4960
Szczegóły |
Tytuł |
4960 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4960 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4960 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4960 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NINA KIRIKI HOFFMAN
zast�py niebieskie
No, ale nawet w podstaw�wce nigdy nie wypowiada�em formu�y �lubowania. Po
prostu sta�em z r�k� na sercu, porusza�em wargami, a reszta recytowa�a
g�o�no.
Nie lubi� bra� w czym� udzia�u tylko dlatego, �e inni to robi�.
Obcy s� jak wampiry. Nie wchodz�, dop�ki si� ich nie zaprosi.
Nie jestem pewien, czy ludzie wiedzieli, kogo zapraszaj�. My�l�, �e mieli
ca�kiem odmienne wyobra�enie o tym, co robi�. Ale wi�kszo�� z nich i tak
otworzy�a drzwi.
W zesz�ym tygodniu miasteczko Bethlehem w stanie Oregon zmieni�o si� nie
do poznania.
Zacznijmy jednak od pocz�tku.
Nazywam si� Ira Silver. Mieszkam w jednym z trzech mieszka�, na kt�re
Lowellowie podzielili stary, dwukondygnacyjny dom w stylu wiktoria�skim,
stoj�cy przy Maple Street. Zajmuj� po�ow� pi�tra i mam w�asne schody na
zewn�trz budynku.
Gdy wygl�dam przez okno znajduj�ce si� od frontu, widz� Pierwszy Ko�ci�
Chrze�cija�ski stoj�cy o p�torej przecznicy dalej. Kiedy patrz� w
przeciwn� stron�, ogl�dam "Shook's Market" i pralni� "Laundry Queen".
First Inland Bank zajmuje niewielk� kwadratow� przestrze� na parkingu obok
"Shook'sa". Dalej jest stacja benzynowa, sklep i wypo�yczalnia wideo,
sk�ad z pasz�, wypo�yczalnia sprz�tu rolniczego, jeszcze par� innych
punkt�w handlowo-us�ugowych i male�ka poczta.
Biblioteka publiczna, w kt�rej pracuj�, znajduje si� jeszcze o przecznic�
dalej i nie wida� jej z tego okna. To kolejny ma�y budynek w miasteczku
pe�nym ma�ych budynk�w.
"Tawerna Doca" r�wnie� jest niewidoczna, kiedy wygl�dam od siebie. W
niekt�re wieczory grywam tam w strza�ki i bilard. Nie pij� ju� nic
mocniejszego. Chodz� tam po prostu, �eby by� w�r�d ludzi.
Urz�dzi�em tu sobie skromne �ycie, troch� ograniczone pod niekt�rymi
wzgl�dami, ale w�a�nie czego� takiego szuka�em, gdy wyje�d�a�em z Seattle.
Proste �ycie, pe�ne opowiadania o pszenicy, �niegu, zimowym s�o�cu, ale
nie o krwi. Jestem z niego zadowolony. Przewa�nie.
Po drugiej stronie �ciany na moim pi�trze w domu Lowell�w mieszka Clyde
Pressler, te� kawaler i straszliwie irytuj�cy typ. Ma paskudny gust
muzyczny i wredny zwyczaj puszczania muzyki zbyt g�o�no. Kiedy prosz� go,
by przyciszy�, podkr�ca d�wi�k na maksimum.
Na dole mieszka Maudie Lowell, kt�ra przekroczy�a osiemdziesi�tk� i jest
ostatni� z d�ugiej linii Lowell�w. Dzieli sw�j apartament z trzema kotami
i par� papug. Nie mam poj�cia, co ona robi, �e zwierzaki �yj� zgodnie ze
sob�, ale podziwiam j� za to.
Maudie nosi aparat s�uchowy, kt�ry mo�e wy��czy�, wi�c muzyka puszczana
przez Clyde'a nie przeszkadza jej. A to daje do my�lenia: niekiedy z�e
rzeczy miewaj� swoje dobre strony.
No wi�c mamy Wigili� Bo�ego Narodzenia i wi�kszo�� mieszka�c�w miasteczka
odby�a ju� w poszukiwaniu prezent�w d�ugodystansowe pielgrzymki do mekki
dom�w handlowych i sklep�w przyfabrycznych w Bend, znajduj�cym si� o
godzin� jazdy na zach�d. Jest jednak pewna grupa zdesperowanych
zakupowicz�w, kt�rzy w ostatniej chwili przeszukuj� jeszcze "Shook'sa",
drogeri�, sklep z pasz� i stacj� benzynow�. Wszyscy s� ciep�o okutani z
powodu mro�nego wiatru. Wida� im tylko oczy, l�ni�ce jak u zaszczutych
zwierz�t.
Nie obchodz� Bo�ego Narodzenia, a chocia� mam w Bethelehem wielu
znajomych, to jednak mieszkam tu dopiero nieca�y rok i nie znam nikogo na
tyle dobrze, by przekracza� granice kulturowe i kupowa� komu� prezenty.
Siedz� sobie tak przy frontowym oknie biblioteki. Przerzucam dzisiejsze
pisma i obserwuj� w�druj�ce, zdesperowane duszyczki. Wype�nia mnie
rozbawienie i odrobina wsp�czucia. Ciesz� si�, �e grzejnik w bibliotece
dzia�a jak nale�y. Lepiej siedzie� tutaj wygodnie w cieple ni� biega�,
maj�c tak trudne zadanie do wykonania.
Na ty�ach budynku biblioteki s�ycha� co� jakby brz�czenie stu tysi�cy
pszcz� - budz�cy niepok�j letni d�wi�k w samym �rodku zimy.
