4888

Szczegóły
Tytuł 4888
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4888 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4888 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4888 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sergiusz Fr�ckiewicz Miasteczko Windclifft Miasteczko Windclifft sta�o tam od zawsze. Otacza�y je ogromne puste pola, kolorowe ��ki i ciemne, tajemnicze lasy. Klimat by� raczej zimny , cz�sto wia� niepokoj�cy , p�nocny wiatr lub grzmia�y burze. Miejscowo�� liczy�a sobie p�tora tysi�ca mieszka�c�w. Wszyscy pracowali tutaj. Obcy przybywali tu niezmiernie rzadko. Ma�o kto st�d te� wyje�d�a�, mimo , �e okolica by�a naprawd� �adna. Po �rodku miasta by� supermarket, stacja meteorologiczna , dwa bary , park i stacja benzynowa. Jeden z bar�w nazywa� si� : "Ostatni Most" . Wn�trze by�o spokojne i �adne. O tej godzinie nigdy nie by�o du�ego ruchu. "Prosz� Nepsa"- Powiedzia� Alan Thoran, k�ad�c p�aszcz na niewielki taboret. Omi�t� wzrokiem pomieszczanie. Opr�cz niego i barmana ,by� tu jeszcze jaki� jeden go�� , ale musia� by� pijany. Podni�s� do ust ci�k� szklank� wype�nion� prawie czarnym p�ynem. Nepsa, by�a o wiele lepsza od Coli , pomy�la� Alan. Cola splajtowa�a w 99. Nepsa pojawi�a si� zaraz potem i odnios�a na �wiecie nie mniejszy sukces. Alan usia� ko�o zaciekaj�cego brudem okna i wyci�gn�� swoje notatki. Mimo , �e by� jeszcze m�ody to uda�o mu si� zwiedzi� troch� �wiata. Urodzi� si� w Europie by� raz w Afryce P�nocnej. Sko�czy� studia archeologiczne w Providence , pisa� ksi��ki naukowe jak i kilka opowiada� fantastycznych. W tej mie�cinie znalaz� si� , jak dosta� spadek od wujka. By� to niewielki domek na samej granicy miasta. Zajmowa� si� teraz miejscowym antykwariatem , czasem dostawa� zlecenia od szko�y , pisa� opowiadanka i dwie godziny w tygodniu prowadzi� audycj� w miejscowym radiu. W sumie nie by�o nudno , ale nie wyobra�a� sobie d�u�szego �ycia tutaj. Mimo , �e mieszka� tu ju� od roku , dobrze pozna� tylko paru ludzi. Tak wi�c by� szarym , nie wyr�niaj�cym si� mieszka�cem ma�ego , p�nocnego miasteczka. Doko�czy� nap�j , zabra� notatki i wyszed� na zewn�trz. Po ulicy spacerowa�o par� os�b. Na stacji benzynowej parkowa� jaki� stary , rozklekotany grat. Nie zna� si� na samochodach. Mia� czas do 16 . Pomy�la� , �e dobrze by by�o zrobi� zakupy. Wszed� do supermarketu. Panowa� tu ca�kiem du�y ruch. Powiedzia� dzie� dobry swojemu s�siadowi i kupi� par� rzeczy do jedzenia. Zap�aci� i znowu wyszed� na ulic�. Spojrza� na zegarek , zawi�d� si� , zakupy zaj�y mu mo�e dziesi�� minut nie d�u�ej. Na chwil� pozwoli� �eby ogarn�o go uczucie nudy. Przesz�o go niemi�e ciep�o podirytowania. Jedne dni by�y ciekawe , inne ,takie jak ten ,by�y naprawd� beznadziejne. Znowu poczu� jakby traktowa� pobyt w tym mie�cie jak wycieczk� , kt�ra nied�ugo minie. Usiad� na obdartej, p�kni�tej �awce po �rodku zaniedbanego parku. To miasteczko mia�o dwa oblicza. Na �awce obok spa� skulony pijak. Zalecia�o w�dk�. Alan wsta� i chcia� poszuka� innego siedzenia , ale w ko�cu mu si� odechcia�o. By�a 15 , czas wl�k� si� niemi�osiernie. Zdecydowa� si� przyj�� do szko�y troch� wcze�niej . Szko�a wygl�da�a na jeden z najstarszych budynk�w w tym mie�cie. Mimo , �e j� wielokrotnie odnawiano to wygl�da�a kiepsko. Szczeg�lnie beznadziejnie wygl�da� niewielki pas zieleni przed wej�ciem. W �rodku nie by�o lepiej, pomalowane �ciany i niemi�y s�odki zaduch jak w szpitalu. Archeolog szed� przez nieo�wietlony , w�ski korytarz. Po prawej wyziera�y czarne , malutki szatnie, po lewej by�y jakie� rury i kaloryfery. Wreszcie dotar� do schod�w. Ju� nied�ugo odda� przygotowany materia� dyrektorce, obieca�a , �e przeka�e go nauczycielowi historii. Poproszono go o pobie�ne opisanie wojny z Europ� na pocz�tku poprzedniego tysi�clecia. By� to oklepany temat , z kt�rego nie dawa�o si� wyci�gn�� nic odkrywczego. Alan stara� si� przedstawi� konflikt , jak najbardziej obiektywnie, chocia� racja by�a tu po stronie Ameryki. Przecie� zamieszkiwali ten obszar od zarania dziej�w, zawsze tutaj by�a najbardziej rozwini�ta kultura. To �mieszne , �e antagonizm pozosta� do dzisiaj. A wojna sko�czy�a si� zaledwie dziesi�� lat temu. Nareszcie wydosta� si� z tej przejmuj�cej , obcej budy. Postanowi� kupi� jeszcze dzisiejsz� gazet� i p�jdzie do konserwatorium. Tymczasem wysz�o s�o�ce i swoim i zala�o ulic� swoim bladym, jesiennym �wiat�em. Przeszed� ko�o ko�cio�a Feracyjskiego. W�a�nie zaczyna�a si� msza i przez fioletow� bram� wchodzili rozbawieni , kolorowi ludzie. W tej swojej zabawie i podobnych ubraniach , niewiele si� od siebie r�nili. Podjecha� w�z z telewizorami i komputerami , kt�re mia�y by� po�wi�cone. Archeolog studiowa� jeszcze w Providence kiedy zalegalizowano t� sekt�. Zawsze by� przeciwnikiem globalizacji ,komercji . Kiedy� uwa�a� si� nawet za anarchist�. Wiara ta uosabia�a wszystko to czym by�a konsumpcja i wegetacja w bezpiecznym systemie. Szczerze nie znosi� i nie rozumia� wiary Feracyjskiej. Poszed� dalej. Dotar� do kiosku, ju� na skraju centrum miasta i kupi� poniedzia�kow� gazet�. Na pierwszej stronie , wyt�uszczonym drukiem by�o napisane: "Wojna na Bliskim Wschodzie". Przeczyta� , �e w Izraelu wyl�dowali brytyjscy i francuscy �o�nierze. Znakiem zapytania jest udzia� �o�nierzy ameryka�skich. Drugim tematem , tej lokalnej gazety by�y zamieszki mi�dzy przeciwnikami i zwolennikami ko�cio�a Feracyjskiego. Miasteczko Windclifft nie by�o zn�w tak spokojne jak to mog�o si� wydawa�. Od pocz�tku wprowadzenia tu wiary Feracyjskiej , dochodzi�o do wymiany zda� lub wr�cz kamieni. Do walki brali si� m�odzi konserwaty�ci po��czeni wsp�ln� nienawi�ci� z anarchistami . Zamieszki nie by�y na szcz�cie du�e , gdy� miasto by�o ma�e. Mimo wszystko sytuacja bywa�a napi�ta w dodatku podsyca�y j� informacje o wojnie religijnej w Meksyku i zamieszkach w Nowym Yorku , stolicy feracynist�w. Dalej mo�na by�o przeczyta� artyku� o nowej rewolucyjnej pralce, kt�ra b�dzie dost�pna w sklepach w miasteczku. Stosuje jak�� now� skomplikowan� formu�� i jest rewolucyjnym odkryciem w przemy�le pralek. Archeolog pokr�ci� z irytacj� g�ow� i