4913

Szczegóły
Tytuł 4913
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4913 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4913 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4913 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEFAN GRABI�SKI B��dny poci�g (Legenda kolejowa) Z TOMU DEMON RUCHU [1919] Na dworcu w Horsku panowa� gor�czkowy ruch. Czas by� przed�wi�teczny, w perspektywie par� dni wolnych od pracy, pora wymarzona. Peron mrowi� si� od przyjezdnych i wyje�d�aj�cych. Miga�y podniecone twarzyczki kobiet, wi�y si� barwne wst��ki kapeluszy, pstrzy�y szale podr�ne; tu przeciska� si� w�r�d t�umu smuk�y cylinder wytwornego pana, tam zaczernia� sutann� duchowny; �wdzie pod arkadami sinia�y poprzez ci�b� kolety wojskowych, obok szarza�y robotnicze bluzy. Wrza�o bujne �ycie i Uj�te w zbyt ciasne ramy dworca przelewa�o si� z szumem poza jego brzegi. Chaotyczny gwar pasa�er�w, nawo�ywania tragarzy, gwizd �wistawek, szum wypuszczanej pary zlewa�y si� w zawrotn� symfoni�, w kt�rej traci�o si� siebie, oddawa�o zmala��, og�uszon� ja�� na fale pot�nego �ywio�u, by ni�s�, ko�ysa�, odurza�... S�u�ba pracowa�a intensywnie. Co chwila wynurza�y si� w�r�d zgie�ku to tu, to tam czerwone kepi urz�dnik�w ruchu wydaj�cych rozkazy, usuwaj�cych z toru roztargnionych, przeprowadzaj�cych bystrym i czujnym okiem poci�gi w chwili odjazdu. Konduktorzy uwijali si� bez przerwy, przebiegaj�c nerwowym krokiem d�ugie pierzeje wagon�w; blokmistrze - piloci stacji - spe�niali instrukcje kr�tkie a sprawne jak tr�bki - has�a odlotu. Wszystko sz�o w tempie ra�nym, odmierzonym na minuty, sekundy - wszystkich oczy odruchowo kontrolowa�y czas na podw�jnej bia�ej tarczy zegara tam w g�rze. Mimo to spokojny widz, stan�wszy na uboczu, dozna�by PO kr�tkiej obserwacji sprzecznego z pozornym porz�dkiem rzeczy wra�enia. Co� jakby wkrad�o si� w unormowany przepisami i tradycj� bieg czynno�ci; jaka� nieokre�lona, cho� wa�ka zawada stan�a w poprzek regularno�ci u�wi�conej ruchu. Zna� to by�o w nerwowych nadzwyczaj gestach ludzi, j niespokojnych rzutach oczu, wyczekuj�cym czego� wyrazie twarzy. Co� si� popsu�o we wzorowym dot�d organizmie. Jaki� niezdrowy, niesamowity pr�d kr��y� po jego rozga��zionych stokrotnie arteriach i przesi�ka� na powierzchni� w p�wiadomych wyb�yskach. Gorliwo�� kolejarzy cechowa�a widoczna ch�� przezwyci�enia tajemnej rozterki, kt�ra wn�ci�a si� ukradkiem W wyborny mechanizm. Ka�dy dwoi� si� i troi�, by gwa�tem przydusi� denerwuj�c� zmor�, utrzyma� wymarzon� do automatyzmu sforno�� pracy, �mudn�, lecz bezpieczn� r�wnowag� funkcji. By�a to przecie� ich dziedzina, ich "rejon" uprawiany od wielu lat pilnej praktyki, teren, kt�ry, zdawa�o si�, znali par excellence na wylot. Byli przecie� przedstawicielami tej kategorii pracy, tego zakresu czynno�ci �yciowych, gdzie dla nich, wtajemniczonych, nic nie winno by�o ' pozosta� niejasnym, gdzie ich, reprezentant�w, jedynych wyk�adnik�w ca�ej skomplikowanej sieci zaj��, nie mog�a, j nie powinna by�a zaskoczy� jakakolwiek zagadka. Wszak�e wszystko od lat obliczone, zwa�one, odmierzone - wszak�e wszystko, cho� z�o�one, nie przekracza�o ludzkich poj�� - wszak�e wsz�dzie dok�adno�� umiaru bez niespodzianek, regularno�� powtarzaj�cych si� zaj��, obliczonych i z g�ry! Poczuwali si� tedy niejako do solidarnej odpowiedzialno�ci wobec zwartej masy podr�nych, kt�rym nale�a�o zapewni� spok�j i bezpiecze�stwo zupe�ne. Tymczasem wewn�trzna ich rozterka udziela�a si� publiczno�ci i p�yn�c od nich fal� zdenerwowania, rozwodzi�a si� w nieokre�lone pr�dy nurtuj�ce pasa�er�w. Gdyby przynajmniej chodzi�o o tzw. "przypadek", kt�rego wprawdzie nie mo�na przewidzie�, lecz kt�ry daje si� potem, po momencie spe�nienia wydedukowa� z tego, co poprzedza�o - zapewne wobec przypadku, i oni, zawodowcy, stawali bezradni, cho� nie zrozpaczeni. Lecz tutaj chodzi�o o co� zupe�nie innego. Zasz�o co� nieobliczalnego jak chimera, kapry�nego jak szale�stwo, i przekre�li�o za jednym zamachem prastary uk�ad zdarze�. Wi�c wstyd im by�o przed sob� i przed innymi poza obr�bem zawodu. W obecnej chwili sz�o tedy przede wszystkim o to, by si� "sprawa" nie rozesz�a, by si� "szeroka publiczno��" nie dowiedzia�a; nale�a�o do�o�y� wszelkich mo�liwych stara�, by "dziwaczna historia" nie nabra�a rozg�osu w dziennikach, by unikn�� za wszelk� cen� "skandalu". Dot�d jako� rzecz pozosta�a w �cis�ej tajemnicy, zatrzymana cudem w wy��cznym obr�bie dotycz�cego �rodowiska. Przedziwna i�cie solidarno�� po��czy�a tych ludzi w wyj�tkowym wypadku: milczeli. Tylko wymowne spojrzenia oczu, specjalne gesty i gra s��w dobranych u�atwia�y porozumienie. Dot�d "publiczno��" nie wiedzia�a o niczym. Lecz ju� niepok�j s�u�by, nerwica funkcjonariuszy przenosi�a si� z wolna i na ni�, przygotowuj�c gleb� podatn� pod zasiew "zmory". A "sprawa" by�a istotnie dziwaczn� i zagadkow�. Od pewnego czasu pojawi� si� na liniach kolei pa�stwowych jaki� poci�g nie obj�ty powszechnie znanym rejestrem, nie wci�gni�ty w poczet kursuj�cych parowoz�w, s�owem, intruz bez patentu i aprobaty. Nie zdo�ano nawet okre�li�, do jakiej nale�a� kategorii i z jakiej wyszed� fabryki, gdy� momentalnie kr�tki przeci�g czasu, przez jaki dawa� si� za ka�dym pojawieniem obserwowa�, uniemo�liwia� jak�kolwiek w tym wzgl�dzie orientacj�. W ka�dym razie, wnosz�c z nieprawdopodobnej wprost chy�o�ci, z jak� przesuwa� si� przed oczyma zdumionych widz�w, musia� zajmowa� bardzo wysoki stopie� w skali pojazd�w: by� to poci�g co najmniej b�yskawiczny. Lecz rzecz� najbardziej niepokoj�c� by�a jego nieobliczalno��. Intruz pojawia� si� to tu, to tam, nadchodzi� nagle ni st�d, ni zow�d, sk�d� z odleg�ej przestrzeni linii kolejowej, przelatywa� z szata�skim szumem po torach i znika� w dali; dzi� widziano go ko�o stacji M., nazajutrz wy�oni� si� gdzie� w czystym polu poza miastem W., w par� dni p�niej przeszybowa� z o�lepiaj�cym tupetem ko�o budki dr�nika w okolicy przystanku G. Zrazu my�lano, �e szalony poci�g nale�y do istniej�cego etatu i tylko opiesza�o�� lub pomy�ka urz�dnik�w ruchu nie zdo�a�a dot�d stwierdzi� jego to�samo�ci. Zacz�y si� wi�c