4934
Szczegóły |
Tytuł |
4934 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4934 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4934 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4934 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ken McClure
Dawca
Donor
Przek�ad: Maciej Pintara
Wydanie oryginalne: 1998
Wydanie polskie: 1998
Mi�o�� bli�niego pokrywa wiele grzech�w
I List �w. Piotra, IV-8
Prolog
W pokoju Amy panowa� przenikliwy ch��d; ogrzewanie zosta�o wy��czone. Na dworze pada� �nieg z bia�o-szarego nieba. Widok z okna przes�ania�y wiruj�ce w powietrzu p�atki, gdy lekki wiatr ciska� nimi bezd�wi�cznie w szyb�. Nie s�ycha� by�o odg�osu spadaj�cych kropel deszczu ani kanonady gradu. �Tak powinno by� � pomy�la�a kobieta wygl�daj�ca na zewn�trz. Pogoda �askawie dostosowa�a si� do okoliczno�ci. Ca�y �wiat wydawa� si� pogr��ony w ciszy, jakby wstrzyma� oddech.
Z do�u dochodzi� przyt�umiony gwar rozm�w ludzi czekaj�cych pi�tro ni�ej. Ale podkre�la� tylko panuj�c� tu cisz�. A przecie� ten pok�j tak cz�sto rozbrzmiewa� dzieci�cym �miechem. Pozornie nic si� nie zmieni�o. Wszystko by�o na swoim miejscu. R�owe tapety, zas�ony z disneyowskimi motywami, zabawki, lalki, obrazek z ch�opi�c� orkiestr� na �cianie... Pi�amka Amy le�a�a na poduszce, z�o�ona starannie w kostk�. Na nocnym stoliku pi�trzy� si� stos zeszyt�w do kolorowania, a na wierzchu spoczywa�o pude�ko kredek. Jednak �adna z tych rzeczy nie mia�a by� ju� nigdy potrzebna.
Nie b�dzie wi�cej jaskrawo pokolorowanych obrazk�w zwierz�t w d�ungli, kt�re m�g�by podziwia� ojciec, zanim opowie c�reczce bajk� na dobranoc, nieprawdopodobnie r�owych �yraf ani fio�kowych tygrys�w. Czerwone ptaki nie wzlec� ku zielonemu, zachodz�cemu s�o�cu, a Ja� nie zabije ju� olbrzyma ku wielkiej dzieci�cej uldze. Amy nie �yje. Le�y w ma�ej, bia�ej trumnie na �rodku pokoju.
Szpital wyda� specjalne zezwolenie � niecz�sto cia�a pacjent�w opuszcza�y jego mury po sekcji zw�ok. Zazwyczaj trafia�y z prosektorium do kostnicy, gdzie pozostawa�y a� do dnia pogrzebu. Ale matka Amy upar�a si� i nie da�a za wygran�. Chcia�a, by jej c�rka wyruszy�a w sw� ostatni� drog� z domu rodzinnego. Nie mia�a poj�cia, dlaczego to zrobi�a. Przypuszcza�a, �e kto� poszed� jej na r�k� tylko dla �wi�tego spokoju. Widocznie chciano unikn�� d�ugotrwa�ych scen z udzia�em zrozpaczonej kobiety. Teraz, patrz�c przez okno, wiedzia�a jedno. Post�pi�a s�usznie. Amy rozpocznie ostatni� podr� ze swojego pokoju.
Twarz Jean Teasdale nie wyra�a�a �adnych uczu�. Jej oczy zwr�cone by�y gdzie� w przestrze�. Nie by�o w nich �ladu �ez � ju� zosta�y wyp�akane. Ledwo zdawa�a sobie spraw� z faktu, �e przed dom zaje�d�a w�a�nie karawan. Ko�a toczy�y si� bezg�o�nie po mi�kkim �niegu. Po chwili w pokoju zrobi�o si� g�o�niej, gdy za jej plecami otworzy�y si� drzwi. Dochodz�ce z do�u odg�osy ucich�y ponownie, kiedy drzwi zn�w si� zamkn�y.
� Ju� czas, Jean � powiedzia� cicho jej m��.
� Wyt�umacz mi, po co to by�o? � zapyta�a.
� Sam chcia�bym wiedzie� � odrzek� niemal szeptem.
� Siedem lat �ycia, a potem nic, pustka... Umar�a. Co za strata! Co za g�upia, bezsensowna strata!
Frank Teasdale po�o�y� delikatnie d�onie na ramionach �ony i poca�owa� j� lekko w ty� g�owy. Nie odwr�ci�a si�, ale wyci�gn�a praw� r�k� i dotkn�a jego d�oni.
� Musimy by� dzielni � doda�.
� Wiem, �e to g�upie, ale nie przestaje mnie martwi� ten �nieg na dworze.
� Dlaczego, kochanie?
� Wci�� si� boj�... Kiedy po�o�� Amy w ziemi... przezi�bi si�.
Frank Teasdale nie mia� ju� d�u�ej si�y walczy� z w�asn� rozpacz�, cho� do tej pory jako� sobie z ni� radzi�. Po jego policzkach sp�yn�y �zy. Ramiona trz�s�y mu si�, kiedy pr�bowa� si� opanowa� i zachowa� jak m�czyzna. Jean odwr�ci�a si� w ko�cu od okna i oboje mocno przylgn�li do siebie, szukaj�c pocieszenia w tym ge�cie. Ale w ich sytuacji nic nie mog�o przynie�� im ulgi.
Frank odsun�� si�, wyj�� chusteczk� i wytar� nos. Powoli dochodzi� do siebie.
� Lepiej zejd�my na d� � zaproponowa�. � Niech to ju� b�dzie za nami. Przyjechali ze szpitala.
Jean skin�a g�ow�.
� To mi�e.
Stali przez chwil� nad trumn� Amy, dotykaj�c d�o�mi wieka w niemym ge�cie po�egnania. Frank spojrza� pytaj�co na Jean. Skin�a g�ow�. Zeszli na d�, by przy��czy� si� do �a�obnik�w. U podn�a schod�w min�li dw�ch czekaj�cych pracownik�w zak�adu pogrzebowego.
� Czy mo�emy ju� wej�� na g�r�? � zapyta� jeden z nich.
� Tak � odpar� Frank, nie patrz�c na niego.
Trumna Amy zosta�a wyniesiona z domu i umieszczona ostro�nie w karawanie. Natychmiast pokry�y j� kwiaty od rodziny i przyjaci�. Wygl�da�y dziwnie nie na miejscu na tle �niegu; kolorowe plamy w ponurym czarno-bia�ym �wiecie. Frank Teasdale przy�apa� si� na tym, �e wpatruje si� w nie jak zahipnotyzowany. Wci�� przykuwa�y jego uwag�, gdy patrzy� przez przedni� szyb� stoj�cego za karawanem samochodu. Usadowi� si� na tylnym siedzeniu i otoczy� Jean ramieniem. Nie spos�b by�o nie zauwa�y� pewnej analogii: pi�kne, ulotne rzeczy istniej� tylko przez moment, a potem wi�dn� i umieraj�. Tak urz�dzony jest �wiat pomy�la�, �e nied�ugo b�d� �wi�ta Bo�ego Narodzenia.
Przez nast�pn� godzin�, podczas mszy �a�obnej, Frank i Jean dodawali sobie wzajemnie otuchy. Nie byli w miejscowym ko�ciele �wi�tego Mungo od chrztu Amy. Przytulili si� do siebie ciasno, jakby boj�c si� rozdzieli� cho�by na chwil�. Nie roz��czyli si� r�wnie� wtedy, gdy sk�adano cia�o do grobu na przyko�cielnym cmentarzu. Niemal z ulg� patrzyli, jak pierwsza grudka ziemi rzucona �opat� grabarza spada na wieko trumny. Amy mog�a �y� teraz tylko w ich pami�ci.
Frank poprowadzi� �on� z powrotem w kierunku parkingu. Niespodziewanie Jean zatrzyma�a si� gwa�townie. Poczu�, jak sztywnieje jej rami�. Podni�s� wzrok, by sprawdzi�, co j� tak zaintrygowa�o. Nie opodal �cie�ki, mi�dzy drzewami sta�a kobieta. Mia�a na sobie p�aszcz przeciwdeszczowy, a na g�owie chust�, ale Jean j� rozpozna�a.
� To ta piel�gniarka � powiedzia�a. � Ta przekl�ta piel�gniarka! Dlaczego nie zostawi nas w spokoju? Czy musi zatruwa� nam �ycie?
