506
Szczegóły |
Tytuł |
506 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
506 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 506 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
506 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W L E J U P O B O M B I E
Andrzej Sapkowski
----------------------------
To by�o tak - wpad�em sobie, wczesnym rankiem, do leja po bombie.
Rozgl�dam si� i widz� - Indyk. Siedzi sobie...
Nie. Zacznijmy od samego pocz�tku. Nale�y wam si� wst�p, pocz�tek,
kilka s��w wyja�nienia, cho�by z tego powodu, by�cie nie s�dzili, �e
wpadanie do lej�w po bombach nale�y do normalnych, codziennych czynno�ci,
jakie zwyk�em wykonywa� ka�dego ranka. Wiedzcie tedy, �e by� to absolutny
przypadek. Wpad�em do leja po raz pierwszy. A mam nadziej�, �e ostatni.
Tak wi�c, zacz�� trzeba od tego, �e dzie� �w - a by� to, moi kochani,
czwartek - od samiutkiego pocz�tku zapowiada� si� pechowo. Myj�c oczy
zimn� wod� zawadzi�em czubkiem g�owy o p�eczk� pod lustrem i zwali�em na
pod�og� wszystko, co na niej sta�o. Tubkom, szczoteczkom grzebieniom i
kubeczkom z PCV upadek, ma si� rozumie�, nie zaszkodzi�. Niestety, na
p�eczce sta�a te� szklanka ze sztuczn� szcz�k� ojca. Szklanka, zwyczajem
szklanek, rozbi�a si� w drobny mak, a szcz�ka z si�� wodospadu smykn�a
pod wann� i wpad�a do studzienki �ciekowej. Szcz�liwie studzienka
�ciekowa pe�na by�a szlamu i w�os�w, szcz�ka ugrz�z�a w tym wszystkim jak
w Morzu Sargassowym i uda�o mi si� j� wydosta�, zanim odp�yn�a w
czelu�cie kanalizacji miejskiej. Oj, ul�y�o mi. Ojciec bez szcz�ki -
wyobra�acie sobie, co by by�o? Ojciec nie ma z�b�w. W og�le. Czernobyl,
rozumiecie sami.
Wyp�uka�em szcz�k�, zerkaj�c w stron� sypialni. Wygl�da�o jednak, �e
ojciec niczego nie us�ysza�. By�a si�dma rano, a o tak wczesnych porach ma
on w zwyczaju spa� s�odko a twardo. Ojciec jest ausgerechnet bezrobotny,
bo wylano go z Zak�ad�w Koncentrat�w Spo�ywczych im. Ksi�dza Skorupki,
dawniej Marcelego Nowotki. Powodem zwolnienia by�, jak si� twierdzi, nie
uregulowany stosunek do wiary i brak poszanowania dla symboli, kt�re s�
�wi�te dla wszystkich Polak�w. Ale moi kolesie ze szko�y pods�uchali w
domach, �e tak naprawd� to powodem zwolnienia by� donos. Zreszt� zgodny z
prawd�. Jeszcze za starego re�ymu ojciec szed� kiedy� w pochodzie
pierwszomajowym i na domiar z�ego ni�s� szturm�wk�. Ojciec, jak si�
domy�lacie, ma gdzie� owe zak�ady, stoj�ce na kraw�dzi bankructwa i na
okr�g�o strajkuj�ce. Powodzi nam si� i tak ca�kiem nie�le, bo matka
pracuje u Niemc�w, za rzek� w Ostpreussische Anilin und Sodafabrik, fabryce
wchodz�cej w sk�ad Czterech Si�str, gdzie zarabia trzykrotnie wi�cej ni�
ojciec u skorupkowych koncentrat�w.
Szybciutko zebra�em od�amki szk�a i wytar�em rozlan� wod�, a potem
przetar�em pod�og� jeszcze raz, na mokro, aby correga tab nie prze�ar�a
nam linoleum. Matka r�wnie� niczego nie zauwa�y�a, bo robi�a sobie make-up
w du�ym pokoju, ogl�daj�c jednocze�nie fragmenty "Dynastii", kt�re
nagra�em jej poprzedniego wieczora na video cassette. W wersji litewskiej,
bo nie zd��y�em na wersj� polsk�. Matka nie zna ani s�owa po litewsku, ale
twierdzi, �e w przypadku "Dynastii" to nie ma znaczenia. Poza tym - wersja
litewska przerywana jest reklamami tylko trzy razy i trwa zaledwie
p�torej godziny.
Ubra�em si� szybko, prztykn�wszy wpierw pilotem w stron� mojego
osobistego Sony. MTV nadawa�o "Awake On The Wild Side". Ubranie
wk�ada�em podryguj�c w rytm "Tomorrow", nowego, ostro lansowanego przeboju
Yvonne Jackson z albumu "Can't Stand the Rain".
- Wychodz�, mama! - wrzasn��em, biegn�c ku drzwiom. - Wychodz�,
s�ysza�a�?
Mama, nie patrz�c na mnie, pomacha�a intensywniej r�k� z paznokciami
pomalowanymi na purpurowo, a Jamie Lee Verger, graj�ca Ariel Carrington,
jedn� z wnuczek starego Blake'a, powiedzia�a co� po litewsku. Blake
przewr�ci� oczami i powiedzia� : "Alexis". Wbrew pozorom nie by�o to po
litewsku.
Wybieg�em na ulic�, w rze�ki, pa�dziernikowy poranek. Do szko�y jest
kawa�ek drogi. Czasu jednak mia�em do��, postanowi�em zatem pokona� ca�y
dystans lekkim biegiem. Jogging, rozumiecie? Samo zdrowie i kondycha. Tym
bardziej, �e komunikacja miejska zbankrutowa�a p� roku temu.
W tym, �e co� si� dzieje, po�apa�em si� natychmiast. Trudno by�o si�
nie po�apa� - od p�nocnej strony miasta, od Mani�wki, rozleg�a si� nagle
kanonada, a za moment co� ur�n�o, z tak� si��, �e zachwia� si� ca�y dom,
z brz�kiem wylecia�y dwie szyby w budynku Ligi Morskiej i Kolonialnej, a
na fasadzie kina "Palladium" za�opota�y plakaty propagandowego filmu
"Lito�ci, mamo", wy�wietlanego na porankach przy niskiej frekwencji.
Kilka minut p�niej ur�n�o ponownie, a zza dach�w wyskoczy�y w
bojowej formacji cztery pomalowane w br�zowo- zielone plamy Mi-28 "Havoc",
dymi�ce rakietami odpalanymi spod wysi�gnik�w. Dooko�a �mig�owc�w
zamigota�y pociski smugowe, wystrzeliwane z do�u.
Znowu - pomy�la�em. Znowu si� zaczyna.
Nie wiedzia�em w�wczas jeszcze, kto leje kogo i dlaczego. Ale
ewentualno�ci nie by�o znowu a� tak wiele. Mi-28 nale�a�y zapewne do
Litwin�w z dywizji "Plechavicius". Naszej armii w okolicy nie by�o, bo
zosta�a skoncentrowana na granicy ukrai�skiej. Ze Lwowa, Kijowa i Winnicy
znowu wysiedlono ciupasem naszych jezuit�w-emisariuszy, a i w Humaniu, jak
m�wiono, te� co� si� szykowa�o. Oznacza�oby to, �e odp�r szaulisom mog�a
dawa� Samoobrona albo Niemcy z Freikorpsu. Mogli to by� te� Amerykanie ze
Sto Pierwszej Airborne, kt�ra stacjonowa�a w Gda�sku i K�nigsbergu i
stamt�d lata�a polewa� napalmem plantacje Makowego Tr�jk�ta Bia�a Podlaska
- Pi�sk - Kowel.
M�g� to by� tak�e zwyk�y napad na nasz lokalny Chemical Bank albo
porachunki rekieter�w. Nigdy nie s�ysza�em, aby rekieterzy z organizacji
"Nasze Dzie�o" dysponowali Mi-28 "Havoc", ale nie mo�na by�o tego
wykluczy�. W ko�cu przecie� kto� ukrad� w Sankt Petersburgu krejser
"Aurora" i odp�yn�� nim w priedrasswietnyj tuman. Dlaczego wi�c nie
�mig�owiec? �mig�owiec �atwiej zw�dzi� ni� kr��ownik, no nie?