dochodzenia, sygnalizacje bez ko�ca, wzajemne porozumiewania si� stacji - wszystko bez skutku: intruz po prostu drwi� sobie z wysi�k�w funkcjonariuszy, wynurzaj�c si� zwykle tam, gdzie go si� najmniej spodziewano. Szczeg�lnie przygn�biaj�co dzia�a�a okoliczno��, �e nigdzie go nie mo�na by�o przy�apa�, nigdzie dopa�� ni zatrzyma�. Urz�dzony kilkakrotnie w tym celu po�cig na jednej z najwyborniejszych maszyn, uznanej w ca�ym tego s�owa znaczeniu za ostatni wyraz wsp�czesnej techniki, zrobi� ohydne fiasko; niesamowity poci�g wzi�� rekord bez zaj�knienia. Wtedy zacz�a ludzi ogarnia� przes�dna obawa i g�ucha, t�umiona strachem w�ciek�o��. Rzecz bowiem istotnie nies�ychana! Od lat szeregu kursowa�y wozy wed�ug wytkni�tego z g�ry planu, kt�ry uk�adano w dyrekcjach, zatwierdzano w ministeriach, realizowano w ruchu - od lat wszystko mo�na by�o obliczy�, mniej wi�cej przewidzie�, a gdy zasz�a jaka� "pomy�ka" lub "przeoczenie", te naprawi�, logicznie wyt�umaczy� - a� tu nagle nieproszony go�� w�lizguje si� na tory, psuje porz�dek, wywraca na nice regulamin, wnosi w zgrany organizm zaczyn nie�adu i rozstroju! Ca�e szcz�cie, �e dot�d natr�t nie spowodowa� �adnej katastrofy. By� to w og�le szczeg�, kt�ry zastanawia� od samego pocz�tku. Zawsze jako� przestrze�, na kt�rej si� wynurza�, by�a w danej chwili woln�; szaleniec dot�d nie wywo�a� zderzenia. Lecz mog�o to nast�pi� lada dzie�, tym bardziej �e z wolna zaczai zdradza� w tym kierunku pewn� inklinacj�. Po jakim� czasie skonstatowano z przera�eniem w jego ruchach pewn� d��no�� do wej�cia w bli�szy kontakt z regularnie kursuj�cymi towarzyszami. O ile zrazu zdawa� si� unika� bliskiego ich s�siedztwa, pojawiaj�c si� zawsze w znacznej odleg�o�ci za lub przed, obecnie wyrasta� na szynach po up�ywie coraz to kr�tszych odst�p�w czasu za plecyma poprzednik�w. Raz ju� przemkn�� obok ekspresu w drodze do O., tydzie� temu ledwo wymin�� osobowy na przestrzeni mi�dzy S. a F., onegdaj cudem tylko skrzy�owa� si� szcz�liwie z pospiesznym z W. Dr�eli naczelnicy stacji na wiadomo�� o tych wyj�tkowych wymini�ciach, kt�re nale�a�o zawdzi�cza� li tylko podw�jnej wst�dze tor�w i przytomno�ci maszynist�w. Podobnie "cudowne ocalenia" zacz�y w ostatnich czasach zdarza� si� coraz cz�ciej, przy czym szans� szcz�liwego wyj�cia ze spotkania widocznie mala�y z dniem ka�dym. Intruz z roli �ciganego przeszed� w czynn�, pchany jakby magnetycznym pop�dem do tego, co regularne i w norm� uj�te, zacz�� grozi� bezpo�redni� destrukcj� starego spraw porz�dku. Historia mog�a lada dzie� sko�czy� si� tragicznie. Tote� i kierownik ruchu w Horsku od miesi�ca wi�d� �ycie nad wyraz przykre. W ci�g�ej obawie przed niepo��dan� wizyt� czuwa� prawie bez przerwy, nie opuszczaj�c dniem i noc� posterunku, kt�ry mu powierzono niespe�na od roku w dow�d uznania "jego energii i niezwyk�ej spr�ysto�ci". A plac�wka by�a wa�na, bo na stacji w Horsku przecina�o si� par� zasadniczych linii kolejowych i ogniskowa� ruch ca�ej po�aci kraju. Dzisiaj zw�aszcza, wobec niebywa�ego nap�ywu go�ci, praca w podobnie napr�onej sytuacji by�a nader uci��liwa. Zapada� powoli wiecz�r. Rozb�ys�y �wiat�a lamp elektrycznych, rzuci�y pot�ne swe projekcje reflektory. W zielonych ogniach zwrotnic szyny l�ni� pocz�y ponurometalicznym po�yskiem, gi�� si� zimnymi wst�gami �elaznych w�y. Gdzieniegdzie w pomroce zape�gota� nik�y kaganek konduktora, b�ysn�� sygna� dr�nika. W dali, hen, hen za dworcem, tam gdzie ju� gasn� szmaragdowe oczy latar� kre�li� nocne swe znaki stacyjny semafor. Oto w�a�nie wychodz�c z poziomu zatoczy� k�t 45� i ustawi� si� w linii uko�nej: szed� poci�g osobowy z Brzeska. Ju� s�ycha� zdyszany oddech lokomotywy, miarowy gruchot k�, ju� wida� jasno��te okulary na przedzie. Wtoczy� si� na stacj�... : Z otwartych okien wychylaj� si� z�ote loki dzieci, ciekawe twarze kobiet, powiewaj� przywitalne chusty... �awa czekaj�cych na peronie posuwa si� gwa�townie kit wagonom, wyci�gni�te ramiona d��� obustronnie ku spotkaniu... Co to za ha�as tam z prawej?! Przera�liwe gwizdy �wistawek rozdzieraj� powietrze. Naczelnik krzyczy co� ochryp�ym, dzikim g�osem. - Precz! Cofn�� si�, uciekajcie! Pu�� kontrpar�! Wstecz! Wstecz!... Nieszcz�cie!! T�um rzuca si� zwartym naporem ku balaskom i �amie je... Ob��kane oczy instynktownie patrz� w prawo, gdzie s�u�ba wyleg�a, i widz� spazmatyczne, bezcelowo w�ciek�e wibracje latarek usi�uj�cych zawr�ci� poci�g jaki�, kt�ry; ca�ym rozmachem naje�d�a z przeciwnej strony torem zaj�tym przez osobowy z Brzeska. Wichur� gwizd�w przerzynaj� rozpaczliwe odezwy tr�bek i piekielna wrzawa ludzi. Nadaremnie. Nieoczekiwany parow�z zbli�a si� z zawrotn� chy�o�ci�; olbrzymie, zielone �lepia maszyny roztr�caj� ciemno�� upiornym spojrzeniem, pot�ne t�oki obracaj� si� z bajeczn�, op�tan� sprawno�ci�... Z tysi�ca piersi wyrywa si� okropn� trwog�, bezdenn� panik� nabrzmia�y okrzyk: - To on! Ob��kany poci�g! Szaleniec! Na ziemi�! Ratunku! Na ziemi�! Giniemy! Ratunku! Giniemy! Jaka� gigantyczna, szara masa przelatuje nad pokotem cia�, popielata, mglista masa z wykrojami okien na przestrza� - czu� wicher szata�skiego przeci�gu, wiej�cy z tych otwartych nor, s�ycha� �opot rozwianych szale�czo �aluzji, zna� widmowe twarze pasa�er�w... Wtem dzieje si� co� dziwnego. Ob��kany poci�g zamiast zdruzgota� dosi�gni�tego ju� drapie�nie towarzysza, przechodzi przeze� jak mg�a; przez chwil� wida�, jak przesuwaj� si� przez siebie dwie pierzeje woz�w, ocieraj� bezg�o�nie �ciany wagon�w, przenikaj� w paradoksalnej osmozie tryby i osie k� - jeszcze sekunda i intruz, przesi�k�szy z b�yskawiczn� furi� przez sta�y organizm poci�gu, sczeza i rozwiewa si� po drugiej stronie gdzie� w polu. Ucich�o... Na torze przed stacj� stoi spokojnie nienaruszony osobowy z Brzeska. Wko�o cisza bez kresu, bez dna. Tylko od ��k, tam w dali, idzie �ciszony po�wierk konik�w, tylko po drutach, tam w g�rze, p�ynie mrukliwa gaw�da telegrafu... Ludzie z peronu, s�u�ba, urz�dnicy przecieraj� ze snu oczy i spogl�daj� po sobie zdumieni: Prawda li to czy z�y majak? Powoli wszystkich spojrzenia, wiedzione wsp�lnym impulsem, skupiaj� si� na poci�gu z Brzeska. - Stoi