4989
Szczegóły |
Tytuł |
4989 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4989 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4989 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4989 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
P.D. JAMES
CZARNA WIE�A
OD AUTORKI
Mam nadziej�, �e mi�o�nicy Dorset wybacz� mi swobodne potraktowanie topografii
tego pi�knego hrabstwa i zuchwale wzniesienie na wybrze�u Purbeck dw�ch
fikcyjnych
budowli: Folwarku Toynton i Czarnej Wie�y. Odetchn� z ulg� na wie��, �e chocia�
zapo�yczy�am sceneri�, bohaterowie tej ksi��ki s� absolutnym wytworem wyobra�ni
i
wszelkie ich podobie�stwo do os�b �ywych b�d� zmar�ych jest czysto przypadkowe.
I
WYROK �YCIA
Mia�a to by� ju� ostatnia wizyta lekarza i Dalgliesh podejrzewa�, i� nikomu nie
b�dzie
z tego powodu przykro. Arogancja i lekcewa��ca wynios�o�� z jednej strony, a
s�abo��,
uczucie wdzi�czno�ci i uzale�nienia z drugiej nie mog�y stanowi� fundamentu
sympatii,
cho�by przelotnej, mi�dzy dwoma doros�ymi m�czyznami. Doktor w otoczeniu asysty
wkroczy� za piel�gniark� do szpitalnego pokoiku, w kt�rym le�a� Dalgliesh.
Lekarz by� ju�
elegancko ubrany na uroczysto�� �lubn�, kt�r� jeszcze tego samego ranka mia�
zaszczyci�
sw� obecno�ci�. Sam m�g�by uchodzi� za pana m�odego, tyle �e zamiast
zwyczajowego
go�dzika wpi�� w klap� czerwon� r��. Zar�wno doktor, jak i kwiat sprawiali
wra�enie
doprowadzonych do sztucznej doskona�o�ci, wypolerowanych, niczym prezent
opakowanych
w przejrzyst� foli�, chroni�c� przed przypadkowymi podmuchami wiatru, atakami
mrozu czy
niedelikatnymi palcami, kt�re mog�yby zniszczy� co subtelniejsze przejawy
�wietno�ci. By
dope�ni� wymog�w elegancji, lekarz skropi� siebie i r�� jak�� kosztown� wod�
kolo�sk�.
Dalgliesh potrafi� to wyczu� pomimo szpitalnego odoru kapusty i eteru, do
kt�rego jego nos
tak si� podczas ostatnich tygodni przyzwyczai�, �e teraz prawie przesta� na�
reagowa�.
Grupka studentek medycyny otoczy�a ��ko. Z d�ugimi w�osami i w przykr�tkich
bia�ych
kitlach dziewczyny wygl�da�y jak gromadka nieco podejrzanych druhen.
Bezosobowe d�onie piel�gniarki umiej�tnie rozebra�y Dalgliesha do kolejnego
badania. Ch�odny dysk stetoskopu sun�� po jego piersi i plecach. To ostatnie
badanie by�o ju�
czyst� formalno�ci�, ale lekarz, jak zwykle, pracowa� dok�adnie. Do wszystkiego
zreszt�
podchodzi� powa�nie. Je�li nawet w tym przypadku pierwotna diagnoza okaza�a si�
b��dna,
jego reputacja by�a na tyle ugruntowana, i� pozwoli� sobie zaledwie na zdawkowe
wyja�nienie. Wyprostowa� si� i powiedzia�:
- W�a�nie otrzymali�my ostatnie wyniki bada� i teraz chyba mo�emy ju� postawi�
prawid�ow� diagnoz�. Cytologia, rzecz jasna, ca�y czas by�a niejednoznaczna, a
rozpoznanie
komplikowa�o jeszcze zapalenie p�uc. Nie jest to jednak ostra bia�aczka, w og�le
to nie
bia�aczka. Przechodzi� pan... na szcz�cie... nietypow� mononukleoz�. Gratuluj�,
panie
komendancie. Martwili�my si� o pana.
- Ja jednak bardziej, was to po prostu intrygowa�o. Kiedy b�d� m�g� st�d wyj��?
Wielki cz�owiek prychn��, po czym u�miechn�� si� do swojej �wity, jakby
zapraszaj�c
wszystkich, by wraz z nim dzielili pob�a�anie dla kolejnego przyk�adu
niewdzi�czno�ci
rekonwalescenta. Dalgliesh doda� szybko:
- My�l�, �e b�dzie wam potrzebne ��ko.
- Dodatkowe miejsca zawsze si� przydaj�, lecz nie ma wielkiego po�piechu. Wymaga
pan jeszcze d�u�szej rekonwalescencji. Niemniej zobaczymy. Zobaczymy.
Gdy wyszli, u�o�y� si� na plecach i wodzi� oczami po cichej przestrzeni
wielko�ci
dw�ch st�p sze�ciennych, jakby po raz pierwszy widzia� ten pok�j. Umywalka z
kranami,
kt�re otwiera�o si� �okciem; elegancki funkcjonalny stoliczek przy ��ku, a na
nim przykryty
dzbanek z wod�, dwa krzes�a dla go�ci poci�gni�te b�yszcz�cym lakierem;
s�uchawki zwini�te
nad g�ow�; zas�ony okienne w delikatne kwiatki, zupe�nie bez gustu. Nie
spodziewa� si�, �e
b�dzie jeszcze co� takiego w �yciu ogl�da�. Jak na miejsce do umierania by�o tu
skromnie i
bezosobowo. W tej salce, tak jak w pokoju hotelowym, ludzie r�wnie� si�
zmieniali. I
oboj�tne, czy pacjent wychodzi� st�d o w�asnych si�ach, czy wywo�ono go do
kostnicy - nic
po nim nie zostawa�o, znika�a nawet pami�� o jego strachu, cierpieniu i nadziei.
Wyrok �mierci og�oszono mu, jak s�dzi�, zupe�nie stereotypowo, a towarzyszy�y
temu
smutne spojrzenia, fa�szywa serdeczno��, szepty konsylium, wielo�� test�w
klinicznych i
gdyby si� nie upar�, nie pozna�by nawet diagnozy i dalszych rokowa�. Na �ycie
za� skazano
go w spos�b znacznie mniej wyszukany, po przej�ciu stanu krytycznego, i to go
wzburzy�o
jeszcze bardziej. Uwa�a�, i� lekarze zachowali si� wyj�tkowo nieodpowiedzialnie,
ba, wr�cz
lekcewa��co, skoro najpierw ca�kowicie go przekonali, �e jest umieraj�cy, po
czym zmienili
zdanie. Teraz ze wstydem uzmys�owi� sobie, z jak� �atwo�ci� porzuci� swoje
rado�ci i troski,
gdy gro�ba ich utraty ujawni�a mu ich prawdziwe znaczenie; w najlepszym razie
stanowi�y
pociech�, w najgorszym - niewybredne marnowanie czasu i energii. Obecnie musia�
zn�w do
nich wr�ci� i uwierzy�, �e s� wa�ne, przynajmniej dla niego. W�tpi�, czy jeszcze
kiedykolwiek da wiar�, i� obchodz� one innych. Z pewno�ci� wraz z przyp�ywem si�
wszystko jako� wr�ci do normy. �ycie z czasem odzyska sw� tre��. On za� pogodzi
si� z nim,
poniewa� nie ma innego wyboru, i sk�adaj�c wygodnie na karb s�abo�ci ten
przewrotny atak
niech�ci i zgorzknienia, zacznie wierzy�, i� dopisa�o mu niewiarygodne
szcz�cie. Koledzy,
pozbywszy si� zak�opotania, b�d� mu gratulowa�. Teraz, gdy �mier� zast�pi�a seks
jako temat
tabu, nabra�a te� swoistych cech; w�a�ciwie nie wypada�o umiera�, zanim si�
jeszcze nie
uprzykrzy�o wszystkim �ycia, powinno si� odej�� w chwili, gdy przyjaciele mog�
zaintonowa� rytualn� �piewk� o �radosnym wyzwoleniu".
W tej chwili jednak�e wcale nie mia� pewno�ci, czy nadal b�dzie w stanie
wykonywa�
swoj� prac�. Skoro ju� pogodzi� si� z rol� widza - cho� nie na d�ugo - nie mia�
specjalnie
ochoty wraca� do ha�a�liwego �wiata, gdyby jednak musia�, to wola�by sobie
znale�� jaki�
spokojniejszy k�t. Nie my�la� o tym zbyt cz�sto w chwilach przytomno�ci; nie
mia� czasu.
By�o to raczej przekonanie ni� decyzja. Nadesz�a pora, by wst�pi� na inn� drog�.
