5205
Szczegóły |
Tytuł |
5205 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5205 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5205 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5205 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHA� �UKASZEWICZ
MISTRZ
Kiedy wysiada� z poci�gu na peronie podg�rskiej stacji,
wszystko, wszystko, ca�a natura zrozumia�a, �e nadszed�
wa�ny dzie�. Tylko ludzie niczego nie dostrzegli. A przecie�
wysiad� bardzo powoli, bo ubrany by� we frak z d�ugimi
po�ami, spodnie z lampasem i lakierki. Na g�owie mia�
cylinder, a w d�oni magiczn� r�d�k�. �eby zachowa�
incognito udawa�, �e jest odziany nieco inaczej. W sportow�
kurtk�, d�insy bez jedwabnych lampas�w, za� w d�oni zamiast
r�d�ki trzyma zielon� torb�. To jednak, co zmyli ludzkie
niedoskona�e zmys�y, nie zmyli zmys��w innych -
niepor�wnanie delikatniejszych. Bo c� ludzie, c� ludzie
mog� wiedzie�! Nie dostrzegli fraka i bia�ej kamizelki tak,
jak nie dostrzegaj� innych, stokro� wa�niejszych rzeczy.
Owszem, poznali �wiat od strony fizycznej, brakuje im jednak
wiedzy metafizycznej.
A tymczasem tak si� akurat sk�ada, �e wszystko, cokolwiek
jest, ma kilka poziom�w trwania - nie wszystkie si� w oczy
rzucaj�, nie wszystkie "tu jeste�my!" wo�aj� do ludzi.
Oto, na przyk�ad, kopi�c na g�rskiej �cie�ce jaki�
przypadkowy kamie�, kopiemy nic innego jak tylko cz�stk�
wielce szacownego bytu. Trwania niepor�wnywalnego, trwania
jak�e innego ni� nasze. Kto tylko zamachn�� si� porz�dnie i
but�w nie po�a�owa�, ten od razu wie, �e nie kopn�� nico�ci.
Ale �e kamienie przed kopniakami nie uciekaj�, uwa�amy je za
stuprocentowo martwe. Owszem, w por�wnaniu z �yciem
cz�owieka �ycie kamienia to na pewno co� innego. Racja
bezsprzeczna. Gdyby jednak kto� prowadzi� obserwacj� kamieni
nieco d�u�ej, cho�by przez drobne tysi�c lat, by� mo�e
przesta�by traktowa� te d�ugowieczne byty tak lekcewa��co.
Nie chodzi, rzecz jasna, o rozwa�ania geologiczne - chodzi o
to, by�my mogli prze�ledzi� takie tysi�cletnie dzieje dzie�
po dniu, godzina po godzinie. Wtedy ani kamie�, ani
obserwator nie mogliby udawa�, �e si� nie znaj�, nie
rozumiej�, �e s� sobie obcy.
C� to zreszt� tysi�c lat? Po dwakro� tyle zdarza si�
czasem jakiej� g�upiej sekwoi. Dopiero sto tysi�cy lat,
nik�y doprawdy epizod w skali obowi�zuj�cej zar�wno ska�y
osadowe, jak i wulkaniczne, mog�oby nauczy� nas
wsp�rozumienia. Poznaliby�my wtedy godzina po godzinie,
dzie� po dniu to, co jest istot� kamiennej egzystencji.
Inaczej spogl�daliby�my na poniewieraj�ce si� na g�rskich
�cie�kach kamienie. Sto tysi�cy lat to minimum - poniewa�
jednak �yjemy w zupe�nie innym tempie, jeste�my �lepi, nie
widzimy nic. Gdyby nie kr�tko�� naszego �ycia, pewnie ju� po
pierwszym milionie lat przekonaliby�my si�, �e podzia� na
materi� o�ywion� i nieo�ywion� jest podzia�em sztucznym.
Pospiesznie przeprowadzonym. Tak jest, trzeba si� tylko nad
tym g��biej zastanowi�.
