4935
Szczegóły |
Tytuł |
4935 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4935 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4935 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4935 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James P. Hogan
Gwiezdne dziedzictwo
Tom I Trylogii Gigant�w
Prze�o�y� J.W.-G
Wydanie oryginalne: 1977
Wydanie polskie: 1993
Prolog
Poczu�, �e wraca mu �wiadomo��.
Jego umys� instynktownie zacz�� si� przed tym broni�, �udz�c si�, �e wysi�ek woli mo�e powstrzyma� nieub�agany up�yw sekund, dziel�cych brak przytomno�ci od jej powrotu; jak gdyby wola by�a w stanie przywr�ci� mu wyj�cie poza czas, powr�t do strefy zapomnienia, w kt�rej m�ka ostatecznego wyczerpania by�a nieznana i niepoznawalna.
Zamilk�y uderzenia m�ota, gro��cego jeszcze przed chwil�, �e rozwali mu klatk� piersiow�. Strumyki potu, p�yn�ce ze wszystkich zag��bie� cia�a i unosz�ce z sob� jego si�y, teraz by�y zimne. Ko�czyny mia� o�owiane. P�uca, gor�czkowo chwytaj�ce �yki powietrza, znowu pracowa�y powolnym, r�wnym rytmem, g�o�no rozbrzmiewaj�cym w ciasnej przestrzeni he�mu.
Pr�bowa� sobie przypomnie�, ilu zgin�o. Oni zostali ju� wyzwoleni; dla niego wyzwolenia nie by�o. Jak d�ugo jeszcze zdo�a i�� przed siebie? I po co? Czy w Gordzie kto� w og�le pozosta� jeszcze przy �yciu?
Gorda...? Gorda...?
Umys� odmawia� mu dalszej obrony, nie potrafi� ju� stwarza� zapory przed rzeczywisto�ci�.
Musz� przedosta� si� do Gordy!
Otworzy� oczy. Miliard nieruchomych gwiazd patrzy� na niego oboj�tnie. Spr�bowa� si� poruszy�, lecz jego cia�o odm�wi�o wykonania rozkazu, pr�buj�c przed�u�y� do kra�ca mo�liwo�ci ostatnie, bezcenne chwile odpoczynku. Zaczerpn�� g��boko powietrza. B�l szarpn�� jego cia�em a� po najdrobniejsze w��kienko. Zacisn�� z�by, zmusi� si�, by usi���, by nie opiera� si� d�u�ej o ska��. Wstrz�sn�y nim nudno�ci. G�owa opad�a bezw�adnie, a twarz uderzy�a o wn�trze przezroczystej os�ony. Nudno�ci min�y.
J�kn�� g�o�no.
� Czujesz si� ju� lepiej, �o�nierzu? � pop�yn�y wyra�ne s�owa z g�o�nika wewn�trz he�mu. � S�o�ce coraz ni�ej. Musimy rusza� w drog�.
Uni�s� g�ow� i powoli rozejrza� si� po koszmarnym krajobrazie. Przed nim roztacza�a si� pustynia osmalonych ska� i szarego jak popi� py�u.
� Gdzie... � G�os uwi�z� mu w gardle. Prze�kn�� �lin�, obliza� wargi i zn�w spr�bowa� si� odezwa�: � Gdzie jeste�?
� Na prawo od ciebie, na wzniesieniu, tu� za tym ma�ym, stromym urwiskiem; tym z wielkimi g�azami u podn�a.
Zwr�ci� g�ow� w tamt� stron� i po paru sekundach dostrzeg� plam� jaskrawego b��kitu na tle atramentowoczarnego nieba. Wydawa�a si� daleka i zamazana. Zamruga� i wysili� wzrok, zmuszaj�c m�zg do rozpoznania tego, co widz� oczy. Niebieska plama wyostrzy�a si� i zmieni�a w sylwetk� niezmordowanego Koriela w ci�kim skafandrze bojowym.
� Widz� ci�. � A po chwili: � I co?
� Po drugiej stronie wzniesienia jest do�� r�wno, przez jaki� czas �atwiej b�dzie i��. Dalej ju� bardziej kamieniste. Chod�, rozejrzyj si�.
Podnosz�c cal po calu r�ce, aby znale�� oparcie na skale za sob�, w ko�cu odepchn�� si�, by przenie�� ci�ar cia�a na nogi. Zadr�a�y mu kolana. Krzywi�c twarz w grymasie, z wysi�kiem pr�bowa� skupi� resztk� si� w opornych udach. I zn�w wali�o mu serce, ci�ko pracowa�y p�uca. Trud poszed� na marne; opad� z powrotem na ska��. Jego wysilony oddech zachrypia� w radiu Koriela.
� Koniec... Nie dam rady si� ruszy�...
B��kitna sylwetka na horyzoncie odwr�ci�a si�.
� Ej, a c� to zn�w za gadanie? To ju� ostatni odcinek. Jeste�my na miejscu, ch�opie, jeste�my na miejscu.
� Nic... nic z tego... Mam do��...
Koriel odczeka� kilka chwil.
� Schodz� do ciebie.
� Nie... id� naprz�d. Kto� to musi zrobi�.
Odpowiedzi nie by�o.
� Koriel...?
Popatrzy� tam, gdzie przedtem znajdowa�a si� b��kitna posta�, ale teraz znik�a za zas�aniaj�cymi j� g�azami, by�a poza zasi�giem radia. W minut�, najwy�ej dwie minuty p�niej wynurzy�a si� zza pobliskich ska�, posuwaj�c si� wielkimi, swobodnymi skokami. Gdy Koriel zbli�y� si� do skurczonej postaci, skoki zmieni�y si� w kroki.
� No, �o�nierzu, powsta�. Za nami zostali ludzie, kt�rzy na nas licz�.
Poczu� na przedramieniu chwyt, a potem unios�o go do g�ry, jak gdyby przela�o si� w niego co� z bezgranicznych zasob�w si�y Koriela. Zakr�ci�o mu si� w g�owie. Opar� si� ci�ko na ciele olbrzyma, dotykaj�c przy�bic� odznaki na jego ramieniu.
� Okay � wykrztusi� wreszcie. � Chod�my.
Godzina po godzinie cienki �a�cuszek �lad�w, z dwiema plamkami koloru, kt�re je zostawia�y, wi� si� przez pustkowie ku zachodowi, w�r�d nieustannie wyd�u�aj�cych si� cieni. Maszerowa� jak w transie, niezdolny do odczuwania b�lu, niezdolny do odczuwania wyczerpania, niezdolny do czucia czegokolwiek. Wydawa�o mu si�, �e horyzont zupe�nie si� nie zmienia; po chwili nie m�g� nawet na niego patrze�. Kierowa� wzrok na najbli�szy wielki g�az lub na ska�� i liczy� kroki, p�ki do nich nie dotarli. � O dwie�cie trzyna�cie mniej do przej�cia. � A potem zaczyna� wszystko na nowo... i na nowo... i na nowo. Ska�y maszerowa�y obok w powolnej, nie ko�cz�cej si�, oboj�tnej procesji. Ka�dy kolejny krok stawa� si� kolejnym triumfem woli; przemy�lanym, �wiadomym wysi�kiem, aby zrobi� o jeden wi�cej ni� poprzednio. Gdy si� chwia�, Koriel by� przy nim i chwyta� go za rami�; gdy pada�, Koriel by� zawsze przy nim i podnosi� go na nogi. Koriel nie m�czy� si� nigdy.
Wreszcie zatrzymali si�. Stali w w�wozie szerokim na jakie� �wier� mili, u st�p jednego z niskich, potrzaskanych urwisk, tworz�cych zag��bienie. Pad� na najbli�szy g�az. Koriel sta� o par� krok�w przed nim, rozgl�daj�c si� woko�o. �a�cuch ska� tu� nad nimi przerywa�a w jednym miejscu szczerba, wyznaczaj�c miejsce, gdzie stroma i w�ska rozpadlina prowadzi�a w d�, prosto ku �cianie wi�kszego w�wozu. Na dnie rozpadliny pag�rek rumoszu i szcz�tk�w skalnych wysoki na jakie� pi��dziesi�t st�p, si�ga� a� po dno w�wozu, niedaleko od nich. Koriel wyci�gn�� r�k�, wskazuj�c punkt gdzie� za rozpadlin�.
� Gorda b�dzie mniej wi�cej w tej stronie � powiedzia�, nie odwracaj�c si�. � Najlepsza droga dla nas to do g�ry, na to urwisko. Je�li pozostaniemy na p�askim dnie w�wozu, oddalimy si� od w�a�ciwego kierunku, a droga b�dzie zbyt d�uga. Co ty na to?
