5180
Szczegóły |
Tytuł |
5180 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5180 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5180 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5180 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Magdalena Lewa�ska-Kuypers
Samotno��
Magdalena Lewa�ska-Kuypers to pisarka mieszkaj�ca od 30 w lat w Niemczech. Wyda�a w Polsce powie�� "Wszystkie
moje kaczuszki" (Pr�szy�ski i S-ka 1999), a my go�cili�my j� na naszych �amach z zabawn� bajk� "Dziewanna" oraz
powa�niejszym, nastrojowym opowiadaniem "W du�skim porcie".
Kto� z p�aczem ku mnie z dna losu
Bezradn� wyci�ga r�k�!
Nie znam obcego mi g�osu,
Ale znam dobrze t� m�k�!
Zaklina, b�aga i wo�a,
Wi�c w mrok wybiegam na drog�
I nic nie widz�c doko�a,
Zrozumie� siebie nie mog�!
Boles�aw Le�mian, Samotno�� (fragment)
- Och, zasn�am przy telewizorze - pomy�la�a Izolda otwieraj�c oczy.
W pokoju panowa� niebieskawy mrok, jednostajny szum aparatu wskazywa� na to, �e wiatr zn�w zerwa� kabel od
anteny. Szybko siegn�a do przycisku. Nie lubi�a gdy to okno na �wiat traci�o swoj� przejrzysto��. U�wiadamia�o jej to
zawsze bezlito�nie, �e poczucie brania udzia�u w �yciu, poczucie kontaktu z innymi by�o tylko iluzj�. Jeszcze przed
chwil� otaczali j� ludzie, i nagle - ten szum i punkciki na ekranie jak szalej�ca w pustym stepie �nie�yca i ... nikogo...
Samotno��.
Lecz tym razem, gdy pochyli�a si� w stron� aparatu, wyda�o jej si�, �e szum by� inny ni� zwykle, nie tak jednostajny,
nawet punkciki zachowywa�y si� inaczej - do z�udzenia przypomina�y prawdziwe tumany �niegu.
Wpatrzy�a si� w ekran, nat�y�a s�uch. Ju� po chwili by�a pewna, �e s�yszy huk fal i wycie wiatru. Zza �nie�nej zas�ony
wy�ania�y si� niewyra�nie zarysy ska�. Izolda nie zastanawia�a si� nad tym, jak to si� dzia�o, ale w jaki� spos�b by�a
pewna, �e ogl�dany obraz nie by� fragmentem jakiego� filmu. Czu�a, �e wi�ksz� ostro�� mo�e uzyska� wpatruj�c si� w
t� zamie�, ni� manipuluj�c przyciskami.
Znajdowa�a si� w przedziwnym stanie, na pograniczu realno�ci. Gdzie�, w zakamarkach m�zgu, tli�a si� my�l, �e
prze�ywa co� niecodziennego, poza tym jednak nie my�la�a s�owami, nie zadawa�a pyta�. Z wzrokiem utkwionym w
ekran zapada�a w trans, jej zmys�y traci�y czu�o�� na to, co bezpo�rednio j� otacza�o.
* * *
W tym samym momencie, oddalony jednak w przestrzeni, Tristan odetchn�� z ulg�.
- Wi�c to jednak mo�liwe... - wyszepta� zmarzni�tymi wargami - Czuj�... Tak, na pewno czuj�, �e uzyska�em kontakt.
Od wielu godzin tkwi� wci�ni�ty w najdalszy k�t w�skiej szczeliny skalnej. By�o tu zimno i wietrznie, ale o wiele lepiej
ni� na zewn�trz, gdzie szala�a burza. Ju� od tygodni sytuacja Tristana by�a paskudna, dzi� jednak przeistoczy�a si�
dramatycznie w gro�n�, niebezpieczn�. Nie m�g� si� d�u�ej oszukiwa�. Z dnia na dzie� rzeczywi�cie robi�o si� coraz
ch�odniej, a teraz przysz�a zima. Nawet, je�eli ta zamie� ucichnie, jego po�o�enie zostanie bardzo trudne. Nie o�mieli�
si� pomy�le�, bez wyj�cia.
Dlatego w�a�nie skazany na bezczynno�� w swojej szczelinie skalnej, Tristan zmusi� umys� do �wiczenia, kt�re nazwa�
pr�b� nawi�zania kontaktu. Nie zastanawia� si� nigdy dot�d nad telepati�, ale chyba w ni� nie wierzy�, inaczej dawno
ju� zaj��by si� podobnymi pr�bami. Czasu mia� przecie� du�o...
I teraz uda�o mu si�! W�a�nie przed chwil� got�w by� przerwa� eksperyment, gdy� zaniepokoi�o go poczucie tracenia
kontaktu ze �wiatem zewn�trznym. Przesta� odczuwa� lodowate zimno, nie s�ysza� ju� ryku morza i wycia wiatru.
- Zamarzam - przemkn�o mu przez my�l i got�w by� ju� zerwa� si� w panice, aby uj�� mi�kkim i czu�ym ramionom
�mierci, aby powr�ci� do tego �ycia, kt�re nie oferowa�o mu nic poza rozpacz� i cierpieniem.
Lecz w tym samym u�amku sekundy poj��, �e to nie �mier�, nie utrata przytomno�ci, ale nie znany mu jeszcze, nowy
stan psychiczny. Stan, kt�ry stara� si� osi�g��.
- Nie wiem, kim jeste�, ale wiem, �e mnie s�yszysz. Czy chcesz mi pom�c? - powiedzia�.
- Kim jeste�? - us�ysza� g�os dziewczyny. G�os znik�d.
- Kim? - Tristan zaduma� si� o ponurych ostatnich tygodniach swojego �ycia i zabrak�o mu si�, �eby odpowiedzie�.
***
Izolda nie us�ysza�a g�osu, kt�rego oczekiwa�a. Odpowiedzia� jej tylko huk fal i pomruk piorun�w. Krzyki wielu os�b -
rozkazy, modlitwy pe�ne strachu. Zadr�a�a czuj�c ogromn� rozpacz nieszcz�snych.
A� wreszcie ju� tylko morze szumia�o, a kto� samotny, walczy� z �ywio�em o �ycie. Zach�ystywa�a si� gorzk� wod�,
ramiona mdla�y jej od wysi�ku. Gdy potem morze dysza�o ju� tylko w tle, on potyka� si� w�r�d kamieni, nawo�ywa�
towarzyszy, lecz tylko �miech mew mu odpowiada�...
Izolda opar�a g�ow� na d�oniach i powiedzia�a:
- Wiem, jeste� rozbitkiem.
Zamkn�a oczy, by jeszcze wyra�niej zobaczy� wysp�. Nag�, skalist� wysp� i jedynego jej mieszka�ca, m�odego
m�czyzn� zbieraj�cego w dzie� ma��e i kraby na brzegu, a noc� odpoczywaj�cego na legowisku z wysuszonych
wodorost�w. Nie m�wi� nic, ale wsp�lnie z nim Izolda czu�a l�k przed ka�dym nowym dniem, bo ka�dy zach�d s�o�ca
zabja� w nim nadziej� na powr�t do ludzi i �ycia, nadziej�, kt�r� ka�dy wsch�d czyni� coraz s�absz�.
Ona tak�e by�a samotna. Ale nie tak, nie w ten sam spos�b. Rozejrza�a si� po pokoju. Umeblowane skromnymi
sprz�tami, ale przytulne. Jej gniazdko, kr�lestwo i ucieczka. Czu�a si� tu dobrze, bo ka�dy przedmiot mia� swoj�
histori�, ka�dy ustawi�a sama. Prawie �aden ze sprz�t�w nie by� kupiony. Naj�adniejsze pochodzi�y z pradawnych
czas�w, gdy zdarza�o si� jeszcze znale�� w�r�d wystawianych na ulic� �mieci prawdziwy skarb. A� tyle szcz�cia nie
mia�a, ale szaf�, lustro i stolik mog�aby teraz sprzeda� za niez�e pieni�dze.
Lustro by�o chyba naj�adniejsze, ale... Gdy przyd�wiga�a je do domu, odczy�ci�a i ustawi�a pomi�dzy oknami, zda�a
sobie spraw� z dziwnego uczucia, jakie j� w pobli�u tego mebla ogarnia�o. L�k? Obrzydzenie? Dopiero z czasem, po
tygodniach, czy mo�e miesi�cach po uczuciu tym zosta�o tylko wspomnienie. Ale cz�sto zadawa�a sobie pytanie, czy
rzeczywi�cie posiada�a jaki� zmys�, przy pomocy kt�rego mog�a odbiera� informacje dla innych ukryte.
