5136

Szczegóły
Tytuł 5136
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5136 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5136 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5136 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mercedes Lackey UPADEK STRZA�Y (Prze�o�y�: Leszek Ry�) Ksi��k� dedykuj� Andre Norton za inspiracj�, Tery Lee za s�owa otuchy i memu m�owi Tony'emu za zrozumienie moich zmaga� z komputerem. PROLOG Dawno temu - tak dawno, �e szczeg�y zatargu uton�y w mroku dziej�w, a ocala�y zaledwie odpryski legend - �wiat Velgarthu obr�ci�y w perzyn� wojny czarnoksi�nik�w, ludno�� zosta�a zdziesi�tkowana, ugory powsta�e na spustoszonych ziemiach obj�y we w�adanie czarodziejskie stwory, kt�rymi dot�d ludzie pos�ugiwali si� w toczonych przez siebie bojach. Kto �yw umkn�� na wschodnie wybrze�e - jedynie na tamtejszych dzikich po�aciach mogli �udzi� si� jeszcze nadziej� na odbudowanie swego �ycia, kt�re leg�o w gruzach. Z czasem w�a�nie na wschodnich obrze�ach kontynentu rozkwit�a cywilizacja, za� w jego g��bi rozpleni�a si� dzicz. Lecz ludzko�� �atwo si� nie poddaje i nie up�yn�o wiele czasu, a jej liczebno�� pocz�a ponownie wzrasta�. Ludzie zacz�li osiedla� si� coraz bardziej na zach�d i zak�ada� nowe kr�lestwa, tam gdzie dot�d rozci�ga�y si� dzikie ost�py. Jednym z nowo powsta�ych kr�lestw by� Valdemar, za�o�ony przez barona Valdemara i wiernych jego poddanych, kt�rzy wybrali wygnanie, byleby uj�� przed gniewem samolubnego i okrutnego monarchy. Valdemar obj�� wysuni�ty najdalej na p�noc i na zach�d zak�tek cywilizowanego �wiata. Na p�nocy i p�nocnym zachodzie jego ziemie ogranicza�y dzikie pustkowia, wci�� zamieszkane przez niesamowite stworzenia; na zachodzie pustkowia rozci�ga�y si� hen a� do jeziora Evendim, olbrzymiego �r�dl�dowego morza. Podr� poza granice Valdemaru nie by�a bezpieczna nawet w pokojowych czasach, za� w najgorszych - podr�nik m�g� sprowadzi� na g�owy niewinnych odwet, gdyby jakie� napotkane w drodze stworzenia ruszy�y za nim w trop tam, sk�d wyruszy�. Po cz�ci przez wzgl�d na to, kim byli za�o�yciele, w�adcy Valdemaru zawsze �askawym okiem patrzyli na uciekinier�w i wygna�c�w - czuli si� z nimi zwi�zani przez los. W miar� wi�c jak up�ywa� czas, zwyczaje i obrz�dy mieszka�c�w kr�lestwa u�o�y�y si� w wieloj�zyczn� mozaik�, za� monarchowie kierowali si� jedn� tylko niewzruszon� regu��: �Nie ma jednej, jedynie s�usznej drogi�. W�adanie tak przypadkowym zbiorowiskiem poddanych mog�oby okaza� si� niemo�liwe, gdyby nie pomoc herold�w Valdemaru. Heroldowie skupili w swych r�kach wyj�tkow� w�adz�, jednak nigdy jej nie nadu�ywali. Podstaw� tak wielkiej szlachetno�ci - i prawd� powiedziawszy, ca�ego systemu - by�o istnienie stworze�, kt�re zwano Towarzyszami. W oczach nie wtajemniczonego Towarzysz przedstawia� si� jako wyj�tkowo zgrabny, bia�y ko�. Tymczasem by�y one istotami znacznie doskonalszymi. Zes�ane w odpowiedzi na modlitwy wznoszone osobi�cie przez kr�la Valdemara, pierwsze trzy Towarzysze zadzierzgn�y wi� z monarch�, spadkobierc� tronu i ich najbardziej zaufanym przyjacielem - heroldem kr�lestwa. W ten oto spos�b owa posada nabra�a nowego znaczenia w Valdemarze, a heroldowie wcielili si� w now� rol�. To w�a�nie Towarzysze uzupe�nia�y szeregi herold�w, nawi�zuj�c z wybranymi przez siebie bezpo�redni� wi� wprost z m�zgu do m�zgu, kt�r� przeci�� mog�a jedynie �mier�. Cho� nikt nie potrafi� dok�adnie okre�li� ich inteligencji, powszechnie zgadzano si�, i� swymi zdolno�ciami nie ust�puj� ani na jot� swym ludzkim partnerom, o ile ich nie przewy�szaj�. Towarzysze dokonywa�y wyboru, nie ogl�daj�c si� ani na wiek, ani p�e� - cho� zazwyczaj sk�onne by�y raczej wybiera� dziatw� stoj�c� u progu wieku m�odzie�czego, i cz�ciej ch�opc�w ni� dziewcz�ta. Pomin�wszy cierpliwo��, poczucie odpowiedzialno�ci, ca�kowity brak egoizmu i zdolno�� do bohaterskich po�wi�ce� w imi� s�u�by, Wybranych ��czy�a jedna cecha - wszyscy posiadali przynajmniej �lad zdolno�ci paranormalnych. Ci�g�e przestawanie z Towarzyszem, nieprzerwane wzmacnianie wsp�lnej wi�zi przyczynia�o si� do doskonalenia ukrytych talent�w Wybranych. Z czasem, gdy lepiej poznano owe dary, odkryto sposoby rozwijania wrodzonych zdolno�ci, tak i� stopniowo sta�y si� one najwa�niejsze, wypieraj�c resztki wiedzy tajemnej, �prawdziwej magii�, kt�ra tli�a si� jeszcze w Valdemarze, a� doszcz�tnie zagin�y wszelkie przekazy o tym, jak korzystano z niej i jak jej uczono. Na ziemiach Valdemaru powsta� unikatowy system sprawowania rz�d�w: wspomagany przez rad� monarcha ustanawia� prawa, a heroldowie pilnowali, by ich przestrzegano, i wymierzali sprawiedliwo��, gdy� graniczy�o z niemo�liwo�ci�, by ulegli zepsuciu i nadu�ywali tymczasowo powierzonej im w�adzy. W ca�ej historii Valdemaru tylko jeden herold, szukaj�c zemsty, uleg� takiej pokusie, lecz wtedy jego Towarzysz wyrzek� si� go i opu�ci�, a osamotniony herold sam zada� sobie �mier�. Wybrani byli z natury zdolni do nadzwyczajnych po�wi�ce� - nauka w kolegium tylko umacnia�a w nich t� cech�. Nie mo�na by�o tego zaniedba�, gdy� cz�sto musieli w imi� s�u�by sk�ada� swe �ycie w ofierze. Przede wszystkim jednak byli lud�mi - z regu�y m�odymi, wci�� igraj�cymi ze �mierci�. Poza s�u�b� sk�onni wi�c byli ulega� przyjemnostkom �ycia i raczej stroni� od cnotliwo�ci. Heroldowie z rzadka wchodzili w trwa�e zwi�zki, kt�re wykracza�yby poza braterskie, lub by�yby czym� g��bszym ni� tylko folgowaniem chwilowej przyjemno�ci - by� mo�e te braterskie uczucia by�y tak mocne, a mo�e wi� mi�dzy heroldem a jego Towarzyszem niewiele zostawia�a miejsca na d�ugotrwa�e zwi�zki. Zaledwie gar�� z gminu i spo�r�d szlachetnie urodzonych mia�a im to za z�e. Powszechnie wiedziano, i� bez wzgl�du na to, jak herold swawolnie sp�dza wolne chwile, przywdziawszy �nie�nobia�y uniform zmienia si�, staje si� ca�kowicie odmienn� istot�, gdy� herold w Bieli jest heroldem na s�u�bie, poza kt�r� nie istnieje nic wa�niejszego na �wiecie, zw�aszcza schlebianie frywolnym przyjemno�ciom. Jednak byli i tacy, kt�rzy mieli odmienne zdanie... Prawa