4907
Szczegóły |
Tytuł |
4907 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4907 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4907 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4907 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maksym Gorki
Matka
Prze�o�y�a Halina G�rska
CZʌ� PIERWSZA
I
Codziennie nad osad� robotnicz� w zadymionym, oleistym powietrzu dr�a�a i wy�a
syrena fabryczna i pos�uszni jej wezwaniu, wybiegali z ma�ych, szarych domk�w,
niby
wystraszone karaluchy, ponurzy ludzie, nie zd��ywszy pokrzepi� snem zm�czonych
mi�ni.
W ch�odnym mroku szli po nie wybrukowanej ulicy ku wysokim, kamiennym klatkom
fabryki, kt�ra czeka�a na nich z oboj�tn� pewno�ci� siebie, o�wietlaj�c
b�otnist� drog�
dziesi�tkami zat�uszczonych, kwadratowych oczu. B�oto chlupota�o pod nogami.
Rozlega�y
si� ochryp�e, senne g�osy, plugawe przekle�stwa targa�y powietrzem, a na
spotkanie ludziom
p�yn�y inne d�wi�ki - ci�ki jazgot maszyn, i, �wist pary. Ponuro i surowo
majaczy�y
wysokie, czarne kominy, niby wzniesione nad osad� grube pa�ki.
Wieczorem, kiedy zachodzi�o s�o�ce i na szybach dom�w zapala�y si� w ostatnim
b�ysku jego czerwone promienie, fabryka wyrzuca�a ludzi ze swego kamiennego
wn�trza jak
zu�yt� szlak�. Znowu szli przez ulice, zakopceni, z czarnymi twarzami,
roztaczaj�c wok�
lepki zapach smar�w, b�yskaj�c zg�odnia�ymi z�bami. W ich g�osach d�wi�cza�o
teraz
o�ywienie, a nawet rado�� - na ,dzi� sko�czy�a si� katorga pracy, w domu czeka�a
wieczerza i
odpoczynek.
Dzie� po�kn�a fabryka, maszyny wyssa�y z ludzkich mi�ni tyle si�, ile im by�o
potrzeba. Dzie�, nie pozostawiaj�c �ladu, zosta� wykre�lony z ludzkiego �ycia,
cz�owiek
zbli�y� si� o jeden znowu krok do grobu, ale cieszy� si� na my�l o czekaj�cym go
za chwil�
odpoczynku, o zadymionej szynkowni i - by� zadowolony.
W �wi�ta spali prawie do dziesi�tej; potem ludzie, stateczni i �onaci wk�adali
najlepsze ubrania i szli na nabo�e�stwo, �aja� przy okazji m�odzie� za jej
oboj�tno�� religijn�.
Z cerkwi wracali do domu, Jedli pierogi i znowu k�adli si� spa� - do wieczory.
Nagromadzone
od lat zm�czenie odbiera�o ludziom apetyt. �eby m�c je��, pili du�o, dra�ni�c
�o��dek
piek�c� w�dk�.
Wieczorem leniwie spacerowali po ulicach; ten, kto mia� kalosze, wk�ada� je
nawet
wtedy, kiedy by�o sucho, a kto mia� parasol, nosi� go z sob�, cho�by nawet
�wieci�o s�o�ce.
Spotykaj�c si�, m�wili o fabryce, o maszynach, przeklinali majstr�w, rozmawiali
i
my�leli tylko o tym, co mia�o jaki� zwi�zek z prac�. W nudnej jednostajno�ci dni
ledwie
migota�y pojedyncze iskierki nieudolnej i bezsilnej my�li. Po powrocie do domu
k��cili si� z
�onami i cz�sto bili je nie szcz�dz�c pi�ci. M�odzie� przesiadywa�a w szynkach
albo
urz�dza�a po domach wieczorynki, gra�a na harmonii, �piewa�a spro�ne i brzydkie
pie�ni,
ta�czy�a, opowiada�a ordynarne dowcipy i pi�a. Ludzie, wyczerpani prac�, upijali
si� szybko, i
budzi�o si� w�wczas we wszystkich niezrozumia�e, chorobliwe rozdra�nienie, kt�re
domaga�o
si� uj�cia. Skwapliwie chwytaj�c ka�d� okazj� do wy�adowania tego niepokoj�cego
uczucia,
ludzie jak rozw�cieczone zwierz�ta rzucali si� na siebie o byle g�upstwo.
Wybucha�y krwawe
b�jki. Niekiedy ko�czy�y si� ci�kim okaleczeniem, a niekiedy zab�jstwem.
W stosunkach mi�dzy lud�mi uczuciem dominuj�cym by�a utajona z�o��. By�a ona tak
samo zastarza�a jak nieuleczalne zm�czenie mi�ni. Ludzie rodzili si� z t�
chorob� duszy,
odziedziczon� po ojcach, i jak czarny cie� towarzyszy�a im ona a� do grobu,
pobudzaj�c w
ci�gu ca�ego �ycia do post�pk�w odra�aj�cych w swym bezsilnym okrucie�stwie.
W �wi�ta m�odzi zjawiali si� w domu p�n� noc� w podartej odzie�y, zab�oceni i
zakurzeni, zm�czonymi twarzami, z�o�liwie przechwalaj�c si� �e pobili koleg�w,
albo
skrzywdzeni i w�ciekli, ze �zami obrazy w oczach, pijani, budz�cy lito��,
nieszcz�liwi i
wstr�tni. Niekiedy ch�opc�w przyprowadza�y do domu matki albo ojcowie.
Znajdowali ich
gdzie� pod p�otem na ulicy lub w szynku, pijanych do nieprzytomno�ci; ohydnie
przeklinali,
bili pi�ciami mi�kkie, zwiotcza�e od w�dki cia�a swych dzieci, a potem mniej
lub bardziej
troskliwie uk�adali je do snu, aby rankiem, kiedy ciemnym strumieniem pop�ynie
przez
powietrze gniewny ryk syreny, obudzi� je znowu do pracy.
Przeklinali swe dzieci i bili je, ale pija�stwo i b�jki m�odzie�y ludzie starsi
uwa�ali za
zjawisko zupe�nie normalne - kiedy ojcowie byli m�odzi, tak samo pili i tak samo
bili si�, i ich
tak samo bili matki i ojcowie. �ycie by�o zawsze takie samo - r�wno i wolno
p�yn�o dok�d�
m�tnym strumieniem, rok za rokiem, omotane przez nawyk my�lenia zawsze o tych
samych
sprawach i wykonywania dzie� w dzie� tych samych czynno�ci. I nikomu nie chcia�o
si�
podj�� pr�by jakichkolwiek zmian na lepsze.
Niekiedy do osady przychodzili sk�dsi� obcy ludzie. Z pocz�tku zwracali na
siebie
uwag� po prostu dlatego, �e byli obcy, potem opowiadaniami o miejscach swojej
poprzedniej
pracy wzbudzali lekkie, powierzchowne zainteresowanie, wreszcie urok nowo�ci
szarza�,
przyzwyczajano si� do nich i przestawano dostrzega�. Z opowiada� ich jedno
wynika�o
niezbicie: �ycie robotnika jest wsz�dzie takie samo. A je�eli tak jest, to o
czym tu rozprawia�?
Czasami jednak niekt�rzy z nich m�wili o rzeczach dla osady zupe�nie nowych. Nie
sprzeczano si� z nimi, ale przyjmowano ich dziwne s�owa z niedowierzaniem. S�owa
te
budzi�y w jednych t�pe rozdra�nienie, w innych nieokre�lony l�k, a jeszcze
innych niepokoi�
ledwie uchwytny cie� nadziei, �e stanie si� co�, co dla nich samych by�o
niejasne; pili wi�c
jeszcze wi�cej, aby st�umi� ten niepotrzebny, m�cz�cy l�k.
Zauwa�ywszy w obcym co� niezwyk�ego, mieszka�cy osiedla d�ugo nie mogli mu
tego wybaczy� i odnosili si� do cz�owieka niepodobnego do nich z pod�wiadom�
obaw�, jak
gdyby l�kali si�, �e mo�e on naruszy� ponury i jednostajny bieg ich �ycia,
ci�ki wprawdzie,
ale spokojny. Przywykli, �e �ycie przyt�acza�o ich zawsze jednakowym
brzemieniem, a nie
spodziewaj�c si� �adnych zmian na lepsze, uwa�ali, �e ka�da zmiana mo�e to
brzemi� tylko
zwi�kszy�.
Od ludzi, kt�rzy m�wili o czym� nowym, mieszka�cy osady odsuwali si� w
milczeniu. W�wczas ludzie ci znikali, odchodzili dok�d� indziej, a ci, kt�rej
pozostawali w
fabryce, je�li nie potrafili zla� si� z jednolit� mas� mieszka�c�w osady, �yli w
odosobnieniu...
Prze�ywszy w ten spos�b lat pi��dziesi�t, cz�owiek umiera�.
