5146
Szczegóły |
Tytuł |
5146 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5146 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5146 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5146 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piotr Witold Lech
HEXY
P�nocny wiatr zawodzi� ponuro, wzbijaj�c tumany bieli.
Strzeliste turnie zamarzni�tych morskich fal ukry�y si� pod
�nie�nymi pierzynami, wystawiaj�c szare szpikulce.
Blade s�o�ce lizn�o promieniem g�r� i stoj�ce na niej
ruiny. B�ysn�o i zgas�o. Ruiny ponownie zamieni�y si� w
ponure cmentarzysko. Ci�kie chmury przesuwa�y si� ponad
kamiennymi gigantami, rozbijaj�c si� o czarne ska�y.
Gdzie� z prawej strony, z kotliny pomi�dzy dwoma
kolosami, rozleg� si� stukot kopyt, budz�c czujno�� m�odego
stada wyg�odnia�ych kozic. Z lewej tak�e dochodzi� jaki�
odg�os. Wielono�na istota wspina�a si� na wzniesienie od
strony szczytu w kszta�cie byczej g�owy. Kozio�-przewodnik
podj�� decyzj� i szybkim truchtem - przeskakuj�c g�azy -
ruszy� pod g�r�. Kilka kozic w �lad za nim zdoby�o niewielk�
prze��cz i znikn�o za jej kraw�dzi�.
Odg�osy ko�skich kopyt z prawej i lewej sta�y si�
dono�ne. Tworzy�y rytm, w kt�rego takt rozbrzmiewa�a
jednostajna pie��. G�ry w odpowiedzi westchn�y, z hukiem i
zrzuci�y brzemi� �niegu. Cisn�y lawin� o tafl� Lodowego
Morza.
Monotonna pie�� kilkunastu m�skich g�os�w przybra�a na
sile docieraj�c a� do ruin �wi�tyni.
- Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON...
Cz�owiek kl�cz�cy na zwalonym g�azie po�r�d resztek
obronnych mur�w i zdruzgotanych �ukowatych okien nawet nie
drgn��. Wiatr zsun�� mu kaptur, �nieg opr�szy� w�osy, a mr�z
uczyni� sinymi jego splecione d�onie.
- Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - pie�� zdawa�a
si� obejmowa� kl�cz�cego, targa�y nim dreszcze.
Wy�onili si� najpierw ci z kotliny. Kilkunastu je�d�c�w w
szarych habitach furkocz�cych w podmuchach wichru. Kaptury z
wyci�ciami na oczy nie chroni�y od mrozu. Zbli�ali
si� st�pa w kierunku samotnej ska�y z ruinami, wci��
mrucz�c: - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON!
Ci z w�wozu wy�onili si� w chwil� p�niej. Takie same
konie, te same habity, ten sam rytm i pie��.
Twarz kl�cz�cego w ruinach powoli znika�a pod mask�
�niegu. Na zamkni�tych powiekach pojawi�y si� sople, d�onie
z sinych stawa�y si� bia�e. Jednak nie porusza� si�. Tylko
dreszcze szarpa�y jego cia�em.
W chwili, gdy obie grupy znalaz�y si� kilkana�cie krok�w
od samotnej ska�y, zatrzyma�y si� powodowane jednym
rozkazem. Je�dziec z czarnobia�ym krzy�em hagarskim,
zwie�czonym czterema runami �wi�tej Mocy ARON, wysun�� si� i
stan�� pomi�dzy grupami je�d�c�w, naprzeciwko kl�cz�cego
cz�owieka. Wzni�s� r�ce, a jego habit zafurkota� w�ciekle.
- Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - nie
przestawali nuci� je�d�cy.
- Bogowie!!! - krzykn�� je�dziec z krzy�em przekrzykuj�c
wiatr. - Oto jeden z Braci przybywa, aby stan�� do ostatniej
pr�by! Waszej pr�by! Ja, Bezimienny, za�wiadczam, �e
przeszed� wszystkie stopnie i godzien jest!
- Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! Godzien jest!
Godzien jest! Seramikos Ishty Ishty, Seramikos
ARON!!! - ch�r sta� si� z�owrogi, ponury, pot�niejszy od
wichru.
- Teraz kolej na Was, Bogowie! - zawo�a� mistrz
ceremonii. Odczekawszy chwil�, zaczerpn�� tchu, by krzykn��:
- Abhum Rokhes Ot Naron!!!
Ch�r ucich� w p� tonu. Zamilk� wicher. Bolesna cisza
spowi�a kl�cz�cego cz�owieka. Odmro�one d�onie zacisn�y si�
jeszcze mocniej.
Cisza.
Nagle b�ysk przeci�� niebo. Paj�czyna roz�arzonych
b�yskawic zawis�a ponad ruinami. Rozleg� si� syk topionych
mas �niegu i zgrzyt p�kaj�cego lodu. Chichoty, szepty, j�ki
zawirowa�y w powietrzu. Granit wykwit� purpur�. Buchn�y
k��by opar�w. Nagle poprzez dziur� w chmurach wy�oni�y si�
drapie�ne d�onie utkane z b�yskawic. Szarpn�y.
Chichoty, szepty, j�k. Ucich�o.
Cz�owiek z krzy�em hagarskim pierwszy podni�s� twarz.
Chmury znowu by�y sinobia�e. Lekki p�nocny wiatr tarmosi�
�nie�ne czupryny prze��czy. Tylko pomi�dzy ruinami starej
�wi�tyni nie by�o przemarzni�tego cz�owieka.
- Bracie Arcymagu - zawo�a� zaniepokojony jeden z
je�d�c�w.
- Wszystko w porz�dku - odpar� zm�czonym g�osem. - M�dlmy
si� za niego.
R�nobarwne wianki tworzy�y kobierzec na rw�cej rzece.
Ludzie na brzegu klaskali rado�nie. Gromk� muzyk� by�o
s�ycha� a� na drugiej stronie, tam, gdzie znajdowa� si� Port
Haven. Sanon przytuli�a si� do Kesha.
- Gorzko, gorzko! - krzykn�li weselnicy.
- S�yszysz? - zapyta� Kesh.
- Mhm... - odpar�a, patrz�c odwa�nie w jego b��kitne
oczy. - Wi�c?
- Co wi�c?
U�miechn�a si�.
- Wi�c na co czekasz?
Porwa� j� w ramiona, zakr�ci� obsypuj�c czo�o, oczy i
usta g�o�nymi poca�unkami. M�ode dzierlatki pisn�y z
zachwytu. Starzy havenianie chrz�kali g�adz�c w�sy, a ich
�ony zbite w gderliwe gromadki chichota�y.
- Na wesele! Na przyj�cie! - krzykn�� Ream, dru�ba Kesha.
Hukn�a kapela. Uradowany t�umek zawr�ci� w stron�
miasta. Haven w nocy wygl�da�o jeszcze pi�kniej ni� za dnia.
Prefekt realizowa� plany kr�lewskich architekt�w i malarzy.
Im to Haven zawdzi�cza�o blask tysi�cy pochodni
rozmieszczonych co kilkana�cie krok�w, wzd�u� ka�dej
uliczki. Dogl�dali ich specjalni str�e ognia. Wo� drzewa
sanda�owego, sprowadzanego z odleg�ego Hybronu, unosi�a si�
wsz�dzie. Marmurowe pos�gi mistrz�w ozdabia�y place z
fontannami i bramy wzniesione ponad ulicami.