ustanowione przez pierwszego kr�la wymaga�y, by i on by� heroldem. Zapewniono zatem, i� w�adc� Valdemaru nie zostanie nigdy tyran taki, jak ten, przed kt�rym musieli uchodzi� z rodzinnych siedzib. Drug� po w�adcy najwa�niejsz� osob� w kr�lestwie by� herold zwany osobistym kr�la (lub kr�lowej). Wybierany przez wyj�tkowego Towarzysza, ogiera, kt�ry wydawa� si� nigdy nie starze� (aczkolwiek mo�na go by�o zabi�), osobisty herold kr�la zajmowa� wyj�tkow� pozycj� - powiernika, zaufanego przyjaciela i doradcy u boku rz�dz�cego. Dzi�ki temu monarcha mia� w swym otoczeniu przynajmniej jedn� osob� godn� ca�kowitego zaufania, na kt�rej m�g� polega� nawet w najbardziej niepewnych czasach. Umacnia�o to pozycj� w�adc�w, ich pewno�� siebie, i tym samym stwarza�o podstawy stabilnych i godnych zaufania rz�d�w. Przez ca�e pokolenia wydawa�o si�, �e kr�l Valdemar znalaz� recept� na sprawowanie idealnych rz�d�w. Jednak czy to przypadek, czy zrz�dzenie losu mo�e spowodowa�, �e i najlepiej obmy�lone plany udaje si� omin��. Za panowania kr�la Sendara kr�lestwo Karsu, dziel�ce z Valdemarem po�udniowo- wschodni� granic�, op�aci�o nar�d nomad�w-najemnik�w, by najecha� s�siada. W wynik�ej wojnie Sendar zosta� zabity, a osierocony tron obj�a jego c�rka, Selenay, kt�ra dopiero niedawno uko�czy�a nauki w Kolegium Herold�w. Osobisty herold kr�lowej - starzec imieniem Talamir - zmuszony doradza� m�odej, upartej i pi�knej kobiecie, cz�sto pada� ofiar� w�asnego zak�opotania i �atwo si� myli�. W wyniku tego Selenay pos�ucha�a fa�szywej rady i zawar�a z�y zwi�zek ma��e�ski, czego omal�e nie przyp�aci�a utrat� tronu i �ycia. Owocem owego ma��e�stwa, przysz�� nast�pczyni� tronu, by�a dziewczynka, Elspeth, na kt�r� wielki wp�yw wywiera�a cudzoziemka, Hulda, sprowadzona z rodzinnego kr�lestwa przez m�a Selenay, tu� przed jego �mierci�. W wyniku podst�pnego post�powania opiekunki, Elspeth zacz�a zamienia� si� w niepoprawnego, rozpuszczonego, niezno�nego bachora. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e o ile nic nie zmieni biegu rzeczy dziewczynka nigdy nie dost�pi zaszczytu wybrania, a zatem, nigdy nie b�dzie mog�a odziedziczy� tronu po swej matce. Selenay mia�a do wyboru: wyda� na �wiat drugiego, bardziej odpowiedniego dziedzica, og�osi� swym nast�pc� kogo� z Wybranych, w kt�rego �y�ach p�yn�a kr�lewska krew, lub te� znale�� spos�b na ocalenie swej c�rki. Talamir u�o�y� plan, kt�ry, jak si� wydawa�o, m�g�by si� powie��. Jednak w�wczas Talamira zamordowano, a na dworze ponownie zapanowa� chaos. Jego Towarzysz, Rolan, wybra� nowego osobistego kr�lowej. Miast jednak�e obra� kogo� doros�ego, albo przynajmniej kogo� spo�r�d pasowanych herold�w, wskaza� na niedojrza�� dziewczynk� - Tali�. Talia wywodzi�a si� z ludu Grod�w - plemienia z pogranicza, wiernego niezwykle surowym obyczajom; ludzie ci ze wszystkich si� starali si� utrudni� obcym dost�p do wiedzy o nich. Talia w najmniejszym nawet stopniu nie pojmowa�a wagi tego, i� najpierw zosta�a zaczepiona przez Towarzysza herolda, a potem najwyra�niej przez niego uprowadzona. Jej lud wyznacza� kobietom bardzo po�ledni� pozycj�, a wszelkie odst�pstwa spotyka�y si� z natychmiastow� i okrutn� kar�. Nie by�a przygotowana do wst�pienia w nowy dla niej �wiat herold�w i ich kolegium, w kt�rym si� nagle znalaz�a. W jednej tylko dziedzinie nie brakowa�o jej do�wiadczenia - wychowywaniu i nauczaniu dzieci, a to dlatego, �e od chwili uko�czenia dziewi�ciu lat musia�a by� nauczycielk� najm�odszych cz�onk�w swego ludu. Talia zdo�a�a ocali� dziedziczk� - zanim wys�ano j� na jej pierwszy, czeladniczy patrol, Elspeth dost�pi�a zaszczytu wybrania. Podczas wype�niania wyznaczonego zadania Talia i Kris - herold, kt�ry zosta� jej mentorem - odkryli co� przera�aj�cego, co�, co mog�o by� �miertelnie niebezpieczne, i to nie tylko dla nich obojga, lecz dla ka�dego, kto znalaz�by si� w pobli�u Talii. Z powodu ogromnego zamieszania, jakie powsta�o w kolegium tu� po rozpocz�ciu przez ni� nauki pos�ugiwania si� swym darem, Talia nie zosta�a w�a�ciwie wyszkolona. Tymczasem jej darem by�a empatia: Talia mog�a zar�wno odbiera� uczucia i stany emocjonalne otaczaj�cych j� ludzi, jak i na nich oddzia�ywa�. Na dodatek jej dar by� tak pot�ny, i� mo�na by go u�y� jak broni. Dopiero jednak gdy zmys�y ca�kowicie wymkn�y si� spod jej w�adzy, Talii uda�o si� z pomoc� Krisa zmusi� je do poddania si� sile woli, a nie ledwie instynktu. Mimo to wci�� nie mog�a uwolni� si� od w�tpliwo�ci. Nie wiedzia�a, czy etyczne jest pos�ugiwanie si� jej darem. Chwilami opada�y j� obawy dotycz�ce ca�kowicie innej sprawy. Jeden z herold�w, Dirk, by� najlepszym druhem Krisa - obaj zawsze dzia�ali razem. Talia, spotkawszy si� z nim kilkakrotnie, poczu�a, cho� ani razu nie zdarzy�o si� mi�dzy nimi nic intymnego, �e Dirk bardzo j� poci�ga, a nachodz�ce j� my�li o nim staj� si� niemal obsesj�. Talia nie by�a pierwszym heroldem, kt�rego uwag� w takim stopniu absorbowa�a inna osoba: od czasu do czasu, bardzo rzadko, mi�dzy par� herold�w powstawa�a wi� tak mocna i nierozerwalna, jak ta splataj�ca Towarzysza i jego herolda - zwano j� �wi�zi� na ca�e �ycie�. Kris by� przekonany, i� na tym w�a�nie polega�a przypad�o�� Talii. Ona sama nie by�a tego pewna. Lecz by�o to zaledwie niewielkim utrudnieniem w ich patrolu, podczas kt�rego musieli wzi�� udzia� w krwawej bitwie, stawi� czo�o �miertelnej pladze oraz intrydze - za- taczaj�cym szerokie kr�gi pog�oskom o Talii, jej darze, i o tym, jak rzekomo jest niebezpieczna dla siebie i innych. Nareszcie p�toraroczny termin czeladniczy dobieg� ko�ca i Talia wyruszy�a w drog� powrotn� do domu, pe�nego zawi�ych i niepewnych zale�no�ci, na spotkanie z przewra�li- wion� nast�pczyni� tronu, stawi� czo�o knutym na dworze intrygom. PIERWSZY Mogliby�my by� bratem i siostr� - my�la� Kris, patrz�c na jad�cego obok niego herolda. - Mo�e bli�niakami... Talia dosiada�a Rolana z niedba�� swobod� - nic dziwnego zwa�ywszy, �e podczas czeladniczego patrolu na p�nocy wskakiwali na siod�o ledwie otworzywszy oczy i konno sp�dzali wi�kszo�� czasu. Podobna beztroska