Ach, co za r�nica. Wcisn��em s�uchawki w uszy i w��czy�em walkman,
by pos�ucha� "Julie", piosenki grupy Jesus and Mary Chain z ich nowego
CD, zatytu�owanego "Cruising". Nastawi�em volume na full.
Julie, your smile so warm
Your cheek so soft
I feel a glow just thinking of you
The way you look tonight
Sends shivers down my spine
Julie
You're so fine
So fine...
W bramie, kt�r� mija�em, sta� m�j s�siad i kole�ka - Prusak; trzyma�
za r�k� swoj� m�odsz� siostr�, Myszk�. Przystan��em, zdj��em s�uchawki.
- Hej, Prusak. Cze��, Myszka.
- Blierrppp - powiedzia�a Myszka i oplu�a si� z lekka, bo rozesz�a
si� jej g�rna warga.
- Cze��, Jarek - powiedzia� Prusak. - Idziesz do schuli?
- Id�. Ty nie?
- Nie. S�yszysz chyba? - Prusak wskaza� r�k� w stron� Mani�wki i,
og�lnie rzecz bior�c, p�nocy. - Cholera wie, co z tego mo�e by�. Wojna,
bracie, na ca�ego.
- Fakt - odpar�em. - S�ycha�, �e si� gwa�t gwa�tem odciska. Who's
fighting whom?
- Keine Ahnung. Co za r�nica? Ale nie zostawi� Myszki samej, nie?
Na drugim pi�trze budynku zza otwartych drzwi balkonowych s�ycha�
by�o ryki, wrzaski, odg�osy raz�w i piskliwe zawodzenie.
- Nowakowski - wyja�ni� Prusak, pod��aj�c za moim wzrokiem. - Leje
�on�, bo zapisa�a si� do �wiadk�w Jehowy.
- Nie b�dziesz mia� innych przede mn� - rzek�em kiwaj�c g�ow�.
- Co?
- Urpppl - powiedzia�a Myszka, krzywi�c buzi� i mru��c jedyne oko, co
u Myszki oznacza�o u�miech. Potar�em lekko jej w�oski, rzadziutkie i
jasne.
Od strony Mani�wki rozleg�y si� eksplozje i w�ciek�e ujadanie
kaem�w.
- Id� - rzek� Prusak. - Musz� jeszcze zaklei� ta�m� okno w kuchni, bo
znowu wyleci szyba. Bye, Jarek.
- Bye. Pa, Myszka.
- Birppp - pisn�a Myszka i prysn�a �lin�.
Myszka nie jest pi�kna. Ale wszyscy lubi� Myszk�. Ja te�. Myszka ma
sze�� lat. Nigdy nie b�dzie mia�a szesnastu. Czernobyl, jak si� s�usznie
domy�lacie. Matka Prusaka i Myszki le�y w�a�nie w szpitalu. Wszyscy
jeste�my ciekawi, co si� urodzi. Bardzo jeste�my ciekawi.
- Ty kociaro! - rycza� z g�ry Nowakowski. - Ty �yd�wo jedna! Ja ci ze
�ba to poga�stwo wybij�, ma�po ruda!
W��czy�em walkmana i pobieg�em dalej.
Julie, Julie
There's nothing for me but to love you
Hoping it's the kind of love that never dies
I love the way you look tonight
Julie
You're so fine
You're all that really matters...
Na Nowym Rynku prawie nie by�o ludzi. W�a�ciciele sklep�w ryglowali
drzwi, spuszczali �elazne �aluzje i kraty. Czynny by� tylko Mac Donald, bo
Mac Donald jest eksterytorialny i nietykalny. Jak zwykle, siedzieli tam i
ob�erali si� korespondenci r�nych koncern�w prasowych i ekipy telewizyjne
r�nych stacji.
Otwarta te� by�a ksi�garnia "Atena", nale��ca do mojego znajomego,
Tomka Hodorka. Bywa�em u Tomka cz�sto, kupowa�em i niego spod lady r�n�
kontraband�, samizdaty i bezdebity, zakazane przez Kuri�. Opr�cz
dzia�alno�ci ksi�garskiej Tomek Hodorek para� si� tak�e wydawaniem
poczytnego miesi�cznika "Birbant", lokalnej mutacji "Playboya".
Tomek sta� w�a�nie przed ksi�garni� i zmywa� rozpuszczalnikiem
namazane na szybie wystawowej: B�DZIESZ WISIA� �YDZIE.
- Serwus, Tomek.
- Salve, Jarek. Come inside! Jest "Mistrz i Ma�gorzata", wydawnictwo
Siewier. I "Blechtrommel" Grassa.
- Mam jedno i drugie, stare wydania. Ojciec ukry�, gdy palili.
Salmana Rushdiego masz?
- Dostan� za dwa tygodnie. Od�o�y�?
- Jasne. Cze��. �piesz� si� do szko�y.
- Ausgerechnet dzisiaj? - Tomek wskaza� w kierunku Mani�wki, sk�d
s�ycha� by�o coraz zajadlejsz� wymian� ognia. - Pieprz szko�� i wracaj do
domu, sonny boy. Inter arma silent Musae.
- Audaces fortuna iuvat - powiedzia�em niepewnie.
- Your business. - Tomek wyj�� z kieszeni czyst� szatk�, splun�� na
ni� i przetar� szyb� do glancu. - Bye.
- Bye.
Przed siedzib� Lo�y Maso�skiej "Gladius", obok pomnika Marii
Konopnickiej, sta� policyjny w�z pancerny z zamontowanym na wie�yczce
M-60. Na cokole pomnika widnia�o namalowane czerwon� farb�: UNSERE SZKAPA,
a nieco poni�ej: TO SZKAPA NASZ WIESZCZ PRZECHODNIU NIE SZCZ. Obok pomnika
ustawiona by�a tablica propagandowa, a na niej, za szyb�, fotografie
dokumentuj�ce dewastacj� grobu pisarki na cmentarzu �yczakowskim.
Julie
You're so fine
So fine...
Poszed�em ulic� Eligiusza Niewiadomskiego, dawniej Narutowicza,
przebieg�em wzd�u� muru nieczynnej fabryki w��kienniczej. Do muru
przymocowany by� ogromny plakat, chyba dziewi�� na dziewi��,
przedstawiaj�cy nieboszczk� matk� Teres�. Na plakacie kto� nasprayowa�,
wielkimi wo�ami: GENOWEFA PIGWA. Skr�ci�em w uliczk� prowadz�c� ku Czarnej
Ha�czy.
I wpad�em prosto na Bia�okrzy�owc�w.
By�o ich ze dwudziestu, wszyscy ostrzy�eni na �ys� pa��, w sk�rzanych
kurtkach, oliwkowych T-shirtach, worowatych spodniach moro lub woodland
camo i ci�kich, paratrooperskich kamaszach. Z pi�ciu, uzbrojonych w uzi i
przemycane policyjne heckler-kochy, pilnowa�o motocykli. Jeden malowa�
gwiazd� Dawida na szybie wystawowej butiku Ma�go�ki Zamoyskiej. Inny,
stoj�cy po�rodku ulicy, trzyma� na ramieniu kombajn marki Sharp i
podrygiwa� w rytm "Saviour", hitu grupy Megadeath z albumu "Lost in the
Vagina". Piosenka i p�yta by�y na indeksie.
Reszta Bia�okrzy�owc�w zaj�ta by�a wieszaniem osobnika w liliowej
koszuli. Osobnik w liliowej koszuli wy�, ciska� si� i szarpa� zwi�zanymi z
ty�u r�koma, a Bia�okrzy�owcy tarmosili go i t�ukli gdzie popad�o, wlok�c
w stron� kasztana, na konarze kt�rego wisia�a ju� elegancka p�telka z
telefonicznego kabla. Na trotuarze le�a� plastikowy w�r w
b��kitno-czerwone pasy. Obok wora poniewiera�y si� kolorowe bluzki,
legginsy, sweterki, liczne opakowania rajstop, wideokasety i camcoder
Panasonic.