Wyroki
s�dowe, st�enie po�miertne, przes�uchania, analiza rozk�adaj�cego si� cia�a i
strzaskanych
ko�ci, krwawy po�cig za cz�owiekiem - mia� tego serdecznie do��. Mo�na przecie�
inaczej
wykorzystywa� czas. Jeszcze nie wiedzia� jak, ale si� dowie. Mia� przed sob�
ponad dwa
tygodnie rekonwalescencji, wystarczaj�co du�o, by podj�� odpowiedni� decyzj�,
zracjonalizowa� j�, umotywowa� przed samym sob� i co trudniejsze, znale�� s�owa,
kt�rymi
b�dzie musia� pr�bowa� usprawiedliwi� j� przed komisarzem. By� to bowiem fatalny
moment
na opuszczenie Scotland Yardu. Jego odej�cie zostanie uznane za dezercj�.
Trudno, ka�da
chwila jest fatalna.
Nie by� pewien, czy to rozczarowanie prac� spowodowa�a jedynie choroba,
zbawienne
przypomnienie sobie o nieuchronno�ci �mierci, czy te� w gr� wchodzi� raczej
objaw
dolegliwo�ci charakterystycznych dla wieku �redniego, gdzie rz�dz� na zmian�
pasy ciszy i
niepewnych wiatr�w, gdy� cz�owiek nabiera w ko�cu pewno�ci, �e ju� nie
zrealizuje wci��
odraczanych marze� i nigdy w gruncie rzeczy nie zawinie do nie znanych port�w, a
podr�
ta, podobnie jak poprzednie, mo�e by� jedynie b��dem i niepodobna ju� nawet ufa�
mapom i
kompasowi. Lecz nie tylko praca wydawa�a mu si� obecnie banalna i nie
satysfakcjonuj�ca.
Le��c bezsennie, podobnie jak tylu pacjent�w przed nim w tym ponurym,
bezosobowym
pokoju, i patrz�c, jak przez sufit przemykaj� �wiat�a przeje�d�aj�cych
samochod�w, oraz
s�uchaj�c tajemniczych przyt�umionych d�wi�k�w nocnego �ycia szpitala,
sporz�dza�
przygn�biaj�cy bilans swego �ycia. Smutek po �mierci �ony, tak szczery i bolesny
w�wczas -
jak�e �atwo ta tragedia osobista uwolni�a go od dalszych uczuciowych zwi�zk�w.
Jego
romanse, jak ten, kt�ry poch�ania� mu niekiedy troch� czasu i odrobin� energii,
by�y lu�ne,
mi�e, sympatyczne, nie zobowi�zuj�ce. Wychodzono z za�o�enia, �e cho� nie zawsze
jest
panem swego czasu, to z pewno�ci� jest niepodzielnym w�a�cicielem swego serca.
Jego
kobiety by�y wyzwolone. Wykonywa�y ciekawe zawody, �adnie mieszka�y, doskonale
potrafi�y wykorzysta� ka�d� okazj�. Z pewno�ci� obce im by�y gwa�towne,
niszcz�ce emocje,
kt�re komplikowa�y �ycie innych kobiet. Zastanawia� si�, co te starannie
organizowane
spotkania, podczas kt�rych oboje uczestnicy szukali przyjemno�ci jak ulizane
koty, mia�y
wsp�lnego z mi�o�ci�, rozgardiaszem w sypialni, nie pozmywanymi naczyniami,
pieluchami
niemowl�t, ciep�ym, bliskim, zamkni�tym �yciem ma��e�skiego zwi�zku. Jego
�a�oba, praca,
poezja - wszystko to wykorzystywa�, by uzasadni� w�asn� samowystarczalno��.
Teraz kobiety
by�y wra�liwsze na wymogi jego poezji ni� na lojalno�� wzgl�dem zmar�ej �ony
kochanka.
Nie kierowa�y si� sentymentami, natomiast przesadnie ceni�y sztuk�. Najgorsze
za� - a mo�e i
nie - by�o to, i� nie potrafi� obecnie si� zmieni�, nawet gdyby chcia�, i �e nic
ju� nie mia�o
znaczenia. Wszystko wydawa�o si� absolutnie niewa�ne. Podczas ostatnich
pi�tnastu lat
�adnej istocie ludzkiej nie wyrz�dzi� celowo krzywdy. Teraz zrozumia�, �e nie
mo�na
powiedzie� o cz�owieku nic gorszego.
C�, je�li nie jest w stanie tego zmieni�, mo�e przynajmniej poszuka� innej
pracy.
Najpierw jednak musi wype�ni� pewne zobowi�zania. Mia� niezbyt rozs�dn�
nadziej�, i�
�mier� uwolni go od tego obowi�zku. Tak wszak�e si� nie sta�o. Oparty na �okciu
wyci�gn�� z
szuflady szafki list ojca Baddeleya. Po raz pierwszy przeczyta� go uwa�nie.
Staruszek musi
ju� mie� osiemdziesi�tk�; nie by� m�ody nawet w�wczas, gdy przed trzydziestu
laty
przyjecha� do wioski w Norfolk, gdzie podj�� prac� jako wikary u ojca
Dalgliesha. Nie�mia�y,
niezdarny, okropnie chaotyczny cz�owiek, kt�remu miesza�o si� wszystko z
wyj�tkiem spraw
najwa�niejszych, zawsze szlachetny i wymagaj�cy wzgl�dem siebie. By� to trzeci
list, jaki
Dalgliesh od niego otrzyma�. Nosi� dat� jedenastego wrze�nia:
�M�j drogi Adamie,
Wiem, �e jeste� ogromnie zaj�ty, ale bardzo bym si� ucieszy�, gdyby� mnie
odwiedzi�,
poniewa� chcia�bym w pewnej sprawie si� ciebie poradzi�. To nie jest bardzo
pilne, tylko �e
moje serce zdaje si� zu�ywa� szybciej ni� reszta cia�a, wi�c nie powinienem
zbytnio liczy� na
dzie� jutrzejszy. Jestem tutaj ka�dego dnia, lecz tobie zapewne najbardziej
odpowiada�by
weekend. Chyba powinienem ci powiedzie�, �e jestem kapelanem w Folwarku Toynton,
prywatnym domu dla niepe�nosprawnej m�odzie�y, i �e dzi�ki uprzejmo�ci zarz�dcy,
Wilfreda Ansteya, mieszkam tu, na miejscu, w Chacie Nadziei. Zazwyczaj jadam
obiady i
kolacje w Folwarku, lecz tobie mo�e to nie odpowiada�, a poza tym skr�ciliby�my
w ten
spos�b nasz wsp�lny pobyt. Gdy nast�pnym razem pojad� do Wareham, zrobi� wi�ksze
zapasy. Mam wolny pokoik, do kt�rego mog� si� przenie��, wi�c b�dzie tu dla
ciebie miejsce.
Czy m�g�by� mi napisa�, kiedy przyjedziesz? Nie mam auta, wiec je�li
przyjedziesz
poci�giem, radz� ci si� uda� do Williama Deakina, kt�ry ma dobr� i niedrog�
firm� wynajmu
samochod�w znajduj�c� si� oko�o pi�ciu minut drogi od stacji (personel stacji
wska�e ci
drog�). Autobusy z Wareham je�d�� rzadko i tylko do wioski Toynton. Potem trzeba
przej��
p�torej mili, co stanowi przyjemny spacer podczas dobrej pogody, my�l� jednak,
�e po
d�ugiej podr�y mo�e ci to nie odpowiada�. Na wszelki wypadek naszkicowa�em
mapk� na
odwrocie listu."
Mapka bez w�tpienia zmyli�aby ka�dego, kto przyzwyczai� si� raczej do
charakterystycznych dla wydawnictw kartograficznych publikacji ni� do wczesnych
szkic�w
z siedemnastego wieku. Pofalowane linie prawdopodobnie oznacza�y morze.
Dalgliesh
uwa�a�, �e powinien si� tu jeszcze znale�� wieloryb wyrzucaj�cy w g�r� fontann�
wody.
Wyra�nie zaznaczono stacj� autobusow� w Toynton, ale nast�pnie dr��ca linia
niepewnie
wi�a si� wzd�u� ca�ego szeregu p�l, bram, piwiarni i zagajnik�w tr�jk�tnych
z�bkowanych
�wierk�w, czasami nak�adaj�c si� na sam� siebie, gdy ojciec Baddeley dochodzi�
do wniosku,
�e - jego zdaniem - si� pogubi�. Na wybrze�u jeden niewielki symbol falliczny,
kt�ry tu bez
w�tpienia narysowano jako punkt orientacyjny w terenie, poniewa� obok niego nie
przebiega�a �adna z zaznaczonych �cie�ek, nosi� nazw� Czarnej Wie�y.
