5073
Szczegóły |
Tytuł |
5073 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5073 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5073 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5073 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Kleczy�ski
Widmo
Rozdzia� 1
Czarna otch�a� rozpo�cieraj�ca si� tu� za p� okr�g�� szyb� znajduj�c� si�
przed moim fotelem zdawa�a si� by� wyrazem niezwyk�ego spokoju i harmonii.
Lubi�em siedzie� i wpatrywa� si� w przestrze�. Zawsze wtedy szuka�em gwiazd,
kt�re uk�ada�y si� we wzory znane tylko mi. Czasami a� trudno by�o sobie
wyobrazi� i� �rodowisko maj�ce tyle uroku w sobie co kosmos, by�o zarazem
najbardziej surowym i zab�jczym �rodowiskiem w jakim cz�owiekowi przysz�o �y�.
Co z tego �e umieli�my budowa� gigantyczne bazy kosmiczne, b�d�ce istnymi
metropoliami. Podr�owa� mi�dzy galaktykami. A nasze okr�ty bojowe budzi�y
respekt nawet u bardziej rozwini�tych ras. Wszystko to jednak nie umia�o
zast�pi� najwa�niejszego. Pokoju. Urodzi�em si� jak miliony innych ludzi w
kosmosie. Mo�na powiedzie� �e mia�em pecha. Od pocz�tku wiedzia�em �e nigdy nie
postawi� nogi na Ziemi. Tacy jak ja, maj� tylko jedno zadanie. Za wszelk� cen�
chroni� mieszka�c�w planet przed atakami Floty nieprzyjaciela. Samo s�owo
"nieprzyjaciel" wzbudza u mnie agresj�. Od m�odych lat szkolono nas aby zabija�
na rozkaz i bez wahania. Zd��y�em si� ju� do tego przyzwyczai�. Przyzwyczai�em
si� nawet do �ycia na pok�adzie okr�tu wojennego Ziemskiej Floty. W sumie nie
zna�em �ycia poza nim. Mieli�my tu wszystko co by�o potrzebne. By�em pierwszym
pilotem. Nasz okr�t mia� za zadanie patrolowa� dosy� d�ug� granic�. By�y to
kresy przestrzeni zajmowanej przez ludzko�� i rasy sprzymierzone. Dalej
rozpo�ciera�y si� sektory zajmowane przez naje�d�c�w. M�wili�my o nich bestie.
Ich technologia zbli�ona by�a do naszej, jednak spos�b dzia�ania r�ni� si� od
naszego diametralnie. Dysponowali oni broni� mog�c� unicestwia� ca�e planety.
Wiele �wiat�w przesta�o istnie� podczas ich pierwszej inwazji na pocz�tku wojny.
Potem nauczyli�my si� wykrywa� ich statki podczas podr�y i je niszczy� zanim
dolecia�y do celu. Takie w�a�nie zadanie spoczywa�o na za�odze mojego statku.
Byli�my zwiadowcami na pierwszej linii frontu.
Nasz statek by� zas�u�onym w bojach starym pancernikiem. Pami�ta� on wiele
potyczek i bitew z kt�rych nie zawsze wychodzi� zwyci�sko. By�a to jednak
solidna konstrukcja, kt�rej zniszczenie wymaga�o od wroga nie lada si�y ognia.
Na pok�adzie mieszka�o i pracowa�o lekko ponad sto os�b. Za�oga potrzebna do
pilotowania tego okr�tu liczy�a zaledwie dwadzie�cia os�b. Reszt� g��wnie
wype�niali zawodowi �o�nierz, gotowi do walki wr�cz na pok�adach wrogich
jednostek. By�o r�wnie� kilku lekarzy, naukowc�w oraz ekipy
remontowo-konserwuj�ce. Statek nazywa� si� "Armagedon".
Jak ju� m�wi�em by�em pierwszym pilotem tej kupy z�omu. Wszyscy m�wili na
mnie Jey. A je�eli kto� chcia� nieco bardziej oficjalnie wystarczy�o
"poruczniku". Siedzia�em sam w centrum sterowania. Kabina by�a przestronna
zaj�ta g��wnie przez przer�ne urz�dzenia i komputery. Potocznie m�wili�my na
ni� "mostkiem". By�o tu kilkana�cie stanowisk. Pocz�wszy od dw�ch dla pilot�w,
przez stanowiska dla technika lub nawigatora sko�czywszy na stanowisku g�wno
dowodz�cym dla kapitana. Miejsce dla pierwszego pilot po�o�one by�o na lekkim
podwy�szeniu ni�eli reszta pok�adu. Tu� obok niego znajdowa�o si� identyczne
stanowisko dla drugiego pilota. Oba fotele umiejscowione by�y przed ogromn�
p�kolist� szyb� zza kt�r� rozpo�ciera� si� widok przed statkiem. Dos�ownie
wsz�dzie wko�o otoczeni byli�my przer�nymi konsolami, monitorami i
klawiaturami, kt�re wydawa�y z siebie ciche odg�osy i mruga�y przer�nymi
kolorami. Panowa� tu p�mrok. �r�d�ami �wiat�a by�y kontrolki na konsolach i
niekt�re monitory na kt�rych akurat si� co� pokazywa�o. Nie wiem czemu tu
siedzia�em. Lotem sterowa� komputer pok�adowy. Robi� on dos�ownie wszystko. W
razie wykrycia wrogich jednostek natychmiast wszczyna� alarm a do tej pory
pozwala� �y� za�odze w spokoju na pok�adzie "Armagedonu".
Opu�cili�my najbli�sz� stacj� kosmiczn� oko�o dw�ch miesi�cy temu. Od tamtej
pory nie wykryli�my nawet jednego okr�tu wroga. Zacz��em si� nawet przyzwyczaja�
do braku bestii. Do tej pory nie by�o tygodnia aby nie prze�y� jakiej� potyczki
a tu bogu dzi�ki up�ywa ju� drugi miesi�c i nic. Kapitan naszego statku nawet
zacz�� podejrzewa� �e lecimy za blisko naszych teren�w, dlatego zmienili�my kurs
na taki kt�ry wcina� si� g��biej w terytorium wroga. Ta zmiana by�a chyba z dwa
tygodnie temu. R�wnie� nie przynios�a skutku. Pozosta� nam jedynie monotonny lot
przed siebie. Nie us�ysza�em gdy podszed� mnie zza plec�w wysoki chudy
m�czyzna. Ubrany by� w jednocz�ciowy czarny kombinezon - wszyscy z za�ogi
"Armagedonu" takie nosili. Na jego twarzy go�ci� szeroki u�miech. By� to drugi
pilot. Nazywa� si� Trey. Zna�em go od dawna. Poznali�my si� gdy razem
wst�powali�my do Floty. Od tamtej pory tworzyli�my zgrany zesp�, kt�ry nie
jedno przeszed�.
- Co tu robisz? - m�czyzna usiad� w fotelu drugiego pilota.
Nie wiedzia�em co mu odpowiedzie�.
- Tylko tutaj nikt mi nie przeszkadza - u�miechn��em si� do niego - A raczej
nie przeszkadza� do dzi�...
- Powiedzie� ci co s�ysza�em? - nawet jakbym si� nie zgodzi� to i tak by mi
powiedzia�. Przytkn��em wi�c - Podobno nasz kapitan chce ustawi� nowy kurs.
To akurat mnie zaciekawi�o. Spojrza�em na niego zaciekawionym wzrokiem.
Wszystkie zmiany kurs�w by�y ciekawe. Oznacza�y albo powr�t do domu, albo
wyruszenie jeszcze dalej w przestrze� wroga. W duszy modli�em si� o to drugie.
- Sk�d to wiesz? - postanowi�em najpierw wybada� wiarygodno�� danych. Trey
mia� sk�onno�ci do plotkarstwa.
- Kapitan sam mi to powiedzia� - jego g�os nape�ni� si� dum� - Wczoraj kaza�
mi przygotowa� trajektorie lotu.
Poczu�em si� lekko zdegradowany. W ko�cu to ja by�em pierwszym pilotem na
tym okr�cie. Wiedzia�em jednak �e okazywanie zazdro�ci Treyowi jedynie go
rozbawi. Przybra�em oboj�tn� min�.
- To gdzie nasz kapitan chce lecie�?
- Tego dok�adnie nie wiem - m�czyzna spu�ci� wzrok - Ale na pewno nie
wracamy do domu. Kaza� mi przygotowa� mapy odleg�ych sektor�w g��boko po stronie
bestii. Chyba dostali�my przekaz z dow�dztwa.
- My�lisz �e dostali�my jakie� zadanie? - trzeba by�o przyzna� �e Trey
pobudzi� moj� ciekawo��.
- Nie wiem. Dowiemy si� wszystkiego na odprawie oficer�w za godzin�.