No more lies, no more crap
I'm fed up
I'm sick
With your words slimy and slick
No more!
Don't try to save me anymore
I'm not made in your likeness...
Bia�okrzy�owiec z sharpem na ramieniu zrobi� kilka krok�w w moim
kierunku, zagradzaj�c mi drog�. Do �ydki mia� przypi�ty ci�ki n� typu
Survival. Kilku z ty�u odci�o mi odwr�t.
�egnaj Julie, pomy�la�em. �egnaj, walkmanie. �egnajcie, mi�e
przednie z�by.
- Hej! - wrzasn�� nagle jeden z Bia�okrzy�owc�w. - Przystojniak! To
ty?
Pozna�em go mimo ogolonej g�owy i cyrkowego przebrania. By� to
Mariusz Zdun, zwany Liskiem. Syn ginekologa, jednego z bogatszych ludzi w
mie�cie. O starym Zdunie m�wiono, �e by� w Radzie Nadzorczej Art-B
International AG i �e ma udzia�y w Czterech Siostrach.
- Zostaw go w spokoju, Menda - powiedzia� Lisek do tego z sharpem. -
Ja go znam, to m�j druh, dobry Polak. Do budy z nim chodzi�em!
Fakt to by�. Lisek chodzi� przez jaki� czas do naszej szko�y. Dawa�em
mu �ci�ga�. Bez widocznych efekt�w, bo Lisek s�abo czyta�.
Osobnik w liliowej koszuli, podniesiony za uda w kierunku stryczka,
zarycza� dziko, wierzgn��, wyrwa� si� i upad� na trotuar. St�oczeni
dooko�a Bia�okrzy�owcy skopali go i podnie�li ponownie.
- Eeee! - wrzasn�� jeden, z ko�ysz�cym si� obok uzi krucyfiksem na
szyi. - Lisek! Pom�g�by� lepiej, zamiast gada� z tym dziwol�giem!
Tego te� zna�em. M�wiono na niego Wielki Gonzo, bo mia� nos
przypominaj�cy kran od zlewu i tak samo b�yszcz�cy.
- Lepiej sobie id�, Jarek. - Lisek podrapa� si� w ostrzy�one ciemi�.
- Lepiej sobie id� st�d.
Yeah, prayers and hate
Nothing but prayers and hate
Too late
Black hounds lurking everywhere
Salivating and drooling
No more!
Don't try to save me anymore...
Na pierwszym pi�trze otworzy�o si� okno.
- Ciszej! - wrzasn��, wychylaj�c si�, dziadyga z b�yszcz�c� �ysin�.
Nad uszami mia� dwa siwe kosmyki, nadaj�ce mu wygl�d puchacza. - Cicho! Tu
ludzie �pi�! Co to za ha�asy?
- Spierdalaj, dziadu! - rykn�� Lisek, zadzieraj�c g�ow� i wywijaj�c
uzi. - Ju�! Morda w kube�!
- Grzeczniej, Lisek - upomnia� Wielki Gonzo, nak�adaj�c stryczek na
szyj� wyj�cego osobnika w liliowej koszuli. - A wy, rodaku, zamknijcie
okno i id�cie ogl�da� telewizj�, jak na dobrego rodaka przysta�o! Bo jak
nie, to p�jd� tam do was na g�r� i urw� wam dup�, ot co.
Puchacz wychyli� si� mocniej z okna.
- A co wy tam wyprawiacie, ch�opcy? - krzykn��. - Co wy robicie
najlepszego? Co to, lincz? Jak tak mo�na? Jak mo�na by� tak okrutnym? To
nieludzkie! To nie po chrze�cija�sku! Co on takiego zrobi�?
- Sklepy rabowa�! - rykn�� Wielki Gonzo. - Szabrownik, robber, job
jego ma�!
- Od tego jest policja! Stra� Miejska albo Grenzchutz!
Sprawiedliwo��...
- Pomogitieeeeee! - zawy� osobnik w liliowej koszuli. - Raaadi, Boga,
pomogitieeeee! Spasitie mienia! Radi Boga, pomogitieee, pan!
- Aha - rzek� Puchacz i pokiwa� g�ow� za smutkiem. - Aha. To tak.
I zamkn�� okno.
- Id� sobie, Jarek - powt�rzy� Lisek, wycieraj�c d�onie w plamiaste
spodnie.
Pobieg�em nie ogl�daj�c si�. Od p�nocnej strony miasta narasta�a
kanonada. S�ysza�em g�uche strza�y dzia� czo�gowych.
- Nieeeeeeet! - dobieg�o z ty�u.
- Polska dla Polak�w! - rykn�� Wielki Gonzo. - W g�r� go, boys! Hang
him high!
S�ysza�em jeszcze, jak Bia�okrzy�owcy zaintonowali "We Shall
Overcome".
Julie, Julie
You're so fine...
Ulic� przemkn�� BTR, smrodz�c spalinami. Na pancerzu widzia�em
wymalowane bia�� farb�: B�G, HONOR I OJCZYZNA. Oznacza�o to, �e Stra�
Obywatelska czuwa i �e nikt nam nie zrobi nic. Teoretycznie.
Dobieg�em do skrzy�owania Urszulanek z Drzyma�y. Tutaj sta� drugi
BTR. By�a te� elegancka barykada z work�w z piaskiem i hiszpa�ski kozio�.
Barykada i kozio� wyznacza�y granic�. Znacie to: Gdzie my, tam i kozio�, a
gdzie kozio�, tam granica. Barykady i koz�a pilnowa� pluton ochotnik�w.
Ochotnicy, jak wszyscy ochotnicy na �wiata, palili bez przerwy kl�li. Byli
z Samoobrony Ch�opskiej, bo na BTR-ze namalowane by�o: NIE TRA�WA NADZIEI.
- Dok�d, g�wniarzu? - krzykn�� w moj� stron� jeden z pilnuj�cych
koz�a g�wniarzy.
Nie uzna�em za stosowne odpowiada�. Gdyby w drodze do szko�y
odpowiada� wszystkim patrolom, barykadom, koz�om, sztrajfom, zaporom i
czek-pointom w Suwa�kach, to by cz�owiek zachryp� na amen. Pobieg�em
dalej, skracaj�c sobie drog� przez k�adk� na Czarnej Ha�czy.
- Wohin? - wrzasn�� zza niemieckiej barykady Freikorps ubrany w
kamizelk� kuloodporn�, uzbrojony w M-16 z podwieszonym granatnikiem. Za
opask� he�mu mia� zatkni�t� paczk� marlboro. - Halt! Stehenbleiben!
Leck mich am Arsch, pomy�la�em, biegn�c w stron� parku. Naszego
pi�knego, miejskiego parku.
Nasz pi�kny park nosi� niegdy�, jak opowiada� mi nieboszczyk dziadek,
imi� marsza�ka Pi�sudskiego. P�niej, w czasie Wojny �wiatowej, zmieniono
t� nazw� na Park Horsta Wessela. Po wojnie patronami parku zostali
bohaterowie Stalingradu i byli nimi bardzo d�ugo - do czasu, gdy marsza�ek
Pi�sudski ponownie wr�ci� do �ask, a jego popiersie do parku. P�niej,
gdzie� oko�o roku 1993, nasta�a Era Szybkich Zmian. Marsza�ek Pi�sudski
zacz�� si� �le kojarzy� - nosi� w�sy i robi� przewroty, g��wnie w maju, a
nie by�y to czasy, gdy mo�na by�o tolerowa� w parkach popiersia facet�w z
w�sami, lubi�cych podnosi� zbrojn� r�k� na legaln� w�adz�, niezale�nie od
efektu i pory roku. Park przemianowano tedy na Park Or�a Bia�ego, ale
w�wczas inne narodowo�ci, kt�rych w Suwa�kach by�o ju� bez liku,
zaprotestowa�y gor�co. I czynnie. Nazwano wi�c park Ogrodem Ducha
�wi�tego, ale po trzydniowym strajku bank�w postanowiono nazw� zmieni�.