przerzuci� kolejn� stron�. Przeczyta� : "Nowy basen otwarty na ulicy Regela". Dalej by�y tylko reklamy , prognoza pogody i sport. Spojrza� na zegarek , by�a 17 . Ruszy� w kierunku antykwariatu. Min�� jaki� ludzi i dosta� straszliwie rzeczywistego dejavu. Uczucie by�o naprawd� pot�ne. Od kiedy zamieszka� w Windclifft miewa� podobne wizje ,ale teraz wra�enie by�o naprawd� silne. Nagle poczu� jakby wszyscy ludzie spogl�dali na niego. Ba� si� obejrze�. Skr�ci� w jak�� w�sk� uliczk� ,pomy�la� , ze ta te� doprowadzi go do antykwariatu. Nagle u�wiadomi� sobie co robi. Przeszed� go gor�cy dreszcz. Usiad� na schodach do jakiej� obskurnej rudery. Ulica by�a ca�a w �mieciach. Tu i tam wala�y si� pe�ne , srebrne pojemniki na odpady. Ponad jego g�ow� ,mi�dzy dwoma oknami , rozwieszone by�y jakie� brudne ,podarte szmaty. Stara� si� ogarn�� sytuacj�. Wyja�ni� dlaczego straci� nad sob� kontrol� . To zapewne to dziwne dejavu. Znowu wsta� na r�wne nogi i ruszy� w dalsz� drog�. Po chwili znalaz� si� przed konserwatorium. Tutaj miasteczko znowu mog�o uchodzi� za ca�kiem schludne. �adne , starsze budynki a po �rodku czysty ,zielony plac. Wspi�� si� po marmurowych schodach. Wszed� przez ci�kie , obracane drzwi i znalaz� si� w ch�odnym, przestronnym holu. Powita�o go �agodne oblicze m�odej recepcjonistki. Drewnianymi , skrzypi�cymi schodami zszed� do podziemia. �ciany obite by�y drewnem, pod�og� wy�ciela� wytarty dywan. Pod sufitem wisia�y ��te , �ar�wki daj�ce niepewne , chybotliwe �wiat�o. Wszed� w drugie po lewej drzwi. Zostawi� je otwarte ,gdy� cz�sto musia� wychodzi� do biblioteki. Pok�j by� ciemny i niski. Jedynym �wiat�em by�y dwie lampki przymocowane do biurka. K�ty pomieszczenia by�y zagracone przez pokryte kurzem pud�a. Ekran by� ciemny ale Alan s�ysza� szum wentylatorka. "Witaj Alan"- Krzykn�� George Bergmund , odwracaj�c si� na obrotowym krze�le. "Witaj , co s�ycha�?"- Stara� si� podchwyci� przyjazny ton , k�ad�c p�aszcz na pustej szafce. "Nic szczeg�lnego ,wiesz wyceni�em ju� ten obraz od Pani Derinau. Uporz�dkowa�em te ksi��ki co mieli�my z nimi w pi�tek k�opot."- Orzek� George ,szukaj�c w mroku swojej kurtki.Wreszcie potkn�� si� o ni� i podni�s�. "Nic nowego nam nie przynie�li"- �udzi� si� Alan w nadziei , �e jednak b�dzie co� do roboty. "Niestety nie , musze ju� i�� ,do jutra!"- Krzykn�� tamten , znikaj�c za drzwiami. Alan ruszy� myszk� aby obudzi� komputer. Na ekranie pokaza� si� program Microsoft Word. By� tu jaki� spis katalogowy ksi��ek z pocz�tku tego wieku. By�o ich niewiele. Postanowi� zrobi� sobie kaw� , opisa� kilka ksi��ek a potem pomy�li co jeszcze. Wtem ,poczu� pod r�kawem jaki� papier . Spojrza� na kartk� : "Szef przyni�s� nowy system operacyjny. Prosi o zainstalowanie go w wolnym czasie i zapoznanie si� z instrukcj� obs�ugi. Wszystkie dane prosz� przekopiowa�. Dzi�kuje." Archeolog pozna� pismo recepcjonistki , kt�rej imienia nie pami�ta�. Zaraz obok le�a�a p�ytka DVD. Jednak mia� co robi�. Instalacja by�a intuicyjna i prosta. Przegranie plik�w tak�e nie stanowi�o problemu. System wygl�dem sporo r�ni� si� od starego , beznadziejnego Windowsa. Wszystko mo�e by�oby w porz�dku ale jednak co� si� psu�o. Alan stwierdzi� jednak ,�e system ten zaczyna by� nu��cy i coraz bardziej zagmatwany. Cieszy� si� gdy sko�czy� ju� ca�a robot� z komputerem ,przynajmniej na dzisiaj. Zaj�� si� wreszcie antykwariatem. Wreszcie dosz�a 20 godzina. Archeolog zgasi� �wiat�o i wyszed� na ponury korytarz. Nie mia� ochoty siedzie� w tej piwnicy o tej porze. Wdrapa� si� po schodach na zewn�trz z ci�g�ym uczuciem ,jakby kto� by� za jego plecami. Znalaz� si� na zewn�trz i wdycha� mro�ne ,rze�kie powietrze. Wieczorem by�o tu pusto i nudno. Wyszed� z centrum i zmierza� teraz przez dzielnic� ma�ych domk�w. Prawie wszystkie wygl�da�y identycznie i otoczone by�y drewnianym ,niskim p�otem. Przerwy mi�dzy budynkami robi�y si� coraz wi�ksze a droga coraz bardziej wyboista. Dom archeologa by� ma�y ale do�� solidnej budowy. Sta� na prawie samym kra�cu miasta. Bli�ej pustkowia by�y jeszcze chyba tylko dwa domki a jeden z nich sta� pusty. By�o ju� bardzo ciemno a nieliczne latarnie dawa�y w�skie , blade , upiorne �wiat�o. W domu s�siad�w , po przeciwnej stronie ulicy ,pali� si� tylko telewizor. Gdzie� z oddali dochodzi�o szczekanie psa. Alan wszed� do domu , kt�ry zd��y� ju� polubi�. Na progu le�a�a przysy�ana co tydzie� ankieta. Ankieta , by� to zbi�r pyta� , kt�ry pisany by� przez burmistrza i jego pomocnik�w. Ankieta co tydzie� zawiera�a zestaw innych pyta� , w kt�rych nale�a�o wype�ni� jedn� z dw�ch albo wi�cej pyta�. By�a to jawna ingerencja w wolno�� cz�owieka. System m�g� w ten spos�b pozna� reakcje ludzi na niekt�re czynniki. Tym razem pyta� by�o sze��. Archeolog szczerze nienawidzi� tej ankiety ale czasem odpowiadanie na pytania by�o nawet niez�� zabaw�. Dwa pierwsze pytania dotyczy�o nowych reklam w telewizji. Trzecie dotyczy�o nadchodz�cych wybor�w prezydenckich. Czwarte pytanie dotyczy� tego nowego systemu komputerowego. Pi�te i sz�ste pytanie mia�o sk�oni� cz�owieka do zastanowienia si� jak na jego �ycie wp�ywaj� niepokoje zwi�zane z religi� Feracyjsk�. Nast�pna ankieta zapewne dotyczy� b�dzie wojny na Bliskim Wschodzie. Alan ch�tnie mia�by telewizor ale nie chcia� wydawa� pieni�dzy , skoro i tak kiedy� st�d wyjedzie. W radiu mo�na by�o us�ysze� tylko trzy stacje. W dw�ch og�lno stanowych m�wili o wojnie w Palestynie. Regionalna stacja , by�a dzi� niewiadomo dlaczego niedost�pna. Nagle us�ysza� czyje� nawo�ywania. Zamar� w fotelu. Krzyki powt�rzy�y si�. Dochodzi�y od strony ��k. Podszed� do okna. W oddali majaczy�y wzg�rza. Ton�ce w mroku morze traw ko�ysa�o si� pod podmuchami wiatru. Nagle kto� zapuka� w drzwi po przeciwnej stronie domu. Za wizjerem sta� jaki� m�czyzna. Napady nie by�y w tym mie�cie niczym niezwyk�ym. Obcy by� skulony i ogl�da� si� za siebie nerwowo. Mia� jak�� kolorow� kurtk� i wygnieciony kapelusz. Znowu stukn�� w drzwi. Alan wreszcie otworzy�. Go�� wpad� do �rodka i zamkn�� za sob� wszystkie zamki. Wygl�da� na przera�onego. By� spocony i pachnia� traw�. By� brudny na twarzy od br�zowej ziemi. Obcy