5062
Szczegóły |
Tytuł |
5062 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5062 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5062 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5062 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
CM�TARZ ZWIE��T
(PRZE�O�Y�A PAULINA BRAITER)
Oto kilku ludzi, kt�rzy napisali ksi��ki opowiadaj�ce o tym, co robili i czym
si� przy
tym kierowali:
John Dean. Henry Kissinger. Adolf Hitler. Caryl Chessman. Jeb Magryder.
Napoleon.
Talleyrand. Disraeli. Robert Zimmerman, znany powszechnie jako Bob Dylan. Locke.
Charlton Heston. Errol Flynn. Ajatollah Chomeini. Gandhi. Charles Olson. Charles
Colson.
Wiktoria�ski d�entelmen. Doktor X.
Wi�kszo�� ludzi wierzy te�, i� B�g napisa� Ksi�g�, czy mo�e Ksi�gi, opowiadaj�ce
o tym, co zrobi� i - przynajmniej w pewnym stopniu - czym si� przy tym kierowa�.
A skoro
wi�kszo�� owych ludzi wierzy r�wnie�, �e cz�owiek zosta� stworzony na Jego
podobie�stwo,
Boga tak�e mo�na uzna� za osob�... czy raczej Osob�.
A oto inni ludzie, kt�rzy nie napisali ksi��ek opowiadaj�cych o tym, co
robili... i co
widzieli:
Cz�owiek, kt�ry pochowa� Hitlera. Cz�owiek, kt�ry przeprowadzi� sekcj� zw�ok
Johna
Wilkesa Bootha. Cz�owiek, kt�ry zabalsamowa� Elvisa Presleya, i ten, kt�ry
uczyni� to samo -
wed�ug opinii wi�kszo�ci znawc�w, bardzo kiepsko - z papie�em Janem XXIII.
Kilkudziesi�ciu grabarzy, kt�rzy oczyszczali Jonestown, d�wigali worki ze
zw�okami,
odganiali roje much, nabijali papierowe kubki na szpikulce u�ywane przez
dozorc�w w
miejskich parkach. Cz�owiek, kt�ry skremowa� Williama Holdena. M�czyzna, kt�ry
pokry�
cia�o Aleksandra Wielkiego z�otem, tak by nie tkn�� go trupi rozk�ad. Ludzie,
kt�rzy
mumifikowali faraon�w.
�mier� jest tajemnic�, a pogrzeb - sekretem.
CZʌ� PIERWSZA
CM�TARZ ZWIE��T
Jezus rzek� im:
- Nasz przyjaciel �azarz �pi, p�jd� jednak, by zbudzi� go ze snu.
W�wczas uczniowie spojrzeli po sobie z u�miechem, bo nie wiedzieli, �e Jezus
m�wi w
przeno�ni.
- Panie, skoro �pi, zdr�w b�dzie. Wtedy Jezus przem�wi� otwarcie.
- To prawda, �azarz nie �yje... lecz i tak p�jd�my do niego.
Ewangelia wed�ug �wi�tego Jana (parafraza)
1.
Louis Creed straci� ojca, gdy mia� zaledwie trzy lata; nigdy nie pozna� swych
dziadk�w i nie oczekiwa� bynajmniej, �e wkraczaj�c w wiek �redni, znajdzie
nowego ojca,
jednak�e tak w�a�nie si� sta�o - cho�, jak wypada doros�emu m�czy�nie,
spotykaj�cemu tak
p�no cz�owieka, kt�ry winien odgrywa� t� rol�, nazwa� go przyjacielem. Poznali
si� wie-
czorem tego dnia, gdy wraz z �on� i dw�jk� dzieci wprowadza� si� do wielkiego,
bia�ego
drewnianego domu w Ludlow. Razem z nimi przyby� tam r�wnie� Winston Churchill,
czyli
Church, kot c�rki Louisa, Eileen.
Uniwersyteccy wywiadowcy dzia�ali powoli, poszukiwania domu w zno�nej
odleg�o�ci od uczelni przypomina�y mro��cy krew w �y�ach thriller, tote� kiedy
wreszcie
zbli�yli si� do miejsca, w kt�rym mia�a sta� wymarzona siedziba (Wszystko si�
zgadza - jak
znaki w noc przez zab�jstwem Cezara, pomy�la� ponuro Louis), byli zm�czeni,
spi�ci i bar-
dzo dra�liwi. Gage z�bkowa� i awanturowa� si� niemal bez przerwy. Nie chcia�
zasn��, cho�
Rachel stara�a si� ukoi� go ko�ysankami. Potem spr�bowa�a go nakarmi�, mimo i�
nie
nadesz�a jeszcze pora, lecz Gage orientowa� si� w rozk�adzie posi�k�w r�wnie
dobrze jak ona
(a mo�e nawet lepiej) i natychmiast ugryz� j� w pier� swymi nowymi z�bkami.
Rachel, wci��
nie do ko�ca przekonana do pomys�u przeprowadzki z Chicago do Maine, wybuchn�a
p�aczem. Natychmiast do��czy�a do niej Eileen, zapewne w odruchu tajemnej
kobiecej
solidarno�ci. Z ty�u kombi Church kr��y� niestrudzenie, tak jak to czyni� przez
ostatnie trzy
dni - tyle bowiem zaj�a im jazda z Chicago. Zamkni�ty w klatce przera�liwie
miaucza�, ale to
niespokojne kr��enie, gdy w ko�cu ust�pili i wypu�cili go, by�o niemal r�wnie
irytuj�ce.
Sam Louis tak�e mia� ochot� si� rozp�aka�. Nagle przyszed� mu do g�owy szalony,
lecz do�� n�c�cy pomys�: zaproponuje, by wr�cili do Bangor i przek�sili co� w
oczekiwaniu
na w�z meblowy, a kiedy tr�jka zak�adnik�w losu wysi�dzie, on doda gazu i
odjedzie, nie
ogl�daj�c si� za siebie, cisn�c gaz do dechy i napawaj�c si� rykiem pot�nego,
czterocylindrowego silnika wozu, �apczywie ��opi�cego cenn� benzyn�. Ruszy na
po�udnie,
a� do Orlando na Florydzie, i pod nowym nazwiskiem znajdzie sobie posad� lekarza
w Disney Worldzie. Ale zanim skr�ci na autostrad� - dziewi��dziesi�t� pi�t�, na
po�udnie -
zatrzyma si� na poboczu i wyrzuci te� tego pieprzonego kota.
I wtedy pokonali zakr�t, a ich oczom ukaza� si� dom, kt�ry wcze�niej ogl�da�
jedynie
sam Louis. Gdy tylko upewni� si� ostatecznie co do swej posady na uniwersytecie,
przylecia�
tu, by przyjrze� si� bli�ej wyselekcjonowanym ze zdj�� siedmiu mo�liwym
siedzibom, i
wybra� w�a�nie t�: wielkie stare domostwo w nowoangielskim stylu kolonialnym
(lecz
niedawno ocieplone i izolowane; koszty ogrzewania, cho� koszmarnie wysokie, nie
przekracza�y poziomu szale�stwa), trzy pokoje na dole, cztery dalsze na pi�trze,
d�uga szopa,
kt�r� p�niej tak�e mo�na przebudowa�, a wszystko otoczone rozleg�ym trawnikiem,
soczystozielonym nawet w sierpniowym upale.
Za domem rozci�ga�a si� wielka ��ka, na kt�rej mog�y bawi� si� dzieci. Dalej
zaczyna�
si� praktycznie niemaj�cy ko�ca las. Posiad�o�� graniczy�a z gruntami stanowymi
i, jak
wyja�ni� po�rednik, w przewidywalnej przysz�o�ci nie planowano tu �adnej
rozbudowy.
Resztki szczepu Indian Micmac�w ��da�y blisko o�miu tysi�cy akr�w ziemi w Ludlow
i
miastach na wsch�d od niego. Skomplikowany proces, w kt�rym opr�cz stanu stron�
by�
tak�e rz�d federalny, potrwa zapewne do nast�pnego wieku.
Rachel natychmiast przesta�a p�aka�. Wyprostowa�a si�.
- Czy to...?
- Tak - odpar� Louis z lekk� obaw� (niebezpiecznie granicz�c� ze strachem) w
g�osie.
W istocie by� przera�ony. Za ten dom zastawi� dwana�cie lat ich �ycia; sp�ac� go
dopiero
wtedy, gdy Eileen sko�czy siedemna�cie lat. Siedemna�cie lat! W og�le nie
potrafi� sobie
tego wyobrazi�.
Prze�kn�� �lin�.
- I co ty na to?
- Co ja na to? Jest pi�kny! - odparta i z serca - oraz umys�u - Louisa spad�
olbrzymi
kamie�. Nie �artowa�a, widzia� to po sposobie, w jaki patrzy�a na dom, kiedy
skr�cali w
wyasfaltowany podjazd okr��aj�cy budynek i wiod�cy do szopy na ty�ach. Jej oczy
bada�y ju�
puste okna, a my�li zaprz�ta�y kwestie takie jak odpowiednie zas�ony, cerata do
wy�o�enia
p�ek w kredensie i B�g jeden wie, co jeszcze.
