518

Szczegóły
Tytuł 518
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

518 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 518 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

518 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ODRUCH WARUNKOWY Zdarzy�o si� to na czwartym roku, przed samymi wakacja- mi. Pirx - kt�ry przeszed� ju� wszystkie �wiczenia praktycz- ne - mia� zaliczone loty na symulatorach i dwa prawdziwe oraz "samodzielne k�ko", to znaczy lot na Ksi�yc z l�dowa- niem i powrotem. Czu� si� starym wyjadaczem kosmicznym, pr�niowym wyg�, kt�rego domem s�planety, ajedynym ulu- bionym odzieniem - znoszony skafander; kt�ry w przestrze- ni pierwszy dostrzega nadlatuj�ce meteory i sakramentalnym okrzykiem: "Uwaga! R�j!!" - oraz b�yskawicznym manew- rem ratuje od zag�ady statek, siebie i mniej bystrych towarzy- szy. Tak to sobie przynajmniej wyobra�a�, z ubolewaniem konstatuj�c przy goleniu, jak zupe�nie nie zna� po nim ogro- mu przebytych do�wiadcze�. Nawet paskudny wypadek z apa- ratem Harrelsbergera, kt�ry eksplodowa� mu pod r�kami pod- czas l�dowania na Sinus Medii, nie przysporzy� mu jednego cho�by siwego w�osa. Co tam - zdawa� sobie spraw� z ja�o- wo�ci marze� o siwi�nie (a wspaniale by�oby jednak mie� oszronione skronie!), ale �eby si� cho� przy oczach zrobi�o par� zmarszczek, wskazuj�cych od pierwszego wejrzenia, �e powsta�y przy wyt�onym wypatrywaniu kursowych gwiazd ! Tymczasem jaki by� puco�owaty, taki zosta�. Drapa� wi�c t�- paw� �yletk� t� swoj� g�b�, kt�rej si� skrycie wstydzi�, i wy- my�la� coraz bardziej wstrz�saj�ce sytuacje po to, aby na sa- mym ko�cu sta� si� ich panem. Matters, kt�ry cz�ciowo zna� jego zmartwienia, a cz�ciowo si� ich domy�la�, radzi� mu, - Opowie�� o pilocie Pirxie t.1 42 STANIS�AW LEM �eby zapu�ci� w�s. Czy rada by�a ca�kiem szczera - trudno powiedzie�. W ka�dym razie Pirx w czasie porannej samot- no�ci przy�o�y� przed lustrem kawa�ek czarnego sznurowad�a do g�rnej wargi i a� si� zatrz�s�, tak to idiotycznie wygl�da�o. Zw�tpi� w Mattersa, cho� ten mo�e nie mia� na my�li niczego z�ego, a ju� na pewno nie mia�a jego przystojna siostra, kt�ra powiedzia�a raz Pirxowi, �e wygl�da "szalenie poczciwie. " To go dobi�o. W lokalu, w kt�rym ta�czyli, nie sta�o si� co prawda nic z rzeczy, jakich si� obawia�. Tylko raz pomyli� taniec, a ona by�a na tyle dyskretna, �e milcza�a, i dopiero po dobrej chwili zauwa�y�, �e wszyscy ta�cz� co� zupe�nie inne- go ni� oni. P�niej jednak sz�o jak z p�atka. Nie depta� jej po nogach, jak m�g�, stara� si� nie �mia� (bo od jego �miechu ludzie odwracali si� na ulicy), a potem odprowadzi�j�do domu. Od ostatniego przystanku szli dobry kawa� pieszo i przez ca�� drog� zastanawia� si�, co by te� zrobi� takiego, �eby poj�a, �e wcale nie jest "szalenie poczciwy" - te s�owa zalaz�y mu za sk�r�. Kiedy ju� dochodzili do celu, ogarn�� go pop�och. Niczego bowiem nie wymy�li�, a jeszcze, wskutek wyt�one- go namys�u, zamilk� jak pie�; w g�owie jego rozprzestrzenia�a si� pustka, tym tylko r�ni�ca si� od kosmicznej, �e wype�- niona rozpaczliwym wysi�kiem. W ostatniej chwili przelecia- �y mu jak meteory dwa czy trzy pomys�y: �eby si� z ni� um�wi�, �eby j� poca�owa�, �eby - gdzie� o tym czyta�- u�cisn��jej r�k� w spos�b znacz�cy, subtelny, a zarazem przewrotny i nami�tny. Ale nic z tego nie wysz�o. Ani jej nie poca�owa�, ani si� z ni� nie um�wi�, ani jej r�ki nie poda�. . . I gdyby� tak si� to sko�czy�o! Kiedy, powiedziawszy "dobra- noc", tym swoim przyjemnie �ami�cym si� g�osem, odwr�ci�a si� do furtki i uj�a klamk�, ockn�� si� jego diabe�. A mo�e sta�o si� to po prostu dlatego, �e w g�osie jej wyczu� ironi�, rzeczywist� lub wyobra�on�, B�g raczy wiedzie� - do�� �e zupe�nie odruchowo, kiedy si� w�a�nie odwr�ci�a, taka pewna O DRUCH WARUNKOWY 43 siebie, spokojna, oczywi�cie dzi�ki urodzie, nosi�a si� jak kr�lowa j aka�, �adne dziewcz�ta zwykle tak. . . . . . a wi�c dobrze : da� j ej tego klapsa w ty�ek, i to nawet mocnego. Us�ysza� lekki, st�umiony okrzyk. Porz�dnie mu- sia�a si� zdziwi�! Ale nie czeka� ju� na nic. Zawr�ciwszy na pi�cie, zwia�, jakby w strachu, �e b�dzie go goni�a. . . Matters, do kt�rego nazajutrz zbli�a� si� jak do bomby z czasowym zapalnikiem, nic o tym incydencie nie wiedzia�. Problem owego osobliwego post�pku n�ka� go. Nie my- �la� wtedy nic (z jak�� �atwo�ci� mu to, niestety, przychodzi- �o!), ale przylepi� jej klapsa. Czy tak post�puj� szalenie po- czciwi faceci? Nie by� ca�l�iem pewien, ale obawia� si�, �e raczej tak. Po historii z siostr� Mattersa (unika� jej odt�d jak ognia) przesta� w ka�dym razie robi� rano miny do lustra. Przedtem bowiem upad� kilka razy tak nisko, �e, z pomoc� drugiego lusterka, szuka� takiego profilu swej twarzy, kt�ry by cho� nieznacznie zaspokoi� jego wielkie wymagania. Oczywi�cie nie by� zupe�- nym idiot� i zdawa� sobie spraw� ze �mieszno�ci tych ma�- pich grymas�w, ale, z drugiej strony, nie �lad�w urody jakiej� szuka�, na mi�o�� bosk�, lecz charakteru! Czyta� bowiem Con- rada i z wypiekami my�la� o wielkim milczeniu galaktycz- nym, o samotnym m�stwie, a czy� mo�na sobie wyobrazi� bohatera wiecznej nocy, samotnika - z tak� g�b�? W�tpli- wo�ci pozosta�y, ale z wykr�caniem twarzy przed lustrem zrobi� koniec, wykazuj�c sobie, jak� ma tward�, niez�omn� wol�. Troski te, tak nurtuj�ce, zblad�y nieco wobec nadci�gaj� cego egzaminu u profesora Merinusa, zwanego popularnie Me- rynosem. Egzaminu tego, prawd� m�wi�c, nie ba� si� prawie nigdy. Tylko trzy razy przychodzi� do gmachu Astrodezji i Astrognozji Nawigacyjnej, gdzie pod drzwiami sali studenci zawsze czyhali na wychodz�cych od Merynosa, nie tyle, �eby fetowa� ich sukcesy, ile - by si� dowiedzie�, jakie te� nowe, 44 S TANIS�AW LEM podchwytliwe pytanka wymy�li� "Z�owrogi Baran". Bo i tak nazywano srogiego egzaminatora. Starzec �w, kt�ry w �yciu nogi nie postawi� - nie to, �e na Ksi�ycu, progu rakiety �ad- nej nawet nie przekroczy� ! - zna�, moc� teoretycznej wszech- wiedzy, ka�dy kamie� wszystkich krater�w Morza Deszcz�w, grzbiety skalne planetoid i najbardziej niedost�pne po�acie Jowiszowych ksi�yc�w; powiadano, �e posiada wszechstron- n� znajomo�� meteor�w i komet, kt�re zostan� dopiero od- kryte za lat tysi�c, poniewa� ju� teraz drogi ich