Frank zauwa�y�, �e jego �ona jest bliska ob��du. Pr�bowa� j� uspokoi�, zanim zrobi� krok w stron� kobiety stoj�cej po�r�d drzew. Ta wykona�a przepraszaj�cy gest, jakby daj�c do zrozumienia, �eby si� nie fatygowa�; nie zamierza�a sprawia� nikomu k�opotu. Zacz�a si� wycofywa� i po chwili znikn�a mu z oczu.
� Posz�a sobie � oznajmi� Frank, staj�c znowu u boku �ony.
� Dlaczego wci�� si� upiera? � zapyta�a Jean.
� Naprawd� nie wiem � popatrzy� ze smutkiem na drzewa.
1
� Kto nam powie, sk�d si� bierze chleb? � zada�a pytanie Kate Chapman.
Przed ni� siedzia�o osiemna�cioro dzieci. U�miechn�a si�, widz�c las podnosz�cych si� gorliwie r�k i zapa� na twarzach. Lubi�a uczy�, zw�aszcza w szkole podstawowej. By�o dla niej co� magicznego we wprowadzaniu dzieci w nieznan� krain� odkry�. Jej zdaniem, na tym polega�a edukacja. Swoje obowi�zki traktowa�a bardzo powa�nie. Czu�a si� odpowiedzialna za swoich podopiecznych. Nie trafia�a jej do przekonania teoria g�oszona przez cynik�w, �e maluchy i tak stan� si� wkr�tce kolejnym straconym pokoleniem nastolatk�w. Chuliganami ��opi�cymi piwo i demoluj�cymi przystanki autobusowe, bardziej zepsutymi od poprzedniej generacji m�odych ludzi. Kate nie widzia�a przed sob� niczego poza ma�ymi, niewinnymi twarzyczkami pragn�cymi zwr�ci� na siebie jej uwag�.
� Kerry?
� Od piekarza, prosz� pani.
� Dobrze, Kerry! A teraz kto nam powie, w jaki spos�b piekarz robi dla nas chleb?
Nie podnios�a si� �adna r�ka.
� No, pomy�lcie! Z czego piekarz wyrabia chleb?
Ma�y ch�opiec w okularach z ciemn� przes�onk� korekcyjn� na jednym szkle podni�s� impulsywnie r�k�, ale zaraz j� opu�ci�. Potem nie�mia�o pr�bowa� jeszcze kilka razy wyci�gn�� rami�, rzucaj�c wok� ukradkowe spojrzenia jakby w obawie, �e si� o�mieszy.
Kate wyczu�a, �e ma dylemat.
� Prosz�, Andrew � zach�ci�a go. � Spr�buj. Jak my�lisz, czego u�ywa piekarz do wyrobu chleba?
� M�ki, prosz� pani...? � spyta� ch�opiec, przechylaj�c na bok g�ow�, po czym w�o�y� koniec o��wka do buzi.
� Tak jest, Andrew! M�ki.
Malec zarumieni� si� z zadowolenia.
� A teraz... Kto robi m�k�, kt�rej u�ywa piekarz?
Kate spojrza�a na kolorowe obrazki wisz�ce rz�dem na �cianie i zatrzyma�a wzrok na tym, kt�ry przedstawia� m�yn oraz stoj�c� przed nim czerwon� furgonetk� piekarza.
Kilkoro dzieci zorientowa�o si�, o co chodzi, i z podnieceniem wyci�gn�o do g�ry r�ce.
� S�ucham, Annie?
� M�ynarz, prosz� pani.
� Dobrze � odpar�a Kate. � Masz racj�, Annie. A teraz powiedzcie mi, czego potrzebuje m�ynarz do wyrobu m�ki? � Przyjrza�a si� siedz�cym w �awkach dzieciom, zastanawiaj�cym si� nad odpowiedzi�. Niemal s�ysza�a wyt�on� prac� ma�ych umys��w. Wida� j� by�o na skupionych twarzach. Nagle zmarszczy�a brwi, gdy jej wzrok pad� na �adn� dziewczynk� o blond w�osach, w drugim rz�dzie. Poczu�a niepok�j. Amanda nie my�la�a o odpowiedzi. Patrzy�a gdzie� w przestrze�, jakby by�a nieobecna. Na jej poblad�ej twarzy perli� si� pot
� Dobrze si� czujesz, Amando? � zapyta�a.
Dziecko nie odpowiedzia�o. Klasa zaszemra�a niespokojnie.
� Amando...? � powt�rzy�a.
Dziewczynka odwr�ci�a g�ow�, ale jej spojrzenie nadal by�o t�pe, nieobecne. Kate podesz�a do niej i otoczy�a j� ramieniem.
� O co chodzi? � spyta�a. Przykucn�a obok �awki i odgarn�a w�osy z czo�a dziecka. Dotykaj�c d�oni� g�owy Amandy poczu�a, �e ma�a jest ca�a rozpalona. � O Bo�e... � westchn�a. � �le si� czujesz, prawda?
Mia�a teraz problem. Amanda by�a nie tylko jedn� z uczennic, ale r�wnie� jej c�rk�. Kate potrzebowa�a pomocy. Jej m��, Sandy, pracowa� jako technik laboratoryjny w miejscowym szpitalu i mia� teraz dy�ur. Nie mia�a do kogo si� zwr�ci� w nag�ej potrzebie. Sprowadzili si� do Bardunnock zaledwie kilka miesi�cy temu i wci�� byli tu nowi.
Kate stan�a przed klas� i powiedzia�a:
� Chcia�abym, �eby�cie narysowali, jak wyobra�acie sobie m�ynarza. Musz� porozmawia� pilnie z pani� Jenkins. Macie jakie� pytania?
� Co si� sta�o Amandzie, prosz� pani? � zapyta�a Tracy Johnson, c�rka miejscowego listonosza.
� Nie czuje si� dobrze � odrzek�a Kate. � Chyba si� przezi�bi�a.
�Prosz� ci�, Bo�e, �eby tylko to� � pomodli�a si� w duchu. Chwyci�a Amand� i pobieg�a korytarzem. By�a teraz na �asce Isy Jenkins, dyrektorki szko�y.
Isa Jenkins mia�a w�a�nie lekcj� ze swoj� klas�. Kate zajrza�a do sali przez szyb� w drzwiach. Isa zauwa�y�a j�, wyda�a uczniom jakie� polecenie i wysz�a na korytarz.
� O co chodzi?
� Amanda �le si� czuje. Obawiam si�, �e z�apa�a gryp�.
Isa przechyli�a g�ow� na bok i przyjrza�a si� dziewczynce wtulonej w ramiona matki.
� Biedne male�stwo. Nie wygl�dasz najlepiej.
Amanda w�o�y�a palec do buzi i mocniej przytuli�a si� do Kate.
� Strasznie mi przykro z tego powodu... � zacz�a Kate, ale Isa przerwa�a jej.
� Nonsens. Poradzimy sobie. Co masz zamiar zrobi�? Chcesz zabra� j� do domu czy od razu do o�rodka zdrowia w Colbrax?
� Mo�e raczej do domu... � odrzek�a Kate. � Po�o�� j� do ��ka i zobacz�, co b�dzie dalej. Ma gor�czk�, ale mo�e minie tak szybko, jak si� pojawi�a. Wiesz, jak to jest z dzie�mi.
� Chyba ju� powinnam � u�miechn�a si� Isa. By�a nauczycielk� od trzydziestu dw�ch lat.
� Naprawd� bardzo ci� przepraszam, ale... � zn�w zacz�a Kate.
� Nonsens � powt�rzy�a Isa. � Do dzwonka zajm� si� obiema klasami. � Spojrza�a na zegarek. � A do ko�ca lekcji zosta�o ju� tylko p�torej godziny. Nie ma problemu. Co zada�a� swoim dzieciakom?
� Maj� narysowa� m�ynarza.
� W porz�dku. Le� do domu.
� Dzi�ki, Iso. Jestem ci bardzo wdzi�czna � odrzek�a Kate. Mia�a jeszcze jeden pow�d, by stwierdzi�, �e podoba jej si� �ycie w Bardunnock.
O sz�stej Kate, b�d�c w kuchni, us�ysza�a odg�os samochodu Sandy�ego. Zielony, o�mioletni ford escort, nazywany w rodzinie Esmerald�, pokona� zakr�t u st�p wzg�rza, wspi�� si� na szczyt i skr�ci� ostro w prawo na podjazd przed domkiem.
� Gdzie jest moja ksi�niczka? � zawo�a� od progu Sandy Chapman. Przez chwil� wyciera� starannie buty, stoj�c na s�omiance, po czym wszed� do mieszkania. Po raz pierwszy nie powita� go tupot ma�ych st�p i dzieci�cy �miech. Z kuchni wy�oni�a si� Kate, wycieraj�c r�ce.