My�l�... - wyczeka� chwil� - ...�e szykuje si� co� du�ego.
Wzdrygn��em ramionami na znak oboj�tno�ci. W rzeczywisto�ci w g�owie k��bi�y
mi si� my�li dotycz�ce tego co w�a�nie us�ysza�em. Przenika�a mnie niezno�na
ciekawo�� co do dalszych los�w "Armagedonu". Zsun��em si� z fotela i kiwn��em w
kierunku Treya.
- Chod�. Postawi� ci pe�n� tack� naszej specjalnej "papki"...
"Papk�" nazywali�my jedzenie jakie serwowali w mesie. Przypomina�o ono ni�
pod ka�dym pozorem. Ze wzgl�du na konsystencje, wygl�d i og�lne skojarzenia
jakie budzi�o. Oboje opu�cili�my mostek. Mesa znajdowa�a si� na ni�szym
pok�adzie. ��cznie "Armagedon" posiada� cztery g��wne pok�ady i trzy podpok�ady,
b�d�ce g��wnie tunelami serwisowymi s�u��cymi do przemieszczania si� po okr�cie
ekip naprawczych. "Mostek" znajdowa� si� na pok�adzie steruj�cym. By� to g��wny
pok�ad s�u��cy do kontrolowania tej ca�ej �ajby. Pod nim znajdowa� si� kolejny
pok�ad mieszkalno-rozrywkowy. Chyba najbardziej lubiany i maj�cy najwi�ksz�
frekwencje odwiedzin. Ni�ej rozpo�ciera� si� pok�ad zajmowany przez �o�nierzy.
Mie�ci�y si� tu sale treningowe oraz wielka sala, b�d�ca istn� zbrojowni�.
Znajdowa�o si� tam wszystko. Od no�y bojowych po g�owice z broni� masowego
ra�enia. Ostatnim pok�adem by� pok�ad techniczny. Przebywali tam g��wnie
technicy. Pot�ne silniki oraz dwa nieprzerwanie pracuj�ce reaktory wymaga�y
bezustannej kontroli. By�em tam mo�e z dwa razy i to te� przez chwil�.
Mesa by�� du�� kabin�. Wsz�dzie znajdowa�y si� stoliki przy kt�rych
siedzieli �o�nierze. W niekt�rych miejscach tu� pod sufitem umieszczone by�y
niewielkie monitory na kt�rych wy�wietlane by�y filmy i programy rozrywkowe. Ich
repertuar ograniczony by� do kilkunastu tytu��w, tak �e po tygodniu znali�my je
na pami��. By�a to jednak jedna z lepszych rozrywek na pok�adzie. Wraz z Treyem
usiedli�my przy kontuarze. Szybko mechaniczny kucharz poda� nam dwie porcje
obiadowe. Na plastikowej tacce bezw�adnie le�a�a fioletowa galareta. Mia�em
spos�b na to jedzenie. Zawsze polewa�em je du�� ilo�ci� sosu - kt�rego w
przeciwie�stwie do dobrego jedzenia zawsze by�o pod dostatkiem. Taka potrawa
by�a ju� mo�liwa do prze�kni�cia.
- Nie mog� si� ju� doczeka� powrotu do domu - Trey zawsze gada� przy
jedzeniu.
- Czemu? - wzi��em pe�n� �y�k� papki do buzi.
- Wed�ug regulaminu Floty moja s�u�ba dobieg�a ko�ca - na jego twarzy
pojawi� si� szeroki u�miech - Mam ju� dosy� �ycia na okr�cie.
- Wolisz �ycie na stacji??
- Przynajmniej b�d� mia� mo�liwo�� kogo� pozna�...
- Ja chyba zostan� - spojrza�em na niego powa�nie. Jeszcze nigdy nie m�wi�em
mu �e chcia�bym zosta� zawodowym �o�nierzem - Mo�e przydziel� mi jaki� okr�t pod
dow�dztwo.
- Chyba zwariowa�e�. Ods�u�yli�my swoje lata dla Floty. Zabrali nam dziesi��
lat �ycia. To chyba wystarczaj�co d�ugo...
Po cz�ci zgadza�em si� z nim.
- Tylko w wojsku mo�na dosta� planetarn� klasyfikacj� - odsun��em pust�
tack�.
Planetarna klasyfikacja by�a marzeniem ka�dego cz�owieka pocz�tego w
kosmosie. Tylko dzi�ki niej mo�na by�o osi��� na dowolnej planecie i za�o�y� tam
rodzin�. W skr�cie m�wili�my na nie "PK". Bez "PK" nie mieli�my prawa postawi�
nogi na �adnej powierzchni planety. Ironi� by�o �e bronili�my i gin�li�my za
mieszka�c�w planet, kt�rzy nas si� bali i nie pozwalali si� do siebie zbli�y�.
Powodem by�y r�nice jakie nas dzieli�y. Tu w kosmosie �yli�my w niewielkiej
grawitacji. Nasze mi�nie nie by�y rozwini�te tak jak u mieszka�c�w planet.
Nasze sk�ry przypomina�y prze�roczyste materia�y. By� to efekt sztucznego
o�wietlenia, kt�re towarzyszy�o nam od narodzin. Byli�my r�wnie� odporni na
choroby o kt�rych na niekt�rych planetach nawet nie s�yszano. Bali si� �e
sprowadzimy w ich czyste �wiaty bakteri� kt�re ich pozabijaj�. Nie mo�na ich za
to wini�. Mieli�my kontakt z wieloma obcymi rasami, kt�re oni ogl�dali tylko na
holograficznych projekcjach. Je�eli chodzi o "PK" to s�ysza�em tylko jeden
przypadek, gdy dosta� to zawodowy �o�nierz za heroiczne post�powanie na polu
bitwy. Przeszed� on szereg bada� i operacji kt�re przystosowa�y go do �ycia na
planecie. Teraz �yje gdzie� szcz�liwy.
- Niez�e masz marzenia - Trey zacz�� chichota� - Jako� nie wyobra�am sobie
ciebie na planecie. Co by� tam robi�?
- Nie wiem - przechyli�em naczynie z napojem, kt�re sta�o obok tacki -
Zamieszka� bym...
- Jeste� pilotem - jego twarzy nie opuszcza� u�miech - Po miesi�cu chcia�by�
zasi��� za sterami. Mo�esz mi wierzy� na s�owo.
Kiwn��em g�ow� na znak poparcia. Pod tym wzgl�dem mia� racj�. Trudno by�o by
mi si� rozsta� z pilotowaniem. A z tego co wiem na planetach nie ma wiele maszyn
kt�rymi mo�na lata�. Wsta�em od kontuaru. Postanowi�em zmieni� temat.
- Chod�my na t� narad� u kapitana - rzuci�em jakby nasza wcze�niejsza
rozmowa nie mia�a wi�kszego znaczenia.
Sala odpraw - lub narad jak kto wola� - mie�ci�a si� tu� obok "mostka".
Podobno sam nasz kapitan j� meblowa�. Trzeba by�o przyzna� �e wszystko by�o tu
dobrane gustownie i pasowa�o do reszty. Na �rodku znajdowa� si� d�ugi d�bowy
st�, wok� kt�rego sta�y wygodne okr�g�e fotele. �ciany kabiny ozdobione by�y
na wz�r drewnianego obicia. Sprawia�o to wra�enie przytulno�ci i ciep�a. �wiat�o
wydobywa�o si� z lamp, kt�re kszta�tem przypomina�y prastare �wieczniki. Nasz
kapitan nie ukrywa� swojej fascynacji prastar� histori� Ziemi. Trzeba by�o
przyzna� �e co� w tym by�o.
Gdy weszli�my do kabiny byli ju� wszyscy. Przy stole by�o miejsce na
dziesi�� os�b. Ja i Trey siedzieli�my na ko�cu. Byli tu wszyscy najwa�niejsi
oficerowie "Armagedonu". Bez s�owa usiad�em w swoim fotelu i rozejrza�em si�
doko�a. Jak si� okaza�o narada zacz�a si� dziesi�� minut temu, ale Trey jak
zwykle wszystko pomiesza�. Kapitan g�o�no westchn�� i zacz�� m�wi�. By� to stary
m�czyzna. Do�wiadczenie w r�wnym stopniu co lata odcisn�y swoje pi�tno na jego
twarzy. M�wili�my na niego po prostu "kapitan".
- Dobrze �e ju� wszyscy jeste�my - spojrza� na nas spod krzaczastych brwi -
Otrzymali�my awaryjny przekaz ze stacji kosmicznej numer siedem. Wykryli oni
nadlatuj�cy w ich kierunku wojenny okr�t bestii. Nie musz� chyba t�umaczy� co to
oznacza?
