5162

Szczegóły
Tytuł 5162
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5162 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5162 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5162 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5162 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Stanis�aw Lem Fiasko LAS BIRNAM - �adnie pan siad�. Cz�owiek, kt�ry to powiedzia�, nie patrzy� ju� na pilota w skafandrze ze zdj�tym he�mem pod pach�. W okr�g�ej sali kontrolnej, z podkow� pulpit�w po�rodku, podszed� do �ciany ze szk�a i spogl�da� na wielki, cho� daleki walec statku, osmalonego u dysz. Wci�� jeszcze chlapa�o z nich na beton czarniaw� wymiocin�. Drugi kontroler, barczysty, w berecie wci�ni�tym na �ys� czaszk�, pu�ci� ta�my zapisu wstecz i gdy si� przewija�y, samym k�tem oka, niby ptak o nieruchomej powiece, zezowa� ku przybyszowi. Na uszach mia� s�uchawki a przed sob� szereg chaotycznie migaj�cych monitor�w. - Jako� posz�o - rzuci� pilot. Udaj�c, �e to mu niezb�dne przy odpinaniu ci�kich r�kawic z podw�jnymi �ci�gaczami, opar� si� nieznacznie o wysuni�t� kraw�d� pulpitu. Po tym l�dowaniu �askota�o go w kolanach. - Co to by�o? Ma�y przed szybami, w wytartej sk�rzanej kurtce, z mysi�, nie ogolon� twarz�, klepa� si� po kieszeniach, a� znalaz� w jednej papierosy. - Defleksja ci�gu - b�kn�� pilot, troch� Zaskoczony flegm� powitania. Tamten, ju� z papierosem w ustach, zaci�gn�� si� i spyta� przez dym: - Ale dlaczego? Nie wie pan? Nie - chcia� odpowiedzie� pilot, lecz zmilcza�, bo mu si� wydawa�o, �e powinien wiedzie�. Ta�ma si� sko�czy�a. Jej koniec furcza� z wiruj�cym b�bnem. Wielki wsta�, od�o�y� s�uchawki, teraz dopiero skin�� mu g�ow� i odezwa� si� chrypliwie: - London. A to jest Gosse. Witamy na Tytanie. Czego si� napijemy? Mo�e by� kawa albo whisky. M�ody pilot zmiesza� si�. Zna� nazwiska tych ludzi, ale nigdy ich nie widzia� i nie zdaj�c sobie z tego sprawy uzna�, �e kierownikiem musi by� ten wielki i to jest Gosse, tymczasem by�o na odwr�t. Przestawiaj�c to sobie w g�owie, wybra� kaw�. - Jaki fracht? G�owice karborundowe? - spyta� London, kiedy ju� we trzech siedli do stolika, wysuni�tego ze �ciany, z kaw� paruj�c� w szklankach podobnych do zlewek laboratoryjnych: mia�y dziobki. Gosse popi� kaw� ��t� pigu�k�, odetchn��, rozkaszla� si� i wysi�ka� nos, a� mu oczy zasz�y �zami. - I promienniki te� pan przywi�z�, co? - zwr�ci� si� do pilota. Ten, zn�w zaskoczony, bo oczekiwa� wi�kszego zainteresowania swoim wyczynem, tylko g�ow� przytakn��. Nie co dzie� d�awi si� rakiecie podczas l�dowania ci�g. Zamiast listy towarowej mia� w ustach gotow� relacj�, jak nie pr�buj�c ani przedmuchania dysz, ani zwi�kszenia g��wnego ci�gu, od razu wy��czy� automatyk� i siad� na samych boosterach, sztuczk� jakiej poza symulatorem nigdy jeszcze nie pr�bowa�. A i to dawno. Wi�c zn�w musia� sobie poprzestawia� my�li. - Przywioz�em - powiedzia� z tego wszystkiego i poczu� nawet zadowolenie, bo to nie�le zabrzmia�o. Taki lakoniczny wyszed� z zagro�enia. - Ale nie tam, gdzie nale�a�o - u�miechn�� si� ma�y, Gosse. Pilot nie wiedzia�, czy to �arty. - Jak to nie tam...? Przecie� przyj�li�cie mnie. Wezwali�cie - poprawi� si�. - Musieli�my. - Nie rozumiem. - To� pan mia� l�dowa� w Graalu. - No to po co �ci�gn�li�cie mnie z kursu? Zrobi�o mu si� gor�co. Wezwanie brzmia�o kategorycznie. Wprawdzie z�apa� wytracaj�c szybko�� radiowe doniesienie Graala o jakim� wypadku, ale ma�o co zrozumia� przez zak��caj�cy szum. Nalecia� bowiem ku Tytanowi od Saturna, �eby jego grawitacj� wytraca� p�d i tym samym oszcz�dzi� paliwa, wi�c otar� si� statkiem o magnetosfer� olbrzyma, a� mu zatrzeszcza�o na wszystkich zakresach fal. Zaraz potem odebra� wezwanie tego kosmodromu. Nawigator musi us�ucha� kontroli lot�w. A tu nawet skafandra nie dali mu zdj��, bior�c od razu na spytki. Duchem by� wci�� nadal w sterowni, z pasami wrzynaj�cymi si� w�ciekle w barki i pier�, gdy rakieta uderzy�a ju� rozkraczonymi �apami w beton, ale boostery do ko�ca si� nie wypali�y i �omoc�c ogniem, wprawia�y ca�y korpus w podrygi. - O co chodzi? Gdzie mia�em w�a�ciwie si���? - Pa�ska drobnica nale�y si� Graalowi - wyja�ni� ma�y, wycieraj�c zaczerwieniony nos. Mia� katar. - A my�my przechwycili pana nadorbitalnie i wezwali�my tu, bo potrzebujemy Killiana. Pa�skiego pasa�era. - Killiana? - zdziwi� si� m�ody pilot. - Nie mam go na pok�adzie. Opr�cz mnie jest tylko Sinko, drugi pilot. Tamci zd�bieli. - Gdzie jest Killian? - Teraz ju� pewno w Montrealu. Jego �ona rodzi. Odlecia� przede mn� towarowym wahad�owcem, zanim wystartowa�em. - Z Marsa? - Jasne, a sk�d? O co chodzi? - Ba�agan panuj�cy w kosmosie nie ust�puje ziemskiemu - zauwa�y� London. Nabija� fajk� tytoniem z tak� si��, jakby j� chcia� rozt�uc. By� z�y. Pilot te�. - To nie mogli�cie mnie spyta�? - Byli�my pewni, �e on leci z panem. Taki by� ostatni radiogram. Gosse zn�w wytar� nos i westchn��. - Wystartowa� nie mo�e pan ju� tak czy owak - odezwa� si� wreszcie. - A Marlin nie m�g� si� doczeka� promiennik�w. Teraz wszystko zwali na mnie. - Przecie� s� - wskaza� pilot g�ow� mg�� za szybami, gdzie ciemnia�o wysmuk�e wrzeciono jego statku. - Chyba sze��. A dwa gigad�ulowe. Rozdmuchn� ka�d� mg�� czy chmur� jak nic. - Ale nie wezm� ich na plecy i nie zataszcz� Marlinowi - odparowa� Gosse w coraz gorszym humorze. Niedbalstwo i samowola podrz�dnego l�dowiska, kt�re, jak powiedzia� kierownik, przechwyci�o go po trzech tygodniach rejsu nie upewniwszy si�, czy ma oczekiwanego pasa�era, dotkn�a pilota. Nie spieszy� si� z o�wiadczeniem, �e b�d� si� musieli sami zatroszczy� o jego fracht. Przed usuni�ciem awarii nie da rady, cho�by i chcia�. Milcza�. - Jasne, �e zostanie pan u nas. Z tymi s�owami London dopi� kaw� i podni�s� si� z aluminiowego krzes�a. By� ogromny jak zapa�nik ci�kiej wagi. Podszed� do szklanej �ciany. Pejza� Tytana, martwa w�ciek�o�� g�r, nieziemskich barw� w rudej po�wiacie, doci�ni�tej br�zowymi chmurami do ich grzbiet�w, stanowi�a doskona�e t�o dla jego postaci. Pod�oga wie�y delikatnie wibrowa�a. Co za stara przetwornica, pomy�la� pilot. Te� wsta�, �eby obejrze� sw�j statek. Jak latarnia morska stercza� pionowo