Jego towarzysz sta� nieruchomo, pogr��ony w rozpaczliwym milczeniu. Kamienne osuwisko, prowadz�ce ku wyj�ciu z rozpadliny, wydawa�o mu si� wysokie jak g�ra. Za nim wznosi�o si� urwisko; potrzaskane, rozpalone do bia�o�ci w �wietle s�o�ca. Nieosi�galne.
Koriel nie pozostawi� mu czasu na poddanie si� zw�tpieniu. Jakim� sposobem, �lizgaj�c si�, zsuwaj�c, potykaj�c i padaj�c, osi�gn�li wylot rozpadliny. Za nim �ciany zw�a�y si� i odchyla�y w lewo, zas�aniaj�c widok w�wozu, z kt�rego si� wydobyli. Wspi�li si� jeszcze wy�ej. Wok� nich p�aszczyzny ostrego, odbitego �wiat�a s�onecznego i bezdenne studnie cieni, odgraniczone od siebie ostro, jak ci�ciami no�a, k�ad�y si� na ska�ach potrzaskanych w tysi�ce szale�czo pochylonych p�aszczyzn. Jego m�zg nie by� ju� w stanie odnale�� jakiegokolwiek porz�dku kszta�t�w i form w tej zwariowanej geometrii czerni i bieli, migaj�cej jak w kalejdoskopie na jego siatk�wce. Wszystko, co widzia�, to ros�o, to kurczy�o si�, splata�o i wirowa�o w szale wizualnej kakofonii.
Uderzy� twarz� o wn�trze przy�bicy. He�m hukn�� w zapylone pod�o�e. Koriel d�wign�� go na nogi.
� Potrafisz. Z urwiska zobaczymy Gord�. St�d mamy ju� tylko z g�rki...
Ale posta� w czerwieni powoli opad�a na kolana i za�ama�a si�. Wewn�trz he�mu g�owa s�abo poruszy�a si� z boku na bok. Gdy Koriel to ujrza�, �wiadoma cz�� jego umys�u przyj�a wreszcie do wiadomo�ci to, co ju� pod�wiadomo�� wiedzia�a z nieodpart� logik�. Odetchn�� g��boko i rozejrza� si�.
Przed chwil� min�li wg��bienie, szeroko�ci oko�o pi�ciu st�p, u podstawy jednej ze skalnych �cian. Wygl�da�o, jak resztka jakiego� porzuconego wyrobiska, mo�e pr�bnego wykopu, zrobionego przez ekspedycj� geologiczn�. Olbrzym schyli� si�, chwyci� rzemienie, mocuj�ce tornister do plec�w nieprzytomnej, le��cej u jego st�p postaci, i zacz�� ci�gn�� nieruchome cia�o w d� zbocza, a� do zag��bienia. By�o wci�te w g��b na prawie dziesi�� st�p. Nast�pnie wyj�� z tornistra kolegi racje �ywno�ciowe, u�o�y� cia�o, wspieraj�c je o tyln� �cian� wykopu tak wygodnie, jak tylko si� da�o, i po�o�y� kontener z �ywno�ci� w zasi�gu jego r�ki. W chwili gdy ko�czy� te czynno�ci, oczy za przezroczyst� przy�bic� zamruga�y i otworzy�y si�.
� Posiedzisz tu sobie wygodnie przez chwilk� � odezwa� si� Koriel bez swego zwyk�ego, burkliwego tonu. � Ani si� obejrzysz, jak ci przy�l� ch�opak�w z grupy ratunkowej z Gordy.
Posta� w czerwieni unios�a z wysi�kiem rami�. Jej g�os by� s�abym szeptem:
� Ty... ty pr�bowa�e�... Nikt by nie potrafi�...
Koriel chwyci� obur�cz r�kawic� skafandra.
� Nie mo�esz si� poddawa�. Nic z tego. Po prostu musisz jeszcze chwil� wytrzyma�. � Jego kamienna twarz, skryta w he�mie, by�a mokra. Cofn�� si� do wej�cia wykopu i zasalutowa� na po�egnanie. � Do widzenia, �o�nierzu. I odszed�.
Na zewn�trz u�o�y� kopczyk z kamieni, zaznaczaj�c miejsce, gdzie znajdowa�o si� wg��bienie. Takimi kopcami mia� zamiar oznaczy� ca�� tras� a� do Gordy. Wreszcie wyprostowa� si� i wyzywaj�co popatrzy� na otaczaj�ce go Pustkowie. Zdawa�o si�, �e wynios�e ska�y wrzeszcz� na niego, wy�miewaj�c bezg�o�nie. W g�rze oboj�tne gwiazdy trwa�y nieporuszone. Koriel obrzuci� gro�nym spojrzeniem rozpadlin�, wznosz�c� si� ku turniom i terasom, szereg za szeregiem str�uj�cym przed urwiskiem, wci�� widocznym w oddali. Wyszczerzy� z�by jak z�e zwierz�.
� A wi�c... teraz, to tylko ty i ja, prawda? � warkn�� pod adresem wszech�wiata. � Dobrze, skurwysynu, zobaczymy, kto wygra t� rund�!
Poruszaj�c nogami powoli, z regularno�ci� t�ok�w maszyny, zaatakowa� wznosz�ce si� stromo zbocze.
Rozdzia� pierwszy
Przy wt�rze cichego, ale pe�nego mocy j�ku maszyn gigantyczna srebrna torpeda powoli wznios�a si� w g�r�, a� zawis�a nad bez�adn� gromad� podobnych do kostek cukru budowli, stanowi�cych centrum Londynu. Torpeda mia�a ponad trzysta jard�w d�ugo�ci, w tylnej cz�ci zaopatrzona by�a w smuk�e skrzyd�a typu delta, uwie�czone dwoma, ostro zw�aj�cymi si� statecznikami. Przez chwil� statek unosi� si� nieruchomo, jakby smakowa� powietrze odzyskanej swobody, powolnym ruchem kieruj�c dzi�b ku p�nocy. Wreszcie, przy narastaj�cym d�wi�ku, zacz�� nabiera� szybko�ci. Najpierw ledwie dostrzegalnie, potem coraz bardziej, a� pomkn�� do przodu i wzwy�. Na wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p jego silniki wybuch�y pe�n� moc�, wyrzucaj�c suborbitalny liniowiec ku granicy przestrzeni kosmicznej.
W trzydziestym pierwszym rz�dzie pok�adu �C� siedzia� doktor Victor Hunt, szef Dzia�u Bada� Teoretycznych Towarzystwa Metadyne Nucleonic Instrument w Reading, Berkshire. Towarzystwo by�o firm� kontrolowan� przez gigantyczn� Intercontinental Data and Control Corporation z central� w Portlandzie, stan Oregon, USA. Doktor roztargnionym spojrzeniem obrzuci� coraz to mniejszy widok Hendon na �ciennym ekranie kabiny i ponownie pr�bowa� znale�� jakiekolwiek wyt�umaczenie wydarze� z ostatnich paru dni.
Jego eksperymenty z wzajemn� anihilacj� cz�steczek materii i antymaterii rozwija�y si� pomy�lnie. Forsyth-Scott z wyra�nym zainteresowaniem czyta� kolejne sprawozdania Hunta i wiedzia�, �e wszystko idzie dobrze. Tym dziwniejszy by� fakt, �e pewnego ranka wezwa� Hunta do swego biura, poleci� mu rzuci� wszystko i wyjecha� do IDCC w Portlandzie tak szybko, jak tylko si� da. Z tonu i zachowania dyrektora generalnego �atwo by�o wyczyta�, �e ��danie centrali tylko przez grzeczno�� przedstawiono jako pro�b�. W rzeczywisto�ci by� to jeden z nielicznych wypadk�w, w kt�rych Hunt nie mia� nic do gadania.
Na zapytanie Hunta Forsyth-Scott odpowiedzia� ca�kiem otwarcie, �e nie ma poj�cia, z jakiego powodu natychmiastowe stawienie si� doktora w IDCC jest tak nagl�c� spraw�. Poprzedniego wieczoru odby� wideorozmow� z prezesem IDCC Felixem Borlanem, kt�ry powiedzia� mu tylko, �e domaga si�, i daje temu ��daniu absolutny priorytet, aby jedyny dzia�aj�cy prototyp trimagniskopu zosta� przygotowany do natychmiastowego przetransportowania do USA, a ca�y zesp� obs�ugi ma by� r�wnie� got�w do wyjazdu. Nalega� tak�e na przyjazd Hunta we w�asnej osobie, na czas nieokre�lony, aby osobi�cie pokierowa� pewnym nie cierpi�cym zw�oki programem badawczym, w kt�rym zostanie u�yty aparat. Id�c na r�k� Huntowi, Forsyth-Scott na ekranie biurkowym odtworzy� mu zapis rozmowy z Borlanem, co pozwoli�o doktorowi przekona� si�, �e wszystko, co robi� Forsyth-Scott, by�o tylko wykonywaniem s�abo zawoalowanego rozkazu. Co dziwniejsze, nawet sam Borlan nie by� w stanie dok�adnie powiedzie�, do czego b�dzie potrzebny aparat wraz ze swym wynalazc�.
