4991
Szczegóły |
Tytuł |
4991 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4991 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4991 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4991 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Janion
PUSTY, CH�ODNY POK�J Z WIDOKIEM NA WSZECH�WIAT.
Zimno... To pierwsze odczucie, kt�re towarzyszy narodzinom. Zimno... Przejmuj�ce
do
szpiku ko�ci odczucie �mierci. Otworzy� oczy. Zimno... Cia�em jego wstrz�sa�y
dreszcze.
Czu� na sk�rze krople, wilgo� zdawa�a si� przenika� na wskro�, do wn�trza.
Dr��c� d�oni�
uchwyci� kraw�d� sarkofagu, zimno... Ostre ig�y mrozu wbi�y mu si� w palce.
Dr��c d�wign��
si� i przechyli� na zewn�trz. Zwymiotowa� wod�. Wilgotna sk�ra na piersi
przylgn�a do
oszronionej kraw�dzi. Szarpn�� si�. B�l... Nowe odczucie wtargn�o ciep�em w
jego
zzi�bni�te cia�o. �ycie...
Wcze�niej �ni�, jeden rzut okiem na wska�nik wystarczy� mu aby zorientowa� si�,
i� trwa�o
to dwadzie�cia lat. Spr�bowa� usi���.
Przez dwadzie�cia lat �ni� o zimnie, grobach, deszczu i rozmi�k�ej ziemi. Jego
gr�b we �nie
mie�ci� si� w pobli�u zamglonej �ciany jakiej� wielkiej budowli. Wznosi�a si�
ona ciemnym
monolitem ponad powyginane drapie�nie ga��zie nagich drzew, mierz�c w zszarza�e
niebo.
Szuka� tam ciep�a, znajdowa� tylko okrutne, szorstkie kamienie. W��czy� si� po
okolicy dr��c
i krzycz�c. Trupie r�ce kostnia�y mu od nieustaj�cego wiatru smagaj�cego
kroplami wody lub
ostrymi ig�ami lodu. Ka�dego dnia skamla� o ciep�o. Czasami pojawia�o si� w
pobli�u jakie�
zwierz�, lecz szybko umyka�o przestraszone. Zdarza�o si� te�, i� przechodzili
tamt�dy ludzie
w ci�kich szarych p�aszczach, ub�oconych butach, os�aniaj�cy si� na darmo
parasolami.
Rzuca� si� na nich z rozczepionymi r�kami i chwyta� pustk�, znajdowa� mr�z.
Ludzie
natomiast rozgl�dali si� nagle zaniepokojeni i odchodzili �piesznie, unosz�c ze
sob� to, co dla
niego nieosi�galne.
Wyj�c wytoczy� si� z sarkofagu i upad� rozbijaj�c sobie �okcie. Wsta�. Jego
nabrzmia�e,
zsinia�e stopy bola�y gdy ruszy� po chropowatej pod�odze. Drobne chropowato�ci
odczuwa�
wyolbrzymione, jakby st�pa� po szklanej t�uczce. Prawie nie m�g� i��. B�l jednak
promieniowa� ze st�p �yciem. Odsun�� z oczu d�ugie wilgotne w�osy. Czu� ulg�.
W �nie wraca� zwykle do swojego gniazda w rozmi�k�ej ziemi i tam �ka� pr�buj�c
rozmasowa� d�onie.
* * *
Siedzia� na fotelu wpatruj�c si� w czelu�� wiecznej nocy. W d�oniach trzyma�
kubek z
paruj�cym gor�cym napojem. Powietrze ociepla�o si�, otuli� si� jednak dok�adnie
kocem, gdy�
ci�gle jeszcze panowa� ch��d. Statek budzi� si� do �ycia razem z nim.
Noc wo�a�a do niego, przyci�ga�a. Gwiazdy dziurawi�y materi� nocy, k�uj�c
przestrze�
zimnym �wiat�em. Wiedzia� jednak, one rozprasza�y swoj� energi�, trwoni�y si�y,
umiera�y.
Ostatni pr�cik szronu sp�yn�� z iluminatora w postaci oleistej kropli.
Za jego plecami, za dok�adnie zaryglowanymi drzwiami, sta� zamkni�ty,
przyczajony
sarkofag hibernatora, kt�ry s�a� mu przez �cian� mroczne wra�enia. Pij�c herbat�
odczuwa�
jego obecno�� jako m�cz�cy, ale odsuni�ty g��boko ucisk w �wiadomo�ci. Tam, w
mrocznych
zak�tkach duszy, skulony usadowi� si� strach.
Noc szepta�a poprzez hermetyczne okno, szumia�a o czym� muzyk� promieniowania.
Chocia� nie, to niemo�liwe, to tylko szepty w jego g�owie, p�yn�ce gdzie�
pomi�dzy jasnymi
gwiazdami, z tych czarnych g��bi, gdzie wzrok tonie i patrz�c odnosi si�
wra�enie, i� leci si�
tam, mijaj�c s�o�ca i planety, w zawrotnym tempie b�d�c wsysanym przez
niesko�czono��.
