4854
Szczegóły |
Tytuł |
4854 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4854 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4854 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4854 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maciej Dydo / Fidomax
Mesjasz naszych czas�w
Go�� w czerni chodzi� pod tablic� opowiadaj�c monotonnym tonem histori�, kt�ra nudzi�a nie tylko m�odych
s�uchaczy, ale tak�e samego ksi�dza. M�wi� o jakim� mesjaszu, kt�ry zgin�� za ca�y �wiat. Teraz tacy jak ksi�dz mieli o
czym opowiada� i wiesza� gdzie tylko popadnie dowody swojej zbrodni. Takie �mieszne krzy�yki. Wspomnienie
przeskoczy�o, tak, �e Otis nie zauwa�y� nawet r�nicy. Wisz�c w ciemno�ci s�ysza� tylko kolejne uderzenia bata i do
znudzenia powtarzany rozkaz "Podaj swoich wsp�pracownik�w". Twarz oprawcy powoli, ale z zatrwa�aj�c�
szybko�ci� przesz�a w posta� szkolnego katechety. Dwa wspomnienia niebezpiecznie si� na siebie na�o�y�y. To co go
wyrzuci�o z kontrolowanego snu, nazywali przeci��eniem drugiego stopnia. Roz�o�y� palce u r�k na zimnej, jedwabno-
b��kitnej po�cieli. �ciany pokoju zd��y�y zachowa� pion w jego g�owie, na sekund� przed otwarciem powiek. Powoli
odwracaj�c g�ow� spojrza� na sprz�t le��cy obok �� �ka. Przekl�� w my�lach, gdy� ten szmelc nadawa� si� ju� tylko do
wymiany. Siadaj�c dotkn�� rany, o kt�rej przypomina� sobie zawsze, b�d�c jak gdyby na granicy zapomnienia.
- Czas! - krzykn��.
- Si�dma, czterdzie�ci dziewi�� - odpowiedzia� metaliczny, bezosobowy g�os, kt�ry towarzyszy� mu od zakupu tej
taniej kwatery.
Chcia� odruchowo w��czy� telewizor, ale jedno spojrzenie na rozbity sprz�t, przywo�a�o, zbyt jaskrawe wspomnienie
narkotykowego otwarcia, pewnej zbyt smutnej nocy. Na stole le�a�a przesy�ka z korporacji. Zdejmuj�c przepocony
podkoszulek otworzy� j� od niechcenia. To by�a ksi��ka pod tytu�em "Jeste� wszech�wiatem : Kiedy �wiat traci
barwy." Korporacja troszczy�a si� o swoich kochanych pracownik�w, tak cz�sto pogr��onych w depresji.
- �aluzje! - wyda� kolejny rozkaz domowemu, inteligentnemu systemowi kontroli. System, kt�ry poza wykonywaniem
tych prostych czynno�ci, nagrywa� dla korporacji wszystkie czynno�ci Otisa i b�g wie co jeszcze.
Pok�j wype�ni�o szare i beznadziejne �wiat�o. Skupi� wzrok na deszczu. Deszcz padaj�cy przez 90% roku, by� efektem
ubocznym jakiego� nieudanego ekologicznego wynalazku. Opad� na sk�rzany fotel, �api�c ksi��k�. Spojrza� na
przypadkow� stron�, t�ustym nachalnym drukiem "Czujesz si� kiepsko? Wyjed� na wakacje! Korporacja Omnicorp
gwarantuje dla swoich pracownik�w, dwa tygodnie bezp�atnych wakacji na jednej ze swoich przepi�knych kolonii. Dla
by�ych pracownik�w ceny promocyjne". "By�y pracowniku" zahucza�o mu w g�owie.
Jeszcze w wi�ziennym kombinezonie siedzia� naprzeciw blondyna m�odszego od siebie o par� lat. Pewny siebie
blondyn b�bni� palcami po d�bowym biurku. Wentylator ukryty w �cianie dzia�a� dziwnie g�o�no. Z u�miechem
godnym sprzedawcy samochod�w rzek� lodowato.