matematycz- nie przewidzia� dzi�ki ulubionemu swemu zaj�ciu - analizie perturbacyjnej cia� niebieskich. Ogrom tej wiedzy czyni� go zgry�liwym wobec mikroskopijnych wiadomo�ci student�w. Pirx nie ba� si� jednak Merinusa, bo odkry� jego klucz. Stary mia� w�asn� terminologi�, kt�rej pr�cz niego nikt nie u�ywa� w fachowym pi�miennictwie. Pirx zatem, wiedziony przyro- dzon� bystro�ci�, zam�wi� w bibliotece wszystkie prace Me- rinusa i - nie, wcale ich nie czyta�. Przekartkowa� je tylko, wypisawszy sobie ze dwie�cie Merynosowych dziwol�g�w s�ownych. Te wyku� na blach� i �y� w przekonaniu, �e zda. Co si� te� potwierdzi�o. Profesor, us�yszawszy styljego odpowie- dzi, drgn��, podni�s� strz�piaste brwi i zas�ucha� si� w Pirxa jak w s�owika. Chmury, przeci�gaj�ce mu zazwyczaj przez twarz, rozesz�y si�. Odm�odnia� prawie, bo by�o to,jakby s�y- sza� sam�go siebie - a Pirx, uskrzydlony t� przemian� i w�a- sn� bezczelno�ci�, par� dalej na ca�ego - z takim rezultatem, �e gdy kampletnie zawali� si� na ostatnim pytaniu (wymaga�o znajomo�ci wzoru - ca�a Merynosowska retoryka nic nie mo- g�a tu wsk�ra�), profesor wpisa� mu wielk� czw�rk�, wyra�a- j�c ubolewanie, �e nie mo�e da� pi�tki. Tak Merynosa osadzi�. Wzi�� go za rogi. Daleko wi�ksz� trem� odczuwa� przed "wariack� k�piel�", kt�ra by�a nast�p- nym i ostatnim etapem przed egzaminami dyplomowymi. 0 DRUCH WARUNKOWY 4S Na "wariack� k�piel" nie by�o �adnych sposob�w. Naj- pierw cz�owiek szed� do Alberta, niby tylko wo�nego przy ka- tedrze Astropsychologii Do�wiadczalnej, ale w rzeczywisto- �ci by� on praw� r�k� docenta i s�owo jego wa�niejsze by�o od opinii wszystkich asystent�w. Albert, totumfacki jeszcze pro- fesora Balloe, kt�ry przed rokiem poszed� na emerytur� ku uciesze student�w i zasmuceniu wo�nego (nikt go bowiem tak, jak profesor emer�t�s, nie rozumia�), wi�d� kandydata do ma�ej salki w podziemiu, gdzie sporz�dza� mu parafinowy odlew twarzy. Odlew ten, po zdj�ciu, poddawa� ma�emu za- biegowi: w negatyw nosa wstawia� dwie metalowe rurki. To by�o wszystko. Nast�pnie kandydat szed� na pi�tro, do "�a�- " y ni. Nie b �a to naturalnie �adna �a�nia, ale, jak wiadomo, stu- denci nie nazywaj� nigdy rzeczy ich w�a�ciwym imieniem. By� to spory pok�j z basenem pe�nym wody. Kandydat czy, znowu wedle gwary studenckiej, "pacjent" rozbiera� si� i wcho- dzi� do wody, kt�r� ogrzewano dop�ty, a� przestawa� odczu- wa�jej temperatur�. To by�o indywidualne: dlajednych woda "przestawa�a istnie�" przy dwudziestu dziewi�ciu, dla innych dopiero przy trzydziestu dwu stopniach. Do��, �e kiedy spo- czywaj�cy na wznak w basenie m�ody cz�owiek podnosi� r�k�, wod� przestawano ogrzewa�, a jeden z asystent�w nak�ada� mu na twarz parafinow� mask�. Nast�pnie dodawano do wody jakiej� soli (ale nie cyjanku potasu, jak o tym powa�nie za- pewniali ci, co mieli ju� "wariack� k�piel" za sob�), zdaje si� - zwyk�ej soli kuchenne�. Dodawa�o si�jej tyle, by "pacjent" � (zwany te� topielcem) p�ywa� swobodnie tu� pod powierzch- ni�wody, nie wynurzaj�c si�. Tylko metalowe rurki wystawa- �y na wierzch, m�g� wi�c swobodnie oddycha�. To by�o w zasadzie wszystko. Uczona nazwa eksperymentu brzmia�a: "pozbawienie bod�c�w aferentnych". W samej rzeczy, pozba- wiony wzroku, s�uchu, w�chu, dotyku (bo obecno�� wody po bardzo kr�tkim czasie przestawa�o si� wyczuwa�), ze skrzy- 5 Opowie�� o pilocie Pirxie I. I 46 S TANIS�AW LEM �owanymi na piersiach ramionami, niczym u mumii egipskiej, spoczywa� "topielec" w niewa�kim zawieszeniu. Jak d�ugo? Jak d�ugo m�g� wytrzyma�. Jak gdyby nic szczeg�lnego. Jednak�e z cz�owiekiem w takim po�o�eniu zaczynaj� dzia� si� dziwne rzeczy. Ka�dy m�g� naturalnie czyta�, wiele chcia�, o prze�yciach "topiel- c�w" w podr�cznikach psychologii eksperymentalnej. Ale te� prze�ycia te by�y bardzo zr�nicowane indywidualnie. Trze- cia cz�� kandydat�w nie mog�a wytrzyma� - nie to, �e sze- �ciu czy pi�ciu, ale nawet trzech godzin. Wytrwa�o�� by�a wszak�e godna zalecenia, bo praktyki wakacyjne rozdzielano pod�ug listy lokat: kto mia� pierwsz�, dostawa� praktyk� "eks- tra", ca�kiem niepodobn� do ma�o na og� ciekawych, nud- nych nawet, pobyt�w na r�nych stacjach oko�oziemskich. Z g�ry nigdy nie by�o wiadomo, kto oka�e si� twardy, a kto nie - "k�piel" poddawa�a nie byle jakiej pr�bie spoisto��, kon- solidacj� osobowo�ci. Pirx przeszed� pocz�tek do�� g�adko, je�li nie liczy� tego, �e bez wszelkiej potrzeby schowa� twarz pod wod�, zanim jeszcze asystent na�o�y� mu mask�, w zwi�zku z czym �ykn�� jak�� kwaterk� wody i przy okazji przekona� si�, �e jest naj- zwyczajniej w �wiecie s�ona. Po na�o�eniu maski pos�ysza� zrazu lekki szum w uszach. Znajdowa� si� w doskona�ej ciemno�ci. Jak nale�a�o. rozlu- �ni� mi�nie; woda unosi�a go bez ruchu. Oczu nie m�g� otwo- rzy�, gdyby nawet chcia�, uniemo�liwia�a to przylegaj�ca do policzk�w i czo�a parafina. Najpierw zacz�� go sw�dzi� nos, potem prawe oko. Przez mask� nie m�g� si� naturalnie podra- pa�. O takim sw�dzeniu nic nie m�wi�y relacje innych "to- pielc�w" - widocznie by� to jego prywatny wk�ad w psycho- logi� eksperymentaln�. Spoczywa�, doskonale bezw�adny, w wodzie, kt�ra ani nie grza�a, ani nie ch�odzi�a jego nagiego cia�a. Po paru chwilach straci� �wiadomo�� jej istnienia. 0 DRUCH WARUNKOWY 4 % M�g�by oczywi�cie poruszy� nogami albo cho�by palca- mi i przekona� si�, �e s� �liskie i mokre, ale wiedzia�, �e czu- wa nad nim u sufitu oko rejestnzj�cej kamery: za ka�de poru- szenie by�y punkty karne. Ws�uchawszy si� w siebie, po nie- d�ugim czasie m�g� ju� rozr�ni� tony w�asnego serca, nad- zwyczaj s�abe i dochodz�cejakby z ogromnej odleg�o�ci. By�o mu wcale nie�le. Sw�dzenie usta�o. Nic go nie uwiera�o. AI- bert umie�ci� rurki w masce tak zr�cznie, �e nawet ich nie czu�. Niczego w og�le nie czu�. Ta pustka stawa�a si� niepo- koj�ca. Najpierw zatraci� poczucie po�o�enia cia�a, pozycji r�k i n�g. Pami�ta� jeszcze, jak le�y, bo o tym wiedzia�, ale nie odczuwa� nic. Zacz�� si� zastanawia�, jak d�ugo jest ju� pod wod�, w bia�ej parafinie na twarzy. Stwierdzi� ze zdziwieniem, �e on, kt�ry umia� zwykle okre�li� czas bez zegarka, z do- k�adno�ci� do paru minut, nie ma nawet najs�abszego wyo- bra�enia o tym, ile minut - czy mo�e ju� kwadrans�w?