Gdzie� w tych ciemnych zakamarkach, w naocznych fragmentach kra�ca kra�c�w, tu�
za
czarn� draperi� wiecznej nocy, poza pustk� i poza mrozem, czai si� stworzyciel.
On w�a�nie
przechowuje zagubiony sens istnienia tego ogromnego, pustego pokoju bez drzwi i
okien
zwanego kosmosem.
Wcisn�� jaki� prze��cznik, dzi�ki czemu us�ysza� syntetyczny, d�wi�kowy przek�ad
psalm�w promieniowania reliktowego.
Kolejny raz prze�kn�� herbat�. Ciep�o sp�yn�o wraz z p�ynem w g��b jego cia�a.
Nie
istnieje tylko b�l. Smakowa� inne objawienia �ycia.
G�o�nik szumia� monotonnie, ale nieprzewidywalnie. Trzeszcz�ce d�wi�ki uk�ada�y
si� w
r�norodne rytmy, skrawki melodii. Trudno okre�li� czy to rzeczywisto��, czy
zb��kany umys�
pr�bowa� odnale�� �ad tam gdzie go nie by�o. Jako dziecko ca�ymi nocami tkwi�
przy radiu
kr�c�c tam i z powrotem ga�k� potencjometru, omija� stacje. Uwielbia� to, m�g�
tak siedzie�
bez ko�ca, ws�uchany. Szum, chaos, ostateczna abstrakcja wszystkiego,
kwintesencja sztuki.
Ch�on�� zachwycony t� pie�� wszech�wiata, echo absolutu.
***
Przechadza� si� po wn�trzu swojego pojazdu. Panowa� w nim p�mrok. Wodzi� palcem
wzd�u� �cian. Jego kajuta, r�wnocze�nie sterownia statku, mia�a prost�,
sze�cienn� form�, jak
zwyk�y pok�j. Szare, chropowate �ciany, szary, chropowaty sufit i szara,
chropowata pod�oga.
Jak z bazaltu. Jak mury budowli z jego sn�w. Z jednej strony dwoje p�askich,
zlewaj�cych si�
ze �cian� drzwi. W jednym z k�t�w niewa�ko�ciowa muszla klozetowa. Na �cianie,
po
prawej, patrz�c od drzwi, dwa pod�u�ne pionowe zarysy - drzwiczki g��bokich
szafek. Ich
powierzchnia nie r�ni�a si� od powierzchni �cian. Po lewej, pod�u�ny kontur
cienia
wskazywa� miejsce, w kt�rym chowa si� w �cian� sk�adane ��ko. Na wprost od
wej�cia, po
�rodku �ciany, znajdowa� si� iluminator. Przypomina� on kszta�tem zwyk�e,
kwadratowe okno.
Pod iluminatorem mie�ci�a si� w�ska szpara, zupe�nie zacieniona w s�abym, nie
rozja�niaj�cym kabiny �wietle. W jej cieniu znajdowa�o si� dwana�cie przycisk�w
sterowania
i kilka zgaszonych monitor�w. Naprzeciw sta� twardy fotel, oddalony od �ciany
akurat tyle by
mo�na by�o wygodnie oprze� o ni� nogi. Fotel by� jedynym elementem, kt�ry
urozmaica�
zaokr�glonymi, z�udnie mi�kkimi kszta�tami, surowe wn�trze. Usiad� na nim. Przez
iluminator �wieci�y gwiazdy. Oto jego dom: pusty ch�odny pok�j z widokiem na
wszech�wiat.
***
Od pewnego ju� czasu, po�rodku "okna", m�g� dojrze� cie� przes�aniaj�cy kilka
gwiazd.
Tylko to, zdradza�o istnienie milcz�cego obiektu przed nim. W�a�nie z powodu tej
obecno�ci
uaktywni�y si� d�ugo nieruchome mechanizmy, przez kt�re zosta� przywo�any do
�ycia z
lodowej �mierci pe�nej sn�w. Minie jeszcze doba, nim dotrze w pobli�e gwiezdnego
okr�tu,
uruchomi system �luz i r�kaw, dzi�ki kt�remu wejdzie na obcy pok�ad. W �lad za
nim ruszy
kilka robot�w, kt�re zajm� si� przenoszeniem prowiantu, uzupe�nianiem zapas�w
wody,
niezb�dnych pierwiastk�w takich jak tlen i azot, i przepompowywaniem paliwa. By�
ju� na to
najwy�szy czas. Kiedy potrzebne s� jakie� surowce, kiedy chce si� spotka� kogo�
a jest si�
samotnym �eglarzem, wystarczy czeka�. Wszech�wiat nie zawsze jest niezmierzony,
czasami
wydaje si� zupe�nie ma�y. Oto jedna z prawd, kt�re musz� wrosn�� w �wiadomo��
pilota. We
wszech�wiecie nie istnieje przypadek. Jedynie konieczno��.