z p�dz�cej nisko mg�y. Podmuch odwia� jej k��by, ale ju� nie by�o wida� plam przegrzewu na dyszach. Mo�e przez odleg�o�� i p�mrok, a mo�e po prostu ostyg�y. - Macie tu gamma defektoskopy? - Statek by� dla� wa�niejszy od ich k�opotu. Sami go sobie sprawili. - Mamy. Ale nie dam podej�� nikomu do rakiety w zwyk�ym skafandrze - odezwa� si� Gosse.. - My�li pan, �e to stos? - poderwa�o pilota. - A pan? Ma�y kierownik te� wsta� i podszed� do nich. Z pod�ogowych szczelin wzd�u� wypuk�ych szyb wia�o mi�ym ciep�em. - Temperatura skaka�a przy schodzeniu ponad norm�, ale Geigery si� nie odezwa�y. To chyba tylko dysza. Mo�e wyplu�o ceramik� z ogniowej komory. Mia�em wra�enie, �e co� gubi�. - Ceramika posz�a swoj� drog�, ale by� wyciek - orzek� stanowczo Gosse. - Ceramika si� nie topi. - Ta ka�u�a? - zdziwi� si� pilot. Stali przed podw�jnymi szk�ami. Pod ruf� rzeczywi�cie rozla�a si� czarna ka�u�a. Mg�y, p�dzone wichur�, co chwila omiata�y kad�ub statku. -. Pan co ma w stosie? Ci�k� wod� czy s�d? - spyta� London. Przewy�sza� pilota o g�ow�. Z radia dobieg�o popiskiwanie. Gosse skoczy� tam, w�o�y� s�uchawki z laryngofonem i rozmawia� z kim� cicho. - To nie mo�e by� ze stosu... - bezradnie powiedzia� pilot. - Mam ci�k� wod�. Roztw�r jest czysty jak �za. Przezroczysty. A to jest czarne jak smo�a. - No to pu�ci�o ch�odzenie w dyszy - zgodzi� si� London. - I potrzaska�o ceramik�. M�wi� jak o zapa�kach. Wcale nie przej�� si� awari�, kt�ra uwi�zi�a pilota ze statkiem w tej dziurze. - Pewno tak... - przy�wiadczy� m�ody cz�owiek. - Najwi�ksze ci�nienie jest w tulejach przy hamowaniu. Jak ceramika p�knie w jednym miejscu, to ca�� reszt� wymiecie g��wny ci�g. Wszystko wyplu�o ze sterburtowej dyszy. London si� nie odezwa�. Pilot doda� z wahaniem: - Mo�e siad�em troch� za blisko... - G�upstwo. Dobrze, �e� pan w og�le r�wno siad�. Pilot czeka� dalszych uwag, kroj�cych na pochwa��, ale London odwr�ci� si� ku niemu i obejrza� od rozczochranych jasnych w�os�w do st�p w bia�ych butach skafandra. - Jutro po�l� technika na deflektoskopi�... Wrzuci� pan stos na ja�owy bieg? - doda� nagle. - Nie. Ca�kiem wy��czy�em. Jak na dokowanie. - To dobrze. Pilot wiedzia� ju�, �e nie ma komu opowiada� o szczeg�ach walki z rakiet� nad samym kosmodromem. Kawa kaw� - ale czy gospodarze, co mu si� tak narzucili, nie powinni da� pok�j i �azienk�? Marzy� o gor�cym tuszu. Gosse wci�� bormota� do mikrofonu. London sta� nad nim pochylony. Sytuacja by�a niewyra�na, ale pe�na napi�cia. Pilot czu� ju�, �e ci dwaj maj� na g�owie co� wa�niejszego od jego przygody i �e to si� wi��e z sygna�ami Graala. Dos�ysza� lec�c strz�py - by�o w nich co� o maszynach, kt�re nie dosz�y i o ich poszukiwaniu. Gosse obr�ci� si� z fotelem, przez co zbyt naci�gni�ty przew�d zesun�� mu s�uchawki z uszu na szyj�. - Gdzie jest ten pa�ski Sinko? - Na pok�adzie. Kaza�em mu sprawdzi� reaktor. London wci�� pytaj�co patrza� na kierownika. Ten zaprzeczy� nieznacznie g�ow� i mrukn��: - Nic. - A ich �mig�owce? - Wr�ci�y. Widoczno�� zero. - Pyta�e� o ud�wig? - Nie dadz� rady. Ile wa�y gigapromiennik? - zwr�ci� si� do pilota przys�uchuj�cego si� rozmowie. - Nie wiem dok�adnie. Nieca�e sto ton. - Co oni robi�? - nastawa� London. - Na co czekaj�? - Na Killiana - odpar� Gosse i dosadnie zakl��. London wyj�� ze �ciennej szafki butelk� White Horse, potrz�sn�� ni�, jakby badaj�c czy to dostatecznie dobry �rodek na stan rzeczy i wstawi� j� z powrotem na p�k�. Pilot sta� i czeka�. Ju� nie czu� ci�aru skafandra. - Zgin�li nam dwaj ludzie - odezwa� si� Gosse. - Nie doszli do Graala. - Nie dwaj, tylko trzej - sprostowa� ponuro London. - Przed miesi�cem - podj�� Gosse - dostali�my transport nowych Diglator�w. Sze�� sztuk dla Graala. Graal nie m�g� przyj�� statku, bo nie nad��y� z nowym betonowaniem kosmodromu. Kiedy wyl�dowa� pierwszy kontenerowiec "Achilles", dziewi��dziesi�t tysi�cy ton, ca�e zbrojenie p�yt, komisyjnie zagwarantowane, trzas�o. Dobrze, �e si� statek nie przewr�ci�. Wyci�gali go z zapadliska do stoczni dwie doby. Na gwa�t robili zastrzyki cementu, po�o�yli ogniotrwa�� wyk�adzin� i otwarli port. Ale te Diglatory sta�y u nas. Panowie eksperci uznali, �e przew�z rakiet� si� nie op�aci, zreszt� kapitanem "Achillesa" jest Ter Leoni. Gdzie by on ruszy� dziewi��dziesi�ciotysi�cznikiem na sto osiemdziesi�t mil z Graala tutaj, czy taki grzmot to pch�a? Marlin przys�a� dw�ch najlepszych kierowc�w. W zesz�ym tygodniu przeprowadzili dwie maszyny do Graala. Ju� tam pracuj�. Przedwczoraj ci sami ludzie wr�cili �mig�owcem po dalsze maszyny. Wyruszyli o �wicie, w po�udnie min�li Wielki Cypel i kiedy zacz�li schodzi�, urwa�a si� ��czno��. Zmarnowa�o si� kup� czasu przez to, �e prowadzenie przejmuje od Cypla sam Graal. My�leli�my, �e si� nie odzywaj�, bo s� w naszym cieniu radiowym. - Gosse m�wi� to spokojnie i monotonnie. London sta� ty�em przy szybach. Pilot s�ucha�. - Tym samym �mig�owcem przylecia� z operatorami Pirx. Posadzi� swego "Cuiviera" w Graalu i chcia� si� ze mn� zobaczy�. Znamy si� od lat. Helikopter mia� go zabra� wieczorem, ale nie przylecia�, bo Marlin wys�a� wszystko co mia� na poszukiwania. Pirx nie chcia� czeka�. Albo nie m�g�. Mia� jutro startowa� i chcia� by� sam przy klarowaniu statku. No i wym�g� na mnie, �ebym mu da� wraca� do Graala jednym z Diglator�w. ��da�em s�owa, �e p�jdzie po�udniowym szlakiem, d�u�szym, ale poza depresj�. Da� s�owo i z�ama�. Widzia�em go na ORSANIE, jak schodzi� w depresj�. - Co to jest ORSAN? - spyta� pilot. By� blady. Pot wyst�pi� mu na czo�o, ale czeka� na wyja�nienie. - Orbitalny satelita patrolowy. Przechodzi nad nami co osiem godzin i akurat da� mi wtedy obraz. Pirx zeszed� na d� i znik�. - Pirx? - spyta� pilot ze zmienion� twarz�. - Komandor Pirx? - Tak. Pan go zna? - Czy go znam! - wybuchn�� pilot. - S�u�y�em pod nim jako sta�ysta. On podpisa� m�j dyplom... Pirx? Przez tyle lat wychodzi� ca�o z najgorszych... - Urwa�. Zagotowa�o si� w nim. Podni�s� obur�cz he�m, jakby chcia� nim rzuci� w Gossego. - Jak pan mu da� i�� samemu Diglatorem? Jak pan m�g�? Przecie� to dow�dca dalekiej �eglugi, a nie szofer... - Zna� te maszyny, kiedy pan chodzi� jeszcze w kr�tkich