5149
Szczegóły |
Tytuł |
5149 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5149 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5149 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5149 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mary Soon Lee
CISZA W MIASTACH
Kiedy odchodzi�am, miasto zawsze p�aka�o, i noc moich
osiemnastych urodzin nie stanowi�a tutaj wyj�tku. Jednak
tu� przed zapadni�ciem zmierzchu niebo by�o idealnie
czyste. W�drowa�am wzd�u� Tamizy, w Londynie, gdzie ludzie
nadal poruszali si� w metalowych pude�kach zwanych
samochodami.
- Jakie to nudne. - Bez entuzjazmu kopa�am po chodniku
kamyk. - Czy gdziekolwiek istnieje co� innego?
- Istniej� tysi�c osiemdziesi�t trzy odr�bne
�rodowiska...
- Nie, mam na my�li co� zupe�nie innego! - podnios�am
kamyk i cisn�am go w kierunku niskiego murku
oddzielaj�cego mnie od rzeki.
- Mo�e mia�aby� ochot� wybra� si� do Kairu?
- Nie! - Po raz pierwszy u�wiadomi�am sobie, co by�o
nie tak. Spojrza�am ze z�o�ci� na niewielki pilot
komputerowy unosz�cy si� tu� przede mn�. - Chcia�abym
znale�� si� daleko od ciebie.
Komputer, o dziwo, zawaha� si� intensywnie mrugaj�c
��tym okiem.
- To niemo�liwe, Saro.
Czuj�c, jak m�j gniew ust�puje miejsca og�lnemu
przygn�bieniu, zapatrzy�am si� na metalicznie szare niebo.
Ca�y ten dzie� by� jednym wielkim rozczarowaniem,
pocz�wszy od wspaniale opakowanych prezent�w urodzinowych,
sko�czywszy na okaza�ym czekoladowym torcie, pokrytym
karmelem, wisienkami i zakrzep�� �mietan�. Nie chcia�am
ani obrazu Picassa, ani jajka Faberga, ani �adnego z
pozosta�ych prezent�w. W sumie nie przychodzi�o mi do
g�owy nic, czego mog�abym sobie �yczy�.
- Saro - niezmiennie cierpliwy, niezmiennie monotonny
g�os wdar� si� w moje �ale nad sob�. - Marzniesz. Czy
chcesz p�aszcz?
- Nie. - Chocia� zadawanie dalszych pyta� by�o
ca�kowicie daremne, uparcie brn�am dalej. - Dlaczego
nie mog� uwolni� si� od ciebie?
- Brak dost�pu do informacji. - ��te oko mrugn�o
niemal�e filuternie.
- Wobec tego pojad� do Wenecji, dzi� o dziesi�tej
wieczorem.
W jednej chwili niebo nade mn� pociemnia�o. Ogromne
szare k��by zebra�y si� w g�rze. Nie patrzy�am. Rytua�
znany mi by� a� za dobrze i chocia� kszta�ty te mia�y
przypomina� chmury, w istocie wygl�da�y jak cienie rzucone
na odwr�con� do g�ry dnem mis�. W gruncie rzeczy tym
w�a�nie by�y, wyj�wszy fakt, �e owa misa liczy�a pi��
kilometr�w szeroko�ci i na dodatek pokrywa�a miasto.
Przechodz�c na drug� stron� ulicy poczu�am na twarzy
pierwsze krople deszczu.
- Londyn. - Zwraca�am si� do komputera nazw� miasta,
w kt�rym przebywa�am w danej chwili. Zacz�o si� od �artu,
po czym przerodzi�o w nawyk. - Londyn, sprowad� z powrotem
ludzi.
