5037
Szczegóły |
Tytuł |
5037 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5037 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5037 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5037 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jakub Kaliszewski
Szcz�ciarz
Z pomoc� po�yczonej �opaty przekopa�em si� przez ostatni� zasp�. Porzuci�em
niepotrzebne ju� narz�dzie i ruszy�em dalej w g�r�, zaciskaj�c zmarzni�te r�ce
na skalnych wyst�pach i zmro�onych grudach �niegu. Wreszcie wspi��em si� na sam
szczyt i stan��em u celu. Przede mn� zwisa�a ogromna czapa �niegu, gotowa do
oderwania si� w ka�dej chwili i runi�cia z lawin� na le��c� w dole wiosk�.
Spojrza�em przed siebie, ogarniaj�c wzrokiem panoram� doliny, oceniaj�c swoje
szanse. Powinno mi si� uda�. Mieszka�cy wioski musieliby mie� prawdziwego pecha,
�eby g��wne uderzenie �nie�nej fali trafi�o w�a�nie w nich...
Podkopa�em nieco nawis z lewej strony, po czym uderzy�em we� z ca�ej si�y.
Oderwa� si� i zacz�� zsuwa� w d� stoku, z coraz wi�ksz� pr�dko�ci�, �ci�gaj�c z
sob� coraz wi�cej �niegu. Po kr�tkiej chwili zboczem gna�a ju� porz�dna lawina.
Odetchn��em z ulg� widz�c, jak obrany przez ni� kurs omija z daleka wiosk�.
Mog�em ju� zej�� z powrotem i odebra� zas�u�on� zap�at�, wcale zreszt� niema��.
�aden z mieszka�c�w nie dokona�by przecie� tego, co ja. Owszem, ka�dy z nich
potrafi�by wspi�� si� na g�r�, zapewne zrobi�by to nawet lepiej. Ka�dy z nich
m�g� uruchomi� lawin�. Ale tylko mi starczy�o szcz�cia na tyle, by zapobiec
katastrofie.
Kiedy tylko moi rodzice zauwa�yli, �e jestem Szcz�ciarzem, natychmiast wys�ali
mnie do Dziadka. Dziadek by� nauczycielem wszystkich Szcz�ciarzy w okolicy,
najstarszym z nas, pami�taj�cym jeszcze czasy sprzed nadej�cia Pecha. Mieszka�
samotnie w odludnej okolicy, daleko w g�rach. Dotarcie do niego by�o zreszt�
pierwszym testem. Udawa�o si� to naprawd� niewielu.
Dziadek odnalaz� mnie podczas spaceru, na jakiej� skalnej p�ce. Le�a�em ze
z�aman� nog�, usi�uj�c podnie�� si� po upadku jakiego dozna�em w czasie
wspinaczki do gniazda skalnego go��bia w poszukiwaniu jaj - od dw�ch dni nie
mia�em nic w ustach. Dziadek pom�g� mi wsta�, ale dalej musia�em radzi� sobie
sam. Poku�tyka�em za nim do chaty.
Wkr�tce sta�em si� jego ulubionym uczniem. Twierdzi�, �e spo�r�d wszystkich,
kt�rzy przez te wszystkie lata usi�owali przedrze� si� przez g�ry na po�udnie,
ja rokuj� najwi�ksze nadzieje. �e przypominam mu jego samego z lat m�odo�ci.
Cz�sto opowiada� mi o przesz�o�ci, o utraconej cywilizacji, o swoim
dzieci�stwie. W niekt�re historie trudno mi by�o uwierzy�, wydawa�y mi si�
bajkami nieco sklerotycznego ju� starca, jednak zawsze s�ucha�em ich z uwag� i
cierpliwie, nie przerywa�em, wszystkie pytania zostawia�em na koniec, tak jak
mnie tego uczy�.
- Jeste� Szcz�ciarzem, wi�c nie musisz si� spieszy�, tak jak inni - poucza�
mnie, gdy robi�em co� pochopnie, bez zastanowienia, jak moi r�wie�nicy. -
Pami�taj, �e masz przed sob� ca�e, d�ugie �ycie, b�dziesz mia� czas na wszystko,
nawet na znalezienie partnerki i rozmno�enie.