majtkach - odpar� Gosse. Wida� by�o, jak broni si� przed zarzutem. London z kamienn� twarz� podszed� do monitor�w, mi�dzy kt�rymi Gosse siedzia� ze s�uchawkami na szyi i przed nosem wytrz�sa� mu popi� z fajki do pustego aluminiowego b�bna. Obejrza� j�, jakby nie wiedzia�, co trzyma, wzi�� w obie gar�cie i fajka p�k�a. London cisn�� kawa�ki, wr�ci� do okna i znieruchomia�, spl�t�szy na grzbiecie palce �ci�ni�tych pi�ci. - Nie mog�em mu odm�wi�... Gosse zwr�ci� si� niechybnie do Londona, kt�ry jakby nie s�ysz�c, patrza� przez szk�o w chybotliwe sk��bienia rudej mg�y. Ju� tylko dzi�b rakiety wynurza� si� z niej chwilami. - Gosse - odezwa� si� naraz pilot - pan mi da maszyn�. - Nie dam. - Mam patent operatora tysi�cznik�w. Gossemu oczy rozb�ys�y na mgnienie, lecz powt�rzy�: - Nie dam. Pan nigdy nie operowa� na Tytanie. Nic nie m�wi�c, pilot zacz�� zdejmowa� skafander. Odkr�ci� szeroki metalowy ko�nierz, porozpina� barkowe zaczepy, pod nimi - zamek b�yskawiczny, si�gn�� g��boko za pazuch� i wyj�� portfel zgnieciony d�ugim noszeniem pod ci�k� otulin� skafandra. Naramienne p�aty rozwar�y mu si�, jakby rozprute. Przyst�pi� do Gossego i po kolei k�ad� przed nim papiery. - To z Merkurego. Mia�em tam Biganta. Japo�ski model. Osiemset ton. A tu prawo operowania tysi�cznikami. Wierci�em na Antarktydzie l�dol�d szwedzkim zimnochodem, Krioperatorem. To jest fotokopia drugiej nagrody z zawod�w na Grenlandii, a to z Wenery. Rzuca� fotografie jak atutowe karty. - By�em tam z ekspedycj� Holleya. To jest m�j termoped, a to kolegi zmiennika. Oba prototypowe modele, niez�e. Tylko klimatyzacja ciek�a. Gosse podni�s� na niego oczy. - To� pan jest pilotem? - Przekwalifikowa�em si�. W�a�nie u komandora Pirxa. Najpierw s�u�y�em na jego "Cuivierze". Pierwsze dow�dztwo dosta�em na holowniku... - Ile� pan ma lat? - Dwadzie�cia dziewi��. - Jak pan zd��y� tak poprzeskakiwa�? - Kiedy si� chce, to mo�na. Zreszt� kierowca planetarnych maszyn opanuje ka�dy nowy typ po godzinie. Tyle, co przesi��� si� z motoroweru na motocykl. - Urwa�. Mia� jeszcze plik zdj��, ale ich nie wyj��. Zebra� rzucone z pulpitu, wetkn�� w wytarte sk�rzane ok�adki i schowa� do wewn�trznej kieszeni. W rozpi�tym szeroko skafandrze, nieznacznie zaczerwieniony, sta� obok Gossego. Na monitorach bieg�y wci�� ja�owe pr�gi �wiat�a. London, przysiad�szy na rurowej por�czy pod szybami, obserwowa� milczkiem t� scen�. - Powiedzmy, �e da�bym panu Diglatora. Dajmy na to. Co pan pocznie? Pilot u�miecha� si�. Na jego czole �wieci�y kropelki potu. Jasna czupryna nosi�a znak po ciemieniowych poduszkach he�mu. - Wezm� promiennik i p�jd� tam. Gigad�ulowy, z �adowni. Helikoptery Graala takiego nie unios�, ale dla Diglatora i sto ton to nic. P�jd� i rozejrz� si� troch�... Marlin mo�e sobie darowa� poszukiwania z powietrza. Wiem, ile tam jest hematyt�w. I mg�y. Z helikoptera nic si� nie wypatrzy. - A pan p�jdzie z maszyn� od razu na dno. Pilot u�miechn�� si� szerzej, b�yskaj�c bia�ymi z�bami. Gosse zobaczy�, �e ten ch�opiec - bo to by� prawie ch�opiec, tylko rozmiary skafandra dodawa�y mu lat - ma takie same oczy jak Pirx. Mo�e troch� ja�niejsze, ale z takimi samymi zmarszczkami przy k�tach powiek. Mru�y� je, przez co spojrzenie mia� jak wielki kot w s�o�cu - zarazem niewinne i ostre. - On chce wej�� w depresj� i "rozejrze� si� troch�" - powiedzia� do Londona, ni to pytaj�c, ni to wydaj�c na po�miewisko zuchwalstwo ochotnika. London ani drgn�� Gosse wsta�, zdj�� s�uchawki, podszed� do kartografu i jak rolet� �ci�gn�� wielk� map� p�nocnej p�kuli Tytana. Wskaza� dwie grube krechy, wygi�te przebiegiem na ��to-liliowym tle, poci�tym liniami warstwie. - Jeste�my tutaj. Po prostej do Graala sto dziesi�� mil. T� star� marszrut�, czarn�, sto czterdzie�ci sze��. Stracili�my na niej czterech ludzi, kiedy Graal si� betonowa� i jedyne l�dowisko by�o u nas. Wtedy u�ywa�o si� pedypulator�w na dieslach, nap�dzanych hypergolami. Jak na tutejsze warunki, pogoda sta�a �liczna. Dwie partie maszyn dosz�y do Graala bez szwanku. A potem w jednym dniu przepad�y cztery wielkochody. We Wielkiej Depresji. Na tym zakreskowanym k�ku. Bez �ladu. - Wiem - zauwa�y� pilot. - Uczy�em si� tego. Znam nazwiska tych ludzi. Gosse dotkn�� palcem miejsca, w kt�rym od czarnego szlaku na po�udnie wykre�lono czerwony obch�d. - Przed�u�y�o si� drog�, ale nikt nie wiedzia�, jak daleko si�ga zdradliwy teren. Geolog�w tam rzucono. Mo�na by�o pos�a� dentyst�w. Te� znawcy dziur. Na �adnej planecie nie ma chodz�cych gejzer�w, a tu s�. To niebieskie na p�nocy to Mare Hynicum. My i Graal jeste�my w g��bi l�du. Ale to nie jest �aden l�d. To g�bka. Mare Hynicum nie zalewa depresji mi�dzy nami i Graalem, bo ca�y brzeg jest p�askowy�em. Geologowie uznali ten tak zwany kontynent za podobny do ba�tyckiej tarczy fennoskandii. - Pomylili si� - wtr�ci� pilot. Zanosi�o si� na wyk�ad. Postawi� he�m w k�cie i, rozparty na krze�le, z�o�y� r�ce jak grzeczny ucze�. Nie wiedzia�, czy Gosse chce go zapozna� z marszrut�, czy od niej odstraszy�, ale sytuacja do�� mu smakowa�a. - Ano w�a�nie. Pod ska�ami le�y hydrokarbonowa marz�o�. Paskudztwo wykryte przy g��bokich nawiertach. Wieczny l�d, fa�szywy, z polimer�w w�glowodorowych. Nie topnieje nawet przy zerze Celsjusza, a my�my tu nie zanotowali nigdy temperatury wy�szej ni� minus dziewi��dziesi�t stopni. Wewn�trz depresji roi si� od starych kalder i zdech�ych gejzer�w. Eksperci widzieli w tym pozosta�o�� aktywno�ci wulkanicznej. Kiedy te gejzery o�y�y, przylecieli go�cie z wi�kszym wykszta�ceniem. Sejsmoakustyka wykry�a g��boko pod ska�ami sie� jaski�, tak rozga��zionych, jakich �wiat nie widzia�. Zrobi�o si� speleologiczn� ekspertyz� - ludzie gin�li, ubezpieczenia p�aci�y, wi�c w ko�cu i konsorcjum otwar�o kiesze�. Potem astronomowie dodali: kiedy ksi�yce Saturna znajd� si� mi�dzy Tytanem i S�o�cem, grawitacyjny p�yw wchodzi w maksimum, l�dowa tarcza ulega zgnieceniu i z ognisk pod manti� wyciska magm�. Tytan ma wci�� gor�ce j�dro. Magma krzepnie, nim wydostanie si� z g��bin kominami, ale krzepn�c podgrzewa ca�� Orlandi�. Mare Hynicum jest jak woda, a podstawa Orlandii jak g�bka. Zaczopowane koryta podziemne