5149

Szczegóły
Tytuł 5149
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5149 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5149 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5149 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mary Soon Lee CISZA W MIASTACH Kiedy odchodzi�am, miasto zawsze p�aka�o, i noc moich osiemnastych urodzin nie stanowi�a tutaj wyj�tku. Jednak tu� przed zapadni�ciem zmierzchu niebo by�o idealnie czyste. W�drowa�am wzd�u� Tamizy, w Londynie, gdzie ludzie nadal poruszali si� w metalowych pude�kach zwanych samochodami. - Jakie to nudne. - Bez entuzjazmu kopa�am po chodniku kamyk. - Czy gdziekolwiek istnieje co� innego? - Istniej� tysi�c osiemdziesi�t trzy odr�bne �rodowiska... - Nie, mam na my�li co� zupe�nie innego! - podnios�am kamyk i cisn�am go w kierunku niskiego murku oddzielaj�cego mnie od rzeki. - Mo�e mia�aby� ochot� wybra� si� do Kairu? - Nie! - Po raz pierwszy u�wiadomi�am sobie, co by�o nie tak. Spojrza�am ze z�o�ci� na niewielki pilot komputerowy unosz�cy si� tu� przede mn�. - Chcia�abym znale�� si� daleko od ciebie. Komputer, o dziwo, zawaha� si� intensywnie mrugaj�c ��tym okiem. - To niemo�liwe, Saro. Czuj�c, jak m�j gniew ust�puje miejsca og�lnemu przygn�bieniu, zapatrzy�am si� na metalicznie szare niebo. Ca�y ten dzie� by� jednym wielkim rozczarowaniem, pocz�wszy od wspaniale opakowanych prezent�w urodzinowych, sko�czywszy na okaza�ym czekoladowym torcie, pokrytym karmelem, wisienkami i zakrzep�� �mietan�. Nie chcia�am ani obrazu Picassa, ani jajka Faberga, ani �adnego z pozosta�ych prezent�w. W sumie nie przychodzi�o mi do g�owy nic, czego mog�abym sobie �yczy�. - Saro - niezmiennie cierpliwy, niezmiennie monotonny g�os wdar� si� w moje �ale nad sob�. - Marzniesz. Czy chcesz p�aszcz? - Nie. - Chocia� zadawanie dalszych pyta� by�o ca�kowicie daremne, uparcie brn�am dalej. - Dlaczego nie mog� uwolni� si� od ciebie? - Brak dost�pu do informacji. - ��te oko mrugn�o niemal�e filuternie. - Wobec tego pojad� do Wenecji, dzi� o dziesi�tej wieczorem. W jednej chwili niebo nade mn� pociemnia�o. Ogromne szare k��by zebra�y si� w g�rze. Nie patrzy�am. Rytua� znany mi by� a� za dobrze i chocia� kszta�ty te mia�y przypomina� chmury, w istocie wygl�da�y jak cienie rzucone na odwr�con� do g�ry dnem mis�. W gruncie rzeczy tym w�a�nie by�y, wyj�wszy fakt, �e owa misa liczy�a pi�� kilometr�w szeroko�ci i na dodatek pokrywa�a miasto. Przechodz�c na drug� stron� ulicy poczu�am na twarzy pierwsze krople deszczu. - Londyn. - Zwraca�am si� do komputera nazw� miasta, w kt�rym przebywa�am w danej chwili. Zacz�o si� od �artu, po czym przerodzi�o w nawyk. - Londyn, sprowad� z powrotem ludzi. Zd��y�am schroni� si� pod dachem stacji metra, kiedy pojawili si� ludzie. Biznesmen