***
Wi�z� kiedy� pewnego cz�owieka. By�o to jeszcze zanim us�ysza� wo�anie i opu�ci�
cywilizacj�, odlatuj�c samotnie w kosmos tak jak inni przed nim. W�a�nie
zako�czy� si� jego
udzia� w �drugim ekopoesis�. S�u�y� we flocie przestrzennej.
Sytuacja nie by�a typowa. M�czyzna, kt�rego transportowa�, musia� szybko
dotrze� w
pewne miejsce a nie da�o si� go przewie�� zgodnie ze standartow� metod�,
stosowan� dla
og�u ludzi. Nie starczy�o czasu aby go odizolowa� od zewn�trznej pustki, mami�c
sztucznymi widokami w iluminatorach jak to robi si� w wypadku wszystkich
pasa�er�w. Jego
�ycie i r�wnowaga psychiczna wystawione by�y na szwank, z jakich� powod�w jednak
je
zaryzykowano. M�czyzna wyda� mu si� do�� sympatyczny. Cichy, ale nie nie�mia�y,
po
prostu zaj�ty zawsze czym� innym ni� to, co si� wko�o niego dzia�o. Mia� jasne
w�osy i
szczup�� twarz. Ta twarz w jaki� spos�b wymyka�a si� postrzeganiu, tak �e
wi�kszo�ci
stykaj�cych si� z nim os�b w pami�ci pozostawa� musia� tylko obraz du�ych
okular�w w
grubych, ciemnych oprawkach z masy plastycznej. Pasa�er rzadko patrzy� w
iluminator, nie
pr�bowa� my�le� o tym co ujrza�, siedzia� tylko ci�gle w swoich papierach i ma�o
czym si�
poza nimi interesowa�.
Trzecie mi�dzywyj�cie dla korekcji lotu odby�o si� dwa dni pok�adowe przed
planowanym
ko�cem podr�y. Pojawili si� w zwyk�ej przestrzeni tu� przed frontem gromady
nomadycznej.
Ciemne, cygarowate bry�y, kt�re dryfowa�y z wolna pokonuj�c przestrze�,
wygl�da�y jak
senna �awica dziwacznych, g��bokomorskich ryb, przemierzaj�cych odm�ty oceanu.
Miliony
pod�u�nych, podobnych do siebie, ciemnych kszta�t�w lekko wyodr�bnionych przez
s�abe
�wiat�o pobliskiej gwiazdy. Ka�dy tak samo cichy, ka�dy tak samo obcy. Z daleka
wydawa�y
si� g�adkie, jednak z bliska, ich o�wietlone cz�ci wygl�da�y jak pumeks,
pokryte kraterami
mikrouderze�. Musia�y tak trwa�, poruszaj�c si� wolno przed siebie, od eon�w.
Zmierza�y z
konwencjonaln� pr�dko�ci� ku swojemu celowi, o ile mia�y jaki� cel. Zbudowane i
wys�ane w
drog�, w nieodgadnionej przesz�o�ci, w odm�tach czasu, z powod�w, kt�rych trudno
si�
nawet domy�la� a zastanawianie si� nad nimi nie ma najmniejszego sensu.
Lecieli pomi�dzy nimi, mijaj�c jakby ogromny las menhir�w, pe�en milcz�cego
majestatu,
opleciony sieci� niepokoj�cych skojarze�, owiany mgie�k� tajemnicy,
naelektryzowany jak��
bezcielesn� obecno�ci� nieznanych budowniczych. Przemierzali grup� zatapiaj�c
si� w jej
spokoju i ciszy, kt�rych nawet nag�e pojawienie si� ich statku nie zdo�a�o
zburzy�. Jednak
mimo milczenia pr�ni, czuli si�, jakby dane im by�o si� znale�� w ogromnej
jaskini
wype�nionej echami, bo t� jaskini� by�y ich g�owy, wype�nione przez niespokojne
my�li i
refleksy wra�e�.
Aby spokojnie min�� grup� nomadyczn�, trzeba ustawi� statek na niekolizyjnym
kursie i
lecie� pod pr�d, wy��czywszy wszystkie nadajniki, z pr�dko�ci� nie
przekraczaj�c� pr�dko�ci
grupy. Dlaczego? Bo tak si� utar�o i tak post�puj� wszyscy przemierzaj�cy
przestrzenne
bezdro�a, a zwyczaj ten jest starszy ni� ludzko��. Dlatego post�pi� tak i on.
Jego pasa�er nie m�g� si� jednak uspokoi�. Najpierw przekonywa�: "Przecie� to
wspania�e
odkrycie! Pierwsze spotkanie z obcymi! Trzeba nawi�za� kontakt! Rozumiesz!?