Zaproponowano: Park Grunwaldzki, ale zaprotestowali Niemcy. Zaproponowano:
Park Adama Mickiewicza, ale zaprotestowali Litwini, ze wzgl�du na pisowni�
i inskrypcj�: "polski poeta" na projekcie pomnika. Zaproponowano: Park
Przyja�ni, ale zaprotestowali wszyscy. W rezultacie ochrzczono park
imieniem Kr�la Jana III Sobieskiego i tak ju� zosta�o, prawdopodobnie
dlatego, �e odsetek Turk�w w Suwa�kach jest znikomy, a ich lobby nie ma
�adnej si�y przebicia. W�a�ciciel restauracji "Istanbul Kebab", Mustafa
Baskar Yusuf Oglu, i jej personel mogli za� sobie strajkowa� do usranej
�mierci.
M�odzie� suwalska nie przejmowa�a si� tym wszystkim i po staremu
m�wi�a "nasze parczysko" albo "nasz Lasek Kopulasek". A tym, kt�rych dziwi
ta ca�a heca z nazw�, radz� przypomnie� sobie, ile� to krzyku by�o a
spor�w, a k�opot�w, zanim wreszcie ulica Wiejska w Warszawie zosta�a ulic�
Sezamkow�. Pami�tacie?
Ulica Drzyma�y ko�czy�a si� na linii Czarnej Ha�czy (dalej by�a to
ju� Bismarck-Strasse), a ja powinienem skr�ci� za Dom Kultury, od dawna
nieczynny, przebiec parkow� alejk�, przeci�� Adenauer Platz i dosta� si� na
ty�y budynku szkolnego. Ale zamy�li�em si�; biegn�c nie zauwa�y�em, �e
Domu Kultury ju� w og�le nie ma. Dosta�em si� w jak�� chmur� kurzu i dymu.
I wpad�em do leja po bombie. Przez nieuwag�.
Rozgl�dam si� i widz� - Indyk.
Siedzi sobie, skurczony, przycupni�ty przy samej kraw�dzi leja, i
nas�uchuje, jak terkocz� i bucz� dwa bojowe "Apache", kr���ce nad
stadionem Ostmark Sportverein, dawniej KS "Golgota". Podpe�z�em cichutko,
r�wne �omotanie ci�kich gatling�w zag�uszy�o zgrzyt �wiru.
- Cze��, Indyk! - wrzasn��em, wal�c go znienacka w plecy.
- O Jezu! - zawy� Indyk i stoczy� si� na dno leja.
Le�a� tam sobie i dygota�, nie m�wi�c ani s�owa, ale patrz�c na mnie
z wyrzutem. Poniewczasie doszed�em do wniosku, �e zachowa�em si� bardzo
g�upio wal�c go w plecy i wrzeszcz�c. Wiecie, jak to jest - zaskoczony,
m�g� zesra� si� jak nic.
Wystawi�em g�ow� ponad kraw�d� leja, ostro�nie, i rozejrza�em si� po
okolicy. Niedaleczko wida� by�o prze�wiecaj�cy przez krzaki murek
parkowego szaletu, upstrzony graffiti i �ladami po kulach, jeszcze z
kt�rej� poprzedniej bitwy. Nie widzia�em nikogo, ale oba "Apache"
ostrzeliwa�y wschodni skraj parku, sk�d coraz wyra�niej dobiega�y serie
broni maszynowej i g�uche t�pni�cia granat�w r�cznych.
Indyk przesta� patrze� na mnie z wyrzutem. Nazwa� mnie kilka razy
do�� brzydko, przypisuj�c mi aktywny kompleks Edypa i pasywny
homoseksualizm, po czym przyczo�ga� si� i te� wystawi� g�ow� z leja.
- Co tu robisz, Indyk? - spyta�em.
- Wpad�em - odpowiedzia�. - Z samego rana.
- Sp�nimy si� do szko�y.
- Niechybnie.
- To mo�e wyjdziemy?
- Id� pierwszy.
- Nie, ty id� pierwszy.
I wtedy si� zacz�o.
Skraj parku zakwit� feeri� o�lepiaj�cych pomara�czowych b�ysk�w.
Zanurkowali�my obaj na dno leja, w pl�tanin� kabli, kt�re wype�z�y z
rozwalonej centralki telefonicznej niby flaki z rozprutego brzucha. Ca�y
park zatrz�s� si� od detonacji - jednej, drugiej, trzeciej. A potem
rozjazgota�a si� bro� strzelecka, zawy�y pociski i od�amki. S�yszeli�my
wrzaski atakuj�cych.
- Lietuuuuuuva!
I zaraz potem huk wybuchaj�cych handgranat�w, dudnienie M-60 i
szczekanie AK-74, bardzo blisko.
- Lietuuuuuva!
- To twoi - wyst�ka�em, wci�ni�ty w gruz na dnie leja. - Dywizja
"Plechavicius". Twoi pobratymcy, Indyk, id� do szturmu na nasz park.
Uwa�asz, �e to w porz�dku?
Indyk zakl�� nie�adnie i �ypn�� na mnie okiem. Zarechota�em. Cholera,
min�� ju� ponad rok, a nie przestawa�a mnie �mieszy� ta zabawna historia.
Za� Indyka nie przestawa�a z�o�ci�.
Sprawa, widzicie, mia�a si� nast�puj�co: jakie� dwa lata temu nazad
zacz�a si� moda na - jak to okre�lano - korzenie. Znaczna cz��
mieszka�c�w Suwa�k i okolic, w tym i rodzina Indyka, poczu�a si� znienacka
Litwinami z dziada pradziada - takimi, co to razem ze �widrygie���
chodzili na Ragnet� i Nowe Kowno i z Kiejstutem przelatywali Niemen
napada� Teutony. W podaniach pisanych so Zwi�zku Patriot�w Lewobrze�nej
Litwy i �mudzi powtarza�y si� wzruszaj�ce enuncjacje o mi�o�ci do brzeg�w
rzeczki Wilejki, p�l, malowanych zbo�em rozmaitem, pa�aj�cej dzi�cieliny i
Matki Boskiej Ostrobramskiej, oraz nie mniej wzruszaj�ce pytania, czy stoi
aby nadal Wielki Baublis tam, gdzie winien sta�, albowiem ca�a rodzina
uzale�nia swoje dalsze szcz�cie od tego, czy stoi. Pow�d przebudzenia si�
patriotyzmu by� prozaiczny - Litwini, w my�l ustawy o mniejszo�ciach
narodowych, mieli mn�stwo przywilej�w i ulg, w tym podatkowych, i nie
podpadali pod Kuri�.
Ca�e mn�stwo moich koleg�w ze szko�y zosta�o nagle Litwinami -
skutkiem, rzecz jasna, odpowiednich deklaracji i poda� rodzic�w. Nieledwie
z dnia na dzie� Wochowicz za��da�, by nauczyciele nazywali go
Vochaviciusem, z Maklakowskiego zrobi� si� rdzenny Maklakauskas, a ze
Z�otkowskiego stuprocentowy Goldbergis. By�y i zmiany poetyczne - Maciek
Brze�niak, dla przyk�adu, zosta� w drodze dos�ownego t�umaczenia
Birulisem.
I tu zacz�a si� wielka tragedia Indyk�w. Sympatyczny i smakowity
ptak, kt�ry udzieli� rodzinie swego miana, po litewsku nazywa si�
Ka�akutas. G�owa rodu Indyk�w, zwykle flegmatyczny i powa�ny pan Adam,
wpad� w furi�, gdy oznajmiono mu, �e i owszem, jego podanie o litewsko��
rozpatrzy si� pozytywnie, ale ma od zaraz zwa� si� Adomasem Ka�akutasem.