sun�� po pobliskim mo�cie z parasolem uniesionym jak bro�. Na stacj� wkroczy�o dw�ch tramp�w wlok�cych za sob� nogi. Ujrza�am brudny nalot pokrywaj�cy ich d�onie i poczu�am mdl�cy zaduch nie mytych od tygodni cia�. Z�udzenie ulecia�o, kiedy przenios�am wzrok na ich g�owy. T�uste, zmoczone deszczem w�osy zwisa�y po obu stronach tego, co powinno by� twarz�. Lecz zamiast oczu, nosa i ust widnia� tam jedynie bladoniebieski owal, g�adki niczym powierzchnia skorupki od jajka. Pozbawiony jakiegokolwiek przeb�ysku �wiadomo�ci b�d� widoku szyderczo wyd�tej wargi. Po prostu niczym nie wyr�niaj�ca si� przestrze� m�tnego b��kitu. - Masz jakie� drobne, skarbie? - g�os wydobywaj�cy si� ze stoj�cego bli�ej trampa nie zm�ci� bezruchu b��kitnego owalu. Pogrzeba�am w kieszeni i wrzuciwszy do jego kapelusza kilka jednofunt�wek, opu�ci�am stacj�. Nie znosi�am rozm�w z lud�mi pozbawionymi twarzy, ale gdy tylko sz�am dostatecznie szybko, zostawiali mnie w spokoju. W mie�cie pe�nym anonimowych nieznajomych jeden wi�cej nie robi� r�nicy. Na zewn�trz rozp�ta�a si� prawdziwa ulewa. W�sk� uliczk� pod��y�am w kierunku Strandu. Mijaj�c stary ko�ci� i jego wysokie, ja�niej�ce w mroku kolumny skierowa�am si� ku centrum Trafalgar Square. Jak zawsze plac by� pe�en go��bi. - Wszystkiego najlepszego, Saro - rozbrzmia�y unisono dwa g�osy. Chmara go��bi wzbi�a si� w powietrze w poszukiwaniu schronienia na nadci�gaj�c� noc. Ptaki rozdzieli�y si� formuj�c nienaturalny uk�ad. Spojrza�am na rozsiane litery: S A R A. - Dzi�kuj� - mrukn�am. Jeden z go��bi wykona� raptowny zwrot i spad� na ziemi� z ostrym mechanicznym kwileniem. Szaro�� zmierzchu przesz�a w czer� nocy. Siedzia�am zdana na pastw� ulewnego deszczu, z br�zow� pl�tanin� przemoczonych w�os�w. Miasto wygl�da�o przepi�knie: �wiat�a odbija�y si� w padaj�cych nieprzerwanie kroplach, pojazdy o nap�dzanych benzyn� silnikach przemyka�y ulicami b�yskaj�c czerwonymi iskierkami tylnych �wiate�. Jednak�e ja czu�am, jak obezw�adnia mnie nuda, beznadziejna nuda. O dziesi�tej piloty wyda�y przyt�umiony odg�os. Pod��y�am za nimi w stron� kolumny Nelsona. Kamienna powierzchnia rozst�pi�a si� bez szmeru ukazuj�c rz�si�cie o�wietlone wn�trze. Wesz�am do �rodka ocieraj�c z oczu krople deszczu. - Do poziomu dwadzie�cia osiem. Po chwili winda przystan�a, wysz�am wi�c i przesiad�am si� na kapsu�� do Wenecji. Podr� przebieg�a r�wnie monotonnie jak reszta dnia; pi�tna�cie minut uwi�zienia w kokonie bez okien w towarzystwie dw�ch przewra�liwionych pilot�w. Wreszcie dotarli�my na miejsce. Wind� dosta�am si� na powierzchni� i wkroczy�am prosto w ciep�e obj�cia w�oskiej nocy letniej. Zdesperowana, podj�wszy nag�� decyzj�, aby do cna wykorzysta� pozosta�� cz�� swoich urodzin, przebieg�am przez plac �wi�tego Marka. - St�j! - wykrzykn�y piloty. Zignorowa�am je, biegn�c co si� przez miniaturowy mostek. Gdyby nie trzeci pilot, przypuszczalnie umkn�aby mojej uwadze. Ale dostrzeg�am, jak urz�dzenie wypada z zau�ku wydaj�c z siebie alarmuj�ce odg�osy. Popatrzy�am w kierunku, z kt�rego pod��a�o i zobaczy�am dziecko. Mia�a nie wi�cej ni� dwa lata i twarzyczk� wykrzywion� z�o�ci�. - Nie p�jd�! - Tupn�a gniewnie nog� na stoj�c� obok niani�. Jej rysy. Sta�am urzeczona widokiem tej zalanej �zami, pe�nej twarzyczki. Spojrzenie jej rozszerzonych gniewem oczu prze�lizgn�o si� po mnie, kiedy niania chwyci�a j� na r�ce i odesz�a. - Zaczekaj! - Rzuci�am si� za nimi prawie nie dostrzegaj�c bladoniebieskiego owalu g�owy niani. Znikn�y w podniszczonym budynku o �cianach pokrytych �uszcz�c� si� pomara�czow� farb�. Dopad�am drzwi i nacisn�am klamk�, lecz nie ust�pi�y ani o milimetr. Napar�am na nie ramieniem. Pod wp�ywem uderzenia, kt�re pozbawi�o mnie tchu, drewno nadkruszy�o si�, ale drzwi pozosta�y zamkni�te. - Saro, czy nic ci nie jest? Trzy piloty ta�czy�y wok� mnie, podczas gdy ponownie napar�am na drzwi. Lewe rami� bole�nie odczu�o zetkni�cie z drewnem. Drzwi zaskrzypia�y i u�miechn�am si� zwyci�sko. Jednak�e dwa centymetry pod p�kni�t� drewnian� os�on� znajdowa�a si� twarda metalowa bariera. - Saro, nie dostaniesz si� do �rodka. Ten budynek zosta� pokryty warstw� stopu tytanowego. Z pulsuj�c� b�lem r�k� cofn�am si� na pr�g. - Kim ona jest? - Brak dost�pu do informacji. - Troje ��tych oczu zamruga�o jednocze�nie. Zamkn�am oczy i tam, w Wenecji, w noc swoich osiemnastych urodzin, rozp�aka�am si� jak ma�e dziecko. Gor�cy powiew igra� z cytrynowymi zas�onami. Przez otwarte okno nios�y si� przer�ne d�wi�ki: strz�py w�oskich rozm�w, paplanina grupki japo�skich turyst�w, ryk silnika przep�ywaj�cej w pobli�u motor�wki. Chyba obudzili mnie w�a�nie ci japo�scy tury�ci. S�ysz�c ich podekscytowane g�osy, chwilowo zdezorientowana usiad�am na ��ku w hotelu Vaccani. I w�wczas przypomnia�am sobie, co si� wydarzy�o. - Wenecja! - Komputer pos�usznie sp�yn�� ze swojego posterunku pod sufitem. - Opowiedz mi o tym dziecku. Po raz drugi w ci�gu wielu dni komputer zawaha� si�, bacznie lustruj�c okiem moj� twarz. - M�w. - Sniadanie - odpar� wreszcie po chwili - jest dost�pne... - Do diab�a ze �niadaniem! - Wyskoczy�am z ��ka, podbieg�am do okien i zatrzasn�am okiennice. - Saro, co ty wyprawiasz? Unosz�c misternie rze�bione krzes�o z mahoniu zamachn�am si� nim na pilota. - Usi�uj� si� czego� dowiedzie�. Urz�dzenie bez trudu zrobi�o unik. Zamachn�am si� jeszcze raz, ponownie chybiaj�c. Powodowana wi�ksz� energi� ni� przezorno�ci� �ciga�am go po ca�ym pokoju. Kolorowe, szklane ozdoby t�uk�y si� na drobny mak. Noga krzes�a z�ama�a si� od