Trimagniskop zosta� zbudowany w wyniku dwuletnich bada� Hunta nad pewnymi aspektami fizyki neutrina. Wydawa�o si�, �e aparatura mo�e okaza� si� najbardziej obiecuj�cym wynalazkiem w ca�ej historii Towarzystwa Metadyne. Hunt wykry�, �e strumie� neutrin, przechodz�c przez cia�o sta�e, podlega pewnym wzajemnym oddzia�ywaniom w du�ej blisko�ci j�der atomowych. Powodowa�o to mo�liwe do zmierzenia zmiany wielko�ci energii przenoszonej. Za pomoc� skanowania rastrowego przez trzy wzajemnie przecinaj�ce si�, zsynchronizowane strumienie neutrin Hunt opracowa� metod� uzyskiwania z cia�a sta�ego informacji wystarczaj�cych do wygenerowania tr�jwymiarowego barwnego hologramu, wizualnie niemo�liwego do odr�nienia od orygina�u. Co wi�cej, poniewa� skanowano nie tylko powierzchni�, lecz ca�� obj�to�� przedmiotu, r�wnie �atwo by�o stworzy� obrazy jego wn�trza jak i jego powierzchni. Te w�a�ciwo�ci, w po��czeniu z zawart� w samej metodzie zdolno�ci� dokonywania ogromnych powi�ksze�, otwiera�y mo�liwo�ci znacznie wyprzedzaj�ce wszystko, co w tym zakresie oferowano na rynku. Od ilo�ciowego badania metabolizmu kom�rek i bioniki, przez neurochirurgi�, metalurgi�, krystalografi� i elektronik� molekularn�, a� do defektoskopii i kontroli jako�ci. Mo�liwo�� zastosowa� by�a niesko�czona. Wst�pne zam�wienia p�yn�y strumieniem, akcje za� Towarzystwa si�gn�y niebotycznego kursu. Przewiezienie prototypu i jego tw�rcy do USA, ca�kowicie �ami�c starannie wypracowane plany produkcji i sprzeda�y, stwarza�o sytuacj� na granicy katastrofy. Borlan wiedzia� o tym najlepiej ze wszystkich. Im bardziej Hunt nad tym si� zastanawia�, tym mniej prawdopodobne wydawa�y mu si� rozmaite przyczyny, kt�re w pierwszej chwili przychodzi�y mu na my�l. I coraz wyra�niej dochodzi� do wniosku, �e jakiekolwiek b�dzie ostateczne wyja�nienie, oka�e si�, �e pierwsza przyczyna znajduje si� daleko poza zasi�giem Felixa Borlana i IDCC. Rozmy�lania przerwa� mu g�os, kt�ry dochodzi� mniej wi�cej z sufitu kabiny.
� Dobry wiecz�r, panie i panowie. M�wi kapitan Mason. W imieniu British Airways mi�o mi powita� was na pok�adzie Boeinga 1017. Przeszli�my obecnie do lotu poziomego na wysoko�ci pi��dziesi�ciu dw�ch mil, z szybko�ci� trzech tysi�cy stu sze��dziesi�ciu w�z��w. Lecimy kursem trzydzie�ci pi�� stopni na zach�d od p�nocy, a wybrze�e oraz Liverpool znajduj� si� o pi�� mil od naszej prawej burty. Pasa�erowie mog� opu�ci� swe miejsca. Bary zosta�y ju� otwarte, podawane s� napoje i posi�ki. Planowany czas przylotu do San Francisco o godzinie dziesi�tej trzydzie�ci osiem czasu lokalnego, czyli za jedn� godzin� i pi��dziesi�t minut. Pragn��bym pa�stwu przypomnie�, i� nale�y zaj�� miejsca siedz�ce w chwili, gdy za godzin� i trzydzie�ci pi�� minut zaczniemy podchodzi� do l�dowania. Dziesi�� minut wcze�niej rozlegnie si� pierwszy sygna� ostrzegawczy, a po up�ywie pi�ciu minut � drugi. Mam nadziej�, �e odb�d� pa�stwo mi�� podr�. Dzi�kuj�.
Kapitan roz��czy� si�, rozlegaj�ce si� trzaski w g�o�niku zag�uszy� ha�as sta�ych pasa�er�w, kt�rzy jak zwykle zacz�li si� t�oczy� przy kabinach wizjofonowych.
Miejsce obok Hunta zajmowa� szef Dzia�u In�ynierii Do�wiadczalnej w Metadyne, Rob Gray. Siedzia� z otwart� walizeczk� na kolanach. Studiowa� w�a�nie informacje, ukazuj�ce si� na ekranie wbudowanym w jej wieko.
� Rozk�adowy lot do Portlandu zaczyna si� pi�tna�cie minut po naszym przylocie � o�wiadczy�. � Troch� sk�po. Nast�pny dopiero po czterech godzinach. Co o tym my�lisz? � Pytanie podkre�li� rzuconym z ukosa spojrzeniem i uniesieniem brwi.
Hunt si� skrzywi�.
� Nie mam zamiaru siedzie� na dupie we Frisco przez cztery godziny. Wynajmij dla nas taks�wk� odrzutow� Avis. Sami polecimy.
� Tak w�a�nie my�la�em.
Gray nacisn�� szereg przycisk�w na male�kiej klawiaturze pod ekranem, wywo�uj�c menu. Przejrza� je pobie�nie, a nast�pnie kolejnym przyciskiem wywo�a� katalog. Wybrawszy z jednej z kolumn numer, wprowadzi� go, r�wnocze�nie bezg�o�nie powtarzaj�c. Numer ukaza� si� u do�u ekranu wraz z ��daniem potwierdzenia. Nacisn�� klawisz �Y�. Ekran na par� chwil opustosza�, a nast�pnie wybuchn�� kalejdoskopem barw, kt�re prawie natychmiast zmieni�y si� w wizerunek platynowej blondynki, promieniej�cej u�miechem zwykle zarezerwowanym dla reklam pasty do z�b�w.
� Dzie� dobry. Avis San Francisco, Terminal Miejski. Jestem Sue Parker. Czym mog� s�u�y�?
Gray przem�wi� do siatki, umieszczonej obok male�kiego obiektywu tu� nad ekranem.
� Cze��, Sue. Nazywam si� Gray, R. J. Gray, lec� do SF. Przewidywany czas przylotu po dw�ch godzinach od tej chwili. Czy mog� zarezerwowa� aerotaks�wk�?
� Oczywi�cie. Zasi�g lotu?
� Och... jakie� pi��set... � Rzuci� okiem na Hunta.
� Niech lepiej b�dzie siedemset � doradzi� Hunt.
� No, siedemset mil minimum.
� �aden problem, Mister Gray. Mog� zaproponowa� Skyrovery, Mercury Trzy, Honeybee oraz Yellow Birdy. Kt�r� by pan wola�?
� Kt�r�kolwiek... Ka�da b�dzie dobra.
� Wobec tego podstawi� Mercury�ego. Czy orientuje si� pan, na jak d�ugo?
� Nie... eee... czas nieokre�lony.
� Okay. Komputerowa nawigacja i sterowanie? Automatyczny pionowy start i l�dowanie?
� To bym wola�, a owszem.
� Ma pan licencj� na pe�ne sterowanie r�czne? � Blondynka nie przerywaj�c rozmowy, operowa�a niewidzialn� klawiatur�.
� Tak.
� Czy mog� prosi� o dane personalne oraz dane dotycz�ce konta czekowego?
Ju� podczas tej rozmowy Gray wydoby� z portfela plastykow� kart�. Wsun�� j� do szpary przy ekranie i nacisn�� jeden z klawiszy.
Blondynka skonsultowa�a si� z innymi niewidzialnymi wyroczniami.
� Okay � orzek�a. � B�d� jacy� inni piloci?
� Jeden. Niejaki doktor Victor Hunt.
� Jego dane personalne?