bi�a z postaci Krisa - pow�d by� oczywi�cie ten sam. Sp�dziwszy na wierzchowcach tyle czasu, z �atwo�ci� mogliby je��, spa�, ba, nawet kocha� si�, ani na chwil� nie zeskakuj�c z kulbaki! Pierwsze dwie rzeczy nieraz przysz�o im czyni�. Tej ostatniej nie pr�bowali, cho� Krisowi obi�y si� o uszy pog�oski o heroldach, kt�rzy pr�bowali i tego. Nie s�dzi�, by on sam posun�� si� a� tak daleko, nawet powodowany ciekawo�ci�. Obliczyli, �e przed wieczorem uda im si� stan�� w kolegium, a wi�c oboje przywdziali najczystsze i najlepsze uniformy. Biel Herold�w przeznaczon� do s�u�by polowej uszyto z mocnych i wytrzyma�ych sk�r, jednak po osiemnastu miesi�cach pozosta�a im zaledwie jedna zmiana, kt�ra usz�aby surowej inspekcji, zatem oszcz�dzali j� na ten w�a�nie dzie�. A wi�c, mo�emy pokaza� si� ludziom; jednak to o niczym nie �wiadczy - w cicho�ci ducha zamartwia� si� Kris, �a�o�nie badaj�c wzrokiem swe bryczesy na lewym kolanie. Wytarte lico sk�ry zaczyna�o by� nieco w�ochate i �atwiej osiada� na niej kurz. Na tle Bieli py� wida� by�o jak na d�oni. Po ca�ym dniu sp�dzonym w siodle oboje byli lekko posza- rzali. By� mo�e umkn�oby to oku przygodnego gapia, lecz badawczemu spojrzeniu Krisa uj�� nie mog�o. Tantris zacz�� si� nieco popisywa�, pl�saj�c. Kris nagle uzmys�owi� sobie, �e i Rolan dopasowuje do tego sw�j krok. - To umy�lnie, dwunogi bracie - nadesz�o przes�anie od Tantrisa, w kt�rym pobrzmiewa�a nutka humoru. - Skoro oboje musieli�cie przywdzia� tak po�a�owania godne �a- chmany, postanowili�my �ci�gn�� uwag� patrz�cych na siebie, odci�gaj�c j� od was. Widz�c nasz popis, nikomu ani si� nie b�dzie �ni�o patrze� na was. - Dzi�ki... tak my�l�. - Przy okazji, nikt nie dalby si� zwie�� i nie wzi��by was za bli�ni�ta: jej w�osy nazbyt mieni� si� czerwieni� i na dodatek jest zbyt drobna. Ale za rodze�stwo jak najbardziej. Tylko sk�d ty masz te swoje niebieskie oczy... - To rodzinne - odpar� Kris, udaj�c oburzenie. - / ojciec, i matka maj� niebieskie oczy. - Gdyby�cie zatem mieli by� rodze�stwem, twa matka musia�aby skrywa� barda w szafie, bo Talia ma orzechowe oczy i kr�cone w�osy. - Tantris wierzgn��, staj�c d�ba, wygi�� w �uk szyj� i mrugn�� do swego Wybranego b�yszcz�cym filuternie okiem. Kris jeszcze raz ukradkiem przyjrza� si� swemu czeladnikowi i przyzna� Tantrisowi racj�. W jej w�osach by�o zbyt wiele czerwieni i by�y zbyt poskr�cane w loki, by mog�y pochodzi� z tego samego �r�d�a, co jego proste, kruczoczarne kosmyki; i Talia si�ga�a mu ledwie do podbr�dka. Jednak oboje mieli twarz o drobnych rysach, swym kszta�tem przy- wodz�c� na my�l serce, i co wi�cej, oboje poruszali si� dok�adnie w ten sam spos�b. - To zas�uga szko�y Albericha. I Keren. - Na to wygl�da. - Jednak ty jeste� g�adszy od niej. Kris wybuchn�� �miechem, czym �ci�gn�� na siebie zaintrygowane spojrzenie Talii. - Czy mo�na spyta�... - To Tantris - wyja�ni�, zaci�gaj�c si� g��boko wiosennym powietrzem i chichocz�c - �echce moj� pr�no��. - Chcia�abym - odpar�a ze smutkiem - m�c cho�by raz tak my�lrozmawia� z Rolanem. - Powinna� si� cieszy�, �e nie mo�esz tego robi�, unikasz mn�stwa docink�w. - Ile czasu nas jeszcze dzieli od domu? - Nieco ponad godzina. - Obj�� spojrzeniem krajobraz, kt�ry zaczyna� si� zieleni�, i wielce zadowolony g��boko wdycha� przesycone zapachem kwiecia powietrze. - Srebrnik za twe my�li. - A� tyle? - Za�mia�a si�, odwracaj�c si� na kulbace twarz� w jego stron�. - Miedziak starczy�by a� nadto. - Pozw�l, �e ja b�d� s�dzi�. Czy� to nie ja z�o�y�em ofert�? - Istotnie, ty. Milcz�c, przez kilka stai jechali w cieniu drzew. Kris chcia�, by odpowiedzia�a mu wtedy, gdy sama zechce - delikatny d�wi�k dzwoneczk�w ko�ysz�cych si� przy uzdach i uderzenia kopyt Towarzyszy o tward� powierzchni� go�ci�ca Drogi Kupc�w by�y w jego uszach koj�c� muzyk�. - Etyka - odpar�a w ko�cu. - Ho, ho, a to ci powa�ne my�li! - Tak mi si� wydaje... - Pod ich wp�ywem najwyra�niej zn�w zwraca�a si� w g��b siebie; jej oczy nabra�y nieokre�lonego wyrazu. Kaszln��, by przyci�gn�� jej uwag�. - Uda�a� si� w dalekie strony - zakpi� �agodnie, kiedy lekko podskoczy�a w siodle. - Powiadasz: etyka. Etyka czego? - Mojego daru. A dok�adnie, korzystania z niego... - My�la�em, �e ju� si� z tym upora�a�. - W sytuacji zagro�enia - tak; w sytuacji, kiedy ustalone regu�y utrudniaj� wymierzenie w�a�ciwej i sprawiedliwej kary. - Temu... gwa�cicielowi dzieci. - W�a�nie. - Zadr�a�a lekko. - Wydawa�o mi si�, �e ju� zawsze b�d� si� czu�a zbrukana od chwili, w kt�rej dotkn�am jego umys�u. C� mia�abym z nim pocz��? Nakaza� egzekucj�? To... taka kara nie by�aby dostatecznym zado��uczynieniem za czyny, kt�rych si� dopu�ci�. Wtr�ci� go do ciemnicy? Ca�kiem do niczego. Szczerze pragn�am z wolna po�wiartowa� go na drobne kawa�eczki. Ba, lecz heroldowie nie zadaj� tortur. - Jak go ukara�a�? Opowiedz dok�adnie, przedtem nie mia�a� ochoty o tym rozmawia�. - To by�o swoiste przekszta�cenie metody uzdrawiania umys�u, oparte na tym, �e potrafi� swym darem oddzia�ywa� na innych. Nie mog� sobie przypomnie�, jak nazwa� to De- van. Wi��esz jak�� okre�lon� my�l z inn�, lub z grup� uczu� stworzonych przez siebie. Wtedy, za ka�dym razem, gdy danej osobie przemknie ta my�l, przyjd� jej do g�owy sko- jarzenia narzucone przez ciebie. Tak jak z Vostelem, gdy tylko zaczyna� siebie obarcza� win�, przypomina� sobie to, co ja umie�ci�am w jego g�owie. - To znaczy? U�miechn�a si� szeroko. - �A wi�c nast�pnym razem nie b�d� takim durniem!