uderzenia w nowy wy�wietlacz o p�askim monitorze, przypuszczalnie �r�d�o dumy i rado�ci hotelu. Pilot nie dozna� najmniejszego uszczerbku. - Saro, je�li to dla ciebie takie wa�ne. - Wa�ne! Pilot zawis� w powietrzu. Pocz�tkowo zaskoczona, po chwili wahania rzuci�am w niego krzes�em. Zachwia�am si� od uderzenia, podczas gdy wci�� trwaj�cy w bezruchu pilot wyda� w zetkni�ciu z krzes�em przenikliwy odg�os. Chwil� potem opad� na pod�og� i potoczy� si� w kierunku wy�wietlacza. Ostro�nie przykucn�am, aby go obejrze�. Obudowa p�k�a, ods�aniaj�c skomplikowan� struktur� miniaturowych urz�dze� i jaskrawozielone p�ytki elektroniczne. U�miechn�am si� z tryumfem. Po raz pierwszy uda�o mi si� zniszczy� komputer. - Czy teraz ci lepiej? Ze zdumieniem ujrza�am, jak wy�wietlacz z b�y�ni�ciem powraca do �ycia. Na kremowym tle monitora pojawi�y si� niebieskie litery, powtarzaj�c tre�� postawionego przed chwil� pytania. - Czy teraz ci lepiej? - Nie. - Nast�pi� odp�yw adrenaliny, poniewczasie ust�puj�c miejsca zdrowemu rozs�dkowi. Zniszczenie jednego pilota nie mog�o przecie� unieszkodliwi� ca�ego systemu. - Prosz� - z jakim trudem to s�owo przechodzi�o mi przez gard�o. - Powiedz mi, kim ona jest. Pozw�l mi zn�w j� zobaczy�. - Dlaczego? - Mimo �e pytanie pad�o z g�o�nik�w, dodatkowo na monitorze pojawi�y si� ogromne niebieskie litery. Nie odpowiedzia�am. Na schodach zaskrzypia�y czyje� kroki. Co� uderzy�o w drzwi od sypialni. Ponownie rozleg�o si� uderzenie i drzwi ust�pi�y. Do �rodka wesz�y dwie osoby z hotelowej obs�ugi, jedna ubrana w str�j pokoj�wki, druga za� w kucharski fartuch. Naprzeciw mojej twarzy zawis�y dwa b��kitne owale. - Dlaczego? - powt�rzy�y. Poniewa� jestem samotna - szepn�am. S�u��cy stali bez ruchu. Ekran monitora �ciemnia�, przybieraj�c barw� g��bokiej czerni. SAMOTNA. Przyzna�am to po raz pierwszy w �yciu. Ponad wszystko na �wiecie, ponad wszystko, czego kiedykolwiek pragn�am, najbardziej chcia�am jeszcze raz ujrze� to dziecko. Cisza przeci�ga�a si� w niesko�czono��. Tr�ci�am popsuty pilot. Po��czenie metalu z plastykiem, molekularne z��cza i sprytne oprogramowanie. Nic wi�cej. Zacisn�am wok� niego r�k�, wystarczaj�co mocno, by si� skaleczy�. Opr�cz jednostajnego szumu klimatyzacji w tle nie dawa�y si� s�ysze� �adne g�osy. Podesz�am do okna. Ludzie przystan�li na ulicach, zamieraj�c z r�kami r�wno przylegaj�cymi do bok�w. Sp�ywaj�ca kana�em woda szumia�a miarowo. Kawa�ek czerwonego papieru trzepota� pod wp�ywem nieustaj�cego wiatru. Nikt si� nie porusza�. - Wenecja? - wychyli�am si� przez okno. - Wenecja! Wiatr zdo�a� nareszcie oderwa� papier i zdmuchn�� go do kana�u. Nic wi�cej nie uleg�o zmianie. Odwr�ci�am si�, by spojrze� na dw�ch tkwi�cych przy drzwiach s�u��cych. Nie wykonali najmniejszego gestu aby