zacz�� si� rozgl�da� po pokoju. Archeolog by� pewien , �e wpu�ci� szale�ca i zaraz mia� zamiar go wywali�. Lecz tamten zacz�� : " Chyba nie jeste� jednym z nich?" Zdenerwowanie przerodzi�o si� w ciekawo�� i mia� nawet zamiar dowiedzie� si� wszystkiego co tylko mo�e. Przypu��my , �e nawet tamten b�dzie zwyk�ym wariatem ,ale mo�e mu dostarczy� pomys�u na kolejne opowiadanie. A opowiadania archeologa by�y niemniej szale�cze co tw�rczo�� Lovecrafta. "Niby kim?" " Zga� �wiat�a , pewnie ju� s� w pobli�u." - Szepta� szaleniec. Alan pomy�la� o karze jaka mo�e go spotka� za ukrywanie wi�nia ,ale najwy�ej sk�amie , �e zosta� napadni�ty. Zgasi� �wiat�a i zakry� zas�onki. Tamten usiad� na fotelu i ci�ko oddychaj�c patrzy� si� w pustk� korytarza. " Mog� prosi� o jakie� wyja�nienia? Wpu�ci�em pana , co by�o jak mi si� wydaje bardzo nieostro�nym krokiem ,ale teraz musi pan zaspokoi� moj� ciekawo��. Kto pana �ciga , i kim pan w zasadzie jest?" M�wi� m�ody archeolog ,siadaj�c na kanapie. " Nie s�dz� aby pan uwierzy� mi cho� w najmniejszym stopniu." -Wytar� czo�o r�kawem. "Nalegam , aby mi pan odpowiedzia� , jakkolwiek fantastyczna b�dzie to opowie��."- Rzek� spokojnie archeolog. R�wnocze�nie wzi�� do r�ki parasol udaj�c ,�e niby nim si� bawi. Tamten w ko�cu m�g� okaza� si� zwyk�ym oszustem i z�odziejem. By�o ciemno wi�c nie m�g� si� nawet przyjrze� rozm�wcy. " Nie wiem jak zacz�� , jest tyle do opowiedzenia. Najlepiej je�li zaczn� od momentu kiedy pozna�em prawd� a moje �ycie okaza�o si� fataln� , dobrze ukryt� bzdur� , tak jak pana zreszt�. Ale na razie prosz� powstrzyma� si� od pytania , do tego dojdziemy p�niej. Obcy m�wi� jakby z ledwo�ci� udawa�o mu si� opanowa� strach. Mimo wszystko zdawa� si� mog�a jakby wa�y� wypowiadanie s�owa. Zacz�� opowie��. *** Pusta Autostrada Zapada� p�ny zmrok. By�o ciep�y pocz�tek jesieni , wia� lekki , spokojny wiatr. Droga by�a jak zwykle pusta , okolica sm�tna i mimo bujno�ci ��k wydawa�a si� odludna. Niebo by�o jasne ,ale s�o�ce dawno ju� temu znikn�o za wzg�rzami. Wiecz�r wyd�u�a� si�. Pan Robert Forstmann jecha� na swoim rozklekotanym rowerze. Droga by�a nier�wna i wyboista , trawa wdziera�a si� na asfalt a py� sprawia� ,�e by� on br�zowy. Robert jecha� ju� jak�� godzin� , ale nie mia� poj�cia czy mo�e wierzy� swojemu zegarkowi. Mia� sporo czasu aby jeszcze raz zebra� w g�owie wszystkie fakty ,kt�re popchn�y go do tej szale�czej ucieczki. Gdyby tylko mia� wystarczaj�co pieni�dzy na kupno tego starego wozu , to mo�e szanse powodzenia jego misji by�yby o wiele wi�ksze. Wszystko zacz�o si� od jego sn�w i halucynacji. Poszed� do lekarza , i wtedy mia� du�o szcz�cia bo ten by� "prawdziwy". Potem by�a burza a huragan z daleka przyni�s� jakie� kolorowe pismo. Z pocz�tku my�la� , �e to jaki� �art bo w magazynie mowa by�a o jakim� zupe�nie innym �wiecie. Znowu nachodzi�y go sny o jakiej� innej rzeczywisto�ci , w kt�rej jest zupe�nie kim� innym. Nast�pnie kto� zacz�� go �ledzi� , jeden raz postanowi� uciec a potem i�� za swoimi prze�ladowcami. Szalony manewr uda� si� ale uda�o si� mu pods�ucha� tylko par� zda�. M�wili chyba o nim. Co� o wyrzuceniu ze spo�ecze�stwa a chwile potem o b��dnym programie. Ostatnie zdanie jakie us�ysza� : "On chyba co� wie". Tego by�o , ju� za wiele , szczeg�lnie , �e znowu powr�ci�y natarczywe halucynacje. To ca�e miasteczko wydawa�o si� dziwne. Nikt tu nie przyje�d�a� ani nikt st�d nie wyje�d�a�. Nie by�o tu samochod�w , telewizja nie nadawa�a program�w z satelity, radio nadawa�o trzy programy , no i te dziwne ankiety. Pan Robert mieszka� w Windclifft dobrych par� lat ale dopiero teraz otworzy�y mu si� oczy. Popada� w stopniow� paranoj� , kt�r� pog��bia�y wszechobecne kamery. By�y tu wsz�dzie. Nie spos�b by�o przed nimi uciec. Nie pami�ta� aby gdziekolwiek by�y kamery na ulicach. pewnego razu postanowi� pojecha� do jakiego� innego miasta. Kupi� map� okolicy i postanowi� ruszy� na rowerze , kt�ry kupi� jeszcze w Montrealu. Teraz jecha� po tej wyboistej drodze i nie wiedzia� co go mo�e spotka�. Na ca�e szcz�cie by� przekonany , �e nikt go nie �ledzi. Nagle zobaczy� jakie� zabudowania , ale okaza�o si� , �e to tylko ruiny. Ruszy� dalej. Mija�a w�a�nie druga godzina jazdy , gdy zobaczy� niesamowity widok. Ujrza� wysoko ,mo�e na cztery metry siatk� , ustawion� prostopadle do drogi. Przed bram� , chodzili jacy� �o�nierze w ameryka�skich mundurach. Tylko zobaczyli rowerzyst� , zacz�li krzycze� i rzucili si� w jego kierunku. Jeden krzykn�� do niego: "Stop , r�ce na g�ow�." Robert nie mia� szans si� przedrze� , musia� zawraca�. Mia� przynajmniej przewag� pr�dko�ci. Odjecha� z powrotem , zostawiaj�c za sob� �o�nierzy. Nie strzelali. Przez p� godziny p�dzi� , potem zwolni�. Wtedy sta�o si� nieszcz�cie. Opona p�k�a. Straszliwy pech zmusi� Roberta do pieszej ucieczki. Tymczasem zrobi�o si� zimno i ciemno. Jakie� sto metr�w przed granic� miasta , zobaczy� latarki prze�ladowc�w. Teraz jest tutaj. Nic si� nie wyja�ni�o , pojawi�y si� kolejne pytania. Jedno przynajmniej wiedzia� , co� by�o nie tak i wojsko odgrodzi�o miasto od reszty �wiata. Alan nie wierzy� w ani jedno s�owo pana Roberta. Pomy�la� ,�e to jaki� wariat , kt�ry widzi wsz�dzie rz�dowy spisek. Nie by�o �adnych podstaw do uwierzenia w t� historyjk� jak z ksi��ki Philipa.K.Dicka. Nagle Pan Robert przerwa� cisz�: "My�l� , �e musz� ju� i��. Pan wie ju� tyle co ja i niedobrze by by�o gdyby nas z�apali. Przynajmniej jeden z nas musi pozna� reszt� prawdy. �egnam pana , widz� , �e nie wierzy mi pan , prosz� si� nad tym zastanowi� i sprawdzi� to." Archeolog nic nie odrzek� , w milczeniu zamkn�� drzwi za szale�cem. Nie wierzy� w ani jedno jego s�owo. *** Sobowt�r Poranek by� ciep�y i s�oneczny. Miasto budzi�o si� do �ycia . Zape�nia�y si� ulic� , sklepy , szko�y ,biura. Archeolog od 6 studiowa� jak�� fachow� ksi��k�. Nie m�g� zasn� , niepokojem napawa�a go wczorajsza wizyta. Nie m�g� skupi� si� na " Wykopaliska w p�nocnej Arizonie." Autor przedstawia� �ycie pierwszych bia�ych ludzi na terenie Ameryki w wiekach przed nasz� er�. Postanowi� wyj�� na zewn�trz i zaczerpn�� troch� �wie�ego powietrza. Lekki wietrzyk wzbija� kurz i