Znajduje si� tam tylko parking i kilka pojemnik�w na �miecie. Mo�e jaki�
smarkacz zrobi� co� z silnikiem, �eby brzmia� jak r�j pszcz�, ale chyba
nikt by nie chcia�, �eby jego samoch�d wydawa� taki d�wi�k. Nie jest to
pot�ny ryk, raczej irytuj�ce brz�czenie. Owszem, ciekawy efekt, ale zbyt
subtelny dla wi�kszo�ci miejscowych ch�opak�w - wed�ug nich im g�o�niej,
tym fajniej.
Wi�c id� wyjrze� przez okno od ty�u.
Nic nie wida�.
No c�. Jest co prawda kula �wiat�a bryzgaj�ca s�abymi iskierkami, ale
dochodz� do wniosku, �e chodzi o z�udzenie optyczne. Nie mo�na na tym
czym� skupi� wzroku, jest na granicy pola widzenia.
To co� ha�asuje. Jest niepokoj�ce, i to z kilku r�nych powod�w.
Nie zamierzam tam i��, �eby przyjrze� si� z bliska.
Je�li ta rzecz dalej b�dzie robi�a to co teraz, mo�e zadzwoni� do szeryfa.
Ale p� minuty p�niej ju� znikn�a i d�wi�k te�.
�atwiej pomy�le�, �e tylko mi si� przywidzia�a.
No bo przecie� nic z�ego nie zrobi�a?
Tu� przed zamkni�ciem, wcze�niejszym z okazji Wigilii Bo�ego Narodzenia,
wpada moja ulubiona czytelniczka, Sally Hardesty. Ma pi�tna�cie lat,
mn�stwo pieg�w, jest kr�pa, solidnie zbudowana i pozbawiona wdzi�ku. W�osy
ma rudawoblond, a brwi i rz�sy prawie niewidoczne.
- Ira, okropnie potrzebuj� jakiej� ksi��ki - m�wi z trudno�ci�, tak jest
zadyszana.
- Jak� by� chcia�a? - pytam. Sally czyta niemal wszystko, a to tylko jedna
z wielu rzeczy, jakie w niej lubi�.
- Co�, co mo�na czyta�, kiedy w Wigili� jest si� zamkni�tym na klucz w
swoim pokoju - powiada zduszonym g�osem.
Powa�na sprawa. Nie wiem a� tak dok�adnie, co wi�kszo�� ludzi robi w
Wigili�, ale z pewno�ci� znaczy to dla nich bardzo wiele. O tej porze roku
media s� kompletnie zapchane �wi�tecznym ba�aganem. Filmy o Bo�ym
Narodzeniu wypieraj� rozs�dne programy w telewizji. Wszystkie sitcomy maj�
�wi�teczne odcinki. Wsz�dzie kol�dy - nie da si� w��czy� radia, �eby nie
us�ysze� paru. Clyde, m�j s�siad zza �ciany, lubi takie o reniferach,
ba�wankach �niegowych i terrory�cie w czerwonym kostiumie, �wi�tym
Miko�aju. Nastawia je bardzo g�o�no.
Za�adowuj� plecak Sally wybranymi pozycjami. Jest tam jedna science
fiction, gruby romans, dwie ksi��ki z Calvinem i Hobbesem, krymina� i
zwyk�a powie�� - wszystko dobre czytad�a.
- Zadano ci co� do domu? - pytam.
- Teraz s� ferie - odpowiada. - A co masz?
- Tu jest co� o obserwowaniu przyrody na podw�rku za domem.
Bierze i t�.
- Mo�liwe, �e du�o czasu b�d� sp�dza� ko�o domu... Dzi�ki, Ira. Musz�
lecie�. - Wygl�da ostro�nie przez frontowe okno, czy nie wida� w okolicy
podejrzanych rodzicopodobnych obiekt�w. - Nie chc�, �eby wiedzieli, �e
zrobi�am sobie zapasy, bo mi je zabior�. Weso�ych �wi�t, Ira.
- Dzi�ki. Tobie te�.
To jest jak fala powodziowa, kt�ra przelewa si� przez wszystko. Nie do
powstrzymania. Nie lubi� tak si� automatycznie przy��cza� do og�lnej
tendencji, ale od czasu do czasu robi� jakie� ust�pstwo.
- Och, w tym roku raczej nie b�d� weso�e - m�wi i zamyka plecak. - Po tym,
co zrobi�am...
Jeszcze raz wygl�da na zewn�trz i wybiega.
Mam ogromn� nadziej�, �e kiedy� mi opowie, przez co popad�a w a� takie
k�opoty. Kolejna rzecz, jak� lubi� u Sally: miewa skomplikowane przygody i
ch�tnie o nich opowiada.
Zamykam bibliotek� o trzeciej. Jutro mam wolne. Co zrobi� ze sob�?
P�niej, w "Tawernie Doca", Frank Shepherd pyta, czy przyjd� dzi� do
ko�cio�a na pasterk�.
- Ee, nie my�la�em o tym - m�wi�. Nigdy nie by�em tu w ko�ciele.
Kanciasty, brzydki r�owy budynek z w�skimi oknami. Nic mnie tam nie
ci�gnie.
- B�dzie du�o muzyki - powiada Joe Patton i naciera kred� czubek
bilardowego kija. - Ca�kiem �adnej.
- Wszyscy idziecie? - pytam. - Znam ich niemal od roku, ale nigdy przedtem
nie rozmawiali�my na tematy religijne. Teraz te� w�a�ciwie nie. Ale
prawie.
