518
Szczegóły |
Tytuł |
518 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
518 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 518 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
518 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ODRUCH WARUNKOWY
Zdarzy�o si� to na czwartym roku, przed samymi wakacja-
mi. Pirx - kt�ry przeszed� ju� wszystkie �wiczenia praktycz-
ne - mia� zaliczone loty na symulatorach i dwa prawdziwe
oraz "samodzielne k�ko", to znaczy lot na Ksi�yc z l�dowa-
niem i powrotem. Czu� si� starym wyjadaczem kosmicznym,
pr�niowym wyg�, kt�rego domem s�planety, ajedynym ulu-
bionym odzieniem - znoszony skafander; kt�ry w przestrze-
ni pierwszy dostrzega nadlatuj�ce meteory i sakramentalnym
okrzykiem: "Uwaga! R�j!!" - oraz b�yskawicznym manew-
rem ratuje od zag�ady statek, siebie i mniej bystrych towarzy-
szy. Tak to sobie przynajmniej wyobra�a�, z ubolewaniem
konstatuj�c przy goleniu, jak zupe�nie nie zna� po nim ogro-
mu przebytych do�wiadcze�. Nawet paskudny wypadek z apa-
ratem Harrelsbergera, kt�ry eksplodowa� mu pod r�kami pod-
czas l�dowania na Sinus Medii, nie przysporzy� mu jednego
cho�by siwego w�osa. Co tam - zdawa� sobie spraw� z ja�o-
wo�ci marze� o siwi�nie (a wspaniale by�oby jednak mie�
oszronione skronie!), ale �eby si� cho� przy oczach zrobi�o
par� zmarszczek, wskazuj�cych od pierwszego wejrzenia, �e
powsta�y przy wyt�onym wypatrywaniu kursowych gwiazd !
Tymczasem jaki by� puco�owaty, taki zosta�. Drapa� wi�c t�-
paw� �yletk� t� swoj� g�b�, kt�rej si� skrycie wstydzi�, i wy-
my�la� coraz bardziej wstrz�saj�ce sytuacje po to, aby na sa-
mym ko�cu sta� si� ich panem. Matters, kt�ry cz�ciowo zna�
jego zmartwienia, a cz�ciowo si� ich domy�la�, radzi� mu,
- Opowie�� o pilocie Pirxie t.1
42 STANIS�AW LEM
�eby zapu�ci� w�s. Czy rada by�a ca�kiem szczera - trudno
powiedzie�. W ka�dym razie Pirx w czasie porannej samot-
no�ci przy�o�y� przed lustrem kawa�ek czarnego sznurowad�a
do g�rnej wargi i a� si� zatrz�s�, tak to idiotycznie wygl�da�o.
Zw�tpi� w Mattersa, cho� ten mo�e nie mia� na my�li niczego
z�ego, a ju� na pewno nie mia�a jego przystojna siostra, kt�ra
powiedzia�a raz Pirxowi, �e wygl�da "szalenie poczciwie.
"
To go dobi�o. W lokalu, w kt�rym ta�czyli, nie sta�o si� co
prawda nic z rzeczy, jakich si� obawia�. Tylko raz pomyli�
taniec, a ona by�a na tyle dyskretna, �e milcza�a, i dopiero po
dobrej chwili zauwa�y�, �e wszyscy ta�cz� co� zupe�nie inne-
go ni� oni. P�niej jednak sz�o jak z p�atka. Nie depta� jej po
nogach, jak m�g�, stara� si� nie �mia� (bo od jego �miechu
ludzie odwracali si� na ulicy), a potem odprowadzi�j�do domu.
Od ostatniego przystanku szli dobry kawa� pieszo i przez ca��
drog� zastanawia� si�, co by te� zrobi� takiego, �eby poj�a,
�e wcale nie jest "szalenie poczciwy" - te s�owa zalaz�y mu
za sk�r�. Kiedy ju� dochodzili do celu, ogarn�� go pop�och.
Niczego bowiem nie wymy�li�, a jeszcze, wskutek wyt�one-
go namys�u, zamilk� jak pie�; w g�owie jego rozprzestrzenia�a
si� pustka, tym tylko r�ni�ca si� od kosmicznej, �e wype�-
niona rozpaczliwym wysi�kiem. W ostatniej chwili przelecia-
�y mu jak meteory dwa czy trzy pomys�y: �eby si� z ni�
um�wi�, �eby j� poca�owa�, �eby - gdzie� o tym czyta�-
u�cisn��jej r�k� w spos�b znacz�cy, subtelny, a zarazem
przewrotny i nami�tny. Ale nic z tego nie wysz�o. Ani jej nie
poca�owa�, ani si� z ni� nie um�wi�, ani jej r�ki nie poda�. . . I
gdyby� tak si� to sko�czy�o! Kiedy, powiedziawszy "dobra-
noc", tym swoim przyjemnie �ami�cym si� g�osem, odwr�ci�a
si� do furtki i uj�a klamk�, ockn�� si� jego diabe�. A mo�e
sta�o si� to po prostu dlatego, �e w g�osie jej wyczu� ironi�,
rzeczywist� lub wyobra�on�, B�g raczy wiedzie� - do�� �e
zupe�nie odruchowo, kiedy si� w�a�nie odwr�ci�a, taka pewna
O DRUCH WARUNKOWY 43
siebie, spokojna, oczywi�cie dzi�ki urodzie, nosi�a si� jak
kr�lowa j aka�, �adne dziewcz�ta zwykle tak. . .
. . . a wi�c dobrze : da� j ej tego klapsa w ty�ek, i to nawet
mocnego. Us�ysza� lekki, st�umiony okrzyk. Porz�dnie mu-
sia�a si� zdziwi�! Ale nie czeka� ju� na nic. Zawr�ciwszy na
pi�cie, zwia�, jakby w strachu, �e b�dzie go goni�a. . . Matters,
do kt�rego nazajutrz zbli�a� si� jak do bomby z czasowym
zapalnikiem, nic o tym incydencie nie wiedzia�.
Problem owego osobliwego post�pku n�ka� go. Nie my-
�la� wtedy nic (z jak�� �atwo�ci� mu to, niestety, przychodzi-
�o!), ale przylepi� jej klapsa. Czy tak post�puj� szalenie po-
czciwi faceci?
Nie by� ca�l�iem pewien, ale obawia� si�, �e raczej tak. Po
historii z siostr� Mattersa (unika� jej odt�d jak ognia) przesta�
w ka�dym razie robi� rano miny do lustra. Przedtem bowiem
upad� kilka razy tak nisko, �e, z pomoc� drugiego lusterka,
szuka� takiego profilu swej twarzy, kt�ry by cho� nieznacznie
zaspokoi� jego wielkie wymagania. Oczywi�cie nie by� zupe�-
nym idiot� i zdawa� sobie spraw� ze �mieszno�ci tych ma�-
pich grymas�w, ale, z drugiej strony, nie �lad�w urody jakiej�
szuka�, na mi�o�� bosk�, lecz charakteru! Czyta� bowiem Con-
rada i z wypiekami my�la� o wielkim milczeniu galaktycz-
nym, o samotnym m�stwie, a czy� mo�na sobie wyobrazi�
bohatera wiecznej nocy, samotnika - z tak� g�b�? W�tpli-
wo�ci pozosta�y, ale z wykr�caniem twarzy przed lustrem zrobi�
koniec, wykazuj�c sobie, jak� ma tward�, niez�omn� wol�.
Troski te, tak nurtuj�ce, zblad�y nieco wobec nadci�gaj�
cego egzaminu u profesora Merinusa, zwanego popularnie Me-
rynosem. Egzaminu tego, prawd� m�wi�c, nie ba� si� prawie
nigdy. Tylko trzy razy przychodzi� do gmachu Astrodezji i
Astrognozji Nawigacyjnej, gdzie pod drzwiami sali studenci
zawsze czyhali na wychodz�cych od Merynosa, nie tyle, �eby
fetowa� ich sukcesy, ile - by si� dowiedzie�, jakie te� nowe,
44 S TANIS�AW LEM
podchwytliwe pytanka wymy�li� "Z�owrogi Baran". Bo i tak
nazywano srogiego egzaminatora. Starzec �w, kt�ry w �yciu
nogi nie postawi� - nie to, �e na Ksi�ycu, progu rakiety �ad-
nej nawet nie przekroczy� ! - zna�, moc� teoretycznej wszech-
wiedzy, ka�dy kamie� wszystkich krater�w Morza Deszcz�w,
grzbiety skalne planetoid i najbardziej niedost�pne po�acie
Jowiszowych ksi�yc�w; powiadano, �e posiada wszechstron-
n� znajomo�� meteor�w i komet, kt�re zostan� dopiero od-
kryte za lat tysi�c, poniewa� ju� teraz drogi ich matematycz-
nie przewidzia� dzi�ki ulubionemu swemu zaj�ciu - analizie
perturbacyjnej cia� niebieskich. Ogrom tej wiedzy czyni� go
zgry�liwym wobec mikroskopijnych wiadomo�ci student�w.