udro�niaj� si�, i st�d gejzery. Ci�nienie dochodzi do tysi�ca atmosfer. Nigdy nie wiadomo, kt�r�dy to �wi�stwo wytry�nie. A pan koniecznie pragnie tam i��, co? - Owszem - odpar� w spos�b r�wnie wyszukany pilot. Ch�tnie za�o�y�by nog� na nog�, ale nie m�g� w skafandrze. Pami�ta�, jak kolega, kt�ry spr�bowa� to zrobi�, przewr�ci� si� razem ze sto�kiem. - Chodzi o Las Birnam? - doda�. - Mam ju� ucieka�, czy mog� serio porozmawia� z panem, kierowniku? Gosse, puszczaj�c to mimo uszu, ci�gn��: - Nowy szlak kosztowa� maj�tek. Trzeba by�o kumulatywnymi �adunkami nagryza� ten wa� lawy - to jest g��wny wyciek Gorgony. Nawet Mons Olympus Marsa mo�e si� schowa� przed Gorgon�. Dynamit okaza� si� s�abiutki. By� u nas niejaki Harenstine - mo�e pan o nim s�ysza�? - kt�ry proponowa�, �eby zamiast przebija� si� przez ten wa�, wyku� w nim stopnie - zrobi� schody. Bo to b�dzie ta�sze. W konwencji ONZ powinien by� przepis zabraniaj�cy dopuszczania do astronautyki idiot�w. Wa� Tyfona, c�, przebi�y specjalne bomby termoj�drowe, po wydr��eniu tuneli. Gorgona, Tyfon - ca�e szcz�cie, �e Grecy mieli tylu bog�w i mo�na ich po�ycza� z mitologii. Nowy szlak otwar�o si� rok temu. Przecina tylko najdalej wysuni�t� na po�udnie kotlin� depresji. Dosta� od ekspert�w rozkaz, �e ma by� bezpieczny. Tymczasem ci�gi podziemnych pieczar s� wsz�dzie - pod ca�� Orlandi�. Trzy czwarte Afryki! Kiedy Tytan styg�, kr��y� po silnie wyd�u�onej orbicie. Zbli�a� si� do strefy Roche'a, w kt�r� wpad�a moc mniejszych ksi�yc�w i Saturn zme�� je na swoje pier�cienie. Wi�c Tytan styg� wrz�c i powstawa�y na nim wielkie b�ble w perisaturnium, marz�y w aposaturnium, a potem przysz�y sedymentacje, glacjacje i t� b�blowat�, g�bczast�, amorficzn� ska�� pokry�y i zepchn�y w g��b. Nieprawda, �e Mare Hynicum wp�ywa tam tylko przy odpowiedniej ascenzji wszystkich ksi�yc�w Saturna. Tych wtargni�� i wytryskiwania gejzer�w nie da si� przewidzie�. W zasadzie wiedz� o tym wszyscy, co tu pracuj�, i przewo�nicy, i piloci, i pan. Chocia� ten szlak kosztowa� miliard, wst�p powinien by� ci�kim maszynom wzbroniony. Wszyscy, w dawnym sensie, znajdujemy si� w niebie. Czy nie m�wi o tym nazwa kopalni - Graal? Tylko �e niebo okaza�o si� paskudnie kapita�och�onne. Mo�na by�o si� urz�dzi� lepiej. W parad� wesz�a buchalteria. Wyp�aty za gin�cych s� spore, ale mniejsze od inwestycji, kt�ra zredukowa�aby niebezpiecze�stwo. Ju� prawie sko�czy�em. Mo�e by�, �e tamci si� wykaraskaj�, nawet je�eli ich zatopi�o. Zaczyna si� odp�yw, a pancerz Diglatora wytrzyma sto atmosfer na cal. Tlen maj� na trzysta godzin. Marlin wys�a� robocze poduszkowce i da� na remont dwa superci�kie. Bez wzgl�du na to, co pan potrafi, nie warto. Nie warto nadstawia� karku. Diglator nale�y do najci�szych... - Pan obieca� sko�czy� - przerwa� mu pilot. - Spytam tylko jednym s�owem, dobrze? A Killian? Gosse otwar� usta, rozkaszla� si� i usiad�. - Przecie� po to mia�em go przywie�� - doda� pilot. - Nie? Gosse poci�gn�� dolny brzeg mapy, przez co furkn�wszy zwin�a si�, wzi�� papierosa i powiedzia� znad p�omyka zapalniczki: - To jego rzecz. Zna� teren. A poza tym mia� kontrakt. Nie mog� zabrania� operatorom, �eby zawierali umowy z Graalem. Mog� z�o�y� dymisj� i pewno to zrobi�. I mog� odprawi� z kwitkiem ka�dego bohatera. - Pan mi da maszyn� - powt�rzy� spokojnie pilot. - Mog� zaraz pogada� z Graalem. Marlin podskoczy, wyda zlecenie i koniec. Dostanie pan s�u�bowo. Marlinowi wszystko jedno, Killian czy ja. A instrukcj� umiem na pami��. Szkoda czasu, panie Gosse. Prosz� da� mi co� zje��, umy� si�, a potem obgadamy szczeg�y. Gosse popatrzy� bezradnie na Londona i rozczarowa� si�, je�li oczekiwa� wsparcia. - On p�jdzie - odezwa� si� jego zast�pca. - S�ysza�em o nim od tego speleologa, co by� latem w Graalu. On jest akurat taki, jak tw�j Pirx. Cicha woda. Tylko fajki szkoda. Wyk�p si�, kolego. Tusze s� na dole. I zaraz wr��, �eby zupa nie wystyg�a. Pilot, u�miechn�wszy si� do Londona z wdzi�czno�ci�, wyszed�. Po drodze podni�s� sw�j bia�y he�m tak energicznie, a� wszystkie ko�c�wki w��w uderzy�y go po bokach skafandra. Ledwie zamkn�� za sob� drzwi, London j�� ha�asowa� naczyniem przy podgrzewaczach. - Co to da? - Gosse zada� ze z�o�ci� pytanie jego plecom. - Ty te� dobry jeste�! - A ty ma�lany przyjaciel. Po co� da� Pirxowi maszyn�? - Musia�em. Da� s�owo. London odwr�ci� si� ku niemu z garnkiem w r�kach. - Ch�opie, puknij si� w czo�o. S�owo da�! Taki, jak ci da s�owo, �e skoczy za tob� do wody, to dotrzyma. A jak da, �e b�dzie si� tylko patrzy�, jak toniesz, to tak�e skoczy. Nie mam racji? - Racja i racjonalno�� to nie to samo - Gosse broni� si� jeszcze bez przekonania. - Jak on mo�e im pom�c? - Mo�e znale�� �lady. We�mie promiennik. - Przesta�! Lepiej pos�ucham Graala. Mo�e jest jaka� wiadomo��. Daleko by�o jeszcze do zmierzchu, cho� �ciemni�o si� od chmur, siadaj�cych wok� roz�wietlonego grzyba wie�y. London krz�ta� si� przy stole, a Gosse, pal�c papierosa za papierosem, ze s�uchawkami na uszach, odbiera� ja�ow� gadanin� bazy Graala z g�sienic�wkami, wys�anymi po powrocie �mig�owc�w. Jednocze�nie my�la� o tym pilocie. Czy nie zbyt skwapliwie, bez pyta�, zmieni� kurs, by u nich wyl�dowa�? Dwudziestodziewi�cioletni dow�dca statku z patentem �eglugi kosmicznej wielkiego zasi�gu musi by� twardzielem i zapale�cem. Inaczej nie wybi�by si� tak szybko. Niebezpiecze�stwo kusi�o jego zuchowat� m�odo��. Je�li on sam by� winien, to niedopatrzenia. Gdyby spyta� o Killiana, wmusi�by statek Graalowi. Nie zdawa� sobie zreszt� sprawy kierownik Gosse, po dwudziestu godzinach bez snu, �e niechc�cy pochowa� ju� w my�lach przybysza. Jak on si� w�a�ciwie nazywa? Wiedzia�, ale zapomnia� i wzi�� to za objaw nadchodz�cej staro�ci. Dotkn�� lewego monitora. Zielonymi szeregami wyskoczy�y litery: STATEK: HELIOS DROBNICOWIEC II KLASY PORT MACIERZYSTY: SYRTIS MAIOR DOW�DCA PILOT: ANGUS PARYIS DRUGI PILOT: ROMAN SINKO FRACHT: CZY PODA� LIST� TOWAR�W ??? Zgasi� ekran. Tamci weszli w swetrach i gimnastycznych spodniach. Sinko, chudy, k�dzierzawy, przywita� si� z zaaferowaniem, bo stos mia� jednak wyciek. Siedli do zupy z puszek. Gossego uczepi�a si� my�l, �e ten zawadiaka, kt�remu