"Wspania�e to nasze miasto" - z dum� my�la� Kesh. Cieszy�
si�, �e jest obywatelem Haven. W ko�cu ukaza� si� ich dom.
Kamienny, solidny, mo�e nie tak pi�kny jak domy innych
rzemie�lnik�w na ulicy Cech�w, ale wystarczaj�cy, by m�c
zacz�� uk�ada� sobie ma��e�stwo.
Bank Yanthumski nie robi� trudno�ci z kredytem dla
chc�cego si� �eni� bednarza. Kesh otrzyma� dobre
rekomendacje z Cechu, w dodatku mia� zam�wienia na
najbli�sze p� roku. Pami�ta�, jak �yczliwie zosta� przyj�ty
przez urz�dnika Banku. Inny, pisz�cy w komnacie obok,
u�miecha� si� do Sanon. By�o mi�o dowiedzie� si� o
przyznaniu kredytu.
- Nasz dom - szepn�� Sanon do ucha, gdy w�r�d wrzasku
weselnik�w przenosi� j� przez pr�g.
- Nasz dom - powt�rzy�a szcz�liwa.
Kesh rzuci� m�otek na stert� desek.
- Jak to rezygnujecie?!
- Mamy lepszego dostawc� - cz�owiek w sobolim futrze
zlekcewa�y� gro�n� min� rzemie�lnika. - Za trzeci� cz��
tego, co mieli�my zap�aci� tobie, zrobi dwa razy tyle.
- To niemo�liwe! - parskn�� Kesh. - Nie ma bednarza,
kt�ry spu�ci�by tak nisko!
- W Haven mo�e nie - kupiec u�miechn�� si� z�o�liwie. -
Ale na Haven nie ko�czy si� �wiat.
- Ty draniu! - Kesh doskoczy�, chwyci� za sobole futro. -
Ja ci...
- Radz� opanowa� nerwy - wykrztusi� kupiec. - Bo
wezw� stra�nik�w!
- A wzywaj, wzywaj! Sam wezw�, bo wbrew �wi�tym zasadom
handlu zrywasz umow� po wykonaniu zlecenia! Zobaczymy, co
powiedz� na to w Cechu G��wnym?!
- Jestem Hegorczykiem. Nie b�d� odpowiada� przed
have�skim cechem!
Gniew przy�mi� rozs�dek Kesha. Dopiero gdy zobaczy� kupca
gramol�cego si� spod desek z rozkwaszonym nosem, zrozumia�.
W dwie godziny p�niej kupiec wr�ci�. Przyprowadzi�
naczelnika posterunku z ulicy Cech�w i trzech gwardzist�w.
Naczelnik spisa� na pergaminie zeznania i stwierdzi�:
- Grzywna wyniesie jakie� sto rubinowych hatyt�w.
- Co? - j�kn�� Kesh. - Przecie� takiej grzywny nie
zas�dza si� nawet za kradzie�!
- Niestety, bednarzu. Napad�e� na cudzoziemca, a za to
p�aci si� w Haven podw�jnie.
Kesh siedzia� w domu przyjaciela i dru�by Reama.
Wpatrywa� si� pustym wzrokiem w pucharek z winem, kt�ry
postawi�a przed nim gospodyni.
- Nie wiem, dlaczego - powt�rzy� Ream. - Ale prawd� jest,
�e kupcy przybywaj�cy dawniej do Haven po beczki nie
zagl�daj� tu w og�le.
- Hegorczyk m�wi�, �e bednarze w innych kr�lestwach robi�
taniej - Kesh wzruszy� ramionami. - Jak to mo�liwe? Ceny
zale�� od koszt�w materia��w, a w�a�nie u nas, w Haven,
drewno jest najta�sze.
- Ta�sze jest w cesarstwie - wtr�ci� Ream.
- Dobrze, ale tam z kolei stal jest droga. Poza tym
policz, ile kosztuje podr� do cesarstwa. Nie! Po beczki nie
op�aca si� je�dzi� na wsch�d.
- By� kiedy� na budowie jaki� Hegorczyk - przypomnia�
Ream. - M�wi�, �e wszyscy wal� teraz do Hegoru po beczki,
ale nie chcia�em mu wierzy�.
- Bo to bzdura!
Nasta�a chwila niezr�cznej ciszy. Kesh czeka� na
odpowied� Reama. Ju� wcze�niej wy�uszczy� spraw�. Potrzebuje
du�ej po�yczki, �eby m�c sp�aci� Bank. Ream by� jedyn�
osob�, do kt�rej m�g� si� zwr�ci�. Rodzice Kesha dawno
zmarli, Sanon pozosta�a tylko matka. Te�ciowa nie cierpia�a
zi�cia. Marzy�a o lepszej partii dla c�rki, a on pokrzy�owa�
jej plany. Na pro�b� Sanon parskn�a:
- Jak sobie po�cieli�a�, tak si� wy�pij! Mog�a� mie� za
m�a oficera albo ekonoma. Ale ty upar�a� si� na bednarzyn�!
R�b, co chcesz! Radz� ci si� rozwie��.
Kesh zakaza� Sanon chodzi� z pro�bami do matki. Co do
znajomych, owszem, by�o ich sporo na weselu, ale im bardziej
Kesh popada� w n�dz�, jako� rozp�ywali si�, jakby zapadali
pod ziemi�. Na jego widok zawsze mieli co� do za�atwienia w
sklepach i kramach.
- Cholerna grzywna - Kesh spr�bowa� rozproszy� niezr�czn�
cisz�. - Ale sto rubinowych hatyt�w to by�o w�a�nie to, co
mia�em od�o�one. Nie wszystko wprawdzie, ale reszta idzie
na �ycie, odk�d nie mog� sprzeda� ani jednej beczki.
- Du�o ci zas�dzili - mrukn�� Ream i zaduma� si�. -
Wybacz. Nie jestem w stanie po�yczy� ci takiej kwoty -
wyrzuci� po d�u�szej chwili i westchn��. - Mog� da� troch�
pieni�dzy na �ycie, mo�e troch� jad�a ze spi�arni, ale nie
mam got�wki.
- Wybacz, �e prosi�em - Kesh wiedzia�, �e powinien wsta�
i opu�ci� dom Reama, ale ci�ar bezradno�ci przygniata� go
jak g�az. Ostateczny termin sp�acenia domu up�ywa� za
miesi�c. Sanon urodzi�a p� roku temu. Mia� syna, lecz
zamiast rado�ci czu� strach. Dlaczego akurat teraz nikt nie
potrzebowa� beczek? Dlaczego spotka�o to akurat jego,
uk�adaj�cego sobie �ycie? Od dziecka uczy� si� fachu
bednarskiego. Nie umia� robi� nic innego. Zreszt� bednarstwo
dobrze si� mia�o jeszcze rok temu, gdy zdecydowa� si� na
ma��e�stwo. By�oby dobrze, tylko akurat ten...
Drzwi otworzy�y si� z hukiem i stan�� w nich czeladnik
Reama.
- Keshu! - krzykn��. - Tw�j dom p�onie!
- Sanon! Ma�y Lio! - poderwa� si� z zydla.
- Nic im nie jest. Zdo�ali uciec.
Wesz�a Sanon tul�c p�acz�cego Lio. Mia�a potargane w�osy,
twarz osmolon� dymem, sama te� p�aka�a. �ona Reama podbieg�a
i wzi�a od niej dziecko. Kesh obj�� Sanon.
- Wszystko sp�on�o... Nic nie zd��y�am ocali�... nic...
Ream zapyta� ostro�nie:
- Mo�e to dobrze, �e sp�on�li�cie?