� A kiedy gotowy by� ulec, przyt�oczony b�lem nie do zniesienia, wpada�o mu do g�owy: �Nie jest jednak tak �le jak dzie� wcze�niej, jutro b�dzie lepiej�. Tak naprawd� nie by�y to s�owa, lecz uczucia. - W tym przypadku to lepsze od s��w. - Kris zamy�li� si�, z roztargnieniem op�dzaj�c si� od muchy. - To samo powiedzia� Devan. No c�, post�pi�am podobnie w tamtej sprawie. Wybra�am najgorsze ze wspomnie� jego pasierbicy i zwi�za�am z jego uczuciami wobec kobiet, kszta�tuj�c je tak, by wydawa�o mu si�, i� to w�a�nie on jest ofiar�. Sam widzia�e�, co si� sta�o. - Postrada� zmys�y, po prostu za�ama� si�, tocz�c pian� z ust. - Kris zadr�a�. - Nie, on nie postrada� zmys��w. Obraca si� w niesko�czonym kr�gu wspomnie�, kt�re wt�oczy�am mu do m�zgu - to w�a�ciwa kara. Musi przej�� przez takie same cierpienia, jakie zada� swym pasierbicom. I to jest sprawiedliwe, przynajmniej tak my�l�, poniewa� je�li kiedykolwiek zmieni swoje zachowanie, wyrwie si� z kr�gu. Oczywi�cie je�li mu si� to uda... - Jej twarz wykrzywi� grymas. - Mo�e przecie� przekona� si�, i� ta�czy zawieszony na linie za morderstwo starszej ze swoich pasierbic. Prawo zakazuje egzekucji szale�c�w, nie oszcz�dza jednak�e tych, kt�rzy odzyskali zmys�y. I na koniec: moje post�powanie powinno zadowoli� drug� jego pasierbic�. To ona przede wszystkim stara si� ocali� dusz�. - A wi�c na czym polegaj� te etyczne rozterki? - To by�a sytuacja krytyczna, sytuacja zagro�enia. Lecz, czy prawym jest, powiedzmy, przenika� ludzkie my�li podczas zgromadze� rady i dzia�a� stosownie do tak zdobytych wiadomo�ci? - Hm... - Na to Kris nie m�g� znale�� odpowiedzi. - Rozumiesz? - Sp�jrzmy na to inaczej: umiesz ocenia� ludzi po ich wizerunku, czyta� im z twarzy - uczono nas tego. Czy onie�mielona wykorzysta�aby� t� umiej�tno�� podczas obrad rady? - Hm, nie. - Przez jaki� czas jecha�a w milczeniu. - Przypuszczam, i� decyduj�ce znaczenie ma nie to, czy to robi�, lecz jak wykorzystuj� zdobyt� wiedz�. - To brzmi rozs�dnie. - A mo�e a� nazbyt rozs�dnie - odpar�a niepewnie. - Nies�ychanie �atwo jest usprawiedliwia� to, co chc� zrobi�; to, czego wyb�r, w pewnych sprawach, nie zale�y ode mnie, i co nie przypomina my�lczucia. Ja musz� usilnie odsuwa� od siebie ludzi, kt�rzy roj� si� dooko�a mnie i podsuwaj� mi pod nos swe emocje, zw�aszcza w uniesieniu. Kris potrz�sn�� g�ow�. - R�b to, co uwa�asz w danej chwili za najlepsze, tylko to mog� ci doradzi�. Wierzaj mi, i� doprawdy nikt z nas nie post�puje inaczej. - Prawd� powiadasz. O, �rud�o M�dro�ci. Kris zignorowa� kpin� ze strony swego Towarzysza. Mia� w zanadrzu wi�cej pyta�, lecz przerwa�, us�yszawszy zbli�aj�cy si� z naprzeciwka t�tent konia, pulsuj�cy charakterysty- cznym rytmem w wyci�gni�tym galopie. - To... - Odg�os kopyt Towarzysza, tak. W wyci�gni�tym galopie. - Kris uni�s� si� w strzemionach, by mie� lepszy widok. - O Jasna Pani, a to zn�w co? Wjechawszy na grzbiet pag�rka, rumak i je�dziec stali si� lepiej widoczni. - To Cymry... - Tantris zastrzyg� uchem. - Wyszczupla�a, a wi�c z ca�a pewno�ci� ju� si� o�rebi�a. - To Cymry! - zawo�a� Kris. - A zatem i Skif, a poniewa� za�o�� si�, i� ona w�a�nie si� o�rebi�a, to nie ch�� odbycia przyjemnej przeja�d�ki przywiod�a ich tutaj. Po raz ostatni widzieli si� z tym przedzierzgni�tym w herolda z�odziejaszkiem nieco ponad dziewi�� miesi�cy temu, kiedy spotka� si� z nimi na odprawie po odbyciu po�owy patrolu. Cymry sp�dzi�a wtedy czas na swawolach z Rolanem. I ona, i jej Wybrany na �mier� zapomnieli o niemal nadnaturalnej p�odno�ci ogier�w z Gaju. Wynik by� z g�ry przes�dzony - ku wielkiemu zmartwieniu Cymry i Skifa. Talia zna�a Skifa lepiej ni� Kris. Kiedy oboje byli uczniami w kolegium stali si� sobie tak bliscy, �e krew przypiecz�towa�a ich bratersk� przysi�g�. Z du�ej odleg�o�ci Talia potrafi�a lepiej od Krisa wnioskowa� z jego postaci. Os�oni�a oczy d�oni� i skin�a lekko. - Nie grozi nam katastrofa. Zanosi si� na co� powa�nego, jednak nie zaszed� �aden nieprzewidziany, wymagaj�cy natychmiastowego dzia�ania wypadek. - Jak mo�esz to stwierdzi� z tak du�ej odleg�o�ci? - Po pierwsze: nie wyczuwam wzburzonych uczu�; po drugie: gdyby sprawy przedstawia�y si� powa�nie, jego twarz by�aby pozbawiona wszelkiego wyrazu, jak kamie�. Jego wygl�d �wiadczy, �e jest czym� zaniepokojony, jednak mo�e to by� w zwi�zku z Cymry. Skif dostrzeg� ich i szale�czo pomacha� im na powitanie, a Cymry zwolni�a sw�j galop na z�amanie karku. Przyspieszyli za to Talia i Kris, ku niezadowoleniu ich jucznych mu��w. - Na Niebiosa! Czy by�em kiedy bardziej rad, widz�c was oboje? - wykrzykn�� Skif, gdy znale�li si� w zasi�gu g�osu. - Cymry przysi�ga�a, �e jeste�cie ju� niedaleko, ale obawia�em si�, �e przyjdzie mi galopowa� przez kilka marek na �wiecy, a nie lubi� opuszcza� male�stwa na tak d�ugo. - To brzmi tak, jakby� nas oczekiwa�. Skif, co si� dzieje? - zapyta� zaniepokojony Kris. - Co tob� kieruje, �e� tutaj przyby�? - Nic, co by dotyczy�o ciebie; mn�stwo, co si� tyczy jej. Bacz, prosz�, i� m�wi� to w najwi�kszym sekrecie. Nie �yczyliby�my sobie, by kto� zwiedzia� si�, �e zosta�a� ostrze�ona, Talio. Wymkn��em si� w imieniu nieszcz�liwej pani. - Kogo? Elspeth? Selenay? Co... - Chwileczk�, zgoda? Pr�buj� wam to w�a�nie powiedzie�. Elspeth prosi�a mnie, bym ruszy� wam na spotkanie. Co� nam si� widzi, �e rada pr�buje wyda� j� za m��, a to wcale nie przejmuje jej dreszczem rado�ci. Chce, by� wiedzia�a o tym zawczasu i mia�a czas na wykoncypowanie argument�w dla rady, kt�ra ma si� zebra� jutro. Skif �ci�gn�� wodze Cymry i zr�wna� si� z nimi. Przy�pieszyli kroku. - Alessandar oficjalnie o�wiadczy� si� o jej r�k� w imieniu Ancara. Mn�stwo za tym przemawia i z wyj�tkiem Elcartha, Kyrila i Selenay dos�ownie ka�dy z zasiadaj�cych w radzie jest temu przychylny. Spory ci�gn� si� od dw�ch miesi�cy, lecz od tygodnia przybra�y na sile i wydaje si�, �e Selenay, znu�ona, zaczyna krok po kroku ust�powa�. To dlatego w�a�nie Elspeth uczyni�a mnie swym go�cem i nakaza�a potajemnie was wyczekiwa�. Ju� od trzech dni wymykam si� w nadziei, �e napotkam was, gdy b�dziecie nadje�d�a�, i ostrzeg�, na co si� zanosi. Z tob� u swego boku Selenay ma rozwi�zane r�ce, mo�e albo od�o�y� zr�kowiny do czasu uko�czenia przez Elspeth nauk w kolegium, albo w og�le odrzuci� zalotnika. Elspeth nie chcia�a, by kt�rykolwiek z porywczych pos��w dowiedzia� si�, �e zamierzamy ci� ostrzec, bo mogliby podwoi� wysi�ki w celu nak�onienia Selenay do zgody jeszcze przed twoim powrotem. Talia westchn�a. - A wi�c �adna decyzja jeszcze nie zapad�a. Doskonale! Mog� si� z tym upora� do�� �atwo. Czy mo�esz ruszy� przodem i uprzedzi� Selenay i Elspeth, �e przyb�dziemy, zanim wybije dzwon na wieczerz�? Tak