powierzy maszyn�, ma przekr�cone nazwisko. Nie Parvis powinien si� nazywa�, ale PARSIFAL, bo to pasowa�o do Graala. Nie by�o mu jednak do �art�w, wi�c zabaw� w anagramy zachowa� dla siebie. Po kr�tkiej dyskusji, czy zjedli obiad, czy kolacj�, nierozstrzygalnej przez r�nic� czas�w: pok�adowego, ziemskiego i Tytana, Sinko zjecha� na d�, aby om�wi� z technikiem defektoskopi�, szykowan� na koniec tygodnia, gdy stos ostygnie i zasklepi si� mu prowizorycznie p�kni�cia obudowy, pilot za� z Gossem i Londonem wy�onili w pustej cz�ci sali dioram� Tytana. Obraz, utworzony przez holograficzne rzutniki, tr�jwymiarowy, barwny, z wyrysowanymi marszrutami, si�ga� od p�nocnego bieguna po zwrotnik. Mo�na go by�o pomniejsza� lub powi�ksza� i Parvis zapozna� si� z ca�� przestrzeni� dziel�c� ich od Graala. Go�cinny pok�j dosta� ma�y, lecz przytulny, z pi�trowym ��kiem, biurkiem o pochylnej p�ycie, fotelem, szafk� i prysznicem tak ciasnym, �e mydl�c si� pod tuszem, wci�� uderza� �okciami o �cianki. Po�o�y� si� na kocu i j�� studiowa� gruby podr�cznik tytanografii, wzi�ty od Londona. Poszuka� najpierw w indeksie has�a LAS BIRNAM, lecz nie by�o go ani pod "L", ani pod "B". Nauka nie przyj�a tego miana do wiadomo�ci. Kartkowa� ksi��k�, a� dotar� do gejzer�w. Pod�ug autora by�o z nimi nie ca�kiem tak, jak m�wi� Gosse. Tytan, krzepn�c szybciej ni� Ziemia i reszta wewn�trznych planet, zamkn�� w swych g��biach olbrzymie masy skomprymowanych gaz�w, kt�re u za�om�w jego skorupy napieraj� na osady starych wulkan�w oraz podziemne sieci ich magmatycznych �y�, rozkorzenionych na setki kilometr�w i przy okre�lonej konfiguracji synklin oraz antysynklin mog� si� przebija� do atmosfery fontannami wysokopr�nych cia� lotnych. Mieszanina, skomplikowana chemicznie, zawiera dwutlenek w�gla, zamarzaj�cy niezw�ocznie w �nieg, kt�ry niesiony wichrami, za�ciela r�wniny i stoki g�rskie grub� warstw�. Angusa zniech�ci� rych�o suchy tok wywodu. Zgasi� �wiat�o, okry� si�, zaskoczony nieco tym, �e ani koc, ani poduszka nie podfruwaj�, bo przywyk� bez ma�a przez miesi�c do niewa�ko�ci - i zasn�� natychmiast. Jaki� wewn�trzny impet wytr�ci� go z bezprzytomno�ci w jaw� tak nagle, �e otwar� oczy, siedz�c, got�w wyskoczy� z po�cieli. Bezmy�lnie rozgl�da� si� doko�a, masuj�c sobie szcz�k�. Od tego ruchu wspomnia�, co mu si� �ni�o. Boks. Walczy� z zawodowcem, przeczuwaj�c z g�ry pora�k� i jak kloc run�� znokautowany. Rozwar� szeroko oczy, ca�e pomieszczenie obr�ci�o si� jak sterownia przy nag�ym zwrocie, i ockn�� si� na dobre. Jednym kr�tkim spi�ciem wr�ci�o wczorajsze l�dowanie, awaria, sp�r z Gossem i narada u dioramy. Pokoik by� niewielki jak kabina na frachtowcu, co przypomnia�o mu ostatnie s�owa Gossego, zanim si� rozstali: �e by� za m�odu marynarzem wielorybnika. Gol�c si� rozwa�a� powzi�t� decyzj�. Gdyby nie nazwisko Pirxa, pomy�la�by dwa razy, zanimby tak bezwzgl�dnie za��da� zgody na ten wyjazd. Pod strumieniami na przemian gor�cej i lodowatej wody spr�bowa� za�piewa�, ale wysz�o to bez przekonania. A wi�c by� niesw�j. Czu�, �e jego zamys� zakrawa na gorsze od ryzyka g�upstwo. O�lepiany bryzgami bij�cymi w podniesion� twarz, przez mgnienie obraca� w g�owie my�l o uniku. Ale wiedzia�, �e to wykluczone. Tak m�g�by post�pi� jaki� szczeniak. Wytar� si� porz�dnie, zas�a� ��ko i ju� ubrany ruszy� na poszukiwanie Gossego. Teraz zaczyna�o mu si� spieszy�. A tu trzeba jeszcze si� zaznajomi� z nie znanym modelem, potrenowa� troch�, przypomnie� sobie w�a�ciwe odruchy. Gossego nigdzie nie by�o. Od podstawy kontrolnej wie�y sz�y w dwie strony zabudowania, po��czone z ni� tunelowymi przej�ciami. Lokalizacja kosmodromu by�a rezultatem niedopatrzenia czy zwyk�ej pomy�ki. Pod�ug bezludnej auskultacji z�o�a kopalin mia�y tkwi� pod dnem tej niegdy� wulkanicznej doliny, w�a�ciwie starego krateru, kt�rego kolisko wyd�y sejsmiczne skurcze Tytana. Wi�c najpierw tu rzucono maszyny i ludzi i zacz�to montowa� beczkowate ci�gi mieszkalne dla g�rniczych za��g, a� posz�y wie�ci, �e par�set mil dalej rozpo�cieraj� si� niesamowicie bogate i �atwe w eksploatacji uranowe z�o�a. W zarz�dzie projektu dosz�o w�wczas do roz�amu. Jedni chcieli likwidowa� ten kosmodrom i wszystko zacz�� od nowa na p�noco-wschodzie, drudzy upierali si�, �e tylko tu, a za depresj� s�, owszem, z�o�a powierzchniowe, lecz p�ytkie, wi�c ma�o wydajne. Zwolennik�w likwidacji pierwszego przycz�ka nazwa� kto� raz poszukiwaczami �wi�tego Graala, tak ju� zosta�o i nazwa Graal przywar�a do terenu odkrywkowych rob�t. Ani kosmodromu nie rzucono, ani go nie rozbudowano. Posz�o na zgni�y kompromis, wymuszony niedostatkiem si�, w�a�ciwie kapita��w. Wi�c cho� ekonomi�ci obliczyli iks razy, �e na d�ugi dystans lepiej si� op�aci zamkn�� l�dowisko w starym kraterze i skoncentrowa� prace w jednym miejscu Graala, zwyci�y�a logika dora�no�ci. Zreszt� Graal d�ugo nie m�g� przyjmowa� wi�kszych statk�w, a zn�w krater Roembdena - ten geolog go odkry� - nie mia� w�asnego naprawczego doku, portalowych d�wig�w prze�adunkowych, najnowszej aparatury, i trwa� wieczny sp�r o to, kto komu s�u�y i kto ma co z tego. Podobno cz�� zarz�du dalej wierzy�a w uran le��cy pod kraterem, jako� robiono troch� pr�bnych wierce�, lecz sz�y niemrawo, bo ledwie �ci�gn�li tu troch� ludzi i mocy, zaraz Graal, interweniuj�c przez dyrekcj�, zabiera� ich do siebie i znowu zabudowania pustosza�y, a maszyny stawa�y, porzucone w�r�d mroczniej�cych wok� �cian Roembdena. Parvis, podobnie jak inni przewo�nicy, nie uczestniczy� w tych tarciach i konfliktach, cho� musia� si� troch� zna� na nich z zewn�trz, bo wymaga�a tego delikatna pozycja ka�dego cz�owieka z transportu. Graal chcia� wci�� wymow� dokonanych fakt�w zlikwidowa� kosmodrom, zw�aszcza po rozbudowaniu w�asnego l�dowiska, a Roembden mu w tym bru�dzi�, zreszt� bru�dzi�, czy nie bru�dzi�, okaza� u�yteczno��, gdy znakomite betony Graala pocz�y si� zapada�. Na prywatny u�ytek uwa�a� Parvis, �e korzenie tego chronicznego rozdarcia s� natury psychologicznej, a nie finansowej, bo powsta�y dwa lokalne i przez to ju� sk��cone ze sob� patriotyzmy, krateru Roembdena i Graala, a reszta by�a poszukiwaniem argument�w na rzecz ka�dej