507
Szczegóły |
Tytuł |
507 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
507 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 507 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
507 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Charles R. Tanner
Tumitak z podziemnych korytarzy
Pa�stwowe Wydawnictwo "Iskry", Warszawa 1984
Prze�o�y� Wiktor Bukato
Tytu� orygina�u: Tumithak of the Corridors
O autorze
Fantastyka naukowa jako gatunek literacki zrobi�a fantastyczn� karie-
r�. Powstaj� kluby mi�o�nik�w tego gatunku, coraz wi�cej os�b czyta t�
literatur�, kolekcjonuje i zdobywa o niej wiedz�.
Je�li chodzi o ameryka�sk� literatur� fantastyczno-naukow�, jednym
z najbardziej licz�cych si� na tym rynku, zainteresowanie czytelnik�w,
a szczeg�lnie ich wiedza na ten temat si�gaj� wstecz przede wszystkim
do tak zwanego "Z�otego Wieku" SF przypadaj�cego na okres mniej wi�cej
od roku 1938 - kiedy to John Campbell zosta� redaktorem naczelnym
czasopisma "Astounding Stories", nadaj�c ton temu nurtowi tw�rczo�ci
literackiej i niejako go promuj�c - do lat pi��dziesi�tych, kiedy to
na ten teren wkroczy�y inne magazyny.
Lata dwudzieste i trzydzieste naszego wieku pozostaj� w cieniu.
A przecie� warto pami�ta�, �e zanim zab�ys�y gwiazdy pierwszej
wielko�ci, jak A. E. Van Vogt, Robert A. Heinlein, Isaac Asimov i
Theodore Sturgeon, istnieli i pisali inni autorzy, kt�rych wk�adu w to
dzie�o nie spos�b pomin��.
Jednym z nich jest w�a�nie Charles R. Tanner (1896-1954), kt�ry
zadebiutowa� opowiadaniem "The Color of Space" w roku 1930. Pisa�
p�niej jeszcze wiele, g��wnie opowiada�, czy mo�e nawet kr�ciutkich
powie�ci, publikuj�c je wy��cznie w magazynach SF.
Najbardziej znany jest cykl opiewaj�cy przygody m�odego �mia�ka
Tumitaka, �yj�cego w czasach, kiedy ludzko�� zosta�a zepchni�ta pod
ziemi� przez naje�d�c�w z Wenus. Tumitak swoimi bohaterskimi czynami
przypomina ludziom o ich w�a�ciwym miejscu na Ziemi i ich godno�ci,
budz�c w nich odwag� i ch�� czynu.
Dwa pierwsze opowiadania z tego cyklu: "Tumitak z podziemnych
korytarzy" (Tumithak of the Corridors) i "Tumitak na powierzchni Zie-
mi" (Tumithak in Shawm) zamie�ci� lsaac Asimov w swojej antologii
zatytu�owanej "Przed Z�otym Wiekiem". Przedstawiamy je mi�o�nikom
fantastyki po raz pierwszy w polskim przek�adzie w dw�ch kolejnych
zeszytach.
WST�P
Dopiero w ci�gu ostatnich kilku lat archeologia poczyni�a post�py,
kt�re pozwoli�y na wst�pne oceny zdumiewaj�cych osi�gni�� nauki
naszych przodk�w przed Wielk� Inwazj�. Szczeg�lnie obfitym �r�d�em
wiedzy na temat ich �ycia by�y ruiny Londynu i Nowego Jorku. Wiadomo
ju�, �e nasi przodkowie posiedli tajemnic� latania oraz znajomo��
chemii i elektryczno�ci przewy�szaj�c� nasz�; istniej� nawet pewne
dowody, �e prze�cign�li nas w medycynie i pewnych sztukach pi�knych.
Bior�c ich cywilizacj� jako ca�o��, mo�na mie� niejakie w�tpliwo�ci,
czy do�cign�li�my ich w wiedzy og�lnej.
Do czasu Inwazji odkrywali tajemnice przyrody, jak si� zdaje, stale,
w regularnym post�pie geometrycznym, i mamy uzasadnione powody, by
s�dzi�, �e to w�a�nie mieszka�cy Ziemi pierwsi rozwi�zali problem lo-
t�w mi�dzyplanetarnych. Powie�ci pisane przez autor�w zajmuj�cych si�
tym okresem �wiadcz� o zainteresowaniu, jakie dzisiejszy cz�owiek
przejawia wobec tak zwanego Z�otego Wieku.
Niniejsza opowie�� nie dotyczy wszak�e ani dni Inwazji, ani �ycia w
Z�otym Wieku przed ni�. M�wi ona o owej p� mitycznej, p� histo-
rycznej postaci, Tumitaku z Loru, pierwszym cz�owieku, jak g�osi
legenda, kt�ry zbuntowa� si� przeciwko dzikim szylkom. Cho� brak
jeszcze wielu fakt�w, niedawne badania loch�w i korytarzy rzuci�y
wiele �wiat�a na dot�d niejasne fragmenty �ycia tego bohatera. Pewne
ju� jest, �e �y� on i walczy� naprawd�, lecz bez w�tpienia nie dokona�
tych cud�w, kt�re przypisuje mu legenda..
Wiadomo na przyk�ad, �e �ycie jego nie trwa�o dwie�cie pi��dziesi�t
lat, jak mu to przypisuj�; �e mitem jest jego nadludzka si�a i nie-
wra�liwo�� na promienie szylk�w. R�wnie w�tpliwa jest opowie�� o
zniszczeniu przez niego sze�ciu miast.
Jednak wiedza o jego �yciu pog��bia si� w miar�, jak tracimy zaufa-
nie do legend. Nadszed� czas, gdy mo�emy poj��, niestety jeszcze mgli-
�cie, ale za to z bardziej racjonalnego punktu widzenia, prawd� o jego
czynach. Tak wi�c celem niniejszej opowie�ci jest pr�ba zracjonalizo-
wania i w�a�ciwego umieszczenia w tle historycznym wczesnej m�odo�ci
wielkiego bohatera, kt�ry w imieniu ludzko�ci targn�� si� pierwszy na
bestie wenusja�skie, trzymaj�ce ca�� Ziemi� w niewoli...
D�ugi, pos�pny korytarz ci�gn�� si�, jak okiem si�gn��. Wysoki na
pi�tna�cie st�p i r�wnie szeroki, prowadzi� prosto, bez ko�ca, a jego
brunatne, szkliste �ciany cechowa�a niezmienna jednostajno��. Wzd�u�
�rodkowej linii stropu ukazywa�y si� co jaki� czas du�� lampy, p�askie
p�yty zimnego, bia�ego �wiat�a, kt�re p�on�o od wiek�w, nie wymagaj�c
�adnych zabieg�w. W takich samych odst�pach w �cianach bocznych wid-
nia�y g��boko wyci�te otwory drzwiowe, zawieszone szorstk� tkanin�
workow�; na progach zna� by�o �lady st�p pozostawione tam przez
minione pokolenia. Monotonii tego widoku nie m�ci�o nic - poza kilkoma
miejscami, gdzie korytarz krzy�owa� si� z innym korytarzem, r�wnie.
nieciekawym.
Korytarz wcale nie by� pusty. Tu i tam na ca�ej d�ugo�ci pojawia�y
si� pojedyncze postacie m�szczyzn, w wi�kszo�ci o niebieskich oczach i
rudych w�osach. Odziani byli w niewyszukane zgrzebne szaty, �ci�gni�te
w talii szerokimi pasami o wielu kieszeniach i olbrzymich klamrach.
Znajdowa�o si� tam r�wnie� kilka kobiet, kt�re r�ni�y si� od m�czyzn
d�ugo�ci� w�os�w i szat. Wszyscy poruszali si� jakby ukradkiem - cho�
bowiem min�o wiele lat od czasu, gdy ostatnio widziano Strach, nawyki
setek pokole� nie�atwo odrzuci�. Tak wi�c korytarz, ludzie, ich
odzienie, a nawet zwyczaje tworzy�y pos�pn� monotoni�.
Gdzie� z g��bi, spod korytarza, dochodzi� miarowy stukot i warkot
jakiej� gigantycznej machiny; rozlega� si� nieprzerwanie towarzysz�c
�yciu tych ludzi, tak �e ju� nikt nie zwraca� na� uwagi. A mimo to �w
stukot przyt�acza� ich, przenika� ich umys�y i swoim miarowym rytmem
oddzia�ywa� na wszystko, co robili.
Zdawa�o si�, �e jedna cz�� pomieszczenia jest bardziej �cz�szczana
ni� inne. �wiat�a p�on�y tu ja�niej, tkaniny okrywaj�ce odrzwia by�y
czystsze i nowsze; kr�ci�o si� tu tak�e wi�cej ludzi. Wchodzili i
wychodzili ukradkiem z drzwi, niczym pomykaj�ce kr�liki.