Pirx nie ba� si� jednak Merinusa, bo odkry� jego klucz. Stary
mia� w�asn� terminologi�, kt�rej pr�cz niego nikt nie u�ywa�
w fachowym pi�miennictwie. Pirx zatem, wiedziony przyro-
dzon� bystro�ci�, zam�wi� w bibliotece wszystkie prace Me-
rinusa i - nie, wcale ich nie czyta�. Przekartkowa� je tylko,
wypisawszy sobie ze dwie�cie Merynosowych dziwol�g�w
s�ownych. Te wyku� na blach� i �y� w przekonaniu, �e zda. Co
si� te� potwierdzi�o. Profesor, us�yszawszy styljego odpowie-
dzi, drgn��, podni�s� strz�piaste brwi i zas�ucha� si� w Pirxa
jak w s�owika. Chmury, przeci�gaj�ce mu zazwyczaj przez
twarz, rozesz�y si�. Odm�odnia� prawie, bo by�o to,jakby s�y-
sza� sam�go siebie - a Pirx, uskrzydlony t� przemian� i w�a-
sn� bezczelno�ci�, par� dalej na ca�ego - z takim rezultatem,
�e gdy kampletnie zawali� si� na ostatnim pytaniu (wymaga�o
znajomo�ci wzoru - ca�a Merynosowska retoryka nic nie mo-
g�a tu wsk�ra�), profesor wpisa� mu wielk� czw�rk�, wyra�a-
j�c ubolewanie, �e nie mo�e da� pi�tki.
Tak Merynosa osadzi�. Wzi�� go za rogi. Daleko wi�ksz�
trem� odczuwa� przed "wariack� k�piel�", kt�ra by�a nast�p-
nym i ostatnim etapem przed egzaminami dyplomowymi.
0 DRUCH WARUNKOWY 4S
Na "wariack� k�piel" nie by�o �adnych sposob�w. Naj-
pierw cz�owiek szed� do Alberta, niby tylko wo�nego przy ka-
tedrze Astropsychologii Do�wiadczalnej, ale w rzeczywisto-
�ci by� on praw� r�k� docenta i s�owo jego wa�niejsze by�o od
opinii wszystkich asystent�w. Albert, totumfacki jeszcze pro-
fesora Balloe, kt�ry przed rokiem poszed� na emerytur� ku
uciesze student�w i zasmuceniu wo�nego (nikt go bowiem
tak, jak profesor emer�t�s, nie rozumia�), wi�d� kandydata do
ma�ej salki w podziemiu, gdzie sporz�dza� mu parafinowy
odlew twarzy. Odlew ten, po zdj�ciu, poddawa� ma�emu za-
biegowi: w negatyw nosa wstawia� dwie metalowe rurki. To
by�o wszystko. Nast�pnie kandydat szed� na pi�tro, do "�a�-
" y
ni. Nie b �a to naturalnie �adna �a�nia, ale, jak wiadomo, stu-
denci nie nazywaj� nigdy rzeczy ich w�a�ciwym imieniem.
By� to spory pok�j z basenem pe�nym wody. Kandydat czy,
znowu wedle gwary studenckiej, "pacjent" rozbiera� si� i wcho-
dzi� do wody, kt�r� ogrzewano dop�ty, a� przestawa� odczu-
wa�jej temperatur�. To by�o indywidualne: dlajednych woda
"przestawa�a istnie�" przy dwudziestu dziewi�ciu, dla innych
dopiero przy trzydziestu dwu stopniach. Do��, �e kiedy spo-
czywaj�cy na wznak w basenie m�ody cz�owiek podnosi� r�k�,
wod� przestawano ogrzewa�, a jeden z asystent�w nak�ada�
mu na twarz parafinow� mask�. Nast�pnie dodawano do wody
jakiej� soli (ale nie cyjanku potasu, jak o tym powa�nie za-
pewniali ci, co mieli ju� "wariack� k�piel" za sob�), zdaje si�
- zwyk�ej soli kuchenne�. Dodawa�o si�jej tyle, by "pacjent" �
(zwany te� topielcem) p�ywa� swobodnie tu� pod powierzch-
ni�wody, nie wynurzaj�c si�. Tylko metalowe rurki wystawa-
�y na wierzch, m�g� wi�c swobodnie oddycha�. To by�o w
zasadzie wszystko. Uczona nazwa eksperymentu brzmia�a:
"pozbawienie bod�c�w aferentnych". W samej rzeczy, pozba-
wiony wzroku, s�uchu, w�chu, dotyku (bo obecno�� wody po
bardzo kr�tkim czasie przestawa�o si� wyczuwa�), ze skrzy-
5 Opowie�� o pilocie Pirxie I. I
46 S TANIS�AW LEM
�owanymi na piersiach ramionami, niczym u mumii egipskiej,
spoczywa� "topielec" w niewa�kim zawieszeniu. Jak d�ugo?
Jak d�ugo m�g� wytrzyma�.
Jak gdyby nic szczeg�lnego. Jednak�e z cz�owiekiem w
takim po�o�eniu zaczynaj� dzia� si� dziwne rzeczy. Ka�dy
m�g� naturalnie czyta�, wiele chcia�, o prze�yciach "topiel-
c�w" w podr�cznikach psychologii eksperymentalnej. Ale te�
prze�ycia te by�y bardzo zr�nicowane indywidualnie. Trze-
cia cz�� kandydat�w nie mog�a wytrzyma� - nie to, �e sze-
�ciu czy pi�ciu, ale nawet trzech godzin. Wytrwa�o�� by�a
wszak�e godna zalecenia, bo praktyki wakacyjne rozdzielano
pod�ug listy lokat: kto mia� pierwsz�, dostawa� praktyk� "eks-
tra", ca�kiem niepodobn� do ma�o na og� ciekawych, nud-
nych nawet, pobyt�w na r�nych stacjach oko�oziemskich. Z
g�ry nigdy nie by�o wiadomo, kto oka�e si� twardy, a kto nie
- "k�piel" poddawa�a nie byle jakiej pr�bie spoisto��, kon-
solidacj� osobowo�ci.
Pirx przeszed� pocz�tek do�� g�adko, je�li nie liczy� tego,
�e bez wszelkiej potrzeby schowa� twarz pod wod�, zanim
jeszcze asystent na�o�y� mu mask�, w zwi�zku z czym �ykn��
jak�� kwaterk� wody i przy okazji przekona� si�, �e jest naj-
zwyczajniej w �wiecie s�ona.
Po na�o�eniu maski pos�ysza� zrazu lekki szum w uszach.
Znajdowa� si� w doskona�ej ciemno�ci. Jak nale�a�o. rozlu-
�ni� mi�nie; woda unosi�a go bez ruchu. Oczu nie m�g� otwo-
rzy�, gdyby nawet chcia�, uniemo�liwia�a to przylegaj�ca do
policzk�w i czo�a parafina. Najpierw zacz�� go sw�dzi� nos,
potem prawe oko. Przez mask� nie m�g� si� naturalnie podra-
pa�. O takim sw�dzeniu nic nie m�wi�y relacje innych "to-
pielc�w" - widocznie by� to jego prywatny wk�ad w psycho-
logi� eksperymentaln�. Spoczywa�, doskonale bezw�adny, w
wodzie, kt�ra ani nie grza�a, ani nie ch�odzi�a jego nagiego
cia�a. Po paru chwilach straci� �wiadomo�� jej istnienia.
0 DRUCH WARUNKOWY 4 %
M�g�by oczywi�cie poruszy� nogami albo cho�by palca-
mi i przekona� si�, �e s� �liskie i mokre, ale wiedzia�, �e czu-
wa nad nim u sufitu oko rejestnzj�cej kamery: za ka�de poru-
szenie by�y punkty karne. Ws�uchawszy si� w siebie, po nie-
d�ugim czasie m�g� ju� rozr�ni� tony w�asnego serca, nad-
zwyczaj s�abe i dochodz�cejakby z ogromnej odleg�o�ci. By�o
mu wcale nie�le. Sw�dzenie usta�o. Nic go nie uwiera�o. AI-
bert umie�ci� rurki w masce tak zr�cznie, �e nawet ich nie
czu�. Niczego w og�le nie czu�. Ta pustka stawa�a si� niepo-
koj�ca. Najpierw zatraci� poczucie po�o�enia cia�a, pozycji r�k
i n�g. Pami�ta� jeszcze, jak le�y, bo o tym wiedzia�, ale nie
odczuwa� nic. Zacz�� si� zastanawia�, jak d�ugo jest ju� pod
wod�, w bia�ej parafinie na twarzy. Stwierdzi� ze zdziwieniem,
�e on, kt�ry umia� zwykle okre�li� czas bez zegarka, z do-
k�adno�ci� do paru minut, nie ma nawet najs�abszego wyo-
bra�enia o tym, ile minut - czy mo�e ju� kwadrans�w?-
up�yn�o od zanurzenia si� w "wariack� k�piel".
Kiedy si� tak dziwi�, zauwa�y�, �e nie ma ju� cia�a ani
twarzy, w og�le niczego. Tak dobrze, jakby go wcale nie by�o.