czy siak dzi� niczemu nie mog� zaradzi�, lecz jutro zajmiemy si� tym ba�aganem na zgromadzeniu rady. Je�li Elspeth pragnie si� ze mn� zobaczy� wcze�niej, jestem do us�ug; naj�atwiej odszuka� mnie w mych w�asnych komnatach. - �yczenie twe jest dla mnie rozkazem - odpar� Skif. Ca�a tr�jka wiedzia�a, �e Skif zna mn�stwo �cie�ek, kt�rymi mo�na niepostrze�enie wje�d�a� i wyje�d�a� ze stolicy oraz w�lizgiwa� si� na teren pa�acu, m�g� zatem stan�� tam, znacznie ich wyprzedziwszy. Dostosowali krok swych Towarzyszy do mo�liwo�ci mu��w, a Skif poderwa� Cymry po ci�ciwie drogi, wzbijaj�c kurzaw� spod kopyt Jechali jakby nigdy nic, jednak wymienili z Krisem spojrzenia pe�ne znu�onej weso�o�ci. Oficjalnie nie byli jeszcze nawet w domu, a ju� omota�y ich pierwsze nici intryg. - Czy jeste� jeszcze czym� zaniepokojona? - Nie b�d� udawa� - odezwa�a si� w ko�cu. - Denerwuj� si� przed powrotem do domu, jak kotka tu� przed okoceniem. - A dlaczeg� to? Dlaczego teraz? Przez najgorsze przebrn�a�; jeste� prawdziwym heroldem. Uko�czy�a� pobieranie ostatnich nauk. Czym�e si� zatem trasowa�? Talia wodzi�a wok� spojrzeniem - po polach, odleg�ych wzg�rzach, unika�a jedynie wzroku Krisa. Ciep�y, okraszony zapachem kwiat�w wiosenny wietrzyk, figluj�c w jej w�osach, nagle dmuchn�� dwa loczki prosto w jej oczy, tak �e wygl�da�a jak sp�oszony �rebak. - Nie jestem pewna, czy powinnam o tym z tob� rozmawia� - odezwa�a si� z oci�ganiem. - Je�li nie ze mn�, to z kim? Zmierzy�a go wzrokiem. - Nie wiem... - Nie - odpar� Kris, kt�rego nieco ubod�y te oznaki oci�gania. - Wiesz dlaczego? Bo nie jeste� pewna, czy mo�esz mi zaufa�. Pomimo tego wszystkiego, przez co wsp�lnie przebrn�li�my. Skrzywi�a si�. - Niepokoj�co celna uwaga. My�la�am, �e bezpo�rednio�� jest tylko moj� uprzykrzon� przywar�. Przesadnym gestem Kris uni�s� oczy ku niebu, jakby b�aga� o cierpliwo��. Zmru�y� powieki w jaskrawym s�onecznym �wietle. - Jestem heroldem i ty nim jeste�. Do tej pory powinna� nauczy� si� przynajmniej jednej rzeczy: zawsze mo�na zaufa� drugiemu heroldowi. - Nawet je�li podejrzenia s� sprzeczne z wi�zami krwi? Tym razem on zmierzy� j� uwa�nym spojrzeniem. - Jakimi� to? - Tw�j wuj, lord Orthallen. Gwizdn�� przez z�by i wyd�� usta. - My�la�em, �e nie pami�tasz o tym ju� od roku. Zaledwie z powodu jednej niewielkiej sprzeczki o Skifa widzisz go knuj�cego spiski za byle krzakiem! By� bardzo dobry dla mnie i dla p� tuzina innych os�b, kt�rych mog� wymieni� z imienia. U boku Selenay jest niezast�piony, nieoceniony u boku jej ojca. - Mam bardzo powa�ne powody, by spodziewa� si� go za ka�dym krzewem! - odpar�a nieco zapalczywie. - My�l�, �e pr�ba wp�dzenia Skifa w tarapaty by�a cz�ci� dalekosi�nego planu, kt�ry mia� skaza� mnie na samotno��... - Po co? C� zyska�by na tym? - Kris mia� tego do��, ogarn�o go przygn�bienie. Nie po raz pierwszy zmuszony by� stawa� w obronie swego wuja, niejeden ju� herold przytacza� argumenty, i� Orthallen zbytnio �aknie w�adzy, by by� godzien bezgranicznego zaufania, i za ka�dym razem honor nakazywa� mu go broni�. My�la�, �e Talia ju� wiele miesi�cy temu zarzuci�a swe podejrzenia, uznawszy je za nierozs�dne. Dowiedziawszy si�, �e tak nie jest, poczu� si� niezwykle poirytowany. - Nie wiem, dlaczego... - wykrzykn�a zrozpaczona Talia, kurczowo �ciskaj�c wodze w d�oniach. - Wiem jedynie, �e nie ufam mu od chwili, kiedy go po raz pierwszy ujrza�am. Teraz zasi�d� w radzie z Kyrilem i Elcarthem, r�wna pomi�dzy r�wnymi, z pe�nym prawem g�osu. To mo�e sta� si� zarzewiem gorszego ni� dot�d konfliktu. Kris oddycha� g��boko, staraj�c si� zachowa� spok�j i rozs�dek. - Talio, mo�esz go nie lubi�, jednak do tej pory nie widzia�em, by� zezwoli�a kiedykolwiek, by uczucia utrudnia�y ci podejmowanie decyzji. M�j wuj nale�y do bardzo roz- s�dnych ludzi... - Ale ja nie potrafi� przenikn�� tego cz�owieka; nie mog� zg��bi� motyw�w jego post�powania; nie jestem w stanie sobie wyobrazi�, co mog�oby wzbudzi� jego niech�� do mnie. A jednak wiem, �e on j� do mnie czuje. - Wydaje mi si�, �e przesadzasz - odpar� Kris, trzymaj�c nerwy na wodzy. - Rzek�em ju�, �e to nie ty go obrazi�a�, a przyczyn urazy - zak�adaj�c, i� w istocie j� �ywi - nale�a�oby szuka� w tym, �e czuje si� on jak pokonany oponent. Spodziewa� si�, �e obejmie stanowisko najbli�szego doradcy Selenay, kiedy Talamir zosta� zabity. - I ograniczy rol� osobistego herolda kr�lowej? - Talia pokr�ci�a gwa�townie g�ow�. - O Niebiosa, Krisie! Orthallen jest inteligentnym cz�owiekiem! Nie m�g�by nawet o tym marzy�! Nie posiada daru - cho�by dlatego! I wcale nie przesadzam. - Talio, pos�uchaj... - Przesta� odnosi� si� do mnie tak protekcjonalnie! To ty przekonywa�e� mnie, bym s�ucha�a podszept�w instynktu, a teraz powiadasz, �e nie s� godne zaufania, poniewa� ostrze- gaj� mnie przed czym�, w co ty nie chcesz uwierzy�? - Bo to dziecinne i nierozs�dne - prychn�� Kris. Talia nabra�a pe�ne p�uca powietrza i zacisn�a powieki. - Krisie, nie zgadzam si� z tob�, lecz nie spierajmy si� o to. Kris ugryz� si� w j�zyk i prze�kn�� to, co zamierza� powiedzie�. Talia przynajmniej nie mia�a zamiaru dalej zmusza� go do obrony. - Je�li tego chcesz. - To... to nie jest to, czego naprawd� chc�. Pragn�, by� wierzy� i ufa� memu os�dowi. Je�li nie mog� mie� tego... no c�, po prostu nie mam zamiaru spiera� si� o to. - M�j wuj - odrzek� Kris, starannie dobieraj�c s�owa, staraj�c si� odda� obojgu sprawiedliwo�� - uwielbia w�adz�. Nienawidzi, gdy odbiera si� mu cho�by jej �dziebe�ko. To, samo w sobie, jest najpewniej przyczyn� jego niech�ci do herold�w w og�lno�ci i do ciebie szczeg�lnie. Po prostu b�d� opanowana, pewna siebie i nie ust�puj ani na krok, je�li wiesz, �e racja jest po twojej stronie. Wuj uspokoi si� i zaniecha sprzeciwu. Jak to sama powiedzia�a�, nie jest g�upi i wie doskonale, �e nie op�aca si� toczy� spor�w, z kt�rych nie mo�na wyj�� zwyci�sko. Nigdy si� nie zaprzyja�nicie, lecz w�tpi�, by� musia�a si� go obawia�. Mo�e i uwielbia w�adz�, jednak zawsze troszczy� si� przede wszystkim o dobro kr�lestwa. - �a�uj�, �e nie jestem tego tak pewna jak