li�cie. Nadepn�� na co� pod wycieraczk�. Podni�s� jaki� wyblak�y , kiedy� kolorowy magazyn. Tytu� brzmia� : "Tygodnik Trek". Pierwszy artyku� m�wi� o jakiej� super gwie�dzie muzyczno-aktorskiej, kt�ra pono� od trzech lat robi nies�ychan� karier� na ca�ym �wiecie. Nie zna� takiej osoby. Drugi artyku� m�wi� o jakim� skandalu na dworze Anglii. Co za bzdura! W Anglii nigdy nie by�o �adnego dworu , kr�lowie byli tylko w Ameryce. Trzeci tytu� by� kompletnie dobijaj�cy: "Indianie z Wielkiego Kanionu zostali aresztowani za manifestacje." Teraz nie mia� nawet poj�cia o co chodzi. Jacy Indianie? Nie mia� poj�cia kto to by� ani te� dlaczego niby mia� si� znale�� w Ameryce. Gazeta by�a sprzed mo�e roku. Znalaz� kolejn� niezgodno�� , gazeta podawa�a , �e wybory prezydenckie odb�d� si� 20 czerwca 2012 roku. Archeolog dobrze wiedzia� , �e wybory maj� si� odby� za mo�e tydzie�. Mieli�my 13 listopad 2005 roku. Poza tym ten ohydny brukowiec podawa� , nazwiska zupe�nie nieprawdziwych kandydat�w. Nie by�o ani zdania na temat wojny w Palestynie ani zamieszek w ko�ciele Ferycja�skim. Alan Thoran pomy�la� , �e to jakie� pismo fantastyczne , zrobione dla graczy RPG albo co� podobne. Inne mo�liwo�ci nie wchodzi�y w gr�. Mo�na by�o jedno tylko stwierdzi�. Wczoraj ten szaleniec m�wi� , �e przez przypadek znalaz� takie pismo , wi�c to on musia� je teraz podrzuci�. Mo�e on sam je stworzy�. By�o to co najmniej zastanawiaj�ce. Archeolog Thoran id�c do antykwariatu , po drodze kupi� dzisiejsz� gazet�. Oczywi�cie wygl�da�a zupe�nie inaczej od tej , kt�r� mia� w kieszeni. Artyku�y nie by�y pocieszaj�ce. Zar�wno w mie�cie jak i na �wiecie , dzia�o si� �le. Desant wojsk NATO w Palestynie spotka� si� z ostrym oporem. Zgin�o 12 Palesty�czyk�w, w wi�kszo�ci bezbronnych cywili oraz 2 �o�nierzy. Oznacza�o to ,�e zachodnie mocarstwa, opowiadaj� si� za Izraelem. Ciekawe czy przes�dzi�y pieni�dze , wp�ywy czy inne wzgl�dy polityczne. Wygl�da na to , �e NATO wywo�a�o wojn� ca�emu �wiatu arabskiemu. Irak oraz Jordania zagrozi�y u�yciem broni masowego ra�enia. Dzi� w nocy spalono samoch�d jednego z wyznawc�w nowej wiary. Na policj� zg�aszaj� si� czarni , melduj�c pobicia. Zamkni�to zak�ady bawe�niarski na p�nocy miasta , gdzie podobno zbiera si� ugrupowanie Kataharisis , kt�re uwa�a siebie za odrodzony Ku-Kluks-Klan. Zg�oszono zagini�cie policjanta. Terror szerzy� si� na ulicy. Burmistrz na forum gazety zastanawia� si� nad ostrzejszymi �rodkami represji. By�o wi�c czego si� obawia�. W antykwariacie opr�cz opisania paru ksi��ek i przedmiot�w nie by�o nic szczeg�lnego do roboty. Archeolog postanowi� wi�c nieco uprz�tn�� pok�j. Wsz�dzie by�o pe�no kurzu i papierk�w. Nie by�a to mi�a robota. Do 18 nic si� nie dzia�o. Dok�adnie o tej godzinie wyszed� z pracy. Na ulicy by� jeszcze jaki� ruch. S�o�ce w�a�nie chyli�o si� ku horyzontowi. Miasto roz�wietli�y jakie� kolorowe reklamy. Powietrze nie rusza�o si�. By�o duszno. Czu� by�o zapach ozonu , by� mo�e nadchodzi�a burza. Ulice pokrywa�y d�ugie , tajemnicze cienie. Czasem przemkn�a po niej grupka ludzi. Przez ca�y dzie� �y� dzisiejsz� audycj� w radiu i szybko uda� si� w kierunku radiostacji. Nowoczesny budynek niezdrowo wyr�nia� si� w otoczeniu. Us�ysza� za sob� jakie� kroki. Odwr�ci� si�. Ulica by�a pusta i ponura. W�t�e , migaj�ce �wiat�o latarni pada�o na porozrzucane �mietniki. Cholera , dlaczego po tym mie�cie nie je�d�� samochody? Znowu us�ysza� kroki. Obejrza� si�. Znowu pustka. Ujrza� tylko sw�j d�ugi cie� na obdrapanej �cianie s�siedniego budynku. W tym momencie nag�y cios , wizja ,zwali�y go z n�g. Ujrza� przed sob� jaki� obraz , innego miasta , innej ulicy , innych ludzi , kt�rych nie zna� a jednak pami�ta�. Osobliwe dejavu by�o takie realne i rzeczywista. Podobne do tego wczoraj. Z p�snu wyrwa� go czyj� g�os: "Dobrze pan si� czuje? Panie...Thoran?" Pozna� gruby ,monotonny g�os jednego z wsp�pracownik�w w radiu. Desmond ,o ile si� nie myli�. Nie mia� si�y odpowiedzie�. Zamiast tego skin�� g�ow�. Odwr�ci� twarz , udaj�c ,�e kaszle. "Tak...wszystko w porz�dku." - Wyszepta� nieszczerze. "Musz� dzi� pana zawie��, mamy k�opot."- Spu�ci� g�ow� Desmond. "Co si� sta�o"- Udawa� ,�e nie wie o co chodzi. "Mamy dzi� specjaln� audycj� , mamy go�cia z Nowego Yorku. B�dzie audycja o rasizmie w ma�ych miastach. Spotkamy si� za tydzie�." - orzek� wyrok tamten. Thoran udaj�c , �e nie jest zmartwiony podzi�kowa� szefowi i odszed�. Czu� na sobie wzrok tamtego i by� w�ciek�y ,�e tak g�upio wypad�. Wyszed� znowu na plac. Patrzy� si� przed siebie i nie zauwa�y� skrytego w cieniu m�czyzny. Zderzy� si� z nim. Chcia� przeprosi� ale nagle stan�� jak wryty. To by� ten sam cz�owiek ,kt�ry wpad� do niego wczoraj wieczorem. Nazywa� si� chyba Robert , o ile oczywi�cie dobrze pami�ta�. To on opowiedzia� mu t� szalon� bajeczke. "Znamy si�?"- Zapyta� Alan , staraj�c si� sprowokowa� reakcj� tamtego. Jednak tan szaleniec zdawa� si� nic nie pami�ta� i ze zdziwieniem w oczach patrzy� na Thorana. "Chyba nie."- Odpowiedzia� tamten ze szczero�ci�. Wygl�da�o na to ,�e nie k�ama�. "Pan Robert?"- Spyta� z irytacj� w g�osie archeolog. Ko�o niego przesz�a jaka� kulej�ca staruszka. "Kim pan do cholery jest? Sk�d pan zna moje imi�? Doprawdy dziwny dzie�." "Spotkali�my si� wczoraj"- Atakowa� Thoran. "To musi by� jaka� pomy�ka. Nie znam pana i nie mam ochoty pozna�"- Wybuchn��. "Przepraszam ale mam dzisiaj sporo spraw na g�owie i musz� ju� i��." Obcy odszed� pozostawiaj�c os�upia�ego archeologa. Po tym cz�owieku m�g� si� spodziewa� wszystkiego ale nie takiej ignorancji. Czy�by si� pomyli�? Nie to niemo�liwe. A mo�e pad� ofiar� �artu albo spisku? Ale to by�o niemo�liwe , nie zna� tu nikogo kto by�by do tego zdolny. Chyba , �e jego znajomi z pracy w radiu albo antykwariacie chcieli mu zafundowa� horror. Mo�e zwariowa� ,albo mo�e to by� jaki� sobowt�r ? Za��my , �e owego Roberta z�apali i zrobili mu pranie m�zgu w jedn� noc. To by�o chore i bardzo fantastyczne ale z pewnego punktu widzenia , mo�liwe. Pisz�c wieczorem pewien artyku� do gazety nie m�g� powstrzyma� si� od snucia kolejnych ,urojonych przypuszcze�. Jednocze�nie czu� jakby kto� go �ledzi�. Czu� czyj�� obecno��. *** Kartka Na wieszaku wisia�a zakurzona, zielona kurtka. Mia�a podarty kaptur i zacinaj�cy si� , urwany do po�owy suwak. Jeden r�kaw by� ubrudzony w zasch�ym b�ocie. Z kaptura zwisa�y dwa utyt�ane fr�dzle. Mia�a a� sze�� kieszeni z czego dwie przetar�y si� ze staro�ci i przedziurawi�y. W jednej z kieszeni by�a jaka� zmi�ta kartka popisana g�sto z�amanym chyba o��wkiem. Kartka by�a zawilgocona i przybra�a kolor papieru toaletowego. Thoran widzia� ostatni raz t� kurtk� chyba rok temu. Zabra� j� z Providence nie pami�ta� ju� po co. Tej karteczki w og�le nie pami�ta�. Podszed� do sto�u i rozwin�� zgnieciony papierek. Chyba by�a wyrwana z jakiego� zeszytu w kratk�. Odczyta� tajemniczy zapisek: "....s� blisko. Wczoraj byli w rejonie Sethog. Zgin�o dw�ch ludzi a kilku jest rannych. Rozwalili�my par� ��tych ale to tylko partyzanci. Jaka� spora grupa pojawi�a si� na wyspie , nie chce jej zobaczy�. Przekl�ty rz�d chce przerwania wojny. Mamy dw�ch wrog�w. Komando 4 i 5 zdradzi�y , tylko nasze si� trzyma." Na drugiej stronie ledwo widocznie o��wkiem by�o napisane: "Zabieraj� nas , staniemy przed s�dem wojennym." Archeolog os�upia�. Wnet zrozumia� ,to musia�y by� jakie� notatki z jego fantastycznych opowiada� z czas�w studi�w. Nie przypomina� sobie jednak �eby takie pisa�. Jednak mog�a zawodzi� go tylko pami��. Schowa� kartk� do szuflady. Nagle dozna� jakiego� dziwnego uczucia. Jakby z t� kartk� by� zwi�zany jaki� zapach albo...albo szum morza. Pami�ta� jaki� kr�tki moment , jakby sta� przy burcie jakiego� statku. Us�ysza� za sob� skrobanie. Nagle wykona� dziwny odruch. Si�gn�� po bro� , tak jakby mia� j� przy pasie. Gdy d�o� natrafi�a na pustk� poczu� niemi�y dreszcz. Przez chwil� niemal�e czul ci�ar kabury. Nigdy nie nosi� �adnej broni. Podszed� do drzwi aby upewni� si� co chrobota�o. Przez wizjer ujrza� jakiego� cz�owieka. Dalej sta� drugi. Byli ubrani w garnitury, krawaty i ciemne okulary. Pomy�la� , �e przypominaj� mu jaki� agent�w wywiadu. Otworzy�. "W czym mog� pom�c?" - Zapyta� z niecierpliwo�ci�. " Czy zna Pan tego m�czyzn�?"- Odezwa� si� tamten powa�nym , silnym g�osem. Jednocze�nie pokaza� mu zdj�cie m�czyzny , kt�ry opowiedzia� mu szalon� historie i kt�rego sobowt�r widzia� wczoraj wieczorem. Thoran zastanawia� si� co odpowiedzie� , ale pomy�la�, �e najlepiej b�dzie si� jako� wykr�ci�. "To ma�e miasto wi�c na pewno go widzia�em , ale nigdy z nim nie rozmawia�em." "Mam nadziej� ,�e m�wi� pan prawd�. To gro�ny przest�pca. Chcia�bym aby pan z nami wsp�pracowa�. Na razie chodzimy po okolicy ale je�li nasze przypuszczenia si� sprawdz� to zapewne jeszcze porozmawiamy. Do widzenia , panie....Thoran"- Spojrza� w notatki. Archeolog nawet nie mia� czasu zada� pytania , go�cie podeszli do s�siad�w. Przez okno w ubikacji widzia� , �e s�siadka odpowiada r�wnie� przecz�co. Sprawa zacz�a robi� si� powa�na. Min�� kolejny dzie�. Mija� nast�pny. Archeolog w�a�nie wraca� z czytelni gdzie zbiera� pewne informacje potrzebne dla szko�y. Szed� pust� ulic�. By�o do�� ciep�o ale prawie ciemno. W dw�ch s�siednich domach pali�o si� �wiat�o. Pok�oni� si� przechodz�cemu s�siadowi. Ludzie w okolicy zdawali si� do�� uprzejmi ale raczej ma�om�wni i zamkni�ci w sobie. Jakie� dziecko przemkn�o w poprzek ulicy na rowerze. W be�owych kartonach spa� naje�ony kot. Drzewa szumia�y niepokoj�co. S�ycha� by�o smutny �piew jakiego� ptaka. Latarnia rzuca�a jaskrawe , ��te �wiat�o. Podszed� do swoich drzwi. Mia� zamiar wyj�� ju� brz�cz�cy pakiet kluczy gdy zobaczy� ,�e drzwi zwisaj� z zawias�w i s� do po�owy otwarte. W �rodku pali�a si� lampka. Widzia� jak le�y na �rodku korytarza. Wala�y si� tam i inne przedmioty. Wszed�. Wszystkie drzwi , szafki , szuflady by�y pootwierane. Pe�no przedmiot�w wala�o si� po pod�odze. Kto� przegl�da� jego notatki. Nic nie by�o zniszczone , wiec napastnik chcia� co� odnale��. Nagle przypomnia� sobie o karteczce, kt�r� znalaz� w swojej kurtce. Nigdzie jej nie by�. Czy�by zosta� wpl�tany w jak�� afer�? Czy zrobili to ci agenci , kt�rzy dwa dni temu chodzili po domach? Ca�� noc sprz�ta� ten ch�am. Opr�cz kartki znikn�� jeszcze ten dziwny magazyn , kt�ry dzie� po wizycie tego szale�ca , znalaz� pod wycieraczk�. Wczoraj ci agenci szukali w�a�nie tamtego ob��ka�ca. Czy�by ta ca�a "blu�niercza" sprawa by�a ze sob� powi�zana? Wygl�da�o na to ,�e w ostatnich wydarzeniach mo�na znale�� jak�� logik�. Niewyt�umaczalne by�o tylko to niedawne spotkanie z tym Robertem , kt�ry zachowywa� si� jak kto� zupe�nie inny. Od tej chwili czu� , �e w jego samotne �ycie wdar� si� kto� inny. By� prawie pewien , �e kto� ci�gle go �ledzi. Kilka razy zdarzy� si� ,�e jaki� cz�owiek bacznie mu si� przygl�da� albo szed� za nim do pracy. Archeolog powoli popada� w niebezpieczny stan prowadz�cy do paranoi. Wydawa�o mu si� ,�e ca�y �wiat m�wi tylko o nim i ,�e wszyscy go �ledz�. Nie czu� si� nawet bezpiecznie w piwnicy antykwariatu. Wsz�dzie mogli by� szpiedzy czyhaj�cy na ka�dy jego krok. Jego audycja w radiu ju� nie lecia�a na �ywo. Kto� kaza� wcze�niej sprawdza� jej tre��. Po tygodniu podzi�kowano mu za wsp�prac�. Widzia� jak z szefem rozmawia jaki� podejrzany typ. To oni za tym stali. Dwa tygodnie p�niej kto� znowu przetrz�sn�� jego mieszkanie. Zaraz potem s�siedzi po raz pierwszy zaprosili go do siebie. Zawsze mia� ich za ludzi uczciwych i uprzejmych wi�c nie mia� si�y odm�wi�. Przestrzeg� si� jednak aby nic nie m�wi� na temat, kt�ry go prze�ladowa� i pozbawi� pracy i spokoju. Dom pa�stwa Kretsek�w sta� na uboczu tak jak jego. Otacza�y go niewysokie , iglaste drzewa , pachn�ce �ywic�. Trawnik by� �adnie przystrzy�ony. Domek wygl�da� na schludny i przytulny. W �rodku �ciany obite by�y ciep�ym w kolorze drewnem. Na pod�odze le�a� zielony , mechaty dywan. Umeblowanie by�o skromne ale za to nie czu� by�o ba�aganu. Na sianie wisia�o kilka dziwnych , surrealistycznych i wr�cz przera�aj�cych obraz�w. Przedstawia�y jakie� otch�anie , dziwne istoty , nierzeczywiste miejsca. Kretsekowi mieli telewizor ale t�umaczyli , �e jest zepsuty. Pani Kretsek poda�a kaw� i kruche herbatniki. Go�cia starali si� zaj�� jakimi� banalnymi rozm�wkami. Dopiero w pewnym momencie pan Kretsek zni�y� ton g�osu i zapyta�: "Co pan s�dzi na temat tego zbiega , kt�rego szukaj� ci rz�dowi?" Archeolog nie wiedzia� co odpowiedzie�. Przeczuwa� �e to mo�e by� pu�apka , wi�c postanowi� by� ostro�ny. "Nie wiem zbytnio o czym pan m�wi?" Na twarzy rozm�wcy odmalowa�o si� zdziwienie. Rzuci� ukryte spojrzenie swojej �onie. "Jak to pan nie s�ysza�, w okolicy ukrywa si� jaki� przest�pca , my�leli�my , �e pan go.....s�ysza� o nim."