Izolda patrzy�a w matow� ze staro�ci tafl�. Z miejsca, w kt�rym siedzia�a nie widzia�a swojego odbicia, tylko fragment
pokoju, taki mi�y i przytulny. Sp�yn�� na ni� spok�j i poczucie bezpiecze�stwa. Pogr��y�a si� w nim jak w ciep�ej
k�pieli i milcz�c s�ucha�a powolnego tykania �ciennego zegara.
Wtem przestraszy�a si� swojego milczenia.
* * *
Tristan drgn�� i otworzy� oczy. W jednej chwili zn�w przej�� go zi�b, wycie burzy zag�uszy�o zegar... Znik�o �wiat�o i
ciep�o, by�a tylko ta szczelina skalna, a poza ni� g�azy, morze i zima.
- M�w dziewczyno, m�w o swoim �wiecie! - zawo�a�.
I zn�w patrzy� jej oczami, my�la� jej g�osem, grza� si� za jej po�rednictwem.
- A ta kanapka, widzisz t� rys� na nodze? To miejsce sklejenia. Kanapka ta nale�a�a do babci Martina. Babcia by�a
du�a i gruba. Pewnego razu le�a�a na kanapce chora. Wezwano starego domowego lekarza. Babcia du�a i gruba, lekarz
du�y i gruby, a kanapka, jak widzisz, filigranowa. Nie by�am przy tym, ale podobno widok by� przedni i mo�na si� by�o
napatrze� do woli, bo trwa�o to do�� d�ugo zanim pozbierano babci�, lekarza i kanapk�.
Zamilk�a i zatopi�a si� we wspomnieniach, w obrazach sprzed kilku lat. Ona i Martin. Szcz�cie i zaufanie, za�y�o�� i
problemy, dobrze i �le, razem i osobno. I koniec... i ju� nigdy... i ona sama... Czas nie stoi w miejscu, czas goi rany.
* * *
Tristan nie s�ysza� ju� jej g�osu, nie s�ysza� s��w, ale nagle wiedzia�, �e dziewczyna ma na imi� Izolda i czu�, �e zna j�
od dawna.
- Tristan? - ucieszy�a si�. - Nasze imiona pochodz� z tej samej opowie�ci. Czy to nie dziwne?
Obraz na ekranie sta� si� ciemniejszy, bo nie by�o ju� wiruj�cych p�atk�w. W p�mroku chroni�cych go ska�, kuli� si�
szczup�y, ciemnow�osy m�czyzna. Nie patrzy� na Izold�, nie patrzy� na nic na zewn�trz, by� zatopiony w sobie.
* * *
Izolda pod��y�a za nim. Wesz�a do duszy kanciastej i poranionej. Pe�no w niej by�o znak�w zapytania, obaw i
ciemnych zakamark�w. Dom zniszczony i zapuszczony... Zimny, wilgotny i mroczny...
- Przysz�a� tu za mn�? Nie ogarnia ci� l�k? - spyta� Tristan, a g�os dr�a� mu radosnym wzruszeniem.
Izolda roze�mia�a si�.
- Nie, nie tylko nie boj� si�, ale na przek�r zdrowemu rozs�dkowi mam ochot� powiedzie� to lubi�. Podaj mi r�k�,
oprowad� mnie po swoim domu.
Tristan wyci�gn�� d�o�. M�ody m�czyzna w za�omie skalnym wyci�gn�� d�o�. Izolda w ciemnym domostwie
wyci�gn�a d�o�. Lecz on przel�k� si� nagle. Cofn�� si�, odwr�ci� wzrok. By� ju� tylko sam w za�omie skalnym, i ju�
nie widzia� Izoldy.
Pomi�dzy nimi znalaz� si� ekran, jej szukaj�ce w mroku palce natrafi�y na ch�odn�, szklan� powierzchni�. Zobaczy�a
t�czowe paski testu, dat�. Zaczyna� si� nowy dzie�...
- A wi�c to by� sen, Tristanie. Szkoda - westchn�a. - No c�, mo�e to lepiej, �e nie cierpisz w samotno�ci...
Wtem ogarn�a j� fala niespodziewanej rozpaczy. U�wiadomi�a sobie bole�nie, �e je�li �ni�a, to Tristan nie tylko nie
cierpia�, on nawet nie istnia�! Nie by�o go w realnym �wiecie, stworzy�a go sobie sama.
Lecz mimo to nadal by� jej bliski. Jeszcze przed chwil� stanowili dwie po�owy jednej ca�o�ci. On, ta druga po�owa,
mia� jakie� skazy, ale to nic, to nie mia�o znaczenia, poniewa� zbudowani byli wed�ug tego samego planu i z tego
samego materia�u. Gdyby Tristan na prawd� istnia�, gdyby na prawd� si� znale�li, mogliby sta� si� dla siebie nawzajem
uzdrowieniem i ostoj�. Mogliby dawa� i bra�. Bez wysi�ku stworzyliby tw�r doskona�y - jedno��.
Jeszcze pami�ta�a jego twarz, jego jakby od wiek�w znajome rysy, ale ten obraz ju� rozp�ywa� si� pod wp�ywem
otaczaj�cej j� rzeczywisto�ci. Ten nie�mia�y, pe�en nadziei u�miech, gdy stwierdzi�, �e si� od niego nie odwraca...
Izolda rozpaczliwym wysi�kiem spr�bowa�a pozosta� na kruchej granicy snu i jawy, stara�a si� przesta� my�le�, a tylko
czu�, wch�ania� w siebie strz�pki ulatuj�cego marzenia, atmosfer� tego przedziwnego spotkania.
Mo�e, je�li uwierz�, �e �ni� mi si� kto� prawdziwy, my�la�a, mo�e uda mi si� go spotka� i nast�pnej nocy.
W tej chwili, zanim rozbudzi�a si� na dobre, gdy na p� trwa�a jeszcze w atmosferze minionego snu, by�a gotowa
zadowoli� si� u�ud�, wola�a j� ni� rzeczywisto��, w kt�rej �y�a. Fantom ze snu wydawa� jej si� bli�szy i wa�niejszy od
ludzi, kt�rych spotyka�a na codzie�.
- Je�eli spotkam ci� i tej nocy, powiem ci, �e to sen. Je�eli odpowiesz mi to samo, b�d� wiedzia�a, �e jeste� prawdziwy
- powiedzia�a, kieruj�c si� wci�� jak�� inn�, senn� logik�.
* * *
W sanatorium chor�b psychosomatycznych w Barsinghausen pod Hanowerem pacjenci zasiadali do �niadania. Pani dr
Schmidt przygl�da�a si� swojej trz�dce. Nie�wiadomy obserwator uzna�by ten dom za pensjonat. Sta� w parku
stopniowo przechodz�cym w las. Mieszka�cy na pierwszy rzut oka wygl�dali na zwyk�ych wczasowicz�w w swych
codziennych, kolorowych ubraniach. Tak�e lekarze i pielegniarze pozornie nie r�nili si� od reszty.
Ale pozory myli�y. Brakowa�o tu rodzin, nie by�o dzieci. Rozmowy milk�y nagle, lub stawa�y si� nienaturalnie
ha�a�liwe. Wi�kszo�� os�b nie szuka�a zreszt� kontaktu, cho� ka�dy zdawa� si� czego� szuka�. Cz�sto bez ruchu, z
wzrokiem skierowanym jakby do wewn�trz.
Nie leczono tu ci�kich przypadk�w, a tylko za�amania nerwowe, spowodowane na og� utrat� bliskiej osoby, depresje
i poczucie beznadziejno�ci tak cz�ste w�r�d ludzi, kt�rym materialnie niczego nie brakowa�o. Wreszcie l�ki i fobie,
zaburzenia, zdawa�oby si�, najbardziej bezsensowne, bo pozbawione realnej przyczyny.
Leczono rzadko przy pomocy lek�w, te podawano tylko jako dora�n� pomoc przy atakach. Poza tym pacjenci sami
mogli wybiera� rodzaj terapii: rozmowy w grupach, indywidualn� psychoterapi�, muzykowanie, taniec, prace r�czne,
czy sport. Bywa�y pozytywne efekty, bywa� i jakikolwiek brak poprawy.
Zdarza�y si� tak�e przypadki, gdy choroba dopiero po przybyciu pacjenta do sanatorium rozwija�a si� w ca�ej pe�ni.
Ludzie, kt�rzy na zewn�trz egzystowali jeszcze samodzielnie, tu nagle nie byli zdolni do �adnej dzia�alno�ci, do �adnej
decyzji. Pani dr Schmidt przyznawa�a wtedy, �e przyj�cie takiego pacjenta na leczenie stacjonarne by�o b��dem, ale
przyznawa�a to tylko przed sob� i nigdy jak dot�d nie mia�a odwagi zaryzykowa� i odes�a� chorego do domu.