strony. Tego lepiej nie nale�a�o m�wi� nikomu z pracuj�cych na Tytanie. Wn�trza, ci�gn�ce si� pod wie�� kontroli, przypomina�y opuszczone miasto podziemne i a� �al by�o patrze�, ile tu si� materia��w niepotrzebnie wala�o. Raz ju� wyl�dowa� w Roembdenie, jako pomocnik nawigatora, ale tak by�o im wtedy spieszno, �e nie zeszed� nawet z pok�adu, przez ca�y czas postoju w �adowni, by nadzorowa� prac� wy�adunku, a teraz patrza� na nie rozpakowane, nawet nie odpiecz�towane pojemniki z tym wi�kszym niesmakiem, �e poznawa� i te, kt�re wtedy przywi�z�. Poirytowany pustk�, zacz�� pohukiwa� jak w lesie, ale tylko echo zadudni�o martwo w zamkni�tych korytarzach sk�adu. Pojecha� wind� na g�r�. Znalaz� Londona w pomieszczeniu kontroli lot�w, lecz i on nie wiedzia�, gdzie podziewa si� Gosse. �adne nowe komunikaty z Graala nie nadesz�y. Monitory mruga�y. W powietrzu unosi� si� zapach sma�onego boczku. London robi� na nim jajecznic�. Skorupki rzuca� do zlewu. - Jaja tu macie? - zdziwi� si� pilot. - �eby� wiedzia�. London by� ju� z nim na ty. - Jeden elektronik, ze wrzodem �o��dka, przywi�z� kojec kur, pilnowa� diety, a jak�e. Najpierw zacz�y si� protesty, za�mierdz� nam tu �ycie, co dasz kurom je��, ale zostawi� par� z kogutem i teraz sobie nawet chwalimy. �wie�e jaja �akoma rzecz w tych stronach. Siadaj, Gosse sam si� znajdzie. Angus poczu� g��d. Wpychaj�c w usta nieestetycznie du�e kawa�y jajecznicy, usprawiedliwia� si� w duchu: przed tym, co go czeka�o, trzeba si� zaopatrzy� w kalorie. Zabrz�cza� telefon. Gosse wzywa� go do siebie. Podzi�kowa� wi�c Londonowi za wyszukany posi�ek, dopi� duszkiem kaw� i zjecha� pi�tro ni�ej. Kierownika zasta� w korytarzu, ju� odzianego w kombinezon. Wybi�a godzina. Angus skoczy� do go�cinnego po sw�j skafander. Przywdzia� go sprawnie, po��czy� zbiornik tlenu z w�em skafandra, ale nie odkr�ci� zaworu i nie w�o�y� he�mu, niepewny, czy od razu maj� wyj�� z hermetycznych pomieszcze�. Zjechali do podziemia drug� wind�, towarow�. Tam te� by� sk�ad, zawalony pojemnikami podobnymi do armatnich jaszcz�w, bo stercza�y z nich po pi�� tlenowe butle jak granaty wielkiego kalibru. Sk�ad by� rozleg�y, a tak zapchany, �e sz�o si� mi�dzy �cianami ze skrzy�, pochlastanych r�noj�zycznymi napisami. �adunki od wytw�rc�w ze wszystkich ziemskich kontynent�w. Pilot czeka� dobr� chwil� na Gossego, kt�ry poszed� si� przebra�, i nie pozna� go od razu w ci�kim roboczym skafandrze montera, powalanym smarami, z noktowizorem nasuni�tym na szk�o he�mu. Przez komor� ci�nieniow� wyszli na zewn�trz. Sp�d budowli wisia� nad nimi, bo ca�o�� przypomina�a wyolbrzymiony grzyb z oszklonym kapeluszem. Na g�rze krz�ta� si� ju� London, przes�aniaj�c cieniem zielone jarzenie monitor�w. Obeszli podstaw� wie�y, kr�g��, bezokienn�, niczym latarnia morska wystawiona na przyb�j fa�, i Gosse rozsun�� wrota gara�u z pofa�dowanej blachy. Za�opota�y �wietl�wki. W pustym wn�trzu przed odsuni�tym ku tylnej �cianie podno�nikiem sta� �azik, podobny do dawnych ksi�ycowych aut Amerykan�w. Otwarte podwozie, �aweczki z oparciem dla n�g, nic poza ram� na ko�ach, kierownic� i zamkni�t� z ty�u bateri� akumulator�w. Gosse wyjecha� na nier�wny szuter, pokrywaj�cy przyziemie wie�y i zatrzyma� si�, by pilot m�g� wsi���. Ruszyli przez rud� mg�� ku niewyra�nej, niskiej budowli, klocowatej, z p�askim dachem. Daleko za grzbietami g�r majaczy�y m�tne s�upy �wiat�a, jak przeciwlotniczych reflektor�w. Nie mia�y jednak z tak� starocia nic wsp�lnego. S�o�ce Tytana zw�aszcza w pochmurne dni daje niewiele �wiat�a, wi�c podczas eksploatacji uranowych rud wprowadzono na stacjonarn� orbit� nad Graalem ogromne zwierciad�a lekkiej konstrukcji, zwane solektorami, �eby skupia�y promienie s�oneczne na kopalnianym terenie. Po�ytek okaza� si� problematyczny. Saturn z ksi�ycami tworzy fatalny dla oblicze� przestw�r oddzia�ywania wielu mas. Tote� mimo wysi�k�w astroin�ynierii s�upy blasku uleg�y odchyleniom, cz�sto w�druj�c a� do krateru Roembdena. Odludkom tego miejsca sprawia�y owe naj�cia s�oneczne nie tylko ironiczn� satysfakcj�, gdy� noc� zw�aszcza ca�y kocio� krateru, wyrwany z ciemno�ci, objawia� sw�j gro�ny, fascynuj�cy urok. Gosse, wymijaj�c �azikiem przeszkody - podobne do niekszta�tnych kuf walcowate bry�y, czopy ma�ych wulkanicznych uj�� - te� dostrzeg� ow� jasno��, zimn� jak zorza polarna, i mrukn�� jakby do siebie: - Id� ku nam. Nie�le. Za par� chwil b�dzie mo�na rozejrze� si� jak w teatrze. I doda�, ju� z jawn� z�o�liwo�ci�: - Dobry ch�op, ten Marlin. Angus poj�� drwin�, bo o�wietlenie Roembdena r�wna�o si� egipskim ciemno�ciom w Graalu, wi�c Marlin czy jego dyspozytor ju� �ci�gali obs�ug� selektor�w z ��ek, �eby uruchomionymi silnikami skierowali zwierciad�a kosmiczne, gdzie nale�y. Ale dwa s�upy �wiat�a zbli�a�y si� coraz bardziej i w jednym �ysn�� ju� oblodzony wierzch wschodniej grani. Dodatkow� uciech� Roembdenowc�w by�a dziwna na Tytanie przejrzysto�� atmosfery w ich kraterze. Pozwala�a tygodniami podziwia� na ugwie�d�onym firmamencie ��t�, p�askopier�cienn� tarcz� Saturna. Cho� pi�� razy odleglejszy ni� Ksi�yc od Ziemi zjawia� si� wschodz�cy Saturn ogromem zaskakuj�cym zawsze nowicjuszy. Bez lornety ujawnia� wielobarwne smugi powierzchni i czarne krople cienia, rzucanego przez jego bli�sze ksi�yce podczas za�mie�. Widowiska te umo�liwia� borealny wicher, p�dz�cy gardziel� ska� tak gwa�townie, �e dawa� fenowy efekt. Nigdzie indziej nie by�o te� na Tytanie tak ciep�o jak w Roembdenie. Mo�e obs�uga selektor�w nie zdo�a�a ich jeszcze opanowa�, a mo�e nie by�o komu si� do tego bra� przez alarm, do��, �e struga s�oneczna sun�a ju� dnem kotliny. Zrobi�o si� jasno jak w dzie�. �azik m�g�by jecha� bez reflektor�w. Pilot widzia� betony, szarzej�ce wok� jego "Heliosa". Za ich p�aszczyzn�, tam, dok�d zmierzali, wznosi�y si� jak skamienia�e pnie niewiarygodnych drzew korki wulkaniczne, wysadzone kiedy� z sejsmicznych przestrzelin, skrzep�e od milion�w lat. W perspektywicznym skr�cie zdawa�y si� pogruchotan� kolumnad� �wi�tyni, a ich biegn�ce cienie wskaz�wkami szeregu s�onecznych zegar�w, pokazuj�cych obcy, rozp�dzony czas. �azik min�� ow� nieregularn� palisad�. Toczy� si� nier�wno, elektryczne