II
Tak w�a�nie �y� �lusarz Micha� W�asow, zaro�ni�ty, ponury, o male�kich oczkach,
kt�re patrzy�y spod, krzaczastych brwi podejrzliwie, ze z�ym u�mieszkiem. By�
najlepszym
�lusarzem w fabryce i pierwszym si�aczem w osadzie, ale zarabia� ma�o, gdy�
zachowywa� si�
grubia�sko wobec prze�o�onych: Nie by�o �wi�ta, �eby kogo� nie pobi�, nikt go
nie lubi�,
wszyscy si� go bali. Pr�bowano rozprawi� si� z nim, ale bezskutecznie. Kiedy
W�asow
widzia�, �e zbli�aj� si� do niego, chwyta� w r�k� kamie�, desk� lub kawa�ek
�elaza i, szeroko
rozstawiwszy nogi, w milczeniu oczekiwa� wrog�w. Twarz jego, zaro�ni�ta od oczu
po szyj�
czarn� brod�, i w�ochate r�ce budzi�y we wszystkich strach. Szczeg�lnie l�kano
si� jego oczu
- ma�ych, ostrych, wwiercaj�cych si� w cz�owieka jak stalowe �widerki; kto
spotka� si� z ich
spojrzeniem, czu�, �e zetknie si� z dzik� si��, kt�ra nie wie, co to strach, i
gotowa jest bi� bez
lito�ci.
- No, rozchodzi� si� - m�wi� g�ucho. Poprzez g�ste ow�osienie na jego twarzy
b�yska�y
du�e, ��te z�by. Ludzie rozchodzili si�, obrzucaj�c go tch�rzliwie
przekle�stwami.
- �cierwa! - rzuca� za nimi kr�tko i oczy jego rozb�yskiwa�y ostrym jak szyd�o
u�miechem. Potem z g�ow� wyzywaj�co zadart� do g�ry szed� za nimi i pyta�
zaczepnie:
- No, kto pragnie �mierci? Nikt jej nie pragn��.
M�wi� ma�o, a ��cierwo� by�o jego ulubionym s�owem. Tak nazywa� zwierzchnik�w
w fabryce i policj�, u�ywa� go tak�e, kiedy zwraca� si� do �ony.
- Nie widzisz, �cierwo, �e portki podarte? Kiedy Pawe�, syn jego, sko�czy�
czterna�cie
lat, W�asowowi zachcia�o si� wytarga� go za w�osy. Ale Pawe� wzi�� do r�ki
ci�ki m�otek i
powiedzia� kr�tko:
- Nie wa� si� mnie tkn��!
- Co? - zapyta� ojciec i na kszta�t cienia padaj�cego na brzoz� zbli�a� si� do
syna o
ros�ej i szczup�ej postaci.
- Dosy�! - powiedzia� Pawe�. - Nie dam si� bi� wi�cej.
I zamierzy� si� m�otkiem.
Ojciec spojrza� na niego, schowa� swoje w�ochate r�ce za plecy i u�miechaj�c si�
powiedzia�:
- Dobrze...
Potem ci�ko westchn�wszy dorzuci�:
- Ach, ty �cierwo!...
Wkr�tce o�wiadczy� �onie:
- O pieni�dze si� do mnie nie zwracaj, Pawe� ci� wy�ywi.
- A ty b�dziesz wszystko przepija�? - o�mieli�a si� zapyta�.
- Nie twoja sprawa, �cierwo. Kochank� sobie wezm�.
Kochanki nie wzi��, ale od tego czasu przez dwa lata bez ma�a, a� do samej
�mierci,
nie dostrzega� syna i nie odzywa� si� do niego.
Mia� psa, wielkiego i kud�atego jak on sam. Co dzie� rano pies odprowadza� go do
fabryki i co wieczora czeka� na niego przed bram�. W �wi�ta W�asow chodzi� od
szynku do
szynku. Chodzi� w milczeniu i, jakby szukaj�c kogo�, k�u� ludzi swym ostrym
spojrzeniem. I
pies ca�y dzie� w��czy� si� za nim, opu�ciwszy du�y, wspania�y ogon. Do domu
W�asow
wraca� pijany, siada� do wieczerzy i karmi� psa ze swej miski. Nie bi� go, nie
krzycza� na
niego, ale i nigdy nie pie�ci�. Po wieczerzy, je�li �ona nie sprz�tn�a
natychmiast ze sto�u,
zrzuca� naczynia. na pod�og�, stawia� przed sob� butelk� w�dki i, opar�szy si�
plecami o
�cian�, g�osem g�uchym budz�cym rozpaczliwy smutek �piewa� z szeroko otwartymi
ustami,
wyj�c i przymykaj�c oczy. Zawodz�ce, fa�szywe d�wi�ki pl�ta�y si� w jego w�sach,
z kt�rych
spada�y okruszyny chleba. �lusarz rozczesywa� brod� i w�sy grubymi palcami i -
�piewaj.
S�owa pie�ni by�y niezrozumia�e, rozwlek�e, przypomina�a wycie wilk�w w zimie.
�piewa�,
p�ki w butelce by�a w�dka, potem wali� si� albo opuszcza� g�ow� na st� i tak
spa� a� do
gwizdu syreny. Pies le�a� obok niego.
Umar� na przepuklin�. Mocno zacisn�wszy powieki i zgrzytaj�c z�bami, ca�y
poczernia�y, prawie pi�� dni rzuca� si� na pos�aniu. Niekiedy m�wi� do �ony
- Daj mi arszeniku, otruj...
Doktor kaza� przyk�ada� Micha�owi kompresy, ale powiedzia�, �e konieczna jest
operacja i chorego trzeba natychmiast odwie�� do szpitala.
- Id� do diab�a. Sam umr�... �cierwo! - zachrypia� Micha�.
A kiedy doktor odszed� i �ona ze �zami w oczach namawia�a go, by zgodzi� si� na
operacj�, zacisn�� pi�ci i, pogroziwszy jej, oznajmi�:
- Je�eli wyzdrowiej�, tobie b�dzie gorzej. Umar� rano, kiedy syrena wzywa�a do
pracy. Le�a� w trumnie z otwartymi ustami, ale brwi mia�. gniewnie �ci�gni�te.
Chowa�a go
�ona, syn, pies, stary pijak i z�odziej Dani�o Wiesowszczykow, wydalony z
fabryki, i kilku
miejscowych �ebrak�w. �ona p�aka�a cicho i niewiele, Pawe� nie p�aka� wcale.
Mieszka�cy
osady, widz�c pogrzeb, zatrzymywali si�, �egnali si� znakiem krzy�a i m�wili
jeden do
drugiego:
- No, Pelagia to dopiero rada a rada, �e umar�. Niekt�rzy poprawiali:
- Nie umar�, zdech�...
Kiedy zasypano trumn�, ludzie rozeszli si�, lecz pies pozosta� i, siedz�c na
�wie�ej
ziemi, d�ugo milczeniu obw�chiwa� mogi��. Po kilku dniach kto� go zabi�.
III
W jakie� dwa tygodnie po �mierci ojca, w niedziel�, Pawe� W�asow przyszed� do
domu mocno pijany. Zataczaj�c si�, dowl�k� si� do pokucia i hukn�wszy,: pi�ci�
w st�, jak
to robi� ojciec, na matk�:
- Kolacja!
Matka podesz�a do niego, usiad�a obok, obj�a syna i przycisn�a jego g�ow� do
piersi
Pawe� stara� si� j� odepchn�� odsuwaj�c r�k� jej ramie, krzycza�:
- Mama, szybko...
- G�uptasek z ciebie - smutno i �agodnie powiedzia�a matka przezwyci�aj�c jego
op�r.
- I pali� b�d�. Daj mi fajk� ojca... - be�kota� Pawe�, � trudem poruszaj�c
niepos�usznym j�zykiem.
Upi� si� po raz pierwszy. W�dka obezw�adni�a go, ale nie pozbawi�a �wiadomo�ci i
w
g�owie jego t�uk�o si� pytanie:
�Pijany? Pijany?�
Zawstydza�y go pieszczoty matki, smutek w jej oczach wzrusza�. Mia� ochot�
p�aka� i,
chc�c st�umi� to pragnienie, udawa�, �e jest bardziej pijany, ni� by� w istocie.
A matka g�adzi�a jego spocone, spl�tane w�osy i m�wi�a �agodnie:
- Nie trzeba tego robi�... Nie trzeba...
Mdli�o go. Schwyci� go gwa�towny atak wymiot�w, matka po�o�y�a go do ��ka,
przykrywszy blade czo�o mokrym r�cznikiem. Pawe� otrze�wia� nieco, ale wszystko
pod nim
i wok� niego ko�ysa�o si� niby na falach, powieki mu ci��y�y, w ustach czu�
wstr�tny, gorzki
smak. Patrzy� przez rz�sy na ogrom na z bliska twarz matki i my�la� bez�adnie:
�Wida� dla mnie jeszcze za wcze�nie. Inni pij� i nic, a mnie mdli...�
Sk�dsi�, jak gdyby z daleka, dochodzi� �agodny g�os matki:
- Jakim mi b�dziesz �ywicielem je�li zaczniesz pi�?
