506

Szczegóły
Tytuł 506
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

506 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 506 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

506 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W L E J U P O B O M B I E Andrzej Sapkowski ---------------------------- To by�o tak - wpad�em sobie, wczesnym rankiem, do leja po bombie. Rozgl�dam si� i widz� - Indyk. Siedzi sobie... Nie. Zacznijmy od samego pocz�tku. Nale�y wam si� wst�p, pocz�tek, kilka s��w wyja�nienia, cho�by z tego powodu, by�cie nie s�dzili, �e wpadanie do lej�w po bombach nale�y do normalnych, codziennych czynno�ci, jakie zwyk�em wykonywa� ka�dego ranka. Wiedzcie tedy, �e by� to absolutny przypadek. Wpad�em do leja po raz pierwszy. A mam nadziej�, �e ostatni. Tak wi�c, zacz�� trzeba od tego, �e dzie� �w - a by� to, moi kochani, czwartek - od samiutkiego pocz�tku zapowiada� si� pechowo. Myj�c oczy zimn� wod� zawadzi�em czubkiem g�owy o p�eczk� pod lustrem i zwali�em na pod�og� wszystko, co na niej sta�o. Tubkom, szczoteczkom grzebieniom i kubeczkom z PCV upadek, ma si� rozumie�, nie zaszkodzi�. Niestety, na p�eczce sta�a te� szklanka ze sztuczn� szcz�k� ojca. Szklanka, zwyczajem szklanek, rozbi�a si� w drobny mak, a szcz�ka z si�� wodospadu smykn�a pod wann� i wpad�a do studzienki �ciekowej. Szcz�liwie studzienka �ciekowa pe�na by�a szlamu i w�os�w, szcz�ka ugrz�z�a w tym wszystkim jak w Morzu Sargassowym i uda�o mi si� j� wydosta�, zanim odp�yn�a w czelu�cie kanalizacji miejskiej. Oj, ul�y�o mi. Ojciec bez szcz�ki - wyobra�acie sobie, co by by�o? Ojciec nie ma z�b�w. W og�le. Czernobyl, rozumiecie sami. Wyp�uka�em szcz�k�, zerkaj�c w stron� sypialni. Wygl�da�o jednak, �e ojciec niczego nie us�ysza�. By�a si�dma rano, a o tak wczesnych porach ma on w zwyczaju spa� s�odko a twardo. Ojciec jest ausgerechnet bezrobotny, bo wylano go z Zak�ad�w Koncentrat�w Spo�ywczych im. Ksi�dza Skorupki, dawniej Marcelego Nowotki. Powodem zwolnienia by�, jak si� twierdzi, nie uregulowany stosunek do wiary i brak poszanowania dla symboli, kt�re s� �wi�te dla wszystkich Polak�w. Ale moi kolesie ze szko�y pods�uchali w domach, �e tak naprawd� to powodem zwolnienia by� donos. Zreszt� zgodny z prawd�. Jeszcze za starego re�ymu ojciec szed� kiedy� w pochodzie pierwszomajowym i na domiar z�ego ni�s� szturm�wk�. Ojciec, jak si� domy�lacie, ma gdzie� owe zak�ady, stoj�ce na kraw�dzi bankructwa i na okr�g�o strajkuj�ce. Powodzi nam si� i tak ca�kiem nie�le, bo matka pracuje u Niemc�w, za rzek� w Ostpreussische Anilin und Sodafabrik, fabryce wchodz�cej w sk�ad Czterech Si�str, gdzie zarabia trzykrotnie wi�cej ni� ojciec u skorupkowych koncentrat�w. Szybciutko zebra�em od�amki szk�a i wytar�em rozlan� wod�, a potem przetar�em pod�og� jeszcze raz, na mokro, aby correga tab nie prze�ar�a nam linoleum. Matka r�wnie� niczego nie zauwa�y�a, bo robi�a sobie make-up w du�ym pokoju, ogl�daj�c jednocze�nie fragmenty "Dynastii", kt�re nagra�em jej poprzedniego wieczora na video cassette. W wersji litewskiej, bo nie zd��y�em na wersj� polsk�. Matka nie zna ani s�owa po litewsku, ale twierdzi, �e w przypadku "Dynastii" to nie ma znaczenia. Poza tym - wersja litewska przerywana jest reklamami tylko trzy razy i trwa zaledwie p�torej godziny. Ubra�em si� szybko, prztykn�wszy wpierw pilotem w stron� mojego osobistego Sony. MTV nadawa�o "Awake On The Wild Side". Ubranie wk�ada�em podryguj�c w rytm "Tomorrow", nowego, ostro lansowanego przeboju Yvonne Jackson z albumu "Can't Stand the Rain". - Wychodz�, mama! - wrzasn��em, biegn�c ku drzwiom. - Wychodz�, s�ysza�a�? Mama, nie patrz�c na mnie, pomacha�a intensywniej r�k� z paznokciami pomalowanymi na purpurowo, a Jamie Lee Verger, graj�ca Ariel Carrington, jedn� z wnuczek starego Blake'a, powiedzia�a co� po litewsku. Blake przewr�ci� oczami i powiedzia� : "Alexis". Wbrew pozorom nie by�o to po litewsku. Wybieg�em na ulic�, w rze�ki, pa�dziernikowy poranek. Do szko�y jest kawa�ek drogi. Czasu jednak mia�em do��, postanowi�em zatem pokona� ca�y dystans lekkim biegiem. Jogging, rozumiecie? Samo zdrowie i kondycha. Tym bardziej, �e komunikacja miejska zbankrutowa�a p� roku temu. W tym, �e co� si� dzieje, po�apa�em si� natychmiast. Trudno by�o si� nie po�apa� - od p�nocnej strony miasta, od Mani�wki, rozleg�a si� nagle kanonada, a za moment co� ur�n�o, z tak� si��, �e zachwia� si� ca�y dom, z brz�kiem wylecia�y dwie szyby w budynku Ligi Morskiej i Kolonialnej, a na fasadzie kina "Palladium" za�opota�y plakaty propagandowego filmu "Lito�ci, mamo", wy�wietlanego na porankach przy niskiej frekwencji. Kilka minut p�niej ur�n�o ponownie, a zza dach�w wyskoczy�y w bojowej formacji cztery pomalowane w br�zowo- zielone plamy Mi-28 "Havoc", dymi�ce rakietami odpalanymi spod wysi�gnik�w. Dooko�a �mig�owc�w zamigota�y pociski smugowe, wystrzeliwane z do�u. Znowu - pomy�la�em. Znowu si� zaczyna. Nie wiedzia�em w�wczas jeszcze, kto leje kogo i dlaczego. Ale ewentualno�ci nie by�o znowu a� tak wiele. Mi-28 nale�a�y zapewne do Litwin�w z dywizji "Plechavicius". Naszej armii w okolicy nie by�o, bo zosta�a skoncentrowana na granicy ukrai�skiej. Ze Lwowa, Kijowa i Winnicy znowu wysiedlono ciupasem naszych jezuit�w-emisariuszy, a i w Humaniu, jak m�wiono, te� co� si� szykowa�o. Oznacza�oby to, �e odp�r szaulisom mog�a dawa� Samoobrona albo Niemcy z Freikorpsu. Mogli to by� te� Amerykanie ze Sto Pierwszej Airborne, kt�ra stacjonowa�a w Gda�sku i K�nigsbergu i stamt�d lata�a polewa� napalmem plantacje Makowego Tr�jk�ta Bia�a Podlaska - Pi�sk - Kowel. M�g� to by� tak�e