Z boku w drzwiach ukaza�y si� postacie ch�opca i dziewczyny w wieku
oko�o czternastu lat. Jak na dzieci byli wyj�tkowo wysokiego wzrostu,
cho� ich niedojrza�o�� wydawa�a si� oczywista. Oni r�wnie�, jak i
starsi, mieli niebieskie oczy, a ich cer� znamionowa� odwieczny brak
�wiat�a s�onecznego i nieustanne dzia�anie promieni �wiate� korytarzy.
W ich zachowaniu by�a jaka� �mia�o�� i �wawo�� sprawiaj�ca, �e wielu
mieszka�c�w korytarzy na ich widok marszczy�o brwi z dezaprobat�.
Najwyra�niej starsi uwa�ali, �e m�ode pokolenie zmierza szybko do
samounicestwienia. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e pr�dzej czy p�niej ta
�mia�o�� i ha�a�liwo�� sprowadzi Strach z Powierzchni.
Lecz m�odzi, doskonale oboj�tni wobec tak wyra�nej dezaprobaty,
kontynuowali sw�j marsz. Skr�cili z g��wnego korytarza w inny, s�abiej
o�wietlony, a przeszed�szy nim prawie mil�; skr�cili w jeszcze inny.
Przej�cie, w kt�rym si� teraz znale�li, by�o w�skie i wyra�nie pi�o
si� w g�r�. Nie by�o tu zupe�nie nikogo, a gr�ba warstwa kurzu, po-
krywaj�ca korytarz, oraz op�akany stan �wiate� dowodzi�y, �e dawno ju�
nikt tu nie mieszka�. Liczne otwory drzwiowe pozbawione by�y zas�on,
kt�re skrywa�y wn�trza zamieszka�ych pomieszcze� w wi�kszych kory-
tarzach. Zamiast tego w wielu odrzwiach wisia�y kotary paj�czyn
pokrytych py�em. W miar� jak m�odzi posuwali si� dalej, dziewczyna
przybli�a�a si� do ch�opca, ale poza tym nie zdradza�a innych oznak
boja�ni. Po pewnym czasie przej�cie sta�o si� jeszcze bardziej strome
i wreszcie ko�czy�o si� �lep� �cian�. M�odzi usiedli na rumowisku
pokrywaj�cym dno korytarza i po chwili zacz�li rozmawia� �ciszonym
g�osem.
- Wiele lat musia�o up�yn�� od czasu, gdy mieszkali tu ludzie rzek�a
cicho dziewczyna. - Mo�e znajdziemy co� bardziej cennego, co pozos-
tawili opuszczaj�cy ten korytarz.
- My�l�, �e Tumitak �udzi si� tylko m�wi�c nam o mo�liwo�ci zna-
lezienia skarb�w w tych przej�ciach - odrzek� ch�opiec. - Bez
w�tpienia byli tu j�� inni przed nami.
- Tumitak powinien ju� tu by� - powiedzia�a po chwili dziewczyna. -
Czy my�lisz, �e przyjdzie? - Daremnie stara�a si� przebi� wzrokiem
ciemno�� panuj�c� w dole korytarza.
- Oczywi�cie, �e przyjdzie, Tepro. Czy Tumitak kiedykolwiek nie
dotrzyma� s�owa, kiedy si� umawia�?
- Ale przyj�� tu samotnie! - zaprotestowa�a Tepra. - Umar�abym ze
strachu, Nikadurze, gdyby ciebie tu nie by�o.
- Nie ma w�a�ciwie �adnego niebezpiecze�stwa - odrzek�. - Ludzie z
Jakry nie mogliby tu doj�� nie przechodz�c przez g��wny korytarz. A
wiele lat ju� min�o od czasu, gdy kraina Lor widzia�a szylka.
- Dziadek Konak raz widzia� szylka - przypomnia�a mu Tepra.
- Tak, ale nie tu, w Lorze. Widzia� go w Jakrze wiele lat temu, gdy
walczy� z Jakranami jako m�ody wojownik. Przypomnij sobie, �e Lorianie
odnie�li zwyci�stwo i wygnali Jakran z ich miasta do korytarzy dalej
po�o�onych. I nagle wybuch� ogie� i panika i pojawi�a si� banda szyl-
k�w. Dziadek Konak widzia� tylko jednego i ten jeden o ma�o go nie
schwyci�, ledwie dziadek umkn��. - Nikadur u�miechn�� si�.Jest to
pi�kna opowie��, ale na poparcie jej prawdziwo�ci mamy tylko s�owo
dziadka Konaka.
- Ale� Nikadurze... - zacz�a dziewczyna. Przerwa� jej szelest do-
chodz�cy z pokrytych paj�czyn� odrzwi. W mgnieniu oka dwoje m�odych
zerwa�o si� na r�wne nogi. Pop�dzili zdj�ci strachem w d� korytarza
nie ogl�daj�c si� za siebie, zupe�nie nie�wiadomi pojawienia si� trze-
ciej osoby, m�odzie�ca, kt�ry wyszed� z drzwi i oparty teraz o �cian�
z ironicznym u�miechem na twarzy obserwowa� ich ucieczk�.
Na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e �w m�odzieniec niczym si� nie
r�ni od innych mieszka�c�w korytarzy. Te same rude w�osy i bia�a,
przezroczysta sk�ra, ta sama prosta szata i ogromny pas. Lecz uwa�ne
oko dostrzeg�oby w szerokim, �mia�ym czole, w�skim, zakrzywionym nosie
i bystrych oczach znamiona owej wielko�ci, kt�ra pewnego dnia mia�a
sta� si� jego udzia�em.
M�ody cz�owiek obserwowa� przez chwil� ucieczk� przyjaci�, lecz za-
raz cicho zagwizda�. Tepra natychmiast si� zatrzyma�a i odwr�ci�a, a
widz�c posta� przybysza zawo�a�a na Nikadura. Ch�opiec przystan��
r�wnie� i oboje, mocno zawstydzeni, zawr�cili.
- Przestraszy�e� nas, Tumitaku - powiedzia�a dziewczyna z wyrzutem w
g�osie. - Co takiego�robi�e� w tamtym pomieszczeniu? Nie ba�e� si� tam
wej�� samotnie?
- Nie ma tam nic, czego mia�bym si� ba� - odrzek� dumnie Tumitak. -
Cz�sto penetrowa�em te korytarze i mieszkania i nie spotka�em tu
jeszcze �adnej �ywej istoty, poza paj�kami i nietoperzami. Szuka�em
zapomnianych rzeczy - m�wi� dalej i nagle zab�ys�y mu oczy. - �I
popatrzcie! Znalaz�em ksi��k�! - Si�gn�wszy za pazuch� wyci�gn��
zdobycz i dumnie zaprezentowa� j� towarzyszom.
- To stara ksi��ka - powiedzia�. - Widzicie?
Z pewno�ci�- by�a to stara ksi��ka. Ok�adki ju� nie mia�a, brakowa�o
wi�kszo�ci kart, a pozosta�e, cienkie arkusze metalu, z kt�rych ksi�ga
si� sk�ada�a, zaczyna�y utlenia� si� na brzegach. Bez w�tpienia
ksi��ka ta le�a�a zapomniana przez wieki.
Nikadur i Tepra przygl�dali si� jej z nabo�n� czci�, tak� sam�, jak�
odczuwa ka�dy niepi�mienny wobec tajemnicy magicznych czarnych znacz-
k�w s�u��cych do wyra�ania my�li. Tumitak jednak umia� czyta�. By�
synem Tumloka, jednego z mistrz�w �ywno�ci, kt�rzy strzegli tajemnicy
przygotowywania syntetycznego po�ywienia, stanowi�cego podstaw� diety
mieszka�c�w korytarzy. Owi mistrzowie �ywno�ci, podobnie jak lekarze,
miistrzowie o�wietlenia i energii przechowali wiele tajemnic wiedzy
przodk�w. Najwa�niejsz� z nich by�a bardzo przydatna umiej�tno��
czytania, a poniewa� Tumitak mia� p�j�� w �lady ojca, Tumlok wcze�nie
wyuczy� go tej cudownej sztuki.
Gdy wi�c m�odzi potrzymali ksi�g� w r�kach, przyjrzeli si� jej do-
k�adnie, w zadumie, zacz�li b�aga� Tumitaka, by im j� przeczyta�.
nieraz ju� s�uchali z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, jak
czyta� im z tych cennych ksi�g znajduj�cych si� w posiadaniu mistrz�w
�ywno�ci; nigdy te� nie pomin�li okazji, by �ledzi� czarodziejski
proces przemiany dziwacznych znaczk�w na metalowych arkuszach w
d�wi�ki i zdania.
Tumitak odpowiedzia� u�miechem na ich natarczywo��, a nast�pnie, sam
w skryto�ci ducha ciekaw jak oni, co zawiera dawno zapomniana ksi�ga,
gestem nakaza� im usi��� na ziemi i otwar�szy ksi��k� zacz�� czyta�:
- "Manuskrypt Dawona Starrosa spisany w Pitmouth dwudziestego drugiego
dnia Miesi�ca S�o�ca, w 161 roku od dnia Inwazji, lub te� wed�ug sta-
rego porz�dku - w roku 3218 n.e." Tumitak przerwa�.