Przekraczaj�c ostro�nie strumie� zauwa�y�em samic� myj�c� si� w jego czystej,
zimnej wodzie. Nagle z krzak�w wypad� m�ody, nagi samiec, dopad� j� i zwarli si�
w kr�tkiej, intensywnej kopulacji. Samiec odbieg� dalej, a samica zosta�a na
miejscu, nieco oszo�omiona, z roz�o�onymi pon�tnie nogami. Czuj�c umiarkowane
podniecenie podszed�em i wy�adowa�em si� w ni�, nie wiedz�c nawet, czy to
zauwa�y�a.
To by� p�zwierz�cy seks i p�zwierz�ca partnerka. Nazywa�em je w my�lach
samicami, aby w ten spos�b pozby� si� jakiego� nieprzyjemnego, trudnego do
okre�lenia uczucia, jakie nast�powa�o chwil� p�niej. A tak�e dlatego, by m�c
jako� wyt�umaczy� si� z tego, co robi�, wyimaginowanemu obrazowi Nadii, jaki
nosi�em stale w umy�le i z kt�rym rozmawia�em co wiecz�r, zdaj�c relacj� z
ca�ego dnia.
Przekl�ty Dziadek i przekl�ta jego moralno��! Wszyscy normalni ludzie traktowali
szybki seks z ka�dym napotkanym partnerem jako jedyn� form� przetrwania gatunku
w �wiecie, w kt�rym na ka�dym kroku grozi�a natychmiastowa �mier�. Po prostu
przystosowanie do warunk�w. Dla mnie by�o to dziwaczne wynaturzenie. Dziadek
wpoi� we mnie wszystkie idea�y, w jakich wychowany by� on sam, w czasach
spokoju, w czasach chodz�cych bezpiecznie po ulicach rodzin, bab� �piewaj�cych
ko�ysanki wnukom, par tocz�cych skomplikowane, d�ugotrwa�e gry mi�osne,
rozbudowanych flirt�w i regu� zalot�w. Wszystko to okaza�o si� absurdalnie
bezu�yteczne, ale wtedy, w samotnej, g�rskiej chacie, wydawa�o si� jedynie
s�uszne.
A jednak prawa natury by�y nieub�agane. Gdy wreszcie zszed�em z g�r dowiedzia�em
si�, jak wygl�daj� "te sprawy" (ulubione okre�lenie Dziadka), i wiele innych, w
rzeczywisto�ci. Po namy�le stwierdzi�em w ko�cu, �e taki spos�b za�atwiania
kwestii rozmna�ania jest logiczniejszy i bardziej przystaj�cy do rzeczywisto�ci,
jednak nie mog�em ju� pozby� si� pewnych nalecia�o�ci, jak na przyk�ad w�a�nie
to nieprzyjemne odczucie md�o�ci po ka�dym przypadkowym akcie z jak��
przypadkow� samic�. Dziadek nazywa� to kacem moralnym.
Dziadek lubi� opowiada� mi o tym, jak bada� i rozwija� sw�j talent.
- We wczesnej m�odo�ci zauwa�y�em, �e szcz�cie sprzyja mi wyj�tkowo. Gdybym
wierzy� w cokolwiek, uzna�bym, �e czuwa nade mn� jaki� b�g, czy anio�owie... ale
postanowi�em podej�� do tego racjonalnie. Przebada� moje szcz�cie. Trudno by�o
znale�� na ten temat jak�� fachow� literatur�, dop�ki nie zda�em si� ca�kowicie
na moje szcz�cie i nie zacz��em przeszukiwa� katalog�w na chybi�-trafi�.
Napotyka�em na r�ne, oderwane od siebie wzmianki o cudownych ocaleniach czy
dziwacznych katastrofach. Po kilku latach doszed�em wreszcie do wniosku, �e
opr�cz ludzi, do kt�rych los u�miecha si� z normaln� cz�sto�ci�, jest te�
kategoria wyj�tkowych szcz�ciarzy. By�o nas niewielu, ale istnienie takiej
grupy w ka�dym pokoleniu, o mniej wi�cej sta�ej liczebno�ci, by�o faktem.
