
Zap�on�y lampy, wszystkie, jakie by�y w pokoju. Matowe sufitowe plafony,
kryszta�owy �yrandol i nocne lampki o ciemnopomara�czowym �wietle, i stoj�ca na
stole lampa na cienkiej n�ce.
�wiat�o razi�o w oczy, ci�o na kawa�ki wisz�c� w pokoju cisz�. I cisza o�y�a,
podkrad�a si� do mnie, wpe�z�a mi w uszy. Nawet ga��zka za oknem przesta�a si�
ko�ysa�.
- Muzyk�! G�o�no! Wiadomo�ci! Program edukacyjny! G�o�no! Wszystkie programy
radiowe! G�o�no!
Cisza wybuch�a, znikn�a, przemieni�a si� w nico��. Grzmia�a kwadrofonia modern
rocka, z trzysekundow� przerw� nast�powa�y po sobie programy radiowe. Na
teleekranach wyja�niano subtelno�ci j�zyka w�oskiego, t�umaczono, jak nale�y
hodowa� orchidee, podawano ostatnie wiadomo�ci...
- Zostawi� wiadomo�ci! - zawo�a�em, pr�buj�c przekrzycze� harmider. - Wszystko
wy��czy�, zostawi� wiadomo�ci!
Kakofonia sko�czy�a si�. Z ekranu ju� znik�a znajoma nazwa planety. Teraz
pokazywano dymi�ce ruiny. Malutkie figurki ludzi w b�yszcz�cych ogniotrwa�ych
kombinezonach chodzi�y w�r�d betonowego kruszywa.
- ...ogromnej si�y. Rozwalony zosta� nie tylko budynek kostnicy, ale r�wnie�
pobliski kompleks szpitalny. Przedstawiciel si� bezpiecze�stwa o�wiadczy�, �e
nie wyklucza, �e by� to czyn terroryst�w. W�a�nie do tej kostnicy dostarczono
dwadzie�cia cztery godziny temu grup� zabitych powsta�c�w, kt�rzy wbrew zwyk�ej
praktyce nie wysadzili si� w powietrze, tylko zgin�li w walce.
Mign�� napis Wiadomo�ci z ostatniej godziny.
- Wy��czy� - poleci�em automatycznie. I popatrzy�em na bransolet�.
Co za wspania�y pomys� - urz�dzenie, kt�re wybucha po �mierci bojownika. Z
niewielkim op�nieniem, dwie, trzy minuty... �eby zab�jcy zd��yli podej�� do
cia�a. Urz�dzenie mo�e mie� wygl�d bransolety, kt�rej nie mo�na zdj�� z r�ki.
Wyposa�one w czujnik pulsu... materia� wybuchowy o pot�nej mocy... a jeszcze
lepiej plazmy w magnetycznej pu�apce.
Poza tym potrzebny jest op�niacz - na wypadek, gdyby bojownik walczy� w grupie
i natychmiastowy wybuch nie by� po��dany. Na przyk�ad przycisk, kt�ry po
naci�ni�ciu odk�ada wybuch na dob�. Nawet taki wybuch mo�e narobi� szkody nie
znaj�cemu tej tajemnicy wrogowi. Oczywi�cie, najlepiej, �eby g�upi wr�g zdj��
bransolet� i zabra� j� w charakterze pami�tki. Je�li da swojemu synowi - te�
b�dzie nie�le.
�ci�ga�em bransolet� z ca�ych si�. Ale rurka, kt�ra tak �atwo uleg�a, gdy
wsuwa�em w ni� r�k�, nie drgn�a.
Pr�bowa�em podwa�y� j� �rubokr�tem, rozszerzy� i zerwa�. Ale i to si� nie
uda�o... Bransolet� robili m�drzy, znaj�cy si� na rzeczy in�ynierowie. Zapewne
tylko oni umieli j� zdj��.
W bezmy�lnej w�ciek�o�ci zacz��em szarpa� bransolet� z�bami. I poczu�em lekki
przyjemny zapach.
Jak mog�em pomy�le�, �e Miszka wyczu� zapach ozonu po kilku godzinach od
wystrza�u? Ozon, trzyatomowa moleku�a tlenu, jest jednym z najbardziej
nietrwa�ych zwi�zk�w. Za to wydziela si� przy pracy aparatury elektronowej i
magnetycznych pu�apek utrzymuj�cych plazm�.
W moj� r�k� wpi�a si� �mier�. Straszna, ognista �mier�, nie maj�ca zamiaru
pu�ci� swojej ofiary. Ale nagle przesta�o mnie to przera�a�.