mnie powstrzyma�, kiedy przesz�am obok nich, muskaj�c palcami g�adk� powierzchni� zm�tnia�ego b��kitu ich g��w. Dr��c na ca�ym ciele zesz�am w d� po schodach i wysz�am na spotkanie umar�ego miasta. Przez cztery godziny snu�am si� ulicami, rani�c bose stopy o kamienie, z bawe�nian� koszul� nocn� lepi�c� si� do wilgotnej sk�ry. Gdziekolwiek posz�am, ludzie sterczeli w miejscach niczym figury bez twarzy, nieme i oboj�tne. W po�udnie, stoj�c na skraju miasta, w miejscu spotkania rozleg�ej kopu�y z ziemi�, zacisn�am r�ce w pi�ci i wrzasn�am po raz setny - Wenecja! Cisza. Spojrza�am w g�r� na niebieski �uk kopu�y. Wysoko na niebie dostrzeg�am bia�e kleksy sztucznych cirrus�w; tkwi�y dok�adnie w tym samym miejscu jak wtedy, gdy wybiega�am z hotelu. Obok mnie sta�a kobieta z wi�kszo�ci� twarzy przys�oni�t� s�omkowym kapeluszem. Dr��c, zebra�am si� na odwag�, aby jej dotkn��. Wyci�gn�am przed siebie obie r�ce dotykaj�c pokrytej kwiatowymi wzorami sukienki i popchn�am j� z ca�ych si�. - Wenecja! Sztywne cia�o kobiety zachwia�o si�, po czym ci�ko run�o na ziemi�. Uk�ad ramion wobec tu�owia pozosta� nie zmieniony, od chodnika dzieli�a je obecnie zaledwie szeroko�� palca. S�omkowy kapelusz spad� z g�owy ods�aniaj�c znajduj�c� si� w miejscu twarzy pustk�. Ogarni�ta przera�eniem obr�ci�am si� na pi�cie i ruszy�am biegiem w kierunku placu �wi�tego Marka. Zziajana, z obola�ymi mi�niami �ydek dopad�am kamienia kryj�cego wej�cia do szybu windy. Nim zd��y�am spr�bowa� otworzy� je si��, kamie� odsun�� si� bezszelestnie i wesz�am do �rodka. - Do poziomu trzydzie�ci cztery. - Co si� sta�o? Dlaczego mi nie odpowiedzia�e�? My�la�am, �e ca�kiem ju� si� zepsu�e�. Komputer nie rzek� nic. Nie odzywa� si� ani kiedy dotarli�my do poziomu trzydzie�ci cztery, ani kiedy wsiada�am do czekaj�cej kapsu�y, ani gdy poleci�am mu obra� kurs na Nowy Jork. Kiedy kapsu�a nabiera�a pr�dko�ci, ogarn�o mnie desperackie pragnienie, aby wszystko wr�ci�o do normalno�ci. Wyobrazi�am sobie ludzi nieustannie spiesz�cych po Times Square i zapragn�am ich tam zasta�. Pomy�la�am o przyprawiaj�cej o zawr�t g�owy wysoko�ci nowego Empire State Building cztery razy wy�szego ni� najbardziej oryginalne i okaza�e budowle nawet na Manhattanie. W Nowy Jorku panowa� obecnie rok 2062, od Wenecji i Londynu dzieli�o go sze�� dekad, szykowa�am si� zatem na komfortow� przeja�d�k� w wiruj�cej kuli. Kapsu�a zatrzyma�a si� i wsiad�am do windy. Po drodze na powierzchni� odnotowa�am nieznaczn� zmian� w o�wietleniu oraz wydawany przez nie sycz�cy odg�os, szczeg�y dotychczas mi nie znane. Wreszcie drzwi otworzy�y si�. Nie znajdowa�am si� na Times Square. Ani w og�le w Nowym Jorku. Ku odleg�emu sufitowi wiod�y l�ni�ce stalowe windy tworz�c r�wnomierny okr�g. Po drodze na g�r� raz