Pan Adam odwo�a� si�, ale Zwi�zek Patriot�w Lewobrze�nej Litwy i �mudzi
by� nieugi�ty i nie zgodzi� si� na �adne tr�c�ce polsko�ci� mutacje, takie
jak Indykas, Indykis czy Indykiszkis. Koncepcj�, aby pan Adam uzyska�
wprz�dy naturalizacj� u Amerykan�w jako Turkey i dopiero p�niej wr�ci� na
ojczyzny �ono jako Terkulis, rodzina Indyk�w uzna�a za idiotyczn�,
czasoch�onn� i kosztown�. Na zarzut za�, �e obiekcje pana Adama tr�c�
polskim szowinizmem, bo rzeczony kutas �adnego rdzennego Litwina ani
o�miesza, ani zniewa�a, pan Adam uczenie i erudycko obruga� komisj�,
u�ywaj�c na przemian zwrot�w "poca�ujcie mnie w dup�" i "papuciok
szykini". Ura�ona do �ywego komisja pos�a�a dokumenty ad acta, a Indyka do
diab�a.
Takim oto sposobem nikt z rodziny Indyk�w nie zosta� Litwinem.
Dlatego te� m�j kolega Lesio Indyk chodzi� do tej samej szko�y i klasy co
ja, a nie do pu�skiego gimnazjum. Dzi�ki czemu siedzia� w tej chwili wraz
ze mn� w leju po bombie, miast biega� po parku z AK-74, w mundurze koloru
g�wna, Pogoni� na czapce i nied�wiedziem dywizji "Plechavicius" na lewym
ramieniu.
- Jarek? - odezwa� si� Indyk, wtulony w resztki centralki
telefonicznej.
- Aha?
- Jak to jest, powiedz... Ty przecie� jeste� taki super duper, clever
i w og�le... Jak to jest?
Kanonada przybra�a na sile, parkiem wstrz�sn�y eksplozje, a na nasze
g�owy sypa� si� piach.
- Co jak jest? - spyta�em.
- Tu jest Polska, nie? To dlaczego Freikorps i Litwini urz�dzaj�
sobie tutaj wojn�? W samym �rodku miasta? Niech si� psia ich ma�, lej� u
siebie, w K�nigsbergu... Tu jest Polska!
Nie by�em pewien, czy Indyk mia� s�uszno��.
Bo widzicie, to by�o tak. Kr�tko po podpisaniu traktatu z
Bundesrepublik� i utworzeniu nowego landu ze stolic� w Allensteinie dosz�o
do plebiscytu w�r�d ludno�ci gmin Go�dap, Dubeniki, Wi�ajny, Giby, Pu�sk i
Sejny. Wyniki plebiscytu, jak to zwykle bywa, okaza�y si� dziwaczne i
niczego nie m�wi�y, bo te� i najmniej osiemdziesi�t procent uprawnionych
nie posz�o do urn, rozumuj�c s�usznie, �e lepiej p�j�� do knajpy. Nie by�o
zatem, czy i jaki odsetek ludno�ci ma si� za Wschodnich Prusak�w,
P�nocnych Polak�w, Lewobrze�nych �mudzin�w czy innych Ja�wing�w. Tak czy
inaczej, w nieca�y miesi�c po plebiscycie granic� przekroczy� litewski
korpus w sk�adzie dw�ch dywizji: regularnej "Gedyminas" i ochotniczej
"Plechavicius". Korpusem dowodzi� genera� Stasys Zeligauskas. Litwini
zaj�li niezdecydowane gminy prawie bez oporu, bo wi�ksza cz�� naszej
armii by�a w�a�nie w Iraku, gdzie sp�aca�a polski d�ug wobec Wolnego
�wiata. Mniejsza cz�� naszej armii te� by�a zaj�ta, bo dokonywa�a
demonstracji si�y na �l�sku Cieszy�skim.
Korpus Zeligauskasa szybko opanowa� Sejny, ale Suwa�k nie zaj��, bo
powstrzyma�y go jednostki Grenzschutzu i Sto Pierwsza Airbone z Gda�ska.
Ani Niemcy, ani Amerykanie nie �yczyli sobie szaulis�w w Prusach
Wschodnich. Rz�d polski zareagowa� seri� not i wystosowa� oficjalny
protest do ONZ, na co rz�d litewski odpowiedzia�, �e o niczym nie wie.
Zeligauskas - o�wiadczy� litewski ambasador - dzia�a bez rozkazu i na
w�asn� r�k�, bo ca�a rodzina Zeligauskas�w to z dziada pradziada
zapalczywcy i gor�ce g�owy, nie znaj�ce poj�cia "subordynacja".
Wprawdzie Niemcy, Amerykanie i zmobilizowane pospiesznie jednostki
Samoobrony wypar�y po pewnym czasie szaulis�w za lini� Czarnej Ha�czy,
jednak konflikty zbrojne nie ustawa�y. Genera� Zeligauskas ani my�la�
wycofa� si� za Lini� Curzona i odgra�a� si�, �e wygoni Niemc�w z
Suwalszczyzny, bo Polak�w to on mo�e i b�dzie tolerowa�, poniewa� to nic
innego jak spolszczeni autochtoni, ale German�w to on nie cierpi i nie
zniesie. Oczywista, Zeligauskas nie u�ywa� niepopularnego na Litwie
okre�lenia "Suwalszczyzna". Po litewsku m�wi�o si� "Lewobrze�na �mud�".
Chodzi�o, rzecz jasna, o lewy brzeg rzeki Nemynas, dawniej Nieman, a
jeszcze dawniej Niemen.
Senat Rzeczypospolitej nie podj�� w sprawie suwalskiej awantury
�adnych ustale�. Dyskutowano, czy nie si�gn�� do do�wiadcze� naszej
przebogatej historii, kt�ra wszak lubi si� powtarza�, ale nie osi�gni�to
zgodno�ci, do czego si�gn��. Niekt�rzy senatorowie optowali za now� uni�
lubelsk�, inni - jak zwykle - woleli nowy pogrom kielecki.
Strzelanina oddali�a si� nieco, natarcie szaulis�w przesun�o si�
wida� na zach�d. Pchani ciekawo�ci�, zn�w podpe�zli�my do skraju leja.
Spojrza�em w stron� �r�dmie�cia, na zasnut� dymami wie�e ko�cio�a �wi�tego
Aleksandra. Niestety, nic nie wskazywa�o, by ksi�dz Kociuba zamierza�
spe�ni� swoj� gro�b�. Ksi�dz Kociuba przed miesi�cem sprowadzi� ze
Szwajcarii czterolufowy flakvierling Oerlikon, zamontowa� go na dzwonnicy
i zapowiedzia�, �e je�eli jakakolwiek armia lub organizacja paramilitarna
wkroczy jeszcze raz na teren plebani lub na cmentarz, to on zrobi im za
pomoc� flakvierlinga takie wash and go, �e b�d� go pami�tali po dzie� S�du
Ostatecznego.
C�, ksi�ulo straszy� tylko. Jak zwykle. Ojciec ma racj� twierdz�c,
�e religia to opium dla mas.
Pomalowany w ciapki Mi-28 "Havoc" zatoczy� ko�o nad parkiem i
ostrzela� okolic� z dw�ch ci�kich PK, zamontowanych w otwartych drzwiach.
Strzelcy wychylali si� odwa�nie - tylko czeka�em, a� kt�ry� wypadnie i
zawi�nie na topolach. W zachodni skraj zaro�li bi�y pociski mo�dzierzowe.
Schowa�em g�ow�, bo powietrze dooko�a a� wy�o od od�amk�w. Ale zd��y�em
jeszcze zobaczy� szaulis�w, wiej�cych pod ogniem w stron� zabudowa� ulicy
Sakrament�w, dawniej Wolno�ci. MI-28 zatoczy� jeszcze ko�o i odlecia�.
- Zdaje si� - powiedzia�em, zsuwaj�c si� ni�ej - �e war is over.
Farewell to arms. Im Westen nichts Neues. Freikorps z�oi� twoim rodakom
dup�. Wy proigrali, uwa�ajemyj gospodin Ka�akutas.
- Przesta�by�, Jarek - sapn�� z�owrogo Indyk. - A tak w og�le, to
mia�e� mi wyt�umaczy�. Wiesz co.
