5203
Szczegóły |
Tytuł |
5203 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5203 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5203 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5203 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz �omnicki
Spotkania teatralne
ZAMIAST WST�PU
Fragmenty rozmowy po pierwszej pr�bie czytanej Noego i jego mena�erii w Teatrze
Polskim
w Warszawie, 1970.
... By�o to ju� po wojnie. Od kilku dni toczy� si� w Krakowie proces Ewy Mandel,
skazanej
potem przez Najwy�szy Trybuna� Narodowy na kar� �mierci za ludob�jstwo. Na
wystawie
ofiar O�wi�cimia w kulturach s�du ogl�da�em ludzi, ich twarze, przypadkowo w�r�d
fotografii
pomordowanych rozpozna�em twarz ojca, zabitego w XI bloku w O�wi�cimiu.
Wszed�em na sal�. Na �awie oskar�onych siedzia�a m�oda kobieta, dobrze
zbudowana, o
jasnej karnacji � ju� nie pami�tam, ale chyba bujnych rudych w�osach, i patrzy�a
przed siebie
tak normalnie, z tak� w�a�ciwie oboj�tno�ci�, jakby to, nad czym si� tu ludzie
zastanawiali,
chc�c wymierzy� sprawiedliwy wyrok, aby dla �ywych, kt�rym uda�o si� przetrwa�
piek�o,
okre�li� tym wyrokiem ha�b� faszyzmu, jak� prze�y�a Europa � jej nie dotyczy�o.
Ta kobieta
by�a oboj�tna. W jej oczach tylko mo�na by�o dostrzec, �e ta normalno�� reakcji
graniczy z
t�pot�.
Wraca�em z tego procesu wstrz��ni�ty, gdy� po raz pierwszy ujrza�em wyra�nie
rezultat
ludzkiej katastrofy. Odczu�em to w sobie i w niej.
P�niej, po latach, pozwoli�o mi to napisa� scenariusz kr�tkiego filmu Ambulans,
dedykowany
w my�lach dzieciom palonym w krematoriach i Januszowi Korczakowi. Ale w�wczas
chodzi�em po ulicach, przypatrywa�em si� ludziom i nie opuszcza�o mnie zdumienie
� �e
mimo to wszystko, co si� sta�o, �ycie mo�e by� takie normalne.
... Potem ilekro� znalaz�em si� w�r�d ludzi szcz�liwych, m�odych, na ulicy, w
teatrze, w
szkole, powraca�o wspomnienie owej chwili, kiedy tu� przed wybuchem powstania
patrzy�em
na zachodz�ce s�o�ce i by�em przekonany, �e widz� je po raz ostatni.
Prze�y�em, jak wiele milion�w, i mog�em uczestniczy� w nowym �yciu. Stale by�a
we
mnie pami�� o tych, kt�rzy polegli.
... Trudno mi dzisiaj opisa� ten stan, w kt�rym pozostawa�em, b�d�c przecie�
wtedy cz�owiekiem
zaledwie dziewi�tnastoletnim. Ale w�a�nie jego wynikiem by�a �wiadomo�� tego,
czemu chcia�em jako� da� wyraz � protestowa�, m�wi� w nat�eniu o obowi�zkach
�ywych.
By�o to tak g��bokie i tak silne d��enie, a towarzysz�ce mu poczucie prawdy i
rzeczywisto�ci
tak dojmuj�ce, �e wszystko to pozwoli�o mi spojrze� na temat z odrobin� ironii.
Ironia ta dotyczy
nie tylko charakteru os�b nakre�lonych w tej dwuaktowej komedii, ale ca�ego
problemu
moralnego, kt�ry powsta� we mnie jako �w temat przewodni.
By� w tej ironii i m�j stosunek do jakiej� �nadnaturalnej woli objawionej�, z
kt�r� rzekomo
trzeba si� zgodzi�, a kt�ra jednym da�a ocalenie, a innym kaza�a zgin��. I nie
mog�o mi si� w
g�owie pomie�ci�, �e ja �yj�. By� w tym r�wnie� bunt przeciwko porz�dkowi lat
pogardy.
... Drodzy pa�stwo, czas wiele zatar� w moje pami�ci, ale jestem przecie� tym
samym
cz�owiekiem i moje dzisiejsze pragnienia wyrastaj� z tamtych pragnie�, z tamtych
d��e� i z
tamtych gorzkich do�wiadcze�.
... Wydaje mi si� i teraz, kiedy tak my�l� o tamtych czasach, �e szczypt�
realizmu by�
okraszony pomys� i wyb�r tematu o Noem i jego rodzinie.
Jest to przeci�tna rodzina i w�a�nie dlatego jej �ycie, jej problemy, ma�o��,
m�dro��,
grzech i bunt mog�y stanowi� materia� do wypowiedzenia si� o przysz�o�ci ludzi.
S� tam, w
tej sztuce, s�owa, kt�re m�wi Dalila: �Noe, jeste�my uratowani.�Ca�e te
dwadzie�cia dwa lata, kt�re dziel� nas od tamtych dni � to przecie� walka o to,
�eby�my
byli uratowani. Ta my�l o ocaleniu dzisiaj szczeg�lnie jest mi bliska. S�ysz�,
jak wymawia�a
te s�owa aktorka na prapremierze. Nie dziwcie si�, ze teraz, po przeczytaniu tej
sztuki
na pierwszej pr�bie, b�d� z napi�ciem oczekiwa� momentu, kiedy us�ysz� wasze
g�osy, zobacz�
wasze gesty.
... Moja m�odo�� powr�ci do nie na chwil�.
... Lubi� rodzin� Noego, ale i dzisiaj ironicznie si� do niej u�miecham.Pierwsze
lata
NA WIDOWNI
Prapremiera Noego i jego mena�erii odby�a si� na ma�ej scenie Starego Teatru
jesieni�
1948 roku. Gra�em w�wczas Puka w �nie nocy letniej w Teatrze im. S�owackiego (te
dwa teatry
by�y po��czone dyrekcj� Bronis�awa D�browskiego) i nie mog�em uczestniczy� ani w
pr�bie generalnej, ani w ca�ej premierze mojej sztuki. W ostatniej chwili jednak
w Teatrze im.
S�owackiego zmieniono repertuar i dzi�ki temu mog�em, ukryty za kulisami, w y s
� u c h a �
premiery Noego. By�em bardzo wzruszony � na nabitej po brzegi widowni wyczuwa�o
si� du�e
napi�cie, po pierwszej cz�ci dolecia�y mnie ogromne brawa. W czasie przerwy
chciano ze
mn� rozmawia�, szukano mnie, ale ja si� ukry�em. Odnalaz� mnie tylko Adam
Polewka. D�ugo
mi si� przygl�da� � trzeba pami�ta�, �e mia�em wtedy 21 lat i by�em po prostu
smarkaczem
� zanim zapyta�: �Kto pana wychowa�, panie?� Co� b�kn��em w odpowiedzi, �e niby
ja sam,
�e szko�a, �e teatr... Twarz Polewki, je�li tak mo�na powiedzie�, wyd�u�y�a si�
jeszcze bardziej
i powiedzia�: �No tak, panie... Trzeba by si� by�o kiedy spotka�.
Przerwa si� sko�czy�a, publiczno�� wr�ci�a na sal�. I to by�o w�a�ciwie
wszystko. Po drugiej
cz�ci nie s�ysza�em ju� takich braw, czu�em, �e publiczno�� jest wyra�nie
przeciw autorowi
� nie tyle z powodu niedostatk�w warsztatu dramaturgicznego, co koncepcji
rozwi�zania:
obrazoburstwa i buntu: Krakowskiej publiczno�ci nie spodoba� si� ko�cz�cy sztuk�
bunt
Noego przeciw Bogu. Dalszy ci�g zreszt� dopisa�o �ycie: w kazaniu proboszcza w
ko�ciele
Mariackim pojawi� si� passus przeciw Noemu i jego mena�erii. Na razie jednak,
wywo�ywany,
wyszed�em na scen� i dzi�kowa�em kolegom. Pami�tam, �e uca�owa�em d�o� Haliny
Miko�ajskiej
i to by�o wtedy dla mnie najwa�niejsze. Tym bardziej, �e cho� nas wywo�ywano, to
przecie� ja sztuki nie widzia�em.