wci�� g�uchy i milcz�cy. Tylko wewn�trz zapalone lampy p�on� r�wnym, spokojnym �wiat�em, tylko w otwartych oknach igra lekko wietrzyk firankami... We wozach grobowa cisza; nikt nie wysiada, nikt nie wychyla si� z wn�trza. Przez o�wietlone czworok�ty okien wida� pasa�er�w: m�czyzn, kobiety i dzieci; wszyscy cali, nie uszkodzeni - nikt nie dozna� najl�ejszej kontuzji. Lecz stan ich dziwnie zagadkowy... Wszyscy w postawie stoj�cej, twarzami w kierunku, gdzie znikn�� upiorny parow�z; jaka� si�a okropna zakl�a tych ludzi w jedn� stron� i trzyma w niemym os�upieniu; jaki� pr�d silny przeora� zbiorowisko dusz i spolaryzowa� na jedn� mod��; wyci�gni�te naprz�d r�ce wskazuj� cel jaki� nieznany, cel pewnie daleki - podane przed si� cia�a, pochylone torsy w dal d��� zawrotn�, w odleg�� gdzie�, mglist� krain� - a oczy... zeszklone op�ta�cz� trwog� i... zachwytem oczy ton� w przestrzeni bez kra�c�w... Tak stoj� i milcz�; musku� nie zadrgnie, nie spadnie powieka. Tak stoj� i milcz�... Bo przeszed� przez nich powiew przedziwny, bo tkn�o | ich wielkie ocknienie, bo byli to ju� ludzie... ob��kani... Wtem zabrzmia�y d�wi�ki mocne i znane, w codzienno�� bezpieczn� spowite - udary j�drne jak serce, gdy o pier� zdrow� �omoce - miarowe d�wi�ki nawyku, od lat to samo g�osz�ce... - Bimbam... i przerwa - bimbam... bimbam... Sygna�y sz�y... Autor: STEFAN GRABI�SKI Tytul: G�ucha przestrze� (Ballada kolejowa) Z TOMU DEMON RUCHU [1919] Pomi�dzy Orszaw� a Byliczem zregulowano przestrze�. Sta�o si� to mo�liwym dzi�ki zasypaniu mokrade� nad Wiersz� i przeprowadzeniu niwelacji pod tzw. "Up�azikiem". Wskutek tego linia uleg�a znacznemu skr�ceniu, gdy� poci�g zamiast omija� bagnisty teren w wielkim, silnie na p�noc wygi�tym �uku szed� teraz po jego ci�ciwie, zmierzaj�c do celu prosto jak strza�a. Skr�t okaza� si� ze wszech miar po��danym. Ruch kolejowy zyska� znacznie na tempie, a okolica, dotychczas malaryczna z powodu bagiennych wyziew�w, wkr�tce przybra�a charakter suchej, zdrowe] r�wniny, kt�ra wnet pokry�a si� bujn� zielono�ci�. Dawn� przestrze�, okr�n�, zwan� teraz "g�uch�", zamkni�to i izolowano. Do rozebrania toru i usuni�cia obiekt�w kolejowych zamierza�a dyrekcja ruchu przyst�pi� dopiero po pewnym czasie. Nie by�o z czym si� spieszy�; wiadoma rzecz: zburzy� �atwo, zbudowa� trudniej... Tymczasem w rok po oficjalnym zamkni�ciu starej linii zaszed� fakt dziwny i niespodziewany. Pewnego dnia zg�osi� si� u dyrektora odno�nego departamentu w Orszawie niejaki Szymon Wawera, wys�u�ony inwalida kolejowy i emerytowany konduktor, z pro�b�, by mu oddano pod opiek� wy��czon� z ruchu "g�uch� przestrze�". Gdy mu dyrektor przedstawi�, �e jest to zupe�nie zbyteczne, bo p�tlic� w najbli�szych miesi�cach rozbior�, i ze funkcja "budnika" w tych warunkach by�aby co najmniej iluzoryczn�, je�li ju� nie wprost �mieszn�, o�wiadczy� Wawera, �e b�dzie pilnowa� starego toru ca�kiem bezinteresownie. - Bo prosz� pana naczelnika - t�umaczy� gor�co - w dzisiejszych ci�kich czasach to i na szyny ludzie si� �akomi�. A szkoda by�aby wielka dla kolei, panie naczelniku, wielka szkoda. Prosz� samemu obliczy�: tyle dobrego kutego �elaza! Tor tam przesz�o 12 km d�ugi! Jest si� czym ob�owi�. A ja dopilnuj� wiernie jak pies, panie naczelniku. Nie dam uszczkn�� ani jednego metra! Jakem stary konduktor Wawera! Centusia za to nie chc�, ani z�amanego szel�ga. Cho�by mi pan dyrektor sam pcha� do r�ki, nie wezm� nic. Ja tak tylko z mi�o�ci wielkiej do zawodu i dla honoru chc� by� budnikiem na "g�uchej przestrzeni". Dyrektor ust�pi�. - Ha, je�li ju� tak koniecznie, i to bezinteresownie, pilnuj pan sobie tej linii do czasu. A zatem - doda� z u�miechem lekkiej ironii, uderzaj�c go po ramieniu - mianuj� pana od dzisiaj dr�nikiem "g�uchej przestrzeni". Wawera ze �zami w oczach u�cisn�� d�o� zwierzchnika i wyszed� z biura szcz�liwy jak nigdy. Nazajutrz obj�� "s�u�b�". Zabra� ze sob� z Orszawy par� grat�w - mebelk�w, po�ciel, troch� ksi��ek i naczy� kuchennych, i spakowawszy to chude gospodarstwo na r�czny w�zek sprowadzi� si� na nowe mieszkanie, kt�rym mia�a odt�d by� budka by�ego dr�nika wy��czonej z ruchu strefy. By� to budynek niewielki, nadniszczony ju� przez ca�oroczne zaniedbanie, lecz w dziwnie pi�knym otoczeniu. Wci�ni�ta we wn�k� parowu, par� metr�w nad poziomem toru, budka wygl�da�a z daleka pod swym daszkiem z czerwonego �upku jak zaczarowana chatka z bajki. Ma�y lasek jod�owy wyros�y p�kolem na szczycie jaru ujmowa� j� w opieku�cze ramiona i chroni� od wichr�w p�nocy. W wybite okna zagl�da�y z�ote g�owy s�onecznik�w, przemyca� si� szerokolistny �opian - w rynnach powyginanych fantastycznie l�g�y si� piskl�ta jask�ek. Przed domem w ogr�dku zaros�ym zielskiem na g�ucho oddawa�a si� wiatrom na wol� samotna topola... Wawera u wst�pu obj�� mi�osnym spojrzeniem now� sadyb� i �wawo zabra� si� do porz�dkowania i naprawek. A potrzebne ju� by�y bardzo, bo jego poprzednik opu�ci� posterunek jeszcze przed rokiem, po zamkni�ciu przestrzeni, i budka zdana na �ask� losu ucierpia�a ogromnie od niepogody i ludzkiej chciwo�ci. Lecz Wawera nie straci� ducha i piorunem rzuci� si� do roboty. Powstawia� wybite lub pokradzione szyby, za�ata� dziur� w dachu, naprawi� wywalone z zawias�w drzwi. Po tych najkonieczniejszych reparacjach przysz�a kolej na dalsze: rekonstrukcj� rozdrapanej prawie do cna pod�ogi i ustawienie brakuj�cych prz�se� w ogrodzeniu. Zabra�o mu to par� dni czasu, bo musia� wszystko robi� sam, ale humoru nie traci�, lecz owszem pogwizdywa� weso�o przy pracy jak szczygie�. Gdzie� u schy�ku tygodnia, gdy ju� robota by�a na uko�czeniu, przypl�ta� si� do� jaki� bezpa�ski pies i zamieszka� pust� bud� ko�o drewutni za domem. Wawera ch�tnie przygarn�� go do siebie, uwa�aj�c zjawienie si� zwierz�cia za dobr� wr�b� na przysz�o��. Pierwsz� niedziel� na nowej plac�wce sp�dzi� Wawera na modlitwie i rozmy�laniach. Wyci�gn�wszy si� po po�udniu na zboczu w�wozu opodal domu na trawie, wlepi� oczy w majowy b��kit nieba i zapad� w d�ug� zadum�, z kt�rej obudzi�y go dopiero g�osy dzwon�w wieczornych p�yn�ce z Orszawy... Nazajutrz od rana rozpocz�� w�a�ciw� s�u�b� od przegl�du