Nie musia�. Ka�dy s�ysza� o stacji kosmicznej numer siedem. By�a to plac�wka
po�o�ona najg��biej w sektorze wroga. Stamt�d otrzymywali�my wi�kszo��
informacji o manewrach wrogich jednostek. Do tej pory by�a nie wykryta. Mieli�my
sporo stacji rozlokowanych na kresach naszych granic, ale numer siedem by�a
specjalna. Pracowa�o tam wielu wspania�ych �o�nierzy. Kilku nawet zna�em. Tym
bardziej poruszy�o mnie co przed chwil� us�ysza�em.
- Musimy zmieni� kurs na przechwytuj�cy - wyrwa�o mi si�.
- Nie ma szans - m�czyzna siedz�cy przy kapitanie pokiwa� przecz�co g�ow� -
Jeste�my za daleko. Nie zd��ymy ich dopa�� przed stacj� kosmiczn�. Mo�emy
jedynie wykona� skok czasoprzestrzenny i trzyma� kciuki �e b�dziemy przy stacji
zanim oni nadlec�...
M�czyzna by� oficerem taktycznym. M�wili�my na niego kapitan Mo. By� w
porz�dku. Od czasu do czasu lubi� wypi�. Zawsze jednak gdy to zrobi� zosta�
przy�apany lub zrobi� jak�� g�upot�. Chyba tylko dla tego mia� wci�� stopie�
kapitana.
- To chyba najlepsza mo�liwo�� - kapitan wtr�ci� - Jeste�my jedynym okr�tem
w tym sektorze. Nie mo�emy nawet liczy� na pomoc z s�siednich sektor�w. Zanim tu
dolec� up�ynie co najmniej miesi�c.
To by�y uroki s�u�by na kresach. Byli�my tu zdani na w�asne si�y. Wi�kszo��
Floty trzymano bli�ej zasiedlonych uk�ad�w planetarnych a do patrolowania
g��bokiej przestrzeni wysy�ano pojedyncze jednostki.
- Wi�c wszystko zale�y od nas? - m�oda dziewczyna siedz�ca obok Treya,
b�d�ca pok�adowym lekarzem zabra�a g�os.
- Tak Julio - kapitan przytakn�� - Jeste�my zdani na w�asne si�y...
Zapanowa�a chwila ciszy, kt�r� przerwa� �o�nierz siedz�cy w przeciwleg�ym
rogu sto�u co kapitan. By� jego zast�pc� i praw� r�k� w jednym. Zwracali�my si�
do niego u�ywaj�c ksywki "Speed". By� to typ cz�owieka nie lubi�cego formalnych
zasad.
- Radzi�bym niezw�ocznie wyruszy� w podr� - spojrza� na kapitana - Liczy
si� ka�da minuta. Nie mo�emy dopu�ci� aby bestie dotar�y do stacji pierwsze.
Kapitan przytakn��. Zebranie zosta�o zako�czone. Cz�� z nas ruszy�a na
"mostek". Z Treyem szybko zaj�li�my stanowiska dla pilot�w. Za nami wok�
olbrzymich monitor�w na kt�rych rozpo�ciera�y si� najr�niejsze mapy gwiazd
rozsiad� si� nasz nawigator. Wo�ali�my na niego Borys. Tu� za nim w fotelu
umieszczonym na kilku wysi�gnikach usadowi� si� nasz kapitan. Natychmiast doko�a
niego ukaza�y si� holograficzne prezentacje dotycz�ce naszego lotu. Pozosta�y
jeszcze dwa wolne stanowiska rozmieszczone w przeciwleg�ych rogach kabiny.
Odpowiada�y oficerowi taktycznemu i g��wnemu technikowi, nazywanemu przez nas
Hammer.
Wzrokiem ogarn��em konsol� znajduj�c� si� przede mn�. Komputer pok�adowy
uaktywni� wszystkie wy��czone do tej pory monitory. Kabin� wype�ni�a blado
b��kitna �una. Wzm�g� si� r�wnie� szum dochodz�cy z system�w ch�odz�cych
wszystkie komputery. Nacisn��em kilka guzik�w na podwieszonym ponad g�ow�
panelu. Po sekundzie wok� mnie powsta� holograficzny obraz przedstawiaj�cy lot
"Armagedonu".
- Trey prze��cz na sterowanie r�czne - skin��em w kierunku stanowiska
drugiego pilota.
M�czyzna przez chwil� stuka� po klawiaturze, aby po chwili da�o si� wyczu�
lekkie wibracje kad�uba. By�o to przej�cie ze sterowania komputera pok�adowego
na moje ludzkie r�ce. Chwil� trwa�o zanim opanowa�em holograficzne stery.
Gwiazdy rozpo�cieraj�ce si� za przedni� szyb� zacz�y zmienia� swoje pozycje,
gdy powoli zacz��em skr�ca�. Lot okr�tem wielko�ci "Armagedonu" by� niezwykle
satysfakcjonuj�cy. Czu�em dos�ownie jak ka�da tona okr�tu by�a pod moj�
kontrol�. Chyba Trey mia� racj�. Nie m�g�bym bez tego �y�.
- Mam wsp�rz�dne stacji si�dmej - g�os nawigatora zza plec�w dobieg� moich
uszu - Zaczynam programowanie generatora tunelu.
Te s�owa oznacza�y jeszcze oko�o dziesi�ciu minut do rozpocz�cia podr�y.
- Hammer, jak stoimy z moc� - kapitan obr�ci� si� w kierunku stanowiska
g��wnego technika - Po wyj�ciu z tunelu b�dziemy jeszcze mogli walczy�?
- Oba reaktory pracuj� pe�n� par� kapitanie - us�ysza�em gruby g�os Hammera
- Wszystkie pok�ady zabezpieczone. Za�oga na swoich stanowiskach. Jeste�my
gotowi.
Kilkana�cie metr�w przed dziobem "Armagedonu" zacz�y formowa� si� b��kitne
ob�oki. Wok� nich jakby w odpowiedzi powsta�y pot�ne wy�adowania energii,
przypominaj�ce zwyczajne pioruny. By�o to normalne zjawisko przy tworzeniu
tunelu czasoprzestrzennego. Ta technologia podr�y by�a niezwykle skuteczna,
jednak nasze reaktory umia�y wytworzy� tylko kilka takich tuneli. Kosztowa�o je
to za du�o energii. Dzi�ki tunelom mogli�my w kilkana�cie godzin przemieszcza�
dystanse kt�re normalnie pokonywali�my w miesi�ce. By� tylko jeden problem.
Podczas pobytu w tunelu wszystkie nasze czujniki by�y nieaktywne. By�o to jednak
niewielkie wyrzeczenie.
- Generator zaprogramowany - Borys zameldowa� - Za trzydzie�ci sekund mo�esz
wlatywa�...
Te s�owa by�y kierowane do mnie. Ustawi�em statek dok�adnie w kierunku
p�czniej�cej b��kitnej anomalii, kt�ra dos�ownie ros�a w oczach. "Mostek"
wype�ni� metaliczny g�os komputera pok�adowego kt�ry zacz�� odliczanie.
Gdy komputer zako�czy� odliczanie majestatycznie wprowadzi�em okr�t w
b��kitn� chmur�, kt�ra teraz przypomina�a kszta�tem okr�g. Gdy tylko odleg�o��
zmniejszy�a si� do kilkunastu metr�w poczu�em wstrz�sy. Ca�y kad�ub dygota�. Na
pulpicie zapali�o si� kilka czerwonych kontrolek oznaczaj�cych awari� jaki�
obwod�w. Zignorowa�em ostrze�enia. "Armagedon" znik� w b��kitnym oparze, kt�ry
rozp�yn�� si� tu� zanim pozostawiaj�c jako �wiadka nieprzeniknion� czer�
kosmosu.
Przez chwil� czu�em si� jak we �nie. Przestrze� doko�a zacz�a si�
rozp�ywa�. Za oknem zamiast czerni kosmosu, rozpo�ciera�y si� b��kitno-granatowe
ob�oki z kt�rych co chwil� wylatywa�y pioruny. Moje ruchy r�wnie� wydawa�y si�
zwolnione. Chcia�em spojrze� na r�k�, jednak zorientowa�em si� �e zamiast niej
widz� jedynie rozmazany obraz.
- Trey...! - m�j g�os wyda� si� nieludzko zmodulowany - ...uruchom
stabilizatory... zaraz si� rozlecimy...
Us�ysza�em czyj� g�os, jednak nie by� to g�os kogo� z "mostka". Przynajmniej
tak mi si� zdawa�o. Konsole tu� przede mn� zla�a si� z fotelem i moimi nogami.
By�a to chyba najdziwniejsza halucynacja, jak� kiedykolwiek mia�em.
- Stabilizatory w��czone - g�os Treya dotar� do mnie jakby zza �wit�w.