Jednym z jej najtrudniejszych podopiecznych by� Tristan. Rok temu, jako zdrowy psychicznie i zadowolony z �ycia
cz�owiek, b�d�c na wakacjach nad morzem, prze�y� dramatyczn� przygod�. Wybra� si� na nocny po��w z
zaprzyja�nionymi rybakami. �owienie ryb stanowi�o pretekst, weso�e towarzystwo urz�dzi�o po prostu wycieczk�.
Bawiono si�, pito, a gdy pogoda nagle si� odmieni�a, nikt w por� nie dostosowa� si� do nowej sytuacji.
Tristan, a razem z nim dwa inne szczury l�dowe, dlatego bo byli rozbawieni, bo nie znali si� na rzeczy i bezgranicznie
ufali rybakom. Kapitan i dw�ch cz�onk�w za�ogi z zuchwa�o�ci i z ch�ci zaimponowania w roli wytrawnych wilk�w
morskich. Trzeba te� obiektywnie przyzna�, �e sztorm swoj� gwa�towno�ci� zaskoczy� nie tylko ten jeden kuter. Kilka
innych, z rozs�dniejszymi za�ogami, znalaz�o si� w r�wnie ci�kiej sytuacji. Niebo pociemnia�o nagle, woda wzburzy�a
si�, a wiatr zdawa� si� wia� ze wszystkich kierunk�w jednocze�nie. Na ma�ym stateczku zapanowa� chaos i panika.
Kapitan wykrzykiwa� rozkazy, kt�rych nikt nie s�ysza�. Bra� l�dowa utrudnia�a koordynacj� pracy, czepiaj�c si� za�ogi
i ��daj�c natychmiastowego ratunku. Zapadaj�ca noc pog��bi�a jeszcze ciemno�ci.
Tristan straci� poczucie czasu, poczucie rzeczywisto�ci. Pok�ad, na kt�rym sta�, ju� od dawna nie znajdowa� si� w
pozycji poziomej. Zlewany potokami wody umyka� spod st�p, stawa� si� �cian� to z lewej, to z prawej strony. Huk fal,
wycie wiatru, krzyki, eksplozje piorun�w i b�yski rozdzieraj�ce ciemno��, tworzy�y przera�aj�c� sceneri�.
Potem musia�o si� co� sta�, bo Tristan straci� przytomno��, a gdy j� odzyska�, znajdowa� si� w wodzie - sam. Fale
wielkie jak g�ry zas�ania�yby mu towarzyszy nawet, gdyby znajdowali si� w pobli�u. Kamizelka ratunkowa
utrzymywa�a jego twarz nad wod�, morze zreszt�, gdy nie by� ju� od niego oddzielony kruch� �upin� statku, zdawa�o
si� by� �agodniejsze. Ale woda by�a ch�odna, noc ciemna, a Tristan zupe�nie sam.
Burza rzeczywi�cie cich�a. B�yskom piorun�w nie towarzyszy�y ju� grzmoty. Min�o kilka minut, zanim zorientowa�
si�, �e to nie wy�adowania atmosferyczne, �e rozb�yskuj�ce regularnie �wiat�o ma inne �r�d�o. Uda�o mu si� rozpozna�
stron�, z kt�rej dochodzi�o, obr�ci� si� ku niemu i gdy fala wynios�a go wysoko, ujrza� znajduj�c� si� w niewielkiej
odleg�o�ci latarni� morsk�. Zrozumia�, �e dostanie si� tam by�o jego jedynym ratunkiem, �e nie przetrzyma�by nocy w
zimnej wodzie, �e w ciemno�ciach i tak nikt by go nie szuka�.
Zacz�� p�yn�� w kierunku latarni. Stara� si� tak obliczy� si�y, �eby wypoczywaj�c nie sta� si� ca�kiem bezwolnym i nie
da� si� falom zepchn�� z obranego kierunku. Nat�y� ca�� wol� i czu� wyra�nie, jak ka�dy ruch przybli�a go do
upragnionego celu, cho� dopiero po bardzo d�ugim czasie m�g� stwierdzi� obiektywnie, �e odleg�o�� rzeczywi�cie si�
zmniejsza�a. By� spokojny. Panika i przera�enie, kt�re czu� na kutrze, ust�pi�y zupe�nie. �wiadomie kierowa� ruchami,
a nawet my�lami. Nie zostawi� w nich miejsca na niepewno��, na w�tpliwo��. Wiedzia�, �e jest m�ody, silny i w dobrej
kondycji. Pami�ta�, �e znajduje si� niedaleko wybrze�a, i �e ju� teraz wiadomo, �e kuter, na kt�rym by�, rozbi� si�,
albo, �e on poszed� za burt�. Za godzin� dotrze do latarni i tam b�dzie bardzo �atwo go znale��, nawet gdyby z zimna i
przem�czenia straci� przytomno��. Nie mia� zreszt� zamiaru mdle� przed znalezieniem bezpiecznego miejsca.
Gdy dotkn�� wreszcie d�o�mi kamiennej wysepki, czu� si� nadal silny i spokojny. Latarnia nie mia�a oczywi�cie
latarnika i by�a zamkni�ta, ale spodziewa� si� tego. Zdj�� ubranie i przywi�za� je do piorunochronu, �eby wysch�o
�opoc�c na wietrze. Sam, os�oni�ty od wiatru, wysech� szybko po drugiej stronie wielkiej kolumny.
Zosta� znaleziony o �wicie. Siedzia� w suchym ubraniu na ska�ach. By� blady i zm�czony, marz� i dr�czy�o go
pragnienie, ale w szpitalu, do kt�rego zosta� zawieziony, stwierdzono, �e nie poni�s� szk�d na zdrowiu.
Po dw�ch dniach pozwolono mu odej�� do domu.
* * *
W�r�d znajomych i przyjacio� by� bohaterem dnia. Zaprosi� wszystkich, �eby wsp�lnie �wi�towa� te swoje drugie
narodziny. I dopiero wtedy Tristana, otoczonego gronem najbli�szych przyjaci�, ogarn�� l�k.
By�o ju� p�no, Tristan przesta� by� o�rodkiem uwagi. Siedzia� troch� ju� zm�czony z boku, przygl�da� si�
rozbawionej gromadzie i nagle zada� sobie pytanie:
- Kto z nich p�aka�by po mnie, gdybym ju� nie powr�ci�? W czyim �yciu zostawi�bym dziur� nie do za�atania?
Grono najbli�szych przyjaci�, roze�miani, weseli. Przenosi� wzrok z jednej twarzy na drug�. Przyjmowali od lat jego
zaproszenia, zapraszali na wzajem do siebie, je�dzili na wsp�lne wycieczki, chodzili z nim razem do sauny, uprawiali
razem sport. Co najmniej z po�ow� obecnych kobiet by� ju� kiedy� w ��ku. Jego by�a �ona spogl�da�a w�a�nie znad
ramienia swojego obecnago przyjaciela na tego, kt�ry b�dzie jej nast�pnym...
Czy jednak by� dla nich wa�ny, czy liczy� si� wi�cej ni� tylko jako jednostka powi�kszaj�ca grup�? Czy i on sam nie
potrzebowa� ich towarzystwa g��wnie po to, �eby m�c szczyci� si� posiadaniem du�ej liczby przyjaci�? Im g�ciej
zapisany notatnik z adresami, im wi�cej widok�wek z wakacji i kart z �yczeniami na urodziny, tym bardziej wydawa�
si� by� ludziom potrzebny.
Ale komu by� potrzebny na prawd�?
Dopiero gdy gwar ucich�, Tristan zorientowa� si�, �e p�acze. Siedzia� skulony w fotelu i �ka� bezg�o�nie, a �zy p�yn�y
mu strumieniami po twarzy. Nie potrafi� si� powstrzyma�, cho� wiedzia�, �e jego go�cie czuj� si� nieswojo. Nie tak
zachowuje si� dobry gospodarz.
Nie m�g� wydoby� z siebie ani jednego s�owa, i niczego teraz bardziej nie pragn��, jak tego, �eby obj�y go przyjazne
ramiona, przyjazne d�onie g�aska�y, przyjazne g�osy szepta�y mu w ucho zwyczajne s�owa pociechy. Kilka razy
us�ysza� wym�wione swoje imi�, ale p�acz nie pozwala� mu odpowiedzie�.
Teraz, teraz si� mn� zajm�, my�la�, ale myli� si�.
Cicho i niepewnie g�osy zacz�y mamrota� pomi�dzy sob�.
- Za�amanie... potrzebny mu spok�j... lepiej p�jdziemy... - dochodzi�o do niego.
Nie czu� up�ywu czasu.
- Zadzwo�, gdy b�dziesz czego� potrzebowa� - us�ysza� od strony drzwi.
Podni�s� g�ow� i spojrza� - drzwi zamyka�y si� bezszelestnie, ostatni z przyjaci� wyszed�...