Pawe� mocno zamkn�� oczy i powiedzia�:
- Wszyscy pij�.- Matka westchn�a ci�ko. Mia� racj�. Wiedzia�a przecie� Sama,
�e
jedynym �r�d�em rado�ci ludzi jest szynk. Mimo to powiedzia�a:
- A ty nie pij. Za ciebie wypi� ju� ojciec, ile trzeba. I mnie ju� do��
wym�czy�... Wi�c
mo�e cho� ty ulitujesz si� nad matk�, co?
S�uchaj�c �agodnych i smutnych s��w Pawe� przypomnia� sobie, �e za �ycia ojca
matka by�a w domu niedostrzegalna, milcz�ca, �e �y�a zawsze w trwo�nym
oczekiwaniu
raz�w. Unikaj�c spotka� z ojcem, ma�o bywa� w ostatnich czasach w domu, odwyk�
od matki
i teraz, trze�wiej�c powoli, przypatrywa� si� jej z uwag�.
Wysoka, nieco przygarbiona, zm�czona d�ugimi latami pracy i biciem, kt�rego nie
szcz�dzi� jej m��, porusza�a si� bezszelestnie cicho i jako� bokiem, jakby ba�a
si� o co�
zaczepi�. Na owalnej, nieco obrz�k�ej twarzy, poci�tej zmarszczkami, b�yszcza�y
ciemne
oczy, wyl�knione i smutne, jak oczy wi�kszo�ci kobiet w osadzie. Nad praw� brwi�
mia�a
g��bok� blizn� ,kt�ra podnios�a t� brew nieco ku g�rze; wydawa�o si�, �e r�wnie�
jej prawe
ucho jest nieco wy�sze ni� lewe. Nadawa�o to twarzy kobiety taki wyraz, jakby
stale
nas�uchiwa�a czego� l�kliwie. W g�stych, ciemnych w�osach przebija�y siwe pasma.
W ca�ej jej postaci by�o co� �agodnego, pokornego i budz�cego lito��.
Po jej policzkach wolno p�yn�y �zy.
- Nie p�acz - cicho poprosi� syn. - Daj mi pi�.
- Przynios� ci wody z lodem.
Ale kiedy wr�ci�a, spa� ju�. Posta�a nad nim chwil�; czerpak dr�a� jej w r�ku, a
l�d
lekko uderza� o blaszane �cianki naczynia. Postawi�a czerpak na stole i w
milczeniu ukl�k�a
przed obrazami. W szyby okien uderza�y odg�osy pijackiego �ycia. W mroku
wilgotnego
jesiennego wieczora zawodzi�a harmonia, kto� g�o�no �piewa�, kto� ordynarnie
wymy�la�,
l�kliwie brzmia�y rozdra�nione, zm�czone g�osy kobiet.
�ycie w ma�ym domku W�asow�w pop�yn�o ciszej i spokojniej ni� dawniej i nieco
inaczej ni� w ca�ej osadzie. Dom ich sta� na skraju osiedla, u podn�y
niewielkiej, ale stromej
pochy�o�ci biegn�cej ku b�otom. Trzeci� cz�� domu zajmowa�a kuchnia odgrodzona
od niej
cienkim przepierzeniem male�ka izdebka, w kt�rej sypia�a matka, pozosta�e dwie
trzecie -
kwadratowa izba z dwoma oknami; w jednym k�cie sta�o ��ko Paw�a, w przedniej
cz�ci -
st� i dwie �awki. Kilka krzese�, komoda na bielizn�, na niej male�kie lusterko,
skrzynia z
odzie��, zegar na �cianie i dwie ikony w k�cie - to by�o wszystko.
Pawe� post�powa� tak samo jak ka�dy m�ody cz�owiek kupi� harmoni�, koszul� z
krochmalnym gorsem, jaskrawy krawat, kalosze i laseczk� i sta� si� podobny do
wszystkich
ch�opc�w w jego wieku.
Chodzi� na wieczorynki, nauczy� si� ta�czy� kadryla i polk�, w �wi�ta wraca� do
domu
podchmielony i wypiwszy czu� si� zawsze bardzo �le. Rano bola�a go g�owa,
m�czy�a zgaga,
twarz mia� blad�, apatyczn�.
Pewnego razu matka spyta�a go:
- No c�, weso�o by�o wczoraj?
Pawe� odpowiedzia� z ponurym rozdra�nieniem:
- Nuda, �e wy� si� chce. Ju� lepiej b�d�. �owi� ryby. Albo kupi� sobie strzelb�.
Pracowa� sumiennie, nie sp�nia� si�, nie by� nigdy karany; jego b��kitne, du�e
oczy,
jak oczy matki, mia�y wyraz milcz�cej dezaprobaty. Nie kupi� sobie strzelby i
nie �owi� ryb,
ale wyra�nie zacz�� zbacza� z utartej drogi, kt�r� szli inni. Rzadziej
ucz�szcza� na
wieczorynki i chocia� w �wi�ta dok�d� chodzi�, wraca� jednak trze�wy. Matka,
kt�ra
obserwowa�a go pilnie, zauwa�y�a, �e smag�a twarz syna zaostrza si�, oczy patrz�
coraz
powa�niej, usta zaciskaj� si� dziwnie surowo. Zdawa�o si� jej, �e w milczeniu
gniewa si� na
co� albo �e trawi go choroba. Dawniej przychodzili do niego koledzy, teraz nie
zastawali go
w domu i przestali si� zjawia�. Matk� radowa�o, �e syn jej staje si� niepodobny
do m�odzie�y
fabrycznej, ale kiedy zauwa�y�a, �e ze skupieniem i uporem p�ynie gdzie� obok
ciemnego
potoku �ycia, w duszy jej obudzi�o si� uczucie niejasnego niepokoju.
- Mo�e jeste� chory, Pasza? - pyta�a niekiedy.
- Nie. Zdr�w jestem - odpowiada�.
- Bardzo schud�e� - m�wi�a matka wzdychaj�c.
Zacz�� przynosi� ksi��ki, kt�re czyta� ukradkiem, a przeczytawszy gdzie� chowa�.
Niekiedy robi� na karteczce jakie� notatki z ksi��ek i chowa� je tak�e.
Rozmawiali ze sob�
ma�o i rzadko si� widywali. Rano Pawe� w milczeniu wypija� herbat� i szed� do
pracy, w
po�udnie zjawia� si� na obiad, przy stole zamieniali ze sob� kilka nic
nieznacz�cych s��w i
Pawe� znika� znowu a� do wieczora. Wieczorem my� si� starannie, zjada�
wieczerz�, potem
d�ugo czyta�. W �wi�ta wychodzi� z rana i wraca� p�n� noc�. Matka wiedzia�a, �e
chodzi do
miasta, �e bywa w teatrze, ale z miasta nie przychodzi� do niego nikt. Wydawa�o
si� jej, �e z
biegiem czasu syn staje si� coraz bardziej ma�om�wny; jednocze�nie zauwa�y�a, �e
niekiedy
u�ywa nowych, niezrozumia�ych dla niej s��w, a grubia�skie i szorstkie
wyra�enia, kt�rymi
zwyk� si� pos�ugiwa� dawniej, znikaj� z jego mowy. W zachowaniu jego pojawi�o
si� wiele
zwracaj�cych uwag� szczeg��w: porzuci� dawn� fircykowato��, dba� wi�cej o
czysto�� cia�a
i odzie�y, porusza� si� swobodniej i zr�czniej, sta� si� zewn�trznie jakby
�agodniejszy,
prostszy i wzbudza� w matce l�kliw� uwag�. W jego stosunku do niej by�o r�wnie�
co�
nowego: zamiata� niekiedy pod�og� w izbie, w �wi�ta sam s�a� sobie ��ko i w
og�le stara� si�
ul�y� jej w pracy. Nikt w osadzie tak nie post�powa�.
Pewnego razu Pawe� przyni�s� obraz i powiesi� go na �cianie. Obraz przedstawia�
trzech m�czyzn, kt�rzy rozmawiaj�c szli dok�d� krokiem lekkim i radosnym.
- To zmartwychwsta�y Chrystus idzie do Emaus - obja�ni� Pawe�.
Matce podoba� si� obraz, pomy�la�a jednak:
�Chrystusa czcisz, ale do cerkwi nie chodzisz.�
Na pi�knej p�ce, kt�r� zrobi� Paw�owi jego kolega, stolarz, pojawia�o si� coraz
wi�cej
ksi��ek. Pok�j nabra� mi�ego wygl�du.
Pawe� do matki m�wi� przez �wy� albo �matko�, ale niekiedy zwraca� si� nagle do
niej czule:
- Mamo, nie niepok�j si�, prosz�, wr�c� dzi� p�no.
Matka odczuwa�a zadowolenie s�ysz�c te s�owa; by�y powa�ne i mocne.
Ale niepok�j jej r�s�. Nie znika� z biegiem czasu, coraz silniej n�ka� jej serce
przeczuciem czego� niezwyk�ego.