silniki pop�akiwa�y cienko, p�aski budynek spoczywa� jeszcze w p�mroku, ale ju� by�o wida�, �e wznosz� si� za nim dwie czarne sylwety - jakby gotyckich ko�cio��w. Ich rzeczywist� wielko�� oceni�, kiedy wysiad� i poszed� ku nim obok Gossego. Takich kolos�w jeszcze nie widzia�. Nigdy nie operowa� Diglatorem, do czego si� jednak nie przyzna�. Gdyby tak� machin� odzia� we w�ochate sk�ry, zamieni�aby si� w King Konga. Proporcje nie by�y ludzkie, raczej antropoidalne. Nogi z mostowych kratownic schodzi�y pionowo, by przej�� w stopy, pot�ne jak czo�gi, nieruchomo zaryte w gruz osypiska. Wie�owe uda wchodzi�y w miednicowy okr�g, a w nim, jak szerokodenny okr�t, tkwi� �elazny korpus. Gar�cie g�rnych ko�czyn zobaczy� dopiero zadar�szy g�ow�. Zwisa�y wzd�u� tu�owia niczym bezw�adnie opuszczone, wysi�gne d�wigi ze stalowo zwartymi pi�ciami. Oba kolosy by�y bezg�owe, a to, co z dala wzi�� za wie�yczki, okaza�o si�, na tle nieba, antenami stercz�cymi ka�demu z bark�w. Za pierwszym Diglatorem, niemal dotykaj�c jego pancerza stawem zgi�tej w �okciu r�ki - jakby go chcia� szturchn�� w bok i zamar� - sta� drugi, bli�niaczy. Przez to, �e sta� troch� dalej, mo�na by�o w jego piersi dostrzec l�ni�ce szk�em okno. Kabin� kierowcy. - To jest "Kastor", a to "Polluks" - dokona� prezentacji Gosse. Powi�d� po olbrzymach r�cznym reflektorem. Blask wy�uskiwa� z p�mroku pancerze nagolennik�w, ochronne puklerze kolan i kad�uby l�ni�ce czarno jak tusze wielorybie. - Haartz, ten ba�wan, nie umia� ich nawet wprowadzi� do hangaru - powiedzia� Gosse. Omackiem szuka� na piersi klimatyzacyjnego pokr�t�a. Oddech przymgli� mu troch� szk�o he�mu. - Ledwie wyhamowa� przed t� skarp�... Pilot domy�li� si�, czemu �w Haartz wt�oczy� oba kolosy w skalny wy�om i czemu wola� je ju� tam zostawi�. To przez bezw�adno�� mas. Nie inaczej ni� morski statek, samokrocz�ca maszyna podlega sternikowi tym oci�a�ej, im jest masywniejsza. Mia� ju� na ko�cu je�yka pytanie, ile wa�y Diglator, ale nie chc�c si� blamowa� ignorancj�, wzi�� latark� od Gossego i ruszy� wzd�u� stopy olbrzyma. Wodz�c �wiat�em po stali tak, jak si� spodziewa�, znalaz� tabliczk� znamionow� przynitowan� w poziomie ludzkich oczu. Maksymalna moc ci�g�a 14000 K W, dopuszczalna moc przeci��e� 19000 K W, spoczynkowa masa 1680 ton, reaktor wielotarczowy Tokamak z wymiennikiem Foucaulta, hydrauliczny nap�d g��wnej przek�adni i dyferencja��w Rolls Royce'a, chassis made in Sweden. Pu�ci� wi�zk� blasku w g�r�, wzd�u� kratownicowej nogi, nie m�g� jednak ogarn�� naraz ca�ego kad�uba. Promie� ledwie zarysowa� kontur czarnych bezg�owych bar�w. Odwr�ci� si� do Gossego, ale ten znik�. Pewno poszed� w��czy� ogrzewcz� instalacj� l�dowiska. Jako� przyziemne rurki j�y rozprasza� �ciel�c� si� nisko, rzadk� mg��. B��dny s�up s�onecznego selektora �azi� po kotlinie niby pijany, wyrywaj�c z mrok�w to kloce sk�ad�w, to grzyb wie�y kontroli z jego zielon� przepask� w�asnego �wiat�a, to dawa� gasn�ce zaraz odblaski, trafiwszy na oblodzenia dalszych ska�, jakby usi�owa� budzi� martwy pejza�, o�ywiaj�c go ruchem. Naraz zboczy�, p�dz�c po rozleg�ych betonach i przeskoczywszy przez grzyb kontroli, palisad� magmowych pni, parterowy magazyn, trafi� pilota, kt�ry przes�oni� si� r�kawic� i pr�dko zadar� g�ow� w hermie, ile m�g�, by przy tej okazji ogarn�� oczami ca�ego Diglatora. Pokryty antykorozyjn� czarn� polew� zal�ni� nad nim jak dwunogi pancernik, co stan�� d�ba. Jakby pozowa� do zdj�cia w magnezjowym rozb�ysku. Zahartowane p�yty piersiowe, kr�g�a osada bioder, filary i wa�y nap�dowe ud, ochronne puklerze kolanowych staw�w, kratownice goleni b�yszcza�y nieskazitelnie na znak, �e nigdy dot�d nie pracowa�. Angus dozna� rado�ci i tremy. Prze�kn�� przez �ci�ni�te gard�o �lin� i w ju� oddalaj�cym si� �wietle zaszed� olbrzyma od ty�u. Gdy zbli�y� si� do pi�ty, jej podobie�stwo do ludzkiej stopy z �elaza sta�o si� najpierw karykaturalne, a potem, u wrytej w mia� podeszwy, znik�o. Sta� ju� jak pod fundamentem kranu portalowego, kt�rego nic nie wyrwie z gruntu. Opancerzony obcas m�g� s�u�y� za pod; staw� prasy hydraulicznej. Skokowy staw ukazywa� �ciskaj�ce go sworznie jak �ruby okr�towe, a kolano, wypuklaj�ce si� w p� nogi, na wysoko�ci pewno dwu pi�ter, by�o istnym m�ynem. Gar�cie olbrzyma, wi�ksze od koparkowych szcz�k, zwisa�y nieruchomo zakrzep�e w postawie na baczno��. Cho� Gosse gdzie� przepad�, pilot nie zamierza� zwleka�. Dostrzeg� stopnie wystaj�ce z obszycia pi�ty i uchwyty dla r�k, wi�c pocz�� w�azi� na g�r�. Staw skokowy otacza� ma�y wyst�p, z kt�rego ju� wn�trzem okratowanej �ydy bieg�a pionowa drabinka. Nie tyle trudno, ile dziwnie by�o si� pi�� po jej szczeblach. Doprowadzi�a go do klapy, umieszczonej nie nazbyt wygodnie nad prawym udem dlatego, bo jej pierwotna, najbardziej racjonalna dla budowniczych lokalizacja by�a �r�d�em nie ko�cz�cych si� drwin, miernej zreszt� jako�ci. Projektanci pierwszych pedypulator�w mieli co prawda te �arty za nic, ale p�niej musieli si� z nimi liczy�, gdy si� wyjawi�o, �e trudno o kandydat�w na kierowc�w, ci�tych prze�miewkami za to, kt�r�dy dostaj� si� do brzucha swych Atlas�w. Odryglowanie klapy w��czy�o girland� ma�ych �wietl�wek. Spiralnymi schodkami dotar� do kabiny. By�a jakby wielk� szklan� beczk� czy rur�, na przestrza� wpasowan� w pier� Diglatora, nie po�rodku, lecz po lewej stronie, jakby in�ynierom chcia�o si� umie�ci� cz�owieka tam, gdzie u �ywego wielkoluda jest serce. Omi�t� wzrokiem wn�trze, te� o�wietlone, i z niema�� ulg� rozpozna� swojsko�� uk�ad�w sterowania. Poczu� si� jak u siebie. Pospiesznie rozdziawszy si� ze skafandra po zdj�ciu he�mu, w��czy� klimatyzacj�, gdy� zosta� tylko w trykotowym swetrze i elastycznych spodniach, a mia�, by porusza� olbrzymem, rozebra� si� do naga. Kabin� nape�nia�o wdmuchiwane, ciep�e powietrze, a on przy wypuk�ej czo�owej szybie patrza� w dal. Wstawa� ju� dzie�, ponury, zwyk�y, bo na Tytanie zawsze panuje jakby przedburzowa po�wiata. Widzia� w niej skalne rumowiska okolicy daleko za kosmodromem, jak z okna wie�owca, bo� znalaz� si� na wysoko�ci o�miu pi�ter. Nawet na grzyb wie�y kontrolnej patrza� z g�ry. A� po grzbiety g�r u