4888
Szczegóły |
Tytuł |
4888 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4888 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4888 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4888 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sergiusz Fr�ckiewicz
Miasteczko Windclifft
Miasteczko Windclifft sta�o tam od zawsze. Otacza�y je ogromne puste pola,
kolorowe ��ki i ciemne, tajemnicze lasy. Klimat by� raczej zimny , cz�sto wia�
niepokoj�cy , p�nocny wiatr lub grzmia�y burze. Miejscowo�� liczy�a sobie
p�tora tysi�ca mieszka�c�w. Wszyscy pracowali tutaj. Obcy przybywali tu
niezmiernie rzadko. Ma�o kto st�d te� wyje�d�a�, mimo , �e okolica by�a naprawd�
�adna. Po �rodku miasta by� supermarket, stacja meteorologiczna , dwa bary ,
park i stacja benzynowa. Jeden z bar�w nazywa� si� : "Ostatni Most" . Wn�trze
by�o spokojne i �adne.
O tej godzinie nigdy nie by�o du�ego ruchu.
"Prosz� Nepsa"- Powiedzia� Alan Thoran, k�ad�c p�aszcz na niewielki taboret.
Omi�t� wzrokiem pomieszczanie. Opr�cz niego i barmana ,by� tu jeszcze jaki�
jeden go�� , ale musia� by� pijany. Podni�s� do ust ci�k� szklank� wype�nion�
prawie czarnym p�ynem. Nepsa, by�a o wiele lepsza od Coli , pomy�la� Alan. Cola
splajtowa�a w 99. Nepsa pojawi�a si� zaraz potem i odnios�a na �wiecie nie
mniejszy sukces. Alan usia� ko�o zaciekaj�cego brudem okna i wyci�gn�� swoje
notatki. Mimo , �e by� jeszcze m�ody to uda�o mu si� zwiedzi� troch� �wiata.
Urodzi� si� w Europie by� raz w Afryce P�nocnej. Sko�czy� studia archeologiczne
w Providence , pisa� ksi��ki naukowe jak i kilka opowiada� fantastycznych. W tej
mie�cinie znalaz� si� , jak dosta� spadek od wujka. By� to niewielki domek na
samej granicy miasta. Zajmowa� si� teraz miejscowym antykwariatem , czasem
dostawa� zlecenia od szko�y , pisa� opowiadanka i dwie godziny w tygodniu
prowadzi� audycj� w miejscowym radiu. W sumie nie by�o nudno , ale nie wyobra�a�
sobie d�u�szego �ycia tutaj. Mimo , �e mieszka� tu ju� od roku , dobrze pozna�
tylko paru ludzi. Tak wi�c by� szarym , nie wyr�niaj�cym si� mieszka�cem ma�ego
, p�nocnego miasteczka. Doko�czy� nap�j , zabra� notatki i wyszed� na zewn�trz.
Po ulicy spacerowa�o par� os�b. Na stacji benzynowej parkowa� jaki� stary ,
rozklekotany grat. Nie zna� si� na samochodach. Mia� czas do 16 . Pomy�la� , �e
dobrze by by�o zrobi� zakupy. Wszed� do supermarketu. Panowa� tu ca�kiem du�y
ruch. Powiedzia� dzie� dobry swojemu s�siadowi i kupi� par� rzeczy do jedzenia.
Zap�aci� i znowu wyszed� na ulic�. Spojrza� na zegarek , zawi�d� si� , zakupy
zaj�y mu mo�e dziesi�� minut nie d�u�ej. Na chwil� pozwoli� �eby ogarn�o go
uczucie nudy. Przesz�o go niemi�e ciep�o podirytowania. Jedne dni by�y ciekawe ,
inne ,takie jak ten ,by�y naprawd� beznadziejne. Znowu poczu� jakby traktowa�
pobyt w tym mie�cie jak wycieczk� , kt�ra nied�ugo minie. Usiad� na obdartej,
p�kni�tej �awce po �rodku zaniedbanego parku. To miasteczko mia�o dwa oblicza.
Na �awce obok spa� skulony pijak. Zalecia�o w�dk�. Alan wsta� i chcia� poszuka�
innego siedzenia , ale w ko�cu mu si� odechcia�o. By�a 15 , czas wl�k� si�
niemi�osiernie. Zdecydowa� si� przyj�� do szko�y troch� wcze�niej . Szko�a
wygl�da�a na jeden z najstarszych budynk�w w tym mie�cie. Mimo , �e j�
wielokrotnie odnawiano to wygl�da�a kiepsko. Szczeg�lnie beznadziejnie wygl�da�
niewielki pas zieleni przed wej�ciem. W �rodku nie by�o lepiej, pomalowane
�ciany i niemi�y s�odki zaduch jak w szpitalu. Archeolog szed� przez
nieo�wietlony , w�ski korytarz. Po prawej wyziera�y czarne , malutki szatnie, po
lewej by�y jakie� rury i kaloryfery. Wreszcie dotar� do schod�w. Ju� nied�ugo
odda� przygotowany materia� dyrektorce, obieca�a , �e przeka�e go nauczycielowi
historii. Poproszono go o pobie�ne opisanie wojny z Europ� na pocz�tku
poprzedniego tysi�clecia. By� to oklepany temat , z kt�rego nie dawa�o si�
wyci�gn�� nic odkrywczego. Alan stara� si� przedstawi� konflikt , jak
najbardziej obiektywnie, chocia� racja by�a tu po stronie Ameryki. Przecie�
zamieszkiwali ten obszar od zarania dziej�w, zawsze tutaj by�a najbardziej
rozwini�ta kultura. To �mieszne , �e antagonizm pozosta� do dzisiaj. A wojna
sko�czy�a si� zaledwie dziesi�� lat temu. Nareszcie wydosta� si� z tej
przejmuj�cej , obcej budy. Postanowi� kupi� jeszcze dzisiejsz� gazet� i p�jdzie
do konserwatorium. Tymczasem wysz�o s�o�ce i swoim i zala�o ulic� swoim bladym,
jesiennym �wiat�em. Przeszed� ko�o ko�cio�a Feracyjskiego. W�a�nie zaczyna�a si�
msza i przez fioletow� bram� wchodzili rozbawieni , kolorowi ludzie. W tej
swojej zabawie i podobnych ubraniach , niewiele si� od siebie r�nili. Podjecha�
w�z z telewizorami i komputerami , kt�re mia�y by� po�wi�cone. Archeolog
studiowa� jeszcze w Providence kiedy zalegalizowano t� sekt�. Zawsze by�
przeciwnikiem globalizacji ,komercji . Kiedy� uwa�a� si� nawet za anarchist�.
Wiara ta uosabia�a wszystko to czym by�a konsumpcja i wegetacja w bezpiecznym
systemie. Szczerze nie znosi� i nie rozumia� wiary Feracyjskiej. Poszed� dalej.
Dotar� do kiosku, ju� na skraju centrum miasta i kupi� poniedzia�kow� gazet�. Na
pierwszej stronie , wyt�uszczonym drukiem by�o napisane: "Wojna na Bliskim
Wschodzie".
Przeczyta� , �e w Izraelu wyl�dowali brytyjscy i francuscy �o�nierze.
Znakiem zapytania jest udzia� �o�nierzy ameryka�skich. Drugim tematem , tej
lokalnej gazety by�y zamieszki mi�dzy przeciwnikami i zwolennikami ko�cio�a
Feracyjskiego. Miasteczko Windclifft nie by�o zn�w tak spokojne jak to mog�o si�
wydawa�. Od pocz�tku wprowadzenia tu wiary Feracyjskiej , dochodzi�o do wymiany
zda� lub wr�cz kamieni. Do walki brali si� m�odzi konserwaty�ci po��czeni
wsp�ln� nienawi�ci� z anarchistami . Zamieszki nie by�y na szcz�cie du�e , gdy�
miasto by�o ma�e. Mimo wszystko sytuacja bywa�a napi�ta w dodatku podsyca�y j�
informacje o wojnie religijnej w Meksyku i zamieszkach w Nowym Yorku , stolicy
feracynist�w. Dalej mo�na by�o przeczyta� artyku� o nowej rewolucyjnej pralce,
kt�ra b�dzie dost�pna w sklepach w miasteczku. Stosuje jak�� now� skomplikowan�
formu�� i jest rewolucyjnym odkryciem w przemy�le pralek. Archeolog pokr�ci� z
irytacj� g�ow� i przerzuci� kolejn� stron�. Przeczyta� : "Nowy basen otwarty na
ulicy Regela". Dalej by�y tylko reklamy , prognoza pogody i sport. Spojrza� na
zegarek , by�a 17 . Ruszy� w kierunku antykwariatu. Min�� jaki� ludzi i dosta�
straszliwie rzeczywistego dejavu. Uczucie by�o naprawd� pot�ne. Od kiedy
zamieszka� w Windclifft miewa� podobne wizje ,ale teraz wra�enie by�o naprawd�
silne. Nagle poczu� jakby wszyscy ludzie spogl�dali na niego. Ba� si� obejrze�.
