4989

Szczegóły
Tytuł 4989
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4989 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4989 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4989 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

P.D. JAMES CZARNA WIE�A OD AUTORKI Mam nadziej�, �e mi�o�nicy Dorset wybacz� mi swobodne potraktowanie topografii tego pi�knego hrabstwa i zuchwale wzniesienie na wybrze�u Purbeck dw�ch fikcyjnych budowli: Folwarku Toynton i Czarnej Wie�y. Odetchn� z ulg� na wie��, �e chocia� zapo�yczy�am sceneri�, bohaterowie tej ksi��ki s� absolutnym wytworem wyobra�ni i wszelkie ich podobie�stwo do os�b �ywych b�d� zmar�ych jest czysto przypadkowe. I WYROK �YCIA Mia�a to by� ju� ostatnia wizyta lekarza i Dalgliesh podejrzewa�, i� nikomu nie b�dzie z tego powodu przykro. Arogancja i lekcewa��ca wynios�o�� z jednej strony, a s�abo��, uczucie wdzi�czno�ci i uzale�nienia z drugiej nie mog�y stanowi� fundamentu sympatii, cho�by przelotnej, mi�dzy dwoma doros�ymi m�czyznami. Doktor w otoczeniu asysty wkroczy� za piel�gniark� do szpitalnego pokoiku, w kt�rym le�a� Dalgliesh. Lekarz by� ju� elegancko ubrany na uroczysto�� �lubn�, kt�r� jeszcze tego samego ranka mia� zaszczyci� sw� obecno�ci�. Sam m�g�by uchodzi� za pana m�odego, tyle �e zamiast zwyczajowego go�dzika wpi�� w klap� czerwon� r��. Zar�wno doktor, jak i kwiat sprawiali wra�enie doprowadzonych do sztucznej doskona�o�ci, wypolerowanych, niczym prezent opakowanych w przejrzyst� foli�, chroni�c� przed przypadkowymi podmuchami wiatru, atakami mrozu czy niedelikatnymi palcami, kt�re mog�yby zniszczy� co subtelniejsze przejawy �wietno�ci. By dope�ni� wymog�w elegancji, lekarz skropi� siebie i r�� jak�� kosztown� wod� kolo�sk�. Dalgliesh potrafi� to wyczu� pomimo szpitalnego odoru kapusty i eteru, do kt�rego jego nos tak si� podczas ostatnich tygodni przyzwyczai�, �e teraz prawie przesta� na� reagowa�. Grupka studentek medycyny otoczy�a ��ko. Z d�ugimi w�osami i w przykr�tkich bia�ych kitlach dziewczyny wygl�da�y jak gromadka nieco podejrzanych druhen. Bezosobowe d�onie piel�gniarki umiej�tnie rozebra�y Dalgliesha do kolejnego badania. Ch�odny dysk stetoskopu sun�� po jego piersi i plecach. To ostatnie badanie by�o ju� czyst� formalno�ci�, ale lekarz, jak zwykle, pracowa� dok�adnie. Do wszystkiego zreszt� podchodzi� powa�nie. Je�li nawet w tym przypadku pierwotna diagnoza okaza�a si� b��dna, jego reputacja by�a na tyle ugruntowana, i� pozwoli� sobie zaledwie na zdawkowe wyja�nienie. Wyprostowa� si� i powiedzia�: - W�a�nie otrzymali�my ostatnie wyniki bada� i teraz chyba mo�emy ju� postawi� prawid�ow� diagnoz�. Cytologia, rzecz jasna, ca�y czas by�a niejednoznaczna, a rozpoznanie komplikowa�o jeszcze zapalenie p�uc. Nie jest to jednak ostra bia�aczka, w og�le to nie bia�aczka. Przechodzi� pan... na szcz�cie... nietypow� mononukleoz�. Gratuluj�, panie komendancie. Martwili�my si� o pana. - Ja jednak bardziej, was to po prostu intrygowa�o. Kiedy b�d� m�g� st�d wyj��? Wielki cz�owiek prychn��, po czym u�miechn�� si� do swojej �wity, jakby zapraszaj�c wszystkich, by wraz z nim dzielili pob�a�anie dla kolejnego przyk�adu niewdzi�czno�ci rekonwalescenta. Dalgliesh doda� szybko: - My�l�, �e b�dzie wam potrzebne ��ko. - Dodatkowe miejsca zawsze si� przydaj�, lecz nie ma wielkiego po�piechu. Wymaga pan jeszcze d�u�szej rekonwalescencji. Niemniej zobaczymy. Zobaczymy. Gdy wyszli, u�o�y� si� na plecach i wodzi� oczami po cichej przestrzeni wielko�ci dw�ch st�p sze�ciennych, jakby po raz pierwszy widzia� ten pok�j. Umywalka z kranami, kt�re otwiera�o si� �okciem; elegancki funkcjonalny stoliczek przy ��ku, a na nim przykryty dzbanek z wod�, dwa krzes�a dla go�ci poci�gni�te b�yszcz�cym lakierem; s�uchawki zwini�te nad g�ow�; zas�ony okienne w delikatne kwiatki, zupe�nie bez gustu. Nie spodziewa� si�, �e b�dzie jeszcze co� takiego w �yciu ogl�da�. Jak na miejsce do umierania by�o tu skromnie i bezosobowo. W tej salce, tak jak w pokoju hotelowym, ludzie r�wnie� si� zmieniali. I oboj�tne, czy pacjent wychodzi� st�d o w�asnych si�ach, czy wywo�ono go do kostnicy - nic po nim nie zostawa�o, znika�a nawet pami�� o jego strachu, cierpieniu i nadziei. Wyrok �mierci og�oszono mu, jak s�dzi�, zupe�nie stereotypowo, a towarzyszy�y temu smutne spojrzenia, fa�szywa serdeczno��, szepty konsylium, wielo�� test�w klinicznych i gdyby si� nie upar�, nie pozna�by nawet diagnozy i dalszych rokowa�. Na �ycie za� skazano go w spos�b znacznie mniej wyszukany, po przej�ciu stanu krytycznego, i to go wzburzy�o jeszcze bardziej. Uwa�a�, i� lekarze zachowali si� wyj�tkowo nieodpowiedzialnie, ba, wr�cz lekcewa��co, skoro najpierw ca�kowicie go przekonali, �e jest umieraj�cy, po czym zmienili zdanie. Teraz ze wstydem uzmys�owi� sobie, z jak� �atwo�ci� porzuci� swoje rado�ci i troski, gdy gro�ba ich utraty ujawni�a mu ich prawdziwe znaczenie; w najlepszym razie stanowi�y pociech�, w najgorszym - niewybredne marnowanie czasu i energii. Obecnie musia� zn�w do nich wr�ci� i uwierzy�, �e s� wa�ne, przynajmniej dla niego. W�tpi�, czy jeszcze kiedykolwiek da wiar�, i� obchodz� one innych. Z pewno�ci� wraz z przyp�ywem si� wszystko jako� wr�ci do normy. �ycie z czasem odzyska sw� tre��. On za� pogodzi si� z nim, poniewa� nie ma innego wyboru, i sk�adaj�c wygodnie na karb s�abo�ci ten przewrotny atak niech�ci i zgorzknienia, zacznie wierzy�, i� dopisa�o mu niewiarygodne szcz�cie. Koledzy, pozbywszy si� zak�opotania, b�d� mu gratulowa�. Teraz, gdy �mier� zast�pi�a seks jako temat tabu, nabra�a te� swoistych cech; w�a�ciwie nie wypada�o umiera�, zanim si� jeszcze nie uprzykrzy�o wszystkim �ycia, powinno si� odej�� w chwili, gdy przyjaciele mog� zaintonowa� rytualn� �piewk� o �radosnym wyzwoleniu". W tej chwili jednak�e wcale nie mia� pewno�ci, czy nadal b�dzie w stanie wykonywa� swoj� prac�. Skoro ju� pogodzi� si� z rol� widza - cho� nie na d�ugo - nie mia� specjalnie ochoty wraca� do ha�a�liwego �wiata, gdyby jednak musia�, to wola�by sobie znale�� jaki� spokojniejszy k�t. Nie