C� wi�c mo�e my�le� kamie� w otch�aniach swojej
dostojnej cierpliwo�ci? Czy wspomina swe ogniste pocz�tki,
czy te� sw� kruszej�c� dojrza�o��? Czy zastanawia si� nad
swoim nieuchronnym zwietrzeniem, czy te� raczej wspomina
dzieci�cy, radosny okres formowania si� naszego globu? Kt�
mo�e to wiedzie�? Z pewno�ci� jednak �aden kamie� cierpliwy
nie zainteresuje si� tym, czy go w�a�nie kto� kopn��, czy
nie, bowiem zdarzenie takie jest dla kamienia-wiekownika
niezauwa�alne. My z kolei nie mo�emy dostrzec tysi�ca lat
tak wyra�nie jak on - minuta po minucie. Kiedy kopni�ty
kamie� rozpada si� na dwie po�owy, ka�dy z od�amk�w dopiero
po kilku stuleciach dochodzi do wniosku, �e co� si� sta�o.
Niepoj�te s� prawa natury - szepcz� w�wczas ma�e i wielkie
kamyki. Niepoj�te, niepoj�te! - �piewaj� piaski pustyni.
Tyle na temat minera��w. Nale�y by� ostro�nym, wystrzega�
si� pochopnych wniosk�w. Materia nieo�ywiona. Ha, ha!...
M�wmy raczej: szlachetny �wiat ska�. Ka�da z nich mo�e
niespodziewanie o�y�. Blok marmuru ostukiwany d�utem
mistrza, poddaje si� rezonansom. Kolejne uderzenia wprawiaj�
go w drgania, kt�re na zawsze pozostan� w pami�ci pos�gu. Bo
czym�e innym jak nie takim w�a�nie drganiem jest dziewiczy
wstyd Afrodyty kapitoli�skiej - rze�by z najlepszego okresu
staro�ytno�ci. O, jak�e wspaniale odkrywa Afrodyta swoj�
cielesno��! I jak�e wspaniale stara si� j� przed naszymi
oczyma os�oni�! Ka�dy kamie�, niechby nawet przez rze�biarza
abstrakcjonist� gwa�cony, b�dzie d��y� do u�wiadomienia, co
si� z nim dzieje, czy te� - co si� z nim wcze�niej dzia�o.
Co przyczyn� jest, co skutkiem. My, ludzie, r�wnie� mamy
takie, u�amek sekundy trwaj�ce intuicje - takie przeloty w
sfer� byt�w szybszych, dla kt�rych z kolei my jeste�my
skalnymi nieruchawcami. Kto wie, czy na nas, ludziach, nie
wykuwa si� jakich� napis�w albo czy nie dr��y w poszukiwaniu
z�ota. Nie tylko marmury podra�nione d�utem zmuszane s� do
wycieczek w g��b metafizyki. Czasem prosta, zwyk�a ska�a,
jaka� tam g�rzysta wynios�o�� deptana przez wycieczki, wpada
w rezonansowe zadumania, a nast�pnie szuka kontaktu z tak
obc� sobie sfer� naszego ludzkiego bytowania. Nic te�
dziwnego, �e tak doskonale wszystkim znany Giewont - szczyt
reprezentuj�cy na poczt�wkach ow� g�rsk� miejscowo�� -
natychmiast wyczu� zbli�anie si� mistrza.
Bo, prosz� wszystkich ska�, kamieni, �wistak�w i or��w -
mistrz mia� dar pojmowania tajemnic, przenikania czasu,
nicowania materii i ducha - rozumienia wszystkich i
wszystkiego. Nie darmo ubrany by� we frak, we frak!
Skalista g�ra st�kn�a. Czerwony Wierchy zawt�rowa�y.
Suchy Z�b spu�ci� swoimi piargami tysi�ce ma�ych kamyk�w,
kt�re, jako mniejsze i g�upsze od Z�ba, niczego jeszcze nie
zauwa�y�y. Od po�udnia nadci�ga�a granatowa burza. Ro�liny
zagorza�y ja�niej swoim utajonym, kirlianowskim �wiat�em.
�anie i byki przysiad�y, potok na chwil� przesta� p�yn��.
B�yskawica roz�wietli�a doliny i szczyty.
Mistrz st�pa� powoli, a otaczaj�ce go byty - pochodzenia
wulkanicznego, ro�linnego, zwierz�cego i ludzkiego -
poddawa�y si� jego falom psychoradowym - nad ka�dym z nich
zapala�o si� jemu tylko w�a�ciwe, przypisane czy to na
wieki, czy na dni kr�tkie - chybotliwe �wiate�ko. Ca�a
okolica budzi�a si� do my�lenia lub bezmy�lenia. A jedno i
drugie tak samo wa�ne. Jedno i drugie mistrz rozpoznawa�,
pozdrawia� i dalej przechodzi�. Taks�wki z postoju ko�o
dworca zatr�bi�y zgodnym ch�rem. Konie przy g�ralskich
bryczkach parska�y. Ludzie rozgl�dali si� z niepokojem.