- Jeste� �mieciem - obelga rzucona z tak� oboj�tn� rado�ci� nie wywo�a�a na twarzy Otisa ��dnego ruchu, efekt
po��dany. Blondyn czuj�c wewn�trzne zadowolenie kontynuowa�. - �mieciem dla pa�stwa, �mieciem dla mnie,
osobi�cie. Ale na twoje szcz�cie �mieciem zdolnym. A to pozwala ci awansowa� do roli narz�dzia w naszym wielkim
kombinacie. Tw�j pi�cioletni wyrok zostaje skr�cony - Blondyn przerwa� czekaj�c, a� ten g�wnojad rzuci mu si� co
najmniej do st�p, nie m�g� wiedzie�, �e Otis zosta� ju� o tym powiadomiony przez dobrych znajomych miesi�c
wcze�niej. - �mieciu! - doda� jeszcze nieco g�o�niej, gdy� czu�, �e traci pewno�� siebie. - Dwa lata obowi�zkowej
pracy, w pa�stwowej firmie i jeste� do�ywotni� w�asno�ci� Incomper - s�owa zapad�y w Otisie jak wyrok.
Wentylator wraca� do swojej �redniej granicy g�o�no�ci. Blondyn co� jeszcze m�wi�. Otis przymkn�� oczy.
Ma�y boks, w kt�rym go posadzono na 16 godzin dziennie, by� mniejszy od wi�ziennej celi, jednak mia� jedn� zalet�,
Otis m�g� by� pewnym, �e nie zostanie w nim skatowany. Tu dali mu jedzenie ze znaczkiem korporacji, garnitur ze
znaczkiem korporacji i narkotyki ze znakiem korporacji. Jednak najwa�niejszy by� kawa�ek kodu, kt�ry dane mu by�o
opracowywa� dwa lata. Dwa lata spokoju nauczy�y go ceni� �ycie i totaln� oboj�tno�� na cokolwiek, liczy�a si� tylko
praca i tylko praca dawa�a mu spok�j ignorancji. Gdzie� w po�owie, tego tandetnego przedstawienia, zdarzy�a si� rzecz,
kt�ra wstrz�sn�a wszystkimi w biurze, tylko nie Otisem. M�ody ch�opak, kt�ry niedawno zosta� zakwaterowany trzy
boksy na lewo od Otisa, podci�� sobie �y�y, a potem chcia� wyskoczy� za okno, troch� by polecia�, gdy� by�o to
dwudzieste czwarte pi�tro, jednak korporacja zatroszczy�a si� o swoich pracownik�w na tyle, �e wstawi�a podw�jne
szyby. Tamten ch�opak, groteskowo uder zy� g�ow� w to zdradliwe okno i upad�. Korporacja odstawi�a go do jakiego�
szpitala, nakr�ci�a i ch�opak po miesi�cu wr�ci�, nawet z u�miechem na ustach. Nie co wi�cej problem�w korporacja
mia�a z psychik� widz�cych ten �mieszny spektakl ludzi, kt�rzy, wtedy na ten jeden raz wstali w swoich malutkich
boksach. Jednak nie z takimi problemami korporacja potrafi�a sobie poradzi�.
"By�y pracownik" - my�l przep�ywa�a coraz szybciej. Ile min�o czasu od kiedy, zosta� przeniesiony w stan spoczynku?
Dwa miesi�ce? U�askawiono go i przy okazji przez te dwa lata wyciskaj�c jak cytryn�. Pieni�dze, kt�re otrzyma�
wystarczy�y by na dobr� spraw�, do ko�ca �ycia, w tej st�ch�ej norze. Jednak brakowa�o mu tej pracy, �lepego rozkazu.
Praca pozwala�a mu zapomnie� o Annie, o jej zdradzie, oraz o torturach. Bez pracy, wszystko to wraca�o by pogr��y�
go w szale�stwie. Z trudem doszed� do �azienki. Przewracaj�c si� wpad� pod prysznic. Kiedy woda kolejny raz okry�a
jego cia�o, po raz kolejny poczu� ran�.