widnokr�gu tylko dzi�b "Heliosa" przewy�sza� jego stanowisko. Przez boczne, te� wygi�te wkl�s�o, szk�a m�g� zajrze� w g��b mrocznych szyb�w, s�abo rozja�nionych lampkami, pe�nych maszynerii, kt�ra poma�u wzdycha�a miarowym szumem, jakby zbudzona z letargu czy snu. Nie by�o w kabinie �adnych rozrz�dczych pulpit�w, ster�w, ekran�w, nic pr�cz odzienia dla kierowcy, zmi�tego na pod�odze jak pusta, metalicznie l�ni�ca sk�ra i mozaiki czarnych kubik�w, przytwierdzonych do przedniej szyby, podobnych do zabawek z dziecinnego pokoju, bo na �ciankach tych kubik�w widnia�y sylwetki malutkich n�g i r�k - prawych z prawej, a lewych z lewej strony. Gdy kolos szed� i wszystko gra�o w nim sprawnie, te ma�e wizerunki ja�nia�y spokojnym seledynem. Przy zak��ceniu barwa zmienia�a si� w szarozielon�, je�li przypad�o�� by�a drobna, aby w razie powa�niejszych awarii obr�ci� si� w purpur�. By� to, rzutowany w czarn� mozaik�, posegmentowany obraz ca�ej maszyny. M�odzieniec, w ciep�ym tchu klimatyzacji, obna�y� si�, cisn�� trykoty w k�t i wzi�� si� do naci�gania operatorskiego stroju. Elastyczny materia�, poddaj�c si�, opi�� mu bose stopy, uda, brzuch, barki, a� l�ni�c po szyj� w tej elektronicznej w�owej sk�rze, starannie, palec po palcu, wt�oczy� sobie d�onie do r�kawic. Kiedy za� jednym ruchem z do�u przez pier� zaci�gn�� zamek b�yskawiczny, czarna dot�d mozaika zap�on�a kolorowymi �wiate�kami. Jednym spojrzeniem sprawdzi�, �e ich uk�ad jest taki sam jak w typowych zimnochodach, kt�rymi powodowa� na Antarktydzie, cho� ani si� r�wna�y mas� z Diglatorem. Si�gn�� do stropu po szelki, rodzaj uprz�y, aby opasa� si� ni� i zapi�� mocno na piersi. Gdy klamra si� zatrzasn�a, uprz�� poderwa�a go spr�ynuj�c �agodnie, tak �e uj�ty pod pachami, jak w dobrze wy�cielonym gorsecie, zawis� i m�g� porusza� swobodnie ka�d� nog�. Sprawdziwszy, �e ramionami porusza tak samo �atwo, poszuka� g��wnego w��cznika, si�gn�wszy sobie za kark, znalaz� d�wigienk� i wcisn�� j� do oporu. Wszystkie �wiate�ka na kubikach zdwoi�y jasno��, a zarazem pos�ysza�, jak g��boko pod nim ruszaj� silniki wszystkich ko�czyn na ja�owym biegu, cmokaj�c z cicha, bo z korbowod�w ciek� nadmiar smar�w, wt�oczonych w obrotowe �o�yska jeszcze w ziemskiej stoczni dla ochrony przed korozj�. Uwa�nie spogl�daj�c w d�, aby nie zawadzi� o bok sk�adowego budynku, zrobi� pierwszy, ostro�ny, ma�y krok. W wy�ci�ce jego odzienia tkwi�y tysi�ce elektrod, wszytych gi�tkimi spiralkami. Przywar�szy do nagiego cia�a, czerpa�y impulsy nerw�w i mi�ni, aby przekazywa� je molochowi. Jak ka�demu ze staw�w szkieletowych cz�owieka odpowiada� w maszynie utysi�ckrotniony, hermetycznie zamkni�ty staw z metalu, tak poszczeg�lnym grupom mi�ni, zginaj�cych i prostuj�cych ko�czyny, odpowiada�y i�cie armatnie cylindry, w kt�rych chodzi�y t�oki, parte bij�cym z pomp olejem. Lecz o tym wszystkim operator nie musia� ani my�le�, ani wiedzie�. Porusza� si� mia� tak, jakby chodzi� po ziemi, jakby depta� j� nogami, jakby schyla� tu��w, �eby wyci�gni�t� r�k� uj�� potrzebny przedmiot. Wa�ne by�y tylko dwie r�nice. Najpierw samej wielko�ci, bo� jedno ludzkie st�pni�cie r�wna�o si� dwunastometrowemu krokowi maszyny. To samo dzia�o si� z ka�dym poruszeniem. Wi�c chocia� dzi�ki niebywa�ej precyzji przeka�nik�w maszyna mog�a z woli kierowcy podnie�� cho�by i ze sto�u pe�ny kieliszek i wznie�� go na wysoko�� dwunastu pi�ter, nie uroniwszy ani kropli i nie mia�d��c szklanej stopki w c�gowym uchwycie, by�by to szczeg�lny popis umiej�tno�ci operatora, demonstracja jego kunsztu, gdy� kolos nie kamyczki i kieliszki mia� podnosi�, lecz wielotonowe ruroci�gi, trawersy, g�azy, a gdy mu dano w c�gi r�k odpowiednie narz�dzia, stawa� si� wie�� wiertnicz�, spychaczem, d�wigiem - a zawsze mocarzem, ��cz�cym prawie niewyczerpane si�y z ludzk� zr�czno�ci�. Wielkochody sta�y si� spot�gowaniem koncepcji egzoszkieletu, kt�ry, jako zewn�trzny wzmacniacz cia�a ludzkiego, by� znany z wielu prototyp�w dwudziestowiecznych. Wynalazek zwi�d�, bo na Ziemi nie znaleziono dla� zrazu bezkonkurencyjnych zastosowa�. Odrodzi�o ten pomys� zaw�aszczanie systemu s�onecznego. Pojawi�y si� maszyny planetarne, dostosowane do glob�w, na kt�rych mia�y pracowa�, pod�ug miejscowych zada� i warunk�w. Ci�arem by�y to wi�c maszyny r�ne, lecz bezw�adno�ci� mas wsz�dzie takie same, i w tym tkwi�a druga najistotniejsza r�nica mi�dzy nimi i lud�mi. Zar�wno wytrzyma�o�� budulca, jak nap�dowa moc maj� swe granice. Stawia je nawet z dala od wszystkich ci���cych cia� obecna bezw�adno�� masy. Nie mo�na wykonywa� wielkochodem szybkich ruch�w, jak nie mo�na b�yskawicznie wstrzyma� na morzu kr��ownika albo obraca� ramieniem wysi�gowym kranu jak �mig�em. Kto by tego spr�bowa� w Diglatorze, po�ama�by mu mostowe ko�czyny, by go wi�c ochroni� przed takim wypadkiem, in�ynieria wprawi�a we wszystkie odnogi nap�du bezpieczniki, udaremniaj�ce wszelki manewr r�wny katastrofie. Kierowca m�g� jednak wy��czy� ka�dy z tych ogranicznik�w, albo i wszystkie, gdy wpad� w najgorsze tarapaty. Kosztem zrujnowania maszyny potrafi�by mo�e uj�� z �yciem sam spod obwa�u skalnego czy z innej opresji. A gdyby nawet to nie dawa�o ratunku, mia� jako ostatni� szans� ultimatum refugium, witryfikator. Cz�owieka chroni� bowiem zewn�trzny pancerz wielkochodu, wewn�trzne puklerze kabiny, w niej za� nad kierowc� na kszta�t dzwonu otwiera� si� wylot witryfikatora. Urz�dzenie potrafi�o zamrozi� cz�owieka w okamgnieniu. Co prawda medycyny nie sta� by�o jeszcze na o�ywienie zweryfikowanych cia� ludzkich: ofiary katastrof, przechowywane w pojemnikach z p�ynnym azotem, spoczywa�y, czekaj�c niezmiennie nadej�cia przysz�owiecznych kunszt�w rezurekcyjnych. To odrzucenie lekarskich powinno�ci w nieokre�lon� przysz�o�� wygl�da�o mn�stwu ludzi na makabryczn� dezercj�, na obietnic� ratunku bez jakiejkolwiek gwarancji spe�nienia. By� to jednak precedens, zarazem ostateczny w medycynie i graniczny, ale nie pierwszy. Wszak pierwsze transplantacje ma�pich serc �miertelnie zagro�onym ludziom wywo�a�y podobne reakcje oburzenia i zgrozy. Zreszt� badaj�c opinie kierowc�w stwierdzono, jak s

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!