zwyk�y napad na nasz lokalny Chemical Bank albo porachunki rekieter�w. Nigdy nie s�ysza�em, aby rekieterzy z organizacji "Nasze Dzie�o" dysponowali Mi-28 "Havoc", ale nie mo�na by�o tego wykluczy�. W ko�cu przecie� kto� ukrad� w Sankt Petersburgu krejser "Aurora" i odp�yn�� nim w priedrasswietnyj tuman. Dlaczego wi�c nie �mig�owiec? �mig�owiec �atwiej zw�dzi� ni� kr��ownik, no nie? Ach, co za r�nica. Wcisn��em s�uchawki w uszy i w��czy�em walkman, by pos�ucha� "Julie", piosenki grupy Jesus and Mary Chain z ich nowego CD, zatytu�owanego "Cruising". Nastawi�em volume na full. Julie, your smile so warm Your cheek so soft I feel a glow just thinking of you The way you look tonight Sends shivers down my spine Julie You're so fine So fine... W bramie, kt�r� mija�em, sta� m�j s�siad i kole�ka - Prusak; trzyma� za r�k� swoj� m�odsz� siostr�, Myszk�. Przystan��em, zdj��em s�uchawki. - Hej, Prusak. Cze��, Myszka. - Blierrppp - powiedzia�a Myszka i oplu�a si� z lekka, bo rozesz�a si� jej g�rna warga. - Cze��, Jarek - powiedzia� Prusak. - Idziesz do schuli? - Id�. Ty nie? - Nie. S�yszysz chyba? - Prusak wskaza� r�k� w stron� Mani�wki i, og�lnie rzecz bior�c, p�nocy. - Cholera wie, co z tego mo�e by�. Wojna, bracie, na ca�ego. - Fakt - odpar�em. - S�ycha�, �e si� gwa�t gwa�tem odciska. Who's fighting whom? - Keine Ahnung. Co za r�nica? Ale nie zostawi� Myszki samej, nie? Na drugim pi�trze budynku zza otwartych drzwi balkonowych s�ycha� by�o ryki, wrzaski, odg�osy raz�w i piskliwe zawodzenie. - Nowakowski - wyja�ni� Prusak, pod��aj�c za moim wzrokiem. - Leje �on�, bo zapisa�a si� do �wiadk�w Jehowy. - Nie b�dziesz mia� innych przede mn� - rzek�em kiwaj�c g�ow�. - Co? - Urpppl - powiedzia�a Myszka, krzywi�c buzi� i mru��c jedyne oko, co u Myszki oznacza�o u�miech. Potar�em lekko jej w�oski, rzadziutkie i jasne. Od strony Mani�wki rozleg�y si� eksplozje i w�ciek�e ujadanie kaem�w. - Id� - rzek� Prusak. - Musz� jeszcze zaklei� ta�m� okno w kuchni, bo znowu wyleci szyba. Bye, Jarek. - Bye. Pa, Myszka. - Birppp - pisn�a Myszka i prysn�a �lin�. Myszka nie jest pi�kna. Ale wszyscy lubi� Myszk�. Ja te�. Myszka ma sze�� lat. Nigdy nie b�dzie mia�a szesnastu. Czernobyl, jak si� s�usznie domy�lacie. Matka Prusaka i Myszki le�y w�a�nie w szpitalu. Wszyscy jeste�my ciekawi, co si� urodzi. Bardzo jeste�my ciekawi. - Ty kociaro! - rycza� z g�ry Nowakowski. - Ty �yd�wo jedna! Ja ci ze �ba to poga�stwo wybij�, ma�po ruda! W��czy�em walkmana i pobieg�em dalej. Julie, Julie There's nothing for me but to love you Hoping it's the kind of love that never dies I love the way you look tonight Julie You're so fine You're all that really matters... Na Nowym Rynku prawie nie by�o ludzi. W�a�ciciele sklep�w ryglowali drzwi, spuszczali �elazne �aluzje i kraty. Czynny by� tylko Mac Donald, bo Mac Donald jest eksterytorialny i nietykalny. Jak zwykle, siedzieli tam i ob�erali si� korespondenci r�nych koncern�w prasowych i ekipy telewizyjne r�nych stacji. Otwarta te� by�a ksi�garnia "Atena", nale��ca do mojego znajomego, Tomka Hodorka. Bywa�em u Tomka cz�sto, kupowa�em i niego spod lady r�n� kontraband�, samizdaty i bezdebity, zakazane przez Kuri�. Opr�cz dzia�alno�ci ksi�garskiej Tomek Hodorek para� si� tak�e wydawaniem poczytnego miesi�cznika "Birbant", lokalnej mutacji "Playboya". Tomek sta� w�a�nie przed ksi�garni� i zmywa� rozpuszczalnikiem namazane na szybie wystawowej: B�DZIESZ WISIA� �YDZIE. - Serwus, Tomek. - Salve, Jarek. Come inside! Jest "Mistrz i Ma�gorzata", wydawnictwo Siewier. I "Blechtrommel" Grassa. - Mam jedno i drugie, stare wydania. Ojciec ukry�, gdy palili. Salmana Rushdiego masz? - Dostan� za dwa tygodnie. Od�o�y�? - Jasne. Cze��. �piesz� si� do szko�y. - Ausgerechnet dzisiaj? - Tomek wskaza� w kierunku Mani�wki, sk�d s�ycha� by�o coraz zajadlejsz� wymian� ognia. - Pieprz szko�� i wracaj do domu, sonny boy. Inter arma silent Musae. - Audaces fortuna iuvat - powiedzia�em niepewnie. - Your business. - Tomek wyj�� z kieszeni czyst� szatk�, splun�� na ni� i przetar� szyb� do glancu. - Bye. - Bye. Przed siedzib� Lo�y Maso�skiej "Gladius", obok pomnika Marii Konopnickiej, sta� policyjny w�z pancerny z zamontowanym na wie�yczce M-60. Na cokole pomnika widnia�o namalowane czerwon� farb�: UNSERE SZKAPA, a nieco poni�ej: TO SZKAPA NASZ WIESZCZ PRZECHODNIU NIE SZCZ. Obok pomnika ustawiona by�a tablica propagandowa, a na niej, za szyb�, fotografie dokumentuj�ce dewastacj� grobu pisarki na cmentarzu �yczakowskim. Julie You're so fine So fine... Poszed�em ulic� Eligiusza Niewiadomskiego, dawniej Narutowicza, przebieg�em wzd�u� muru nieczynnej fabryki w��kienniczej. Do muru przymocowany by� ogromny plakat, chyba dziewi�� na dziewi��, przedstawiaj�cy nieboszczk� matk� Teres�. Na plakacie kto� nasprayowa�, wielkimi wo�ami: GENOWEFA PIGWA. Skr�ci�em w uliczk� prowadz�c� ku Czarnej Ha�czy. I wpad�em prosto na Bia�okrzy�owc�w. By�o ich ze dwudziestu, wszyscy ostrzy�eni na �ys� pa��, w sk�rzanych kurtkach, oliwkowych T-shirtach, worowatych spodniach moro lub woodland camo i ci�kich, paratrooperskich kamaszach. Z pi�ciu, uzbrojonych w uzi i przemycane policyjne heckler-kochy, pilnowa�o motocykli. Jeden malowa� gwiazd� Dawida na szybie wystawowej butiku Ma�go�ki Zamoyskiej. Inny, stoj�cy po�rodku ulicy, trzyma� na ramieniu kombajn marki Sharp i podrygiwa� w rytm "Saviour", hitu grupy Megadeath z albumu "Lost in the Vagina". Piosenka i p�yta by�y na indeksie. Reszta Bia�okrzy�owc�w zaj�ta by�a wieszaniem osobnika w liliowej koszuli. Osobnik w liliowej koszuli wy�, ciska� si� i szarpa� zwi�zanymi z ty�u r�koma, a