Wra�enia tego niepodobna nazwa� przyjemnym. Raczej prze-
ra�a�o. Jakby rozpuszcza� si� po trosze w tej wodzie, kt�rej
istnienie te� do� wcale nie dochodzi�o. I serce nawet przesta�
s�ysze�. Wyt�a� s�uch, jak m�g� - nic. Cisza za to, wype�-
niaj�ca go dok�adnie, sta�a si� nieprzyjemnym, g�uchym po-
mrukiem, bia�ym, ci�g�ym szumem, �e chcia�o si� wprost za-
tka� uszy. W pewnym momencie pomy�la�, �e min�� ju� chy-
ba porz�dny kawa� czasu i par� karnych punkt�w tak bardzo
nie zaszkodzi. Chcia� ruszy� r�kami.
Nie mia� czym poruszy�: nie by�o r�k. Nawet nie to, �e si�
przel�k� - os�upia� raczej. Prawda, �e co� tam pisano o "za-
traceniu poczucia cia�a,', ale kt� by uwierzy�, �e mo�e by�
tak zupe�ne?
4� STANIS�AW LEM
Widocznie tak ma by� - uspokoi� siebie. Grunt si� nie
rusza� - jak si� chce mie� dobr� lokat�, trzeba wytrzyma� to
i owo. Ta maksyma podtrzymywa�a go przez jaki� czas. Jak
d�ugo? Nie wiedzia�.
Potem zacz�o si� robi� gorzej.
Zrazu ciemno��, w kt�rej spoczywa� czy te� raczej: kt�r�
sam by�, zaroi�a si� od s�abych migota�, polatuj�cych na obrze-
�u pola widzenia kr�g�w, w�a�ciwie bez�wietlnych, m��cych
niewyra�nie. Ponzszy� ga�kami ocznymi, ten ruch czu� i to go
pocieszy�o. Ale, dziwna rzecz, po kilku ponzszeniach i oczy
wymkn�y si� jego w�adzy. . .
Fenomeny wzrokowe i s�uchowe, te migotania, m�enia,
szumy i pomruki by�y niewinnym wst�pem, igraszk� wobec
tego, co zacz�o si� z nim dzia� zaraz potem.
Rozpada� si�. Ju� nie to, �eby cia�em: o ciele nie by�o
mowy, cia�o od wiek�w przesta�o istnie�, by�o czasem zaprze-
sz�ym, czym� utraconym w spos�b nieodwo�alny. Mo�e nig-
dy go nie mia�?
Zdarza si� czasem, �e przyci�ni�ta, niedokrwiona r�ka na
jaki� czas obumrze. Mo�na dotyka�jej drug�, czuj�c� i �yw�,
jak kawa�ka drewna. Prawie ka�dy zna to dziwne uczucie, nie-
przyjemne, na szcz�cie szybko przemijaj�ce. Ale cz�owiek
wtedy jest ca�y normalny, czuj�cy i �ywy - tylko kilka pal-
c�w czy d�o� ogarn�� martwy bezw�ad, �e sta�y si�jakby ucze-
pionym reszty cia�a przedmiotem. Pirxowi jednak nie pozo-
sta�o nic albo lepiej: prawie nic - pr�cz strachu.
Rozpada� si� - nie na �adne tam osoby, ale w�a�nie na
strachy. Czego si� ba�? Poj�cia nie mia�. Ani jawy nie prze�y-
wa� -jaka� mo�e by�jawa bez cia�a? - ani snu. Bo nie �ni�
przecie�: wiedzia�, gdziejest, co z nim robi�. To by�o co� trze-
ciego. I do upicia si� te� by�o to najzupe�niej niepodobne.
Czyta� i o tym. To si� nazywa�o: "dezorganizacja pracy
kory m�zgowej, spowodowana pozbawieniem m�zgu impul-
s�w dosy�owych".
� DRUCH WARUNKOWY 49
Brzmia�o to nie najgorzej. Do�wiadczenie jednak. . .
By� troch� tu, troch� tam i wszystko si� roz�azi�o. Kierun-
ki. G�ra, d�, bok - nic z tego. Usi�owa� sobie przypomnie�,
gdzie mo�e by� sufit. Ale jak m�wi� o suficie, kiedy nie ma
cia�a ani oczu?
- Zaraz - rzek� sobie - zrobimy z tym porz�dek. Prze-
strze� - wymiary - trzy kierunki. . .
Te s�owa nic nie znaczy�y. Pomy�la� o czasie, powtarza�
"czas, czas" - jakby �u� kawa�ek papieru. Zlepek bez jakie-
gokolwiek sensu. Ju� nie on powtarza�, m�wi� to jaki� nikt,
jaki� obcy, kto wlaz� w niego. Nie, on wlaz� w kogo�. I ten
kto� rozdyma� si�. Puchn��. Zatraca� wszystkie granice. W�-
drowa� niepo��tymi wn�trzami, sta� si� olbrzymim jak balon,
niemo�liwym, s�oniowatym palcem, by� ca�y palcem, nie swo-
im, nie prawdziwym, ale jakim� wymy�lonym, wzi�tym nie
wiadomo sk�d. Ten palec usamodzielnia� si�. Stawa� si� czym�
przyt�aczaj�cym, nieruchomym, zgi�tym karc�co i zarazem
idiotycznie, a on - jego my�lenie - unosi�o si� raz z jednej,
raz z drugiej strony tej bry�y niemo�liwej, ciep�ej, wstr�tnej,
�adnej. . .
Znika�. Wirowa�. Kr�ci� si�. Spada� jak kamie�, chc�.�
krzykn��. Migoty bez twarzy, okr�g�awe, wytrzeszczone, roz-
p�ywaj�ce si�, gdy usi�owa� stawi� im czo�o, laz�y na niego,
pcha�y si�, rozpiera�y go, by�jak cienkopow�okowy zbiornik,
gro��cy p�kni�ciem.
I wybuchn��. . .
Rozpad� si� na niezale�ne od siebie ciemno�ci, kt�re szy-
bowa�y jak polatuj�ce bez�adnie strz�py zw�glonego papieru.
A w tych wahaniach i polatywaniach by�o niepoj�te napi�cie,
wysi�ek taki chyba jak w �miertelnej chorobie, kiedy poprzez
obszary mg�y i pustki, kt�ra by�a kiedy� sprawnym cia�em, a
teraz jest tylko znieczulon�, stygn�c� pustyni�, co� pragnie
S � S TANIS�AW LEM
jeszcze ostatni raz odezwa� si�, dotrze� do jakiego� drugiego
cz�owieka, zobaczy� go, dotkn��.
- Zaraz - powiedzia�o co� zadziwiaj�co trze�wo, ale to
by�o obce, to nie by� on. Mo�e jaki� dobry cz�owiek zlitowa�
si� i m�wi� do niego? Do kogo? Gdzie? Ale us�ysza� przecie�.
Nie, to nie by� prawdziwy g�os.
- Zaraz. Ju� inni to przeszli. Z tego si� nie umiera. Trze-
ba si� trzyma�.
Te s�owa obraca�y si� w k�ko. A� utraci�y sens. Znowu
wszystko rozlaz�o si� jak szara, namoczona bibu�a. Jak �nie-
gowa g�ra w s�o�cu. Wymywany, ucieka� gdzie� bez ruchu,
nik�.
- Zaraz mnie nie b�dzie - pomy�la� najzupe�niej serio,
bo to by�o jak �mier�, nie jak sen. Tylko to jedno wiedzia�
jeszcze: �e nie �ni. Osaczy�o go to ze wszystkich stron. Nie,
nie jego. Ich. By�o ich kilku. Ilu? Nie m�g� si� doliczy�.
- Co ja tu robi�? - powiedzia�o w nim. - Gdzie ja je-
stem? W oceanie? Na Ksi�ycu? Do�wiadczenie. . .
Nie wierzy�, �e to mo�e by� do�wiadczenie; jak to - tro-
ch� parafiny, jaka� s�ona woda i cz�owiek przestaje istnie�?
Postanowi� z tym sko�czy� za wszelk� cen�. Zmaga� si�, sam
nie wiedzia� z czym, jakby wywa�a� olbrzymi, przywalaj�cy
go kamie�. Nie m�g� nawet drgn��. W ostatnim b�ysku przy-
tomno�ci zebra� resztk� si� i j�kn��. Us�ysza� ten j�k, st�umio-
ny, oddalony, jak radiowy sygna� z innej planety.
Na jak�� sekund� prawie ockn�� si� i skupi�, po to, �eby
wpa�� w nast�pn�, jeszcze czarniejsz�, podmywaj�c� wszyst-
ko agoni�.
Nie czu� �adnego b�lu. Ba, gdyby by� b�l! Siedzia�by w
ciele, dawa�by o nim zna�, okre�la�by jakie� granice, targa�by
nerwami. Ale to by�a agonia bezbolesna: martwy, narastaj�cy
nap�yw nico�ci. Poczu�, jak powietrze spazmatycznie chwyta-
ne wchodzi we� - jakby nie w p�uca, ale w ten obszar drga-
0 DRUCH WARUNKOWY S I
j�cych, pokurczonych, my�lowych strz�pk�w. J�kn��, jeszcze
raz j�kn��, us�ysze� siebie. . .
