498

Szczegóły
Tytuł 498
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

498 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 498 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

498 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANIO�OWIE Autor : MattRix HTML : ARGAIL Kiedy zamkn�y si� za nim drzwi, jeszcze go nie widzia�am. Ale czu�am jego obecno��. - I tak to w�a�nie by�o. - zako�czy�am czym pr�dzej opowie��. Na twarzach zgromadzonych ludzi widzia�am szcz�tki niedowierzania. Szczeg�lnie doro�li byli sceptycznie nastawieni do tego co im opowiedzia�am. M�odzie� i dzieci byli jednak zafascynowani moj� opowie�ci�. - Opowiedz co� jeszcze! - us�ysza�am. - Nie, na dzisiaj ju� koniec. To bardzo mi�o z waszej strony, �e odwiedzacie moj� ksi�garni�, ale mimo to nie mo�ecie sp�dza� w niej ca�ego dnia. Na pewno macie wiele innych zaj��. Spotkamy si� jutro. - Ale ... - us�ysza�am b�agalne j�ki dzieci. - Do widzenia. - powiedzia�am twardo, cho� nie mog�am powstrzyma� si� od u�miechu. Ksi�garnia wkr�tce opustosza�a. Zbli�a�a si� pora zamykania wszystkich sklep�w, wi�c bez s�owa wywiesi�am w drzwiach wywieszk� "ZAMKNI�TE - ZAPRASZAMY JUTRO". Obaj moi pomocnicy porz�dkowali jeszcze ksi��ki, ale powiedzia�am im, �eby zostawili to i poszli ju� do domu. Nie k��cili si� zbytnio ze mn�. W�a�ciwie w og�le nie us�ysza�am sprzeciwu. Ale trudno by�o si� dziwi�. Zapowiada� si� pi�kny wiecz�r i na pewno byli um�wieni z jakimi� pi�knymi dziewczynami. Zreszt� chcia�am jak najszybciej zosta� sam na sam z NIM. W ko�cu wsz�dzie zapanowa�a cisza. Mog�am odetchn�� z ulg�. Rozejrza�am si� dooko�a, ale jego nigdzie nie by�o wida�. Czu�am jednak, �e jest gdzie� tam, mi�dzy p�kami. - Nareszcie sami. - us�ysza�am tu� za sob�. Powinnam si� by�a tego spodziewa�, ale mimo to troch� si� przestraszy�am. - Przepraszam, nie mia�em zamiaru ... - W porz�dku. �yczysz sobie czego�? - zapyta�am nie bardzo wiedz�c jak rozpocz�� rozmow�. - W�a�ciwie ... tak. Musimy porozmawia�. Powa�nie porozmawia�. - Prosz� bardzo. O czym chcesz rozmawia�? Wymin�� mnie powoli, jakby ogl�da� grzbiety ksi��ek pouk�adanych na p�ce ko�o mnie. - O tobie. - powiedzia� w ko�cu. - To znaczy? Przez chwil� milcza�. Pewnie te� nie bardzo wiedzia� jak zacz�� to co mia� zamiar powiedzie�. - Du�o wiesz. - powiedzia� w ko�cu. - To prawda. - odpar�am. - Ciekawe sk�d. Jeste� za m�oda na naukowca. Geniuszem te� nie jeste�. Wi�c sk�d? - Mam rozum i potrafi� z niego korzysta�. Czy to �le? - Nie, oczywi�cie �e nie. Dop�ki nie przekroczysz pewnych granic. - Granic? - Zdradzasz ludziom tajemnice tego �wiata. Zreszt� nie tylko tego. - doda�. - Nie powinno tak by�. - Dlaczego? Ludzie maj� prawo wiedzie�. - I tu si� mylisz. Od pocz�tku zawsze by�y jakie� tajemnice, tabu i zagadki. A ty najwyra�niej zmierzasz do tego, �eby wszystko by�o jasne i wiadome. To mi si� w�a�nie nie podoba. Na przyk�ad te twoje opowie�ci o anio�ach. Sk�d ty je bierzesz? - A co? S� nieprawdziwe? - spojrza�am na niego uwa�nie. Oczywi�cie zna�am odpowied� na to pytanie. By�am tylko ciekawa jak� odpowied� on