Bia�okrzy�owcy tarmosili go i t�ukli gdzie popad�o, wlok�c w stron� kasztana, na konarze kt�rego wisia�a ju� elegancka p�telka z telefonicznego kabla. Na trotuarze le�a� plastikowy w�r w b��kitno-czerwone pasy. Obok wora poniewiera�y si� kolorowe bluzki, legginsy, sweterki, liczne opakowania rajstop, wideokasety i camcoder Panasonic. No more lies, no more crap I'm fed up I'm sick With your words slimy and slick No more! Don't try to save me anymore I'm not made in your likeness... Bia�okrzy�owiec z sharpem na ramieniu zrobi� kilka krok�w w moim kierunku, zagradzaj�c mi drog�. Do �ydki mia� przypi�ty ci�ki n� typu Survival. Kilku z ty�u odci�o mi odwr�t. �egnaj Julie, pomy�la�em. �egnaj, walkmanie. �egnajcie, mi�e przednie z�by. - Hej! - wrzasn�� nagle jeden z Bia�okrzy�owc�w. - Przystojniak! To ty? Pozna�em go mimo ogolonej g�owy i cyrkowego przebrania. By� to Mariusz Zdun, zwany Liskiem. Syn ginekologa, jednego z bogatszych ludzi w mie�cie. O starym Zdunie m�wiono, �e by� w Radzie Nadzorczej Art-B International AG i �e ma udzia�y w Czterech Siostrach. - Zostaw go w spokoju, Menda - powiedzia� Lisek do tego z sharpem. - Ja go znam, to m�j druh, dobry Polak. Do budy z nim chodzi�em! Fakt to by�. Lisek chodzi� przez jaki� czas do naszej szko�y. Dawa�em mu �ci�ga�. Bez widocznych efekt�w, bo Lisek s�abo czyta�. Osobnik w liliowej koszuli, podniesiony za uda w kierunku stryczka, zarycza� dziko, wierzgn��, wyrwa� si� i upad� na trotuar. St�oczeni dooko�a Bia�okrzy�owcy skopali go i podnie�li ponownie. - Eeee! - wrzasn�� jeden, z ko�ysz�cym si� obok uzi krucyfiksem na szyi. - Lisek! Pom�g�by� lepiej, zamiast gada� z tym dziwol�giem! Tego te� zna�em. M�wiono na niego Wielki Gonzo, bo mia� nos przypominaj�cy kran od zlewu i tak samo b�yszcz�cy. - Lepiej sobie id�, Jarek. - Lisek podrapa� si� w ostrzy�one ciemi�. - Lepiej sobie id� st�d. Yeah, prayers and hate Nothing but prayers and hate Too late Black hounds lurking everywhere Salivating and drooling No more! Don't try to save me anymore... Na pierwszym pi�trze otworzy�o si� okno. - Ciszej! - wrzasn��, wychylaj�c si�, dziadyga z b�yszcz�c� �ysin�. Nad uszami mia� dwa siwe kosmyki, nadaj�ce mu wygl�d puchacza. - Cicho! Tu ludzie �pi�! Co to za ha�asy? - Spierdalaj, dziadu! - rykn�� Lisek, zadzieraj�c g�ow� i wywijaj�c uzi. - Ju�! Morda w kube�! - Grzeczniej, Lisek - upomnia� Wielki Gonzo, nak�adaj�c stryczek na szyj� wyj�cego osobnika w liliowej koszuli. - A wy, rodaku, zamknijcie okno i id�cie ogl�da� telewizj�, jak na dobrego rodaka przysta�o! Bo jak nie, to p�jd� tam do was na g�r� i urw� wam dup�, ot co. Puchacz wychyli� si� mocniej z okna. - A co wy tam wyprawiacie, ch�opcy? - krzykn��. - Co wy robicie najlepszego? Co to, lincz? Jak tak mo�na? Jak mo�na by� tak okrutnym? To nieludzkie! To nie po chrze�cija�sku! Co on takiego zrobi�? - Sklepy rabowa�! - rykn�� Wielki Gonzo. - Szabrownik, robber, job jego ma�! - Od tego jest policja! Stra� Miejska albo Grenzchutz! Sprawiedliwo��... - Pomogitieeeeee! - zawy� osobnik w liliowej koszuli. - Raaadi, Boga, pomogitieeeee! Spasitie mienia! Radi Boga, pomogitieee, pan! - Aha - rzek� Puchacz i pokiwa� g�ow� za smutkiem. - Aha. To tak. I zamkn�� okno. - Id� sobie, Jarek - powt�rzy� Lisek, wycieraj�c d�onie w plamiaste spodnie. Pobieg�em nie ogl�daj�c si�. Od p�nocnej strony miasta narasta�a kanonada. S�ysza�em g�uche strza�y dzia� czo�gowych. - Nieeeeeeet! - dobieg�o z ty�u. - Polska dla Polak�w! - rykn�� Wielki Gonzo. - W g�r� go, boys! Hang him high! S�ysza�em jeszcze, jak Bia�okrzy�owcy zaintonowali "We Shall Overcome". Julie, Julie You're so fine... Ulic� przemkn�� BTR, smrodz�c spalinami. Na pancerzu widzia�em wymalowane bia�� farb�: B�G, HONOR I OJCZYZNA. Oznacza�o to, �e Stra� Obywatelska czuwa i �e nikt nam nie zrobi nic. Teoretycznie. Dobieg�em do skrzy�owania Urszulanek z Drzyma�y. Tutaj sta� drugi BTR. By�a te� elegancka barykada z work�w z piaskiem i hiszpa�ski kozio�. Barykada i kozio� wyznacza�y granic�. Znacie to: Gdzie my, tam i kozio�, a gdzie kozio�, tam granica. Barykady i koz�a pilnowa� pluton ochotnik�w. Ochotnicy, jak wszyscy ochotnicy na �wiata, palili bez przerwy kl�li. Byli z Samoobrony Ch�opskiej, bo na BTR-ze namalowane by�o: NIE TRA�WA NADZIEI. - Dok�d, g�wniarzu? - krzykn�� w moj� stron� jeden z pilnuj�cych koz�a g�wniarzy. Nie uzna�em za stosowne odpowiada�. Gdyby w drodze do szko�y odpowiada� wszystkim patrolom, barykadom, koz�om, sztrajfom, zaporom i czek-pointom w Suwa�kach, to by cz�owiek zachryp� na amen. Pobieg�em dalej, skracaj�c sobie drog� przez k�adk� na Czarnej Ha�czy. - Wohin? - wrzasn�� zza niemieckiej barykady Freikorps ubrany w kamizelk� kuloodporn�, uzbrojony w M-16 z podwieszonym granatnikiem. Za opask� he�mu mia� zatkni�t� paczk� marlboro. - Halt! Stehenbleiben! Leck mich am Arsch, pomy�la�em, biegn�c w stron� parku. Naszego pi�knego, miejskiego parku. Nasz pi�kny park nosi� niegdy�, jak opowiada� mi nieboszczyk dziadek, imi� marsza�ka Pi�sudskiego. P�niej, w czasie Wojny �wiatowej, zmieniono t� nazw� na Park Horsta Wessela. Po wojnie patronami parku zostali bohaterowie Stalingradu i byli nimi bardzo d�ugo - do czasu, gdy marsza�ek Pi�sudski ponownie wr�ci� do �ask, a jego popiersie do parku. P�niej, gdzie� oko�o roku 1993, nasta�a Era Szybkich Zmian. Marsza�ek Pi�sudski zacz�� si� �le kojarzy� - nosi� w�sy i robi� przewroty, g��wnie w maju, a nie by�y to czasy, gdy mo�na by�o tolerowa� w parkach popiersia facet�w z w�sami, lubi�cych podnosi� zbrojn� r�k� na legaln� w�adz�, niezale�nie od efektu i pory roku. Park przemianowano