Otworzy�em usta, by powiedzie� co� m�drego, co�, co by�oby godne
mojej inteligencji, mojego IQ, wynosz�cego w porywach do 180. Wspomina�em
wam o moim IQ? Nie? Mo�e i dobrze, �e nie. Matka si� w�cieka, gdy chwal�
si� moim IQ. Bo wie�� niesie, �e szkolny psycholog, gdy zobaczy� wyniki
test�w, u�y� okre�lenia "czernobylskie mutanty". To si� rozesz�o, dosz�o
nawet do katechetki. Katechetka by�a bardziej szczera - u�y�a okre�lenia
"diabelski pomiot". I naraz w mie�cie przestano nas lubi�.
Nie zd��y�em powiedzie� niczego m�drego. Nagle co� pierdoln�o,
straszliwie pierdoln�o, ziemia si� zatrz�s�a i wyda�o mi si�, �e druty
zbrojeniowe, z tej�e ziemi stercz�ce, zwin�y si� jak d�d�ownice. W
powietrzu za�mierdzia�o moczem, g�wnem i kordytem, a na nasze g�owy
posypa� si� grad od�amk�w betonu, �wiru, piachu i r�nych innych
element�w.
- O Jezu! - st�kn�� Indyk, gdy jeden ze wzmiankowanych element�w
uderzy� go w krzy�e. - O Jezu, Jarek, popatrz tylko... Popatrz tylko na
to...
Popatrzy�em. I zachichota�em nerwowo.
To, co spad�o na Indyka, to by�a deska klozetowa. Najnormalniejsza w
�wiecie deska klozetowa z masy plastycznej, ozdobiona du�ymi, wyskrobanymi
scyzorykiem inicja�ami "R.Z." i kilkoma bliznami po odgaszanych
papierosach.
Tak, kochani, s� rzeczy na niebie i ziemi, o kt�rych nie �ni�o si�
filozofom.
- Jarek... - Indyk tr�ci� mnie nagle w bok. - S�yszysz? Kto� p�acze.
Nadstawi�em uszu. Nie, nie myli� si� m�j bystrouchy kolega. Kto�
p�aka�, ten p�acz przebija� si� przez eksplozje i kanonad�, by� cichszy,
ale inny, tak bardzo r�ni�cy si� od huk�w i wrzask�w.
Wysadzi�em znowu g�ow� z leja i rozejrza�em si�, tym razem
dok�adniej. W najbli�szej okolicy nie widzia�em �adnego wojska. Wsz�dzie
dooko�a snu� si� przy ziemi ci�ki, �mierdz�cy dym. Dym zalega� te�
Bismarck-Strasse - na odcinku, kt�ry wida� by�o zza drzew. Sta�a tam,
kopc�c niby beczka smo�y, rozwalona ci�ar�wka.
P�acz - jak ustali�em - dobiega� od strony parkowego szaletu.
Eksplozja, kt�r� s�yszeli�my przed chwil�, znalaz�a swoje wyja�nienie;
r�wnie� fenomen lataj�cej deski klozetowej okaza� si�, jak wi�kszo��
fenomen�w, zjawiskiem banalnym i naturalnym. Po prostu, kt�ry� z
wycofuj�cych si� szaulis�w z dywizji "Plechavicius" wzi�� ukryty w
krzakach szalet za umocniony punkt ogniowy i odpali� w niego kumulacyjny
pocisk z RPG-7. Pocisk pot�nie naruszy� konstrukcj� i urwa� drzwi,
ozdobione internacjonalnym symbolem stoj�cej na baczno�� kobitki w
sp�dnicy. Podmuch wykorzeni� lub zdefoliowa� otaczaj�ce szalet krzewy i
ods�oni� napisy oraz graffiti na resztkach budowli. A za resztkami
budowli kto� p�aka� - wyra�nie i �a�o�nie.
- Co robimy? - spyta�em.
Indyk zastanowi� si�. Wiedzia�em, nad czym, bo i ja zastanawia�em si�
nad tym samym. Nad lejem wci�� �piewa�y kule. AK-74, sturmgewehry, M-16 i
galile, z kt�rych owe kule wystrzeliwano, znajdowa�y si� dosy� daleko, co
oznacza�o, �e kule s� ju� wolne i nie maj� si�y, by przebi� udo, rami�,
biodro czy brzuch czy�ciutk�, ma�� dziurk�. Wiedzieli�my, �e wolna kula
mo�e chlapn�� w cia�o jak pecyna mi�kkiej gliny, mo�e zrobi� w miejscu
uderzenia ohydn� miazg� z krwi, mi�sa i k�ak�w ubrania i zosta� w ciele
albo - co gorsza - wyj�� z drugie strony, ale zabieraj�c ze sob� bardzo
du�o tego, co cz�owiek ma w �rodku.
By�o zatem, jak widzicie, nad czym si� zastanawia�.
Zastanawiaj�c si� czyta�em napisy na murze szaletu. W sytuacjach
stresowych nie ma nic lepszego ni� lektura, powiadam wam. Books, jak m�wi�
w MTV, feed your head.
Na ods�oni�tej przez podmuch �cianie szaletu pstrzy�y si� gryzmo�y,
przedstawiaj�ce fallusy w stanie wzwodu, kotwice, szubienice i tryzuby.
Widnia� tam te�, wymalowany czarn� farb�, napis: BAYERN PANY, FC K�LN
DZIADY, A �KS JUDE.
Nieco poni�ej kto� napisa� kred�, uko�nie, �adnym, p�ynnym, cho�
nieco rozchwianym pismem, bez stosowania du�ych liter i ur�gaj�c zasadom
interpunkcji: " palimy �yd�w szykuj ogie� za jezusa b�g na z�o�� diabe�
b��d w pacierzu grzech syjo�ski".
Pod spodem kto� skomentowa�, niebieskim aerozolem: MESZUGENE GOJ.
A jeszcze ni�ej, cyrylic�: JEBI TWOJU MAMU JEWRIEJ.
Obok widnia� dowcipny czterowiersz:
"Czy to w zimie
czy to w lecie
poznasz kurw�
po berecie".
Dalej za� figurowa�o nagryzmolone w po�piechu, kawa�kiem ceg�y,
tryskaj�ce ��dz� i rozpacz� wyznanie: I REALLY WANNA FUCK YOU AL -
reszt� imienia obiektu dzikich pragnie� poligloty urwa� pocisk z RPG-7.
C�, mog�a to by� Alice, m�g� to by� Albin. Guzik mnie to, w gruncie
rzeczy, obchodzi�o. Dla mnie m�g� to r�wnie dobrze by� Almanzor z garstk�
rycerzy.
Pod anglosaskim wyznaniem dostrzeg�em rdzennie polski ideogram,
przedstawiaj�cy schematycznie kobiecy organ rodny. Artysta, ju� to �wiadom
niskiej warto�ci obrazu, ju� to w�tpi�c w inteligencj� odbiorcy,
zabezpieczy� si� przed mylnym odczytaniem dzie�a opatruj�c je stosownym
podpisem i wcale przy tym nie wysili� si� na wersj� obcoj�zyczn�.
- Co robimy? - powt�rzy� Indyk, a kulki gwizda�y a� mi�o, tymczasem
�w kto� za szaletem p�aka� coraz �a�o�niej.
- Mo�emy oberwa� - powiedzia�em przez zaci�ni�te z�by. - Mo�emy,
mo�emy, mo�emy.
- Wi�c co robimy?
Pomy�la�em. Przez chwil�.
- Idziemy. Szybko, Indyk, kr�tkimi skokami!
I wyskoczyli�my z leja, i pobiegli�my, i waln�li�my o zryt� od�amkami
ziemi�, zerwali�my si� i pobiegli�my znowu. Mogli�my oberwa�. Ale tak by�o
trzeba. Czy wy, pytam was, siedzieliby�cie w leju po bombie, s�ysz�c czyj�
p�acz? Nie siedzieliby�cie. To co si�, kurwa, dziwicie nam?
Dopadli�my szaletu i zobaczyli�my beks�. Oj, kiepsko wygl�da�a. Oj,
wida� by�o, �e ta kotka nie zawsze jad�a whiskas.