- Tatusiu? - zagadn�a siedz�ca z ty�u Eileen. Ona te� ju� nie p�aka�a. Nawet
Gage
przesta� marudzi�. Louis rozkoszowa� si� cisz�.
- Tak, kochanie?
Jej widoczne w lusterku oczy, br�zowe pod ciemnoblond grzywk�, tak�e bada�y dom:
trawnik, widoczny w dali po lewej dach s�siedniego budynku, rozleg�e pole a� po
lini� lasu.
- Czy to jest nasz dom?
- To b�dzie nasz dom, z�otko.
- Hura! - krzykn�a, og�uszaj�c go kompletnie. Cho� czasami Eileen mocno go
dra�ni�a, w tym momencie Louis nie dba� o to, czy kiedykolwiek zobaczy Disney
World w
Orlando.
Zaparkowa� przed szop� i zgasi� silnik.
Silnik umilk�. W popo�udniowej ciszy - kt�ra po Chicago, harmidrze State Street
i
Loopa wydawa�a si� przejmuj�ca - s�odko �piewa� ptak.
- Dom - westchn�a cicho Rachel, nie odrywaj�c wzroku od budynku.
- Dom - powiedzia� z zadowoleniem Gage z jej kolan. Louis i Rachel spojrzeli po
sobie. Widoczne w lusterku oczy Eileen rozszerzy�y si� gwa�townie.
- Czy on...
- Czy ty...
- Czy to...
Wszyscy zacz�li m�wi� razem i razem wybuchn�li �miechem. Gage ssa� kciuk, nie
zwracaj�c uwagi na rodzin�. Prawie od miesi�ca m�wi� �Ma�, a kilka razy
zaryzykowa�
nawet co�, co przy du�ej dawce �yczliwo�ci (b�d�, jak w przypadku Louisa,
nadziei) mo�na
by uzna� za �Taaa�.
Ale to, przypadkiem czy dzi�ki na�ladownictwu, by�o prawdziwe s�owo. Dom.
Louis podni�s� synka z kolan �ony i przytuli� mocno.
I tak przybyli do Ludlow.
2.
We wspomnieniach Louisa Creeda chwila ta na zawsze zapisa�a si� jako magiczna -
by� mo�e cz�ciowo dlatego, �e rzeczywi�cie taka by�a, ale te� z tego powodu, i�
reszta wie-
czoru okaza�a si� istnym szale�stwem. Przez najbli�sze trzy godziny nie zaznali
ani chwili
magii czy spokoju.
Louis starannie (by� bowiem cz�owiekiem porz�dnym i metodycznym) schowa� klucze
do br�zowej koperty, opisanej: �Dom w Ludlow - klucze, otrzymane 29 czerwca�. Na
czas
podr�y w�o�y� kopert� do schowka na r�kawiczki fairlane'a. Mia� co do tego
absolutn�
pewno��. Teraz ich tam nie by�o.
Zacz�� ich szuka� z rosn�c� irytacj� (i obaw�), a tymczasem Rachel posadzi�a
sobie
Gage'a na biodrze i ruszy�a w �lad za Eileen ku rosn�cemu na polu drzewu. Po raz
trzeci
zagl�da� pod siedzenia, gdy nagle jego c�rka wrzasn�a i zacz�a p�aka�.
- Louis! - zawo�a�a Rachel. - Eileen si� skaleczy�a! Dziewczynka spad�a ze
zrobionej z
opony hu�tawki i uderzy�a kolanem o kamie�. Skaleczenie by�o p�ytkie, krzycza�a
jednak,
jakby w�a�nie straci�a nog�, pomy�la� (do�� nieprzychylnie) Louis. Obejrza� si�
na dom po
drugiej stronie szosy; w oknie salonu p�on�o �wiat�o.
- W porz�dku, Eileen - rzek�. - Wystarczy. Ludzie pomy�l�, �e kogo� tu
mordujemy.
- Ale to boooooliiiiiiii!
Louis z trudem opanowa� zniecierpliwienie i bez s�owa zawr�ci� do wozu. Klucze
znikn�y, lecz apteczka wci�� tkwi�a w schowku. Zabra� j� i ruszy� z powrotem.
Kiedy Eileen
zobaczy�a, co niesie, podnios�a jeszcze wi�kszy wrzask.
- Nie! Nie to piek�ce! Nie chc� piek�cego! Tatusiu, nie!
- Eileen, to tylko betadyna. Wcale nie piecze.
- Zachowuj si� jak du�a dziewczynka - doda�a Rachel. - To tylko...
- Nienienienienie...
- Przesta� albo zaraz zapiecze ci� pupa - ostrzeg� Louis.
- Jest zm�czona, Lou - powiedzia�a cicho Rachel.
- Tak, znam to uczucie. Przytrzymaj jej nog�. Rachel od�o�y�a Gage'a i
unieruchomi�a
nog� Eileen, a Louis pomalowa� ran� betadyna, nie zwracaj�c uwagi na coraz
bardziej
histeryczne zawodzenie c�rki.
- W tamtym domu kto� w�a�nie wyszed� na werand�. - Rachel podnios�a Gage'a,
kt�ry
zaczyna� pe�za� po trawie.
- Cudownie - mrukn�� Louis.
- Jest...
- Zm�czona. Tak, wiem. - Zakr�ci� buteleczk� i spojrza� ponuro na Eileen. - No
prosz�. I wcale nie bola�o. Przyznaj si�, Elle.
- Boli! W�a�nie �e boli! Booooo...
Zasw�dzia�a go r�ka, ale jedynie zacisn�� palce na w�asnej nodze.
- Znalaz�e� klucze? - spyta�a Rachel.
- Jeszcze nie. - Louis zatrzasn�� apteczk� i wsta�. - Zaraz...
Gage zacz�� krzycze�. Nie marudzi� ani nie p�aka� - naprawd� krzycza�, szamoc�c
si�
w ramionach matki.
- Co si� z nim dzieje? - Rachel niemal na o�lep wepchn�a dziecko m�owi. To
pewnie jedna z zalet bycia �on� lekarza, pomy�la�; zawsze mo�na wtryni� mu
dzieciaka, gdy
tylko co� si� stanie. - Louis! Co si�...
Maluch z dono�nym rykiem usi�owa� z�apa� si� za szyj�. Louis przekr�ci� go na
bok i
ujrza� bia�y guz, rosn�cy na sk�rze Gage'a. I co� jeszcze, na pasku sweterka,
co� w�ochatego,
poruszaj�cego si� wolno.
Eileen, kt�ra w�a�nie zaczyna�a si� uspokaja�, wrzasn�a:
- Pszczo�a! Pszczo�a! PSZCZO�A!
Odskoczy�a gwa�townie, potkn�a si� o ten sam wystaj�cy nad ziemi� kamie�, z
kt�rym zaznajomi�a si� wcze�niej, usiad�a z rozmachem i rozp�aka�a si� z b�lu,
zaskoczenia i
strachu.
Zaraz zwariuj�, pomy�la� ze zdumieniem Louis. �eee�eee�eeee...
- Zr�b co�, Louis! Nie mo�esz czego� zrobi�?
- Trzeba wyci�gn�� ��d�o - oznajmi� przeci�gle g�os za ich plecami. - Tak nale�y
post�pi�. Wyci�gn�� ��d�o i przy�o�y� sod� oczyszczon�. Wtedy zejdzie
opuchlizna. - Akcent
przybysza by� tak silny, �e przez moment znu�ony, rozkojarzony umys� Louisa
odm�wi�
wsp�pracy w t�umaczeniu. �Wy�gno�� �on�o i prz�o�y� soode oczyszczono�.
Odwr�ci� si� i ujrza� starego m�czyzn�, na oko ko�o siedemdziesi�tki -
czerstwej i
zdrowej siedemdziesi�tki - stoj�cego na trawie. Nieznajomy mia� na sobie
farmerki i b��kitn�
p��cienn� koszul�, z kt�rej wy�ania�a si� mocno pofa�dowana i pomarszczona
szyja. Twarz
mia� ogorza�� i pali� papierosa bez filtra. Na oczach Louisa starzec kciukiem i
palcem wska-
zuj�cym zgasi� papierosa i wsun�� go zr�cznie do kieszeni. Wyci�gn�� r�ce i
u�miechn�� si�
krzywo; Louisowi natychmiast spodoba� si� ten u�miech, a nie nale�a� do ludzi,
kt�rzy lgn�
do innych.
- Nie �ebym mia� pana uczy�, doktorze - doda� tamten i tak w�a�nie Louis Creed
pozna� Judsona Crandalla, m�czyzn�, kt�ry powinien by� jego ojcem.