my�la� o tym zbyt cz�sto w chwilach przytomno�ci; nie mia� czasu. By�o to raczej przekonanie ni� decyzja. Nadesz�a pora, by wst�pi� na inn� drog�. Wyroki s�dowe, st�enie po�miertne, przes�uchania, analiza rozk�adaj�cego si� cia�a i strzaskanych ko�ci, krwawy po�cig za cz�owiekiem - mia� tego serdecznie do��. Mo�na przecie� inaczej wykorzystywa� czas. Jeszcze nie wiedzia� jak, ale si� dowie. Mia� przed sob� ponad dwa tygodnie rekonwalescencji, wystarczaj�co du�o, by podj�� odpowiedni� decyzj�, zracjonalizowa� j�, umotywowa� przed samym sob� i co trudniejsze, znale�� s�owa, kt�rymi b�dzie musia� pr�bowa� usprawiedliwi� j� przed komisarzem. By� to bowiem fatalny moment na opuszczenie Scotland Yardu. Jego odej�cie zostanie uznane za dezercj�. Trudno, ka�da chwila jest fatalna. Nie by� pewien, czy to rozczarowanie prac� spowodowa�a jedynie choroba, zbawienne przypomnienie sobie o nieuchronno�ci �mierci, czy te� w gr� wchodzi� raczej objaw dolegliwo�ci charakterystycznych dla wieku �redniego, gdzie rz�dz� na zmian� pasy ciszy i niepewnych wiatr�w, gdy� cz�owiek nabiera w ko�cu pewno�ci, �e ju� nie zrealizuje wci�� odraczanych marze� i nigdy w gruncie rzeczy nie zawinie do nie znanych port�w, a podr� ta, podobnie jak poprzednie, mo�e by� jedynie b��dem i niepodobna ju� nawet ufa� mapom i kompasowi. Lecz nie tylko praca wydawa�a mu si� obecnie banalna i nie satysfakcjonuj�ca. Le��c bezsennie, podobnie jak tylu pacjent�w przed nim w tym ponurym, bezosobowym pokoju, i patrz�c, jak przez sufit przemykaj� �wiat�a przeje�d�aj�cych samochod�w, oraz s�uchaj�c tajemniczych przyt�umionych d�wi�k�w nocnego �ycia szpitala, sporz�dza� przygn�biaj�cy bilans swego �ycia. Smutek po �mierci �ony, tak szczery i bolesny w�wczas - jak�e �atwo ta tragedia osobista uwolni�a go od dalszych uczuciowych zwi�zk�w. Jego romanse, jak ten, kt�ry poch�ania� mu niekiedy troch� czasu i odrobin� energii, by�y lu�ne, mi�e, sympatyczne, nie zobowi�zuj�ce. Wychodzono z za�o�enia, �e cho� nie zawsze jest panem swego czasu, to z pewno�ci� jest niepodzielnym w�a�cicielem swego serca. Jego kobiety by�y wyzwolone. Wykonywa�y ciekawe zawody, �adnie mieszka�y, doskonale potrafi�y wykorzysta� ka�d� okazj�. Z pewno�ci� obce im by�y gwa�towne, niszcz�ce emocje, kt�re komplikowa�y �ycie innych kobiet. Zastanawia� si�, co te starannie organizowane spotkania, podczas kt�rych oboje uczestnicy szukali przyjemno�ci jak ulizane koty, mia�y wsp�lnego z mi�o�ci�, rozgardiaszem w sypialni, nie pozmywanymi naczyniami, pieluchami niemowl�t, ciep�ym, bliskim, zamkni�tym �yciem ma��e�skiego zwi�zku. Jego �a�oba, praca, poezja - wszystko to wykorzystywa�, by uzasadni� w�asn� samowystarczalno��. Teraz kobiety by�y wra�liwsze na wymogi jego poezji ni� na lojalno�� wzgl�dem zmar�ej �ony kochanka. Nie kierowa�y si� sentymentami, natomiast przesadnie ceni�y sztuk�. Najgorsze za� - a mo�e i nie - by�o to, i� nie potrafi� obecnie si� zmieni�, nawet gdyby chcia�, i �e nic ju� nie mia�o znaczenia. Wszystko wydawa�o si� absolutnie niewa�ne. Podczas ostatnich pi�tnastu lat �adnej istocie ludzkiej nie wyrz�dzi� celowo krzywdy. Teraz zrozumia�, �e nie mo�na powiedzie� o cz�owieku nic gorszego. C�, je�li nie jest w stanie tego zmieni�, mo�e przynajmniej poszuka� innej pracy. Najpierw jednak musi wype�ni� pewne zobowi�zania. Mia� niezbyt rozs�dn� nadziej�, i� �mier� uwolni go od tego obowi�zku. Tak wszak�e si� nie sta�o. Oparty na �okciu wyci�gn�� z szuflady szafki list ojca Baddeleya. Po raz pierwszy przeczyta� go uwa�nie. Staruszek musi ju� mie� osiemdziesi�tk�; nie by� m�ody nawet w�wczas, gdy przed trzydziestu laty przyjecha� do wioski w Norfolk, gdzie podj�� prac� jako wikary u ojca Dalgliesha. Nie�mia�y, niezdarny, okropnie chaotyczny cz�owiek, kt�remu miesza�o si� wszystko z wyj�tkiem spraw najwa�niejszych, zawsze szlachetny i wymagaj�cy wzgl�dem siebie. By� to trzeci list, jaki Dalgliesh od niego otrzyma�. Nosi� dat� jedenastego wrze�nia: �M�j drogi Adamie, Wiem, �e jeste� ogromnie zaj�ty, ale bardzo bym si� ucieszy�, gdyby� mnie odwiedzi�, poniewa� chcia�bym w pewnej sprawie si� ciebie poradzi�. To nie jest bardzo pilne, tylko �e moje serce zdaje si� zu�ywa� szybciej ni� reszta cia�a, wi�c nie powinienem zbytnio liczy� na dzie� jutrzejszy. Jestem tutaj ka�dego dnia, lecz tobie zapewne najbardziej odpowiada�by weekend. Chyba powinienem ci powiedzie�, �e jestem kapelanem w Folwarku Toynton, prywatnym domu dla niepe�nosprawnej m�odzie�y, i �e dzi�ki uprzejmo�ci zarz�dcy, Wilfreda Ansteya, mieszkam tu, na miejscu, w Chacie Nadziei. Zazwyczaj jadam obiady i kolacje w Folwarku, lecz tobie mo�e to nie odpowiada�, a poza tym skr�ciliby�my w ten spos�b nasz wsp�lny pobyt. Gdy nast�pnym razem pojad� do Wareham, zrobi� wi�ksze zapasy. Mam wolny pokoik, do kt�rego mog� si� przenie��, wi�c b�dzie tu dla ciebie miejsce. Czy m�g�by� mi napisa�, kiedy przyjedziesz? Nie mam auta, wiec je�li przyjedziesz poci�giem, radz� ci si� uda� do Williama Deakina, kt�ry ma dobr� i niedrog� firm� wynajmu samochod�w znajduj�c� si� oko�o pi�ciu minut drogi od stacji (personel stacji wska�e ci drog�). Autobusy z Wareham je�d�� rzadko i tylko do wioski Toynton. Potem trzeba przej�� p�torej mili, co stanowi przyjemny spacer podczas dobrej pogody, my�l� jednak, �e po d�ugiej podr�y mo�e ci to nie odpowiada�. Na wszelki wypadek naszkicowa�em mapk� na odwrocie listu." Mapka bez w�tpienia zmyli�aby ka�dego, kto przyzwyczai� si� raczej do charakterystycznych dla wydawnictw kartograficznych publikacji ni� do wczesnych szkic�w z siedemnastego wieku. Pofalowane linie prawdopodobnie oznacza�y morze. Dalgliesh uwa�a�, �e powinien si� tu jeszcze znale�� wieloryb wyrzucaj�cy w g�r� fontann� wody. Wyra�nie zaznaczono stacj� autobusow� w Toynton, ale nast�pnie dr��ca linia niepewnie wi�a si� wzd�u� ca�ego szeregu p�l, bram, piwiarni i zagajnik�w tr�jk�tnych z�bkowanych �wierk�w, czasami nak�adaj�c si� na sam� siebie, gdy ojciec Baddeley dochodzi� do wniosku, �e - jego zdaniem - si� pogubi�. Na wybrze�u jeden niewielki symbol falliczny, kt�ry