- Analiza! - sapn�� Indyk, �api�c powietrze. - Co ty tu...
- Nie st�j! - wrzasn��em. - Bierz j� i do leja! Biegiem!
Uda�o si�. Nie oberwali�my. Kulki gwi�d��ce nad parkiem mia�y wida�
co innego do roboty. Dopadli�my naszego leja i stoczyli�my si� na same
dno, przy czym ja rozwali�em sobie �okie� o z�omek betonu i zosta�em tego
dnia za Rambo First Blood.
- Analiza - wydysza�em. - Co ty tu robisz? Holy shit, dziewczyno!
Sk�d si� tu wzi�a�?
Analiza usiad�a, wcisn�a g�ow� mi�dzy podrapane kolana, zebra�a
wok� ty�ka resztki kiecki i rozrycza�a si� na full volume. Indyk splun��
na ziemi� i przycupn�� na zdobycznej desce klozetowej. Ja te� splun��em,
ale na znaleziony na dnie leja kawa�ek gazety. Po jednej stronie papieru
wydrukowane by�o: ADAL STRAJKUJE FA, a po drugiej: UJ SOBIE ODROBIN� LU.
Zafundowa�em sobie tedy odrobin� luksusu i przylepi�em opluty papier do
krwawi�cego �okcia - LU do spodu, FA go g�ry. Analiza rycza�a dalej.
- No, Ania - powiedzia�em. - Przesta�. Ju� dobrze. Nie b�j si�, nie
zostawimy ci� samej. Jak si� sko�czy ta rozpierducha, odprowadzimy ci�
do domu.
Analiza za�ka�a jeszcze g�o�niej. Pokiwa�em g�ow� ze smutkiem.
Analiza, jak i my wszyscy, by�a typowym dzieckiem epoki. Jej mama,
kt�rej nie zna�em, pochodzi�a z P�ocka, sk�d uciek�a przez zielon� granic�
do Bundesrepubliki. By�a w�wczas we wczesnej, nie chcianej ci��y z Analiz�
i w �yciu nie dosta�aby paszportu ani za�wiadczenia z Kurii. Wyl�dowa�a w
Schneidemuhl, dawniej Pi�a. Tu, gor�czkowo poszukuj�c lekarza-abtreibera,
zawar�a znajomo�� z pewnym niemieckim in�ynierem; ruck-zuck zakochali si�,
pobrali i postanowili jednakow� mie� c�reczk�. In�ynier wkr�tce potem
dosta� arbeit w Ostpreussen, a nast�pnie przeprowadzi� si� do Suwa�k i
zatrudni� w naszym Holzkombinacie. By� to dziwny facet, ten in�ynier,
zakochany we wszystkim , co polskie; podobno wyst�powa� nawet o polskie
obywatelstwo, ale nie dosta�, bo by� ewangelikiem. Uwa�a� Polsk� za nar�d
wybrany, za kraj i lud o Wielkiej Misji Dziejowej i w og�le noch ist
Polen nicht verloren, hurra. Normalnego mia�, powiadam wam, zajoba na tym
punkcie. Dlatego te� po przeprowadzeniu si� do Suwa�k pos�a� c�rk� do
polskiej szko�y. Ausgerechnet do naszej szko�y, do Gimnazjum �wi�tego
Ducha. Oczywi�cie c�rka nominalnie by�a katoliczk�. Ci�gle nazywa�a si�
Anneliese Budischewsky, ale wszyscy m�wili na ni� Analiza. Matka Analizy,
kt�rej nie zna�em, zmar�a w 1996 podczas epidemii cholery, zawleczonej
przez Rumun�w. Pami�tacie, zmar�o wtedy co� oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy
ludzi, na t� choler�, kt�r� nazywano "Ceaucescu" albo "Dracul". Tych,
kt�rzy wtedy zachorowali i prze�yli, nazywano za� dowcipnie "dupa boli",
co oznacza po rumu�sku "po chorobie"; od tamtej pory sta�o si� to
popularnym okre�leniem rekonwalescenta.
Obok leja z hukiem rozerwa� si� pocisk mo�dzierzowy. Analiza
zapiszcza�a i mocno przylgn�a do mnie, a przy tym tak wczepi�a si� w moje
ramiona, �e nie mog�em strzepn�� ziemi, kt�ra polecia�a mi na g�ow�.
- No ju�, ju� dobrze, Ania - powiedzia�em, zgrzytaj�c piaskiem w
z�bach. Analiza chlipa�a cicho.
Indyk, za�o�ywszy na uszy s�uchawki od mojego walkmana, da� nura
pomi�dzy r�nokolorowe spaghetti kabli z rozwalonej centralki
telefonicznej. Wysun�wszy lekko j�zyk, grzeba� tam, targa� przewody i
d�ga� z��cza wyci�gni�tym z kieszeni �rubokr�tem. Indyk pasjonuje si�
elektrotechnik�, to jego hobby. Zdradza do tych rzeczy nieprawdopodobny i
samorodny talent. Wszystko potrafi naprawi� i zmontowa�. Ma w domu
kr�tkofal�wk� i samodzielnie skonstruowane stereo. Wielokrotnie naprawia�
i udoskonala� mojego sony i mojego kenwooda. Indyk, my�l�, umia�by wkr�ci�
�ar�wk� w piasek tak, by za�wieci�a. Nie mog� wyj�� z podziwu - sam jestem
w technice kompletny je�op, nie potrafi� nawet naprawi� bezpiecznik�w
drutem. Dlatego te� mamy z Indykiem sp�k� - on podpowiada mi na matmie i
fizyce, a ja jemu na polskim i historii. Taka ma�a Samopomoc Ch�opska,
Consulting Company Limited.
Park znowu trz�s� si� od eksplozji, Freikorps zwali� na linie
Litwin�w wszystko, co mia� - mo�dzierze, dzia�a bezodrzutowe, rakiety.
Szalet, trafiany co i rusz, bardzo zmala�. Dym po�o�y� si� po ziemi,
wp�ywa� do naszego leja, dusi�.
- Analiza?
- Aha?
- By�a� w parku, gdy to si� zacz�o?
- Nie. - Poci�gn�a nosem. - Sz�am do szko�y i... z�apali mnie... I
zaci�gn�li w do parku... w krzaki...
- Ju�, ju�, Ania. Ju� dobrze. Nie p�acz. Teraz jeste� bezpieczna.
Guzik prawda.
Od zachodniej strony parku zajazgota�y kaemy, hukn�y granaty. Z obu
stron rozleg�y si� bojowe wrzaski.
- Vorwarts!!! Gott mit uns!!!
- Lietuuuuva!!!
Tego jeszcze brakowa�o. Obie wojuj�ce strony wpad�y na ten sam
pomys�, a tym pomys�em by�o natarcie. Co gorzej, jaki� domoros�y Guderian
z Freikorpsu postanowi� poprowadzi� sw�j Blitzkrieg prosto na nasz lej, by
uderzy� na szaulis�w z flanki.
Przywarli�my do ziemi, wciskaj�c si� jak robaki pomi�dzy bry�y i
druty zbrojeniowe.
- Feuer frei! - rozdar� si� kto� przy samym leju. - Verdammt noch
Mal, Feuer frei! Schiess doch, du Hurensohn!
Dalsze ryki przyg�uszy�a w�ciek�a seria z M-60 - tak blisko, �e
s�ysza�em, jak �uski gradem sypi� si� na beton. Kto� wrzasn��, wrzasn��
okropnie. Tylko raz - i natychmiast ucich�. Buty zgrzyta�y po �wirze,
grzmia�a kanonada.
- Zur�ck! - krzycza� kto� z g�ry, z g��bi parku - Beeilung, Beeilung!
Zur�ck!
- Lietuuuuva!
No jasne - pomy�la�em. Zeligauskas kontratakuje. Te� prosto na nasz
lej, motherfucker jeden.
Z okolic leja zaszczeka�y AK-74, inne ni� M-16 Freikorpusu, bardziej
t�pe, g�o�niejsze, a na nie natychmiast na�o�y� si� huk wybuchaj�cych
granat�w i rw�ce uszy eksplozje min mo�dzierzowych.