Wtedy jeszcze, jak wiesz, szcz�cie, fart, nie by�y tak niezb�dne do prze�ycia,
jak teraz. Owszem, by�y przydatne, ale i bez nich mo�na by�o sobie ca�kiem
nie�le poradzi�. Ja jednak nie mia�em poza tym �adnych szczeg�lnych zdolno�ci,
nigdy nie by�em w niczym lepszy od innych w czynno�ciach wymagaj�cych skupienia,
czy wysi�ku umys�owego. Za to bez trudu ogrywa�em wszystkich w karty, trafia�em
do kosza, zgadywa�em odpowiedzi na testach...
Utrzymywa�em si� z wygranych na loteriach. Nie mia�em �adnego sta�ego zaj�cia.
Zdobywanie kobiet przychodzi�o bez trudu, ale z utrzymaniem ich przy sobie
zawsze mia�em problemy, gdy tylko odkrywa�y, jak bardzo jestem nikim, jak bardzo
wszystko co mam, zawdzi�czam �lepemu trafowi. Moje �ycie, je�eli w og�le go
kiedy� mia�o, traci�o jakikolwiek sens. Dop�ki nie nadszed� Kataklizm...
Kilka dni p�niej, przy przekraczaniu kolejnego lodowatego strumienia, odczu�em
wyra�nie zmian�. Najpierw odczu�o j� moje cia�o - wszystkie mi�nie, z kt�rych
napi�cia nie zdawa�em sobie nawet sprawy, rozlu�ni�y si�, zm�czone zmys�y
przyt�pi�y si�, pozwalaj�c sobie na odpoczynek. Poczu�em zm�czenie, senno��,
zakr�ci�o mi si� w g�owie.
Znalaz�em si� w strefie Fortuny, i m�j wy�wiczony organizm zda� sobie
natychmiast spraw� z tego, �e wreszcie mo�e odpocz�� od ustawicznej czujno�ci.
Po stopniu nasilenia aury pozna�em, �e jestem ju� blisko celu. Rzeczywi�cie, tak
jak g�osi�y plotki - tutaj nic mi ju� nie grozi�o.
Celem mojej w�dr�wki by�a Strefa Fortuny Biggsa, najlepiej chroniony obszar na
ca�ym Po�udniu. I chyba wreszcie go osi�gn��em. Mija�em �cie�ki wydeptane w
lesie przez niezliczone stopy - stopy dzieci i doros�ych - i inne �lady pobytu w
tych lasach wi�kszej ilo�ci ludzi. Wkr�tce za� wyszed�em na pola uprawne, na
kt�rych pracowali zgi�ci rolnicy.
Podnios�em wysoko swoj� lask� Szcz�ciarza. Gdy szed�em drog� mi�dzy polami,
pierwsze podbieg�y do mnie dzieci, asystuj�ce starszym przy zbiorach, krzycz�c
rado�nie jedno przez drugie, zadaj�c pytania, kt�re zawsze, w ka�dej osadzie
brzmia�y tak samo - sk�d przychodzisz? co tam s�ycha�? czy s�ysza�e� o...? czy
widzia�e�...? dok�d odejdziesz? czy m�g�by� zanie��...?
Dziadek opowiada� o filmie, kt�ry kiedy� ogl�da� - min�o du�o czasu, nim
wyt�umaczy� mi, co to by�y filmy - o Listonoszu, przemierzaj�cym bezdro�a po
jakiej� katastrofie. Film podobno by� kiepski, ale mi spodoba�a si� ta opowie��.
Wiedzia�em, �e przeznaczeniem Szcz�ciarza jest by� takim w�a�nie listonoszem,
w�druj�cym od jednej wioski do drugiej, przynosz�cym nowiny i chwilowy u�miech
losu. Nawet w strefach Fortuny witano mnie z rado�ci� - nikt przecie� nie wa�y�
si� opu�ci� bezpiecznego rejonu, przez co obszary te by�y mo�e nawet bardziej
odci�te od zewn�trznego �wiata ni� zwyk�e osady. Tylko dzi�ki nam mieszka�cy
stref mieli jeszcze poczucie uczestniczenia w czym� wi�kszym, bycia cz�stk�
jakiej� cywilizacji, kultury, cz�ci� ludzko�ci, a nie odosobnion� monad� skryt�
po�r�d las�w i g�r.