Wzruszaj� ramionami.
- �ona b�dzie chcia�a.
- Do licha, to tylko raz na rok.
- Fajne uczucie.
- Aha - m�wi�. - To o kt�rej?
- O jedenastej wieczorem - powiada Frank.
- Dziwne. Zwykle rano chodzicie do ko�cio�a, nie?
- Dzisiaj jest Wigilia Bo�ego Narodzenia. To szczeg�lna okazja - wyja�nia
Joe jak idiocie. Nie jest to dalekie od prawdy.
- Ka�dy mo�e przyj�� - m�wi Frank.
- Przyjd�, Ira.
- Spr�buj, spodoba ci si�!
- Hej, mo�e gdyby� nauczy� si� modli�, to lepiej by� gra� w bilard.
Przygl�dam si� tym facetom, kt�rych znam prawie od roku i nagle wygl�daj�
ca�kiem inaczej. Jak zbiorowy umys�. Mo�na si� przestraszy�. Nie chcia�bym
si� narazi� takiemu zbiorowemu umys�owi.
To nie jest co�, co mo�e przyt�oczy�, ale przecie� jest obecne tu� pod
powierzchni� normalnego �ycia.
Po raz pierwszy dali mi do zrozumienia, �e r�ni� si� od nich.
- Dobra, dzi�kuj� za zaproszenie. Przemy�l� to.
Tak naprawd� wcale nie mam ochoty ogl�da� masy ludzi szalej�cych z powodu
narodzin jakiego� �yda, kt�ry p�niej i tak zostanie zabity, ale nie ma
powodu obra�a� ich otwart� odmow�.
Wracamy do gry.
Bar pustoszeje mniej wi�cej w porze kolacji. Samotnie pod��am w stron�
domu. "Shook's Market" jest ju� zamkni�ty i ma wywieszk�, �e pozostanie
tak a� do po �wi�tach. Zapomnia�em zrobi� zakupy. To b�dzie bardzo postne
�wi�to.
Maudie Lowell wybiega na frontow� werand�, zanim zaczynam wchodzi� na
schody. Opatulona jest rozmaitymi kolorowymi szalami i wygl�da jak ruska
babuszka.
- Ira! Idziesz dzi� na pasterk�?
- Nie.
- Och, prosz� ci�!
- Co? Chcia�aby�, �ebym koniecznie poszed�?
- Boj� si� i�� sama. Ziemia jest taka �liska, a moje ko�ci s� kruche. Nie
zaprowadzi�by� mnie?
Maudie ma przesz�o osiemdziesi�t lat. Ulice s� dzi� oblodzone, a przed
jedenast� b�dzie pewnie jeszcze gorzej.
- No, pewnie - powiadam.
Mog� przecie� odprowadzi� j� do ko�cio�a i wr�ci� po ni� p�niej.
Zastanawiam si�, czy Clyde nie m�g�by tego zrobi�. Ale nie wida� go
nigdzie w pobli�u.
No wi�c ostatecznie tak si� dzieje, �e w Wigili� Bo�ego Narodzenia id� do
ko�cio�a.
Maudie Lowell jest chudsza i l�ejsza, ni� mi si� wydawa�o. Obejmuj� j� za
ramiona i prawie nios�. I bardzo dobrze, bo kiedy si� �lizga, powstrzymuj�
j� przed upadkiem. Dzi�kuje mi i m�wi, jaki ze mnie mi�y m�odzieniec.
Podoba mi si� to. Mam czterdzie�ci pi�� lat.
Wi�c zbli�amy si� do drzwi r�owej budowli. T�um ludzi wlewa si� do �rodka
- wygl�da na to, �e s� tam wszyscy z miasteczka, kt�rych znam, i jeszcze
paru dodatkowo. Rado�nie pozdrawiaj� si� nawzajem.
Podtrzymuj� Maudie na schodach, chc� j� pu�ci� i uciec, ale jest ju� przy
mnie Frank i wali mnie po plecach.
- Dobrze, �e przyszed�e� - m�wi. - Nie po�a�ujesz.
Zastanawiam si�, czy on ma bodaj najmniejsze poj�cie, jak obra�liwe jest
takie wciskanie komu� swojej wiary. Taki brak szacunku. Zdawa�o mi si�, �e
Bethlehem nie jest tego rodzaju miejscowo�ci�. Nikt mi si� dot�d nie
narzuca�. A� do dzi�.
- Ju� w porz�dku? - pytam Maudie. Stoi pewnie na obu nogach i jest ju� w
sieni ze wszystkimi.
- Nie id� - mruczy do mnie i bierze mnie za r�k�. - Usi�d� ze mn�.
Co mam zrobi�? Jest moj� gospodyni� i lubi� j�. Te �piewy mnie przecie�
nie zabij�, jak s�dz�. Dowiem si� mo�e czego� o swoich s�siadach. Jestem
przekonany, �e nie byliby zachwyceni, gdyby wiedzieli, co my�l�, ale
kicham na to. Wchodz� do ko�cio�a i ogl�dam ca�� reszt� zdarze�.
Przechodzimy przez sie�, a Mary Culpepper wr�cza ka�demu z�o�on� kartk�
papieru ze zdj�ciem o�nie�onych drzew.
Jak na budowl�, kt�ra przypomina blok lod�w truskawkowych zwie�czonych
dachem, ko�ci� jest w �rodku ca�kiem �adnie wyko�czony. Po obu stronach
przej�cia stoj� rz�dy drewnianych �awek, obwieszonych na brzegach
girlandami z ga��zek �wierku i ostrokrzewu. Stoi te� d�ugi rz�d wysokich
lichtarzy. Po ca�ym ko�ciele nad bia�ymi �wiecami ta�cz� p�omyczki.