- O czym ty gadasz? - warkn�� Kesh.
- O ubezpieczeniu. Chyba byli�cie ubezpieczeni w Skarbcu
Miasta?
Sanon za�ka�a mocniej przytulaj�c si� do m�a.
- Nie by�o pieni�dzy na sk�adki - odpar� Kesh.
Bank Yanthumski znajdowa� si� tu� przy ogromnym rynku.
By�a jesie� - ludzie t�oczyli si� w poszukiwaniu najlepszych
towar�w z r�nych stron �wiata. Zapach pieczonych mi�s i
kasztan�w miesza� si� z aromatami najprzedniejszych win i
piwa sprzedawanego prosto z beczek. Wrzask przekupek i
handlarzyy broni, przekle�stwa targuj�cych si�, piski
dziewcz�t i p�acz dzieci pr�buj�cych zmusi� rodzic�w, by
kupili kt�r�� z kolorowych zabawek - towarzyszy� harmider
charakterystyczny dla Haven. Stolicy Kr�lestwa Haven,
rozci�gaj�cego swoje ziemie od Yanthum na po�udnie po Lodowe
Morze na p�nocy.
Kesh szed� przez t�um ze spuszczon� g�ow�. Wola� nie
patrze� na towary z Lyn, Hybronu, Landoru. Na ubrania dla
dzieci, �akocie, zabawki, na kolorowe materia�y z Cesarstwa
Wschodu, na pi�kne, z�ote i srebrne ozdoby mirro�skich
z�otnik�w. O mi�sie tak�e m�g� tylko pomarzy�. Dobrze, �e
ceny warzyw spad�y, ale ba� si� my�le�, co b�dzie zim�.
Spotkali si� przed wej�ciem do Banku. Sanon w�o�y�a sw�j
najlepszy str�j. Troch� wyp�owia�y, ale i tak podkre�laj�cy
urod�. D�ugie, pszeniczne w�osy rozpu�ci�a na plecy, tak jak
prosi�. Jej wdzi�k by� ostatni� szans� na... W�a�nie, na co?
Gwardzi�ci wpu�cili ich, dok�adnie uprzednio rewiduj�c.
Ten obszukuj�cy Sanon pozwoli� sobie na wi�cej ni� by�o
potrzebne, ale nie odezwa�a si� ani s�owem. Biedak musi
wiedzie�, czym jest pokora.
Urz�dnik podni�s� si� na ich widok zza solidnego sto�u.
Nie m�g� oderwa� wzroku od Sanon.
- Witam, witam!
Kesh pami�ta� go. Ten sam, kt�ry pisa� w komnacie obok,
gdy przed dwu laty przyszli prosi� o kredyt. Sanon
u�miechn�a si� �yczliwie.
- Jest pan bardzo mi�y - powiedzia�a. - Cho� nie
przychodzimy z dobrymi nowinami.
- Wiem, droga pani, wiem - uprzejmie wskaza� jej krzes�o.
- Wiesz, panie? - zdziwi� si� Kesh.
Urz�dnik oderwa� wzrok od Sanon. Na Kesha spojrza�
inaczej, ze �le skrywan� niech�ci�.
- Mamy swoich ludzi. Bank to powa�ny interes.
- Oczywi�cie, panie - po�piesznie wtr�ci�a Sanon. -
Wszyscy wiedz�, jak m�drze Bank prowadzi swoje sprawy.
Urz�dnik uca�owa� jej d�o�.
- Oto najwspanialsza pochwa�a dla skromnego ekonoma i to
z tak pi�knych ust. - Zbagatelizowa� chmurne spojrzenie
Kesha. - Wi�c nie mo�ecie sp�aci� domu? Hm... wzi�liby�my go
z powrotem, mo�e nawet zapominaj�c o procentach, ale,
niestety, jest on w tej chwili ruin�. Czy tak?
- Tak, panie. Sp�on�li�my - Sanon spojrza�a ciemnymi
oczami w twarz urz�dnika. - Ale je�liby Bank zechcia� da�
nam jeszcze rok...
- Dla pani, kr�lowo, zrobi�bym wszystko. Rzecz w tym, �e
i ja mam swoich zwierzchnik�w w Yanthum. A oni, niestety,
nie rozumiej� ci�kiej sytuacji m�odych... Szczeg�lnie
pi�knych kobiet, kt�re pochopnie wybra�y m�a.
Kesh zacisn�� pi�ci. Jednak w nast�pnej chwili stan�� mu
przed oczyma ma�y Lio na �niegu, bez zimowego ubrania.
Pokory, przelecia�o mu przez g�ow�. Pokory!
- Ale nie martw si�, pani - ci�gn�� urz�dnik - znalaz�em
wyj�cie z niezr�cznej sytuacji. Bank dysponuje dziesi�cioma
galerami. Potrzebujemy wio�larzy. M�� jest m�ody, silny.
Je�eli si� zaci�gnie... hm... powiedzmy na dwa lata...
- Dwa lata?! - szepn�a Sanon.
- Dom kosztuje, kr�lowo - smutno pokiwa� g�ow� urz�dnik.
- Ale po powrocie m�a mieliby�cie go na w�asno��.
�ajdak! - pomy�la� Kesh.
- Z czego b�d� �y� w tym czasie? - spyta�a Sanon. - Ja i
nasz syn?
- Och, to �aden problem - urz�dnik by� teraz jowialny. -
Bank udziela wsparcia rodzinom pracownik�w. A przecie� m��
by�by naszym pracownikiem. Prawda?
Nasta�a cisza. Sanon czeka�a na jego decyzj�. Kesh nie
chcia� jecha�, wyczuwa� k�opoty. Ale czy mia� wyb�r?
- Zgoda - powiedzia� w ko�cu. - Macie wio�larza.
- Wspaniale, wspaniale - podskoczy� urz�dnik i podsun��
pergamin. - Prosz� podpisa� umow�.
Gdy wychodzili, zawo�a�:
- Pami�taj, pani! Jestem Uzus, mo�esz zawsze pyta� o mnie,
gdy b�dziesz mie� problem.
- Jaki mi�y cz�owiek - westchn�a Sanon ju� na ulicy. -
Ludzki.
Uzus, wysoki urz�dnik Banku Yanthumskiego, siedziby w
Haven, nie m�g� zapomnie� tej kobiety. Dwa lata wcze�niej
przysz�a tu, niestety, z narzeczonym. Obs�ugiwa� ich Gare,
gdy� Uzus mia� papirusow� robot� do sko�czenia. Jednak przez
otwarte drzwi widzia� tych dwoje. A zw�aszcza j�. Pi�kn�,
d�ugonog� dziewczyn� o w�osach jasnych, oczach ciemnych.
Poczu� fal� dzikiego po��dania. Co�, co si� nie zdarzy�o,
mimo �e mia� kobiet wi�cej ni� w�os�w na �ysiej�cej
czaszce. Postanowi� - musi j� zdoby�.
Znalaz� sposoby, by dowiedzie� si� o ich sytuacji. Mia�
te� w�adz� r�wn� ksi���cej. By� g��wnym ekonomem siedziby
banku w Haven. Zorientowawszy si� na czym polega pewno��
Kesha co do przysz�o�ci ma��e�stwa, bez trudu odnalaz�
kupca, kt�ry z�o�y� zam�wienie na beczki. Z w�asnej kiesy
zap�aci� mu za powr�t do Hegoru, daj�c adres pewnego
bednarza - d�u�nika banku - kt�ry wykona zlecenie za darmo.