Dalgliesh zareagowa� na t� map� mniej wi�cej tak jak wyrozumia�y ojciec na
pierwszy
rysunek dziecka. Zdumia� si�, w jak g��bok� s�abo�� i apati� musia� popa�� w
chorobie, i�
zlekcewa�y� ten apel. Poszpera� w szufladzie, znalaz� poczt�wk� i napisa�
kr�tko, �e
przyjedzie samochodem wczesnym popo�udniem w poniedzia�ek pierwszego
pa�dziernika.
Powinien do tej pory wyj�� ze szpitala i wr�ci� do mieszkania w Queenhythe na
pierwsze
kilka dni rekonwalescencji. Podpisa� si� inicja�ami, nalepi� znaczek i opar�
poczt�wk� o
dzbanek z wod�, by nie zapomnie� zwr�ci� si� do kt�rej� z piel�gniarek z pro�b�
o wys�anie.
By�a jeszcze jedna drobna sprawa, z kt�r� nie potrafi� sobie tak �atwo poradzi�,
mog�a
jednak troch� poczeka�. Musi mianowicie odwiedzi� Cordeli� Gray albo do niej
napisa�, by
podzi�kowa� za kwiaty. Nie mia� poj�cia, jak si� dowiedzia�a o jego chorobie,
mo�liwe i�
dzi�ki przyjacio�om z policji. Zarz�dzaj�c Agencj� Detektywistyczn� Berniego
Pryde'a -
je�eli jeszcze nie pad�a, co powinno nast�pi� ju� dawno temu, gdyby kierowa� si�
zasadami
sprawiedliwo�ci i ekonomii - prawdopodobnie utrzymywa�a kontakty ze str�ami
prawa. Mia�
te� wra�enie, �e wspominano o jego chorobie w londy�skich popo�udni�wkach, gdy
pisano o
ostatnich stratach w�r�d wy�szych oficer�w Scotland Yardu.
Otrzyma� od Cordelii ma�y, elegancko u�o�ony, osobi�cie zebrany bukiecik, r�wnie
nietuzinkowy jak ona sama. Czaruj�co kontrastowa� z innymi, sk�adaj�cymi si� z
cieplarnianych r�, zbyt du�ych chryzantem nastroszonych jak zmiotki do kurzu,
�p�dzonych" nawozami wiosennych kwiat�w i mieczyk�w, kt�re wygl�da�y jak
sztuczne
r�owe kwiaty z plastiku, pachnia�y �rodkami znieczulaj�cymi i stercza�y
wypr�one na
w��knistych �odygach. Widocznie Cordelia by�a ostatnio w wiejskim ogrodzie;
zastanawia�
si� gdzie. Rozwa�a� r�wnie�, nie wiadomo czemu, czy jada wystarczaj�co obfite
posi�ki, ale
natychmiast odsun�� te idiotyczne my�li. Wyra�nie pami�ta�, �e w bukiecie by�y
srebrne dyski
miesi�cznicy, trzy ga��zki zimowego wrzosu, cztery p�czki r�y - nie wym�czone,
sztywne
zimowe bulwy, lecz nap�cznia�e pomara�czowo-��te, delikatne jak pierwsze letnie
p�czki -
subtelne ga��zki dzikich chryzantem, pomara�czowe borowinki, a w �rodku, jak
klejnot,
jedna jasna dalia; ca�y bukiet otacza�y szare w�ochate listki, kt�re przypomnia�
sobie z
dzieci�stwa jako �zaj�cze uszy". By� to wzruszaj�cy gest kogo� m�odego. Starsza
lub bardziej
wyrafinowana kobieta nigdy by czego� takiego nie zrobi�a. Bukiet dostarczono mu
wraz z
li�cikiem, w kt�rym Cordelia pisa�a, �e us�ysza�a o jego chorobie i przysy�a mu
te kwiaty z
�yczeniami rych�ego powrotu do zdrowia. Musi j� odwiedzi� albo napisa� do niej i
osobi�cie
podzi�kowa�. Nie wystarcz� podzi�kowania przez telefon, kt�re w jego imieniu
z�o�y�a jedna
z piel�gniarek zadzwoniwszy do Agencji.
To jednak�e mog�o poczeka�, podobnie jak i inne, bardziej istotne decyzje.
Najpierw
musi si� zobaczy� z ojcem Baddeleyem. Nie chodzi�o tu tylko o czysto religijne
czy
synowskie zobowi�zania. Stwierdzi�, �e pomimo pewnych daj�cych si� przewidzie�
trudno�ci
i niezr�czno�ci ma ochot� znowu zobaczy� starego ksi�dza. Nie s�dzi�, by ojciec
Baddeley
m�g� go nak�oni�, cho�by nie�wiadomie, do powrotu do pracy. Je�li rzeczywi�cie
chodzi�o o
spraw� kryminaln�, w co w�tpi�, mo�e j� przej�� policja w Dorset. Je�li za� ta
przyjemna
wczesnojesienna s�oneczna pogoda si� nie za�amie, Dorset b�dzie wyj�tkowo mi�ym
miejscem na rekonwalescencj�.
Jednak �w prostok�t czystej bieli, oparty o dzbanek z wod�, dziwnie zak��ca�
jego
spok�j. Dalgliesh nie m�g� oderwa� ode� wzroku, jakby to by� jaki� niezwyk�y
symbol,
pisemny wyrok �ycia. Ucieszy� si�, gdy piel�gniarka przysz�a powiedzie�, �e ju�
sko�czy�a
dy�ur, i zabra�a kartk� na poczt�.
2
�MIER� KSI�DZA
I
Jedena�cie dni p�niej os�abiony i wymizerowany, lecz za to w stanie euforii,
jak�e
typowej dla rekonwalescenta odznaczaj�cego si� dobrym samopoczuciem, Dalgliesh
opu�ci�
swoje mieszkanie po�o�one wysoko nad Tamiz�, w Queenhythe. Tu� przed
�witenrskierowa�
si� na po�udniowy zach�d od Londynu. Dwa miesi�ce przed atakiem choroby rozsta�
si�
wreszcie, chocia� niech�tnie, ze swym starodawnym cooperem bristolem i prowadzi�
teraz
jensena healeya. Cieszy� si�, �e samoch�d jest dotarty; ju� si� niemal
przyzwyczai� do
zmiany. Symboliczne rozpoczynanie nowego �ycia w towarzystwie dziewiczego auta
by�oby
irytuj�co banalne.
Dalgliesh wrzuci� do baga�nika jedn� walizk� i kilka niezb�dnych drobiazg�w,
w��czaj�c w to korkoci�g, a do kieszeni wcisn�� tomik wierszy Hardy'ego, �Powr�t
do stron
rodzinnych", oraz przewodnik Newmana i Pevsnera po zabytkach architektury w
Dorset.
Mia�y to by� typowe wakacje rekonwalescenta: ulubione ksi��ki, kr�tkie
odwiedziny u
starego przyjaciela jako cel podr�y; trasa codziennych wypraw mog�a by�
ustalana ka�dego
dnia wedle uznania i obejmowa� tereny zar�wno znane, jak i dotychczas nie znane;
istnia� te�
zbawienny czynnik w postaci osobistego problemu, kt�ry usprawiedliwi zar�wno
potrzeb�
samotno�ci, jak i bezczynno�ci. Gdy Dalgliesh po raz ostatni rzuci� okiem na
mieszkanie, z
zak�opotaniem stwierdzi�, �e jego r�ka bezwiednie si�ga po walizk� �ledcz�. Nie
pami�ta�,
kiedy ostatnio wybra� si� w podr� bez niej, nawet podczas urlop�w. Gdyby j�
teraz zostawi�,
potwierdzi�by nieodwo�alno�� decyzji, kt�r� b�dzie sumiennie rozwa�a� przez
nast�pne dwa
tygodnie, mimo i� w g��bi duszy wiedzia�, �e ju� j� podj��.
Do Winchester dotar� akurat na p�ne �niadanie w hotelu zbudowanym w cieniu
katedry, nast�pnie przez dwie godziny odkrywa� uroki miasta, wreszcie
przekroczy� granice
Dorset wje�d�aj�c przez Wim-I�iiinc Minster. Dopiero teraz poczu�, �e wcale nie
ma ochoty
dotrze� do kresu podr�y. Pojecha� powoli, praktycznie bez powodu, do
llllindfbrd Forum,
kupi� tam butelk� wina, bu�ki z mas�em, ser i owoce mi obiad oraz dwie butelki
amontiiiado
dla ojca Baddeleya. Nast�pnie ruszy� na po�udniowy wsch�d przez wioski
Winterbourne i
Wareham do zamku Corfe.