Trzeba
nawi�za� kontakt!" - wykrzykiwa� - "Nie mo�na zmarnowa� takiej okazji. Ile� oni
mog�
wiedzie�, sk�d pochodz�, jak postrzegaj� �wiat, musimy si� z nimi
skontaktowa�!". Potem
p�aka�. Zbyt du�o nierealnych, niepotrzebnych pragnie�, zbyt du�o g�o�nych my�li
w kruchej
jaskini wype�nionej echami. A on, obserwowa� swojego pasa�era i nie m�g� zrobi�
niczego,
patrzy� tylko, jak wzbudzone echa narastaj� w g�owie jego towarzysza w
przera�liwy krzyk,
kt�rego nie mo�na ju� uciszy�.
Na miejsce dostarczy� swojego pasa�era w takim w�a�nie stanie. Ludzie z obs�ugi
nie
zwracali uwagi na jego gadanin�. �aden pilot w podobnych sytuacjach nie musi
zbyt d�ugo
zaprzecza�. Wystarcza zawsze zmartwiona mina a potem troch� u�miech�w i
porozumiewawczych spojrze� wymienionych z technikami, �eby wykorzysta� ich
skrywan�
zazdro�� wobec "wtajemniczonych" pilot�w. Tak trzeba, wprost trudno sobie
wyobrazi� do
czego mog�oby doprowadzi� nadmierne rozbudzenie ludzkiej ciekawo�ci.
Przy po�egnaniu pasa�er zawo�a� jeszcze: "Zrozum, nie jeste�my we wszech�wiecie
sami!". Jakby to powinno kogokolwiek obchodzi�. Jakby to mia�o jakiekolwiek
znaczenie.
***
Stan�� w �luzie, gdzie wznosi� si� wysoki, g��boki portal wej�cia na pok�ad.
�ciany o szarej
barwie zbiega�y si� schodkowo w kierunku sporego kwadratu luku. Sam luk
ozdobiony by�
freskami burych plam, uk�adaj�cych si� w kszta�ty piekielnych maszkaron�w. Kto�
musia�
zedrze� z tych drzwi zewn�trzn� ok�adzin�, chocia� jej resztek nigdzie nie by�o
wida�. Pewnie
znikn�y wyssane w kosmos razem z tym kto je od�upa�.
Przeszed� przez metalowy portal i dotkn�� drzwi w miejscu, gdzie jeden du�y,
niewyra�ny
kszta�t zdawa� si� poch�ania� drugi, mniejszy. Zimno... Drzwi z sykiem odsun�y
si� do g�ry.
Szed� powoli przez wyludniony �rodkowy pok�ad, mijaj�c plamy rozproszonego
�wiat�a i
smugi cienia. Wi�ksza cz�� o�wietlenia by�a wygaszona. Echo jego krok�w
wzlatywa�o
wysoko ku sklepieniu, odbija�o si� od za�om�w bogatych zdobie�, od gurt�w
krzy�owych
sklepie� przechodz�cych w ob�e s�u�ki rur przy ci�kich filarach i ulatywa�o
gdzie� w ciemne
zakamarki, konaj�c ostrymi refleksami rozbitego d�wi�ku. Projektant tych
pomieszcze� stara�
si� nada� im strzelisto�� i �mia�o�� wn�trz gotyckich katedr, rozmach
przestrzeni, rado�� lotu.
W pewnym sensie cel ten zosta� osi�gni�ty.
Jako m�ody ch�opak odwiedzi� kiedy� katedr� Notre Dame na starej Ziemi. Na
zewn�trz,
od kilku dni panowa�a z�a pogoda - ci�kie chmury, ulewny deszcz. Trzymaj�c nad
g�ow�
foliow� torb� i omijaj�c co wi�ksze ka�u�e zbli�y� si� do t�umku przed krucht�.
Gdy po
d�ugim oczekiwaniu w kolejce uda�o mu si� wej��, nie zasta� tego, czego si�
spodziewa�.
Wn�trze przyt�oczy�o go ci�arem grubych filar�w, mrokiem zalegaj�cym boczne
nawy,
g��bokie boczne kapliczki i przestrze� ponad g�owami zwiedzaj�cych. Walcowate
s�u�ki,
b�d�ce ceglanymi naro�lami obrastaj�cymi g�sto, przysadziste filary, nieodparcie
nasuwa�y
mu wizj� wn�trzno�ci jakiej� ogromnej istoty. Odni�s� wra�enie, jakby znalaz�
si� w
trzewiach potwora, pradawnego lewiatana przyczajonego w najwi�kszej z
oceanicznych g��bi,
albo jakby przechadza� si� po jakim� ciasnym lochu o niskim sklepieniu pokrytym
sadz�.