Gray wzi�� do r�ki trzyman� w pogotowiu przez Hunta kart� i w�o�y� na miejsce swojej. Powt�rzy� si� ca�y rytua�. Nast�pnie twarz kobiety znik�a, a zamiast niej pojawi� si� sformatowany tekst z wype�nionymi rubrykami w odpowiednich miejscach.
� Czy zechce pan sprawdzi� i potwierdzi�? � zapyta� bezcielesny g�os zza siatki. � Nale�no�� jest uwidoczniona z prawej strony.
Gray szybko przelecia� wzrokiem ca�y ekran, co� mrukn�� i wgra� znan� na pami�� sekwencje znak�w, kt�re nie ukaza�y si� na ekranie. Zamiast tego w rubryce z napisem �Potwierdzenie� ukaza�o si� s�owo DOKONANE. Nast�pnie pojawi�a si� urz�dniczka, wci�� u�miechni�ta.
� Kiedy zechce pan odebra� samolot, Mister Gray? � zapyta�a.
Gray zwr�ci� si� do Hunta:
� Czy zjemy przedtem lunch na lotnisku?
Hunt zrobi� niech�tny grymas.
� Po przyj�ciu zesz�ej nocy, nie. Nie jestem w stanie stawi� czo�a jedzeniu. � Gdy pr�bowa� zwil�y� wn�trze ko�skiego odbytu, kt�ry niegdy� nazywa� swymi ustami, jego twarz przybra�a wyraz g��bokiego niesmaku. � Zjemy co� wieczorem w jakim� miejscu.
� Prosz�, �eby podko�owa� oko�o wp� do dwunastej � poleci� Gray.
� B�dzie przygotowany.
� Dzi�kuj�, Sue.
� Dzi�kuj� panu. Do widzenia.
� No to na razie.
Gray przerzuci� wy��cznik, od��czy� walizeczk� od gniazdka wbudowanego w pod�okietnik fotela i zwin�� przew�d, wk�adaj�c go do zag��bienia w wieku. Zamkn�� walizeczk� i wepchn�� j� sobie pod nogi.
� Za�atwione � obwie�ci�.
Trimagniskop by� najnowszym w d�ugim szeregu triumfuj�cych produkt�w technologicznych Metadyne. Sp�odzony i doprowadzony a� do dojrza�o�ci przez dw�ch partner�w: Hunta i Graya. Hunt by� tw�rc� pomys��w; wewn�trz Towarzystwa zapewniono mu status zbli�ony do wolnego strzelca i pozwalano prowadzi� wszelkie badania i eksperymenty, o jakich marzy� lub jakie dyktowa�y mu poprzednie dociekania. Jego tytu� s�u�bowy by� nieco myl�cy; w rzeczywisto�ci to on by� Dzia�em Bada� Teoretycznych. Stanowisko to sam wymy�li�, i to ca�kiem �wiadomie, tak aby nie pasowa�o do �adnego okre�lonego miejsca w hierarchii kierowniczej Metadyne. Nie uznawa� prze�o�onych z wyj�tkiem dyrektora generalnego Sir Francisa Forsytha-Scotta, i przechwala� si� te�, �e nie ma �adnych podw�adnych. Na schemacie organizacyjnym Towarzystwa prostok�cik z napisem: Badania Teoretyczne by� samotny, z niczym nie po��czony, cho� znajdowa� si� blisko szczytu odwr�conego drzewa � grafu ilustruj�cego struktur� Bada� Naukowych i Prac Rozwojowych. Wewn�trz prostok�ta widnia�o tylko jedno nazwisko: Dr Victor Hunt. I to si� w�a�nie Huntowi podoba�o: symbiotyczne wsp�ycie, na mocy kt�rego Metadyne dostarcza�o mu sprz�tu, stwarza�o warunki, zapewnia�o obs�ug� oraz fundusze niezb�dne do jego pracy. On za� gwarantowa� Towarzystwu po pierwsze presti�, wynikaj�cy z samego faktu, �e na jego li�cie p�ac znajdowa� si� uznawany przez ca�y �wiat autorytet w dziedzinie teorii infrastruktury j�drowej; po drugie � cho� bynajmniej nie po ostatnie � zapewnia� Metadyne dop�yw nieustaj�cego, radioaktywnego opadu pomys��w.
Gray by� in�ynierem. Pe�ni� funkcj� sita, na kt�re �w opad by� kierowany. Jego geniusz polega� na umiej�tno�ci wychwytywania w tym pyle klejnot�w � nowych idei o warto�ci u�ytkowej � i przekszta�cania ich w przoduj�ce, sprawdzone i nadaj�ce si� do sprzedania nowe wyroby i ulepszenia. Tak jak Hunt, prze�y� przej�cie przez pole minowe wieku nierozwagi i wynurzy� si� z niego, maj�c prawie trzydzie�ci pi�� lat, ca�y i zdr�w. Dzieli� z Huntem jego pasj� pracy oraz zdrowe sk�onno�ci do r�wnowa��cych j� wszystkich grzech�w �miertelnych, jak r�wnie� notes z adresami. Bior�c to wszystko pod uwag�, stanowili dobry zesp�.
Gray przygryz� doln� warg� i podrapa� si� w lewe ucho. Zawsze przygryza� doln� warg� i drapa� si� w lewe ucho, gdy mia� zamiar m�wi� o sprawach zawodowych.
� Kapujesz ju� co� z tego? � zapyta�.
� Z numeru z Borlanem?
� Aha.
Hunt potrz�sn�� g�ow�, a nast�pnie zapali� papierosa.
� Nie mam najbledszego poj�cia.
� My�la�em sobie... A mo�e Felixowi trafi�a si� okazja natychmiastowej sprzeda�y aparat�w, mo�e jednemu z jego wielkich jankeskich klient�w? Mo�liwe, �e montuje jaki� superpokaz albo co� podobnego.
Hunt zn�w potrz�sn�� g�ow�.
� Nie. Z takiego powodu Felix nie wa�y�by si� spieprzy� ca�ego harmonogramu Metadyne. Zreszt� nie mia�oby to sensu. Oczywistym rozwi�zaniem by�oby pozwoli� ludziom polecie� na miejsce, gdzie si� znajduje trimagniskop, a nie odwrotnie.
� Mmmm... Zdaje si�, �e to samo mo�na odnie�� do drugiego pomys�u, jaki mi si� nasun��: jakiego� ekspresowego szkolenia ludzi z IDCC.
� Zgadza si�, takie samo rozwi�zanie.
� Mmmm... � Nim Gray odezwa� si� ponownie, zd��yli przelecie� kolejne sze�� mil. � A co by� powiedzia� o przej�ciu? Aparat to gruby interes, wi�c Felix chce, aby go robiono w Stanach.
Hunt zastanowi� si� nad t� mo�liwo�ci�.
� Za �adne kamyki. On za bardzo szanuje Francisa, by mu wyci�� taki numer. Doskonale wie, �e Francis potrafi tym zahandlowa�. A poza tym to by by�o zbyt podst�pne, a podst�p to nie jego metoda. � Hunt przerwa�, by wypu�ci� wielk� chmur� dymu. � Zreszt� my�l�, �e sprawa jest grubsza, ni� wydaje si� na pierwszy rzut oka. Z tego, co zdo�a�em wywnioskowa� z zapisu, to nawet Felix nie wygl�da� na takiego, kt�ry pewien jest, o co tu chodzi.
� Mmmm... Gray rozmy�la� jeszcze chwil�, a� wreszcie zrezygnowa� z dalszych wycieczek do kr�lestwa logiki dedukcyjnej. Wlepi� spojrzenie w rosn�cy nap�yw ludzkich postaci w kierunku baru pok�adu �C�.
� Moje flaki te� si� troch� buntuj� � wyzna� wreszcie. � Czuj� si�, jakbym najostrzejsze curry zala� transporterem Guinessa. Chod�, napijmy si� kawy.
Tysi�c mil nad nimi, na tle usianego gwiazdami czarnego aksamitu, satelita komunikacyjny Sirius Czterna�cie �ledzi� zimnymi i wszechwidz�cymi elektronicznymi oczami przesuwaj�cy si� na tle wielobarwnego globu liniowiec stratosferyczny. Z nieustaj�cego strumienia dw�jkowo zakodowanych danych, sp�ywaj�cych na jego anteny, wyr�ni� wezwanie od g��wnego komputera Gamma Dziewi�� na boeingu, ��daj�cego szczeg��w najnowszej prognozy pogody dla p�nocnej Kalifornii. Sirius Czterna�cie przes�a� t� wiadomo�� Siriusowi Dwana�cie, zawieszonemu wysoko nad kanadyjskimi G�rami Skalistymi, a Dwunasty ze swej strony skierowa� j� do naziemnej stacji w Edmonton. Stamt�d wiadomo�� przekazano �wiat�owodem do O�rodka Kontroli w Vancouverze, sk�d wzmacniakiem mikrofalowym zosta�a przes�ana do plac�wki Biura Meteorologicznego w Seattle. Po kilku milisekundach ��dane odpowiedzi pop�yn�y tym samym �a�cuchem w przeciwn� stron�. Gamma Dziewi�� przetrawi� t� odpowied�, wprowadzi� jedn�, mo�e dwie drobne poprawki do kursu i planu lotu boeinga oraz wys�a� zapis rozmowy do Wie�y Kontrolnej w Prestwicku.
