5146

Szczegóły
Tytuł 5146
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5146 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5146 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5146 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piotr Witold Lech HEXY P�nocny wiatr zawodzi� ponuro, wzbijaj�c tumany bieli. Strzeliste turnie zamarzni�tych morskich fal ukry�y si� pod �nie�nymi pierzynami, wystawiaj�c szare szpikulce. Blade s�o�ce lizn�o promieniem g�r� i stoj�ce na niej ruiny. B�ysn�o i zgas�o. Ruiny ponownie zamieni�y si� w ponure cmentarzysko. Ci�kie chmury przesuwa�y si� ponad kamiennymi gigantami, rozbijaj�c si� o czarne ska�y. Gdzie� z prawej strony, z kotliny pomi�dzy dwoma kolosami, rozleg� si� stukot kopyt, budz�c czujno�� m�odego stada wyg�odnia�ych kozic. Z lewej tak�e dochodzi� jaki� odg�os. Wielono�na istota wspina�a si� na wzniesienie od strony szczytu w kszta�cie byczej g�owy. Kozio�-przewodnik podj�� decyzj� i szybkim truchtem - przeskakuj�c g�azy - ruszy� pod g�r�. Kilka kozic w �lad za nim zdoby�o niewielk� prze��cz i znikn�o za jej kraw�dzi�. Odg�osy ko�skich kopyt z prawej i lewej sta�y si� dono�ne. Tworzy�y rytm, w kt�rego takt rozbrzmiewa�a jednostajna pie��. G�ry w odpowiedzi westchn�y, z hukiem i zrzuci�y brzemi� �niegu. Cisn�y lawin� o tafl� Lodowego Morza. Monotonna pie�� kilkunastu m�skich g�os�w przybra�a na sile docieraj�c a� do ruin �wi�tyni. - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON... Cz�owiek kl�cz�cy na zwalonym g�azie po�r�d resztek obronnych mur�w i zdruzgotanych �ukowatych okien nawet nie drgn��. Wiatr zsun�� mu kaptur, �nieg opr�szy� w�osy, a mr�z uczyni� sinymi jego splecione d�onie. - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - pie�� zdawa�a si� obejmowa� kl�cz�cego, targa�y nim dreszcze. Wy�onili si� najpierw ci z kotliny. Kilkunastu je�d�c�w w szarych habitach furkocz�cych w podmuchach wichru. Kaptury z wyci�ciami na oczy nie chroni�y od mrozu. Zbli�ali si� st�pa w kierunku samotnej ska�y z ruinami, wci�� mrucz�c: - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! Ci z w�wozu wy�onili si� w chwil� p�niej. Takie same konie, te same habity, ten sam rytm i pie��. Twarz kl�cz�cego w ruinach powoli znika�a pod mask� �niegu. Na zamkni�tych powiekach pojawi�y si� sople, d�onie z sinych stawa�y si� bia�e. Jednak nie porusza� si�. Tylko dreszcze szarpa�y jego cia�em. W chwili, gdy obie grupy znalaz�y si� kilkana�cie krok�w od samotnej ska�y, zatrzyma�y si� powodowane jednym rozkazem. Je�dziec z czarnobia�ym krzy�em hagarskim, zwie�czonym czterema runami �wi�tej Mocy ARON, wysun�� si� i stan�� pomi�dzy grupami je�d�c�w, naprzeciwko kl�cz�cego cz�owieka. Wzni�s� r�ce, a jego habit zafurkota� w�ciekle. - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - nie przestawali nuci� je�d�cy. - Bogowie!!! - krzykn�� je�dziec z krzy�em przekrzykuj�c wiatr. - Oto jeden z Braci przybywa, aby stan�� do ostatniej pr�by! Waszej pr�by! Ja, Bezimienny, za�wiadczam, �e przeszed� wszystkie stopnie i godzien jest! - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! Godzien jest! Godzien jest! Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON!!! - ch�r sta� si� z�owrogi, ponury, pot�niejszy od wichru. - Teraz kolej na Was, Bogowie! - zawo�a� mistrz ceremonii. Odczekawszy chwil�, zaczerpn�� tchu, by krzykn��: - Abhum Rokhes Ot Naron!!! Ch�r ucich� w p� tonu. Zamilk� wicher. Bolesna cisza spowi�a kl�cz�cego cz�owieka. Odmro�one d�onie zacisn�y si� jeszcze mocniej. Cisza. Nagle b�ysk przeci�� niebo. Paj�czyna roz�arzonych b�yskawic zawis�a ponad ruinami. Rozleg� si� syk topionych mas �niegu i zgrzyt p�kaj�cego lodu. Chichoty, szepty, j�ki zawirowa�y w powietrzu. Granit wykwit� purpur�. Buchn�y k��by opar�w. Nagle poprzez dziur� w chmurach wy�oni�y si� drapie�ne d�onie utkane z b�yskawic. Szarpn�y. Chichoty, szepty, j�k. Ucich�o. Cz�owiek z krzy�em hagarskim pierwszy podni�s� twarz. Chmury znowu by�y sinobia�e. Lekki p�nocny wiatr tarmosi� �nie�ne czupryny prze��czy. Tylko pomi�dzy ruinami starej �wi�tyni nie by�o przemarzni�tego cz�owieka. - Bracie Arcymagu - zawo�a� zaniepokojony jeden z je�d�c�w. - Wszystko w porz�dku - odpar� zm�czonym g�osem. - M�dlmy si� za niego. R�nobarwne wianki tworzy�y kobierzec na rw�cej rzece. Ludzie na brzegu klaskali rado�nie. Gromk� muzyk� by�o s�ycha� a� na drugiej stronie, tam, gdzie znajdowa� si� Port Haven. Sanon przytuli�a si� do Kesha. - Gorzko, gorzko! - krzykn�li weselnicy. - S�yszysz? - zapyta� Kesh. - Mhm... - odpar�a, patrz�c odwa�nie w jego b��kitne oczy. - Wi�c? - Co wi�c? U�miechn�a si�. - Wi�c na co czekasz? Porwa� j� w ramiona, zakr�ci� obsypuj�c czo�o, oczy i usta g�o�nymi poca�unkami. M�ode dzierlatki pisn�y z zachwytu. Starzy havenianie chrz�kali g�adz�c w�sy, a ich �ony zbite w gderliwe gromadki chichota�y. - Na wesele! Na przyj�cie! - krzykn�� Ream, dru�ba Kesha. Hukn�a kapela. Uradowany t�umek zawr�ci� w stron� miasta. Haven w nocy wygl�da�o jeszcze pi�kniej ni� za dnia. Prefekt realizowa� plany kr�lewskich architekt�w i