powierzonej sobie przestrzeni. P�tlica by�a do�� d�uga, bo przesz�o 12 km, i niemal od pocz�tku do ko�ca sz�a g��bokim, w�skim parowem, kt�rego �ciany tworzy�y rozst�p szeroko�ci podw�jnej wst�gi tor�w. Budka dr�nika wznosi�a si� mniej wi�cej w po�owie "g�uchej przestrzeni", w miejscu gdzie �uk jej krzywizny wygina� si� najsilniej ku p�nocy. Rewia zaj�a Wawerze przesz�o pi�� godzin, bo prawa noga b�d�ca kikutem poni�ej kolana przeszkadza�a mu znacznie w chodzeniu. W ko�cu jednak zbada� dok�adnie lini� w jedn� i drug� stron� i zadowolony z rezultatu wr�ci� do budki na posi�ek. Ostatecznie przestrze� nie przedstawia�a si� najgorzej. W jednym tylko miejscu brakowa�o kilku metr�w szyny, lecz to mo�na by�o jako� nadsztukowa�. Nie �wi�ci garnki lepi� - pomy�la�, kraj�c chleb i zapijaj�c go jak�� imitacj� barszczu. - Ludzie wstawiaj� sobie z�by, czemu� bym ja nie potrafi� wstawi� kilkumetrowego kawa�ka szyny? I wstawi�. Gdzie� pod nasypem kolejowym, pod jakim� kamiennym mostkiem wyszpera� par� zardzewia�ych ju� �elaznych sztab, oczy�ci�, przeku� w ogniu przy nitach, przystosowa� do reszty i za�ata� szczerb� w torze do niepoznaki. R�wnie g�adko posz�o z napraw� starej zwrotnicy i z wybitym okiem dwu latar� "stacyjnych" opodal budki. Wkr�tce stawid�o funkcjonowa�o jak za dawnych dobrych czas�w, a w nocy, pocz�wszy od godziny si�dmej, rozb�yskiwa�y latarnie mi�ym, acz nik�ym troch� �wiat�em. Wawera dumny by� ze swego dzie�a i rozmi�owanymi oczyma wodzi� po swojej "stra�nicy", po torze czy�ciutko utrzymanym i po l�ni�cych relsach. Nie mia� nic do zarzucenia swojej przestrzeni. Wszystko tu by�o jak i gdzie indziej, na czynnych liniach. By� bo i tor podw�jny, i kr�tki tunel powy�ej budki, a nawet blok, prawdziwy, w ca�ym tego s�owa znaczeniu blok z d�wigniami do przerzut�w. Istnienie tego budyneczku o par� metr�w od sadyby dr�nika pasowa�o w�a�ciwie plac�wk� na "przystanek". Jako� by�a tu rzeczywi�cie przed laty ma�a stacyjka, przy kt�rej budnik spe�nia� r�wnocze�nie funkcje naczelnika. Podobno nawet jeszcze na rok przed wy��czeniem p�tlicy zatrzymywa�y si� tu czasem poci�gi towarowe na ma�� chwil�. Wiadomo�� ta podnios�a ogromnie w oczach Wawery znaczenie jego posterunku i donios�o�� zwi�zanych z nim zada�. Odt�d zacz�� traktowa� sw� budk� jako przystanek i postanowi� uczyni� wszystko, a�eby utrzyma� go na wysoko�ci przeznaczenia. Tote� otoczy� jak najtroskliwsz� opiek� blok i zawarte w nim obiekty, kt�rych strzeg� jak oka w g�owie. Chc�c niejako umotywowa� wobec siebie i drugich istnienie tego budynku i przywr�ci� mu dawn� racj� bytu, powieli� tor przed blokiem o jedno odga��zienie szyn, kt�re niew�tpliwie niegdy� musia�o tu istnie�, lecz p�niej jako zb�dne zosta�o usuni�te. Poniewa� to ostatnie zadanie przechodzi�o ju� jego si�y i zdolno�ci techniczne, uciek� si� do pomocy jednego z kolejowych kowali z ogrzewalni stacyjnej w Byliczu, niejakiego Lu�ni, i pozyskawszy go paczk� przedniego tytoniu, nam�wi� do przywr�cenia jego "stacji" jej dawnego wygl�du. Kowal przeprowadzi� restytucj� odga��zienia wedle wskaz�wek dr�nika i odt�d zosta� jego najserdeczniejszym przyjacielem. W godzinach wieczornych, wolnych od pracy, przychodzi� Lu�nia w odwiedziny do budnika i usiad�szy razem na belce pod blokiem lub na progu stacji, gaw�dzili pod nieszp�r, �mi�c fajki. Wtedy to w�r�d przyjacielskiej rozmowy, przy wt�rze zasypiaj�cych konik�w polnych, rechocie bagiennych �ab, przysz�o do wzajemnych zwierze�. Powoli wysz�o na jaw, �e Szymon Wawera nie zawsze by� w �yciu "sam jako ten palec", �e mia� niegdy� m�od� i pi�kn� �on� i par� dziatek o g��wkach jasnych jak len, jedwabistych. Hej, min�o szcz�cie, min�o niewrotne! �on� uwi�d� spanoszony bogacz, dzieci �mier� zabra�a. Odt�d nikt go nie oczekiwa� w pustym, zimnym domu, gdy powraca� z tury... Potem przyszed� karambol pod Wol�. Straci� wtedy nog� i s�u�b�; musia� p�j�� na pensj�. A mia� jeszcze ochot� do pracy, o, i jak� ochot�!... Lecz trudno - nie mo�na by�o inaczej. To przekl�te kalectwo! A zawsze go co� ci�gn�o do kolei. Nie m�g� si� z ni� rozsta� w �aden spos�b. Przez par� lat po spensjonowaniu pracowa� jako pos�ugacz przy magazynach na dworcu towarowym, staczaj�c beczki i bale po pomostach, potem, gdy noga zacz�a odmawia� pos�usze�stwa, zarabia� z dnia na dzie� w ogrzewalni przy dworcu w Zb�szynie jako pomocnik �lusarski. A zawsze przy kolei, zawsze w pobli�u ukochanych wagon�w, maszyn i przestrzeni. Dalekie to jeszcze od konduktorstwa, dalekie jak niebo od ziemi, ale przecie� - przynajmniej si� cz�owiek ociera� o kolej. O, bo nie masz to jak konduktorska dola! Jedzie sobie cz�owiek tak w przestrze�, jedzie hen, daleko przed siebie, milami jedzie, stajami... �wiat mu si� kr�ci, w dal �cieli, migaj� miasta w przelocie, mijaj� pola, go�ci�ce... Konduktor tak jedzie, panowie, konduktor - cz�ek-tu�acz wieczysty!... Tak mija�y lata, p�yn�� czas niepowrotn� fal�... A� p� roku temu zas�yszawszy przypadkiem w rozmowie co� o "g�uchej przestrzeni" mi�dzy Orszaw� a Byliczem porzuci� ogrzewalni� i przeni�s� si� w te strony, by czuwa� nad opuszczon� lini�. I oto teraz zosta� budnikiem, co wi�cej, kierownikiem przystanku. Ludzie si� podobno �miej� z niego, �e to "g�uchej" pilnuje przestrzeni i "przed wiatrem broni". Niech si� tam �miej� zdrowi. On swoje wie tak�e. A rozdrapywa� wi�cej toru nie pozwoli i porz�dek utrzyma. I oto zn�w s�u�y kolei, i wr�ci� do niej jak syn marnotrawny w dom rodzica po latach. Dach nad g�ow� ma, stacj� i przestrze� ma, dobra kolejowego dogl�da - czeg� mu wi�cej potrzeba?... S�ucha� Lu�nia tych zwierze� z u�miechem na ustach, od czasu do czasu przytakuj�c g�ow�. A gdy przyjaciel na chwil� zamilk� i wpatrzy� si� zamy�lony gdzie� w perspektyw� toru, wyci�gn�� lulk� z z�b�w i zapyta�: - To ty, Wawera, przysta�e� tu na budnika tak niby tego, jak by to powiedzie�, niby z takiej t�skno�ci wielkiej do kolei, h�? Wawera oderwa� oczy od szyn: - A niby tak, kochany kowalu, a niby tak. - Ale bo widzisz, Szymek, w�a�ciwie tak Bogiem a prawd� - ty siebie samego tumanisz. Ty� tu w�a�ciwie niepotrzebny. Przecie to g�ucha przestrze� i poci�gi t�dy