Sytuacja powtarza�a si�, ilekro� kto� przybywa� do Haven po
beczki.
Gdy Kesh zaatakowa� kupca, Uzus nak�oni� naczelnika
posterunku, aby wymierzy� grzywn� przekraczaj�c� granic�
rozs�dku. W zamian naczelnik otrzyma� bezprocentowy kredyt
na budow� letniej rezydencji nad Morzem Mirro�skim.
Czas mija�, Kesh nie radzi� sobie ze sp�at�. Jednak
chodzi�o o ca�kowite wyeliminowanie go, odes�anie do stu
diab��w - najlepiej pod ziemi�. Dopiero wtedy droga do
pi�knej Sanon stanie otworem. Nie p�acili ubezpieczenia.
Tego Uzus dowiedzia� si� od urz�dnik�w. Nie p�ac�
ubezpieczenia, wi�c mo�e zdo�aj� usk�ada� ��dan� kwot�? Mo�e
kto� po�yczy im pieni�dzy pod zastaw domu i sp�ac� bank?
Uzus znalaz� wyj�cie. Po�ar. Od paru lat trzyma� w
kieszeni kilkunastu gotowych na wszystko zabijak�w i
moczymord�w, kt�rym wyp�aca� regularne pensje za wykonane od
czasu do czasu zlecenia. Dom p�on�� znakomicie.
Zamy�lony patrzy� teraz na zamkni�te przez Sanon drzwi.
Znowu czu� po��danie, lecz nie chcia� zaspokaja� go jedn� z
kobiet, kt�re oddawa�y mu si� w zamian za kredyty lub
niskoprocentowe po�yczki. Wdowy, rozw�dki, niewierne �ony
lub narzeczone nie podnieca�y go tak jak pi�kna, jasnow�osa
bednarzowa patrz�ca na m�a z prawdziw� mi�o�ci�.
Doprowadza�o go do sza�u, gdy wyobra�a� sobie, jak ten
g�upiec bierze codziennie jej cia�o. Uzus oddycha�
chrapliwie przez z�by w niemej i pal�cej w�ciek�o�ci.
A przecie� zyska� co�. Zaufanie i nadziej�, jak� zacz�a
w nim pok�ada�. Teraz wystarczy�o udawa� dobrego
przyjaciela. Do momentu, dop�ki nie przyjdzie wiadomo�� z
galery... W�a�nie! Jeszcze t� spraw� trzeba za�atwi�.
Klasn�� w d�onie. Pojawi� si� s�u��cy.
- Przyprowad�cie mi zaraz naszego kapitana - powiedzia�
ju� uspokojony.
Kapitan galery przygl�da� si� cz�owiekowi w czwartej
�awie. Wio�larz by� m�ody i silny, lecz twarz mia� chmurn�.
Nie zawiera� �adnych znajomo�ci. Kapitan czu� co� w rodzaju
wyrzut�w sumienia. Zdziwi�o go to, poniewa� nieraz
za�atwia� z polecenia banku sprawy, o kt�rych wiedzieli
tylko najwy�si przedstawiciele kapitu�y. Tym razem by�a to
oczywista prywata jednego ze szczur�w finansowych.
Oczywi�cie, zrobi, co do niego nale�y. Szczur zbyt dobrze
zap�aci�. Ale szkoda ch�opaka.
Kesh wios�owa� z zamkni�tymi oczami w rytm wybijany przez
b�bniarza. Chcia� si� zapomnie� w kator�niczym wysi�ku,
odp�dzi� od siebie obawy. Wyp�yn�li w ostatnim czasie
dogodnym do �eglugi. Teraz deszcz ze �niegiem siek� im
twarze, a zimny wiatr zamienia� rozgrzane oddechy w par�.
Nigdy nie podoba� mu si� Uzus. Jeszcze przed wyp�yni�ciem
odwiedzi� ich dwa razy, niby z pomoc�, ale w rzeczywisto�ci
gapi� si� na Sanon z po��daniem. Kesh by� pewny Sanon.
Wiedzia�, �e nie zdradzi�aby go - s� takie kobiety. Gdyby
umar�, mo�e poszuka�aby innego, zreszt� m�wili kiedy� o tym.
Ma�y Lio potrzebowa� m�skiej r�ki, poza tym samotnej
kobiecie jest trudniej... W�a�nie. Czy Uzus nie obmy�li�
czego�, co mog�oby mu stan�� na drodze do domu? Na pocz�tku
obserwowa� kapitana, chc�c wyczyta� co� w jego twarzy. Ale
twarz starego wilka morskiego by�a nieprzenikniona.
P�yn�li pod pr�d rzeki ca�y dzie�. O zmierzchu dotarli do
Zatoki Norvolskiej ��cz�cej dwa morza, Lodowe z Mirro�skim.
Poprzez zas�on� deszczu ze �niegiem Kesh ujrza� �wiat�a
wielu pochodni. Tak Port Zachodni wskazywa� kierunek
�eglarzom. Nazajutrz mieli wyp�yn�� na wody Morza
Mirro�skiego i skierowa� si� na po�udnie, aby po op�yni�ciu
niebezpiecznego Hegoru dotrze� do zachodnich miast-pa�stw
Pustyni Hybro�skiej. Potem op�ywaj�c po�udniowe Rubie�e
mieli znale�� si� w Zatoce Centralnej, aby dobi� do brzeg�w
pot�nego Kr�lestwa Yanthum. Rejs obliczano na p� roku.
�wiat�a Portu Zachodniego zbli�y�y si�, aby po chwili
stworzy� na ciemnych wodach rzeki �un� ��ci i purpury.
- Wios�a w g�r�! - pad�a komenda z mostku.
Czterdzie�ci pi�r unios�o si� jak w��cznie. Rozp�dzona
galera cicho sun�a w stron� d�ugiego drewnianego pomostu.
Sternik po mistrzowsku wykona� manewr i okr�t z delikatnym
stukni�ciem zatrzyma� si� w wyznaczonym miejscu.
- S�uchajcie! Mo�ecie i�� si� upi�! - zawo�a� kapitan
przekrzykuj�c wicher.
- Hurra!!! - wrzasn�li wio�larze i kilkunastu gwardzist�w
stanowi�cych ochron� galery.
- Cisza! Je�eli kto� nie stawi si� o �wicie, odp�ywamy
bez niego!
- Tak jest!!!
Kesh powsta� z �awy. Min�� zaledwie jeden dzie�, a on ju�
rozumia�, jak ci�ko b�dzie przetrwa� te dwa lata. Czu� b�l
ka�dego mi�nia. Na d�oniach, przyzwyczajonych przecie� do
ci�kiej pracy, mia� wielkie b�ble. Jako ostatni zwl�k� si�
z pok�adu. Nie zauwa�y�, �e kapitan przygl�da mu si� z
zadum�.
"Dlaczego �al mi tego ch�opca?" - my�la� kapitan. "Ha!
Trudno, takie zaj�cie sobie wybra�em". Pomy�la� te�, �e nie
mo�e kaza� wrzuci� go po prostu w lodowate wody morza. Zbyt
wielu mia� w tym roku wolnych wio�larzy-najemnik�w.
Niewolnik�w by�o tylko kilkunastu. Odetchn��. "Przynajmniej
jego �mier� nie splami moich r�k".
Wiedzia�, co zrobi. Ubije interes z zakonnikami z Hegor.