malarzy. Im to Haven zawdzi�cza�o blask tysi�cy pochodni rozmieszczonych co kilkana�cie krok�w, wzd�u� ka�dej uliczki. Dogl�dali ich specjalni str�e ognia. Wo� drzewa sanda�owego, sprowadzanego z odleg�ego Hybronu, unosi�a si� wsz�dzie. Marmurowe pos�gi mistrz�w ozdabia�y place z fontannami i bramy wzniesione ponad ulicami. "Wspania�e to nasze miasto" - z dum� my�la� Kesh. Cieszy� si�, �e jest obywatelem Haven. W ko�cu ukaza� si� ich dom. Kamienny, solidny, mo�e nie tak pi�kny jak domy innych rzemie�lnik�w na ulicy Cech�w, ale wystarczaj�cy, by m�c zacz�� uk�ada� sobie ma��e�stwo. Bank Yanthumski nie robi� trudno�ci z kredytem dla chc�cego si� �eni� bednarza. Kesh otrzyma� dobre rekomendacje z Cechu, w dodatku mia� zam�wienia na najbli�sze p� roku. Pami�ta�, jak �yczliwie zosta� przyj�ty przez urz�dnika Banku. Inny, pisz�cy w komnacie obok, u�miecha� si� do Sanon. By�o mi�o dowiedzie� si� o przyznaniu kredytu. - Nasz dom - szepn�� Sanon do ucha, gdy w�r�d wrzasku weselnik�w przenosi� j� przez pr�g. - Nasz dom - powt�rzy�a szcz�liwa. Kesh rzuci� m�otek na stert� desek. - Jak to rezygnujecie?! - Mamy lepszego dostawc� - cz�owiek w sobolim futrze zlekcewa�y� gro�n� min� rzemie�lnika. - Za trzeci� cz�� tego, co mieli�my zap�aci� tobie, zrobi dwa razy tyle. - To niemo�liwe! - parskn�� Kesh. - Nie ma bednarza, kt�ry spu�ci�by tak nisko! - W Haven mo�e nie - kupiec u�miechn�� si� z�o�liwie. - Ale na Haven nie ko�czy si� �wiat. - Ty draniu! - Kesh doskoczy�, chwyci� za sobole futro. - Ja ci... - Radz� opanowa� nerwy - wykrztusi� kupiec. - Bo wezw� stra�nik�w! - A wzywaj, wzywaj! Sam wezw�, bo wbrew �wi�tym zasadom handlu zrywasz umow� po wykonaniu zlecenia! Zobaczymy, co powiedz� na to w Cechu G��wnym?! - Jestem Hegorczykiem. Nie b�d� odpowiada� przed have�skim cechem! Gniew przy�mi� rozs�dek Kesha. Dopiero gdy zobaczy� kupca gramol�cego si� spod desek z rozkwaszonym nosem, zrozumia�. W dwie godziny p�niej kupiec wr�ci�. Przyprowadzi� naczelnika posterunku z ulicy Cech�w i trzech gwardzist�w. Naczelnik spisa� na pergaminie zeznania i stwierdzi�: - Grzywna wyniesie jakie� sto rubinowych hatyt�w. - Co? - j�kn�� Kesh. - Przecie� takiej grzywny nie zas�dza si� nawet za kradzie�! - Niestety, bednarzu. Napad�e� na cudzoziemca, a za to p�aci si� w Haven podw�jnie. Kesh siedzia� w domu przyjaciela i dru�by Reama. Wpatrywa� si� pustym wzrokiem w pucharek z winem, kt�ry postawi�a przed nim gospodyni. - Nie wiem, dlaczego - powt�rzy� Ream. - Ale prawd� jest, �e kupcy przybywaj�cy dawniej do Haven po beczki nie zagl�daj� tu w og�le. - Hegorczyk m�wi�, �e bednarze w innych kr�lestwach robi� taniej - Kesh wzruszy� ramionami. - Jak to mo�liwe? Ceny zale�� od koszt�w materia��w, a w�a�nie u nas, w Haven, drewno jest najta�sze. - Ta�sze jest w cesarstwie - wtr�ci� Ream. - Dobrze, ale tam z kolei stal jest droga. Poza tym policz, ile kosztuje podr� do cesarstwa. Nie! Po beczki nie op�aca si� je�dzi� na wsch�d. - By� kiedy� na budowie jaki� Hegorczyk - przypomnia� Ream. - M�wi�, �e wszyscy wal� teraz do Hegoru po beczki, ale nie chcia�em mu wierzy�. - Bo to bzdura! Nasta�a chwila niezr�cznej ciszy. Kesh czeka� na odpowied� Reama. Ju� wcze�niej wy�uszczy� spraw�. Potrzebuje du�ej po�yczki, �eby m�c sp�aci� Bank. Ream by� jedyn� osob�, do kt�rej m�g� si� zwr�ci�. Rodzice Kesha dawno zmarli, Sanon pozosta�a tylko matka. Te�ciowa nie cierpia�a zi�cia. Marzy�a o lepszej partii dla c�rki, a on pokrzy�owa� jej plany. Na pro�b� Sanon parskn�a: - Jak sobie po�cieli�a�, tak si� wy�pij! Mog�a� mie� za m�a oficera albo ekonoma. Ale ty upar�a� si� na bednarzyn�! R�b, co chcesz! Radz� ci si� rozwie��. Kesh zakaza� Sanon chodzi� z pro�bami do matki. Co do znajomych, owszem, by�o ich sporo na weselu, ale im bardziej Kesh popada� w n�dz�, jako� rozp�ywali si�, jakby zapadali pod ziemi�. Na jego widok zawsze mieli co� do za�atwienia w sklepach i kramach. - Cholerna grzywna - Kesh spr�bowa� rozproszy� niezr�czn� cisz�. - Ale sto rubinowych hatyt�w to by�o w�a�nie to, co mia�em od�o�one. Nie wszystko wprawdzie, ale reszta idzie na �ycie, odk�d nie mog� sprzeda� ani jednej beczki. - Du�o ci zas�dzili - mrukn�� Ream i zaduma� si�. - Wybacz. Nie jestem w stanie po�yczy� ci takiej kwoty - wyrzuci� po d�u�szej chwili i westchn��. - Mog� da� troch� pieni�dzy na �ycie, mo�e troch� jad�a ze spi�arni, ale nie mam got�wki. - Wybacz, �e prosi�em - Kesh wiedzia�, �e powinien wsta� i opu�ci� dom Reama, ale ci�ar bezradno�ci przygniata� go jak g�az. Ostateczny termin sp�acenia domu up�ywa� za miesi�c. Sanon urodzi�a p� roku temu. Mia� syna, lecz zamiast rado�ci czu� strach. Dlaczego akurat teraz nikt nie potrzebowa� beczek? Dlaczego spotka�o to akurat jego, uk�adaj�cego sobie �ycie? Od dziecka uczy� si� fachu bednarskiego. Nie umia� robi� nic innego. Zreszt� bednarstwo dobrze si� mia�o jeszcze rok temu, gdy zdecydowa� si� na ma��e�stwo. By�oby dobrze, tylko akurat ten... Drzwi otworzy�y si� z hukiem i stan�� w nich czeladnik Reama. - Keshu! - krzykn��. - Tw�j dom p�onie! - Sanon! Ma�y Lio! - poderwa� si� z