od roku nie chodz�. Nie ma czego pilnowa�. Tego tam troch� �elaziwa w szynach? A co tam komu po tym? A zreszt� cho�by i ukradli? Nie taka zn�w wielka szkoda dla kolei. To tylko zabawka i tyle. Wawerze jakby kto n� utopi� w serce. Spochmurnia�, zaci�� wargi i poderwa� si� z miejsca: - Kiedy tak, to id��e sobie precz st�d, do licha! No, s�ysza�e�?! Won st�d, m�wi�, p�kim dobry! Kiedy� taki m�dry jak inni, to id� sobie pomi�dzy nich i �miej si� ze mnie wraz z nimi. Ale dobrze mi tak, staremu durniowi! Po co by�o otwiera� serce pierwszemu z brzegu? Oto masz i nagrod�. Naplu�o ci bydl� w twarz i splugawi�o ci dusz�. Won st�d, powiadam, bo mnie popami�tasz! Lu�nia zmiesza� si�, poczerwienia�, stropi� si� ogromnie. G�osem urywanym, pe�nym skruchy i �alu zacz�� si� usprawiedliwia� i przeprasza�. - No, no, stary, nie gniewaj si�, nie sierd� tak okrutnie. Ja, widzisz, chcia�em co innego powiedzie�. Tylko nie wiedzia�em jak. Zwyczajnie cz�ek prosty jestem, kowal. Ty - co innego: konduktor; wiele� �wiata zwiedzi�, ksi��ki czytasz. Tylko, widzisz, nie mog�em sobie jako� tego wykalkulowa�, po co ty w�a�ciwie zaszy�e� si� tutaj na stare lata. Ale teraz to widz�, niby tak w sercu czuj�, dlaczego. Ty� inny cz�owiek jak inni. Wawera spojrza� na� z ukosa, troch� z niedowierzaniem, lecz zna� ju� przejednany: - No tak, to co innego. Je�li sam przyznajesz, �e� g�upi i nie rozumiesz, to ci ten raz jeszcze mog� wybaczy�. Bo, pos�uchaj, Lu�nia - doda�, zni�aj�c tajemniczo g�os - jest ci tu i inna przyczyna, co mnie tu wi�zi i trzyma. A �e jest - ja to czuj� najlepiej tu, g��boko w piersi - tylko jej nazwa� jeszcze nie umiem po imieniu, tylko uchwyci� jej jeszcze nie potrafi� w c�gi s��w. Ale ona jest, owa dziwna przyczyna - jest, jest na pewno. Lu�nia patrzy� na przyjaciela rozszerzonymi od ciekawo�ci oczyma: - Masz teraz na my�li nie jeno ow� t�skno�� do kolei? - Nie, nie. To jest co� innego. Co�, co u mnie z ow� t�sknot� si� ��czy, ale te� istnieje i beze mnie, samo dla siebie. - Co to takiego, Wawera? - Sza! To tajemnica! Tajemnica "g�uchej przestrzeni". Zamilkli obaj zdj�ci nagle nieokre�lonym l�kiem, zatapiaj�c spojrzenia w mroczniej�c� ju� szyj� parowu. W�r�d bezdennej ciszy sierpniowego wieczora nadp�yn�y nagle od toru ciche, cho� wyra�ne szmery i szelesty. Jakie� seplenienia st�umione, jakie� poszepty l�kliwe, poszcz�ki... - S�yszysz, Lu�nia? - przerwa� milczenie budnik. - Szyny gwarz�... - Zwyczajnie latem pod wiecz�r kurcz� si� od ch�odu i przeto szcz�kaj�. - Szyny gwarz� - powt�rzy� Wawera, puszczaj�c mimo uszu obja�nienie kowala. - Gaw�dz� sobie wieczorem po znojach dnia. - Szyny gadaj� - powt�rzy� jak echo Lu�nia. - Tak, tak - m�wi� dr�nik dziwnie rozmarzony. Czy my�lisz, �e one nie �yj� jak my, ludzie, zwierz�ta lub drzewa? Kowal spojrza� zaskoczony pytaniem. - �yj�, Lu�nia, �yj�, jeno swoim w�asnym, odmiennym od innych stworze� �yciem. To stanowczo ju� przekracza�o zakres poj�� kowala. Popatrzy� poczciwiec na towarzysza jak na wariata, pokr�ci� g�ow� i splun�wszy od niechcenia w bok, odsun�� si� troch� na prawo. - A tor, my�lisz, nie �yje, co? - nast�powa� na� rozgrzany biernym oporem Wawera. - A ten par�w, ta stacja z blokiem, a ta ca�a przestrze�, h�? - G�ucha przestrze� - wtr�ci� p�g�osem Lu�nia. - G�ucha, powiadasz? G�ucha i ci�gle g�ucha! To wy jeste�cie g�usi, wy, g�upi, t�pi ludzie, kt�rzy s�ysze� nie chcecie g�osu Boga! Kowal struchla�: - Nic ju� nie wiem - be�kota� patrz�c p�przytomny na towarzysza. - Nic nie rozumiem. Ale w Boga - to wierz�. Dr�nik ze wzrokiem natchnionym, u�miechni�ty, promienny wskaza� r�k� przestrze� nurzaj�c� si� ju� w mrokach wieczornych: - Wszystko to �yje i wspomina. Wspomina? - zagadn�� �ywo Lu�nia. - A co wspomina? - To, co min�o. To, co tu by�o przed laty. Tak jak my, ludzie, wspominamy przesz�o�� - doda� po chwili z g��bokim smutkiem w g�osie. - To niby ta twoja przestrze� wspomina swoj� dawno��? - Tak, Lu�nia, tak - nareszcie mnie zrozumia�e�. Wspomina swoj� dawno��. - Niby owe stare, dobre czasy... - Tak, tak - gdy tu jeszcze panowa� ruch, gdy poci�gi przelatywa�y jak b�yskawice, dudni�y g�ucho ko�a woz�w, przepruwa�y przestrze� gwizdy lokomotyw. - To wspomina twoja przestrze�. - O tym �ni ta moja przestrze�, �ni bez przerwy za dnia w s�o�cu i w d�ugie, czarne, �lepe noce... - A ty, Wawera, a ty? - A ja wraz z ni� niby ta bratnia dusza. - �nicie oboje, wspominacie? - �nimy w ut�sknieniu wielkim i czekamy. - Na co? Czego tu wygl�dacie? - Spe�nienia tego, o czym �nimy. - Daremne czekanie: dawno�� nie wraca. - Kto ta wie, druhu stary, kto ta wie? Po to ja tu jestem, by j� wskrzesi�. Powsta� z belki i podaj�c kowalowi r�k� na po�egnanie, doda� po chwili milczenia: - Czy my�lisz, �e wspominanie - to nic, to tylko takie sobie puste s�owo? Zapu�ci� bystre spojrzenie w d�, na dno parowu, musn�� nim nasyp, tory i zatrzyma� si� na zboczach w�wozu: - Tu wsz�dzie �yj� te wspominki; wa��saj� si� dla oka ludzkiego niewidoczne pomi�dzy �cianami tego jaru, t�uk� po tych szynach, w��cz� hen, po ca�ej przestrzeni. Tylko trzeba umie� patrze� i s�ucha�. - Wspominki dawnych lat? - Wspominki - �lady niezatarte. Bo pomy�l, Lu�nia, pomy�l tylko, czy to mo�liwe, by po tym wszystkim nie zosta�o nic! - Niby po czym? - Pomy�l tylko! Tyle lat, tyle dziesi�tk�w lat przeje�d�a�y t� gardziel� poci�gi, nape�niaj�c j� �oskotem k�, grzechotaniem rels�w, tyle lat zbocza tego parowu podawa�y sobie na przemian niby pi�ki rozbudzone echa. Dzie� w dzie�, noc w noc rodzi�y si� i mar�y w tej w�skiej, ciasnej szyi wiry powietrza, wiesza�y si� po szkarpach �achmany dym�w, tuli�y mgliste ich smoczki do nasypu, kry�y pod sklepem tunelu... - Co chcia�e� rzec, Wawera? - Chcia�em rzec jeno, �e wspomnienia nie gin�. Dobranoc ci, Lu�nia, dobranoc! I tak si� w ten wiecz�r rozstali... Tymczasem min�o lato, zacz�a si� jesie�. Dr�nik wci�� wiernie str�owa� na swojej przestrzeni. Czujny jak �uraw nie przeoczy� najmniejszej usterki na linii. Je�li gdzie� przypadkiem obsun�a si� nawierzchnia, zaraz podsypywa� �wie�ego szutru i zr�wnywa� z poziomem. Gdy w kt�r�� noc pa�dziernikow� szalona ulewa podmuli�a