3.
Obserwowa� ich przyjazd z drugiej strony drogi i kiedy uzna�, �e �marnie to
wygl�da�
(jego w�asne s�owa), poszed� sprawdzi�, czy nie zdo�a im pom�c.
Podczas gdy Louis trzyma� ma�ego na ramieniu, Crandall zbli�y� si�, oszacowa�
wzrokiem rozmiary opuchlizny na szyi Gage'a i wyci�gn�� s�kat�, powykr�can�
r�k�. Rachel
otwar�a usta, by zaprotestowa� - jego d�o�, niemal dor�wnuj�ca wielko�ci� g�owie
malca,
wygl�da�a okropnie niezgrabnie - ale zanim zd��y�a powiedzie� cho� s�owo, palce
starca
wykona�y jeden szybki ruch, zr�cznie niczym u iluzjonisty, popisuj�cemu si�
karcianymi
sztuczkami i posy�aj�cego monety w tajemn� otch�a� magik�w. Uni�s� d�o�,
pokazuj�c ��d�o.
- Spore - mrukn��. - Mo�e nie rekordowe, ale za�apa�oby si� na podium.
Louis wybuchn�� �miechem. Crandall spojrza� na niego z krzywym u�mieszkiem.
- Mocna rzecz, no nie?
- Mamusiu, co powiedzia� ten pan? - spyta�a zdumiona Eileen i wtedy Rachel tak�e
zacz�a si� �mia�. Oczywi�cie by�o to okropnie niegrzeczne, lecz jednocze�nie
wydawa�o si�
dziwnie na miejscu. Crandall wyci�gn�� z kieszeni paczk� chesterfield�w king
size, wsun��
jednego w k�cik pobru�d�onych ust, pogodnie sk�oni� g�ow� - teraz ju� nawet Gage
zanosi�
si� gulgocz�cym �miechem, mimo opuchlizny po u��dleniu - i zapali� zapa�k�,
pocieraj�c j� o
paznokie� kciuka. �Starzy ludzie maj� swoje sztuczki, pomy�la� Louis. Nie s� to
wielkie
sprawy, ale niez�e, naprawd� niez�e�.
Przesta� si� �mia� i wyci�gn�� t� r�k�, kt�ra nie podtrzymywa�a pupy Gage'a -
wyra�nie wilgotnej pupy Gage'a.
- Mi�o mi pozna�, panie...
- Jud Crandall - odpar� tamten i u�cisn�� mu d�o�. - Pan pewnie jest doktorem?
- Tak. Jestem Louis Creed. Moja �ona Rachel, c�rka Eileen, a maluch z ��d�em to
Gage.
- Mi�o mi.
- Przepraszam za ten �miech... to znaczy, wszyscy przepraszamy, ale... jeste�my
troch�, no, zm�czeni.
To wysoce nieodpowiednie okre�lenie sprawi�o, �e zn�w zacz�� chichota�. Czu� si�
�miertelnie wyczerpany. Crandall przytakn��.
- Jasne, �e tak. - Zabrzmia�o to: �Jazne, �e taag�. Zerkn�� na Rachel. - Mo�e
zabierze
pani ma�ego i c�reczk� na chwilk� do nas, pani Creed? Mogliby�my nasypa� na
�ciereczk�
troch� sody oczyszczonej i zrobi� mu ok�ad. Moja �ona te� ch�tnie was pozna.
Rzadko
wychodzi z domu. Od dw�ch lat za bardzo dokucza jej artretyzm.
Rachel spojrza�a szybko na m�a, kt�ry skin�� g�ow�.
- To bardzo uprzejmie z pana strony, panie Crandall.
- Po prostu Jud.
Nagle rozleg�o si� dono�ne tr�bienie i ryk silnika. Wielki b��kitny w�z meblowy
skr�ca� w�a�nie przed dom.
- O Chryste, jeszcze nie znalaz�em kluczy! - j�kn�� Louis.
- Nie ma sprawy - odpar� Crandall. - Mam jeden komplet. Clevelandowie -
poprzedni
w�a�ciciele - dali mi je jakie� - och, b�dzie czterna�cie, pi�tna�cie lat temu.
D�ugo tu
mieszkali. Joan Cleveland by�a najlepsz� przyjaci�k� mojej �ony. Umar�a dwa
lata temu. Bill
przeni�s� si� do o�rodka dla emeryt�w w Orrington. Zaraz je przynios�. Zreszt�
teraz nale��
do was.
- Jest pan bardzo uprzejmy, panie Crandall - powiedzia�a z wdzi�czno�ci� Rachel.
- To nic takiego. Ciesz� si�, �e w s�siedztwie zn�w zamieszkaj� maluchy. -
Nienawyk�e do jego akcentu uszy ze �rodkowego Zachodu wci�� mia�y k�opoty z
rozr�nianiem s��w, jakby Crandall przemawia� w obcym j�zyku. - Tylko prosz�
uwa�a�,
�eby nie wybiega�y na drog�. Je�dzi t�dy mn�stwo ci�ar�wek.
Tu� obok trzasn�y drzwi. Pracownicy firmy przewozowej wyskoczyli z szoferki i
szli
ku nim. Ellie oddali�a si� nieco i nagle spyta�:
- Tatusiu, co to?
Louis, kt�ry ruszy� ju� na spotkanie przybysz�w, obejrza� si� przez rami�. Na
skraju
��ki, gdzie ko�czy� si� trawnik, a jego miejsce zajmowa� �an wysokich letnich
traw, zaczyna�a
si� szeroka na jaki� metr, starannie przystrzy�ona �cie�ka. Kr�ta dr�ka
wspina�a si� na
wzg�rze, okr��a�a nisk� k�p� krzak�w i niewielki brzozowy zagajnik i znika�a w
dali.
- Wygl�da mi na �cie�k� - odpar�.
- O tak. - Crandall u�miechn�� si�. - Kt�rego� dnia opowiem ci o niej, panienko.
A
teraz p�jdziemy do mnie i zajmiemy si� twoim braciszkiem. Zgoda?
- Jasne - odpar�a Ellie, po czym z nutk� nadziei w g�owie doda�a: - Czy soda
oczyszczona piecze?
4.
Crandall istotnie przyni�s� klucze, lecz do tego czasu Louis zd��y� ju� znale��
w�asny
komplet. Schowek na r�kawiczki mia� u g�ry w�sk� szczelin� i niewielka koperta
ze�lizgn�a
si� przez ni� pomi�dzy obwody elektryczne. Wy�owi� j� i wpu�ci� do domu
robotnik�w.
Crandall odda� mu swoje klucze, przyczepione do starego, za�niedzia�ego
breloczka. Louis
podzi�kowa� mu i z roztargnieniem wsun�� je go kieszeni, patrz�c, jak robotnicy
przenosz�
ich pud�a, szafy, biurka i wszystkie inne rzeczy, kt�re zdo�ali zgromadzi� w
ci�gu dziesi�ciu
lat ma��e�stwa. Teraz, z dala od swych zwyk�ych miejsc, wydawa�y si� dziwnie
niewa�ne.
Zbieranina rupieci w pud�ach, pomy�la� i nagle ogarn�o go przygn�bienie.
Domy�la� si�, �e
czuje co�, co zwykle nazywa si� �t�sknot� za domem�.
- Wyrwani z korzeniami i przesadzeni - powiedzia� niespodziewanie Crandall tu�
obok
niego. Louis a� podskoczy�.
- Pewnie znasz to uczucie?
- Prawd� m�wi�c, nie. - Crandall zapali� papierosa. Trzask! Zapa�ka rozjarzy�a
si�
jasnym p�omykiem w pierwszym p�mroku zmierzchu. - M�j ojciec zbudowa� tamten
dom.
Sprowadzi� do niego �on� i ra�eni sp�odzili dziecko. To ja by�em tym dzieckiem,
urodzonym
w samiu�kim roku 1900.
- To znaczy, �e masz...
- Osiemdziesi�t trzy lata - odpar� Crandall, na szcz�cie unikaj�c s��w
�osiemdziesi�t
z hakiem�; Louis serdecznie nie znosi� tego okre�lenia.
- Wygl�dasz o wiele m�odziej. Crandall wzruszy� ramionami.
- No, w ka�dym razie mieszkam tu ca�e �ycie. Kiedy przy��czyli�my si� do
Wielkiej
Wojny, wst�pi�em do wojska, ale zamiast do Europy, dotar�em tylko do Bayonne w
New
Jersey. Paskudne miejsce. By�o paskudne ju� w 1917. Z rado�ci� wr�ci�em tutaj.
O�eni�em si�
z moj� Norm�, odpracowa�em swoje na kolei i wci�� tu jeste�my. Ale nawet tu, w
Ludlow,
wiele widzia�em. O tak, naprawd� wiele.
Pracownicy firmy przewozowej zatrzymali si� przed drzwiami szopy. D�wigali
spr�ynowy materac z wielkiego podw�jnego ��ka, kt�re Louis dzieli� z Rachel.