- Zakrztusi� si� herbatom tamten. Niezr�czn� cisz� przerwa�a Kretsekowa: "Nachodzili pana ci z wydzia�u bezpiecze�stwa?" "Owszem byli u mnie par� razy, do tego stopnia si� rozgo�cili , �e zdemolowali mi mieszkanie." Pani Kretsekowa spu�ci�o g�ow� , jakby to ona by�a temu winna. "Jak pan si� czuje w naszym miasteczku?"- Zmieni� ton Kretsek na podejrzanie uprzejmy i wylewny. "To �adne miasteczko ale trudno mi si� przyzwyczai� do jego odosobnienia wobec reszty �wiata , zawsze mieszka�em w du�ych miastach." Sytuacja robi�a si� coraz bardziej napi�ta. To by�a ju� otwarta gra , nie mia� w�tpliwo�ci , �e ci ludzie chc� go wybada�. Zadali jeszcze par� pyta� , kt�re mia�y go sprowadzi� do przyznania, �e co� tu jest nie tak. Robi�o si� ju� naprawd� p�no wi�c zdecydowa� , �e lepiej ju� p�jdzie. Nagle zadzwoni� telefon. Poniewa� pan Kretsek wyszed� ju� gdzie� ,par� minut temu , Thoran zosta� samemu. Ju� od pocz�tku mia� ochot� sprawdzi� , czy p�asko ekranowy , daj�cy tr�j wymiar telewizor naprawd� nadaje si� tylko do serwisu. Zbli�y� si� do mikrofonu ,le��cego przy srebrnym ekranie. "W��czy�" Ekran roz�wietli� si� . W ostatnim momencie kaza� wy��czy� d�wi�k. Telewizor dzia�a� i przyjmowa� ca�� mo�e stu kana�ow� sie� satelitarn�. Do ekranu pod��czony by� laptop ze znaczkiem dost�pu do internetu. Okaza�o si� jednak , �e mo�na by�o ��czy� si� ze �wiatem. Dopiero teraz sobie u�wiadomi� ,�e zakaz burmistrza o u�ywaniu sieci i satelity to jaka� bujda. Tylko po co ten ca�y teatr. Kto� mia� co� do ukrycia. Przerzuca� kolejne kana�y. Czu� pot�ne uderzenia serca , poci� si� z nerw�w. W ka�dej chwili m�g� wej�� ten przekl�ty Kretsek. W�a�nie zaczyna�y si� jakie� wiadomo�ci. Nie zna� tego kana�u. To co zobaczy� nie by�o do poj�cia. Tytu� brzmia�: " Boj�wki anarchist�w , protestuj� przeciwko emisji programu ,,Miasteczko Windclifft" Na ekranie pojawi�a si� scena starcia t�umu z policj� w dziwnych , czarnych strojach. *** Prawda Ju� nast�pnego ranka nawet nie pojawi� si� w pracy. Poszed� do sklepu Goldiego. By� to biedak sprzedaj�cy przer�ne stare przedmioty ,kt�re znalaz� na ziemi lub na wysypisku. Sklep mie�ci� si� w brudnej, obdartej i bardzo w�skiej uliczce mi�dzy dwoma obskurnymi , pustymi blokami. By� tu kiedy�, lecz jakie� ciemne typy w jednej z ziej�cych pustk� klatek zniech�ci�y go do wej�cia dalej. U Goldiego, znalaz� to czego szuka� , szuka� roweru. By� to pognieciony, zardzewia�y i ma�y rupie�, ale nie mia� wyboru i musia� zap�aci� te par� dolar�w. Od rana czu�, �e go �ledz� , raz nawet zobaczy� jednego z prze�ladowc�w ale tamten wykryty, szybko znikn��. Teraz , gdyby zobaczyli go z rowerem , mieliby dodatkowe powody aby mu nie ufa�. Przeczuwali , �e co� wie. Znacznie wyd�u�y� sobie drog� id�c przez szare, zapuszczone dzielnice, kt�re mog�yby pomie�ci� tysi�ce mieszka�c�w , ale dzi�ki temu gubi� jak mu si� zdawa�o sw�j trop. Wreszcie dotar� na skraj miasta. Z obro�ni�tego chwastami podw�rka, po kt�rym biega�y szare koty , od razu wydosta� si� na pachn�ce zio�ami pole. Miasto jakby urywa�o si� nagle, tak jak nagle zaczyna�a si� niezm�cona blokami, czysta przyroda. Mniej wi�cej wiedzia� gdzie si� znajduje. Postanowi� jecha� wzd�u� drogi w odleg�o�ci stu metr�w. W razie czego schowa si� za skalistymi, poro�ni�tymi ��t� traw� pag�rkami. Spojrza� na zegarek, by�a 12, nie mia� wiele czasu. Ruszy� przez ��k�. Niewielkie ko�a buksowa�y lub po prostu stawa�y a rower ci�gle by� na skraju wywr�cenia si�. Thoran by� w�ciek�y i chcia� ju� zrezygnowa�, ale pomy�la�, �e taka szansa mo�e si� ju� nie zdarzy�. Tymczasem nawet z daleka wida� by�o, �e droga jest zaniedbana i pe�na dziur. Jecha� ju� dwie godziny. Czu� jednak ,�e nie posuwa si� zbyt daleko. Wia� lekki, nu��cy i zniech�caj�cy wiatr. Nagle zobaczy� przy drodze jak�� ruin�. Mia� za s�aby wzrok aby dojrze� szczeg�y ale by� pewien, �e to o tych ruinach wspomina� pan Robert, go�� , kt�ry opowiedzia� mu t� fantastyczn� histori�. Jecha� dalej. Co godzin� robi� sobie dziesi�� minut odpoczynku. Chcia� mie� rezerwy si� na ewentualn� ucieczk�, ale raczej mu si� to nie udawa�o. Trawa stawa�a si� coraz wy�sza a nawet nie zauwa�y�, jak bardzo zbli�y� si� ku brunatnym pag�rkom. Chcia� znowu odbi� w lewo, ale zobaczywszy, �e nadal jedzie r�wnolegle do szosy, postanowi� zachowa� ostro�no�� i trzyma� si� ska�. Przesta� ju� nawet patrze� przed siebie i zaj�� si� jedzeniem ,kt�re zabra� ze sob�. W�a�nie dochodzi� 17.35, gdy nagle dostrzeg� przed sob� siatk�. Adrenalina uderzy�a go z pot�n� si��. Przykucn�� i rozejrza� si� dooko�a. Nic, pustka i tylko �wiszcz�cy wiatr. Po�o�y� rower pod niewielkim , usch�ym krzakiem aby dobrze zapami�ta� jego po�o�enie. Urwa� kawa�ek kruchego drewna i dotkn�� nim licz�cego zapewne oko�o pi�� metr�w ogrodzenia. Wydawa�o si�, �e nie jest pod pr�dem. Czu� okropny, �ciskaj�cy strach ,jak przed jakim� �yciowym, egzaminem. By� przygotowany na starcie z ogrodzeniem. Robert m�wi� mu o nim, wi�c zaopatrzy� si� w du�e, ogrodnicze obc�gi. Drut by� gi�tki ale bardzo wytrzyma�y i wyci�cie i podkopanie dziury, zaj�o mu dobr� godzin�. Po chwili by� po drugiej stronie. By� w�ciek�y na dwie rzeczy, po pierwsze porani� si� podczas prze�lizgiwanie si� a poza tym nie pomy�la� o rowerze, kt�ry nie da�by si� przecisn��, ale mo�na by�o go przynajmniej gdzie� ukry�. W dalsz� drog�, po drugiej stronie, sam nie wiedzia� czego, ruszy� na piechot�. Przy drodze dostrzeg� jakby jakie� rusztowanie, ale zapewne by�a to wie�yczka stra�nicza. By�o zbyt daleko aby dojrze� potencjalnych stra�nik�w. Kryj�c si� za krzakami i ma�ymi drzewami, szed� do 20. Zapad� ju� zmierzch i zachmurzone niebo zrobi�o si� ca�kiem