ty - westchn�a i inaczej usadowi�a si� na kulbace, jakby szukaj�c wygodniejszej pozycji. Kris szykowa� ripost�, lecz nagle zmieni� zdanie. U�miechn�� si� promiennie. W takiej chwili lepiej by�o rozmawia� o czym� innym. - Dlaczego nie trwo�y ci� co� innego. Dirk, na przyk�ad? - Potw�r. - Rozchmurzy�a si�, widz�c, �e si� z niej �mieje. - Taki jest. Od niego us�ysz� to samo, tego jestem pewny. Eh, pozw�lmy, by si� dzia�o, co chce, to najlepsze, co teraz mo�emy pocz��. Pr�dzej czy p�niej, dojrzeje sam z w�asnej woli, albo go do tego przymusz� - moja w tym g�owa! - I gbur, na dodatek. - Od�a kapry�nie wargi. - Wierzaj mi - odpar� pojednawczo - zamierzam zadr�czy� was na �mier�. Talia zmusi�a si� do zachowania spokoju. Tak jak powiedzia�a Skifowi, niczego nie mo�na by�o za�atwi� od r�ki. Pragn�a dowiedzie� si� o pewnych sprawach, jeszcze zanim nast�pnego dnia zasi�dzie na swym miejscu na posiedzeniu rady - mi�dzy innymi, czy wci�� kr��� pog�oski o nadu�ywaniu przez ni� daru i powodowaniu innymi jak bezwolnymi marionetkami, oraz - o ile te plotki nie ucich�y - chcia�a pozna� nazwisko tego, kto je podsyca. By�o ju� nieco za p�no na pr�b� odnalezienia tego, kt�ry pierwszy je zasia�. Gdy zbli�yli si� do zewn�trznego miasta i k��bi�cych si� na jego ulicach t�um�w, uzmys�owi�a sobie, jak bardzo jej dar empatii uleg� wyczuleniu. Nap�r wszelkich emocji by� tak pot�ny, i� zachodzi�a w g�ow�, jak to si� dzieje, �e Kris jest tego nie�wiadomy. Nie po raz pierwszy �a�owa�a, i� jej dar nie obejmowa� my�lmowy, bo z pewno�ci� czu�aby si� ra�niej, gdyby mog�a szuka� rady u Rolana, tak jak Kris m�g� u Tantrisa. Zapomnia�a, jak si� �yje z tak wielk� gromad� ludzi pod bokiem. Prze�ywszy zmagania z w�asnym darem, jej zmys�y sta�y si� bardziej wyczulone ni� przed wyruszeniem z miasta. Zanosi�o si� na to, i� jej wzmo�ona wra�liwo�� zmusi j� do troskliwej i nie�atwej os�ony swych my�li dzie� i noc. Poczu�a jakby cie� otuchy, kt�r� natchn�� j� Rolan, i wbrew obawom, na jej ustach pojawi� si� nik�y u�miech. Coraz bardziej zat�oczon� drog� zag��biali si� w zewn�trznym mie�cie, kt�rym od kilkunastu pokole� niezm�conego pokoju obrasta�y staro�ytne mury obronne. W mie�cie we- wn�trznym znajdowa�y si� sk�ady kupc�w, zacne ober�e, domy mieszczan, szlachty, za� w mie�cie zewn�trznym pozostawiono warsztaty, place jarmarczne, po�ledniejsze gospody i tawerny; to tutaj stawia�a swe domy si�a najemna oraz biedota. T�ocz�cy si� na miejskim go�ci�cu ludzie byli ha�a�liwi i pogodni. Tak jak wtedy, gdy Talia po raz pierwszy wkracza�a w obr�b miasta, poczu�a, �e ze wszystkich stron przyt�aczaj� j� agresywne d�wi�ki, zapachy i kolory. Niezliczone aromaty z ulicznych kuchni, ober� oraz stoisk szynkarzy sz�y o lepsze z mniej wyszukanymi zapachami zwierz�t i rzemios�. Spi�trzone emocje zebranych woko�o ludzi zagrozi�y, �e wezm� g�r� nad jej w�asnymi, i Talia musia�a wzmocni� os�ony swych my�li. Nie - pomy�la�a w duchu zrezygnowana. - To nie b�dzie �atwe. Droga zawiod�a ich w sam �rodek orgii barw i ruchu, przyt�aczaj�cej kakofonii d�wi�k�w, zamieszania, jakby odzwierciedlaj�cych nap�r uczu�, kt�re wype�nia�y jej dusz�. Dzielnic� przed Bram� Pomocn� upodobali sobie garbarze, i Tali� z Krisem zaskoczy� ob�ok dusz�cego, gryz�cego oczy oparu, kt�ry wydobywa� si� z pobliskiej kadzi. - Uuuu! - zakrztusi� si� Kris, �miej�c si� z tryskaj�cych im z oczu �ez. - Teraz sobie przypominam, dlaczego z Dirkiem zawsze nadk�adali�my drogi, jad�c przez Bram� S�omianego Rynku! Ha, poniewczasie! Kr�tka przerwa na otarcie �ez umo�liwi�a Talii os�oni�cie my�li. Podczas patrolowania obwodu - ju� po tym, jak uda�o jej si� odzyska� utracone os�ony - wola�a nie zasnuwa� nimi swego umys�u, gdy podr�owali jedynie we dwoje. Podtrzymywanie os�on kosztowa�o sporo si�y, kt�rej wtedy nie mia�a w nadmiarze. Teraz zabezpieczy�a si�, by os�ony nie prys�y, nawet gdyby utraci�a przytomno��. Nagle poczu�a przyp�yw wdzi�czno�ci do Krisa, �e nauczy� j� w�a�ciwie chroni� zmys�y. Kiedy przeciskali si� w ci�bie, Kris nie spuszcza� z Talii czujnego oka. Je�li mia�a si� za�ama� pod naporem spi�trzonych emocji, to w�a�nie teraz. - Ja nie mia�em �adnych obaw, - Czy�by, ha? Mo�e powinienem poprosi� j� o przys�ug� i wypr�bowanie na tobie jednej z owych zmys�owych ripost. - Pi�kne dzi�ki, prze�y�em ju� jedn�. Pami�tasz? O ma�y w�os, Rolan wywr�ci�by m�j m�zg na nice. - Przes�anie Tantrisa przybra�o powa�ny ton. - Doprawdy nie powiniene� dokucza� jej, napomykaj�c o Dirku. Wi� na ca�e �ycie to nie fraszka, p�ki para si� do niej przed sob� nie przyzna. Kris wbi� zdumiony wzrok w stulone uszy swego Towarzysza. - Jeste� tego pewny? Mam na my�li... Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuj�, �e istotnie jest to wi� na ca�e �ycie, lecz... - Jeste�my tego pewni. - Czy mo�e przez przypadek wiecie, kiedy... - zapyta� swego Towarzysza. - Dirk by� pierwszym heroldem, jakiego ujrza�a na oczy. Rolan uwa�a, �e mog�o do tego doj�� nawet wtedy, - Tak wcze�nie? O Panie, o Pani, zatem by�aby to nies�ychanie pot�na wi�... - Kris nie spuszcza� z Talii lekko rozbawionego spojrzenia, lecz my�lami wybra� si� w bardzo odleg�e strony. Kupcy i ich klienci wniebog�osy krzyczeli jeden do drugiego - ponad wrzaw� wywo�an� przez turkocz�ce wozy, myszkuj�ce wok� dzieci i porykuj�ce zwierz�ta. Pomimo �e t�um zdawa� si� nie zwraca� uwagi na par� herold�w przeciskaj�cych si� w samym jego �rodku, wydawa�o si�, �e zawsze otwiera si� przed nimi wolne przej�cie, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki i �e kto� wskazuje im drog�, to u�miechem, to zn�w zamaszystym gestem kapelusza. Gwardzista przy zewn�trznej bramie zasalutowa�, gdy wje�d�ali. Dla gwardzist�w widok wyje�d�aj�cych i wracaj�cych herold�w nie by� niczym nowym. Jechali tunelem pod grubymi murami z szarego granitu, kt�rymi opasano stare miasto. Zgie�k przygas� na chwil�. Nagle znale�li si� w w�skich uliczkach stolicy. Od wieczerzy dzieli�a ich jeszcze tylko jedna marka na �wiecy, lecz kr���ce tutaj t�umy by�y zwarte jak zazwyczaj. Harmider by� tu mniejszy ni� na ulicach zewn�trznego