tu bez w�tpienia narysowano jako punkt orientacyjny w terenie, poniewa� obok niego nie przebiega�a �adna z zaznaczonych �cie�ek, nosi� nazw� Czarnej Wie�y. Dalgliesh zareagowa� na t� map� mniej wi�cej tak jak wyrozumia�y ojciec na pierwszy rysunek dziecka. Zdumia� si�, w jak g��bok� s�abo�� i apati� musia� popa�� w chorobie, i� zlekcewa�y� ten apel. Poszpera� w szufladzie, znalaz� poczt�wk� i napisa� kr�tko, �e przyjedzie samochodem wczesnym popo�udniem w poniedzia�ek pierwszego pa�dziernika. Powinien do tej pory wyj�� ze szpitala i wr�ci� do mieszkania w Queenhythe na pierwsze kilka dni rekonwalescencji. Podpisa� si� inicja�ami, nalepi� znaczek i opar� poczt�wk� o dzbanek z wod�, by nie zapomnie� zwr�ci� si� do kt�rej� z piel�gniarek z pro�b� o wys�anie. By�a jeszcze jedna drobna sprawa, z kt�r� nie potrafi� sobie tak �atwo poradzi�, mog�a jednak troch� poczeka�. Musi mianowicie odwiedzi� Cordeli� Gray albo do niej napisa�, by podzi�kowa� za kwiaty. Nie mia� poj�cia, jak si� dowiedzia�a o jego chorobie, mo�liwe i� dzi�ki przyjacio�om z policji. Zarz�dzaj�c Agencj� Detektywistyczn� Berniego Pryde'a - je�eli jeszcze nie pad�a, co powinno nast�pi� ju� dawno temu, gdyby kierowa� si� zasadami sprawiedliwo�ci i ekonomii - prawdopodobnie utrzymywa�a kontakty ze str�ami prawa. Mia� te� wra�enie, �e wspominano o jego chorobie w londy�skich popo�udni�wkach, gdy pisano o ostatnich stratach w�r�d wy�szych oficer�w Scotland Yardu. Otrzyma� od Cordelii ma�y, elegancko u�o�ony, osobi�cie zebrany bukiecik, r�wnie nietuzinkowy jak ona sama. Czaruj�co kontrastowa� z innymi, sk�adaj�cymi si� z cieplarnianych r�, zbyt du�ych chryzantem nastroszonych jak zmiotki do kurzu, �p�dzonych" nawozami wiosennych kwiat�w i mieczyk�w, kt�re wygl�da�y jak sztuczne r�owe kwiaty z plastiku, pachnia�y �rodkami znieczulaj�cymi i stercza�y wypr�one na w��knistych �odygach. Widocznie Cordelia by�a ostatnio w wiejskim ogrodzie; zastanawia� si� gdzie. Rozwa�a� r�wnie�, nie wiadomo czemu, czy jada wystarczaj�co obfite posi�ki, ale natychmiast odsun�� te idiotyczne my�li. Wyra�nie pami�ta�, �e w bukiecie by�y srebrne dyski miesi�cznicy, trzy ga��zki zimowego wrzosu, cztery p�czki r�y - nie wym�czone, sztywne zimowe bulwy, lecz nap�cznia�e pomara�czowo-��te, delikatne jak pierwsze letnie p�czki - subtelne ga��zki dzikich chryzantem, pomara�czowe borowinki, a w �rodku, jak klejnot, jedna jasna dalia; ca�y bukiet otacza�y szare w�ochate listki, kt�re przypomnia� sobie z dzieci�stwa jako �zaj�cze uszy". By� to wzruszaj�cy gest kogo� m�odego. Starsza lub bardziej wyrafinowana kobieta nigdy by czego� takiego nie zrobi�a. Bukiet dostarczono mu wraz z li�cikiem, w kt�rym Cordelia pisa�a, �e us�ysza�a o jego chorobie i przysy�a mu te kwiaty z �yczeniami rych�ego powrotu do zdrowia. Musi j� odwiedzi� albo napisa� do niej i osobi�cie podzi�kowa�. Nie wystarcz� podzi�kowania przez telefon, kt�re w jego imieniu z�o�y�a jedna z piel�gniarek zadzwoniwszy do Agencji. To jednak�e mog�o poczeka�, podobnie jak i inne, bardziej istotne decyzje. Najpierw musi si� zobaczy� z ojcem Baddeleyem. Nie chodzi�o tu tylko o czysto religijne czy synowskie zobowi�zania. Stwierdzi�, �e pomimo pewnych daj�cych si� przewidzie� trudno�ci i niezr�czno�ci ma ochot� znowu zobaczy� starego ksi�dza. Nie s�dzi�, by ojciec Baddeley m�g� go nak�oni�, cho�by nie�wiadomie, do powrotu do pracy. Je�li rzeczywi�cie chodzi�o o spraw� kryminaln�, w co w�tpi�, mo�e j� przej�� policja w Dorset. Je�li za� ta przyjemna wczesnojesienna s�oneczna pogoda si� nie za�amie, Dorset b�dzie wyj�tkowo mi�ym miejscem na rekonwalescencj�. Jednak �w prostok�t czystej bieli, oparty o dzbanek z wod�, dziwnie zak��ca� jego spok�j. Dalgliesh nie m�g� oderwa� ode� wzroku, jakby to by� jaki� niezwyk�y symbol, pisemny wyrok �ycia. Ucieszy� si�, gdy piel�gniarka przysz�a powiedzie�, �e ju� sko�czy�a dy�ur, i zabra�a kartk� na poczt�. 2 �MIER� KSI�DZA I Jedena�cie dni p�niej os�abiony i wymizerowany, lecz za to w stanie euforii, jak�e typowej dla rekonwalescenta odznaczaj�cego si� dobrym samopoczuciem, Dalgliesh opu�ci� swoje mieszkanie po�o�one wysoko nad Tamiz�, w Queenhythe. Tu� przed �witenrskierowa� si� na po�udniowy zach�d od Londynu. Dwa miesi�ce przed atakiem choroby rozsta� si� wreszcie, chocia� niech�tnie, ze swym starodawnym cooperem bristolem i prowadzi� teraz jensena healeya. Cieszy� si�, �e samoch�d jest dotarty; ju� si� niemal przyzwyczai� do zmiany. Symboliczne rozpoczynanie nowego �ycia w towarzystwie dziewiczego auta by�oby irytuj�co banalne. Dalgliesh wrzuci� do baga�nika jedn� walizk� i kilka niezb�dnych drobiazg�w, w��czaj�c w to korkoci�g, a do kieszeni wcisn�� tomik wierszy Hardy'ego, �Powr�t do stron rodzinnych", oraz przewodnik Newmana i Pevsnera po zabytkach architektury w Dorset. Mia�y to by� typowe wakacje rekonwalescenta: ulubione ksi��ki, kr�tkie odwiedziny u starego przyjaciela jako cel podr�y; trasa codziennych wypraw mog�a by� ustalana ka�dego dnia wedle uznania i obejmowa� tereny zar�wno znane, jak i dotychczas nie znane; istnia� te� zbawienny czynnik w postaci osobistego problemu, kt�ry usprawiedliwi zar�wno potrzeb� samotno�ci, jak i bezczynno�ci. Gdy Dalgliesh po raz ostatni rzuci� okiem na mieszkanie, z zak�opotaniem stwierdzi�, �e jego r�ka bezwiednie si�ga po walizk� �ledcz�. Nie pami�ta�, kiedy ostatnio wybra� si� w podr� bez niej, nawet podczas urlop�w. Gdyby j� teraz zostawi�, potwierdzi�by nieodwo�alno�� decyzji, kt�r� b�dzie sumiennie rozwa�a� przez nast�pne dwa tygodnie, mimo i� w g��bi duszy wiedzia�, �e ju� j� podj��. Do Winchester dotar� akurat na p�ne �niadanie w hotelu zbudowanym w cieniu katedry, nast�pnie przez dwie godziny odkrywa� uroki miasta, wreszcie przekroczy� granice Dorset wje�d�aj�c przez Wim-I�iiinc Minster. Dopiero teraz poczu�, �e wcale nie ma ochoty dotrze� do kresu podr�y. Pojecha� powoli, praktycznie bez powodu, do llllindfbrd Forum, kupi� tam butelk� wina, bu�ki z mas�em, ser i owoce mi obiad oraz dwie butelki amontiiiado dla ojca Baddeleya. Nast�pnie ruszy� na