Skr�ci� w jak�� w�sk� uliczk� ,pomy�la� , ze ta te� doprowadzi go do
antykwariatu. Nagle u�wiadomi� sobie co robi. Przeszed� go gor�cy dreszcz.
Usiad� na schodach do jakiej� obskurnej rudery. Ulica by�a ca�a w �mieciach. Tu
i tam wala�y si� pe�ne , srebrne pojemniki na odpady. Ponad jego g�ow� ,mi�dzy
dwoma oknami , rozwieszone by�y jakie� brudne ,podarte szmaty. Stara� si�
ogarn�� sytuacj�. Wyja�ni� dlaczego straci� nad sob� kontrol� . To zapewne to
dziwne dejavu. Znowu wsta� na r�wne nogi i ruszy� w dalsz� drog�. Po chwili
znalaz� si� przed konserwatorium. Tutaj miasteczko znowu mog�o uchodzi� za
ca�kiem schludne. �adne , starsze budynki a po �rodku czysty ,zielony plac.
Wspi�� si� po marmurowych schodach. Wszed� przez ci�kie , obracane drzwi i
znalaz� si� w ch�odnym, przestronnym holu. Powita�o go �agodne oblicze m�odej
recepcjonistki. Drewnianymi , skrzypi�cymi schodami zszed� do podziemia. �ciany
obite by�y drewnem, pod�og� wy�ciela� wytarty dywan. Pod sufitem wisia�y ��te ,
�ar�wki daj�ce niepewne , chybotliwe �wiat�o. Wszed� w drugie po lewej drzwi.
Zostawi� je otwarte ,gdy� cz�sto musia� wychodzi� do biblioteki. Pok�j by�
ciemny i niski. Jedynym �wiat�em by�y dwie lampki przymocowane do biurka. K�ty
pomieszczenia by�y zagracone przez pokryte kurzem pud�a. Ekran by� ciemny ale
Alan s�ysza� szum wentylatorka.
"Witaj Alan"- Krzykn�� George Bergmund , odwracaj�c si� na obrotowym
krze�le.
"Witaj , co s�ycha�?"- Stara� si� podchwyci� przyjazny ton , k�ad�c p�aszcz
na pustej szafce.
"Nic szczeg�lnego ,wiesz wyceni�em ju� ten obraz od Pani Derinau.
Uporz�dkowa�em te ksi��ki co mieli�my z nimi w pi�tek k�opot."- Orzek� George
,szukaj�c w mroku swojej kurtki.Wreszcie potkn�� si� o ni� i podni�s�.
"Nic nowego nam nie przynie�li"- �udzi� si� Alan w nadziei , �e jednak
b�dzie co� do roboty.
"Niestety nie , musze ju� i�� ,do jutra!"- Krzykn�� tamten , znikaj�c za
drzwiami.
Alan ruszy� myszk� aby obudzi� komputer. Na ekranie pokaza� si� program
Microsoft Word. By� tu jaki� spis katalogowy ksi��ek z pocz�tku tego wieku. By�o
ich niewiele. Postanowi� zrobi� sobie kaw� , opisa� kilka ksi��ek a potem
pomy�li co jeszcze. Wtem ,poczu� pod r�kawem jaki� papier . Spojrza� na kartk� :
"Szef przyni�s� nowy system operacyjny. Prosi o zainstalowanie go w wolnym
czasie i zapoznanie si� z instrukcj� obs�ugi. Wszystkie dane prosz�
przekopiowa�. Dzi�kuje." Archeolog pozna� pismo recepcjonistki , kt�rej imienia
nie pami�ta�. Zaraz obok le�a�a p�ytka DVD. Jednak mia� co robi�. Instalacja
by�a intuicyjna i prosta. Przegranie plik�w tak�e nie stanowi�o problemu. System
wygl�dem sporo r�ni� si� od starego , beznadziejnego Windowsa. Wszystko mo�e
by�oby w porz�dku ale jednak co� si� psu�o. Alan stwierdzi� jednak ,�e system
ten zaczyna by� nu��cy i coraz bardziej zagmatwany. Cieszy� si� gdy sko�czy� ju�
ca�a robot� z komputerem ,przynajmniej na dzisiaj. Zaj�� si� wreszcie
antykwariatem. Wreszcie dosz�a 20 godzina. Archeolog zgasi� �wiat�o i wyszed� na
ponury korytarz. Nie mia� ochoty siedzie� w tej piwnicy o tej porze. Wdrapa� si�
po schodach na zewn�trz z ci�g�ym uczuciem ,jakby kto� by� za jego plecami.
Znalaz� si� na zewn�trz i wdycha� mro�ne ,rze�kie powietrze. Wieczorem by�o tu
pusto i nudno. Wyszed� z centrum i zmierza� teraz przez dzielnic� ma�ych domk�w.
Prawie wszystkie wygl�da�y identycznie i otoczone by�y drewnianym ,niskim
p�otem. Przerwy mi�dzy budynkami robi�y si� coraz wi�ksze a droga coraz bardziej
wyboista. Dom archeologa by� ma�y ale do�� solidnej budowy. Sta� na prawie samym
kra�cu miasta. Bli�ej pustkowia by�y jeszcze chyba tylko dwa domki a jeden z
nich sta� pusty. By�o ju� bardzo ciemno a nieliczne latarnie dawa�y w�skie ,
blade , upiorne �wiat�o. W domu s�siad�w , po przeciwnej stronie ulicy ,pali�
si� tylko telewizor. Gdzie� z oddali dochodzi�o szczekanie psa. Alan wszed� do
domu , kt�ry zd��y� ju� polubi�. Na progu le�a�a przysy�ana co tydzie� ankieta.
Ankieta , by� to zbi�r pyta� , kt�ry pisany by� przez burmistrza i jego
pomocnik�w. Ankieta co tydzie� zawiera�a zestaw innych pyta� , w kt�rych
nale�a�o wype�ni� jedn� z dw�ch albo wi�cej pyta�. By�a to jawna ingerencja w
wolno�� cz�owieka. System m�g� w ten spos�b pozna� reakcje ludzi na niekt�re
czynniki. Tym razem pyta� by�o sze��. Archeolog szczerze nienawidzi� tej ankiety
ale czasem odpowiadanie na pytania by�o nawet niez�� zabaw�. Dwa pierwsze
pytania dotyczy�o nowych reklam w telewizji. Trzecie dotyczy�o nadchodz�cych
wybor�w prezydenckich. Czwarte pytanie dotyczy� tego nowego systemu
komputerowego. Pi�te i sz�ste pytanie mia�o sk�oni� cz�owieka do zastanowienia
si� jak na jego �ycie wp�ywaj� niepokoje zwi�zane z religi� Feracyjsk�. Nast�pna
ankieta zapewne dotyczy� b�dzie wojny na Bliskim Wschodzie. Alan ch�tnie mia�by
telewizor ale nie chcia� wydawa� pieni�dzy , skoro i tak kiedy� st�d wyjedzie. W
radiu mo�na by�o us�ysze� tylko trzy stacje. W dw�ch og�lno stanowych m�wili o
wojnie w Palestynie. Regionalna stacja , by�a dzi� niewiadomo dlaczego
niedost�pna. Nagle us�ysza� czyje� nawo�ywania. Zamar� w fotelu. Krzyki
powt�rzy�y si�. Dochodzi�y od strony ��k. Podszed� do okna. W oddali majaczy�y
wzg�rza. Ton�ce w mroku morze traw ko�ysa�o si� pod podmuchami wiatru. Nagle
kto� zapuka� w drzwi po przeciwnej stronie domu. Za wizjerem sta� jaki�
m�czyzna. Napady nie by�y w tym mie�cie niczym niezwyk�ym. Obcy by� skulony i
ogl�da� si� za siebie nerwowo. Mia� jak�� kolorow� kurtk� i wygnieciony
kapelusz. Znowu stukn�� w drzwi. Alan wreszcie otworzy�. Go�� wpad� do �rodka i
zamkn�� za sob� wszystkie zamki. Wygl�da� na przera�onego. By� spocony i
pachnia� traw�. By� brudny na twarzy od br�zowej ziemi. Obcy zacz�� si�
rozgl�da� po pokoju. Archeolog by� pewien , �e wpu�ci� szale�ca i zaraz mia�
zamiar go wywali�. Lecz tamten zacz�� :
" Chyba nie jeste� jednym z nich?"
Zdenerwowanie przerodzi�o si� w ciekawo�� i mia� nawet zamiar dowiedzie� si�
wszystkiego co tylko mo�e. Przypu��my , �e nawet tamten b�dzie zwyk�ym wariatem
,ale mo�e mu dostarczy� pomys�u na kolejne opowiadanie. A opowiadania archeologa
by�y niemniej szale�cze co tw�rczo�� Lovecrafta.