- To rzeczywi�cie stara ksi�ga - szepn�� z przej�ciem Nikadur, a
Tumitak skin�� g�ow�.
- Prawie dwa tysi�ce lat! - odrzek�. - Ciekawe, co to znaczy: rok
3218 n.e.
Zastanawia� si� nad tym przez chwil�, a nast�pnie podj�� czytanie.
- "Teraz jestem ju� stary, lecz komu�, kto tak jak ja pami�ta dni, gdy
m�owie mieli jeszcze odwag� walczy�, gorzki jest widok upadku naszego
rodzaju. W�r�d m��w dzisiejszej doby utwierdza si� beznadziejny
przes�d, �e cz�owiek nie jest w stanie pokona� szylk�w, a co wi�cej,
�e nie wolno mu podejmowa� z nimi walki. Chc�c sprzeciwi� si� temu
przes�dowi autor s��w niniejszych spisa� histori� podboju Ziemi w
nadziei, �e kiedy� w przysz�o�ci nadejdzie cz�owiek, kt�ry znajdzie
do�� odwagi, by stawi� czo�o tym, kt�rzy opanowali ludzko��. W
nadziei, �e �w cz�owiek si� pojawi, spisano t� histori�, aby pozna�
stworzenia, z kt�rymi ma walczy�.
Uczeni, kt�rzy opowiadaj� o dniach przed Inwazj�, m�wi� nam, �e
kiedy� cz�owiek niewiele r�ni� si� od zwierz�cia. Przez tysi�ce lat
stopniowo wspina� si� ku cywilizacji, ucz�c si� sztuki �ycia, a� wzi��
we w�adanie ca�y �wiat. � Pozna� tajemnic� produkcji �ywno�ci z ele-
mentarnych sk�adnik�w, nauczy� si� na�ladowa� �yciodajne �wiat�o
s�o�ca; jego wielkie statki powietrzne �miga�y w atmosferze r�wnie
swobodnie, jak statki wodne �miga�y po morzu. Cudowne promienie
dezintegratora unicestwia�y g�ry otwieraj�c drog� kana�om, kt�rymi
p�yn�a z oceanu woda zamieniaj�c pustynie w naj�y�niejsze obszary. Od
bieguna do bieguna ros�y pot�ne miasta i od bieguna do bieguna w�adza
cz�owieka by�a niepodwa�alna.
Od tysi�cy lat ludzie toczyli ze sob� spory, a ziemie pustoszy�y
wielkie wojny, a� w ko�cu cywilizacja osi�gn�a stadium, w kt�rym
wszystkie wojny wygas�y. Na Ziemi nasta�a wielka era pokoju; cz�owiek
opanowa� zar�wno morze jak i l�d, i pocz�� spogl�da� ku innym �wiatom
obiegaj�cym S�o�ce, zastanawiaj�c si�, czy i tych �wiat�w nie m�g�by
zdoby�.
Wiele min�o wiek�w, nim do�� si� nauczy�, by podj�� w�dr�wk�
poprzez otch�anie Kosmosu. Trzeba by�o znale�� spos�b unikania
niezliczonych meteor�w wype�niaj�cych przestworza mi�dzy planetami.
Trzeba by�o znale�� spos�b izolowania statku przed �mierciono�nymi
promieniami kosmicznymi. Wydawa�o si�, �e gdy pokonano jedn� trudno��,
na jej miejscu wyrasta�a inna. Ale po kolei porozwi�zywano wszystkie
problemy pi�trz�ce si� przed lotami mi�dzyplanetarnymi, i w ko�cu
nadszed� dzie�, gdy pot�ny pojazd d�ugo�ci setek st�p czeka� got�w do
skoku w Kosmos, got�w bada� inne �wiaty". Tumitak znowu przerwa�
czytanie.
- To musi by� cudowna tajemnica - powiedzia�. - Wydaje mi si�, �e
czytam jakie� s�oWa, lecz nie rozumiem ich znaczenia. Kto� wybiera si�
na jak�� wypraw�, i to wszystko, co mog� poj��. Czy mam czyta� dalej?
- Tak, tak! - zakrzykn�li oboje razem, podj�� wi�c lektur�:
"Wyprawa wyruszy�a pod dow�dztwem cz�owieka. nazwiskiem Henryk Sudi-
van; tylko on jeden powr�ci� do �wiata ludzi, by opowiedzie� o strasz-
nych przygodach, jakie prze�yli na Wenus, planecie, ku kt�rej
pod��yli.
Podr� na Wenus zako�czy�a si� powodzeniem i up�yn�a w spokoju.
Mija� tydzie� za tygodniem, podczas gdy owa Gwiazda Wieczorna, jak
nazywali j� ludzie, stawa�a si� coraz ja�niejsza i wi�ksza. Statek
spisywa� si� bez zarzutu i cho� podr� trwa�a d�ugo jak dla tych,
kt�rzy przywykli przemierza� oceany w ci�gu jednej nocy, czas im si�
nie d�u�y�. Nadszed� dzie�, gdy przelecieli wreszcie nad nizinami i
szerokimi dolinami Wenus, pod g�st� zas�on� z chmur, kt�ra wiecznie
skrywa powierzchni� planety przed S�o�cem; dziwili si� w�wczas wielkim
miastom i innym �ladom cywilizacji widocznym na ca�ej powierzchni
Wenus.
Zawisn�wszy na jaki� czas nad jednym z wielkich miast, Ziemianie
nast�pnie wyl�dowali, powitani przez dziwne inteligentne istoty, kt�re
w�ada�y planet�, te same, kt�re dzi� znamy pod nazw� szylk�w. Szylki
uzna�y ich za p�bog�w i odda�y im cze��, lecz Sudivan i jego to-
warzysze, wierni synowie najszlachetniejszych rod�w ziemskich, nie po-
ni�yli si� do tego, by ho�d taki przyj��. Kiedy wyuczyli si� j�zyka
szylk�w, szczerze przyznali si�, kim s� i sk�d pochodz�.
Zdumienie szylk�w nie mia�o granic. By�y znacznie bardziej ni� lu-
dzie zaawansowane w technice; ich znajomo�� elektryczno�ci i chemii
by�a r�wna ziemskiej, lecz o astronomii i naukach jej pokrewnych nie
mia�y poj�cia, uwi�zione pod wieczn� kopu�� chmur, kt�ra skrywa�a
przed nimi widok Kosmosu. Nie �ni�y nigdy, �e mog� istnie� inne �wiaty
poza tym, kt�ry zna�y. Z najwi�ksz� trudno�ci� przybysze zdo�ali im
wyt�umaczy�, �e opowie�� Sudivana jest prawdziwa.
Gdy jednak uda�o si� przekona� szylk�w, ich postawa zmieni�a si�
ca�kowicie. Nie by�y ju� uni�one ani przyjazne. Podejrzewa�y, �e lu-
dzie przybyli po to, aby je podbi�, i postanowi�y pokona� ich t� sam�
broni�. Wy�sze uczucia ludzkie by�y im niedost�pne i dlatego nie po-
trafi�y wyobrazi� sobie przyjacielskiej wizyty obcych przybysz�w z
innego �wiata.
Ziemianie znale�li si� wkr�tce zamkni�ci w wielkiej metalowej wie�y,
o wiele mil od swego pojazdu kosmicznego. W chwili nieuwagi jeden z
towarzyszy Sudivana zdradzi�, �e pojazd ten jest jak dot�d jedynym
tego rodzaju statkiem, i szylki postanowi�y wykorzysta� ten fakt, by
od razu rozpocz�� podb�j Ziemi.
Natychmiast wzi�y w posiadanie statek Ziemian i ogarni�te t� jed-
no�ci� cel�w tak charakterystyczn� dla szylk�w - a kt�rej tak brakuje
ludziom - od razu rozpocz�y budow� poka�nej liczby podobnych maszyn.
Na ca�ej planecie hucza�y wielkie fabryki i kiedy Ziemia oczekiwa�a
triumfalnego powrotu swych badaczy, dzie� jej zag�ady coraz bardziej
si� zbli�a�.
Lecz Sudivan i inni zamkni�ci w wie�y Ziemianie nie poddawali si�
rozpaczy. Raz po raz pr�bowali ucieczki i nie ma w�tpliwo�ci, �e szyl-
ki wybi�yby ich co do jednego, gdyby nie �udzi�y si� nadziej�, �e wy-
ci�gn� z ludzi jeszcze jakie� informacje. I ot� ten jeden raz szylki
by�y w b��dzie: nale�a�o zabi� wszystkich Ziemian, bez wyj�tku, na
tydzie� bowiem przed terminem odlotu wielkiej floty szylk�w Sudivanowi
i kilkunastu jego towarzyszom uda�o si� uciec.