po�udniowy wsch�d przez wioski Winterbourne i Wareham do zamku Corfe. Dumne g�azy, symbol odwagi, okrucie�stwa i zdrady, trzyma�y stra� na kraw�dzi urwiska Purbeck tak samo jak tysi�c lat temu. Podczas samotnego pikniku Dalgliesh wci�� kierowa� wzrok ku tym nagim ciosom skalnym, zwie�czonym wysoko na tle pastelowego nieba blankami. Oci�ga� si� z jazd� w ich cieniu i pragn�� przed�u�y� nieco samotno�� tego spokojnego, mi�ego dnia. Przez jaki� czas jeszcze szuka� bezskutecznie w bagiennych zaro�lach goryczki mokradlanej i dopiero potem przeby� ostatnie pi�� mil drogi. Wie� Toynton: w popo�udniowym s�o�cu b�yszcza�a nitka tarasowatych chatek o falistych dachach z szarego kamienia. Na jej ko�cu rozsiad� si� niezbyt malowniczy pub, da�o si� te� dostrzec pospolit� wie�� ko�cio�a. Teraz droga, biegn�ca wzd�u� niskiego kamiennego muru, wznosi�a si� �agodnie mi�dzy rzadkimi plantacjami jod�y. Dalgliesh zacz�� rozpoznawa� znaki z mapy ojca Baddeleya. Wkr�tce szlak rozwidli si�. Jeden w�ski jego pas pobiegnie na zach�d, skrajem cypla, drugi poprowadzi przez bram� do Folwarku Toynton i dalej do morza. Rzeczywi�cie, nagle wy�oni�a si� ci�ka, �elazna brama w murze o trzech stopach grubo�ci, utworzonym z p�askich, nie spojonych ze sob� g�az�w. Kamienie umiej�tnie i zawile pouk�adano, po��czono porostami oraz mchem i zwie�czono faluj�cymi trawami. Mur tworzy� barier� r�wnie szczeln� jak cypel, z kt�rego zdawa� si� wyrasta�. Po obu stronach bramy wymalowano napisy na desce. Ten z lewej g�osi�: �Prosimy �askawie uszanowa� nasze zacisze", z prawej by� mniej subtelny. Litery ju� nieco wyblak�y, ale wymalowano je bardziej profesjonalnie. Tablica g�osi�a: �Wst�p wzbroniony. Teren prywatny. Gro�ne urwiska - brak dost�pu do pla�y. Samochody i przyczepy parkuj�ce tutaj b�d� usuwane". Pod tym napisem umocowano du�� skrzynk� pocztow�. Dalgliesh doszed� do wniosku, �e trudno by�oby znale�� zmotoryzowanego turyst�, kt�ry zaryzykowa�by utrat� samochodu po przeczytaniu takiego zestawu apeli, ostrze�e� i pogr�ek. Dobra droga ko�czy�a si� tu� za bram� i kontrast mi�dzy stosunkowo g�adkim podjazdem a dalszym kamienistym i obrze�onym g�azami traktem by� niemal symbolem zakazu wjazdu. Brama, chocia� nie zamkni�ta, mia�a ci�k� klamk� o skomplikowanym kszta�cie. Manipulowanie ni� dawa�o intruzowi do�� czasu, by po�a�owa� pochopnej decyzji. Dalgliesh, wci�� nieco os�abiony, z trudem odci�gn�� bram�. Gdy ju� przejecha� i zamkn�� j� za sob�, mia� wra�enie, �e oto podj�� si� zadania, kt�rego nie pojmuje, i �e prawdopodobnie post�pi� nierozwa�nie. Ca�a sprawa zapewne nie wi��e si� z jego umiej�tno�ciami i tylko staruszek, kt�ry nie �y� sprawami tego �wiata - i w dodatku by� rzeczywi�cie przyt�oczony wiekiem - m�g� s�dzi�, �e nale�y wezwa� policjanta. W ka�dym razie istnia� bezpo�redni cel wizyty. Dalgliesh wraca�, cho� niech�tnie, do �wiata, gdzie ludzie mieli problemy, pracowali, kochali, nienawidzili, intrygowali, by zapewni� sobie szcz�cie, a tak�e, pomimo �e on rezygnowa� z pracy, zabijali i byli zabijani. Zanim wr�ci� do samochodu, jego wzrok przyku�a k�pka nie znanych mu kwiat�w. Blador�owe i bia�e g��wki wyrasta�y z omsza�ej �ci�ki na szczycie muru i dr�a�y nieznacznie w podmuchach lekkiej bryzy. Dalgliesh zbli�y� si� i zamar� w bezruchu, podziwiaj�c w milczeniu ich bezpretensjonaln� urod�. Po raz pierwszy poczu� czysty, na po�y iluzoryczny, s�ony posmak morza. Ciep�e powietrze delikatnie owia�o sk�r� detektywa. Nagle przepe�ni�o go uczucie rado�ci i jak zwykle w tych rzadkich chwilach zaintrygowa�a go czysto fizyczna istota szcz�cia. Bi�o w jego �y�ach jak s�abe t�tno. Pr�ba analizy tego uczucia r�wna�aby si� jego utracie. Lecz Dalgliesh rozpozna� je bez cienia w�tpliwo�ci. Pierwszy, czysty sygna� od czasu choroby: �ycie mo�e by� dobre. Samoch�d podskakiwa� ledwo dostrzegalnie, sun�c po wyboistej drodze. Mniej wi�cej dwie�cie jard�w dalej Dalgliesh dotar� do szczytu podjazdu. Spodziewa� si�, �e ujrzy przed sob� pomarszczone b��kitne wody kana�u La Manche, rozlane a� po horyzont. Podobne rozczarowania prze�ywa� w dzieci�stwie podczas wakacji, gdy po tylu z�udnych nadziejach wci�� nie by�o wida� upragnionego morza. Przed nim le�a�a p�ytka kamienista dolinka, poprzecinana wyboistymi �cie�kami, a po prawej stronie wznosi�o si� co�, co bez w�tpienia przedstawia�o Folwark Toynton. By� to masywny kwadratowy kamienny budynek, prawdopodobnie z pierwszej po�owy osiemnastego wieku. W�a�ciciel nie mia� szcz�cia do architekta. Dom wygl�da� okropnie i nie zas�ugiwa� na miano budowli georgia�skiej. Zwr�cony na p�nocny wsch�d, ku l�dowi, razi� osobiste i niezbyt jasno sprecyzowane poczucie architektonicznego smaku Dalgliesha. Jego zdaniem budynek wzniesiony na brzegu powinien by� zwr�cony w stron� morza. Nad tarasem bieg�y dwa rz�dy okien, przy dolnym wyrasta�y gigantyczne zworniki, rz�d g�rny by� nie ozdobiony i skromny, tak jakby nie umiano dopasowa� go do najbardziej charakterystycznego elementu domu, pot�nego jo�skiego frontonu zwie�czonego kamienn� statu� - pokraczn� i trudn� do zidentyfikowania z tej odleg�o�ci. W �rodku znajdowa�o si� jedno okr�g�e okno, niczym z�owrogie oko cyklopa b�yszcz�ce w s�o�cu. Fronton pomniejsza� optycznie i tak niedu�y taras, a ca�ej fasadzie przydawa� zwalisto�ci. Wed�ug Dalgliesha nale�a�oby j� zr�wnowa�y� wyd�u�onymi wykuszami, ale widocznie w�a�cicielowi zabrak�o wyobra�ni czy te� pieni�dzy i ca�y dom wygl�da� na dziwnie nie doko�czony. Front przera�aj�cego budynku zia� pustk�. By� mo�e pensjonariusze - je�li by�o to w�a�ciwe okre�lenie - mieszkali z ty�u. Poza tym wybi�a dopiero trzecia trzydzie�ci, martwa pora, pami�ta� to ze szpitala. Mo�e wszyscy odpoczywali. Dostrzeg� te� trzy chaty. Dwie sta�y oko�o stu jard�w od Folwarku, a trzecia, samotna, wy�ej na cyplu. Mia� wra�enie, �e bli�ej morza widzi r�wnie� fragment czwartego dachu, ale nie by� tego pewien. M�g� to by� r�wnie dobrze wyst�p skalny. Poniewa� Dalgliesh nie wiedzia�, kt�ry dom jest Chat� Nadziei, doszed� do wniosku, �e najrozs�dniej b�dzie zacz�� od bli�szej