"Niby kim?"
" Zga� �wiat�a , pewnie ju� s� w pobli�u." - Szepta� szaleniec.
Alan pomy�la� o karze jaka mo�e go spotka� za ukrywanie wi�nia ,ale
najwy�ej sk�amie , �e zosta� napadni�ty. Zgasi� �wiat�a i zakry� zas�onki.
Tamten usiad� na fotelu i ci�ko oddychaj�c patrzy� si� w pustk� korytarza.
" Mog� prosi� o jakie� wyja�nienia? Wpu�ci�em pana , co by�o jak mi si�
wydaje bardzo nieostro�nym krokiem ,ale teraz musi pan zaspokoi� moj� ciekawo��.
Kto pana �ciga , i kim pan w zasadzie jest?" M�wi� m�ody archeolog ,siadaj�c na
kanapie.
" Nie s�dz� aby pan uwierzy� mi cho� w najmniejszym stopniu." -Wytar� czo�o
r�kawem.
"Nalegam , aby mi pan odpowiedzia� , jakkolwiek fantastyczna b�dzie to
opowie��."- Rzek� spokojnie archeolog. R�wnocze�nie wzi�� do r�ki parasol udaj�c
,�e niby nim si� bawi. Tamten w ko�cu m�g� okaza� si� zwyk�ym oszustem i
z�odziejem. By�o ciemno wi�c nie m�g� si� nawet przyjrze� rozm�wcy.
" Nie wiem jak zacz�� , jest tyle do opowiedzenia. Najlepiej je�li zaczn� od
momentu kiedy pozna�em prawd� a moje �ycie okaza�o si� fataln� , dobrze ukryt�
bzdur� , tak jak pana zreszt�. Ale na razie prosz� powstrzyma� si� od pytania ,
do tego dojdziemy p�niej. Obcy m�wi� jakby z ledwo�ci� udawa�o mu si� opanowa�
strach. Mimo wszystko zdawa� si� mog�a jakby wa�y� wypowiadanie s�owa. Zacz��
opowie��.
***
Pusta Autostrada
Zapada� p�ny zmrok. By�o ciep�y pocz�tek jesieni , wia� lekki , spokojny
wiatr. Droga by�a jak zwykle pusta , okolica sm�tna i mimo bujno�ci ��k wydawa�a
si� odludna. Niebo by�o jasne ,ale s�o�ce dawno ju� temu znikn�o za wzg�rzami.
Wiecz�r wyd�u�a� si�. Pan Robert Forstmann jecha� na swoim rozklekotanym
rowerze. Droga by�a nier�wna i wyboista , trawa wdziera�a si� na asfalt a py�
sprawia� ,�e by� on br�zowy. Robert jecha� ju� jak�� godzin� , ale nie mia�
poj�cia czy mo�e wierzy� swojemu zegarkowi. Mia� sporo czasu aby jeszcze raz
zebra� w g�owie wszystkie fakty ,kt�re popchn�y go do tej szale�czej ucieczki.
Gdyby tylko mia� wystarczaj�co pieni�dzy na kupno tego starego wozu , to mo�e
szanse powodzenia jego misji by�yby o wiele wi�ksze. Wszystko zacz�o si� od
jego sn�w i halucynacji. Poszed� do lekarza , i wtedy mia� du�o szcz�cia bo ten
by� "prawdziwy". Potem by�a burza a huragan z daleka przyni�s� jakie� kolorowe
pismo. Z pocz�tku my�la� , �e to jaki� �art bo w magazynie mowa by�a o jakim�
zupe�nie innym �wiecie. Znowu nachodzi�y go sny o jakiej� innej rzeczywisto�ci ,
w kt�rej jest zupe�nie kim� innym. Nast�pnie kto� zacz�� go �ledzi� , jeden raz
postanowi� uciec a potem i�� za swoimi prze�ladowcami. Szalony manewr uda� si�
ale uda�o si� mu pods�ucha� tylko par� zda�. M�wili chyba o nim. Co� o
wyrzuceniu ze spo�ecze�stwa a chwile potem o b��dnym programie. Ostatnie zdanie
jakie us�ysza� : "On chyba co� wie". Tego by�o , ju� za wiele , szczeg�lnie , �e
znowu powr�ci�y natarczywe halucynacje. To ca�e miasteczko wydawa�o si� dziwne.
Nikt tu nie przyje�d�a� ani nikt st�d nie wyje�d�a�. Nie by�o tu samochod�w ,
telewizja nie nadawa�a program�w z satelity, radio nadawa�o trzy programy , no i
te dziwne ankiety. Pan Robert mieszka� w Windclifft dobrych par� lat ale dopiero
teraz otworzy�y mu si� oczy. Popada� w stopniow� paranoj� , kt�r� pog��bia�y
wszechobecne kamery. By�y tu wsz�dzie. Nie spos�b by�o przed nimi uciec. Nie
pami�ta� aby gdziekolwiek by�y kamery na ulicach. pewnego razu postanowi�
pojecha� do jakiego� innego miasta. Kupi� map� okolicy i postanowi� ruszy� na
rowerze , kt�ry kupi� jeszcze w Montrealu. Teraz jecha� po tej wyboistej drodze
i nie wiedzia� co go mo�e spotka�. Na ca�e szcz�cie by� przekonany , �e nikt go
nie �ledzi. Nagle zobaczy� jakie� zabudowania , ale okaza�o si� , �e to tylko
ruiny. Ruszy� dalej. Mija�a w�a�nie druga godzina jazdy , gdy zobaczy�
niesamowity widok. Ujrza� wysoko ,mo�e na cztery metry siatk� , ustawion�
prostopadle do drogi. Przed bram� , chodzili jacy� �o�nierze w ameryka�skich
mundurach. Tylko zobaczyli rowerzyst� , zacz�li krzycze� i rzucili si� w jego
kierunku. Jeden krzykn�� do niego: "Stop , r�ce na g�ow�." Robert nie mia� szans
si� przedrze� , musia� zawraca�. Mia� przynajmniej przewag� pr�dko�ci. Odjecha�
z powrotem , zostawiaj�c za sob� �o�nierzy. Nie strzelali. Przez p� godziny
p�dzi� , potem zwolni�. Wtedy sta�o si� nieszcz�cie. Opona p�k�a. Straszliwy
pech zmusi� Roberta do pieszej ucieczki. Tymczasem zrobi�o si� zimno i ciemno.
Jakie� sto metr�w przed granic� miasta , zobaczy� latarki prze�ladowc�w. Teraz
jest tutaj. Nic si� nie wyja�ni�o , pojawi�y si� kolejne pytania. Jedno
przynajmniej wiedzia� , co� by�o nie tak i wojsko odgrodzi�o miasto od reszty
�wiata.
Alan nie wierzy� w ani jedno s�owo pana Roberta. Pomy�la� ,�e to jaki�
wariat , kt�ry widzi wsz�dzie rz�dowy spisek. Nie by�o �adnych podstaw do
uwierzenia w t� historyjk� jak z ksi��ki Philipa.K.Dicka. Nagle Pan Robert
przerwa� cisz�:
"My�l� , �e musz� ju� i��. Pan wie ju� tyle co ja i niedobrze by by�o gdyby
nas z�apali. Przynajmniej jeden z nas musi pozna� reszt� prawdy. �egnam pana ,
widz� , �e nie wierzy mi pan , prosz� si� nad tym zastanowi� i sprawdzi� to."
Archeolog nic nie odrzek� , w milczeniu zamkn�� drzwi za szale�cem. Nie wierzy�
w ani jedno jego s�owo.
***
Sobowt�r
Poranek by� ciep�y i s�oneczny. Miasto budzi�o si� do �ycia . Zape�nia�y si�
ulic� , sklepy , szko�y ,biura. Archeolog od 6 studiowa� jak�� fachow� ksi��k�.
Nie m�g� zasn� , niepokojem napawa�a go wczorajsza wizyta. Nie m�g� skupi� si�
na " Wykopaliska w p�nocnej Arizonie."
Autor przedstawia� �ycie pierwszych bia�ych ludzi na terenie Ameryki w
wiekach przed nasz� er�. Postanowi� wyj�� na zewn�trz i zaczerpn�� troch�
�wie�ego powietrza. Lekki wietrzyk wzbija� kurz i li�cie. Nadepn�� na co� pod
wycieraczk�. Podni�s� jaki� wyblak�y , kiedy� kolorowy magazyn. Tytu� brzmia� :
"Tygodnik Trek". Pierwszy artyku� m�wi� o jakiej� super gwie�dzie
muzyczno-aktorskiej, kt�ra pono� od trzech lat robi nies�ychan� karier� na ca�ym
�wiecie. Nie zna� takiej osoby. Drugi artyku� m�wi� o jakim� skandalu na dworze
Anglii. Co za bzdura! W Anglii nigdy nie by�o �adnego dworu , kr�lowie byli
tylko w Ameryce. Trzeci tytu� by� kompletnie dobijaj�cy: "Indianie z Wielkiego
Kanionu zostali aresztowani za manifestacje."