- Gdzie to postawi�, panie Creed?
- Na g�rze. Chwileczk�, poka�� panom. - Ju� ku nim rusza�, lecz zawaha� si� i
spojrza�
szybko na Crandalla.
- Id� - rzek� tamten z u�miechem. - Zobacz�, jak sobie radzi twoja rodzina.
Przy�l� ich
tutaj i przestan� w�azi� wam w parad�. Ale przy przeprowadzce cz�sto zasycha
cz�owiekowi
w gardle. Zazwyczaj ko�o dziewi�tej siadam na werandzie i wypijam par� piw.
Kiedy jest
ciep�o i �adnie, lubi� patrze�, jak zapada noc. Czasami do��cza do mnie Norma.
Wpadnij, je�li
b�dziesz w nastroju.
- Mo�e i wpadn� - odpar� Louis, cho� wcale nie mia� takiego zamiaru. Wiedzia�,
co
czeka go na werandzie: nieoficjalne (i darmowe) badanie artretyzmu Normy.
Spodoba� mu si�
Crandall, jego krzywy u�mieszek, swoboda, jankeski akcent - tak mi�kki, �e
ocieraj�cy si� o
zaci�ganie. To dobry cz�owiek, uzna� Louis, lekarze jednak szybko robi� si�
nieufni. Niestety,
tak to ju� jest - wcze�niej czy p�niej nawet najlepszy przyjaciel prosi o
porad�. A ze
starszymi lud�mi... podobne pro�by nie mia�y ko�ca. - Ale prosz� na mnie nie
czeka�.
Mieli�my bardzo ci�ki dzie�.
- Byleby� wiedzia�, �e nie potrzebujesz specjalnego zaproszenia. - Co� w
u�miechu
starego m�czyzny sprawi�o, i� Louis odni�s� wra�enie, jakby Crandall dok�adnie
wiedzia�, o
czym my�li nowy s�siad.
Przez chwil� odprowadza� wzrokiem starca, po czym do��czy� do robotnik�w.
Crandall szed� szybko i lekko, wyprostowany niczym sze��dziesi�ciolatek, nie
m�czyzna,
kt�ry przekroczy� osiemdziesi�t lat, i Louis odkry�, �e zaczyna go lubi�.
5.
Robotnicy zebrali si� przed dziewi�t�. Ellie i Gage, kompletnie wyczerpani,
spali ju�
w swych nowych pokojach - Gage w ko�ysce, Ellie na pod�odze, na materacu
otoczonym
spi�trzonymi g�rami pude�, pe�nych miliard�w kredek, ca�ych, po�amanych i
st�pionych, a
tak�e plakat�w Ulicy Sezamkowej, ksi��eczek z obrazkami, ubra� i B�g jeden wie,
czego
jeszcze. I oczywi�cie by� z ni� te� Church powarkuj�cy gard�owo przez sen.
Odg�os ten
zast�powa� u wielkiego kocura zwyk�e kocie mruczenie.
Wcze�niej Rachel kr��y�a niespokojnie po domu z Gage'em w ramionach, pr�buj�c
odgadn��, gdzie Louis kaza� tragarzom ustawi� rzeczy, i zmuszaj�c ich do
przesuwania,
przestawiania i przemieszczania. Na szcz�cie Louis nie zgubi� czeku, kt�ry
wci�� tkwi� w
jego kieszeni razem z pi�cioma banknotami dziesi�ciodolarowymi przeznaczonymi na
napiwek. Gdy ci�ar�wka zosta�a wreszcie opr�niona, poda� tragarzom czek i
got�wk�,
skin�� g�ow�, s�ysz�c ich podzi�kowania, podpisa� pokwitowanie i stan�� na
werandzie.
Patrzy�, jak maszeruj� w stron� wozu. Podejrzewa�, �e pewnie zrobi� sobie post�j
w Bangor i
przep�ucz� gard�a kilkoma piwami. On te� ch�tnie �ykn��by piwa. W tym momencie
przypomnia� sobie o Judzie Crandallu.
Usiedli z Rachel przy kuchennym stole i Louis dostrzeg� ciemne si�ce pod oczami
�ony.
- Do ��ka - powiedzia�. - Ale ju�.
- Zalecenie lekarza? - spyta�a z lekkim u�miechem.
- Jasne.
- Zgoda. - Wsta�a. - Jestem wyko�czona. A Gage z pewno�ci� b�dzie marudzi� w
nocy. Idziesz?
Zawaha� si�.
- Raczej nie. Ten staruszek z tamtej strony ulicy...
- Drogi. Tu, na wsi, nazywaj� j� drog�. Czy te�, jak mawia Judson Crandall,
drooogo.
- No dobra, z tamtej strony droogi. Zaprosi� mnie na piwo. I chyba skorzystam z
zaproszenia. Jestem zm�czony, ale zbyt podekscytowany, by zasn��.
Rachel u�miechn�a si�.
- Sko�czy si� na tym, �e b�dziesz musia� wypytywa� Norm� Crandall, gdzie j� boli
i
na jakim sypia materacu.
Louis roze�mia� si�. Zabawne - i nieco przera�aj�ce - jak po pewnym czasie �ony
ucz�
si� czyta� w my�lach m��w.
- By� tu, kiedy go potrzebowa�em. Mog� mu wy�wiadczy� przys�ug�.
- Handel wymienny?
Wzruszy� ramionami. Nie chcia� jej m�wi� - a zreszt� i tak nie umia�by tego
wyt�umaczy� - �e tak szybko polubi� Crandalla.
- Jaka jest jego �ona?
- Strasznie mi�a - przyzna�a Rachel. - Gage usiad� jej na kolanach. By�am
zdziwiona,
bo mia� za sob� ci�ki dzie�, a wiesz, �e nawet w najlepszych warunkach rzadko
akceptuje
nieznajomych. Ma te� lalk� i da�a j� Eileen do zabawy.
- Jak oceniasz jej artretyzm?
- Nie najlepiej z ni�.
- W�zek?
- Nie... ale bardzo wolno chodzi, a jej palce... - Rachel unios�a w�asn� smuk��
d�o� i
demonstracyjnie zakrzywi�a palce niczym szpony. Louis przytakn��. - Tylko
prosz�, nie sied�
tam d�ugo, Lou. W obcych domach zawsze czuj� si� okropnie nieswojo.
- Nied�ugo nie b�dzie ju� obcy - odpar� Louis i poca�owa� �on�.
6.
Po powrocie do domu Louis czu� si� bardzo malutki. Nikt nie prosi� go o zbadanie
Normy Crandall. Kiedy przeszed� na drug� stron� ulicy (�drogi�, upomnia� si� z
u�miechem),
pani domu posz�a ju� na g�r�. Jud by� tylko niewyra�n� postaci� za siatk�
zamkni�tej
werandy. W powietrzu unosi� si� przyjazny d�wi�k: skrzypienie biegun�w fotela na
starym
linoleum. Louis zastuka� w siatkowe drzwi, kt�re zagrzechota�y w drewnianej
ramie. W
letnim mroku czubek papierosa Crandalla l�ni� niczym wielki, u�piony �wietlik.
Ze
�ciszonego radia dobiega�y odg�osy meczu i wszystko to sprawi�o, �e Louis Creed
poczu� si�
dziwnie, zupe�nie jakby wraca� do domu.
- Doktorze - rzuci� Crandall - tak my�la�em, �e to ty.
- Mam nadziej�, �e m�wi�e� powa�nie o piwie - odpar� Louis, wchodz�c do �rodka.
- Nigdy nie k�ami�, je�li chodzi o piwo - oznajmi� Crandall. - K�ami�c o piwie,
mo�na
narobi� sobie wrog�w. Prosz�, usi�d�. Na wszelki wypadek wsadzi�em w l�d kilka
puszek.
Na d�ugiej, w�skiej werandzie sta�y rattanowe krzes�a i kanapy. Louis przysiad�
na
jednej, zdumiony, jak bardzo okaza�a si� wygodna. Po lewej ustawiono g��bok�
blach� pe�n�
kostek lodu, w�r�d kt�rych tkwi�o kilka puszek black label. Wzi�� sobie jedn�.
- Dzi�kuj�. - Otworzy� piwo. Dwa pierwsze �yki sp�yn�y w g��b gard�a niczym
b�ogos�awie�stwo.
- Ale� prosz� - odpar� Crandall. - Mam nadziej�, �e b�dziesz tu szcz�liwy.
- Amen - rzek� Louis.
- A mo�e masz ochot� co� przek�si�? Krakersa? M�g�bym przynie��. Mam te� kawa�
dojrza�ego szczura. By�by w sam raz.
- Kawa� czego?
- Szczurzego �arcia, sera. - W g�osie Crandalla zabrzmia�a nutka rozbawienia.
- Dzi�ki, starczy mi piwo.