Nie pami�ta� potem, jak sp�dzi� t� pierwsz� noc i nast�pne dni. Czas przesta� si� liczy�. Za oknami bywa�o to jasno, to
ciemno, g�odu nie czu�, ale czasami co� jad�, pi�, gdy mia� pragnienie.
W duszy czu� burz� r�wnie gwa�town� i niszczycielsk�, jak tamta na morzu. Nie my�la� s�owami, ale my�la� wiele. Nie
by� zdolny do �adnej czynno�ci, ale pragn�� wiele.
Telefon milcza�.
Dopiero trzeciego dnia kto� zadzwoni� do drzwi. Tristan otworzy� i zobaczy� Sebastiana, z kt�rym pracowa�.
Wzruszenie, �e jednak znalaz� si� kto� zainteresowany jego losem, spowodowa�o now� fal� p�aczu. Zdo�a� tylko
wyszepta�:
- Wejd�...
- No, �yjesz jeszcze, dzi�ki Bogu! - s�owa Sebastiana wyra�a�y ulg�. - Wszyscy si� bardzo o ciebie martwi� - Sebastian
dyskretnie omija� wzrokiem twarz Tristana.
- Wszyscy...?
- A co ty my�lisz? Oczywi�cie! Od trzech dni nie dajesz znaku �ycia, nie przychodzisz do pracy. Od trzech dni jeste�
g��wnym tematem rozm�w!
- Od tylu... do mnie... nikt... - szlocha� Tristan, podczas gdy Sebastian z zaciekawieniem przygl�da� si� zasychaj�cym
�ladom niedawnej uroczysto�ci.
- Ty potrzebujesz pomocy, wiesz o tym? Ta historia na morzu jednak ci bardzo zaszkodzi�a. Nie powinni byli
wypuszcza� ci� tak szybko ze szpitala. Ten tw�j spok�j, to by� na pewno szok.
Tristan, dr��c na ca�ym ciele, przytakiwa� energicznie nie mog�c jednak wykrztusi� ani s�owa.
Sebastian kaza� mu spakowa� par� rzeczy, Tristan poszed� wi�c do sypialni, ale przed szaf� stan�� bezradny.
Perspektywa otwarcia jej, wyszukania pi�amy i zmiany bielizny wydawa�a mu si� trudniejsza ni� zdobycie Ewerestu,
zrezygnowa� wi�c, ale poczu� tak wielki smutek z powodu swej niemocy, �e usiad� na pod�odze i zn�w cichutko
zap�aka�.
Tak zasta� go Sebastian, kt�ry tymczasem za�atwi� jaki� telefon. Nie powiedzia� ju� nic, sam znalaz� torb� i wrzuci� w
ni� potrzebne rzeczy z szafy i z �azienki. Potem pom�g� Tristanowi za�o�y� kurtk�, wzi�� go pod rami� i wyprowadzi� z
mieszkania. Drzwi zamkn�� na klucz, kt�ry schowa� nast�pnie do w�asnej kieszeni.
Zanim przejechali pierwszy kilometr, Tristan ju� spa�. Gdy Sebastian w sypialni przed szaf� przej�� ster w swoje r�ce,
Tristan poczu� nagle ulg� i odpr�enie. Teraz wszystko b�dzie dobrze, by� o tym przekonany. Sebastian zabierze go do
siebie i wsp�lnie z Karin zajm� si� nim, odgrodz� go od �wiata, b�dzie m�g� pozbiera� i poskleja� rozsypane kawa�ki
swojej duszy, nie b�dzie mu przeszkadza�a codzienna walka z rzeczywisto�ci�, bo oni za niego zdecyduj� kiedy i co ma
je��, w co si� ubra�, czym si� zaj��.
Spa� snem dostatecznie p�ytkim, by jednocze�nie �wiadomie rozkoszowa� si� faktem, �e nie by� ju� sam. Sebastian,
przyjaciel czuwa� nad nim, nad jego snem i bezpiecze�stwem.
* * *
Samoch�d zatrzyma� si� na podje�dzie domu, wygl�daj�cego jak le�ny pensjonat. Sebastian wysiad� na chwil� i
powr�ci� w towarzystwie dw�ch m�odych ludzi. Tristan otworzy� zamglone snem oczy i patrzy� wok� nie rozumiej�c
sytuacji.
Nie rozumia� jej wprawdzie, ale ju� przeczuwa�, �e podst�pnie wyrz�dzono mu krzywd�, a gdy us�ysza� g�os
przyjaciela: - Jeste�my w Barsinghausen. Tu s� ludzie, kt�rzy ci pomog�. Zadzwo� do mnie, jak b�dziesz czego�
potrzebowa� - zacz�� si� �mia�... i �mia�... i �mia�...
�miech przechodzi� w krzyk, a krzyk w �miech, i nie poczu� prawie uk�ucia w rami�, i znowu zasn�� wstrz�sany
spazmami, na obcym ��ku, w obcym domu, w�r�d obcych...
Atak nie powt�rzy� si�. Po d�ugim i ci�kim �nie Tristan popad� w apati�, po tygodniu zdawa� si� by� zdrowy, tylko
bardzo wyciszony, i wtedy dr Schmidt rozpocz�a terapi�. Przez kilka dni by�a przekonana, �e robi� post�py krocz�c po
dobrej drodze. Pacjent by� w stanie spokojnie rozmawia� o swoim za�amaniu, brawurowo te�, bez �adnej pomocy z jej
strony trafnie analizowa� przyczyny.
A� pi�tego dnia terapii, wieczorem, gdy wszyscy rozeszli si� do sypialni, Tristan zaalarmowa� nocn� piel�gniark�. Gdy
wesz�a do jego pokoju, p� le�a�, p� siedzia� na ��ku, jego d�onie szarpa�y ubranie na piersiach, z trudem chwyta�
powietrze.
- Co� jest z moim sercem! Dusz� si�! - Przera�one oczy wpatrywa�y si� w piel�gniark� - Puls sto sze��dziesi�t!!!
Sybille zachowa�a spok�j. Zna�a te zawa�y. Usiad�a obok Tristana, po�o�y�a mu r�k� na piersi.
- Oddycha� wolniej - rozkaza�a, i zacz�a sama r�wno, powoli i g�o�no oddycha�.
Uspokoi� si� szybko.
Na drugi dzie� zrobiono mu EKG i wyt�umaczono, �e ataki tego rodzaju s� mo�e nieprzyjemne, ale nie gro�ne.
Nerwica. Zaburzenie raczej psychiczne. Organizm na�laduje symptomy prawdziwej choroby, ale to bluff, Tristan nie
ma si� czym przejmowa�, od tego si� nie umiera.
Z dnia na dzie� dochodzi� nowy symptom, nowa fobia. Tristan ba� si� by� sam, ale przera�a�y go wi�ksze grupy ludzi.
Ba� si� umrze�, ale wszelkie objawy �ycia w�asnego organizmu przyprawia�y go o panik�. Bywa�y dni, gdy Tristan nie
by� w stanie robi� nic poza wytrzymywaniem ogarniaj�cego go l�ku. Terapia psychologiczna trwa�a dalej, ale im
wi�cej prawd o sobie odkrywa�, tym bardziej i cz�ciej si� ba�...
Nawet noce przesta�y by� ukojeniem, bo zamiast wypoczywa� we �nie, �ni� noc w noc ten sam sen. Nie tyle ten sam, co
zawsze ci�g dalszy poprzedniego: Burza na oceanie rozbi�a wioz�cy go statek. Nikt si� nie uratowa�, tylko on sam. Z
grzmi�cych odm�t�w wydosta� si� na niewielk� wysp�. Znalaz� na niej tylko ska�y, brak wegetacji. Nie wiedzia�, na
jakiej szeroko�ci geograficznej si� znajdowa�. Pocz�tkowo klimat zdawa� si� by� do�� �agodny. A potem dzie� po dniu
robi�o si� ch�odniej i Tristan zacz�� si� obawia�, �e przyjdzie zima.
Sny te odznacza�y si� tak� realno�ci�, �e nawet przebudzenie nie przynosi�o mu ulgi. Przeciwnie, jego nowa sytuacja,
pobyt w sanatorium, przedziwna utrata panowania nad w�asnym cia�em, wyra�aj�ca si� napadami l�ku, bardziej
przypomina�a sen ni� to, co prze�ywa� noc�. W dzie� trwa� w stanie nie znaj�cym czasu, przysz�o�ci, ani przesz�o�ci,
nie znaj�cym nadziei czy oczekiwania, smutku, ani rado�ci, celu, ani decyzji. Noc� na bezludnej wysepce walczy� o
prze�ycie, rozpacza�, mia� nadziej�, pragn�� czego�, w�tpi� i wierzy�. Za dnia jednak, na jawie, tym bardziej pogr��a�
si� w beznadzieji, dr��cy bezruch, krzycz�ce milczenie, nie istniej�ce istnienie. W dzie� przera�a�o go to, �e potrafi�
stawi� czo�a przeciwie�stwom �ycia jedynie w koszmarze sennym. Ba� si�, �e pod�wiadomo��, kt�ra to niby�ycie
produkowa�a, zdolna by�a do coraz wi�kszego okrucie�stwa.