� Obawiam si�, �e z twoj� ksi�niczk� jest niedobrze. Po po�udniu musia�am zabra� j� ze szko�y.
Sandy schyli� si�, poca�owa� �on� w czo�o i otoczy� j� ramieniem.
� Co si� sta�o? � zapyta�.
� My�la�am, �e to tylko przezi�bienie, ale teraz nie jestem pewna. Chcia�am zaczeka� na tw�j powr�t przed wezwaniem lekarza.
Sandy skin�� g�ow� z zafrasowan� min�. Wszed� po schodach na pi�tro i otworzy� drzwi do pokoju Amandy. Ma�a nie podnios�a g�owy z poduszki, ale spojrza�a na niego.
� Cze��, Ksi�niczko � powita� j� cicho.
Amanda nie odpowiedzia�a. Jej wzrok pow�drowa� ku oknu, ale sprawia�a wra�enie, jakby wci�� by�a gdzie� daleko.
W ma�ym pokoju starego domku Sandy niemal si�ga� g�ow� sufitu, a jego ramiona wype�nia�y prawie ca�� szeroko�� drzwi. Usiad� na pod�odze obok c�rki i opar� �okie� na ��ku.
� Biedna Ksi�niczka � westchn��. � Z�apa�a� jaki� brzydki zarazek?
Przesun�� d�oni� po czole Amandy i poczu� pod palcami warstewk� potu pokrywaj�c� jej poblad�� twarz.
� Chyba zadzwonimy do doktora Telforda, �eby da� ci jakie� lekarstwo. Od razu poczujesz si� lepiej. � Spojrza� znacz�co na Kate, Zrozumia�a, posz�a zatelefonowa�. Zosta� sam z c�rk�.
� Powiedz tatusiowi, co ci� boli. Brzuszek?
Amanda pokr�ci�a wolno g�ow�.
� Ca�e cia�ko?
Przytakn�a.
� By�a� dzi� w �azience?
� Nie pami�tam.
� A pami�tasz, co jad�a� na lunch?
Nie odpowiedzia�a.
� To samo, co inne dzieci?
Skin�a g�ow�.
� Ale nie bra�a� do buzi �adnych owoc�w rosn�cych na krzakach w ogrodzie, prawda, Ksi�niczko?
Pokr�ci�a powoli g�ow�.
� Dobrze. Pole� teraz spokojnie. Nied�ugo przyjedzie pan doktor i poczujesz si� lepiej. � Sandy po�o�y� obok Amandy pluszowego misia i poprawi� jej ko�dr�.
� Co o tym my�lisz? � zagadn�a Kate, gdy zszed� na d�.
Wzruszy� ramionami.
� To samo, co ty. Przypuszczam, �e to tylko przezi�bienie, co najwy�ej grypa. Lepiej jednak zasi�gn�� opinii specjalisty.
Kate opar�a g�ow� na jego piersi. Obj�� j�.
� O Bo�e... Mam nadziej�, �e to nic powa�niejszego � szepn�a.
� Mo�e niepotrzebnie si� martwimy � odpar� Sandy, ale zaraz spojrza� na zegarek i zapyta�: � Wiesz, kiedy mo�e zjawi� si� lekarz?
� W rejestracji powiedzieli mi, �e za p� godziny. Musi jeszcze odwiedzi� kilku pacjent�w.
W pokoju Amandy by�o zbyt ma�o miejsca, by mog�y si� tam pomie�ci� trzy doros�e osoby, tote� po przybyciu lekarza Sandy zosta� na dole. Podczas badania Kate trzyma�a c�rk� za r�k�, aby doda� jej odwagi. Sandy czeka� cierpliwie, patrz�c przez okno na ogr�d. Nie m�g� pozby� si� niepokoju, cho� wiedzia�, �e w dziewi�ciu przypadkach na dziesi�� obawy rodzic�w okazuj� si� bezpodstawne. Pewnie za chwil� doktor zejdzie na d� wraz z Kate, �miej�c si� i �artuj�c, po czym b�d� go musieli przeprasza� za zb�dn� fatyg�.
Uzna�, �e z powodu swojej pracy w szpitalu jest przewra�liwiony, bo wci�� styka si� z powa�nymi chorobami. Skrzywienie zawodowe. Zastanawia� si�, czy podobnie jest z policjantami. Czy te� wsz�dzie widz� przest�pc�w? Us�ysza�, �e drzwi pokoju Amandy otwieraj� si�, wi�c podszed� do schod�w. Doktor Telford schodzi� pierwszy, za nim pod��a�a Kate. Na ich twarzach nie by�o u�miech�w.
Sandy zna� George�a Telforda ze szpitala. Lekarze og�lni praktykuj�cy w okolicy zajmowali si� swoimi pacjentami r�wnie� podczas ich pobytu w miejscowym szpitalu.
� I co pan o tym s�dzi? � zapyta� Sandy.
� Szczerze m�wi�c, wcale mi si� to nie podoba � odrzek� Telford z zatroskan� min�. � Uwa�am, �e powinni�my zabra� j� do szpitala i przeprowadzi� badania.
� A co pan podejrzewa?
� �e jej nerki nie funkcjonuj� prawid�owo. Mog� si� myli�, ale nie zaszkodzi zrobi� kilka test�w biochemicznych.
� Chyba warto... � przyzna� Sandy. Kate podesz�a do niego i stan�a obok. Otoczy� j� ramieniem.
� Czy w ci�gu ostatnich kilku dni nie skar�y�a si�, �e ma problemy z drogami moczowymi? � dopytywa� si� jeszcze Telford.
Sandy spojrza� na Kate. Pokr�ci�a g�ow�.
� Nie! By�a zdrowa jak ryba.
� No c�... Szczeg�owe badania powinny rozwia� nasze w�tpliwo�ci.
� Gdzie zostan� zrobione? � spyta� Sandy.
Telford zamy�li� si�.
� W�a�nie si� zastanawiam, czy zabra� j� na noc do szpitala rejonowego, czy mo�e od razu do Szpitala Chor�b Dzieci�cych w Glasgow.
� Nie wygl�da na to, �eby czu�a si� a� tak �le � odezwa�a si� Kate z nadziej�, �e w ten spos�b wp�ynie na decyzj� lekarza i przewa�y szal� na korzy�� miejscowego szpitala. O wiele bardziej wola�a mie� Amand� w pobli�u, ni� wysy�a� j� a� do Glasgow.
� To prawda � przyzna� Telford. � A zatem umie�cimy j� u nas i wst�pne testy wykonamy na miejscu. � Spojrza� na zegarek. � B�d� musia� zadzwoni� do dy�urnego technika w laboratorium. Pan dzi� nie pracuje?
� Nie, dzisiaj nie mam nocnego dy�uru � potwierdzi� Sandy.
� Zostan� z ni� na noc w szpitalu � zapowiedzia�a Kate. Wiedzia�a od Sandy�ego, �e w takich okoliczno�ciach rodzicom ma�ych dzieci wolno nocowa� w pokoju go�cinnym.
� Dobry pomys� � zgodzi� si� Telford.
By�o tu� po wp� do dziewi�tej, gdy Kate zwr�ci�a si� do m�a.
� Pewnie umierasz z g�odu. Nic nie jad�e�.
Siedzieli w ma�ej, bocznej sali na zewn�trz oddzia�u. Amanda by�a ju� pod opiek� piel�gniarek.
� Nie jestem g�odny � odpar� Sandy.
� Ja te� nie. Co o tym wszystkim my�lisz? � zapyta�a z niepokojem.
Nie musia� upewnia� si�, o co jej chodzi.
� W ci�gu ostatni� godziny chyba poczu�a si� gorzej � odpowiedzia�.
� Mo�e to tylko stres zwi�zany z przyjazdem do szpitala?
� Mo�e... � przyzna� Sandy, ale nie zabrzmia�o to przekonuj�co.
� Jed� do domu � zaproponowa�a Kate. � Oboje nie jeste�my tu potrzebni. Wystarczy, je�li ja zostan�.
Sandy skin�� g�ow�, ale sprawia� wra�enie, jakby s�owa �ony nie dotar�y do niego.
� Chyba wpadn� do pracowni. Zobacz�, jak Charlie radzi sobie z pr�bkami. Mo�e poczekam na wyniki? Je�li wszystko b�dzie w porz�dku, pojad� do domu. Zadzwonisz, gdyby co� si� dzia�o?
� Oczywi�cie � zapewni�a Kate. � I nie st�j Charliemu nad g�ow�. Pami�taj, �e jeste� stron� zainteresowan�.
Sandy skin�� g�ow�. Poca�owa� �on� w czo�o i wyszed�.