- No to damy sobie spok�j. Crandall bekn�� z zadowoleniem.
- �ona ju� si� po�o�y�a? - spyta� Louis, zastanawiaj�c si�, czemu w og�le
porusza ten
temat.
- Owszem. Czasem zostaje d�u�ej, czasem nie.
- Artretyzm, tak? Bardzo boli?
- Widzia�e� kiedy�, �eby nie bola�o? - spyta� Crandall. Louis potrz�sn�� g�ow�.
- Chyba jest jeszcze zno�nie - powiedzia� gospodarz. - Nie narzeka zbyt wiele.
To
porz�dna dziewczyna, ta moja Norma. - W jego s�owach d�wi�cza�o proste, szczere
uczucie.
Po drodze z g�o�nym chrz�stem przejecha�a cysterna, tak d�uga, �e przez sekund�
Louis nie widzia� swojego domu. W ostatnim blasku dnia dostrzeg�, �e na boku
mia�a wypisa-
ne jedno s�owo: �Orinco�.
- Piekielnie wielka ci�ar�wka - zauwa�y�.
- Orinco le�y tu� obok Orrington - wyja�ni� Crandall. - Fabryka nawoz�w
sztucznych.
Co chwila t�dy je�d��. A tak�e cysterny z benzyn�, �mieciarki i ludzie, kt�rzy
pracuj� w
Bangor i Brewer, a wieczorami wracaj� do dom�w. - Potrz�sn�� g�ow�. - To jedno w
Ludlow
mi si� nie podoba. Ta cholerna droga. Nic z niej dobrego. Ca�y czas je�d�� i
je�d��. Czasami
budz� Norm�. Do diab�a, czasami budz� nawet mnie, a �pi� jak cholerny kamie�.
Louis, kt�remu po nieustannym huku Chicago ta cz�� stanu Maine wydawa�a si�
niemal niesamowicie cicha, jedynie skin�� g�ow�.
- Pewnego dnia Arabowie zakr�c� kurek i na linii ci�g�ej b�dzie mo�na zasadzi�
fio�ki
- oznajmi� Crandall.
- Mo�e i racja. - Louis przechyli� puszk� i ze zdumieniem odkry�, �e jest pusta.
Gospodarz roze�mia� si�.
- �ap, doktorze. Z tej nic ju� nie wyci�niesz. Louis zawaha� si�.
- Zgoda. Ale tylko jedn�. Musz� wraca� do domu.
- Jasne. Przeprowadzka to koszmar, prawda?
- O tak - zgodzi� si� Louis. Na jaki� czas obaj umilkli. Cisza mia�a w sobie co�
przyjaznego, jakby znali si� od bardzo dawna. Dot�d Louis czyta� o czym� takim w
ksi��kach, ale sam nigdy tego nie do�wiadczy�. Zawstydzi� si� swoich
wcze�niejszych my�li o
darmowych poradach medycznych.
Po drodze z rykiem przejecha�a p�ci�ar�wka. Jej �wiat�a rozb�ys�y niczym
gwiazdy
na ziemi.
- To naprawd� paskudna droga - powt�rzy� Crandall z namys�em, jakby m�wi� do
siebie, po czym odwr�ci� si� do Louisa. Na jego pomarszczonych wargach zata�czy�
osobli-
wy u�mieszek. Wsun�� w k�cik ust chesterfielda i kciukiem zapali� zapa�k�. -
Pami�tasz t�
�cie�k�, o kt�rej wspomnia�a twoja dziewczynka? - Przez moment Louis nie
wiedzia�, o czym
tamten m�wi. Zanim Ellie opad�a w ko�cu z si� i po�o�y�a si� do ��ka,
wspomina�a o ca�ym
mn�stwie rzeczy. W ko�cu jednak przypomnia� sobie. Szeroka, wystrzy�ona, kr�ta
�cie�ka,
wiod�ca poprzez zagajnik i dalej za wzg�rze.
- Owszem. Obieca�e�, �e kiedy� jej o niej opowiesz.
- Jasne. I zrobi� to - odpar� Crandall. - �cie�ka zag��bia si� w las na ponad
dwa
kilometry. Miejscowe dzieciaki z okolic trasy numer 15 i Middle Drive utrzymuj�
j� w po-
rz�dku, bo z niej korzystaj�. Dzieci zjawiaj� si� i odchodz� - w dzisiejszych
czasach ludzie
przeprowadzaj� si� cz�ciej ni� wtedy, gdy by�em ma�ym ch�opcem; w�wczas
wybiera�o si�
sobie jedno miejsce i trzyma�o si� go - ale najwyra�niej opowiadaj� sobie o niej
i ka�dej
wiosny nowa grupka przycina traw� na �cie�ce. Utrzymuj� j� w porz�dku ca�e lato.
Wiedz�,
�e tam jest. Nie wszyscy doro�li w mie�cie wiedz� - wi�kszo��, owszem, jednak
nie,
bynajmniej nie wszyscy - ale dzieci tak. Za�o�y�bym si�, o co zechcesz.
- Wiedz�, �e co tam jest?
- Cmentarz zwierz�t - wyja�ni� Crandall.
- Cmentarz zwierz�t - powt�rzy� z rozbawieniem Louis.
- Nie jest to tak dziwne, jakby si� mog�o wydawa�. - Crandall zaci�gn�� si�
dymem i
zako�ysa� w fotelu. - To ta droga. Ginie na niej du�o zwierz�t. G��wnie psy i
koty, ale nie
tylko. Jedna z tych wielkich ci�ar�wek �Orinco� przejecha�a oswojonego szopa,
kt�rego
hodowa�y dzieci Ryder�w. To by�o - Chryste, jeszcze w siedemdziesi�tym trzecim.
Mo�e
nawet wcze�niej. Zanim w�adze stanowe zakaza�y trzymania w domach szop�w i
odsmrodzonych skunks�w.
- Czemu to zrobili?
- W�cieklizna - odpar� Crandall. - Tu w Maine ci�gle pojawia si� w�cieklizna.
Kilka
lat temu wielki stary bernardyn na po�udniu stanu w�ciek� si� i zabi� czworo
ludzi. Paskudna
sprawa. Nie zaszczepili go. Gdyby ci durnie dopilnowali, �eby dosta�
szczepionk�, nigdy by
do tego nie dosz�o. Ale szopa czy skunksa mo�na szczepi� co p� roku, a i tak
nie jest
bezpieczny. Lecz szop ch�opak�w Rydera by�, jak si� kiedy� m�wi�o, �s�odkim�
szopem.
Pod�azi� wprost do cz�owieka - a gruby by�, �e strach! - i liza� po twarzy
niczym pies. Ich
ojciec zap�aci� nawet weterynarzowi, �eby go wykastrowa� i usun�� mu pazury. To
musia�
kosztowa� prawdziw� fortun�.
Stary Ryder pracowa� w IBM w Bangor. Potem przenie�li si� do Kolorado. Pi�� lat
temu... a mo�e to by�o sze��? Zabawne pomy�le�, �e ci dwaj b�d� mogli wkr�tce
zrobi�
prawo jazdy. Czy bardzo rozpaczali z powodu szopa? Chyba tak. Matty Ryder p�aka�
tak
d�ugo, �e jego matka przestraszy�a si� i chcia�a wezwa� lekarza. Pewnie ju� mu
przesz�o, ale
nie zapomnia�. Kiedy kochany zwierzak ginie na drodze, dzieciaki nigdy nie
zapominaj�.
My�li Louisa pow�drowa�y ku Ellie, takiej, jak� widzia� j� tego wieczoru:
�pi�cej
twardo z Churchem pomrukuj�cym zgrzytliwie w nogach materaca.
- Moja c�rka ma kota - rzek� g�o�no. - Winstona Churchilla. Wo�amy na niego
Church.
- Podzwania, kiedy chodzi?
- S�ucham? - Louis nie mia� poj�cia, o czym tamten m�wi�.
- Wci�� ma jaja czy go wykastrowali�cie?
- Nie - odpar� Louis. - Nie wykastrowali�my.
W istocie ju� w Chicago by�y z tym problemy. Rachel chcia�a wykastrowa� Churcha,
zam�wi�a ju� wizyt� u weterynarza. Louis j� odwo�a�. Nawet teraz nie by� pewien,
dlaczego
to zrobi�. Nie chodzi�o o co� tak prostego i g�upiego, jak powi�zanie w�asnej
m�sko�ci z
m�sko�ci� kocura c�rki, ani te� o niech�� na my�l, �e Church b�dzie musia� przez
to wszystko
przej�� tylko po to, by t�usta kura domowa z s�siedztwa nie musia�a zakr�ca�
plastikowych
kub��w na �mieci, �eby nie dobiera� si� do nich wi�cej i nie bada� zawarto�ci.