Zabrak�o �wiat�a. �wiat�a, kt�re mia�o wpada� przez wysokie witra�e i przez
zas�oni�t�
cz�ciowo ciemnym masywem organ�w rozet�. �wiat�a, kt�re obok cegie�, kamiennych
blok�w i kolorowego szk�a, by�o podstawowym budulcem katedr, co wype�niaj�c je
pozwala
konstrukcjom wzlatywa� wysoko, hen a� do bram raju. Bez niego mury zapada�y si�
w sobie,
dusi�y si� w�asnym ci�arem. Tego wra�enia nie zdo�a�a os�abi� ci�ba ludzka
t�ocz�ca si�
rami� przy ramieniu, pstrokata kolorem ubra�, krzycz�ca dziesi�tkami szept�w i
oddech�w.
Wieloj�zyczny, poszukuj�cy okruch�w, tak przecie� s�awionego pi�kna, t�um.
W nawie g��wnej kosmicznego okr�tu nie by�o nikogo. Przystan��. Odpowiedzia�a mu
cisza. Cokolwiek si� tu wcze�niej wydarzy�o, teraz trudno by�o tego dociec.
Je�li pozosta�y tu
jakie� cia�a, roboty zd��y�y je uprz�tn��. Nawet w bocznych kapliczkach
pomieszcze�, do
kt�rych wi�kszo�� drzwi sta�a otworem, nie ujrza� nikogo. W zasadzie zna�
przyczyn�
tragedii. Pasa�erowie tego statku zostali odrzuceni, wszech�wiat nie przyj�� ich
do siebie.
Zagadk� by� tylko spos�b w jaki to nast�pi�o. Teraz ju� nie by�o tu nikogo, kto
m�g�by o tym
opowiedzie�. Chocia� nie! Z jakiego� zak�tka dobieg� go rozpaczliwy krzyk.
Przejmuj�ce
wo�anie przera�onej istoty. On jednak nie przy�pieszy�, nie zacz�� nerwowo
rozgl�da� si� za
miejscem, z kt�rego dotar�o wo�anie. Co mia�o si� sta�, stanie si� i on nie
b�dzie w stanie
uczyni� niczego, aby temu zapobiec. Zacz�a w nim jednak narasta� w�ciek�o��.
Kto wa�y� si�
wyci�ga� ludzi, a s�dz�c po wielko�ci okr�tu by�y ich dziesi�tki, bez os�on, bez
k�amstw, bez
izolator�w i pancerzy, ca�ego tego elektronicznego i psychologicznego �miecia,
maj�cego
stanowi� bezpieczn� cieplarni� dla ich chorych, racjonalnych umys��w, opartych
na z�udnej
empirii i zmy�lonych dogmatach. Kto by� tak butny, �eby ufa�, i� ci, kt�rych
umys�y
kszta�towa�y si� w planetarnym inkubatorze, kt�rzy s�dz�, �e dwa i dwa to
cztery, albo �e po
dniu zawsze nast�puje noc, bo wierz� w przyczyny i konsekwencje, w prawa i
regularno�ci,
znios� spotkanie z prawdziw� rzeczywisto�ci�? Kt� by� na tyle szalony, �eby w
konfrontacji
z nieznanym ryzykowa� ich �yciem?
Zbli�a� si� do lekkiego podwy�szenia prezbiterium, nawa g��wna zw�a�a si� tu,
by troch�
dalej przej�� w p�kolist� absyd� sterowni. Wkroczy� w labirynt stanowisk
pilota�u, kontroli
lotu, nawigacji, kontroli system�w wewn�trznych, poprzedzielanych cienkimi
koronkowymi
�ciankami z plastiku. G�rne kraw�dzie �cianek wznosi�y si� tu� ponad poziom jego
oczu.
Rozgl�da� si� uwa�nie. W oddali ujrza� powykr�cane cia�o m�czyzny z g�ow�
wspart� o
klawiatur� ko�c�wki komputera. Jeszcze raz us�ysza� krzyk, kt�ry przeszed� w
urywane �kanie
i zamilk�. Z przeciwnej strony, dobieg� go niewyra�ny stukot szybkich krok�w,
lecz i ten
zaraz ucich�. Przed nim, bladoniebiesk� luminescencj�, ja�nia�y witra�e
monitor�w.
Prawdopodobnie by� to g��wny ekran. Spojrza� za siebie, tam daleko nad wrotami
�luzy, je�li
dobrze wczu� si� w architektur� okr�tu, musia�o znajdowa� wielkie ko�o rozety,
nie zdziwi�
by si�, gdyby utworzono je z monitor�w. By�o jednak zupe�nie niewidoczne.
Odwr�ci� si� i
wkroczy� w wi�ksz� przestrze� b�d�c� kapita�skim mostkiem. Otoczona by�a
koli�cie przez
prze�roczyste p�yty pleksiglasu. W centrum znajdowa� si� masywny o�tarz pulpitu
sterowania.