zydla. - Nic im nie jest. Zdo�ali uciec. Wesz�a Sanon tul�c p�acz�cego Lio. Mia�a potargane w�osy, twarz osmolon� dymem, sama te� p�aka�a. �ona Reama podbieg�a i wzi�a od niej dziecko. Kesh obj�� Sanon. - Wszystko sp�on�o... Nic nie zd��y�am ocali�... nic... Ream zapyta� ostro�nie: - Mo�e to dobrze, �e sp�on�li�cie? - O czym ty gadasz? - warkn�� Kesh. - O ubezpieczeniu. Chyba byli�cie ubezpieczeni w Skarbcu Miasta? Sanon za�ka�a mocniej przytulaj�c si� do m�a. - Nie by�o pieni�dzy na sk�adki - odpar� Kesh. Bank Yanthumski znajdowa� si� tu� przy ogromnym rynku. By�a jesie� - ludzie t�oczyli si� w poszukiwaniu najlepszych towar�w z r�nych stron �wiata. Zapach pieczonych mi�s i kasztan�w miesza� si� z aromatami najprzedniejszych win i piwa sprzedawanego prosto z beczek. Wrzask przekupek i handlarzyy broni, przekle�stwa targuj�cych si�, piski dziewcz�t i p�acz dzieci pr�buj�cych zmusi� rodzic�w, by kupili kt�r�� z kolorowych zabawek - towarzyszy� harmider charakterystyczny dla Haven. Stolicy Kr�lestwa Haven, rozci�gaj�cego swoje ziemie od Yanthum na po�udnie po Lodowe Morze na p�nocy. Kesh szed� przez t�um ze spuszczon� g�ow�. Wola� nie patrze� na towary z Lyn, Hybronu, Landoru. Na ubrania dla dzieci, �akocie, zabawki, na kolorowe materia�y z Cesarstwa Wschodu, na pi�kne, z�ote i srebrne ozdoby mirro�skich z�otnik�w. O mi�sie tak�e m�g� tylko pomarzy�. Dobrze, �e ceny warzyw spad�y, ale ba� si� my�le�, co b�dzie zim�. Spotkali si� przed wej�ciem do Banku. Sanon w�o�y�a sw�j najlepszy str�j. Troch� wyp�owia�y, ale i tak podkre�laj�cy urod�. D�ugie, pszeniczne w�osy rozpu�ci�a na plecy, tak jak prosi�. Jej wdzi�k by� ostatni� szans� na... W�a�nie, na co? Gwardzi�ci wpu�cili ich, dok�adnie uprzednio rewiduj�c. Ten obszukuj�cy Sanon pozwoli� sobie na wi�cej ni� by�o potrzebne, ale nie odezwa�a si� ani s�owem. Biedak musi wiedzie�, czym jest pokora. Urz�dnik podni�s� si� na ich widok zza solidnego sto�u. Nie m�g� oderwa� wzroku od Sanon. - Witam, witam! Kesh pami�ta� go. Ten sam, kt�ry pisa� w komnacie obok, gdy przed dwu laty przyszli prosi� o kredyt. Sanon u�miechn�a si� �yczliwie. - Jest pan bardzo mi�y - powiedzia�a. - Cho� nie przychodzimy z dobrymi nowinami. - Wiem, droga pani, wiem - uprzejmie wskaza� jej krzes�o. - Wiesz, panie? - zdziwi� si� Kesh. Urz�dnik oderwa� wzrok od Sanon. Na Kesha spojrza� inaczej, ze �le skrywan� niech�ci�. - Mamy swoich ludzi. Bank to powa�ny interes. - Oczywi�cie, panie - po�piesznie wtr�ci�a Sanon. - Wszyscy wiedz�, jak m�drze Bank prowadzi swoje sprawy. Urz�dnik uca�owa� jej d�o�. - Oto najwspanialsza pochwa�a dla skromnego ekonoma i to z tak pi�knych ust. - Zbagatelizowa� chmurne spojrzenie Kesha. - Wi�c nie mo�ecie sp�aci� domu? Hm... wzi�liby�my go z powrotem, mo�e nawet zapominaj�c o procentach, ale, niestety, jest on w tej chwili ruin�. Czy tak? - Tak, panie. Sp�on�li�my - Sanon spojrza�a ciemnymi oczami w twarz urz�dnika. - Ale je�liby Bank zechcia� da� nam jeszcze rok... - Dla pani, kr�lowo, zrobi�bym wszystko. Rzecz w tym, �e i ja mam swoich zwierzchnik�w w Yanthum. A oni, niestety, nie rozumiej� ci�kiej sytuacji m�odych... Szczeg�lnie pi�knych kobiet, kt�re pochopnie wybra�y m�a. Kesh zacisn�� pi�ci. Jednak w nast�pnej chwili stan�� mu przed oczyma ma�y Lio na �niegu, bez zimowego ubrania. Pokory, przelecia�o mu przez g�ow�. Pokory! - Ale nie martw si�, pani - ci�gn�� urz�dnik - znalaz�em wyj�cie z niezr�cznej sytuacji. Bank dysponuje dziesi�cioma galerami. Potrzebujemy wio�larzy. M�� jest m�ody, silny. Je�eli si� zaci�gnie... hm... powiedzmy na dwa lata... - Dwa lata?! - szepn�a Sanon. - Dom kosztuje, kr�lowo - smutno pokiwa� g�ow� urz�dnik. - Ale po powrocie m�a mieliby�cie go na w�asno��. �ajdak! - pomy�la� Kesh. - Z czego b�d� �y� w tym czasie? - spyta�a Sanon. - Ja i nasz syn? - Och, to �aden problem - urz�dnik by� teraz jowialny. - Bank udziela wsparcia rodzinom pracownik�w. A przecie� m�� by�by naszym pracownikiem. Prawda? Nasta�a cisza. Sanon czeka�a na jego decyzj�. Kesh nie chcia� jecha�, wyczuwa� k�opoty. Ale czy mia� wyb�r? - Zgoda - powiedzia� w ko�cu. - Macie wio�larza. - Wspaniale, wspaniale - podskoczy� urz�dnik i podsun�� pergamin. - Prosz� podpisa� umow�. Gdy wychodzili, zawo�a�: - Pami�taj, pani! Jestem Uzus, mo�esz zawsze pyta� o mnie, gdy b�dziesz mie� problem. - Jaki mi�y cz�owiek - westchn�a Sanon ju� na ulicy. - Ludzki. Uzus, wysoki urz�dnik Banku Yanthumskiego, siedziby w Haven, nie m�g� zapomnie� tej kobiety. Dwa lata wcze�niej przysz�a tu, niestety, z narzeczonym. Obs�ugiwa� ich Gare, gdy� Uzus mia� papirusow� robot� do sko�czenia. Jednak przez otwarte drzwi widzia� tych dwoje. A zw�aszcza j�. Pi�kn�, d�ugonog� dziewczyn� o w�osach jasnych, oczach ciemnych. Poczu� fal� dzikiego po��dania. Co�, co si� nie zdarzy�o, mimo �e mia� kobiet wi�cej ni� w�os�w na �ysiej�cej czaszce. Postanowi� - musi j� zdoby�. Znalaz� sposoby, by dowiedzie� si� o ich sytuacji. Mia� te� w�adz� r�wn� ksi���cej. By� g��wnym ekonomem siedziby banku w Haven. Zorientowawszy si� na czym polega pewno�� Kesha