Rozmowy usta�y i tylko znani z ma�om�wno�ci samotnicy
mamrotali co� pod nosem.
Mistrz zatrzyma� si� w domu wypoczynkowym "Halama" i do
p�nego wieczora ogl�da� telewizj�.
Nast�pnego dnia, kiedy jeszcze wszystko spa�o, wyszed� z
"Halamy" i drog� wzd�u� Bia�ego Potoku poszed� w g�ry.
St�pa� tak cicho, �e niezauwa�ony dotar� do ko�ca doliny i
dopiero kiedy kichn��, zosta� rozpoznany. Ogromny masyw
g�rski, kt�ry zwiesza si� nad Dolin� Bia�ego, drgn��. "Kto
tu? Kto tu?" - zaszumia�y lasy. "A kim my jeste�my, kim my
jeste�my?" - odezwa�o si� echo. Ciszej i autotematycznie.
Ale czy� nie jest konsekwencj� wszystkich innych pyta� to
pytanie podstawowe? Podobno jedynym spoiwem Wszech�wiata
jest poszukiwanie Siebie-Samego. zawsze Co� szuka swego
Czego�. W kosmosie trwa to tak d�ugo jak podr�
mi�dzyplanetarna, a u nas, na Ziemi, kr�cej. Mistrz
przystan��, rozejrza� si� i rzek� przyja�nie:
- To ty?
- To ja, to ja, to ja! - odezwa�y si� pionowe urwiska.
- A co s�ycha�?
- S�y... cha�! S�y... cha�! - zakaszla�a g�ra, by ukry�
swoje zmieszanie. Nikt jeszcze nie zada� jej takiego
pytania. Co s�ycha�? A dlaczego nie pytaj� o to Alp, Kaukazu
lub Karpat wschodnich? Co s�ycha�? Niedawno jeszcze trwa�y
g�rotw�rcze ruchy permu, a potem wszystko zala�o morze
triasowe, za� l�d to d�wiga� si�, to opada� - morze robi�o
si� raz p�ytkie, raz g��bokie. W kredzie dolnej wci��
jeszcze falowa�o. Wtedy powsta�am. Co s�ycha�? Fa�duje si�
Ziemia! Z po�udnia nasun�y si� p�aszczowiny, min�� okres
kredowy, nadszed� eocen, oligocen, miocen i plejstocen. Pora
ju� na dyluwium, lodowce ��obi� powierzchni�, osadzaj� si�
moreny, nadchodzi aluwium, uf... A teraz, uf...
- Co teraz? - spyta� mistrz.
- Raz... Raz... Raz... - powt�rzy�a g�ra. Szybko��, z
jak� trzeba by�o my�le�, m�czy�a j� bardzo. "Przyjd� za sto
lat" - chcia�a powiedzie�, ale czu�a, �e by�by to nietakt.
- A jak si� czujesz? - spyta� mistrz.
- Faa... Fatalnie! - hukn�o Co�, kt�re szuka Czego�.
Kwa�ne deszcze w�era�y si� w najg��bsze jaskinie.
- No, dobrze. Jutro zn�w przyjd�! - zawo�a� mistrz i
zacz�� schodzi� w stron� dolin.
Mg�a i pot sp�yn�y z czo�a g�ry. Wbity na jej szczycie
krzy� przes�oni�a ci�ka chmura.
Mistrz wr�ci� do miasta i postanowi� przyjrze� si�
najwa�niejszej tutaj i najd�u�szej ulicy.
"Ja nie wytrzymam - st�ka�a tymczasem g�ra - to ponad
moj� wytrzyma�o��! Kto to, co to?... Mo�e B�g? Ale czy jest
B�g? Czy to mo�liwe, �eby kontakt z Absolutem by� tak
kr�tkotrwa�y?"
- Trwa�y... Trwa�y - st�ka�y jej bracia i siostry od
Orawy po Spisz. A kiedy si� ju� rozgada�y, to ko�ca nie by�o
rozmowie:
- Co nagle, to po diable!
- Kiedy si� kto spieszy, to si� diabe� cieszy!
- Oj, tak! Oj, tak!