Niekiedy w matce budzi�o si� nagle niezadowolenie z syna. My�la�a:
�Wszyscy ludzie jak ludzie, a on jak mnich. Za surowy na swoje lata.�
Czasem zastanawia�a si�:
�Mo�e sobie dziewczyn� jak� znalaz�?�
Ale na w��czenie si� z dziewcz�tami trzeba pieni�dzy, a Pawe� oddawa� jej prawie
ca�y sw�j zarobek.
Tak p�yn�y tygodnie, miesi�ce i niepostrze�enie min�y dwa lata tego dziwnego,
milcz�cego �ycia, pe�nego niejasnych my�li i trw�g, kt�re pot�gowa�y si�
nieustannie.
IV
Pewnego razu po wieczerzy Pawe� zaci�gn�� firank� w oknie, usiad� w k�cie i
zawiesiwszy na �cianie nad g�ow� blaszan� lamp�, zacz�� czyta�. Matka zmy�a
naczynia,
wysz�a z kuchni i powoli zbli�y�a si� do niego. Pawe� podni�s� g�ow� i spojrza�
na ni�
pytaj�co.
- Ja nic, Pasza. Ja tylko tak... - powiedzia�a pr�dko i odesz�a, z zak�opotaniem
poruszaj�c brwiami, zamy�lona i zafrasowana. Chwil� sta�a nieruchomo na �rodku
kuchni,
umy�a starannie r�ce i znowu wr�ci�a do syna.
- Chcia�am si� ciebie spyta� - powiedzia�a cichutko - co ty tak wci�� czytasz?
Pawe� zamkn�� ksi��k�.
- Usi�d�, mamo...
Matka usiad�a ci�ko na �awie, wyprostowa�a si� i z napi�t� uwag� oczekiwa�a
jakich�
wa�nych s��w.
Pawe�, nie patrz�c na ni�, nieg�o�no, ale nie wiadomo dlaczego bardzo surowo
powiedzia�:
- Czytam zakazane ksi��ki. Zabraniaj� je czyta� dlatego, �e m�wi� one prawd� o
naszym robotniczym �yciu. Ksi��ki te drukuje si� ukradkiem, w tajemnicy, i
je�eli je u mnie
znajd�, wsadz� mnie do wi�zienia za to, �e chc� pozna� prawd�. Rozumiesz?
Matce zabrak�o nagle tchu. Patrzy�a szeroko otwartymi oczami na syna, kt�ry
wyda�
si� jej obcy. Mia� inny g�os - ni�szy, g��bszy, d�wi�czniejszy. Skuba� palcami
delikatny
puszek w�s�w i dziwnie, spode �ba patrzy� w k�t. Ogarn�� j� l�k o niego, zrobi�o
si� jej go �al.
- I po c� to, Pasza? - zapyta�a.
Pawe� podni�s� g�ow�, spojrza� na ni� i nie podnosz�c g�osu odpowiedzia�
spokojnie:
- Chc� pozna� prawd�.
G�os jego brzmia� cicho, ale twardo, w oczach ja�nia� up�r. Poj�a sercem, �e
syn
po�wi�ci� si� na zawsze czemu� tajemniczemu, czemu�, co j� przera�a�o. Uwa�a�a,
�e
wszystko w �yciu jest nieuniknione; od dawna przywyk�a do tego, by poddawa� si�
bez
buntu, bez namys�u, i teraz zap�aka�a tylko cichutko, nie znajduj�c s��w w
�ci�ni�tym
rozpacz� i trosk� sercu.
- Nie p�acz! - powiedzia� Pawe� czule i �agodnie, a matce wyda�o si�, �e si� z
ni�
�egna. - Pomy�l, jakie jest nasze �ycie. Masz czterdzie�ci lat, a czy� ty w
og�le �y�a? Ojciec
bi� ci�; teraz rozumiem, �e m�ci� si� na tobie za niedol� swojego �ycia -
niedol�, kt�ra go
gniot�a, a on nie rozumia�, jaka jest jej przyczyna. Pracowa� w fabryce
trzydzie�ci lat; kiedy
zacz�� pracowa�, mie�ci�a si� ona w dw�ch budynkach, a teraz jest ich siedem.
Matka s�ucha�a go z l�kiem, ale chciwie. Oczy syna p�on�y jasno. Przysun�� si�
do
niej, opar� si� piersi� o st� i prosto w jej mokr� od �ez twarz pada�y po raz
pierwszy jego
s�owa o prawdzie, kt�r� pozna�. Z ca�� si�� m�odo�ci i �arem ucznia dumnego ze
swojej
wiedzy, wierz�cego �wi�cie w jej prawdziwo��, m�wi� o tym, co by�o dla niego
oczywiste -
m�wi� nie tyle do matki, ile po to, by skontrolowa� samego siebie. Chwilami
milk� szukaj�c
s��w i w�wczas widzia� przed sob� zasmucon� twarz i dobre oczy zamglone �zami.
Oczy te
patrzy�y z przestrachem i zdumieniem. By�o mu �al matki i zacz�� m�wi� znowu.
Teraz ju� o
niej, o jej �yciu.
- Czy zazna�a� w �yciu rado�ci? - pyta�. - Jakie ci zosta�y wspomnienia z
prze�ytych
lat?
Matka s�ucha�a i ze smutkiem kiwa�a g�ow�. Czu�a, �e to, co s�yszy, to co�
nowego,
co�, czego dot�d nie zna�a; s�owa te budzi�y �al i rado��, koj�c jej zbola�e
serce. Takie s�owa
o sobie, o swoim �yciu s�ysza�a po raz pierwszy; budzi�y w niej niejasne, dawno
u�pione
my�li, rozdmuchiwa�y wygas�e ju� uczucia niepokoj�cego niezadowolenia z �ycia -
uczucia i
my�li dawno minionej m�odo�ci. Rozmawia�a o �yciu z przyjaci�kami, rozmawia�a
d�ugo o
wszystkim, ale przyjaci�ki, podobnie jak ona, skar�y�y si� tylko; �adna nie
t�umaczy�a,
dlaczego �ycie jest tak ci�kie i trudne. A teraz siedzi przed ni� jej syn i to,
co m�wi� jego
oczy, twarz i usta - wszystko to chwyta za serce nape�niaj�c je uczuciem dumy z
syna, kt�ry
zrozumia� tak jak trzeba �ycie swojej matki, m�wi o jej cierpieniach, wsp�czuje
jej.
Matkom si� nie wsp�czuje.
Wiedzia�a o tym. Wszystko, co m�wi� syn o �yciu kobiet, by�o gorzk�, znan�
prawd�;
obudzi� w jej piersi uczucia koj�ce jak ciep�a pieszczota.
- C� wi�c chcesz robi�? - zapyta�a przerywaj�c mu.
- Chc� si� uczy�, a potem uczy� innych. My, robotnicy, powinni�my si� uczy�.
Musimy dowiedzie� si�, musimy zrozumie�, dlaczego nasze �ycie jest tak ci�kie.
Patrzy�a z rado�ci�, jak jego b��kitne oczy, zawsze powa�ne i surowe, teraz
ja�nia�y,
�agodne i czu�e. Na ustach jej pojawi� si� u�miech cichej rado�ci, cho� w
zmarszczkach
policzk�w dr�a�y jeszcze �zy. Walczy�y w niej dwa uczucia: dumna by�a z syna,
kt�ry tak
dobrze rozumia� niedol� �ycia, ale nie mog�a zapomnie� o jego m�odo�ci i o tym,
�e m�wi nie
tak jak wszyscy, �e postanowi� sam wyst�pi� do walki z tym �yciem, do kt�rego
wszyscy - i
ona tak�e - przywykli. Mia�a ochot� powiedzie� mu:
�Kochany, c� ty mo�esz zrobi�?�
Ale ba�a si�, �e zm�ci to zachwyt, kt�ry wzbudza� w niej; nagle ukaza� si� jej
taki
m�dry... cho� troch� obcy.
Pawe� widzia� u�miech na ustach matki, uwag� na twarzy i mi�o�� w oczach;
zdawa�o
mu si�, �e zmusi� j� do zrozumienia swojej prawdy, i m�odzie�cza duma z si�y
s�owa
pot�gowa�a jego wiar� w siebie. Opanowany wzruszeniem, m�wi� dalej, to
u�miechaj�c si�,
to marszcz�c brwi. Czasem w g�osie jego brzmia�a nienawi��, a matka, s�uchaj�c
jego
twardych, d�wi�cznych s��w, kiwa�a z przestrachem g�ow� i pyta�a cicho:
- Czy to naprawd� tak, Pasza?
- Tak - odpowiada� twardo i mocno. I m�wi� jej o tych, kt�rzy pragn�c dobra ludu
siali
w nim prawd�, za co wrogowie �ycia �cigali ich jak zwierz�ta, zamykali w
wi�zieniach,
zsy�ali na katorg�.
- Widzia�em takich! - wo�a� gor�co. - To najlepsi ludzie na ziemi!
W matce budzili oni strach i chcia�a znowu zapyta� syna: �Czy to naprawd� tak?�
Ale nie �mia�a i, zamieraj�c z l�ku, s�ucha�a opowiada� o tych niezrozumia�ych
dla
niej ludziach, kt�rzy nauczyli jej syna m�wi� i my�le� w spos�b tak dla niego
niebezpieczny.