Dopiero deszcz pogr��ony w mroku nabiera� w�a�ciwego znaczenia. Brudna folia pozwala�a cho� na chwil� si� od
niego uwolni�. Siedz�c na czerwonym sto�ku tej jad�odajni na k�kach, obserwowa� czarny rynek. Tyle typ�w ludzi.
Biedak�w, kt�rzy wype�zaj� ze slums�w tylko po to, by pozbiera� �mieci oraz tych m�odych yuppie op�tanych
tandetnym podnieceniem obcowania z czym� zakazanym. W�adza pozwala�a istnie� czarnemu rynkowi, gdy� by� to
jeden z najniezb�dniejszych element�w tego swoistego miejskiego �a�cucha pokarmowego. Trzyma� w r�kach co� o
czym mo�na by�o powiedzie� jedno, �e nie jest syntetykiem. Nag�e dziwne uczucie, jakby kto� wycisn�� jego obie nogi.
Odwr�ci� wzrok i ujrza� pi�kn� kobiet�. Ciemno�� opanowa�a w momencie g�rne partie cia�a. Osuwaj�c si� na ziemie,
widzia� jej oczy. Oczy, kt�re kiedy� kocha�.
Pierwsze uczucie jakie go uderzy�o, by�o niemi�ym uk�uciem. Zapach panuj�cy w tej klitce dopad� go po chwili.
Jarzeni�wka powoli otwiera�a jego oczy.
- No co czubku? Pami�tasz mnie? - barczysty m�czyzna z punktu widzenia Otisa ko�ysa� si� nad metalowym ��kiem.
- Flash? - Otis wita� nie tyle starego przyjaciela, co kolejn� ods�on� rzeczywisto�ci.
Usiad�, zrywaj�c jakie� pod��czone do niego �wi�stwa.
- Dalej jest w niez�ym stanie! - rzek� tamten z u�miechem, zwracaj�c si� do kobiety siedz�cej pod �cian�.
Otis spojrza� na ni�, powoli zwlekaj�c si� z ��ka. Jaka� przyd�uga szpitalna koszula klei�a mu si� do cia�a. Oczy tej
dziewczyny zapada� si� w nie, wiedz�c ju� kto czai si� za kolejn� operacj� plastyczn� twarzy. Wspomnienie wr�ci�o.
Oparty o budk� telefoniczn�, trz�s�cymi si� r�koma wykr�ca� na elektronicznym blacie numer. Kolejne kaszlni�cie
zmusi�o go do wytarcia krwi z twarzy. Opu�ci� g�ow�, jakby poddaj�c si� nadchodz�cej fali zm�czenia. G�os Anny by�
jak zastrzyk amfetaminy.
- Otis gdzie jeste�?
- Kurwa! Ca�y zesp� zapierdolili! S�yszysz?! Wszystkich kurwa.
- Czemu nie dzwonisz do Flasha? - zapyta�a niepewnie.
- Tylko tobie wierz� - skwitowa� pokornie.
- Gdzie jeste�? - powt�rzy�a pytanie.
- Nie pytaj, kurwa, gdzie jestem. Spotkamy si� na Slideball, za godzin� jest mecz. Czwarty rz�d, b�d� czeka� gdzie�
po�rodku - wykrztusi� i odpychaj�c budk�, skierowa� si� ku wylotowi uliczki.
To ma by� jeden z tych dni kiedy wreszcie nie b�dzie pada� - pomy�la� widz�c wschodz�ce s�o�ce, kt�re by�o tak blade
jak zwyk�y deszczowy dzie�.