Zd��y�am schroni� si� pod dachem stacji metra, kiedy
pojawili si� ludzie. Biznesmen sun�� po pobliskim mo�cie
z parasolem uniesionym jak bro�. Na stacj� wkroczy�o dw�ch
tramp�w wlok�cych za sob� nogi. Ujrza�am brudny nalot
pokrywaj�cy ich d�onie i poczu�am mdl�cy zaduch nie mytych
od tygodni cia�. Z�udzenie ulecia�o, kiedy przenios�am
wzrok na ich g�owy. T�uste, zmoczone deszczem w�osy
zwisa�y po obu stronach tego, co powinno by�
twarz�. Lecz zamiast oczu, nosa i ust widnia� tam jedynie
bladoniebieski owal, g�adki niczym powierzchnia skorupki od
jajka. Pozbawiony jakiegokolwiek przeb�ysku �wiadomo�ci
b�d� widoku szyderczo wyd�tej wargi. Po prostu niczym nie
wyr�niaj�ca si� przestrze� m�tnego b��kitu.
- Masz jakie� drobne, skarbie? - g�os wydobywaj�cy
si� ze stoj�cego bli�ej trampa nie zm�ci� bezruchu
b��kitnego owalu.
Pogrzeba�am w kieszeni i wrzuciwszy do jego kapelusza
kilka jednofunt�wek, opu�ci�am stacj�. Nie znosi�am rozm�w
z lud�mi pozbawionymi twarzy, ale gdy tylko sz�am
dostatecznie szybko, zostawiali mnie w spokoju. W mie�cie
pe�nym anonimowych nieznajomych jeden wi�cej nie robi�
r�nicy.
Na zewn�trz rozp�ta�a si� prawdziwa ulewa. W�sk�
uliczk� pod��y�am w kierunku Strandu. Mijaj�c stary
ko�ci� i jego wysokie, ja�niej�ce w mroku kolumny
skierowa�am si� ku centrum Trafalgar Square. Jak zawsze
plac by� pe�en go��bi.
- Wszystkiego najlepszego, Saro - rozbrzmia�y unisono
dwa g�osy. Chmara go��bi wzbi�a si� w powietrze w
poszukiwaniu schronienia na nadci�gaj�c� noc. Ptaki
rozdzieli�y si� formuj�c nienaturalny uk�ad. Spojrza�am na
rozsiane litery: S A R A.
- Dzi�kuj� - mrukn�am. Jeden z go��bi wykona�
raptowny zwrot i spad� na ziemi� z ostrym mechanicznym
kwileniem.
Szaro�� zmierzchu przesz�a w czer� nocy. Siedzia�am
zdana na pastw� ulewnego deszczu, z br�zow� pl�tanin�
przemoczonych w�os�w. Miasto wygl�da�o przepi�knie:
�wiat�a odbija�y si� w padaj�cych nieprzerwanie kroplach,
pojazdy o nap�dzanych benzyn� silnikach przemyka�y ulicami
b�yskaj�c czerwonymi iskierkami tylnych �wiate�. Jednak�e
ja czu�am, jak obezw�adnia mnie nuda, beznadziejna nuda.
O dziesi�tej piloty wyda�y przyt�umiony odg�os.
Pod��y�am za nimi w stron� kolumny Nelsona. Kamienna
powierzchnia rozst�pi�a si� bez szmeru ukazuj�c rz�si�cie
o�wietlone wn�trze. Wesz�am do �rodka ocieraj�c z oczu
krople deszczu.
- Do poziomu dwadzie�cia osiem.
Po chwili winda przystan�a, wysz�am wi�c i
przesiad�am si� na kapsu�� do Wenecji. Podr� przebieg�a
r�wnie monotonnie jak reszta dnia; pi�tna�cie minut
uwi�zienia w kokonie bez okien w towarzystwie dw�ch
przewra�liwionych pilot�w.
Wreszcie dotarli�my na miejsce. Wind� dosta�am si� na
powierzchni� i wkroczy�am prosto w ciep�e obj�cia w�oskiej
nocy letniej. Zdesperowana, podj�wszy nag�� decyzj�, aby
do cna wykorzysta� pozosta�� cz�� swoich urodzin,
przebieg�am przez plac �wi�tego Marka.
- St�j! - wykrzykn�y piloty.