Braterstwo Mocy bardzo ch�tnie nabywa�o je�c�w. Co prawda,
nikt nie wiedzia� po co, ale lepiej by�o si� nad tym nie
zastanawia�. Kapitan zna� sposoby ubijania interesu z
zakonnikami. Mia� w Hegorze swojego cz�owieka, lecz to
tajemnica. Odruchowo spojrza� na p�nocny wsch�d. Tam, gdzie
wznosi�y si� pot�ne szczyty Totar. Nie m�g� ich teraz
zobaczy� we mgle i ciemno�ciach, ale my�la� o nich, o tych,
kt�rzy byli przez inne zakony nazywani odszczepie�cami. Tam,
w Totar, panowa� ARON. M�wiono, �e w�a�nie g�rscy mnisi s�
najpot�niejsi ze wszystkich. Kapitan nie m�g� w to
uwierzy�. Widzia� ARON kilka razy, gdy przep�ywa� p�nocnymi
Rubie�ami. Wok� ska�y, granit, pustkowie. Owszem, strasznie
jako�, ale i ubogo. Jak�e si� to mia�o do l�ni�cych z�otem
�cian zamku S�w, zakonnik�w Yroe z Yanthum albo do
aksamitnej purpury tunik i srebra kolczug odszczepie�c�w,
Braterstwa Mocy Hegor?
- Te� musz� si� upi� - powiedzia� kapitan sam do siebie i
wszed� na trzeszcz�cy trap.
Tymczasem Kesh sta� przed wielk� bram� wjazdow� do Portu.
Nie wiedzia�, co ze sob� pocz��. Nie mia� pieni�dzy,
odpracowywa� przecie� d�ug. Strawa i comiesi�czny przydzia�
ubrania mia�y mu wystarczy� przez te dwa lata. Zmrok ju�
ca�kowicie zaw�adn�� �wiatem. Deszcz ze �niegiem wzm�g� si�.
Wielkie, pe�nomorskie �aglowce i galery ko�ysa�y si� przy
d�ugim pomo�cie ze skrzypieniem desek i lin. Ostatni
sp�nieni tragarze wnosili skrzynie na statki maj�ce
wyruszy� nazajutrz. Czynili to w po�piechu, marz�c o �yku
grzanego piwa w zadymionych wn�trzach portowych karczm.
Powinien zosta� na galerze i pod os�on� daszku
kapita�skiego mostku zdrzemn�� si� do rana. Czu� jednak
wstr�t do wszystkiego, co wi�za�o si� z kapitanem. Wyczuwa�
w nim niebezpiecze�stwo, podobnie jak fa�sz w przymilnym
ekonomie Uzusie. Zmokni�ty szczur przebieg� spod bramy do
portowego spichlerza. Ostatni tragarze i marynarze truchtem
opuszczali pomost. Kesh zosta� sam, opatulony w wyp�owia�e
futro pami�taj�ce lepsze czasy. T�sknota za Sanon i ma�ym
Lio sta�a si� bolesna.
Postanowi� schroni� si� pod bram� Portu. Zbli�a� si� do
jej wysokich brunatnych �cian przemokni�ty, siny z zimna.
Zamajaczy� wielki, �ukowaty otw�r do miasta Port Zachodni.
Poprzez deszcz i �nieg Kesh ujrza� niewyra�n� posta�. Po
kilku krokach u�wiadomi� sobie, �e jest to cz�owiek
trzymaj�cy konia za uzd�. "Czego on szuka o tej porze?
Pewnie sp�ni� si� na statek" - pomy�la� wbiegaj�c pod
sklepienie bramy. Tu zacz�� otrzepywa� ubranie z drobinek
lodu i �niegu.
Nieznajomy tkwi� nieruchomo. Kesh u�wiadomi� sobie, �e
jest obserwowany. Przyjrza� si� wi�c uwa�nie. M�czyzna
wygl�da� na my�liwego. Wskazywa�o na to solidne futro
nied�wiedzie, focze r�kawice i buty oraz �uk i strza�y
starannie owini�te sk�rami i przytroczone do siod�a. Pi�kny
ko�, kary ogier, przywyk�y chyba do w�dr�wek, drobi�
niespokojnie.
Nieznajomy wpatrywa� si� w Kesha. Wok� nich wicher
rozszala� si� na dobre. Brama nie stanowi�a ju� schronienia,
bo deszcz przecina� j� na wskro�, ponownie siek�c ich
twarze. Ko� szarpn�� mocniej.
- Spok�j, Czarny, spok�j - �agodnie odezwa� si�
nieznajomy.
Chocia� by�a ju� p�na godzina poranka, �wiat nadal
wygl�da� szaro, a deszcz ze �niegiem pada� z t� sam� si��
co w nocy. Kapitan galery Banku Yanthumskiego musia�
wyp�yn�� jak najszybciej. Powinien znale�� si� na wodach
Morza Mirro�skiego w ci�gu kilku dni, bo zapowiada�o si�, �e
zima w tym roku przyjdzie wcze�niej. By�a to jedna z
przyczyn potoku przekle�stw, jakimi obrzuca� teraz za�og� -
przygotowan� do wyp�yni�cia, lecz zmuszon� czeka� na tego
jedynego marudera. Skrywanym powodem gniewu kapitana by�
fakt, �e brakowa�o wio�larza. W�a�nie tego, kt�rego mia�
pozby� si� w trakcie rejsu. "Czy�by co� wyczu�?" -
zastanawia� si� teraz. - "Mo�e nast�pi� jaki� przeciek? Ale
jak? Przecie� ten szczur Uzus rozmawia� ze mn� osobi�cie".
Ostatni okr�t wyruszaj�cy w morze odbija� od pomostu. Co
robi�? Nie m�g� d�u�ej czeka�. Nie mia� czasu wysy�a�
gwardzist�w na poszukiwania po karczmach Portu. Gdyby nie ta
cholerna pogoda. W ko�cu zdecydowa�. Zeszed� na pomost i
skierowa� si� w stron� stacji powoz�w pocztowych. Wiadomo��
przekaza� ustnie jednemu z wo�nic�w, wyruszaj�cych do Haven.
"Niech szczur si� martwi" - my�la� wracaj�c na galer�. - "W
ko�cu to jego interes".
Gdy galera wyp�yn�a na wody Zatoki, kapitan przy�apa�
si� na uczuciu ulgi i pewnego rodzaju rado�ci. Mo�e
ch�opakowi uda si� wywin�� ze szpon�w finansowego s�pa?
Westchn�� na g�os:
- Niech Bogowie maj� go w opiece!
Nie wiedzia�, �e wi�kszo�� �ycze�, kt�re sk�adamy w
dobrej wierze, brzmi jak ironia.
Uzus nie potrzebowa� wiadomo�ci od kapitana. Ledwie okr�t
znikn�� za zakr�tem rzeki, pobieg� do siebie, wydaj�c po
drodze rozkazy. W ich efekcie stan�o pod jego domem kilka
powoz�w ob�adowanych odzie��, jedzeniem - szczeg�lnie
wy�mienitymi mi�sami - zabawkami i paroma szkatu�ami pe�nymi
klejnot�w. Z tymi ostatnimi rozstawa� si� bez �alu, bo by�y
to zastawy od ludzi nie potrafi�cych sobie poradzi� ze
sp�at� kredyt�w i po�yczek. Uzus po trzydziestu latach pracy
ekonoma by� mistrzem fa�szowania rachunk�w.