co do przysz�o�ci ma��e�stwa, bez trudu odnalaz� kupca, kt�ry z�o�y� zam�wienie na beczki. Z w�asnej kiesy zap�aci� mu za powr�t do Hegoru, daj�c adres pewnego bednarza - d�u�nika banku - kt�ry wykona zlecenie za darmo. Sytuacja powtarza�a si�, ilekro� kto� przybywa� do Haven po beczki. Gdy Kesh zaatakowa� kupca, Uzus nak�oni� naczelnika posterunku, aby wymierzy� grzywn� przekraczaj�c� granic� rozs�dku. W zamian naczelnik otrzyma� bezprocentowy kredyt na budow� letniej rezydencji nad Morzem Mirro�skim. Czas mija�, Kesh nie radzi� sobie ze sp�at�. Jednak chodzi�o o ca�kowite wyeliminowanie go, odes�anie do stu diab��w - najlepiej pod ziemi�. Dopiero wtedy droga do pi�knej Sanon stanie otworem. Nie p�acili ubezpieczenia. Tego Uzus dowiedzia� si� od urz�dnik�w. Nie p�ac� ubezpieczenia, wi�c mo�e zdo�aj� usk�ada� ��dan� kwot�? Mo�e kto� po�yczy im pieni�dzy pod zastaw domu i sp�ac� bank? Uzus znalaz� wyj�cie. Po�ar. Od paru lat trzyma� w kieszeni kilkunastu gotowych na wszystko zabijak�w i moczymord�w, kt�rym wyp�aca� regularne pensje za wykonane od czasu do czasu zlecenia. Dom p�on�� znakomicie. Zamy�lony patrzy� teraz na zamkni�te przez Sanon drzwi. Znowu czu� po��danie, lecz nie chcia� zaspokaja� go jedn� z kobiet, kt�re oddawa�y mu si� w zamian za kredyty lub niskoprocentowe po�yczki. Wdowy, rozw�dki, niewierne �ony lub narzeczone nie podnieca�y go tak jak pi�kna, jasnow�osa bednarzowa patrz�ca na m�a z prawdziw� mi�o�ci�. Doprowadza�o go do sza�u, gdy wyobra�a� sobie, jak ten g�upiec bierze codziennie jej cia�o. Uzus oddycha� chrapliwie przez z�by w niemej i pal�cej w�ciek�o�ci. A przecie� zyska� co�. Zaufanie i nadziej�, jak� zacz�a w nim pok�ada�. Teraz wystarczy�o udawa� dobrego przyjaciela. Do momentu, dop�ki nie przyjdzie wiadomo�� z galery... W�a�nie! Jeszcze t� spraw� trzeba za�atwi�. Klasn�� w d�onie. Pojawi� si� s�u��cy. - Przyprowad�cie mi zaraz naszego kapitana - powiedzia� ju� uspokojony. Kapitan galery przygl�da� si� cz�owiekowi w czwartej �awie. Wio�larz by� m�ody i silny, lecz twarz mia� chmurn�. Nie zawiera� �adnych znajomo�ci. Kapitan czu� co� w rodzaju wyrzut�w sumienia. Zdziwi�o go to, poniewa� nieraz za�atwia� z polecenia banku sprawy, o kt�rych wiedzieli tylko najwy�si przedstawiciele kapitu�y. Tym razem by�a to oczywista prywata jednego ze szczur�w finansowych. Oczywi�cie, zrobi, co do niego nale�y. Szczur zbyt dobrze zap�aci�. Ale szkoda ch�opaka. Kesh wios�owa� z zamkni�tymi oczami w rytm wybijany przez b�bniarza. Chcia� si� zapomnie� w kator�niczym wysi�ku, odp�dzi� od siebie obawy. Wyp�yn�li w ostatnim czasie dogodnym do �eglugi. Teraz deszcz ze �niegiem siek� im twarze, a zimny wiatr zamienia� rozgrzane oddechy w par�. Nigdy nie podoba� mu si� Uzus. Jeszcze przed wyp�yni�ciem odwiedzi� ich dwa razy, niby z pomoc�, ale w rzeczywisto�ci gapi� si� na Sanon z po��daniem. Kesh by� pewny Sanon. Wiedzia�, �e nie zdradzi�aby go - s� takie kobiety. Gdyby umar�, mo�e poszuka�aby innego, zreszt� m�wili kiedy� o tym. Ma�y Lio potrzebowa� m�skiej r�ki, poza tym samotnej kobiecie jest trudniej... W�a�nie. Czy Uzus nie obmy�li� czego�, co mog�oby mu stan�� na drodze do domu? Na pocz�tku obserwowa� kapitana, chc�c wyczyta� co� w jego twarzy. Ale twarz starego wilka morskiego by�a nieprzenikniona. P�yn�li pod pr�d rzeki ca�y dzie�. O zmierzchu dotarli do Zatoki Norvolskiej ��cz�cej dwa morza, Lodowe z Mirro�skim. Poprzez zas�on� deszczu ze �niegiem Kesh ujrza� �wiat�a wielu pochodni. Tak Port Zachodni wskazywa� kierunek �eglarzom. Nazajutrz mieli wyp�yn�� na wody Morza Mirro�skiego i skierowa� si� na po�udnie, aby po op�yni�ciu niebezpiecznego Hegoru dotrze� do zachodnich miast-pa�stw Pustyni Hybro�skiej. Potem op�ywaj�c po�udniowe Rubie�e mieli znale�� si� w Zatoce Centralnej, aby dobi� do brzeg�w pot�nego Kr�lestwa Yanthum. Rejs obliczano na p� roku. �wiat�a Portu Zachodniego zbli�y�y si�, aby po chwili stworzy� na ciemnych wodach rzeki �un� ��ci i purpury. - Wios�a w g�r�! - pad�a komenda z mostku. Czterdzie�ci pi�r unios�o si� jak w��cznie. Rozp�dzona galera cicho sun�a w stron� d�ugiego drewnianego pomostu. Sternik po mistrzowsku wykona� manewr i okr�t z delikatnym stukni�ciem zatrzyma� si� w wyznaczonym miejscu. - S�uchajcie! Mo�ecie i�� si� upi�! - zawo�a� kapitan przekrzykuj�c wicher. - Hurra!!! - wrzasn�li wio�larze i kilkunastu gwardzist�w stanowi�cych ochron� galery. - Cisza! Je�eli kto� nie stawi si� o �wicie, odp�ywamy bez niego! - Tak jest!!! Kesh powsta� z �awy. Min�� zaledwie jeden dzie�, a on ju� rozumia�, jak ci�ko b�dzie przetrwa� te dwa lata. Czu� b�l ka�dego mi�nia. Na d�oniach, przyzwyczajonych przecie� do ci�kiej pracy, mia� wielkie b�ble. Jako ostatni zwl�k� si� z pok�adu. Nie zauwa�y�, �e kapitan przygl�da mu si� z zadum�. "Dlaczego �al mi tego ch�opca?" - my�la� kapitan. "Ha! Trudno, takie zaj�cie sobie wybra�em". Pomy�la� te�, �e nie mo�e kaza� wrzuci� go po prostu w lodowate wody morza. Zbyt wielu mia� w tym roku wolnych wio�larzy-najemnik�w. Niewolnik�w by�o tylko kilkunastu. Odetchn��. "Przynajmniej jego �mier� nie splami moich r�k". Wiedzia�, co zrobi. Ubije interes z zakonnikami z Hegor. Braterstwo Mocy bardzo ch�tnie nabywa�o je�c�w. Co prawda, nikt nie wiedzia� po co, ale lepiej by�o si� nad tym nie zastanawia�. Kapitan zna� sposoby ubijania interesu z zakonnikami. Mia� w Hegorze swojego cz�owieka, lecz to tajemnica. Odruchowo spojrza� na p�nocny wsch�d. Tam, gdzie wznosi�y si� pot�ne szczyty Totar. Nie m�g� ich teraz zobaczy� we mgle i ciemno�ciach, ale my�la� o nich, o tych, kt�rzy byli przez inne zakony nazywani odszczepie�cami. Tam, w Totar, panowa� ARON. M�wiono, �e w�a�nie g�rscy mnisi s� najpot�niejsi ze wszystkich. Kapitan nie m�g� w to uwierzy�. Widzia� ARON kilka razy, gdy przep�ywa� p�nocnymi Rubie�ami. Wok� ska�y, granit, pustkowie. Owszem, strasznie jako�, ale i ubogo. Jak�e si� to mia�o do l�ni�cych z�otem �cian zamku S�w, zakonnik�w Yroe z Yanthum albo do aksamitnej purpury tunik i srebra kolczug odszczepie�c�w, Braterstwa Mocy Hegor? - Te� musz� si� upi� - powiedzia� kapitan sam do siebie i wszed� na trzeszcz�cy trap. Tymczasem Kesh sta� przed wielk� bram� wjazdow� do Portu. Nie wiedzia�, co ze sob� pocz��. Nie mia� pieni�dzy, odpracowywa� przecie� d�ug. Strawa i comiesi�czny przydzia� ubrania mia�y mu wystarczy� przez te dwa lata. Zmrok ju� ca�kowicie zaw�adn�� �wiatem. Deszcz ze �niegiem wzm�g� si�. Wielkie, pe�nomorskie �aglowce i galery ko�ysa�y si� przy d�ugim pomo�cie ze skrzypieniem desek i lin. Ostatni sp�nieni tragarze wnosili skrzynie na statki maj�ce wyruszy� nazajutrz. Czynili to w po�piechu, marz�c o �yku grzanego piwa w zadymionych wn�trzach portowych karczm. Powinien zosta� na galerze i pod os�on� daszku kapita�skiego mostku zdrzemn�� si� do rana. Czu� jednak wstr�t do wszystkiego, co wi�za�o si� z kapitanem. Wyczuwa� w nim niebezpiecze�stwo, podobnie jak fa�sz w przymilnym ekonomie Uzusie. Zmokni�ty szczur przebieg� spod bramy do portowego spichlerza. Ostatni tragarze i marynarze truchtem opuszczali pomost. Kesh zosta� sam, opatulony w wyp�owia�e futro pami�taj�ce lepsze czasy. T�sknota za Sanon i ma�ym Lio sta�a si� bolesna. Postanowi� schroni� si� pod bram� Portu. Zbli�a� si� do jej wysokich brunatnych �cian przemokni�ty, siny z zimna. Zamajaczy� wielki, �ukowaty otw�r do miasta Port Zachodni. Poprzez deszcz i �nieg Kesh ujrza� niewyra�n� posta�. Po kilku krokach u�wiadomi� sobie, �e jest to cz�owiek trzymaj�cy konia za uzd�. "Czego on szuka o tej porze? Pewnie sp�ni� si� na statek" - pomy�la� wbiegaj�c pod sklepienie bramy. Tu zacz�� otrzepywa� ubranie z drobinek lodu i �niegu. Nieznajomy tkwi� nieruchomo. Kesh u�wiadomi� sobie, �e jest obserwowany. Przyjrza� si� wi�c uwa�nie. M�czyzna wygl�da� na my�liwego. Wskazywa�o na to solidne futro nied�wiedzie, focze r�kawice i buty oraz �uk i strza�y starannie owini�te sk�rami i przytroczone do siod�a. Pi�kny ko�, kary ogier, przywyk�y chyba do w�dr�wek, drobi� niespokojnie. Nieznajomy wpatrywa� si� w Kesha. Wok� nich wicher rozszala� si� na dobre. Brama nie stanowi�a ju� schronienia, bo deszcz przecina� j� na wskro�, ponownie siek�c ich twarze. Ko� szarpn�� mocniej. - Spok�j, Czarny, spok�j - �agodnie odezwa� si� nieznajomy. Chocia� by�a ju� p�na godzina poranka, �wiat nadal wygl�da� szaro, a deszcz ze �niegiem pada� z t� sam� si�� co w nocy. Kapitan galery Banku Yanthumskiego musia� wyp�yn�� jak najszybciej. Powinien znale�� si� na wodach Morza Mirro�skiego w ci�gu kilku dni, bo zapowiada�o si�, �e zima w tym roku przyjdzie wcze�niej. By�a to jedna z przyczyn potoku przekle�stw, jakimi obrzuca� teraz za�og� - przygotowan� do wyp�yni�cia, lecz zmuszon� czeka� na tego jedynego marudera. Skrywanym powodem gniewu kapitana by� fakt, �e brakowa�o wio�larza. W�a�nie tego, kt�rego mia� pozby� si� w trakcie rejsu. "Czy�by co� wyczu�?" - zastanawia� si� teraz. - "Mo�e nast�pi� jaki� przeciek? Ale jak? Przecie� ten szczur Uzus rozmawia� ze mn� osobi�cie". Ostatni okr�t wyruszaj�cy w morze odbija� od pomostu. Co robi�? Nie m�g� d�u�ej czeka�. Nie mia� czasu wysy�a� gwardzist�w na poszukiwania po karczmach Portu. Gdyby nie ta cholerna pogoda. W ko�cu zdecydowa�. Zeszed� na pomost i skierowa� si� w stron� stacji powoz�w pocztowych. Wiadomo�� przekaza� ustnie jednemu z wo�nic�w, wyruszaj�cych do Haven. "Niech szczur si� martwi" - my�la� wracaj�c na galer�. - "W ko�cu to jego interes". Gdy galera wyp�yn�a na wody Zatoki, kapitan przy�apa� si� na uczuciu ulgi i pewnego rodzaju rado�ci. Mo�e ch�opakowi uda si� wywin�� ze szpon�w finansowego s�pa? Westchn�� na g�os: - Niech Bogowie maj� go w opiece! Nie wiedzia�, �e wi�kszo�� �ycze�, kt�re sk�adamy w dobrej wierze, brzmi jak ironia. Uzus nie potrzebowa� wiadomo�ci od kapitana. Ledwie okr�t znikn�� za zakr�tem rzeki, pobieg� do siebie, wydaj�c po drodze rozkazy. W ich efekcie stan�o pod jego domem kilka powoz�w ob�adowanych odzie��, jedzeniem - szczeg�lnie wy�mienitymi mi�sami - zabawkami i paroma szkatu�ami pe�nymi klejnot�w. Z tymi ostatnimi rozstawa� si� bez �alu, bo by�y to zastawy od ludzi nie potrafi�cych sobie poradzi� ze