Szpitalne laboratorium nie mie�ci�o si� w g��wnym gmachu, lecz w oddzielnym, ma�ym budynku z ceg�y, ukrytym za rz�dem drzew iglastych. Wiatr szarpa� ga��ziami, gdy Sandy opu�ci� ciep�� poczekalni� i pod��a� �cie�k� do celu. Przez uginaj�ce si� konary widzia� zapalone �wiat�a w oknach pracowni. W�a�nie poczu� na twarzy lodowate krople deszczu, kiedy m�g� si� schroni� w poro�ni�tym bluszczem ganku. Drzwi wej�ciowe by�y zamkni�te. Si�gn�� do kieszeni po klucz i wtedy przypomnia� sobie, �e zostawi� go w domu. Musia� nacisn�� nocny dzwonek. Po kilku chwilach w progu ukaza� si� niski, ciemnow�osy m�czyzna o wygl�dzie intelektualisty. Mia� na sobie bia�y fartuch laboratoryjny, a na nim drugi, plastikowy, w zielonym kolorze. W grubych okularach w ciemnej oprawie, jakby za du�ych do jego okr�g�ej twarzy, przypomina� star�, m�dr� sow�.
� Cze��, Charlie � rzuci� na powitanie Sandy. Wszed� do �rodka i zamkn�� za sob� drzwi. Charlie Rimington u�miechn�� si�.
� Spodziewa�em si� ciebie od czasu, kiedy zobaczy�em nazwisko na etykietce do��czonej do pr�bek. Jak ona si� czuje?
� Kiepsko, ale z dzie�mi nigdy nic nie wiadomo. A jak testy?
� Na uko�czeniu. Pewnie chcesz zaczeka� na wyniki?
� Je�li nie masz nic przeciwko temu.
� Pami�taj, ja te� jestem ojcem.
Uporczywy d�wi�k brz�czyka elektrycznego zegara przerwa� ich rozmow�. Sandy odwr�ci� si� i wy��czy� aparatur�, obok kt�rej sta�. Tysi�ce razy bada� pr�bki cudzych dzieci. Nigdy jeszcze nie czu� si� tak, jak teraz.
Nagle uzmys�owi� sobie, �e to nie on pe�ni tutaj dy�ur. Sytuacja zrobi�a si� niezr�czna, wi�c odsun�� si�, aby Rimington m�g� otworzy� komor� i wyj�� z niej prob�wk�. Zobaczy� nalepk� przyklejon� do szk�a: �Amanda Chapman�. Poczu� dziwne ssanie w �o��dku.
Rimington oderwa� wysuni�ty z aparatu wydruk i usiad� z o��wkiem w r�ce za biurkiem, w kr�gu �wiat�a lampy. Sandy stan�� za jego plecami, nie mog�c doczeka� si� wyniku. Uda�o mu si� jednak pohamowa� odruch zniecierpliwienia. Nie na d�ugo. Po trzydziestu sekundach nie wytrzyma�.
� No i...? � zapyta�.
� Nie widz� oznak infekcji ani obecno�ci substancji toksycznej � odrzek� Rimington.
� Ale... � ci�gn�� z niepokojem Sandy.
� Wszystko wskazuje na... ostr� niewydolno�� nerek.
� Jezu! � szepn��. Musia� przytrzyma� si� kraw�dzi biurka. Przez chwil� milcza�, po czym wzi�� od Rimingtoria wydruk i sam przeczyta� wyniki. � Jezu � powt�rzy�. � Tu konieczna jest dializa.
� Obawiam si�, �e tak � przyzna� Rimington.
Sandy czeka� bez s�owa, a� jego kolega poda przez telefon wyniki analizy na oddzia�. Nie mia� w�tpliwo�ci: Amanda musia�a by� umieszczona w szpitalu wyposa�onym w sztuczn� nerk�. Im szybciej, tym lepiej. Miejscowy szpital nie mia� takiego urz�dzenia. Najbli�ej by�o do Glasgow. Poczu� oganiaj�cy go strach. Ba� si� �miertelnie o Amand�, ale nie m�g� tego okaza� w obecno�ci Kate. Nale�a�o zorganizowa� przeniesienie. Kate mog�aby podr�owa� w karetce z Amanda. On pojecha�by za nimi Esmerald�, by potem wr�ci� razem z Kate do domu. Kiedy mia�oby to nast�pi�, nie potrafi� na razie przewidzie�.
� Prac� si� nie przejmuj � odezwa� si� Charlie Rimington. � Ja i Andrew zast�pimy ci�. We� tyle wolnego, ile ci potrzeba.
� Dzi�ki � odrzek� Sandy, szykuj�c si� do wyj�cia. � Jestem ci wdzi�czny.
Na dworze la�o jak z cebra. Zanim dotar� z powrotem do szpitala, by� przemoczony do suchej nitki. Musia� przystan�� w wej�ciu, �eby wytrze� mokr� twarz i odgarn�� z czo�a w�osy lepi�ce si� do twarzy.
Kate rozmawia�a z George�em Telfordem. Lekarz zaznajamia� j� w�a�nie z wynikami test�w. Na jej twarzy malowa� si� przestrach. Zobaczy�a Sandy�ego i ruszy�a w jego kierunku.
� Och, Sandy... � zaszlocha�a.
Wzi�� Kate w ramiona i mocno przytuli�.
� No, no, Kate... � szuka� s��w pocieszenia. � Wszystko b�dzie dobrze, zobaczysz. Musimy j� tylko na troch� zostawi� w dobrych r�kach.
� Doktor Telford m�wi, �e trzeba przenie�� Amand� jeszcze dzi� wieczorem � chlipn�a Kate.
� To jej tylko wyjdzie na dobre � zapewni� Sandy.
� Ale jak my...
Po�o�y� palec na ustach Kate.
� Spokojnie. Wszystko po kolei. Pojedziesz z Amanda w karetce. Ja za wami naszym samochodem. Potem zobaczymy, co powiedz� lekarze w Glasgow i zadecydujemy, co dalej. Kate skin�a g�ow� i otar�a �zy.
� W porz�dku � powiedzia� �agodnie. � Nie mo�emy pokazywa� Amandzie, �e jeste�my za�amani.
Pod��aj�c za szpitalnym ambulansem drog� w kierunku Glasgow, Sandy chwilami traci� orientacj�, dok�d jedzie i po co. By�o mu trudno pogodzi� si� z tym, �e w �yciu jego rodziny nast�pi�a tak gwa�towna zmiana. Wszystko stan�o na g�owie. Jeszcze przed kilkoma godzinami my�la�, �e wiecz�r sp�dzi spokojnie w domu, ogl�daj�c z Kate telewizj� przy ciep�ym kominku, podczas gdy Amanda b�dzie spa�a smacznie w pokoiku na g�rze. Tymczasem w deszczu i ciemno�ciach pod��a� szos� wiod�c� na p�noc, za pojazdem, w kt�rym znajdowa�y si� powa�nie chora c�reczka i za�amana �ona. Bardzo pragn��, �eby to wszystko okaza�o si� tylko z�ym snem. Za chwil� obudzi si� w swoim ��ku i zastanie normalny stan rzeczy. Jad�ca przed nim karetka zmieni�a pas ruchu, �eby wyprzedzi� wielk� ci�ar�wk�. Sandy zrobi� to samo i bryzgi wody wyrzucane spod k� ci�kiego pojazdu przes�oni�y mu na moment widoczno��. Ustawi� wycieraczki na maksymaln� pr�dko��. To nie by� sen, lecz koszmar na jawie.
Kate i Sandy siedzieli na �awce w szpitalnym korytarzu. Amanda przechodzi�a nast�pne testy. Wstali, gdy pojawi� si� lekarz, kt�ry bada� ich c�reczk�.
� Pa�stwo Chapman? Jestem doktor Turner � przedstawi� si�.
� Jaki jest jej stan, panie doktorze? � zapyta�a Kate.
� Niezbyt dobrze si� czuje, ale musz� podkre�li�, �e nic jej nie grozi. Ma we krwi substancje toksyczne z powodu k�opot�w z nerkami. Kiedy krew zostanie z nich oczyszczona, poczuje si� du�o lepiej, mog� to pa�stwu obieca�.
� Czy wie pan, sk�d si� wzi�� ca�y problem? � spyta� Sandy.
� Na tym etapie trudno cokolwiek powiedzie� � odpar� Turner. � W najbli�szych dniach b�dziemy musieli przeprowadzi� dalsze testy.
� Czy mo�na zak�ada�, �e chodzi tylko o chwilowe niedomaganie? � chcia�a wiedzie� Kate.