Pozwoli�em zaprowadzi� si� do wsi. Po drodze min��em jakiego� starca. Ten widok
wstrz�sn�� mn� - tak dawno nie by�em w �adnej strefie, �e odzwyczai�em si� ju�
od widoku ludzi po czterdziestce. Zwolni�em, by mu si� przyjrze� z podziwem,
lecz t�um dzieci poci�gn�� mnie dalej.
Inn� ulubion� opowie�ci� Dziadka by�a historia o nadej�ciu Pecha. Za ka�dym
razem brzmia�a troch� inaczej, troch� straszniej, troch� d�u�ej trwa�o jej
opowiedzenie, jednak nie mia�em powod�w, by nie wierzy� w ka�de jej s�owo.
Dowody mia�em przecie� wsz�dzie wok� siebie.
- Przez lata nikt niczego nie zauwa�a�. Dziwne, niewyja�nione przypadki zdarza�y
si� przecie� zawsze, nie by�o najmniejszych powod�w, by je ��czy�. Wydawa�o mi
si�, �e tylko ja, przeczulony na punkcie losu i fortuny, wi�za�em jako� w ca�o��
rosn�c� lawin� informacji o katastrofach, wypadkach, zagini�ciach, po�arach.
Najszybciej i najmniej zauwa�alnie gin�li starsi ludzie. Nikt przecie� nie
zwr�ci uwagi, gdy jaki� staruszek po�lizgnie si� na chodniku i po�amie si� w
jaki� osobliwy, �miertelny spos�b, albo dostanie nagle wyj�tkowo z�o�liwego
raka. Owszem, niepokoi�a troch� wzrastaj�ca liczba nekrolog�w, szczeg�lnie gdy
zacz�o to dotyka� ludzi s�awnych, z pierwszych stron gazet. Jednak nikt nie
odwa�y� si� stwierdzi�, �e ludzko�� po prostu zaczyna wymiera� z powodu g�upich
przypadk�w...
W pewnym momencie nie mo�na ju� by�o tego ignorowa�, ale oczywi�cie ci g�upcy
nie potrafili wyci�gn�� prawid�owych wniosk�w.
M�wiono coraz g�o�niej o zbli�aj�cym si� ko�cu �wiata, o nadchodz�cej Zag�adzie
przez wielkie "Z". Z roku na rok oczekiwano z coraz wi�ksz� niecierpliwo�ci�
wielkiego "bang", kt�re mia�o zako�czy� smutne dzieje naszej planety, a
nagromadzenie kl�sk t�umaczono jedynie zbli�aj�c� si� kulminacj�, jedn�,
ostatni� kl�sk�.
Nikt - opr�cz mnie - nie przewidzia�, �e kulminacji nie b�dzie. �e katastrofa
ju� nadesz�a, a by� ni� po prostu Wielki Pech, kt�ry dotkn�� przewa�aj�c� cz��
ludzko�ci. Pech dotyka� pojedyncze jednostki, grupy ludzi, a nawet ca�e kraje -
jaki� przypadkowy incydent na granicy stawa� si� przyczyn� wojny, wypadek
lotniczy pozbawia� nar�d wszystkich przyw�dc�w... ale najgorsze by�y kl�ski
�ywio�owe. R�nie je sobie t�umaczono - nag�ym ociepleniem klimatu, gdy
nadchodzi�y fale upa��w i susze, czy plamami na s�o�cu w przypadku ostrych zim
szalej�cych w krajach, kt�re nigdy dot�d nie widzia�y �niegu. Po�ary las�w,
trz�sienia ziemi... wkr�tce ju� nie by�o tygodnia, by w jakim� punkcie globu nie
zdarzy�o si� jakie� nieszcz�cie.