Ryzykuj�c �yciem skierowali si� ku miejscu, gdzie znajdowa� si� ich
pojazd kosmiczny. Mo�na sobie wyobrazi� niebezpiecze�stwa tej w�-
dr�wki cho�by przez u�wiadomienie sobie, �e na Wenus, to jest po jej
zamieszka�ej stronie, trwa wieczny dzie�. Nie by�o nocy, kt�ra mog�aby
ich ukry�. W ko�cu jednak dotarli do statku strze�onego ledwie przez
par� nie uzbrojonych szylk�w. Walka, kt�ra rozgorza�a, winna przej��
do historii ludzko�ci, aby dostarcza� jej nadchnienia na przysz�o��.
Z bitwy nie wyszed� �ywy ani jeden szylk, a spo�r�d ludzi pozosta�o
zal�dwie siedmiu, kt�rzy mieli stanowi� za�og� statku w powrotnej
podr�y na Ziemi�.
Przez wiele tygodni pot�ny poiazd w kszta�cie pocisku mkn�� przez
olbrzymi� pustk� Kosmosu, a� w ko�cu wyl�dowa� na Ziemi. Przy �yciu
pozosta� jedynie Sudivan; pozostali ulegli jakiej� nie znanej
chorobie, kt�r� zarazili si� od szylk�w.
Lecz Sudivan prze�y� i �y� jeszcze d�ugo, by ostrzec �wiat przed
szylkami. W obliczu nag�ego zagro�enia Ziemianie mieli tylko tyle cza
su, aby przedsi�wzi�� najkonieczniejsze �rodki obronne. Natychmiast
rozpocz�to budow� olbrzymich jaski� i korytarzy podziemnych z zamiarem
stworzenia wielkich podziemnych miast, w kt�rych ludzie mogliby si�
schroni� i z kt�rych mogliby atakowa� wroga. Nim jednak prace zacz�y
si� na dobre, przyby�y szylki i rozgorza�a wojna.Nigdy przedtem - gdy
cz�owiek �ciera� si� z cz�owiekiem - nie �niono o
takiej wojnie. Szylki nadlecia�y milionami; ocenia si�, �e w inwazji
wzi�o udzia� pe�ne dwie�cie tysi�cy statk�w kosmicznych. Przez wiele
dni ludzie powstrzymywali szylki przed zdobyciem przycz�ka na
po'wierzchni Ziemi. Zmuszone do lotu ponad jej powierzchni� zrzuca�y,
gdzie si� da�o, �mierciono�ne gazy i materia�y wybuchowe.
Ze swych podziemnych korytarzy ludzie s�ali w g�r� olbrzymie ilo�ci
gaz�w, r�wnie �mierciono�nych jak gazy szylk�w, za� promienie dezin-
tegruj�ce unicestwia�y setki pojazd�w, wybijaj�c szylki jak muchy. Z
ocala�ych statk�w szylki zrzuca�y do wykopanych przez ludzi loch�w,
olbrzymie ilo�ci p�on�cych �rodk�w chemicznych, kt�re pal�c si� gwa�-
townie wyczerpywa�y tlen z jaski� powoduj�c �mier� tysi�cy ludzi.
I nawet pokonani ludzie wdzierali si� w g��b Ziemi toruj�c sobie drog�
swymi cudownymi dezintegratorami, kt�re roztapia�y ska�� prawie tak
szybko, jak szybko uciekaj�cy zdo�ali i�� powsta�ym w ten spos�b
korytarzem. W ko�cu wyparto cz�owieka z Powierzchni i niezliczone
k��bowiska korytarzy zry�y skorup� ziemsk� na g��boko�� wielu mil.
Szylki nie by�y w stanie przeby� tych labirynt�w. W ten spos�b
cz�owiek osi�gn�� stan wzgl�dnego bezpiecze�stwa.
I tak nast�pi� impas.
Powierzchnia sta�a si� w�asno�ci� dzikich szylk�w, za� g��boko pod
nimi, w jaskiniach i korytarzach, cz�owiek usi�owa� utrzyma� resztki
cywilizacji. Nie by�a to r�wna gra; ludzie znale�li si� w gorszej
sytuacjizasoby pierwiastk�w u�ywanych do wytwarzania promieni
dezintegruj�cych stopniowo mala�y i nie by�o sposobu, by je odnowi�;
nie mo�na by�o zdoby� ani drewna, ani r�norodnych odmian ro�lin, na
kt�rych wspiera� si� przemys�; mieszka�cy jednego zespo�u korytarzy
nie mieli mo�liwo�ci komunikowania si� z mieszka�cami innego, a przy
tym zawsze do korytarzy wpada�y hordy szylk�w poluj�cych dla sportu na
ludzi!
Jedynym, co pozwoli�o im w og�le przetrwa�, by�a fantastyczna
umiej�tno�� wytwarzania syntetycznej �ywno�ci z samej ska�y.
I sta�o si�, �e cywilizacja ludzka, o kt�r� walczono i kt�r� w ko�cu
po wiekach wojen osi�gni�to, rozpad�a si� w kilkana�cie lat. Zd�awi�
j� Strach. Ludzie jak kr�liki �yli w podziemnych norach, z czasem
odwa�aj�c si� na coraz mniej i przeznaczaj�c coraz wi�cej czasu i
energi� na dr��enie coraz g��bszych korytarzy. Dzi� wydaje si�, �e
ludzko�� zosta�a ca�kowicie podbita. Ponad sto lat �aden cz�owiek nie
odwa�y� si� pomy�le� o powstaniu przeciwko szylkom, podobnie jak nie
do pomy�lenia jest rewolta szczur�w przeciwko ludziom. Nie b�d�c w
stanie stworzy� wsp�lnej w�adzy, ani nawet porozumiewa� si� z bra�mi w
s�siednich korytarzach, ludzie zbyt �atwo przyj�li sw�j los - ledwie
najwy�szych spo�r�d ni�szych zwierz�t. Podobne paj�kom bestie z Wenus
s� panami naszej planety i..." Na tym r�kopis si� urywa�. Chocia�
ksi�ga musia�a by� znacznie d�u�sza, a to, co z niej pozosta�o,
stanowi�o niewiele wi�cej ni� wst�p do jakiej� pracy na temat �ycia i
obyczaj�w szylk�w, to jednak reszty brakowa�o. Monotonny, �piewny g�os
Tumitaka ucich� po ostatnim, nie doko�czonym zdaniu. Na kilka
chwilzapad�a cisza.
- Jak trudno to poj�� - rzek�a Tepra. - Wiem tylko, �e ludzie
walczyli z szylkami, jakby to byli Jakranie.
- Kto m�g� wymy�li� tak� histori�? - mrukn�� Nikadur. - Walka ludzi z
szylkami - w g�owie si� nie m�e�ci!
Tumitak nie odpowiedzia�. Przez d�u�szy czas siedzia� w milczeniu i
patrzy� na ksi�g�, jakby nagle ujrza� jakie� ol�niewaj�ce zjawisko. W
ko�cu przem�wi�.
- Nikadurze, to jest historia! - wykrzykn��. - To nie �aden dziwny i
nieprawdopodobny tw�r fantazji. Co� mi m�wi, �e ci ludzie byli
naprawd�; �e wojna toczy�a si� rzeczywi�cie. Jak inaczej mo�na
wyt�umaczy� nasz spos�b �ycia? Czy�my nie zastanawiali si� nad tym
cz�sto, czy� nasi ajcowie si� przed nami nie zastanawiali, jak nasi
m�drzy przodkowie doszli do tego, �eby budowa� te wielkie lochy i
korytarze? Wiemy, �e posiadali ogromn� wiedz�, ale w jaki spos�b j�
utracili?
Wiem, �e �adna z naszych legend nie wspomina nawet o czym� takim,
jak panowanie ludzi na tym �wiecie - m�wi� dalej widz�c pe�ne
niedowierzania spojrzenia swych m�odych towarzyszy. - Lecz.jest co�...
co� jest w tej ksi�dze, co mi m�wi, �e to najprawdziwsza prawda.
Pomy�l tylko, Nikadurze! Napisano t� ksi�g� ledwie sto sze��dziesi�t
lat po tym, jak dzikie szylki napad�y na Ziemi�! O ile� wi�cej musia�
wiedzie� �w autor ni� my, �yj�cy dwa tysi�ce lat p�niej. Nikadurze,
ongi� m�owie walczyli z szylkami! - Uni�s� si� z miejsca, a jego oczy
zab�ys�y bla skiem owego fanatyzmu, kt�ry po latach mia� go wyr�ni�
spo�r�d innych.
- Ongi� m�owie walczyli z szylkami, a z pomoc� Najwy�szego stanie
si� tak ponownie! Nikadurze! Tepro! Pewnego dnia i ja b�d� walczy� z
szylkiem - rozpostar� szeroko ramiona - pewnego dnia i ja zabij�
szylka! Temu po�wi�cam �ycie!
Sta� przez chwil� z wyci�gni�tymi ramionami, a potem, jakby nie-
�wiadom obecno�ci towarzyszy, zbieg� w g��b przej�cia i po chwili
przepad� w ciemno�ciach. Przez czas jaki� m�odzi patrzyli za nim ze
zdumie niem, a nast�pnie, wzi�wszy si� za r�ce, ruszyli powoli, w
powa�nym nastroju, jego �ladem. Wiedzieli, �e co� natchn�o ich
przyjaciela, lecz czy by� to geniusz, czy szale�stwo, nie potrafili
powiedzie�. I mieli tego � nie wiedzie� przez wiele jeszcze lat.