mi da. Ale nie musia� odpowiada�. - Nie powinna� tyle m�wi� o ... - O was? - W�a�nie. O nas. To nie w porz�dku. - Dlaczego? Ludzie od wiek�w m�wili o was. Pisali opowie�ci, malowali was, robili wasze figurki. W czym problem jest teraz? - Nic nie rozumiesz, prawda? To by�y tylko ich domys�y. Tak naprawd� �aden cz�owiek nie widzia� nigdy anio�a. �aden z nich nigdy nie zna� anio�a. I tak powinno pozosta�! - Masz racj�, nie rozumiem. Przecie� wielu z was ukazywa�o si� ludziom. Ratowali�cie ludzi, pomagali�cie im w trudnych chwilach. Wielu z nich widzia�o was. - Widzieli to co chcieli�my �eby widzieli. Z tob� jest inaczej. Ty wiesz rzeczy, kt�rych �aden cz�owiek nie powinien wiedzie�. Nie wiem kto i gdzie pope�ni� b��d. Trudno by�oby teraz znale�� winowajc�. Ale nie o to chodzi. - A o co? - O to, �e w ko�cu nale�a�oby ten b��d naprawi�. - Jak? - Jest chyba tylko jeden spos�b.. - spojrza� na mnie dziwnie. Wiedzia�am jaki. - Je�li chcesz mnie zabi�, to nic z tego. - powiedzia�am, zaczynaj�c uk�ada� na p�kach le��ce niedbale ksi��ki. - Sk�d wiedzia�a�? - zapyta� wyra�nie zaskoczony. - Czytam w twoich my�lach. - odpowiedzia�am. - A wi�c to st�d tyle o nas wiesz. - Powiedzia�am ci przecie�, �e mam rozum i potrafi� z niego korzysta�. - Czy ci kt�rych spotka�a� wiedzieli co potrafisz? - Nie zawsze. - To by t�umaczy�o, �e tyle wiesz o naszym �wiecie. Ale sk�d ... - Potrafi� te� czyta� mi�dzy wierszami. - Wielu ludzi to potrafi. To si� nazywa dedukcja. - Ale �aden z ludzi nie potrafi tego robi� tak dobrze jak ja. - Fakt. To jednak nie zmienia niczego. Stanowisz jeszcze wi�ksze zagro�enie ni� my�la�em. - Zagro�enie? Chyba �artujesz. Dlaczego? - Obserwowanie ludzi przez te setki tysi�cy lat to by�a prawdziwa frajda. Mieli�my naprawd� niez�� zabaw�. A teraz ty chcesz to wszystko zniszczy�. S�dzisz, �e dopuszcz� do tego? - Chyba nie masz wyj�cia. Anio�y s� po to, by chroni� ludzi, a nie zabija� ich. - Pomagaj� te� ludziom zej�� z tego �wiata. - Ale nie tak jak ty sobie to wyobra�asz. Anio�y s� synonimem dobroci. Zawsze powtarza�am to. - Dobro� - srobro�. Tu chodzi o co� wi�cej! - zdenerwowa� si� troch�. - Spokojnie anio�ku. - u�miechn�am si�. - Je�li jeszcze tego nie widzisz, to mimo wszystko umacniam wasze pozycje w spo�ecze�stwie ludzko�ci. - Ale wcale mi si� to nie podoba! - krzykn��. Dopiero teraz dosz�o do mnie, �e by� inny ni� ci wszyscy z kt�rymi do tej pory mia�am do czynienia. Zacz�am przygl�da� mu si� uwa�niej. Tak, co� by�o w nim innego. - Dobro� - srobro�? To przecie� jedna z podstawowych ga��zi waszego zawodu, je�li mo�na to tak nazwa�. - A kto powiedzia� ci, �e jestem dobrym anio�em? Nagle jego twarz zrobi�a si� blada jak p��tno. Nie wyczuwalny wiatr rozwia� jego czarne w�osy. P�aszcz i koszula rozdarte na strz�py opad�y na pod�og�. Z ramion wyros�y mu ogromne czarne skrzyd�a i zacz�y lekko falowa�. - Masz racj�, cz�owiek widzi to co chcesz, �eby widzia�. - powiedzia�am. - Ale kto powiedzia� ci, �e jestem cz�owiekiem? Czer� jego skrzyde� zosta�a przebita po�wiat� moich. KONIEC MattRix Gdynia, 14 grudnia 1996