Dumne g�azy, symbol odwagi, okrucie�stwa i zdrady, trzyma�y stra� na kraw�dzi
urwiska Purbeck tak samo jak tysi�c lat temu. Podczas samotnego pikniku
Dalgliesh wci��
kierowa� wzrok ku tym nagim ciosom skalnym, zwie�czonym wysoko na tle
pastelowego
nieba blankami. Oci�ga� si� z jazd� w ich cieniu i pragn�� przed�u�y� nieco
samotno�� tego
spokojnego, mi�ego dnia. Przez jaki� czas jeszcze szuka� bezskutecznie w
bagiennych
zaro�lach goryczki mokradlanej i dopiero potem przeby� ostatnie pi�� mil drogi.
Wie� Toynton: w popo�udniowym s�o�cu b�yszcza�a nitka tarasowatych chatek o
falistych dachach z szarego kamienia. Na jej ko�cu rozsiad� si� niezbyt
malowniczy pub, da�o
si� te� dostrzec pospolit� wie�� ko�cio�a. Teraz droga, biegn�ca wzd�u� niskiego
kamiennego
muru, wznosi�a si� �agodnie mi�dzy rzadkimi plantacjami jod�y. Dalgliesh zacz��
rozpoznawa� znaki z mapy ojca Baddeleya. Wkr�tce szlak rozwidli si�. Jeden w�ski
jego pas
pobiegnie na zach�d, skrajem cypla, drugi poprowadzi przez bram� do Folwarku
Toynton i
dalej do morza. Rzeczywi�cie, nagle wy�oni�a si� ci�ka, �elazna brama w murze o
trzech
stopach grubo�ci, utworzonym z p�askich, nie spojonych ze sob� g�az�w. Kamienie
umiej�tnie i zawile pouk�adano, po��czono porostami oraz mchem i zwie�czono
faluj�cymi
trawami. Mur tworzy� barier� r�wnie szczeln� jak cypel, z kt�rego zdawa� si�
wyrasta�. Po
obu stronach bramy wymalowano napisy na desce. Ten z lewej g�osi�: �Prosimy
�askawie
uszanowa� nasze zacisze", z prawej by� mniej subtelny. Litery ju� nieco
wyblak�y, ale
wymalowano je bardziej profesjonalnie. Tablica g�osi�a: �Wst�p wzbroniony. Teren
prywatny. Gro�ne urwiska - brak dost�pu do pla�y. Samochody i przyczepy
parkuj�ce tutaj
b�d� usuwane".
Pod tym napisem umocowano du�� skrzynk� pocztow�.
Dalgliesh doszed� do wniosku, �e trudno by�oby znale�� zmotoryzowanego turyst�,
kt�ry zaryzykowa�by utrat� samochodu po przeczytaniu takiego zestawu apeli,
ostrze�e� i
pogr�ek. Dobra droga ko�czy�a si� tu� za bram� i kontrast mi�dzy stosunkowo
g�adkim
podjazdem a dalszym kamienistym i obrze�onym g�azami traktem by� niemal symbolem
zakazu wjazdu. Brama, chocia� nie zamkni�ta, mia�a ci�k� klamk� o
skomplikowanym
kszta�cie. Manipulowanie ni� dawa�o intruzowi do�� czasu, by po�a�owa� pochopnej
decyzji.
Dalgliesh, wci�� nieco os�abiony, z trudem odci�gn�� bram�. Gdy ju� przejecha� i
zamkn�� j�
za sob�, mia� wra�enie, �e oto podj�� si� zadania, kt�rego nie pojmuje, i �e
prawdopodobnie
post�pi� nierozwa�nie. Ca�a sprawa zapewne nie wi��e si� z jego umiej�tno�ciami
i tylko
staruszek, kt�ry nie �y� sprawami tego �wiata - i w dodatku by� rzeczywi�cie
przyt�oczony
wiekiem - m�g� s�dzi�, �e nale�y wezwa� policjanta. W ka�dym razie istnia�
bezpo�redni cel
wizyty. Dalgliesh wraca�, cho� niech�tnie, do �wiata, gdzie ludzie mieli
problemy, pracowali,
kochali, nienawidzili, intrygowali, by zapewni� sobie szcz�cie, a tak�e, pomimo
�e on
rezygnowa� z pracy, zabijali i byli zabijani.
Zanim wr�ci� do samochodu, jego wzrok przyku�a k�pka nie znanych mu kwiat�w.
Blador�owe i bia�e g��wki wyrasta�y z omsza�ej �ci�ki na szczycie muru i
dr�a�y
nieznacznie w podmuchach lekkiej bryzy. Dalgliesh zbli�y� si� i zamar� w
bezruchu,
podziwiaj�c w milczeniu ich bezpretensjonaln� urod�. Po raz pierwszy poczu�
czysty, na po�y
iluzoryczny, s�ony posmak morza. Ciep�e powietrze delikatnie owia�o sk�r�
detektywa. Nagle
przepe�ni�o go uczucie rado�ci i jak zwykle w tych rzadkich chwilach
zaintrygowa�a go
czysto fizyczna istota szcz�cia. Bi�o w jego �y�ach jak s�abe t�tno. Pr�ba
analizy tego
uczucia r�wna�aby si� jego utracie. Lecz Dalgliesh rozpozna� je bez cienia
w�tpliwo�ci.
Pierwszy, czysty sygna� od czasu choroby: �ycie mo�e by� dobre.
Samoch�d podskakiwa� ledwo dostrzegalnie, sun�c po wyboistej drodze. Mniej
wi�cej
dwie�cie jard�w dalej Dalgliesh dotar� do szczytu podjazdu. Spodziewa� si�, �e
ujrzy przed
sob� pomarszczone b��kitne wody kana�u La Manche, rozlane a� po horyzont.
Podobne
rozczarowania prze�ywa� w dzieci�stwie podczas wakacji, gdy po tylu z�udnych
nadziejach
wci�� nie by�o wida� upragnionego morza. Przed nim le�a�a p�ytka kamienista
dolinka,
poprzecinana wyboistymi �cie�kami, a po prawej stronie wznosi�o si� co�, co bez
w�tpienia
przedstawia�o Folwark Toynton.
By� to masywny kwadratowy kamienny budynek, prawdopodobnie z pierwszej
po�owy osiemnastego wieku. W�a�ciciel nie mia� szcz�cia do architekta. Dom
wygl�da�
okropnie i nie zas�ugiwa� na miano budowli georgia�skiej. Zwr�cony na p�nocny
wsch�d,
ku l�dowi, razi� osobiste i niezbyt jasno sprecyzowane poczucie
architektonicznego smaku
Dalgliesha. Jego zdaniem budynek wzniesiony na brzegu powinien by� zwr�cony w
stron�
morza. Nad tarasem bieg�y dwa rz�dy okien, przy dolnym wyrasta�y gigantyczne
zworniki,
rz�d g�rny by� nie ozdobiony i skromny, tak jakby nie umiano dopasowa� go do
najbardziej
charakterystycznego elementu domu, pot�nego jo�skiego frontonu zwie�czonego
kamienn�
statu� - pokraczn� i trudn� do zidentyfikowania z tej odleg�o�ci. W �rodku
znajdowa�o si�
jedno okr�g�e okno, niczym z�owrogie oko cyklopa b�yszcz�ce w s�o�cu. Fronton
pomniejsza�
optycznie i tak niedu�y taras, a ca�ej fasadzie przydawa� zwalisto�ci. Wed�ug
Dalgliesha
nale�a�oby j� zr�wnowa�y� wyd�u�onymi wykuszami, ale widocznie w�a�cicielowi
zabrak�o
wyobra�ni czy te� pieni�dzy i ca�y dom wygl�da� na dziwnie nie doko�czony. Front
przera�aj�cego budynku zia� pustk�. By� mo�e pensjonariusze - je�li by�o to
w�a�ciwe
okre�lenie - mieszkali z ty�u. Poza tym wybi�a dopiero trzecia trzydzie�ci,
martwa pora,
pami�ta� to ze szpitala. Mo�e wszyscy odpoczywali.
Dostrzeg� te� trzy chaty. Dwie sta�y oko�o stu jard�w od Folwarku, a trzecia,
samotna,
wy�ej na cyplu. Mia� wra�enie, �e bli�ej morza widzi r�wnie� fragment czwartego
dachu, ale
nie by� tego pewien. M�g� to by� r�wnie dobrze wyst�p skalny. Poniewa� Dalgliesh
nie
wiedzia�, kt�ry dom jest Chat� Nadziei, doszed� do wniosku, �e najrozs�dniej
b�dzie zacz��
od bli�szej pary. Wy��czy� silnik samochodu i zastanawia� si�, co robi�. Po raz
pierwszy
us�ysza� morze: �w �agodny bezustanny rytmiczny pomruk, jeden z najt�skniejszych
i
najbardziej przejmuj�cych d�wi�k�w w przyrodzie. Wci�� nic nie wskazywa�o na to,
�e kto�
zauwa�y� jego przyjazd; ca�y cypel pogr��ony by� w milczeniu, nawet ptaki nie
�piewa�y.