miasta, cho� ci�ba liczy�a nie mniej g��w. Kris przy�apa� si� na my�li, �e po wielu miesi�cach sp�dzonych w ma�ych osadach i wioskach, zn�w nie mo�e nadziwi� si�, jaki tutaj panuje �cisk, jak st�oczone s� wielopi�trowe, kamienne domy. Bardzo d�ugo g�os dzwoneczk�w przy uzdach Towarzyszy by� najg�o�niejszym d�wi�kiem, jaki wype�nia� im uszy; teraz ich odg�os ton�� w powodzi gwaru. Ulice poprowadzono spiralnie, tak jak w wi�kszo�ci miast, zak�adanych dawniej z my�l� o obronie, i nikt nie m�g� zbli�y� si� do pa�acu, id�c wprost. Kris prowadzi� t� okr�n� drog�. Gwar ucich�, gdy opu�cili dzielnic� kupc�w, docieraj�c do centrum, gdzie sta�y jedynie domy. Skromniejsze domostwa mieszczan stopniowo ust�powa�y przed okaza�ymi rezydencjami szlachetnie urodzonych lub bogaczy. Ogrodzenia, opasuj�ce domostwa i niewielkie ogrody, oddziela�y je od ulicy. W ko�cu stan�li u st�p u�o�onego z be�owej ceg�y muru chroni�cego pa�ac kr�lewski i trzy kolegia: bard�w, uzdrowicieli oraz herold�w. Odziany w niebieski mundur ze srebrnymi wy�ogami pa�acowy wartownik zatrzyma� ich na chwil�, sprawdzaj�c list� tych, kt�rych powrotu si� spodziewano. Na podstawie starannie prowadzonych zapisk�w wiedziano, kiedy heroldowie powinni powraca� z patrolu. W przypadku odbywaj�cych s�u�b� w odleg�ych obwodach obliczenia zgadza�y si� z dok�adno�ci� do dw�ch, trzech dni; w przypadku przybywaj�cych z pobliskich teren�w dok�adno�� si�ga�a kilku godzin. Spis sprawdzany by� przez gwardzist�w bram, wi�c je�li jaki� herold sp�nia� si�, nie uchodzi�o to uwagi i mo�na by�o niezw�ocznie dzia�a�, by pozna� przyczyn�. - Czy herold Dirk ju� si� stawi�? - zapyta� oboj�tnie Kris �niad� stra�niczk�, gdy zako�czono przegl�danie spis�w. - Przed dwoma dniami, heroldzie - odpar�a, sprawdzaj�c tabel�. - Stra�nik zaznaczy�, �e pyta� o was dwoje. - Dzi�ki, stra�niczko. Bardzo nam mi�o. - Kris u�miechn�� si� szeroko, ponaglaj�c Tantrisa, by wjecha� przez bram�, kt�r� w�a�nie otworzono. Tu� za nimi progi przekroczy� Rolan. Kris nie spuszcza� Talii z oka. Obserwuj�c jej zachowanie czu�, jak wype�nia go przyjemne uczucie dumy. W ci�gu minionych kilku miesi�cy prze�y�a prawdziwe piek�o. Panowa�a nad swym darem, opieraj�c si� na czystym instynkcie, a nie na wyuczonej wiedzy, i nikt nawet nie uzmys�awia� sobie tego. Pog�oski, �e wykorzystywa�a dar do powodowania lud�mi, gorzej - podejrzenia, i� robi�a to nie�wiadomie, wytr�ci�y j� z r�wnowagi. Dr�cz�ce go w�tpliwo�ci, czy w owych plotkach nie kry�o si� ziarno prawdy, odebra�a z �atwo�ci�. Dla kogo�, czyj dar tak mocno osadzony by� w uczuciach, kto tak cz�sto pow�tpiewa� we w�asne si�y, nast�pstwa musia�y by� katastrofalne. Koniec ko�c�w do tego dosz�o. Talia przesta�a panowa� nad swym darem, kt�ry na dodatek nic nie utraci� ze swej si�y. Straci�a zdolno�� otaczania ochron� swego m�zgu i jej uczucia zacz�y emanowa� na zewn�trz. Raz zdarzy�o si� nawet, �e o ma�y w�os spotka�aby ich oboje �mier�. Szcz�liwy los sprawi�, �e najgorsze chwile sp�dzili�my w Stanicy, tylko we dwoje i tak d�ugo odci�ci przez �niegi od �wiata, �e zd��y�a ponownie wzi�� si� w gar�� - pomy�la�. I potem zn�w musia�a zmierzy� si� z plotkami, tym razem kr���cymi po�r�d prostych ludzi, kt�rzy, przej�ci l�kiem, nie raz odnie�li si� do niej podejrzliwie i nieufnie. Jednak ona nigdy nie uchybi�a swym obowi�zkom ani nie zdradzi�a si� z niczym, zawsze pokazuj�c obcym spokojne, rozwa�ne i pe�ne opanowania oblicze - miesi�cami wype�niaj�c w spos�b niezr�wnany swe obowi�zki. Najwa�niejsze, by herold potrafi� utrzyma� r�wnowag� zmys��w, bez wzgl�du na okoliczno�ci - dotyczy�o to zw�aszcza osobistego kr�lowej, kt�ry codziennie musia� stawi� czo�o porywczym przedstawicielom szlachty, czy te� knowaniom dworu. Talia postrada�a t� r�wnowag�, lecz poddana bolesnym pr�bom odzyska�a j�, wzmacniaj�c swe zdolno�ci jak nigdy dot�d. Uda�o mu si� pochwyci� jej wzrok. Mrugn�� pokrzepiaj�co; zrzuci�a powag� z twarzy, marszcz�c nos. Zostawili za sob� koszary gwardzist�w, zbli�aj�c si� do ogrodzenia z czarnego �elaza, kt�re oddziela�o tereny �prywatne� od obszaru zajmowanego przez trzy kolegia. I tutaj furty strzeg� jeden wartownik, lecz sta� tu jedynie po to, by przyjmowa� nowych Wybranych. Pomacha� im na powitanie, szeroko si� u�miechaj�c. St�d wida� by�o wyra�nie granitowy korpus pa�acu, jego trzy ogromne ceglane skrzyd�a oraz oddzielnie stoj�ce budynki kolegi�w bard�w i uzdrowicieli. Kris westchn�� rado�nie. Niewa�ne sk�d wywodzili si� heroldowie - to miejsce wraz z jego mieszka�cami by�o ich prawdziwym domem. Na widok kolegium i pa�acu Talia poczu�a oblewaj�c� j� fal� ciep�a, i zadowolenie - uczucie, �e naprawd� wraca do domu. Gdy tylko przekroczyli furt�, us�ysza�a radosny okrzyk. Na ich spotkanie, b�bni�c kopytami o wy�o�on� ceg�ami �cie�k�, wypad�a galopem Ahrodie z Dirkiem. D�uga, jasna jak s�oma czupryna Dirka powiewa�a na wszystkie strony, jakby wiatr zmierzwi� ptasie gniazdo. Kris zeskoczy� z grzbietu Tantrisa, Dirk jednym susem znalaz� si� na ziemi. Zderzyli si�, obejmuj�c nied�wiedzim u�ciskiem, grzmoc�c si� po plecach i �miej�c na ca�y g�os. Talia pozosta�a w kulbace. Na widok Dirka jej serce �cisn�o si� �a�o�nie, by w chwil� p�niej za�omota� tak, i� pomy�la�a, �e odg�os dudnienia s�ycha� by�o bardzo wyra�nie. Niepok�j o Elspeth, obawa przed intrygami dworu znikn�y gdzie� w szarych zak�tkach jej m�zgu. Otoczy�a szczeln� os�on� umys� z obawy, �e zmys�y sp�ataj� jej jakiego� figla. Uwaga Dirka skierowa�a si� na ni�, a nie na przyjaciela i partnera. Dirk wypatrywa� ich przez ca�y dzie�, wmawiaj�c sobie, �e t�skni za towarzystwem Krisa. Mia� wra�enie, �e jest napi�ty jak ci�ciwa �uku. Ujrzawszy ich, zachowa� si� w spos�b ca�kowicie nie zaplanowany - uczucia, kt�re w nim wzbiera�y znalaz�y swe uj�cie w wylewnym powitaniu przyjaciela. Cho� pozornie ignorowa� Tali�, niemal bole�nie odczuwa� jej obecno��. Ani drgn�a na grzbiecie swego Towarzysza, nieporuszona jak pos�g, jednak on m�g�by policzy� ka�dy jej oddech. Wiedzia�, i� jej wygl�d wryje mu si� w pami�� tak, �e b�dzie m�g� sobie przypomnie� u�o�enie