- Jak si� komu chce j�cze�, nie trzeba my�le� o gwiaz-
dach - odezwa� si� tenjaki� nieznany, bliski, lecz obcy g�os.
Zastanowi� si� i nie j�kn��. Zreszt� nie by�o go ju�. Nie
wiedzia�, kim by� - wp�ywa�y we� zimne, lepkie strumienie,
a najgorsze by�o to - dlaczego �aden z ba�wan�w nawet o
tym nie wspomnia�? - �e wszystko sz�o przez niego na wy-
lot. Zrobi� si� przezroczysty. By� dziur�, sitem, szeregiem kr�-
tychjaski� czy przelot�w.
Potem i to si� rozpad�o - zosta� tylko strach i trwa� nawet
wtedy, gdy znikn�a wstrz�sana, jak dreszczem, m��cym mi-
gotaniem ciemno��.
Potem zrobi�o si� gorzej, o wiele gorzej. Jednak�e tego
ju� Pirx nie umia� opowiedzie� ani nawet wyra�nie, dok�a-
dnie przypomnie� sobie: na takie do�wiadczenia nie wynale-
ziono jeszcze s��w. Nic nie potrafi� wykrztusi�. Tak, tak, "to-
pielcy" byli w�a�nie bogatsi o jedno cholerne do�wiadczenie
kt�rego nikt z profesor�w nawet si� nie domy�la�. Inna rzecz,
�e nie by�o czego zazdro�ci�.
Pirx przeszed� wiele rzeczy i stan�w. Nie by�o go jaki�
czas, potem zn�w by�, powielony, potem co� wyjada�o u
ca�y m�zg, potem dzia�y si�jakie� zawi�e, bezs�owne pot r-
no�ci - spaja� je strach, kt�ry prze�y� i cia�o, i czas, i prze-
strze�. Wszystko.
Tego to si� najad� do syta.
Doktor Grotius powiedzia�:
- J�kn�� pan pierwszy raz w sto trzydziestej �smej minu-
cie, a drugi - w dw�chsetnej dwudziestej si�dmej. Wszyst-
kiego trzy punkty karne - i �adnych drgawek! Prosz� za�o-
�y� nog� na nog�. Zbadam odruchy. . . Jak si� panu uda�o wy-
siedzie� tak d�ugo - p�niej?
Pirx siedzia� na z�o�onym poczw�rnie r�czniku, piekiel-
nie szorstkim, i przez to bardzo przyjemnym. By� ca�kiem jak
S2 STANIS�AW LEM
�azarz. Nie w tym sensie, �eby tak wygl�da�: ale czu� si�
prawdziwie zmartwychwsta�y. Wytrzyma� siedem godzin. Mia�
pierwsz� lokat�. W ci�gu ostatnich trzech godzin umiera� par�
tysi�cy razy. Ale nie j�kn��. Kiedy wyci�gn�li go, ociekaj�ce-
go, wytarli, wymasowali, dali mu zastrzyk, �yk koniaku i pro-
wadzili do pokoju bada�, gdzie czeka� doktor Grotius, po dro-
dze zajrza� do lustra. By� kompletnie og�uszony, otumaniony,
jakby wsta� z ��ka po wielomiesi�cznej malignie. Wiedzia�,
�e ju� po wszystkim. Mimo to zajrza� do lustra. Nie, �eby si�
spodziewa� siwizny, ale tak sobie. Zobaczy� swoj�szerok�g�b�
i, odwr�ciwszy si� szybko, pomaszerowa� dalej, zostawiaj�c
na posadzce mokre �lady st�p. Doktor Grotius d�ugo usi�owa�
wydoby� z niego jakie� opisy prze�ytych stan�w. Siedem go-
dzin - to by�o nie byle co. Doktor Grotius patrzy� na Pirxa
inaczej ni� przedtem: nie to, �e z sympati� - raczej z lubo-
�ci�, jak entomolog, kt�ry odkry� nowy gatunek �my. Albo
niezwyk�ego zgo�a robaczka. Mo�e widzia� w nim temat pra-
cy naukowej ?
Pirx okaza� si� - trzeba, niestety, powiedzie� - niezbyt
wdzi�cznym obiektem docieka�. Siedzia� i mnzga� g�upko-
wato oczami: wszystko by�o p�askie, dwuwymiarowe, kiedy
si�ga� po co� r�k�, ta rzecz okazywa�a si� dalej albo bli�ej, ni�
sobie obliczy�. To by�o objawem normalnym. Ale nie by�a nim
jego odpowied� na pytanie asystenta, kiedy usi�owa� wydo-
by� z niego jakie� dok�adniejsze szczeg�y.
- Pan le�a� tam? - pytaniem odparowa� pytanie.
- Nie - zdziwi� si� doktor Grotius. - A co?
- To niech si� pan po�o�y - zaproponowa� mu Pirx.-
Sam pan zobaczy, jak to jest.
Na drugi dzie� czu� si� ju� tak dobrze, �e m�g� nawet ro-
bi� na temat "wariackiej k�pieli" dowcipy. Odt�d chodzi� sta-
le do g��wnego gmachu, gdzie pod szk�em na desce og�osze�,
zawieszano listy z wykazem praktyk. Ale nie m�g� znale��
swego nazwiska. Potem by�a niedziela.
� DRUCH WARUNKOWY S 3
A w poniedzia�ek wezwa� go do siebie Szef.
Pirx nie od razu si� zak�opota�. Wpierw zrobi� rachunek
sumienia. O to, �e wpu�cili do rakiety "Ostensa" mysz, nie
mog�o i�� - to by�o dawno, poza tym mysz by�a malutka i w
og�le nie by�o o czym m�wi�. Potem by�a ta historia z budzi-
kiem, kt�ry sam w��cza� pr�d do siatki ��ka Maebiusa. Ale to
te� w�a�ciwie g�upstwo. Nie takie rzeczy robi si�, maj�c dwa-
dzie�cia dwa lata, a poza tym Szefby� wyrozumia�y. Do pew-
nych granic. Czy�by si� dowiedzia� o "duchu"? "Duch" by�
w�asnym, oryginalnym pomys�em Pirxa. Koledzy pomogli mu
naturalnie - w ko�cu ma si� przyjaci�. Ale Barnowi nale�a-
�a si� nauczka. Operacja "duch" posz�ajak zegarek. Proch by�
w tutce, prochow� dr�k� przeci�gn�o si� trzy razy dooko�a
pokoju, a zako�czy�o j� pod sto�em. Mo�e istotnie za du�o
tego prochu si� tam wysypa�o. Wychodzi�a prochowa �cie�ka
na korytarz, przez szpar� pod drzwiami, a Barn by� ju� "uro-
biony": przez ca�y tydzie� wieczorami o niczym innym nie
rozmawia�o si�, tylko o duchach. Pirx, nie w ciemi� bity, roz-
dzieli� role: cz�� ch�opc�w opowiada�a straszliwe historie, a
dnzga - odgrywa�a niedowiark�w, �eby si� Barn zbyt �atwo
w podst�pie nie zorientowa�. Barn udzia�u w tych roztrz�sa-
niach metafizycznych nie bra�, tylko si� pod�miechiwa� cza-
sem z najzagorzalszych zwolennik�w "tamtego �wiata". Ta�,
ale trzeba go by�o widzie�, kiedy wylecia� o dwunastej w nocy
ze swojej sypialni, rycz�c jak goniony przez tygrysa baw�.
P�omie� wszed� szpar� pod drzwiami, trzykrotnie oblecia�
pok�j i buchn�� pod sto�em, �e ksi��ki pospada�y. Pirx przedo-
brzy� jednak, bo si� zacz�o troch� pali�. Par� kub��w wody
zlikwidowa�o ogie�, ale zosta�a wypalona dziura, no i smr�d
kordytu. Tak �e w pewnym sensie nie uda�o si�: Barn nie uwie-
rzy�, niestety, w duchy. Stan�o wi�c na tym, �e mo�e to ten
"
duch". Pirx wsta� rano wcze�niej, w�o�y� czyst� koszul�, na
wszelki wypadek zajrza� do "Ksi��ki lot�w", do "Nawigacji"
i poszed� jak w dym.
S 4 S TANIS�AW L EM
Gabinet Szefa by� wspania�y. Tak przynajmniej wydawa�o
si� Pirxowi. �cian nie by�o wida� zza map nieba, konstelacje,
��tejak krople miodu, �wieci�y na granatov<�m tle. Ma�y, �lepy
globus ksig�ycowy na biurku, pe�no ksi��ek, dyplom�w i dru-
gi, ogromny globus pod oknem. Ten drugi by� istnym cudem,
za naci�ni�ciem odpowiedniego guzika zapala�y si� i rusza�y
w obieg dowolnie wybrane sputniki, podobno by�y tam nie
tylko istniej�ce, ale nawet te stare, ��cznie z pierwszymi, ju�
historycznymi, z 57 roku.