Rozdzia� drugi
Pada�o ju� od przesz�o dw�ch dni.
Departament Bada� In�ynierii Materia�owej w Ministerstwie Nauk Kosmicznych tkwi� przemoczony w fa�dzie g�r Uralu. Z rzadka od okna laboratorium lub jednej z aluminiowych kopu� gmachu reaktora odbija� si� promie� s�o�ca.
Waleria Pietrochow, siedz�c w swym biurze w sekcji analiz, zwr�ci�a si� ku stercie sprawozda� oczekuj�cych na biurku na rutynow� aprobat�. Dwa pierwsze dotyczy�y zwyk�ych test�w na korozj� wysokotemperaturow�. Niedbale przerzuci�a stronice, zerkn�a na do��czone wykresy i tabele, postawi�a paraf� na przeznaczonym do tego miejscu i wrzuci�a je do koszyczka z napisem: Wychodz�ce. Trzecie sprawozdanie zacz�a przegl�da� r�wnie automatycznie. Nagle zatrzyma�a si� z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Pochyliwszy si� na krze�le, zacz�a czyta� od pocz�tku, tym razem starannie studiuj�c ka�de zdanie. Gdy sko�czy�a, wr�ci�a do pierwszej stronicy i metodycznie przejrza�a ca�y dokument, przerywaj�c od czasu do czasu, by na ekranie komputera stoj�cego z boku jej biurka sprawdzi� obliczenia.
� To nies�ychane! � wykrzykn�a.
Przez d�ugi czas siedzia�a nieruchomo ze wzrokiem wlepionym w sp�ywaj�ce po szybie krople, lecz umys� mia�a skupiony na czym� tak dalekim, �e widok ten do niej zupe�nie nie dociera�. Wreszcie zmusi�a si� do poruszenia i zwracaj�c si� ponownie ku klawiaturze, szybko wgra�a kod. Z ekranu znik�y r�wnania tensorowe, a na ich miejscu pojawi� si� profil jej asystenta, zgarbionego nad konsolet� w pokoju sterowni pi�tro ni�ej. Gdy si� odwr�ci�, profil zmieni� si� w en face.
� Got�w do uruchomienia za mniej wi�cej dwadzie�cia minut � powiedzia�, wyprzedzaj�c spodziewane pytanie. � Plazma ju� si� stabilizuje.
� Nie... To nie ma z tym nic wsp�lnego � odrzek�a odrobin� szybciej ni� zwykle. � Chodzi o twoje sprawozdanie numer 2906. W�a�nie przejrza�am m�j egzemplarz.
� O... doprawdy? � Nagle zmieniony wyraz jego twarzy zdradza� lekki niepok�j.
� A wi�c � kontynuowa�a, raczej stwierdzaj�c fakt, ni� stawiaj�c pytanie � stop niobu z cyrkonem ma bezprzyk�adn� odporno�� na utlenianie wysokotemperaturowe oraz temperatur� topnienia, w kt�r�, szczerze m�wi�c, nie uwierz�, p�ki sama nie powt�rz� test�w.
� W por�wnaniu z nim nasze butle na plazm� wygl�daj� jak mas�o � zgodzi� si� Josef.
� I pomimo obecno�ci niobu wykazuje ni�sze poch�anianie neutron�w na przekroju czynnym ni� czysty cyrkon?
� Makroskopowo tak, poni�ej milibarna na centymetr kwadratowy.
� Interesuj�ce... � Zaduma�a si�, a potem doda�a �ywszym tonem: I do tego wszystkiego mamy do czynienia z alfa fazowym cyrkonem, ze �ladowymi zanieczyszczeniami krzemem, w�glem i azotem, a pomimo to ze wspania�� odporno�ci� na korozj�.
� Na gor�cy dwutlenek w�gla, fluorki, kwasy organiczne, podchloryny; przelecieli�my ca�� list�. Og�lnie rzecz bior�c, reakcja zostaje zainicjowana, a potem gwa�townie zahamowana przez utworzenie warstw bariery chemicznie nieczynnej. Zapewne mo�na by j� prze�ama� etapowo, obmy�liwszy seri� odczynnik�w we w�a�ciwej kolejno�ci, ale do tego potrzeba by ca�ej fabryki specjalnie w tym celu zbudowanej!
� I mikrostruktura � powiedzia�a Waleria, wskazuj�c gestem papiery na swym biurku. � Opisa�e� j� terminem w��knista.
� Tak. To chyba najodpowiedniejsze okre�lenie. G��wna masa stopu wydaje si� uformowana wok�... no, czego� w rodzaju siatki mikrokrystalicznej. Sk�ada si� g��wnie z krzemu i w�gla, ale z lokalnymi zag�szczeniami zwi�zku tytanowo-magnezowego, kt�rego jeszcze nie okre�lili�my ilo�ciowo. Nigdy nie natkn��em si� na co� podobnego. Masz jaki� pomys�?
Twarz kobiety przez kilka chwil sprawia�a wra�enie twarzy cz�owieka nie ca�kiem przytomnego.
� Uczciwie m�wi�c, w tym momencie nie mam poj�cia, co my�le� � wyzna�a. � Lecz uwa�am, �e t� informacj� nale�y niezw�ocznie przekaza� wy�ej; mo�e si� okaza� wa�niejsza, ni� wygl�da na pierwszy rzut oka. Ale najpierw musz� upewni� si� co do fakt�w. Niko�aj mo�e chwilowo przej�� sprawy na dole. Przyjd� do mego biura i raz jeszcze przebadajmy szczeg�owo ca�� rzecz.
Rozdzia� trzeci
Centrala Intercontinental Data and Control Corporation w Portlandzie znajdowa�a si� jakie� czterdzie�ci mil od miasta, strzeg�c prze��czy mi�dzy g�r� Adams na p�nocy i g�r� Hood na po�udniu. Kiedy�, w odleg�ej przesz�o�ci, by�o w tym miejscu ma�e morze �r�dl�dowe, kt�re przedar�o si� przez G�ry Kaskadowe i wyrze�bi�o sobie kana� do Pacyfiku, kana�, kt�ry z czasem zmieni� si� w pot�n� rzek� Columbia.
Przed pi�tnastoma laty by�a tu siedziba nale��cego do rz�du Laboratorium Badawczego Broni Nukleonowej Bonneville. Tutaj naukowcy ameryka�scy, wsp�pracuj�c z Federalnym Instytutem Badawczym Stan�w Zjednoczonych Europy w Genewie, stworzyli teori� dynamiki mezon�w. Doprowadzi�a ona do konstrukcji bomby nukleonowej. Teoria przewidywa�a �czyst�� reakcj� o wydajno�ci energetycznej o szereg rz�d�w wielko�ci wy�szej ni� podczas reakcji termoj�drowej. Udowadnia�y to dziury, kt�re wybili na pustyni Sahara.
W tym okresie historii napi�cia ideologiczne i rasowe, odziedziczone po wieku dwudziestym, zosta�y zmiecione przez przyp�yw powszechnej zamo�no�ci i spadaj�cy przyrost naturalny. By�o to wynikiem rozpowszechnienia si� �ycia w warunkach bardzo rozwini�tej techniki. Tradycyjne kamienie niezgody i wzajemnej podejrzliwo�ci zosta�y zerodowane w procesie nieodwracalnego przemieszania si� ras, narod�w, sekt i przekona� w jedno ogromne, homogeniczne spo�ecze�stwo globalne. Gdy przes�dy terytorialne, odziedziczone po dawno zmar�ych politykach, znik�y same przez si�, a m�odzie�cze pa�stwa narodowe zbli�y�y si� do dojrza�o�ci, rok po roku stopniowo redukowano bud�ety wojskowe supermocarstw. Pojawienie si� bomby nukleonowej tylko przy�pieszy�o to, co i tak by musia�o nast�pi�. Maj�c powszechn� akceptacj�, demilitaryzacja �wiata sta�a si� faktem.