W jaki� czas p�niej przeniesiono Noego na du�� scen� Starego Teatru: grano w
sobot�
oraz w niedziel�; popo�udni�wk� i wieczorny spektakl. Mia�em w�a�nie wolny
dzie�, postanowi�em
wi�c wybra� si� i zobaczy� ca��, nie ogl�dan� dot�d sztuk�. Przyszed�em do
teatru
wcze�nie, bardzo ciekaw wra�e�, kt�re mia�y mi towarzyszy� tego wieczoru. Nikt
nawet si�
nie domy�la�, �e moj� sztuk�, o kt�rej tyle si� w�wczas w mie�cie m�wi�o, po raz
pierwszy
obejrz� z publiczno�ci�. Unika�em spotkania z aktorami � interesowa�o mnie, jak
b�d� grali
bez �wiadomo�ci mojego udzia�u. Za kulisami by�o cicho, poszed�em na pi�tro, by
wej�� do
lo�y na balkonie. Tu tak�e czu�em si� skr�powany i niesw�j: widownia zacz�a si�
zape�nia�,
a ja, maj�c niewiele ponad 20 lat, nie chcia�em, �eby mnie rozpoznano jako
autora, nie chcia�em
narazi� si� na jakie� lekcewa�enie. Wyszed�em z sali i chodzi�em po korytarzu �
tam
czu�em si� bezpieczny, galeria by�a pusta.
To dziwne uczucie zasygnalizowa�o mi po raz pierwszy co� ca�kowicie nowego w
moim
�yciu. Ot� mia�em za chwil� zobaczy� co�, co w moim poj�ciu nale�a�o tylko do
mnie, cowynika�o z moich my�li i pragnienia podj�cia dyskusji na temat owych
niewyobra�alnych
praw, mog�cych da� cz�owiekowi mo�liwo�� selekcji rodzaju ludzkiego: jednych
odtr�caj�c
ku �mierci, drugich ocalaj�c dla �ycia. Nie zastanawia�em si� w�wczas nad
faszyzmem i jego
rasow� dyskryminacj� ca�ych narod�w. By�em pod wyra�eniem tego, co prze�y�em w
czasie
wojny, i wydawa�o mi si�, �e znalaz�szy si� szcz�liwie w�r�d �ywych, powinienem
upomina�
si� o tych, kt�rzy odeszli, sponiewierani, upodleni, zabici moralnie przed aktem
�mierci
fizycznej, pozbawieni nadziei, oderwani od swoich, w wielkim, ogarni�tym b�lem i
cierpieniem
t�umie � samotni. Podj��em temat Noego, kt�remu jego B�g, Jahwe, pozwoli� si�
ratowa�,
lecz kt�remu nie pozwoli� uprzedzi� innych o gro��cym kataklizmie. To by� m�j
utw�r.
Ja nim rz�dzi�em, wywo�ywa�em postacie, obdarza�em je m�dro�ci�, przebieg�o�ci�,
mi�o�ci�
i erotyzmem. W sztuce tej sportretowa�em nawet i wydrwi�em siebie samego,
modeluj�c posta�
Pasterza, porte�parole autora, s�dz�cego rodzin� Noego i samego patriarch�. I
bardzo lubi�em
moj� sztuk� � to, co wynik�o z ch�ci po��czenia wszystkiego, czym si�
przejmowa�em
na co dzie�, w czasie okupacji, kiedy dojrzewa�em i stawa�em si� cz�owiekiem o
wiele powa�niejszym,
ni� by to wynika�o z moich 16, 17 lat.
A prze�y�em wiele: wiadomo�� o utracie ojca, w kt�r� nie mog�em uwierzy�, dop�ki
si� to
definitywnie nie wyja�ni�o; widzia�em ob�z �mierci w P�aszowie, przy kt�rym
pracowa�em
jako robotnik kolejowy; po�egna�em na zawsze wsp�towarzysza pracy, kt�ry
przychodzi� do
roboty z obozu � nazywa� si� Rozenberg, by� zawsze ciep�o ubrany, jakby got�w do
dalekiej
drogi, kt�ra go w ka�dej chwili mog�a czeka�. Lubili�my si�. Opowiada� mi, co
si� dzieje w
obozie, dzielili�my si� jedzeniem. Ja przynosi�em z domu suchy chleb, on mia�
mena�k�, z
kt�r� chodzi�em do kolejowej sto��wki po troch� zupy, razem zbierali�my sk�rki i
resztki banan�w
wyrzucanych przez �o�nierzy z w�oskich transport�w udaj�cych si� na wsch�d.
Kt�rego�
dnia, bardzo wcze�nie rano � bo przychodzi�em do pracy na pi�t� � ujrza�em na
p�aszowskiej
rampie poci�g � transport z szeroko rozwartymi w ka�dym wagonie drzwiami. Po
chwili
nadesz�a kolumna wi�ni�w z obozu, znajduj�cego si� po przeciwnej stronie
jezdni. Zacz�to
�adowa� ludzi i plombowa� wagony. Nie jestem pewien, czy tak by�o naprawd�, czy
raczej
przywi�zanie i przyja�� sprawi�y, �e zobaczy�em wchodz�cego do wagonu
Rozenberga. Nigdy
wi�cej nie przyszed� do pracy, a wi�c to musia� by� on.
Nieraz wspomina�em go i my�la�em, kto jeszcze pr�cz mnie mo�e go wspomina�. Mo�e
matka � ale chyba ju� nie �y�a, by� zbyt stary. Mo�e bracia � chyba te� nie,
zgin�li. Widzia�em
przecie�, jak na Krzemionkach w 1942 roku wyprowadzano �yd�w z getta. Szli w
s�o�cu,
nios�c dobytek, nawet pierzyny, podtrzymuj�c starc�w � pewnie tam by�a rodzina
Rozenberga.
A wi�c pozosta�em tylko ja, niemy �wiadek zag�ady ludzkiego �ycia. My�li moje
cz�sto
wraca�y do niego � i do innych, kt�rych nie zna�em, a kt�rzy nad ranem w
P�aszowie
wsiadali do tego samego poci�gu. Nie wiedzia�em w�wczas, �e biel w wagonach to
by�y chlor
i wapno. Powiedziano mi o tym p�niej. Powiedzia� mi o tym Stanis�aw, stary
murarz, w kt�rego
brygadzie pracowa�em na torach w P�aszowie. Nie uwierzy�em. A� pewnego dnia,
wychodz�c
z magazynu, gdzie trzymali�my nasze kilofy, �opaty, kielnie i wiadra, stan��em
przed
poci�giem, kt�rzy zatrzyma� si� na stacji P�asz�w. Przed ka�dym wagonem tkwi�
gestapowiec
z psem. A z wagon�w wydobywa� si� j�k. Przez zakratowane drutem kolczastym
okienko u
g�ry wagonu towarowego, przed kt�rym sta�em, zobaczy�em ludzkie oczy i usta.
M�wiono do
mnie jakim� nieprzytomnym, przeszywaj�cym skowytem: wody... wody... Nic nie
mog�em
zrobi�. Zawiadowca stacji i kierownik rob�t, Austriak nazwiskiem R�nner,
przegoni� mnie
stamt�d. By� to akt pewnej ochrony wobec Polaka, kt�ry zbli�y� si� do tego
poci�gu �mierci,
czekaj�cego na odjazd do O�wi�cimia.
Tak wi�c przekona�em si�, �e takie poci�gi istniej�, a sta�o si� to w
najdziwniejszych okoliczno�ciach.
Rano, pami�tam, kiedy przyszed�em do pracy, czyta�em w owym magazynie
kolejowym S�owackiego � poemat W Szwajcarii, i by�em bardzo rozczarowany, bo
poemat
ten nie zrobi� na mnie �adnego wra�enia, nie odpowiada�a mi wcale jego
rytmiczno��, a rymyuzna�em za �le dobrane. Zacz��em notowa� na marginesie swoje
uwagi, a kiedy nadesz�a godzina
wyj�cia do pracy, natkn��em si� na rzeczywisty �wiat: poci�g: Takie by�y moje
do�wiadczenia.
By�o ich wi�cej, ale nie o to w tej chwili chodzi. Pami�tam tylko, �e �mier�
mojej babci, kt�ra umar�a mi na r�kach w naszym krakowskim mieszkaniu przy ul.
Kingi,
wyda�a mi si� czym� niezwykle prostym i zwyczajnym. Tak prostym i zwyczajnym w
por�wnaniu
z tym, co si� dzia�o wsz�dzie, �e nie mog�em uwierzy�, i� �mier� tak w�a�nie
wygl�da.