Nagle wszystko ust�pi�o. Nadal siedzia�em w fotelu pilota. Konsola i fotel
wci�� by�y na swoim miejscu. Otar�em pot, kt�ry nap�yn�� mi na czo�o. Trey
wygl�da� na r�wnie przestraszonego co ja.
- Co si� do cholery sta�o! - kapitan wydar� si� w naszym kierunku.
Sam dok�adnie tego nie wiedzia�em. Zacz��em studiowa� dane, kt�re ukaza�y
si� na monitorze przede mn�.
- Mieli�my spi�cie w obwodach stabilizacyjnych - Trey szybciej ni� ja
zorientowa� si� w ca�ej sytuacji - Nie uruchomi�y si� automatycznie jak
weszli�my do tunelu...
- Rozlecieliby�my si� w py� w tym tunelu - g�os kapitan lekko zel�a� - Ile
potrwa podr�?
Borys najwyra�niej jeszcze prze�ywa� to co przed chwil� mia�o miejsce. Na
jego czole r�wnie� znajdowa�y si� kropelki potu.
- Lecimy tym tunelem pi�tna�cie godzin - jego g�os lekko dr�a�.
Ruchem r�ki od��czy�em holograficzn� projekcj� sterownicz�. Z g�o�nym
sapni�ciem roz�o�y�em si� wygodniej w fotelu. Wbi�em wzrok w b��kitne chmury zza
szyb�. Widok naprawd� godny by� uwagi. Pomy�le� �e gdyby nie szybka reakcja
Treya pewnie bym by� teraz nieod��czn� cz�ci tego krajobrazu. Wielokrotnie
s�ysza�em opowie�ci o za�ogach kt�re zagin�y w tunelu. Nic wi�c dziwnego �e
nikt nie lubi� podr�owa� w ten spos�b.
- Kapitanie p�jd� oceni� zniszczenia - Hammer wygramoli� si� ze swojego
stanowiska.
- Dobra, dobra - kapitan r�wnie� nieco si� odpr�y� - Dzielimy si� na dwie
zmiany. Pierwsza z Jeyem i Hammerem a druga z Treyem i Borysem. Zmieniacie si�
co sze�� godzin...
Machn��em na po�egnanie Treyowi, kiedy niezgrabnie opuszcza� swoje
stanowisko. Na mostku zapanowa�a cisza. Wraz z Borysem zacz�li�my testowa�
reszt� komputer�w. Bogu dzi�ki wszystko by�o w nale�ytym porz�dku. Borys by�
cz�owiekiem ma�om�wnym, wi�c g��wnie siedzieli�my w milczeniu. Ja z reszt� te�
nie nale�a�em do tych kt�rzy lubi� du�o gada�.
Nim si� zorientowa�em sze�� godzin up�yn�o. Trey i Hammer wymienili nas
punktualnie. Niw wiedzia�em co b�d� robi� prze kolejne sze�� godzin. Na pewno
nie mia�em ochoty i�� spa�. Pr�dzej nie spa� bym do ko�ca �ycia ni� mia� bym
zasn�� w tunelu. Kto� mi kiedy� opowiada� �e zasypiaj�c na statku kt�ry znajduje
si� w tunelu tracimy w�asn� dusz�. By� to chyba jeden z najg�upszych przes�d�w
jaki s�ysza�em na temat podr�y kosmicznych. Ale i tak wola�em teraz nie spa�.
Wi�kszo�� czasu sp�dzi�em w mesie. Odpowiedzia�em na szereg pyta�
przypadkowych �o�nierzy, kt�rych zaciekawi�y niezwyk�e turbulencje i halucynacje
jakich do�wiadczyli. Oko�o dziesi�tej godziny lotu kapitan og�osi� stan
pogotowia bojowego. Oznacza�o to w szczeg�lno�ci przygotowanie dru�yn
komandos�w, kt�re mia�y zza zadanie aborda� wrogich jednostek. Zawsze troch�
zazdro�ci�em im bezpo�redniej walki z bestiami. Moja walka ogranicza�a si� do
naci�ni�cia odpowiedniego guzika. Co prawda ja jednym ruchem mog�em zabi�
miliony, ale to nigdy nie b�dzie uczciwa walka.
Gdy nadszed� czas mojej zmiany ruszy�em w kierunku "mostku". Czu�em nawet
lekkie zm�czenie. Najwyra�niej trzy kubki kawy na nic si� zda�y. Na miejscu
zasta�em Treya, Hammera i Borysa. Zaj��em swoje stanowisko. Przez kolejne pi��
godzin s�ucha�em opowie�ci Treya. Jego historie by�y tak samo nieprawdopodobne
co zmy�lone. Wszyscy go jednak s�uchali�my. Po prostu nie by�o nic innego do
roboty. Nagle Treyowi przerwa�o g�o�ne buczenie dochodz�ce z g��wnego komputera.
Natychmiast ka�dy z nas obj�� wzrokiem przyrz�dy wok� siebie. Odetchn��em z
ulg� widz�c �e wszystko jest w porz�dku. D�wi�k by� znakiem �e za chwil�
opuszczamy korytarz.
- Zawiadomcie kapitana - rzuci�em w powietrze - Zaraz wychodzimy!
W odpowiedzi us�ysza�em g�os samego kapitana kt�ry w�a�nie wszed� na
"mostek". W ustach �ciska� pal�ce si� cygaro. By�a to jego charakterystyczna
cecha. Zawsze tu� przed walk� pali�. Zd��y�a si� do tego przyzwyczai� ca�a
za�oga.
- Ju� jestem - odpar� i z nieproporcjonaln� szybko�ci� do jego lat wskoczy�
na fotel dow�dcy - Og�osi� stan bojowy! Niech wszyscy b�d� na swoich
stanowiskach.
"Mostek" wype�ni�o czerwone �wiat�o. Uruchomi�em holograficzne stery, kt�re
zmaterializowa�y si� doko�a mnie. W mi�dzyczasie komputer pok�adowy oznajmi�
rozpocz�cie opuszczania tunelu. By�o to r�wnie nieprzyjemne co wchodzenie.
Poczu�em silne zawroty g�owy. Chyba na moment zamkn��em oczy, aby po chwili
ujrze� czarn�, jak kawa przestrze� rozpo�cieraj�c� si� za oknem. Nie mia�em
czasu na odpr�enie. Jak tylko "Armagedon" wyszed� z tunelu komputery dos�ownie
zacz�y wariowa�. Zanim odczyta�em wskazania czujnik�w zbli�eniowych by�o ju� za
p�no. Kawa� metalu wielko�ci po�owy "Armagedonu" lecia� kursem kolizyjnym.
Instynktownie zacz��em wykonywa� manewry uchyleniowe.
- Nie damy rady! - us�ysza�em g�os Treya - Komputer wyliczy� mo�liwo�ci.
Wszystkie ko�cz� si� kolizj�...
Przekl��em w duchu. W ostatnim momencie uruchomi�em silniki manewrowe. By�y
one niewielkie, jednak o wielkiej mocy manewrowej. U�ywali�my ich g��wnie w
ciasnych dokach gdy potrzebna by�a precyzja. Teraz potrzebowa�em wszystkiego co
pozwoli�o by mi usun�� si� z kursu metalowego odpadu. Nie pomog�y du�o. Uda�o mi
si� obr�ci� okr�t bokiem do kolizji.
- Uwaga mo�e troch� wstrz�sn��! - przekrzycza�em alarm komputera pok�adowego
- W ostatnim momencie odpal� silnik...
Nie doko�czy�em. Kawa� metalu z impetem uderzy� w kad�ub "Armagedonu".
Wstrz�s o ma�y w�os zrzuci� by mnie z fotela. Z konsoli po przeciwleg�ej stronie
kabiny posypa�y si� stosy iskier. Do moich uszu dobieg�y komunikaty komputera
pok�adowego o po�arach. Si�a kolizji odrzuci�a uszkodzony "Armagedon" jak
niepotrzebn� pi�eczk�. Za oknem ujrza�em wiruj�ce gwiazdy. Wszystkie przyrz�dy
wok� mnie szala�y. Kilka razu uderzy�em w pulpit chc�c uruchomi� silniki. Na
daremnie. Straci�em kontrol� nad lotem.
- Dostali�my bezpo�rednio...! - g�os Hammera zadudni� - Mamy liczne
uszkodzenia na trzech pok�adach... Cholera! - nagle zaniem�wi�. Poczu�em �e co�
jest nie tak - ...mamy wyrw� w poszyciu na pok�adzie trzecim. Tracimy powietrze!
- Zostali�my zaatakowani? - kapitan zeskoczy� ze swojego fotela - Czy s� tu
jakie� wrogie jednostki?