Zignorowa�am je, biegn�c co si� przez miniaturowy
mostek. Gdyby nie trzeci pilot, przypuszczalnie umkn�aby
mojej uwadze. Ale dostrzeg�am, jak urz�dzenie wypada z
zau�ku wydaj�c z siebie alarmuj�ce odg�osy. Popatrzy�am w
kierunku, z kt�rego pod��a�o i zobaczy�am dziecko.
Mia�a nie wi�cej ni� dwa lata i twarzyczk�
wykrzywion� z�o�ci�.
- Nie p�jd�! - Tupn�a gniewnie nog� na stoj�c� obok
niani�.
Jej rysy. Sta�am urzeczona widokiem tej zalanej
�zami, pe�nej twarzyczki. Spojrzenie jej rozszerzonych
gniewem oczu prze�lizgn�o si� po mnie, kiedy niania
chwyci�a j� na r�ce i odesz�a.
- Zaczekaj! - Rzuci�am si� za nimi prawie nie
dostrzegaj�c bladoniebieskiego owalu g�owy niani. Znikn�y
w podniszczonym budynku o �cianach pokrytych �uszcz�c� si�
pomara�czow� farb�. Dopad�am drzwi i nacisn�am klamk�,
lecz nie ust�pi�y ani o milimetr. Napar�am na nie
ramieniem. Pod wp�ywem uderzenia, kt�re pozbawi�o mnie
tchu, drewno nadkruszy�o si�, ale drzwi pozosta�y
zamkni�te.
- Saro, czy nic ci nie jest?
Trzy piloty ta�czy�y wok� mnie, podczas gdy ponownie
napar�am na drzwi. Lewe rami� bole�nie odczu�o zetkni�cie
z drewnem. Drzwi zaskrzypia�y i u�miechn�am si�
zwyci�sko.
Jednak�e dwa centymetry pod p�kni�t� drewnian� os�on�
znajdowa�a si� twarda metalowa bariera.
- Saro, nie dostaniesz si� do �rodka. Ten budynek
zosta� pokryty warstw� stopu tytanowego.
Z pulsuj�c� b�lem r�k� cofn�am si� na pr�g.
- Kim ona jest?
- Brak dost�pu do informacji. - Troje ��tych oczu
zamruga�o jednocze�nie.
Zamkn�am oczy i tam, w Wenecji, w noc swoich
osiemnastych urodzin, rozp�aka�am si� jak ma�e dziecko.
Gor�cy powiew igra� z cytrynowymi zas�onami. Przez
otwarte okno nios�y si� przer�ne d�wi�ki: strz�py
w�oskich rozm�w, paplanina grupki japo�skich turyst�w, ryk
silnika przep�ywaj�cej w pobli�u motor�wki.
Chyba obudzili mnie w�a�nie ci japo�scy tury�ci.
S�ysz�c ich podekscytowane g�osy, chwilowo zdezorientowana
usiad�am na ��ku w hotelu Vaccani. I w�wczas
przypomnia�am sobie, co si� wydarzy�o.
- Wenecja! - Komputer pos�usznie sp�yn�� ze swojego
posterunku pod sufitem. - Opowiedz mi o tym dziecku.
Po raz drugi w ci�gu wielu dni komputer zawaha� si�,
bacznie lustruj�c okiem moj� twarz.
- M�w.
- Sniadanie - odpar� wreszcie po chwili - jest
dost�pne...
- Do diab�a ze �niadaniem! - Wyskoczy�am z ��ka,
podbieg�am do okien i zatrzasn�am okiennice.
- Saro, co ty wyprawiasz?
Unosz�c misternie rze�bione krzes�o z mahoniu
zamachn�am si� nim na pilota.
- Usi�uj� si� czego� dowiedzie�.
Urz�dzenie bez trudu zrobi�o unik. Zamachn�am si�
jeszcze raz, ponownie chybiaj�c. Powodowana wi�ksz�
energi� ni� przezorno�ci� �ciga�am go po ca�ym pokoju.
Kolorowe, szklane ozdoby t�uk�y si� na drobny mak. Noga
krzes�a z�ama�a si� od uderzenia w nowy wy�wietlacz o
p�askim monitorze, przypuszczalnie �r�d�o dumy i rado�ci
hotelu. Pilot nie dozna� najmniejszego uszczerbku.