Nie umia�em jednak powiedzie� tego wprost, pisz�c i wspominaj�c. Mo�e by�em zbyt
niedojrza�y,
a mo�e ba�em si� prawdy o tym �wiecie, w kt�rym dojrzewa�em. Nie wiem. Szuka�em
rozwi�za�. Moja wyobra�nia kierowa�a si� ku odleg�ym czasom, kiedy brutalno��,
burzenie
miast, niszczenie ludzkich osiedli, rzezie niewini�tek by�y �atwiej
wyt�umaczalne ni� w
�wiecie, w kt�rym istnia� dom moich dziadk�w, moich rodzic�w � wprawdzie ju� bez
ojca i
dziewczyny, kt�ra obudzi�a we mnie jakie� nieznane wzruszenia, t�sknoty. Tak,
t�skni�em za
t� kole�ank� z Gimnazjum Handlowego w D�bicy i nie wstydzi�em si� sam przed sob�
� jako
robotnik kolejowy � przyk�ada� twarz do szyny biegn�cej w stron� Tarnowa i
patrze� w czasie
wschodu s�o�ca na odbijaj�ce si� w szynie �wiat�o, kt�re prowadzi�o mnie gdzie�
tam, w
kierunku, w kt�rym chcia�bym si� uda�. By�a to w�wczas moja tajemnica, nie
m�wi�em o
tym nikomu. A wi�c, szukaj�c w�asnej wypowiedzi trafi�em na Stary Testament i
odkry�em
mo�liwo�� spo�ytkowania w�tku Noego. Pisz�c, nie wiedzia�em wcale, jak bardzo
nasycam
t� rodzin� Noego zar�wno mieszcza�skimi cechami; z kt�rych drwi�em, jak i
mi�o�ci� i erotyzmem.
Poprzez to wszystko wypowiada�em si� sam.
By�em naprawd� szcz�liwy, mog�c konstruowa� akcj� � robi�em to tak, jak
przypuszczam,
�e robi to stolarz, sk�adaj�c krzes�o czy st�. Przykrawa�em r�ne sceny,
dodawa�em,
pracowa�em nad intryg�, dbaj�c przede wszystkim o jedno: aby w mojej sztuce kto�
bardzo
cierpia� i aby to cierpienie zamieni� w bunt. Tak powsta�a posta� Chama. Ka�dej
z postaci stara�em
si� zreszt� da� co� charakterystycznego � Dalili kobiec� uleg�o�� i grzech,
Semowi nie�mia�o��.
I tak kolejno stworzy�em ca�� galeri� moich w�asnych bohater�w. Byli oni
kompilacj�
lektury i �ycia, a tak�e mojej ch�ci, mojej naprawd� wewn�trznej potrzeby
wypowiedzenia
si�. Wydaje mi si�, �e najciekawsz� postaci� by� Noe, kt�rego d�ugo maskowa�em,
i mam
wra�enie, �e Noe sam nie wiedzia�, kim jest naprawd� � w ostatniej scenie z
Pasterzem zdziwi�
on nawet mnie, autora. Przestraszy�em si� tej sceny, kiedy j� napisa�em:
biblijny patriarcha
w moim wydaniu, ta moja w�asno��, ten czu�y ojciec i prawdziwy m�czyzna (mia�
kochanki
� bardzo mi to w nim imponowa�o!), sprzedaje rodzin� za �yk powietrza. By�em t�
scen� szczerze wstrz��ni�ty. I nie wiedzia�em, co z ni� pocz��. W ko�cu
zostawi�em j�, poniewa�
stwarza�a szans� dla Noego w scenie ko�cowej.
Jak wida�, �wiadom by�em moich autorskich praw, ale i niezale�no�ci istnienia
tych postaci
gdzie� poza mn�. Teraz mia�em si� przekona�, jak funkcjonuj� one w teatrze. I
to, co si�
sta�o, by�o moim najwa�niejszym prze�yciem tego okresu. Poczu�em si� zawiedziony
i rozczarowany.
Nie z powodu ma�ej ilo�ci widz�w, kt�rzy siedzieli tylko na parterze teatru. I
nie
z powodu gry aktor�w, moich, koleg�w. Sztuka by�a grana bardzo dobrze,
poszczeg�lne role
(w grali Wo�nik, Neubelt, Bednarska, Miko�ajska, Holoubek, �ody�ski oraz sam
re�yser
przedstawienia, Roman Zawistowski) mia�y sw�j klimat, budzi�y �yw� reakcj�:
widowni.
Moje spostrze�enia w czasie spektaklu koncentrowa�y si� g��wnie na tym, w jaki
spos�b ja
osobi�cie odbieram to wydarzenie � teatr, kt�rego powodem i form� sta�a si� moja
sztuka.
Siedz�c na galerii, w�r�d umieszczonych na balustradzie reflektor�w, rzucaj�cych
�wiat�o
na cudowne dekoracje i kostiumy Andrzeja Stopki � kt�ry deszcz zamieni� z�ote
sznury, metaforycznie
zaznaczy� korab unosz�cy na wodach uratowan� rodzin� patriarchy, ukaza� pi�kno
cia� na wp� rozebranych kobiet � mia�em uczucie, �e teatr, jego fizyczno��:
d�ugo��, szeroko��
i g��bia sceny, pozbawi�y moj� w�asno�� czy w�asno�� mojej wyobra�ni element�w
pewnej tajemnicy zwi�zanej z czym�, co m�g�bym okre�li� tylko jako nie znan� mi
okolic�
opisanego przeze mnie zdarzenia. Wszystko sta�o si� jakie� szalenie
jednoznaczne; �adnewej�cie i zej�cie aktora nie mia�o tej perspektywy, kt�r� tak
odczuwa�em, pisz�c. Ko�czy� si�
podest � ko�czy� si� temat postaci. A przecie� Noe przechodzi znad strumienia i
przynosi
�ryby nanizane na �oz�. Nie odczuwa�em, �e wnosi t� przestrze� i okolic�, w
kt�rej ukaza�
mu si� B�g. Owszem, by� bardzo czu�y dla Sema, powierza� mu tajemnic� ocalenia �
tak jak
napisa�em. Ale brakowa�o tej drogi, kt�r� przeby�. I po�owu, kt�ry si� uda�. I
rozmowy, jak�
odby�. I tak ka�da scena rozczarowywa�a mnie, nudzi�a. By�em przera�ony:
nudzi�em si�. Nie
ciekawi�o mnie, co si� stanie dalej. Chcia�em wyj�� � ale nie mog�em si� na to
zdecydowa�.
Ten wiecz�r mia� mnie przecie� zach�ci� do dalszej pracy! Tymczasem podzia�a�
odwrotnie.
Pomy�la�em: mo�e to dlatego, �e teatrowi trudniej jest przedstawi� tak odleg��
rzeczywisto��,
mo�e trzeba by�o napisa� to bardziej po prostu, u�ywaj�c fakt�w i zdarze�,
kt�rych by�em
�wiadkiem? Pogubi�em si�. By�o mi przykro i po sko�czonym przedstawieniu szybko
wyszed�em
z teatru.
Nieraz wraca�em my�l� do tego wieczoru. I coraz silniej gruntowa�o si� we mnie
przekonanie,
�e teatr operuj�cy tylko znakami i rodzajem szlachetnej stylizacji pozostawia
nas oboj�tnymi.
Natomiast teatr wywo�uj�cy maksymalne skupienie w sobie samym � poprzez akt
wydarzaj�cej si� przed nami akcji � anga�uje nas moralnie w to, co mamy os�dzi�
jako tre��
g��wn�, a nie form�, jak� si� pos�ugujemy. Uzna�em moj� sztuk� za utw�r
chybiony, przesta�em
si� interesowa� jej dalszymi losami. Jakie� by�o moje zdziwienie, gdy kt�rego�
popo�udnia
zadzwoni� telefon i odezwa� si� g�os wielkiego re�ysera z Pragi, Buriana, kt�ry
zapozna�
si� z tekstem sztuki i planowa� jej wystawienie w jednym z praskich teatr�w,
znanym z
jego s�awnych inscenizacji (Romeo i Julia za drutami, w obozie koncentracyjnym).
Ten wielki
artysta pyta�, czy mo�e przerobi� sztuk� i na kanwie tego, co napisa�em, zrobi�
przedstawienie,
w kt�rym braliby udzia� r�wnie� ludzie wsp�cze�ni, po prostu � partyzanci. Nie
dowierza�em.
Prosi�em, �eby jeszcze raz wyra�nie powiedzia�, o co chodzi. Powt�rzy�.
Powiedzia�em,
�e zastanowi� si�, poniewa� jestem niezwykle zaskoczony. Pod�wiadomie czu�em,
�e m�j tekst musia� dotrze� do wyobra�ni tego artysty, skoro chce go poprze�
osobistymi propozycjami.
Po paru dniach poproszono mnie, abym si� spotka� z kim�, kto przyjecha� z Pary�a
w celu
om�wienia opcji na przek�ad francuski. W rozmowie, jak� odby�em na ten temat z
t�umaczk�,
dowiedzia�em si�, �e robi to na zlecenie teatru Louisa Jouveta, kt�ry chce Noego
szybko wystawili.
Nauczony do�wiadczeniem, zapyta�em, czy zajd� jakie� zmiany w uk�adzie sztuki �
nie otrzyma�em jednak �adnej odpowiedzi. Kiedy podpisa�em opcj�, zaszed�em do
biura Zaiksu,
aby o tym poinformowa�. Tam dowiedzia�em si�, �e oko�o 16 scen w Polsce
chcia�oby
wystawi� moj� sztuk�. Troch� zaniepokojony tym wszystkim, poruszony gwa�town�
reakcj�
widowni, diametralnie r�n� pras� � obmy�la�em nowe opracowanie tekstu.