Cywilizacja zacz�a si� rozpada�. Nie istnia�y pa�stwa, nie istnia�y rz�dy,
�ycie w du�ych miastach sta�o si� zbyt niebezpieczne, a skomplikowane
technicznie urz�dzenia by�y zbyt podatne na przypadkowe uszkodzenia. Gdy
wreszcie sta�o si� jasne, �e zag�ada nie nadejdzie, a dekadenckie nastroje
wygas�y, trzeba by�o jako� sobie zacz�� radzi� w nowym, pechowym �wiecie.
Wtedy znalaz�em sens w �yciu. Sta�em si� pierwszym Szcz�ciarzem. Odkry�em, �e
mog� przynosi� szcz�cie nie tylko sobie, ale i innym, roztaczaj�c wok� siebie
co� w rodzaju aury, czy sfery, w kt�rej pech nie by� ju� tak dotkliwy. Takich
jak ja by�o zreszt� wi�cej. Powoli zacz�li�my skupia� wok� siebie ocala�e
resztki spo�eczno�ci. Trzeba by�o oczywi�cie wr�ci� do starych metod, do
prostych narz�dzi, prostego, wiejskiego �ycia... to by�o trudne, ale zaj�o nam
mniej czasu, ni� mo�na by�o si� spodziewa�. Powsta�y sfery Fortuny wok� siedzib
najsilniejszych, najlepszych z nas. Inni wybrali �ycie w�drowc�w, wol�c
przynosi� powodzenie ze sob�, od wioski do wioski, pomaga� nieszcz�snym
niedobitkom ludzko�ci.
Jak zwykle, by�em potrzebny. Tutaj, na skraju strefy, potrzebny by� tak�e �ut
szcz�cia, przyniesiony przez w�drowca. Zaprowadzili mnie do chaty, w kt�rej
jaka� kobieta w�a�nie rodzi�a. Urodzi�a ju� dw�jk� zdrowych syn�w, ale z trzecim
dzieckiem by� jaki� problem. Nie maj�c poj�cia o medycynie, usun��em si� w k�t,
ust�puj�c miejsca akuszerce, kt�ra spojrza�a na mnie z wdzi�czno�ci�.
Wystarczy�o, �e zjawi�em si� w izbie, a od razu por�d zacz�� przebiega�
sprawniej. Po chwili ukaza�a si� g��wka dziecka, za ni� reszta cia�a.
Dziewczynka, mokra, r�owa i wrzeszcz�ca. Odczeka�em jeszcze jaki� czas, aby
upewni� si�, �e wszystko jest w porz�dku, po czym wyszed�em i, ignoruj�c kolejn�
band� dzieciak�w - p�odni to oni tutaj byli, nie ma co - skierowa�em si� ku
centrum strefy w poszukiwaniu siedziby Biggsa Szcz�ciarza.
Biggs by� legend�. Podobno by� tak stary, jak Dziadek, a mo�e jeszcze starszy.
Szybko zorientowa� si�, co jest grane, i jak mo�e wykorzysta� sw�j dar.
Zgromadzi� wok� siebie wielu ludzi gotowych mu s�u�y� w zamian za mo�liwo��
przebywania w jego pobli�u. W istocie Biggs by� najsilniejszym Szcz�ciarzem, o
jakim s�ysza�em. Potrafi� zatrzyma� trz�sienie ziemi, odwr�ci� bieg rzeki
gro��cej powodzi�, ugasi� po�ar lasu samym swoim pojawieniem si� w odpowiednim
miejscu, w odpowiednim czasie. Nic dziwnego, �e do jego siedziby przybywa�o
coraz wi�cej spanikowanych, pozbawionych dachu nad g�ow� biedak�w.
W swoim osobliwym pa�stewku Biggs, kt�ry przyj�� tytu� Wielkiego Szcz�ciarza,
wprowadzi� surowe, okrutne rz�dy. Absolutna w�adza obudzi�a w nim sadyst�,
tyrana, gotowego skinieniem pos�a� na �mier� wszystkich swoich poddanych. Biggs
by� pierwszym, kt�ry przywr�ci� w nowym �wiecie poj�cie wojny. Sam prowadzi� do
boju swych wojownik�w, uzbrojonych w prymitywne miecze i maczugi, z trudem
wykute z �amliwej i kruchej stali, ale jednak skuteczne w rozbijaniu �b�w
opornych. W ten spos�b Biggs rozszerza� swoje w�adanie poza granice strefy.