Powietrze wype�niaj� mieszane zapachy st�oczonych razem ludzi, wosku ze
�wiec i �wierczyny. Temperatura podnosi si� do mi�ego ciep�a.
Daleko na przedzie jest wzniesienie otoczone balustrad�, a na nim
ustawiono du�y st� przykryty bia�ym, obrze�onym koronk� obrusem. Stoj� na
nim srebrne puchary i r�ne inne parafernalia. Z ty�u na �cianie wisi
ogromny czarny krzy�, dostatecznie wielki, �eby mo�na by�o na nim
ukrzy�owa� olbrzyma. Narz�dzie tortur i �mierci. Taka radosna rzecz do
rozwa�ania, kiedy si� cz�owiek modli.
Maudie prowadzi mnie przez po�ow� ko�cio�a, a potem wci�ga do jednej z
�awek, a� jeste�my mniej wi�cej w samym �rodku. Po obu stronach siedz�
st�oczeni ludzie, nie ma dla mnie ucieczki.
Ogl�dam kartk�, kt�r� da�a mi Mary, i okazuje si�, �e to program
dzisiejszego przedstawienia. Pe�no tam tajemniczych liczb i kawa�k�w
dialog�w. Najwyra�niej udzia� w nabo�e�stwie ma by� czynny.
Ukryte gdzie� organy brzmi� g�o�nym akordem, wok� mnie ludzie wstaj� i
zwracaj� si� ku tylnej cz�ci sali. Ja te� si� podnosz�. Maudie i reszta
wyjmuj� spod pulpit�w ksi��ki. Maudie sprawdza w programie i otwiera
ksi��k� na s�owach pie�ni. Szturcha mnie i pokazuje: "Do Betlejem, pe�ni
rado�ci".
Ciekawe. Ironia?
Wchodz� ch�opcy ubrani w bia�e szaty i nios� wielkie �wiece. Za nimi
wkracza �piewaj�c ksi�dz Paul. A potem ch�r, te� ubrany na bia�o i ze
�piewem. Wszyscy dooko�a mnie �piewaj�. Nieszczeg�lnie muzykalnie, ale
mimo to ca�kiem �adnie.
Poniewa� wszystko jest mi ca�kowicie obce, nawet nie staram si� markowa�
�piewu. Jestem tu i r�wnie dobrze mog� si� przyjrze�, jak wygl�da ca�a ta
uroczysto��. Rozgl�dam si� po ludziach, z kt�rymi na co dzie� grywam w
bilard, kt�rzy czasem przy mnie zalewaj� si� do nieprzytomno�ci, kt�rzy
wypo�yczaj� ksi��ki, jakich nigdy bym nie czyta�, kt�rych spotykam podczas
zakup�w albo w wypo�yczalni wideo. Przewa�nie dot�d byli dla mnie ca�kiem
sympatyczni.
Wszyscy oni s� tutaj i do�wiadczaj� czego� wsp�lnie.
Mog� prawie poczu�, jak pie�� wprawia ich w szczeg�lny nastr�j, jak czyni
z nich wsp�lnot�.
A potem zauwa�am, �e nie wszystkie p�omyki w pomieszczeniu przynale�� do
�wiec. Niekt�re tak po prostu, same z siebie, unosz� si� w powietrzu.
I s�ysz� s�owa:
Do Betlejemu pe�ni rado�ci,
�pieszmy powita� Jezusa ma�ego;
kt�ry dzi� dla nas cudem mi�o�ci
zst�pi� na ziemi� z nieba wysokiego.
�pieszmy wi�c, �pieszmy, On na nas wo�a.
On na to przyszed�, a�eby nas zbawi�.
Otoczmy ���bek Jego doko�a,
aby nas r�czk� sw� pob�ogos�awi�.
Niechaj z serc naszych znikn� ciemno�ci,
otw�rzmy do serc Jezusowi wrota;
niechaj w nich Boskie Dzieci� zago�ci...
Nie s�ysz�, �eby wrota si� otwiera�y, ale jednak otwieraj� si�.
Polatuj�ce p�omyki zni�aj� si� i lokuj� po jednym nad ka�d� kol�duj�c�
g�ow�. Ludzie �piewaj� i s�owami tej dziwnej pie�ni zapraszaj� Kogo�, by
po��czy� si� z nimi. Przygl�dam si�, jak czubki ich g��w staj� w
p�omieniach, a potem ogie�ki gasn�.
Zastanawiam si�, czy nie jestem chory, czy nie mam halucynacji. Nikt poza
mn� najwyra�niej nic nie zauwa�a. Blask siwych w�os�w Maudie o�lepia mnie,
a kiedy p�omyk wsi�ka w jej g�ow�, powidok sprawia, �e w�osy wydaj� si�
przez chwil� ciemne.
Niemo�liwe - przecie� to nie mo�e zdarza� si� za ka�dym razem, kiedy ci
ludzie udaj� si� do ko�cio�a, prawda? Widzia�bym to na jakim� filmie. Bing
Crosby powiedzia�by mi o czym� takim.
Rozgl�dam si� dooko�a. W ko�cu spogl�dam w g�r� i widz� p�omyk wisz�cy nad
moj� w�asn� g�ow�. Ogarnia mnie l�k. Odp�dzam go r�k�.
Odlatuje.
Bo�e w niebiesiech!