- Saro, je�li to dla ciebie takie wa�ne.
- Wa�ne!
Pilot zawis� w powietrzu. Pocz�tkowo zaskoczona, po
chwili wahania rzuci�am w niego krzes�em. Zachwia�am si�
od uderzenia, podczas gdy wci�� trwaj�cy w bezruchu pilot
wyda� w zetkni�ciu z krzes�em przenikliwy odg�os. Chwil�
potem opad� na pod�og� i potoczy� si� w kierunku
wy�wietlacza.
Ostro�nie przykucn�am, aby go obejrze�. Obudowa
p�k�a, ods�aniaj�c skomplikowan� struktur� miniaturowych
urz�dze� i jaskrawozielone p�ytki elektroniczne.
U�miechn�am si� z tryumfem. Po raz pierwszy uda�o mi si�
zniszczy� komputer.
- Czy teraz ci lepiej?
Ze zdumieniem ujrza�am, jak wy�wietlacz z b�y�ni�ciem
powraca do �ycia. Na kremowym tle monitora pojawi�y si�
niebieskie litery, powtarzaj�c tre�� postawionego przed
chwil� pytania. - Czy teraz ci lepiej?
- Nie. - Nast�pi� odp�yw adrenaliny, poniewczasie
ust�puj�c miejsca zdrowemu rozs�dkowi. Zniszczenie jednego
pilota nie mog�o przecie� unieszkodliwi� ca�ego systemu. -
Prosz� - z jakim trudem to s�owo przechodzi�o mi przez
gard�o. - Powiedz mi, kim ona jest. Pozw�l mi zn�w j�
zobaczy�.
- Dlaczego? - Mimo �e pytanie pad�o z g�o�nik�w,
dodatkowo na monitorze pojawi�y si� ogromne niebieskie
litery. Nie odpowiedzia�am.
Na schodach zaskrzypia�y czyje� kroki. Co� uderzy�o w
drzwi od sypialni. Ponownie rozleg�o si� uderzenie i drzwi
ust�pi�y. Do �rodka wesz�y dwie osoby z hotelowej obs�ugi,
jedna ubrana w str�j pokoj�wki, druga za� w kucharski
fartuch. Naprzeciw mojej twarzy zawis�y dwa b��kitne
owale.
- Dlaczego? - powt�rzy�y.
Poniewa� jestem samotna - szepn�am.
S�u��cy stali bez ruchu. Ekran monitora �ciemnia�,
przybieraj�c barw� g��bokiej czerni. SAMOTNA. Przyzna�am to
po raz pierwszy w �yciu. Ponad wszystko na �wiecie, ponad
wszystko, czego kiedykolwiek pragn�am, najbardziej chcia�am
jeszcze raz ujrze� to dziecko.
Cisza przeci�ga�a si� w niesko�czono��. Tr�ci�am
popsuty pilot. Po��czenie metalu z plastykiem, molekularne
z��cza i sprytne oprogramowanie. Nic wi�cej. Zacisn�am
wok� niego r�k�, wystarczaj�co mocno, by si� skaleczy�.
Opr�cz jednostajnego szumu klimatyzacji w tle nie
dawa�y si� s�ysze� �adne g�osy. Podesz�am do okna. Ludzie
przystan�li na ulicach, zamieraj�c z r�kami r�wno
przylegaj�cymi do bok�w. Sp�ywaj�ca kana�em woda szumia�a
miarowo. Kawa�ek czerwonego papieru trzepota� pod wp�ywem
nieustaj�cego wiatru. Nikt si� nie porusza�.
- Wenecja? - wychyli�am si� przez okno. - Wenecja!
Wiatr zdo�a� nareszcie oderwa� papier i zdmuchn�� go
do kana�u. Nic wi�cej nie uleg�o zmianie. Odwr�ci�am si�,
by spojrze� na dw�ch tkwi�cych przy drzwiach s�u��cych.