Poczyni�em
drobne poprawki nie maj�ce jednak zasadniczego wp�ywu na to, co ju� napisa�em, i
pe�en nadziei
na nowe teatralne rozczarowania postanowi�em sobie, �e wy�l� wsz�dzie ten tylko
tekst,
kt�ry ju� mam.
Tymczasem najwi�ksza niespodzianka by�a jeszcze przede mn�. Okaza�o si�, �e
sztuka nie
zosta�a zatwierdzona do szerszej eksploatacji, wycofano j� z repertuaru teatr�w
krajowych,
zawieszono pr�by w Pary�u. W jaki� czas p�niej spotka�em przypadkowo w poci�gu
cz�owieka,
kt�ry w rozmowie ze mn� rzuci� swobodnie: �A wie pan, �e to ja by�em w imieniu
naszej
ambasady u Jouveta i zdj��em pa�sk� sztuk�?� Z tych samych powod�w nie
przyst�pi� do
realizacji teatr w Pradze. Wtedy by�em zbyt niedo�wiadczony, by zrozumie�
zamykaj�c� si�
szans�, kt�ra oddali�a ode mnie na zawsze mo�liwo�� odpowiedzi na pytanie, czy
teatr mo�e
w pe�ni wypowiedzie� autora i czy autor mo�e si� w pe�ni zrealizowa� w teatrze?
Pytania proste, cho� wiele do�wiadcze� trzeba przej��, by doj�� do r�wnie
prostych odpowiedzi.
Pr�bowa�em walczy�. Da�o to �a�osne rezultaty.NA SCENIE
Czy chcia�em zosta� aktorem?
Czy chc� by� aktorem? Bo przecie� nim jestem, cho� przez wiele lat, nie mog�c
zapomnie�
o tym, �e istniej� r�ne dziedziny tw�rczej ekspresji, uwag� swoj� dzieli�em
mi�dzy
pragnienie wypowiedzenia si� poprzez utw�r dramatyczny a jego aktorsk�
realizacj�. I nie
wiem, co odpowiedzie� samemu sobie na pytanie: jak to si� sta�o, �e coraz
bardziej wrastam
w teatr jako aktor.
Szcz�liwi s� ludzie obieraj�cy jeden cel i konsekwentnie ku niemu d���cy. Wiele
biografii
potwierdza zasad�, i� takie zdecydowanie prowadzi do nieprzeci�tnych rezultat�w.
Czym�e
b�dzie wi�c moje �ycie, kt�re zacz�o si� od wej�cia do sali egzaminacyjnej w
Starym Teatrze,
gdzie stan��em przed komisj�, z kt�r� wi�za�em w�wczas zgo�a inne nadzieje?
Kiedy� opowiada�em ju�, jak szed�em tamtego dnia na egzamin, nios�c pod pach�
dramat
pt. Anio�, w przekonaniu, �e .stan� przed komisj� wy�awiaj�c� kandydat�w na
dramatopisarzy.
Na ulicy Wielickiej wszystkich przechodz�cych m�czyzn w��czano do oddzia��w
od�nie�ania
� rozdawano �opaty i trzeba by�o zabiera� si� do roboty. �o�nierz radziecki,
odpowiedzialny
za dostarczenie jak najwi�kszej liczby ludzi, od razu mnie wypatrzy�.
T�umaczy�em,
�e absolutnie nie mam czasu. Wy�mia� mnie: �C� to, czasu nie masz?� M�wi� na
to:
�Nie mam czasu, bo id� w�a�nie do teatru. Nios� dramat, tam na to czekaj�.� A
on: �Nie
szkodzi, odgarniesz troch� �niegu, potem zaniesiesz sw�j dramat.� O�wiadczy�em
mu wtedy,
�e jest to bardzo oryginalny dramat, nazywa si� Anio�, a w podtytule ma jeszcze
okre�lenie:
moralitet, i ju� chcia�em opowiada� tre��, rozgrywaj�c� si� na trzech planach �
w Niebie,
Piekle i na Ziemi... Dzi� jeszcze widz� twarz tego �o�nierza � te zdumione oczy,
rozdziawione
usta. �agodnie powiedzia�: �No ju� dobrze, dobrze, id� sobie.�
Wi�c poszed�em. Mia�em osiemna�cie lat i by�em kompletnym g�upcem, nawiedzonym
idiot�, kt�remu w dodatku wydawa�o si�, �e trafi do w�a�ciwej sali i w�a�ciwych
ludzi.
Tramwaje wtedy jeszcze nie je�dzi�y i troch� si� sp�ni�em. W Starym Teatrze
by�o bardzo
du�o m�odzie�y, oko�o 600 os�b. Nikogo nie zna�em. Widz�c, �e wszyscy ustawiaj�
si� przed
jak�� sal�, ustawi�em si� i ja, przekonany, �e tam w�a�nie egzaminuj�
dramaturg�w. Czyta�em
przecie� og�oszenie: �Studio przy Starym Teatrze otwiera kurs dramatu� itd. Nie
mia�em poj�cia,
�e potraktuj� mnie jako materia� na przysz�ego aktora.
Komisja, w kt�rej zasiadali m. in. tacy aktorzy, jak Zofia Ma�ynicz i Janusz
Warnecki (kt�ry
zreszt� podaje nieprawdziw� wersj� tego egzaminu), wys�ucha�a mojego wiersza pt.
Orze�,
upiornej poezji pisanej w ci�kich warunkach, przy �wieczce, na ulicy Kingi, pod
wp�ywem
tw�rczo�ci pani Hessel i pana Zielenkiewicza � poet�w, kt�rzy mnie nauczyli
sztuki pisania
wierszy (pan Zielenkiewicz by� m. in. autorem Lampy Aladyna). No wi�c
powiedzia�em
wiersz o Orle. Potem rozmawia�em z komisj� o Norwidzie � z pewno�ci� siebie
cz�owieka,
kt�ry sam sobie da�by z tego tematu doktorat. Nast�pnie da�em si� pozna� jako
znawca Goethego,
gdy� w�a�nie wtedy zajmowa�em si� poznawaniem obu cz�ci Fausta w t�umaczeniu
Czermaka. Moje my�li i uwagi, jakie rzuca�em, by�y prawdopodobnie dla komisji
niepokoj�ce,
w ka�dym razie poproszono mnie, bym opu�ci� �w pokoik (notabene bez okna) na
p�pi�terku
Starego Teatru i czeka� w domu na wyniki. Pami�tam, �e kiedy wychodzi�em,
ujrza�em
wyrazist� twarz ju� w�wczas �ysiej�cego Adama Mularczyka i pomy�la�em: �No, ten
to
na pewno aktor � nie dramaturg!�Czeka�em. W kilkana�cie dni p�niej otrzyma�em
kartk�: �Jutro prosz� si� zg�osi� .w
sprawie udzia�u w sztuce.� W moim m�odzie�czym pami�tniku napisa�em: �1 III 45.
Pi�tek.
Szumi� mi w uszach niedawno przeczytane s�owa: jutro w sprawie udzia�u w sztuce.
Jestem
oszo�omiony tym wszystkim. Od jutra prawdopodobnie zacznie si� droga mych
marze�.�
Oczywi�cie by�em przekonany, �e jestem wzywany jako dramaturg.
To nieporozumienie trwa�o jeszcze bardzo d�ugo. W ko�cu marca odby�a si�
premiera M�a
doskona�ego Jerzego Zawieyskiego, moja pierwsza premiera, w kt�rej wypowiada�em
jedno
zdanie: �Przez walk� podwy�sza si� �ycie cz�owieka i �wiata.� W pami�tniku
zanotowa�em,
i� �przywita�y mnie w ko�cu sceniczne deski�. Wmawia�em sobie jednak, �e to
statystowanie
w M�u doskona�ym jest dla mnie praktyczn� pr�b� rozwi�zywania problem�w
dramaturgicznych � cho� jednocze�nie, rzecz jasna, nasi�ka�em czym� co by�o ju�
pocz�tkiem
podporz�dkowania si� urokom przebywania na scenie. Ale to by�o bezwiedne, poza
�wiadomo�ci�.
Nieporozumienie trwa�o nadal. Pozwoli�o to zreszt� moim kolegom zakpi� ze mnie,
gdy przyst�powa�em do nowych pr�b � z Teorii Einsteina Cwojdzi�skiego w
re�yserii Juliusza
Osterwy. Andrzej Szczepkowski, przeczytawszy og�oszenie, w kt�rym wzywano mnie
na
pierwsz� pr�b� nowej sztuki, wzi�� mnie na bok i powiedzia�, �e jako dramaturg
b�d� musia�
prawdopodobnie wyja�ni� tam zebranym sam� teori� Einsteina. Czuj�c jaki�
podst�p, nie
wzi��em tego tak c a � k i e m serio, ale na wszelki wypadek zaj��em si� fizyk�
teoretyczn�.