Dalej jest ju� zwyczajnie. �piewy, czytanie z Biblii, kazanie, modlitwy,
jeszcze wi�cej �piewania.
Maudie pokazuje mi, jak mam wed�ug programu orientowa� si� w ksi��ce do
nabo�e�stwa i wiedzie�, przy kt�rej cz�ci nabo�e�stwa jeste�my.
Nikt nie zas�ab�. Ludzie robi� swoje, jakby wszystko odbywa�o si� jak
nale�y. Maudie mia�a p�omie� na g�owie, a jednak czuje si� dobrze.
Potem odbywa si� przyjmowanie komunii.
Maudie poklepuje mnie po r�ku i m�wi, �e mam zosta� na miejscu. Podchodzi
ku przodowi i daje si� nakarmi� op�atkiem i odrobin� wina. Taki szcz�tkowo
kanibalistyczny i wampiryczny rytua�. "Oto Cia�o Bo�e, oto Krew
Chrystusa".
To te� stanowi rodzaj wr�t. Ludzie otwieraj� usta i m�wi�, �e przyjmuj�
Pana. Widz�, jak jeszcze par� p�omyk�w opada na g�owy, rozb�yska i znika.
Mo�e to ci, kt�rzy nie zostali potraktowani nimi podczas �piewania kol�dy.
Patrz� w g�r�. Tym razem nad moj� g�ow� nie czeka �aden p�omyk.
Ale co to takiego? Co to mo�e by�?
Chyba mi si� wydawa�o.
Jeszcze wi�cej �piewania, a potem wszyscy wychodz�. Nikt nie wspomina o
p�omykach. Mo�e mi si� przy�ni�o. Na pewno tak. Taka liczba pal�cych si�
�wiec zu�y�a mn�stwo tlenu, zamroczy�o mnie na chwil� i przywidzia�y mi
si� dziwne rzeczy. Jaki� cholerny wykwit imaginacji.
Dopiero gdzie� po dw�ch dniach orientuj� si�, �e nast�pi�y radykalne
zmiany.
Zwraca mi na to uwag� Sally, chocia� kiedy przychodzi pogada� ze mn�, ju�
od jakiego� czasu czuj� si� nieswojo.
Zauwa�y�em, �e moi przyjaciele w barze nie pij� ju� tyle co przedtem, �e
nie dochodzi do k��tni i bijatyk. U�miechaj� si� do siebie o wiele
cz�ciej, nikt nie ogl�da sprawozda� sportowych na ekranie telewizora
umieszczonego w rogu. Nikomu nie zale�y na wygranej w strza�ki albo w
bilard. Frank ostatecznie zgodzi� si�, �ebym nauczy� go gra� w szachy -
t�skni�em za partyjk�, odk�d tu przyjecha�em - ale gra tak nieagresywnie,
�e a� nudno.
Wi�c kiedy Sally wpada do biblioteki, rzuca par� ksi��ek na kontuar i
przejmuj�co wo�a: "Ira!" przygl�dam jej si� i mam nadziej�, �e ona co�
wie. Wydaje si� bardziej o�ywiona ni� ktokolwiek inny, z kim ostatnio
rozmawia�em.
- Ira, co si� wszystkim sta�o? - pyta.
- Te� to zauwa�y�a�?
- Rodzice pozwalaj� mi czyta�, ile tylko zechc�! S� tacy spokojni i
rozs�dni. Boj� si� ich!
- My�la�em, �e mo�e co� by�o w wodzie. Tylko �e na mnie nie podzia�a�o. A
ty czujesz si� inaczej?
- Nie! - Przechyla si� przez kontuar i szepcze: - To s� ludzie wykluci ze
str�k�w!
- Ano w�a�nie! Masz racj�!
My�limy o "Inwazji porywaczy cia�".
- Czy pr�buj� zmusi� ci� do spania? - pytam. Tak naprawd� nie mam
przekonania do hipotezy o porywaczach cia�, chocia� na razie nie widzimy
lepszej.
- Nie. Chyba nie pr�buj� zmienia� mnie na swoj� mod��. Ale s� tacy
niezno�nie dobrzy!
- Na nic nie narzekaj� - mrucz�.
- Robi� wszystko, co trzeba zrobi�.
- I s� tacy mili dla siebie nawzajem.
- Porzyga� si� mo�na!
- To nienaturalne! - orzekam. - Pok���my si� troch�, tak dla oczyszczenia
atmosfery.
Grozi mi pi�ci�, a ja u�miecham si�.
Potem my�l�: a tak naprawd� to co odr�nia mnie i Sally od reszty?
- Naprawd� nie wychodzi�a� z domu w Wigili�? - pytam Sally. Nie pami�tam,
�eby by�a wtedy w ko�ciele.
Kiwa g�ow�.
- Jak tylko wr�cili do domu, przeprosili mnie i powiedzieli, �e ju� nie
mam szlabanu. - Przez chwil� patrzy nad moim ramieniem na p�k� z
od�o�onymi dla kogo� ksi��kami. �ci�ga usta. - My�l�... my�l�, �e to wtedy
wszystko si� zmieni�o.
Przypominam sobie sen o p�omyczkach w ko�ciele.
I balet �wietlnych pszcz� na ty�ach biblioteki w Wigilijne popo�udnie. W
dzie� wygl�da�y jak iskierki, ale czy w mroku ko�cio�a o�wietlonego tylko
�wiecami nie by�yby p�omyczkami?
- Widzia�em - m�wi� powoli. - Widzia�em.
- Co? Co? - dopytuje si� Sally natarczywie. Patrzy na mnie szeroko
otwartymi oczami.
