496

Szczegóły
Tytuł 496
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

496 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 496 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

496 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wieczny Bard (The Immortal Bard) Autor : Issac Asimov Prze�o�y�: Eloa HTML : ARGAIL - O tak, -powiedzia� dr Phineas Welch, -Mog� sprowadzi� duchy znanych zmar�ych os�b. Gdyby nie to, �e by� troch� pijany, pewnie by tego nie powiedzia�. Oczywi�cie, by�o to ca�kowicie w dobrym stylu, upi� si� troch� na dorocznym przyj�ciu gwiazdkowym. Scott Robertson, m�ody wyk�adowca literatury, poprawi� na nosie okulary i rozejrza� si� wok�, by upewni� si�, �e obecni tam ludzie si� przes�yszeli. - Ale� drze Welch. - M�wi� prawd�. I nie tylko duchy. Mog� sprowadzi� r�wnie� cia�a. - Nie powiedzia�bym, �eby to by�o mo�liwe - powiedzia� karc�co Robertson. - Czemu nie? Kwestia prostej transferencji temporalnej. - Ma pan na my�li podr� w czasie? Ale to jakby, ee, dosy� niezwyk�e. - Nie je�li wie si� jak. - No wi�c - jak, drze Welch? - My�li pan, �e panu to zdradz�? - fizyk zapyta� zimno. Rozgl�da� si� chwiejnie w poszukiwaniu nast�pnego drinka, lecz �adnego nie znalaz�. -Sprowadzi�em ich ju� wielu. - doda�. - Archimedesa, Newtona, Galileusza. Biedacy. - Nie podoba�o si� im tutaj? Wydaje mi si�, �e powinni by� zafascynowani stanem naszej dzisiejszej nauki. -powiedzia� Robertson. Ta rozmowa zaczyna�a mu si� podoba�. -Ale� byli. Naprawd�. Szczeg�lnie Archimedes. Prawie oszala� z rado�ci, kiedy opowiedzia�em mu o niej troch�, u�ywaj�c topornej Greki, kt�r� uda�o mi si� na szybko przyswoi�, ale nie... Nie... - Co posz�o nie tak? - To po prostu inna kultura. Nie mogli przywykn�� do naszego sposobu �ycia. Stali si� bardzo samotni i bardzo si� bali. By�em zmuszony odes�a� ich spowrotem. - Przykro mi to s�ysze�. - Tak. Wielkie umys�y, lecz nie mog�ce si� przystosowa�. Niezbyt uniwersalne. A wi�c spr�bowa�em z Szekspirem. - Co?! -krzykn�� Robertson. To by�o co� bli�szego jego osobie. - Nie krzycz, m�j ch�opcze. -powiedzia� Welch. -To oznaka z�ych manier. - Powiedzia� pan, �e sprowadzi� Szekspira? - Tak powiedzia�em. Potrzebowa�em kogo� z uniwersalnym umys�em; kogo�, kto zna� ludzi wystarczaj�co by m�c �y� pomi�dzy nimi o wieki z dala od swoich czas�w. Cz�owiekiem tym by� Szekspir. Mam jego autograf. Da� mi jako pami�tk�, rozumie pan. - Ma pan przy sobie? -zapyta� Robertson z rozbieganym wzrokiem. - Gdzie� tutaj. -Welch przeszukiwa� jedn� po drugiej kieszenie swej kamizelki. -O, znalaz�em. Wyk�adowca otrzyma� ma�y kawa�ek tektury. Na jeden jego stronie widnia� napis "L. Klein i synowie, Artyku�y Gospodarstwa Domowego". Na drugiej, ko�lawymi literami kto� napisa� "Willm Shakesper". Robertsona nawiedzi�a nieoczekiwana my�l. - Jak on wygl�da�? - Wcale nie jak na obrazach. �ysy z brzydkimi w�sami. M�wi� z silnym irlandzkim akcentem. Oczywi�cie, bardzo si� stara�em by przedstawi� mu nasze czasu z jak najlepszej strony. Powiedzia�em mu, �e bardzo cenimy jego sztuki i �e wci�� s� wystawiane. Powiedzia�em mu nawet, �e uwa�amy je za najlepsze dzie�a literatury angielskiej, mo�e nawet �wiatowej. - Dobrze. Dobrze... - powtarza� Robertson z zapartym tchem w piersiach. - Powiedzia�em mu, �e ludzie napisali ca�e tomy opracowa� jego sztuk. Oczywi�cie chcia� jaki� zobaczy�, wi�c przynios�em mu jeden z biblioteki. - No i? -Och, by� wprost zafascynowany. Oczywi�cie mia� k�opoty z nowoczesnymi idiomami i nawi�zaniami do wydarze� datuj�cych si� po roku 1600, ale pomog�em mu. Biedaczek. Nie wydaje mi si�, �e kiedykolwiek oczekiwa� takiego uznania. Ci�gle powtarza� - "Bo�e miej zmi�owanie! Czeg� to nie wyci�gn�li ze s��w mych przez te wiek�w pi�cioro? Cz�ek wy��� mo�e, jak mi� si� wydaje, pow�d� ca�� ze szmaty wilgotnej." - Nie powiedzia� by przecie� czego� takiego. - Dlaczego nie? Pisa� sztuki tak szybko jak tylko m�g�. Goni�y go terminy. Napisa� "Hamleta" w mniej ni� sze�� miesi�cy. Ta historia by�a ju� znana. On tylko j� troch� podszlifowa�. - To samo robi� ze zwierciad�em w teleskopie. Tylko je "troch� podszlifowuj�". - powiedzia� nerwowo wyk�adowca. Fizyk zignorowa� go. Zobaczy� samotn� szklank� nape�nion� koktajlem, stoj�c� na ladzie par� st�p dalej, i przesun�� si� w jej stron�. - Powiedzia�em Wiecznemu Bardowi, �e prowadzimy nawet zaj�cia na temat jego pisarstwa. - Ja sam takie prowadz�! - Wiem. Zapisa�em go na pana kursy wieczorowe. Nigdy nie widzia�em cz�owieka tak bardzo pragn�cego dowiedzie� si�, co pomy�l� o nim przysz�e pokolenia, jak biedny Bill. Bardzo si� przyk�ada�. - Zapisa� pan Williama Szekspira na moje zaj�cia? - wymamrota� Robertson. Nawet jako pijana fantazja my�l ta go uderzy�a. Ale czy na pewno by�a to tylko pijana fantazja? Zaczyna� sobie przypomina� jakiego� �ysego cz�owieczka o dziwnej wymowie... - Oczywi�cie nie pod jego prawdziwym nazwiskiem. - powiedzia� dr Welch. -Nie wa�ne, pod jakim go zapisa�em. To by�a pomy�ka i tyle. Jedna wielka pomy�ka. Biedaczek. - Trzyma� ju� koktajl w d�oni i potrz�sn�� nad nim g�ow�. - Dlaczego to by�a pomy�ka? Co si� sta�o? - Musia�em go odes�a� do roku 1600. - odburkn�� pot�piaj�co Welch. -Jak pan my�li, jak wielkie upokorzenie jest w stanie znie�� cz�owiek?! - O jakim upokorzeniu pan m�wi? Dr Welch odstawi� koktajl. - Ano, ty po�a�owania godny g�upcze, obla� go pan. Orygina� wzi�ty ze zbioru "Isaac Asimov, The Complete Stories, Volume I"