Ubra� si� w pi�kny, od�wi�tny str�j z jedwabi�w i
aksamit�w. Za pas, ozdobiony z�otymi guzami, wsadzi�
sztylecik z r�koje�ci� wy�o�on� szafirami, diamentami,
opalami, na �ysiej�c� g�ow� nacisn�� czap� ze srebrnych
lis�w. Potem wyruszy� w kr�tk� drog� przez miasto.
Akompaniowa�a mu kapela, sk�adaj�ca si� z kr�lewskich
muzykant�w. Gdy o�wietlona kilkudziesi�cioma pochodniami
kawalkada powoz�w stan�a przed poczernia�� od dymu
kamienic� na ulicy Cech�w, zeskoczy� z koz�a z chy�o�ci�
m�odzieniaszka. Uciszy� kapel�, podszed� do drzwi i uderzy�
wielk� ko�at�, poprawiaj�c pyszny kaftan. Odpowiedzia�a mu
cisza.
"Pewnie czuje si� onie�mielona" - pomy�la�, ponawiaj�c
stukanie. Znowu cisza. Nast�pne razy by�y gwa�towniejsze.
- Pani Sanon! - zawo�a� patrz�c w ciemne okna.
G�ucha cisza.
- Co jest, do kro�set? - mrukn�� do siebie i uderzy�
mocniej.
Otworzy�o si� okno w kamienicy naprzeciwko. Wyjrza� ze�
siwy m�czyzna.
- Po co te ha�asy?! Tam nikogo nie ma!
- Jak to nie ma?! - Uzus czu� fal� straszliwej
w�ciek�o�ci.
- Ano, nie ma. Wyjecha�a dzi�, par� godzin temu, w
towarzystwie jakiego� my�liwego.
- My�liwego?
- Przecie� wyra�nie gadam!
- Odpowiadaj, jak pytam, sukinsynu!!! - wrzasn�� Uzus. -
Bo trafisz do loch�w!!!
- Poznaj� ci�! - odkrzykn�� m�czyzna. - Ty jeste� t�
hien� z Banku Yanthumskiego! Nie gro� mi, bo jestem wolnym
obywatelem i nie boj� si�! G�wno ci do mnie!
Uzus z trudem si� opanowa�.
- Wybacz - powiedzia� spokojniej. - Ale chcia�bym, �eby�
opisa� mi tego cz�owieka.
Godzin� p�niej kilkudziesi�ciu je�d�c�w, �o�nierzy
banku, gna�o na z�amanie karku czterema g��wnymi drogami
wychodz�cymi z Haven. Nazajutrz wr�cili zab�oceni, spoceni,
wyczerpani. Tylko ci, kt�rzy ruszyli w stron� Portu
Zachodniego, przywie�li wie�ci. Lecz by�y one jak bredzenie
cz�owieka chorego na umy�le.
- Jak to znikn�li? - wrzeszcza� Uzus.
- Panie, panie - powiedzia� jeden z �o�nierzy, mi�tosz�c
w dr��cych d�oniach futrzan� czap�. - Sam bym nie uwierzy�,
gdybym nie widzia� na w�asne oczy, panie. Dopadli�my ich na
drodze, tu� przy Porcie Zachodnim. Ona z dzieckiem jecha�a
na karym ogierze, a ten my�liwy prowadzi� go za uzd�.
Krzykn�li�my na nich, �eby zatrzymali si� w imi� Banku
Yanthumskiego i prefekta miasta Haven. Ten my�liwy niby
odwr�ci� si�, popatrzy� na nas. Potem po�o�y� d�o� na niej i
dziecku, zamkn�� oczy i... prask! Jakby ich piorun strzeli�,
panie! Nie ma! Nie ma ich i ju�! Tak by�o? - �o�nierz
zwr�ci� si� do towarzyszy szukaj�c poparcia.
- Jako �ywo! - potwierdzili solidarnie.
Uzusa przeszed� dreszcz. Ci, o kt�rych pomy�la�,
zazwyczaj nie mieszali si� w sprawy ludzkie. Chyba �e
zostali o to poproszeni. Ale je�eli �o�nierze nie zmy�lali,
wszystko wskazywa�o na nich. I nie by�o wa�ne, kt�rzy to.
Uzus wiedzia�, �e przegra�. Bowiem z �adnym z magicznych
zakon�w nie chcia� mie� do czynienia.
Dwa lata wcze�niej
Niebo by�o granatowe. W niekt�rych miejscach
ciemnoniebieskie. Milion�w gwiazd i srebrzystej tarczy
ksi�yca nie przes�ania�a ani jedna chmura. Niebo by�o
czyste.
Blade promienie muska�y �nieg. Odbija�y si� od niego sin�
po�wiat� - nierealn�, tajemnicz�. Martwa cisza. Wicher schowa� si�
do swojej kryj�wki w przestrzeni, zm�czony szale�czym ta�cem
z lodem, �niegiem i ska�ami.
Mr�z zaatakowa� w�ciekle konie i ludzi ustawionych w
niewielkim kr�gu naprzeciwko ska�y i ruin. Lecz zdawa� si�
nie czyni� im �adnej krzywdy, bo trwali w tych samych
miejscach co przed godzin�, pogr��eni w niemej medytacji. W
ciszy zimowej nocy raz za razem odzywa�y si� g��bokie
westchnienia.
Delikatna ni� Czaru Ciep�a i Ognia r�wnomiernie s�czy�a
si� poprzez ich cia�a, nie pozwalaj�c odczuwa� ch�odu.
Arcymag ponownie spojrza� na ruiny. Jego twarz wyra�a�a
zatroskanie i l�k. Dlaczego tak d�ugo? Sk�d to przesuni�cie
w czasie? Przecie� zawsze Bogowie oddawali kandydata do
Kr�gu w kilka chwil po zabraniu go na Pr�b�. Spojrzenie
starca przesuwa�o si� po zimnych kolosach otaczaj�cych
dolin�. Kashergrum w kszta�cie byczej g�owy milcza�
pos�pnie, Szczyt Czaszki r�wnie�, Gra� Rycerza po�yskiwa�a
Lodowcem Run jako� sino, trupio. Arcymagowi nie spodoba�o
si� to skojarzenie, wi�c po raz kolejny zatopi� si� w
�arliwej modlitwie.
Nagle w mro�nej ciszy rozleg� si� furkot skrzyde�. Co�
nadlatywa�o od strony Lodowca Run. Jaki� cie� mign�� na tle
gwiazd. Mnisi poderwali g�owy. Znak.
- Inwokacja - szepn�� Arcymag chrapliwie.
- Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - odbi�o si� od
granitowych kolos�w.
Sowa �nie�na zawis�a ponad ich g�owami. Zamar�a w
powietrzu, prawie nie uderzaj�c roz�o�ystymi skrzyd�ami. Jej
g�o�ne "Kiwik, Kiwik, Kiwik!!!" zla�o si� w jedno z ponurym
chora�em: - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON!
Jeszcze nie wybrzmia� g�os ptaka, gdy hukn�o pot�nie.
O�lepiaj�ca paj�czyna b�yskawic przeci�a niebo. Co� upad�o
ci�ko w sam �rodek kr�gu zakonnik�w. Potem rozleg� si�
kolejny grzmot. B�yskawice stworzy�y purpurowosrebrzyste
runy:
NIE GODZIEN JEST!
Napis trwa� na granatowym niebie przez chwil�, a potem z
trzaskiem i sykiem zacz�� przekszta�ca� si� w inny. Teraz
runy u�o�y�y si� w s�owo:
HEXY
Rozleg�y si� j�ki, chichoty i szepty. Bolesne jak skarga
niewinnego, smutne jak oczy n�dzarza, szydercze jak �miech
bezkarnego winowajcy.