nawet najcie�szego kosmyka jej w�os�w. Mia� wra�enie �askotania wszystkich nerw�w, czu�, jak sk�ra cierpnie mu na grzbiecie. Kiedy w ko�cu Dirk uwolni� go z u�cisku, Kris, z u�mieszkiem, kt�ry ociera� si� o z�o�liwo��, rzek�: - Nie powita�e� Talii, bracie. Pomy�li, �e� o niej zapomnia�. - Zapomnia�? Przenigdy! - Zdawa�o si�, �e Dirk ma niejakie k�opoty z nabraniem powietrza. Kris skry� u�mieszek. Talia z Rolanem stali nieca�e dwa kroki od nich i Dirk wyci�gn�� r�k�, by uj�� j� za d�o�. Kris pomy�la�, �e nigdy nie zdarzy�o mu si� widzie� wyrazu ludzkiej twarzy, kt�ra tak przypomina�aby min� og�uszonego wo�u. Talia przyj�a wejrzenie nies�ychanie niebieskich oczu Dirka, czuj�c taki wstrz�s, jakby przeszy�a j� b�yskawica. O ma�o co, a zacz�aby dr�e� na ca�ym ciele, kiedy zetkn�y si� ich d�onie, lecz zdo�a�a utrzyma� si� w ryzach i rozci�gn�� w u�miechu dziwnie sztywne usta. - Witaj w domu, Talio, - To by�o wszystko, co powiedzia�, ale wystarczy�o; na d�wi�k jego g�osu, na widok jego wpatrzonych w ni� oczu mia�a ochot� rzuci� mu si� w obj�cia. Przy�apa�a si� na tym, �e tylko milcz�co gapi si� na niego, nie mog�c wykrztusi� ani s�owa. W por�wnaniu do tej, jak� zapami�ta�, zmieni�a si� ogromnie - wyszczupla�a, wygl�da�a tak, jakby jej cia�o zahartowa�, nadaj�c mu bardziej wyrazisty kszta�t, jaki� misterny kowal. Lepiej panowa�a nad sob�, z pewno�ci� sta�a si� dojrzalsza. Czy by� w niej pewien smutek, nieobecny dot�d? B�l, od kt�rego rysy nabieraj� subtelno�ci? Kiedy uj�� jej d�o�, poczu� jakby co� - sam nie wiedzia� co - przep�yn�o mi�dzy nimi. Czy i ona poczu�a to samo? Nic nie da�a po sobie pozna�. Gdy u�miechn�a si� do niego, a jej oczy sta�y si� od tego cieplejsze, pomy�la�, �e serce za chwil� zatrzyma si� w jego piersi. Sny o niej, kt�re nawiedza�y go przez wszystkie te minione miesi�ce bliskie by�y obsesji. Umy�li� sobie, �e na jej widok wszystko to pry�nie jak ba�ka mydlana w konfrontacji z rzeczywisto�ci�. Jak�e si� myli�! Obsesja tylko si� nasili�a. Trzyma� delikatnie dr��c� d�o� Talii, marz�c, by by� tak z�otoustym m�wc� jak Kris. Zamarli na tak d�ugo, �e Kris, raduj�c si� z cicha, pomy�la�, i� je�li nie wyrwie ich z tego stanu, pozostan� w tej samej pozycji ju� na wieki. - Nu�e, druhu, jed�my! - Serdecznie klepn�� Dirka w plecy i ponownie dosiad� Tantrisa. Dirk podskoczy� wysoko, jakby kto� zatr�bi� mu prosto w ucho, i u�miechn�� si� potulnie. - Je�li si� nie po�pieszymy, ominie nas wieczerza. Zliczy� by�oby trudno, ile razy podczas patrolu przy�ni� mi si� posi�ek u Mero! - westchn�� Kris. - Tylko tego ci brakowa�o? Jedzenia? Powinienem by� si� domy�li�, biedny, pokrzywdzony bracie. Czy Talia zmusi�a ci�, by� korzysta� z w�asnej kuchni? - Gorzej... - odpar� Kris, u�miechaj�c si� do dziewczyny - musia�em korzysta� z jej! Wyrwany z transu Dirk pu�ci� jak oparzony d�o� Talii. Kiedy dziewczyna odwr�ci�a si�, by wyrazi� wzrokiem wdzi�czno�� Krisowi, przypuszczalnie za wyrwanie ich spod w�adzy czaru, Dirk na widok wyrazu jej oczu poczu� przyp�yw uczu�, kt�re nieprzyjemnie bliskie by�y zazdro�ci. A gdy Kris zakpi� sobie z niej, Dirk po�a�owa�, �e to nie jemu przyszed� do g�owy ten pomys�. - Potw�r. - Talia zrobi�a min� do Krisa. - G�odny potw�r. - Brzydz� si� to przyzna�, lecz on ma racj� - powiedzia�a cicho, zwracaj�c si� do Dirka, kt�ry musia� zdusi� dreszcz. Jej g�os pog��bi� si� i wypi�knia�, przenika� go do szpiku ko�ci. - Je�li si� nie po�pieszymy, wy si� sp�nicie. Mnie jest wszystko jedno, wypraszanie chleba i sera u Mero to dla mnie nie nowina, lecz zatrzymywanie was tutaj by�oby z mojej strony wielk� nieuprzejmo�ci�. Jedziesz z nami? Chrz�kn��, by skry� wahanie w swym g�osie. - Musieliby�cie mnie zwi�za�, by mnie powstrzyma� przed udaniem si� razem z wami. Wskoczy� na swego wierzchowca z impetem, od kt�rego a� zaskrzypia�a sk�ra kulbaki, i ruszyli. Talia znalaz�a si� pomi�dzy nimi, dzi�ki czemu Dirk mia� pretekst, by nie spuszcza� z niej wzroku. Jecha�a, patrz�c prosto przed siebie, albo wbijaj�c wzrok w uszy Rolana, i odzywa�a si� jedynie zagadni�ta, odpowiadaj�c na pytanie. Dirk nie by� pewny, czy przyj�� to z zadowoleniem, czy uraz�. Talia nie po�wi�ci�a ani na jot� wi�kszej uwagi jednemu ani drugiemu, jednak gor�co �a�owa�, �e nieco cz�ciej nie obdarza�a go swym spojrzeniem. Straszliwy l�k zaczaj wkrada� si� do jego serca. Ostatnie p�tora roku sp�dzi�a g��wnie w towarzystwie Krisa. A je�li... Zaczaj badawczo przygl�da� si� Krisowi, bo Talia uniemo�liwi�a mu doszukanie si� jakichkolwiek wskaz�wek. Kris zachowywa� si� w obecno�ci Talii swobodniej ni� z jak�kol- wiek kobiet�. �miali si�, �artowali, jakby ich przyja�� pog��bia�a si� od wielu lat, a nie kilkunastu miesi�cy. Jeszcze gorzej by�o po dotarciu przez nich do ��ki i szopy z rz�dami, kiedy Kris z �artobliw� rycersko�ci� poda� jej d�o�, a ona przyj�a j� z dra�ni�c� wynios�o�ci�, p�ynnym ruchem staj�c na ziemi. Czy d�o� Krisa zatrzyma�a si� o mgnienie d�u�ej, ni� to by�o potrzebne? Dirk nie by� tego pewny. Nie zachowywali si� jak para zakochanych, jednak Krisa tak bliskiego wcielenia si� w rol� kochanka, jeszcze nie widzia�. Rozkulbaczyli swe wierzchowce i pobie�nie oczy�ciwszy rz�dy, od�o�yli je starannie na przynale�ne im miejsca. Sk�ry Dirka w�a�ciwie nie wymaga�y �adnych zabieg�w, jednak nad rz�dami Talii i Krisa trzeba by�o si� trudzi� d�u�ej ni� godzin� - po tak d�ugiej s�u�bie w polu potrzebowa�y r�ki mistrza rzemios�. Dirk bez przerwy spogl�da� na pracuj�c� Tali�, nuc�c� cichutko pod nosem. Kris papla� jak naj�ty, a Dirk odpowiada� z roztargnieniem monosylabami. Pragn�� zosta� z ni� sam na sam cho� przez kilka chwil. Nie dane mu by�o d�u�ej na ni� patrze�. Keren, Sherrill i Jeri jak czarodziejki zjawi�y si� znik�d, obst�pi�y Tali� i porwa�y do jej komnat, zabieraj�c wszystkie juki co do jednej. Zosta� sam z Krisem. - Nie wiem jak ty, ale ja umieram z g�odu - powiedzia� Kris, podczas gdy Dirk �a�o�nie powi�d� wzrokiem �ladem czw�rki - Talii unosz�cej harf�, �Moj� Pani��, oraz jej trzech przyjaci�ek sprawiedliwie obdzielonych pakunkami. - Pu��my wolno czwo