Jedno i drugie
by�o cz�ci� problemu, przede wszystkim jednak dr�czy�o go niejasne, lecz
przejmuj�ce
przeczucie, �e zabieg zniszczy w Churchu co�, co on sam ceni� najbardziej - �e
zgasi
diabelskie �mia�kowate �wiate�ko w zielonych oczach kota. W ko�cu przekona�
Rachel, �e
skoro wkr�tce przeprowadzaj� si� na wie�, problem zniknie. A teraz Judson
Crandall
przypomina� mu, i� �ycie w Ludlow oznacza�o tak�e oswojenie si� z tras� numer
15. Bardzo
ruchliw� tras�. I pyta�, czy kot zosta� wykastrowany. To dopiero. Prosz�
spr�bowa� ironii,
doktorze Creed - dobrze robi na wzmocnienie.
- Na twoim miejscu wykastrowa�bym go - oznajmi� Crandall, zgniataj�c papierosa
mi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym. - Wykastrowany kot nie wa��sa si� wok�
domu.
Gdyby ci�gle przebiega� przez drog�, w ko�cu zabrak�oby mu szcz�cia i
wyl�dowa�by obok
szopa dzieciak�w Rydera, cocker-spaniela ma�ego Timmy'ego Desslera i papu�ki
panny
Bradleigh. Nie �eby papu�ka zgin�a na drodze, rozumiesz. Po prostu kt�rego�
dnia pad�a.
- Zastanowi� si� nad tym - obieca� Louis.
- Zr�b tak. - Crandall wsta�. - Jak tam piwo? Chyba jednak skusz� si� na
plasterek
szczurzego �arcia.
- Piwa ju� nie ma - odpar� Louis, tak�e wstaj�c. - A ja powinienem i��. Jutro
mam
wielki dzie�.
- Zaczynasz na uniwersytecie? Louis przytakn��.
- Dzieciaki wr�c� dopiero za dwa tygodnie, ale do tego czasu powinienem si�
zorientowa� w tym, co robi�. Nie s�dzisz?
- Jasne. Je�li nie wiesz, gdzie znale�� pigu�ki, prosisz si� o k�opoty. -
Crandall
wyci�gn�� d�o� i Louis u�cisn�� j�, pami�taj�c, �e stare ko�ci s� wra�liwsze na
b�l. - Wpadaj,
kiedy b�dziesz mia� ochot�. Chc�, �eby� pozna� moj� Norm�. Chyba jej si�
spodobasz.
- Tak zrobi� - odrzek� Louis. - Ciesz� si�, �e ci� pozna�em, Jud.
- I nawzajem. I nawzajem. Przyzwyczajcie si� do tego miejsca. Mo�e nawet
zostaniecie tu d�u�ej.
- Tak� mam nadziej�.
Louis ruszy� wolno osobliwie wybrukowan� �cie�k�. Musia� przystan�� na poboczu
drogi, czekaj�c, a� przejedzie kolejna ci�ar�wka, kt�rej tym razem towarzyszy�o
pi�� sa-
mochod�w zmierzaj�cych w stron� Bucksport. Potem, unosz�c d�o� w niemym
pozdrowieniu,
przeszed� na drug� stron� ulicy (drogi - upomnia� si� w duchu) i otworzy� drzwi
nowego
domu.
W �rodku panowa�a cisza, przerywana tylko odg�osami snu. Ellie najwyra�niej si�
w
og�le si� nie poruszy�a, a Gage le�a� w ko�ysce, �pi�c w typowej Gage'owskiej
pozycji, na
wznak, z szeroko rozrzuconymi r�kami i butelk� w pobli�u. Louis przystan��,
patrz�c na syna.
Jego serce gwa�townie wezbra�o mi�o�ci� do ch�opca, tak siln�, �e wydawa�a si�
niemal
niebezpieczna. Przypuszcza�, �e cz�ciowo sprawi�a to emocjonalna pustka po
rozstaniu ze
znajomymi miejscami i twarzami w Chicago, kt�re obecnie znikn�y z ich �ycia,
oddalaj�c si�
z ka�dym kilometrem, tak skutecznie, �e r�wnie dobrze mog�y w og�le nie istnie�.
W
dzisiejszych czasach ludzie przeprowadzaj� si� cz�ciej... w�wczas wybiera�o si�
jedno
miejsce i trzyma�o si� go. By�o w tym sporo prawdy.
Podszed� do syna i poniewa� obok nie by�o nikogo, kto m�g�by to zobaczy�, nawet
Rachel, uca�owa� czubki swych palc�w, po czym musn�� nimi policzek Gage'a przez
pr�ty
ko�yski.
Gage zamlaska� i przekr�ci� si� na bok.
- �pij dobrze, malutki - szepn�� Louis.
Rozebra� si� szybko i w�lizn�� na swoj� po�ow� podw�jnego ��ka, obecnie
b�d�cego
jedynie materacem na pod�odze. Czu�, jak zaczyna go opuszcza� napi�cie ca�ego
dnia. Rachel
nawet nie drgn�a. Wok� nich pi�trzy�y si� upiorne stosy nierozpakowanych
pude�.
Tu� przed za�ni�ciem Louis podpar� si� na �okciu i wyjrza� przez okno. Ich
sypialnia
mie�ci�a si� od frontu, tote� m�g� si�gn�� wzrokiem na drug� stron� drogi, a� do
domu
Crandall�w. By� zbyt ciemno, by m�c dostrzec jakiekolwiek kszta�ty - co innego w
jasn�
ksi�ycow� noc - widzia� jednak �arz�cy si� w dali koniuszek papierosa. Jeszcze
si� nie
po�o�y�, pomy�la�. Mo�e tak siedzie� bardzo d�ugo. Starzy ludzie marnie sypiaj�.
Mo�e
czuwaj�c pe�ni� stra�?
Ale kogo si� obawiaj�?
My�la� o tym, zapadaj�c w sen. �ni�o mu si�, �e jest w Disney Worldzie.
Prowadzi�
�nie�nobia�� furgonetk� z wymalowanym na boku czerwonym krzy�em. Obok niego
siedzia�
Gage, lecz we �nie Gage mia� co najmniej dziesi�� lat. Na tablicy rozdzielczej
furgonetki
przycupn�� Church, przygl�daj�c si� Louisowi jaskrawozielonymi oczami. A na
g��wnej ulicy
obok dworca kolejowego z ko�ca zesz�ego wieku Myszka Miki �ciska�a d�onie
zgromadzonych wok� niej dzieci. Jej wielkie, bia�e r�kawice po�yka�y kolejne
malutkie, ufne
r�czki.
7.
Przez nast�pne dwa tygodnie ca�a rodzina pracowa�a jak szalona. Louis powoli
przywyka� do nowej posady (czy przywyknie do niej, gdy ca�y kampus zaleje fala
dziesi�ciu
tysi�cy student�w, wielu z nich uzale�nionych od alkoholu b�d� narkotyk�w,
cierpi�cych na
choroby weneryczne, niespokojnych o swe stopnie, dr�czonych przez depresj� i
t�sknot� za
domem... a do tego jeszcze kilkunastu, g��wnie dziewcz�ta, chorych na anoreksj�,
to ju� inna
sprawa). Podczas gdy Louis oswaja� si� ze sw� prac� szefa uniwersyteckiego
o�rodka
zdrowia, Rachel oswaja�a si� z domem. I w trakcie oswajania zasz�o co�, na co
Louis niemal
nie �mia� liczy� - pokocha�a to miejsce.
Gage m�nie znosi� st�uczenia i upadki zwi�zane z poznawaniem nowego otoczenia.
Przez jaki� czas jego rozk�ad dnia i nocy wyra�nie si� zaburzy�, lecz w po�owie
drugiego
tygodnia w Ludlow malec zn�w zacz�� normalnie sypia�. Tylko Ellie, przed kt�r�
roztacza�a
si� perspektywa rozpocz�cia nauki w przedszkolu, w zupe�nie nowym miejscu, ca�y
czas
wydawa�a si� przesadnie podniecona i sk�onna do gwa�townych reakcji:
histerycznych
chichot�w, g��bokiego przygn�bienia b�d� nag�ych atak�w furii. Wszystko to
przypomina�o
niemal menopauz�. Rachel twierdzi�a, �e jej przejdzie, gdy przekona si� na
w�asne oczy, i�
szko�a nie jest straszliwym czerwonym diab�em, za kt�rego j� uwa�a�a. Louis
przypuszcza�, i�
�ona ma racj�. Przez wi�kszo�� czasu jednak Ellie by�a taka jak zawsze -
kochana.
Wieczorne picie piwa z Judem Crandallem sta�o si� ju� niemal tradycj�. Mniej
wi�cej
wtedy, gdy Gage zn�w zacz�� przesypia� noce, Louis pierwszy raz przyni�s�
sze�ciopak.