Zima nadesz�a rzeczywi�cie. Tristan nie mia� nawet porz�dnego ubrania, brodzenie w lodowatej wodzie, gdy szuka�
po�ywienia, sta�o si� tortur�, a jedynym miejscem, gdzie m�g� si� schroni�, by�a w�ska szczelina skalna.
Czas up�ywa� na wyspie inaczej ni� na jawie. Cho� sny powtarza�y si� ju� od p� roku, Tristan by� rozbitkiem dopiero
od miesi�ca. Powoli i dok�adnie musia� przebrn�� przez ka�d� godzin� swojego r�wnoleg�ego �ycia. Gdy zasypia�,
znajdowa� si� w tym samym miejscu i momencie, kt�re opuszcza� budz�c si�. Bywa�o to przyczyn� dodatkowych obaw
w ci�gu dnia, gdy� poprzez przebudzenie nie m�g� unikn�� �adnej nieprzyjemno�ci, m�g� je najwy�ej odwlec.
Dotychczas nie przysz�o mu na my�l aby planowa�, czy przygotowywa� si� do nocnych zmaga� z natur�. We �nie by�
przecie� o tyle odwa�niejszy, energiczniejszy ni� na jawie! Dzi� jednak co� si� zmieni�o. L�k ustapi� miejsca
ciekawo�ci. Pami�ta�, co przydarzy�o mu si�, gdy tkwi� w swojej szczelinie chroni�c si� przed pierwsz� zimow�
zadymk�. Wiedzia�, �e gdy tylko znajdzie si� na wyspie powt�rzy �wiczenia telepatyczne i zn�w nawi��e kontakt. Z
Izold�? Tak, chcia�by tego. Mo�e uda mu si� nawet z dnia na dzie�, czy raczej z nocy na noc, tak przesun��
r�wnowag�, by przenikn�� ze snu o wyspie w sen o Izoldzie.
Tak mi�o i bezpiecznie czu� si� w jej pokoju. I jej by�o tam dobrze, a jednak wysz�a stamt�d, �eby obejrze� jego dom.
On sam uwa�a� ten dom za odpychaj�c� ruder�. Przypomnia� sobie teraz z ulg� i zdziwieniem ton, w jakim Izolda
wypowiedzia�a s�owa to lubi� i zacz�� si� zastanawia�, co mog�o jej si� tak spodoba�.
* * *
Pani dr Schmidt sta�a przy oknie. Od rana nieufnie obserwowa�a Tristana. Ju� fakt, �e przyszed� sam na �niadanie, �e
nie musia�a posy�a� po niego, by� niezwyk�y. Teraz spacerowa� po parku, cho� od miesi�cy nie postawi� kroku bez
towarzystwa. Zdawa� si� by� zamy�lony, ale i odpr�ony.
Ciekawa by�a, czy Tristan zapakowa� dzi� do kieszeni swoje wyposa�enie ratunkowe na wypadek wszelkich urojonych
niebezpiecze�stw: herbatniki, gdyby zanadto si� zm�czy� i os�ab� z g�odu; nap�j z minera�ami, gdyby zanadto si�
spoci�; wapno odczulaj�ce i magnez od stresu; tabletki przeciw wzd�ciom, gdyby ze zdenerwowania na�yka� si�
powietrza i wreszcie du�� czerwon� chustk�, przy pomocy kt�rej sygnalizowa� zwykle, �e umiera i potrzebuje pomocy,
a nie mo�e ju� z siebie wydoby� g�osu.
Z dnia na dzie� stawa� si� coraz bardziej niesamodzielny, coraz bardziej zale�ny od opiekun�w, pomy�la�a z niech�ci�.
Im wyra�niej u�wiadamiali�my mu, �e ostatecznie tylko on sam mo�e sobie pom�c, tym bardziej klei� si� do nas. Im
mniej by� samodzielny, tym dobitniej m�wi�am mu, �e nic nie mog� za niego zrobi�, a on, cho� teoretycznie si� z tym
zgadza�, reagowa� now� zale�no�ci�. Wymusza� t� pomoc, kt�ra jest dla niego trucizn� i doprowadzi� si� do takiego
stanu, �e nie wyjdzie st�d chyba ju� nigdy w �yciu. Chocia� ... Dzisiejsze jego zachowanie pozwala mie� mimo
wszystko nadziej�.
Tristan nie widzia� swojej terapeutki. Po raz pierwszy od kiedy zachorowa� nie zastanawia� si� nad tym, czy jest
widoczny z okien. Zdawa� sobie spraw� z tego, �e czuje si� dzi� inaczej - lepiej. Mia� oczywi�cie w kieszeniach ca�y
sw�j arsena�, cho� by� prawie pewny, �e nie b�dzie go dzi� potrzebowa�. Je�eli oczywi�cie nie wyjdzie poza obr�b
parku...
* * *
Wieczorem �pieszno mu by�o do ��ka. Podniecony oczekiwaniem d�ugo nie m�g� zasn�� przewracaj�c si� z boku na
bok. W p�nie wyobra�a� sobie, �e Izolda zniecierpliwiona czekaniem odchodzi i zrywa� si� w pop�ochu, cho� te
w�a�nie majaczenia by�y oznak�, �e dobija do celu, �e zasypia.
Dopiero p�n� noc�...
... gdy film si� sko�czy�, Izolda nie wy��czy�a odbiornika. Nie ogl�da�a dzi� programu z uwag�, jej my�li, marzenia,
mi�e niepokoje by�y wa�niejsze i daleko ciekawsze. Nie by�a pewna, jak si� zachowa�, �eby powt�rzy�o si� zdarzenie
poprzedniej nocy. Nie wiedzia�a nawet, czy �ni�a, czy mia�a halucynacj�, czy mo�e by� to kontakt rzeczywi�cie
telepatyczny. Ju� od dawna podejrzewa�a u siebie pewne w�a�ciwo�ci medialne, wprawdzie bardzo s�abe. Wzi�a wi�c
pod uwag� i t� mo�liwo��.
Po�o�y�a si� wygodnie na ��ku, �eby, je�li to sen, nie zbudzi� si� z powodu niewygodnej pozycji. Od��czy�a anten� od
telewizora, bo mo�e to szumi�cy, pusty ekran wywo�a� halucynacj�. Zacz�a �wiadomie my�le� o Tristanie, o tym
ostatnim momencie, gdy wyci�gali do siebie d�onie i mia�a nadziej�, �e w ten spos�b ustawia na niego swoje
telepatyczne czu�ki.
Czeka�a...
* * *
Tristan sta� na zalanej �wiat�em ksi�yca r�wninie. Tu� przed nim wznosi�a si� mroczna i straszna sylwetka du�ego
domu. Poza nim jak okiem si�gn�� pustka, gdzieniegdzie tylko czernia�y pojedy�cze drzewa. Tristan wiedzia�, �e dom
nale�a� do niego, cho� zdawa� sobie r�wnie� spraw� z tego, �e na jawie �adnego domu nie posiada�, ani te� podobnego,
jak ten nigdy nie widzia�. A jednak to domostwo, cho� zapuszczone i ponure, by�o mu w jaki� niewyt�umaczalny
spos�b bliskie i znajome, i bardziej jego w�asne, ni� kt�rekolwiek z dotychczasowych miejsc zamieszkania.
Szerokie, wygodne schody prowadzi�y do rze�bionych drzwi, mosi�ne okucia i klamka b�yszcza�y, w owalne okienko
wprawiona by�a kryszta�owa szybka. Wygl�da�o to imponujaco i pi�knie, ale... fa�szywie.
Jaki� szmer kaza� mu si� odwr�ci�. Kto� si� zbli�a�. Tristan rozpozna� Sebastiana. Za nim z r�nych stron nadchodzili
inni jego znajomi. Sebastian mijaj�c Tristana podni�s� d�o� w powitalnym ge�cie i zawo�a� beztrosko:
- Hej! Przyszed�em ci� odwiedzi�! - i nie zatrzymuj�c si� wbieg� po schodach.
Podobnie robili inni. Jeden po drugim bez trudu otwierali rze�bione drzwi i znikali za nimi. Tristan nie pr�bowa�
protestowa�, cho� czu� si� nieswojo. Wiedzia�, �e drzwi te nie prowadz� do jego domu, a jednak pami�ta�, �e
przyjaciele zawsze chodzili t� w�a�nie drog�. Milcza� w poczuciu winy.
Zrobi�o si� zn�w cicho. Nadal sta� sam w ch�odnych promieniach ksi�yca, przed tym domem, kt�ry go fascynowa� i
przera�a�, odpycha� i wzrusza�.