- Widzia�em, jak to si� sta�o.
Zagl�dam w przesz�o��. Widz�, jak p�omyk wsi�ka w g�ow� Maudie Lowell. Co
to by�o?
Sally �apie mnie za rami�.
- Co si� sta�o?
Opowiadam jej.
Przysuwa sobie krzes�o i opada na nie. Siedzimy tak przez chwil� bez s��w,
zatopieni w my�lach.
Do biblioteki wchodzi Edith Archer.
- Cze��, Ira, cze��, Sally - m�wi. - Ira, masz jakie� dobre ksi��ki na
temat historii Europy?
- Jasne - odpowiadam i prowadz� j� do p�ki po prawej stronie.
Edith jest matk� sze�ciorga dzieci w wieku od dziewi�ciu do szesnastu lat.
Nie przypominam sobie, �ebym j� wcze�niej widywa� w bibliotece i nigdy
mnie to nie dziwi�o; nie wyobra�am sobie, �eby mog�a mie� du�o wolnego
czasu.
Dzwonek nad drzwiami d�wi�czy znowu, odwracam si� i widz� Henry'ego
Lamotta w kombinezonie, kt�ry ma na sobie na stacji benzynowej, kiedy
nalewa paliwo.
- Powiedz, Ira, masz jak�� ksi��k� o najwi�kszych religiach �wiata?
- Oczywi�cie - m�wi� troch� nerwowo i znajduj� mu j�.
I zaraz wchodzi Joe Patton. Prosi o ksi��k� kucharsk�.
Sally przez ten czas chowa si� za kontuarem. Nie wysuwa nosa a� do chwili,
kiedy tamtych troje wybiera ksi��ki, podaje do zapisania i wychodzi.
- A to niby co? - pyta.
- Tak jest od �wi�t - wyja�niam. Rozgl�dam si� po bibliotece. Tak wiele
ksi��ek zosta�o wypo�yczonych, �e p�ki wygl�daj� na ograbione i
opustosza�e.
- Te p�omyki co� zrobi�y - twierdzi Sally. - Wypali�y im m�zgi albo co�!
- My�l� ca�kiem nie�le, mo�e nawet lepiej - m�wi� powoli. - Po prostu
inaczej si� zachowuj�. - Patrz� na ni�. - Gdyby� by�a w ko�ciele tamtej
nocy, te� by� �piewa�a t� pie��?
- Pewnie. Uwielbiam �piewa�.
- Zastanawiam si�, czy teraz te� by to jeszcze podzia�a�o. Gdyby� teraz
za�piewa�a, przylecia�by p�omyk?
Wzdryga si�.
- Nie chc� - o�wiadcza. - Nie dlatego, �eby to komu� zaszkodzi�o, nie
wygl�da na to... Ka�dy jest mniej wi�cej taki jak przedtem, tylko znacznie
bardziej mi�y. Ale ja nie chc� przeszczepu osobowo�ci.
Ja te� nie chc�. Jest wystarczaj�co dobra taka, jaka jest.
- Ale co si� sta�o? - pyta znowu. Tym razem szeptem.
Nie do ko�ca wiem, jak mo�na by si� tego dowiedzie�.
Okazuje si�, �e wystarczy p�j�� na herbatk�.
Przebijam si� przez �nieg na podje�dzie, kieruj�c si� w stron� swoich
schod�w, kiedy Maudie pojawia si� na frontowej werandzie.
- Ira! - wo�a. - Pijemy herbat�! Chcesz napi� si� z nami?
Kto to jest "my"?
- Pewnie - odpowiadam.
Wchodz� do saloniku. Wsz�dzie le�� koronkowe serwetki i bibeloty, kt�rych
nie m�g� wymy�li� nikt przy zdrowych zmys�ach. Myszy w ubraniach, koty
prowadzaj�ce psy na smyczy, psy pal�ce fajki, lis przebrany za muszkietera
ze szpad�. Ceramiczne figurki poustawiane grupkami. Pok�j pachnie lawend�,
kocim �wirkiem i troszeczk� ple�ni�.
Koty przewijaj� si� mi�dzy nogami stolik�w i w�lizguj� do innych pokoi. Na
dw�ch dr��kach ulokowanych ko�o grzejnika siedz� papugi. Skubi� ziarnka
s�onecznika i rozsypuj� �uski po dywanie.
Na kanapie, z fili�ank� i spodkiem na kolanach, siedzi Clyde Pressler i
u�miecha si� do mnie.
Nigdy nie zdarzy�o mi si� rozmawia� z tym cz�owiekiem. Tylko na niego
wrzeszcza�em, ale to jedynie wzmaga�o jego up�r. Ale od czasu Przemiany w
og�le nie dobieg�a z jego mieszkania �adna muzyka. My�la�em, �e mo�e
wyjecha� gdzie� na �wi�ta.
- �mietanki? Cukru? - pyta Maudie po tym, jak ju� wskaza�a mi miejsce na
p�katym fotelu z koronkow� serwetk� na oparciu.
- Ch�tnie - m�wi�.
Gapi� si� na Clyde'a. Nigdy przedtem nie mia�em okazji, �eby mu si�
porz�dnie przyjrze�. Wygl�da na ca�kiem mi�ego faceta, jest m�ody i niemal
przyzwoicie si� prezentuje. Kto m�g� si� tego spodziewa�.
Maudie przynosi mi fili�ank� na spodeczku i srebrn� pami�tkow� �y�eczk�,
kt�ra ma na r�czce malutki kolorowy obrazek przedstawiaj�cy �wiatowe targi
w Chicago. Dostaj� tak�e p��cienn� serwetk�.