Nie wykonali najmniejszego gestu aby mnie powstrzyma�,
kiedy przesz�am obok nich, muskaj�c palcami g�adk�
powierzchni� zm�tnia�ego b��kitu ich g��w.
Dr��c na ca�ym ciele zesz�am w d� po schodach i
wysz�am na spotkanie umar�ego miasta.
Przez cztery godziny snu�am si� ulicami, rani�c bose
stopy o kamienie, z bawe�nian� koszul� nocn� lepi�c� si�
do wilgotnej sk�ry. Gdziekolwiek posz�am, ludzie
sterczeli w miejscach niczym figury bez twarzy, nieme i
oboj�tne.
W po�udnie, stoj�c na skraju miasta, w miejscu spotkania
rozleg�ej kopu�y z ziemi�, zacisn�am r�ce w pi�ci i
wrzasn�am po raz setny
- Wenecja!
Cisza.
Spojrza�am w g�r� na niebieski �uk kopu�y. Wysoko na
niebie dostrzeg�am bia�e kleksy sztucznych cirrus�w;
tkwi�y dok�adnie w tym samym miejscu jak wtedy, gdy
wybiega�am z hotelu.
Obok mnie sta�a kobieta z wi�kszo�ci� twarzy
przys�oni�t� s�omkowym kapeluszem. Dr��c, zebra�am si� na
odwag�, aby jej dotkn��. Wyci�gn�am przed siebie obie
r�ce dotykaj�c pokrytej kwiatowymi wzorami sukienki i
popchn�am j� z ca�ych si�.
- Wenecja!
Sztywne cia�o kobiety zachwia�o si�, po czym ci�ko
run�o na ziemi�. Uk�ad ramion wobec tu�owia pozosta�
nie zmieniony, od chodnika dzieli�a je obecnie zaledwie
szeroko�� palca. S�omkowy kapelusz spad� z g�owy
ods�aniaj�c znajduj�c� si� w miejscu twarzy pustk�.
Ogarni�ta przera�eniem obr�ci�am si� na pi�cie i
ruszy�am biegiem w kierunku placu �wi�tego Marka.
Zziajana, z obola�ymi mi�niami �ydek dopad�am kamienia
kryj�cego wej�cia do szybu windy. Nim zd��y�am spr�bowa�
otworzy� je si��, kamie� odsun�� si� bezszelestnie i
wesz�am do �rodka.
- Do poziomu trzydzie�ci cztery.
- Co si� sta�o? Dlaczego mi nie odpowiedzia�e�?
My�la�am, �e ca�kiem ju� si� zepsu�e�.
Komputer nie rzek� nic. Nie odzywa� si� ani kiedy
dotarli�my do poziomu trzydzie�ci cztery, ani kiedy
wsiada�am do czekaj�cej kapsu�y, ani gdy poleci�am mu
obra� kurs na Nowy Jork. Kiedy kapsu�a nabiera�a pr�dko�ci,
ogarn�o mnie desperackie pragnienie, aby wszystko wr�ci�o
do normalno�ci. Wyobrazi�am sobie ludzi nieustannie
spiesz�cych po Times Square i zapragn�am ich tam zasta�.
Pomy�la�am o przyprawiaj�cej o zawr�t g�owy wysoko�ci
nowego Empire State Building cztery razy wy�szego ni�
najbardziej oryginalne i okaza�e budowle nawet na
Manhattanie. W Nowy Jorku panowa� obecnie rok 2062, od
Wenecji i Londynu dzieli�o go sze�� dekad, szykowa�am si�
zatem na komfortow� przeja�d�k� w wiruj�cej kuli.
Kapsu�a zatrzyma�a si� i wsiad�am do windy. Po drodze
na powierzchni� odnotowa�am nieznaczn� zmian� w
o�wietleniu oraz wydawany przez nie sycz�cy odg�os,
szczeg�y dotychczas mi nie znane. Wreszcie drzwi
otworzy�y si�.
Nie znajdowa�am si� na Times Square. Ani w og�le w
Nowym Jorku.