tor, wy�eraj�c w nasypie znaczn� wyrw�, nazajutrz budnik pracowa� przez ca�y dzie� bez wytchnienia, p�ki szkody nie usun��. Umocni� w kilku punktach p�tlicy wychwierutane podk�ady, gdzie indziej zast�pi� stare ju�, stoczone przez czerwy progi nowymi. Zielska i trawy na torze nie znosi�: gdziekolwiek si� rzuci�o pomi�dzy szyny, plewi� niemi�osiernie. Tote� po up�ywie siedmiu miesi�cy jego "urz�dowania" wygl�da�y przestrze� i przystanek wzorowo. W dal mkn�y wst�gi rels�w po nawierzchni posypanej �wirem czy�ciutkim i mia�kim jak piasek, z lekkim chrz�stem przerzuca�y si� naoliwione starannie d�wignie blokowe, wykonywa�o stawid�o swe zwroty g�adko i sprawnie jak rumak w tresurze mane�u. Dwa razy na dzie� i raz w ci�gu nocy odbywa� Wawera tzw. "�wiczenia" i "manewry", kt�re polega�y na szeregu czynno�ci i ruch�w wykonywanych zwykle przez dr�nik�w w chwili przejazdu poci�g�w przez ich plac�wki. Krokiem spr�ystym, krokiem starego weterana wychodzi� budnik przed stacj�, bra� do r�ki sygna�, szerok�, czerwon� lub zielon� tarcz� na bia�ym polu, i stawa� wyprostowany jak struna mi�dzy zwrotnic� a budk�. Kiedy indziej puszcza� w ruch kolb� stawid�a lub �elazne d�wignie na bloku i przerzuca� szyny na torze. Wieczorami zapala� zielony sygna� za szybk� zwrotnicy i drugi, podobny lub bia�y, na semaforze daleko przed przystankiem, opodal tunelu. Czasami na "nocny alarm" zmienia� �wiat�a sygna��w, kt�re wtedy z daleka ju� ostrzega�y barw� rubinu... A jednak mimo wszystko smutno by�o na przystanku. Mimo pozor�w ruchu i sprawno�ci budnika wia�o od przestrzeni pustk� jak�� i martwot�. Bezwiednie musia� to odczuwa� i Wawera, bo gdy na chwil� oderwa� si� od pracy i wzrokiem b��dzi� po szynach, z oczu wygl �da�a mu t�sknota i jaka� g��boka zaduma. Dlatego te� po kr�tkim spoczynku tym �arliwiej bra� si� do pracy. Powoli, z biegiem miesi�cy, wytworzy� si� mi�dzy nim a przestrzeni� nieuchwytny, cho� nader za�y�y zwi�zek. Wawera sta� si� z czasem jakby uciele�nion� w kszta�cie cz�owieczym jej �wiadomo�ci�. Obcuj�c ze sw� stref� niemal bez przerwy wch�on�� wszystkie drzemi�ce tu tajemnie �lady przesz�o�ci, a wessawszy w siebie, oddawa� z powrotem wzmocnione t�sknot�, pulsuj�ce �yw�, gor�c� krwi� kochaj�cego serca. - Poczekaj, siostrzyczko - szepta� nieraz, topi�c pijane zadum� oczy w sin� dal przestrzeni - poczekaj jeszcze troch�, go��bko! Doczekamy si� w ko�cu, doczekamy. I przypada� do toru, przyk�ada� ucho do ziemi i s�ucha�, s�ucha� z zapartym tchem. Po chwili na twarzy jego ��tej, pomarszczonej rozlewa� si� przykry wyraz rozczarowania, a z ust zwi�d�ych, zwiotcza�ych wyp�ywa�o s�owo zniech�cenia : - Jeszcze nie... Jeszcze za wcze�nie... Nieraz wieczorami pod zorz� zachodu wlepia� godzina | mi ca�ymi ut�sknione oczy w czerniej�c� z dala czelu�� tunelu i czeka� na co�, czeka� bez ko�ca... A tymczasem przysz�y z�e wie�ci z miasta. Pewnego dnia przyni�s� Lu�nia fataln� wiadomo��, �e dyrekcja ruchu w Orszawie zamierza najp�niej z wiosn� przyst�pi� do rozebrania przestrzeni. Wawera zgryz� si� tym okrutnie i przechorowa� si� ci�ko. Po up�ywie tygodnia d�wign�� si� wreszcie z ��ka, lecz okropnie zmieniony. Ma�om�wny z natury, teraz zamkn�� si� w sobie zupe�nie i absolutnie z nikim nie chcia� rozmawia�. Nawet Lu�ni zabroni� wst�pu do siebie i z daleka zoczywszy nadchodz�cego, zawraca� go z drogi gestem r�ki. Spos�pnia�, sponurza� i w oczach mia� jakie� dzikie, niedobre �wiat�a... A� dnia jednego, pod zmierzch, w burzliwy, listopadowy odwieczerz, podczas "manewr�w" ze zwrotnic� nagle drgn��. - Przys�ysza�o mi si� czy co? - mrukn�� wypuszczaj�c z r�k kolb� przyrz�du. Naraz poja�nia�o mu w oczach. Strumie� nadludzkiej rado�ci przep�yn�� serce i wstrz�sn�� nim ca�ym do posad. W�r�d wycia jesiennego wichru, w�r�d �wistu zawieruchy po raz pierwszy us�ysz� �... To ju� nie by�o z�udzenie, o nie! Stamt�d nadp�yn�o, stamt�d, od tunelu, najwyra�niej w �wiecie! To by�o t o, tym razem niew�tpliwie t o!... O! Znowu! Troch� bli�ej... S�odkie, kochane dudnienie! Drogi, nieoceniony �oskot, cudny, rytmiczny �oskot!... - Ta, ta, ta!... Ta, ta, ta!... To on! To on! Nie ulega�o ju� w�tpliwo�ci! I wybieg� na spotkanie. Wiatr zerwa� mu czapk�, zdar� p�aszcz z ramion, targn�� nim z pasj�, nielito�ciwie... Nie zwa�a�. Z rozwianym w�osem, �nie�nobia�ym w�osem, z wyci�gni�tymi przed si� entuzjastycznie r�koma s�ucha� dziwnego odg�osu jak najcudniejszej muzyki... - Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... Lecz po chwili umilk�o; i zn�w gwizda� tylko wiatr w w�ciek�ych przegonach, kwili�y wrony pod o�owianym niebem... Ze zwieszon� g�ow� powr�ci� dr�nik do swej budki... Lecz odt�d, od pami�tnego wieczora, nadzieja jasna rozkwit�a mu w duszy i do�ciga�a w spe�nienie. Bo oto z dniem ka�dym s�ysza� coraz wyra�niej, coraz bli�ej, coraz dobitniej. Po chwili milk�o wprawdzie, g�uch�o gdzie�, rozwiewa�o si�, lecz nazajutrz, o zmroku, w t� dziwn� godzin� przesi�u dnia z noc� zn�w powraca�o mocniej ju�, g�o�niej, prawie namacalnie... A� przysz�a godzina ziszczenia. W jak�� noc grudniow�, noc �niegiem zawian�, gdy znu�ony czuwaniem schyli� siw� g�ow� g��boko ku piersi, zabrzmia� sygna�... Wawera zadr�a� i obudzi� si�: - Co to?! - Bimbam... - zabrzmia�o powt�rnie. - Bimbam... Sygnalizator gra�. Po raz pierwszy od czasu obj�cia s�u�by us�ysza� budnik kucie m�otk�w... Pokra�nia� ca�y, trz�s�cymi si� r�koma w�o�y� czapk�, zarzuci� szynel na ramiona i porwawszy latark�, wybieg� przed budk�. - Bimbam... - gra�o na s�upie. - Id� ju�, id� - szepn��, s�aniaj�c si� na nogach ze wzruszenia. Ca�� si�� woli opanowa� si�, spr�y� w s�u�bowej postawie i podni�s�szy wysoko sygna� �wietlny do g�ry, czeka�. - Ta, ta, ta... Ta, ta, ta... - dudnia�o na przestrzeni. - Trach, trach, trach... Trach, trach, trach... - gruchota�y szyny. Dr�nik zatopi� g�odne spojrzenie w gardziel tunelu... - Ta, ta, ta!... Ta, ta, ta!... Nareszcie zobaczy�. W wylocie czelu�ci za�wieci�a para oczu, para olbrzymich, z�oto��tych �lepi�w i ros�a, ros�a, zbli�a�a si�... Budnikowi lotem b�yskawicy przesz�a my�l przez g�ow�: - Przejedzie czy stanie? W tej chwili rozleg� si� zgrzyt