Teraz nie mia� nawet poj�cia o co chodzi. Jacy Indianie? Nie mia� poj�cia
kto to by� ani te� dlaczego niby mia� si� znale�� w Ameryce. Gazeta by�a sprzed
mo�e roku. Znalaz� kolejn� niezgodno�� , gazeta podawa�a , �e wybory
prezydenckie odb�d� si� 20 czerwca 2012 roku. Archeolog dobrze wiedzia� , �e
wybory maj� si� odby� za mo�e tydzie�. Mieli�my 13 listopad 2005 roku. Poza tym
ten ohydny brukowiec podawa� , nazwiska zupe�nie nieprawdziwych kandydat�w. Nie
by�o ani zdania na temat wojny w Palestynie ani zamieszek w ko�ciele
Ferycja�skim. Alan Thoran pomy�la� , �e to jakie� pismo fantastyczne , zrobione
dla graczy RPG albo co� podobne. Inne mo�liwo�ci nie wchodzi�y w gr�. Mo�na by�o
jedno tylko stwierdzi�. Wczoraj ten szaleniec m�wi� , �e przez przypadek znalaz�
takie pismo , wi�c to on musia� je teraz podrzuci�. Mo�e on sam je stworzy�.
By�o to co najmniej zastanawiaj�ce. Archeolog Thoran id�c do antykwariatu , po
drodze kupi� dzisiejsz� gazet�. Oczywi�cie wygl�da�a zupe�nie inaczej od tej ,
kt�r� mia� w kieszeni. Artyku�y nie by�y pocieszaj�ce. Zar�wno w mie�cie jak i
na �wiecie , dzia�o si� �le. Desant wojsk NATO w Palestynie spotka� si� z ostrym
oporem. Zgin�o 12 Palesty�czyk�w, w wi�kszo�ci bezbronnych cywili oraz 2
�o�nierzy. Oznacza�o to ,�e zachodnie mocarstwa, opowiadaj� si� za Izraelem.
Ciekawe czy przes�dzi�y pieni�dze , wp�ywy czy inne wzgl�dy polityczne. Wygl�da
na to , �e NATO wywo�a�o wojn� ca�emu �wiatu arabskiemu. Irak oraz Jordania
zagrozi�y u�yciem broni masowego ra�enia. Dzi� w nocy spalono samoch�d jednego z
wyznawc�w nowej wiary. Na policj� zg�aszaj� si� czarni , melduj�c pobicia.
Zamkni�to zak�ady bawe�niarski na p�nocy miasta , gdzie podobno zbiera si�
ugrupowanie Kataharisis , kt�re uwa�a siebie za odrodzony Ku-Kluks-Klan.
Zg�oszono zagini�cie policjanta. Terror szerzy� si� na ulicy. Burmistrz na forum
gazety zastanawia� si� nad ostrzejszymi �rodkami represji. By�o wi�c czego si�
obawia�.
W antykwariacie opr�cz opisania paru ksi��ek i przedmiot�w nie by�o nic
szczeg�lnego do roboty. Archeolog postanowi� wi�c nieco uprz�tn�� pok�j.
Wsz�dzie by�o pe�no kurzu i papierk�w. Nie by�a to mi�a robota. Do 18 nic si�
nie dzia�o. Dok�adnie o tej godzinie wyszed� z pracy. Na ulicy by� jeszcze jaki�
ruch. S�o�ce w�a�nie chyli�o si� ku horyzontowi. Miasto roz�wietli�y jakie�
kolorowe reklamy. Powietrze nie rusza�o si�. By�o duszno. Czu� by�o zapach ozonu
, by� mo�e nadchodzi�a burza. Ulice pokrywa�y d�ugie , tajemnicze cienie. Czasem
przemkn�a po niej grupka ludzi. Przez ca�y dzie� �y� dzisiejsz� audycj� w radiu
i szybko uda� si� w kierunku radiostacji. Nowoczesny budynek niezdrowo wyr�nia�
si� w otoczeniu. Us�ysza� za sob� jakie� kroki. Odwr�ci� si�. Ulica by�a pusta i
ponura. W�t�e , migaj�ce �wiat�o latarni pada�o na porozrzucane �mietniki.
Cholera , dlaczego po tym mie�cie nie je�d�� samochody? Znowu us�ysza� kroki.
Obejrza� si�. Znowu pustka. Ujrza� tylko sw�j d�ugi cie� na obdrapanej �cianie
s�siedniego budynku. W tym momencie nag�y cios , wizja ,zwali�y go z n�g. Ujrza�
przed sob� jaki� obraz , innego miasta , innej ulicy , innych ludzi , kt�rych
nie zna� a jednak pami�ta�. Osobliwe dejavu by�o takie realne i rzeczywista.
Podobne do tego wczoraj. Z p�snu wyrwa� go czyj� g�os:
"Dobrze pan si� czuje? Panie...Thoran?"
Pozna� gruby ,monotonny g�os jednego z wsp�pracownik�w w radiu. Desmond ,o
ile si� nie myli�. Nie mia� si�y odpowiedzie�. Zamiast tego skin�� g�ow�.
Odwr�ci� twarz , udaj�c ,�e kaszle.
"Tak...wszystko w porz�dku." - Wyszepta� nieszczerze.
"Musz� dzi� pana zawie��, mamy k�opot."- Spu�ci� g�ow� Desmond.
"Co si� sta�o"- Udawa� ,�e nie wie o co chodzi.
"Mamy dzi� specjaln� audycj� , mamy go�cia z Nowego Yorku. B�dzie audycja o
rasizmie w ma�ych miastach. Spotkamy si� za tydzie�." - orzek� wyrok tamten.
Thoran udaj�c , �e nie jest zmartwiony podzi�kowa� szefowi i odszed�. Czu�
na sobie wzrok tamtego i by� w�ciek�y ,�e tak g�upio wypad�. Wyszed� znowu na
plac. Patrzy� si� przed siebie i nie zauwa�y� skrytego w cieniu m�czyzny.
Zderzy� si� z nim. Chcia� przeprosi� ale nagle stan�� jak wryty. To by� ten sam
cz�owiek ,kt�ry wpad� do niego wczoraj wieczorem. Nazywa� si� chyba Robert , o
ile oczywi�cie dobrze pami�ta�. To on opowiedzia� mu t� szalon� bajeczke.
"Znamy si�?"- Zapyta� Alan , staraj�c si� sprowokowa� reakcj� tamtego.
Jednak tan szaleniec zdawa� si� nic nie pami�ta� i ze zdziwieniem w oczach
patrzy� na Thorana.
"Chyba nie."- Odpowiedzia� tamten ze szczero�ci�. Wygl�da�o na to ,�e nie
k�ama�.
"Pan Robert?"- Spyta� z irytacj� w g�osie archeolog. Ko�o niego przesz�a
jaka� kulej�ca staruszka.
"Kim pan do cholery jest? Sk�d pan zna moje imi�? Doprawdy dziwny dzie�."
"Spotkali�my si� wczoraj"- Atakowa� Thoran.
"To musi by� jaka� pomy�ka. Nie znam pana i nie mam ochoty pozna�"-
Wybuchn��.
"Przepraszam ale mam dzisiaj sporo spraw na g�owie i musz� ju� i��."
Obcy odszed� pozostawiaj�c os�upia�ego archeologa. Po tym cz�owieku m�g� si�
spodziewa� wszystkiego ale nie takiej ignorancji. Czy�by si� pomyli�? Nie to
niemo�liwe. A mo�e pad� ofiar� �artu albo spisku? Ale to by�o niemo�liwe , nie
zna� tu nikogo kto by�by do tego zdolny. Chyba , �e jego znajomi z pracy w radiu
albo antykwariacie chcieli mu zafundowa� horror. Mo�e zwariowa� ,albo mo�e to
by� jaki� sobowt�r ? Za��my , �e owego Roberta z�apali i zrobili mu pranie
m�zgu w jedn� noc. To by�o chore i bardzo fantastyczne ale z pewnego punktu
widzenia , mo�liwe. Pisz�c wieczorem pewien artyku� do gazety nie m�g�
powstrzyma� si� od snucia kolejnych ,urojonych przypuszcze�. Jednocze�nie czu�
jakby kto� go �ledzi�. Czu� czyj�� obecno��.