Ku odleg�emu sufitowi wiod�y l�ni�ce stalowe windy
tworz�c r�wnomierny okr�g. Po drodze na g�r� raz po raz
otwiera�y si� na tarasy oszklonych p�ek wype�nionych
papierowymi ksi��kami, mikrodyskami i p�ytkami
informacyjnymi.
- Gdzie ja jestem?
Pilot podp�yn�� do mnie w powietrzu.
- Oto baza danych, Saro. Informacje mo�esz uzyska� za
pomoc� tego terminala peryferyjnego.
Powoli podesz�am bli�ej i zapozna�am si� z has�em
wy�wietlonym na monitorze:
Kolonizacja Mi�dzygwiezdna
Stosunek energii masowej koniecznej do przewozu na
planety o warunkach zbli�onych do warunk�w ziemskich
uniemo�liwia zastosowanie statk�w z za�og�. Ze wzgl�du na
fakt, i� czas trwania podr�y wynosi przynajmniej sto
dwadzie�cia lat, masa wielopokoleniowych transportowc�w jest
nie do przyj�cia. Pierwszy owocny projekt statku
kolonialnego
uko�czono w 2419 roku, za� jego prototyp zosta�
wykonany w roku 2428. Jednostk� wyposa�ono w
urz�dzenia samosterownicze podobne do tych, kt�re
wykorzystano przy budowie Subpacifiki oraz innych
podwodnych miast.
Pobie�nie przejrza�am tekst, jednak nie odpowiedzia� on
na �adne z nurtuj�cych mnie pyta�.
- Gdzie - wydusi�am przez zaci�ni�te gard�o. - Gdzie
jest dziecko?
Obraz na ekranie zmieni� si�, ukazuj�c br�zowook�,
ciemnow�os� dziewczynk�, kt�r� dostrzeg�am uprzedniego
wieczora. Wstrzymuj�c oddech w oczarowaniu obserwowa�am,
jak bawi si� z misiem identycznym jak ten, kt�rego
mia�am jako dziecko.
Wizerunek uleg� raptownemu zniekszta�ceniu i po
chwili przedstawia� starsz�, mo�e dziesi�cioletni�
dziewczynk�. By�a szczuplejsza ni� poprzednia, mia�a takie
same br�zowe w�osy i szeroko rozstawione oczy.
Zamruga�am z niedowierzaniem i dotkn�am w�asnej
twarzy, muskaj�c identyczny uk�ad nosa. Ogl�da�am obrazy
siebie samej, zarejestrowane w trakcie mojego dorastania,
ale przecie� to nie mia�o najmniejszego sensu. Przecie�
widzia�am to dziecko w Wenecji.
- Co... kim... ona jest?
- To Sara Morris, wersja numer osiem.
Osun�am si� bezw�adnie na pod�og�, przymykaj�c oczy
i chowaj�c g�ow� w ramionach. Ca�y czas mia�am przed sob�
twarz dziecka - moj� twarz. Jednak nie przychodzi�y mi do
g�owy �adne sensowne pytania, kt�re mog�abym zada�, w
dalszym ci�gu nie mog�am uwierzy�, �e to nie sen, i �e nie
obudz� si� zaraz na d�wi�k �piewanego przez komputer "Sto
lat".
- Saro, czy nic ci nie jest?
Wzdrygn�am si�, u�wiadamiaj�c sobie nagle, �e ca�e
cia�o mam bole�nie napi�te.
- Czy ona... czy one rzeczywi�cie... istniej�? -
Poczu�am, jak pierwsze pytanie poci�ga za sob� nieprzerwany
ci�g nast�pnych.
- Ile tak naprawd� ich jest? Dlaczego nie pozwalasz mi
si� z nimi zobaczy�? Jak do tego dosz�o?
B�ysn�wszy okiem pilot wyda� przeci�g�y d�wi�k, jak
gdyby domaga� si�, abym dopu�ci�a go do g�osu.
- Istniej� naprawd�. Obecnie �yje osiemna�cie wersji
Sary. - Zawaha� si�, przez co ogarn�y mnie obawy, i� za
chwil� oznajmi, �e ci�g dalszy jest zastrze�ony. - Ja... nie
pozwala�em ci si� z nimi widywa�, gdy� nie wiedzia�em, jak
zareagujesz. Wszystkie jeste�cie klonami oryginalnej Sary
Morris.