Jednym z zakres�w dzia�alno�ci ludzkiej, kt�ry skorzysta� niebywale z dodatkowych fundusz�w i �rodk�w, uwolnionych dzi�ki demilitaryzacji, zosta� b�yskawicznie rozwijaj�cy si� Program Bada� Systemu S�onecznego Narod�w Zjednoczonych. Spis spraw, za kt�re odpowiada�a ta organizacja, by� d�ugi. Obejmowa� sterowanie prac� wszystkich sztucznych satelit�w na orbitach Ziemi, Ksi�yca, Marsa, Wenus oraz oko�os�onecznej; budow� i kierowanie wszystkimi bazami za�ogowymi na Ksi�ycu i Marsie oraz za�ogowymi laboratoriami orbitalnymi nad Wenus; wystrzeliwanie automatycznych sond g��bokiego kosmosu oraz planowanie i kierowanie ekspedycjami za�ogowymi do planet zewn�trznych. Program Bada� Systemu S�onecznego Narod�w Zjednoczonych rozrasta� si� wi�c dok�adnie we w�a�ciwym tempie i we w�a�ciwym momencie, aby wch�ania� zasoby talent�w technologicznych, uwalnianych w miar� likwidowania najwi�kszych ziemskich program�w zbrojeniowych. A wraz z upadkiem nacjonalizm�w i demobilizacj� wi�kszo�ci si� zbrojnych, niespokojna m�odzie� nowej generacji znalaz�a uj�cie dla swej ��dzy przyg�d w umundurowanych oddzia�ach Si� Kosmicznych Narod�w Zjednoczonych. By�a to epoka, w kt�rej �y�o si� w podnieceniu i oczekiwaniu ogarniaj�cym pionier�w nowych granic, posuwaj�cych si� skokami od planety do planety przez ca�y system s�oneczny.
I w ten spos�b istnienie Laboratorium Badawczego Bonneville traci�o sw�j sens. Nie omieszkali tego zauwa�y� dyrektorzy IDCC. Stwierdziwszy, �e znaczna cz�� sprz�tu i instalacji sta�ych, poprzednio stanowi�cych w�asno�� Laboratorium Badawczego Broni Nukleonowej, mo�e znale�� zastosowanie w wi�kszo�ci w�asnych program�w badawczych korporacji, IDCC zaproponowa�a rz�dowi natychmiastowe kupno ca�ej instytucji. Oferta zosta�a przyj�ta i umowa zawarta. Z biegiem lat IDCC jeszcze rozbudowa�a obiekt, upi�kszy�a go i na koniec ulokowa�a tam swe centrum bada� nukleonicznych i �wiatow� central�.
Teoria matematyczna, kt�ra by�a wynikiem bada� nad dynamik� mezon�w, zak�ada�a istnienie trzech dotychczas nieznanych pierwiastk�w transuranowych. Cho� by�y one czysto hipotetyczne, nadano im nazwy: hyperium, bonnevillium oraz genevium. Teoria przewidywa�a r�wnie�, �e w zwi�zku ze stwierdzonym �felerem� krzywej zale�no�ci energii wi�zania od masy pierwiastk�w transuranowych, te w�a�nie trzy pierwiastki, gdy ju� b�d� stworzone, pozostan� stabilne. Ale ich naturalne wyst�powanie nie by�o prawdopodobne; w ka�dym razie nie na Ziemi. Zgodnie z wyliczeniami, tylko w dw�ch znanych sytuacjach panowa�y warunki niezb�dne do ich utworzenia: w centrum detonacji bomby nukleonowej oraz podczas kolapsu supernowej do gwiazdy neutronowej.
I rzeczywi�cie, analiza chmur py�owych powsta�ych wskutek wybuch�w na Saharze ujawni�a �ladow� obecno�� hyperium i bonnevillium; obecno�ci genevium nie stwierdzono. A jednak przewidywania teoretyczne uznano za ca�kowicie udowodnione. Czy za� przysz�e pokolenia naukowc�w b�d� w stanie kt�rego� dnia zweryfikowa� przewidywan� drug� mo�liwo��, to ju� by�a ca�kiem inna historia.
Hunt i Gray osiedli na przystosowanym do l�dowania dachu budynku administracyjnego IDCC tu� po godzinie pi�tnastej. O pi�tnastej trzydzie�ci siedzieli w sk�rzanych fotelach klubowych naprzeciw biurka w luksusowym gabinecie Borlana na dziesi�tym pi�trze i obserwowali, jak dyrektor naczelny, stoj�c przy tekowym barku wbudowanym w lew� �cian� pokoju, nalewa trzy wielkie porcje szkockiej whisky. Borlan wr�ci� na �rodek gabinetu, poda� Anglikom po szklance, obszed� dooko�a biurko i zasiad� za nim.
� No to na zdrowie, ch�opcy � powiedzia�. Odwzajemnili si� stosownymi gestami. � A wi�c � zacz�� rozmow� � mi�o jest ujrze� was znowu. Podr� okay? Jak dotarli�cie tu tak szybko? Wynaj�li�cie odrzutowiec? � Nie przestaj�c m�wi�, otworzy� pude�ko z cygarami i popchn�� je po blacie biurka w ich stron�. � Zapalicie?
� Tak, podr� by�a dobra. Dzi�kuj�, Felix � odpar� Hunt. � Avis. � Kiwn�� g�ow� w kierunku okna za plecami Borlana. Roztacza� si� tam panoramiczny widok na zaro�ni�te sosnowym lasem g�ry, opadaj�ce w stron� odleg�ej Columbii. � Ale� sceneria.
� Podoba ci si�?
� W por�wnaniu z tym Berkshire przypomina nieco Syberi�.
Borlan popatrzy� na Graya.
� A co u ciebie, Rob? K�ciki ust Graya opu�ci�y si�.
� Zgaga.
� Przyj�cie zesz�ej nocy u pewnego kociaka � wyja�ni� Hunt. � Rob ma za ma�o krwi w alkoholu.
� Dobra zabawa, h�? � Borlan u�miechn�� si� szeroko. � Zabrali�cie ze sob� Francisa?
� Chyba �artujesz!
� Weseli� si� w towarzystwie ch�opstwa? � odrzek� Gray, bezb��dnie na�laduj�c wymow� angielskiej arystokracji. � Wielki Bo�e! Do czeg� to dochodzi!
Wybuchn�li �miechem. Hunt, otoczony mgie�k� b��kitnego dymu, usadowi� si� wygodniej.
� A co u ciebie, Felix? � zapyta�. � �ycie ci�gle ci� g�aszcze?
Borlan szeroko roz�o�y� ramiona.
� �ycie jest cudowne.
� Angie wci�� tak pi�kna, jak w�wczas, gdy widzieli�my si� ostatnim razem? Dzieciaki w porz�dku?
� Wszyscy w najlepszym. Tommy jest ju� w college�u, na ostatnich latach fizyki i in�ynierii astronautycznej. Johnny wi�kszo�� weekend�w sp�dza na pieszych w��cz�gach ze swym klubem, a Susie wzbogaci�a rodzinne zoo o park� skoczk�w stepowych i ma�ego misia.
� A wi�c jeste� tak szcz�liwy, jak zawsze. Odpowiedzialno�� wynikaj�ca ze sprawowanej w�adzy nie m�czy ci� jeszcze?
Borlan wzruszy� ramionami i pokaza� rz�d bia�ych z�b�w.
� Czy wygl�dam jak �wirni�ty wrzodowiec mi�dzy jednym i drugim zawa�em?
Hunt przyjrza� si� b��kitnookiej, mocno opalonej postaci, z kr�tko przystrzy�onymi blond w�osami, wygodnie rozwalonej po drugiej stronie ogromnego mahoniowego biurka. Borlan wygl�da� o dziesi�� lat m�odziej, ni� mia� do tego prawo prezes jakiejkolwiek mi�dzykontynentalnej korporacji.
Przez chwil� jeszcze toczyli towarzysk� rozmow� na temat wewn�trznych spraw Metadyne. Wreszcie zapad�a nieuchronna chwila milczenia. Hunt pochyli� si� do przodu, opar�szy �okcie na kolanach, i kontemplowa� ostatnie krople bursztynowego p�ynu w szklance, wprawiaj�c je w ruch wirowy z prawa na lewo, a potem zn�w z lewa na prawo. Wreszcie podni�s� wzrok.
� Sprawa aparatu, Felix. O co tu chodzi?
Borlan spodziewa� si� tego pytania. Powoli wyprostowa� si� w fotelu i zrobi� tak� min�, jakby si� przez chwil� namy�la�. Wreszcie powiedzia�:
� Ogl�da�e� zapis mojej rozmowy z Francisem?