Wtedy przypomnia� sobie Izold�. Jej ostatnie s�owa brzmia�y przecie� oprowad� mnie po swoim domu. Tak, byli
wczoraj kr�tko w jakich� ponurych i zat�ch�ych pomieszczeniach. To znaczy on tam by�, zajrza� w g��b swojej duszy, a
potem ona za nim przysz�a. I nie przel�k�a si�, nie uciek�a, ale powiedzia�a to lubi�.
Poczu�, �e nie b�dzie mia� odwagi wej�� tam dzi� sam, bez niej.
- Izoldo...! - krzykn��.
U�miechn�a si�...
- Dobrze, �e si� nareszcie odezwa�e�. Tak tu ciemno, nie mog�am ci� znale��. - W jej g�osie brzmia�a ulga.
Gdy zapad�a w sen, czy te� trans, znalaz�a si� w nieprzeniknionych ciemno�ciach. Domy�la�a si�, �e nie jest na wyspie,
gdy� nie s�ysza�a morza. Nie by�a te� w �adnym pomieszczeniu. Przypuszcza�a, �e Tristan znajdowa� si� gdzie� w
pobli�u, chodzi�a wi�c po omacku to w jedn� to w drug� stron� i wymawia�a co chwil� jego imi�. Czu�a si� ju�
znu�ona i zniecierpliwiona, gdy wreszcie j� zawo�a�.
Sta�a tu� ko�o niego i dopiero teraz, za jego po�rednictwem mog�a widzie� wszystko, co on widzia� i s�ysze�, co on
s�ysza� i by� nareszcie samej przez niego s�yszan�.
Tak to jest, bo to sen Tristana. My�l ta zaskoczy�a j�, gdy� s�dzi�a dotychczas, �e sama �ni�a.
- Musimy to wyja�ni� - powiedzia�a.
- Co wyja�ni�?
- Potem. Najpierw chc� obejrze� tw�j dom.
Zanim zd��y� j� ostrzec, pobieg�a w stron� budynku. Min�a schody.
- Dok�d idziesz? - zdziwi� si�.
Zatrzyma�a si� i popatrzy�a na niego z wyrzutem.
- Nie chcesz chyba, �ebym pr�bowa�a wchodzi� przez te wielkie drzwi. To atrapa. �adnie wygl�daj�, ale nie prowadz�
do nik�d.
Teraz i Tristan ruszy� biegiem. Czu� ulg� i rado��.
Ale� oczywi�cie, my�la�. Je�eli to atrapa, to gdzie� musi istnie� prawdziwe wej�cie.
Rzeczywi�cie, prawie zaraz za rogiem, na bocznej �cianie znajdowa�y si� ma�e drzwiczki. Nie by�o rze�b, mosi�dzu i
kryszta��w, a jednak pozna� od razu, �e to dopiero jest prawdziwe wej�cie, co do tego nie mog�o by� w�tpliwo�ci.
By� ju� w �rodku, gdy Izolda przest�pi�a pr�g. Bardzo, bardzo wysoki pr�g, ale ona przest�pi�a go z tak� �atwo�ci�, �e
Tristan nabra� otuchy. Potrzebowa� jej teraz, bo znalaz�szy si� wewn�trz, poczu� niech�� i odraz�.
Dom znajdowa� si� w zupe�nej ruinie, cho� z zewn�trz nie by�o to a� tak widoczne. Zacieki na �cianach i sufitach,
po�amane por�cze schod�w, okna pot�uczone i zabite deskami, kupki gruzu nie wiadomo sk�d pochodz�ce, a w tym
wszystkim sprz�ty porzucone bez�adnie, zakurzone, zabrudzone, pokryte ple�ni� i paj�czynami.
Tu nie da si� mieszka�, pomy�la� z rozpacz�. Nic dziwnego, �e wszyscy uciekli.
Sam te� najch�tniej by uciek�, ale nie m�g� - by� tu wi�niem.
Izolda patrzy�a na Tristana z trosk�. Zrozumia�a, �e cho� widz� to samo, jemu co� przeszkadza patrze� obiektywnie.
- To te� wyja�nimy potem - szepn�a, a zanim zd��y� zada� pytanie, powiedzia�a g�o�no: - Sp�jrz, jak tu przestronnie,
jak harmonijnie po��czone s� wszystkie kondygnacje. Jakie pi�kne formy maj� te wn�trza i ile� tu skarb�w!
To m�wi�c chwyci�a wystaj�cy ze stosu �mieci s�katy kij. Tak w ka�dym razie zdawa�o si� Tristanowi. Gdy jednak
Izolda podnios�a �w przedmiot do g�ry, ujrza� bardzo pi�kn� lamp� z br�zu i z porcelanowym kloszem. Zachwycony
znaleziskiem zapragn�� tak�e co� odkry�: rozejrza� si� wi�c �akomie, nie zauwa�y� jednak nic, pr�cz bezimiennych
rupieci pokrytych brudem i kurzem.
- Tu nic wi�cej nie ma - stwierdzi� rozczarowany.
- Nic? - spyta�a rozbawiona. - A to?... A to? - pokazywa�a.
Sz�a przez pokoje i schody, a tam, gdzie wskaza�a objawia� si� jego oczom jaki� skarb. �wietlisty, czarodziejski py�
sypa� si� z jej palc�w, i drobne te iskierki na kr�tki moment o�wietla�y przedmioty, a te ods�ania�y wtedy swe ukryte
pi�kno i zn�w zanurza�y si� w ciemno��. Ale chwile te by�y coraz d�u�sze, �wiat�o coraz bardziej z�ote. Tristan patrzy�
ol�niony. Widzia�, jak otwieraj� si� okna, jak zaduch i wilgo� ust�puj�.
Dom rzeczywi�cie b y � pi�kny i jego w�asny!
S�ysza� teraz muzyk�, coraz wyra�niejsz�, coraz g�o�niejsz� i a� do b�lu pi�kn�. Cierpia�. Brakowa�o mu kogo�, za
kim� t�skni�.
Ale gdy wzi�� Izold� w ramiona, gdy zacz�li ta�czy�, gdy czu�, jak dziewczyna porusza si� z nim w jednym rytmie, by�
ju� tylko szcz�liwy. Nie znali granic, ani niemo�liwo�ci, byli tylko on i ona, i �wiat�o, i muzyka, i taniec.
I wtedy, w chwili bezgranicznego szcz�cia, wbrew w�asnej woli, powiedzia�:
- To tylko sen, Izoldo. To niestety tylko sen...
Lecz ona zamiast rozwia� si�, znikn�� czy cho�by tylko zasmuci�, spojrza�a na niego w takim zachwycie, �e przesta�
w�tpi� i zn�w zatopi� si� w niej i w ta�cu. Wirowali jeszcze, ale to ju� nie oni ta�czyli, to unosi�a ich muzyka, to sam
taniec ich unosi�.
A potem Izolda wysun�a si� z jego ramion i dopiero wtedy zauwa�y�, �e znajdowali si� na du�ej, jasnej tafli
zamarzni�tego jeziora i �e �y�wy Izoldy kre�li�y na lodzie figury.
- To jest zero - odczyta�. - Napisz �semk�.
- Nie, nie �semk� - odpowiedzia�a. - Patrz uwa�nie!
Z podziwem obserwowa� prac� jej n�g.
- Napisa�a� pi�tk� - powiedzia�. - Teraz ja spr�buj� jedynk�.
- Och, tak! - klasn�a w d�onie. - Napisz jedynk�, i potem jeszcze jedn�!
Gdy sko�czy�, zbli�y�a si� do niego. Spojrza�a mu powa�nie w oczy i powiedzia�a powoli i dobitnie:
- Nie wolno ci si� teraz obudzi�, bo musz� ci co� wyjawi�. S�uchaj uwa�nie: to s� trzy pary. Jak bli�niaczki zawsze po
dwie i coraz wi�ksze... Tam czekam na ciebie... - skin�a mu d�oni� na po�egnanie i odesz�a.
Sta� jeszcze w drzwiach i patrzy� za ni�, gdy wtem zawr�ci�a i zn�w do niego podbieg�a. Spojrza�a na niego
niespokojnie.
- Musisz koniecznie wszystko zapami�ta�. A pocz�tek jest w lesie... Nie!... pod drzewami... nie... pod lipami... ju�
lepiej! ... W lipach! - Milcza�a kr�tko. - Bardzo si� stara�am, ale to nie �atwo powiedzie� we �nie tyle liczb we
w�a�ciwej kolejno�ci. - Popatrzy�a na niego jakby prosz�c o wybaczenie. - A na dodatek - westchn�a ledwie
dos�yszalnie - to nawet nie jest m � j sen...