Tymczasem pierwszymi s�owami, jakie wypowiedzia�em na pr�bie, w obecno�ci
Juliusza
Osterwy, Heleny Chanieckiej, Haliny Gallowej, Danuty Szaflarskiej i Jana
Ciecierskiego,
by�a do�� prozaiczna kwestia: �Maryniu, gdzie jest moja pi�eczka?�
Poniewa� poza mn� by�o jeszcze dw�ch koleg�w, kt�rych Juliusz Osterwa tak samo
pr�bowa�,
zrozumia�em wreszcie, �e chodzi o udzia� aktorski. I kiedy zosta�em wybrany, z
ca�ym
zapa�em odda�em si� pracy ju� w okre�lonym charakterze. W moim pami�tniku
notuj�: �12
IV 1945. Jestem w toku pr�b Teorii. Idzie mi nadspodziewanie ci�ko. Nie
my�la�em, �e tyle
kolizji z faktami wr�cz niewiarygodnymi rodzi si� debiutantowi przy wkroczeniu
na desk�
sceniczn�. Jestem z tego powodu mocno zapracowany. Wiosny, kt�ra si� rozsiada w
ka�dym
niemal miejscu, nie dostrzegam.�
W dwa dni p�niej mieli�my ostatni� pr�b� z Osterw�, kt�ry wyje�d�a� do
Warszawy, do
Arnolda Szyfmana. Pisz� i o tym: �14 IV 1945. Sobota. Pan Juliusz opuszcza nas.
Dziwnie
dla mnie pusto i czego� mi �al. Przyzwyczai�em si� do tego czarownego i tak
bystrego cz�owieka.
Zostali�my sami. Teoria za tydzie� b�dzie mia�a swoj� premier�. Daj Bo�e, abym
si�
nie zb�a�ni�.� Premiera odby�a si� 27 kwietnia. W pami�tniku zanotowa�em, �e
zwracano si�
do mnie jak do aktora. �By�em bardzo wzruszony, przyjmuj�c powinszowania
wszystkich,
�ma�ych i du�ych�. A starszy kolega Nader powiedzia�, �e mog� �w komedii bra�
prym�.
Oto, co z tego dnia prawdziwego startu na scenie chcia�bym utrwali� i zapisa�.�
Czy utrwali�em wszystko? Gdybym chcia� opisa� naprawd� te chwile, kt�re tak
dobrze
pami�tam, a o kt�rych w pami�tniku nie wspominam, to podkre�li�bym c i e k a w o
� �. Nie
mog�em si� doczeka�, kiedy wejd� na scen�. Tak reaguje chyba ka�dy amator �
odczuwa�em
jednak co�, czego dot�d nie zna�em: wiedzia�em, �e tam, na scenie; b�dzie mi
bardzo przyjemnie.
I teraz, po latach, wiem ju�, dlaczego tak czu�em. By�em dobrze przygotowany,
Osterwa po�wi�ci� mi du�o czasu. Robi�em wiele pr�b w dekoracjach
przedstawiaj�cych
mieszkanie, gdzie W�odek, kt�rego gra�em, �yje ze swoj� rodzin�; przychodzi�em
nawet
przed pr�bami i zapoznawa�em si� z ka�dym zakamarkiem pokoju, w kt�rym
rozgrywa�a si�
akcja. Chcia�em to teraz prze�y� z widzami, bardzo to mnie poci�ga�o. I
rzeczywi�cie, gdy
wszed�em na scen�, odkry�em co� niezwyk�ego sobie i na zewn�trz. Dzi� dopiero
wiem, �e
mia�em �wietne samopoczucie, stoj�c w tych kr�tkich spodenkach: gra�em m�odego
ch�opca i
by�em m�odym ch�opcem, nie musia�em si� niczego wstydzi�, by�em sob�. Ale w
prawdziwe
podniecenie wprawia� mnie widok ciemnego otworu scenicznego, a w nim
gdzieniegdzie tyl-ko refleks odbijaj�cego si� �wiat�a na fragmencie czyjej�
twarzy, r�k trzymanych na kolanach,
bia�ej koszuli. I nic wi�cej.
Pami�tam natomiast dok�adnie, �e by�o bardzo ciep�o - upa�. To ciep�o wytwarza�y
�wiec�ce
na mnie reflektory. Pami�tam je do dzi�: trzy w lo�y dyrekcyjnej na balkonie,
gdzie siedzia�em
raz p�niej na przedstawieniu mojej sztuki Noe i jego mena�eria, trzy z drugiej
strony.
Te punktowe reflektory zrobi�y na mnie wtedy najwi�ksze wra�enie. Jasne smugi
�wiat�a
omiata�y przestrze� sceniczn� pokoju, w kt�rym dokazywa�em jako W�odek. I mimo
�e
umia�em tekst �na blach�, chyba mi si� troch� zawr�ci�o w g�owie. Spojrza�em
wi�c w kulis�,
gdzie sta� s�awny inspicjent i sufler w tej sztuce � J�zef Daniel, starszy pan w
okularach,
kt�ry wracaj�c do domu po jednym kieliszku zawsze da mnie m�wi�: �Ksi��� Daniel
jestem�
� i stawa� na coko�ach krakowskich pomnik�w. Bardzo go lubi�em. I oto w tym
w�a�nie momencie,
kiedy potrzebowa�em jednego s�owa, kt�re wypad�o mi z pami�ci, patrz�c na pana
J�zefa Daniela, po raz pierwszy zrozumia�em naprawd�, �e cz�owiek jest samotny i
�e pomocy
mo�e szuka� tylko w samym sobie. Pan J�zef Daniel pokaza� mi na migi, �e ma
zaburzenia
�o��dkowe, ale �ebym by� spokojny on zaraz wr�ci. Chyba nawet powiedzia� to
przera�liwym
szeptem: �Zaraz wracam.� No wi�c zosta�em sam. Ale jako znawca teorii Alberta
Einsteina
oraz dramaturg � b�yskawicznie wynalaz�em jaki� substytut brakuj�cego tekstu i
dalej t�umaczy�em
Maryni skomplikowane zawi�o�ci fizyki, Mo�na powiedzie�, �e �art Andrzeja
Szczepkowskiego nie poszed� na marne.
Pisz� o tym wszystkim, bo pami�tam, �e gdy wchodzi�em w teatr, nigdy nie
opuszcza�a
mnie czujna uwaga skierowana na procesy zewn�trzne, w kt�re by�em w��czony,
mniej za�
zajmowa�em si� imitowaniem i na�ladowaniem. Stale pisa�em. Cho�by pami�tnik. I
cho� 7
pa�dziernika 1945 roku zanotowa�em: �Dzisiaj dosta�em �wiadectwo aktorskie. Mimo
�e odby�o
si� to skromnie, czuj�, jak donios�a by�a to chwila, i czuj� zarazem ca��
odpowiedzialno��.
Wszed�em w kadry aktorstwa polskiego i postaram si� da� wszystko dla
podniesienia
artyzmu i ducha w ukochanym przeze mnie teatrze� � bynajmniej nie czu�em si�
jednoznacznie
w owej, szcz�liwej przecie�, sytuacji m�odego cz�owieka, na kt�rego zwr�cono
uwag�.
Dowodem tego jest p�niejszy zapis: �11 V 1947. Niedziela. Pan Juliusz Osterwa
nie �yje.
Powiedziano mi, �e mam kr�tk� lini� �ycia. S�owianie dostali si� w r�ce
pierwszego dyrektora
(Bronis�aw D�browski). Poza tym smutek.�
Smutek? No tak � Osterwa. I rozstanie z Halin� M., kt�ra zostawa�a w Krakowie,
podczas
gdy ja, po zmianie dyrekcji w Starym Teatrze, przenios�em si� do Katowic. Ale
nie tylko to �
zn�w wyst�puje tu utw�r, kt�ry w�wczas pisa�em, dramat pt. S�owianie. A mia�em
ju� przecie�
osi�gni�cia aktorskie, o kt�rych � przynajmniej w �rodowisku teatralnym � sporo
si�
m�wi�o. Gra�em du�o. To z powodu zaj�� nie mog�em by� na cmentarzu na Salwatorze
podczas
pogrzebu mojego nauczyciela. Gra�em wtedy Ch�opca z deszczu w Dw�ch teatrach. I
nieraz, wchodz�c w tej sztuce na scen� i prowadz�c dialog z dyrektorem
D�browskim, kt�ry
gra� Dyrektora Teatru Ma�e Zwierciad�o, nie mog�em uwierzy� w jego kwesti�,
kt�r� wypowiada�
z jakim� dziwnym akcentem: �Pa�skie sztuki nie b�d� grane w �adnym teatrze
�wiata.�
Odpowiada�em pytaniem; �W �adnym teatrze �wiata?� I akcentowa�em to r�wnie�,
zdziwiony
� mniej mo�e jako Ch�opiec z deszczu, a bardziej jako ja sam, pragn�cy zobaczy�
swoj� sztuk� na scenie.