sp�at� kredyt�w i po�yczek. Uzus po trzydziestu latach pracy ekonoma by� mistrzem fa�szowania rachunk�w. Ubra� si� w pi�kny, od�wi�tny str�j z jedwabi�w i aksamit�w. Za pas, ozdobiony z�otymi guzami, wsadzi� sztylecik z r�koje�ci� wy�o�on� szafirami, diamentami, opalami, na �ysiej�c� g�ow� nacisn�� czap� ze srebrnych lis�w. Potem wyruszy� w kr�tk� drog� przez miasto. Akompaniowa�a mu kapela, sk�adaj�ca si� z kr�lewskich muzykant�w. Gdy o�wietlona kilkudziesi�cioma pochodniami kawalkada powoz�w stan�a przed poczernia�� od dymu kamienic� na ulicy Cech�w, zeskoczy� z koz�a z chy�o�ci� m�odzieniaszka. Uciszy� kapel�, podszed� do drzwi i uderzy� wielk� ko�at�, poprawiaj�c pyszny kaftan. Odpowiedzia�a mu cisza. "Pewnie czuje si� onie�mielona" - pomy�la�, ponawiaj�c stukanie. Znowu cisza. Nast�pne razy by�y gwa�towniejsze. - Pani Sanon! - zawo�a� patrz�c w ciemne okna. G�ucha cisza. - Co jest, do kro�set? - mrukn�� do siebie i uderzy� mocniej. Otworzy�o si� okno w kamienicy naprzeciwko. Wyjrza� ze� siwy m�czyzna. - Po co te ha�asy?! Tam nikogo nie ma! - Jak to nie ma?! - Uzus czu� fal� straszliwej w�ciek�o�ci. - Ano, nie ma. Wyjecha�a dzi�, par� godzin temu, w towarzystwie jakiego� my�liwego. - My�liwego? - Przecie� wyra�nie gadam! - Odpowiadaj, jak pytam, sukinsynu!!! - wrzasn�� Uzus. - Bo trafisz do loch�w!!! - Poznaj� ci�! - odkrzykn�� m�czyzna. - Ty jeste� t� hien� z Banku Yanthumskiego! Nie gro� mi, bo jestem wolnym obywatelem i nie boj� si�! G�wno ci do mnie! Uzus z trudem si� opanowa�. - Wybacz - powiedzia� spokojniej. - Ale chcia�bym, �eby� opisa� mi tego cz�owieka. Godzin� p�niej kilkudziesi�ciu je�d�c�w, �o�nierzy banku, gna�o na z�amanie karku czterema g��wnymi drogami wychodz�cymi z Haven. Nazajutrz wr�cili zab�oceni, spoceni, wyczerpani. Tylko ci, kt�rzy ruszyli w stron� Portu Zachodniego, przywie�li wie�ci. Lecz by�y one jak bredzenie cz�owieka chorego na umy�le. - Jak to znikn�li? - wrzeszcza� Uzus. - Panie, panie - powiedzia� jeden z �o�nierzy, mi�tosz�c w dr��cych d�oniach futrzan� czap�. - Sam bym nie uwierzy�, gdybym nie widzia� na w�asne oczy, panie. Dopadli�my ich na drodze, tu� przy Porcie Zachodnim. Ona z dzieckiem jecha�a na karym ogierze, a ten my�liwy prowadzi� go za uzd�. Krzykn�li�my na nich, �eby zatrzymali si� w imi� Banku Yanthumskiego i prefekta miasta Haven. Ten my�liwy niby odwr�ci� si�, popatrzy� na nas. Potem po�o�y� d�o� na niej i dziecku, zamkn�� oczy i... prask! Jakby ich piorun strzeli�, panie! Nie ma! Nie ma ich i ju�! Tak by�o? - �o�nierz zwr�ci� si� do towarzyszy szukaj�c poparcia. - Jako �ywo! - potwierdzili solidarnie. Uzusa przeszed� dreszcz. Ci, o kt�rych pomy�la�, zazwyczaj nie mieszali si� w sprawy ludzkie. Chyba �e zostali o to poproszeni. Ale je�eli �o�nierze nie zmy�lali, wszystko wskazywa�o na nich. I nie by�o wa�ne, kt�rzy to. Uzus wiedzia�, �e przegra�. Bowiem z �adnym z magicznych zakon�w nie chcia� mie� do czynienia. Dwa lata wcze�niej Niebo by�o granatowe. W niekt�rych miejscach ciemnoniebieskie. Milion�w gwiazd i srebrzystej tarczy ksi�yca nie przes�ania�a ani jedna chmura. Niebo by�o czyste. Blade promienie muska�y �nieg. Odbija�y si� od niego sin� po�wiat� - nierealn�, tajemnicz�. Martwa cisza. Wicher schowa� si� do swojej kryj�wki w przestrzeni, zm�czony szale�czym ta�cem z lodem, �niegiem i ska�ami. Mr�z zaatakowa� w�ciekle konie i ludzi ustawionych w niewielkim kr�gu naprzeciwko ska�y i ruin. Lecz zdawa� si� nie czyni� im �adnej krzywdy, bo trwali w tych samych miejscach co przed godzin�, pogr��eni w niemej medytacji. W ciszy zimowej nocy raz za razem odzywa�y si� g��bokie westchnienia. Delikatna ni� Czaru Ciep�a i Ognia r�wnomiernie s�czy�a si� poprzez ich cia�a, nie pozwalaj�c odczuwa� ch�odu. Arcymag ponownie spojrza� na ruiny. Jego twarz wyra�a�a zatroskanie i l�k. Dlaczego tak d�ugo? Sk�d to przesuni�cie w czasie? Przecie� zawsze Bogowie oddawali kandydata do Kr�gu w kilka chwil po zabraniu go na Pr�b�. Spojrzenie starca przesuwa�o si� po zimnych kolosach otaczaj�cych dolin�. Kashergrum w kszta�cie byczej g�owy milcza� pos�pnie, Szczyt Czaszki r�wnie�, Gra� Rycerza po�yskiwa�a Lodowcem Run jako� sino, trupio. Arcymagowi nie spodoba�o si� to skojarzenie, wi�c po raz kolejny zatopi� si� w �arliwej modlitwie. Nagle w mro�nej ciszy rozleg� si� furkot skrzyde�. Co� nadlatywa�o od strony Lodowca Run. Jaki� cie� mign�� na tle gwiazd. Mnisi poderwali g�owy. Znak. - Inwokacja - szepn�� Arcymag chrapliwie. - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! - odbi�o si� od granitowych kolos�w. Sowa �nie�na zawis�a ponad ich g�owami. Zamar�a w powietrzu, prawie nie uderzaj�c roz�o�ystymi skrzyd�ami. Jej g�o�ne "Kiwik, Kiwik, Kiwik!!!" zla�o si� w jedno z ponurym chora�em: - Seramikos Ishty Ishty, Seramikos ARON! Jeszcze nie wybrzmia� g�os ptaka, gdy hukn�o pot�nie. O�lepiaj�ca paj�czyna b�yskawic przeci�a niebo. Co� upad�o ci�ko w sam �rodek kr�gu zakonnik�w. Potem rozleg� si� kolejny grzmot. B�yskawice stworzy�y purpurowosrebrzyste runy: NIE GODZIEN JEST! Napis trwa� na granatowym niebie