* * *
Gong oznajmuj�cy pensjonariuszom, �e mo�na zej�� na �niadanie, obudzi� Tristana. Wsta� z ��ka i podszed� do okna.
Jego ruchy by�y powolne, ale czu� w sobie si��, energi� i spok�j. Otworzy� okno i g��boko wci�gn�� w p�uca �wie�e
powietrze. By�o ch�odne, ale i pachn�ce, bo nadesz�a wiosna. Tristan czu� ca�ym sob�, �e jest wiosna, �e �wieci s�o�ce.
Zrozumia�, �e on sam tak�e powr�ci� do �ycia i �e �wiat znowu do niego nale�a�. Patrzy� na drog� poza ogrodzeniem i
wiedzia�, �e wolno mu p�j�� ni� bez l�ku tak daleko, jak tylko zechce, tak samo, jak inni chodz�... M�g�by pobiec sam
przez las i m�g�by si� zm�czy� i nie wpad�by z tego powodu w panik�... M�g�by wr�ci� do domu nawet zapchanym
autobusem, a potem utkn�� w windzie...
Rozmarzy� si�. Tak niesko�czenie wiele wspaniale zwyczajnych rzeczy wolno mu teraz robi� bezkarnie, jak innym
normalnym ludziom...
Ubieraj�c si� postanowi� zaraz po �niadaniu zawiadomi� pani� Schmidt, �e odchodzi. Nie b�dzie go zatrzymywa�a, bo
po pierwsze Tristan by� tu dobrowolnie, a po drugie zawsze mia� poczucie, �e lekarka go nie lubi�a, mia�a mu za z�e, �e
nie poddawa� si� jej terapii.
Schodz�c po schodach planowa� rado�nie nast�pne dni i napawa� si� odzyskanym zdrowiem. Jeden z pacjent�w
powiedzia� mu kiedy�, �e ta choroba po prostu sama minie. Tristan nie by� wtedy w stanie w to uwierzy�, ale teraz sam
przecie� tego dozna�.
Gdy po �niadaniu zapuka� do drzwi gabinetu dr Schmidt, ta by�a ju� przygotowana. Wczoraj sama zauwa�y�a zmian� w
zachowaniu Tristana, a gdy dzi� obserwowa�a go w jadalni, nabra�a pewno�ci - ten cz�owiek by� zdrowy. Jego twarz
straci�a wyraz st�a�ego napi�cia, nie unika� zwr�conych na siebie spojrze�, swobodnie odpowiada� na pozdrowienia i
nawet sam pozdrawia�.
Tak jak przewidzia�, pani Schmidt nie mia�a nic przeciwko jego odej�ciu z sanatorium. Ich ostatnia rozmowa by�a
kr�tka. W wyg�oszonej zwi�z�ej mowie po�egnalnej lekarka zachwala�a zbawienny wp�yw nowoczesnych �rodk�w
terapii stosowanych w Barsinghausen, czemu Tristan z uprzejmo�ci nie zaprzecza�. Sam natomiast nie zdoby� si� na
ob�ud� i podzi�kowa� jedynie og�lnie za wszystko.
Odszed� bez �alu.
* * *
Mieszkanie zasta� ciche, senne i zakurzone.
Sebastian i Karin posprz�tali je ju� dawno temu i klucz odnie�li Tristanowi do sanatorium. Odsiedzieli u niego ca��
godzin�, ani minuty kr�cej, ale te� ani minuty d�u�ej i s�uchali go ze wsp�czuciem, gdy opisywa� im szczeg�owo
swoje przypad�o�ci i cierpienia. Zanim odeszli, wymusili na nim obietnic�, �e zadzwoni, gdy b�dzie czego�
potrzebowa�. Nie zadzwoni� jednak, bo wiedzia�, �e ani Karin, ani Sebastian nie byli w stanie dostarczy� tego, czego
mu na prawd� brakowa�o - serdecznej, szczerej przyja�ni.
Pootwiera� okna, rozpakowa� torb�. W��czy� lod�wk�, w�o�y� do niej kupione po drodze zapasy. Potem zaparzy� kaw�,
usiad� nad fili�ank�, westchn�� ci�ko i szepn��:
- O Bo�e, i co dalej...?
Wiedzia� oczywi�cie, �e po kilku dniach powr�ci do pracy i podejmie swoje dawne �ycie. Nie b�dzie to jednak taki
powr�t jak wtedy, po przygodzie na morzu. W ci�gu ostatnich miesi�cy zrozumia�, �e poza prac� zawodow� prowadzi�
tylko pseudo�ycie, �ycie z katalogu, reklamy telewizyjnej i filmu. Z tym wszystkim po�egna� si� w spos�b bardzo
dramatyczny i bezpowrotny. Nie �a�owa� tego. Pozosta�a jednak pustka, kt�r� musia� jako� zape�ni�, rozs�dnie
zape�ni�. Nie chcia� ju� �y� wed�ug scenariusza dla Kena i Barbie, obawia� si� jednak, �e bed�c sam z sob�, �atwo
m�g�by zab��dzi� na nieznanych �cie�kach.
Poczu� niepok�j. �eby mu nie ulec, zacz�� wynajdywa� coraz to nowe czynno�ci i w ka�d� rzuca� si� na o�lep, wierz�c
pod�wiadomie, �e gdy j� wykona, b�dzie ju� przyzwyczajony do swojej nowej egzystencji.
Odkurzy� wi�c mieszkanie, wyk�pa� si�, upra� ubrania, kt�re mia� w sanatorium, wyszed� do sklepu, kupi� kilka ro�lin i
porozstawia� je na parapetach. Wreszcie zrozumia�, �e ani dzi�, ani jutro nie rozwi��e tego problemu. �ycie nie jest
zwinn� ��deczk�, kt�rej mo�na jednym uderzeniem wios�a nada� nowy kierunek, lecz ci�kim transatlantykiem.
Zmiana kursu nie nast�pi natychmiast po podj�ciu o niej decyzji. Tristan musi mie� cierpliwo�� i nadziej�. By� dopiero
rekonwalescentem. Zrobi� ju� najwa�niejsze pierwsze kroki. To na razie powinno wystarcz�. Dzi� mo�e odpocz��.
My�l, kt�r� ju� ca�y dzie� odgania� uparcie, odezwa�a si� wreszcie w jego �wiadomo�ci. Czy gdy za�nie, powr�ci
senny koszmar i sen o Izoldzie? Czy teraz, gdy jest ju� zdrowy, straci� mo�e t� szczeg�ln� umiejetno��? Oczywi�cie
by�oby wielk� ulg� nie ba� si� ju� wi�cej nocy i sn�w, z drugiej strony jednak Tristan czu� z ca�� pewno�ci�, �e razem
z Izold� wszystko by�oby �atwiejsze. Zrozumia� nagle, �e dom ze snu by� symbolem jego w�asnej psyche. Ona
odnalaz�a w�a�ciwe wej�cie, ona pomimo mroku i zrujnowania uzna�a dom za pi�kny, dostrzeg�a w nim skarby, kt�rych
nikt inny nie widzia�, o kt�rych Tristan sam ju� nawet nie pami�ta�. Przypomnia� sobie taniec ostatniej nocy i Izold�,
gdy odchodz�c podbieg�a do niego jeszcze raz.
Kaza�a mi zapami�ta� jakie� niejasne zdania, pomy�la� i u�miechn�� si� na wspomnienie, �e nawet ona, wytw�r jego
snu, u�ala�a si� na niejasno�� sennych wypowiedzi.
Co to by�o? Nie pami�ta�. Jego my�li odp�yn�y do owej sceny ze snu, gdy ich �y�wy pozostawia�y na b�yszcz�cym
lodzie tak wyra�ne �lady. Zn�w mia� przed oczami znajom� i upragnion� posta� Izoldy. Zatopiony w marzeniach
malowa� palcem na stole figury: owal zera, potem pi�tke, a potem...
Nagle st�a� wewn�trznie i zamar� w bezruchu. Nast�pnie chwyci� kartk� i o��wek. Zapisa�: 0511. Poczu�, jak robi mu
si� gor�co, jak walcz� w nim nadzieja z niedowierzaniem. Serce chcia�o wierzy�, rozs�dek ostrzega� przed
rozczarowaniem.
Zero-pi��-jedena�cie, to przecie� by� numer kierunkowy Hanoweru! Czy to mo�liwe, �e wy�ni� sobie numer telefonu
Izoldy?
Rozs�dek ostrzega�, ale Tristan odgrodzi� si� w my�lach od jego g�osu, przywo�a� na pami�� sen o Izoldzie i skupi� ca��
uwag� by przypomnie� sobie jej s�owa. Musia� przyzna�, �e jej metoda nie by�a z�a. M�wi�a o trzech parach bli�ni�t i
teraz, gdy zorientowa� si�, �e mia�a na my�li numer telefonu, nie wyda�o mu si� to ju� tak bezsensowne.