Wreszcie powiedzia�a:
- Wkr�tce �wita� zacznie. Po�o�y�by� si�, zasn��.
- Tak, po�o�� si� zaraz - zgodzi� si� syn. I, pochyliwszy si� ku niej, zapyta�:
- Czy zrozumia�a� mnie?
- Zrozumia�am - odpowiedzia�a z westchnieniem i z oczu jej znowu pop�yn�y �zy;
�kaj�c dorzuci�a:
- Zginiesz!
Pawe� wsta�, przeszed� si� po izbie i powiedzia�:
- No, teraz wiesz, co robi� i dok�d chodz�. Powiedzia�em ci wszystko. I prosz�
ci�,
matko, je�eli mnie kochasz, nie przeszkadzaj mi.
- M�j ty go��beczku! - zawo�a�a.
- Mo�e lepiej by�oby dla mnie, gdybym nie wiedzia�a o niczym!
Pawe� wzi�� jej r�k� i mocno u�cisn�� w swoich d�oniach.
Wstrz�sn�o ni� s�owo �matko� wypowiedziane z niezwyk�� moc� i ten u�cisk r�ki
taki nowy, inny.
- Nie b�d� ci przeszkadza� - powiedzia�a �ami�cym si� g�osem.
- Tylko strze� si�, strze� si�!
A nie wiedz�c, czego w�a�ciwie syn winien si� strzec, doda�a ze smutkiem:
- Stale chudniesz...
I, ogarn�wszy jego siln�, zgrabn� posta� pe�nym pieszczoty spojrzeniem, rzek�a
pr�dko i cicho:
- B�g z tob�. �yj, jak chcesz, nie b�d� ci przeszkadza�. Prosz� ci� tylko o
jedno, nie
ufaj ludziom! Ludzi trzeba si� ba�, nienawidz� si� oni wzajemnie. �yj�
chciwo�ci�, �yj�
zawi�ci�. S� zadowoleni, je�eli mog� wyrz�dza� z�o. Je�li zaczniesz ich oskar�a�
i s�dzi�,
znienawidz� ci�, zgubi�!
Syn sta� w drzwiach s�uchaj�c smutnych s��w, a kiedy matka sko�czy�a, u�miechn��
si� i powiedzia�:
- Tak. ludzie s� �li. Ale kiedy dowiedzia�em si�, �e na �wiecie istnieje prawda,
ludzie
stali si� lepsi.
U�miechn�� si� znowu i ci�gn�� dalej:
- Sam nie wiem, jak to si� sta�o. W dzieci�stwie ba�em si� wszystkich, kiedy
podros�em - zacz��em nienawidzi�, jednych za pod�o��, innych sam nie wiem za co
- po
prostu tak! A teraz patrz� na ludzi jako� inaczej, wszystkich mi �al, czy co?
Nie rozumiem
tego, ale serce mi jako� zmi�k�o, kiedy dowiedzia�em si�, �e nie wszystkich
wini� mo�na za
brud, w kt�rym �yj�.
Zamy�li� si�, jakby przys�uchuj�c si� czemu� w sobie samym, a potem w zadumie
doda� p�g�osem:
- Oto prawda.
Matka spojrza�a na niego i powiedzia�a cicho:
- Niebezpieczna zasz�a w tobie zmiana. O Bo�e!
Kiedy po�o�y� si� i usn��, matka ostro�nie podnios�a si� ze swego pos�ania i
cicho
podesz�a do niego. Pawe� le�a� na wznak; na bia�ej poduszce wyra�nie rysowa�a
si� jego
smag�a, stanowcza, surowa twarz. Przycisn�wszy r�ce do piersi, boso, w koszuli,
sta�a obok
jego ��ka; wargi jej porusza�y si� bezd�wi�cznie, a z oczu jedna za drug�
p�yn�y wielkie,
m�tne �zy.
I znowu �yli w milczeniu, dalecy sobie - i bliscy.
V
Pewnego razu w �rodku tygodnia, w �wi�to, Pawe� wychodz�c z domu powiedzia� do
matki:
- W sobot� b�d� u mnie go�cie z miasta.
- Z miasta? - powt�rzy�a matka i nagle za�ka�a.
- No, czeg� ty p�aczesz, mamo? - z niezadowoleniem wykrzykn�� Pawe�.
Otar�a twarz fartuchem i odpowiedzia�a wzdychaj�c:
- Nie wiem, tak jako�...
- Boisz si�?
- Boj� si� - wyzna�a.
Pochyli� si� nad ni� i, zajrzawszy jej w twarz, ze z�o�ci� - zupe�nie jak ojciec
-
powiedzia�:
- Ze strachu w�a�nie wszyscy giniemy. A ci, kt�rzy nami rz�dz�, korzystaj� z
tego, by
zastrasza� nas jeszcze bardziej.
Matka zaszlocha�a �a�o�nie:
- Nie gniewaj si�. Jak�e si� mam nie ba�? Ca�e �ycie w strachu prze�y�am, ca�a
dusza
strachem mi obros�a.
- Wybacz, inaczej nie mo�na - powiedzia� ciszej i �agodniej.
I wyszed�.
Przez trzy dni w matce dr�a�o i zamiera�o serce, ilekro� przypomnia�a sobie, �e
do jej
domu przyjd� obcy, straszni ludzie. To oni wskazali jej synowi drog�, po kt�rej
kroczy.
W sobot� wieczorem Pawe� wr�ci� z fabryki, umy� si�, przebra� i dok�d� znowu
wychodz�c powiedzia� nie patrz�c na matk�:
- Je�eli przyjd�, powiedz, �e zaraz wr�c�. I prosz� ci�, nie obawiaj si�.
Matka bezsilnie opad�a na �awk�. Syn spojrza� na ni� pos�pnie i zaproponowa�:
- Mo�e by�... dok�d� posz�a?
Urazi�o j� to. Przecz�co potrz�sn�a g�ow� i powiedzia�a:
- Nie. Po co?
By� koniec listopada. Suchy, drobny �nieg spad� za dnia na zamarz�a ziemi� i
teraz
s�ycha� by�o, jak skrzypi pod nogami odchodz�cego syna. G�sty zmierzch przytuli�
si�
nieruchomo do okien, wrogo na co� czatuj�c. Matka siedzia�a opar�szy si� r�kami
o �awk� i,
wpatrzona w drzwi, czeka�a.
Wyda�o si� jej, �e w mroku ostro�nie skradaj� si� ku jej domowi skuleni,
rozgl�daj�cy
si� na wszystkie strony ludzie, dziwnie odziani i �li. Kto� chodzi ju� naoko�o
domu
obmacuj�c r�kami �ciany.
Rozleg� si� gwizd. W�ziutk�, smutn�, melodyjn� strug� wi� si� w ciszy, b��dzi�,
zadumany, w pustce mroku, szuka� czego�, zbli�a� si�. I nagle urwa� si� pod
oknem, jak
gdyby przenikn�� w belki �ciany.
W sieni zaszura�y czyje� kroki, matka drgn�a, w napi�ciu unios�a brwi i wsta�a.
Drzwi otworzy�y si�. Do pokoju wsun�a si� naprz�d g�owa w du�ej, kud�atej
czapie,
potem, zgi�wszy si�, powoli przedosta�a si� d�uga posta�; prostuj�c si�,
stopniowo unios�a
praw� r�k� i z g�o�nym westchnieniem powiedzia�a niskim, piersiowym g�osem:
- Dobry wiecz�r!
Matka w milczeniu uk�oni�a si�.
- Paw�a nie ma w domu?
Przyby�y bez po�piechu zdj�� futrzan� kurtk�, strzepn�� czapk� �nieg z but�w,
rzuci� j�
w k�t i, ko�ysz�c si� na d�ugich nogach, wszed� do pokoju. Zbli�y� si� do
krzes�a, obejrza� je,
jakby chcia� si� upewni�, czy go utrzyma, usiad� i zakrywszy d�oni� usta
ziewn��. G�ow� mia�
okr�g��, g�adko ostrzy�on�, wygolone policzki i d�ugie, zwisaj�ce w�sy. Uwa�nym
spojrzeniem du�ych, wypuk�ych oczu, szarego koloru, obj�� izb�, za�o�y� nog� na
nog� i
hu�taj�c si� na krze�le zapyta�:
- Wasza chata czy wynajmujecie?
Siad�szy naprzeciw niego matka odpowiedzia�a:
- Wynajmujemy.
- Marna chata - zauwa�y�.
- Pasza wkr�tce przyjdzie, poczekajcie! - cicho poprosi�a matka.
- Ja przecie� ju� czekam - odpowiedzia� spokojnie m�czyzna.