gwa�townie zahamowanych k� i poci�g zatrzyma� si� przed przystankiem. Wawera nie drgn��, nie ruszy� si� z miejsca. Patrzy�... Z wozu s�u�bowego wysiad� kierownik ruchu i zmierza� w stron� dr�nika. Ze stopni wagon�w zeskoczy�o kilku konduktor�w, jaki� kontroler w s�u�bie i podeszli ku niemu. - Dobry wiecz�r, Wawera! - pozdrowi� wyci�gaj�c przyja�nie r�k� kierownik. - Czeka�e� d�ugo na nas, m�j stary, co? No i nareszcie doczeka�e� si�. Wawera �ciska� podan� d�o�! �zy s�odkie, �zy szcz�cia d�awi�y s�owa: - Wedle rozkazu, panie kierowniku, na posterunku. - Dobry wiecz�r, kolego! - witali go konduktorzy. - Witaj nam, stary druhu! I otoczyli go ko�em. Kto� zabra� mu sygna� i przypi�� latark� do piersi, kto� inny wcisn�� "klucz" konduktorski do r�ki. - No, panowie - zabrzmia� dono�ny g�os kierownika. - Komu w drog�, temu czas! Wawera, jedziesz naturalnie z nami? - Po ciebie�my tu przyjechali - zagrzmia� zgodny ch�r koleg�w. - Do�� ci ju� chyba dro�nikowania? W piersi Wawery �ka�o co� ze szcz�cia bez miary. Spojrza� raz jeszcze przez mg�� �ez na przystanek, na domek sw�j �niegiem zasuty, na topol� samotn� w ogr�dku i ruszy� ku wozom: - Ja z wami, koledzy - ja z wami na �mier� i na �ycie! I wszed�szy na stopie� wagonu jak przed laty, podni�s� latark� w stron� maszyny i krzykn�� gromkim g�osem: - Jazda! Poci�g ruszy� z przeci�g�ym gwizdem i potoczy� si� w przestrze�... Nazajutrz, w mro�ny, grudniowy poranek, zasta� Lu�nia dr�nika przed budk� w postaci s�u�bowej z wyci�gni�t� w g�r� r�k� i z zagas�� latark� w skostnia�ych palcach. - Wawera, co tobie? - zagadn��, wpatruj�c si� bystro w twarz przyjaciela z zastyg�ym na ustach u�miechem. I dotkn�� jego ramienia. Wtedy budnik sztywny jak k�oda zwali� mu si� pod nogi. - Zamarz�! - szepn�� kowal bior�c zw�oki w ramiona - zamarz� na �mier� na plac�wce. I z�o�y� go ostro�nie w budce na tapczanie... Wie�ci o zamierzonym rozbiorze przestrzeni okaza�y si� przedwczesne; przetrwa�a jeszcze jedn� wiosn� i lato. Lecz m�wiono w okolicy, �e od �mierci Wawery p�tlica jakby o�y�a. Zw�aszcza pod wiecz�r w�w�z rozbrzmiewa� echem dziwnych odg�os�w. Dudni�y jakie� poci�gi, szcz�ka�y rozp�tane ko�a, oddycha�a ci�ko uznojona maszyna. Sk�d� z przestrzeni nadp�ywa�y na skrzyd�ach wiatru jakie� sygna�y, rozlega�y si� przeci�g�� skarg� gwizdy �wistawek, gra�y pobudk� odjazdu niewidzialne tr�bki... Ludzie omijali ch�tnie t� stron�, z l�kiem obchodz�c j� ko�em. Nawet ptactwo sp�oszone niezwyk�ym �oskotem porzuci�o dziwny par�w i przenios�o si� w inne, go�cinniejsze strony. Dopiero gdy pod jesie� nast�pnego roku usuni�to szyny i rozebrano budk� dr�nika, wszystko ucich�o i "g�ucha przestrze�" zamilk�a na zawsze. Autor: STEFAN GRABI�SKI Tytul: �lepy tor Z TOMU DEMON RUCHU [1919] W poci�gu osobowym zmierzaj�cym p�n� jesienn� por� do Gronia �cisk by� ogromny; przedzia�y pozape�niane po brzegi, atmosfera parna, gor�ca. Z braku miejsca zatar�y si� r�nice klas, siedziano i stano, gdzie si� uda�o, prawem prastarego kaduka. Nad chaosem g��w pali�y si� lampy md�ym, przy�mionym �wiat�em, kt�re sp�ywa�o z pu�ap�w wagonowych na twarze znu�one, profile wymi�te. Dym tytoniu unosi� si� kwa�nym wyziewem, wyci�ga� pod d�ugi, siwawy sznur w korytarzach, k��bi� tumanami w czelu�ciach okien. Jednostajny �omot k� nastraja� nasennie, przytwierdza� monotonnym stukaniem drzemocie, kt�ra rozpanoszy�a si� po wozach. Tak-tak-tak... Tak-tak-tak... Tylko jeden z przedzia��w klasy III, w pi�tym wozie od ko�ca, nie poddawa� si� og�lnemu nastrojowi; zesp� gwarny tu by�, rze�ki, o�ywiony. Uwag� podr�nych opanowa� wy��cznie ma�y, garbaty cz�owieczek w mundurze kolejarza ni�szego typu, kt�ry opowiada� co� z przej�ciem, podkre�laj�c s�owa gestykulacj� barwn� i plastyczn�. Skupieni wko�o s�uchacze nie spuszczali ze� oczu; niekt�rzy powstali z miejsc dalszych i zbli�yli si� do �awki �rodkowej, by lepiej s�ysze�; paru ciekawych wychyli�o g�owy przez drzwi od s�siedniego przedzia�u. Kolejarz m�wi�. W wyp�owia�ym �wietle lampy, drgaj�cej w podrzutach wozu, porusza�a si� g�owa jego du�a, niekszta�tna, w wichurze siwych w�os�w, taktem dziwacznym. Szeroka twarz za�amana nieregularnie na linii nosa to blad�a, to nabiega�a purpur� w rytm krwi burzliwy: wy��czna, jedyna, zaci�ta twarz fanatyka. Oczy �lizgaj�ce si� w roztargnieniu po obecnych gorza�y �arem my�li upartej, od lat syconej. A jednak cz�owiek ten miewa� momenty pi�kne. Chwilami, zdawa�o si�, znika� garb i szpetota rys�w, a oczy nabiera�y szafirowego blasku, pijane natchnieniem, i posta� kar�a tchn�a szlachetnym, porywaj�cym za sob� zapa�em. Za chwil� przeobra�enie gas�o, rozwadnia�o si� i w gronie s�uchaczy siedzia� tylko zajmuj�cy, lecz potwornie brzydki narrator w kolejowej bluzie. Profesor Ryszpans, chudy, wysoki pan w jasnopopielatym kostiumie, z monoklem w oku, przechodz�c dyskretnie przez zas�uchany przedzia�, nagle zatrzyma� si� i spojrza� uwa�nie na m�wi�cego. Co� go zastanowi�o; jaki� zwrot wyrzucony z ust garbusa przyku� go na miejscu. Opar� si� �okciem o �elazn� sztab� przegr�dki, zacisn�� monokl i s�ucha�. - Tak, moi pa�stwo - m�wi� kolejarz - w ostatnich czasach istotnie zag�szczaj� si� zagadkowe zdarzenia w �yciu kolejowym. Wszystko to zdaje si� mie� sw�j cel, zmierza ku czemu�, oczywi�cie, z nieub�agan� konsekwencj�. Zamilk� na chwil�, zdmuchn�� popi� z fajeczki i zagadn��: - A o "wagonie �miechu" nie s�ysza� nikt z szanownych go�ci? - Istotnie - wmiesza� si� profesor - czyta�em przed rokiem co� o tym w gazetach, lecz pobie�nie i nie przypisuj�c rzeczy �adnej uwagi; historia zakrawa�a na dziennikarsk� plotk�. - Gdzie tam, �askawy panie! - zaprzeczy� nami�tnie kolejarz, zwracaj�c si� w stron� nowego s�uchacza. - �adna mi plotka! Prawda oczywista, fakt stwierdzony zeznaniami naocznych �wiadk�w. Rozmawia�em z lud�mi, kt�rzy sami tym wagonem jechali. Odchorowali jazd� po tygodniu ka�dy. - Prosz� opowiedzie� nam dok�adniej - odezwa�o si� par� g�os�w - ciekawa historia! - Nie tyle ciekawa, ile weso�a - poprawi� karze�, potrz�saj�c lwi� sw� czupryn�. - Oto kr�tko i w�z�owato wn�ci� si� rok temu pomi�dzy solidnych i powa�nych towarzyszy jaki� krotochwilny