- up�yn�o od zanurzenia si� w "wariack� k�piel". Kiedy si� tak dziwi�, zauwa�y�, �e nie ma ju� cia�a ani twarzy, w og�le niczego. Tak dobrze, jakby go wcale nie by�o. Wra�enia tego niepodobna nazwa� przyjemnym. Raczej prze- ra�a�o. Jakby rozpuszcza� si� po trosze w tej wodzie, kt�rej istnienie te� do� wcale nie dochodzi�o. I serce nawet przesta� s�ysze�. Wyt�a� s�uch, jak m�g� - nic. Cisza za to, wype�- niaj�ca go dok�adnie, sta�a si� nieprzyjemnym, g�uchym po- mrukiem, bia�ym, ci�g�ym szumem, �e chcia�o si� wprost za- tka� uszy. W pewnym momencie pomy�la�, �e min�� ju� chy- ba porz�dny kawa� czasu i par� karnych punkt�w tak bardzo nie zaszkodzi. Chcia� ruszy� r�kami. Nie mia� czym poruszy�: nie by�o r�k. Nawet nie to, �e si� przel�k� - os�upia� raczej. Prawda, �e co� tam pisano o "za- traceniu poczucia cia�a,', ale kt� by uwierzy�, �e mo�e by� tak zupe�ne? 4� STANIS�AW LEM Widocznie tak ma by� - uspokoi� siebie. Grunt si� nie rusza� - jak si� chce mie� dobr� lokat�, trzeba wytrzyma� to i owo. Ta maksyma podtrzymywa�a go przez jaki� czas. Jak d�ugo? Nie wiedzia�. Potem zacz�o si� robi� gorzej. Zrazu ciemno��, w kt�rej spoczywa� czy te� raczej: kt�r� sam by�, zaroi�a si� od s�abych migota�, polatuj�cych na obrze- �u pola widzenia kr�g�w, w�a�ciwie bez�wietlnych, m��cych niewyra�nie. Ponzszy� ga�kami ocznymi, ten ruch czu� i to go pocieszy�o. Ale, dziwna rzecz, po kilku ponzszeniach i oczy wymkn�y si� jego w�adzy. . . Fenomeny wzrokowe i s�uchowe, te migotania, m�enia, szumy i pomruki by�y niewinnym wst�pem, igraszk� wobec tego, co zacz�o si� z nim dzia� zaraz potem. Rozpada� si�. Ju� nie to, �eby cia�em: o ciele nie by�o mowy, cia�o od wiek�w przesta�o istnie�, by�o czasem zaprze- sz�ym, czym� utraconym w spos�b nieodwo�alny. Mo�e nig- dy go nie mia�? Zdarza si� czasem, �e przyci�ni�ta, niedokrwiona r�ka na jaki� czas obumrze. Mo�na dotyka�jej drug�, czuj�c� i �yw�, jak kawa�ka drewna. Prawie ka�dy zna to dziwne uczucie, nie- przyjemne, na szcz�cie szybko przemijaj�ce. Ale cz�owiek wtedy jest ca�y normalny, czuj�cy i �ywy - tylko kilka pal- c�w czy d�o� ogarn�� martwy bezw�ad, �e sta�y si�jakby ucze- pionym reszty cia�a przedmiotem. Pirxowi jednak nie pozo- sta�o nic albo lepiej: prawie nic - pr�cz strachu. Rozpada� si� - nie na �adne tam osoby, ale w�a�nie na strachy. Czego si� ba�? Poj�cia nie mia�. Ani jawy nie prze�y- wa� -jaka� mo�e by�jawa bez cia�a? - ani snu. Bo nie �ni� przecie�: wiedzia�, gdziejest, co z nim robi�. To by�o co� trze- ciego. I do upicia si� te� by�o to najzupe�niej niepodobne. Czyta� i o tym. To si� nazywa�o: "dezorganizacja pracy kory m�zgowej, spowodowana pozbawieniem m�zgu impul- s�w dosy�owych". � DRUCH WARUNKOWY 49 Brzmia�o to nie najgorzej. Do�wiadczenie jednak. . . By� troch� tu, troch� tam i wszystko si� roz�azi�o. Kierun- ki. G�ra, d�, bok - nic z tego. Usi�owa� sobie przypomnie�, gdzie mo�e by� sufit. Ale jak m�wi� o suficie, kiedy nie ma cia�a ani oczu? - Zaraz - rzek� sobie - zrobimy z tym porz�dek. Prze- strze� - wymiary - trzy kierunki. . . Te s�owa nic nie znaczy�y. Pomy�la� o czasie, powtarza� "czas, czas" - jakby �u� kawa�ek papieru. Zlepek bez jakie- gokolwiek sensu. Ju� nie on powtarza�, m�wi� to jaki� nikt, jaki� obcy, kto wlaz� w niego. Nie, on wlaz� w kogo�. I ten kto� rozdyma� si�. Puchn��. Zatraca� wszystkie granice. W�- drowa� niepo��tymi wn�trzami, sta� si� olbrzymim jak balon, niemo�liwym, s�oniowatym palcem, by� ca�y palcem, nie swo- im, nie prawdziwym, ale jakim� wymy�lonym, wzi�tym nie wiadomo sk�d. Ten palec usamodzielnia� si�. Stawa� si� czym� przyt�aczaj�cym, nieruchomym, zgi�tym karc�co i zarazem idiotycznie, a on - jego my�lenie - unosi�o si� raz z jednej, raz z drugiej strony tej bry�y niemo�liwej, ciep�ej, wstr�tnej, �adnej. . . Znika�. Wirowa�. Kr�ci� si�. Spada� jak kamie�, chc�.� krzykn��. Migoty bez twarzy, okr�g�awe, wytrzeszczone, roz- p�ywaj�ce si�, gdy usi�owa� stawi� im czo�o, laz�y na niego, pcha�y si�, rozpiera�y go, by�jak cienkopow�okowy zbiornik, gro��cy p�kni�ciem. I wybuchn��. . . Rozpad� si� na niezale�ne od siebie ciemno�ci, kt�re szy- bowa�y jak polatuj�ce bez�adnie strz�py zw�glonego papieru. A w tych wahaniach i polatywaniach by�o niepoj�te napi�cie, wysi�ek taki chyba jak w �miertelnej chorobie, kiedy poprzez obszary mg�y i pustki, kt�ra by�a kiedy� sprawnym cia�em, a teraz jest tylko znieczulon�, stygn�c� pustyni�, co� pragnie S � S TANIS�AW LEM jeszcze ostatni raz odezwa� si�, dotrze� do jakiego� drugiego cz�owieka, zobaczy� go, dotkn��. - Zaraz - powiedzia�o co� zadziwiaj�co trze�wo, ale to by�o obce, to nie by� on. Mo�e jaki� dobry cz�owiek zlitowa� si� i m�wi� do niego? Do kogo? Gdzie? Ale us�ysza� przecie�. Nie, to nie by� prawdziwy g�os. - Zaraz. Ju� inni to przeszli. Z tego si� nie umiera. Trze- ba si� trzyma�. Te s�owa obraca�y si� w k�ko. A� utraci�y sens. Znowu wszystko rozlaz�o si� jak szara, namoczona bibu�a. Jak �nie- gowa g�ra w s�o�cu. Wymywany, ucieka� gdzie� bez ruchu, nik�. - Zaraz mnie nie b�dzie - pomy�la� najzupe�niej serio, bo to by�o jak �mier�, nie jak sen. Tylko to jedno wiedzia� jeszcze: �e nie �ni. Osaczy�o go to ze wszystkich stron. Nie, nie jego. Ich. By�o ich kilku. Ilu? Nie m�g� si� doliczy�. - Co ja tu robi�? - powiedzia�o w nim. - Gdzie ja je- stem? W oceanie? Na Ksi�ycu? Do�wiadczenie. . . Nie wierzy�, �e to mo�e by� do�wiadczenie; jak to - tro- ch� parafiny, jaka� s�ona woda i cz�owiek przestaje istnie�? Postanowi� z tym sko�czy� za wszelk� cen�. Zmaga� si�, sam nie wiedzia� z czym, jakby wywa�a� olbrzymi, przywalaj�cy go kamie�. Nie m�g� nawet drgn��. W ostatnim b�ysku przy- tomno�ci zebra� resztk� si� i j�kn��. Us�ysza� ten j�k, st�umio- ny, oddalony, jak radiowy sygna� z innej planety. Na jak�� sekund� prawie ockn�� si� i skupi�, po to, �eby wpa�� w nast�pn�, jeszcze czarniejsz�, podmywaj�c� wszyst- ko agoni�. Nie czu� �adnego b�lu. Ba, gdyby by� b�l! Siedzia�by w ciele, dawa�by o nim zna�, okre�la�by jakie� granice, targa�by nerwami. Ale to by�a agonia bezbolesna: martwy, narastaj�cy nap�yw nico�ci. Poczu�, jak powietrze spazmatycznie chwyta- ne wchodzi we� - jakby nie w p�uca, ale w ten obszar drga- 0 DRUCH WARUNKOWY S I j�cych, pokurczonych, my�lowych strz�pk�w. J�kn��, jeszcze raz j�kn��, us�ysze� siebie. . . - Jak si� komu