Tumlok z dum� przygl�da� si� synowi. Lata, kt�re min�y od czasu, gdy
ch�opiec znalaz� tajemniczy r�kopis i popad� w sw� dziwn� obsesj�,
zaszkodzi�y, by� mo�e, jak m�wili niekt�rzy, jego rozumowi, lecz je�li
chodzi o budow� fizyczn�, by�y dla� �askawe. Mia� sze�� st�p wzrostu
(wyj�tkowo du�o jak na mieszka�ca korytarzy) i stalowe mi�nie. Dzi-
siaj, w dwudzieste urodziny, nie by�o takiego, co by go nie obwo�a�
jed nym z przyw�dc�w miasta - gdyby nie jego niedorzeczna mania.
Tumitak bowiem postanowi� zabi� szylka!
Przez lata ca�e, praktycznie od kiedy jako czternastolatek znalaz�
r�kopis, wszystkie swe nauki po�wi�ci� temu celowi. �l�cza� nad staro-
�ytn�mi mapami korytarzy, nie u�ywanymi od wiek�w, kt�re wskazywa�y
drog� na Powierzchni�. Sta� si� znawc� wszystkich tajemnych przej�� w
lochach. Mia� niewielkie poj�cie o tym, jak naprawd� wygl�da
Powierzchnia; podania jego ludu niewiele mog�y mu o tym powiedzie�.
Ale jednego by� pewien: �e na Powierzchni spotka szylki.
�wiczy� si� w ka�dej broni, na kt�rej cz�owiek m�g� jeszcze polega�
- w procy, mieczu i �uku - i sta� si� mistrzem we wszystkich trzech.
Na wszelkie mo�liwe sposoby przygotowywa� si� do wielkiego dzie�a,
kt�remu postanowi� po�wi�ci� �ycie. Oczywi�cie spotka� si� ze
sprzeciwem ze strony ojca - a tak�e ca�ego plemienia, lecz z t�
jedno�ci� celu, jak� mo�e osi�gn�� tylko�fanatyk, odda� si� owej idei
i postanowi�, �e gdy tylko osi�gnie swe lata, po�egna si� ze swoim
ludem i uda si� na Powierzchni�. Nie zastanawia� si� wiele nad tym, co
zrobi, gdy ju� dotrze na miejsce. B�dzie to tale�a�o od tego, co tam
znajdzie. Jednego by� pewien - �e zabije szylka i przyniesie jego
cia�o, by pokaza� rodakom, �e cz�owiek mo�e jeszcze zatriumfowa� nad
tymi, kt�rzy s�dz�; �e s� panami ludzko�ci.
I dzi� oto osi�gn�� wiek doros�y; dzi� uko�czy� lat dwadzie�cia i
Tumlok nie potrafi� ukry�� dumy ze swego zadziwiaj�cego syna, mimo �e
uczyni� wszystko, co w jego mocy, by mu wybi� z g�owy t� mrzonk�. I
gdy nadszed� dzie� wyruszenia przez Tumitaka na t� bezsensown�
wypraw�, Tumlok musia� przyzna�, �e sercem od dawna by� z synem i �e
z �iecierpliwo�ci� czeka�, by ujrze�, jak ch�opiec wyrusza w drog�.
Przem�wi� teraz do niego.
- Tumitaku - powiedzia�. - Przez wieie lat usi�owa�em odwie�� ci� od
tego nieosi�galnego celu, jaki sobie wyznaczy�e�. Przez wiele lat
sprzeciwia�e� mi si� i trwa�e� w uporze uwa�aj�c ziszczenie swych
marze� za mo�liwe. Nie my�l, �e powodowa�o mn� cokolwiek poza ojcowsk�
mi�o�ci� w mej ch�ci zatrzymania ci� w Lorze. Gdy wi�c nadszed� dzie�,
w kt�rym mo�esz czyni�, co uwa�asz za stosowne, pozw�l przynajmniej, �
by ojciec pom�g� ci najlepiej, jak potrafi. � Zamilk� i postawi� na
stole kwadratowe pude�ko o boku d�ugo�ci jednej stopy. Otworzy� je i
ze �rodka wyj�� trzy dziwaczne przedmioty.
- Oto - rzek� uroczystym tonem - trzy spo�r�d najcenniejszych
skarb�w mistrz�w �ywno� , przyrz�dy wynalezione przez naszych �wiat-
�ych przodk�w. Ta oto rzecz - wzi�� w r�k� walcowaty przedmiot
o �rednicy cala i d�ugo�ci jednej stopy - to latarka, cudowna latarka,
kt�ra za poci�ni�ciem tego guzika da ci �wiat�o w ciemnych korytarzach
Uwa�aj; by nie marnowa� jej energii, nie jest to bowiem wieczne �r�d�o
�wiat�a, jak te, kt�re nasi przodkowie umie�cili w stropach. Jej dzia-
�anie oparte jest na innej zasadzie i po pewnym czasie jej moc si� wy-
czerpuje.
Tumlok ostro�nie uj�� nast�pny przedmiot.
- To r�wnie� z pewno�ci� ci pomo�e, cho� nie jest to rzecz ani taka
rzadka; ani tak wspania�a, jak dwie pozosta�e. Jest to �adunek silnego
materia�u wybuchowego, jakiego czasami u�ywamy do zamykania ko-
rytarzy lub wydobywania pierwiastk�w, z kt�rych wytwarza si� nasz�
�ywno��. Trudno powiedzie�, kiedy mo�e ci si� przyda� w drodze na
Powierzchni�.
A tu oto - uj�� ostatni przedmiot; kt�ry wygl�da� jak ma�a rurka
z r�czk� przytwierdzon� na ko�cu pod k�tem prostym - jest rzecz naj-
bardziej zadziwiaj�ca ze wszystkich Wyrzuca ona ma�e kulki z o�owiu,
a miota nimi z tak� si��, �e potrafi przebi� nawet arkusz blachy! Za ka�-
dym razem, gdy naciska si� ten ma�y spust z boku, pocisk wylatuje
z wielk� si�� z otworu rury. On zabija, Tumitaku, zabija nawet szybciej
ni� strza�a, i du�o pewniej. U�ywaj tego z rozwag�, bowiem jest w nim
zaledwie dziesi�� pocisk�w, a kiedy zu�yjesz wszystkie, �w przyrz�d
stanie si� bezu�yteczny.
Po�o�y� trzy przedmioty przed sob� na stole i przesun�� je w kie-
runku Tumitaka. M�odzieniec wzi�� je i dok�adnie schowa� w kieszeniach
szerokiego pasa.
- Ojcze - rzek� powoli -. wiesz, �e to nie g�os mego serca ka�e
mi opu�ci� ciebie i wyruszy� na t� w�dr�wk�. Jest to co� wy�szego,
ni� ty i ja; co�, co mnie wezwa�o nakazuj�c pos�usze�stwo~ Od dnia
�mierci matki by�e� mi matk� i ojcem i zapewne kocham ci� bardziej,
ni� zwyk�y cz�owiek kocha swego ojca. Lecz mia�em widzenie! �ni�em
o czasie, gdy na Powierzchni znowu zapanuje cz�owiek i gdy nie b�dzie
tam ani jednego szylka. Lecz czas ten nigdy nie nadejdzie, p�ki ludzie
b�d� wierzy�, �e szylki s� niepoko�ane, i dlatego te� chc� dowie��, �e
mo�na zabi� szylka i �e mo�e tego dokona� cz�owiek! '
Zamilk� i nim ponownie przem�wi�, drzwi otworzy�y si� i weszli
Nikadur z Tepr�. Ch�opiec by� ju� teraz m�czyzn�, odpowiedzialnym
za utrzymanie domu od czasu �mierci ojca przed dwoma laty. Dziewczy-
na za� wyros�a na pi�kn� kobiet�, kt�r� Nikadur zamierza� wkr�tce po-
�lubi�. Oboje powitali Tumitaka z szacunkiem, a gdy'Tepra przem�wi�a,
g�os jej by� pe�en czci, jak gdyby zwraca�a si� do p�boga. Nikadur r�w-
nie� patrzy� teraz na Tumitaka, jak na kogo� wyrastaj�cego ponad zwyk-
�ych �miertelnik�w. Ci dwoje, poza mo�e Tumlokiem, byli jedynymi,'
kt�rzy brali powa�nie zamys�y Tumitaka, i tym samym jedynymi, kt�-
rych m�g� zwa� swymi przyjaci�mi.
- Czy opuszczasz nas dzisiaj, Tumitaku? - zapyta�a Tepra. `
Tumitak skin�� g�ow�.
- Tak - odrzek�. - W�a�nie dzisiaj. Wyruszam na Powierzchni�.
Nim minie miesi�c, albo legn� martwy w jakim� korytarzu, albo oczy
wasze ujrz� �eb szylka!