Jego spok�j, mi�kki g�os i szczera twarz doda�y matce otuchy. Patrzy� na ni�
otwarcie
i �yczliwie; w g��bi jego przezroczystych oczu l�ni�a weso�a iskierka, a w ca�ej
postaci,
kanciastej, przygarbionej, o d�ugich nogach, by�o co� zabawnego i budz�cego
sympati�. Mia�
na sobie b��kitn� koszul� i czarne szarawary wpuszczone w buty. Matka mia�a
ochot� zapyta�
go, kim jest, sk�d pochodzi i czy dawno zna jej syna, ale nagle zapyta� on sam,
zako�ysawszy
si� na krze�le:
- Kt� to wam tak czo�o rozbi�, mate�ko? Zapyta� �agodnie, z jasnym u�miechem w
oczach, ale kobiet� obrazi�o jego pytanie. Zacisn�a usta i po chwili milczenia
rzek�a z
ch�odn� grzeczno�ci�:
- A wam co do tego?
Nieznajomy raptownie zbli�y� si� ku niej.
- Nie gniewajcie si� przecie�, nie ma o co! Zapyta�em dlatego, �e moja przybrana
matka tak�e mia�a okaleczon� g�ow�, zupe�nie tak jak wy. Szewc, z kt�rym �y�a,
rozbi� jej
czo�o kopytem. Ona by�a praczk�, a on szewcem. Na swoje wielkie nieszcz�cie
znalaz�a
sobie gdzie� tego pijaczyn� ju� wtedy kiedy wzi�a mnie za syna. Ale bi� j�,
m�wi� wam!
Sk�ra na mnie cierp�a ze strachu.
Matk� rozbroi�a jego szczero��, pomy�la�a te�, �e mo�e Pawe� rozgniewa si� na
ni� za
szorstk� odpowied� dan� temu dziwakowi. U�miechaj�c si� z zak�opotaniem,
powiedzia�a:
- Nie rozgniewa�am si�, ale tak jako� nagle... zapytali�cie si�. To m�ulek mnie
pocz�stowa�, niech mu B�g da kr�lestwo niebieskie. Czy nie jeste�cie czasem
Tatarem?
Cz�owiek poruszy� si� i u�miechn�� tak szeroko, �e a� uszy cofn�y mu si� do
ty�u.
Potem powiedzia� ju� zupe�nie powa�nie:
- Jeszcze nie.
- Wymow� macie jakby nierosyjsk� - wyja�ni�a matka z u�miechem, zrozumiawszy
jego �art.
- Lepsz� ni� rosyjsk� - weso�o kiwn�wszy g�ow�, powiedzia� go��. - Jestem
Chocho�
z Kaniowa.
- A da wno�cie tutaj?
- W mie�cie mieszka�em oko�o roku, a miesi�c temu przenios�em si� do was, do
fabryki. Dobrych ludzi pozna�em, syna waszego i innych. Tutaj ju� zostan�! -
m�wi� skubi�c
w�sy.
Podoba� si� jej, a pragn�c odwdzi�czy� si� za to, �e chwali� Paw�a,
zaproponowa�a:
- Mo�e napijecie si� herbatki?
- Sam przecie� nie b�d� pi� - odpowiedzia� wzruszaj�c ramionami, - Kiedy wszyscy
si� zbior�, wtedy mo�e pocz�stujecie...
Od�y�y w niej dawne obawy.
��eby� oni wszyscy byli tacy!� - zapragn�a gor�co.
Znowu rozleg�y si� kroki w sieni, drzwi otworzy�y si� gwa�townie, matka znowu
wsta�a. Ku jej zdziwieniu do kuchni wesz�a m�oda dziewczyna niewielkiego
wzrostu, o
prostej, ch�opskiej twarzy, z grubym warkoczem jasnych w�os�w. Spyta�a cicho:
- Nie sp�ni�am si�?
- Ale� nie! - powiedzia� Chocho� wygl�daj�c z pokoju. - Piechot�?
- Oczywi�cie. Wy chyba jeste�cie matk� Paw�a Michaj�owicza? Dobry wiecz�r.
Nazywam si� Natasza.
- A po ojcu? - zapyta�a matka.
- Wasiliewna. A wy?
- Pelagia Ni�owna.
- No, wi�c znajomo�� zawarta.
- Tak - powiedzia�a matka lekko westchn�wszy i przygl�da�a si� dziewczynie z
u�miechem.
Chocho�, pomagaj�c jej rozbiera� si�, pyta�:
- Zimno?
- W polu bardzo. Wiatr...
G�os mia�a soczysty, d�wi�czny, usta male�kie i pe�ne, ca�a by�a okr�g�a i
�wie�a.
Rozebrawszy si�, potar�a mocno rumiane policzki ma�ymi, czerwonymi od mrozu
r�kami i
pr�dko wesz�a do pokoju, g�o�no stukaj�c obcasami bucik�w.
�Chodzi bez kaloszy� - pomy�la�a matka.
- Ta-ak - powiedzia�a przeci�gle dziewczyna wzdrygaj�c si� - zzi�b�am... Och,
jak
zzi�b�am.
- Zaraz, zaraz. Samowarek dla was nastawi� - powiedzia�a matka i po�piesznie
wysz�a
do kuchni. - Zaraz...
Wyda�o si� jej, �e ju� od dawna zna t� dziewczyn� i kocha j� dobr�, wsp�czuj�c�
mi�o�ci� matki. Z u�miechem przys�uchiwa�a si� rozmowie w pokoju.
- C�e� taki smutny, Nachodka? - zapyta�a dziewczyna.
- Tak jako� - cicho odpowiedzia� Chocho�. - Wdowa ma takie dobre oczy i
pomy�la�em sobie, �e mo�e moja matka ma takie same. Wiecie, ja cz�sto my�l� o
matce i
zdaje mi si� zawsze, �e �yje.
- M�wili�cie przecie�, �e umar�a?
- To przybrana umar�a. A ja my�l� o prawdziwej. Mo�e gdzie� w Kijowie na �ebry
chodzi? I w�dk� pije. Mo�e pijan� policjanci bij� po twarzy?
�Ach, ty biedaku� - pomy�la�a matka i westchn�a.
Natasza zacz�a m�wi� o czym� p�g�osem, pr�dko i z zapa�em. Znowu odezwa� si�
d�wi�czny g�os Chocho�a:
- E, m�odzi jeste�cie, towarzyszko, beczki soli jeszcze�cie nie zjedli. Urodzi�
trudno,
ale wychowa� cz�owieka jeszcze trudniej.
�Patrzcie go� - pomy�la�a matka i zapragn�a powiedzie� Chocho�owi co� ciep�ego,
ale drzwi otworzy�y si� powoli i na progu stan�� Miko�aj Wiesowszczykow, syn
starego
z�odzieja Dani�y, znany w ca�ej osadzie odludek. Miko�aj, zawsze ponury, unika�
ludzi i z
tego powodu naigrawano si� z niego. Matka zapyta�a go ze zdziwieniem:
- Czego chcesz, Miko�aju?
Miko�aj otar� szerok� d�oni� ospowat� twarz o wystaj�cych ko�ciach i nie witaj�c
si�
zapyta� cicho:
- Pawe� w dornu?
- Nie.
Miko�aj zajrza� do pokoju i wszed� m�wi�c:
- Witajcie, towarzysze...
�Ten?� - nieprzyja�nie pomy�la�a matka i zdziwi�a si� bardzo widz�c, �e Natasza
serdecznie i rado�nie wyci�ga do niego r�k�.
Potem przysz�o dw�ch m�odych ch�opc�w, prawie wyrostk�w. Jednego z nich - o
ostrych rysach twarzy, wysokim czole i k�dzierzawych w�osach - matka zna�a; by�
te krewny
starego robotnika fabrycznego Sizowa - Fiodor. Drugiego, g�adko przyczesanego i
nie�mia�ego, widzia�a po raz pierwszy, ale i ten nie by� straszny. Wreszcie
zjawi� si� Pawe� z
jeszcze dwoma m�odymi lud�mi. Zna�a ich - obaj pracowali w fabryce. Syn zwr�ci�
si� do
niej serdecznie:
- Widz�, �e samowar nastawi�a�. Dzi�kuj�!
- Mo�e w�deczki kupi�? - zaproponowa�a nie wiedz�c, jak wyrazi� mu swoj�
wdzi�czno�� za co�, czego jeszcze nie pojmowa�a.
- Nie, to zbyteczne - powiedzia� Pawe� u�miechaj�c si� do niej przyja�nie.
Przysz�o jej nagle na my�l, �e syn mo�e naumy�lnie z przesad� m�wi� o
niebezpiecze�stwie, �eby sobie z niej za�artowa�.
- Wi�c to s� ci niebezpieczni ludzie? - spyta�a go cicho.
- Tak, to oni - odpowiedzia� Pawe� przechodz�c do pokoju.
- Ach, ty... - powiedzia�a pieszczotliwym tonem i pomy�la�a pob�a�liwie:
�Dziecko z
niego jeszcze!�
VI
Samowar zakipia� i matka wnios�a go do pokoju. Go�cie siedzieli ciasnym ko�em
doko�a sto�u, a Natasza z ksi��k� w r�ku usadowi�a si� w k�cie pod lampk�.