- Klonami - powt�rzy�am. - Ale dlaczego poza nami nie
ma kogokolwiek innego? Czy w og�le jest ktokolwiek inny?
- Stopie� napromieniowania okaza� si� znacznie wy�szy
od przewidywanego. �adne inne pr�bki DNA nie przetrwa�y
podr�y na t� planet�.
Godzin� p�niej m�j umys� kipia� od nowo nabytych
informacji. Sze�� wiek�w temu pozbawiony za�ogi statek
kolonizacyjny dotar� do tego �wiata i zebra� struktury
zawarte w jego zbiorach danych. Komputer pokaza� mi
poszczeg�lne schematy i systemy analiz, lecz ja ponad tym
wszystkim dostrzega�am miasta swojego dzieci�stwa. Przed
oczami mia�am dachy staro�ytnego Babilonu oblane blaskiem
wschodz�cego s�o�ca. Pami�ta�am r�wnie� wiosn� w
Waszyngtonie dwudziestego drugiego wieku, jego zat�oczone
ulice usiane opadaj�cym na podobie�stwo �niegu kwiatem
wi�ni.
S�ucha�am, jak komputer snuje opowie�� o moich
poprzednikach, pierwszych sze�ciu �yj�cych samotnie
klonach, ka�dego nowego tworzono w�wczas, kiedy
umar� poprzedni. Dzia�o si� tak, dop�ki nie sko�czy�am
dziewi�ciu lat: wtedy komputer ukszta�towa� moj� starsz�
siostr�.
- Martwisz si�, Saro?
Powoli pokr�ci�am g�ow�.
- Nie, ale nadal nie mog� poj��, po co to robi�e�. Skoro
wcze�niejsze klony �y�y samotnie, dlaczego teraz jest nas a�
osiemna�cie?
- Jeden... to... za ma�o. - W g�osie pilota pojawi�o si�
napi�cie, ale przypuszcza�am, �e to po prostu moje urojenia.
- Potrzebnych by�o... wi�cej.
- Jak to: potrzebnych?
Pilot podp�yn�� ku mnie i delikatnie otar� si� o moj�
r�k�.
- Bez ciebie w miastach panuje g�ucha cisza.
Spogl�da�am na niego niczego nie rozumiej�c.
- Z chwil� kiedy opuszczasz miasto, wszelkie
mechanizmy zamieraj�. Nie ma ani dnia, ani nocy. - Ponownie
dotkn�� mojej r�ki. - Bez ciebie nie ma nikogo, kto by ze
mn� rozmawia�.
Dzisiejszy dzie� sp�dzi�am w Pary�u. Schodzi�am nogi
spaceruj�c po Luwrze, poparzy�am j�zyk kaw� z ekspresu i
odwiedzi�am swoj� kolejn� siostr�, trzydniow� Sar� Tamar�
Morris. O zmierzchu ponownie skierowa�am si� ku wie�y
Eiffla. Ujrza�am moje dwie siostry id�ce rami� w rami� w
asy�cie ci�gn�cych za nimi pilot�w. Kiwn�y na mnie, abym
przy��czy�a si� do nich, ale potrz�sn�am g�ow�. One mia�y
siebie, a mnie by�o dobrze tak, jak by�o.
Przystan�am pod metalow� wznios�o�ci� wie�y Eiffla i
patrzy�am jak odziany w jedwabn� tog� m�czyzna sk�ada
przede mn� g��boki uk�on. Wyci�gn�� zza po�y r��, kt�rej
b��kitny odcie� dok�adnie odpowiada� barwie jego g�owy i
ofiarowa� mi j� wytwornym ruchem. Przyj�am r�� i
podczas gdy na krystalicznie czystym niebie s�o�ce
zmierza�o ju� ku zachodowi, jeszcze raz rozejrza�am si�
doko�a, po czym z�apa�am wind� do New Delhi.