tedy na Park Or�a Bia�ego, ale w�wczas inne narodowo�ci, kt�rych w Suwa�kach by�o ju� bez liku, zaprotestowa�y gor�co. I czynnie. Nazwano wi�c park Ogrodem Ducha �wi�tego, ale po trzydniowym strajku bank�w postanowiono nazw� zmieni�. Zaproponowano: Park Grunwaldzki, ale zaprotestowali Niemcy. Zaproponowano: Park Adama Mickiewicza, ale zaprotestowali Litwini, ze wzgl�du na pisowni� i inskrypcj�: "polski poeta" na projekcie pomnika. Zaproponowano: Park Przyja�ni, ale zaprotestowali wszyscy. W rezultacie ochrzczono park imieniem Kr�la Jana III Sobieskiego i tak ju� zosta�o, prawdopodobnie dlatego, �e odsetek Turk�w w Suwa�kach jest znikomy, a ich lobby nie ma �adnej si�y przebicia. W�a�ciciel restauracji "Istanbul Kebab", Mustafa Baskar Yusuf Oglu, i jej personel mogli za� sobie strajkowa� do usranej �mierci. M�odzie� suwalska nie przejmowa�a si� tym wszystkim i po staremu m�wi�a "nasze parczysko" albo "nasz Lasek Kopulasek". A tym, kt�rych dziwi ta ca�a heca z nazw�, radz� przypomnie� sobie, ile� to krzyku by�o a spor�w, a k�opot�w, zanim wreszcie ulica Wiejska w Warszawie zosta�a ulic� Sezamkow�. Pami�tacie? Ulica Drzyma�y ko�czy�a si� na linii Czarnej Ha�czy (dalej by�a to ju� Bismarck-Strasse), a ja powinienem skr�ci� za Dom Kultury, od dawna nieczynny, przebiec parkow� alejk�, przeci�� Adenauer Platz i dosta� si� na ty�y budynku szkolnego. Ale zamy�li�em si�; biegn�c nie zauwa�y�em, �e Domu Kultury ju� w og�le nie ma. Dosta�em si� w jak�� chmur� kurzu i dymu. I wpad�em do leja po bombie. Przez nieuwag�. Rozgl�dam si� i widz� - Indyk. Siedzi sobie, skurczony, przycupni�ty przy samej kraw�dzi leja, i nas�uchuje, jak terkocz� i bucz� dwa bojowe "Apache", kr���ce nad stadionem Ostmark Sportverein, dawniej KS "Golgota". Podpe�z�em cichutko, r�wne �omotanie ci�kich gatling�w zag�uszy�o zgrzyt �wiru. - Cze��, Indyk! - wrzasn��em, wal�c go znienacka w plecy. - O Jezu! - zawy� Indyk i stoczy� si� na dno leja. Le�a� tam sobie i dygota�, nie m�wi�c ani s�owa, ale patrz�c na mnie z wyrzutem. Poniewczasie doszed�em do wniosku, �e zachowa�em si� bardzo g�upio wal�c go w plecy i wrzeszcz�c. Wiecie, jak to jest - zaskoczony, m�g� zesra� si� jak nic. Wystawi�em g�ow� ponad kraw�d� leja, ostro�nie, i rozejrza�em si� po okolicy. Niedaleczko wida� by�o prze�wiecaj�cy przez krzaki murek parkowego szaletu, upstrzony graffiti i �ladami po kulach, jeszcze z kt�rej� poprzedniej bitwy. Nie widzia�em nikogo, ale oba "Apache" ostrzeliwa�y wschodni skraj parku, sk�d coraz wyra�niej dobiega�y serie broni maszynowej i g�uche t�pni�cia granat�w r�cznych. Indyk przesta� patrze� na mnie z wyrzutem. Nazwa� mnie kilka razy do�� brzydko, przypisuj�c mi aktywny kompleks Edypa i pasywny homoseksualizm, po czym przyczo�ga� si� i te� wystawi� g�ow� z leja. - Co tu robisz, Indyk? - spyta�em. - Wpad�em - odpowiedzia�. - Z samego rana. - Sp�nimy si� do szko�y. - Niechybnie. - To mo�e wyjdziemy? - Id� pierwszy. - Nie, ty id� pierwszy. I wtedy si� zacz�o. Skraj parku zakwit� feeri� o�lepiaj�cych pomara�czowych b�ysk�w. Zanurkowali�my obaj na dno leja, w pl�tanin� kabli, kt�re wype�z�y z rozwalonej centralki telefonicznej niby flaki z rozprutego brzucha. Ca�y park zatrz�s� si� od detonacji - jednej, drugiej, trzeciej. A potem rozjazgota�a si� bro� strzelecka, zawy�y pociski i od�amki. S�yszeli�my wrzaski atakuj�cych. - Lietuuuuuuva! I zaraz potem huk wybuchaj�cych handgranat�w, dudnienie M-60 i szczekanie AK-74, bardzo blisko. - Lietuuuuuva! - To twoi - wyst�ka�em, wci�ni�ty w gruz na dnie leja. - Dywizja "Plechavicius". Twoi pobratymcy, Indyk, id� do szturmu na nasz park. Uwa�asz, �e to w porz�dku? Indyk zakl�� nie�adnie i �ypn�� na mnie okiem. Zarechota�em. Cholera, min�� ju� ponad rok, a nie przestawa�a mnie �mieszy� ta zabawna historia. Za� Indyka nie przestawa�a z�o�ci�. Sprawa, widzicie, mia�a si� nast�puj�co: jakie� dwa lata temu nazad zacz�a si� moda na - jak to okre�lano - korzenie. Znaczna cz�� mieszka�c�w Suwa�k i okolic, w tym i rodzina Indyka, poczu�a si� znienacka Litwinami z dziada pradziada - takimi, co to razem ze �widrygie��� chodzili na Ragnet� i Nowe Kowno i z Kiejstutem przelatywali Niemen napada� Teutony. W podaniach pisanych so Zwi�zku Patriot�w Lewobrze�nej Litwy i �mudzi powtarza�y si� wzruszaj�ce enuncjacje o mi�o�ci do brzeg�w rzeczki Wilejki, p�l, malowanych zbo�em rozmaitem, pa�aj�cej dzi�cieliny i Matki Boskiej Ostrobramskiej, oraz nie mniej wzruszaj�ce pytania, czy stoi aby nadal Wielki Baublis tam, gdzie winien sta�, albowiem ca�a rodzina uzale�nia swoje dalsze szcz�cie od tego, czy stoi. Pow�d przebudzenia si� patriotyzmu by� prozaiczny - Litwini, w my�l ustawy o mniejszo�ciach narodowych, mieli mn�stwo przywilej�w i ulg, w tym podatkowych, i nie podpadali pod Kuri�. Ca�e mn�stwo moich koleg�w ze szko�y zosta�o nagle Litwinami - skutkiem, rzecz jasna, odpowiednich deklaracji i poda� rodzic�w. Nieledwie z dnia na dzie� Wochowicz za��da�, by nauczyciele nazywali go Vochaviciusem, z Maklakowskiego zrobi� si� rdzenny Maklakauskas, a ze Z�otkowskiego stuprocentowy Goldbergis. By�y i zmiany poetyczne - Maciek Brze�niak, dla przyk�adu, zosta� w drodze dos�ownego t�umaczenia Birulisem. I tu zacz�a si� wielka tragedia Indyk�w. Sympatyczny i smakowity ptak, kt�ry udzieli� rodzinie swego miana, po litewsku nazywa si� Ka�akutas. G�owa rodu Indyk�w, zwykle flegmatyczny i powa�ny pan Adam, wpad� w furi�, gdy oznajmiono mu, �e i owszem, jego podanie o litewsko�� rozpatrzy si� pozytywnie, ale ma od zaraz zwa� si� Adomasem Ka�akutasem. Pan Adam odwo�a� si�, ale Zwi�zek Patriot�w Lewobrze�nej