chce j�cze�, nie trzeba my�le� o gwiaz- dach - odezwa� si� tenjaki� nieznany, bliski, lecz obcy g�os. Zastanowi� si� i nie j�kn��. Zreszt� nie by�o go ju�. Nie wiedzia�, kim by� - wp�ywa�y we� zimne, lepkie strumienie, a najgorsze by�o to - dlaczego �aden z ba�wan�w nawet o tym nie wspomnia�? - �e wszystko sz�o przez niego na wy- lot. Zrobi� si� przezroczysty. By� dziur�, sitem, szeregiem kr�- tychjaski� czy przelot�w. Potem i to si� rozpad�o - zosta� tylko strach i trwa� nawet wtedy, gdy znikn�a wstrz�sana, jak dreszczem, m��cym mi- gotaniem ciemno��. Potem zrobi�o si� gorzej, o wiele gorzej. Jednak�e tego ju� Pirx nie umia� opowiedzie� ani nawet wyra�nie, dok�a- dnie przypomnie� sobie: na takie do�wiadczenia nie wynale- ziono jeszcze s��w. Nic nie potrafi� wykrztusi�. Tak, tak, "to- pielcy" byli w�a�nie bogatsi o jedno cholerne do�wiadczenie kt�rego nikt z profesor�w nawet si� nie domy�la�. Inna rzecz, �e nie by�o czego zazdro�ci�. Pirx przeszed� wiele rzeczy i stan�w. Nie by�o go jaki� czas, potem zn�w by�, powielony, potem co� wyjada�o u ca�y m�zg, potem dzia�y si�jakie� zawi�e, bezs�owne pot r- no�ci - spaja� je strach, kt�ry prze�y� i cia�o, i czas, i prze- strze�. Wszystko. Tego to si� najad� do syta. Doktor Grotius powiedzia�: - J�kn�� pan pierwszy raz w sto trzydziestej �smej minu- cie, a drugi - w dw�chsetnej dwudziestej si�dmej. Wszyst- kiego trzy punkty karne - i �adnych drgawek! Prosz� za�o- �y� nog� na nog�. Zbadam odruchy. . . Jak si� panu uda�o wy- siedzie� tak d�ugo - p�niej? Pirx siedzia� na z�o�onym poczw�rnie r�czniku, piekiel- nie szorstkim, i przez to bardzo przyjemnym. By� ca�kiem jak S2 STANIS�AW LEM �azarz. Nie w tym sensie, �eby tak wygl�da�: ale czu� si� prawdziwie zmartwychwsta�y. Wytrzyma� siedem godzin. Mia� pierwsz� lokat�. W ci�gu ostatnich trzech godzin umiera� par� tysi�cy razy. Ale nie j�kn��. Kiedy wyci�gn�li go, ociekaj�ce- go, wytarli, wymasowali, dali mu zastrzyk, �yk koniaku i pro- wadzili do pokoju bada�, gdzie czeka� doktor Grotius, po dro- dze zajrza� do lustra. By� kompletnie og�uszony, otumaniony, jakby wsta� z ��ka po wielomiesi�cznej malignie. Wiedzia�, �e ju� po wszystkim. Mimo to zajrza� do lustra. Nie, �eby si� spodziewa� siwizny, ale tak sobie. Zobaczy� swoj�szerok�g�b� i, odwr�ciwszy si� szybko, pomaszerowa� dalej, zostawiaj�c na posadzce mokre �lady st�p. Doktor Grotius d�ugo usi�owa� wydoby� z niego jakie� opisy prze�ytych stan�w. Siedem go- dzin - to by�o nie byle co. Doktor Grotius patrzy� na Pirxa inaczej ni� przedtem: nie to, �e z sympati� - raczej z lubo- �ci�, jak entomolog, kt�ry odkry� nowy gatunek �my. Albo niezwyk�ego zgo�a robaczka. Mo�e widzia� w nim temat pra- cy naukowej ? Pirx okaza� si� - trzeba, niestety, powiedzie� - niezbyt wdzi�cznym obiektem docieka�. Siedzia� i mnzga� g�upko- wato oczami: wszystko by�o p�askie, dwuwymiarowe, kiedy si�ga� po co� r�k�, ta rzecz okazywa�a si� dalej albo bli�ej, ni� sobie obliczy�. To by�o objawem normalnym. Ale nie by�a nim jego odpowied� na pytanie asystenta, kiedy usi�owa� wydo- by� z niego jakie� dok�adniejsze szczeg�y. - Pan le�a� tam? - pytaniem odparowa� pytanie. - Nie - zdziwi� si� doktor Grotius. - A co? - To niech si� pan po�o�y - zaproponowa� mu Pirx.- Sam pan zobaczy, jak to jest. Na drugi dzie� czu� si� ju� tak dobrze, �e m�g� nawet ro- bi� na temat "wariackiej k�pieli" dowcipy. Odt�d chodzi� sta- le do g��wnego gmachu, gdzie pod szk�em na desce og�osze�, zawieszano listy z wykazem praktyk. Ale nie m�g� znale�� swego nazwiska. Potem by�a niedziela. � DRUCH WARUNKOWY S 3 A w poniedzia�ek wezwa� go do siebie Szef. Pirx nie od razu si� zak�opota�. Wpierw zrobi� rachunek sumienia. O to, �e wpu�cili do rakiety "Ostensa" mysz, nie mog�o i�� - to by�o dawno, poza tym mysz by�a malutka i w og�le nie by�o o czym m�wi�. Potem by�a ta historia z budzi- kiem, kt�ry sam w��cza� pr�d do siatki ��ka Maebiusa. Ale to te� w�a�ciwie g�upstwo. Nie takie rzeczy robi si�, maj�c dwa- dzie�cia dwa lata, a poza tym Szefby� wyrozumia�y. Do pew- nych granic. Czy�by si� dowiedzia� o "duchu"? "Duch" by� w�asnym, oryginalnym pomys�em Pirxa. Koledzy pomogli mu naturalnie - w ko�cu ma si� przyjaci�. Ale Barnowi nale�a- �a si� nauczka. Operacja "duch" posz�ajak zegarek. Proch by� w tutce, prochow� dr�k� przeci�gn�o si� trzy razy dooko�a pokoju, a zako�czy�o j� pod sto�em. Mo�e istotnie za du�o tego prochu si� tam wysypa�o. Wychodzi�a prochowa �cie�ka na korytarz, przez szpar� pod drzwiami, a Barn by� ju� "uro- biony": przez ca�y tydzie� wieczorami o niczym innym nie rozmawia�o si�, tylko o duchach. Pirx, nie w ciemi� bity, roz- dzieli� role: cz�� ch�opc�w opowiada�a straszliwe historie, a dnzga - odgrywa�a niedowiark�w, �eby si� Barn zbyt �atwo w podst�pie nie zorientowa�. Barn udzia�u w tych roztrz�sa- niach metafizycznych nie bra�, tylko si� pod�miechiwa� cza- sem z najzagorzalszych zwolennik�w "tamtego �wiata". Ta�, ale trzeba go by�o widzie�, kiedy wylecia� o dwunastej w nocy ze swojej sypialni, rycz�c jak goniony przez tygrysa baw�. P�omie� wszed� szpar� pod drzwiami, trzykrotnie oblecia� pok�j i buchn�� pod sto�em, �e ksi��ki pospada�y. Pirx przedo- brzy� jednak, bo si� zacz�o troch� pali�. Par� kub��w wody zlikwidowa�o ogie�, ale zosta�a wypalona dziura, no i smr�d kordytu. Tak �e w pewnym sensie nie uda�o si�: Barn nie uwie- rzy�, niestety, w duchy. Stan�o wi�c na tym, �e mo�e to ten " duch". Pirx wsta� rano wcze�niej, w�o�y� czyst� koszul�, na wszelki wypadek zajrza� do "Ksi��ki lot�w", do "Nawigacji" i poszed� jak w dym. S 4 S TANIS�AW L EM Gabinet Szefa by� wspania�y. Tak przynajmniej wydawa�o si� Pirxowi. �cian nie by�o wida� zza map nieba, konstelacje, ��tejak krople miodu, �wieci�y na granatov<�m tle. Ma�y, �lepy globus ksig�ycowy na biurku, pe�no ksi��ek, dyplom�w i dru- gi, ogromny globus pod oknem. Ten drugi by� istnym cudem, za naci�ni�ciem odpowiedniego guzika zapala�y si� i rusza�y w obieg dowolnie wybrane sputniki, podobno by�y tam nie tylko istniej�ce, ale nawet te stare, ��cznie z pierwszymi, ju� historycznymi, z 57 roku. W tym dniu Pirx nie mia� jednak oka dla globusa. Kiedy wszed�, Szef pisa�. Powiedzia�, �eby siad� i poczeka�. Potem zdj�� okulary - nosi�je dopiero od roku - i przyjrza� mu