Tepra zadygota�a. Obie mo�liwo�ci zdawa�y si� jej r�wnie przera-
�aj�ce. Lecz Nikadur my�la� o bli�szych niebezpiecze�stwach w�dr�wki.
- Do Nononu nie napotkasz �adnych k�opot�w - powiedzia� z g��=
bokim namys�em - lecz czy po drodze na Powierzchni� nie b�dziesz
musia� przej�� przez Jakr�?
- Tak - odrzek� Tumitak. - Na Powierzchni� nie ma innej drogi
ni� przez Jakr�. A za Jakr� le�� mroczne korytarze, gdzie od setek lat
nie posta�a ludzka noga.
Nikadur zastanowi� si�. Jakra by�a od, ponad wieku siedliskiem wro-
g�w Loru. Po�o�ona ponad dwadzie�cia mil bli�e j Powierzchni ni� Lor
nieuchronnie musia�a mie� wi�ksz� �wiadomo�� Strachu. Mieszka�cy
Jakry zazdro�cili Lorianom ich wzgl�dnego bezpiecze�stwa i stale po-
dejmowali wysi�ki zmierzaj�ce do podbicia Loru. Ma�e miasteczko No-
no'n, po�o�one mi�dzy tymi dwoma wi�kszymi o�rodkami, czasem wal-
czy� rami� w rami� z Jakranami, czasem przeciw nim, w zale�no�ci od
interes�w wodz�w wi�kszych miast. W chwili obecnej, i w�a�ciwie przez
ostatnie dwadzie�cia lat, Nonon by� sprzymierzony z Lorem i dlatego
te� Tumitak nie oczekiwa� �adnych k�opot�w po drodze, nimdotrze do
Jakry.
- A mroczne korytarze? - zapyta� Nikadur.
- Poza Jakr� nie ma ju� lamp - odrzek� Tumitak, - Ludzie od
wiek�w unikali tamtych przej��. S� one zdecydowanie za blisko Po-
wierzchni, by by�o w nich bezpiecznie. Jakranie co jaki� czas pr�bowali
je bada�, lecz wyprawy nigdy nie wraca�y. Tak mi przynajmniej m�wili
mieszka�cy Nononu.
Tepra mia�a w�a�nie co� powiedzie�, lecz Tumitak odwr�ci� si� i za-
j�� si� tobo�kiem z �ywno�ci�, kt�r� mia� zabra� ze sob� w podr�. Prze-
rzuci� go przez plecy i skierowa� si� ku drzwiom.
- No, czas wyrusza� - rzek� uroczy�cie. - Oczekiwa�em tej chwili
przez wiele lat. �egnaj, ojcze! �egnaj, Tepro! Nikadurze, opiekuj si� moj�
ma�� przyjaci�k�, a je�li nie wr�c�, nazwijcie swego pierworodnego
moim imieniem.
Dramatycznym gestem, tak dla niego typowym, odsun�� zas�on�
u wej�cia i ruszy� korytarzem. Ca�a tr�jka wysz�a za nim, wo�aj�c i ma-
chaj�c do niego, lecz on nie odwr�ci� si� nawet; kroczy� przed siebie,
a� znikn�� w dalekich ciemno�ciach.
Stali wtedy jeszcze przez chwil�, a potem ze szlochem Tumlok od-
wr�ci� si� i wszed� do pomieszczenia.
- Nigdy nie powr�ci - mrukn�� do Nikadura. - To pewne, �e
nigdy nie wr�ci.
Nikadur i Tepra nie odpowiedzieli; stali tylko skr�powani, w milcze-
niu. Nie byli w stanie znale�� �adnych s��w pocieszenia. Tunlok mia�
s�uszno�� i g�upot� by�oby szukanie s��w wsp�czucia, kt�re musia�yby
zabrzmie� fa�szywie.
Droga, wiod�ca z Loru do Noaonu, pi�a si� stopniowo w g�r�. Nie
by�a ca�kowicie Tumitakowi obca; dawno temu odwiedzi� z ojcem to
miasteczko, lecz wspomnienie drogi by�o mgliste. 'Teraz, gdy �wiat�a
zaludnionej cz�ci miasta zosta�y poza nim, znajdowa� tu wi�cej intere-
suj�cych go rzeczy. Pojawia�y si� wej�cia do innych korytarzy, kt�re
zbudowano celowo, aby pogmatwa� labirynt i utrudni� stworom z Po-
wierzchni znalezienie w�a�ciwej drogi do wielkich loch�w. Droga nie-
d�ugo prowadzi�a szerokim g��wnym korytarzem. Cz�sto Tumitak mu-
sia� skr�ca� w niepozorne odga��zienia, kt�re nagle rozwidla�y si� prze-
chodz�c w inne, wi�ksze.
Nie nale�y uwa�a�, �e Tumitak w swym d��eniu do celu �atwo za-
pomnia� o domu. Cz�sto, gdy mija� jaki� znajomy widok, co� go �ciska�o
za gard�o i by� bliski poniechania w�dr�wki. Dwa razy mija� komory
produkcji �ywno�ci, gdzie wiecznie warcza�y znane mu niepoj�te ma-
szyny wytwarzaj�c i w�asne paliwo ze zwyk�ej ska�y, i owe suchary bez
smaku, kt�rymi si� �ywili. Wtedy to jego t�sknota za domem odzywa�a -
si� najsilniej - nieraz widzia�, jak jego ojciec obs�ugiwa� takie ma-
szyny, i to wspomnienie ostro mu u�wiadamia�o, co porzuci�. Lecz po-
dobnie jak wszyscy ludzie natchnieni mia� wra�enie, �e co� bierze go w
swoje w�adanie i popycha naprz�d.
Tumitak skr�ci� z ostatniego wielkiego korytarza w kr�te przej�cie
o szeroko�ci nie wi�kszej ni� sze�� st�p: Nie by�o tu �adnych drzwi,
a sam korytarz by� znacznie bardziej"stromy ni� wszystkie poprzednie,
kt�re pokona�. Ci�gn�� si� przez kilka mil, by nast�pnie przez drzwi ni-
czym nie r�ni�ce si� od stu im podobnych otwor�w, doprowadzi� do
wi�kszego przej�cia. Wydawa�o si�, �e drzwi te prowadzi�y do pomiesz-
cze� mieszkalnych, lecz w tym rejonie nie by�o wida� �adnych ludzi.
Prawdopodobnie z jakiego� powodu opuszczono ten korytarz przed wielu
laty.
Dla Tumitaka jednak nie by�o w tym nic tajem�iczego. Dobrze wie-
dzia�, �e owe otwory mia�y na celu dodatkowe zmylenie tego, kto ze-
chcia�by przemierzy� labirynt korytarzy; ruszy� wi�c dalej w drog� nie
zwracaj�c najmniejszej uwagi na wiele rozga��ziaj�cych si� przej��, a�
dotar� do pomieszczenia, kt�rego poszukiwa�.
Na pierwszy rzut oka by�o to zwyk�e mieszkanie, lecz gdy Tumi-
tak znalaz� si� wewn�trz,' zacz�� dok�adnie obmacywa� �ciany. W k�cie
odnalaz� to, czego szuka�: prowadz�c� ku g�rze drabin� z metalowych
pr�t�w. Pewien siebie rozpocz�� wspinaczk� kieruj�c si� w ciemno�-
ciach niezmiennie ku g�rze, a w miar� up�ywu czasu s�aby blask �wiat�a
w korytarzu pod nim oddala� si� coraz bardziej.
Wreszcie dotar� do ko�ca drabiny i znalaz� si� na kraw�dzi szybu;
w pokoju podobnym do tego, kt�ry pozostawi� poni�ej. Wyszed� z po-
mieszczenia na podobny korytarz z drzwiami po obu stronach i zwr�-
ciwszy si� w kierunku prowadz�cym ku g�rze podj�� w�dr�wk�. By�
ju� na poziomie Nononu. Je�eli si� po�pieszy, dotrze do miasta przed por�
snu.
Ruszy� po�piesznie w drog� i wkr�tce ujrza� w dali wolno zbli�a-
j�c� si� grup� ludzi. Wycofa� si� do jednego z pomieszcze� i stamt�d
wygl�da� ostro�nie; zanim si� nie upewni�, �e s� to Nono�czycy. Czer-
wona barwa szat, w�skie pasy i szczeg�lny spos�b upinania w�os�w prze-
kona�y Tumitaka, �e ma do czynienia z przyjaci�mi, wyszed� wi�c
z ukrycia i czeka�, a� si� do niego zbli��. Gdy go zobaczyli, m�czyzna
id�cy na przedzie, najwidoczniej przyw�dca, pozdrowi� go.
- Czy� to nie Tumitak z Loru? - zapyta�, a gdy Tumitak potwier-
dzi�, podj��: - Jestem Nenapus, w�dz ludu Nononu. Tw�j ojciec powia-
domi� nas o celu twej w�dr�wki i prosi�, by�my ci� oczekiwali w�a�nie
o tej porze. Mamy nadziej�, �e zechcesz sp�dzi� u nas por� snu, a je�li
mo�emy co� dla ciebie zrobi�, by� mia� podr� l�ejsz� lub bezpieczniej-
sz�, wystarczy, �e powiesz s�owo.