To wszystko ma�o mnie jednak obchodzi�o. Ludzie przebywaj�cy w otoczeniu Biggsa
woleli takie �ycie, ni� �adne. Nikt im przecie� nie broni� odej�� w g��b las�w i
samemu spr�bowa� szcz�cia w dziczy. Owszem, czu�em pewien niesmak, wr�cz
obrzydzenie na my�l o stosowanych przez Wielkiego Szcz�ciarza metodach, jednak
gdyby nie pewien osobisty zatarg, nigdy by mi zapewne nie przysz�o do g�owy
szuka� jego strefy, a tym bardziej zbli�a� si� do niego samego.
Nazywa�a si� Nadia i by�a Szcz�ciar�. Pierwsz�, jak� spotka�em w swoich d�ugich
w�dr�wkach. Oczywi�cie, natychmiast zakocha�em si� - a poniewa� szcz�cie mi
dopisywa�o, ona odwzajemni�a moje uczucie.
To by�y cudowne dni. Wreszcie �adne z nas nie musia�o nigdzie si� spieszy�,
mogli�my smakowa� i poznawa� siebie przez d�ugie godziny. Byli�my sobie
przeznaczeni. Nasza mi�o�� nie mia�a nic wsp�lnego z szybk�, bezstresow�
kopulacj�, jaka by�a udzia�em pozosta�ych ludzi. To by�o co�, co dot�d zna�em
jedynie z opowie�ci Dziadka, a co uwa�a�em dot�d za jedn� z jego fantazji.
Zamieszkali�my na jaki� czas w pewnej wiosce. Planowali�my wsp�ln� przysz�o��,
mo�e nawet za�o�enie w�asnej strefy Fortuny... nie chcia�em ju� w�drowa�,
chcia�em tylko zosta� przy niej. Zastanawia�em si� nawet, czy nasze wzajemne
szcz�cie zosta�oby odziedziczone przez nasze dzieci. Czu�em, �e w spotkaniu
Nadii m�j dar objawi� si� najpe�niej.
Rado�� trwa�a jednak kr�tko. Nie zd��yli�my si� sob� nacieszy�. Pewnej nocy na
wiosk� napad� konny oddzia� zbrojnych. Widzia�em co� takiego pierwszy raz w
�yciu. Ca�� wiosk� spalili, a mnie i Nadi�, nie mog�c zabi� w tradycyjny spos�b,
porwali i zawie�li do obozu. Tam pierwszy raz spotka�em Biggsa i okaza�o si�, �e
moje szcz�cie w pewnych sytuacjach nie wystarcza. Poczu�em, jak ziemia usuwa mi
si� spod n�g, a potem straci�em przytomno��. Obudzi�em si� gdzie� w lesie. Sam.
Bez Nadii.
Wiedzia�em wcze�niej, �e m�j talent mog� rozwija�. Dziadek robi� tak ca�e �ycie,
od niego te� dowiedzia�em si�, jak to robi�. Trzeba wystawia� si� na jak
najwi�ksze niebezpiecze�stwa, wci�� ryzykowa�, wci�� wystawia� swoj� fortun� na
pr�b�.
W ten spos�b przeszed�em do legendy. Podejmowa�em si� zada�, na kt�re nie
odwa�a� si� �aden inny Szcz�ciarz. Szalone, niebezpieczne, brawurowe. Czasami
nawet niepotrzebne. Zjawia�em si� tam, gdzie nie zjawia� si� przede mn� nikt.
Zawsze na czas, zawsze dokonuj�c jakiego� niewiarygodnego czynu. W ko�cu ludzie
zacz�li wierzy�, �e przynosz� ze sob� jak�� odmian� ich losu. Nazywali mnie
Zwiastunem, Jutrzenk�, my�l�c, �e moje pojawienie si� oznacza koniec wielkiego
Pecha... ja jednak zawsze odchodzi�em dalej, szukaj�c kolejnych wyzwa�. Mia�em
bowiem przed sob� tylko jeden cel.