- Nie mog� powiedzie� - Trey oderwa� si� od klawiatury swojego komputera -
Za du�e zak��cenia. To chyba przez ten wyciek tlenu.
- Jey, dasz rad� wyr�wna� lot? - spyta� kapitan.
- Potrzebuj� cho� jeden silnik! - krzykn��em jednocze�nie machaj�c r�kami w
holograficznej przestrzeni.
Nagle poczu�em powiew ciep�a na karku. Tu� za mn� wybuch� pulpit. Kilka
od�amk�w przelecia�o tu� ko�o mojej g�owy.
- Hammer odetnij uszkodzone przedzia�y! - g�os kapitana by� dono�ny i
twardy.
Nagle ku mojemu zaskoczeniu konsola przede mn� rozb�ys�a tysi�cem r�no
kolorowych �wiate�ek. Poczu�em kolejny wstrz�s kad�uba. Trzy pot�ne dysze
silnik�w "Armagedonu" odpali�y. Chwil� trwa�o uspokojenie wiruj�cego okr�tu. Nie
by�o �atwo usiedzie� na stanowisku, gdy za fotelem szala� po�ar, do kt�rego
gaszenia w��czy� si� nawet sam kapitan.
- Wy��czcie te cholerne alarmy! - kapitan wrzasn��, gdy kolejny piskliwy
d�wi�k wydoby� si� z g�o�nik�w. Tym razem oznajmi� on kolejny po�ar tym razem w
maszynowni - I niech kto� uruchomi czujniki. Brakowa�o by jeszcze teraz floty
bestii.
Po�ar na mostku ust�pi� pozostawiaj�c po sobie g�sty szary dym i wypalone
�lady wsz�dzie doko�a.
- Jey obr�� nas - Trey wydoby� z siebie zimny g�os - Kapitanie czujniki s�
sprawne. Jeste�my tu sami!
Przez moment ucieszy�em si� tym co us�ysza�em. Dopiero po chwili dotar�o do
mnie o co chodzi�o Treyowi. S�owo "sami" oznacza�o zar�wno brak bestii jak i
naszej stacji. Widok jaki ukaza� si� przed "Armagedonem" odebra� mow� wszystkim
na "mostku". Zobaczyli�my szcz�tki konstrukcji, b�d�cej kiedy� stacj� si�dm�.
Wok� dryfowa�y mniejsze jak i wi�ksze kawa�ki zniszczonej stacji - jedne z nich
w nas uderzy�.
- Przeskanuj ka�dy kawa�ek - kapitan zbli�y� si� do mojego fotela - Mo�e
kto� ocala�.
By�o to tak samo niemo�liwe jak to �e mogli�my unikn�� kolizji z jej
szcz�tkiem. Pod r�k� r�wnie� mia�em panel steruj�cy czujnikami. Dzieli�y si� one
na dwie klasy. Daleko i kr�tkodystansowe. Skoro Trey zaj�� si�
kr�tkodystansowymi ja postanowi�em zbada� nieco dalsz� przestrze�. Po chwili na
ekranie ukaza�y si� rz�dy cyfr i znak�w. Po kolei zacz��em studiowa� wskazania
przyrz�d�w.
- Kapitanie wszystkie uszkodzone sektory okr�tu zosta�y odci�te od reszty -
zameldowa� Hammer - Nie nap�yn�y jeszcze raporty o stratach w za�odze. Po�ary
r�wnie� zosta�y za�egnane. Uruchomi�em programy testuj�ce. Pe�ny raport otrzyma
pan za p� godziny.
- Dzi�kuj� - kapitan sapn�� ci�ko - Zostaniemy tu zanim nie ustalimy co si�
tu wydarzy�o i nie naprawimy najwa�niejszych system�w. Do tej pory wy��czcie
niezb�dne urz�dzenia. Maj� zosta� tylko podtrzymanie �ycia i czujniki.
By�a to m�dra decyzja. Podczas wykorzystywania mniejszej ilo�ci urz�dze�
stawali�my si� mnie wykrywalni dla wrogich okr�t�w. W naszej sytuacji by�o to na
miejscu.
- Chyba wykry�em �lad okr�tu wojennego bestii - mrukn��em pod nosem. Ku
mojemu zdziwieniu wszyscy doko�a mnie to s�yszeli.
- Gdzie? - Trey uprzedzi� wszystkich.
- Oddala si� - wskaza�em monitor na kt�rym ukaza�a si� graficzna prezentacja
danych - Jest tylko jeden. Zostawia mocny �lad w przestrzeni. B�dziemy mogli go
�atwo wytropi� jak si� naprawimy.
- Ja te� co� mam - Trey zakomunikowa� - Troch� to dziwne... Czujniki
kr�tkodystansowe nie wykry�y �adnych oznak �ycia. Ale i nie wykry�y �adnych
martwych cia�...
Kapitan zmarszczy� czo�o w ge�cie zamy�lenia.
- Mo�e wzi�li ich jako niewolnik�w - Borys po raz pierwszy od wypadku
odezwa� si� - To ju� si� zdarza�o wiele razy.
- Je�eli tak to s� �ywi i lec� na pok�adzie tamtego okr�tu - kapitan
zaci�gn�� si� cygarem, kt�re nie opu�ci�o jego ust nawet podczas turbulencji -
Musimy niezw�ocznie wyruszy� w pogo�. Za dwie godziny chc� aby da�o si� t� kup�
z�omu lata�.
Wszyscy zabrali�my si� niezw�ocznie do pracy. P� godziny wraz z Hammerem
siedzieli�my w tunelu serwisowym pod "mostkiem" wymieniaj�c spalone uk�ady. Jak
p�nij si� okaza�o w wypadku zgin�o dziesi�ciu �o�nierzy a sze�ciu zosta�o
ci�ko rannych. Zna�em ich wszystkich. Ta strata odbi�a si� zreszt� na ca�ej
za�odze. Nie schodzi�em poni�ej pierwszego pok�adu. S�ysza�em jednak o
zniszczeniach, kt�re najliczniejsze by�y w�a�nie na pok�adzie drugim i trzecim.
Podobno ca�e korytarze by�y spalone ��cznie z kabinami, kt�re od nich
odchodzi�y. Mia�em jednak za du�o swojej roboty na pok�adzie pierwszym aby
szuka� jej na ni�szych poziomach. W dosy� kr�tkim czasie uda�o nam si� uruchomi�
wszystkie urz�dzenia na "mostku". Pozosta�o jeszcze przeprogramowanie komputera
pok�adowego. Mia� on szereg przepis�w dotycz�cych lot�w kosmicznych. W
szczeg�lno�ci stanu technicznego okr�tu, kt�ry zezwala� na lot. W skr�cie
"Armagedon" nie nadawa� si� teraz na nic innego jak na porz�dny remont. Za zgod�
kapitana mia�em obej�� te przepisy. W ko�cu mieli�my wyj�tkow� sytuacj� i �ycie
porwanych mieszka�c�w stacji si�dmej zale�a�o od nas. Z ulg� ponownie usiad�em w
fotelu pierwszego pilota. Ruchem r�ki przyci�gn��em do siebie pobrudzon�
klawiatur�. Nie czu�em si� najlepiej. Chyba zm�czenie zaczyna�o coraz bardziej
dawa� o sobie zna�. Przetar�em zaczerwienione oczy. Wyczu�em wzrok Treya, kt�ry
siedzia� w fotelu obok. M�czyzna od godziny testowa� ka�dy podzesp� okr�tu.
- Powiniene� i�� do Julii - jego g�os by� zachrypni�ty i cichy - Opatrzy ci
ran�.
Dopiero teraz zorientowa�em si� �e mam zaschni�t� krew na szyi. Najwyra�niej
jeden z od�amk�w pulpitu, kt�ry eksplodowa� ugodzi� mnie. Zdziwi� mnie fakt �e
tego nie poczu�em. Rana nie by�a wielka ani g��boka, jednak gdy dotkn��em j�
r�k� poczu�em b�l.
- A co u ciebie? - spyta�em chocia� wygl�da� na r�wnie zm�czonego co ja.
- Zaraz sko�cz� te przekl�te testy - nie odrywa� wzroku od monitora -
Sprawdz� jeszcze kontrolery zasilania i wszystko gotowe.
Poczu�em ulg� gdy to powiedzia�. U�miechn��em si� i zabra�em si� do swojej
pracy. Po oko�o p� godzinie sko�czy�em. Komputer pok�adowy zosta� lekko
przerobiony.
Postanowili�my uruchomi� wszystkie systemy "Armagedonu". Chyba nam wszystkim
spad� ogromny kamie� z serca gdy po uruchomieniu wszystkiego nie w��czy� si�
�aden alarm.
Poczu�em lekkie wibracje, gdy wszystkie silniki na komend� uruchomi�y si�.