� Tak.
� Wobec tego... � Zdawa�o si�, �e Borlan nie jest pewien, jak to sformu�owa�. � ...Wiem niewiele wi�cej ni� wy. � Opieraj�c d�onie na biurku, przybra� postaw� cz�owieka pe�nego szczero�ci. Ale jego westchnienie wskazywa�o, �e nie oczekuje, i� mu w to uwierz�. I mia� racj�.
� Daj spok�j, Felix. Wyk�adaj. � Wyraz twarzy Hunta dopowiedzia� reszt�.
� Musisz wiedzie� � upiera� si� Gray. � Przecie� ty to wszystko nagra�e�.
� W porz�dku. � Borlan popatrzy� na jednego, a potem na drugiego. � S�uchajcie, kto wed�ug was jest, z globalnego punktu widzenia, naszym najwi�kszym klientem? To �adna tajemnica: Si�y Kosmiczne Narod�w Zjednoczonych. Za�atwiamy dla nich wszystko, od kana��w przesy�u danych z Ksi�yca a� do... do laserowych ko�c�wek klastrowych i automatycznych sond kosmicznych. Czy wiecie, jaki jest przewidywany przych�d z SKNZ w nast�pnym roku bud�etowym? Dwie�cie milion�w dolc�w... dwie�cie milion�w!
� No i?
� No i... c�, je�li taki klient m�wi, �e potrzebuje pomocy, to mu si� pomaga. By�o to tak: SKNZ s� ogromnym potencjalnym u�ytkownikiem trimagniskop�w, wobec tego dali�my im wszelkie informacje o tym, co ten aparat potrafi i jak post�puje jego udoskonalanie w ustroniu Francisa. Kt�rego� dnia, na dzie� przed moj� rozmow� z Francisem, przyje�d�a do mnie pewien facet a� z Houston, gdzie jeden z wielkich wydzia��w SKNZ ma swoj� central�. To m�j stary kumpel i, ni mniej, ni wi�cej, tylko sam ich szef. Chce si� dowiedzie�, czy aparat mo�e zrobi� to i czy mo�e zdzia�a� owo, a ja mu m�wi�, �e z pewno�ci� tak. Wtedy on mi daje kilka przyk�ad�w na temat tego, o czym my�li, i pyta, czy mam ju� czynny prototyp. Odpowiadam, �e nie, ale m�wi� mu, i� czynny model mamy w Anglii i je�li chce, mo�emy za�atwi�, �eby go sobie obejrza�. Lecz on w�a�nie tego nie chce. On pragnie mie� prototyp u siebie w Houston i chce ludzi, kt�rzy potrafi� si� nim pos�ugiwa�. I powiada, �e zap�aci, a my mo�emy sami okre�li� ile, ale on chce mie� �w aparat. Wi��e si� to z planem bada� u nich, na miejscu, maj�cym absolutny priorytet, a ca�e SKNZ dosta�y kota na tym punkcie. Lecz gdy go pytam, o co idzie, zamyka si� jak ostryga i o�wiadcza, �e na razie jest to obj�te �tajemnic� s�u�bow� ze wzgl�du na bezpiecze�stwo�.
� To mi wygl�da na jaki� podejrzany wyg�up � skomentowa� Hunt, zmarszczywszy brwi. � Stworzy cholerne problemy w Metadyne.
� Te� mu to powiedzia�em. � Borlan bezradnie uni�s� d�onie wn�trzem do g�ry. � Przedstawi�em mu koszty zwi�zane z dotrzymaniem harmonogramu produkcji i termin�w oddania do u�ytku, a on mi na to, �e jest to wielka rzecz i �e nie poszed�by na spowodowanie takich k�opot�w, gdyby nie mia� ku temu wa�nych powod�w. I powiedzia� prawd�, jak go znam � doda� szczerze Borlan. � Znam go od lat. Powiedzia�, �e SKNZ zap�ac� odszkodowanie, jakiego tylko za��damy, za op�nienie naszej produkcji. � Borlan zn�w zrobi� gest bezradno�ci. � No to co mia�em zrobi�? Czy mia�em powiedzie� staremu kumplowi, kt�ry przypadkiem jest te� moim najlepszym klientem, �eby si� wypcha�?
Hunt podrapa� si� po podbr�dku, wla� do gard�a ostatnie krople szkockiej i z namys�em wci�gn�� g��boko dym z cygara.
� I to wszystko? � zapyta� wreszcie.
� Wszystko. A teraz ju� wiecie tyle, co ja. Z wyj�tkiem tego, �e zaraz po waszym odlocie z Anglii otrzymali�my z SKNZ instrukcj�, by rozpocz�� przesy�k� aparatu do jakiego� instytutu biologii w pewnej miejscowo�ci ko�o Houston. Cz�ci zaczn� nadchodzi� pojutrze; zesp� obs�ugi ju� jest w drodze i ma tam zacz�� przygotowywa� stanowisko pracy.
� Houston... Czy to znaczy, �e i my tam jedziemy? � zapyta� Gray.
� Zgadza si�, Bob. � Borlan zamilk� na chwil� i podrapa� si� po nosie. Skrzywi� si� kwa�no. � Ja, aaa... zastanawia�em si�... By zainstalowa� aparat, obs�uga b�dzie potrzebowa�a troch� czasu, wi�c wy dwaj jeszcze nie b�dziecie mieli wiele do roboty. Mo�e mogliby�cie tu sp�dzi� par� dni, h�? �eby, aaa... spotka� si� z niekt�rymi lud�mi z naszego pionu technicznego i podszepn�� im co nieco na temat tego, jak ten aparat dzia�a... co� w rodzaju kursu zapoznawczego. Co wy na to... h�?
Hunt roze�mia� si� w duchu. Ju� od miesi�cy Borlan �ali� si� Forsythowi-Scottowi, �e chocia� najwi�kszy potencjalny rynek dla trimagniskopu znajduje si� w USA, w praktyce ca�e know-how znajduje si� wy��cznie w posiadaniu Metadyne; ameryka�ska ga��� koncernu potrzebuje wi�cej pomocy i informacji, ni� dot�d otrzymywa�a.
� Nigdy nie przepuszczasz okazji, Felix � zauwa�y�. � Okay, ty �obuzie, kupuj�.
Twarz Borlana rozja�ni� szeroki u�miech.
� A ten typek z SKNZ, o kt�rym m�wi�e� � odezwa� si� Gray, wracaj�c do tematu. � Jakie on wymieni� przyk�ady?
� Przyk�ady?
� M�wi�e�, �e poda� kilka przyk�ad�w, kt�re wi��� si� z mo�liwo�ciami aparatu, a kt�re chcia�by pozna�.
� A, owszem. No, niech�e pomy�l�... Interesowa�o go, czy pos�uguj�c si� aparatem, da si� zajrze� do wn�trza cia�a: ko�ci, tkanki, arterie; tego rodzaju rzeczy. Mo�e chcia�, �eby wykona� autopsj� czy co� takiego. Chcia� te� wiedzie�, czy potraficie uzyska� obrazy tego, co znajduje si� na stronicach ksi��ki, bez jej otwierania.
To ju� przekracza�o wszelkie granice. Hunt, pe�en zdumienia, wodzi� wzrokiem od Borlana do Graya i z powrotem.
� Przecie� do autopsji nie potrzeba czego� takiego jak nasz aparat � zauwa�y� g�osem pe�nym niedowierzania.
� Czemu nie otworzy sobie ksi��ki, je�li chce wiedzie�, co jest w �rodku? � doda� Gray podobnym tonem.
Borlan pokaza� im puste d�onie.
� Tak. Wiem. No, zabijcie mnie... wiem, �e to brzmi jak kompletna bzdura.
� I SKNZ p�ac� za to tysi�ce dolar�w?
� Setki tysi�cy.
Hunt z�apa� si� r�k� za czo�o i potrz�sn�� g�ow� w zdenerwowaniu.
� Nalej mi jeszcze szkockiej, Felix � powiedzia� s�abym g�osem.
Rozdzia� czwarty
W tydzie� p�niej Mercury Trzy sta� got�w do startu na dachu centrali IDCC. W odpowiedzi na pytania, kt�re pojawi�y si� na ekranie pilota, Hunt poda� jako cel ich lotu Hotel Ocean w centrum Houston. Minikomputer DEC w dziobie samolotu skontaktowa� si� ze swym wielkim bratem IBM, urz�duj�cym gdzie� pod ziemi� w Centrum Kontroli Ruchu Obszaru w Portlandzie, i po kr�tkiej konsultacji obwie�ci�, �e zaplanowany lot b�dzie przebiega� nad Salt Lake City, Santa Fe i Fort Worth. Hunt wgra� sw� zgod� i po paru chwilach aerotaxi brz�cza�o w kierunku po�udniowego wschodu, wspinaj�c si� r�wnocze�nie, aby stawi� czo�o wyrastaj�cym przed nim G�rom B��kitnym.