Dalgliesh wyczuwa� co� dziwnie z�owrogiego w tej pustce i ciszy. Nawet �agodne
popo�udniowe s�o�ce nie mog�o rozproszy� tego wra�enia.
Podjecha� do chat, lecz i w�wczas jego przybycie nie przywo�a�o do okna �adnej
twarzy, na ganku nie pojawi�a si� posta� w sutannie. Dwa stare parterowe domki z
wapienia
mia�y ci�kie kamienne dachy, typowe dla tej okolicy, popstrzone jasnymi
poduszeczkami
szmaragdowego mchu. Chata Nadziei sta�a z prawej strony, a Wiary z lewej. Ich
nazwy
wymalowano stosunkowo niedawno. Trzecia z nich, usytuowana nieco dalej, by�a
prawdopodobnie Chat� Mi�o�ci. Dalgliesh w�tpi�, czy ojciec Baddeley przy�o�y�
r�ki do
nadania im tych nazw. Nie musia� czyta� mian na furtce, by zorientowa� si�, w
kt�rym
domku mieszka ksi�dz. Poniewa� staruszek zupe�nie nie dba� o estetyk� otoczenia,
trudno
by�o przypuszcza�, by zawiesi� perkalowe zas�onki, kosz z pn�cym si� bluszczem,
fuks j e
nad drzwiami Chaty Wiary czy te� �eby artystycznie rozmie�ci� po obu stronach
ganku
pomalowane na jaskrawo��ty kolor doniczki z nie przekwit�ymi jeszcze letnimi
kwiatami.
Dwa grzyby - produkt masowej betonowej tw�rczo�ci - sta�y po obu stronach furtki
i
kojarzy�y si� z typowym przedmie�ciem Londynu. Dalgliesh wr�cz zdziwi� si�, �e
nie
przycupn�y tu jeszcze figurki krasnoludk�w. Chata Nadziei, dla odmiany,
pozbawiona by�a
wszelkich ozd�b. Pod oknem sta�a jedynie solidna d�bowa �awka, gdzie mo�na by�o
wygrzewa� si� w s�o�cu, a ganek zagraca� dodatkowo zestaw kij�w oraz stary
parasol. Okna
zas�oni�te Uranami z jakiego� ci�kiego materia�u w kolorze ciemnej czerwieni.
Nikt nie odpowiedzia� na pukanie do drzwi, mo�na si� by�o tego zreszt�
spodziewa�.
Oba domki sprawia�y wra�enie pustych. Drzwi zamkni�to tylko na zasuw�. Po chwili
wahania Dalgliesh odsun�� j� i wkroczy� w ponure wn�trze, kt�re swym ciep�ym,
nieco
st�ch�ym, ksi��kowym zapachem natychmiast przenios�o go o trzydzie�ci lat
wstecz.
Odci�gn�� zas�ony i do pomieszczenia wpad�o �wiat�o. Teraz policjant rozpozna�
znajome
sprz�ty: okr�g�y palisandrowy st� na jednej nodze, pokryty kurzem, ustawiony na
�rodku
pokoju, sekretarzyk pod �cian�; fotel z wysokim oparciem i wy�cie�anymi bokami,
tak stary,
�e spod wystrz�pionej tapicerki wy�azi�y trociny, a przez zniszczone siedzenie
prze�witywa�o
nagie drewno. Czy�by wci�� by� to ten sam fotel? Smutek pami�ci musi by� jakim�
nostalgicznym omamem. Lecz by� jeszcze inny przedmiot - r�wnie znajomy i stary.
Za
drzwiami wisia� czarny p�aszcz ojca Baddeleya, a nad nim zniszczony sflacza�y
beret.
To w�a�nie widok owego p�aszcza u�wiadomi� Dalglieshowi, �e co� jest nie w
porz�dku. To, i� gospodarz nie wyszed� na powitanie, by�o dziwne, ale dawa�o si�
wyja�ni�.
Poczt�wka mog�a si� zawieruszy� albo nagle wezwano ksi�dza do Folwarku,
ewentualnie
ojciec Baddeley pojecha� do sklepu w Wareham i nie zd��y� na powrotny autobus.
Mo�liwe
nawet, �e zupe�nie zapomnia� o spodziewanym go�ciu. Lecz je�li gdzie� wyszed�,
to dlaczego
nie w�o�y� p�aszcza? Trudno sobie wyobrazi�, by nosi� co� innego bez wzgl�du na
por� roku.
W�wczas dopiero Dalgliesh zwr�ci� uwag� na co�, co jego wzrok musia� wcze�niej
bezwiednie zanotowa�: stosik arkuszy na sekretarzyku, wszystkie z nadrukiem
czarnego
krzy�a. Policjant podni�s� jeden z nich i podszed� do okna w nadziei, �e lepsze
�wiat�o
udowodni, i� nie ma racji. Jednak o b��dzie nie mog�o by� mowy. Przeczyta�, co
nast�puje:
Michael Francis Baddeley
Ksi�dz
ur. 29 pa�dziernika 1896 zm. 21 wrze�nia 1974
R.I.P.
Pochowany w parafii �w. Micha�a i Wszystkich Anio��w
Toynton, Dorset
26 wrze�nia 1974
Nie �y� od jedenastu dni, a pochowany zosta� przed pi�cioma. Dalgliesh powinien
si�
domy�li�, i� ojciec Baddeley niedawno umar�. Jak bowiem wyt�umaczy� wra�enie, �e
osobowo�� ksi�dza wci�� wype�nia chat�, �e wystarczy jedno g�o�niejsze wezwanie,
by jego
d�o� spocz�a na klamce? Spogl�daj�c na znajomy sp�owia�y p�aszcz z ci�k�
klamr� -
czy�by staruszek rzeczywi�cie si� nie zmieni� przez trzydzie�ci lat? - Dalgliesh
poczu� uk�ucie
�alu, wr�cz smutku. Zaskoczy�a go intensywno�� tego uczucia. Umar� stary
cz�owiek. Musia�
to by� naturalny zgon, skoro go tak szybko pochowano. Ani �mier�, ani pogrzeb
nie odbi�y
si� g�o�nym echem. Co� jednak dr�czy�o ksi�dza, lecz nie zd��y� si� z tego
zwierzy�. Teraz
Dalgliesh bardzo pragn�� upewni� si�, �e ojciec Baddeley otrzyma� jego poczt�wk�
i nie
umar� w przekonaniu, i� zlekcewa�ono jego wo�anie o pomoc.
Szuka� nale�a�o oczywi�cie we wczesnowiktoria�skim sekretarzyku, kt�ry nale�a�
do
matki ojca Baddeleya. Pami�ta�, �e ksi�dz zamyka� go na kluczyk. Nie nale�a� do
ludzi
skrytych, ale ka�dy duchowny musia� mie� przynajmniej jedn� zamykan� szuflad�
albo
biurko, by ustrzec si� przed w�cibskimi oczami sprz�taczek czy te� nazbyt
ciekawych
parafian. Dalgliesh przypomina� sobie, jak ojciec Baddeley szpera� w g��bokich
kieszeniach
p�aszcza szukaj�c zabytkowego kluczyka, przywi�zanego sznurkiem do staromodnego
spinacza na bielizn� w celu �atwiejszego rozpoznania. Prawdopodobnie tkwi� on
nada� w
jednej z kieszeni p�aszcza.
Policjant wsun�� d�o� do obu kieszeni w poczuciu winy, �e oto okrada zmar�ego.
Kluczyka nie by�o. Podszed� do sekretarzyka i chwyci� klap�. Otworzy�a si�
lekko. Dalgliesh
pochyli� si�, aby obejrze� zamek, nast�pnie przyni�s� z samochodu latark� i zn�w
zacz�� si�
przygl�da�. Nie mia� �adnych w�tpliwo�ci: zamek wywa�ono. Dokonano tego fachowo
i bez
wi�kszego wysi�ku. Zamkni�cie by�o ozdobne, ale niezbyt solidne, zainstalowano
je po to, by
uchroni� zawarto�� sekretarzyka przed w�cibskim wzrokiem, lecz nie przed
fachowym
w�amaniem. D�uto albo n�, a prawdopodobnie ostrze no�yka do list�w wsuni�to pod
blat i
u�yto do wywa�enia. �lady by�y zdumiewaj�co nieznaczne, ale zadrapania i
wy�amany
zamek nie pozostawia�y cienia w�tpliwo�ci.
Kto by� sprawc� w�amania? M�g� nim by� sam ojciec Baddeley. Je�li zgubi�
kluczyk,
a nie posiada� zapasowego, gdzie w tej zapad�ej dziurze mia� szuka� �lusarza?