Litwy i �mudzi by� nieugi�ty i nie zgodzi� si� na �adne tr�c�ce polsko�ci� mutacje, takie jak Indykas, Indykis czy Indykiszkis. Koncepcj�, aby pan Adam uzyska� wprz�dy naturalizacj� u Amerykan�w jako Turkey i dopiero p�niej wr�ci� na ojczyzny �ono jako Terkulis, rodzina Indyk�w uzna�a za idiotyczn�, czasoch�onn� i kosztown�. Na zarzut za�, �e obiekcje pana Adama tr�c� polskim szowinizmem, bo rzeczony kutas �adnego rdzennego Litwina ani o�miesza, ani zniewa�a, pan Adam uczenie i erudycko obruga� komisj�, u�ywaj�c na przemian zwrot�w "poca�ujcie mnie w dup�" i "papuciok szykini". Ura�ona do �ywego komisja pos�a�a dokumenty ad acta, a Indyka do diab�a. Takim oto sposobem nikt z rodziny Indyk�w nie zosta� Litwinem. Dlatego te� m�j kolega Lesio Indyk chodzi� do tej samej szko�y i klasy co ja, a nie do pu�skiego gimnazjum. Dzi�ki czemu siedzia� w tej chwili wraz ze mn� w leju po bombie, miast biega� po parku z AK-74, w mundurze koloru g�wna, Pogoni� na czapce i nied�wiedziem dywizji "Plechavicius" na lewym ramieniu. - Jarek? - odezwa� si� Indyk, wtulony w resztki centralki telefonicznej. - Aha? - Jak to jest, powiedz... Ty przecie� jeste� taki super duper, clever i w og�le... Jak to jest? Kanonada przybra�a na sile, parkiem wstrz�sn�y eksplozje, a na nasze g�owy sypa� si� piach. - Co jak jest? - spyta�em. - Tu jest Polska, nie? To dlaczego Freikorps i Litwini urz�dzaj� sobie tutaj wojn�? W samym �rodku miasta? Niech si� psia ich ma�, lej� u siebie, w K�nigsbergu... Tu jest Polska! Nie by�em pewien, czy Indyk mia� s�uszno��. Bo widzicie, to by�o tak. Kr�tko po podpisaniu traktatu z Bundesrepublik� i utworzeniu nowego landu ze stolic� w Allensteinie dosz�o do plebiscytu w�r�d ludno�ci gmin Go�dap, Dubeniki, Wi�ajny, Giby, Pu�sk i Sejny. Wyniki plebiscytu, jak to zwykle bywa, okaza�y si� dziwaczne i niczego nie m�wi�y, bo te� i najmniej osiemdziesi�t procent uprawnionych nie posz�o do urn, rozumuj�c s�usznie, �e lepiej p�j�� do knajpy. Nie by�o zatem, czy i jaki odsetek ludno�ci ma si� za Wschodnich Prusak�w, P�nocnych Polak�w, Lewobrze�nych �mudzin�w czy innych Ja�wing�w. Tak czy inaczej, w nieca�y miesi�c po plebiscycie granic� przekroczy� litewski korpus w sk�adzie dw�ch dywizji: regularnej "Gedyminas" i ochotniczej "Plechavicius". Korpusem dowodzi� genera� Stasys Zeligauskas. Litwini zaj�li niezdecydowane gminy prawie bez oporu, bo wi�ksza cz�� naszej armii by�a w�a�nie w Iraku, gdzie sp�aca�a polski d�ug wobec Wolnego �wiata. Mniejsza cz�� naszej armii te� by�a zaj�ta, bo dokonywa�a demonstracji si�y na �l�sku Cieszy�skim. Korpus Zeligauskasa szybko opanowa� Sejny, ale Suwa�k nie zaj��, bo powstrzyma�y go jednostki Grenzschutzu i Sto Pierwsza Airbone z Gda�ska. Ani Niemcy, ani Amerykanie nie �yczyli sobie szaulis�w w Prusach Wschodnich. Rz�d polski zareagowa� seri� not i wystosowa� oficjalny protest do ONZ, na co rz�d litewski odpowiedzia�, �e o niczym nie wie. Zeligauskas - o�wiadczy� litewski ambasador - dzia�a bez rozkazu i na w�asn� r�k�, bo ca�a rodzina Zeligauskas�w to z dziada pradziada zapalczywcy i gor�ce g�owy, nie znaj�ce poj�cia "subordynacja". Wprawdzie Niemcy, Amerykanie i zmobilizowane pospiesznie jednostki Samoobrony wypar�y po pewnym czasie szaulis�w za lini� Czarnej Ha�czy, jednak konflikty zbrojne nie ustawa�y. Genera� Zeligauskas ani my�la� wycofa� si� za Lini� Curzona i odgra�a� si�, �e wygoni Niemc�w z Suwalszczyzny, bo Polak�w to on mo�e i b�dzie tolerowa�, poniewa� to nic innego jak spolszczeni autochtoni, ale German�w to on nie cierpi i nie zniesie. Oczywista, Zeligauskas nie u�ywa� niepopularnego na Litwie okre�lenia "Suwalszczyzna". Po litewsku m�wi�o si� "Lewobrze�na �mud�". Chodzi�o, rzecz jasna, o lewy brzeg rzeki Nemynas, dawniej Nieman, a jeszcze dawniej Niemen. Senat Rzeczypospolitej nie podj�� w sprawie suwalskiej awantury �adnych ustale�. Dyskutowano, czy nie si�gn�� do do�wiadcze� naszej przebogatej historii, kt�ra wszak lubi si� powtarza�, ale nie osi�gni�to zgodno�ci, do czego si�gn��. Niekt�rzy senatorowie optowali za now� uni� lubelsk�, inni - jak zwykle - woleli nowy pogrom kielecki. Strzelanina oddali�a si� nieco, natarcie szaulis�w przesun�o si� wida� na zach�d. Pchani ciekawo�ci�, zn�w podpe�zli�my do skraju leja. Spojrza�em w stron� �r�dmie�cia, na zasnut� dymami wie�e ko�cio�a �wi�tego Aleksandra. Niestety, nic nie wskazywa�o, by ksi�dz Kociuba zamierza� spe�ni� swoj� gro�b�. Ksi�dz Kociuba przed miesi�cem sprowadzi� ze Szwajcarii czterolufowy flakvierling Oerlikon, zamontowa� go na dzwonnicy i zapowiedzia�, �e je�eli jakakolwiek armia lub organizacja paramilitarna wkroczy jeszcze raz na teren plebani lub na cmentarz, to on zrobi im za pomoc� flakvierlinga takie wash and go, �e b�d� go pami�tali po dzie� S�du Ostatecznego. C�, ksi�ulo straszy� tylko. Jak zwykle. Ojciec ma racj� twierdz�c, �e religia to opium dla mas. Pomalowany w ciapki Mi-28 "Havoc" zatoczy� ko�o nad parkiem i ostrzela� okolic� z dw�ch ci�kich PK, zamontowanych w otwartych drzwiach. Strzelcy wychylali si� odwa�nie - tylko czeka�em, a� kt�ry� wypadnie i zawi�nie na topolach. W zachodni skraj zaro�li bi�y pociski mo�dzierzowe. Schowa�em g�ow�, bo powietrze dooko�a a� wy�o od od�amk�w. Ale zd��y�em jeszcze zobaczy� szaulis�w, wiej�cych pod ogniem w stron� zabudowa� ulicy Sakrament�w, dawniej Wolno�ci. MI-28 zatoczy� jeszcze ko�o i odlecia�. - Zdaje si� - powiedzia�em, zsuwaj�c si� ni�ej - �e war is over. Farewell to arms. Im Westen nichts Neues. Freikorps z�oi� twoim rodakom dup�. Wy proigrali, uwa�ajemyj gospodin Ka�akutas. - Przesta�by�, Jarek - sapn�� z�owrogo