Na twarzy Turnera pojawi� si� wyraz zak�opotania, charakterystyczny dla cz�owieka nie mog�cego udzieli� pokrzepiaj�cej odpowiedzi, kt�rej si� od niego oczekuje. � Prawd� m�wi�c... nie s�dz�, aby tak to mo�na by�o traktowa�.
� Uwa�a pan, �e nie sko�czy si� na jednej dializie? � zapyta� Sandy.
� Za wcze�nie na stanowcze wnioski, ale... obawiam si�, �e nie. Tak zazwyczaj bywa w tego rodzaju przypadkach.
Sandy poczu�, �e traci ca�y hart ducha. Wydawa�o mu si�, �e nagle nogi robi� si� ci�kie jak z o�owiu. Wi�c Amanda mia�a odt�d funkcjonowa� dzi�ki sztucznej nerce, a� do czasu... Odrzuci� od siebie my�li o jakiejkolwiek przysz�o�ci. Lepiej by�o skoncentrowa� si� na tym, co przyniesie nadchodz�ca noc.
� Czy b�dziemy mogli tu zosta�?
� Oczywi�cie � odpar� Turner. � Je�li jednak m�g�bym co� doradzi�, proponuj�, �eby pojechali pa�stwo do domu. Odpoczniecie, a dziecko jest pod dobr� opiek�.
� Ale je�eli Amanda b�dzie nas potrzebowa�a...
Turner potrz�sn�� g�ow�.
� Damy jej �rodki uspokajaj�ce. Prosz� si� o nic nie martwi� i przyjecha� jutro. B�dziemy mogli powiedzie� pa�stwu co� wi�cej po wykonaniu kolejnych test�w.
Chapmanowie niech�tnie skorzystali z rady lekarza. Instynkt podpowiada� Kate, �e powinna zosta� z c�rk�. Mieli przed sob� trzydziestomilow� drog� powrotn� do Ayrsnire, ale na drodze nie by�o noc� du�ego ruchu, a ulewa zamieni�a si� na szcz�cie w m�awk�. W milczeniu szli do samochodu boczn�, brukowan� alejk� prowadz�c� do parkingu szpitalnego. Oboje pogr��eni byli w nieweso�ych my�lach i nie potrafili znale�� s��w otuchy, �eby si� wzajemnie pocieszy�. Czarny kot, kt�ry na ich widok czmychn�� mi�dzy �mietniki, wydawa� si� poza nimi jedyn� �yw� istot� w ciemno�ciach nocy.
W domu panowa�o przenikliwe zimno. Ogrzewanie wy��czy�o si� samoczynnie przed kilkoma godzinami. Ch��d pot�gowa� uczucie pustki i przygn�bienia.
� Jeste� g�odny? � zapyta�a Kate, gdy Sandy przykl�kn��, by zapali� kominek gazowy w saloniku.
� Nie. Ale ch�tnie napi�bym si� czego� mocniejszego.
Kate nala�a whisky do dw�ch szklanek. Usiedli po obu stronach kominka. Nawet nie zdj�li p�aszczy.
� Za dobrze nam si� uk�ada�o � powiedzia�a Kate. � Co� takiego musia�o si� zdarzy�.
Sandy spojrza� na ni� pytaj�cym wzrokiem.
� Najpierw ty dosta�e� prac�, potem ja. Znale�li�my domek we wspania�ej okolicy. Sz�o zbyt g�adko, wi�c musia�o si� tak sko�czy�.
� Nonsens � zaprotestowa� cicho Sandy. � Typowo szkockie gadanie.
� Bo jeste�my przecie� typowymi Szkotami � odrzek�a Kate.
� Co nie znaczy, �e musimy wyznawa� filozofi�, wed�ug kt�rej za wszystko, co si� w �yciu udaje, trzeba koniecznie odpokutowa�.
� Mo�e masz racj� � przyzna�a Kate ze s�abym u�miechem.
� Zadowolonych z siebie spotka surowa kara � o�wiadczy� gro�nie Sandy, na�laduj�c g�os prezbiteria�skiego pastora.
Tym razem Kate u�miechn�a si� szeroko. Wsta�a i zaproponowa�a:
� Zrobi� kilka tost�w. Przecie� musimy co� zje��.
Oboje nie mogli zasn��. Z ulg� powitali nadej�cie nowego dnia. Wreszcie mo�na by�o wsta� i zaj�� si� r�nymi sprawami. Zatelefonowali do szpitala i dowiedzieli si�, �e noc min�a Amandzie spokojnie. Poradzono im jednak, by przyjechali dopiero wczesnym popo�udniem. Do tego czasu lekarze powinni uzyska� wyniki test�w i b�d� mogli powiedzie� co� konkretnego.
Kate zadzwoni�a do Isy Jenkins, opowiedzia�a jej wszystko i uprzedzi�a, �e nie przyjdzie do szko�y.
� O nic si� nie martw � uspokoi�a j� Isa. � Spodziewa�am si� tego. Twoje ma�e biedactwo nie wygl�da�o zbyt dobrze. Wieczorem za�atwi�am na wszelki wypadek zast�pstwo. Chwilowo na twoje miejsce przyjdzie nauczycielka z Ayr, wi�c poradzimy sobie.
Sandy zatelefonowa� do Charliego Rimingtona, do domu, i dosta� podobne zapewnienie.
� Mili ludzie � stwierdzi�, odk�adaj�c s�uchawk�. Kate przytakn�a g�ow�.
� Doktor Grayson i doktor Turner prosz� pa�stwa do siebie � powiedzia�a piel�gniarka, zagl�daj�c do poczekalni. Sandy i Kate poszli za ni� korytarzem. Zostali wprowadzeni do ma�ego, s�onecznego pokoju, w kt�rym siedzieli dwaj m�czy�ni. Obaj wstali, po czym Grayson przedstawi� si� jako lekarz konsultant na oddziale nefrologii.
� Dzi� Amanda wygl�da du�o lepiej � powiedzia� z u�miechem Turner, widz�c zaniepokojon� min� Kate.
Skin�a g�ow�.
� Tak.
� Porz�dnie si� wyspa�a, w przeciwie�stwie do pa�stwa, jak si� domy�lam.
Sandy przyzna� mu racj�.
Grayson zako�czy� te uprzejmo�ci, przechodz�c do rzeczy. Mia� oko�o czterdziestu pi�ciu lat, przerzedzone, szpakowate w�osy i przypr�szone siwizn� w�sy. Jego ciemny garnitur wygl�da� na bardzo drogi i skrojony przez dobrego krawca z milimetrow� wr�cz precyzj�. �nie�nobia�e mankiety koszuli wystawa�y z r�kaw�w marynarki dok�adnie na odleg�o�� jednego centymetra, a z�ote spinki ustawione by�y pod tym samym k�tem, gdy trzyma� r�ce z�o�one przed sob� na biurku. Sandy mia� wra�enie, �e sztywny ko�nierzyk Graysona musi by� bardzo niewygodny. Si�ga� wysoko, ale �wietnie pasowa� do ciemnego, uniwersyteckiego krawata. M�czyzna wygl�da� na cz�owieka przywi�zuj�cego wyj�tkow� wag� do ka�dego drobiazgu.
� B�d� szczery. Sprawa nie przedstawia si� dobrze.
Sandy poczu� si� tak, jakby go potr�ci� poci�g. Prze�kn�� �lin� i spojrza� na Kate. By�a r�wnie� wstrz��ni�ta. Wyci�gn�� r�k� i �cisn�� mocno jej d�o�.
� Niewydolno�� nerek u Amandy jest bardzo powa�na, cho� nie jeste�my w stanie znale�� przyczyny. Zareagowa�a ca�kiem dobrze na dializ�, jednak nie tak dobrze, jak oczekiwali�my. Co do prognoz, to w daj�cej si� przewidzie� przysz�o�ci nale�y si� nastawi�, �e dializa b�dzie jej codzienno�ci�.
Sandy potar� czo�o. Grayson nie owija� niczego w bawe�n�, m�wi� prosto z mostu. Najgorsze obawy zacz�y przybiera� realn� form�.
� Mog� wiedzie�, czym si� pa�stwo zajmuj�? � zapyta� Grayson.
� Jestem pracownikiem naukowym laboratorium medycznego, w szpitalu rejonowym w Dunnock � odrzek� Sandy i zerkn�� na �on�. Siedzia�a ze wzrokiem utkwionym w pod�odze. Nie maj�c pewno�ci, czy sama odpowie, wyr�czy� j�. � Kate jest nauczycielk�.
� Dobrze. W takim razie powinni�my pomy�le� o domowej aparaturze do dializy dla Amandy, by zdoby� to urz�dzenie, gdy tylko b�dzie dost�pne. Oczywi�cie oboje pa�stwo zdajecie sobie spraw� z tego, �e wi��� si� z tym pewne wymagania.