- Borys ustal kurs przechwytuj�cy okr�t bestii - kapitan rozkaza�.
W tym momencie do kabiny wszed� nasz oficer taktyczny. Ca�y by� brudny. Jego
mundur w kilku miejscach rozdarty oznacza� �e m�czyzna nie pr�nowa� prze
ostatnie godziny.
Pospiesznie zaj�� miejsce przy swoim stanowisku.
- Kapitanie chc� zauwa�y� �e w bezpo�redniej walce z okr�tem bestii
przegramy. Nie odzyska�em pe�nej w�adzy nad uzbrojeniem - zameldowa� odczytuj�c
wskazania swoich przyrz�d�w.
- Wiem Mo - kapitan skin�� g�ow� - Nasza jedyna szansa to aborda�.
- �o�nierze s� troch� przestraszeni. Zgin�li ich znajomi...
Kapitan skrzywi� si�.
- Rozumiem. Musi ich pan pokrzepi�. Od nas zale�� losy mieszka�c�w stacji -
przerwa� aby po chwili znowu rozpocz�� - Musz� by� gotowi!
- Kapitanie kurs przechwytuj�cy ustalony - Borys przerwa� - Przy pe�nej
szybko�ci dogonimy ich za dziewi�tna�cie godzin.
- Dobra robota! Pe�na na prz�d!
Skin��em g�ow� i uruchomi�em pe�n� moc silnik�w. "Armagedon" z wolna zacz��
przy�piesza�. Nast�pnie ustawi�em automatycznego pilota. Gdy sko�czy�em
od��czy�em holograficzne stery.
- Lecimy kursem kapitanie - oznajmi�em.
Kapitan zszed� ze swojego stanowiska. Na jego twarz pojawi� si� nawet wyraz
ulgi. A mo�e by�a to duma.
- Odpocznijcie troch� - u�miechn�� si� - Nale�y si� wam. Za osiem godzin
robimy odpraw�. Do konfrontacji trzeba jeszcze naprawi� kilka rzeczy. Tej walki
nie mo�emy przegra�!
Wszyscy przytakn�li po czym rozeszli si� w swoich kierunkach. Osiem godzin
snu by�o w tej chwili moim jedynym marzeniem. Bezzw�ocznie ruszy�em do swojej
kabiny. Rzeczywi�cie poziom drugi, by� o wiele bardziej zniszczony ni� pierwszy.
Wsz�dzie unosi� si� zapach spalenizny. Wiele �cian by�o wypalonych lub na wp�
zburzonych. Na szcz�cie moja kabina, by�a nietkni�ta. Opr�cz ba�aganu jaki tu
panowa� nic powa�nego si� nie wydarzy�o. Jak k�oda run��em na prycz� wtopion� w
�cian� w�skiej kabiny. By�o tu ma�o miejsca. Naprzeciw pryczy znajdowa� si�
komputer umieszczony na wysuwanym ze �ciany biurku. Tu� obok sta�a niewielka
szafka na ubrania i rzeczy osobiste. W sumie by�o to niewiele. Wystarczy�o mi to
jednak w pe�ni. Zasn��em jak tylko przy�o�y�em g�ow� do poduszki.
Sala odpraw ponownie si� zape�ni�a. Przyszed�em w r�ku trzymaj�c pe�ny kubek
kawy. Panowa�a dosy� powa�na atmosfera dlatego bez s�owa usiad�em na swoim
miejscu. Byli ju� wszyscy. Kapitan rozpocz�� powa�nym tonem. Wszyscy uwa�nie
s�uchali.
- Nasza sytuacja chyba nie jest obca nikomu - rozejrza� si� po zebranych -
�cigamy wrogi okr�t. Do przechwycenia pozosta�o jedena�cie godzin. Przed nami
ci�ka walka.
- Mo�e powinni�my zaczeka� na wsparcie - Speed odezwa� si�.
- Ta decyzja mo�e kosztowa� �ycie porwanych mieszka�c�w - wyrazi�em swoj�
opini�.
- Wi�kszo�� uszkodze� zosta�a usuni�ta - Hammer wtr�ci� si� - Pomijaj�c
wyrw� w kad�ubie reszta dzia�a w porz�dku.
- To w�a�nie chcia�em us�ysze�. Nie mo�emy pozwoli� sobie na strat� czasu a
to b�dzie nieuniknione gdy b�dziemy czeka� na posi�ki - kapitan zapali� cygaro -
Chcia�em r�wnie� zauwa�y� �e jeste�my g��boko w terytorium wroga. Ka�da godzina
op�nienia zwi�ksza szanse �e zostaniemy wykryci i zaatakowani nie przez
pojedynczy okr�t ale przez ca�� flot�.
Mo g�o�no przytakn��. Rzeczywi�cie przez ostatnie wydarzenia nasza pozycja
zesz�a nieco na drugi plan. G�os zabra� nasz oficer moralny. Jego g��wnym
zadaniem by�o dbanie o morale za�ogi. Najcz�ciej przesiadywa� on w mesie, ale
od czasu do czasu mo�na go by�o r�wnie� zobaczy� na "mostku". By�a to chyba
jedyna posta� lubiana przez wszystkich. Wszyscy go znali i lubili.
- Chcia�em tylko powiedzie� �e powinien pan przem�wi� do za�ogi. W ko�cu
stracili�my dziesi�ciu dobrych �o�nierzy - jego g�o� wyda� si� mi�kki i
spokojny. Tak odmienny od g�osu kapitana.
- Dobrze Robercie - kapitan u�miechn�� si� - Czy kto� ma co� jeszcze do
dodania?
Nikt si� nie odezwa�. Kapitan zako�czy� wi�c odpraw�. Ruszy�em z Treyem na
"mostek". Chcieli�my raz jeszcze wszystko sprawdzi�.
- Co o tym wszystkim my�lisz? - postanowi�em wypyta� przyjaciela.
Chwil� si� waha�, aby po chwili rozpocz��.
- Nie przypuszcza�em �e m�j ostatni lot b�dzie taki obfity w przygody - na
jego twarzy ukaza� si� wymuszony u�miech. Wida� by�o �e w rzeczywisto�ci nie
jest mu do �miechu - Do tego ledwo uszli�my z �yciem.
Mia� racj�. Nikomu tego nie m�wi�em ale kolizja z tamtym odpadkiem mog�a si�
sko�czy� o wiele gorzej. Trey by� r�wnie� pilotem i musia� o tym wiedzie�.
Oczywi�cie zrobi�em wszystko co tylko mog�em, jednak w ostatnim momencie
zadecydowa�o bardziej nasze szcz�cie ni�eli moje zdolno�ci.
- Masz racj�...
- Jak mam by� szczery to chcia�bym ju� wr�ci� do domu - wyczu�em �e troch�
si� obawia� mojej reakcji - Nie m�wi�em ci ale bardzo si� polubili�my ja i
Julia.
Tego rzeczywi�cie mi nie m�wi�. W �adnym wypadku nie poczu�em zazdro�ci,
jednak fakt �e nagle stan��em przed mo�liwo�ci� utraty najlepszego przyjaciela
troch� mnie przerazi�. Nie uda�o mi si� ukry� zdziwienia, kt�re niczym obraz
wymalowa�o si� na mojej twarzy.
- To co� powa�nego? - spyta�em.
- Zdaje mi si� �e tak. Mamy zamiar si� pobra� po powrocie...
Teraz wszystko sta�o si� jasne. Zrozumia�em dlaczego Trey tak bardzo chcia�
wr�ci� do domu. Na jego miejscu pewnie my�la�bym podobnie. Chcia�em co�
powiedzie�, jednak moj� uwag� przyku�y wskazania czujnik�w �ledz�cych okr�t
bestii. Jakby w odpowiedzi na konsoli zapali�o si� kilka czerwonych kontrolek i
uruchomi� si� cichy alarm. Szybko wklepa�em na klawiaturze d�ug� procedur�
sprawdzaj�c�. Trey r�wnie� zacz�� przegl�da� wskazania.
- Widzisz to samo co ja? - wydoby�em z siebie cichy g�os.
- Tak. Okr�t bestii wy��czy� silniki... - zanim doko�czy� raz jeszcze wtopi�
wzrok w monitorze na kt�rym ukazywa�y si� co chwil� to nowe informacje - Stan�li
w miejscu. Zawiadom kapitana!
Bez wahania w��czy�em alarm bojowy. Wed�ug komputera pok�adowego mieli�my
teraz nieca�e p� godziny do chwili przechwycenia okr�tu bestii. Nie by�o du�o
czasu.
- Co si� sta�o? - kapitan wszed� szybko na "mostek". Za nim weszli Borys,
Hammer i Mo. Wszyscy wygl�dali jakby oderwali si� od jaki� wa�nych rzeczy, gdy�
na ich twarzach widnia�o mocne zniech�cenie.