***
Kartka
Na wieszaku wisia�a zakurzona, zielona kurtka. Mia�a podarty kaptur i
zacinaj�cy si� , urwany do po�owy suwak. Jeden r�kaw by� ubrudzony w zasch�ym
b�ocie. Z kaptura zwisa�y dwa utyt�ane fr�dzle. Mia�a a� sze�� kieszeni z czego
dwie przetar�y si� ze staro�ci i przedziurawi�y.
W jednej z kieszeni by�a jaka� zmi�ta kartka popisana g�sto z�amanym chyba
o��wkiem. Kartka by�a zawilgocona i przybra�a kolor papieru toaletowego. Thoran
widzia� ostatni raz t� kurtk� chyba rok temu. Zabra� j� z Providence nie
pami�ta� ju� po co. Tej karteczki w og�le nie pami�ta�. Podszed� do sto�u i
rozwin�� zgnieciony papierek. Chyba by�a wyrwana z jakiego� zeszytu w kratk�.
Odczyta� tajemniczy zapisek:
"....s� blisko. Wczoraj byli w rejonie Sethog. Zgin�o dw�ch ludzi a kilku
jest rannych. Rozwalili�my par� ��tych ale to tylko partyzanci. Jaka� spora
grupa pojawi�a si� na wyspie , nie chce jej zobaczy�. Przekl�ty rz�d chce
przerwania wojny. Mamy dw�ch wrog�w. Komando 4 i 5 zdradzi�y , tylko nasze si�
trzyma."
Na drugiej stronie ledwo widocznie o��wkiem by�o napisane:
"Zabieraj� nas , staniemy przed s�dem wojennym."
Archeolog os�upia�. Wnet zrozumia� ,to musia�y by� jakie� notatki z jego
fantastycznych opowiada� z czas�w studi�w. Nie przypomina� sobie jednak �eby
takie pisa�. Jednak mog�a zawodzi� go tylko pami��. Schowa� kartk� do szuflady.
Nagle dozna� jakiego� dziwnego uczucia. Jakby z t� kartk� by� zwi�zany jaki�
zapach albo...albo szum morza. Pami�ta� jaki� kr�tki moment , jakby sta� przy
burcie jakiego� statku. Us�ysza� za sob� skrobanie. Nagle wykona� dziwny odruch.
Si�gn�� po bro� , tak jakby mia� j� przy pasie. Gdy d�o� natrafi�a na pustk�
poczu� niemi�y dreszcz. Przez chwil� niemal�e czul ci�ar kabury. Nigdy nie
nosi� �adnej broni. Podszed� do drzwi aby upewni� si� co chrobota�o. Przez
wizjer ujrza� jakiego� cz�owieka. Dalej sta� drugi. Byli ubrani w garnitury,
krawaty i ciemne okulary. Pomy�la� , �e przypominaj� mu jaki� agent�w wywiadu.
Otworzy�.
"W czym mog� pom�c?" - Zapyta� z niecierpliwo�ci�.
" Czy zna Pan tego m�czyzn�?"- Odezwa� si� tamten powa�nym , silnym g�osem.
Jednocze�nie pokaza� mu zdj�cie m�czyzny , kt�ry opowiedzia� mu szalon�
historie i kt�rego sobowt�r widzia� wczoraj wieczorem. Thoran zastanawia� si� co
odpowiedzie� , ale pomy�la�, �e najlepiej b�dzie si� jako� wykr�ci�.
"To ma�e miasto wi�c na pewno go widzia�em , ale nigdy z nim nie
rozmawia�em."
"Mam nadziej� ,�e m�wi� pan prawd�. To gro�ny przest�pca. Chcia�bym aby pan
z nami wsp�pracowa�. Na razie chodzimy po okolicy ale je�li nasze
przypuszczenia si� sprawdz� to zapewne jeszcze porozmawiamy. Do widzenia ,
panie....Thoran"- Spojrza� w notatki.
Archeolog nawet nie mia� czasu zada� pytania , go�cie podeszli do s�siad�w.
Przez okno w ubikacji widzia� , �e s�siadka odpowiada r�wnie� przecz�co. Sprawa
zacz�a robi� si� powa�na.
Min�� kolejny dzie�. Mija� nast�pny. Archeolog w�a�nie wraca� z czytelni
gdzie zbiera� pewne informacje potrzebne dla szko�y. Szed� pust� ulic�. By�o
do�� ciep�o ale prawie ciemno. W dw�ch s�siednich domach pali�o si� �wiat�o.
Pok�oni� si� przechodz�cemu s�siadowi. Ludzie w okolicy zdawali si� do��
uprzejmi ale raczej ma�om�wni i zamkni�ci w sobie. Jakie� dziecko przemkn�o w
poprzek ulicy na rowerze. W be�owych kartonach spa� naje�ony kot. Drzewa
szumia�y niepokoj�co. S�ycha� by�o smutny �piew jakiego� ptaka. Latarnia rzuca�a
jaskrawe , ��te �wiat�o. Podszed� do swoich drzwi. Mia� zamiar wyj�� ju�
brz�cz�cy pakiet kluczy gdy zobaczy� ,�e drzwi zwisaj� z zawias�w i s� do po�owy
otwarte. W �rodku pali�a si� lampka. Widzia� jak le�y na �rodku korytarza.
Wala�y si� tam i inne przedmioty. Wszed�. Wszystkie drzwi , szafki , szuflady
by�y pootwierane. Pe�no przedmiot�w wala�o si� po pod�odze. Kto� przegl�da� jego
notatki. Nic nie by�o zniszczone , wiec napastnik chcia� co� odnale��. Nagle
przypomnia� sobie o karteczce, kt�r� znalaz� w swojej kurtce. Nigdzie jej nie
by�. Czy�by zosta� wpl�tany w jak�� afer�? Czy zrobili to ci agenci , kt�rzy dwa
dni temu chodzili po domach? Ca�� noc sprz�ta� ten ch�am. Opr�cz kartki znikn��
jeszcze ten dziwny magazyn , kt�ry dzie� po wizycie tego szale�ca , znalaz� pod
wycieraczk�. Wczoraj ci agenci szukali w�a�nie tamtego ob��ka�ca. Czy�by ta ca�a
"blu�niercza" sprawa by�a ze sob� powi�zana? Wygl�da�o na to ,�e w ostatnich
wydarzeniach mo�na znale�� jak�� logik�. Niewyt�umaczalne by�o tylko to niedawne
spotkanie z tym Robertem , kt�ry zachowywa� si� jak kto� zupe�nie inny.
Od tej chwili czu� , �e w jego samotne �ycie wdar� si� kto� inny. By� prawie
pewien , �e kto� ci�gle go �ledzi. Kilka razy zdarzy� si� ,�e jaki� cz�owiek
bacznie mu si� przygl�da� albo szed� za nim do pracy. Archeolog powoli popada� w
niebezpieczny stan prowadz�cy do paranoi. Wydawa�o mu si� ,�e ca�y �wiat m�wi
tylko o nim i ,�e wszyscy go �ledz�. Nie czu� si� nawet bezpiecznie w piwnicy
antykwariatu. Wsz�dzie mogli by� szpiedzy czyhaj�cy na ka�dy jego krok. Jego
audycja w radiu ju� nie lecia�a na �ywo. Kto� kaza� wcze�niej sprawdza� jej
tre��. Po tygodniu podzi�kowano mu za wsp�prac�. Widzia� jak z szefem rozmawia
jaki� podejrzany typ. To oni za tym stali. Dwa tygodnie p�niej kto� znowu
przetrz�sn�� jego mieszkanie. Zaraz potem s�siedzi po raz pierwszy zaprosili go
do siebie. Zawsze mia� ich za ludzi uczciwych i uprzejmych wi�c nie mia� si�y
odm�wi�. Przestrzeg� si� jednak aby nic nie m�wi� na temat, kt�ry go
prze�ladowa� i pozbawi� pracy i spokoju. Dom pa�stwa Kretsek�w sta� na uboczu
tak jak jego. Otacza�y go niewysokie , iglaste drzewa , pachn�ce �ywic�. Trawnik
by� �adnie przystrzy�ony. Domek wygl�da� na schludny i przytulny. W �rodku
�ciany obite by�y ciep�ym w kolorze drewnem. Na pod�odze le�a� zielony , mechaty
dywan. Umeblowanie by�o skromne ale za to nie czu� by�o ba�aganu. Na sianie
wisia�o kilka dziwnych , surrealistycznych i wr�cz przera�aj�cych obraz�w.
Przedstawia�y jakie� otch�anie , dziwne istoty , nierzeczywiste miejsca.
Kretsekowi mieli telewizor ale t�umaczyli , �e jest zepsuty. Pani Kretsek poda�a
kaw� i kruche herbatniki. Go�cia starali si� zaj�� jakimi� banalnymi rozm�wkami.
Dopiero w pewnym momencie pan Kretsek zni�y� ton g�osu i zapyta�:
"Co pan s�dzi na temat tego zbiega , kt�rego szukaj� ci rz�dowi?"