W tym dniu Pirx nie mia� jednak oka dla globusa. Kiedy
wszed�, Szef pisa�. Powiedzia�, �eby siad� i poczeka�. Potem
zdj�� okulary - nosi�je dopiero od roku - i przyjrza� mu si�,
jakby go po raz pierwszy w �yciu zobaczy�. To by� taki jego
spos�b. Nawet �wi�ty, rue maj�cy nic na sumieniu, m�g� stra-
ci� pod tym wzrokiem rezon. Pirx nie by� �wi�ty. Nie m�g�
usiedzie� w fotelu. To zapada� w g��b, przyjmuj�c postaw�
nieprzyzwoicie swobodn�, niczym milioner na pok�adzie w�a-
snego jachtu, to zn�w zje�d�a� w kierunku dywanu i w�asnych
pi�t. Szefwytrzyma� milczenie i rzek�:
- Jak tam, ch�opcze, u ciebie?
"Tyka�" go, nie by�o wi�c �le. Pirx wyja�ni�, �e wszystko
w porz�dku.
- Podobno k�pa�e� si�?
Pirx przytakn��. A to co znowu? Podejrzliwo�� nie opu-
szcza�a go. Mo�e za niegrzeczno�� wobec asystenta. . .
- Jest jedno wolne miejsce, na praktykg, w Mendeleje-
wie. Wiesz, gdzie to jest?
- Stacja astrofizyczna na "tamtej stronie". . . - odpar� Pirx.
By� troch� rozczarowany. Mia� cich� nadziej� - tak cich�,
�e, boj�c si� sp�oszy� jej urzeczywistnienie, samemu sobie
nawet do niej si� nie przyzna� - ot� liczy� na co� innego. Na
lot. Tyle by�o rakiet, tyle planet, a on mia� dosta� zwyk�e za-
danie stacjonarne na "tamtej strorue". . Kiedy� by� to jeszcze
� DRUCH WARUNKOWY S S
� fason - nazywa� odwrotn�, niewidzialn� z Ziemi p�kul�
� ksi�ycow�- "tamt� stron�". Ale teraz wszyscy tak m�wili.
- S�usznie. Wiesz, jak wygl�da? - spyta� Szef. Mia�
szczeg�lny wyraz twarzy. Jakby ukrywa� co� w zanadrzu. Pirx
waha� si� przez sekund�, czy sk�ama�.
- Nie - powiedzia�.
- Je�eli przyjmiesz zadanie, dam ci ca�� dokumentacj�
- Szef po�o�y� r�k� na stosie papier�w.
- To mog� nie przyj��? - z nieukrywanym o�ywieniem
spyta� Pirx.
- Mo�esz. Bo zadanie jest - to znaczy, mo�e si� oka-
za�. . . niebezpieczne. . .
Chcia� powiedzie� co� jeszcze, ale nie m�g�. Specjalnie
� urwa�, �eby si� lepiej przyjrze� Pirxowi, kt�ry wlepi� si� w
niego rosn�cymi oczami, powoli, solennie nabra� tchu - i tak
ju� zosta�, jakby zapomnia� o potrzebie dalszego oddychania.
Obj�ty �un�jak dziewica, kt�rej objawi� si� kr�lewicz, czeka�
dalszych upajaj�cych s��w. Szef chrz�kn��.
, - No, no - rzek� trze�wi�co. - Przesadzi�em. W ka�-
dym razie mylisz si�.
- Jak prosz�? - wybe�kota� Pirx.
- Powiadam, �e ty n i e jeste� tymjedynym cz�owiekiem �
na Ziemi, od kt�rego wszystko zale�y. . . Ludzko�� nie ocze-
kuje od ciebie ratunku. Na razie jeszcze nie.
Pirx, czerwony jak burak, m�czy� si�, nie wiedz�c, co ro-
bi� z r�kami. Szef, kt�ry znany by� ze swoich sposob�w i przed
chwil� ukaza� mu rajsk� wi�j� Pirxa - bohatera, powracaj�
' cego po dokonaniu Czynu przez zastyg�y na kosmodromie
t�um, szepcz�cy z uwielbieniem: "To on! To oni ! �" - teraz,
jakby ca�kiem nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co czyni, j��
� pomniejsza� Zadanie, redukowa� rozmiary Misji do zwyk�ej
praktyki wakacyjnej, nareszcie wyja�ni�:
S 6 S TANIS�AW L EM
- Pracownicy Stacji rekrutuj� si� z astronaut�w, kt�rych
przewozi si� na "tamt� stron�", �eby przesiedzieli sw�j mie-
si�c, i tyle. Normalna praca tam nie wymaga �adnych nad-
zwyczajno�ci. Dlatego kandydaci poddawani byli zwyk�ym
testom pierwszej i drugiej grupy. Teraz, po tym wypadku, po-
trzeba ludzi sprawdzonych dok�adniej. Najlepszymi byliby,
rozumie si�, piloci, ale sam pojmujesz, �e nie mo�na wsadza�
pilot�w do zwyk�ej stacji obserwacyjnej. . .
Pirx wiedzia�. Nie tylko Ksi�yc, ca�y system s�oneczny
wo�a� o pilot�w, astrogator�w, nawigator�w - by�o ich wci��
za ma�o. Ale co to by� za wypadek, o kt�rym wspomina� Sze�.
Rozs�dnie milcza�.
- Stacjajestbardzo ma�a. Zbudowanoj�g�upio, pod p�-
nocnym szczytem, zamiast na dnie krateru. Z lokalizacj� by�a
ca�a historia, zamiast rozpoznania selenodezyjnego zadecy-
dowa� presti� - b�dziesz si� z tym m�g� zapozna� p�niej.
Dosy�, �e w ubieg�ym roku cz�� grani run�a i zniszczy�a
jedyn� drogg. Dost�p jest teraz raczej tnzdny i mo�liwy tylko
za dnia. Projektowano kolejk� linow�, ale prace zosta�y wstrzy-
mane, bo ju� jest decyzja przeniesienia Stacji na d�, w przy-
sz�ym roku. Praktyc�znie Stacja jest podczas nocy odci�ta od
�wiata. ��czno�� radiowa ustaje. . . Dlaczego?
- Pro. . . sz�?
- Dlaczego, pytam, ustaje ��czno�� radiowa?
To by� ca�y Szef Obdarzenie Misj�, niewinna rozmowa,
nagle przemieni�y si� w egzamin! Pirx zacz�� si� poci�.
- Poniewa� Ksi�yc nie ma atmosfery ani strefy zjoni-
zowanej, ��czno�� radiow� utrzymuje si� na nim falami ultra-
kr�tkimi. . . W tym celu wybudowano �a�cuchy przeka�nik�w,
podobnych do telewizyjnych. . .
Szef, oparty �okciami o biurko, bawi� si� d�ugopisem, da-
j�c pozna�, �e okazuje cierpliwo�� i b�dzie s�ucha� a� do skut-
ku. Pirx za� rozwodzi� si� nad rzeczami, znanymi ka�demu
� DRUCH WARUNKOWY S %
dziecku, poniewa� zbli�a� si�, niestety, do obszar�w, w kt�rych
jego wiedza pozostawia�a to i owo do �yczenia.
- Takie linie przesy�owe znajduj� si� zar�wno na tej, jak
i na "tamtej stronie" - rozp�dza� si�, bo wp�ywa� na znajome
wody. - Na tej stroniejest ich osiem. ��cz� one Lun� G��w-
n� ze stacjami Sinus Medii, Palus Somnii, Mare Imbrium...
- To mo�esz opu�ci� - przerwa� mu wielkodusznie Szef.
- Jak r�wnie� hipotezy o powstaniu Ksi�yca. S�ucham. . .
Pirx zamruga�.
- Zak��cenia odbioru powstaj�, gdy �a�cuch przeka�ni-
k�w dostaje si� w stref� terminatora. Kiedy cz�� przeka�ni-
k�w jest jeszcze w cieniu, a nad dalszymi wschodzi S�o�ce. . .
- Wiem, co to jest terminator. Nie musisz obja�nia�-
rzek� serdecznic Szef.
Pirx zakaszla�. Wysi�ka� nos. Nie mog�o to jednak trwa�
w niesko�czono��.
- Ze wzgl�du na brak atmosfery korpuskularne promie-
niowanie S�o�ca, bombarduj�c ksi�ycow� skorup�, wywo-
�uje - ee - zak��cenia fal radiowych. Te zak��cenia w�a�nie
uniemo�liwiaj�. . .
Ugrz�z�.
- Zak��cenia zak��caj�, ca�kiem s�usznie! - podda� Szef.
- Ale na czym polegaj�?
- Jest to wt�rne promieniowanie wzbudzone, efekt No. . .
No...
- No? - �yczliwie podda� Szef.
- Nowi�skiego! ! - wybuchn�� Pirx. Przypomnia� sobie.
Ale i tego by�o ma�o.
- Na czym polega ten efekt?
Tego w�a�nie Pirx nie wiedzia�. To znaczy, kiedy� w:�-
dzia�, ale zapomnia�. Doni�s� wykute wiadomo�ci do progu
sali egzaminacyjnej, jak �ongler - piramid� spi�trzonych na
g�owie, najnieprawdopodobniejszych przedmiot�w, ale teraz
by�oju� po egzaminie. . . Jego rozpaczliwe majaczenia o elektro-
S � S TANIS�AW L EM
nach, promieniowaniu wymuszonym i rezonansie przerwa�o
pe�ne ubolewania potrz�sanie g�owy Szefa.