- Okr�t bestii zatrzyma� si� - zameldowa�em - Dogonimy ich za p� godziny.
P�ki co nie wykryli�my �lad�w innych wrogich jednostek.
- Tego si� nie spodziewa�em - kapitan zapali� cygaro - Walka przy�pieszy�a
si� o siedem godzin. Mo jeste� got�w?
- Moi ludzie czekaj� ju� na swoich posterunkach - dobrze zbudowany kapitan
zameldowa�.
Zapanowa�a chwila ciszy, kt�ra przerwa� Trey wskazuj�c ma�y punkcik na
czarnym tle kosmosu. Dla ma�o wprawnego oka m�g� by on wyda� si� gwiazd� lub
planet�, jednak nie dla do�wiadczonego pilota.
- Ju� ich wida�!
- Mo przygotuj przednie wyrzutnie torped! - znowu g�os kapitana zadudni�
niczym bas w ma�ym pomieszczeniu - Pami�tajcie �e otworzymy ogie� jedynie w
ostateczno�ci. Naszym zadaniem jest odbicie zak�adnik�w a nie zniszczenie tego
okr�tu. To by�o do ciebie Jey - poczu�em �e stan�� za mn� - Musisz jak
najszybciej wykona� manewr aborda�owy...
Uruchomi�em holograficzne stery i od��czy�em autopilota.
- Trey pomo�esz mi - rzuci�em w kierunku stanowiska drugiego pilota -
B�dziesz kontrolowa� chwytaki.
Trey przytakn�� a po chwili wok� niego ukaza�a si� podobna rzeczywisto��
holograficzna do tej wko�o mnie. Dzi�ki chwytakom przywierali�my do wrogich
okr�t�w. Sterowanie nimi by�o niewiele mniej skomplikowanie ni� pilota�. By�o
trzeba wyczu� moment w kt�rym je wystrzeli� i odpowiednio nimi poprowadzi�.
Pomy�ka grozi�a zderzeniem si� obu okr�t�w.
Mia�em jednak zaufanie do Treya. Wielokrotnie udowodni� �e zna si� na
robocie.
"Armagedon" niczym mroczny my�liwy zbli�a� si� do swojej ofiary. Im byli�my
bli�ej tym mocniejsze mia�em przeczucie �e co� jest nie tak. Byli�my ju� w
zasi�gu ognia, jednak z wrogiego okr�tu nie wystrzelono nawet jednej wi�zki
energii. By� to typ okr�tu o wiele wi�kszy ni� "Armagedon". Gdyby�my mieli z
nimi walczy� by�o by ci�ko. Tym bardziej narasta�o moje zdziwienie, gdy
podprowadzi�em "Armagedon" na odleg�o�� chwytak�w a nadal nie zostali�my
zaatakowani. Nawet sam kapitan zacz�� zdradza� oznaki niepokoju.
- Chwytaki trzymaj� - Trey zameldowa� - Mo�emy wypu�ci� przyssawki.
By�y to r�kawy, kt�re s�u�y�y jako pomosty ��cz�ce oba okr�ty. To dzi�ki
przyssawk� nasi �o�nierze mieli dosta� si� na pok�ad wrogiego okr�tu. Poczuli�my
szarpni�cie pok�adu, gdy cztery pomosty zosta�y utworzone. Nagle poczu�em nag�y
przyp�yw adrenaliny.
- Mo najpierw wprowad� roboty - kapitan zbli�y� si� do stanowiska oficera
taktycznego - Niech zabezpiecz� teren przy wej�ciach...
- Kapitanie - dopiero teraz zauwa�y�em dziwne odczyty wska�nik�w - Nasze
czujniki wykrywaj� zaledwie kilka form �ycia na pok�adzie. Jest ich mo�e dw�ch
albo trzech. Odbieram jakie� dziwne zak��cenia.
- Mo�e ten okr�t jest jakim� prototypem? - Trey zawsze mia� na wszystko
odpowied�.
- Musimy zatem by� podw�jnie ostro�ni - kapitan zaci�gn�� si� cygarem i
wypu�ci� gesty szary dym - Za robotami niech wejd� dwa oddzia�y.
Jeden oddzia� liczy� dziesi�ciu �o�nierzy. Na og� do aborda�u u�ywano
pi�ciu oddzia��w. Teraz najwyra�niej kapitan chcia� najpierw wybada� teren. Nie
wiem czemu nagle zabra�em g�os z najdziwniejsz� spraw� jak� mog�em wymy�li�.
- Kapitanie chcia�bym wzi�� udzia� w aborda�u - poczu�em na sobie zaskoczony
wzrok zar�wno Treya jak i reszty personelu "mostku".
- Czemu? - wzrok kapitana by� chyba najbardziej zaskoczony.
- Zna�em kilka os�b ze stacji si�dmej i chcia�bym dokopa� besti�!
To nie by� jedyny pow�d. Przynajmniej tego drugiego nie umia�em ubra� w
s�owa. Kapitan kiwn�� g�ow� na znak zgody i spojrza� na Mo, kt�ry r�wnie� nie
wyrazi� sprzeciwu. W ko�cu Mo dowodzi� aborda�em. Odk�d pami�tam zawsze bra� on
udzia� w bezpo�rednich walkach. Mo�e dzi�ki temu mia� taki szacunek.
- Bardzo dobrze. Ruszy pan z odzia�em kapitana Mo!
Kiwn��em g�ow� i spojrza�em na zaskoczonego Treya. Wiedzia�em �e nie m�g�
mnie zrozumie�. W pewnym sensie sam siebie nie mog�em zrozumie�. Machn��em mu
r�k� na po�egnanie i wraz Mo opu�cili�my "mostek".
Wartkim krokiem ruszyli�my do zbrojowni. Na pok�adzie trzecim roi�o si� od
�o�nierzy. Panowa� tu zam�t i chaos. To tu znajdowa�y si� wszystkie przej�cia na
pok�ad wrogiego okr�tu. Na�o�y�em na siebie bojowy kombinezon, jaki nosili
wszyscy �o�nierze. Nie utrudnia� on zbytni ruch�w, jednak s�u�y� dobr� obron�
przed niekt�rymi atakami. Jak si� m�wi�o ochrony nikt nie za ma�o. W sk�ad
wyposa�enia wchodzi� r�wnie� ci�ki pas bojowy, obwieszony r�norakim sprz�tem,
niewielki plecak od kt�rego odchodzi�y sprz�czki i szelki, kt�re omota�y mnie
ca�ego. Poza tym przymocowa�em sobie kilka kabur. Przy prawym udzie mie�ci� si�
r�czny pistolet. W okolicach kostki umocowa�em d�ugi wojskowy n�. Taka bro�
mog�a by� niezb�dna przy bezpo�rednim starciu. Na plecach zawiesi�em ci�ki
miotacz energii. U�ywanie go wymaga�o nie lada wysi�ku, jednak czyni� on
spustoszenie w szeregach wroga. Do r�ki wzi��em szybko strzelaj�cy niewielki
karabin. Wzi��em r�wnie� wi�kszy zapas amunicji rozpryskowej do niego. Tak
przygotowany ruszy�em za Mo w stron� pierwszego przej�cia.
- Pierwsza i druga dru�yna zabezpieczy�a te sektory wrogiego okr�tu - jaki�
wysoki �o�nierz zameldowa� Mo wskazuj�c punkty na elektronicznej mapie - Moi
ludzie id� w kierunku �adowni i maszynowni.
- Dobra - Mo kiwn�� g�ow� - Moja dru�yna przejmie "mostek".
Machn�� r�k� w kierunku grupki lu�no stoj�cych �o�nierzy pod �cian�. Wszyscy
natychmiast podbiegli. Zauwa�y�em z jakim respektem traktuj� Mo. By� on dla nich
czym� w rodzaju wzoru do na�ladowania.
- �o�nierze mamy zadanie do wykonania! - krzykn�� a jego g�os wype�ni�
korytarz w kt�rym stali�my - Mamy przebi� si� przez hordy bestii do ich centrum
sterowania. Wiem �e damy rad� bo jeste�my najlepsi! Najlepsi!!
- Najlepsi!!!
Zawt�rowali za nim �o�nierze. Klimat walki udzieli� si� nawet mi. By�em
przeszkolony w obs�ugiwaniu si� tymi wszystkimi karabinami i ca�ym tym sprz�tem.
Brakowa�o mi jednak najwa�niejszego. Do�wiadczenia. Wiedzia� o tym Mo. Chyba
nawet lepiej ni� mog�em przypuszcza�. Nie bez powodu zamyka�em ca�y poch�d a w
moim pobli�u ca�y czas kr�ci� si� m�ody �o�nierz, kt�ry chyba mnie pilnowa�.