Archeolog nie wiedzia� co odpowiedzie�. Przeczuwa� �e to mo�e by� pu�apka ,
wi�c postanowi� by� ostro�ny.
"Nie wiem zbytnio o czym pan m�wi?"
Na twarzy rozm�wcy odmalowa�o si� zdziwienie. Rzuci� ukryte spojrzenie
swojej �onie.
"Jak to pan nie s�ysza�, w okolicy ukrywa si� jaki� przest�pca , my�leli�my
, �e pan go.....s�ysza� o nim."- Zakrztusi� si� herbatom tamten.
Niezr�czn� cisz� przerwa�a Kretsekowa:
"Nachodzili pana ci z wydzia�u bezpiecze�stwa?"
"Owszem byli u mnie par� razy, do tego stopnia si� rozgo�cili , �e
zdemolowali mi mieszkanie."
Pani Kretsekowa spu�ci�o g�ow� , jakby to ona by�a temu winna.
"Jak pan si� czuje w naszym miasteczku?"- Zmieni� ton Kretsek na podejrzanie
uprzejmy i wylewny.
"To �adne miasteczko ale trudno mi si� przyzwyczai� do jego odosobnienia
wobec reszty �wiata , zawsze mieszka�em w du�ych miastach."
Sytuacja robi�a si� coraz bardziej napi�ta. To by�a ju� otwarta gra , nie
mia� w�tpliwo�ci , �e ci ludzie chc� go wybada�. Zadali jeszcze par� pyta� ,
kt�re mia�y go sprowadzi� do przyznania, �e co� tu jest nie tak. Robi�o si� ju�
naprawd� p�no wi�c zdecydowa� , �e lepiej ju� p�jdzie. Nagle zadzwoni� telefon.
Poniewa� pan Kretsek wyszed� ju� gdzie� ,par� minut temu , Thoran zosta� samemu.
Ju� od pocz�tku mia� ochot� sprawdzi� , czy p�asko ekranowy , daj�cy tr�j wymiar
telewizor naprawd� nadaje si� tylko do serwisu. Zbli�y� si� do mikrofonu
,le��cego przy srebrnym ekranie.
"W��czy�"
Ekran roz�wietli� si� . W ostatnim momencie kaza� wy��czy� d�wi�k. Telewizor
dzia�a� i przyjmowa� ca�� mo�e stu kana�ow� sie� satelitarn�. Do ekranu
pod��czony by� laptop ze znaczkiem dost�pu do internetu. Okaza�o si� jednak , �e
mo�na by�o ��czy� si� ze �wiatem. Dopiero teraz sobie u�wiadomi� ,�e zakaz
burmistrza o u�ywaniu sieci i satelity to jaka� bujda. Tylko po co ten ca�y
teatr. Kto� mia� co� do ukrycia. Przerzuca� kolejne kana�y. Czu� pot�ne
uderzenia serca , poci� si� z nerw�w. W ka�dej chwili m�g� wej�� ten przekl�ty
Kretsek. W�a�nie zaczyna�y si� jakie� wiadomo�ci. Nie zna� tego kana�u. To co
zobaczy� nie by�o do poj�cia. Tytu� brzmia�: " Boj�wki anarchist�w , protestuj�
przeciwko emisji programu ,,Miasteczko Windclifft"
Na ekranie pojawi�a si� scena starcia t�umu z policj� w dziwnych , czarnych
strojach.
***
Prawda
Ju� nast�pnego ranka nawet nie pojawi� si� w pracy. Poszed� do sklepu
Goldiego. By� to biedak sprzedaj�cy przer�ne stare przedmioty ,kt�re znalaz� na
ziemi lub na wysypisku. Sklep mie�ci� si� w brudnej, obdartej i bardzo w�skiej
uliczce mi�dzy dwoma obskurnymi , pustymi blokami. By� tu kiedy�, lecz jakie�
ciemne typy w jednej z ziej�cych pustk� klatek zniech�ci�y go do wej�cia dalej.
U Goldiego, znalaz� to czego szuka� , szuka� roweru. By� to pognieciony,
zardzewia�y i ma�y rupie�, ale nie mia� wyboru i musia� zap�aci� te par�
dolar�w. Od rana czu�, �e go �ledz� , raz nawet zobaczy� jednego z prze�ladowc�w
ale tamten wykryty, szybko znikn��. Teraz , gdyby zobaczyli go z rowerem ,
mieliby dodatkowe powody aby mu nie ufa�. Przeczuwali , �e co� wie. Znacznie
wyd�u�y� sobie drog� id�c przez szare, zapuszczone dzielnice, kt�re mog�yby
pomie�ci� tysi�ce mieszka�c�w , ale dzi�ki temu gubi� jak mu si� zdawa�o sw�j
trop. Wreszcie dotar� na skraj miasta. Z obro�ni�tego chwastami podw�rka, po
kt�rym biega�y szare koty , od razu wydosta� si� na pachn�ce zio�ami pole.
Miasto jakby urywa�o si� nagle, tak jak nagle zaczyna�a si� niezm�cona blokami,
czysta przyroda. Mniej wi�cej wiedzia� gdzie si� znajduje. Postanowi� jecha�
wzd�u� drogi w odleg�o�ci stu metr�w. W razie czego schowa si� za skalistymi,
poro�ni�tymi ��t� traw� pag�rkami. Spojrza� na zegarek, by�a 12, nie mia� wiele
czasu. Ruszy� przez ��k�. Niewielkie ko�a buksowa�y lub po prostu stawa�y a
rower ci�gle by� na skraju wywr�cenia si�. Thoran by� w�ciek�y i chcia� ju�
zrezygnowa�, ale pomy�la�, �e taka szansa mo�e si� ju� nie zdarzy�. Tymczasem
nawet z daleka wida� by�o, �e droga jest zaniedbana i pe�na dziur. Jecha� ju�
dwie godziny. Czu� jednak ,�e nie posuwa si� zbyt daleko. Wia� lekki, nu��cy i
zniech�caj�cy wiatr. Nagle zobaczy� przy drodze jak�� ruin�. Mia� za s�aby wzrok
aby dojrze� szczeg�y ale by� pewien, �e to o tych ruinach wspomina� pan Robert,
go�� , kt�ry opowiedzia� mu t� fantastyczn� histori�. Jecha� dalej. Co godzin�
robi� sobie dziesi�� minut odpoczynku. Chcia� mie� rezerwy si� na ewentualn�
ucieczk�, ale raczej mu si� to nie udawa�o. Trawa stawa�a si� coraz wy�sza a
nawet nie zauwa�y�, jak bardzo zbli�y� si� ku brunatnym pag�rkom. Chcia� znowu
odbi� w lewo, ale zobaczywszy, �e nadal jedzie r�wnolegle do szosy, postanowi�
zachowa� ostro�no�� i trzyma� si� ska�. Przesta� ju� nawet patrze� przed siebie
i zaj�� si� jedzeniem ,kt�re zabra� ze sob�. W�a�nie dochodzi� 17.35, gdy nagle
dostrzeg� przed sob� siatk�. Adrenalina uderzy�a go z pot�n� si��. Przykucn�� i
rozejrza� si� dooko�a. Nic, pustka i tylko �wiszcz�cy wiatr. Po�o�y� rower pod
niewielkim , usch�ym krzakiem aby dobrze zapami�ta� jego po�o�enie. Urwa�
kawa�ek kruchego drewna i dotkn�� nim licz�cego zapewne oko�o pi�� metr�w
ogrodzenia. Wydawa�o si�, �e nie jest pod pr�dem. Czu� okropny, �ciskaj�cy
strach ,jak przed jakim� �yciowym, egzaminem. By� przygotowany na starcie z
ogrodzeniem. Robert m�wi� mu o nim, wi�c zaopatrzy� si� w du�e, ogrodnicze
obc�gi. Drut by� gi�tki ale bardzo wytrzyma�y i wyci�cie i podkopanie dziury,
zaj�o mu dobr� godzin�. Po chwili by� po drugiej stronie. By� w�ciek�y na dwie
rzeczy, po pierwsze porani� si� podczas prze�lizgiwanie si� a poza tym nie
pomy�la� o rowerze, kt�ry nie da�by si� przecisn��, ale mo�na by�o go
przynajmniej gdzie� ukry�. W dalsz� drog�, po drugiej stronie, sam nie wiedzia�
czego, ruszy� na piechot�. Przy drodze dostrzeg� jakby jakie� rusztowanie, ale
zapewne by�a to wie�yczka stra�nicza. By�o zbyt daleko aby dojrze� potencjalnych
stra�nik�w. Kryj�c si� za krzakami i ma�ymi drzewami, szed� do 20. Zapad� ju�
zmierzch i zachmurzone niebo zrobi�o si� ca�kiem czarne. Krajobraz sta� si�
ponury i odstraszaj�cy. Archeolog straci� zapa� i to pustkowie by�o ostatnim
miejscem, w kt�rym chcia�by si� teraz znale��. Na ca�e szcz�cie co jakie� sto
metr�w przy drodze, sta� �wiec�cy si� s�upek , wi�c przynajmniej wiedzia�, �e
si� nie zgubi. Powoli oblicza� ile zajmie mu droga powrotna, gdy nagle zobaczy�
�wiat�a miasta. Musia�o by� do�� du�e, gdy� niekt�re �wiat�a pali�y si� do��
wysoko. Poczu� zapach spalenizny albo raczej smogu czy spalin. Nawet w ciemno�ci
wida� by�o fabryki i grube, wysokie kominy. Niebo ponad nimi nabra�o
niezdrowego, szarego koloru. Zobaczy�, �e ziemia zaczyna robi� si� ja�owa. Im
bardziej �wiat�a si� przybli�a�y, tym bardziej uderza� brak trawy i ro�lin. Ju�
wcze�niej by�a po��k�a i s�aba ale teraz gleba zrobi�a si� pylista i ca�kowicie
nieurodzajna. Miasto by�o dalej ni� mu si� wydawa�o. Od czasu gdy zobaczy�
�wiat�a, min�o dobre p� godziny. Wreszcie zbli�y� si� na tyle aby dostrzec
zarysy pierwszych zabudowa�. Wszystkie budynki wygl�da�y na fabryki albo jakie�
hangary. Czu� by�o niezdrowy, metaliczny posmak powietrza. Alan Thoran nie m�g�
zbytnio zakwalifikowa� tego odczucia. Nagle zobaczy� strumie�. W�skim, wartkim
korytem p�yn�a bulgocz�ca breja koloru zielonkawego. Przeszed� przez chwiejn�,
metalow� k�adk�. Podszed� do pierwszego z budynk�w. Mia� nadziej�, �e nie trafi�
tylko na fabryk�, nie mia�by wtedy z kim porozmawia�, ba�by si�, �e wpadnie.