czarne. Krajobraz sta� si� ponury i odstraszaj�cy. Archeolog straci� zapa� i to pustkowie by�o ostatnim miejscem, w kt�rym chcia�by si� teraz znale��. Na ca�e szcz�cie co jakie� sto metr�w przy drodze, sta� �wiec�cy si� s�upek , wi�c przynajmniej wiedzia�, �e si� nie zgubi. Powoli oblicza� ile zajmie mu droga powrotna, gdy nagle zobaczy� �wiat�a miasta. Musia�o by� do�� du�e, gdy� niekt�re �wiat�a pali�y si� do�� wysoko. Poczu� zapach spalenizny albo raczej smogu czy spalin. Nawet w ciemno�ci wida� by�o fabryki i grube, wysokie kominy. Niebo ponad nimi nabra�o niezdrowego, szarego koloru. Zobaczy�, �e ziemia zaczyna robi� si� ja�owa. Im bardziej �wiat�a si� przybli�a�y, tym bardziej uderza� brak trawy i ro�lin. Ju� wcze�niej by�a po��k�a i s�aba ale teraz gleba zrobi�a si� pylista i ca�kowicie nieurodzajna. Miasto by�o dalej ni� mu si� wydawa�o. Od czasu gdy zobaczy� �wiat�a, min�o dobre p� godziny. Wreszcie zbli�y� si� na tyle aby dostrzec zarysy pierwszych zabudowa�. Wszystkie budynki wygl�da�y na fabryki albo jakie� hangary. Czu� by�o niezdrowy, metaliczny posmak powietrza. Alan Thoran nie m�g� zbytnio zakwalifikowa� tego odczucia. Nagle zobaczy� strumie�. W�skim, wartkim korytem p�yn�a bulgocz�ca breja koloru zielonkawego. Przeszed� przez chwiejn�, metalow� k�adk�. Podszed� do pierwszego z budynk�w. Mia� nadziej�, �e nie trafi� tylko na fabryk�, nie mia�by wtedy z kim porozmawia�, ba�by si�, �e wpadnie. Spojrza� w betonow� uliczk� mi�dzy fabrykami. Dwie mocne latarnie o�wietla�y brudne, metalowe, zardzewia�e �ciany. Przeszed� si� par� minut mi�dzy zak�adami. Kompleks musia� by� ogromny. Pe�no by�o w nim robot�w, wo��cych beczki i r�ne inne kontenery. Wszystko wygl�da�o co najmniej przyt�aczaj�co i gro�nie. Wsz�dzie s�ycha� by�o jakie� zgrzyty, �a�cuchy, uderzenie, sapanie. Czasem serce mu zamiera�o, gdy zobaczy� jak�� dziwn� ,szumi�c� posta�, sun�c� wprost na niego. Dopiero po chwili u�wiadamia� sobie, �e to kolejny robot. Ich wygl�d te� nie by� mi�y. Nigdy nie widzia� robot�w przemys�owych ,mia� okazj� zobaczy� kilka domowych, kt�re mo�e nie przypomina�y cz�owieka ale nie by�y odra�aj�ce. Nagle us�ysza� g�os, jakby przez mikrofon: "Tam jest, ucieka" Rozbrzmia� wibruj�cy , powracaj�cy z echem g�os. Od razu w korytarzu us�ysza� uderzenia ,jakby kto� bieg�. Prawie instynktownie rzuci� si� do ucieczki. Stara� si� kluczy� i wybiera� jak najmniej widoczn� drog�. Co chwila wydawa�o mu si� ,�e widzi za sob� prze�ladowc�w. Ch�� zgubienia ich, jeszcze bardziej go pogr��y�a. Zamiast znale�� wyj�cie, zgubi� si� w kolejnych, ponurych, industrialnych uliczkach. Pe�no tu by�o zbiornik�w, wype�nionych jak�� radioaktywn�, pulsuj�c� ciecz�. W powietrzu unosi� si� ci�ki, g�sty , szary py�. Osiad� na ubraniu Alana. Nagle zobaczy� jakie� inne, kolorowe �wiat�a. Takich jeszcze tu nie widzia�. Pobieg� w tamtym kierunku. Prze�lizgn�� si� wyrw� w starym , betonowym murze, i znalaz� si� poza zak�adami przemys�owymi. Znajdowa� si� przed trzy pi�trowym dworcem poduszkowc�w. Przed nim by�o miasto. Ogromne, t�tni�ce �yciem , nowoczesne miasto. Podobne nawet do Nowego Yorku, czy Los Angeles. W powietrzu lata�y helikoptery, setki samochod�w sta�o w korkach. By� oszo�omiony. Nie mia� poj�cia co to za miasto. Chodzi� po mie�cie dobre p� godziny. Ludzie wygl�dali na normalnych. Samochody wydawa�o si� jakby wesz�y w jak�� now� generacj�, od czasu ,kiedy zamieszka� w Windcliff. Ponad g�owami, mkn�y tunelami miejskie kolejki. By�o ciep�o i wilgotno. W zasadzie jednak, miasto to by�oby do�� normalne, gdyby nie fakt, �e archeolog nigdy o nim nie s�ysza�. Najbli�szym i najwi�kszym miastem w jego mniemaniu by�o Providence, a jak dobrze si� orientowa�, wygl�da�o zupe�nie inaczej. By�o brudno jak we wszystkich metropoliach. W ciemnych uliczkach zbierali si� bezdomni i tutejszy margines. Wreszcie wszed� w jak�� chyba handlow� dzielnice. Du�o by�o japo�skich , czy chi�skich napis�w. Jeden z angielskich szyld�w g�osi�: " Wakacje w Windcifft- Beztroskie miasto sprzed wojny." Zdezorientowany Thoran wszed� do jakiego� baru. By� pe�en go�ci i dymu papierosowego. W k�tach le�eli narkomani albo pijacy. Cuchn�o st�chlizn�. Wszyscy gapili si� na p�ask monitor. Ekran dzi�ki jakiej� nowej technologii, dawa� z�udzenie tr�j wymiaru. Akurat lecia�y wiadomo�ci Glob-netu. Prezenter sta� na tle pal�cych si� szyb�w naftowych. "...szybko�� dzia�ania. Jaser Elzech, grozi u�yciem broni biologicznej. Federacja Zjednoczenia Pa�stw Arabskich, FZPA, tymczasem zniszczy�a ju� ponad 90% wszystkich szyb�w. Kl�ska wojsk NATO sta�a si� wczoraj faktem. Setki wzi�tych do niewoli ,rannych ,poleg�ych. Ameryka�skie lotnictwo, bombarduje ka�dy punkt, gdzie mog� znajdowa� si� arabowie, jednak, nie powstrzyma to Elzecha od u�ycia broni masowego ra�enia. Ca�y �wiat boi si� ,�e mo�e si� powt�rzy� sytuacja sprzed 5 lat. Je�li doliczy� do tego wojn� Chi�sk�, oraz setki star� na tle wiary Ferycyjskiej, to jest czego si� ba�." Archeolog by� bardzo zaskoczony. A wi�c przez ten czas , bardzo kr�tki ,mo�e od wczoraj ,musia�o si� sta� wiele rzeczy. We wczorajszej gazecie i radiu nikt nic nie wspomina� o jakiej� globalnej katastrofie. Owszem m�wiono o jaki� niepokojach na bliskim wschodzie oraz o religijnych zamieszkach ale nic wi�cej. W tamtej gazecie, kt�r� podrzuci� mu pan Robert , te� co� o tym m�wili, tylko, �e to by� jaki� �art, bo rok si� nie zgadza�. "Chyba , �e mamy inny czas, inny rok"- U�miechn�� si� na t� niedorzeczn� my�l. Pomy�la�, jednak, �e warto kogo� zapyta� o par� rzeczy. Zagadn�� jakiego� grubawego, do�� elegancko wygl�daj�cego cz�owieka. "Jaki dzi� mamy dzie�?" " 23 czerwiec, oczywi�cie." "Acha dzi�kuje, a...." Nie zd��y� doko�czy�, tamten ju� znikn�� w t�umie. Postanowi� zapyta� kogo� innego. Patrzy� po ludziach ,jednak nikt nie zach�ca� swoim wygl�dem do rozmowy. Wreszcie zobaczy� jak�� kobiet�, do�� dobrze ubran�. "Kiedy by�y wybory, prezydenckie?" "..jak to, oczywi�cie trzy dni temu. Przecie� odwo�ali, je...nie s�ysza�e�" "A co to jest to Miasteczko Windcifft?"