Za nim, sta� wysoki, roz�o�ysty fotel, w kt�rym siedzia� cz�owiek. By� to wysoki
m�czyzna
atletycznej postury. Szponiastymi d�o�mi kurczowo �ciska� oparcia na r�ce. W�osy
mia�
d�ugie, zmierzwione. Sp�ywa�y przet�uszczonymi, kruczoczarnymi pasmami na
ramiona i
twarz. Twarz pokryta kilkudniowym, ciemnym zarostem by�a kanciasta, przes�oni�ta
cieniem.
Cz�owiek ubrany by� w wymi�ty mundur z dystynkcjami kapitana statku. Kapitan
tkwi� w
bezruchu, lekko przygarbiony.
Stan��. Przygl�da� si� przez chwil� m�czy�nie, po czym zacz�� obchodzi� sal�,
zagl�daj�c
to tu, to tam. Szuka� czego�, co pozwoli�oby mu domy�le� si� wydarze� jakie tu
si� rozegra�y.
Cz�owiek na fotelu obserwowa� go nieustannie, nie wydaj�c z siebie g�osu. Dwa
jasne
punkciki �wieci�y ostro w ciemnych plamach oczu. Chyba mimo wszystko istnia� w
tym
�wiecie jaki� rodzaj mrocznej sprawiedliwo�ci. Pokr�ci� si� jeszcze troch�.
Doszed� do
wniosku, chocia� nie posiada� prawie �adnych informacji i opiera� si� tylko na
przeczuciach,
�e to w�a�nie kapitan by� winien tragedii. Jego twarz musia�a kiedy� wyra�a�
arogancj�. Teraz
by�a st�a�� mask�. Kapitan ci�gle przeszywa� go wzrokiem, nadal nie wykona�
najmniejszego poruszenia, wydawa�o si�, �e nie oddycha.
Jeszcze raz obrzuci� sal� wzrokiem. Czas wraca�. Nic tu po nim, w�ciek�o�� ju�
si�
ulotni�a. Skierowa� si� do przej�cia, przez kt�re tu wszed�.
- Hiena. - us�ysza� zza plec�w zachrypni�ty g�os.
Powoli odwr�ci� g�ow� ku m�czy�nie na fotelu, pierwszy raz spojrza� mu prosto w
oczy.
Odpowied� nadp�yn�a sama:
- Trup.
***
Przydarzy�o si� mu kiedy�, by� wtedy kadetem i taki sprawdzian podyktowany by�
wymogami szkolenia, unosi� si� samotnie w kombinezonie, w kosmicznej pustce.
Zostawiono
go z silnym nadajnikiem, �eby uda�o si� go potem odnale�� i ze sporymi zapasami
tlenu, w
ustronnym punkcie przestrzeni. Znajdowa� si� lata �wietlne od jakichkolwiek
�yciodajnych
gwiazd, kt�re samym swoim �wiat�em mog�yby s�a� mu otuch� i pokrzepienie.
Otacza�y go
tylko ma�e, zimne punkciki, obrazy przesz�o�ci utrwalone przez odleg�o��, widma
s�o�c, kt�re
od dawna mog�y by� ju� martwe. Pierwszy raz pozbawiony towarzystwa innych ludzi,
obrazu
�cian i monitor�w, obecno�ci ekran�w i pancerzy. Sam na sam ze sob�... i
pr�ni�. Bez
mo�liwo�ci ucieczki. Bez prawa kapitulacji. Trzy standardowe doby bez
chronometru, by
odlicza� minuty.
Przez pewien czas broni� si�, opiera�, jednak szybko uleg�. Pustka przela�a si�
przez wizjer
he�mu, ws�czy�a si� w jego dusz�, nape�ni�a go, mia�d��c w u�cisku jego w�asnych
my�li. Po
pewnym czasie poczu�, i� z wolna, pod ci�nieniem w�asnej osoby, rozp�ywa si�
zatracaj�c
poczucie w�asnego ja, gubi�c �wiadomo�� swojego istnienia. Widzia� obrazy,
rozmyte
kszta�ty, wizje nierzeczywistych miejsc, wyp�ywaj�ce gdzie� z tajemnych
zakamark�w duszy.
S�ysza� my�li. My�li, kt�re poprzez paj�cz� zas�on� snu, przekazywa�y mu obce
przes�ania
jego w�asnym g�osem. Us�ysza� szepty i �piew splataj�ce si� w podnios�� elegi� o
zimnie i
nico�ci, rozb�ysku i przemijaniu, cho� mo�e to nie szepty i nie �piewy s�ysza�,
a ow� pos�pn�
pie�� snu�a cisza?
Sta� si� biernym obserwatorem bez woli i �wiadomo�ci a wra�enia przep�ywa�y
przez niego
nieustaj�c� strug�. Pomi�dzy wra�eniami, jak motyle ukrzy�owane szpilkami na
czarnym
at�asie w zakurzonej szkolnej gablocie, pojawia�y si� urywki wspomnie�. By� mo�e
�ni� je.