- No tak - rzek� ten bezwzgl�dny cz�owiek. - A profe-
sor Merinus postawi� ci czw�rk�. . . Czy�by si� pomyli�?
Fotel pod Pirxem zacz�� przypomina� co� w rodzaju wul-
kanicznego sto�ka.
- Nie chcia�bym sprawia� mu przykro�ci, wi�c niech le-
piej nic nie wie. . . - Pirx odetchn�� - ale poprosz� profesora
Laaba, �eby przy egzaminie dyplomowym. . .
Urwa� znacz�co. Pirx zamar�. Nie na d�wi�k tych s��w-
ale r�ka Szefa powoli zagarnia�a papiery, kt�re mia� otrzyma�
wraz ze sw� Misj�.
- Dlaczego nie stosuje si� ��czno�ci kablowej? - zagad-
n�� Szef, nie patrz�c na niego.
- Ze wzgl�du na koszty. Kabel koncentryczny ��czy na
razie tylko Lun� G��wn� z Archimedesem. Ale w najbli�szych
pi�ciu latach planuje si� skablowanie sieci przeka�nikowej-
wypali� Pirx.
Szef, nie rozpogodzony, wr�ci� do tematu.
- No, tak. Praktycznie Mendelejew jest odci�ty od �wia-
ta przez dwie�cie godzin podczas ka�dej nocy. Dot�d praca
sz�a tam normalnie. W ubieg�ym miesi�cu, po zwyk�ej prze-
rwie ��czno�ci, Stacja nie zg�osi�a si� na wezwanie z Cio�-
kowskiego. Ekipa Cio�kowskiego wyruszy�a o �wicie - za-
sta�a g��wn� klap� otwart�, a w komorze cz�owieka. By� to
dy�ur Kanadyjczyk�w, Challiersa i Savage'a. W komorze le-
�a� Savage. Mia� p�kni�t� szyb� he�mu. Udusi� si�. Challiersa
znaleziono dopiero po dobie, na dnie przepa�ci pod Bram�
S�oneczn�. Zgin�� wskutek upadku. Poza tym na Stacji pano-
wa� porz�dek, aparatura pracowa�a, zapasy by�y nietkni�te, nie
wykryto �adnej awarii. Czyta�e� o tym?
- Tak - powiedzia� Pirx. - Ale w gazetach by�o, �e
zaszed� nieszcz�liwy wypadek. Psychoza. . . podw�jne samo-
b�jstwo w przyst�pie ob��du...
� DRUCH WARUNKOWY S 9
- Bzdura - rzek� Szef. - Zna�em Savage'a. Z Alp. Nie
m�g� si� zmieni�. No, nic. W gazetach by�y brednie. Przeczy-
tasz sobie raport komisji mieszanej. S�uchaj! Ch�opcy, tacy
jak ty, s�ju� zasadniczo przebadani z tak� sam� dok�adno�ci�
jak piloci, ale dyplom�w nie maj�, wi�c nie mog� lata�. Poza
tym praktyk� wakacyjn�, tak czy inaczej, musisz przej��. Je-
�eli si� zgodzisz, polecisz jutro.
- A kto jest drugi?
- Nie wiem. Jaki� astrofizyk. W ko�cu - potrzeba tam
astrofizyk�w. Obawiam si�, �e nie b�dzie mia� z ciebie pocie-
chy, ale mo�e poduczysz si� troch� astrografii. Czy orientu-
jesz si�, o co chodzi? Komisja dosz�a do przekonania, �e to
by� nieszcz�liwy wypadek, pozosta� jednak pewien cie�-
nazwijmy to niejasno�ci�. Sta�o si� tam co� niezrozumia�ego.
Nie wiadomo co. Pomy�leli wi�c, �e podczas nast�pnego dy-
�uru dobrze by�oby mie� tam cz�owieka, jednego przynajmniej,
o psychicznych kwalifikacjach pilota. Nie widzia�em powodu
do odmowy. Z drugiej strony na pewno nic tam nie zajdzie
szczeg�lnego. Oczywi�cie - oczy i uszy musisz mie� otwar-
te, ale nie masz �adnej misji detektywistycznej, nikt nie liczy
na to, �e wykryjesz dodatkowe okoliczno�ci, wyja�niaj�ce tam-
ten wypadek, i nie jest to twoim zadaniem. Czy jest ci niedo-
brze?
- Jak prosz�? Nie - odpar� Pirx.
- My�la�em. Czy przypuszczasz, �e b�dziesz si� umia�
zachowa� rozs�dnie? Bo to ci ju� uderzy�o, niestety, do g�o-
wy. Zastanawiam si�. . .
- B�d� si� zachowywa� rozs�dnie - rzek� Pirx najbar-
dziej stanowczym ze swoich ton�w.
- W�tpi� - rzek� Szef. - Posy�am ci� bez entu�azmu.
Gdyby nie ta pierwsza lokata. . .
- To przez k�piel!? - Nagle, teraz dopiero, zrozumia�
Pirx.
6� S TANIS�AW LEM
Szefuda�, �e nie s�yszy. Poda� mu najpierw papiery, a po-
tem r�k�.
- Start maszjutro o �Smej rano. Rzeczy we�jak najmniej.
Zreszt� by�e� tam ju�, wi�c wiesz. Tu jest bilet na samolot, a
tu rezerwacja "Transgalaktiku". Polecisz do Luny G��wnej,
stamt�d przerzuc� ci� dalej. . .
M�wi� co� jeszcze. �yczy� mu czego�? �egna� go? Pirx
nie wiedzia�. Nie s�ysza� nic. Nie m�g� S�ysze�, bo by� bardzo
daleko, ju� na "tamtej stronie". W uszach mia� grzmoty star-
towe, w oczach - bia�e, martwe p�omienie ksi�ycowych ska�,
a w ca�ej twarzy - niemal to samo os�upienie, kt�re o tak
zagadkowy koniec przyprawi�o dw�ch Kanadyjczyk�w. Ro-
bi�c zwrot w ty�, wpad� na wielki globus. Schody wzi�� w
czterech susach, jakby naprawd� by� ju� na Ksi�ycu, gdzie
ci��enie maleje sze�ciokrotnie. Przed gmachem o ma�o nie
wpad� pod auto, kt�re.zahamowa�o z wrzaskiem opon, �e lu-
dzie zacz�li stawa�, ale nawet tego nie zauwa�y�. Na szcz�-
�cie Szef nie widzia� pocz�tk�w jego rozs�dnego zachowa-
nia, bo wr�ci� do swoich papier�w.
W ci�gu nast�pnych dwudziestu czterech godzin zdarzy�o
si� z Pirxem, doko�a Pirxa, Pirxowi, ze wzgl�du na Pirxa, tyle,
�e chwilami t�skni� niemal za letni�, osolon� k�piel�, w kt�rej
nie dzia�o si� absolutnie nic.
Jak wiadomo, cz�owiekowi szkodzi zar�wno niedob�r, jak
i nadmiar wra�e�. Ale Pirx nie formu�owa� tego rodzaju wnio-
sk�w. Wszystkie bowiem starania Szefa, aby Zadanie pomniej-
szy�, zredukowa�, a nawet zlekcewa�y�, zda�y si�, co tu owi-
ja� w bawe�n�, na nic. Pirx wchodzi� do samolotu z takim
wyrazem twarzy, �e przystojna stewardesa odruchowo cofn�-
� DRUCH WARUNKOWY E I
�a si� o krok - co by�o zupe�nym nieporozumieniem, bo w
og�le jej nie widzia�. Szed� jakby na czele �elaznej kohorty,
zasiad� w fotelu jak Wilhelm Zdobywca, by� po trosze nim,
Kosmicznym Zbawc� Ludzko�ci, Dobrodziejem Ksi�yca,
Odkrywc� Strasznych Tajemnic, Poskromicielem Zm�r Tam-
tej Strony - a wszystkim dopiero w przysz�o�ci, in spe, co
nie zmieni�o bynajmniej jego samopoczucia, wprost przeciw-
nie: wype�nia�o go otch�ann� �yczliwo�ci� i pob�a�liwo�ci�
wzgl�dem wsp�pasa�er�w, kt�rzy w og�le poj�cia nie mieli,
kto znajduje si� wraz z nimi w brzuchu wielkiego odrzutow-
ca! Patrza� na nich jak Einstein u schy�ku �ycia na igraj�ce w
piasku niemowl�ta.
"Selene", nowy pocisk "Transgalaktiku", startowa�a z ko-
smodromu nubijskiego. Z serca A.fryki. Pirx by� kontent. Nie
s�dzi� wprawdzie, �e gdzie� w tym miejscu b�dzie w przy-
sz�o�ci wmurowana tablica z odpowiednim napisem - nie,
t a k daleko w marzeniach si� nie posun��. Ale niewiele bra-
kowa�o. Co prawda, w czar� spijanych rozkoszyj�a si� z wolna
s�czy� gorycz. W samolocie mogli o nim nie wiedzie�. Ale na
pok�adzie rakiety? Okaza�o si�, �e b�dzie siedzia� na dole, w
klasie turystycznej, w�r�d ha�aStry jakich� Francuz�w, obwie-
szonych aparatami fotograficznymi i przekrzykuj�cych si�
szalenie szybko w spos�b ca�kowicie niezrozumia�y. On - w
t�umie ha�a�liwych turyst�w?!