- O Jezuuuuuu! - zawy� pot�pie�czo kto� przy samej kraw�dzi leja.
Analiza, le��ca tu� obok mnie, dygota�a skulona; trz�s�a si� tak
potwornie, �e musia�em si�� przyciska� j� do ziemi, inaczej ten dygot
uni�s�by j� chyba do g�ry.
- O Je... zuuuu! - powt�rzy� kto� obok, run�� ci�ko na skraj leja i
sturla� si� prosto na nas. Analiza wrzasn�a. Ja nie, bo mi g�os
odj�o ze strachu.
By� to szaulis, bez czapki; jasne jak s�oma w�osy mia� zlepione
krwi�. Krew wype�nia�a mu te� lewy oczod� i zalewa�a ca�� szyj�.
Wygl�da�o to tak, jak gdyby pod mundurem mia� karminowy T-shirt. Le�a� na
dnie leja, zwini�ty, kopa� gruz kr�tkimi uderzeniami but�w, potem
przewr�ci� si� na bok i zawy�, zast�ka� i otworzy� oko. I spojrza� na
mnie. I wrzasn��, d�awi�c si� krwi�. Gdy zacisn�� powieki, ca�a twarz a�
mu si� zatrz�s�a.
Nie wiem, czy wspomnia�em wam o tym. Nie jestem pi�kny. Czernobyl,
rozumiecie. Zmiany genetyczne.
Nie jestem pi�kny. Nic na to nie poradz�. Nic.
Zmiany genetyczne.
Szaulis otworzy� oko i spojrza� na mnie po raz wt�ry. Spokojniej.
U�miechn��em si�. Przez �zy. Szaulis te� si� u�miechn��.
Chcia�em wierzy�, �e to by� u�miech. Ale nie wierzy�em.
- Chc�... pi�... - powiedzia� wyra�nie. Po polsku.
Spojrza�em rozpaczliwie na Indyka, a Indyk r�wnie rozpaczliwie
spojrza� na mnie. Obaj absolutnie rozpaczliwie spojrzeli�my na Analiz�.
Analiza bezradnie wzruszy�a szczuplutkimi ramionami, a broda trz�s�a si�
jej paskudnie.
Blisko naszego leja z hukiem rozerwa� si� handgranat, zasypuj�c nas
�wirem. Us�yszeli�my przejmuj�cy wrzask, a zaraz potem ostr� seri� z
ingrama. Ingramy s� wysoce szybkostrzelne i seria ta zabrzmia�a tak, jak
gdyby kto� gwa�townie rozdar� na p� gigantyczne prze�cierad�o. Tu� nad
nami co� zakot�owa�o si�, wrzasn�o: "Scheisse!" i stoczy�o si� na nas.
Przypadli�my znowu do ziemi.
Tym, co stoczy�o si� na nas, by� ochotnik z Freikorps, ubrany w
plamiasty kombinezon, malowniczy, ale absolutnie bezsensowny w walkach w
mie�cie. Ca�y prz�d kombinezonu, od wisz�cego na szyi walkie-talkie po
udekorowany futera�ami pas, by� ciemnoczerwony od krwi. Ochotnik sturla�
si� na dno leja, jako� tak dziwnie si� wypr�y� i wypu�ci� powietrze, przy
czym wi�kszo�� powietrza usz�a, bulgoc�c, przez dziury, kt�re mia� w
piersi.
- Pi� - powt�rzy� szaulis. - O Jezu... Pi�... Wodyyy!
- Wasser - zabulgota� ochotnik, bardzo niewyra�nie, bo usta mia�
pe�ne krwi i �wiru. - Wasser... Bitte... Hil... fe, bitte... Hilfeeee!
Analiza pierwsza dostrzeg�a charakterystyczny kszta�t, wydymaj�cy
chlebak ochotnika. Si�gn�a tam, rozrywaj�c rzepy zapi�cia, i wydosta�a
butelk� coca-coli. Indyk wzi�� j� i zr�cznie zerwa� kapsel o wystaj�cy z
ziemi kawa�ek drutu zbrojeniowego.
- Jak my�lisz, Jarek? Mo�na im da�?
- Nie mo�na - powiedzia�em, a z moim g�osem dzia�o si� co� dziwnego.
- Ale trzeba. Trzeba, kurwa.
Najpierw dali�my szaulisowi - w ko�cu jaka� kolejno�� obowi�zywa�a, a
on wpad� do naszego leja pierwszy. Potem, wytar�szy mu wpierw usta
chusteczk�, dali�my si� napi� ochotnikowi Freikorpsu.
A p�niej oczy�cili�my z krwi szyjk� butelki i wypili�my po male�kim
�yku my - Analiza, Indyk i ja.
Dooko�a na moment prawie ucich�o; pyka�y pojedyncze strza�y, �omota�
r�wno M-60 od strony stadionu. Ochotnik z Freikorps wypr�y� si� nagle -
tak gwa�townie, �e z trzaskiem pu�ci�y zapi�cia Velcro na jego
kombinezonie.
- O... Jezu... - powiedzia� nagle szaulis i umar�.
- You.. can't beat the feeling... - j�kn�� ochotnik, po czym spieni�
si� na piersi krwi� i coca-col�.
I umar� r�wnie�.
Analiza usiad�a na dnie leja, obj�a kolana r�kami i rozrycza�a si�.
I prawid�owo. Kto�, do cholery, musia� po�a�owa� obu wojownik�w. Nale�a�o
im si� to. Nale�a�o im si� chocia� takie requiem - szloch ma�ej Analizy,
jej �zy, jak grochy, tocz�ce si� po brudnej buzi. Nale�a�o im si� to.
A my z Indykiem przepatrzyli�my im kieszenie. Tak te� trzeba by�o,
tego ucz� nas na lekcjach przetrwania.
Zgodnie z tym, czego nas uczono, nie tkn�li�my broni - szaulis mia�
granaty, a Freikorps berett� i kampfmesser. Indyk wzi�� natomiast
walkie-talkie i natychmiast zacz�� nim kr�ci�.
Zajrza�em do kieszeni kombinezonu ochotnika i znalaz�em p� tabliczki
czekolady. Na tabliczce napisane by�o: "Milka Poland, dawniej E. Wedel".
Wytar�em tabliczk� i da�em Analizie. Wzi�a, ale nie poruszy�a si� -
siedzia�a dalej, skurczona, smarcz�c i t�po patrz�c przed siebie.
Zajrza�em do kieszeni szaulisa, bo na widok czekolady a� mi si�
dziwnie zrobi�o w ustach i w �o��dku. Szczerze m�wi�c, najch�tniej
ze�ar�bym sam ca�e te p� tabliczki. Ale tak nie wolno, no nie? Je�li jest
w kompani dziewczyna, trzeba o ni� dba� w pierwszej kolejno�ci, trzeba j�
ho�ubi�, ochrania�, trzeba j� karmi�. To przecie� jasne. To przecie�
takie... takie...
Ludzkie.
No nie?
Szaulis nie mia� czekolady.
W kieszeni munduru mia� za to z�o�ony na czworo list. Koperta te�
by�a obok, bez znaczka, ale zaadresowana, a jak�e, do Polski, do Krakowa.
Do kogo�, kto nazywa� si� Maryla Wojnarowska.
Zerkn��em na moment do listu. Bo szaulis nie �y�, a przecie� go nie
wys�a�. Zerkn��em tam na moment.
"�ni�a� mi si�." Tak pisa� szaulis. "To by� bardzo kr�tki sen. Sen, w
kt�rym stoj� obok Ciebie i dotykam Twojej r�ki, a Twoja r�ka jest taka
ciep�a, Marylu, taka mi�kka i ciep�a, i w�wczas, w moim �nie, pomy�la�em,
�e kocham Ci�, Marylu, bo przecie� ja Ci� kocham..."
Nie czyta�em dalej. Nie czu�em jako� potrzeby poznania dalszego
ci�gu, kt�rego zreszt� nie by�o wiele - tylko do ko�ca strony, do podpisu:
"Witek". Witek, nie Vytautas.
W�o�y�em list do kop