si�, jakby go po raz pierwszy w �yciu zobaczy�. To by� taki jego spos�b. Nawet �wi�ty, rue maj�cy nic na sumieniu, m�g� stra- ci� pod tym wzrokiem rezon. Pirx nie by� �wi�ty. Nie m�g� usiedzie� w fotelu. To zapada� w g��b, przyjmuj�c postaw� nieprzyzwoicie swobodn�, niczym milioner na pok�adzie w�a- snego jachtu, to zn�w zje�d�a� w kierunku dywanu i w�asnych pi�t. Szefwytrzyma� milczenie i rzek�: - Jak tam, ch�opcze, u ciebie? "Tyka�" go, nie by�o wi�c �le. Pirx wyja�ni�, �e wszystko w porz�dku. - Podobno k�pa�e� si�? Pirx przytakn��. A to co znowu? Podejrzliwo�� nie opu- szcza�a go. Mo�e za niegrzeczno�� wobec asystenta. . . - Jest jedno wolne miejsce, na praktykg, w Mendeleje- wie. Wiesz, gdzie to jest? - Stacja astrofizyczna na "tamtej stronie". . . - odpar� Pirx. By� troch� rozczarowany. Mia� cich� nadziej� - tak cich�, �e, boj�c si� sp�oszy� jej urzeczywistnienie, samemu sobie nawet do niej si� nie przyzna� - ot� liczy� na co� innego. Na lot. Tyle by�o rakiet, tyle planet, a on mia� dosta� zwyk�e za- danie stacjonarne na "tamtej strorue". . Kiedy� by� to jeszcze � DRUCH WARUNKOWY S S � fason - nazywa� odwrotn�, niewidzialn� z Ziemi p�kul� � ksi�ycow�- "tamt� stron�". Ale teraz wszyscy tak m�wili. - S�usznie. Wiesz, jak wygl�da? - spyta� Szef. Mia� szczeg�lny wyraz twarzy. Jakby ukrywa� co� w zanadrzu. Pirx waha� si� przez sekund�, czy sk�ama�. - Nie - powiedzia�. - Je�eli przyjmiesz zadanie, dam ci ca�� dokumentacj� - Szef po�o�y� r�k� na stosie papier�w. - To mog� nie przyj��? - z nieukrywanym o�ywieniem spyta� Pirx. - Mo�esz. Bo zadanie jest - to znaczy, mo�e si� oka- za�. . . niebezpieczne. . . Chcia� powiedzie� co� jeszcze, ale nie m�g�. Specjalnie � urwa�, �eby si� lepiej przyjrze� Pirxowi, kt�ry wlepi� si� w niego rosn�cymi oczami, powoli, solennie nabra� tchu - i tak ju� zosta�, jakby zapomnia� o potrzebie dalszego oddychania. Obj�ty �un�jak dziewica, kt�rej objawi� si� kr�lewicz, czeka� dalszych upajaj�cych s��w. Szef chrz�kn��. , - No, no - rzek� trze�wi�co. - Przesadzi�em. W ka�- dym razie mylisz si�. - Jak prosz�? - wybe�kota� Pirx. - Powiadam, �e ty n i e jeste� tymjedynym cz�owiekiem � na Ziemi, od kt�rego wszystko zale�y. . . Ludzko�� nie ocze- kuje od ciebie ratunku. Na razie jeszcze nie. Pirx, czerwony jak burak, m�czy� si�, nie wiedz�c, co ro- bi� z r�kami. Szef, kt�ry znany by� ze swoich sposob�w i przed chwil� ukaza� mu rajsk� wi�j� Pirxa - bohatera, powracaj� ' cego po dokonaniu Czynu przez zastyg�y na kosmodromie t�um, szepcz�cy z uwielbieniem: "To on! To oni ! �" - teraz, jakby ca�kiem nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co czyni, j�� � pomniejsza� Zadanie, redukowa� rozmiary Misji do zwyk�ej praktyki wakacyjnej, nareszcie wyja�ni�: S 6 S TANIS�AW L EM - Pracownicy Stacji rekrutuj� si� z astronaut�w, kt�rych przewozi si� na "tamt� stron�", �eby przesiedzieli sw�j mie- si�c, i tyle. Normalna praca tam nie wymaga �adnych nad- zwyczajno�ci. Dlatego kandydaci poddawani byli zwyk�ym testom pierwszej i drugiej grupy. Teraz, po tym wypadku, po- trzeba ludzi sprawdzonych dok�adniej. Najlepszymi byliby, rozumie si�, piloci, ale sam pojmujesz, �e nie mo�na wsadza� pilot�w do zwyk�ej stacji obserwacyjnej. . . Pirx wiedzia�. Nie tylko Ksi�yc, ca�y system s�oneczny wo�a� o pilot�w, astrogator�w, nawigator�w - by�o ich wci�� za ma�o. Ale co to by� za wypadek, o kt�rym wspomina� Sze�. Rozs�dnie milcza�. - Stacjajestbardzo ma�a. Zbudowanoj�g�upio, pod p�- nocnym szczytem, zamiast na dnie krateru. Z lokalizacj� by�a ca�a historia, zamiast rozpoznania selenodezyjnego zadecy- dowa� presti� - b�dziesz si� z tym m�g� zapozna� p�niej. Dosy�, �e w ubieg�ym roku cz�� grani run�a i zniszczy�a jedyn� drogg. Dost�p jest teraz raczej tnzdny i mo�liwy tylko za dnia. Projektowano kolejk� linow�, ale prace zosta�y wstrzy- mane, bo ju� jest decyzja przeniesienia Stacji na d�, w przy- sz�ym roku. Praktyc�znie Stacja jest podczas nocy odci�ta od �wiata. ��czno�� radiowa ustaje. . . Dlaczego? - Pro. . . sz�? - Dlaczego, pytam, ustaje ��czno�� radiowa? To by� ca�y Szef Obdarzenie Misj�, niewinna rozmowa, nagle przemieni�y si� w egzamin! Pirx zacz�� si� poci�. - Poniewa� Ksi�yc nie ma atmosfery ani strefy zjoni- zowanej, ��czno�� radiow� utrzymuje si� na nim falami ultra- kr�tkimi. . . W tym celu wybudowano �a�cuchy przeka�nik�w, podobnych do telewizyjnych. . . Szef, oparty �okciami o biurko, bawi� si� d�ugopisem, da- j�c pozna�, �e okazuje cierpliwo�� i b�dzie s�ucha� a� do skut- ku. Pirx za� rozwodzi� si� nad rzeczami, znanymi ka�demu � DRUCH WARUNKOWY S % dziecku, poniewa� zbli�a� si�, niestety, do obszar�w, w kt�rych jego wiedza pozostawia�a to i owo do �yczenia. - Takie linie przesy�owe znajduj� si� zar�wno na tej, jak i na "tamtej stronie" - rozp�dza� si�, bo wp�ywa� na znajome wody. - Na tej stroniejest ich osiem. ��cz� one Lun� G��w- n� ze stacjami Sinus Medii, Palus Somnii, Mare Imbrium... - To mo�esz opu�ci� - przerwa� mu wielkodusznie Szef. - Jak r�wnie� hipotezy o powstaniu Ksi�yca. S�ucham. . . Pirx zamruga�. - Zak��cenia odbioru powstaj�, gdy �a�cuch przeka�ni- k�w dostaje si� w stref� terminatora. Kiedy cz�� przeka�ni- k�w jest jeszcze w cieniu, a nad dalszymi wschodzi S�o�ce. . . - Wiem, co to jest terminator. Nie musisz obja�nia�- rzek� serdecznic Szef. Pirx zakaszla�. Wysi�ka� nos. Nie mog�o to jednak trwa� w niesko�czono��. - Ze wzgl�du na brak atmosfery korpuskularne promie- niowanie S�o�ca, bombarduj�c ksi�ycow� skorup�, wywo- �uje - ee - zak��cenia fal radiowych. Te zak��cenia w�a�nie uniemo�liwiaj�. . . Ugrz�z�. - Zak��cenia zak��caj�, ca�kiem s�usznie! - podda� Szef. - Ale na czym polegaj�? - Jest to wt�rne promieniowanie wzbudzone, efekt No. . . No... - No? - �yczliwie podda� Szef. - Nowi�skiego! ! - wybuchn�� Pirx. Przypomnia� sobie. Ale i tego by�o ma�o. - Na czym polega ten efekt? Tego w�a�nie Pirx nie wiedzia�. To znaczy, kiedy� w:�- dzia�, ale zapomnia�. Doni�s� wykute wiadomo�ci do progu sali egzaminacyjnej, jak �ongler - piramid� spi�trzonych na g�owie, najnieprawdopodobniejszych przedmiot�w, ale teraz by�oju� po egzaminie. . . Jego rozpaczliwe majaczenia o elektro- S � S TANIS�AW L EM nach, promieniowaniu wymuszonym i rezonansie przerwa�o pe�ne ubolewania potrz�sanie