Mieszam herbat�. Wypijam �yk. Maudie siada obok Clyde'a rozk�adaj�c
sp�dnice.
- Jak si� miewasz? - pyta mnie i podsuwa herbatniki na talerzu w kwiatki.
- Nie�le, ca�kiem nie�le. A ty?
- Ja? �wietnie. Znasz Clyde'a, prawda? Mieszkacie obok siebie ju� od
miesi�cy.
- Nie wiem, czy znam Clyde'a - m�wi�. Nawet je�li zna�em go przedtem, nie
jestem pewien, czy znam go teraz. Z drugiej strony, na ile mog� to
stwierdzi�, Maudie nie zmieni�a si� prawie wcale.
Podejmuj� decyzj�. Sally chce wiedzie� i ja te�. Nie wymy�li�em lepszego
sposobu, �eby si� dowiedzie�. Mo�e wystarczy po prostu zapyta�?
- Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Przepraszam? - dziwi si� Maudie.
- W Wigili� na pasterce. Co si� sta�o ze wszystkimi?
Maudie mruga kilkakrotnie oczami, potem przechyla g�ow� i patrzy na mnie
uwa�nie.
Spogl�dam na Clyde'a. Ju� sobie przypomnia�em: by� jednym z tych, kt�rym
p�omyki osiad�y na g�owach podczas przyjmowania komunii.
- Co si� wtedy zdarzy�o, Clyde? Wiesz?
�ci�ga wargi w zamy�leniu. Odstawia fili�ank� na stolik i odchyla si� do
ty�u.
- No c�. Chyba wiem. - Stuka palcem po wargach. - Pytanie tylko, co ty z
tym zrobisz, je�li ci powiem?
Wzruszam ramionami.
- Co mog� zrobi� w sprawie ludzi, kt�rzy doznali prze�ycia religijnego?
- Powiem ci, je�li obiecasz, �e ta informacja nie wyjdzie poza granice
tutejszej spo�eczno�ci.
- Jak mam to rozumie�? �e nie b�d� m�g� opu�ci� miasta a� do naturalnego
ko�ca mojego �ycia?
- To znaczy, �e nie zadzwonisz do gazet i nie b�dziesz o tym opowiada�.
- Pewnie, to ca�y ja, codziennie ucinam sobie pogaw�dki z reporterami.
Oczywi�cie kiedy� naprawd� tak by�o - kiedy pracowa�em w redakcji gazety w
Seattle. Wtedy wygl�da�o na to, �e codziennie kto� znajduje martwe
dziecko, a ka�dy dzie� poddawa� pr�bie moj� wiar�, �e s� rzeczy, kt�rych
ludzie nie zrobiliby sobie nawzajem. Przyjecha�em do Bethlehem, �eby
wi�cej nie rozmawia� z reporterami od wiadomo�ci.
- Trzeba, �eby� da� s�owo, Ira - m�wi Clyde. Jest przy tym bardziej
powa�ny, ni� bym si� spodziewa�.
K�ad� r�k� na sercu, tak jak wtedy, gdy markowa�em sk�adanie �lubowania.
- Z nikim spoza miasta nie b�d� rozmawia� o tym, co zamierzacie mi tu
powiedzie� - oznajmiam. - Chc� wiedzie�, czy to bola�o? A mo�e
chcieliby�cie, �eby to si� nie zdarzy�o? Czy dalej jeste�cie tam w �rodku
i czy wszystko z wami w porz�dku?
M�wi�c to patrz� na Maudie, bo nie znam Clyde'a do tego stopnia, �eby mnie
szczeg�lnie obchodzi�o, co si� z nim dzieje.
- Ze mn� wszystko w porz�dku - stwierdza Maudie.
- Czy to ty m�wisz, czy to co�, co w ciebie wesz�o?
Przechodzi przez pok�j i wyci�ga pokrzywion� wiekiem r�k� do szarej
afryka�skiej papugi siedz�cej na dr��ku. Ptak zeskakuje na jej d�o�.
- To ja.
G�aszcze �epek papugi.
Ale to przecie� nie ma sensu. Nie jestem w stanie stwierdzi�, czy ona
k�amie, czy nie. Spogl�dam na Clyde'a.
- W Wigili� sta�o si� tak - powiada - �e znale�li�my przyjaci�.
- P�omyk jest twoim przyjacielem?
- One s� istotami - wyja�nia Maudie i siada obok Clyde'a. Wci�� g�aszcze
papug�. - Rozumnymi istotami z innego �wiata. Lubi� si� przy��cza�.
- Przy��cza� si�...
- Kiedy otwierasz przed nimi serce, wchodz� w ciebie i pomagaj� ci �y�
tak, �eby� by� najlepszy, jak tylko mo�esz.
- O rany!
U�miecha si� i przerywa na chwil� g�askanie papugi, �eby poklepa� mnie po
kolanie.
- No, oczywi�cie niekt�rzy si� boj� - stwierdza �agodnie.
- Kontrola umys��w! - m�wi�.
- Ani troch�.
- Sk�d mo�esz wiedzie�?
- M�ody cz�owieku, mam osiemdziesi�t cztery lata i wydaje mi si�, �e znam
sw�j umys� dostatecznie dobrze, �eby wiedzie�, czy kto� nim manipuluje.
Brzmi jak dawna Maudie. Chyba nie ma sposobu, �eby si� upewni�. No i
niewiele mog� zdzia�a� w tej kwestii.