�mier� nie by�a moja, by�a przeznaczona dla Arnisa. Tata przywi�z� j� mnie, nie
wiedz�c, co robi. Niewiarygodny zbieg okoliczno�ci sta� si� sprawiedliwy dzi�ki
swej niewiarygodno�ci.
Powoli, jak we �nie, podszed�em do drzwi. Mi�kki w�os dywanu... ch��d
drewnianych stopni...
Pchn��em drzwi sypialni taty. I wszed�em do pokoju, w kt�rym spokojnie spa�
zm�czony antybiotyk.
Siadaj�c w fotelu u wezg�owia ��ka, jeszcze nie wiedzia�em, co zrobi�. Obudz�
ojca, przysn� z opuszczon� na zimn� bransolet� g�ow�, czy posiedz� chwil� i
p�jd� do lasu, jak najdalej od domu? W zasadzie nie by�o �adnej r�nicy.
Ale tata si� obudzi�.
Lekko zeskoczy� z ��ka, nieuchwytnym ruchem zapali� �wiat�o. Nieco si�
rozlu�ni�, gdy mnie zobaczy�, i natychmiast st�a� znowu. Pytaj�co uni�s� brwi.
- Tatku, ta bransoleta jest min� z mechanizmem zegarowym - powiedzia�em niemal
spokojnie. - Nie b�d� ci tego d�ugo t�umaczy�. Ale tak jest na pewno. Wybuchnie
po up�ywie dwudziestu czterech godzin od �mierci swojego pierwszego
w�a�ciciela... mniej wi�cej. Nie pami�tasz, kiedy go zabito?
Nigdy nie widzia�em, �eby tata tak strasznie poblad�. Chwil� p�niej ju� sta�
obok mnie i zdziera� bransolet� z mojej r�ki.
Zawy�em. Bardzo mnie zabola�o i by�o mi przykro, �e m�j m�dry tata robi tak�
g�upi� rzecz.
- Tato, jej si� nie da zdj��. Przecie� to ch�opi�cy rozmiar... Tato, nie
pami�tasz, czy on nie mia� pieprzyka na lewym policzku?
Tata spojrza� na zegarek. I podszed� do wideofonu. My�la�em, �e chce gdzie�
zadzwoni�. Uderzeniem r�ki rozbi� drewnian� �ciank� z lewej strony ekranu. I
wyci�gn�� z male�kiego zag��bienia pistolet z d�ug�, l�ni�c�, je��c� si�
ciep�oodwodami luf�.
I wtedy poczu�em strach. Desantowcowi, trzymaj�cemu w domu bro�, grozi�o
wykluczenie z Korpusu Desantowego i wysoka grzywna. Gdyby bro� zosta�a u�yta -
wi�zienie.
- Tato... - wyszepta�em, patrz�c na pistolet. - Tato...
Tata chwyci� mnie i przerzuci� sobie przez rami�. Pobieg� do drzwi. Nic nie
m�wi� - pewnie nie by�o ju� na to czasu. A potem biegli�my przez sad.
Potem tata skoczy� do kabiny flaeru i zacz�� wystukiwa� na pulpicie program
szybkiego po��czenia. Mnie rzuci� na tylne siedzenie, chwil� p�niej rzuci� tu
r�wnie� pistolet i apteczk�.
- We� podw�jn� dawk� �rodka przeciwb�lowego - poleci�.
Mimo strachu omal si� nie roze�mia�em. �rodek przeciwb�lowy przed wybuchem
plazmowego �adunku? To tak jakby polowa� ze scyzorykiem na s�onia.
Ale wyj��em dwie malutkie jasnoczerwone ampu�ki. Rozgniot�em je w pi�ci,
zacisn��em palce i poczu�em, jak lekarstwo mro�nym zimnem wessa�o si� przez
sk�r�. Troch� mi si� zakr�ci�o w g�owie.
A tata kierowa� flaerem, lecieli�my z maksymaln� szybko�ci�. Za przezroczyst�
kopu�� kabiny wy�o rozcinane powietrze. Czy�by my�la�, �e gdzie� zdo�aj� nam
pom�c? Zd��� pom�c?
Flaer zahamowa�. Zawis� w powietrzu. Pisk forsowanych silnik�w przeszed� w cichy
pomruk. Wisieli�my na nocnym niebie, dwoje ludzi w male�kiej skorupce z metalu i
plastyku.
- Jeste�my nad jeziorem - powiedzia� tata i niezrozumiale wyja�ni�: - Nad lasem
nie mo�na, mn�stwo zwierz�t by zgin�o. A zwierz�ta nie s� niczemu winne.
Co� naciska� na pulpicie, wystukuj�c nieznane mi polecenia. Z niezadowoleniem
zapiszcza� blok bezpiecze�stwa i kopu�a kabiny powoli si� odchyli�a. Kilometr
nad ziemi�!