Potem powtarza� to co drugi, trzeci wiecz�r. Pozna� te� Norm� Crandall, urocz�
kobiet�
cierpi�c� na ostry artretyzm - paskudny artretyzm, niszcz�cy tak wiele rado�ci
�ycia w poza
tym zdrowych starych ludziach. Jednak�e Norma dobrze podchodzi�a do swojej
choroby. Nie
poddawa�a si� b�lowi. Nigdy nie wywiesi bia�ej flagi. B�l mo�e j� pokona� -
je�li zdo�a.
Louis s�dzi�, �e czeka j� od pi�ciu do siedmiu produktywnych lat, cho� zapewne
nie b�dzie
czu�a si� najlepiej.
Ca�kowicie wbrew swoim niez�omnym zasadom zbada� j� - gdy� sam tego chcia�.
Przejrza� recepty jej lekarza i odkry�, �e s� dok�adnie takie jak powinny. Z
uczuciem zawodu
stwierdzi�, �e w �aden spos�b nie mo�e jej pom�c; doktor Weybridge, kt�ry
opiekowa� si�
Norm� Crandall, mia� wszystko pod kontrol�. Nic wi�cej nie da�o si� zrobi� - o
ile nie dojdzie
do gwa�townego prze�omu, mo�liwego, lecz bardzo ma�o prawdopodobnego. Cz�owiek
uczy
si� to akceptowa�. W przeciwnym razie pr�dzej czy p�niej wyl�dowa�by w pokoju
bez
klamek, sk�d pisa�by do rodziny listy kredkami �wiecowymi.
Rachel tak�e j� polubi�a. Ostatecznie przypiecz�towa�y przyja��, wymieniaj�c
przepisy, tak jak ch�opcy wymieniaj� si� kartami baseballowymi: domow� szarlotk�
Normy w
zamian za strogonowa Rachel. Norma natychmiast poczu�a sympati� do obojga dzieci
Creed�w - zw�aszcza do Ellie, kt�ra, jak m�wi�a, wyro�nie na �staro�wieck�
pi�kno��. Tej
nocy Louis powiedzia� Rachel w ��ku, �e przynajmniej Norma nie zapowiedzia�a,
i� z ich
c�rki b�dzie kiedy� prawdziwy �s�odki szop�. Rachel przyj�a te s�owa tak
gwa�townym
�miechem, �e a� pu�ci�a b�ka, po czym wybuch rado�ci obojga obudzi� �pi�cego w
s�siednim
pokoju Gage'a.
W ko�cu nadszed� pierwszy dzie� przedszkola. Louis, kt�ry praktycznie
doprowadzi�
ju� do �adu ca�e ambulatorium i sprz�t medyczny o�rodka (poza tym przychodnia
by�a
obecnie zupe�nie pusta. Ostatnia pacjentka, letnia studentka, kt�ra z�ama�a nog�
na schodach,
zosta�a zwolniona tydzie� wcze�niej) wzi�� sobie wolne. Sta� na trawniku obok
Rachel, z
Gage'em w ramionach, patrz�c jak wielki, ��ty autobus skr�ca z g��wnej drogi i
przystaje z
�oskotem przed ich domem. Drzwi z przodu rozsun�y si�. Wrze�niowe powietrze
przynios�o
z sob� piski i �miechy wielu dzieci.
Ellie pos�a�a rodzicom przez rami� dziwnie bezbronne spojrzenie, jakby m�wi�a,
�e
jest jeszcze czas, by zapobiec nieuniknionemu. By� mo�e to, co dojrza�a w ich
twarzach
przekona�o j�, i� czas �w min�� i musi podda� si� temu, co nast�pi - tak jak
Norma Crandall
musi podda� si� rozwojowi swego artretyzmu. Dziewczynka odwr�ci�a si� i wdrapa�a
po
stopniach autobusu. Drzwi z przypominaj�cym oddech smoka sykiem zamkn�y si� za
ni�.
Autobus odjecha�. Rachel wybuchn�a p�aczem.
- Na mi�o�� bosk�, nie p�acz - rzuci� Louis. On sam jako� si� trzyma�, cho�,
trzeba
przyzna�, by� bliski �ez. - To tylko p� dnia.
- P� dnia jest ju� dostatecznie okropne - odpar�a ostro Rachel i zacz�a p�aka�
jeszcze
g�o�niej. Louis przytuli� j�. Gage obj�� szyje obojga rodzic�w. Zazwyczaj gdy
Rachel p�aka�a,
on p�aka� tak�e. Ale nie tym razem. Ma nas tylko dla siebie, pomy�la� Louis. I
doskonale o
tym wie.
Pe�ni l�ku czekali na powr�t Ellie, pij�c za du�o kawy i zastanawiaj�c si�, jak
jej
idzie. Louis poszed� do pokoju na ty�ach, kt�ry mia� sta� si� jego gabinetem, i
zacz�� kr��y�
bez celu, przek�adaj�c papiery z jednego miejsca na miejsce i nie robi�c nic
sensownego.
Rachel absurdalnie wcze�nie zacz�a przygotowywa� lunch.
Gdy za kwadrans dziesi�ta zadzwoni� telefon, pobieg�a ku niemu i zdyszana
podnios�a
s�uchawk�, nim zd��y� zadzwoni� powt�rnie. Louis stan�� w drzwiach pomi�dzy
gabinetem i
kuchni�, pewien, �e to nauczycielka Ellie, kt�ra zaraz powie, i� uzna�a, �e
Ellie si� nie nadaje,
�e �o��dek edukacji publicznej uzna� j� za niestrawn� i postanowi� wydali�. W
istocie jednak
by�a to Norma Crandall, kt�ra dzwoni�a, by powiedzie�, �e Jud zebra� ostatnie
kolby ku-
kurydzy i je�li chc�, mog� wzi�� sobie tuzin. Louis poszed� do nich z torb� na
zakupy i zruga�
Juda za to, �e tamten nie pozwoli� mu sobie pom�c.
- Wi�kszo�� z nich i tak jest g�wno warta - odpar� Jud.
- Oszcz�d� sobie takiego j�zyka - upomnia�a go Norma, kt�ra wysz�a na werand�,
d�wigaj�c kubki z mro�on� herbat� na starej reklamowej tacy Coca-Coli.
- Przepraszam, kochana.
- Wcale nie jest mu przykro - oznajmi�a Norma i mrugn�a do Louisa.
- Widzia�em, jak Ellie wsiada�a do autobusu. - Jud zapali� chesterfielda.
- Nic jej nie b�dzie - doda�a Norma. - Prawie zawsze dobrze to znosz�.
Prawie, pomy�la� ponuro Louis.
Ale Ellie rzeczywi�cie nic nie by�o. Wr�ci�a do domu w po�udnie rozpromieniona i
u�miechni�ta. Jej b��kitna sukienka na specjalne okazje wydyma�a si� wdzi�cznie
wok�
pokrytych strupami �ydek (na kolanie pojawi�o si� �wie�e zadrapanie nieznanego
pochodzenia). W d�oni �ciska�a obrazek przedstawiaj�cy dwoje dzieci, czy mo�e
dwie
chodz�ce beczki. Jeden but mia�a rozwi�zany, a z w�os�w znikn�a wst��ka. Ju� od
progu
krzycza�a:
- �piewali�my starego Mc Donalda! Mamusiu, tatusiu, �piewali�my starego Mc
Donalda! Tak samo jak w szkole na Carstairs Street!
Rachel obejrza�a si� na Louisa siedz�cego z Gage'em na kolanach. Maluch niemal
ju�
zasn��. W spojrzeniu Rachel kry� si� pewien smutek. I cho� szybko odwr�ci�a
wzrok, Louis
przez chwil� poczu� uk�ucie paniki. Naprawd� si� zestarzejemy, pomy�la�. To
prawda. Nikt
nie zrobi dla nas wyj�tku. Ellie ju� zaczyna... i my tak�e.
Ellie podbieg�a do niego, pr�buj�c jednocze�nie pokaza� mu obrazek, nowe
zadrapanie, opowiedzie� o starym Mc Donaldzie i pani Berryman. Church kr�ci� si�
mi�dzy
jej nogami, mrucz�c dono�nie. Jakim� cudem dziewczynka ani razu si� o niego nie
potkn�a.
- Ciiii - rzek� Louis i poca�owa� j�. Gage zasn��, nie zwa�aj�c na podniecenie
rodziny.
- Pozw�l, �e najpierw po�o�� go do ��eczka. Potem wszystko mi opowiesz.
Zani�s� Gage'a na g�r�, w�druj�c w�r�d uko�nych, gor�cych promieni wrze�niowego
s�o�ca. I gdy dotar� na podest, ogarn�o go takie uczucie grozy i ciemno�ci, �e
zamar� bez
ruchu i rozejrza� si� ze zdumieniem, zastanawiaj�c si�, co go nasz�o. Mocniej
przytuli�
dziecko, niemal przyciskaj�c je do siebie i Gage poruszy� si� niespokojnie. Na
ramionach
Louisa wyst�pi�a wyra�na g�sia sk�rka.