- Wi�c te p�omykowe stwory czekaj� dooko�a, �eby po��czy� si� z tymi, z
kt�rymi nie po��czy�y si� w Wigili�? - pytam.
- To nie zdarza si� wbrew czyjej� woli - powiada Clyde.
- A je�li �piewa si� t� pie��? Wyskakuj� i pal� ci si� na w�osach?
- Nie - m�wi Maudie. - To zdarza si� tylko wtedy, kiedy otworzysz si� dla
nich.
- Ja na przyk�ad wol� pozosta� zamkni�ty - oznajmiam.
- Jeste� pewien? - pyta Clyde.
- Najzupe�niej.
Clyde wzrusza ramionami.
- �aden problem.
- Nie w�lizgn� mi si� do sn�w?
- Nie.
- Nie b�dzie tak, �e zanuc� sobie piosenk�, a one zaraz si� zjawi� i
skocz� na mnie?
- Nie - powiada Maudie. - Musia�by� tego chcie�.
- Trudno mi uwierzy�, �e wszyscy ci ludzie, kt�rzy przyszli wtedy na
nabo�e�stwo, chcieli by�... eee... przy��czeni. To znaczy, jak mogli
chcie� czego�, o czym nawet nie wiedzieli, �e mo�e si� zdarzy�?
- Pragn�li�my tego - powiada Clyde. - T�sknili�my i nie wierzyli�my, �e
co� takiego mo�e si� zdarzy�.
Kr�c� z niedowierzaniem g�ow�. Ludzie przez ca�y czas w�ciekaj� si�,
awanturuj� i k��c� ze sob�. Nie bywa tak, �eby wszyscy jednocze�nie
zgadzali si� co do czego�. No, z wyj�tkiem sportu i Wave.
Trudno mi sobie wyobrazi� m�odego gniewnego Clyde'a, jak t�skni, �eby
po��czy� si� z czym�, co dzia�a jak u Pinokia �wierszcz-sumienie. Znowu
kr�c� g�ow�.
Maudie wyprostowuje si�. Opuszcza r�ce na podo�ek i uk�ada jedn� obok
drugiej. Ta poza kojarzy mi si� z Egiptem, z postaciami na malowid�ach
grobowych. Z ust starszej pani wydobywa si� g�os najzupe�niej pozbawiony
cech osobowo�ci Maudie, jak� znam:
- Na odwiedzanych planetach znajdujemy formy rozmaitych religii. - G�os
brzmi spokojnie, cicho i jest niemal zupe�nie pozbawiony intonacji. -
Sednem wi�kszo�ci z nich jest d��enie do doskona�o�ci, pragnienie
uzyskania od kogo� z zewn�trz pomocy w stawaniu si� lepszym. Mo�emy sta�
si� kim� takim. Pomagamy realizowa� to d��enie.
My�l� o spotkaniach Anonimowych Alkoholik�w, na kt�rych bywa�em; jak m�wi
si� tam o zwr�ceniu si� o pomoc do Wy�szej Istoty i jakie historie ludzie
tam opowiadaj�.
- Od jak dawna przylatujecie na t� planet�? - pytam.
- To nasza pierwsza ekspedycja.
- No to co b�dzie dalej? Po�lecie po krewnych? Urz�dzicie inwazj� na
ca�ego?
Clyde kr�ci g�ow�. On te� sk�ada r�ce na podo�ku i gada jak robot.
- Nie mamy �adnego planu. Jeste�my nasionami roznoszonymi przez podmuchy
s�onecznego wiatru we wszystkie strony. L�dujemy wtedy, gdy poczujemy pod
sob� �yzn� gleb�. Mo�e przyb�dzie jeszcze jedna grupa, a mo�e nie.
Znale�li�my tu domy i tylko to si� dla nas liczy.
Zastanawiam si�, czy ju� tak zostanie, to znaczy ta... sztucznie wywo�ana
u ludzi dobro�. Nikt nie zamyka drzwi na klucz. Zwracaj� wszystko, co
po�yczyli, a kiedy kto� planuje jak�� wi�ksz� prac� - wszyscy mu pomagaj�.
Clyde kupi� s�uchawki do swojej wie�y, bo wie, �e ha�as mi przeszkadza.
Sally i ja wysiadujemy w bibliotece po zamkni�ciu i rozmawiamy o tym, co
przydarzy�o si� innym ludziom w miasteczku. Opr�cz nas asymilacji unikn�y
chyba tylko niemowl�ta i dzieci za ma�e, �eby czyta�. By� mo�e za trzy
lata, kiedy Sally sko�czy osiemna�cie, wyjedziemy z miasta. Ale na razie
czujemy si� bezpieczni wychodz�c w nocy na ulice.
Przywykam do poczucia bezpiecze�stwa. Jak tak dalej p�jdzie i
zaaklimatyzujemy si� tu, po wyje�dzie doznamy szoku kulturowego.
Ucz� Sally gra� w szachy.
Czasami noc�, kiedy s�ucham, jak Clyde wystukuje stop� rytm nies�yszalnej
dla mnie muzyki, rozmy�lam o otwieraniu drzwi. Jak podczas Sederu, kiedy
by�em ma�ym ch�opcem, otwiera�o si� drzwi, by m�g� wej�� prorok Eliasz.
Bywa, �e na modlitwy przychodzi dziwna odpowied�. Ciekaw jestem, kto
modli� si� o co� takiego. Mo�e Clyde ma racj� - wszyscy si� o to modlili.
Mo�e nawet i ja te�: to historia zapisana w ogniu na kominku.
Prze�o�y�a Izabela Miksza