Indyk. - A tak w og�le, to mia�e� mi wyt�umaczy�. Wiesz co. Otworzy�em usta, by powiedzie� co� m�drego, co�, co by�oby godne mojej inteligencji, mojego IQ, wynosz�cego w porywach do 180. Wspomina�em wam o moim IQ? Nie? Mo�e i dobrze, �e nie. Matka si� w�cieka, gdy chwal� si� moim IQ. Bo wie�� niesie, �e szkolny psycholog, gdy zobaczy� wyniki test�w, u�y� okre�lenia "czernobylskie mutanty". To si� rozesz�o, dosz�o nawet do katechetki. Katechetka by�a bardziej szczera - u�y�a okre�lenia "diabelski pomiot". I naraz w mie�cie przestano nas lubi�. Nie zd��y�em powiedzie� niczego m�drego. Nagle co� pierdoln�o, straszliwie pierdoln�o, ziemia si� zatrz�s�a i wyda�o mi si�, �e druty zbrojeniowe, z tej�e ziemi stercz�ce, zwin�y si� jak d�d�ownice. W powietrzu za�mierdzia�o moczem, g�wnem i kordytem, a na nasze g�owy posypa� si� grad od�amk�w betonu, �wiru, piachu i r�nych innych element�w. - O Jezu! - st�kn�� Indyk, gdy jeden ze wzmiankowanych element�w uderzy� go w krzy�e. - O Jezu, Jarek, popatrz tylko... Popatrz tylko na to... Popatrzy�em. I zachichota�em nerwowo. To, co spad�o na Indyka, to by�a deska klozetowa. Najnormalniejsza w �wiecie deska klozetowa z masy plastycznej, ozdobiona du�ymi, wyskrobanymi scyzorykiem inicja�ami "R.Z." i kilkoma bliznami po odgaszanych papierosach. Tak, kochani, s� rzeczy na niebie i ziemi, o kt�rych nie �ni�o si� filozofom. - Jarek... - Indyk tr�ci� mnie nagle w bok. - S�yszysz? Kto� p�acze. Nadstawi�em uszu. Nie, nie myli� si� m�j bystrouchy kolega. Kto� p�aka�, ten p�acz przebija� si� przez eksplozje i kanonad�, by� cichszy, ale inny, tak bardzo r�ni�cy si� od huk�w i wrzask�w. Wysadzi�em znowu g�ow� z leja i rozejrza�em si�, tym razem dok�adniej. W najbli�szej okolicy nie widzia�em �adnego wojska. Wsz�dzie dooko�a snu� si� przy ziemi ci�ki, �mierdz�cy dym. Dym zalega� te� Bismarck-Strasse - na odcinku, kt�ry wida� by�o zza drzew. Sta�a tam, kopc�c niby beczka smo�y, rozwalona ci�ar�wka. P�acz - jak ustali�em - dobiega� od strony parkowego szaletu. Eksplozja, kt�r� s�yszeli�my przed chwil�, znalaz�a swoje wyja�nienie; r�wnie� fenomen lataj�cej deski klozetowej okaza� si�, jak wi�kszo�� fenomen�w, zjawiskiem banalnym i naturalnym. Po prostu, kt�ry� z wycofuj�cych si� szaulis�w z dywizji "Plechavicius" wzi�� ukryty w krzakach szalet za umocniony punkt ogniowy i odpali� w niego kumulacyjny pocisk z RPG-7. Pocisk pot�nie naruszy� konstrukcj� i urwa� drzwi, ozdobione internacjonalnym symbolem stoj�cej na baczno�� kobitki w sp�dnicy. Podmuch wykorzeni� lub zdefoliowa� otaczaj�ce szalet krzewy i ods�oni� napisy oraz graffiti na resztkach budowli. A za resztkami budowli kto� p�aka� - wyra�nie i �a�o�nie. - Co robimy? - spyta�em. Indyk zastanowi� si�. Wiedzia�em, nad czym, bo i ja zastanawia�em si� nad tym samym. Nad lejem wci�� �piewa�y kule. AK-74, sturmgewehry, M-16 i galile, z kt�rych owe kule wystrzeliwano, znajdowa�y si� dosy� daleko, co oznacza�o, �e kule s� ju� wolne i nie maj� si�y, by przebi� udo, rami�, biodro czy brzuch czy�ciutk�, ma�� dziurk�. Wiedzieli�my, �e wolna kula mo�e chlapn�� w cia�o jak pecyna mi�kkiej gliny, mo�e zrobi� w miejscu uderzenia ohydn� miazg� z krwi, mi�sa i k�ak�w ubrania i zosta� w ciele albo - co gorsza - wyj�� z drugie strony, ale zabieraj�c ze sob� bardzo du�o tego, co cz�owiek ma w �rodku. By�o zatem, jak widzicie, nad czym si� zastanawia�. Zastanawiaj�c si� czyta�em napisy na murze szaletu. W sytuacjach stresowych nie ma nic lepszego ni� lektura, powiadam wam. Books, jak m�wi� w MTV, feed your head. Na ods�oni�tej przez podmuch �cianie szaletu pstrzy�y si� gryzmo�y, przedstawiaj�ce fallusy w stanie wzwodu, kotwice, szubienice i tryzuby. Widnia� tam te�, wymalowany czarn� farb�, napis: BAYERN PANY, FC K�LN DZIADY, A �KS JUDE. Nieco poni�ej kto� napisa� kred�, uko�nie, �adnym, p�ynnym, cho� nieco rozchwianym pismem, bez stosowania du�ych liter i ur�gaj�c zasadom interpunkcji: " palimy �yd�w szykuj ogie� za jezusa b�g na z�o�� diabe� b��d w pacierzu grzech syjo�ski". Pod spodem kto� skomentowa�, niebieskim aerozolem: MESZUGENE GOJ. A jeszcze ni�ej, cyrylic�: JEBI TWOJU MAMU JEWRIEJ. Obok widnia� dowcipny czterowiersz: "Czy to w zimie czy to w lecie poznasz kurw� po berecie". Dalej za� figurowa�o nagryzmolone w po�piechu, kawa�kiem ceg�y, tryskaj�ce ��dz� i rozpacz� wyznanie: I REALLY WANNA FUCK YOU AL - reszt� imienia obiektu dzikich pragnie� poligloty urwa� pocisk z RPG-7. C�, mog�a to by� Alice, m�g� to by� Albin. Guzik mnie to, w gruncie rzeczy, obchodzi�o. Dla mnie m�g� to r�wnie dobrze by� Almanzor z garstk� rycerzy. Pod anglosaskim wyznaniem dostrzeg�em rdzennie polski ideogram, przedstawiaj�cy schematycznie kobiecy organ rodny. Artysta, ju� to �wiadom niskiej warto�ci obrazu, ju� to w�tpi�c w inteligencj� odbiorcy, zabezpieczy� si� przed mylnym odczytaniem dzie�a opatruj�c je stosownym podpisem i wcale przy tym nie wysili� si� na wersj� obcoj�zyczn�. - Co robimy? - powt�rzy� Indyk, a kulki gwizda�y a� mi�o, tymczasem �w kto� za szaletem p�aka� coraz �a�o�niej. - Mo�emy oberwa� - powiedzia�em przez zaci�ni�te z�by. - Mo�emy, mo�emy, mo�emy. - Wi�c co robimy? Pomy�la�em. Przez chwil�. - Idziemy. Szybko, Indyk, kr�tkimi skokami! I wyskoczyli�my z leja, i pobiegli�my, i waln�li�my o zryt� od�amkami ziemi�, zerwali�my si� i pobiegli�my znowu. Mogli�my oberwa�. Ale tak by�o trzeba. Czy wy, pytam was, siedzieliby�cie w leju po bombie, s�ysz�c czyj� p�acz? Nie siedzieliby�cie. To co si�, kurwa, dziwicie nam? Dopadli�my szaletu i zobaczyli�my beks�. Oj, kiepsko wygl�da�a. Oj, wida� by�o, �e ta kotka nie