Osiedle wygl�da�o prawie jak miasta z opowie�ci Dziadka. R�wno wytyczone ulice,
domy z kamienia i wypalanej ceg�y... wyj�tkowo zaawansowana technika. Na ka�dym
rogu sta� stra�nik z armii Biggsa. Ka�dy z nich obserwowa� mnie z uwag�. By�em
tu obcy, a tu nie lubili obcych. Obcy mogli stanowi� zagro�enie.S�ysza�em o
kilku zamachach na Wielkiego Szcz�ciarza, oczywi�cie nieudanych. W pocz�tkach
panowania jego poddani usi�owali go ubezw�asnowolni� - zwi�za�, zamurowa�, tak,
by ich nigdy nie m�g� opu�ci�, bowiem w�wczas jedynym �rodkiem nacisku, jakim
dysponowa� Biggs, by� szanta�. Jednak �adna z tych pr�b nie powiod�a si� - wi�zy
p�ka�y, mury kruszy�y si�... po tych prze�yciach, z biegiem lat, Biggs popad� w
pewn� paranoj�, kt�ra udzieli�a si� naturalnie ca�emu jego pa�stwu - wszyscy
tutaj bez przerwy spogl�dali za siebie.
Stan��em przed drzwiami do monumentalnej budowli. Podszed� do mnie stra�nik z
gro�n� min� i przypasanym mieczem. Wymin��em go. Usi�owa� mnie zatrzyma�, ale w
tym samym momencie potkn�� si� o jak�� nier�wno�� i wyr�n�� nosem w chodnik.
Wsta� i zacz�� wo�a� swoich koleg�w, ja jednak nie zwraca�em na nich uwagi.
Nacisn��em klamk� - drzwi na szcz�cie by�y otwarte... gdy szed�em d�ugim
korytarzem, nikomu nie uda�o si� mnie powstrzyma�. Nie mia�em poj�cia, gdzie
szuka� Biggsa, ale wiedzia�em, �e m�j �lepy traf doprowadzi mnie w ko�cu do
niego. I rzeczywi�cie, znalaz�em go za jakimi� kolejnymi otwartymi losowo
drzwiami.
Wielokrotnie pyta�em Dziadka o to, dlaczego nadszed� wielki Pech, i dlaczego
pojawili si� Szcz�ciarze.
- Nie mam poj�cia - odpowiada� zawsze. - Sam si� nad tym zastanawia�em przez
ca�e �ycie. Stworzy�em setki teorii i hipotez, ale �adnej z nich nie da�o si� w
�aden spos�b udowodni�. Szkoda, �e jestem takim niepoprawnym ateist�, zapewne
�atwiej by�oby mi uwierzy�, �e to kara boska, ni� jaka� lokalna, chwilowa w
skali wszech�wiata, fluktuacja prawdopodobie�stwa...
Chcia�bym wiedzie� cokolwiek, �eby mie� nadziej�. �eby �udzi� si�, �e okres
Pecha potrwa tylko kilka pokole�, a potem wszystko wr�ci do normy. Ale nie wiem
tego. Mo�e to rzeczywi�cie koniec �wiata... mo�e kiedy� nawet Szcz�ciarze oka��
si� za s�abi i ludzko�� ostatecznie zniknie, poch�oni�ta przez lawin�
idiotycznych, przypadkowych �mierci, a� ostatni cz�owiek zginie potkn�wszy si� o
wystaj�cy korze�.
Ale do tego czasu musimy stara� si� ocali� jak najwi�cej. Na nas,
Szcz�ciarzach, spoczywa obowi�zek przetrwania. Szkoda, �e tak niewielu z nas w
pe�ni zdaje sobie z tego spraw�. Chcia�bym, �eby� chocia� ty to rozumia�. Trudno
mi to wyt�umaczy� racjonalnie, ale czuj�... czuj�, �e nie powiniene� �y� tak jak
inni. Jeste� od nich lepszy, ale nie oznacza to, �e mo�esz nimi gardzi�, ale �e
masz im pomaga�. Wyci�ga� z k�opot�w. Takie jest twoje przeznaczenie. My�l�, �e
w�a�nie w tym celu rodz� si� Szcz�ciarze.