Sandy uni�s� lekko praw� r�k�, jakby chcia� da� do zrozumienia Graysonowi, �e nie nad��a za tokiem jego rozumowania.
� Powiedzia� pan �w daj�cej si� przewidzie� przysz�o�ci�. Co to dok�adnie znaczy?
� To znaczy, �e Amanda b�dzie musia�a korzysta� z dializatora tak d�ugo, a� znajdziemy dla niej odpowiedni� do przeszczepu nerk� � wyja�ni� Grayson.
Wydawa�o si�, �e na d�wi�k s�owa �przeszczep� Kate dozna�a szoku. Wpatrywa�a si� w Graysona oczami wielkimi z przera�enia.
� Przeszczep... � powt�rzy� wolno Sandy.
� Tak.
� Wi�c sprawa jest a� tak powa�na? Ale jak? Kiedy? To znaczy, jak d�ugo...?
� Jest o wiele za wcze�nie, �eby o tym m�wi� � odpar� Grayson. � Musimy przeprowadzi� jeszcze mn�stwo test�w. � Wygl�da�, jakby my�lami by� ju� gdzie indziej. Zanim Chapmanowie zd��yli cokolwiek powiedzie�, wsta�, przeprosi� i wyszed� z gabinetu, pozostawiaj�c ich z Clivem Turnerem.
Turner sprawia� wra�enie bardziej czu�ego na ludzkie cierpienie. Zachowanie Graysona wyra�nie wprawi�o go w zak�opotanie.
� Wiem, co pa�stwo teraz my�l� � zacz�� �agodnie � ale w dzisiejszych czasach transplantacja nerki jest bardzo rozpowszechnionym zabiegiem, nie stwarzaj�cym problem�w.
� Potrzebny jest jednak odpowiedni dawca � zauwa�y� Sandy.
Turner skin�� g�ow�.
� Zgadza si�. W�a�nie dlatego trzeba czeka�. Musimy ustali� typ tkanki Amandy i wprowadzi� dane do mi�dzynarodowego rejestru. Kiedy znajdzie si� dawca, b�dziemy mogli zdoby� potrzebny organ i przeprowadzi� operacj�.
� Jak d�ugo to potrwa? � zapyta�a Kate. Sandy z trudem rozpozna� jej zmieniony g�os.
Turner wzruszy� niepewnie ramionami.
� No c�, jaki� czas.
� Tygodnie? miesi�ce? lata? � nie ust�powa�a Kate.
� Mo�e up�yn�� nawet rok � przyzna� Turner.
Sandy spojrza� na �on�. Nie pami�ta�, �eby kiedykolwiek wygl�da�a na bardziej nieszcz�liw�. Jej �wiat nagle si� zawali�.
2
Konw�j z�o�ony z trzech limuzyn i policyjnego radiowozu wjecha� na dziedziniec Szpitala M�dic Ecosse w Glasgow i zatrzyma� si� przed wej�ciem. Z samochod�w wyskoczyli kierowcy i us�u�nie otworzyli drzwi, pr꿹c si� z szacunkiem przed wysiadaj�cymi pasa�erami. O�miu m�czyzn rozejrza�o si� wok�, poprawi�o krawaty i zapi�o guziki marynarek. Po chwili w rozsuwanych, szklanych drzwiach budynku ukaza� si� oficjalny komitet powitamy. Na wszystkich twarzach zago�ci�y uprzejme u�miechy.
Na czo�o wysun�� si� Leo Giordano, dyrektor administracyjny szpitala nale��cego do grupy kapita�owej M�dic International Health, i u�cisn�� d�o� Neilowi Bannunowi, wiceministrowi w Urz�dzie do spraw Szkocji. Wysoki i przystojny Giordano by� Amerykaninem z drugiego pokolenia, ale ciemne w�osy i oliwkowa cera zdradza�y jego �r�dziemnomorskie pochodzenie. Bannon by� niski, rudy i zaczyna� ty�. Niedawno zapu�ci� w�sy, �udz�c si� daremnie, �e dodadz� powagi jego obliczu. Z�o�liwi obserwatorzy twierdzili jednak, �e teraz jeszcze bardziej przypomina sprzedawc� u�ywanych samochod�w.
Obaj m�czy�ni spotkali si� ju� kilka razy w okresie, gdy planowano budow� szpitala. Teraz wymieniu grzeczno�ci, po czym Giordano dokona� formalnej prezentacji. Ze wzgl�du na si�pi�cy deszcz i zimny wiatr ceremonia nie trwa�a d�ugo. Ca�a grupa, kul�c si�, wesz�a pospiesznie do �rodka.
� Proponuj�, �eby�my napili si� kawy, zanim przyst�pimy do omawiania interes�w. Ludzie b�d� mogli si� lepiej pozna�.
Bannon skin�� g�ow� bez entuzjazmu. Nie odezwawszy si� ani s�owem, ruszy� za Giordanem przez hol wy�o�ony dywanem do d�ugiej, niskiej sali z du�ymi oknami wychodz�cymi na park. O tej porze roku krajobraz by� typowo zimowy, charakterystyczny dla p�nocnej strefy klimatycznej. Na tle szarego nieba odcina�y si� nagie ga��zie drzew, a kamienne �cie�ki pokrywa� jedynie mech. W zimnie i wilgoci trudno by�o si� spodziewa� kwitn�cych ro�lin. Po�rodku parku widnia� sztuczny staw ze stercz�c� z niego rze�b� w stylu starogreckim. Figura my�liwego wygl�da�a �a�o�nie i nie na miejsca z dala od swej ciep�ej ojczyzny.
Kelnerki w blador�owych uniformach z logo M�dic Ecosse wnios�y kaw� na srebrnych tacach.
� Nic dziwnego, �e s� w takich tarapatach finansowych � szepn�� jeden z go�ci, cz�onek Partii Pracy i miejscowy radny. � To nie szpital, to jaki� cholerny pa�ac! Sp�jrzcie! Wsz�dzie dywany, klimatyzacja, uniformy szyte na miar�. Plac�wka medyczna nie powinna tak wygl�da�.
� Wr�cz przeciwnie � zaoponowa� jego kolega. � Mo�e woli pan wiktoria�skie rudery �mierdz�ce �rodkami dezynfekcyjnymi, gdzie w sobotnie wieczory s�ycha� pijackie przekle�stwa? Ja uwa�am, �e tak w�a�nie powinny wygl�da� wszystkie szpitale i im szybciej do tego dojdziemy, tym lepiej.
� Prywatyzacja, co...? � u�miechn�� si� z przek�sem radny. � Dobra dla bogaczy, ale nie dla nas. Prosz� mi powiedzie�... A co z przewlekle chorymi i cierpi�cymi na zaburzenia umys�owe? Kto ma si� nimi opiekowa�?
Drugi z m�czyzn najwyra�niej nie zamierza� wdawa� si� w sp�r i wysuwa� po raz kolejny starych argument�w. Problem wydawa� si� nie do rozwi�zania. Machn�� r�k� z rezygnacj�.
� W porz�dku, znam dobrze t� piosenk�. Nie musimy powtarza� sobie wszystkiego od pocz�tku.
� Co� panu powiem � o�wiadczy� radny. � Je�li my�l�, �e zgodz� si� dalej finansowa� t� oaz� dla uprzywilejowanych z pieni�dzy podatnik�w, grubo si� myl�. Zapowiadali, �e plac�wka stanie si� samowystarczalna w ci�gu dwunastu miesi�cy, a po osiemnastu zacznie przynosi� poka�ne dochody. Obiecywali nam nowe miejsca pracy i wk�ad w rozw�j regionu. I co z tego wysz�o? Min�y trzy lata od zadeklarowanych termin�w, a oni zn�w wyci�gaj� r�k� po wsparcie. Istny skandal! Spo�ecze�stwa na to nie sta�.
Oburzony radny odszed�. Jego miejsce zaj�� cz�onek osobistego personelu Bannona, kt�ry s�ysza� ca�� rozmow�.
� Nie wiem jak pan, ale ja nie widz� alternatywy � zagadn��. � Skoro ju� utopili�my w tym projekcie dwadzie�cia siedem milion�w, trudno teraz spisa� je na straty i po prostu wycofa� si�. Poza tym opozycja mia�aby pow�d do rado�ci.