Popo�udniami bowiem uczy�em si� r�l, kt�re gra�em, w nocy za� pisa�em d�ugie,
niestrawne
dramaty � m. in. w�a�nie S�owian. By�a to zreszt� praca nie pozbawiona pewnych
konsekwencji:
musia�em bardzo du�o czyta�, przygotowywa� si� do tego, o czym pisa�em. Sam
wynajdywa�em lektury, �r�d�a i utwory zwi�zane z interesuj�c� mnie tematyk�. To
wtedy
prze�ledzi�em ca�� s�owia�sk� mitologi� � i zachwyci�em si� ni�. Podobnie
przestudiowa�em
�ycie Mickiewicza, pisz�c sztuk� Poeta redaktorem � z okresu jego redagowania
�TrybunyLud�w�. By�em zreszt� w kontakcie z profesorem Wiktorem Hahnem, kt�ry
patronowa� tej
mojej pracy i bardzo mnie do niej zach�ca�.
By� mo�e to wszystko, co w�wczas czyta�em, nad czym rozmy�la�em, to, jak
organizowa�em
swoj� wyobra�ni�, pozwala�o mi inaczej traktowa� s�owa w rolach, kt�re gra�em.
By�
mo�e w ten spos�b zwraca�em uwag� � nie tylko re�yser�w, ale krytyki i
publiczno�ci. Tak
wi�c to, co w wypadku innych mo�e by� �wiadomym wyborem albo konsekwentnie
realizowanym,
z g�ry zamierzonym celem, w moim wypadku zostawa�o mi powoli narzucone przez
samo �ycie. �ycie mnie okre�la�o i dla swoich dobrych cel�w stwarza�o mi szans�.
Coraz
bardziej zaczyna�em smakowa� w wypracowywaniu szczeg��w � w sensie
rzemie�lniczym; i
tak moje ambicje wypowiadania si� zosta�y ograniczone planem rzeczywistej pracy,
kt�ra
wyznacza�a tre�� ka�dego dnia mojego aktorskiego �ycia. Z pierwszego etapu
m�odzie�czej
emfazy; nie pozbawionej sk�din�d jakiej� g��bi ambicji, plan�w, zami�owania do
wielkich
czyn�w, t�sknoty za s�aw� � zacz��em si� przepoczwarcza� w cz�owieka, kt�rego
dobry los
wprowadzi� w ludzk� spo�eczno�� poprzez prac� wykonywan� pod okiem m�drych
wychowawc�w
i wielkich artyst�w, jak Osterwa, Andrzej Pronaszko, Edmund Wierci�ski,
Bronis�aw
D�browski, Janusz Warnecki.
W mojej �wiadomo�ci zachodzi�a pewna zmiana, kt�ra mia�a si� pog��bi� jeszcze w
czasie
moich p�niejszych studi�w re�yserskich. Wyra�a�o si� to, og�lnie m�wi�c, w
zainteresowaniu
technik� aktorsk�. Oczywi�cie jest to zagadnienie z�o�one, o kt�rym wiele by
mo�na pisa�.
Przecie� technika aktorska to nie tylko elementarne umiej�tno�ci w postaci
wypracowanej
dykcji, gestu, emisji g�osu i zapami�tywania tekstu. Prawdziwa technika to
umiej�tno��
zestrojenia wszystkich element�w w instrumencie i utworze zarazem, jakim jest
sam aktor.
Ale nie tylko jego cia�o! Tak�e jego pragnienie odkrywania p r a w. Praw, kt�re
istniej�, cho�
nie s� przez nas zauwa�ane. A to jest ju� praca bardziej skomplikowana,
wymagaj�ca wyczucia
stylu autora, chwili, w kt�rej si� to wykonuje, oraz wtopienia si� w nastr�j,
kt�ry towarzyszy
prze�ywanemu w s p � l n i e z widowni� opowiadaniu o jakim� cz�owieku.
Opowiadaniu,
kt�re staje si� �yw� rol�, opracowan� przez aktora.
Wiedzia�em ju�, �e tw�rczo�� aktora nie jest rezultatem natchnienia, lecz
skutkiem wcze�niejszych
przemy�le� i upiornie �mudnej pracy technicznej. Lata ca�e tak pracowa�em, aby
dochodzi� wreszcie do momentu, kiedy mog�em by� zadowolony: jak skrzypek, kt�ry
graj�c
koncert Paganiniego bez wahania skacze z pierwszej pozycji w dwunast� � i
wsz�dzie ton jest
czysty, z pizzicato przechodzi we fla�olet � i pizzicato jest ostre, a fla�olet
aksamitny, tak i ja
czasem zdo�a�em us�ysze� w moich ci�ko wypracowanych rolach t� w�a�nie lekko��
i
�piewno��. Lubi� ten okres w moim �yciu, cho� bardzo si� wtedy m�czy�em. To
okres Wieczoru
Trzech Kr�li, Snu nocy letniej, Szcz�cia Frania, Dw�ch teatr�w.
To mi�e wspomnienie, zapa� towarzysz�cy mi w pracy i sam� pracowito��
zawdzi�czam
mojej matce. Matce � nie ojcu. Ojciec chcia�, bym zosta� �o�nierzem. Z jego woli
zdawa�em
przed wojn� do Korpusu Kadet�w we Lwowie i na szcz�cie nie zda�em. W�tek
�o�nierski w
moim �yciu zako�czy� si� definitywnie uwag� pu�kownika WP, przewodnicz�cego
komisji
poborowej w Krakowie, w 1945 roku. Gdy nago przedefilowa�em przed komisj�,
oficer�w
przyjrza� mi si� i powiedzia�: �Id� pan do domu, i bez pana wygramy t� wojn�!�
Moja matka inaczej widzia�a przysz�o��. Inaczej przygotowa�a mnie do �ycia. Od
sz�stego
do osiemnastego roku �ycia par� godzin dziennie �wiczy�em na skrzypcach.
Wyrobi�o to we
mnie zami�owanie do pokonywania trudno�ci oraz da�o wiar� w mo�liwo�� uzyskania
efekt�w
pracy. Ta systematyczno�� w pokonywaniu kolejnych prog�w trudno�ci, zada�
pi�trz�cych
si� stale, przez tyle lat, by�a dobr� szko�� charakteru i dobr� metod�
mobilizowania
uwagi. A efektem stawa�o si� muzykowanie. Gra�em dobrze. Chwalono mnie. Ale
uczy�em
si� przecie� nie tylko gra�: interesowa�em si� literatur� muzyczn�, poznawa�em
kompozytor�w
i ich utwory, widzia�em wiele oper, s�ysza�em wielu wybitnych wirtuoz�w.
Wiedzia�em,
�e muzyka to nie tylko codzienna praca nad instrumentem, lecz wielka sztuka.
Sztuka, o kt�-rej Byron powiedzia�: �Muzyka jest rzecz� dziwn�.� Sztuka, kt�r�
Tomasz Mann nazwa�
�dwuznaczn��. Tak wi�c my�la�em o samej s u b s t a n c j i tre�ci muzycznych i
odnajdywa�em
j� � r�n� u r�nych kompozytor�w.
Z takim baga�em do�wiadcze�, z zami�owaniem do konstruowania akcji dramat�w
scenicznych,
zaniechawszy systematycznych do tej pory studi�w muzycznych, znalaz�em si� w
teatrze � w kt�rym mimo mojej niewiedzy o tym, czasem i niech�ci, a czasem nawet
i poczucia
krzywdy z tego powodu, mia�em zosta� aktorem.Ludzie i role
WYWO�A� TAK� CISZ�...
Czy byli�cie kiedy� op�tani urokiem osobowo�ci cz�owieka, kt�ry was uczy�? Je�li
tak, to
�atwo zrozumiecie to wszystko, o czym pisz�.