g�owy Szefa. - No tak - rzek� ten bezwzgl�dny cz�owiek. - A profe- sor Merinus postawi� ci czw�rk�. . . Czy�by si� pomyli�? Fotel pod Pirxem zacz�� przypomina� co� w rodzaju wul- kanicznego sto�ka. - Nie chcia�bym sprawia� mu przykro�ci, wi�c niech le- piej nic nie wie. . . - Pirx odetchn�� - ale poprosz� profesora Laaba, �eby przy egzaminie dyplomowym. . . Urwa� znacz�co. Pirx zamar�. Nie na d�wi�k tych s��w- ale r�ka Szefa powoli zagarnia�a papiery, kt�re mia� otrzyma� wraz ze sw� Misj�. - Dlaczego nie stosuje si� ��czno�ci kablowej? - zagad- n�� Szef, nie patrz�c na niego. - Ze wzgl�du na koszty. Kabel koncentryczny ��czy na razie tylko Lun� G��wn� z Archimedesem. Ale w najbli�szych pi�ciu latach planuje si� skablowanie sieci przeka�nikowej- wypali� Pirx. Szef, nie rozpogodzony, wr�ci� do tematu. - No, tak. Praktycznie Mendelejew jest odci�ty od �wia- ta przez dwie�cie godzin podczas ka�dej nocy. Dot�d praca sz�a tam normalnie. W ubieg�ym miesi�cu, po zwyk�ej prze- rwie ��czno�ci, Stacja nie zg�osi�a si� na wezwanie z Cio�- kowskiego. Ekipa Cio�kowskiego wyruszy�a o �wicie - za- sta�a g��wn� klap� otwart�, a w komorze cz�owieka. By� to dy�ur Kanadyjczyk�w, Challiersa i Savage'a. W komorze le- �a� Savage. Mia� p�kni�t� szyb� he�mu. Udusi� si�. Challiersa znaleziono dopiero po dobie, na dnie przepa�ci pod Bram� S�oneczn�. Zgin�� wskutek upadku. Poza tym na Stacji pano- wa� porz�dek, aparatura pracowa�a, zapasy by�y nietkni�te, nie wykryto �adnej awarii. Czyta�e� o tym? - Tak - powiedzia� Pirx. - Ale w gazetach by�o, �e zaszed� nieszcz�liwy wypadek. Psychoza. . . podw�jne samo- b�jstwo w przyst�pie ob��du... � DRUCH WARUNKOWY S 9 - Bzdura - rzek� Szef. - Zna�em Savage'a. Z Alp. Nie m�g� si� zmieni�. No, nic. W gazetach by�y brednie. Przeczy- tasz sobie raport komisji mieszanej. S�uchaj! Ch�opcy, tacy jak ty, s�ju� zasadniczo przebadani z tak� sam� dok�adno�ci� jak piloci, ale dyplom�w nie maj�, wi�c nie mog� lata�. Poza tym praktyk� wakacyjn�, tak czy inaczej, musisz przej��. Je- �eli si� zgodzisz, polecisz jutro. - A kto jest drugi? - Nie wiem. Jaki� astrofizyk. W ko�cu - potrzeba tam astrofizyk�w. Obawiam si�, �e nie b�dzie mia� z ciebie pocie- chy, ale mo�e poduczysz si� troch� astrografii. Czy orientu- jesz si�, o co chodzi? Komisja dosz�a do przekonania, �e to by� nieszcz�liwy wypadek, pozosta� jednak pewien cie�- nazwijmy to niejasno�ci�. Sta�o si� tam co� niezrozumia�ego. Nie wiadomo co. Pomy�leli wi�c, �e podczas nast�pnego dy- �uru dobrze by�oby mie� tam cz�owieka, jednego przynajmniej, o psychicznych kwalifikacjach pilota. Nie widzia�em powodu do odmowy. Z drugiej strony na pewno nic tam nie zajdzie szczeg�lnego. Oczywi�cie - oczy i uszy musisz mie� otwar- te, ale nie masz �adnej misji detektywistycznej, nikt nie liczy na to, �e wykryjesz dodatkowe okoliczno�ci, wyja�niaj�ce tam- ten wypadek, i nie jest to twoim zadaniem. Czy jest ci niedo- brze? - Jak prosz�? Nie - odpar� Pirx. - My�la�em. Czy przypuszczasz, �e b�dziesz si� umia� zachowa� rozs�dnie? Bo to ci ju� uderzy�o, niestety, do g�o- wy. Zastanawiam si�. . . - B�d� si� zachowywa� rozs�dnie - rzek� Pirx najbar- dziej stanowczym ze swoich ton�w. - W�tpi� - rzek� Szef. - Posy�am ci� bez entu�azmu. Gdyby nie ta pierwsza lokata. . . - To przez k�piel!? - Nagle, teraz dopiero, zrozumia� Pirx. 6� S TANIS�AW LEM Szefuda�, �e nie s�yszy. Poda� mu najpierw papiery, a po- tem r�k�. - Start maszjutro o �Smej rano. Rzeczy we�jak najmniej. Zreszt� by�e� tam ju�, wi�c wiesz. Tu jest bilet na samolot, a tu rezerwacja "Transgalaktiku". Polecisz do Luny G��wnej, stamt�d przerzuc� ci� dalej. . . M�wi� co� jeszcze. �yczy� mu czego�? �egna� go? Pirx nie wiedzia�. Nie s�ysza� nic. Nie m�g� S�ysze�, bo by� bardzo daleko, ju� na "tamtej stronie". W uszach mia� grzmoty star- towe, w oczach - bia�e, martwe p�omienie ksi�ycowych ska�, a w ca�ej twarzy - niemal to samo os�upienie, kt�re o tak zagadkowy koniec przyprawi�o dw�ch Kanadyjczyk�w. Ro- bi�c zwrot w ty�, wpad� na wielki globus. Schody wzi�� w czterech susach, jakby naprawd� by� ju� na Ksi�ycu, gdzie ci��enie maleje sze�ciokrotnie. Przed gmachem o ma�o nie wpad� pod auto, kt�re.zahamowa�o z wrzaskiem opon, �e lu- dzie zacz�li stawa�, ale nawet tego nie zauwa�y�. Na szcz�- �cie Szef nie widzia� pocz�tk�w jego rozs�dnego zachowa- nia, bo wr�ci� do swoich papier�w. W ci�gu nast�pnych dwudziestu czterech godzin zdarzy�o si� z Pirxem, doko�a Pirxa, Pirxowi, ze wzgl�du na Pirxa, tyle, �e chwilami t�skni� niemal za letni�, osolon� k�piel�, w kt�rej nie dzia�o si� absolutnie nic. Jak wiadomo, cz�owiekowi szkodzi zar�wno niedob�r, jak i nadmiar wra�e�. Ale Pirx nie formu�owa� tego rodzaju wnio- sk�w. Wszystkie bowiem starania Szefa, aby Zadanie pomniej- szy�, zredukowa�, a nawet zlekcewa�y�, zda�y si�, co tu owi- ja� w bawe�n�, na nic. Pirx wchodzi� do samolotu z takim wyrazem twarzy, �e przystojna stewardesa odruchowo cofn�- � DRUCH WARUNKOWY E I �a si� o krok - co by�o zupe�nym nieporozumieniem, bo w og�le jej nie widzia�. Szed� jakby na czele �elaznej kohorty, zasiad� w fotelu jak Wilhelm Zdobywca, by� po trosze nim, Kosmicznym Zbawc� Ludzko�ci, Dobrodziejem Ksi�yca, Odkrywc� Strasznych Tajemnic, Poskromicielem Zm�r Tam- tej Strony - a wszystkim dopiero w przysz�o�ci, in spe, co nie zmieni�o bynajmniej jego samopoczucia, wprost przeciw- nie: wype�nia�o go otch�ann� �yczliwo�ci� i pob�a�liwo�ci� wzgl�dem wsp�pasa�er�w, kt�rzy w og�le poj�cia nie mieli, kto znajduje si� wraz z nimi w brzuchu wielkiego odrzutow- ca! Patrza� na nich jak Einstein u schy�ku �ycia na igraj�ce w piasku niemowl�ta. "Selene", nowy pocisk "Transgalaktiku", startowa�a z ko- smodromu nubijskiego. Z serca A.fryki. Pirx by� kontent. Nie s�dzi� wprawdzie, �e gdzie� w tym miejscu b�dzie w przy- sz�o�ci wmurowana tablica z odpowiednim napisem - nie, t a k daleko w marzeniach si� nie posun��. Ale niewiele bra- kowa�o. Co prawda, w czar� spijanych rozkoszyj�a si� z wolna s�czy� gorycz. W samolocie mogli o nim nie wiedzie�. Ale na pok�adzie rakiety? Okaza�o si�, �e b�dzie siedzia� na dole, w klasie turystycznej, w�r�d ha�aStry jakich� Francuz�w, obwie- szonych aparatami fotograficznymi i przekrzykuj�cych si� szalenie szybko w spos�b ca�kowicie