� Zgadzam si� z panem. Pami�tam, jaki podnie�li szum, kiedy powsta� projekt. Grozili, �e nie dopuszcz� do jego realizacji. Ich zdaniem, wi�ksz� szans� mia�aby budowa gorzelni w Rijadzie albo fabryka konserw wieprzowych w Tel Awiwie. A jednak w Glasgow, w sercu okr�gu Partii Pracy stan�� ekskluzywny, prywatny szpital. M�j Bo�e... � M�czyzna u�miechn�� si�.
� Przewa�y�o jedynie wysokie bezrobocie w budownictwie. Perspektywa utraty tak du�ego zam�wienia by�aby zbyt wyg�rowan� cen� czyjego� uprzedzenia � przypomnia� wysoki urz�dnik.
� Kiedy chodzi o du�e pieni�dze, pryncypia zwykle przeistaczaj� si� w uprzedzenia � zauwa�y� m�czyzna.
Urz�dnik u�miechn�� si� z min� �wiadcz�c� o znajomo�ci rzeczy. Wyraz jego twarzy by� w�a�ciwy cz�owiekowi, kt�ry wie, na czym polega ta gra.
� Jak du�e maj� k�opoty?
� Moim zdaniem, do wygrzebania si� z nich wystarczy�aby rozs�dna polityka marketingowa. Interes nie rozkr�ca si� tak szybko, jak si� spodziewano, i bardzo mo�liwe, �e macierzysta firma, czyli M�dic International sonduje, jaka b�dzie reakcja rz�du. Uwa�aj� zapewne, �e w�adze nie dopuszcz� do bankructwa szpitala, bo co wtedy z miejscami pracy i opini� publiczn�? Wi�c firma nawet nie pr�bowa�a upora� si� z problemami we w�asnym zakresie, tylko podj�a gr� o wi�ksze inwestycje z publicznej kasy. Podobno Bannon dostaje na tym punkcie sza�u.
� Ale dlaczego interes nie rozkr�ca si� wystarczaj�co szybko? Gdzie s� ci wszyscy bogaci pacjenci i ich rodziny? Z jakich powod�w nie korzystaj� z plac�wki, kt�ra jest w stanie zapewni� najwy�szy poziom us�ug na �wiecie?
� Trudno powiedzie�. Mo�e wol� je�dzi� do Londynu, �eby tam wszczepia� sobie bypassy i prostowa� skrzywione biodra � odpar� urz�dnik. � W ko�cu, zawsze mog� liczy� na to, �e dostarcz� im jedzenie z �Dorchestera�. A jak poczuj� si� lepiej, wyskocz� na bezalkoholowe piwo do �Annabelle�.
M�czyzna skwitowa� u�miechem aluzj� do abstynencji z przyczyn religijnych.
� Ale przeszczepy to chyba co innego. Pod tym wzgl�dem M�dic Ecosse cieszy si� ju� reputacj� jednego z najlepszych szpitali w kraju.
� Bez w�tpienia � zgodzi� si� urz�dnik. � A James Ross nale�y z pewno�ci� do najlepszych transplantolog�w.
� Mia�em okazj� pozna� go osobi�cie. Mi�y facet. Rzadko spotyka si� kogo� tak b�yskotliwego, a jednocze�nie sympatycznego.
� O ile wiem, ma r�wnie� imponuj�cy dorobek naukowy. Takich publikacji w fachowych periodykach mog�oby mu pozazdro�ci� wiele o�rodk�w uniwersyteckich. Mo�e jego presti� zawa�y w jaki� spos�b na ostatecznej decyzji.
� Wkr�tce si� przekonamy � powiedzia� m�czyzna, widz�c, �e minister i dyrektor administracyjny zbieraj� si� do wyj�cia. Stoj�cy obok nich wysoki cz�owiek ruszy� wraz z nimi. � To jeden z waszych czy kto� od nich? � zapyta�.
� Nazywa si� Dunbar. Przylecia� z Londynu � odpar� urz�dnik. � Tylko niech pan mnie nie pyta, po co.
Cz�owiek, o kt�rym by�a mowa, czyli Steven Dunbar, mia� tytu� doktora. By� wysokim, ciemnow�osym m�czyzn�, a jego ciemny, elegancki garnitur wskazywa� na to, �e korzysta z us�ug dobrego, londy�skiego krawca. Nosi� krawat �wiadcz�cy o tym, �e s�u�y� w Pu�ku Spadochroniarzy. Mia� inteligentne oczy i bystre spojrzenie. Naprawd� nigdy si� nie u�miecha�, cho� szerokie usta sprawia�y mylne wra�enie, �e za chwil� roze�mieje si� od ucha do ucha.
Zosta� przys�any przez Ministerstwo Spraw Wewn�trznych, a �ci�lej m�wi�c, przez jego specjaln� kom�rk�, znan� pod nazw� Inspektoratu Naukowo � Medycznego. Sk�ada�a si� ona z niewielkiej grupy inspektor�w dochodzeniowych posiadaj�cych rozleg�� wiedz� w wielu r�nych dziedzinach nauki i medycyny. Inspektorzy pracowali na zlecenie rz�du, prowadz�c dyskretne �ledztwa w sprawach, z kt�rymi nie mogliby si� upora� zwyczajni policyjni eksperci.
Wprawdzie policja posiada�a specjalistyczne wydzia�y, jak na przyk�ad Wydzia� do spraw Nadu�y�, czy wykwalifikowanych oficer�w znaj�cych si� na dzie�ach sztuki, ale na polu nowoczesnej nauki cz�sto bywa�a bezradna, o czym wiedziano powszechnie. W takich sytuacjach na scen� wkraczali ludzie z Inspektoratu Naukowo-Medycznego. Do nich nale�a�o rozstrzygni�cie, czy zg�oszone nieprawid�owo�ci lub niezwyk�e zdarzenia daj� podstaw� do wszcz�cia oficjalnego �ledztwa.
Dunbar by� specjalist� w dziedzinie medycyny.
Poniewa� uznanymi autorytetami s� zazwyczaj ludzie dra�liwi, a jednocze�nie wp�ywowi i ustosunkowani, wskazane by�o dyskretne i ostro�ne post�powanie. Tote� pe�nomocnictwa Dunbara nie zosta�y nikomu ujawnione. Oficjalnie wyst�powa� jako urz�dnik pa�stwowy z Londynu, oddelegowany czasowo do Urz�du do spraw Szkocji. Tylko Neil Bannon zna� prawd� o jego specjalnej misji.
Od chwili przybycia na miejsce poprzedniego dnia, Dunbar traktowany by� przez swych gospodarzy uprzejmie, lecz z rezerw�. Nie przejmowa� si� tym jednak. Przywyk� do tego, �e zawsze dzia�a sam i wsz�dzie uwa�any jest za obcego. To mu odpowiada�o. Im mniej ludzi musia� wtajemnicza� w swoje sprawy s�u�bowe, tym lepiej. �atwiej mu si� pracowa�o. Idealnie wykonana misja powinna wygl�da� tak: zjawi� si� na miejscu, dowiedzie� si� tego, co trzeba, i znikn��, zanim ktokolwiek czego� si� domy�li. Nikt nie lubi, gdy na jego terenie kr�ci si� jaki� ciekawski facet i wtyka wsz�dzie nos. A zw�aszcza wtedy, gdy tak naprawd� nie ma czego szuka�. A tak cz�sto bywa�o.
Utrzymanie �ledztwa w tajemnicy stanowi�o w pracy Dunbara chyba najtrudniejszy, a jednocze�nie zapewne najwa�niejszy, problem. Ka�da sugestia na temat czyjej� niekompetencji lub niew�a�ciwego leczenia wywo�ywa�a w �rodowisku medycznym jak najgorsze reakcje. �adna inna grupa zawodowa nie demonstrowa�a lepiej tak ob�udnego oburzenia i nie zwiera�a szczelniej swych szereg�w. Musia� by� absolutnie pewny, �e ma racj�, zanim wysun�� jaki� zarzut. Teraz m�g� si� opiera� jedynie na nie popartych �adnymi dowodami oskar�eniach dw�ch by�ych piel�gniarek tutejszego szpitala. Potrzebowa� o wiele wi�cej fakt�w, by m�c ujawni� sw� prawdziw� rol�.
Dunbar zaj�� miejsce w wy�cie�anym fotelu za d�bowym sto�em. Bilecik z jego nazwiskiem wskaza� mu, gdzie ma usi���. Z kryszta�owej karafki nala� do szklanki troch� wody i s�cz�c j� obserwowa�, jak zasiadaj� wok� sto�u pozostali uczestnicy zebrania. Gruby dywan sprawia�, �e ca�a operacja przebiega�a w dziwnej ciszy. Niewiele wiedzia� o przyczynach przyjazdu do M�dic Ecosse specjalnej delegacji. W�a�ciwie tylko tyle, �e szpital ma jakie� k�opoty finansowe i liczy na rz�dow� pomoc. Prze�o�eni Dunbara uznali to za �wietn� okazj� do wprowadzenia go tutaj bez potrzeby ujawniania jego prawdziwej funkcji. Wszystko odby�o si� do�� pospiesznie. Urz�d do spraw Szkocji dostarczy� mu niewielu informacji. Troch� uda�o mu si� pods�ucha� podczas powitalnej kawy. Zd��y� si� ju� zorientowa�, o co chodzi i kto gra g��wne role. Teraz zamierza� przyjrze� si� interesuj�cemu starciu.