Jest wiosna 1945 roku. Krak�w. Zbli�a si� wiecz�r. Zakochany w swoim wielkim
nauczycielu,
szcz�liwy i spokojny � zapuka�em do drzwi mieszkania Juliusza Osterwy. Kto� mi
otworzy� i poprosi� do pokoju; kt�rego okno wychodzi�o na stare Planty
krakowskie, o�wietlone
okr�g�ymi lampami. Okno by�o otwarte, ale w pokoju panowa�a cisza � w tej ciszy
us�ysza�em
miarowe stukanie metronomu. Chwil� to trwa�o. P�niej pan Osterwa, kt�ry
sko�czy�
co� czyta� w fotelu, zatrzyma� wskaz�wk� taktomierza, przywita� mnie i
powiedzia�: �Czytam
Hamleta� A po d�ugiej pauzie doda�: �Nigdy go ju� nie zagram.�
Poprosi�, �ebym usiad� i ci�gn�� dalej, zapatrzony w wiosenne Planty: �W
Hamlecie jest
krzywda i zemsta. Spo�ecze�stwo, kt�re ucierpia�o wskutek wojny, jest otwarte do
przyj�cia
tych zagadnie� i dobrze by by�o to zagadnienie postawi� dzi� przed szerokimi
warstwami.�
Sko�czy�. Zapanowa�a cisza. Siedzieli�my naprzeciw siebie � on tw�rca nowego
programu
teatru spo�ecznego, dla kt�rego opracowa� Hamleta z uwzgl�dnieniem my�li i rad
Stanis�awa
Wyspia�skiego, i ja, kt�ry utw�r ten pozna�em dopiero przed miesi�cem.
Oto co zanotowa�em w pami�tniku, kt�ry w�wczas pisa�em: �Bo�e, jak ten cz�owiek
m�wi
� przecie nie spos�b jego czarowi si� oprze�. Co za sugestia, wiedza, duch,
konsekwencja.
Bezwzgl�dna dojrza�o�� artystyczna, rozbudzona do granic czynu i spo�eczno�ci �
gdy ten
cz�owiek m�wi, to pier� mu echem oddaje i taki z niej dobywa ton, �e si� jest
zupe�nie przyt�oczonym
� male�kim i niczym. Bardzo mi si� ten cz�owiek podoba i zarazem imponuje.�
Cytuj� dok�adnie to, co zanotowa�em w 1945 roku jako osiemnastoletni ch�opak,
znajduj�c
si� ca�kowicie pod urokiem swego nauczyciela.
Tego wieczoru m�wi� jeszcze o Dali, to znaczy kontynuacji Reduty � teatru, kt�ry
by�
dzie�em jego �ycia. M�wi� o sztuce, a jego s�owa, przepojone klimatem
Norwidowskiego
Promethidiona, do kt�rego zawsze powraca�, formowa�y ide� teatru w nowej,
powojennej
Polsce. Teatru, w kt�rym lud polski � robotnik, ch�op i inteligent �od�pocz��by�
na nowo.
Czyli rozpocz��by dzie�o swego tworzenia od nowa... I doda�: ;,W�odku � nazywa�
mnie
W�odkiem, gdy� tak mia� na imi� ch�opak, kt�rego gra�em w Teorii Einsteina
Cwojdzi�skiego,
kt�r� re�yserowa� u nas w Starym Teatrze � W�odku, obraz Wernyhora Matejki
znajduje
si� w Sukiennicach. Dowiesz si� tylko, kiedy go mo�na obejrze�.� Umilk�.
Przymru�y� powieki.
Jego szare, bardzo mi�e i bystre oczy o�ywi� delikatny b�ysk ironii, kt�ra
cechuje ludzi
dobrych i m�drych.
Natychmiast zorientowa�em si�, o co chodzi. Rano, podczas pr�by, mia�em �
w�a�nie jako
W�odek � wykona� �gest Wernyhory�. Tego wymaga�a akcja. Nie znaj�c w�wczas
obrazuMatejki, do czego dzi� si� przyznaj�, wykona�em jaki� bezczelny gest
�nowatora� znudzonego
powtarzaniem czego�, co si� ju� prze�y�o. Nonszalancko zaproponowa�em co� od
siebie.
M�j gest nie wywo�a� protestu pomy�la�em wi�c, �e si� uda�o. Teraz dopiero,
siedz�c w tym
pokoju, zrozumia�em delikatno�� i przyja�� Osterwy. Wola� mi zwr�ci� uwag� na
osobno�ci,
ni� o�mieszy� mnie w�r�d aktor�w. Mojego ojca gra� w tym przedstawieniu Jan
Ciecierski,
siostr� Danuta Szaflarska, Babci� Halina Gaflowa; a s�u��c� � Helena Chaniecka.
Do pokoju wbieg�a Marysia, jego trzyletnia c�reczka. Oczy Osterwy zmieniaj� si�.
Jest
ca�y poch�oni�ty c�rk�, kt�ra mu siada na kolanach. Marysia u�miecha si�, a ja
�egnam go i
wychodz�.
Ilekro� przechodz� Plantami przy ulicy Basztowej, bo teraz dopiero przypominam
sobie,
�e by�o to mieszkanie przy Basztowej � spogl�dam w to okno, za kt�rym wielki
aktor mia�
sw� ma�� pracowni�: tam, w tym pokoiku, u zarania naszej nowej rzeczywisto�ci
teatru, nauczy�
mnie s�owa �Dal�, czyli nauczy� widzie� i wybiega� w przysz�o��.
Jest teraz na tym domu tablica g�osz�ca, �e kiedy� tu mieszka�.
Po raz pierwszy w�yciu ujrza�em Juliusza Osterw� 9 lutego 1945 roku w Studio
Aktorskim
przy Starym Teatrze. Wszed� do sali wyk�adowej na drugim pi�trze, w asy�cie
Marii Dul�by,
Jerzego Ronarda Buja�skiego i jeszcze paru os�b. Wyk�ad by� bardzo interesuj�cy.
Osterwa
m�wi� o teatrze narodowym i narodowej literaturze. Cz�sto cytowa� Norwida,
S�owackiego.
Nagle zamy�li� si�. Zrobi�a si� cisza � i w tej ciszy rozleg�y si� s�owa
modlitwy Konrada z
Wyzwolenia. Siedzia�em wtedy obok Krystyny Sznerr, zachwycony g�osem i dykcj�
Osterwy.
S�owa ciche, ale sko�czone, ukazywa�y bogactwo i pi�kno naszej polskiej mowy.
S�ucha�em
�i jak jagody do kobia�ki zbiera�em ro�ne jej rozb�yski�. Osterwa wywo�a� tak�
cisz� i takie
skupienie, w jakim do tej pory nigdy nie uczestniczy�em.
Raz w moim �yciu by�em �wiadkiem wielkiej ciszy. By�o to w roku 1942 na Rynku
Krakowskim.
Sta�em w�wczas wmieszany w t�um u wylotu ulicy Siennej i widzia�em, jak stoj�cy
na cokole Niemiec rycz�cym pneumatycznym m�otem podwa�y� i str�ci� pomnik Adama
Mickiewicza. Ryk; �oskot rozwalaj�cego si� o cok� i bruk Rynku br�zu, a potem
wielka cisza.
Tak by�o wtedy na Rynku. Cisza panuj�ca na tej pierwszej lekcji w Studio by�a
milczeniem
wyra�aj�cym mi�o�� do ojczyzny i jej nowej, rozpoczynaj�cej si� historii. Cisza
ta m�wi�a
o rodz�cym si� uczuciu m�odych zwr�conym ku genialno�ci cz�owieka umiej�cego
wywo�a�
w nas takie uczucie.
W takim skupionym milczeniu siedzieli Stanis�aw Zaczyk, Andrzej Szczepkowski,
Irena
Babel, Marta Stebnicka, Ewa Pacho�ska, Halina Miko�ajska, Marian Cebulski,
Wiktor Sadecki,
Kazimierz Mikulski, Marian Friedman i wielu innych naszych koleg�w, b�d�cych
w�wczas
s�uchaczami Studia przy Starym Teatrze.
P�niej dopiero ujrza�em Osterw� na scenie. By�o to w Teatrze S�owackiego w 1945
roku
� gra� Prze��ckiego we wznowionej przez teatr Przepi�reczce �eromskiego.
By� mo�e czasy, w kt�rych �yjemy obecnie, lepiej przygotowuj� wej�cie aktora na
scen� �
poprzedza go popularno��, jak� uzyskuje poprzez przekaz masowy: film, radio,
telewizj�,
p�yty. W tamtym czasie jednak na scen� �wchodzili� tylko wielcy aktorzy. Samym
pojawieniem
si� potrafili wywo�a� skupienie i uwag� � podawali prawd� bez sztuczek
aktorskich,
umieli prowadzi� rol� w specjalnej dyscyplinie duchowej.
Tak te� wchodzi�; Osterwa. M�czyzna �redniego wzrostu, o ruchach spokojnych i
harmonijnych,
pe�nych wykwintu i umiaru. Je�li to prawda, �e gest jest zako�czeniem my�li,
gesty
Osterwy wyra�a�y wol� i skupienie. Gdy si� u�miecha� � lekko mru�y� oczy. By�o
to urzekaj�ce.
Pi�kno, kt�re wnosi� sob� Osterwa, i ten nieokre�lony urok jego wsp�obecno�ci
to ta-jemnica, kt�r� zabra� ze sob� na zawsze. W roli Prze��ckiego by� po prostu
czarodziejem. Jego mi�o��
do Smugoniowej i wyrzeczenie si� tej mi�o�ci nigdy ju� w p�niejszych kreacjach
innych aktor�w,
kt�rych ogl�da�em w tej roli, nie zosta�y wydobyte z tak� prostot� i tak po
ludzku.