S�owa Dziadka by�y pi�kne i wznios�e, jednak nie przekona�y mnie. Nie widzia�em
sensu w tym, aby zdziesi�tkowana ludzko�� mia�a odrodzi� si� korzystaj�c z
mojego szcz�cia. Pocz�tkowo wykorzystywa�em sw�j talent po to, aby zdobywa�
�rodki utrzymania, a potem, po stracie Nadii - dla treningu. Owszem, pomaganie
innym przynosi�o spor� satysfakcj�, nigdy jednak nie sta�o si� celem samym w
sobie. Przepraszam, Dziadku. Marny by� ze mnie materia� na Mesjasza.
A teraz sta�em przed Biggsem, Wielkim Szcz�ciarzem, kt�ry reprezentowa�
wszystko, czym tak gardzi� m�j mistrz. I szczerze m�wi�c, g�wno mnie to
obchodzi�o. M�g� sobie robi� co chcia� w swojej �a�osnej domenie.
Pope�ni� tylko jeden b��d.
Przede mn� siedzia� w�t�y starzec, jednak w jego oczach p�on�y wielka si�a woli
i ��dza �ycia. Wpatrywa� si� we mnie tymi p�on�cymi �lepiami, usi�uj�c
zrozumie�, po co przyszed�em, i czego od niego mog�em chcie�. Wiedzia�
naturalnie, �e jestem Szcz�ciarzem - rozpoznawali�my si� nawzajem bez trudu -
jednak nie poznawa� mnie. Trudno by�o mie� o to do niego pretensje - widzia�
mnie tylko raz, przez chwil�, wiele lat temu.
Drzwi po drugiej stronie pokoju otworzy�y si� i wesz�a przez nie Nadia. Moja
Nadia. Starsza, jakby przygarbiona, z poszarza��, smutn� twarz�, ale to wci��
by�a moja ukochana Szcz�ciara. Ona tak�e nie pozna�a mnie. Podesz�a do Biggsa i
stan�a obok niego.
- Kto to jest, kochanie? - spyta�a, wskazuj�c na mnie.
- Nie ma poj�cia - odpar�. - Zapewne jaki� w�drowiec przyszed� z wizyt�...
Westchn��em. Nie wiedzia�em, co robi�. Opad�a ze mnie ca�a ch�� zemsty. Nadia,
cho� zm�czona, wygl�da�a jednak na szcz�liw�. Mo�e rzeczywi�cie lepiej by�o jej
tutaj, ni� mog�oby by� kiedykolwiek ze mn�. Mo�e powinienem jednak zostawi� ich
w spokoju.
- Wiem, po co przyszed�e� - odezwa� si� w ko�cu Biggs. - Pewnie jeste� jednym z
tych idealist�w, w�druj�cych od wioski do wioski. Chcesz mnie zniszczy�, bo
uwa�asz, �e krzywdz� moich poddanych. Chcesz przywr�ci� im jak�� wyimaginowan�
wolno��. Ot� s�uchaj, g�wniarzu...
- Nie - przerwa�em mu, podnosz�c d�o� - Ja... pomyli�em si�. Przepraszam.
Zamruga� gwa�townie, zdziwiony. Przeprosi�em jeszcze raz i odszed�em,
zostawiaj�c ich oboje sobie samym.
W�drowa�em ulicami miasta bez celu, bez sensu, z pochylon� g�ow� wpatruj�c si� w
bruk. W g�owie mia�em pustk�, nie by�em w stanie skupi� si� na �adnej my�li, na
�adnej emocji, nie my�la�em nawet o tym, jak mi �le. Nagle, wychodz�c zza
jakiego� rogu, wpad�em na spiesz�cego si� gdzie� stra�nika. Uderzy�em go z
rozp�du w pier� tak, �e niemal si� przewr�ci�. Instynktownie spi��em si�,
szykuj�c si� do walki, on jednak tylko pogrozi� mi palcem..
- No - stwierdzi� - masz szcz�cie, �e si� spiesz�, inaczej by� popami�ta�. Masz
szcz�cie!
Odszed�, a ja d�ugo sta�em, zastanawiaj�c si� nad tym, co powiedzia�. Tak.
Mia�em szcz�cie. Mia�em cholerne szcz�cie.