przez chwil�, a potem z trzaskiem i sykiem zacz�� przekszta�ca� si� w inny. Teraz runy u�o�y�y si� w s�owo: HEXY Rozleg�y si� j�ki, chichoty i szepty. Bolesne jak skarga niewinnego, smutne jak oczy n�dzarza, szydercze jak �miech bezkarnego winowajcy. Ucich�o. Niebo znowu by�o ��k� milion�w gwiazd i srebrzystej tarczy ksi�yca. Lodowiec Run zapad� w tysi�cletni sen. Mr�z wyjrza� z kryj�wki w przestrzeni i przytuli� do siebie tony lodu i �niegu. Arcymag pierwszy zeskoczy� z konia. Nerwowym ruchem zerwa� z g�owy kaptur, kl�kaj�c obok le��cego w zaspie cz�owieka. Ten sam m�czyzna, kt�ry godzin� temu kl�cza� pomi�dzy starymi ruinami na skale, wygl�da� teraz strasznie. Twarz poparzona, na d�oniach b�ble, habit porwany w strz�py jak gdyby szarpa�y nim pazury drapie�nika. Arcymag po�o�y� mu d�onie na splocie s�onecznym, szepcz�c gor�czkowo: - Vivid, Vivid, bracie Rokhormie, wr�� do nas! Vivid, Vivid ARON... Pozostali zakonnicy przygl�dali si� w skupieniu. Cz�owiek le�a� jak martwy. Sina twarz poznaczona krwawymi b�blami nie drgn�a. - Razem, bracia! - krzykn�� Arcymag. - Vivid, Vivid, bracie Rokhormie! - rozbrzmia�o w dolinie. - Wr�� do nas! Vivid, Vivid!!! W mro�nej ciszy echo odpowiedzia�o: - Vivid, Vivid, vivid... "Nic z tego" - przelecia�o przez my�l Arcymagowi, gdy nagle poczu�, �e pier� pod jego d�oni� poruszy�a si� s�abo. Zwi�kszy� nacisk, zwielokrotni� Czar Ciep�a i Ognia, czuj�c gor�c w palcach. Cz�owiek j�kn��. Potem westchn�� g��boko. - Mamy go - szepn�� Arcymag, nie kryj�c wzruszenia. - Teraz, szybko! Nad Smocze Oko! W godzin� p�niej dotarli do chatki stoj�cej nad cz�ciowo zamarzni�tym jeziorem g�rskim - Smoczym Okiem. Barwa jego w�d by�a niemal czarna. Drzwi traperskiej chatki zaskrzypia�y nieprzyjemnie, za to wewn�trz by�o przytulnie. Ostatni my�liwy przebywaj�cy tu jesieni� zawsze zostawia� niezb�dne rzeczy dla tego, kto zb��dzi w g�rach zim�. Po godzinie intensywnej kuracji w rozgrzanym wn�trzu chatki, cz�owiek otworzy� oczy. Spojrzenie mia� przera�one, pe�ne b�lu. Chaotycznie rozgl�da� si� woko�o, nie rozpoznaj�c twarzy braci. Pot wyst�pi� mu na czo�o, a sp�kane wargi wykrzykiwa�y: - Musz� mie� t� suk�!... Dlaczego nikt nie kupuje moich beczek?... Pieprzy�, pieprzy� si� z ni�!... Dlaczego dr�ysz, synku? Zimno ci w tym starym p�aszczu... A jego na galer�, na galer�, na galer�!... M�j dom p�onie!... Cha, cha, cha... Pokory, pokory, pokory... Dopiero nad ranem zakonnik Rokhorm zasn�� g��boko. Mnisi usiedli wok� ma�ego paleniska w milczeniu grzej�c d�onie. Ju� zbyt d�ugo utrzymywali Czar Ciep�a i Ognia. Teraz musieli zdj�� go na jaki� czas, by ponownie zebra� si�y. Znad Smoczego Oka do klasztoru ARON by� dzie� wspinaczki przez g�ry. - B�g zadecydowa� - pierwszy odezwa� si� brat Horacy. - B�g... - ponuro i nie bez ironii szepn�� inny z braci. - �le trafi� - doda� nast�pny. - Nie - odezwa� si� Arcymag. - Takie by�o jego Przeznaczenie. Nie wiem, sk�d wzi�� si� ponad Totar HEXY, ale skoro przyby�, musimy go uszanowa� w my�l �wi�tego Przymierza zakon�w z Bogami. HEXY zadecydowa�: Nie godzien jest. Nie musz� wam m�wi�, �e brak Rokhorm b�dzie mia� prawo do milczenia, gdy powr�c� mu si�y. Nie wolno pyta� go o nic. Jego pierwsze s�owa wypowiedziane w przytomno�ci maj� by� uwa�ane za jego wol�. - Wiemy, mistrzu - odpar� brat Horacy. Potem znowu zapanowa�a cisza. Ka�dy z zakonnik�w zastanawia� si�, czeg� od brata Rokhorma m�g� ��da� HEXY - B�g Tkacz Z�ych Los�w Cz�owieczych. W klasztorze na G�rze Bez Wyj�cia �ycie toczy�o si� utartym rytmem. Brat Nauczyciel w�a�nie zako�czy� zaj�cia na dzi� i nowicjusze wybiegli z komnaty Nauk, �miechem rozpraszaj�c ch�odny spok�j granitowych mur�w. Brat Zielarz s�ysz�c gwar ch�opc�w pokr�ci� zirytowany g�ow�. Przecie� powtarza� tym trutniom, �e chory potrzebuje ciszy i spokoju. Jeszcze raz spojrza� na brata Rokhorma. Rany na ciele goi�y si� znakomicie i nied�ugo b�dzie mo�na �ci�gn�� banda�e. Ale rany na duszy nadal j�trzy�y. Rokhorm nie m�g� powr�ci� do przytomno�ci, mimo �e od czasu Pr�by up�yn�y ju� dwa tygodnie. Brat Zielarz wyszed�, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. Chwil� nic si� nie dzia�o. Chory le�a� na �o�u z zamkni�tymi powiekami. Oddycha� regularnie. Nagle co� szarpn�o jego piersi�. Otworzy� oczy pe�ne b�lu i m�ki. Nadszed� czas kolejnej bitwy. Nawet Arcymag zosta� przechytrzony przez Boga HEXY. Tkacz Z�ych Los�w nie odszed�. Nie m�g� odej��. Ten cz�owiek zbyt du�o wiedzia�, zbyt wiele pami�ta�. "Zapomnisz teraz" - szept wybrzmiewaj�cy w g�owie by� �arem ognia. "Nie..." - s�abo odpar�a wola cz�owiecza. "Znam wszystkie twoje my�li, przesz�e i przysz�e. Dlaczego chcesz to uczyni�?"