pary. Wy��czy� silnik samochodu i zastanawia� si�, co robi�. Po raz pierwszy us�ysza� morze: �w �agodny bezustanny rytmiczny pomruk, jeden z najt�skniejszych i najbardziej przejmuj�cych d�wi�k�w w przyrodzie. Wci�� nic nie wskazywa�o na to, �e kto� zauwa�y� jego przyjazd; ca�y cypel pogr��ony by� w milczeniu, nawet ptaki nie �piewa�y. Dalgliesh wyczuwa� co� dziwnie z�owrogiego w tej pustce i ciszy. Nawet �agodne popo�udniowe s�o�ce nie mog�o rozproszy� tego wra�enia. Podjecha� do chat, lecz i w�wczas jego przybycie nie przywo�a�o do okna �adnej twarzy, na ganku nie pojawi�a si� posta� w sutannie. Dwa stare parterowe domki z wapienia mia�y ci�kie kamienne dachy, typowe dla tej okolicy, popstrzone jasnymi poduszeczkami szmaragdowego mchu. Chata Nadziei sta�a z prawej strony, a Wiary z lewej. Ich nazwy wymalowano stosunkowo niedawno. Trzecia z nich, usytuowana nieco dalej, by�a prawdopodobnie Chat� Mi�o�ci. Dalgliesh w�tpi�, czy ojciec Baddeley przy�o�y� r�ki do nadania im tych nazw. Nie musia� czyta� mian na furtce, by zorientowa� si�, w kt�rym domku mieszka ksi�dz. Poniewa� staruszek zupe�nie nie dba� o estetyk� otoczenia, trudno by�o przypuszcza�, by zawiesi� perkalowe zas�onki, kosz z pn�cym si� bluszczem, fuks j e nad drzwiami Chaty Wiary czy te� �eby artystycznie rozmie�ci� po obu stronach ganku pomalowane na jaskrawo��ty kolor doniczki z nie przekwit�ymi jeszcze letnimi kwiatami. Dwa grzyby - produkt masowej betonowej tw�rczo�ci - sta�y po obu stronach furtki i kojarzy�y si� z typowym przedmie�ciem Londynu. Dalgliesh wr�cz zdziwi� si�, �e nie przycupn�y tu jeszcze figurki krasnoludk�w. Chata Nadziei, dla odmiany, pozbawiona by�a wszelkich ozd�b. Pod oknem sta�a jedynie solidna d�bowa �awka, gdzie mo�na by�o wygrzewa� si� w s�o�cu, a ganek zagraca� dodatkowo zestaw kij�w oraz stary parasol. Okna zas�oni�te Uranami z jakiego� ci�kiego materia�u w kolorze ciemnej czerwieni. Nikt nie odpowiedzia� na pukanie do drzwi, mo�na si� by�o tego zreszt� spodziewa�. Oba domki sprawia�y wra�enie pustych. Drzwi zamkni�to tylko na zasuw�. Po chwili wahania Dalgliesh odsun�� j� i wkroczy� w ponure wn�trze, kt�re swym ciep�ym, nieco st�ch�ym, ksi��kowym zapachem natychmiast przenios�o go o trzydzie�ci lat wstecz. Odci�gn�� zas�ony i do pomieszczenia wpad�o �wiat�o. Teraz policjant rozpozna� znajome sprz�ty: okr�g�y palisandrowy st� na jednej nodze, pokryty kurzem, ustawiony na �rodku pokoju, sekretarzyk pod �cian�; fotel z wysokim oparciem i wy�cie�anymi bokami, tak stary, �e spod wystrz�pionej tapicerki wy�azi�y trociny, a przez zniszczone siedzenie prze�witywa�o nagie drewno. Czy�by wci�� by� to ten sam fotel? Smutek pami�ci musi by� jakim� nostalgicznym omamem. Lecz by� jeszcze inny przedmiot - r�wnie znajomy i stary. Za drzwiami wisia� czarny p�aszcz ojca Baddeleya, a nad nim zniszczony sflacza�y beret. To w�a�nie widok owego p�aszcza u�wiadomi� Dalglieshowi, �e co� jest nie w porz�dku. To, i� gospodarz nie wyszed� na powitanie, by�o dziwne, ale dawa�o si� wyja�ni�. Poczt�wka mog�a si� zawieruszy� albo nagle wezwano ksi�dza do Folwarku, ewentualnie ojciec Baddeley pojecha� do sklepu w Wareham i nie zd��y� na powrotny autobus. Mo�liwe nawet, �e zupe�nie zapomnia� o spodziewanym go�ciu. Lecz je�li gdzie� wyszed�, to dlaczego nie w�o�y� p�aszcza? Trudno sobie wyobrazi�, by nosi� co� innego bez wzgl�du na por� roku. W�wczas dopiero Dalgliesh zwr�ci� uwag� na co�, co jego wzrok musia� wcze�niej bezwiednie zanotowa�: stosik arkuszy na sekretarzyku, wszystkie z nadrukiem czarnego krzy�a. Policjant podni�s� jeden z nich i podszed� do okna w nadziei, �e lepsze �wiat�o udowodni, i� nie ma racji. Jednak o b��dzie nie mog�o by� mowy. Przeczyta�, co nast�puje: Michael Francis Baddeley Ksi�dz ur. 29 pa�dziernika 1896 zm. 21 wrze�nia 1974 R.I.P. Pochowany w parafii �w. Micha�a i Wszystkich Anio��w Toynton, Dorset 26 wrze�nia 1974 Nie �y� od jedenastu dni, a pochowany zosta� przed pi�cioma. Dalgliesh powinien si� domy�li�, i� ojciec Baddeley niedawno umar�. Jak bowiem wyt�umaczy� wra�enie, �e osobowo�� ksi�dza wci�� wype�nia chat�, �e wystarczy jedno g�o�niejsze wezwanie, by jego d�o� spocz�a na klamce? Spogl�daj�c na znajomy sp�owia�y p�aszcz z ci�k� klamr� - czy�by staruszek rzeczywi�cie si� nie zmieni� przez trzydzie�ci lat? - Dalgliesh poczu� uk�ucie �alu, wr�cz smutku. Zaskoczy�a go intensywno�� tego uczucia. Umar� stary cz�owiek. Musia� to by� naturalny zgon, skoro go tak szybko pochowano. Ani �mier�, ani pogrzeb nie odbi�y si� g�o�nym echem. Co� jednak dr�czy�o ksi�dza, lecz nie zd��y� si� z tego zwierzy�. Teraz Dalgliesh bardzo pragn�� upewni� si�, �e ojciec Baddeley otrzyma� jego poczt�wk� i nie umar� w przekonaniu, i� zlekcewa�ono jego wo�anie o pomoc. Szuka� nale�a�o oczywi�cie we wczesnowiktoria�skim sekretarzyku, kt�ry nale�a� do matki ojca Baddeleya. Pami�ta�, �e ksi�dz zamyka� go na kluczyk. Nie nale�a� do ludzi skrytych, ale ka�dy duchowny musia� mie� przynajmniej jedn� zamykan� szuflad� albo biurko, by ustrzec si� przed w�cibskimi oczami sprz�taczek czy te� nazbyt ciekawych parafian. Dalgliesh przypomina� sobie, jak ojciec Baddeley szpera� w g��bokich kieszeniach p�aszcza szukaj�c zabytkowego kluczyka, przywi�zanego sznurkiem do staromodnego spinacza na bielizn� w celu �atwiejszego rozpoznania. Prawdopodobnie tkwi� on nada� w jednej z kieszeni p�aszcza. Policjant wsun�� d�o� do obu kieszeni w poczuciu winy, �e oto okrada zmar�ego. Kluczyka nie by�o. Podszed� do sekretarzyka i chwyci� klap�. Otworzy�a si� lekko. Dalgliesh pochyli� si�, aby obejrze� zamek, nast�pnie przyni�s� z samochodu latark� i zn�w zacz�� si� przygl�da�. Nie mia� �adnych w�tpliwo�ci: zamek wywa�ono. Dokonano tego fachowo i bez wi�kszego wysi�ku. Zamkni�cie by�o ozdobne, ale niezbyt solidne, zainstalowano je po to, by uchroni� zawarto�� sekretarzyka przed w�cibskim wzrokiem, lecz nie przed fachowym w�amaniem. D�uto albo n�, a prawdopodobnie ostrze no�yka do list�w wsuni�to pod blat i u�yto do wywa�enia. �lady by�y zdumiewaj�co nieznaczne, ale zadrapania i