Tumitaka roz�mieszy�o nieco to do�� pompatyczne przem�wienie
wodza najwyra�niej przygotowane zawczasu; odpowiedzia� jednak z ca��
powag�, �e istotnie b�dzie wdzi�czny za u�yczenie mu miejsca na nocleg.
Nenapus zapewni� go, �e otrzyma najlepsze komnaty w ca�ym mie�cie,
i odwr�ciwszy si� powi�d� Tumitaka w kierunku, sk�d nadszed� ze
swoj� �wit�.
Przeszli kilka mil opuszczonych korytarzy, nim dotarli do zamiesz-
ka�ych cz�ci N�nonu. Go�cinno�� Nenapusa nie mia�a granic. Miesz-
ka�cy Nononu zgromadzili si� na "Wielkim Placu", jak nazywano miej-
sce, w kt�rym zbiega�y si�' dwa g��wne korytarze, za� Nenapus w kwie-
cistej, p�ynnej mowie tak typowej dla siebie, opowiedzia� im o Tumi-
taku i jego wyprawie. Ofiarowa� tak�e go�ciowi klucze do miasta.
Po odpowiedzi Tumitaka, w kt�rej Lorianin da� upust swej szla-
chetnej pasji, przygotowano bankiet. I cho� jedyn� potraw� by�y owe
suchary bez smaku stanowi�ce podstaw� wy�ywienia mieszka�c�w ko-
rytarzy, objadano si� do syta. W ko�cu Tumitak zapad� w sen z uczu-
ciem, �e tu przynajmniej przysz�y zab�jca szylk�w znajdzie uznanie.
Gdyby stare przys�owie nie le�a�o przysypane prochem zapomnienia,
Tumitak m�g�by si� zaduma�; �e rzeczywi�cie nikt nie jest prorokiem
we w�asnym kraju.
Po up�ywie dziesi�ciu godzin wsta� i przygotowa� si� do po�egnania
Nono�czyk�w. Nenapus zaprosi� go na rodzinne �niadanie, na co Loria-
nin przysta� ch�tnie. W czasie posi�ku dwaj synowie Nenapusa, kilku-
nastoletni ch�opcy, entuzjazmowali si� zamiarem podj�tym przez Tu-
mitaka. Cho� mo�liwo�� zmierzenia si� ka�dego innego cz�owieka z szyl-
kiem zdawa�a si� im niewiarygodna, Lorianina uwa�ali zapewne za co�
wi�cej ni� zwyk�ego �miertelnika i zasypywali go dziesi�tkami pyta� na
temat jego plan�w. Lecz poza zapoznaniem si� z d�ug� drog� na Powierz-
chni� plany Tumitaka by�y niejasne i nie m�g� im powiedzie�, jak ma
zamiar zabi� szylka.
Po �niadaniu ponownie zarzuci� tobo�ek na plecy i ruszy� koryta-
rzem. W�dz i jego �wita towarzyszyli mu przez kilka mil. W czasie dro-
gi ,Tumitak wypytywa� Nenapusa dok�adnie o stan przej�� do Jakry
i poza ni�.
- Droga na tym poziomie jest zupe�nie bezpieczna - rzek� Nena-
pus. - Moi ludzie j� patroluj� i �aden Jakranin na ni� nie wejdzie, tak
�eby�my o tym nie wiedzieli, jednak szyb prowadz�cy na poziom Jakry
zawsze jest przez nich u g�ry strze�ony i nie mam w�tpliwo�ci, �e wy-
dostanie si� z szybu przyjdzie ci z trudno�ci�.
Tumitak przyrzek�, �e zachowa szczeg�ln� ostro�no��, gdy dojdzie
do tego miejsca; nied�ugo potem Nenapus i jego towarzysze po�egnali
go i m�odzieniec ruszy� w dalsz� drog�.
Szed� teraz ostro�niej, bo cho� Nono�czycy patrolowali te koryta-
rze, dobrze wiedzia�, �e w przesz�o�ci wrogowie z �atwo�ci� obchodzili
stra�nik�w i napadali na te przej�cia. Trzyma� si� �rodka korytarza,
z dala od nielicznych drzwi, z kt�rych ka�de mog�y kry� ta jemne przej�cie
do Jakry. Rzadko mija� skrzy�owania dr�g nie popatrzywszy uprzednio
dok�adnie w lewo i prawo.
Szcz�liwie jednak Tumitak nie napotka� nikogo w korytarzach
i mniej wi�cej w po�owie dnia dotar� w ko�cu do kolejnego pomieszcze-
nia, gdzie znajdowa� si� szyb, podobny do tego, kt�ry przywi�d� go do
Nononu.
Tym razem wspina� si� po drabinie du�o czujniej ni� poprzednio,
by� bowiem~ zupe�nie pewien, �e u jej szczytu znajduje si� stra� jakra�-
ska - a nie chcia�, by go zepchni�to z powrotem do szybu, gdy dotrze
ju� na g�r�. Zbli�aj�c si� do ko�ca drabiny doby� miecza, lecz zn�w
sprzyja�o mu szcz�cie: stra�nika najwidoczniej nie by�o. Tumitak wy-
pe�z� z otworu do pomieszczenia i przygotowa� si� do wyj�cia na ko-
rytarz.
Przeszed� zaledwie kilka st�p, gdy go szcz�cie opu�ci�o. Upad�
gwa�townie na st�, kt�rego w ciemno�ciach nie zauwa�y�; powsta�y w
wyniku tego ha�as wywo�a� w korytarzu dos�ownie ryk. W chwil� p�niej
wpad� z mieczem w r�ku i rzuci� si� na Tumitaka istny gigant.
III
�e by� to mieszkaniec Jakry, Tumitak wiedzia�by, nawet gdyby spot-
ka� go w g��binach Loru. Chocia� o Jakranach s�ysza� tylko z opowie�ci
starszych, kt�rzy pami�tali czasy wojen z Jakranami, od razu pozna�,
�e by� to w�a�nie barbarzy�ca z tamtych historii. O ca�e cztery cale
wy�szy od Tumitaka, a tak�e znacznie szerszy w barach i ci�szy, mia�
obfity szczeciniasty zarost, co w zupe�no�ci wystarczy�o, by pozna� w
nim Jakranina. ,Jego szata usiana by�a kawa�kami r�nobarwne jako�ci
metalu, wszytymi w sukno i tworz�cymi prymitywny wz�r. Na piersi
mia� naszyjnik z kostek palc�w nanizanych na w�ski rzemyk.
Tumitak w jednej chwili spostrzeg�, �e przeciw temu olbrzymowi ma
niewielkie szanse, je�li, stanie do uczciwej walki tote� cho� doby� mie-
cza i przygotowa� si� do obrony, szuka� w my�lach jakiego� sposobu
pokonania przeciwnika podst�pem: Od razu uzna�, �e najlepiej by�oby
wtr�ci� wroga do lochu, lecz by�o to prawie tak samo niemo�liwe jak
pokonanie go w walce wr�cz.
Nim jednak Tumitak zdo�a� wpa�� na jak�� przemy�lniejsz� metod�
pokonania przeciwnika, musia� ca�� uwag� skupi� na sposobach obrony.
Jakranin rzuci� si� na niego, wci�� powtarzaj�c sw�j grzmi�cy
okrzyk wojenny, i tylko uchylaj�c si� w por� Tumitak zdo�a� unikn��
pierwszego skierowanego we� straszliwego ciosu. Musia�' przykl�kn��,
ale ju� po chwili sta� na nogach - w sam� por�, by unikn�� kolejnego
b�yskawicznego zamachu miecza. Stoj�c mocno na obu nogach broni�
si� doskonale i~ Jakranin musia� cofn�� si� na krok czy dwa, by przygoto-
wa� nast�pny wypad.
Raz za razem rzuca� si� na Tumitaka; Lorianina ocali�a tylko nie-
zwyk�a bieg�o�� w fechtunku, jak� zdobywa� latami sposobi�c si� do
walki z szylkiem. Dooko�a sto�u, to zbli�aj�c si� ku otworowi, to si� od
niego oddalaj�c, potykali si�, a� w ko�cu nawet stalowe mi�nie Tunii-
taka poczu�y zm�czeniu Tymczasem umys� zacz�� pracowa� sprawniej
i w ko�cu Tumitak wpad� na plan pokonania Jakranina. Pozwoli� si� ze-
pchn�� stopniowo na skraj otworu i nast�pnie, paruj�c jednocze�nie silne
pchni�cie, wyrzuci� nagle jedn� r�k� do g�ry i, krzykn��. jakranin prze-
konany, �e trafi� przeciwnika, u�miechn�� si� z�o�liwie i cofn�� przed
ostatecznym natarciem. Mierz�c mieczem w pier� Tuniitaka,rzuci� si�
przed siebie - i wtedy Lorianin pad� przeciwnikowi pod nogi.