Ucich�o.
Niebo znowu by�o ��k� milion�w gwiazd i srebrzystej
tarczy ksi�yca. Lodowiec Run zapad� w tysi�cletni sen. Mr�z
wyjrza� z kryj�wki w przestrzeni i przytuli� do siebie tony
lodu i �niegu.
Arcymag pierwszy zeskoczy� z konia. Nerwowym ruchem
zerwa� z g�owy kaptur, kl�kaj�c obok le��cego w zaspie
cz�owieka. Ten sam m�czyzna, kt�ry godzin� temu kl�cza�
pomi�dzy starymi ruinami na skale, wygl�da� teraz strasznie.
Twarz poparzona, na d�oniach b�ble, habit porwany w strz�py
jak gdyby szarpa�y nim pazury drapie�nika.
Arcymag po�o�y� mu d�onie na splocie s�onecznym,
szepcz�c gor�czkowo:
- Vivid, Vivid, bracie Rokhormie, wr�� do nas! Vivid,
Vivid ARON...
Pozostali zakonnicy przygl�dali si� w skupieniu. Cz�owiek
le�a� jak martwy. Sina twarz poznaczona krwawymi b�blami nie
drgn�a.
- Razem, bracia! - krzykn�� Arcymag.
- Vivid, Vivid, bracie Rokhormie! - rozbrzmia�o w
dolinie. - Wr�� do nas! Vivid, Vivid!!!
W mro�nej ciszy echo odpowiedzia�o: - Vivid, Vivid,
vivid...
"Nic z tego" - przelecia�o przez my�l Arcymagowi, gdy
nagle poczu�, �e pier� pod jego d�oni� poruszy�a si� s�abo.
Zwi�kszy� nacisk, zwielokrotni� Czar Ciep�a i Ognia, czuj�c
gor�c w palcach. Cz�owiek j�kn��. Potem westchn�� g��boko.
- Mamy go - szepn�� Arcymag, nie kryj�c wzruszenia. -
Teraz, szybko! Nad Smocze Oko!
W godzin� p�niej dotarli do chatki stoj�cej nad
cz�ciowo zamarzni�tym jeziorem g�rskim - Smoczym Okiem.
Barwa jego w�d by�a niemal czarna. Drzwi traperskiej chatki
zaskrzypia�y nieprzyjemnie, za to wewn�trz by�o przytulnie.
Ostatni my�liwy przebywaj�cy tu jesieni� zawsze zostawia�
niezb�dne rzeczy dla tego, kto zb��dzi w g�rach zim�.
Po godzinie intensywnej kuracji w rozgrzanym wn�trzu
chatki, cz�owiek otworzy� oczy. Spojrzenie mia� przera�one,
pe�ne b�lu. Chaotycznie rozgl�da� si� woko�o, nie
rozpoznaj�c twarzy braci. Pot wyst�pi� mu na czo�o, a
sp�kane wargi wykrzykiwa�y:
- Musz� mie� t� suk�!... Dlaczego nikt nie kupuje moich
beczek?... Pieprzy�, pieprzy� si� z ni�!... Dlaczego dr�ysz,
synku? Zimno ci w tym starym p�aszczu... A jego na galer�,
na galer�, na galer�!... M�j dom p�onie!... Cha, cha, cha...
Pokory, pokory, pokory...
Dopiero nad ranem zakonnik Rokhorm zasn�� g��boko. Mnisi
usiedli wok� ma�ego paleniska w milczeniu grzej�c d�onie.
Ju� zbyt d�ugo utrzymywali Czar Ciep�a i Ognia. Teraz
musieli zdj�� go na jaki� czas, by ponownie zebra� si�y.
Znad Smoczego Oka do klasztoru ARON by� dzie� wspinaczki
przez g�ry.
- B�g zadecydowa� - pierwszy odezwa� si� brat Horacy.
- B�g... - ponuro i nie bez ironii szepn�� inny z braci.
- �le trafi� - doda� nast�pny.
- Nie - odezwa� si� Arcymag. - Takie by�o jego
Przeznaczenie. Nie wiem, sk�d wzi�� si� ponad Totar HEXY,
ale skoro przyby�, musimy go uszanowa� w my�l �wi�tego
Przymierza zakon�w z Bogami. HEXY zadecydowa�: Nie godzien
jest. Nie musz� wam m�wi�, �e brak Rokhorm b�dzie mia� prawo
do milczenia, gdy powr�c� mu si�y. Nie wolno pyta� go o nic.
Jego pierwsze s�owa wypowiedziane w przytomno�ci maj� by�
uwa�ane za jego wol�.
- Wiemy, mistrzu - odpar� brat Horacy.
Potem znowu zapanowa�a cisza. Ka�dy z zakonnik�w
zastanawia� si�, czeg� od brata Rokhorma m�g� ��da� HEXY -
B�g Tkacz Z�ych Los�w Cz�owieczych.
W klasztorze na G�rze Bez Wyj�cia �ycie toczy�o si�
utartym rytmem. Brat Nauczyciel w�a�nie zako�czy� zaj�cia na
dzi� i nowicjusze wybiegli z komnaty Nauk, �miechem
rozpraszaj�c ch�odny spok�j granitowych mur�w. Brat Zielarz
s�ysz�c gwar ch�opc�w pokr�ci� zirytowany g�ow�. Przecie�
powtarza� tym trutniom, �e chory potrzebuje ciszy i spokoju.
Jeszcze raz spojrza� na brata Rokhorma. Rany na ciele goi�y
si� znakomicie i nied�ugo b�dzie mo�na �ci�gn�� banda�e. Ale
rany na duszy nadal j�trzy�y. Rokhorm nie m�g� powr�ci� do
przytomno�ci, mimo �e od czasu Pr�by up�yn�y ju� dwa
tygodnie. Brat Zielarz wyszed�, cicho zamykaj�c za sob�
drzwi.
Chwil� nic si� nie dzia�o. Chory le�a� na �o�u z
zamkni�tymi powiekami. Oddycha� regularnie.
Nagle co� szarpn�o jego piersi�. Otworzy� oczy pe�ne
b�lu i m�ki. Nadszed� czas kolejnej bitwy. Nawet Arcymag
zosta� przechytrzony przez Boga HEXY. Tkacz Z�ych Los�w nie
odszed�. Nie m�g� odej��. Ten cz�owiek zbyt du�o wiedzia�,
zbyt wiele pami�ta�.
"Zapomnisz teraz" - szept wybrzmiewaj�cy w g�owie by�
�arem ognia.
"Nie..." - s�abo odpar�a wola cz�owiecza.
"Znam wszystkie twoje my�li, przesz�e i przysz�e.
Dlaczego chcesz to uczyni�?"- szept Boga.
"Tkasz los niewinnych r�kami niegodziwc�w..." - wola
cz�owiecza.
"On tak�e cierpia�. Pami�tasz?"
Cia�o Rokhorma wygi�o si� w pa��k. Cho� zaciska� usta, z
gard�a wydoby� mu si� chrapliwy szept Uzusa:
- Musz� mie� t� kobiet�! Pragn� jej! Sanon, ja p�on�!
Chod� do mnie!
"Pami�tasz" - szept Boga.
"Nie ok�amiesz mnie!" - krzykn�a udr�czona my�l
cz�owiecza. - "Trzy �ycia na jedn� ni� z�ego losu! Oto tw�j
cel!"
"Zapomnij". Fa�szywy spok�j, s�odki, lekki wtargn�� do
my�li.