wy�amany zamek nie pozostawia�y cienia w�tpliwo�ci. Kto by� sprawc� w�amania? M�g� nim by� sam ojciec Baddeley. Je�li zgubi� kluczyk, a nie posiada� zapasowego, gdzie w tej zapad�ej dziurze mia� szuka� �lusarza? Wprawdzie, o ile Dalgliesh dobrze pami�ta� ksi�dza, atak na blat sekretarzyka nie nale�a� do rozwi�za� typowych dla tego cz�owieka, jednak�e nie mo�na by�o tego wykluczy�. Mo�liwe, i� otworzono go po �mierci ojca Baddeleya. Je�li nie uda�o si� znale�� kluczyka, kto� z Folwarku Toynton musia� wywa�y� zamek. By� mo�e znajdowa�y si� tam dokumenty lub potrzebne papiery; legitymacja ubezpieczeniowa; nazwiska przyjaci�, kt�rych nale�a�o powiadomi�; testament. Dalgliesh uwolni� si� od podejrze�, zirytowany, poniewa� mia� ju� ochot� za�o�y� r�kawiczki, zanim zacznie szuka� dalej. Szybko przejrza� zawarto�� szuflad sekretarzyka. Nie znalaz� niczego ciekawego. Ojciec Baddeley chyba tylko w nieznacznym stopniu interesowa� si� �wiatem. Uwag� Dalgliesha przyku�a porz�dnie u�o�ona sterta dzieci�cych zeszyt�w w jasno-zielonych ok�adkach. Natychmiast rozpozna� dzienniki ojca Baddeleya. Zatem wci�� sprzedawano te same wyst�puj�ce wsz�dzie uczniowskie zeszyty. Na tylnej ok�adce wydrukowano tabliczk� mno�enia. Tak jak poplamiona atramentem linijka czy gumka kojarzy�y si� one detektywowi ze szko�� podstawow�. Ojciec Baddeley zawsze pisa� sw�j dziennik w tych zeszytach, jeden co kwarta�. Teraz, gdy stary czarny p�aszcz wisia� na drzwiach, a wok� roznosi� si� ko�cielny zapach st�chlizny, policjant przypomnia� sobie wyra�nie rozmow�, kt�r� kiedy� przeprowadzi� z ojcem Baddeleyem. Dalgliesh mia� w�wczas dziesi�� lat, a ksi�dz, siedz�cy przy sekretarzyku, by� w wieku �rednim, chocia� jemu wydawa� si� ju� stary. - Wi�c to taki zwyk�y dziennik, ojcze? Nie o twoim �yciu duchowym? - To w�a�nie jest �ycie duchowe; wszystkie zwyk�e czynno�ci, klore si� wykonuje z godziny na godzin�. Adam zapyta� z egotyzmem typowym dla m�odych: - Tylko twoje czynno�ci? O mnie tam nie ma? - Nie. Tylko o tym, co robi�. Pami�tasz, o kt�rej godzinie zebra� si� dzisiaj Komitet Matek? W tym tygodniu by�a kolej na spotkanie u twojej mamy. Zdaje mi si�, �e przesuni�to godzin�. - By�a druga czterdzie�ci pi�� zamiast trzeciej, ojcze. Archidiakon chcia� wcze�niej wyjecha�. Ale czy musisz by� taki dok�adny? Ojciec Baddeley rozwa�a� przez chwil� to pytanie, jakby nasun�o mu ono nowe mo�liwo�ci i wyda�o si� niezwykle interesuj�ce. - O, tak. Tak s�dz�. W�a�nie tak. Przecie� inaczej nie mia�oby to sensu. Ma�y Adam Dalgliesh, kt�ry i tak zupe�nie nie dostrzega� w tym sensu, odszed�, by zaj�� si� w�asnymi ciekawszymi sprawami. �ycie duchowe. Wyra�enie to cz�sto s�ysza� z ust co bardziej uduchowionych parafian ojca, chocia� sam kanonik nigdy go nie u�ywa�. Czasami pr�bowa� wyobrazi� sobie to drugie tajemnicze istnienie. Czy by�o ono prze�ywane w tym samym czasie co zwyk�a codzienna egzystencja, mierzona wstawaniem, posi�kami, wakacjami, czy te� odbywa�o si� ono na jakiej� innej p�aszczy�nie, do kt�rej on i nie wtajemniczeni nie mieli dost�pu, a gdzie ojciec Baddeley m�g� swobodnie si� porusza�? Tak czy owak niewiele mia�o to wsp�lnego ze skrz�tnym zapisywaniem codziennych czynno�ci. Przejrza� ostatni zeszyt. System ojca Baddeleya nie zmieni� si�. By�o tu wszystko; dwa dni na stron�, przedzielone lini�. Godziny, o kt�rych codziennie odmawia� jutrzni� i wieczorne nabo�e�stwo i czas spacer�w; comiesi�czne wyjazdy autobusem do Dorchester; cotygodniowy wypad do Wareham; godziny sp�dzone na pos�ugach w Folwarku Toynton; specyficzne przyjemno�ci skrz�tnie odnotowane; metodyczne sprawozdanie z ka�dej godziny roboczego dnia; rok po nudnym roku, wszystko udokumentowane z rzetelno�ci� ksi�gowego. - Ale� to w�a�nie jest �ycie duchowe, te zwyk�e codzienne czynno�ci. Z pewno�ci� nie mo�e to by� a� takie proste! Gdzie jednak znajdowa� si� ostatni dziennik, zeszyt obejmuj�cy trzeci kwarta� 1974 roku? Ojciec Baddeley przechowywa� stare egzemplarze dziennika z ostatnich trzech lat. Powinno tu by� pi�tna�cie zeszyt�w; by�o jedynie czterna�cie. Dziennik urywa� si� z ko�cem czerwca 1974 roku. Dalgliesh zacz�� gor�czkowo przeszukiwa� szuflady sekretarzyka. Brakuj�cych zapisk�w nie by�o. Jednak uda�o mu si� co� znale��. Mi�dzy trzema rachunkami za w�giel, parafin� i elektryczno�� le�a�a kartka cienkiego taniego papieru z niezbyt estetycznym nadrukiem Folwarku Toynton. Pod spodem kto� napisa� na maszynie: �Dlaczego si� nie wyniesiesz z chaty, ty stary g�upi hipokryto, i nie pozwolisz skorzysta� z niej komu�, kto by si� tutaj bardziej przyda�? Nie my�l sobie, �e nie wiem, co wyrabiacie tu z Grace Willison, gdy przychodzi do spowiedzi. Szkoda, �e rzeczywi�cie nie potrafisz tego robi�, co? A co z tym ch�opcem z ch�ru? Nie my�l sobie, �e nic nie wiem." Pierwsz� reakcj� Dalgliesha by�a raczej irytacja ze wzgl�du na g�upot� tej kartki ni� gniew z powodu jej z�o�liwo�ci. Ta dziecinna i niepotrzebna napa�� pozbawiona by�a w dodatku jednej w�tpliwej zalety anonim�w, to znaczy pozor�w prawdopodobie�stwa. Biedny stary siedemdziesi�ciosiedmioletni ojciec Baddeley oskar�ony zosta� r�wnocze�nie o cudzo��stwo, sodomi� i impotencj�! Czy powa�ny i cz�owiek m�g� w og�le przejmowa� si� tak ewidentnym nonsensem? W swej zawodowej karierze Dalgliesh bardzo cz�sto spotyka� si� z anonimami. Ten by� stosunkowo �agodny, mo�na by wr�cz przypuszcza�, i� autor nie przy�o�y� si� do� solidnie. �Szkoda, �e rzeczywi�cie nic potrafisz tego robi�, co?" Wi�kszo�� pisz�cych podobne listy potrafi�aby bardziej sugestywnie opisa� wymienione czynno�ci. I ta niewczesna uwaga dotycz�ca ch�opca z ch�ru, bez imienia, bez daty. To nie wynika�o z �adnej faktycznej wiedzy. Czy�by ojciec Baddeley m�g� a� tak si� przej��, �e wezwa� zawodowego detektywa, kt�rego nie widzia� prawie od trzydziestu lat, tylko po to, �eby przy jego pomocy wyja�ni� t� b�ahostk�? Niewykluczone. M�g� to by� nie jedyny list. je�li w Folwarku Toynton dzia�y si� takie rzeczy, zapewne chodzi�o o co� powa�niejszego. W zamkni�tej spo�eczno�ci autor anonim�w m�g� spowodowa� prawdziwe