Z piersi potykaj�cego si� o le��ce cia�o olbrzyma wyrwa� si� dziki
ryk, nim jednak Jakranin odzyska� r�wnowag�, pad� ci�ko na sam
skraj otworu. Tumitak kopn�� gwa�townie i olbrzym, spazmatycznie
chwytaj�c ustami powietrze, wpad� do szybu! Z ciemno�ci w dole rozleg�
si� chrapliwy ryk i ci�kie uderzenie o ziemi�; potem nasta�a cisza.
Przez kilka minut Tumitak dysz�c ci�ko le�a� na skraju otworu.
By�a to jego pierwsza walka, jak� w og�le stoczy� z cz�owiekiem, i cho�
odni�s� zwyci�stwo, wydawa�o mu si�, �e tylko cudem nie zosta� po-
konany. Co powiedzieliby mieszka�cy Loru i Nanonu, zastanawia� si�,
gdyby us�yszeli, �e samozwa�czy zab�jca szylk�w ma�o co nie pad� z r�ki
pierwszego wroga, kt�ry go zaatakowa� - i to nie szylka, lecz cz�owie-
ka, a co gorsze pogardzanego Jakranina? Tumitak le�a� jeszcze przez
kilka minut robi�c sobie wym�wki, pomy�la� jednak, �e przecie� je�li
wszyscy jego wrogowie zostan� pokonani cho�by z tak wielkim trudem,
to jego- zwyci�stwo jest pewne. Podni�s� si� wi�c, zebra� si� w sobie
i wyszed� z pomieszczenia.
By� ju� na terenie Ja~cry i musia� znale�� jaki� spos�b bezpiecznego
przej�cia przez miasto, by dosta� si� ~do mrocznych korytarzy znajduj�-
cych si� za nim. Tylko bowiem przez mroczne korytarze m�g� przedo-
sta� si� na Powierzchni�. Szed� przed siebie ostro�nie, rozwa�aj�c jeden
za drugim plany, kt�re umo�liwi�yby mu ~ zmylenie Jakran, lecz dopiero
gdy w zasi�gu jego wzroku pojawi�y si� zamieszka�e mury Jakry, przy-
szed� mu do g�owy pomys�, kt�ry wyda� mu si� mo�liwy do wykonania.
Mieszka�cy loch�w bali si� tylko jednej rzeczy, a strach ich by� w�w-
czas �lepy. I w�a�nie ten �lepy strach Tumitak postanowi� wykorzysta�.
Zacz�� biec: Bieg� zrazu powoli, truchtem, lecz gdy zbli�a� si� do
korytarzy zamieszka�ych przez ludzi, przyspieszy� tempa gnaj�c coraz
szybciej, a� wreszcie p�dzi� przed siebie jak kto�, za kim goni� wszyst-
kie z�e duchy z piek�a rodem. I takie w�a�nie wra�enie chcia� sprawi�.
W pewnym momencie ujrza� zbli�aj�c� si� grup� Jakran. Spostrzegli
go w tej samej chwili, i pu�cili si� ku niemu biegiempoznawszy od
razu, �e nie jest Jakraninem. Zamiast stara� si� uskoczy�, Tumitak run��
prosto mi�dzy nich wrzeszcz�c co si�y w p�ucach.
- Szylki! - krzycza�, jakby zdj�ty najwy�szym przera�eniem. - Szylki!
Wojownicze nastawienie Jakran zmieni�o si� od razu w przera�enie.
Nie odezwawszy si� s�owem do Tumitaka, nie ogl�daj�c si� nawet za
siebie, odwr�cili si� i gdy przemkn�� ko�o nich, po�pieszyli w pop�ochu
za nim. Gdyby to byli mieszka�cy Loru, przystan�liby zapewne na
chwil� i zbadali spraw� albo przynajmniej zatrzymali Tumitaka, by uzy-
ska� informacje. Ale to byli Jakranie. Ich miasto by�o o wiele mil bli-
�ej Powierzchni ni� Lor i wielu spo�r�d starszych mieszka�c�w pami�-
ta�o jeszcze, jak to w czasie jednej ze swych rzadkich wypraw �owiec-
kich szylki napad�y na ich korytarze pozostawiaj�c za sob� �mier� i znisz-
czenie. Trwoga wi�c stanowi�a �ywsze wspomnienie dla Jakry ni� dla
Loru, gdzie by�a ona niewiele wi�cej ni� straszn� leg�nd� z
przesz�o�ci.
I tak, s�owem nawet nie zagadn�wszy Tumitaka, Jakranie uciekali
za nim d�ugim korytarzem poprzez rozga��ziaj�ce si� przej�cia i przez
drzwi, kt�re wygl�da�y na wej�cia do pomieszcze� mieszkalnych, lecz
w istocie prowadzi�y do g��wnego korytarza. Kilka razy min�li innych
ludzi lub ca�e grupy, lecz ci zawsze na z�owrogi okrzyk "szylki!" porzu-
cali swoje zaj�cia i ruszali za przera�onym t�umem. Wielu rzuca�o si�
w boczne korytarze gwarantuj�ce, jak im si� zdawa�o, wi�ksze bezpie-
cze�stwo, lecz wi�kszo�� w dalszym ci�gu par�a do serca miasta, czyli
w kierunku, w kt�rym bieg� Tumitak.
Lorianin nie znajdowa� si� ju� jednak na czele, bowiem min�o go
kilku �miglejszych Jakran, kt�rych uskrzydla� strach: W ten spos�b
t�um powi�ksza� si� coraz bardziej, w miar� jak ludzie zbli�ali si� do
�rodka miasta, a� w ko�cu ca�y korytarz wype�ni� si� wrzeszcz�c�, prze-
ra�on� mas� ludzk�, w kt�rej Tumitak ca�kowicie si� zagubi�.
Zbli�yli si� do szerokiego korytarza g��wnego, gdzie znale�li olbrzy-
mi� rzesz�, kt�ra nap�yn�a tam ze wszystkich korytarzy bocznych. Tu-
mitak nie by� w stanie stwierdzi�, czy to wie�� rozesz�a si� tak szybko,
w ka�dym razie ju� ca�e miasto zdawa�o sobie spraw� z rzekomego nie-
bezpiecze�stwa. Przypomina�o to owczy p�d - wszyscy przepe�nieni
tym samym d��eniem parli do �rodka miasta, kt�ry w ich poj�ciu gwa-
rantowa� najwi�ksze bezpiecze�stwo.
Lecz teraz ten szale�czy zam�t zwiastowa� pora�k� planu Tumitaka,
kt�ry zak�ada� wykorzystanie zamieszania do bezpiecznego przedarcia
si� przez miasto. I rzeczywi�cie, przez nikogo nie rozpoznany dosta� si�
prawie do �rodka miasta. Lecz t�um by� tak g�sty, �e dotarcie do kory-
tarzy wydawa�o si� coraz bardziej w�tpliwe. Ale mimo pozornie bezna-
dziejnej sytuacji Tumitak walczy� z oszala�� t�uszcz�, �ywi�c wbrew
rozs�dkowi nadziej�, �e uda mu si� znale�� wzgl�dnie lu�ny korytarz
poza centrum miasta, nim panika opadnie do tego stopnia, �e ludzie za-
czn� nieuchronnie poszukiwa� tego, kto spowodowa� pop�och.
T�um, kt�rego przera�enie zwi�ksza� jeszcze osobliwy zmys� tele-
patyczny wyst�puj�cy we wszystkich wi�kszych skupiskach ludzkich,
stawa� si� 'coraz gro�niejszy. M�czy�ni si�� pi�ci torowali sobie drog�,
porzucaj�c s�abszych; tu i tam dawa�y si� s�ysze� okrzyki oburzenia. Tu-
mitak zobaczy�, jak kto� potkn�� si� i upad�; po chwili doszed� go krzyk
tratowanego przez tych, co napierali z ty�u. Ledwie krzyk ucich� gdy
rozleg� si� nast�pny, podobny, z przeciwleg�ego ko�ca przej�cia.
Lorianin, niesiony jak li�� nurtem wrzeszcz�cych i wymachuj�cych
r�kami Jakran, dotar� wreszcie do centrum miasta. Raz po raz chwia� si�
na nogach i cudem tylko odzyskiwa� r�wnowag�. Dosta� si� do wielkiego
placu, kt�ry znaczy� punkt przeci�cia dw�ch g��wnych korytarzy; wtem
potkn�� si� o le��cego Jakranina i prawie upad�. Mia� ju� przej�� nad
le��cym cia�em, gdy si� zatrzyma�. U jego st�p le�a�a kobieta z dzieckiem
w ramionach!
Kobieta ton�a we �zach i krwawi�a, od�ie� mia�a podart� w wielu
miejscach, lecz wci�� jeszcze dzielnie usi�owa�a chroni� dziecko przed
stratowaniem. Tumitak pochyli� si� nad ni�, by pom�c jej wsta�, lecz
nim zdo�a� to zrobi�, rzeka ludzi ponios�a go tak daleko, �e kobieta zna-
laz�a