Co si� sta�o? - zastanawia� si� oszo�omiony i przera�ony. Serce wali�o mu jak
m�otem.
Sk�ra na g�owie jakby si� �ci�gn�a; zdawa�a si� zbyt ma�a, by obj�� ca��
czaszk�. Czu�
gwa�towny nap�yw adrenaliny. Wiedzia�, �e w przypadkach przejmuj�cego strachu
ludzkie
oczy naprawd� wychodz� z orbit - nie tylko si� rozszerzaj�, ale dos�ownie
wyba�uszaj� z
powodu gwa�townego wzrostu ci�nienia krwi i nacisku p�ynu m�zgowo-rdzeniowego. -
Co,
do diab�a? Czy to duchy? Chryste, naprawd� czuj� si�, jakby co� otar�o si� o
mnie w tym
przej�ciu, co�, co niemal zobaczy�em.
Na dole siatkowe drzwi trzasn�y g�o�no, uderzaj�c o framug�.
Louis Creed podskoczy�, prawie krzykn��, po czym wybuchn�� �miechem. To tylko
jedna z psychologicznych zimnych dziur, przez kt�re czasem przechodz� ludzie.
Nic poza
tym. Chwilowe zawirowanie. Zdarza si�, i tyle. Co takiego powiedzia� Scrooge do
ducha
Jakuba Marleya? �Mo�esz by� po prostu cz�steczk� niedogotowanego kartofla.
Bardziej mi
wygl�dasz na kawa�ek (...) mi�sa od ko�ci ni� na ko�ciotrupa�. Opis ten m�g� by�
trafniejszy -
zar�wno w sensie fizjologii, jak i psychologii - ni� wydawa�o si� Karolowi
Dickensowi.
Duchy nie istnia�y, przynajmniej wed�ug Louisa. W trakcie swej kariery zawodowej
stwierdzi� �mier� dw�ch tuzin�w ludzi i ani razu nie poczu�, jak uchodzi z nich
dusza.
Zani�s� Gage'a do pokoju i po�o�y� w ko�ysce. Jednak gdy okrywa� synka kocem,
poczu� na plecach nag�y dreszcz i przypomnia� sobie sklep wuja Carla. Nie by�o w
nim
nowych samochod�w, telewizor�w z modnymi gad�etami ani zmywarek o szklanych
drzwiczkach, pozwalaj�cych obserwowa� magiczny proces mycia. Jedynie trumny z
pod-
niesionymi wiekami, ka�da o�wietlona starannie os�oni�t� lampk�. Brat jego matki
by�
przedsi�biorc� pogrzebowym.
- Dobry Bo�e, sk�d te ponure my�li? Daj spok�j, otrz��nij si�!
Uca�owa� syna i zszed� na d�, by wys�ucha� opowie�ci Ellie o pierwszym dniu w
doros�ej szkole.
8.
Tej soboty, gdy Ellie uko�czy�a sw�j pierwszy tydzie� szko�y i tu� przed
powrotem
student�w, Jud Crandall przeszed� przez drog� i zbli�y� si� do siedz�cej na
trawniku rodziny
Creed�w. Ellie zesz�a w�a�nie z roweru i pi�a mro�on� herbat�. Gage raczkowa� w
trawie,
przygl�daj�c si� robakom i, by� mo�e, po�ykaj�c kilka z nich. Nie przejmowa� si�
szczeg�lnie
tym, sk�d bierze bia�ko.
- Jud! - Louis wsta� na widok go�cia. - Przynios� ci krzes�o.
- Nie k�opocz si�. - Jud mia� na sobie d�insy, rozpi�t� pod szyj� robocz�
koszul� i
zielone kalosze. Spojrza� na Ellie. - Nadal chcesz wiedzie�, dok�d prowadzi
tamta �cie�ka?
- Tak! - Ellie natychmiast zerwa�a si� z miejsca. Jej oczy rozb�ys�y. - George
Buck w
szkole m�wi� mi, �e na cmentarz zwierz�t. I powiedzia�am o tym mamie, ale ona
kaza�a za-
czeka� na pana, bo pan wie, gdzie to jest.
- Owszem, wiem - odpar� Jud. - Je�li rodzice nie b�d� mieli nic przeciw temu,
zabior�
ci� tam na przechadzk�. Ale musisz w�o�y� kalosze. Miejscami grunt jest
podmok�y.
Ellie pobieg�a do domu.
Jud odprowadzi� j� rozbawionym, czu�ym spojrzeniem.
- Mo�e i ty chcia�by� p�j��, Louis?
- Chcia�bym. - Louis obejrza� si� na Rachel. - P�jdziesz z nami, kochanie?
- A co z Gage'em? S�ysza�am, �e to spory kawa� drogi.
- Wsadz� go w noside�ka. Rachel roze�mia�a si�.
- Jasne. To twoje plecy.
Wyruszyli dziesi�� minut p�niej. Opr�cz Gage'a wszyscy mieli na nogach kalosze.
Malec siedzia� w nosid�ach i wyba�uszaj�c oczy, przygl�da� si� wszystkiemu ponad
ra-
mieniem Louisa. Ellie bez przerwy wybiega�a naprz�d, goni�c motyle i zbieraj�c
kwiaty.
Trawa na ��ce si�ga�a im niemal do pasa. Po�yskiwa�y w�r�d niej ��te kwiatki
naw�oci, letniej plotkarki, co rok zapowiadaj�cej nadej�cie jesieni. Lecz tego
dnia w powie-
trzu nie czu�o si� jesieni. S�o�ce grza�o niczym w sierpniu, cho� kalendarzowy
sierpie�
dobieg� ko�ca dwa tygodnie wcze�niej. Gdy wspi�li si� na szczyt pierwszego
wzg�rza,
w�druj�c g�siego skoszon� �cie�k�, pod pachami Louisa wyst�pi�y mokre plamy
potu.
Jud stan��. Z pocz�tku Louis s�dzi�, �e stary cz�owiek chce chwil� odetchn��,
potem
jednak ujrza� roztaczaj�cy si� za ich plecami widok.
- �adnie tutaj - powiedzia� Jud, wsuwaj�c mi�dzy z�by �d�b�o tymotki.
C� za typowe jankeskie niedopowiedzenie, pomy�la� z rozbawieniem Louis.
- Jest cudownie - westchn�a Rachel i niemal oskar�ycielsko spojrza�a na m�a. -
Czemu wcze�niej mi o tym nie powiedzia�e�?
- Bo sam nie wiedzia�em - odpar� Louis, czuj�c uk�ucie wstydu. Wci�� znajdowali
si�
na terenie swojej posiad�o�ci. Po prostu do tej pory nie znalaz� czasu, by
wspi�� si� na
wzg�rze za domem.
Ellie znacznie ich wyprzedza�a. Teraz zawr�ci�a i r�wnie� ogl�da�a wszystko z
zachwytem. Church depta� jej po pi�tach.
Wzg�rze nie by�o wysokie, ale te� nie musia�o. G�sty las przes�ania� krajobraz z
jednej strony, lecz na zachodzie rozci�ga� si� rozleg�y widok: z�ocisty teren,
pogr��ony w lek-
kim, letnim �nie. Wszystko trwa�o w bezruchu, milcz�ce, zamglone. Nawet ruch
ci�ar�wek
na drodze usta� i nic nie zak��ca�o wszechogarniaj�cego spokoju.
Widzieli przed sob� dolin� rzeki Penobscot, kt�r� sp�awiano drwa z p�nocnego
wschodu a� do Bangor i Derry. Wzg�rze le�a�o pomi�dzy tymi miastami, na po�udnie
od
pierwszego i nieco na p�noc od drugiego. Spokojna rzeka rozlewa�a si� szeroko,
jakby
pogr��ona we w�asnym, g��bokim �nie. Louis dostrzega� w dali Hampden i
Winterport. Mia�
wra�enie, �e mo�e odprowadzi� wzrokiem czarn�, wij�c� si� w�owo r�wnolegle do
rzeki
tras� numer 15 a� do Bucksport. Na drugim brzegu ros�y soczystozielone drzewa.
Widzieli te�
drogi, pola. Z kopu�y starych wi�z�w wystawa�a iglica ko�cio�a baptyst�w w
p�nocnym
Ludlow, po prawej przycupn�� solidny ceglany budynek: szko�a Ellie. Nad ich
g�owami bia�e
chmury w�drowa�y leniwie w stron� horyzontu barwy wyblak�ego d�insu. A wsz�dzie
wok�
rozci�ga�y si� letnie pola, niewiarygodnie p�owe i z�ociste, puste pod koniec
cyklu siew�w,
wzrostu i �niw, u�pione, lecz nie martwe.
- Cudownie to w�a�ciwe s�owo - rzek� w ko�cu Louis.
- W dawnych czasach nazywano to miejsce Wzg�rzem Widokowym - oznajmi� Jud.
Wsun�� papierosa w k�cik ust, lecz go nie zapali�. - Niekt�rzy