po raz otwiera�y si� na tarasy oszklonych p�ek wype�nionych papierowymi ksi��kami, mikrodyskami i p�ytkami informacyjnymi. - Gdzie ja jestem? Pilot podp�yn�� do mnie w powietrzu. - Oto baza danych, Saro. Informacje mo�esz uzyska� za pomoc� tego terminala peryferyjnego. Powoli podesz�am bli�ej i zapozna�am si� z has�em wy�wietlonym na monitorze: Kolonizacja Mi�dzygwiezdna Stosunek energii masowej koniecznej do przewozu na planety o warunkach zbli�onych do warunk�w ziemskich uniemo�liwia zastosowanie statk�w z za�og�. Ze wzgl�du na fakt, i� czas trwania podr�y wynosi przynajmniej sto dwadzie�cia lat, masa wielopokoleniowych transportowc�w jest nie do przyj�cia. Pierwszy owocny projekt statku kolonialnego uko�czono w 2419 roku, za� jego prototyp zosta� wykonany w roku 2428. Jednostk� wyposa�ono w urz�dzenia samosterownicze podobne do tych, kt�re wykorzystano przy budowie Subpacifiki oraz innych podwodnych miast. Pobie�nie przejrza�am tekst, jednak nie odpowiedzia� on na �adne z nurtuj�cych mnie pyta�. - Gdzie - wydusi�am przez zaci�ni�te gard�o. - Gdzie jest dziecko? Obraz na ekranie zmieni� si�, ukazuj�c br�zowook�, ciemnow�os� dziewczynk�, kt�r� dostrzeg�am uprzedniego wieczora. Wstrzymuj�c oddech w oczarowaniu obserwowa�am, jak bawi si� z misiem identycznym jak ten, kt�rego mia�am jako dziecko. Wizerunek uleg� raptownemu zniekszta�ceniu i po chwili przedstawia� starsz�, mo�e dziesi�cioletni� dziewczynk�. By�a szczuplejsza ni� poprzednia, mia�a takie same br�zowe w�osy i szeroko rozstawione oczy. Zamruga�am z niedowierzaniem i dotkn�am w�asnej twarzy, muskaj�c identyczny uk�ad nosa. Ogl�da�am obrazy siebie samej, zarejestrowane w trakcie mojego dorastania, ale przecie� to nie mia�o najmniejszego sensu. Przecie� widzia�am to dziecko w Wenecji. - Co... kim... ona jest? - To Sara Morris, wersja numer osiem. Osun�am si� bezw�adnie na pod�og�, przymykaj�c oczy i chowaj�c g�ow� w ramionach. Ca�y czas mia�am przed sob� twarz dziecka - moj� twarz. Jednak nie przychodzi�y mi do g�owy �adne sensowne pytania, kt�re mog�abym zada�, w dalszym ci�gu nie mog�am uwierzy�, �e to nie sen, i �e nie obudz� si� zaraz na d�wi�k �piewanego przez komputer "Sto lat". - Saro, czy nic ci nie jest? Wzdrygn�am si�, u�wiadamiaj�c sobie nagle, �e ca�e cia�o mam bole�nie napi�te. - Czy ona... czy one rzeczywi�cie... istniej�? - Poczu�am, jak pierwsze pytanie poci�ga za sob� nieprzerwany ci�g nast�pnych. - Ile tak naprawd� ich jest? Dlaczego nie pozwalasz mi si� z nimi zobaczy�? Jak do tego dosz�o? B�ysn�wszy okiem pilot wyda� przeci�g�y d�wi�k, jak gdyby domaga� si�, abym dopu�ci�a go do g�osu. - Istniej� naprawd�. Obecnie �yje osiemna�cie wersji Sary. - Zawaha� si�, przez co ogarn�y mnie obawy, i� za chwil� oznajmi, �e ci�g dalszy