problemy i cierpienia, czasami nawet on lub ona dos�ownie bywali zab�jcami. Je�eli ojciec Baddeley podejrzewa�, i� inni te� otrzymywali takie listy, m�g� mie� powody, aby zwr�ci� si� o pomoc do zawodowca. Albo - co ciekawsze - kto� m�g� pragn��, �eby Dalgliesh w�a�nie tak my�la�. Czy�by kartk� wsuni�to tutaj celowo, by j� znalaz�? Rzeczywi�cie, dziwne, �e nikt jej nie zauwa�y� i nie zniszczy� po �mierci ojca Baddeleya. Kto� z Folwarku Toynton musia� przecie� przegl�da� dokumenty. Takiego anonimu nic zostawiono by raczej niepowo�anym oczom. W�o�y� go do portfela i zacz�� w�drowa� po chacie. Sypialnia ojca Baddeleya wygl�da�a tak, jak sobie wyobra�a�. Niskie okno z obskurn� kretonow� zas�onk�, w�skie ��ko wci�� zas�ane po�ciel� i kocami, ale z kap� naci�gni�t� sztywno na pojedyncz� ci�k� poduszk�; ksi��ki zajmuj�ce dwie �ciany; nocny stoliczek z tandetn� lampk�; Biblia; niepor�czna i pstra porcelanowa popielniczka z reklam� piwa. Fajka ojca Baddeleya nadal le�a�a w miseczce, a obok niej Dalgliesh dostrzeg� na p� zu�yty kartonik tekturowych zapa�ek, jakie rozdaj� w pubach restauracjach. Na pude�ku widnia�a reklama Ye Olde Tudor Barn tu iln Wareham. W popielniczce le�a�a jedna zu�yta zapa�ka; porozdzierana a� po wypalon� g��wk�. Dalgliesh u�miechn�� si�. Zatem i to przyzwyczajenie przetrwa�o ponad trzydzie�ci lat. Przypomnia� sobie, jak drobne zwinne palce ojca Baddeleya ostro�nie rozdziera�y cienk� tekturk� na paski, jakby ksi�dz usi�owa� pobi� jaki� poprzedni w�asny rekord. Dalgliesh podni�s� zapa�k� i jego twarz rozja�ni� u�miech; sze�� pasemek. Ojciec Baddeley przeszed� samego siebie. Wszed� do kuchni. By�a ma�a, �le wyposa�ona, porz�dnie utrzymana, cho� niezbyt czysta. Niewielki staromodny piecyk gazowy wygl�da� jak eksponat muzealny. Do kamionkowego zlewu pod oknem doczepiono poobijan� i odbarwion� drewnian� rynn� odp�ywow�, cuchn�c� zje�cza�ym t�uszczem oraz skis�a zup�. Kto� odsun�� wyp�owia�e kretonowe zas�onki z wzorkiem w wybuja�e r�e przeplataj�ce si� nieprawdopodobnie z �onkilami. Z okna roztacza� si� widok na odleg�e wzg�rza Purbeck. Chmury, rzadkie jak dym z papierosa, rozp�ywa�y si� w bezkresnym b��kicie nieba, a owce le�a�y na dalekim pastwisku jak bia�e bry�ki. Dalgliesh zbada� spi�arni�. Tu przynajmniej znalaz� dowody, �e go oczekiwano. Ojciec Baddeley rzeczywi�cie porobi� zapasy, a ilo�� puszek uzmys�owi�a Dalglieshowi, ile - zdaniem ksi�dza - powinno si� je��. Z pewno�ci� by� to prowiant dla dw�ch os�b, z kt�rych jedna, zgodnie z oczekiwaniami ojca Baddeleya, mia�aby spory apetyt. W�r�d zestawu surowc�w zawsze sta�a jedna du�a puszka i jedna ma�a: pieczona fasola, tu�czyk, gulasz irlandzki, spaghetti, ry�owy pudding. Dalgliesh wr�ci� do saloniku. Podr� da�a mu si� we znaki. Ci�ki d�bowy zegar nad kominkiem wci�� bezb��dnie wskazywa� czas. Nie by�o jeszcze czwartej, lecz cia�o detektywa odczuwa�o ju� trudy dnia i zm�czenie. Dalgliesh marzy� o herbacie. Wprawdzie puszka z ni� sta�a w spi�arni, ale nigdzie nie by�o mleka. Policjant zastanawia� si�, czy nie od��czono gazu. W�wczas us�ysza� kroki przy drzwiach i szcz�kni�cie klamki. W smudze popo�udniowego �wiat�a zamajaczy�a jaka� sylwetka. Us�ysza� g��boki, lecz bardzo kobiecy g�os z leciutkim �ladem irlandzkiego akcentu. - Na mi�o�� bosk�! Ludzka istota, a na dodatek m�czyzna. Co pan tu robi? Kobieta wesz�a do pokoju, zostawiaj�c za sob� otwarte drzwi, widzia� j� wi�c wyra�nie. Mog�a mie� oko�o trzydziestu pi�ciu lat, by�a silna, d�ugonoga, z�ote w�osy, wyra�nie ciemniejsze u nasady, spada�y jej lu�no a� na ramiona. Twarz mia�a kwadratow�, pe�ne usta i w�skie oczy o du�ych powiekach. Nosi�a br�zowe, zbyt lu�ne spodnie z paskiem pod stopami, brudne tenis�wki poplamione traw� i bia�y bawe�niany bezr�kawnik z dekoltem, z kt�rego wyziera� br�zowy, zakrapiany piegami tr�jk�t opalenizny. Nie mia�a stanika. Jej pe�ne ci�kie piersi zwisa�y lu�no pod cienk� bawe�n�. Trzy drewniane bransoletki grzechota�y na jej lewym nadgarstku. Og�lnie sprawia�a wra�enie nieco pospolitej, ale niew�tpliwie atrakcyjnej kobiety; pomimo �e nie u�ywa�a perfum, wraz z ni� przenikn�� do pokoju niezwykle specyficzny kobiecy zapach. - Nazywam si� Adam Dalgliesh - powiedzia�. - Przyjecha�em odwiedzi� ojca Baddeleya. Chyba nie jest to ju� mo�liwe. - Mo�na to i tak okre�li�. Sp�ni� si� pan dok�adnie jedena�cie dni. Zbyt p�no, �eby go zobaczy� i pi�� dni po czasie, by go pochowa�. Kim�e pan jest, jego koleg�? Nie zdawali�my sobie sprawy, �e w og�le mia� znajomych. Zreszt� niewiele wiedzieli�my o naszym wielebnym Michaelu. By� tajemniczym cz�owieczkiem. W ka�dym razie pana trzyma� w ukryciu. - Odk�d przesta�em by� dzieckiem, widzieli�my si� tylko raz, i to kr�tko, a teraz powiadomi�em go o mojej wizycie na dzie� przed jego �mierci�. - Adam. �adnie. Dzisiaj znowu dzieciom daj� to imi�. Robi si� modne. Ale kiedy pan chodzi� do szko�y, to chyba ono pana m�czy�o, prawda? Jednak�e pasuje do pana. Nie mam poj�cia dlaczego. Nie jest pan ca�kiem z tego �wiata, raczej pan wygl�da na idealist�. Ju� wiem. przyjecha� pan po ksi��ki. - Powa�nie? - Te, kt�re Michael zostawi� panu w testamencie. Adamowi Dalglieshowi, jedynemu synowi �wi�tej pami�ci kanonika Alexandra Dalgliesha, wszystkie moje ksi��ki do. rozdysponowania wedle uznania. Pami�tam dok�adnie, poniewa� nazwiska "wyda�y mi si� bardzo dziwne. Szybko pan si� zjawi�. Dziwi� si�, �e prawnicy w og�le do pana napisali. Bob Loder na og� nie jest taki sprawny. Lecz na pana miejscu nie ekscytowa�abym si� zbytnio. Te ksi��ki nigdy mi nie wygl�da�y na szczeg�lnie warto�ciowe. Same suche starocie teologiczne. Przy okazji, czy liczy� pan na jakie� pieni�dze? Je�li tak, to mam niezbyt dobre wiadomo�ci. - Nawet nie wiedzia�em, �e ojciec Baddeley mia� jakie� oszcz�dno�ci. - My te� nie. To by� jego kolejny sekrecik. Zostawi� dziewi�tna�cie tysi�cy funt�w. Niezbyt wielka fortuna, ale zawsze si� przyda. Zapisa� wszystko Wilfredowi, na rzecz Folwarku Toynton, i z tego co wiem, pieni�dze przysz�y w sam� por�. Grace Willison jest jedyn� legatariuszk� poza