zawsze jad�a whiskas. - Analiza! - sapn�� Indyk, �api�c powietrze. - Co ty tu... - Nie st�j! - wrzasn��em. - Bierz j� i do leja! Biegiem! Uda�o si�. Nie oberwali�my. Kulki gwi�d��ce nad parkiem mia�y wida� co innego do roboty. Dopadli�my naszego leja i stoczyli�my si� na same dno, przy czym ja rozwali�em sobie �okie� o z�omek betonu i zosta�em tego dnia za Rambo First Blood. - Analiza - wydysza�em. - Co ty tu robisz? Holy shit, dziewczyno! Sk�d si� tu wzi�a�? Analiza usiad�a, wcisn�a g�ow� mi�dzy podrapane kolana, zebra�a wok� ty�ka resztki kiecki i rozrycza�a si� na full volume. Indyk splun�� na ziemi� i przycupn�� na zdobycznej desce klozetowej. Ja te� splun��em, ale na znaleziony na dnie leja kawa�ek gazety. Po jednej stronie papieru wydrukowane by�o: ADAL STRAJKUJE FA, a po drugiej: UJ SOBIE ODROBIN� LU. Zafundowa�em sobie tedy odrobin� luksusu i przylepi�em opluty papier do krwawi�cego �okcia - LU do spodu, FA go g�ry. Analiza rycza�a dalej. - No, Ania - powiedzia�em. - Przesta�. Ju� dobrze. Nie b�j si�, nie zostawimy ci� samej. Jak si� sko�czy ta rozpierducha, odprowadzimy ci� do domu. Analiza za�ka�a jeszcze g�o�niej. Pokiwa�em g�ow� ze smutkiem. Analiza, jak i my wszyscy, by�a typowym dzieckiem epoki. Jej mama, kt�rej nie zna�em, pochodzi�a z P�ocka, sk�d uciek�a przez zielon� granic� do Bundesrepubliki. By�a w�wczas we wczesnej, nie chcianej ci��y z Analiz� i w �yciu nie dosta�aby paszportu ani za�wiadczenia z Kurii. Wyl�dowa�a w Schneidemuhl, dawniej Pi�a. Tu, gor�czkowo poszukuj�c lekarza-abtreibera, zawar�a znajomo�� z pewnym niemieckim in�ynierem; ruck-zuck zakochali si�, pobrali i postanowili jednakow� mie� c�reczk�. In�ynier wkr�tce potem dosta� arbeit w Ostpreussen, a nast�pnie przeprowadzi� si� do Suwa�k i zatrudni� w naszym Holzkombinacie. By� to dziwny facet, ten in�ynier, zakochany we wszystkim , co polskie; podobno wyst�powa� nawet o polskie obywatelstwo, ale nie dosta�, bo by� ewangelikiem. Uwa�a� Polsk� za nar�d wybrany, za kraj i lud o Wielkiej Misji Dziejowej i w og�le noch ist Polen nicht verloren, hurra. Normalnego mia�, powiadam wam, zajoba na tym punkcie. Dlatego te� po przeprowadzeniu si� do Suwa�k pos�a� c�rk� do polskiej szko�y. Ausgerechnet do naszej szko�y, do Gimnazjum �wi�tego Ducha. Oczywi�cie c�rka nominalnie by�a katoliczk�. Ci�gle nazywa�a si� Anneliese Budischewsky, ale wszyscy m�wili na ni� Analiza. Matka Analizy, kt�rej nie zna�em, zmar�a w 1996 podczas epidemii cholery, zawleczonej przez Rumun�w. Pami�tacie, zmar�o wtedy co� oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy ludzi, na t� choler�, kt�r� nazywano "Ceaucescu" albo "Dracul". Tych, kt�rzy wtedy zachorowali i prze�yli, nazywano za� dowcipnie "dupa boli", co oznacza po rumu�sku "po chorobie"; od tamtej pory sta�o si� to popularnym okre�leniem rekonwalescenta. Obok leja z hukiem rozerwa� si� pocisk mo�dzierzowy. Analiza zapiszcza�a i mocno przylgn�a do mnie, a przy tym tak wczepi�a si� w moje ramiona, �e nie mog�em strzepn�� ziemi, kt�ra polecia�a mi na g�ow�. - No ju�, ju� dobrze, Ania - powiedzia�em, zgrzytaj�c piaskiem w z�bach. Analiza chlipa�a cicho. Indyk, za�o�ywszy na uszy s�uchawki od mojego walkmana, da� nura pomi�dzy r�nokolorowe spaghetti kabli z rozwalonej centralki telefonicznej. Wysun�wszy lekko j�zyk, grzeba� tam, targa� przewody i d�ga� z��cza wyci�gni�tym z kieszeni �rubokr�tem. Indyk pasjonuje si� elektrotechnik�, to jego hobby. Zdradza do tych rzeczy nieprawdopodobny i samorodny talent. Wszystko potrafi naprawi� i zmontowa�. Ma w domu kr�tkofal�wk� i samodzielnie skonstruowane stereo. Wielokrotnie naprawia� i udoskonala� mojego sony i mojego kenwooda. Indyk, my�l�, umia�by wkr�ci� �ar�wk� w piasek tak, by za�wieci�a. Nie mog� wyj�� z podziwu - sam jestem w technice kompletny je�op, nie potrafi� nawet naprawi� bezpiecznik�w drutem. Dlatego te� mamy z Indykiem sp�k� - on podpowiada mi na matmie i fizyce, a ja jemu na polskim i historii. Taka ma�a Samopomoc Ch�opska, Consulting Company Limited. Park znowu trz�s� si� od eksplozji, Freikorps zwali� na linie Litwin�w wszystko, co mia� - mo�dzierze, dzia�a bezodrzutowe, rakiety. Szalet, trafiany co i rusz, bardzo zmala�. Dym po�o�y� si� po ziemi, wp�ywa� do naszego leja, dusi�. - Analiza? - Aha? - By�a� w parku, gdy to si� zacz�o? - Nie. - Poci�gn�a nosem. - Sz�am do szko�y i... z�apali mnie... I zaci�gn�li w do parku... w krzaki... - Ju�, ju�, Ania. Ju� dobrze. Nie p�acz. Teraz jeste� bezpieczna. Guzik prawda. Od zachodniej strony parku zajazgota�y kaemy, hukn�y granaty. Z obu stron rozleg�y si� bojowe wrzaski. - Vorwarts!!! Gott mit uns!!! - Lietuuuuva!!! Tego jeszcze brakowa�o. Obie wojuj�ce strony wpad�y na ten sam pomys�, a tym pomys�em by�o natarcie. Co gorzej, jaki� domoros�y Guderian z Freikorpsu postanowi� poprowadzi� sw�j Blitzkrieg prosto na nasz lej, by uderzy� na szaulis�w z flanki. Przywarli�my do ziemi, wciskaj�c si� jak robaki pomi�dzy bry�y i druty zbrojeniowe. - Feuer frei! - rozdar� si� kto� przy samym leju. - Verdammt noch Mal, Feuer frei! Schiess doch, du Hurensohn! Dalsze ryki przyg�uszy�a w�ciek�a seria z M-60 - tak blisko, �e s�ysza�em, jak �uski gradem sypi� si� na beton. Kto� wrzasn��, wrzasn�� okropnie. Tylko raz - i natychmiast ucich�. Buty zgrzyta�y po �wirze, grzmia�a kanonada. - Zur�ck! - krzycza� kto� z g�ry, z g��bi parku - Beeilung, Beeilung! Zur�ck! - Lietuuuuva! No jasne - pomy�la�em. Zeligauskas kontratakuje. Te� prosto na nasz lej, motherfucker jeden. Z okolic leja zaszczeka�y AK-74, inne ni� M-16 Freikorpusu, bardziej t�pe, g�o�niejsze, a na nie natychmiast