Kreacja, kt�r� doskonali� przez dwadzie�cia lat, to �heroizm z lekkim komediowym
tonem�.
Jeden z pierwszych recenzent�w, Franciszek Siedlecki, pisa�: �Da� na scenie typ
cz�owieka
nowoczesnego, unikaj�cego patosu, chowaj�cego swe najg��bsze uczucia i
zamy�lenia
pod mask� lekkoducha, a okazuj�cego sw� duchow� moc jak b�yskawic� w chwilach,
kiedy
go do tego duszna atmosfera wypadk�w zmusza.�
�A na dnie co� dla Polski zosta�o� � doda� po prapremierze sam autor.
Legendy g�oszono o tej roli. Przypominam sobie, co mi opowiada� kto� o Henryku
Modrzewskim,
dawnym redutowcu, a po wojnie aktorze teatr�w ��dzkich. Gra� on z Osterw� w
Przepi�reczce, jeszcze przed wojn�, rol� geografa Buka�skiego, a poniewa� by�
cz�owiekiem
dociekliwym (niezale�nie od powa�nego wykszta�cenia, kt�re posiada�), zarzuci�
Osterwie, �e
jako Prze��cki nie kocha Smugoniowej. Osterwa poradzi� mu, by zaprosi� na
przedstawienie
kt�r�� ze swych znajomych pa�, kt�ra by � jako widz � rozstrzygn�a jego
w�tpliwo�ci. Modrzewski
zaprosi� kuzynk� � �adnej innej kobiety nie zna�. Po przedstawieniu, w obecno�ci
Osterwy, zwr�ci� si� do niej i zapyta�: �Prawda, �e Prze��cki...� � nie
doko�czy� pytania, gdy�
jego kuzynka, pod wra�eniem kreacji Osterwy, stwierdzi�a: �On j� uwielbia.�
Zapanowa�a
chwila milczenia. Osterwa lekko zmru�y� oczy, a Modrzewski zawo�a�: �To
nieprawda. Nieprawda!�
Znowu cisza. �To nieprawda� � upiera si� Modrzewski i poprawia cwikiery. �Heniu
� zwraca si� wreszcie do niego sam Osterwa � kogo ty grasz?� �Buka�skiego.� �A
czy geograf
Buka�ski powinien wiedzie�, �e Prze��cki kocha si� w Dorocie Smugoniowej?�
�Nie!�
�Tote� ty nie wiesz o tym.� �Ale jak pan to robi?� � zapyta� po chwili zdziwiony
Henryk Modrzewski.
Istotnie, Osterwa tak mia� opracowane sytuacje, �e w obecno�ci profesor�w w
�klasie� �
bo rzecz dzieje si� w klasie wiejskiej szko�y � by� swobodny i nikt z obecnych
nawet si� nie
domy�la�, �e jest w izbie, gdzie milcz�co porozumiewa si� dwoje zakochanych
ludzi. Wiedzia�
o tym jedynie widz. Jak Osterwa uzyskiwa� tak� czysto�� narracji? Oto przyk�ad.
W
scenie przyjazdu ksi�niczki, kt�ra zatrzymywa�a swoj� bryczk� przed szko��,
Osterwa bardzo
sugestywnie zwraca� si� ku oknu, a kiedy inni profesorowie podbiegali do okna,
on sam
przystawa� i zwraca� si� ku Smugoniowej. Zaj�ci obserwowaniem przyjazdu
ksi�niczki, w�a�cicielki
Por�bian, profesorowie nie zauwa�ali zalotnego spojrzenia, jakim Osterwa
obejmowa�
siedz�c� w �awce Dorot� Smugoniow�. D�ugo patrzy� na ni�, a ona na niego. By� to
zachwyt
m�czyzny i mi�o�� kobiety. Ale uczucia te by�y ich tajemnic�, by�y ukryte przed
otoczeniem.
Dlatego geograf Buka�ski o nich nie wiedzia�. Nie m�g� wiedzie�. Oto przyk�ad
precyzji, z jak� Juliusz Osterwa budowa� plan re�yserskiej partytury i z jak�
tworzy� swoje
wielkie role.
Nieraz my�l�, jakie to szcz�cie, �e ostatnie dwa lata jego bycia wplot�y si� w
pocz�tek naszego
trzydziestolecia i wyrobi�y w jego uczniach zami�owanie do rzetelnego rzemios�a.
W
naszych pogl�dach, postawach, nawet w nowatorstwie, kt�re dzi� reprezentujemy,
jest jak
gdyby zawarta my�l o wiecznej idei narodowej sceny i o tradycji realistycznego
aktorstwa
polskiego, kt�r� przenosimy na grunt wsp�czesny. Rozwijaniu tego procesu,
tworzeniu go
wielu z nas po�wi�ca swe �ycie.
Umar� 10 maja 1947 roku w Warszawie. By�em na jego ostatnim wyst�pie. Gra�
w�wczas
Fantazego, na tej samej scenie w Krakowie, gdzie widzia�em wszystkie
przedstawienia Przepi�reczki.
W akcie IV wchodzi� na scen� i m�wi�: �Rzecznicki, jestem trup.� By�a to jedna z
najsmutniejszych scen, jakie kiedykolwiek ogl�da�em. Ta scena, wibruj�ca
zjadliwym ��d�em
ironii � stawa�a si� scen� walki o �ycie, kt�re na naszych oczach umyka�o. Nie
pomaga�y zastrzyki,
kt�re dawano tu� przed wej�ciem na scen�. Bardzo d�ugo nie mog�em uwierzy�, �e
zostali�my sami.DIAMENTY MELPOMENY
...To pierwsze �wi�to majowe po wojnie! Pami�tam ten dzie�. Pami�tam, �e
nazajutrz
Berlin si� podda�. Szli�my z kolegami i kole�ankami ze Studia przy Starym
Teatrze w Krakowie
w pierwszomajowym pochodzie ulic� Basztow� ku G��wnemu Dworcowi. By�a to raczej
form� manifestacji ni� pochodu. Na przodzie transparent Zwi�zku Artyst�w Scen
Polskich
i has�a pierwszomajowe. Tu� za transparentem szli aktorzy, kt�rych nazwiska
wypisuj�
dzi� ze szczeg�lnym wzruszeniem: Wanda Siemaszkowa, Mieczys�awa �wikli�ska,
Zofia Jaroszewska,
Jadwiga Baron�wna, Helena Chaniecka, Jadwiga Korecka, Alicja Matusiak�wna,
Kazimiera Szyszko�Bohusz oraz Wac�aw Nowakowski, Jerzy Leszczy�ski, J�zef
Karbowski,
Kazimierz Szubert, Tadeusz Bia�kowski, Eugeniusz Solarski, Kazimierz Opali�ski.
Wymieniam
ich tak, jak istotnie szli. Tu� za �wikli�sk� szed� pan Ludwik Solski.
Niepozorny,
szczup�y, siwy cz�owiek, o kt�rym ma�o jeszcze wtedy wiedzia�em, mimo �e gra� i
tworzy� na
scenach polskich ju� od 1875 roku. No c�, by�em m�ody i w przysz�o�ci dopiero
mia�em pozna�
przesz�o�� tych, z kt�rymi wyszed�em na ulic� w pierwszym po wojnie pochodzie
pierwszomajowym.
Solski u�miecha� si�, wznosi� okrzyki. Mia� bardzo mi�� wymow�. Zauwa�y�em to
ju� w
sztuce Rosjanie Simonowa; w kt�rej gra� z Siemaszkow� w Teatrze S�owackiego.
Jego s�owa
by�y pe�ne wdzi�ku, jak gdyby si� �mia�y � i u�miechni�te mia� oczy. Ten
czerstwy, dziewi��dziesi�cioletni
w�wczas cz�owiek bardzo mi si� podoba�. Trzyma�em si� jednak z dala i
nie podchodzi�em za blisko. Ba�em si�, �e mo�e mnie o co� zapyta�, a ja nie b�d�
umia� odpowiedzie�.
Ludzie stoj�cy na kraw�nikach i trotuarach wiwatowali na jego cze��.
Rozpoznawali
r�wnie� innych aktor�w. Owacjom nie by�o ko�ca. Na chwil� pobieg�em na ulic�
Lubicz, bo tam mieszka�a znajoma dziewczyna, kt�rej chcia�em pokaza� Solskiego
�na �ywo�.
Niestety, nie zasta�em jej w domu. Wr�ci�em szybko do pochodu, kt�ry zatrzyma�
si� na
Rynku Krakowskim � Solskiego jednak nie mog�em ju� odnale��. W Studio ukaza�a
si�
pierwsza studencka premiera. By�a to Niespodzianka Rostworowskiego, kt�r� Adam
Mu