- szept Boga. "Tkasz los niewinnych r�kami niegodziwc�w..." - wola cz�owiecza. "On tak�e cierpia�. Pami�tasz?" Cia�o Rokhorma wygi�o si� w pa��k. Cho� zaciska� usta, z gard�a wydoby� mu si� chrapliwy szept Uzusa: - Musz� mie� t� kobiet�! Pragn� jej! Sanon, ja p�on�! Chod� do mnie! "Pami�tasz" - szept Boga. "Nie ok�amiesz mnie!" - krzykn�a udr�czona my�l cz�owiecza. - "Trzy �ycia na jedn� ni� z�ego losu! Oto tw�j cel!" "Zapomnij". Fa�szywy spok�j, s�odki, lekki wtargn�� do my�li. "Nie..." - stawa�o si� coraz s�absze. Ko�ysanie ciep�ego morza, zapach sadu, pejza� ��k, spok�j wiod�cy �wiadomo�� ku zapomnieniu. "Tkasz losy r�kami ludzi... Jaki� z ciebie B�g?..." Ciep�o s�o�ca, �miech �yczliwej dziewczyny, pi�knej jak tylko mo�e by� pi�kny sen Boga. Kosz pe�en owoc�w, �agodny szum lasu, szeroka, zielona ��ka... Pokonuj�c straszliwy ci�ar cia�a, Rokhorm d�wign�� si� z �o�a. Opad� na kolana, ale nie przesta� czo�ga� si� w stron� kamiennego stolika. Tam, gdzie znajdowa�y si� karty papirusowe. Dr��cymi d�o�mi chwyci� sztylet. Rozdar� nim sk�r� na jednej z wielu ran, szepcz�c w k�ko: - Krew to �ycia, a nad �yciem panuje tylko Ten, Kt�ry Stworzy�... Krew to �ycie, a nad �yciem panuje tylko Ten, Kt�ry Stworzy�. Umoczonym w krwi palcem napisa� na karcie: "By�em cz�owiekiem zwanym Kesh, bednarzem z Haven. W roku Kozioro�ca zosta�em podst�pnie wys�any z galer� Banku... Mia�em �on� Sanon... Musz�..." Komnata zawirowa�a. Rozleg� si� w�ciek�y grzmot. Gdy Arcymag wraz z kilkoma innymi bra�mi wpad� do komnaty, Rokhorm le�a� na pod�odze. Krew s�czy�a si� ze wszystkich jego ran, lecz spojrzenie mia� przytomne. - Mistrzu? - Rokhorm - odetchn�� Arcymag. Potem, przypominaj�c sobie Prawo Pr�by, zapyta�: - Co chcesz powiedzie� w przytomno�ci swojej? Po chwili milczenia brat Rokhorm odpar�: - Chc� opu�ci� klasztor, by zosta� w�drowcem. Arcymag poczu� bolesne uk�ucie w sercu, ale odrzek� zgodnie z obyczajem: - Stanie si� wedle woli twojej, bracie. Brat Rokhorm z ARON, nazywany przez wszystkie kolejne lata W�drowcem, opu�ci� klasztor wraz z pojawieniem si� na halach Totar pierwszych krokus�w. Zabra� ze sob� niewiele. Przede wszystkim czarnego ogiera, kt�rego wychowywa� od �rebaka. Rozumia� si� z nim lepiej ni� z lud�mi napotykanymi podczas licznych w�dr�wek. Poza tym Arcymag obdarowa� go kilkoma przedmiotami niezb�dnymi do kontaktu z klasztorem. Jednak za najcenniejsz� rzecz Rokhorm uwa�a� wymi�t� kart� pergaminu, ca�� zachlapan� krwi�. Karta ta pozwoli�a mu odtworzy� niekt�re ze zdarze�, powi�za� je w ca�o��. Niestety, pami�ta� tylko fina� historii cz�owieka zwanego Kesh, bednarza z Haven. Dlatego po dw�ch latach dotar� do ich domu w chwili, gdy galera sun�a ju� w�r�d deszczu i �niegu w stron� Portu Zachodniego. Przekonanie pi�knej Sanon zaj�o mu troch� czasu i dopiero, gdy po�o�y� na jej czole d�o� i przekaza� my�li ekonoma Uzusa, uwierzy�a. By�a dzieln� kobiet�. Zamiast p�aka� szybko spakowa�a niezb�dne rzeczy i z dzieckiem na r�ku wyruszy�a w po�cig za m�em. Za nimi, ruszyli �o�nierze Uzusa. Rokhorm nie musia� ucieka� si� do pomocy braci z ARON, aby przestraszy� prostych �o�dak�w. Wystarczy� Czar Z�udze�, wra�enie znikania i mia� ich z g�owy. Sta� teraz w bramie Portu Zachodniego, przygl�daj�c si� ponurej twarzy m�odego, zzi�bni�tego m�czyzny. Deszcz ze �niegiem zacina� z coraz wi�ksz� si�� i brama nie stanowi�a ju� schronienia. Ko� szarpn�� mocniej. - Spok�j, Czarny, spok�j - poklepa� ogiera po karku. Potem zwr�ci� si� w stron� przeciwn� bramy pytaj�c: - Czy to jest tw�j m��, pani? Widzia� rado�� wyciskaj�c� �zy, przemok��, zzi�bni�t�, a jednak p�on�c� mi�o�ci� jak ognie miasta Haven w noworoczn� noc. Przygl�da� si� zm�czonej twarzy cz�owieka, w kt�rym zamieszka� na dwa lata, b�d�ce zaledwie godzin� dla Bog�w. Potem poszli wszyscy do najlepszego w Porcie zajazdu, aby wyschn��, zje�� i wyspa� si� spokojnie. Rokhorm mia� pewno��, �e Uzus dowiedziawszy si� od �o�nierzy o zdarzeniu na drodze, zaniecha po�cigu. Zaszyje si� dok�adnie jak szczur gdzie� z dala od Haven, prawdopodobnie poprosi o przeniesienie do Yanthum. Kapitan wyp�ynie rankiem, mo�e nawet z ulg� w sercu. Gdy nazajutrz Kesh, Sanon i ma�y Lio obudzili si�, nie zastali ju� tajemniczego my�liwego Rokhorma. Zamiast niego na stole le�a�a zakrwawiona karta pergaminu: "By�em cz�owiekiem zwanym Kesh, bednarzem z Haven...", a na niej p�katy mieszek z�ota. Wystarczy�o to, by zacz�� nowe �ycie, daleko na po�udniu w jednym z ciep�ych i pi�knych miast-pa�stw Pustyni Hybro�skej. Nigdy nie dowiedzieli si� ca�ej prawdy o Rokhormie, cho� przecie� zdawali sobie spraw�, �e musi by� zakonnikiem magii. Czuli w sobie spok�j i rado��. Tylko gdy przychodzi�y uroczyste obchody �wi�ta Boga Tkacza, stawali si� rozdra�nieni i woleli dzie� ten sp�dza� razem przy kominku. Tymczasem Rokhorm szed� drog� na p�noc, w stron� masywu Totar. Chcia� sp�dzi� zim� w Bukatar, stolicy g�r. Czas by� po temu, bo deszcz ca�kowicie zamieni� si� w �nieg i �cieli� si� bia�� pierzyn� na rozmok�ych polach i drogach. - Tak, Czarny - mrucza� do konia. - Je�eli Tkacz Los�w prz�dzie r�koma ludzi, nie powinien mie� do mnie �alu. Wszak jestem cz�owiekiem. Ko� parskn��, musn�� go czubkiem nosa w rami�. - Nie, Czarny - westchn�� my�liwy. - Ty jeste� koniem. Ja jestem cz�owiekiem. Ogier parskn�� gniewniej. - No dobrze. Wygl�dasz jak ko�, cho� m�dry jeste� jak cz�owiek. Znikn�li za zakr�tem. Pozosta�y po nich �lady na b�ocie. Na kr�tko zasypywa� je coraz g�ciej padaj�cy �nieg.