- Zaczepi� jakiego� zwyk�ego przechodniego na ulicy. Tamten spojrza� na niego dziwnie, u�miechn�� si� i pokr�ci� g�ow�., jednak nie odszed�. Po chwili powiedzia�: "Przedawkowa� pan, albo ma syndrom Krausena." Udaj�c, �e rozumie o co chodzi obcemu ponowi� pytanie. "Wcale nie przedawkowa�em, po prostu jestem z po�udnia." "Ale� to jest po�udnie. Pan chyba naprawd� si� �le czuje." Zmieszany Thoran uparcie ponowi� pytanie. "No dobrze, a wi�c, wszystkim znane miasteczko Windcifft, to niedaleko st�d po�o�ona miejscowo��, stworzona przez pa�stwow� telewizj�, w celu nadawania programu rozrywkowego o tym samym tytule." Wycedzi� spocony, niecierpliwiony przechodzie�. "Programu rozrywkowego?"- Nie m�g� uwierzy� Alan. "Tak, rozrywkowego."- Sykn�� tamten- "Ca�y bia�y �wiat go ogl�da, w Europie i Meksyku powsta�y podobne. Ludzie w tym miasteczku nie wiedz�, �e s� w programie. Tak naprawd� to nie wiedz� nic o wojnie, znaj� �wiat taki jaki my przed siedmioma laty." Alan z�apa� si� za g�ow�, ci�gle nie wierzy�, mia� zamiar wypyta� ca�e miasto. Czy�by jego �ycie by�o tylko snem ,nierealn� rzeczywisto�ci�? "A ich przesz�o��?" " Wszczepiono im implanty pami�ci, takie jak mo�na kupi�. By�a jaka� afera z tym ,bo niekt�re nie dzia�a�y, ale chyba je ju� naprawili. Nikt naprawd� nie wie, kim byli naprawd� ci ludzie. S� pog�oski, �e przest�pcami albo �o�nierzami w wojnie. Czy� pozbawianie kogo� pami�ci, �wiadomo�ci, nie jest r�wne zab�jstwu, przecie� to ju� zupe�nie inni ludzie." "I po co to ludzie ogl�daj�?" "Aby zobaczy� czyje� beztroskie �ycie, nie zm�cone wojn�, aby dzwoni� do studia i g�osowa� na r�ne decyzje." "Jakie na przyk�ad?" Tamten przewr�ci� oczami, nie mog�c znie�� kolejnego ,oczywistego pytania. Z drugiej strony cieszy� si�, �e mo�e si� komu� wygada�. "Czy kto� ma wpa�� pod samoch�d, kto ma wygra� dom, kto ma jak� pami��, co ci ludzie czytaj� w gazetach, co wed�ug nich dzieje si� na �wiecie. Poza tym s� jeszcze te ankiety. Wsz�dzie jest pe�no kamer, agent�w, pe�na kontrola." Alan Thoran nie mia� si� na dalsz� rozmow�. Poczu� si� fatalnie. Odszed� par� metr�w i usiad� u wyj�cia stacji metra. Podni�s� z chodnika reklam�, kt�ra proponowa�a urlop na koloni pozaziemskiej. Siedzia� tak dobre p� godziny, a� zebra� si� na odwag� spyta� o to samo innych ludzi. Prawie wszyscy uznawali go za wariata. Tylko dw�ch ��tych opowiedzia�o mu t� sam� histori� co tamten. Dowiedzia� si� jeszcze, �e kilka lat temu mia�a miejsce wielka wojna, kt�ra spustoszy�a cz�� �wiata. Na USA spad�a bomba j�drowa, Chi�czycy prowadzili naloty. Nawet nie mia� ochoty spyta� jak nazywa si� to miasto. Ba� si�, �e us�yszy jak�� nieznan� mu nazw�. Zacz�� pada� deszcz, �wiat�a metropolii rozmy�y si�. Rozbawiona dzika ulica , pe�na �ywych kolor�w, falowa�a. Pali�y si� beczki. Przed sklepami sta�y kolejki. Archeolog snu� si� po nie maj�cej ko�ca ulicy. Zastanawia�, kt�re z jego wspomnie� s� prawd�. Wsz�dzie, w gazetach, na telebimach, po prostu wsz�dzie ukazany by� �wiat , kt�rego nie zna�. Nagle dotar�a do niego pewna my�l. Mo�e to nie Windclifft, ale to miasto w�a�nie jest inne. Mo�e to miasto uczestniczy w jakim� teleturnieju? Nie, to raczej by�oby niemo�liwe. Wszystko przemawia�o za tym, �e to Windclifft jest poza �wiatem. Ciekawe, czy jeszcze go �cigali? By� w�ciek�y. Nienawidzi� tych ludzi, czu� si� obco. Zabawiali si� kosztem tysi�ca ludzi. Nagle wpad� na pomys�. Gdyby tak, m�g� zepsu� im ca�e przedsi�wzi�cie? Gdyby uda�o mu si� nad�� program przez radio, w kt�rym przekaza� by ludziom prawd�? Nagle u�wiadomi� sobie, �e to jest niemo�liwe. Przecie� zosta� zwolniony. Ci agenci wiedzieli co robi�, wiedzieli, �e mo�e im pomiesza� szyki. Wszystko w tej uk�adance pasowa�o. Tylko dlaczego od razu nie zniszczyli mu pami�ci ostatnich dni, tak jak Robertowi, temu od ,kt�rego wszystko si� zacz�o? Mo�e tamto to by� sobowt�r, podstawiony, aby Alan zdradzi� mu, ile wie. Ale dlaczego go tak zignorowa�? Mo�e mu ju� wystarcza� sam fakt, spotkania z rzeczywistym Robertem? Nagle poczu�, �e s�abnie. Jakby pot�na si�a grawitacji zacz�a przyciska� go do nier�wnego, szarego chodnika. Nagle poczu�, �e zasypia a raczej znowu budzi si� do realnego �wiata. *** Znowu Windclifft Obudzi� si� le��c w swoim domu. Poczu�, �e jest piekielnie zimno. Dziwne, nigdy nie otwiera� okien w tym pokoju. Mia� bardzo dziwny sen. Zdawa�o mu si�, �e pod wp�ywem tych niedorzecznych spraw, kt�re ostatnio si� dzia�y, znalaz� si� w jakim� mie�cie, kt�re by�o w innej rzeczywisto�ci. Pami�ta�, �e dowiedzia� si�, �e Windclifft to tylko jaki� wymys� tak jak ca�e �ycie jego mieszka�c�w. Czu�, �e pami�ta wiele szczeg��w, ale tak jakby kto� mu je wymaza�. Czu� jakby czyj�� obecno��, kt�ra ingerowa�a w jego umys�. Czu� si� jak po silnej dawce jakiego� narkotyku. Nagle us�ysza� pukanie do drzwi. Spojrza� na zegarek. Dzi� chyba ju� nie ma co i�� do pracy. Co gorsza w og�le nie pami�ta� w jakich okoliczno�ciach si� tu znalaz�. Obawia� si�, �e nie mo�e sobie przypomnie� nawet poprzedniego dnia. Wszystkie obrazy, kt�re sobie przypomina�, wydawa�o mu si�, �e pochodz� z tego nierzeczywistego snu. Otworzy� drzwi z jasne drewna. Na szarym, pokrytym ��tymi li��mi schodku, sta�o trzech m�czyzn. Jeden z nich, wysoki, w �rednim wieku mia� na sobie czarny garnitur i wygl�da� na jednego z tych agent�w, kt�rzy go nawiedzali w ostatnim okresie. Drugi by� ubrany normalnie o do�� uprzejmym spojrzeniu. Trzeci by� niski i mia� wyj�tkowo niesympatyczn� twarz szczura. W r�ku, kurczowo �ciska� p�kat�, obdart� ze sk�ry teczk� koloru br�zowego. Ten agent, jak go od razu nazwa� w my�lach Thoran, powiedzia� grubym, dono�nym g�osem: "Mo�emy wej��. Jeste�my w sprawie zbiega z wi�zienia stanowego o Roberta. G. Wiemy, �e ma pan tak�e inne problemy, kt�re nak�adem si�, uda�a nam si� na pewno rozwi�za�." To by�a jaka� fa�szywa, ameryka�ska gadka. Dopiero tera mog�y si� zacz�� jego prawdziwe k�opoty. "Wpu�ci nas pan?"- Odezwa� si� �agodnym ale wymuszonym g�osem tamten po �rodku. Wygl�da� na lekarza. Kr�tkim spojrzeniem na mankiet marynarki, gdzie by� ledwo widoczny identyfikator, upewni� si�, �e to lekarz w dodatku psycholog. Tamten trzeci wygl�da� na jakiego� urz�dnika. By� te� chyba najstarszy. Alan Thoran wpu�ci� ich do �rodka. Weszli do skr