Ruszyli�my na sygna� Mo. Wyczu�em dziwny zapach, gdy przechodzili�my
pomostem ��cz�cym oba okr�ty. �mierdzia�o st�chlizn� i czym� jeszcze ale nie
umia�em tego okre�li�. Wn�trz okr�tu bestii by�o ciemne. Podobno bestie
potrzebowa�y o wiele mniej �wiat�a co my. �ciany korytarzy utworzone by�y z
czego� na wz�r metalu, jednak pod wp�ywem dotyku ten materia� zaczyna� si�
ugina�. Trudno by�o okre�li� mi wra�enia jaki mia�em gdy powoli szli�my ciemnym
korytarzem. Przede wszystkim by�o mi potwornie gor�co. Panowa� tu istnie
tropikalny klimat. Du�e krople potu pojawi�y si� na moim czole. Uwa�nie
ws�uchiwa�em si� w odg�osy jakie wydawa� wykrywacz ruchu i czujnik termowizyjny,
kt�ry taszczy� �o�nierz id�cy na przedzie. By� ona zwiadowc� oddzia�u. W
odleg�o�ci kilkunastu metr�w za nim szed� Mo w eskorcie pi�ciu �o�nierzy. Potem
reszta a na ko�cu ja. Nagle us�yszeli�my szcz�k metalu w u�amku sekundy nasz
oddzia� rozproszy� si� we wszystkie strony zajmuj�c dogodne pozycje do obrony.
Ja kucn��em w niewielkiej wn�ce. W r�ku �cisn��em karabin.
- Co si� dzieje? - szepn��em do m�odego �o�nierz, kt�ry przykucn�� obok mnie
- Czy to bestie?
- Chyba tak - jego g�os r�wnie� zdradza� niepok�j - Jak zacznie si� robi�
ciep�o trzymaj si� mnie.
Nie odezwa�em si�. Kiwn��em jedynie g�ow� �e go zrozumia�em. Musia�em
przyzna� �e sytuacja troszeczk� mnie przerasta�a. Nie siedzia�em za starami,
gdzie wszystko zale�a�o jedynie ode mnie. Tutaj by�em bardziej zale�ny od grupy,
ni� mi si� to z pocz�tku wydawa�o. Czekali�my jeszcze kilka minut poczym znowu
ruszyli�my korytarzem. Po kilkunastu minutach doszli�my do miejsca, kt�re mo�na
nazwa� by�o wind�. Pomimo zapewnie� Mo o tym�e wok� nas nie by�o �adnych bestii
czu�em si� lekko powiedziawszy niepewnie. W ka�dym cieniu widzia�em czaj�c� si�
bestie. A cieni by�o tu pod dostatkiem.
Stan niepokoju udziela� si� chyba wszystkim.
- Co� jest nie tak... - Mo szepn�� w moim kierunku - Doszli�my do windy i
nie natrafili�my nawet na jedn� bestie.
Podszed�em do niego. Ruchem r�ki otar�em mokr� twarz. Tropikalny klimat da�
mi si� we znaki.
- Mo�e zabarykadowali si� gdzie� i na nas czekaj� - ta wersja jako pierwsza
przysz�a mi do g�owy.
- To nie w stylu bestii - Mo zamy�li� si� jakby si�ga� pami�ci� do
wcze�niejszych walk - Nie mamy nawet �adnych odczyt�w na detektorach ruchu. Co�
dziwnego tu si� dzieje.
W tym momencie us�yszeli�my w ma�ych s�uchawkach umieszczonych w uszach
gruby g�os kapitana. Nawet w tej sytuacji budzi� respekt.
- "Jaka sytuacja kapitanie Mo?" - us�ysza�em.
- Zabezpieczyli�my korytarze wschodnie i wind�. Nie natrafili�my na �aden
op�r. Schodzimy na ni�szy poziom.
- "Bardzo dobrze. Uwa�ajcie na siebie nadal nie mamy odczyt�w z naszych
czujnik�w..."
Mo wyznaczy� kolejno�� zjazdu wind�. Ju� przyzwyczai�em si� �e by�em
ostatni. Poziom ni�ej by�o o wiele ciemniej. Wed�ug elektronicznej mapy, jak�
ka�dy z nas mia� przymocowan� do przed ramienia mieli�my przed sob� oko�o
dziesi�ciu minut drogi do centrum sterowania. Szli�my wartko, jednak z
zachowaniem wyj�tkowej ostro�no�ci. Mo kaza� nam na�o�y� na oczy specjalne
gogle, gdy zrobi�o si� dos�ownie ciemno. By�y one wielofunkcyjne. Poza
standardowym noktowizorem umo�liwia�y przej�cie w tryb termowizyjny i kilka
innych kt�rych dok�adnie nie zna�em.
Szli�my w ca�kowitej ciszy. Tym bardziej pikni�cie, kt�re wydoby�o si� z
detektora ruchu podnios�o m�j poziom adrenaliny do maksimum. Znowu
rozproszyli�my si� po korytarzy, kt�ry by� nieco w�szy ni� ten z poziomu wy�ej.
Mo da� sygna� aby dw�ch �o�nierzy ruszy�o na zwiad. Po chwili, kt�ra zdawa� si�
trwa� ca�e wieki dw�ch umi�nionych m�czyzn powr�ci�o. Na ich twarzach malowa�
si� u�miech. Jeden z nich w r�ku trzyma� map�.
- Kapitanie to bestie! - m�wi� cicho a wszyscy go us�yszeli�my - Maj� tam
barykad�. Naliczyli�my ich z dziesi�ciu.
Punkt na mapie wskazywa� miejsce w kt�rym korytarz, kt�rym szli�my
przemienia� si� w sal� z kt�rej odchodzi�y inne tunele.
- Dobra w ko�cu sobie postrzelamy! - Mo r�wnie� wyszczerzy� z�by - Ruszamy
dwoma falami. Pierwsza zaskakuje i zajmuje pozycje obronne a druga uderza i
mia�d�y te �winie!
Chwil� trwa�o podzielenie oddzia�u. Jak mo�na by�o si� domy�la� by�em w
grupie drugiej. Wzi��em g��boki oddech w momencie gdy pierwsza grupa ruszy�a
korytarzem w kierunku barykady bestii. Oczywi�cie na samym czele pobieg� Mo.
Musia�em mu przyzna� �e by� cholernie odwa�ny. Mieli�my czeka� na sygna� i
rusza� za nimi.
- Chcesz gum� - m�ody �o�nierz, kt�ry sta� przy mnie poda� mi bia�� dra�etk�
- To guma szcz�cia.
- Nie wie�� w...
Nie doko�czy�em. Us�yszeli�my przera�liwy skowyt dochodz�cy z korytarza w
kt�rym znik�a pierwsza grupa. By�o to nieludzkie wycie z b�lu. W tle
us�yszeli�my demoniczny ryk, kt�ry echem rozni�s� si� po korytarzu. Ca�o��
oprawi�y przer�ne krzyki, najwyra�niej wydawane przez r�ne osoby. G�osy nie
nale�a�y do ludzi. W ko�cu us�yszeli�my g�o�ne wystrza�y z broni automatycznej.
Istna kanonada o ma�y w�os zag�uszy�a by sygna� na kt�ry czekali�my. Wzi��em
kolejny g��boki wdech i ruszy�em korytarzem z reszt� oddzia�u. W tej chwili
by�em got�w strzela� do wszystkiego co nie wygl�da�o jak cz�owiek. Ten stan
prys�, jak tyko wyskoczyli�my w miejsce gdzie znajdowa�a si� barykada bestii.
Widok odebra� mi na chwil� mow�.
- Co do cholery...! - nic innego nie wydusi�em.
Przed nami znajdowa�y si� szcz�tki barykady, tej stworzonej przez obcych. W
jej sk�ad wchodzi�y r�nej wielko�ci kontenery, beczki oraz p�achty metalu,
kt�re okrywa�y wszystko niczym dach. Sam fakt �e z barykady du�o nie zosta�o nie
zdziwi� mnie. Jednak fakt �e nigdzie nie by�o nawet �ladu obcych wprawi� mnie w
os�upienie. Jedyn� pozosta�o�ci� by�y �lady krwi, kt�ra by�a dos�ownie na ka�dej
�cianie. Jakby umy�lnie jaka� si�a ubrudzi�a ni� wszystko doko�a. Zauwa�y�em
szcz�tki cia� obcych przyklejone do sufitu. W pierwszym momencie zrobi�o mi si�
niedobrze.
Mo sta� wpatruj�c si� w �ciany holu w kt�rym stali�my. Zupe�nie jakby zaraz
mia�o co� z nich wyle�� i nas zaatakowa�. Jego twarz zblad�a. Wygl�da� jak po
ujr