Gdzie ko�czy si� sen a gdzie zaczyna jawa? Cofaj�c si� do coraz wcze�niejszych
wspomnie�,
zatraci� zdolno�� rozpoznawania granic, chyba �e w og�le nie istnia�y, a umys�
tworzy� je
sam. Skonstruowany aby jasno je postrzega�, aby filtrowa� rzeczywisto��, sk�ada�
i sortowa�
jedne elementy, pomijaj�c lub zupe�nie odrzucaj�c inne. Je�li naprawd� tak
dzia�a umys�
cz�owieka to on powoli traci� t� zdolno��. W jaki spos�b wszech�wiat jest
postrzegany przez
nowonarodzone dziecko? Moment narodzin - b�l i zimno? �ono matki - ciep�o? To
nie tak. A
wcze�niej... . Czy ujrza� Boga?
Wst�pi�a w niego nico��. Absolutna cisza.
Kiedy by� ma�ym ch�opcem cz�sto rozmy�la� o duszy. Robi� to w specyficzny,
infantylno -
przenikliwy, dzieci�cy spos�b. Uto�samiaj�c �wiat ze s�owami a s�owa ze �wiatem.
Zastanawia�o go, dlaczego m�wi si�: "moja dusza", "jego dusza", albo �e: "nasze
dusze po
�mierci p�jd� do nieba". Zadawa� sobie pytanie, czy on i jego dusza nie jest
jednym i tym
samym? Je�li tak to dlaczego starsi ludzie m�wi� do niego w ten spos�b. A je�li
nie, to kim
jest to co� zwane "jego dusz�" i co si� stanie z nim samym gdy ta odejdzie?
Kiedy sta� si�
starszy, przesta� my�le� o takich rzeczach, zajmowa�y go inne sprawy. Z jakiego�
powodu, to
w�a�nie wspomnienie ko�ata�o si� w nierozbudzonej jeszcze �wiadomo�ci, gdy
ockn�� si� w
jasnej kajucie szpitalnej statku szkoleniowego. Nawet nie zauwa�y�, �e tok jego
my�li sta� si�
ju� sp�jny i odzyska� �wiadomo��.
Szybko doszed� do siebie, a wraz z post�puj�c� rekonwalescencj� w miar� spajania
siebie z
powrotem w ca�o�� traci� obrazy, kt�re pozna� w ci�gu trzech d�b egzaminu.
Dobrze
zapami�ta� tylko jeden obraz - sen, kt�ry potem zawsze przychodzi� do niego w
czasie
hibernacyjno - klinicznej �mierci: budowla, groby, park i zimno.
By� to jego ostatni egzamin. Podj�� prac� w marynarce przestrzennej i przez
d�ugi czas
skrupulatnie wykonywa� swoje zadania. Pilotowa� r�ne jednostki od ogromnych
liniowc�w
po malutkie statki kurierskie. Uczestniczy� w "drugim ekopoesis" nowej planety.
Pilotowa�
megafrachtowce z osiedle�cami na planet�, kt�r� przystosowano do ziemskiego
�ycia jako
pierwsz�. By� �wiadkiem, jak ludzkie mrowisko cofa si� do g��bokiej defensywy,
moszcz�c
sobie bezpieczne siedliska gdy w swojej masie przegrywa�o z nieznanym. Przez
ca�y czas
wiedzia�, �e kiedy� opu�ci udeptane szlaki, �e nadejdzie chwila, gdy porzuci
obowi�zki i
samotnie, ju� na zawsze, odejdzie w to straszne - pi�kne miejsce, jakim jest
kosmos.
***
Ten ma�y ch�opiec musia� dosta� si� na jego statek, podczas gdy on obchodzi�
drugi okr�t.
Stan w jakim ch�opak si� znajdowa� by� ci�ki i szybko si� pogarsza�.
Prawdopodobnie, aby
dosta� si� do kabiny, musia� si� czo�ga�. Wymizerowany, skuli� si� w k�cie.
Trudno by�o
okre�li� co ch�opcu dolega, jasne by�o jedynie, �e umiera. Co pewien czas cia�o
jego
przebiega�y dreszcze. Po twarzy sp�ywa�y krople potu. Patrzy� tylko b�agalnie
podkr��onymi,
przestraszonymi oczyma. Trudno by�oby go wyrzuca�, nie by�o te� sensu �ywi�
jakich�
z�udze� co do jego przysz�ego losu. Zostawi� wi�c ch�opca w kajucie i wyszed�
dopilnowa�
procedury roz��czenia. Nast�pnie pu�ci� sw�j pojazd w wolny, swobodny dryf, by
oddali� go
od masywnego cielska drugiego okr�tu i zaj�� si� ch�opakiem. Ten oddycha�
ci�ko, co�
rz�zi�o mu w p�ucach. Siedzia� bezw�adnie oparty o �cian�, jak szmaciana
kukie�ka rzucona
niedbale przez dziecko, gdy ju� znudzi�a mu si� zabawa. Podszed� do ch�opaka i
usiad� na
pod�odze obok.