Nikt si� nim nie zajmowa�. Nikt nie odziewa� go w ska-
fander, nie pompowa� w niego powietrza, nie pyta�, jak si�
czuje, nie zawiesza� mu na plecach butli - chwilowo pocie-
szy� si� tym, �e to dla niepoznaki. Wn�trze klasy turystycznej
wygl�da�o prawie jak kabina odrzutowca, t e �e fotele by�y
wi�ksze, g��bsze, a tabliczka, na kt�rej zapa a�y si� rozmaite
informuj�ce napisy, tkwi�a tu� przed twarz�. Napisy zakazy-
wa�y przewa�nie r�nych rzeczy - wstawania, poruszania si�,
fi - Opowie�� o pilocie Pirxie t. t
62 S TANIS�AW L EM
palenia papieros�w. Daremnie usi�owa� Pirx przybieraniem
bardziej fachowej postawy, zak�adaniem nogi na nog�, lekce-
wa�eniem pas�w bezpiecze�stwa odr�ni� si� od t�umu pro-
fan�w astronautyki. Ju� nie urocza stewardesa, ale pomocnik
pilota kaza� mu si� przypi��, i to by�a jedyna chwila, kiedy
kto� z za�ogi zwr�ci� na niego uwag�. Nareszcie jeden z Fran-
cuz�w, raczej przez pomy�k�, pocz�stowa� go owocow� pa-
stylk�. Pirx wzi�� j�, dokumentnie zaklei� sobie lepk� s�ody-
cz� z�by i, osiad�szy z rezygnacj� w nadymanej g��bi fotela,
odda� si� rozmy�laniom. Z wolna utwierdzi� si� raz jeszcze w
przekonaniu o przera�liwym niebezpiecze�stwie swej Misji,
kt�rej nadci�gaj�c� groz� smakowa� bez po�piechu i tak za-
biera� si� do jej pr�bowania jak na�ogowy pijak, kt�remu do-
sta�a si� w r�ce mchem poros�a butelka trunku z czas�w wo-
jen napoleo�skich.
Miejsce mia� przy oknie. Postanowi�, rozumie si�, w og�le
je zignorowa� - tyle razy ju� to widzia� !
Nie wytrzyma� jednak. Kiedy "Selene" wesz�a na orbit�
oko�oziemsk�, z kt�rej mia�a dopiero nzszy� ku Ksi�ycowi,
przylepi� si� do szyby. Bo te� fascynuj�cy by� �w moment, w
kt�rym pokre�lona liniami dr�g, kana��w, popstrzona osada-
mi i miastami powierzchnia Ziemi oczyszcza�a si� jak gdyby
od wszelkich �lad�w ludzkiej obecno�ci, a kiedy znik�y ostat-
nie, pod statkiem le�a�a plamista, oblepiona k�aczkami chmur
wypuk�o�� planety, i wzrok, przechodz�c z czerni ocean�w
na kontynenty, daremnie usi�owa� odnale�� cokolwiek stwo-
rzonego przez cz�owieka. Z odleg�o�ci kilkuset kilometr�w
Ziemia wygl�da�a pusto - przera�liwie pusto - jakby �ycie
dopiero si� na niej rodzi�o, s�abym nalotem zieleni znacz�c jej
cieplej sze obszary.
W samej rzeczy widzia� to ju� wiele razy. Ale przemiana
zaskakiwa�a go zawsze na nowo - by�o w niej co�, z czym
nie m�g� si� pogodzi�. Czy mo�e pierwsze unaocznienie mi-
kroskopijno�ci cz�owieka wobec pr�ni? Wej�cie w obr�b in-
O DRUCH WARUNKOWY 63
nej skali wielko�ci - planetarnych? Obraz znikomo�ci ludz-
kich, tysi�cletnich wysi�k�w? Czy, na odwr�t, triumftej�e zni-
komo�ci, kt�ra pokona�a martw�, oboj�tn� na wszystko pot�-
g� grawitacji tej bry�y przera�liwej i, pozostawiaj�c za sob�
dziko�� masyw�w g�rskich i tarcze biegunowych lod�w, wst�
pi�a na brzegi innych cia� niebieskich? Rozwa�ania te - czy
raczej pozbawione s��w uczucia - ust�pi�y miejsca innym,
bo statek zmieni� kurs, aby przez "dziur�" strefpromieniowa-
nia, rozwieraj�c� si� nad biegunem p�nocnym, wystrzeli� ku
gwiazdom.
Ale gwiazd nie da�o si� d�ugo ogl�da�, bo zap�on�y �wia-
t�a. Podano obiad, podczas kt�rego silniki pracowa�y, aby wy-
tworzy� namiastk� ci��enia; za czym pasa�erowie u�o�yli si�
z powrotem na fotelach, �wiat�a zgas�y i mo�na by�o teraz wi-
dzie� Ksi�yc.
Zbli�ali si� ku niemu od strony po�udniowej. Ledwo par�-
set kilometr�w pod biegunem zia� odbitym �wiat�em s�onecz-
nym Tycho, bia�a plama ze strzelaj�cymi na wszystkie strony
pasami promienistymi, kt�rych zdumiewaj�ca regularno��
zadziwia�a pokolenia ziemskich astronaut�w, aby, na koniec,
po rozwi�zaniu ich zagadki, sta� si� przedmiotem studenc-
kich kawa��w. Bo czy nie wmawiano pierwszokursistom, �e
bia�y kr��ek Tychona to jest w�a�nie "dziurka osi ksi�yco-
wej", a jego promieniste pasma - to po prostu wyrysowane
grubo po�udniki?
Im bli�ej podchodzili ku zawieszonej w czarnej pustce kuli,
tym jawniejsza stawa�a si� prawda, �e jest to zastyg�y, utrwa-
lony w st�a�ych masywach lawy obraz �wiata sprzed miliar-
d�w lat, kiedy gor�ca Ziemia w�drowa�a ze swoim satelit�
przez chmury meteorytowe, szcz�tki planetogenezy, kiedy
�elazny i kamienny grad wali� bezustannie w cienk� skorup�
Ksi�yca, przebija�j�, wyrzuca� na powierzchni� fale magmy,
a kiedy przestrze� po niesko�czenie d�ugim czasie oczy�ci�a
si� i opustosza�a, bezpowietrzny glob zamar� w pobojowisko
64 S TANIS�AW L EM
tej epoki katastrof g�rotw�rczych. A� jego zmasakrowana
bombardowaniami, kamienna maska sta�a si� natchnieniem
poet�w i lamp� liryczn� zakochanych.
"Selene", nios�ca na swych obu pok�adach czterysta ton
ludzi i �adunku, odwr�ci�a si� ruf� do rosn�cej tarczy i rozpo-
cz�a hamowanie, powolne i miarowe, a�, delikatnie wibru-
j�c, osiad�a na jednym z wielkich, zakl�s�ych lej�w kosmo-
dromu.
Pirx by� tu ju� trzy razy, z tego dwa - sam, to znaczy,
"siada� w�asnor�cznie" po�rodku �wiczebnego pola, oddalo-
nego od l�dowiska pasa�erskiego o p� kilometra.
Teraz nie zobaczy� go nawet, bo ogromny, ceramitowymi
p�ytami obszyty korpus "Selene" przesuni�ty zosta� na pod-
staw� windy hydraulicznej i zjecha� pod powierzchni�, do
hermetyzowanego hangaru, gdzie odby�a si� kontrola celna:
narkotyki? alkohol? materia�y wybuchowe, truj�ce, �r�ce? Pirx
mia� niewielk� ilo�� truj�cego materia�u, mianowicie p�ask�
flaszeczk� z koniakiem, kt�r� ofiarowa� mu Matters. Ukry� j�
w tylnej kieszeni spodni. Potem by�a kontrola sanitarna-
�wiadectwa szczepienia, sterylizacji baga�u, �eby nie zawlec
na Ksi�yc jakich� zarazk�w - t� przeszed� od razu.
Za barierkami zatrzyma� si�, niepewny, czy go kto� nie
oczekuje.
Sta� na p�pi�trze. Hangar by� po prostu olbrzymi�, wyku-
t� w skale i wybetonowan� komor�, o p�kulistym stropie i
p�askim dnie. Swiat�a by�o w br�d, sztucznego, s�onecznego,
z jarzeniowych p�yt, mn�stwo ludzi biega�o w jedn� i drug�
stron�, na akumulatorowych w�zkach jecha�y baga�e, butle
spr�onych gaz�w, zasobniki, skrzynie, rury, szpule kablowe
- a w g��bi ciemnia� nieruchomy pow�d ca�ej tej gor�czko-
wej krz�taniny - kad�ub "Selene", a w�a�ciwie jego �rodko-
wa cz��, podobna do olbrzymiego zbiornika gazowni, bo rufa
spoczywa�a g��boko pod betonem, w obszernej studni, a wierz-
0 DRUCH WARUNKOWY 6S
cho�ek opas�ego cielska przechodzi� przez okr�g�y otw�r na
g�rn�,wy�sz� kondygnacj�.