niezrozumia�y. On - w t�umie ha�a�liwych turyst�w?! Nikt si� nim nie zajmowa�. Nikt nie odziewa� go w ska- fander, nie pompowa� w niego powietrza, nie pyta�, jak si� czuje, nie zawiesza� mu na plecach butli - chwilowo pocie- szy� si� tym, �e to dla niepoznaki. Wn�trze klasy turystycznej wygl�da�o prawie jak kabina odrzutowca, t e �e fotele by�y wi�ksze, g��bsze, a tabliczka, na kt�rej zapa a�y si� rozmaite informuj�ce napisy, tkwi�a tu� przed twarz�. Napisy zakazy- wa�y przewa�nie r�nych rzeczy - wstawania, poruszania si�, fi - Opowie�� o pilocie Pirxie t. t 62 S TANIS�AW L EM palenia papieros�w. Daremnie usi�owa� Pirx przybieraniem bardziej fachowej postawy, zak�adaniem nogi na nog�, lekce- wa�eniem pas�w bezpiecze�stwa odr�ni� si� od t�umu pro- fan�w astronautyki. Ju� nie urocza stewardesa, ale pomocnik pilota kaza� mu si� przypi��, i to by�a jedyna chwila, kiedy kto� z za�ogi zwr�ci� na niego uwag�. Nareszcie jeden z Fran- cuz�w, raczej przez pomy�k�, pocz�stowa� go owocow� pa- stylk�. Pirx wzi�� j�, dokumentnie zaklei� sobie lepk� s�ody- cz� z�by i, osiad�szy z rezygnacj� w nadymanej g��bi fotela, odda� si� rozmy�laniom. Z wolna utwierdzi� si� raz jeszcze w przekonaniu o przera�liwym niebezpiecze�stwie swej Misji, kt�rej nadci�gaj�c� groz� smakowa� bez po�piechu i tak za- biera� si� do jej pr�bowania jak na�ogowy pijak, kt�remu do- sta�a si� w r�ce mchem poros�a butelka trunku z czas�w wo- jen napoleo�skich. Miejsce mia� przy oknie. Postanowi�, rozumie si�, w og�le je zignorowa� - tyle razy ju� to widzia� ! Nie wytrzyma� jednak. Kiedy "Selene" wesz�a na orbit� oko�oziemsk�, z kt�rej mia�a dopiero nzszy� ku Ksi�ycowi, przylepi� si� do szyby. Bo te� fascynuj�cy by� �w moment, w kt�rym pokre�lona liniami dr�g, kana��w, popstrzona osada- mi i miastami powierzchnia Ziemi oczyszcza�a si� jak gdyby od wszelkich �lad�w ludzkiej obecno�ci, a kiedy znik�y ostat- nie, pod statkiem le�a�a plamista, oblepiona k�aczkami chmur wypuk�o�� planety, i wzrok, przechodz�c z czerni ocean�w na kontynenty, daremnie usi�owa� odnale�� cokolwiek stwo- rzonego przez cz�owieka. Z odleg�o�ci kilkuset kilometr�w Ziemia wygl�da�a pusto - przera�liwie pusto - jakby �ycie dopiero si� na niej rodzi�o, s�abym nalotem zieleni znacz�c jej cieplej sze obszary. W samej rzeczy widzia� to ju� wiele razy. Ale przemiana zaskakiwa�a go zawsze na nowo - by�o w niej co�, z czym nie m�g� si� pogodzi�. Czy mo�e pierwsze unaocznienie mi- kroskopijno�ci cz�owieka wobec pr�ni? Wej�cie w obr�b in- O DRUCH WARUNKOWY 63 nej skali wielko�ci - planetarnych? Obraz znikomo�ci ludz- kich, tysi�cletnich wysi�k�w? Czy, na odwr�t, triumftej�e zni- komo�ci, kt�ra pokona�a martw�, oboj�tn� na wszystko pot�- g� grawitacji tej bry�y przera�liwej i, pozostawiaj�c za sob� dziko�� masyw�w g�rskich i tarcze biegunowych lod�w, wst� pi�a na brzegi innych cia� niebieskich? Rozwa�ania te - czy raczej pozbawione s��w uczucia - ust�pi�y miejsca innym, bo statek zmieni� kurs, aby przez "dziur�" strefpromieniowa- nia, rozwieraj�c� si� nad biegunem p�nocnym, wystrzeli� ku gwiazdom. Ale gwiazd nie da�o si� d�ugo ogl�da�, bo zap�on�y �wia- t�a. Podano obiad, podczas kt�rego silniki pracowa�y, aby wy- tworzy� namiastk� ci��enia; za czym pasa�erowie u�o�yli si� z powrotem na fotelach, �wiat�a zgas�y i mo�na by�o teraz wi- dzie� Ksi�yc. Zbli�ali si� ku niemu od strony po�udniowej. Ledwo par�- set kilometr�w pod biegunem zia� odbitym �wiat�em s�onecz- nym Tycho, bia�a plama ze strzelaj�cymi na wszystkie strony pasami promienistymi, kt�rych zdumiewaj�ca regularno�� zadziwia�a pokolenia ziemskich astronaut�w, aby, na koniec, po rozwi�zaniu ich zagadki, sta� si� przedmiotem studenc- kich kawa��w. Bo czy nie wmawiano pierwszokursistom, �e bia�y kr��ek Tychona to jest w�a�nie "dziurka osi ksi�yco- wej", a jego promieniste pasma - to po prostu wyrysowane grubo po�udniki? Im bli�ej podchodzili ku zawieszonej w czarnej pustce kuli, tym jawniejsza stawa�a si� prawda, �e jest to zastyg�y, utrwa- lony w st�a�ych masywach lawy obraz �wiata sprzed miliar- d�w lat, kiedy gor�ca Ziemia w�drowa�a ze swoim satelit� przez chmury meteorytowe, szcz�tki planetogenezy, kiedy �elazny i kamienny grad wali� bezustannie w cienk� skorup� Ksi�yca, przebija�j�, wyrzuca� na powierzchni� fale magmy, a kiedy przestrze� po niesko�czenie d�ugim czasie oczy�ci�a si� i opustosza�a, bezpowietrzny glob zamar� w pobojowisko 64 S TANIS�AW L EM tej epoki katastrof g�rotw�rczych. A� jego zmasakrowana bombardowaniami, kamienna maska sta�a si� natchnieniem poet�w i lamp� liryczn� zakochanych. "Selene", nios�ca na swych obu pok�adach czterysta ton ludzi i �adunku, odwr�ci�a si� ruf� do rosn�cej tarczy i rozpo- cz�a hamowanie, powolne i miarowe, a�, delikatnie wibru- j�c, osiad�a na jednym z wielkich, zakl�s�ych lej�w kosmo- dromu. Pirx by� tu ju� trzy razy, z tego dwa - sam, to znaczy, "siada� w�asnor�cznie" po�rodku �wiczebnego pola, oddalo- nego od l�dowiska pasa�erskiego o p� kilometra. Teraz nie zobaczy� go nawet, bo ogromny, ceramitowymi p�ytami obszyty korpus "Selene" przesuni�ty zosta� na pod- staw� windy hydraulicznej i zjecha� pod powierzchni�, do hermetyzowanego hangaru, gdzie odby�a si� kontrola celna: narkotyki? alkohol? materia�y wybuchowe, truj�ce, �r�ce? Pirx mia� niewielk� ilo�� truj�cego materia�u, mianowicie p�ask� flaszeczk� z koniakiem, kt�r� ofiarowa� mu Matters. Ukry� j� w tylnej kieszeni spodni. Potem by�a kontrola sanitarna- �wiadectwa szczepienia, sterylizacji baga�u, �eby nie zawlec na Ksi�yc jakich� zarazk�w - t� przeszed� od razu. Za barierkami zatrzyma� si�, niepewny, czy go kto� nie oczekuje. Sta� na p�pi�trze. Hangar by� po prostu olbrzymi�, wyku- t� w skale i wybetonowan� komor�, o p�kulistym stropie i p�askim dnie. Swiat�a by�o w br�d, sztucznego, s�onecznego, z jarzeniowych p�yt, mn�stwo ludzi biega�o w jedn� i drug� stron�, na akumulatorowych w�zkach jecha�y baga�e, butle spr�onych gaz�w, zasobniki, skrzynie, rury, szpule kablowe - a w g��bi ciemnia� nieruchomy pow�d ca�ej tej gor�czko- wej krz�taniny - kad�ub "Selene", a w�a�ciwie jego �rodko- wa cz��, podobna do olbrzymiego zbiornika gazowni, bo rufa spoczywa�a g��boko pod betonem, w obszernej studni, a wierz- 0 DRUCH WARUNKOWY 6S cho�ek opas�ego