- Jak masz na imi� ch�opcze - spyta�.
- Szeol - us�ysza� s�ab� odpowied�, po kt�rej nast�pi� kaszel.
- Kto da� ci tak na imi�? To nie jest dobre imi�.
Siedzieli w niemal zupe�nych ciemno�ciach. Ciemno�ciach, kt�re czasem
przera�aj�, a
czasem koj�. Kiedy by� ma�ym ch�opcem, takim jak Szeol, l�ka� si� ciemno�ci, ale
jednocze�nie by� ni� zafascynowany. Okrywa� st� kocami i siedzia� pod blatem
wymy�laj�c
r�ne zabawy. Wtedy jednak wystarcza�o uchyli� p��cienne �ciany, �eby wpu�ci�
dzie�.
- Szeol. Ja mam na imi�... Niekt�rzy m�wi� na mnie po prostu Hiena.
- Nie chc� umiera� - wyszepta� ch�opiec i zacz�� szlocha� - umr� prawda?
Obj�� Szeola niezgrabnym ojcowskim gestem. Opar� jego g�ow� na swoich kolanach.
Westchn��.
- Zostali�cie odrzuceni. Nie trzeba by�o...
- Nie chc� umiera�, ja nie chc�!
Wyci�gn�� d�o� i zacz�� uspokajaj�co g�adzi� dziecko po w�osach. Szeol uspokoi�
si�.
Siedzieli przez pewien czas w milczeniu.
- Co si� stanie?
- Nie wiem.
- Czy p�jd� do nieba?
- Nie wiem. Mo�e to tak jak odkrywanie koca? - powiedzia� bardziej do siebie ni�
do Szeola.
Czu� ci�ar ch�opca na swoich kolanach. Czu� jego dreszcze. Przesun�� d�o� na
jego czo�o,
by�o gor�ce, bardzo gor�ce. Patrzy� w iluminator. Teraz uwa�a�, �e odsuwaj�c
koc, najpewniej
nie znajdzie si� za nim dnia.
Okr�t, od kt�rego od��czy� si� przed chwil�, by� znowu niewyra�n� ciemn� plam�
na tle
gwiazd, nie by�o w pobli�u �adnego �r�d�a �wiat�a, plama w miar� oddalania si�
mala�a.
Czeka�. Co� musia�o teraz nast�pi�. Przekonanie to nie wynika�o z �adnych
logicznych
przes�anek. Po prostu temu co si� wydarzy�o, od przebudzenia, do zej�cia z
obcego okr�tu,
czego� brakowa�o. Kiedy o tym my�la�, odczuwa� jaki� nieprzyjemny brak,
niedopasowanie.
Sytuacja wymaga�a zako�czenia. Czeka�.
Ch�opiec p�aka�. Jego g�os by� s�aby:
- Dlaczego? Przecie� nic z�ego nie zrobi�em.
- Nie wiem.
Na tle gwiazd pojawi� si� jaki� ruch. Co� du�ego przemieszcza�o si� w kierunku
milcz�cego okr�tu. B�ysk. Wybuch w ca�kowitej ciszy. Obserwowa� niemy spektakl
eksplozji.
Obiekt musia� zderzy� si� z okr�tem. Pewnie bry�a materii zrodzona miliardy lat
temu w
jakim� kosmicznym kataklizmie, tu napotka�a cel w�dr�wki. Nie pr�bowa� nawet
zastanawia�
si� nad prawdopodobie�stwem takiego zdarzenia. Wiedzia�. By�o niemal
niesko�czenie ma�e.
Rozpatrywanie w jakim stopniu co� mo�e by� prawdopodobne, jest jednak tylko
ludzkim
sposobem patrzenia na rzeczywisto��. �wiat nie przejmuje si� tym jak kto� go
postrzega. Po
prostu jest.
Ognie eksplozji znikn�y, tak szybko, jak si� pojawi�y. Od�amki okr�tu i
asteroidu styg�y
szybko. Odrzucone energi� wybuchu odlatywa�y w przestrze�. Nic nie zas�ania�o
ju� gwiazd.
- Zimno...
Ch�opak s�ab�. Pr�bowa� jednak jeszcze walczy�.
- Nie chc�...
Wypr�y� si�, ale zaraz zwiotcza�. Ka�dy ci�ki oddech wydawa� si� walk� o
nast�pn�
sekund�.
- Zimno mi.
P�aka�.
- Cicho. Uspok�j si�. Nic nie poradzisz.
- Nie chc�.
- Widocznie tak musi by�. Cokolwiek te s�owa znacz� - widocznie tak by� musi.
Po�o�y� d�o� na otwartych oczach ch�opca, zamkn�� je jak czyni si� to umar�ym.
Szeol
szarpn�� si� s�abo.
- Zamknij oczy.
- Zimno...
- Nie my�l o niczym, albo si� m�dl. Po prostu czekaj.