na�o�y� si� huk wybuchaj�cych granat�w i rw�ce uszy eksplozje min mo�dzierzowych. - O Jezuuuuuu! - zawy� pot�pie�czo kto� przy samej kraw�dzi leja. Analiza, le��ca tu� obok mnie, dygota�a skulona; trz�s�a si� tak potwornie, �e musia�em si�� przyciska� j� do ziemi, inaczej ten dygot uni�s�by j� chyba do g�ry. - O Je... zuuuu! - powt�rzy� kto� obok, run�� ci�ko na skraj leja i sturla� si� prosto na nas. Analiza wrzasn�a. Ja nie, bo mi g�os odj�o ze strachu. By� to szaulis, bez czapki; jasne jak s�oma w�osy mia� zlepione krwi�. Krew wype�nia�a mu te� lewy oczod� i zalewa�a ca�� szyj�. Wygl�da�o to tak, jak gdyby pod mundurem mia� karminowy T-shirt. Le�a� na dnie leja, zwini�ty, kopa� gruz kr�tkimi uderzeniami but�w, potem przewr�ci� si� na bok i zawy�, zast�ka� i otworzy� oko. I spojrza� na mnie. I wrzasn��, d�awi�c si� krwi�. Gdy zacisn�� powieki, ca�a twarz a� mu si� zatrz�s�a. Nie wiem, czy wspomnia�em wam o tym. Nie jestem pi�kny. Czernobyl, rozumiecie. Zmiany genetyczne. Nie jestem pi�kny. Nic na to nie poradz�. Nic. Zmiany genetyczne. Szaulis otworzy� oko i spojrza� na mnie po raz wt�ry. Spokojniej. U�miechn��em si�. Przez �zy. Szaulis te� si� u�miechn��. Chcia�em wierzy�, �e to by� u�miech. Ale nie wierzy�em. - Chc�... pi�... - powiedzia� wyra�nie. Po polsku. Spojrza�em rozpaczliwie na Indyka, a Indyk r�wnie rozpaczliwie spojrza� na mnie. Obaj absolutnie rozpaczliwie spojrzeli�my na Analiz�. Analiza bezradnie wzruszy�a szczuplutkimi ramionami, a broda trz�s�a si� jej paskudnie. Blisko naszego leja z hukiem rozerwa� si� handgranat, zasypuj�c nas �wirem. Us�yszeli�my przejmuj�cy wrzask, a zaraz potem ostr� seri� z ingrama. Ingramy s� wysoce szybkostrzelne i seria ta zabrzmia�a tak, jak gdyby kto� gwa�townie rozdar� na p� gigantyczne prze�cierad�o. Tu� nad nami co� zakot�owa�o si�, wrzasn�o: "Scheisse!" i stoczy�o si� na nas. Przypadli�my znowu do ziemi. Tym, co stoczy�o si� na nas, by� ochotnik z Freikorps, ubrany w plamiasty kombinezon, malowniczy, ale absolutnie bezsensowny w walkach w mie�cie. Ca�y prz�d kombinezonu, od wisz�cego na szyi walkie-talkie po udekorowany futera�ami pas, by� ciemnoczerwony od krwi. Ochotnik sturla� si� na dno leja, jako� tak dziwnie si� wypr�y� i wypu�ci� powietrze, przy czym wi�kszo�� powietrza usz�a, bulgoc�c, przez dziury, kt�re mia� w piersi. - Pi� - powt�rzy� szaulis. - O Jezu... Pi�... Wodyyy! - Wasser - zabulgota� ochotnik, bardzo niewyra�nie, bo usta mia� pe�ne krwi i �wiru. - Wasser... Bitte... Hil... fe, bitte... Hilfeeee! Analiza pierwsza dostrzeg�a charakterystyczny kszta�t, wydymaj�cy chlebak ochotnika. Si�gn�a tam, rozrywaj�c rzepy zapi�cia, i wydosta�a butelk� coca-coli. Indyk wzi�� j� i zr�cznie zerwa� kapsel o wystaj�cy z ziemi kawa�ek drutu zbrojeniowego. - Jak my�lisz, Jarek? Mo�na im da�? - Nie mo�na - powiedzia�em, a z moim g�osem dzia�o si� co� dziwnego. - Ale trzeba. Trzeba, kurwa. Najpierw dali�my szaulisowi - w ko�cu jaka� kolejno�� obowi�zywa�a, a on wpad� do naszego leja pierwszy. Potem, wytar�szy mu wpierw usta chusteczk�, dali�my si� napi� ochotnikowi Freikorpsu. A p�niej oczy�cili�my z krwi szyjk� butelki i wypili�my po male�kim �yku my - Analiza, Indyk i ja. Dooko�a na moment prawie ucich�o; pyka�y pojedyncze strza�y, �omota� r�wno M-60 od strony stadionu. Ochotnik z Freikorps wypr�y� si� nagle - tak gwa�townie, �e z trzaskiem pu�ci�y zapi�cia Velcro na jego kombinezonie. - O... Jezu... - powiedzia� nagle szaulis i umar�. - You.. can't beat the feeling... - j�kn�� ochotnik, po czym spieni� si� na piersi krwi� i coca-col�. I umar� r�wnie�. Analiza usiad�a na dnie leja, obj�a kolana r�kami i rozrycza�a si�. I prawid�owo. Kto�, do cholery, musia� po�a�owa� obu wojownik�w. Nale�a�o im si� to. Nale�a�o im si� chocia� takie requiem - szloch ma�ej Analizy, jej �zy, jak grochy, tocz�ce si� po brudnej buzi. Nale�a�o im si� to. A my z Indykiem przepatrzyli�my im kieszenie. Tak te� trzeba by�o, tego ucz� nas na lekcjach przetrwania. Zgodnie z tym, czego nas uczono, nie tkn�li�my broni - szaulis mia� granaty, a Freikorps berett� i kampfmesser. Indyk wzi�� natomiast walkie-talkie i natychmiast zacz�� nim kr�ci�. Zajrza�em do kieszeni kombinezonu ochotnika i znalaz�em p� tabliczki czekolady. Na tabliczce napisane by�o: "Milka Poland, dawniej E. Wedel". Wytar�em tabliczk� i da�em Analizie. Wzi�a, ale nie poruszy�a si� - siedzia�a dalej, skurczona, smarcz�c i t�po patrz�c przed siebie. Zajrza�em do kieszeni szaulisa, bo na widok czekolady a� mi si� dziwnie zrobi�o w ustach i w �o��dku. Szczerze m�wi�c, najch�tniej ze�ar�bym sam ca�e te p� tabliczki. Ale tak nie wolno, no nie? Je�li jest w kompani dziewczyna, trzeba o ni� dba� w pierwszej kolejno�ci, trzeba j� ho�ubi�, ochrania�, trzeba j� karmi�. To przecie� jasne. To przecie� takie... takie... Ludzkie. No nie? Szaulis nie mia� czekolady. W kieszeni munduru mia� za to z�o�ony na czworo list. Koperta te� by�a obok, bez znaczka, ale zaadresowana, a jak�e, do Polski, do Krakowa. Do kogo�, kto nazywa� si� Maryla Wojnarowska. Zerkn��em na moment do listu. Bo szaulis nie �y�, a przecie� go nie wys�a�. Zerkn��em tam na moment. "�ni�a� mi si�." Tak pisa� szaulis. "To by� bardzo kr�tki sen. Sen, w kt�rym stoj� obok Ciebie i dotykam Twojej r�ki, a Twoja r�ka jest taka ciep�a, Marylu, taka mi�kka i ciep�a, i w�wczas, w moim �nie, pomy�la�em, �e kocham Ci�, Marylu, bo przecie� ja Ci� kocham..." Nie czyta�em dalej. Nie czu�em jako� potrzeby poznania dalszego ci�gu, kt�rego zreszt� nie by�o wiele - tylko do ko�ca strony, do podpisu: "Witek". Witek, nie Vytautas. W�o�y�em list do kop