Spojrza� w betonow� uliczk� mi�dzy fabrykami. Dwie mocne latarnie o�wietla�y
brudne, metalowe, zardzewia�e �ciany. Przeszed� si� par� minut mi�dzy zak�adami.
Kompleks musia� by� ogromny. Pe�no by�o w nim robot�w, wo��cych beczki i r�ne
inne kontenery. Wszystko wygl�da�o co najmniej przyt�aczaj�co i gro�nie.
Wsz�dzie s�ycha� by�o jakie� zgrzyty, �a�cuchy, uderzenie, sapanie. Czasem serce
mu zamiera�o, gdy zobaczy� jak�� dziwn� ,szumi�c� posta�, sun�c� wprost na
niego. Dopiero po chwili u�wiadamia� sobie, �e to kolejny robot. Ich wygl�d te�
nie by� mi�y. Nigdy nie widzia� robot�w przemys�owych ,mia� okazj� zobaczy�
kilka domowych, kt�re mo�e nie przypomina�y cz�owieka ale nie by�y odra�aj�ce.
Nagle us�ysza� g�os, jakby przez mikrofon:
"Tam jest, ucieka" Rozbrzmia� wibruj�cy , powracaj�cy z echem g�os. Od razu
w korytarzu us�ysza� uderzenia ,jakby kto� bieg�. Prawie instynktownie rzuci�
si� do ucieczki. Stara� si� kluczy� i wybiera� jak najmniej widoczn� drog�. Co
chwila wydawa�o mu si� ,�e widzi za sob� prze�ladowc�w. Ch�� zgubienia ich,
jeszcze bardziej go pogr��y�a. Zamiast znale�� wyj�cie, zgubi� si� w kolejnych,
ponurych, industrialnych uliczkach. Pe�no tu by�o zbiornik�w, wype�nionych jak��
radioaktywn�, pulsuj�c� ciecz�. W powietrzu unosi� si� ci�ki, g�sty , szary
py�. Osiad� na ubraniu Alana. Nagle zobaczy� jakie� inne, kolorowe �wiat�a.
Takich jeszcze tu nie widzia�. Pobieg� w tamtym kierunku. Prze�lizgn�� si� wyrw�
w starym , betonowym murze, i znalaz� si� poza zak�adami przemys�owymi.
Znajdowa� si� przed trzy pi�trowym dworcem poduszkowc�w. Przed nim by�o miasto.
Ogromne, t�tni�ce �yciem , nowoczesne miasto. Podobne nawet do Nowego Yorku, czy
Los Angeles. W powietrzu lata�y helikoptery, setki samochod�w sta�o w korkach.
By� oszo�omiony. Nie mia� poj�cia co to za miasto. Chodzi� po mie�cie dobre p�
godziny. Ludzie wygl�dali na normalnych. Samochody wydawa�o si� jakby wesz�y w
jak�� now� generacj�, od czasu ,kiedy zamieszka� w Windcliff. Ponad g�owami,
mkn�y tunelami miejskie kolejki. By�o ciep�o i wilgotno. W zasadzie jednak,
miasto to by�oby do�� normalne, gdyby nie fakt, �e archeolog nigdy o nim nie
s�ysza�. Najbli�szym i najwi�kszym miastem w jego mniemaniu by�o Providence, a
jak dobrze si� orientowa�, wygl�da�o zupe�nie inaczej. By�o brudno jak we
wszystkich metropoliach. W ciemnych uliczkach zbierali si� bezdomni i tutejszy
margines. Wreszcie wszed� w jak�� chyba handlow� dzielnice. Du�o by�o japo�skich
, czy chi�skich napis�w. Jeden z angielskich szyld�w g�osi�: " Wakacje w
Windcifft- Beztroskie miasto sprzed wojny."
Zdezorientowany Thoran wszed� do jakiego� baru. By� pe�en go�ci i dymu
papierosowego. W k�tach le�eli narkomani albo pijacy. Cuchn�o st�chlizn�.
Wszyscy gapili si� na p�ask monitor. Ekran dzi�ki jakiej� nowej technologii,
dawa� z�udzenie tr�j wymiaru. Akurat lecia�y wiadomo�ci Glob-netu. Prezenter
sta� na tle pal�cych si� szyb�w naftowych.
"...szybko�� dzia�ania. Jaser Elzech, grozi u�yciem broni biologicznej.
Federacja Zjednoczenia Pa�stw Arabskich, FZPA, tymczasem zniszczy�a ju� ponad
90% wszystkich szyb�w. Kl�ska wojsk NATO sta�a si� wczoraj faktem. Setki
wzi�tych do niewoli ,rannych ,poleg�ych. Ameryka�skie lotnictwo, bombarduje
ka�dy punkt, gdzie mog� znajdowa� si� arabowie, jednak, nie powstrzyma to
Elzecha od u�ycia broni masowego ra�enia. Ca�y �wiat boi si� ,�e mo�e si�
powt�rzy� sytuacja sprzed 5 lat. Je�li doliczy� do tego wojn� Chi�sk�, oraz
setki star� na tle wiary Ferycyjskiej, to jest czego si� ba�."
Archeolog by� bardzo zaskoczony. A wi�c przez ten czas , bardzo kr�tki ,mo�e
od wczoraj ,musia�o si� sta� wiele rzeczy. We wczorajszej gazecie i radiu nikt
nic nie wspomina� o jakiej� globalnej katastrofie. Owszem m�wiono o jaki�
niepokojach na bliskim wschodzie oraz o religijnych zamieszkach ale nic wi�cej.
W tamtej gazecie, kt�r� podrzuci� mu pan Robert , te� co� o tym m�wili, tylko,
�e to by� jaki� �art, bo rok si� nie zgadza�. "Chyba , �e mamy inny czas, inny
rok"- U�miechn�� si� na t� niedorzeczn� my�l. Pomy�la�, jednak, �e warto kogo�
zapyta� o par� rzeczy. Zagadn�� jakiego� grubawego, do�� elegancko wygl�daj�cego
cz�owieka.
"Jaki dzi� mamy dzie�?"
" 23 czerwiec, oczywi�cie."
"Acha dzi�kuje, a...." Nie zd��y� doko�czy�, tamten ju� znikn�� w t�umie.
Postanowi� zapyta� kogo� innego. Patrzy� po ludziach ,jednak nikt nie zach�ca�
swoim wygl�dem do rozmowy. Wreszcie zobaczy� jak�� kobiet�, do�� dobrze ubran�.
"Kiedy by�y wybory, prezydenckie?"
"..jak to, oczywi�cie trzy dni temu. Przecie� odwo�ali, je...nie s�ysza�e�"
"A co to jest to Miasteczko Windcifft?"- Zaczepi� jakiego� zwyk�ego
przechodniego na ulicy.
Tamten spojrza� na niego dziwnie, u�miechn�� si� i pokr�ci� g�ow�., jednak
nie odszed�. Po chwili powiedzia�:
"Przedawkowa� pan, albo ma syndrom Krausena."