I wtedy z g�rskiej jaskini, nieznanej i jeszcze nie
odkrytej, wyskoczy� diabe�, od ucha do ucha u�miechni�ty.
Ten to dopiero mia� tutaj znajomo�ci. Nie na pr�no
przywl�k� si�, kuternoga, w te strony.
"G�ry s� bardzo zm�czone - zauwa�y� chytrze - och, nie
wolno ich tak m�czy�! Jeszcze si� rozpukn�, zanim nadejdzie
w�a�ciwa epoka. A skoro tak, to trzeba si� pozby� mistrza.
B�dzie to uczynek ze wszech miar moralny. I ekologiczny".
"Jestem obro�c� przyrody!" - zachichota� turlaj�c si� po
zboczu.
Nie wiadomo jak to si� sta�o, �e mistrz, kt�ry umia�
przem�wi� do wszystkich i do wszystkiego, skr�ci� raptem do
baru przek�skowego "Halniak". I oto on, on - prosz� sobie
wyobrazi� - nabra� nagle ochoty na piwo. Skutecznie wida�
kusi�a go do tego pi�kna barmanka, brunetka o tajemniczych
oczach i wielomownym - bo przecie� mistrz s�ysza� wszystko -
biu�cie. Po piwie mistrz posmutnia�. Piwo nie mia�o w sobie
ducha. Ot, kwaskowata substancja z lekk� gorycz�, wyt�oczona
z poddanego fermentacji s�odu. W�a�ciwie tylko nalepka na
butelce by�a smakowita i �adna, ale za to, nie wiadomo
czemu, przyklejona do g�ry nogami.
Nalepka na butelce czerwonego wina by�a przylepiona, jak
nale�y, ale nieco naddarta. Czemu naddarta? No, czemu?...
Wino mia�o ju� w sobie nieco ducha. Jakby zapowied�. Ciekaw�
zapowied�. A czego?... To ciekawy problem. Co� szuka Czego�.
"Jak si� czujesz?" - spyta�o wino. Mistrz milcza�.
"Doskonale" - odpowiedzia�o za niego wino. Mistrz milcza�.
"Bo widzisz - chwali�o si� wino - ja jestem jak ta woda, co
cierpliwie dr��y ska�y, a ty przecie� nie jeste� ska��,
cz�owiek to nie ska�a.." Mistrz zam�wi� drug� butelk� i sta�
si� jakby ni�szy. A g�os jego jakby cichszy. "Polecam mojego
kuzyna, Johnniego Walkera - m�wi�o wino - je�li ci brakuje
pieni�dzy, to ch�tnie po�ycz�".
Mistrz pi�.
O, nie! Nie! S� ludzie, kt�rzy nie powinni tego robi�.
Linoskoczkowie, prestidigitatorzy i pewien rodzaj poet�w, a
tak�e, co oczywiste, metafizycy!
Gdzie mistrz zgubi� tej nocy sw�j cylinder, gdzie podzia�
lakierki i frak, nie pami�ta�. Nawet r�d�ka, pomimo �e
zostawi� j� w "Halamie", te� znikn�a. No, c�, ka�demu mo�e
si� co� takiego przytrafi�. Oj, tak. Oj, tak!
Kiedy mistrz cz�apa� w ub�oconych butach na um�wione
poprzedniego dnia spotkanie, ca�a okolica dawno ju� nie
spa�a. Tury�ci moczyli nogi w potoku, dzieci goni�y si� z
wrzaskiem po �cie�ce. Rojno by�o i gwarnie. Monotonnie i
jednostajnie.
Mistrz stan�� w tym samym co wczoraj miejscu i zawo�a�:
- Jak si� czujesz?
G�os mia� schrypni�ty, oczy zaczerwienione.
Nie odpowiedzia�o mu nawet echo.
- Do diab�a, jak si� czujesz? - krzykn�� raz jeszcze.
�adnej odpowiedzi, �adnego znaku. Chmury sz�y nisko. By�o
jako� ciasno, szaro. I duszno.
Dwie emerytowane nauczycielki mijaj�c mistrza skrzywi�y
si� z niesmakiem. C� wi�cej czeka zgrabnych linoskoczk�w,
c� czeka tajemniczych prestidigitator�w, gdy stopy nie
trafi� na lin�, gdy palce nie potrafi� przerzuci� talii
kart?
Je�li dyrektor cyrku jest ludzki, mog� zosta� klownami.