Wprawdzie, o
ile Dalgliesh dobrze pami�ta� ksi�dza, atak na blat sekretarzyka nie nale�a� do
rozwi�za�
typowych dla tego cz�owieka, jednak�e nie mo�na by�o tego wykluczy�. Mo�liwe, i�
otworzono go po �mierci ojca Baddeleya. Je�li nie uda�o si� znale�� kluczyka,
kto� z
Folwarku Toynton musia� wywa�y� zamek. By� mo�e znajdowa�y si� tam dokumenty lub
potrzebne papiery; legitymacja ubezpieczeniowa; nazwiska przyjaci�, kt�rych
nale�a�o
powiadomi�; testament. Dalgliesh uwolni� si� od podejrze�, zirytowany, poniewa�
mia� ju�
ochot� za�o�y� r�kawiczki, zanim zacznie szuka� dalej. Szybko przejrza�
zawarto�� szuflad
sekretarzyka.
Nie znalaz� niczego ciekawego. Ojciec Baddeley chyba tylko w nieznacznym stopniu
interesowa� si� �wiatem. Uwag� Dalgliesha przyku�a porz�dnie u�o�ona sterta
dzieci�cych
zeszyt�w w jasno-zielonych ok�adkach. Natychmiast rozpozna� dzienniki ojca
Baddeleya.
Zatem wci�� sprzedawano te same wyst�puj�ce wsz�dzie uczniowskie zeszyty. Na
tylnej
ok�adce wydrukowano tabliczk� mno�enia. Tak jak poplamiona atramentem linijka
czy
gumka kojarzy�y si� one detektywowi ze szko�� podstawow�. Ojciec Baddeley zawsze
pisa�
sw�j dziennik w tych zeszytach, jeden co kwarta�. Teraz, gdy stary czarny
p�aszcz wisia� na
drzwiach, a wok� roznosi� si� ko�cielny zapach st�chlizny, policjant
przypomnia� sobie
wyra�nie rozmow�, kt�r� kiedy� przeprowadzi� z ojcem Baddeleyem. Dalgliesh mia�
w�wczas dziesi�� lat, a ksi�dz, siedz�cy przy sekretarzyku, by� w wieku �rednim,
chocia�
jemu wydawa� si� ju� stary.
- Wi�c to taki zwyk�y dziennik, ojcze? Nie o twoim �yciu duchowym?
- To w�a�nie jest �ycie duchowe; wszystkie zwyk�e czynno�ci, klore si� wykonuje
z
godziny na godzin�.
Adam zapyta� z egotyzmem typowym dla m�odych:
- Tylko twoje czynno�ci? O mnie tam nie ma?
- Nie. Tylko o tym, co robi�. Pami�tasz, o kt�rej godzinie zebra� si� dzisiaj
Komitet
Matek? W tym tygodniu by�a kolej na spotkanie u twojej mamy. Zdaje mi si�, �e
przesuni�to
godzin�.
- By�a druga czterdzie�ci pi�� zamiast trzeciej, ojcze. Archidiakon chcia�
wcze�niej
wyjecha�. Ale czy musisz by� taki dok�adny?
Ojciec Baddeley rozwa�a� przez chwil� to pytanie, jakby nasun�o mu ono nowe
mo�liwo�ci i wyda�o si� niezwykle interesuj�ce.
- O, tak. Tak s�dz�. W�a�nie tak. Przecie� inaczej nie mia�oby to sensu.
Ma�y Adam Dalgliesh, kt�ry i tak zupe�nie nie dostrzega� w tym sensu, odszed�,
by
zaj�� si� w�asnymi ciekawszymi sprawami. �ycie duchowe. Wyra�enie to cz�sto
s�ysza� z ust
co bardziej uduchowionych parafian ojca, chocia� sam kanonik nigdy go nie
u�ywa�. Czasami
pr�bowa� wyobrazi� sobie to drugie tajemnicze istnienie. Czy by�o ono prze�ywane
w tym
samym czasie co zwyk�a codzienna egzystencja, mierzona wstawaniem, posi�kami,
wakacjami, czy te� odbywa�o si� ono na jakiej� innej p�aszczy�nie, do kt�rej on
i nie
wtajemniczeni nie mieli dost�pu, a gdzie ojciec Baddeley m�g� swobodnie si�
porusza�? Tak
czy owak niewiele mia�o to wsp�lnego ze skrz�tnym zapisywaniem codziennych
czynno�ci.
Przejrza� ostatni zeszyt. System ojca Baddeleya nie zmieni� si�. By�o tu
wszystko;
dwa dni na stron�, przedzielone lini�. Godziny, o kt�rych codziennie odmawia�
jutrzni� i
wieczorne nabo�e�stwo i czas spacer�w; comiesi�czne wyjazdy autobusem do
Dorchester;
cotygodniowy wypad do Wareham; godziny sp�dzone na pos�ugach w Folwarku Toynton;
specyficzne przyjemno�ci skrz�tnie odnotowane; metodyczne sprawozdanie z ka�dej
godziny
roboczego dnia; rok po nudnym roku, wszystko udokumentowane z rzetelno�ci�
ksi�gowego.
- Ale� to w�a�nie jest �ycie duchowe, te zwyk�e codzienne czynno�ci.
Z pewno�ci� nie mo�e to by� a� takie proste!
Gdzie jednak znajdowa� si� ostatni dziennik, zeszyt obejmuj�cy trzeci kwarta�
1974
roku? Ojciec Baddeley przechowywa� stare egzemplarze dziennika z ostatnich
trzech lat.
Powinno tu by� pi�tna�cie zeszyt�w; by�o jedynie czterna�cie. Dziennik urywa�
si� z ko�cem
czerwca 1974 roku. Dalgliesh zacz�� gor�czkowo przeszukiwa� szuflady
sekretarzyka.
Brakuj�cych zapisk�w nie by�o. Jednak uda�o mu si� co� znale��. Mi�dzy trzema
rachunkami
za w�giel, parafin� i elektryczno�� le�a�a kartka cienkiego taniego papieru z
niezbyt
estetycznym nadrukiem Folwarku Toynton. Pod spodem kto� napisa� na maszynie:
�Dlaczego si� nie wyniesiesz z chaty, ty stary g�upi hipokryto, i nie pozwolisz
skorzysta� z niej komu�, kto by si� tutaj bardziej przyda�? Nie my�l sobie, �e
nie wiem, co
wyrabiacie tu z Grace Willison, gdy przychodzi do spowiedzi. Szkoda, �e
rzeczywi�cie nie
potrafisz tego robi�, co? A co z tym ch�opcem z ch�ru? Nie my�l sobie, �e nic
nie wiem."
Pierwsz� reakcj� Dalgliesha by�a raczej irytacja ze wzgl�du na g�upot� tej
kartki ni�
gniew z powodu jej z�o�liwo�ci. Ta dziecinna i niepotrzebna napa�� pozbawiona
by�a w
dodatku jednej w�tpliwej zalety anonim�w, to znaczy pozor�w prawdopodobie�stwa.
Biedny
stary siedemdziesi�ciosiedmioletni ojciec Baddeley oskar�ony zosta� r�wnocze�nie
o
cudzo��stwo, sodomi� i impotencj�! Czy powa�ny i cz�owiek m�g� w og�le
przejmowa� si�
tak ewidentnym nonsensem? W swej zawodowej karierze Dalgliesh bardzo cz�sto
spotyka�
si� z anonimami. Ten by� stosunkowo �agodny, mo�na by wr�cz przypuszcza�, i�
autor nie
przy�o�y� si� do� solidnie. �Szkoda, �e rzeczywi�cie nic potrafisz tego robi�,
co?" Wi�kszo��
pisz�cych podobne listy potrafi�aby bardziej sugestywnie opisa� wymienione
czynno�ci. I ta
niewczesna uwaga dotycz�ca ch�opca z ch�ru, bez imienia, bez daty. To nie
wynika�o z
�adnej faktycznej wiedzy. Czy�by ojciec Baddeley m�g� a� tak si� przej��, �e
wezwa�
zawodowego detektywa, kt�rego nie widzia� prawie od trzydziestu lat, tylko po
to, �eby przy
jego pomocy wyja�ni� t� b�ahostk�? Niewykluczone. M�g� to by� nie jedyny list.
je�li w
Folwarku Toynton dzia�y si� takie rzeczy, zapewne chodzi�o o co� powa�niejszego.
W
zamkni�tej spo�eczno�ci autor anonim�w m�g� spowodowa� prawdziwe problemy i
cierpienia, czasami nawet on lub ona dos�ownie bywali zab�jcami. Je�eli ojciec
Baddeley
podejrzewa�, i� inni te� otrzymywali takie listy, m�g� mie� powody, aby zwr�ci�
si� o pomoc
do zawodowca. Albo - co ciekawsze - kto� m�g� pragn��, �eby Dalgliesh w�a�nie
tak my�la�.