"Nie..." - stawa�o si� coraz s�absze.
Ko�ysanie ciep�ego morza, zapach sadu, pejza� ��k, spok�j
wiod�cy �wiadomo�� ku zapomnieniu.
"Tkasz losy r�kami ludzi... Jaki� z ciebie B�g?..."
Ciep�o s�o�ca, �miech �yczliwej dziewczyny, pi�knej jak
tylko mo�e by� pi�kny sen Boga. Kosz pe�en owoc�w, �agodny
szum lasu, szeroka, zielona ��ka...
Pokonuj�c straszliwy ci�ar cia�a, Rokhorm d�wign�� si� z
�o�a. Opad� na kolana, ale nie przesta� czo�ga� si� w stron�
kamiennego stolika. Tam, gdzie znajdowa�y si� karty
papirusowe. Dr��cymi d�o�mi chwyci� sztylet. Rozdar� nim
sk�r� na jednej z wielu ran, szepcz�c w k�ko:
- Krew to �ycia, a nad �yciem panuje tylko Ten, Kt�ry
Stworzy�... Krew to �ycie, a nad �yciem panuje tylko Ten,
Kt�ry Stworzy�.
Umoczonym w krwi palcem napisa� na karcie:
"By�em cz�owiekiem zwanym Kesh, bednarzem z Haven. W roku
Kozioro�ca zosta�em podst�pnie wys�any z galer� Banku...
Mia�em �on� Sanon... Musz�..."
Komnata zawirowa�a. Rozleg� si� w�ciek�y grzmot.
Gdy Arcymag wraz z kilkoma innymi bra�mi wpad� do
komnaty, Rokhorm le�a� na pod�odze. Krew s�czy�a si� ze
wszystkich jego ran, lecz spojrzenie mia� przytomne.
- Mistrzu?
- Rokhorm - odetchn�� Arcymag. Potem, przypominaj�c sobie
Prawo Pr�by, zapyta�:
- Co chcesz powiedzie� w przytomno�ci swojej?
Po chwili milczenia brat Rokhorm odpar�:
- Chc� opu�ci� klasztor, by zosta� w�drowcem.
Arcymag poczu� bolesne uk�ucie w sercu, ale odrzek�
zgodnie z obyczajem:
- Stanie si� wedle woli twojej, bracie.
Brat Rokhorm z ARON, nazywany przez wszystkie kolejne
lata W�drowcem, opu�ci� klasztor wraz z pojawieniem si� na
halach Totar pierwszych krokus�w. Zabra� ze sob� niewiele.
Przede wszystkim czarnego ogiera, kt�rego wychowywa� od
�rebaka. Rozumia� si� z nim lepiej ni� z lud�mi napotykanymi
podczas licznych w�dr�wek. Poza tym Arcymag obdarowa� go
kilkoma przedmiotami niezb�dnymi do kontaktu z klasztorem.
Jednak za najcenniejsz� rzecz Rokhorm uwa�a� wymi�t� kart�
pergaminu, ca�� zachlapan� krwi�.
Karta ta pozwoli�a mu odtworzy� niekt�re ze zdarze�,
powi�za� je w ca�o��. Niestety, pami�ta� tylko fina�
historii cz�owieka zwanego Kesh, bednarza z Haven. Dlatego
po dw�ch latach dotar� do ich domu w chwili, gdy galera
sun�a ju� w�r�d deszczu i �niegu w stron� Portu
Zachodniego. Przekonanie pi�knej Sanon zaj�o mu troch�
czasu i dopiero, gdy po�o�y� na jej czole d�o� i przekaza�
my�li ekonoma Uzusa, uwierzy�a. By�a dzieln� kobiet�.
Zamiast p�aka� szybko spakowa�a niezb�dne rzeczy i z
dzieckiem na r�ku wyruszy�a w po�cig za m�em. Za nimi,
ruszyli �o�nierze Uzusa. Rokhorm nie musia� ucieka� si� do
pomocy braci z ARON, aby przestraszy� prostych �o�dak�w.
Wystarczy� Czar Z�udze�, wra�enie znikania i mia� ich z
g�owy.
Sta� teraz w bramie Portu Zachodniego, przygl�daj�c si�
ponurej twarzy m�odego, zzi�bni�tego m�czyzny. Deszcz ze
�niegiem zacina� z coraz wi�ksz� si�� i brama nie stanowi�a
ju� schronienia. Ko� szarpn�� mocniej.
- Spok�j, Czarny, spok�j - poklepa� ogiera po karku.
Potem zwr�ci� si� w stron� przeciwn� bramy pytaj�c:
- Czy to jest tw�j m��, pani?
Widzia� rado�� wyciskaj�c� �zy, przemok��, zzi�bni�t�, a
jednak p�on�c� mi�o�ci� jak ognie miasta Haven w noworoczn�
noc. Przygl�da� si� zm�czonej twarzy cz�owieka, w kt�rym
zamieszka� na dwa lata, b�d�ce zaledwie godzin� dla Bog�w.
Potem poszli wszyscy do najlepszego w Porcie zajazdu, aby
wyschn��, zje�� i wyspa� si� spokojnie. Rokhorm mia�
pewno��, �e Uzus dowiedziawszy si� od �o�nierzy o zdarzeniu
na drodze, zaniecha po�cigu. Zaszyje si� dok�adnie jak
szczur gdzie� z dala od Haven, prawdopodobnie poprosi o
przeniesienie do Yanthum. Kapitan wyp�ynie rankiem, mo�e
nawet z ulg� w sercu.
Gdy nazajutrz Kesh, Sanon i ma�y Lio obudzili si�, nie
zastali ju� tajemniczego my�liwego Rokhorma. Zamiast niego
na stole le�a�a zakrwawiona karta pergaminu:
"By�em cz�owiekiem zwanym Kesh, bednarzem z Haven...", a
na niej p�katy mieszek z�ota.
Wystarczy�o to, by zacz�� nowe �ycie, daleko na po�udniu
w jednym z ciep�ych i pi�knych miast-pa�stw Pustyni
Hybro�skej. Nigdy nie dowiedzieli si� ca�ej prawdy o
Rokhormie, cho� przecie� zdawali sobie spraw�, �e musi by�
zakonnikiem magii. Czuli w sobie spok�j i rado��. Tylko gdy
przychodzi�y uroczyste obchody �wi�ta Boga Tkacza, stawali
si� rozdra�nieni i woleli dzie� ten sp�dza� razem przy
kominku.
Tymczasem Rokhorm szed� drog� na p�noc, w stron� masywu
Totar. Chcia� sp�dzi� zim� w Bukatar, stolicy g�r. Czas by�
po temu, bo deszcz ca�kowicie zamieni� si� w �nieg i
�cieli� si� bia�� pierzyn� na rozmok�ych polach i drogach.
- Tak, Czarny - mrucza� do konia. - Je�eli Tkacz Los�w
prz�dzie r�koma ludzi, nie powinien mie� do mnie �alu. Wszak
jestem cz�owiekiem.
Ko� parskn��, musn�� go czubkiem nosa w rami�.
- Nie, Czarny - westchn�� my�liwy. - Ty jeste� koniem. Ja
jestem cz�owiekiem.
Ogier parskn�� gniewniej.
- No dobrze. Wygl�dasz jak ko�, cho� m�dry jeste� jak
cz�owiek.
Znikn�li za zakr�tem. Pozosta�y po nich �lady na b�ocie.
Na kr�tko zasypywa� je coraz g�ciej padaj�cy �nieg.