Sze�� liczb, trzy razy po dwie identyczne - mo�liwych kombinacji by� bezmiar... Powiedzia�a coraz wi�ksze, co
znaczy, �e musz� by� r�ne i coraz wy�sze. To ju� znacznie zmniejsza�o ilo�� kombinacji. Tristan porachowa�. Wynik
nie doda� mu otuchy - ci�gle jeszcze 84 mo�liwo�ci.
Wyobrazi� sobie, jak dzwoni kolejno pod te numery... Kiedy zacz��by traci� nadziej�? Kiedy zwyci�y�by rozs�dek?
Ale Izolda m�wi�a co� jeszcze, pami�ta�, �e chodzi�o o drzewa, lipy. Mo�e chcia�a mu poda� sw�j adres? Czy to by�o
Unter den Linden, czy In den Linden? Obie te ulice istnia�y w Hanowerze, a poza nimi jeszcze kilka innych z lipami w
nazwie. Ta informacja w �adnym wypadku nie mog�a mu pom�c. Przeciwnie. Gdyby chcia� sprawdza� w ksi��ce
telefonicznej i adresy i numery, mia�by tylko o wiele wi�cej bezsensownej roboty.
- To by� tylko sen, Izoldo. Niestety tylko sen - powiedzia� przybity.
Ale jego m�zg nie dawa� za wygran�, pracowa� dalej sam, bez rozkazu.
- Co powiesz na w Linden - spyta� cichutko. - To by znaczy�o, �e ona mieszka w dzielnicy Linden, a numery telefon�w
w Linden zaczynaj� si� od czw�rki... 44...
Teraz pozosta�o jedynie dziesi�� r�nych numer�w. Tristan uzna�, �e by�by w stanie podj�� dziesi�� pr�b.
Zaskoczy�a go �atwo��, z jak� rozwi�za� problem.
Nic dziwnego, pomy�la� z politowaniem, przecie� sam ten sen wy�ni�em. Sam wymy�li�em zagadk� i sam j�
rozwi�za�em.
Wpatrywa� si� w zapisan� kartk� i oci�ga� z podj�ciem decyzji. Jeszcze par� minut temu by� przekonany o tym, �e
Izolda jest wy��cznie wytworem jego sennej wyobra�ni, jego pod�wiadomo�ci. Stworzy� j�, bo by�a mu tak potrzebna,
bo bez jej pomocy nie wydoby�by si� z grz�zawiska choroby. W realnym �wiecie nikt nie chcia� mu poda� r�ki,
wszyscy zdawali si� m�wi�:
- Przesta� wreszcie by� chory, a ch�tnie pomo�emy ci wyzdrowie�! Wzle� ponad ob�oki, a wtedy nauczymy ci� lata�!
B�d� kim� innym! Przesta� by� sob�! Odrzu� swoje JA!
Inaczej Izolda - zaakceptowa�a go w nieszcz�ciu. By�a zdolna dojrze� w jego duszy pi�kno, a to, co jej si� podoba�o,
on r�wnie� w sobie ceni�.
Tak, ch�tnie �ni�by o niej co noc. Teraz jednak wpad� w zastawion� przez samego siebie pu�apk� - senne marzenia
przet�umaczy� na j�zyk rzeczywisto�ci i to wystarczy�o, �eby zacz�� pragn�� i wierzy�. Ma�o tego, ju� w tej chwili ba�
si� rozczarowania i pustki, jakie niezawodnie poczuje, gdy pod �adnym z tych dziesi�ciu numer�w nie znajdzie �ywej
Izoldy.
Mimo, �e bardzo si� stara�, nie m�g� ju� pohamowa� wyobra�ni. Cudowne i szalone obrazy przepe�nia�y go,
wystarczy�o tylko zatelefonowa�, by sta�y si� prawd�. Albo znik�y, p�k�y jak ba�ka mydlana, i zostawi�y tylko smutek.
Co gorsza, sen o Izoldzie straci wtedy sw�j czar, bo Tristan nie b�dzie m�g� ju� zapomnie�, �e ona nie jest dziewczyn�
z krwi i ko�ci, a jedynie senn� mar�. Gdyby Tristan mia� post�pi� rozs�dnie, zadowoli�by si� tym, co by�o dotychczas.
M�g�by nawet marzy�, �e kiedy� spotka prawdziw� Izold�. Chcia� by� rozs�dny, ale co� ju� zacz�o si� dzia�, jakie�
mechanizmy ruszy�y, jaki� wir poci�gn�� go i wiedzia�, �e nie by�o odwrotu.
Za�o�y� kurtk� i wyszed� do budki telefonicznej na ulic�. Jego w�asny telefon nie dzia�a� jeszcze. Tristan wola�, �e
decyduj�ce chwile nie b�d� si� rozgrywa�y w mieszkaniu. Postanowi�, na wypadek pora�ki, p�j�� od razu do kina. Nie
chcia�, samotny w czterech �cianach, podda� si� rozpaczy.
* * *
Tego dnia Izolda nie wychodzi�a z mieszkania. Czeka�a. Nie by�a niecierpliwa. Zak�ada�a, �e Tristan mo�e
potrzebowa� nawet kilku dni, by rozszyfrowa� jej wiadomo��.
Znajdowa�a si� w szczeg�lnym stanie psychicznym, w stanie, w kt�rym rozs�dek i poczucie realno�ci milcza�y. Za to
fantazja malowa�a jej barwne, poci�gaj�ce obrazy. Tumani�a j� tak, �e Izolda coraz ch�tniej oddawa�a si� marzeniom,
�yj�c przy tym tylko mimochodem.
Izolda zna�a to uczucie i dop�ki trwa�o nie potrafi�a mu przeciwdzia�a�. Wiedzia�a, �e otrze�wienie i powr�t do
rzeczywisto�ci nast�puj� nagle, jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej. Jakby doczyta�a fascynujac� ksi��k� do
ko�ca - jeszcze oszo�omiona, ale ju� we w�a�ciwym wymiarze. Ten stan m�g� trwa� nawet tygodnie, ale gdy minie,
gdy nagle zrozumie, �e to, czym �y�a, by�o jedynie wytworem jej wyobra�ni, poczuje tylko ulg� jak po przebytej
chorobie.
Nawet w tej chwili, cho� by�a przekonana o swoich kontaktach z Tristanem, wiedzia�a jednocze�nie, �e na pewno
przyjdzie dzie�, gdy zrozumie, �e nie ma go w rzeczywistym �wiecie.
Dzi� postanowi�a, �e gdy telefon zadzwoni, zg�osi si� imieniem i �e b�dzie je wymawia�a powoli i wyra�nie. Tak, to
mo�e potrwa�, zanim on zadzwoni. Tristan musi nie tylko rozszyfrowa� jej m�tne senne wypowiedzi, on musi zacz��
wierzy�, �e sen m�g�by mie� sw�j dalszy ci�g na jawie.
Poza tym co� z nim jest, ma jakie� k�opoty czy problemy, jest taki pe�en zw�tpienia, taki niepewny siebie. Mo�e si� po
prostu nie odwa�y� zadzwoni�, bo przecie� trzeba odwagi, �eby kontynuowa� tak� znajomo��. We �nie otworzy� przed
ni� swoj� dusz�, ale czy i w rzeczywisto�ci pragnie a� takiej blisko�ci?
Uprzejmy dystans i nic nie znacz�ce pozory za�y�o�ci, oto co charakteryzuje wi�kszo�� stosunk�w mi�dzyludzkich. Na
pewno wiele os�b cierpia�o z tego powodu i wola�oby, �eby by�o inaczej, a jednak ka�dy buduje wok� siebie i wok�
innych niewidzialne mury, kt�rych nie da si� przekroczy�.
A gdyby Izolda spotka�a Tristana nie we �nie, gdzie dystans i owe mury nie istnia�y, tylko w prawdziwym �yciu, czy
zwr�ciliby na siebie uwag�? Jak wiele ludzi widuje si� codziennie nie tylko anonimowo na ulicy, ale u znajomych przy
okazji r�nych uroczysto�ci i spotka�? Je�eli nie nale�y si� do tej samej paczki, udaje si� oboj�tno�� i nie zwraca si� na
innych uwagi, bo te� i samemu nie bywa si� zauwa�anym. Izolda cierpia�a nad tym zwyczajem i go nie pochwala�a, a
jednak sama tak�e wed�ug niego post�powa�a.
Jak dobrze, �e pierwsze lody prze�amali�my telepatycznie, pomy�la�a i zanim zd��y�a zastanowi� si� nad sensem i
bezsensem tego zdania, zadzwoni� telefon.
Odetchn�a g��boko kilka razy i podnios�a s�uchawk�.
- Izolda...
Chwila napi�tego milczenia...
- Tu Tristan.