Czy�by kartk� wsuni�to tutaj celowo, by j� znalaz�? Rzeczywi�cie, dziwne, �e
nikt jej nie
zauwa�y� i nie zniszczy� po �mierci ojca Baddeleya. Kto� z Folwarku Toynton
musia�
przecie� przegl�da� dokumenty. Takiego anonimu nic zostawiono by raczej
niepowo�anym
oczom.
W�o�y� go do portfela i zacz�� w�drowa� po chacie. Sypialnia ojca Baddeleya
wygl�da�a tak, jak sobie wyobra�a�. Niskie okno z obskurn� kretonow� zas�onk�,
w�skie
��ko wci�� zas�ane po�ciel� i kocami, ale z kap� naci�gni�t� sztywno na
pojedyncz� ci�k�
poduszk�; ksi��ki zajmuj�ce dwie �ciany; nocny stoliczek z tandetn� lampk�;
Biblia;
niepor�czna i pstra porcelanowa popielniczka z reklam� piwa. Fajka ojca
Baddeleya nadal
le�a�a w miseczce, a obok niej Dalgliesh dostrzeg� na p� zu�yty kartonik
tekturowych
zapa�ek, jakie rozdaj� w pubach restauracjach. Na pude�ku widnia�a reklama Ye
Olde Tudor
Barn tu iln Wareham. W popielniczce le�a�a jedna zu�yta zapa�ka; porozdzierana
a� po
wypalon� g��wk�. Dalgliesh u�miechn�� si�. Zatem i to przyzwyczajenie przetrwa�o
ponad
trzydzie�ci lat. Przypomnia� sobie, jak drobne zwinne palce ojca Baddeleya
ostro�nie
rozdziera�y cienk� tekturk� na paski, jakby ksi�dz usi�owa� pobi� jaki�
poprzedni w�asny
rekord. Dalgliesh podni�s� zapa�k� i jego twarz rozja�ni� u�miech; sze��
pasemek. Ojciec
Baddeley przeszed� samego siebie.
Wszed� do kuchni. By�a ma�a, �le wyposa�ona, porz�dnie utrzymana, cho� niezbyt
czysta. Niewielki staromodny piecyk gazowy wygl�da� jak eksponat muzealny. Do
kamionkowego zlewu pod oknem doczepiono poobijan� i odbarwion� drewnian� rynn�
odp�ywow�, cuchn�c� zje�cza�ym t�uszczem oraz skis�a zup�. Kto� odsun��
wyp�owia�e
kretonowe zas�onki z wzorkiem w wybuja�e r�e przeplataj�ce si�
nieprawdopodobnie z
�onkilami. Z okna roztacza� si� widok na odleg�e wzg�rza Purbeck. Chmury,
rzadkie jak dym
z papierosa, rozp�ywa�y si� w bezkresnym b��kicie nieba, a owce le�a�y na
dalekim pastwisku
jak bia�e bry�ki.
Dalgliesh zbada� spi�arni�. Tu przynajmniej znalaz� dowody, �e go oczekiwano.
Ojciec Baddeley rzeczywi�cie porobi� zapasy, a ilo�� puszek uzmys�owi�a
Dalglieshowi, ile -
zdaniem ksi�dza - powinno si� je��. Z pewno�ci� by� to prowiant dla dw�ch os�b,
z kt�rych
jedna, zgodnie z oczekiwaniami ojca Baddeleya, mia�aby spory apetyt. W�r�d
zestawu
surowc�w zawsze sta�a jedna du�a puszka i jedna ma�a: pieczona fasola, tu�czyk,
gulasz
irlandzki, spaghetti, ry�owy pudding.
Dalgliesh wr�ci� do saloniku. Podr� da�a mu si� we znaki. Ci�ki d�bowy zegar
nad
kominkiem wci�� bezb��dnie wskazywa� czas. Nie by�o jeszcze czwartej, lecz cia�o
detektywa odczuwa�o ju� trudy dnia i zm�czenie. Dalgliesh marzy� o herbacie.
Wprawdzie
puszka z ni� sta�a w spi�arni, ale nigdzie nie by�o mleka. Policjant zastanawia�
si�, czy nie
od��czono gazu.
W�wczas us�ysza� kroki przy drzwiach i szcz�kni�cie klamki. W smudze
popo�udniowego �wiat�a zamajaczy�a jaka� sylwetka. Us�ysza� g��boki, lecz bardzo
kobiecy
g�os z leciutkim �ladem irlandzkiego akcentu.
- Na mi�o�� bosk�! Ludzka istota, a na dodatek m�czyzna. Co pan tu robi?
Kobieta wesz�a do pokoju, zostawiaj�c za sob� otwarte drzwi, widzia� j� wi�c
wyra�nie. Mog�a mie� oko�o trzydziestu pi�ciu lat, by�a silna, d�ugonoga, z�ote
w�osy,
wyra�nie ciemniejsze u nasady, spada�y jej lu�no a� na ramiona. Twarz mia�a
kwadratow�,
pe�ne usta i w�skie oczy o du�ych powiekach. Nosi�a br�zowe, zbyt lu�ne spodnie
z paskiem
pod stopami, brudne tenis�wki poplamione traw� i bia�y bawe�niany bezr�kawnik z
dekoltem,
z kt�rego wyziera� br�zowy, zakrapiany piegami tr�jk�t opalenizny. Nie mia�a
stanika. Jej
pe�ne ci�kie piersi zwisa�y lu�no pod cienk� bawe�n�. Trzy drewniane
bransoletki
grzechota�y na jej lewym nadgarstku. Og�lnie sprawia�a wra�enie nieco
pospolitej, ale
niew�tpliwie atrakcyjnej kobiety; pomimo �e nie u�ywa�a perfum, wraz z ni�
przenikn�� do
pokoju niezwykle specyficzny kobiecy zapach.
- Nazywam si� Adam Dalgliesh - powiedzia�. - Przyjecha�em odwiedzi� ojca
Baddeleya. Chyba nie jest to ju� mo�liwe.
- Mo�na to i tak okre�li�. Sp�ni� si� pan dok�adnie jedena�cie dni. Zbyt p�no,
�eby
go zobaczy� i pi�� dni po czasie, by go pochowa�. Kim�e pan jest, jego koleg�?
Nie
zdawali�my sobie sprawy, �e w og�le mia� znajomych. Zreszt� niewiele
wiedzieli�my o
naszym wielebnym Michaelu. By� tajemniczym cz�owieczkiem. W ka�dym razie pana
trzyma� w ukryciu.
- Odk�d przesta�em by� dzieckiem, widzieli�my si� tylko raz, i to kr�tko, a
teraz
powiadomi�em go o mojej wizycie na dzie� przed jego �mierci�.
- Adam. �adnie. Dzisiaj znowu dzieciom daj� to imi�. Robi si� modne. Ale kiedy
pan
chodzi� do szko�y, to chyba ono pana m�czy�o, prawda? Jednak�e pasuje do pana.
Nie mam
poj�cia dlaczego. Nie jest pan ca�kiem z tego �wiata, raczej pan wygl�da na
idealist�. Ju�
wiem. przyjecha� pan po ksi��ki.
- Powa�nie?
- Te, kt�re Michael zostawi� panu w testamencie. Adamowi Dalglieshowi, jedynemu
synowi �wi�tej pami�ci kanonika Alexandra Dalgliesha, wszystkie moje ksi��ki do.
rozdysponowania wedle uznania. Pami�tam dok�adnie, poniewa� nazwiska "wyda�y mi
si�
bardzo dziwne. Szybko pan si� zjawi�. Dziwi� si�, �e prawnicy w og�le do pana
napisali.
Bob Loder na og� nie jest taki sprawny. Lecz na pana miejscu nie ekscytowa�abym
si�
zbytnio. Te ksi��ki nigdy mi nie wygl�da�y na szczeg�lnie warto�ciowe. Same
suche starocie
teologiczne. Przy okazji, czy liczy� pan na jakie� pieni�dze? Je�li tak, to mam
niezbyt dobre
wiadomo�ci.
- Nawet nie wiedzia�em, �e ojciec Baddeley mia� jakie� oszcz�dno�ci.
- My te� nie. To by� jego kolejny sekrecik. Zostawi� dziewi�tna�cie tysi�cy
funt�w.
Niezbyt wielka fortuna, ale zawsze si� przyda. Zapisa� wszystko Wilfredowi, na
rzecz
Folwarku Toynton, i z tego co wiem, pieni�dze przysz�y w sam� por�. Grace
Willison jest
jedyn� legatariuszk� poza Wilfredem. Otrzyma�a ten stary sekretarzyk. To znaczy
dostanie
go, je�li Wilfred zechce go przenie��.