James Ross, chirurg konsultant i zarazem dyrektor oddzia�u transplantacji, nale�a� do dwuosobowej reprezentacji personelu medycznego M�dic Ecosse. Drugim przedstawicielem kadry lekarskiej by� doktor Thomas Kinscherf, dyrektor do spraw medycznych. U�miecha� si� cz�sto i sprawia� wra�enie cz�owieka maj�cego wpraw� w obcowaniu z lud�mi. Ross siedzia� naprzeciw Neila Bannona, s�ucha� uprzejmie tego, o czym m�wiono i od czasu do czasu r�wnie� si� u�miecha�. Sporadycznie rzuca� okiem na zegarek, zdradzaj�c lekkie zniecierpliwienie. Najwyra�niej nie m�g� si� doczeka� w�a�ciwej cz�ci zebrania.
Ross wygl�da� sympatycznie, mia� nieco ponad czterdzie�ci lat, by� przeci�tnej budowy cia�a i zaczesywa� do ty�u proste w�osy. Jego g�adka sk�ra nosi�a �lady opalenizny. Na nosie mia� du�e, kwadratowe okulary bez oprawy. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry czuje si� swobodnie, jest zadowolony z siebie, odni�s� w �yciu sukces i nie musi ju� nikomu niczego udowadnia�. Do tradycyjnie ciemnego garnituru nosi� r�ow� muszk�, a z kieszonki jego marynarki wystawa�a chusteczka w tym samym kolorze. Pod wzgl�dem ubioru stanowi� typowy okaz chirurga.
Dyrektor administracyjny, Giordano, by� uosobieniem osobistego uroku, gdy rozmawia� z przedstawicielami Urz�du do spraw Szkocji. Zwraca� uwag� na ka�de s�owo wypowiedziane przez go�ci, kwitowa� u�miechem ka�dy �art, czasem wr�cz �mia� si� na ca�y g�os. By�o oczywiste, �e ludzie reprezentuj�cy M�dic Ecosse chc� wywrze� na przyby�ej delegacji jak najlepsze wra�enie.
� Mo�emy zaczyna�? � zapyta� Bannon. Jako jeden z niewielu nie u�miecha� si�.
Giordano otworzy� zebranie i poprosi� o ustalenie �parametr�w finansowych, kt�re maj� by� przedmiotem debaty�. Oznacza�o to konieczno�� zapoznania si� z raportami finansowymi przygotowanymi zar�wno przez ksi�gowych M�dic Ecosse, jak i bieg�ych z Urz�du do spraw Szkocji.
Kiedy zako�czono czytanie dokument�w, Bannon powi�d� wzrokiem po ponurych twarzach ludzi zgromadzonych wok� sto�u.
� Panowie � o�wiadczy� � uwa�am, �e powinni�my przeci�� w�ze� gordyjski i przej�� od razu do rzeczy. Jest ca�kiem jasne, �e ten szpital nie b�dzie m�g� dalej funkcjonowa�, o ile natychmiast nie otrzyma zastrzyku got�wki. Powstaje tylko pytanie, z jakiego �r�d�a maj� pochodzi� te pieni�dze. � Zamilk� na chwil�, a zebrani wymienili znacz�ce spojrzenia. � Jak rozumiem, M�dic International nie ma ochoty dalej inwestowa� w to przedsi�wzi�cie. Pozostaj� zatem �rodki z funduszy publicznych. Szczerze m�wi�c, nie do pomy�lenia jest, by�my wyasygnowali jakie� kwoty w okresie, gdy zaciskamy pasa i ograniczamy wydatki nawet na podstawowe cele spo�eczne. � Zn�w przerwa�, aby odczeka�, a� ucichnie szmer wok� sto�u. � Ale z drugiej strony, rysuj�ca si� alternatywa jest r�wnie� nie do przyj�cia. Zamkni�cie szpitala oznacza strat� ju� zainwestowanych sum i pozbawienie pracy wielu ludzi. S�owem, jeste�my mi�dzy m�otem a kowad�em, jakby powiedzieli nasi ameryka�scy kuzyni. Osobi�cie uwa�am, �e by�oby absolutn� tragedi�, gdyby tak nowoczesna, niedawno otwarta plac�wka medyczna na �wiatowym poziomie zaprzesta�a dzia�alno�ci. Ale fakty m�wi� same za siebie.
� �e nie wspomn� o reperkusjach politycznych i cholernych kosztach, na jakie narazi�oby to parti� torys�w � mrukn�� laburzystowski radny.
� Skoro ten szpital jest tak wspania�y, dlaczego nie przynosi zysk�w? � zapyta� dystyngowany m�czyzna, ubrany w przeciwie�stwie do innych w jasny garnitur. Reprezentowa� najwi�ksze szkockie towarzystwo ubezpieczeniowe, kt�re r�wnie� zainwestowa�o kapita� w M�dic Ecosse.
� Uwa�am, �e potrafimy rozwi�za� ten problem � odpar� Thomas Kinscherf. � Tylko po prostu nie mamy na razie wystarczaj�cej liczby pacjent�w.
� Dlaczego?
� Wydaje si�, �e nasi potencjalni klienci wci�� wol� szpitale londy�skie, cho� poprzez w�a�ciw� polityk� marketingow� powinni�my zmieni� ten stan rzeczy. Chodzi jedynie o po�o�enie geograficzne naszej plac�wki. Na pocz�tku nie doceniali�my wa�no�ci tego aspektu i nie podj�li�my w por� odpowiednich krok�w.
� W promieniu mili od tego miejsca znale�liby�cie a� nadto pacjent�w � wtr�ci� si� radny. � Tylko �e ludzi nie sta� na tak drogie leczenie.
� Mam wra�enie, �e ju� to przerabiali�my � zauwa�y� niech�tnie Bannon. � Szpital powsta� z my�l� o pacjentach zagranicznych, kt�rzy b�d� zostawia� pieni�dze w naszym kraju. To biznes. Plac�wka us�ugowa nastawiona na zysk, podobnie jak hotele czy parki rozrywki. Nie ma w tym nic z�ego. W og�lnym rozrachunku wszyscy na tym skorzystamy.
� Skoro szpital nie zarabia pieni�dzy, dzieje si� wr�cz przeciwnie.
� Ale b�dzie zarabia�, sir � zapewni� Kinscherf. � Potrzebujemy tylko jeszcze troch� czasu.
� I du�ych sum spo�ecznych pieni�dzy � doda� radny.
� Naprawd� nie mo�e by� mowy o dalszym, bezwarunkowym finansowaniu � zaznaczy� Bannon. � Nasi ludzie dokonali dog��bnej analizy danych dotycz�cych ka�dego oddzia�u szpitala i sporz�dzili plan finansowy na najbli�sze trzy lata. Na tej podstawie jeste�my gotowi udzieli� wam korzystnej po�yczki, ale pod pewnymi warunkami.
Giordano i Kinscherf wymienili spojrzenia. U�miechy znikn�y z ich twarzy.
� Nasi specjali�ci od finans�w uwypuklili pewne problemy, kt�rych rozwi�zanie by�oby przez nas mile widziane � ci�gn�� Bannon. � Prawd� m�wi�c, b�dziemy wr�cz na to nalega�.
� Oczywi�cie, we�miemy pod uwag� wasze sugestie � obieca� Giordano.
� Niepokoi nas niski wska�nik dochodu, jaki wykazuje oddzia� transplantacji � powiedzia� Bannon.
James Ross wygl�da� na zaskoczonego. Poruszy� si� niespokojnie w fotelu.
� Sugeruje pan, �e m�j oddzia� nie radzi sobie? � zapyta�. Jego zdumienie podziela�o wielu zebranych.
� Jestem daleki od takiego stwierdzenia � odpar� Bannon. � Pa�ski oddzia� osi�gn�� pe�ny sukces. Niestety, jak na razie, jedyny.
� Wi�c o co chodzi?
� Szkopu� w tym, �e to raczej sukces w sensie medycznym, a nie finansowym. A wasze wydatki wydaj� si� wyj�tkowo du�e.
� Przede wszystkim mu