wagon i grasowa� przez dwa tygodnie z g�r� po liniach kolejowych ku uciesze i utrapieniu ludzi. Krotochwilno�� bowiem by�a podejrzanej natury i czasami wygl�da�a na z�o�liwo��. Ktokolwiek wsiad� do wozu, wpada� od razu w nader pogodny nastr�j, kt�ry niebawem przechodzi� w wybuja�� weso�o��. Jakby po za�yciu gazu rozweselaj�cego ludzie wybuchali �miechem bez �adnego powodu, trzymali si� za brzuchy, gi�li do ziemi w potokach �ez; w ko�cu �miech przybiera� gro�ny charakter paroksyzmu: pasa�erowie ze �zami demonicznej rado�ci wili si� w konwulsjach bez wyj�cia, jak op�tani rzucali si� po �cianach i rechocz�c jak stado bydl�t, toczyli z ust pian�. Co par� stacji trzeba by�o wynosi� z wozu po kilku tych nieszcz�liwych szcz�liwc�w, gdy� zachodzi�a obawa, �e w przeciwnym razie po prostu p�kn� od �miechu. - Jak�e reagowa�y na to organa kolejowe? - zapyta�, korzystaj�c z przerwy, kr�py, o energicznym profilu in�ynier Znies�awski. - Zrazu s�dzili ci panowie, �e wchodzi w gr� jaka� zaraza psychiczna, kt�ra z jednego go�cia przenosi�a si� na innych. Lecz gdy podobne wypadki zacz�y si� powtarza� Codziennie i zawsze w tym samym wozie, wpad� jeden Z lekarzy kolejowych na genialny koncept. Przypuszczaj�c, �e w wagonie tkwi gdzie� lasecznik �miechu, kt�ry ochrzci� napr�dce imieniem bacillus ridiculentus lub te� bacillus gelasticus primitivus, podda� zapowietrzony w�z bezzw�ocznej dezynfekcji. - Cha, cha, cha! - hukn�� nad uchem niezr�wnanego causeura zawodowo interesowany s�siad, jaki� lekarz z W. - Ciekaw jestem, jakiego te� u�y� �rodka odka�aj�cego: lizolu czy karbolu? - Pomyli� si� szanowny pan; �adnego z wymienionych. Oblano nieszcz�sny wagon od dachu po szyny specjalnym przetworem wynalezionym ad hoc przez wspomnianego doktora; by�a to tak nazwana przez wynalazc�: lacrima tristis, czyli "�za smutnego". - Chi, chi, chi! - krztusi�a si� w k�cie jaka� dama. - Co za z�oty z pana cz�owiek! Chi, chi, chi! �ezka smutnego! - Tak, �askawa pani - ci�gn�� niewzruszony garbus - bo wkr�tce po puszczeniu w ponowny obieg uzdrowie�ca kilku podr�nych odebra�o sobie w nim �ycie wystrza�em z rewolweru. Takie eksperymenta mszcz� si�, �askawa pani - doko�czy� kiwaj�c smutno g�ow�. - Radykalizm w takich razach niezdrowy. Na chwil� zapad�o milczenie. - W par� miesi�cy potem - podj�� gaw�d� funkcjonariusz - rozesz�y si� po kraju alarmuj�ce pog�oski o pojawieniu si� tzw. "wozu transformacyjnego" - carrus transformans, jak go przezwa� jaki� filolog, podobno jedna z ofiar nowej plagi. Pewnego dnia zauwa�ono dziwne zmiany w powierzchowno�ci kilkunastu pasa�er�w, kt�rzy odbywali podr� w tym samym fatalnym wozie. Oto rodzina i znajomi, oczekuj�cy na dworcu, nie mogli w �aden spos�b przyzna� si� do witaj�cych ich serdecznie osobnik�w, kt�rzy wysiedli z poci�gu. Pani s�dzina K., m�oda i powabna brunetka, ze zgroz� odepchn�a od siebie opas�ego jegomo�cia z pot�n� �ysin�, kt�ry utrzymywa� uparcie, �e jest jej m�em. - Panna W., �liczna 18letnia blondynka, dosta�a spazm�w w obj�ciach siwiutkiego jak go��b i podagrycznego staruszka, kt�ry zg�osi� si� do niej z bukietem azalii jako "narzeczony". Natomiast podesz�a ju� w leciech pani radczyni Z. z mi�ym zdumieniem znalaz�a si� u boku eleganckiego m�odzie�ca, od�wie�onego cudownie o lat z g�r� 40, radcy apelacyjnego i ma��onka. W mie�cie na wiadomo�� o tym zrobi� si� kolosalny huczek; o niczym innym nie m�wiono, jak tylko o zagadkowych metamorfozach. Po miesi�cu nowa sensacja: zaczarowani panowie i panie powoli odzyskali pierwotny sw�j wygl�d, wracaj�c do u�wi�conej losem powierzchowno�ci. - Czy i tym razem odka�ano wagon? - zapyta�a z zad�ciem jaka� dama. - Nie, �askawa pani - zaniechano tych �rodk�w ostro�no�ci. Owszem, dyrekcja otoczy�a w�z szczeg�ln� pieczo�owito�ci�, gdy� okaza�o si�, �e kolej b�dzie mog�a ci�gn�� ze� kolosalne zyski. Zacz�to bi� nawet specjalne bilety wst�pu do cudownego wozu, tzw. bilety transformacyjne. Popyt naturalnie by� ogromny. W pierwszej linii zg�asza� si� zacz�y ca�e kolumny staruszek, brzydkich wd�w i starych panien, domagaj�c si� natarczywie karty jazdy. Kandydatki dobrowolnie podbija�y cen�, p�aci�y w tr�j i czw�rnas�b, przekupywa�y urz�dnik�w, konduktor�w, nawet tragarzy. We wozie, przed wozem i pod wozem rozgrywa�y si� dramatyczne sceny, przechodz�ce niekiedy w krwawe bitki. Kilka s�dziwych niewiast w jednej z utarczek wyzion�o ducha. Straszny przyk�ad nie ostudzi� jednak ��dzy odm�odzenia; masakra trwa�a w dalszym ci�gu. W ko�cu ca�ej tej awanturze po�o�y� kres sam cudowny w�z; oto po dwutygodniowej transformacyjnej dzia�alno�ci nagle utraci� dziwn� sw� moc. Stacje przybra�y wygl�d normalny; kadry roznami�tnionych staruszek i starc�w odp�yn�y z powrotem w zacisza domowych ognisk i zapieck�w. Zamilk� i w�r�d gwaru rozbudzonych g�os�w, �miech�w i dowcip�w na temat poddany przez opowie�� wymkn�� si� chy�kiem z coup�. Ryszpans szed� w �lad za nim jak cie�. Zaj�� go ten kolejarz w pocerowanej na �okciach bluzie, wyra�aj�cy si� poprawniej ni� niejeden przeci�tny inteligent; co� go ci�gn�o ku niemu, jaki� tajemniczy pr�d sympatii pcha� w stron� oryginalnego kaleki. Na korytarzu klasy I po�o�y� mu lekko r�k� na ramieniu: - Przepraszam pana. Czy mog� prosi� o s��w par� rozmowy? Garbaty u�miechn�� si� zadowolony. - Owszem. Nawet wska�� panu miejsce, gdzie b�dziemy mogli swobodnie pogada�. W�z ten znam na wylot. I poci�gn�wszy profesora za sob�, skr�ci� w lewo, tam gdzie pierzeja przedzia��w za�amuj�c si� przechodzi�a w kurytarzyk wiod�cy na platform�. Tu wyj�tkowo nie by�o w tej chwili nikogo. Kolejarz wskaza� towarzyszowi �cian� zamykaj�c� ostatnie coup�. - Widzi pan ten ma�y gzemsik tu w g�rze? To jest zamaskowany zamek; skrytka dla dostojnik�w kolei w wyj�tkowych wypadkach. Zaraz j� ogl�dniemy dok�adniej. Odsun�� gzems, wydoby� z kieszeni konduktorski klucz i za�o�ywszy w otw�r, przekr�ci�. Wtedy g�adko odwin�a si� w g�r� stalowa stora, ods�aniaj�c malutki, wytwornie urz�dzony przedzia�. - Prosz� do �rodka - zach�ci� kolejarz. Po chwili siedzieli na mi�kkich, polstrowanych poduszkach, odci�ci od gwaru i �cisku zapuszczon� z powrotem stor�. F