- �eby zrozumie�, dlaczego ludziom tak �le si� �yje... - m�wi�a Natasza.
- I dlaczego sami s� �li - wtr�ci� Chocho�.
- ...trzeba wiedzie�, jaki by� pocz�tek ich �ycia...
- Trzeba, moi kochani, trzeba - zamrucza�a matka zaparzaj�c herbat�.
Wszyscy umilkli.
- Co m�wicie, mamo? - zapyta� Pawe� marszcz�c brwi.
- Ja? - obejrza�a si�, a widz�c, �e wszyscy patrz� na ni�, wyja�ni�a zmieszana:
- Ja tak do siebie. �e niby... trzeba wiedzie�... Natasza roze�mia�a si�. Pawe�
u�miechn�� si� tak�e, a Chocho� powiedzia�:
- Dzi�kuj�, mate�ko, za herbat�.
- Nie pili�cie jeszcze, a ju� dzi�kujecie - odpar�a i spojrzawszy na syna
spyta�a: -
Chyba nie b�d� przeszkadza�?
Odpowiedzia�a za niego Natasza:
- Jak�e to wy, gospodyni, mo�ecie przeszkadza� go�ciom?
I dziecinnym �a�osnym g�osem poprosi�a:
- Moja najmilsza! Dajcie mi pr�dzej herbaty! Trz�s� si� ca�a, strasznie mi nogi
zzi�b�y.
- W tej chwili! Ju�! - po�piesznie zawo�a�a matka.
Natasza wypi�a fili�ank� herbaty, g�o�no westchn�a i, odrzuciwszy warkocz na
plecy,
zacz�a czyta� ksi��k� w ��tej ok�adce, z obrazkami. Matka; staraj�c si�, by
nie brz�cza�y
naczynia, nalewa�a herbat� i przys�uchiwa�a si� p�ynnemu czytaniu dziewczyny.
D�wi�czny
jej g�os zlewa� si� z cichym, monotonnym mruczeniem samo waru; w pokoju barwn�
wst�g�
wi�a si� opowie�� o ludziach pierwotnych, kt�rzy �yli w jaskiniach i zabijali
zwierz�ta
kamieniami. By�o to podobne do bajki i matka kilka razy spogl�da�a na syna
pragn�c go
zapyta�, co te� jest zakazanego w tym opowiadaniu? Wkr�tce jednak zm�czy�o j�
�ledzenie
toku opowiadania i zacz�a, niepostrze�enie dla go�ci i dla syna, przygl�da� si�
im
wszystkim.
Pawe� siedzia� obok Nataszy. By� naj�adniejszy ze wszystkich. Natasza, nisko
pochyliwszy g�ow� nad ksi��k�, poprawia�a osuwaj�ce si� co chwila na skronie,
niepos�uszne
pasemka w�os�w. Czasem podnosi�a g�ow� i, zni�aj�c g�os, m�wi�a co� do siebie,
nie patrz�c
w ksi��k�, a oczy jej prze�lizgiwa�y si� �agodnie po twarzach s�uchaczy. Chocho�
zwali� si�
szerok� piersi� na r�g sto�u i zezowa� staraj�c si� obj�� spojrzeniem
rozstrz�pione ko�ce
swoich w�s�w. Wiesowszczykow siedzia� na krze�le sztywno jak drewniany, opar�szy
�okcie
o kolana; jego ospowata twarz bez brwi, o w�skich wargach, by�a nieruchoma jak
maska.
Patrzy� uporczywie, bez zmru�enia powiek, w odbicie swojej twarzy w b�yszcz�cej
miedzi
samowaru, zdawa�o si�, �e nie oddycha. Ma�y Fiedia, s�uchaj�c czytania,
bezd�wi�cznie
porusza� ustami, jakby powtarza� sobie s�owa z ksi��ki, a jego towarzysz,
pochylony, z
�okciami opartymi na kolanach i g�ow� na r�kach, u�miecha� si� w zamy�leniu.
Jeden z
ch�opc�w, kt�rzy przyszli z Paw�em, rudy, k�dzierzawy, o weso�ych, zielonych
oczach, chcia�
widocznie co� powiedzie�, bo kr�ci� si� niecierpliwie; drugi, jasnow�osy, kr�tko
ostrzy�ony,
g�adzi� si� d�oni� po g�owie i patrzy� w pod�og�, twarzy jego nie by�o wida�. W
pokoju by�o
jako� niezwykle przyjemnie. Matka wyczuwa�a ten szczeg�lny, nie znany jej
nastr�j i
ws�uchuj�c si� w g�os Nataszy wspomnia�a gwarne wieczorynki w czasach swojej
m�odo�ci,
grubia�skie powiedzenia ch�opc�w, od kt�rych zawsze cuchn�o w�dk�, ich cyniczne
�arty.
Wspomina�a - i uczucie g��bokiej lito�ci nad sob� przeszywa�o jej serce.
Przypomnia�a sobie zaloty swego zmar�ego m�a. Na jednej z wieczorynek przydyba�
j� w ciemnej sieni i, przycisn�wszy ca�ym cia�em do �ciany, zapyta� g�ucho i
gniewnie:
- P�jdziesz za mnie?
Odczuwa�a b�l i wstyd, a on bole�nie mi�tosi� jej piersi, sapa� i owiewa� jej
twarz
gor�cym i wilgotnym oddechem. Pr�bowa�a wyrwa� si� z jego r�k, szarpn�a si� w
bok.
- Dok�d? - zarycza�. - Odpowiadaj! No? Dusz�c si� ze wstydu i obrazy milcza�a.
Kto� otworzy� drzwi od sieni, W�asow nie �piesz�c si� pu�ci� j� i powiedzia�:
- W niedziel� przy�l� swatk�. I przys�a�.
Matka zamkn�a oczy i westchn�a ci�ko.
- Mnie obchodzi nie to, jak ludzie �yli, ale jak powinni �y�! - rozleg� si� w
pokoju
niezadowolony g�os Wiesowszczykowa.
- W�a�nie! - podtrzyma� go rudy wstaj�c.
- Nie Zgadzam si�! - krzykn�� Fiedia. Wybuch� sp�r, s�owa si� roz�arza�y jak
j�zyki
p�omienia w ognisku. Matka nie zrozumia�a, dlaczego krzycz�. Wszystkie twarze
zap�on�y
rumie�cem podniecenia, ale nikt nie z�o�ci� si�, nikt m�wi� znanych jej ostrych
s��w.
�Tej panienki kr�puj� si� - pomy�la�a.
Podoba�a si� jej skupiona twarz Nataszy, uwa�nie obserwuj�cej wszystkich, jak
gdyby
ci ch�opcy byli jej dzie�mi.
- Poczekajcie, towarzysze! - powiedzia�a nagle i wszyscy umilkli patrz�c na ni�.
- S�uszno�� maj� ci, kt�rzy m�wi�, �e powinni�my wiedzie� wszystko. Niechaj
zap�onie w nas �wiat�o rozumu, �eby dojrzeli nas ludzie ciemni, aby�my
odpowiedzieli na
wszystko uczciwie i zgodnie z prawd�. Trzeba pozna� ca�� prawd� i ca�e k�amstwo.
Chocho� s�ucha� i kiwa� g�ow� w takt jej s��w. Wiesowszczykow, rudy i
przyprowadzony przez Paw�a robotnik fabryczny stali razem tworz�c zwart� grup� i
nie
wiadomo dlaczego nie podobali si� matce.
Kiedy Natasza umilk�a, wsta� Pawe� i spokojnie zapyta�:
- Czy chodzi nam tylko o to, by�my byli syci? Nie! - odpowiedzia� sam sobie,
patrz�c
twardo w stron� tamtych trzech. - Tym, kt�rzy siedz� na naszych karkach i
zamykaj� nam
oczy, trzeba pokaza�, �e widzimy wszystko, �e nie jeste�my g�upcami ani
zwierz�tami, �e nie
tylko chcemy je�� - ale �y� �yciem godnym ludzi. Musimy pokaza� wrogom, �e
katorga,
kt�r� nam narzucili, nie stanie si� przeszkod�, by�my zdobyli ich wiedz�, a
nawet j�
przewy�szyli.
Matka s�ucha�a i pier� jej wzbiera�a dum�. Jak on sk�adnie m�wi!
- Sytych jest niema�o, ale uczciwych brak - m�wi� Chocho�. - Nad bagnem
gnij�cego
�ycia zbudujemy most, kt�ry nas zaprowadzi do kr�lestwa dobroci serca. Oto nasze
zadanie,
towarzysze!
- Przyszed� czas walki, nie pora leczy� r�ce - sprzeciwi� si� g�ucho
Wiesowszczykow.
By�o ju� po p�nocy, kiedy zacz�li si� rozchodzi�.
Pierwsi wyszli Wiesowszczykow i rudy, i to znowu nie spodoba�o si� matce.
�Patrzcie, jak im si� �pieszy� - pomy�la�a k�aniaj�c si� im ch�odno.
- Odprowadzicie mnie, Nachodka? - zapyta�a Natasza.
- Oczywi�cie - odpowiedzia� Chocho�.