Podczas pierwszej cz�ci podr�y Hunt po��czy� si� z komputerami w Metadyne i wertowa� swoj� dokumentacj�, aby uporz�dkowa� par� nie doko�czonych spraw, kt�re pozostawi� odje�d�aj�c. Gdy w polu widzenia pojawi�y si� po�yskuj�ce wody Wielkiego S�onego Jeziora, w�a�nie ko�czy� obliczenia dotycz�ce sprawozdania z ostatnich eksperyment�w i wyprowadza� wnioski ko�cowe. Godzin� p�niej, lec�c dwadzie�cia tysi�cy st�p nad rzek� Colorado, mia� po��czenie z Massachusetts Institute of Technology i zapoznawa� si� z niekt�rymi z ich najnowszych publikacji. Po uzupe�nieniu paliwa w Santa Fe obaj podr�ni po�wi�cili nieco czasu na kr��enie nad miastem na r�cznym sterowaniu, nim znale�li miejsce stosowne do zjedzenia lunchu. P�niej, unosz�c si� w powietrzu nad Nowym Meksykiem, przyj�li rozmow� z IDCC i nast�pne dwie godziny sp�dzili na konferencji z paroma in�ynierami Borlana, dyskutuj�c o szczeg�ach technicznych trimagniskopu. Gdy mieli ju� za sob� Fort Worth, a s�o�ce przesun�o si� zdecydowanie ku zachodowi, Hunt odpoczywa�, ogl�daj�c film kryminalny, Gray za� spa� snem sprawiedliwego na fotelu obok.
Hunt oboj�tnie przygl�da� si�, jak z�oczy�ca zosta� zdemaskowany, bohater za��da� dla siebie pe�nej podziwu bohaterki, kt�r� w�a�nie ocali� przed losem gorszym od �mierci, a� wreszcie sun�ce po ekranie napisy przekaza�y mora� przeznaczony dla ludzko�ci na ten dzie�. T�umi�c ziewni�cie, Hunt przerzuci� prze��cznik trybu pracy na MONITOR/CONTROL, co natychmiast oczy�ci�o ekran i zdusi�o muzyk� w po�owie taktu. Przeci�gn�� si�, zgasi� niedopa�ek papierosa i wyprostowa� na siedzeniu, by popatrze�, jak reszta �wiata daje sobie rad�.
Daleko z prawej strony rzeka Brazos wi�a si� na po�udnie w stron� Zatoki Meksyka�skiej, jak wyszyta z�ot� nici� na jasnym, szarob��kitnym tle odleg�ej mgie�ki. Z przodu wida� ju� by�o t�czowe wie�e Houston stoj�ce na horyzoncie na baczno�� w g�stym szyku obronnym. Pod samolotem zabudowa wyra�nie zag�ci�a si�. W przerwach mi�dzy domami zacz�y si� pojawia� nierozpoznawalne, szeroko rozci�gni�te konstrukcje. Wygl�da�o to jak przypadkowe nagromadzenie budynk�w, kopu�, sieci kratownic oraz zbiornik�w, lu�no po��czonych k��bowiskiem dr�ek i ruroci�g�w. Dalej, z lewej strony, ze �rodka zbudowanego ze stali i betonu przedmie�cia, wyrasta�o p� tuzina smuk�ych, srebrzystych wie�yc. By�y to stoj�ce na wyrzutniach gigantyczne promy satelitarne Vega. Wyda�y mu si� w�a�ciwymi w tym miejscu wartownikami strzeg�cymi dost�pu do miejsca, kt�re sta�o si� Mekk� Ery Kosmicznej.
Victor Hunt, ogl�daj�c owe naj�wie�sze dowody odwiecznego d��enia cz�owieka przed siebie, zajmuj�ce ju� ca�� przestrze� pod samolotem, poczu� gdzie� w g��bi duszy niejasny niepok�j.
Urodzi� si� w New Cross, n�dznym przedmie�ciu wschodniego Londynu, na po�udnie od rzeki. Jego ojciec wi�ksz� cz�� �ycia sp�dza� albo na uczestniczeniu w strajkach, albo w pubie na rogu ulicy, debatuj�c nad krzywdami, z powodu kt�rych warto by zastrajkowa�. Gdy nie starcza�o mu ju� ani pieni�dzy, ani krzywd, zatrudnia� si� w dokach w Deptford. Matka Victora przez ca�y dzie� pracowa�a w wytw�rni butelek, aby zarobi� pieni�dze, kt�re wieczorem przegrywa�a w bingo. On za� sp�dza� czas na grze w pi�k� no�n� lub na wpadaniu do kana�u Surrey. Przez jeden tydzie� mieszka� u swego wuja w Worcester; cz�owieka, kt�ry ubrany w garnitur codziennie chodzi� do miejsca, w kt�rym produkowano komputery. I w�a�nie wuj pokaza� Victorowi, jak zbudowa� sumator dw�jkowy.
Nie up�yn�o wiele czasu i ju� wszyscy wrzeszczeli na wszystkich cz�ciej ni� zwykle, a Victor przeni�s� si� do swej ciotki i wujka w Worcester. Tutaj odkry� ca�y nowy �wiat, o kt�rym mu si� nawet nie marzy�o, gdzie mo�na dokona� wszystkiego, czego si� chce, a zjawiska magiczne staj� si� rzeczywisto�ci� � zapisane dziwacznymi symbolami i tajemniczymi schematami na kartach ksi�g w bibliotece jego wuja.
Maj�c lat szesna�cie Victor wygra� konkurs na stypendium do Cambridge, by studiowa� matematyk�, fizyk� i elektronik� fizyczn�. Zamieszka� tam z koleg� studentem imieniem Mike, kt�ry p�ywa� �agl�wkami, �azi� po g�rach, a jego ojcem by� dyrektor handlowy. Gdy wuj przeprowadzi� si� do Afryki, rodzina Mike�a zaadoptowa�a Victora jako drugiego syna. Od tej pory sp�dza� wakacje albo w ich domu w Surrey, albo wspinaj�c si� w g�rach z Mike�em i jego przyjaci�mi, najpierw w Okr�gu Jezior, w p�nocnej Walii i w Szkocji, p�niej w Alpach. Raz nawet pr�bowali wej�� na Eiger, ale z�a pogoda zmusi�a ich do odwrotu.
Uzyskawszy doktorat, pozosta� przez kilka lat na uniwersytecie, by prowadzi� dalej swe badania nad zagadnieniami nukleoniki matematycznej. Jego artyku�y z tej dziedziny wzbudza�y w�wczas og�lne zainteresowanie. Na koniec jednak musia� przyzna�, i� jego rosn�ca sk�onno�� do pewnych bardziej podniecaj�cych i poci�gaj�cych aspekt�w �ycia nie da si� pogodzi� z zarobkami, zale�nymi od dotacji na badania naukowe. Przez pewien czas pracowa� dla rz�du, nad kontrolowan� reakcj� termoj�drow�, ale zbuntowa� si� przeciw �yciu, kt�re mu obrzydzali wtr�caj�cy si� niekompetentni biurokraci. Kolejno przyj�� trzy posady w prywatnym przemy�le, ale nie potrafi� si� zmusi� do niczego, wykazuj�c cyniczny brak sk�onno�ci do udawania, �e roczne bud�ety, mar�e brutto od sprzeda�y, wysoko�� dywidendy na jedn� akcj� czy rabat przy zap�acie got�wk� naprawd� maj� jakiekolwiek istotne znaczenie. I w taki w�a�nie spos�b, w chwili gdy ko�czy� trzydzie�ci lat, jego charakter samotnika wzi�� g�r�. Okaza�o si�, �e ma rzadko spotykane i powszechnie uznawane talenty, ca�y komplet tytu��w naukowych, zaszczytne osi�gni�cia, stert� nagr�d, �e jest powszechnie chwalony... i bezrobotny.
Przez kr�tki okres utrzymywa� si� z pisania artyku��w do czasopism naukowych. A� pewnego dnia dyrektor, kt�remu w Metadyne podlega� Dzia� Bada� Naukowych i Prac Rozwojowych, zaproponowa� mu, by jako wolny strzelec dopom�g