Pirx sta� tak, a� przypomnia� sobie, �e ma w�asne sprawy
do za�atwienia. W kapitanacie przyj�� go jaki� urz�dnik. Da�
mu bloczek noclegowy i powiedzia�, �e rakieta na "tamt�
stron�" leci za jedena�cie godzin. Spieszy� si� gdzie� i w�a�ci-
wie nic mu wi�cej nie wyja�ni�. Pirx wyszed� na korytarz z
wra�eniem, �e panuje tu ba�agan. Nie wiedzia� nawet dobrze,
kt�r�dy b�dzie lecie�, przez Morze Smytha czy wprost do Cio�-
kowskiego? I gdzie jest w�a�ciwie ten jego nie znany towa-
rzysz ksi�ycowy? A jaka� komisja? Program pracy?
My�la� tak, a� irytacja przesz�a w uczucie bardziej mate-
rialne, skupione w �o��dku. Poczu� g��d. Wybra� wi�c odpo-
wiedni� wind�,.przestudiowawszy wprz�d wszystko, co by�o
na ich sze�cioj�zycznych tabliczkach, zjecha� do kantyny pi-
lot�w i tam dowiedzial si�, �e ma je�� w zwyk�ej restauracji,
bo nie jest �adnym pilotem.
To by�o ukoronowanie wszystkiego. Chcia� ju� jecha� do
przekl�tej restauracji, gdy sobie przypomnia�, �e nie odebra�
swego plecaka. Wi�c na g�r� - do hangaru. Baga� by� ju� w
hotelu. Machn�� r�k� i uda� si� na obiad. Dosta� si� w dwie
fale turyst�w: Francuzi, z kt�rymi przylecia�, szli je��, ajacy�
Szwajcarzy, Holendrzy i Niemcy wr�cili w�a�nie z wycieczki
selenobusem do st�p krateru Erathostenesa. Francuzi podska-
kiwali, jak to zwykle robi� ludzie, wypr�bowuj�cy pierwszy
raz czary ksi�ycowej grawitacji, latali pod sufit, czemu to-
warzyszy�y �miechy i piski kobiet, i rozkoszowali si� powol-
nym opadaniem z trzymetrowej wysoko�ci; Niemcy, bardziej
rzeczowi, wlewali si� do wielkich sal, obwieszali oparcia krze-
se� aparatami fotograficznymi, lornetami, statywami, omal �e
nie teleskopami i ju� przy zupie pokazywali sobie oknzchy
ska� ksi�ycowych, kt�re sprzedawa�y im na pami�tk� za�ogi
selenobus�w; Pirx siedzia� nad talerzem, ton�c we wrzawie
niemiecko-francusko-grecko-hole� Zdersko - B�g wie jakiej
66 S TANIS�AW L EM
O DRUCH WARUNKOWY 6%
jeszcze, i w powszechnym zachwyceniu, entuzjazmie, by� je- ! wod� z kranu, przekona� si�, �e jest zimna, a� cierpn� z�by,
dynym bodaj ponurym konsumentem drugiego ju� w tym dniu ; widocznie zbiorniki mie�ci�y si� blisko wierzchniej skorupy
obiadu. Jaki� Holender usi�owa� si� nim zaj��, wyrazi� mia- � bazaltowej. By�o do�� dziwnie. Wed�ugjego zegarka docho-
nowicie przypuszczenie, �e Pirx cierpi na chorob� przestrzeni dzi�a jedenasta, wed�ug elektrycznego w pokoju by�a si�dma
po locie rakiet� ("Pan pierwszy raz na Ksi�ycu, co?") i ofia- I, wiecz�r, wed�ug zegarka Langnera by�o dziesi�� minut po p�-
rowa� mu pigu�ki. To by�a kropla, kt�ra przela�a czar�. Pirx , nocy.
nie dojad� drugiego dania, kupi� w bufecie cztery paczki ke- Przestawili zegarki na czas Luny, z tym, �e by�o to tylko
ks�w i pojecha� do hotelu. Ca�a jego z�o�� skupi�a si� na po- � prowizoryczne, bo Mendelejew mia� inny, w�asny czas. Ca�a
rtierze, kt�ry zaoferowa� mu kawa�ek Ksi�yca, a m�wi�c �ci- � "tamta strona go mia�a.
�lej - okruch zeszklonego bazaltu. Do startu rakiety zosta�o dziewi�� godzin. Langner, nic
- Odczep si�, handlarzu! By�em tu wcze�niej od ciebie! nie m�wi�c, wyszed�. Pirx usiad� na fotelu, potem przeni�s�
- wrzasn�� i, trz�s�c si� z w�ciek�o�ci, odszed�, pozostawiw- � si� pod sufit�wk�, usi�owa� czyta� jakie� stare, potargane pi-
szy za sob� zdumionego tym wybuchem portiera. sma, kt�re le�a�y na stoliku, nareszcie, nie mog�c usiedzie�,
W dwuosobowym pokoju siedzia� pod sufit�wk� niedu�y � te� wyszed�. Korytarz przechodzi� za zakr�tem w rodzaj ma-
cz�owiek w wyp�owia�ej wiatr�wce, troch� ry�y, troch� siwy, , �ego hallu, sta�o tam kilka foteli naprzeciw wbudowanego w
z opadaj�cym na czo�o kosmykiem w�os�w, z twarz� spalon� �cian� telewizora. Szed� program dla Luny G��wnej z Austra-
s�o�cem; na widok Pirxa zdj�� okulary. Nazywa� si� Langner, � lii - jakie� zawody lekkoatletyczne. Nic go nie obchodzi�y,
doktor Langner, by� astrofizykiem i mia� lecie� z nim do Men- ale siad� i patrza�, a� zachcia�o mu si� spa�. Wstaj�c, skoczy�
delejewa. To by� ten nieznany towarzysz ksi�ycowy. Pirx, na p� metra w g�r�, bo zapomnia� o ma�ym ci��eniu. Jako�
ju� przygotowany na najgorsze, wymieni� swo�e nazwisko, zoboj�tnia� na wszystko. Kiedy b�dzie m�g� zdj�� cywilne
mrukn�� co� pod nosem i usiad�. Langner mia� ze czterd�ie�ci �achy? Kto mu da skafander� Gdzie s�jakie� instnzkcje� I co
lat, w oczach Pirxa by� dobr�e �akoriseiwowanyin sta�zs�kiem : to wszystko znaczy?
Nie pali�, prawdopodobnie nie pi� ijak gdyby nie m�wi�. Czy- Mo�e i poszed�by gdzie� pyta�, nawet awanturowa� si�,
ta� trzy ksi��ki naraz, jedna by�a tablic� logarytmiczn�, druga ale tenjego towarzysz, ten ca�y doktor Langner, uwa�a� wida�
- zadrukowana samymi formu�ami, w trzeciej by�y zn�w tyl- sytuacj� za najnormalniejsz� w �wiecie, wi�c nale�y chyba
ko fotografie widm spektralnych. W kieszeni mia� malutki aryt- trzyma� j�zyk za z�bami?
mograf, kt�rym pos�ugiwa� si� przy obliczeniach z wielk� Program si� sko�czy�. Pirx wy��czy� telewizor i wr�ci� do
zr�czno�ci�. Od czasu do czasu, nie podnosz�c oczu znad pokoju. Nie tak przedstawia� sobie ten pobyt na Ksi�ycu�
swoich formu�, zadawa� Pirxowi jakie� pytanie - Pirx odpo- Wytuszowa� si�. Przez cienk� �ciank� s�ycha� by�o dochodz�ce
wiada� z ustami pe�nymi keks�w. Pok�j by� klitk� z dwoma z s�siedr�ego pokoju rozmowy. Oczywi�cie znajomi z restau-
pi�trowymi ��kami, tuszem, do kt�rego nie wlaz�by grubas, i racji: tury�ci, kt�rych Ksi�yc doprowadza� do rozkosznej
tabliczkami, upraszaj�cymi wieloj�zycznie o oszcz�dzanie euforii. Jego jako� nie. Zmieni� koszul� (co� trzeba w ko�cu
wody i elektryczno�ci. Dobrze, �e nie zakazywali g��bokiego robi�), a kiedy po�o�y� si� na ��ku, wr�ci� Langner. Z cztere-
wdychania. W ko�cu tlen tak�e si� dowozi�o. Pirx popi� keksy ma innymi ksi��kami.
�� .CTANTS�.AW LEM
Pirxa przeszed� dreszcz. Zaczyna� si� domy�la�, �e Lan-
gner jest fanatykiem nauki, czym� w rodzaju m�odszego wy-
dania profesora Merinusa.
Langner roz�o�y� na stole nowe fotogramy i ogl�daj�c je
przez szk�o powi�kszaj�ce z takim skupieniem, z jakim Pirx
nie studiowa� nawet zdj�� pewnej ulubionej aktorki, spyta�,
ile Pirx ma lat.
- Dziesi�� tysi�cy sto jedena�cie - rzek� Pirx, a gdy tam-
ten podni�s� g�ow