Wilfredem. Otrzyma�a ten stary sekretarzyk. To znaczy dostanie go, je�li Wilfred zechce go przenie��. Usiad�a w fotelu przed kominkiem. Jej w�osy rozsypa�y si� na oparciu, rozstawi�a szeroko nogi. Dalgliesh przyci�gn�� jedno z krzese� z opuszczanym oparciem i usiad� naprzeciw niej. - Czy dobrze zna�a pani ojca Baddeleya? - Wszyscy si� �wietnie znamy, na tym mi�dzy innymi polega nasz k�opot. Chce pan tu zosta�? - Mo�e na dzie� lub dwa. Ale wydaje mi si�, �e teraz nie b�dzie mo�na tu zosta�... - Dlaczego nie, je�li ma pan ochot�. Miejsce jest wolne, przynajmniej dop�ki Wilfred nie znajdzie kolejnej ofiary... czy te� raczej powinnam powiedzie� lokatora. S�dz�, �e nie zg�osi �adnych zastrze�e�. Poza tym musi pan przecie� przejrze� ksi��ki, prawda? Wilfred b�dzie si� chcia� ich pozby�, zanim przyjedzie nast�pny beneficjant. - To znaczy, �e Wilfred Anstey jest w�a�cicielem tego domu? - Tak, jak r�wnie� Folwarku Toynton i pozosta�ych chat, z wyj�tkiem chatki Juliusa Courta. To tam dalej, na cyplu, jedyna z widokiem na morze. Wilfred jest w�a�cicielem ca�ej reszty oraz nas. Zmierzy�a go wzrokiem. - Nie posiada pan �adnych po�ytecznych umiej�tno�ci, prawda? To znaczy, nie jest pan fizykoterapeut�, piel�gniarzem ani lekarzem, czy cho�by ksi�gowym? Nie �eby pan na kogo� takiego wygl�da�, lecz je�li pan jest, to radz� ucieka�, zanim Wilfred dojdzie do wniosku, i� jest pan zbyt cenny, �eby pana st�d wypu�ci�. - Nie s�dz�, by moje szczeg�lne umiej�tno�ci na co� mu si� przyda�y. - W takim razie niech pan zostanie, je�li to panu odpowiada. Najpierw jednak przedstawi� panu obraz tutejszego �ycia. Mo�e wtedy zmieni pan zdanie. - Prosz� zacz�� od siebie - powiedzia� Dalgliesh. - Nawet nie wiem, kim pani jest. - Dobry Bo�e, rzeczywi�cie! Przepraszam. Nazywam si� Maggie Hewson. M�j m�� pracuje w Folwarku jako lekarz. Mieszka ze mn� w domku przyznanym nam przez Wilfreda i odpowiednio nazwanym Chat� Mi�o�ci, ale wi�kszo�� chwil sp�dza w Folwarku Toynton. Poniewa� zosta�o mu tylko pi�ciu pacjent�w, na pewno pan si� zastanawia, czym wype�nia sobie czas. No i co, zastanawia si� pan? Zatem, Adamie Dalgliesh, jak pan s�dzi, czym�e on wype�nia sobie czas? - Czy pani m�� zajmowa� si� ojcem Baddeleyem? - Na imi� mia� Michael. Wszyscy go tak nazywali�my opr�cz Grace Willison. Tak, Eric opiekowa� si� nim za �ycia i podpisa� akt zgonu po jego �mierci. Sze�� miesi�cy temu nie m�g�by tego zrobi�, ale teraz, gdy go �askawie przywr�cono do rejestru lekarzy, mo�e si� podpisa� na orzeczeniu stwierdzaj�cym, i� kto� ca�kowicie legalnie nie �yje. Bo�e, c� za cholerny przywilej. Roze�mia�a si� i szperaj�c w kieszeniach spodni wyci�gn�a papierosy. Zapali�a jednego i podsun�a paczk� Dalglieshowi. Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Wzruszy�a ramionami i dmuchn�a dym w jego kierunku. - Na co umar� ojciec Baddeley? - zapyta� Dalgliesh. - Serce mu stan�o. Nie, wcale nie �artuj�. By� stary, mia� zm�czone serce i dwudziestego pierwszego wrze�nia przesta�o bi�. Ostra niewydolno�� mi�nia sercowego skomplikowana lekk� cukrzyc�, je�li pan woli �argon medyczny. - Czy by� sam? - Chyba tak. Zmar� w nocy, a ostatni� osob�, kt�ra go widzia�a za �ycia, by�a Grace Willison, poniewa� si� u niego spowiada�a o 7.45 wieczorem. My�l�, �e umar� z nud�w. Nie, chyba nie powinnam tak m�wi�. To w z�ym gu�cie. Grace twierdzi, �e wygl�da� tak jak zazwyczaj, oczywi�cie by� nieco zm�czony, gdy� akurat tego ranka wypisano go ze szpitala. Ja przysz�am nast�pnego dnia o dziewi�tej, by zapyta�, czy nie potrzebuje czego� z Wareham... chcia�am jecha� autobusem o jedenastej; Wilfred nie pozwala tu je�dzi� prywatnym samochodom... no i zobaczy�am, �e le�y martwy. - W ��ku? - Nie, w tym fotelu, w kt�rym pan siedzi, wci�ni�ty g��boko, z otwartymi ustami i zamkni�tymi oczami. Mia� na sobie sutann�, a wok� szyi t� tak� purpurow� wst��k�. Wszystko jak nale�y. Tyle �e by� zupe�nie martwy. - Czyli to pani znalaz�a cia�o? - Chyba �e Millicent z s�siedniego pokoju wesz�a wcze�niej po kryjomu, uzna�a, i� sprawa nie wygl�da ciekawie i wycofa�a si� do siebie. Je�li to pana interesuje, chodzi o siostr� Wilfreda, wdow�. W�a�ciwie to nawet dziwne, �e nie zajrza�a do niego, wiedz�c, �e jest chory i samotny. - Musia� to by� dla pani wstrz�s. - Niespecjalnie. Przed �lubem by�am piel�gniark�. Widzia�am wi�cej nieboszczyk�w, ni� potrafi� spami�ta�. On za� by� bardzo stary. To m�odzi... g��wnie dzieci... za�amuj� cz�owieka. Bo�e, jak si� ciesz�, �e sko�czy�am z tym zakichanym interesem. - Powa�nie? To pani nie pracuje w Folwarku Toynton? Wsta�a i podesz�a do kominka. Wydmuchn�a ob�ok dymu w lustro nad gzymsem, po czym przybli�y�a twarz do szk�a, jakby studiowa�a swe odbicie. - Nie, je�li tylko mog� tego unikn��. I na Boga, staram si� ze wszystkich si�. Mog� panu nawet wyzna�, �e jestem wyst�pnym cz�onkiem tej spo�eczno�ci. Nie wsp�pracuj� z reszt�. Jestem wyrzutkiem i heretyczk�. Nie siej� i nie zbieram. Nie poddaj� si� czarowi drogiego Wilfreda. Zupe�nie og�uch�am na p�acz niepe�nosprawnych. Nie padam na kolana w �wi�tyni. Odwr�ci�a si� ku niemu, spogl�daj�c na po�y wyzywaj�co, na po�y pytaj�co. Dalgliesh doszed� do wniosku, �e ten wyst�p nie by� zbyt spontaniczny, ju� nie raz musia�a wyg�asza� ten tekst. Brzmia� on jak rytualne usprawiedliwienie i detektyw podejrzewa�, �e kto� pom�g� jej w scenariuszu. - Niech mi pani co� powie o Wilfredzie Ansteyu - poprosi�. - Czy�by Michael pana nie ostrzeg�? Nie, nie zrobi�by tego. C�, to dziwna historia, ale spr�buj� j� w skr�cie opowiedzie�. Pradziadek Wilfreda zbudowa� Folwark Toynton. Dziadek zostawi� posiad�o�� Wilfredowi i jego siostrze Millicent. Ten odkupi� jej cz��, gdy zorganizowa� Dom. Osiem lat temu Wilfred zapad� na stwardnienie rozsiane. Choroba post�powa�a bardzo szybko; trzy miesi�ce p�niej przyku�a go do fotela. Potem pojecha� z pielgrzymk� do Lourdes i wyzdrowia�. Podobno dogada� si� z Bogiem. Ty mnie wyleczysz, a ja po�wi�c� Folwark Toynton i wszystkie pieni�dze niepe�nosprawnym. B�g na to poszed� i teraz Wilfred zawzi�cie wywi�zuje si� z umowy.