Udaj�c, �e rozumie o co chodzi obcemu ponowi� pytanie.
"Wcale nie przedawkowa�em, po prostu jestem z po�udnia."
"Ale� to jest po�udnie. Pan chyba naprawd� si� �le czuje."
Zmieszany Thoran uparcie ponowi� pytanie.
"No dobrze, a wi�c, wszystkim znane miasteczko Windcifft, to niedaleko st�d
po�o�ona miejscowo��, stworzona przez pa�stwow� telewizj�, w celu nadawania
programu rozrywkowego o tym samym tytule." Wycedzi� spocony, niecierpliwiony
przechodzie�.
"Programu rozrywkowego?"- Nie m�g� uwierzy� Alan.
"Tak, rozrywkowego."- Sykn�� tamten- "Ca�y bia�y �wiat go ogl�da, w Europie
i Meksyku powsta�y podobne. Ludzie w tym miasteczku nie wiedz�, �e s� w
programie. Tak naprawd� to nie wiedz� nic o wojnie, znaj� �wiat taki jaki my
przed siedmioma laty."
Alan z�apa� si� za g�ow�, ci�gle nie wierzy�, mia� zamiar wypyta� ca�e
miasto. Czy�by jego �ycie by�o tylko snem ,nierealn� rzeczywisto�ci�?
"A ich przesz�o��?"
" Wszczepiono im implanty pami�ci, takie jak mo�na kupi�. By�a jaka� afera z
tym ,bo niekt�re nie dzia�a�y, ale chyba je ju� naprawili. Nikt naprawd� nie
wie, kim byli naprawd� ci ludzie. S� pog�oski, �e przest�pcami albo �o�nierzami
w wojnie. Czy� pozbawianie kogo� pami�ci, �wiadomo�ci, nie jest r�wne zab�jstwu,
przecie� to ju� zupe�nie inni ludzie."
"I po co to ludzie ogl�daj�?"
"Aby zobaczy� czyje� beztroskie �ycie, nie zm�cone wojn�, aby dzwoni� do
studia i g�osowa� na r�ne decyzje."
"Jakie na przyk�ad?"
Tamten przewr�ci� oczami, nie mog�c znie�� kolejnego ,oczywistego pytania. Z
drugiej strony cieszy� si�, �e mo�e si� komu� wygada�.
"Czy kto� ma wpa�� pod samoch�d, kto ma wygra� dom, kto ma jak� pami��, co
ci ludzie czytaj� w gazetach, co wed�ug nich dzieje si� na �wiecie. Poza tym s�
jeszcze te ankiety. Wsz�dzie jest pe�no kamer, agent�w, pe�na kontrola."
Alan Thoran nie mia� si� na dalsz� rozmow�. Poczu� si� fatalnie. Odszed�
par� metr�w i usiad� u wyj�cia stacji metra. Podni�s� z chodnika reklam�, kt�ra
proponowa�a urlop na koloni pozaziemskiej. Siedzia� tak dobre p� godziny, a�
zebra� si� na odwag� spyta� o to samo innych ludzi. Prawie wszyscy uznawali go
za wariata. Tylko dw�ch ��tych opowiedzia�o mu t� sam� histori� co tamten.
Dowiedzia� si� jeszcze, �e kilka lat temu mia�a miejsce wielka wojna, kt�ra
spustoszy�a cz�� �wiata. Na USA spad�a bomba j�drowa, Chi�czycy prowadzili
naloty.
Nawet nie mia� ochoty spyta� jak nazywa si� to miasto. Ba� si�, �e us�yszy
jak�� nieznan� mu nazw�. Zacz�� pada� deszcz, �wiat�a metropolii rozmy�y si�.
Rozbawiona dzika ulica , pe�na �ywych kolor�w, falowa�a. Pali�y si� beczki.
Przed sklepami sta�y kolejki. Archeolog snu� si� po nie maj�cej ko�ca ulicy.
Zastanawia�, kt�re z jego wspomnie� s� prawd�. Wsz�dzie, w gazetach, na
telebimach, po prostu wsz�dzie ukazany by� �wiat , kt�rego nie zna�. Nagle
dotar�a do niego pewna my�l. Mo�e to nie Windclifft, ale to miasto w�a�nie jest
inne. Mo�e to miasto uczestniczy w jakim� teleturnieju? Nie, to raczej by�oby
niemo�liwe. Wszystko przemawia�o za tym, �e to Windclifft jest poza �wiatem.
Ciekawe, czy jeszcze go �cigali? By� w�ciek�y. Nienawidzi� tych ludzi, czu� si�
obco. Zabawiali si� kosztem tysi�ca ludzi. Nagle wpad� na pomys�. Gdyby tak,
m�g� zepsu� im ca�e przedsi�wzi�cie? Gdyby uda�o mu si� nad�� program przez
radio, w kt�rym przekaza� by ludziom prawd�? Nagle u�wiadomi� sobie, �e to jest
niemo�liwe. Przecie� zosta� zwolniony. Ci agenci wiedzieli co robi�, wiedzieli,
�e mo�e im pomiesza� szyki. Wszystko w tej uk�adance pasowa�o. Tylko dlaczego od
razu nie zniszczyli mu pami�ci ostatnich dni, tak jak Robertowi, temu od
,kt�rego wszystko si� zacz�o? Mo�e tamto to by� sobowt�r, podstawiony, aby Alan
zdradzi� mu, ile wie. Ale dlaczego go tak zignorowa�? Mo�e mu ju� wystarcza� sam
fakt, spotkania z rzeczywistym Robertem? Nagle poczu�, �e s�abnie. Jakby pot�na
si�a grawitacji zacz�a przyciska� go do nier�wnego, szarego chodnika. Nagle
poczu�, �e zasypia a raczej znowu budzi si� do realnego �wiata.
***
Znowu Windclifft
Obudzi� si� le��c w swoim domu. Poczu�, �e jest piekielnie zimno. Dziwne,
nigdy nie otwiera� okien w tym pokoju. Mia� bardzo dziwny sen. Zdawa�o mu si�,
�e pod wp�ywem tych niedorzecznych spraw, kt�re ostatnio si� dzia�y, znalaz� si�
w jakim� mie�cie, kt�re by�o w innej rzeczywisto�ci. Pami�ta�, �e dowiedzia�
si�, �e Windclifft to tylko jaki� wymys� tak jak ca�e �ycie jego mieszka�c�w.
Czu�, �e pami�ta wiele szczeg��w, ale tak jakby kto� mu je wymaza�. Czu� jakby
czyj�� obecno��, kt�ra ingerowa�a w jego umys�. Czu� si� jak po silnej dawce
jakiego� narkotyku. Nagle us�ysza� pukanie do drzwi. Spojrza� na zegarek. Dzi�
chyba ju� nie ma co i�� do pracy. Co gorsza w og�le nie pami�ta� w jakich
okoliczno�ciach si� tu znalaz�. Obawia� si�, �e nie mo�e sobie przypomnie� nawet
poprzedniego dnia. Wszystkie obrazy, kt�re sobie przypomina�, wydawa�o mu si�,
�e pochodz� z tego nierzeczywistego snu. Otworzy� drzwi z jasne drewna. Na
szarym, pokrytym ��tymi li��mi schodku, sta�o trzech m�czyzn. Jeden z nich,
wysoki, w �rednim wieku mia� na sobie czarny garnitur i wygl�da� na jednego z
tych agent�w, kt�rzy go nawiedzali w ostatnim okresie. Drugi by� ubrany
normalnie o do�� uprzejmym spojrzeniu. Trzeci by� niski i mia� wyj�tkowo
niesympatyczn� twarz szczura. W r�ku, kurczowo �ciska� p�kat�, obdart� ze sk�ry
teczk� koloru br�zowego. Ten agent, jak go od razu nazwa� w my�lach Thoran,
powiedzia� grubym, dono�nym g�osem:
"Mo�emy wej��. Jeste�my w sprawie zbiega z wi�zienia stanowego o Roberta. G.
Wiemy, �e ma pan tak�e inne problemy, kt�re nak�adem si�, uda�a nam si� na pewno
rozwi�za�."
To by�a jaka� fa�szywa, ameryka�ska gadka. Dopiero tera mog�y si� zacz��
jego prawdziwe k�opoty.
"Wpu�ci nas pan?"- Odezwa� si� �agodnym ale wymuszonym g�osem tamten po
�rodku. Wygl�da� na lekarza. Kr�tkim spojrzeniem na mankiet marynarki, gdzie by�
ledwo widoczny identyfikator, upewni� si�, �e to lekarz w dodatku psycholog.
Tamten trzeci wygl�da� na jakiego� urz�dnika. By� te� chyba najstarszy. Alan
Thoran wpu�ci� ich do �rodka. Weszli do skr