G�adzi� nas ch�odny nocny wietrzyk. Lekko pachnia�o wod�. I ozonem, przekl�tym
ozonem - nie od bransolety oczywi�cie, od pracuj�cych silnik�w.
Tata przeszed� na tylne siedzenie. Flaer lekko si� zako�ysa� i zobaczy�em na
dole migocz�ce lustro wody.
- R�k�! - zakomenderowa� ojciec.
I ja pos�usznie po�o�y�em r�k� na burcie kabiny. Tata usiad� obok mnie, ca�ym
cia�em przyciskaj�c mnie do oparcia siedzenia. Wzi�� mnie za r�k� - moje palce
uton�y w jego d�oni. Taty d�o� by�a bardzo zimna. I twarda jak tkanina
kombinezonu ochronnego.
- Nie b�j si� - powiedzia� tata. - I lepiej nie patrz. Odwr�� si�.
Wstrzyma�em oddech. Os�ab�em. Zrozumia�em, �e teraz nie uda mi si� poruszy�.
Nawet nie b�d� m�g� si� odwr�ci�.
Tata wzi�� pistolet. Czu�em jego palce jeszcze przez chwil�. A potem w ciemno�ci
b�ysn�� o�lepiaj�cy bia�y promie�.
Nigdy wcze�niej nie zna�em prawdziwego b�lu. Ca�y b�l, kt�ry wcze�niej czu�em,
by� tylko przygotowaniem do tego - jedynego, prawdziwego, nie do zniesienia.
Takiego, kt�rego cz�owiek nie powinien nigdy pozna�.
Tata uderzy� mnie w twarz, wp�dzaj�c krzyk z powrotem w p�uca. Zawo�a� rw�cym
si� g�osem:
- Wytrzymaj! Nie tra� si�! Wytrzymaj!
Nie mog�em nawet zamkn�� oczu, b�l zmusza� powieki do otworzenia si�, a cia�o do
wygi�cia w bolesnym skurczu. Widzia�em swoj� d�o� w r�ce taty. I dziwny, �a�osny
strz�p w miejscu swojego nadgarstka. I srebrzyst� bransolet�, spadaj�ca z tego
strz�pu w d�, do jeziora.
Min�o pi�� sekund, nie wi�cej. Kabina zacz�a si� zamyka�, a tata nacisn�� na
pulpicie klawisz "03" - natychmiastowy lot do najbli�szego punktu medycznego. I
wtedy na dole co� b�ysn�o - przeszywaj�cym, gor�cym, pomara�czowym �wiat�em. Po
chwili flaerem zatrz�s�o. I zauwa�y�em, jak na czerwonopomara�czowe lustro
jeziora opada wielometrowa, utkana z pary i bryzg�w fontanna.
Tata jak zwykle mia� racj�. Nad lasem czego� takiego nie mo�na by�o robi�,
wiewi�rki mia�yby si� z pyszna. A zwierz�ta przecie� nie s� niczemu winne...
M�wi si�, �e im mocniej ludzie kochaj� zwierz�ta, tym bardziej kochaj� ludzi.
Oczywi�cie do pewnej granicy. A poza ni� na odwr�t...
Ockn��em si� na stole operacyjnym. Le�a�em rozebrany, z przyssawkami czujnik�w
na ca�ym ciele. Do sto�u podchodzili coraz to nowi ludzie. Tata sta� w�r�d nich
w bia�ym medycznym kitlu i co� m�wi� p�g�osem. Lekarze pochyleni nad moj� r�k�
te� rozmawiali:
- Zadziwiaj�ce, �e palnik mo�e zostawi� tak� r�wn� ran�. Krwi prawie nie ma, jak
po laserze...
- Niemo�liwe, sk�d na Ziemi bojowy laser?
Kto� zauwa�y�, �e otworzy�em oczy. Nachyli� si� do mojej twarzy, powiedzia�
uspokajaj�co:
- Nie b�j si�, przyjacielu, z r�k� wszystko b�dzie w porz�dku. B�dzie na swoim
miejscu. Tylko na przysz�o�� ostro�niej z narz�dziami... - I doda� odwracaj�c
si�: - Siostro! Centymetr sze�cienny analgetyku i... antybiotyk. Najlepiej
oktamycyn�, pi��set jednostek...
Za�mia�em si�. B�l si� nie zmniejszy�, przez ca�y czas �u� moj� r�k� rozpalonymi
t�pymi k�ami. Ale ja si� �mia�em, uchylaj�c si� przed mask� z otumaniaj�cym
zapachem narkozy. I szepta�em, szepta�em, szepta�em:
- Antybiotyk... antybiotyk... antybiotyk...