Usiad�a w fotelu przed kominkiem. Jej w�osy rozsypa�y si� na oparciu, rozstawi�a
szeroko nogi. Dalgliesh przyci�gn�� jedno z krzese� z opuszczanym oparciem i
usiad�
naprzeciw niej.
- Czy dobrze zna�a pani ojca Baddeleya?
- Wszyscy si� �wietnie znamy, na tym mi�dzy innymi polega nasz k�opot. Chce pan
tu
zosta�?
- Mo�e na dzie� lub dwa. Ale wydaje mi si�, �e teraz nie b�dzie mo�na tu
zosta�...
- Dlaczego nie, je�li ma pan ochot�. Miejsce jest wolne, przynajmniej dop�ki
Wilfred
nie znajdzie kolejnej ofiary... czy te� raczej powinnam powiedzie� lokatora.
S�dz�, �e nie
zg�osi �adnych zastrze�e�. Poza tym musi pan przecie� przejrze� ksi��ki, prawda?
Wilfred
b�dzie si� chcia� ich pozby�, zanim przyjedzie nast�pny beneficjant.
- To znaczy, �e Wilfred Anstey jest w�a�cicielem tego domu?
- Tak, jak r�wnie� Folwarku Toynton i pozosta�ych chat, z wyj�tkiem chatki
Juliusa
Courta. To tam dalej, na cyplu, jedyna z widokiem na morze. Wilfred jest
w�a�cicielem ca�ej
reszty oraz nas.
Zmierzy�a go wzrokiem.
- Nie posiada pan �adnych po�ytecznych umiej�tno�ci, prawda? To znaczy, nie jest
pan fizykoterapeut�, piel�gniarzem ani lekarzem, czy cho�by ksi�gowym? Nie �eby
pan na
kogo� takiego wygl�da�, lecz je�li pan jest, to radz� ucieka�, zanim Wilfred
dojdzie do
wniosku, i� jest pan zbyt cenny, �eby pana st�d wypu�ci�.
- Nie s�dz�, by moje szczeg�lne umiej�tno�ci na co� mu si� przyda�y.
- W takim razie niech pan zostanie, je�li to panu odpowiada. Najpierw jednak
przedstawi� panu obraz tutejszego �ycia. Mo�e wtedy zmieni pan zdanie.
- Prosz� zacz�� od siebie - powiedzia� Dalgliesh. - Nawet nie wiem, kim pani
jest.
- Dobry Bo�e, rzeczywi�cie! Przepraszam. Nazywam si� Maggie Hewson. M�j m��
pracuje w Folwarku jako lekarz. Mieszka ze mn� w domku przyznanym nam przez
Wilfreda i
odpowiednio nazwanym Chat� Mi�o�ci, ale wi�kszo�� chwil sp�dza w Folwarku
Toynton.
Poniewa� zosta�o mu tylko pi�ciu pacjent�w, na pewno pan si� zastanawia, czym
wype�nia
sobie czas. No i co, zastanawia si� pan? Zatem, Adamie Dalgliesh, jak pan s�dzi,
czym�e on
wype�nia sobie czas?
- Czy pani m�� zajmowa� si� ojcem Baddeleyem?
- Na imi� mia� Michael. Wszyscy go tak nazywali�my opr�cz Grace Willison. Tak,
Eric opiekowa� si� nim za �ycia i podpisa� akt zgonu po jego �mierci. Sze��
miesi�cy temu
nie m�g�by tego zrobi�, ale teraz, gdy go �askawie przywr�cono do rejestru
lekarzy, mo�e si�
podpisa� na orzeczeniu stwierdzaj�cym, i� kto� ca�kowicie legalnie nie �yje.
Bo�e, c� za
cholerny przywilej.
Roze�mia�a si� i szperaj�c w kieszeniach spodni wyci�gn�a papierosy. Zapali�a
jednego i podsun�a paczk� Dalglieshowi. Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Wzruszy�a
ramionami
i dmuchn�a dym w jego kierunku.
- Na co umar� ojciec Baddeley? - zapyta� Dalgliesh.
- Serce mu stan�o. Nie, wcale nie �artuj�. By� stary, mia� zm�czone serce i
dwudziestego pierwszego wrze�nia przesta�o bi�. Ostra niewydolno�� mi�nia
sercowego
skomplikowana lekk� cukrzyc�, je�li pan woli �argon medyczny.
- Czy by� sam?
- Chyba tak. Zmar� w nocy, a ostatni� osob�, kt�ra go widzia�a za �ycia, by�a
Grace
Willison, poniewa� si� u niego spowiada�a o 7.45 wieczorem. My�l�, �e umar� z
nud�w. Nie,
chyba nie powinnam tak m�wi�. To w z�ym gu�cie. Grace twierdzi, �e wygl�da� tak
jak
zazwyczaj, oczywi�cie by� nieco zm�czony, gdy� akurat tego ranka wypisano go ze
szpitala.
Ja przysz�am nast�pnego dnia o dziewi�tej, by zapyta�, czy nie potrzebuje czego�
z
Wareham... chcia�am jecha� autobusem o jedenastej; Wilfred nie pozwala tu
je�dzi�
prywatnym samochodom... no i zobaczy�am, �e le�y martwy.
- W ��ku?
- Nie, w tym fotelu, w kt�rym pan siedzi, wci�ni�ty g��boko, z otwartymi ustami
i
zamkni�tymi oczami. Mia� na sobie sutann�, a wok� szyi t� tak� purpurow�
wst��k�.
Wszystko jak nale�y. Tyle �e by� zupe�nie martwy.
- Czyli to pani znalaz�a cia�o?
- Chyba �e Millicent z s�siedniego pokoju wesz�a wcze�niej po kryjomu, uzna�a,
i�
sprawa nie wygl�da ciekawie i wycofa�a si� do siebie. Je�li to pana interesuje,
chodzi o siostr�
Wilfreda, wdow�. W�a�ciwie to nawet dziwne, �e nie zajrza�a do niego, wiedz�c,
�e jest chory
i samotny.
- Musia� to by� dla pani wstrz�s.
- Niespecjalnie. Przed �lubem by�am piel�gniark�. Widzia�am wi�cej
nieboszczyk�w,
ni� potrafi� spami�ta�. On za� by� bardzo stary. To m�odzi... g��wnie dzieci...
za�amuj�
cz�owieka. Bo�e, jak si� ciesz�, �e sko�czy�am z tym zakichanym interesem.
- Powa�nie? To pani nie pracuje w Folwarku Toynton?
Wsta�a i podesz�a do kominka. Wydmuchn�a ob�ok dymu w lustro nad gzymsem, po
czym przybli�y�a twarz do szk�a, jakby studiowa�a swe odbicie.
- Nie, je�li tylko mog� tego unikn��. I na Boga, staram si� ze wszystkich si�.
Mog�
panu nawet wyzna�, �e jestem wyst�pnym cz�onkiem tej spo�eczno�ci. Nie
wsp�pracuj� z
reszt�. Jestem wyrzutkiem i heretyczk�. Nie siej� i nie zbieram. Nie poddaj� si�
czarowi
drogiego Wilfreda. Zupe�nie og�uch�am na p�acz niepe�nosprawnych. Nie padam na
kolana w
�wi�tyni.
Odwr�ci�a si� ku niemu, spogl�daj�c na po�y wyzywaj�co, na po�y pytaj�co.
Dalgliesh
doszed� do wniosku, �e ten wyst�p nie by� zbyt spontaniczny, ju� nie raz musia�a
wyg�asza�
ten tekst. Brzmia� on jak rytualne usprawiedliwienie i detektyw podejrzewa�, �e
kto� pom�g�
jej w scenariuszu.
- Niech mi pani co� powie o Wilfredzie Ansteyu - poprosi�.
- Czy�by Michael pana nie ostrzeg�? Nie, nie zrobi�by tego. C�, to dziwna
historia,
ale spr�buj� j� w skr�cie opowiedzie�. Pradziadek Wilfreda zbudowa� Folwark
Toynton.
Dziadek zostawi� posiad�o�� Wilfredowi i jego siostrze Millicent. Ten odkupi�
jej cz��, gdy
zorganizowa� Dom. Osiem lat temu Wilfred zapad� na stwardnienie rozsiane.
Choroba
post�powa�a bardzo szybko; trzy miesi�ce p�niej przyku�a go do fotela. Potem
pojecha� z
pielgrzymk� do Lourdes i wyzdrowia�. Podobno dogada� si� z Bogiem. Ty mnie
wyleczysz, a
ja po�wi�c� Folwark Toynton i wszystkie pieni�dze niepe�nosprawnym. B�g na to
poszed� i
teraz Wilfred zawzi�cie wywi�zuje si� z umowy.