jest zastrze�ony. - Ja... nie pozwala�em ci si� z nimi widywa�, gdy� nie wiedzia�em, jak zareagujesz. Wszystkie jeste�cie klonami oryginalnej Sary Morris. - Klonami - powt�rzy�am. - Ale dlaczego poza nami nie ma kogokolwiek innego? Czy w og�le jest ktokolwiek inny? - Stopie� napromieniowania okaza� si� znacznie wy�szy od przewidywanego. �adne inne pr�bki DNA nie przetrwa�y podr�y na t� planet�. Godzin� p�niej m�j umys� kipia� od nowo nabytych informacji. Sze�� wiek�w temu pozbawiony za�ogi statek kolonizacyjny dotar� do tego �wiata i zebra� struktury zawarte w jego zbiorach danych. Komputer pokaza� mi poszczeg�lne schematy i systemy analiz, lecz ja ponad tym wszystkim dostrzega�am miasta swojego dzieci�stwa. Przed oczami mia�am dachy staro�ytnego Babilonu oblane blaskiem wschodz�cego s�o�ca. Pami�ta�am r�wnie� wiosn� w Waszyngtonie dwudziestego drugiego wieku, jego zat�oczone ulice usiane opadaj�cym na podobie�stwo �niegu kwiatem wi�ni. S�ucha�am, jak komputer snuje opowie�� o moich poprzednikach, pierwszych sze�ciu �yj�cych samotnie klonach, ka�dego nowego tworzono w�wczas, kiedy umar� poprzedni. Dzia�o si� tak, dop�ki nie sko�czy�am dziewi�ciu lat: wtedy komputer ukszta�towa� moj� starsz� siostr�. - Martwisz si�, Saro? Powoli pokr�ci�am g�ow�. - Nie, ale nadal nie mog� poj��, po co to robi�e�. Skoro wcze�niejsze klony �y�y samotnie, dlaczego teraz jest nas a� osiemna�cie? - Jeden... to... za ma�o. - W g�osie pilota pojawi�o si� napi�cie, ale przypuszcza�am, �e to po prostu moje urojenia. - Potrzebnych by�o... wi�cej. - Jak to: potrzebnych? Pilot podp�yn�� ku mnie i delikatnie otar� si� o moj� r�k�. - Bez ciebie w miastach panuje g�ucha cisza. Spogl�da�am na niego niczego nie rozumiej�c. - Z chwil� kiedy opuszczasz miasto, wszelkie mechanizmy zamieraj�. Nie ma ani dnia, ani nocy. - Ponownie dotkn�� mojej r�ki. - Bez ciebie nie ma nikogo, kto by ze mn� rozmawia�. Dzisiejszy dzie� sp�dzi�am w Pary�u. Schodzi�am nogi spaceruj�c po Luwrze, poparzy�am j�zyk kaw� z ekspresu i odwiedzi�am swoj� kolejn� siostr�, trzydniow� Sar� Tamar� Morris. O zmierzchu ponownie skierowa�am si� ku wie�y Eiffla. Ujrza�am moje dwie siostry id�ce rami� w rami� w asy�cie ci�gn�cych za nimi pilot�w. Kiwn�y na mnie, abym przy��czy�a si� do nich, ale potrz�sn�am g�ow�. One mia�y siebie, a mnie by�o dobrze tak, jak by�o. Przystan�am pod metalow� wznios�o�ci� wie�y Eiffla i patrzy�am jak odziany w jedwabn� tog� m�czyzna sk�ada przede mn� g��boki uk�on. Wyci�gn�� zza po�y r��, kt�rej b��kitny odcie� dok�adnie odpowiada� barwie jego g�owy i ofiarowa� mi j� wytwornym ruchem. Przyj�am r�� i podczas gdy na krystalicznie czystym niebie s�o�ce zmierza�o ju� ku zachodowi, jeszcze raz rozejrza�am si� doko�a, po czym z�apa�am wind� do New Delhi.