Kiedy Natasza ubiera�a si� w kuchni, matka powiedzia�a do niej:
- Po�czoszki macie za cienkie jak na taki czas. Je�eli pozwolicie, zrobi� wam
we�niane.
- Dzi�kuj�, Pelagio Ni�owna! Ale we�niane gryz� - odpar�a Natasza �miej�c si�.
- A ja wam zrobi� takie, �e nie b�d� gryz�y - powiedzia�a W�asowa.
Natasza popatrzy�a na ni� uwa�nie, lekko zmru�ywszy oczy; i to uporczywe
spojrzenie zmiesza�o matk�.
- Nie gniewajcie si� za moj� g�upot� - dorzuci�a cicho - ja przecie� z dobrego
serca.
- Jacy�cie wy dobrzy - tak�e cicho powiedzia�a Natasza i szybko u�cisn�a jej
r�k�.
- Dobranoc, mate�ko - zajrza� jej w oczy Chocho� i pochyliwszy si� wyszed� za
Natasza do sieni.
Matka popatrzy�a na syna; sta� w drzwiach do pokoju i u�miecha� si�.
- Dlaczego si� �miejesz? - zapyta�a zmieszana.
- Tak sobie, weso�o mi.
- Wiadomo, stara jestem i g�upia, ale na tym, co dobre, to i ja si� rozumiem! -
zauwa�y�a z lekk� uraz� w g�osie.
- To pi�knie! - powiedzia� Pawe�. - Po��cie si�, ju� czas!
- Zaraz si� po�o��!
W radosnym podnieceniu, zgrzana, zadowolona, zakrz�tn�a si� ko�o sto�u
zbieraj�c
naczynia. Rada , by�a, �e wszystko posz�o tak dobrze i tak spokojnie si�
sko�czy�o.
- Dobrze� to obmy�li�, Pasza - powiedzia�a. - Chocho� jest bardzo mi�y! I
panienka...
ach, jaka m�dra! Kto to?
- Nauczycielka! - kr�tko odrzek� Pawe� chodz�c po pokoju.
- Tak, tak biedna! N�dznie ubrana.., ach, jak n�dznie! Czy to trudno si�
przezi�bi�? A
gdzie jej rodzice?
- W Moskwie! - powiedzia� Pawe� i zatrzymawszy si� przed matk� zacz�� cicho i
powa�nie:
- Pomy�l, ojciec jej to bogacz, handluje �elazem, ma kilka dom�w. Za to, �e
posz�a t�
drog� - wygna� j�. Wychowywa�a si� w dostatkach, w�r�d zbytku, mia�a wszystko,
czego
zapragn�a, o teraz p�jdzie noc� siedem wiorst sama...
S�owa te zaskoczy�y matk�. Sta�a po�rodku pokoju i, ze zdziwieniem poruszaj�c
brwiami, patrzy�a w milczeniu na syna. Potem spyta�a cicho:
- Do miasta p�jdzie?
- Do miasta.
- Ojej! i nie boi si�?!
- Nie boi si�! - u�miechn�� si� Pawe�.
- Ale po co? Mog�aby tu przenocowa�, po�o�y�aby si� ze mn�!
- Nie. To niepotrzebne! M�g�by j� tu kto zobaczy� jutro rano, a tego by�my nie
chcieli.
Matka w zamy�leniu spojrza�a w okno i spyta�a cicho:
- Nie rozumiem, Pasza, co w tym niebezpiecznego, dlaczego to zakazane? Przecie�
nic
z�ego nie robicie, prawda?
Matka nie by�a zupe�nie pewna i chcia�a us�ysze� z ust syna odpowied�
twierdz�c�.
Ale Pawe�, patrz�c jej spokojnie w oczy, o�wiadczy� twardo:
- Z�ego? Nie. Ale mimo to czeka nas wszystkich wi�zienie. Wiedz o tym.
Matce zadr�a�y r�ce. Za�amuj�cym si� g�osem spyta�a:
- A mo�e B�g da i jako�... obejdzie si�?
- Nie! - �agodnie powiedzia� syn. - Nie mog� ci� oszukiwa�. Nie obejdzie si�!
U�miechn�� si�.
- Po�� si�. Jeste� przecie� zm�czona. Dobranoc! Matka zosta�a sama. Podesz�a do
okna i stan�a przed nim patrz�c na ulic�. Na dworze by�o zimno i mglisto. Wiatr
zdmuchiwa�
�nieg z dach�w ma�ych, pogr��onych we �nie domk�w, bi� o �ciany, szepta� co�,
opada� na
ziemi� i gna� po ulicy bia�e tumany suchego �niegu.
- Jezu Chryste, zmi�uj si� nad nami! - cicho wyszepta�a matka.
Serce p�aka�o w niej �lepo, �a�o�nie, jak �ma, trzepota�o w oczekiwaniu
nieszcz�cia,
o kt�rym tak spokojnie i z tak� pewno�ci� m�wi� syn. Oczom jej ukaza�a si�
p�aska, �nie�na
r�wnina. Miota si� mro�ny, bia�y wiatr pogwizduj�c przenikliwie. �rodkiem
r�wniny idzie
samotnie, chwiej�c si�, niewielka ciemna posta� dziewcz�ca. Wiatr pl�cze si� jej
pod nogami,
podwiewa sp�dnic�, rzuca w twarz k�uj�ce p�atki �niegu. Trudno i��, ma�e nogi
grz�zn� w
�niegu. Zimno i straszno. Dziewczyna pochyli�a si� ku przodowi jak badylek w�r�d
mglistej
r�wniny - igraszka jesiennego wiatru. Na prawo od niej, jak ciemna �ciana,
wznosi si� na
bagnach las. Pos�pnie szumi� nagie brzozy i osiny. Gdzie� daleko b�yskaj�
niewyra�nie
�wiat�a miasta...
- Bo�e, zmi�uj si�! - wyszepta�a matka dr��c ze strachu.
VII
Dni jak paciorki r�a�ca przesuwa�y si� jeden za drugim sk�adaj�c si� na
tygodnie i
miesi�ce. Co sobota przychodzili do Paw�a towarzysze, ka�de zebranie by�o jak
gdyby
szczeblem d�ugiej, pochy�ej drabiny, kt�ra wiod�a gdzie� w dal z wolna podnosz�c
ludzi.Pojawili si� nowi ludzie. W ma�ym pokoiku W�asow�w stawa�o si� ciasno i
duszno.
Przychodzi�a Natasza zzi�bni�ta, zm�czona, ale zawsze niezmordowanie weso�a i
�ywa.
Matka zrobi�a jej po�czochy i sama w�o�y�a na male�kie nogi. Natasza z pocz�tku
�mia�a si�,
a potem nagle powa�nie zamy�li�a si� i powiedzia�a cicho:
- Mia�am niani�, tak� niezwykle dobr�! Jakie to dziwne, Pelagio Ni�owna. Takim
trudnym, takim poni�aj�cym �yciem �yje lud pracuj�cy, a przecie� wi�cej ma
serca, lepszy
jest ni� tamci!
I r�k� wskaza�a gdzie� w dal.
- Jacy to wy jeste�cie! - powiedzia�a W�asowa. - Rodzic�w stracili�cie i
wszystko... -
nie potrafi�a doko�czy� swojej my�li, westchn�a i zamilk�a patrz�c w twarz
Nataszy. By�a jej
za co� wdzi�czna. Siedzia�a przed ni� na pod�odze, a dziewczyna u�miecha�a si�
spu�ciwszy
w zamy�leniu g�ow�.
- Straci�am rodzic�w? - powt�rzy�a. - To nic! Ojciec m�j to cz�owiek bez serca,
brat
tak�e. I pijak. Starsza siostra nieszcz�liwa... Wysz�a za m�� za cz�owieka o
wiele od niej
starszego... Bardzo bogaty, nudny, chciwy. Mamy mi �al. Mam� mam tak� prost� jak
wy.
Male�ka jak myszka, biega pr�dziutko i wszystkich si� boi. Czasem tak chcia�oby
si� j�
zobaczy�!
- Biedactwo ty moje! - smutno pokiwa�a g�ow� matka.
Dziewczyna gwa�townie odrzuci�a g�ow� i wyci�gn�a r�k�, jakby co� odpychaj�c.
- O nie! Czasem czuj� tak� rado��, takie szcz�cie!
Twarz jej zblad�a i b��kitne oczy zap�on�y. Po�o�ywszy r�ce na ramionach matki
powiedzia�a g��bokim g�osem, cicho i przekonywaj�co:
- Gdyby�cie wiedzieli... Gdyby�cie zrozumieli, jaka to wielka sprawa, kt�rej
s�u�ymy!
Co� jakby zazdro�� poruszy�o serce W�asowej. Wstaj�c z pod�ogi powiedzia�a
smutno:
- Za stara jestem na to i niepi�mienna.
...Pawe� m�wi� coraz cz�ciej, coraz wi�cej, spiera� si� coraz gor�cej i -
chud�. Matce
wydawa�o si�, �e kiedy m�wi z Natasza albo patrzy na