cielska przechodzi� przez okr�g�y otw�r na g�rn�,wy�sz� kondygnacj�. Pirx sta� tak, a� przypomnia� sobie, �e ma w�asne sprawy do za�atwienia. W kapitanacie przyj�� go jaki� urz�dnik. Da� mu bloczek noclegowy i powiedzia�, �e rakieta na "tamt� stron�" leci za jedena�cie godzin. Spieszy� si� gdzie� i w�a�ci- wie nic mu wi�cej nie wyja�ni�. Pirx wyszed� na korytarz z wra�eniem, �e panuje tu ba�agan. Nie wiedzia� nawet dobrze, kt�r�dy b�dzie lecie�, przez Morze Smytha czy wprost do Cio�- kowskiego? I gdzie jest w�a�ciwie ten jego nie znany towa- rzysz ksi�ycowy? A jaka� komisja? Program pracy? My�la� tak, a� irytacja przesz�a w uczucie bardziej mate- rialne, skupione w �o��dku. Poczu� g��d. Wybra� wi�c odpo- wiedni� wind�,.przestudiowawszy wprz�d wszystko, co by�o na ich sze�cioj�zycznych tabliczkach, zjecha� do kantyny pi- lot�w i tam dowiedzial si�, �e ma je�� w zwyk�ej restauracji, bo nie jest �adnym pilotem. To by�o ukoronowanie wszystkiego. Chcia� ju� jecha� do przekl�tej restauracji, gdy sobie przypomnia�, �e nie odebra� swego plecaka. Wi�c na g�r� - do hangaru. Baga� by� ju� w hotelu. Machn�� r�k� i uda� si� na obiad. Dosta� si� w dwie fale turyst�w: Francuzi, z kt�rymi przylecia�, szli je��, ajacy� Szwajcarzy, Holendrzy i Niemcy wr�cili w�a�nie z wycieczki selenobusem do st�p krateru Erathostenesa. Francuzi podska- kiwali, jak to zwykle robi� ludzie, wypr�bowuj�cy pierwszy raz czary ksi�ycowej grawitacji, latali pod sufit, czemu to- warzyszy�y �miechy i piski kobiet, i rozkoszowali si� powol- nym opadaniem z trzymetrowej wysoko�ci; Niemcy, bardziej rzeczowi, wlewali si� do wielkich sal, obwieszali oparcia krze- se� aparatami fotograficznymi, lornetami, statywami, omal �e nie teleskopami i ju� przy zupie pokazywali sobie oknzchy ska� ksi�ycowych, kt�re sprzedawa�y im na pami�tk� za�ogi selenobus�w; Pirx siedzia� nad talerzem, ton�c we wrzawie niemiecko-francusko-grecko-hole� Zdersko - B�g wie jakiej 66 S TANIS�AW L EM O DRUCH WARUNKOWY 6% jeszcze, i w powszechnym zachwyceniu, entuzjazmie, by� je- ! wod� z kranu, przekona� si�, �e jest zimna, a� cierpn� z�by, dynym bodaj ponurym konsumentem drugiego ju� w tym dniu ; widocznie zbiorniki mie�ci�y si� blisko wierzchniej skorupy obiadu. Jaki� Holender usi�owa� si� nim zaj��, wyrazi� mia- � bazaltowej. By�o do�� dziwnie. Wed�ugjego zegarka docho- nowicie przypuszczenie, �e Pirx cierpi na chorob� przestrzeni dzi�a jedenasta, wed�ug elektrycznego w pokoju by�a si�dma po locie rakiet� ("Pan pierwszy raz na Ksi�ycu, co?") i ofia- I, wiecz�r, wed�ug zegarka Langnera by�o dziesi�� minut po p�- rowa� mu pigu�ki. To by�a kropla, kt�ra przela�a czar�. Pirx , nocy. nie dojad� drugiego dania, kupi� w bufecie cztery paczki ke- Przestawili zegarki na czas Luny, z tym, �e by�o to tylko ks�w i pojecha� do hotelu. Ca�a jego z�o�� skupi�a si� na po- � prowizoryczne, bo Mendelejew mia� inny, w�asny czas. Ca�a rtierze, kt�ry zaoferowa� mu kawa�ek Ksi�yca, a m�wi�c �ci- � "tamta strona go mia�a. �lej - okruch zeszklonego bazaltu. Do startu rakiety zosta�o dziewi�� godzin. Langner, nic - Odczep si�, handlarzu! By�em tu wcze�niej od ciebie! nie m�wi�c, wyszed�. Pirx usiad� na fotelu, potem przeni�s� - wrzasn�� i, trz�s�c si� z w�ciek�o�ci, odszed�, pozostawiw- � si� pod sufit�wk�, usi�owa� czyta� jakie� stare, potargane pi- szy za sob� zdumionego tym wybuchem portiera. sma, kt�re le�a�y na stoliku, nareszcie, nie mog�c usiedzie�, W dwuosobowym pokoju siedzia� pod sufit�wk� niedu�y � te� wyszed�. Korytarz przechodzi� za zakr�tem w rodzaj ma- cz�owiek w wyp�owia�ej wiatr�wce, troch� ry�y, troch� siwy, , �ego hallu, sta�o tam kilka foteli naprzeciw wbudowanego w z opadaj�cym na czo�o kosmykiem w�os�w, z twarz� spalon� �cian� telewizora. Szed� program dla Luny G��wnej z Austra- s�o�cem; na widok Pirxa zdj�� okulary. Nazywa� si� Langner, � lii - jakie� zawody lekkoatletyczne. Nic go nie obchodzi�y, doktor Langner, by� astrofizykiem i mia� lecie� z nim do Men- ale siad� i patrza�, a� zachcia�o mu si� spa�. Wstaj�c, skoczy� delejewa. To by� ten nieznany towarzysz ksi�ycowy. Pirx, na p� metra w g�r�, bo zapomnia� o ma�ym ci��eniu. Jako� ju� przygotowany na najgorsze, wymieni� swo�e nazwisko, zoboj�tnia� na wszystko. Kiedy b�dzie m�g� zdj�� cywilne mrukn�� co� pod nosem i usiad�. Langner mia� ze czterd�ie�ci �achy? Kto mu da skafander� Gdzie s�jakie� instnzkcje� I co lat, w oczach Pirxa by� dobr�e �akoriseiwowanyin sta�zs�kiem : to wszystko znaczy? Nie pali�, prawdopodobnie nie pi� ijak gdyby nie m�wi�. Czy- Mo�e i poszed�by gdzie� pyta�, nawet awanturowa� si�, ta� trzy ksi��ki naraz, jedna by�a tablic� logarytmiczn�, druga ale tenjego towarzysz, ten ca�y doktor Langner, uwa�a� wida� - zadrukowana samymi formu�ami, w trzeciej by�y zn�w tyl- sytuacj� za najnormalniejsz� w �wiecie, wi�c nale�y chyba ko fotografie widm spektralnych. W kieszeni mia� malutki aryt- trzyma� j�zyk za z�bami? mograf, kt�rym pos�ugiwa� si� przy obliczeniach z wielk� Program si� sko�czy�. Pirx wy��czy� telewizor i wr�ci� do zr�czno�ci�. Od czasu do czasu, nie podnosz�c oczu znad pokoju. Nie tak przedstawia� sobie ten pobyt na Ksi�ycu� swoich formu�, zadawa� Pirxowi jakie� pytanie - Pirx odpo- Wytuszowa� si�. Przez cienk� �ciank� s�ycha� by�o dochodz�ce wiada� z ustami pe�nymi keks�w. Pok�j by� klitk� z dwoma z s�siedr�ego pokoju rozmowy. Oczywi�cie znajomi z restau- pi�trowymi ��kami, tuszem, do kt�rego nie wlaz�by grubas, i racji: tury�ci, kt�rych Ksi�yc doprowadza� do rozkosznej tabliczkami, upraszaj�cymi wieloj�zycznie o oszcz�dzanie euforii. Jego jako� nie. Zmieni� koszul� (co� trzeba w ko�cu wody i elektryczno�ci. Dobrze, �e nie zakazywali g��bokiego robi�), a kiedy po�o�y� si� na ��ku, wr�ci� Langner. Z cztere- wdychania. W ko�cu tlen tak�e si� dowozi�o. Pirx popi� keksy ma innymi ksi��kami. �� .CTANTS�.AW LEM Pirxa przeszed� dreszcz. Zaczyna� si� domy�la�, �e Lan- gner jest fanatykiem nauki, czym� w rodzaju m�odszego wy- dania profesora Merinusa. Langner roz�o�y� na stole nowe fotogramy i ogl�daj�c je przez szk�o powi�kszaj�ce z takim skupieniem, z jakim Pirx nie studiowa� nawet zdj�� pewnej ulubionej aktorki, spyta�, ile Pirx ma lat. - Dziesi�� tysi�cy sto jedena�cie - rzek� Pirx, a gdy tam- ten podni�s� g�ow