Slideball. Ogromna hala z miejscami na jakie� par� tysi�cy os�b. Zamiast boiska, jakby pusty basen, a sama gra
przypomina�a rugby, z t� r�nic�, �e zawodnicy poruszali si� na �y�wach. Siedz�c w t�umie, czu� nap�ywaj�c�
oboj�tno��. Kiedy usiad� mi�dzy jednym a drugim kibicem, b�l by� jedyn� rzecz� na kt�rej potrafi� skupi� uwag�.
Spojrza� na zegarek. Anna powinna go ju� znale��. On nie by� w stanie znale�� nikogo, twarze rozmywa�y si�, a
odczucia traci�y moc. Nagle poczu� to czego obawia� si� najbardziej - neutralizator. Widzia� jeszcze k�tem oka
zbli�aj�cych si� do niego tajnych agent�w. Przez g�ow� przesz�a mu tylko my�l, �e Anna go zdradzi�a.
Jarzeni�wka przybra�a znowu sw�j dawny kolor, a on zorientowa� si�, �e dotyka jej twarzy.
- To ty Anno? - zapyta� czuj�c nap�ywaj�ce �zy.
- Troch� si� zmieni�am - stwierdzi�a przymykaj�c oczy.
Zrobi� ruch, jakby chcia� j� przytuli�. Podda�a si� mu. Po chwili mia�a ju� skr�con� g�ow�, le��c bezw�adnie na
pod�odze. Rana na plecach poczu�a si� najedzona.
- Co ty, kurwa, robisz? - Flash podbieg� do niego, chc�c go obezw�adni�, jednak zrezygnowa� czuj�c jego oddech
szale�stwa.
- Moja kochana Anna, to jej zawdzi�czasz podczas tamtej operacji �mier� ca�ej jebanej ekipy i moje aresztowanie.
Pierdolony kabel - kopn�� jeszcze zw�oki.
Flash z�apa� go i uderzy� o �cian�.
- Nie musisz jej, kurwa, jeszcze kopa�! - krzykn��.
Otis odepchn�� go, tak, �e ten polecia� na martwe cia�o. Podni�s� szpitaln� koszul� ukazuj�c na plecach ran�, kt�ra by�a
uformowan� w dziwnych pofa�dowany krzy�.
- A propos... to czemu mnie wygrzebali�cie? - zapyta� ju� spokojnie podnosz�c Flasha z ziemi.
M�ody ch�opak siedzia� przy stoliku pij�c co� co tylko przypomina�o kaw�.
- Co z nim? - zapyta� od niechcenia Otis.
- Pieprzy si� z Ann�, znaczy pieprzy� si� z Ann�. Kodi, ma na imi� - oznajmi� rzeczowo Flash. Otis pokiwa� tylko
g�ow�. - Wygrzebali�my ci� spod... skorzystamy z luki, miejsce w kodzie, kt�re kazano ci opracowa� w Incomper.
Pewno nie wiedzia�e� nawet nad czym pracujesz, co?
- No nie wiedzia�em - pokiwa� g�ow� Otis.
- Powt�rka z historii XX w. Wiesz co to by� ob�z koncentracyjny? - Otis poczu� jak co� �apie go za kark. To nie by�
strach, ale obrzydzenie
- Pomys� na miar� naszych czas�w... wirtualny ob�z koncentracyjny.
- Kurwa - by�o to jedyne mo�liwe s�owo, kt�re stanowi�o najlepszy komentarz.
- Wiedzia�em, �e ci si� spodoba - u�miechn�� si� Flash. - Pami�tam jak m�wi�e�, �e jedyne czym chcia�by� by� to...
jebanym mesjaszem.
- Powiedzmy.. Ale co chcecie zrobi�? - rozgl�dn�� si� po sali. - Co chcemy zrobi� w tr�jk�?
- By�o nas czworo - stwierdzi� milcz�cy dot�d Kodi, rozlewaj�c co� co przypomina�o tylko kaw�, p�yn pos�usznie
cofn�� si� do kubeczka.
- W tr�jk� te� damy rad�. - Flash u�y� mentorskiego tonu. - Wszystko ju� dawno przygotowane Otis, mamy tym razem
silne plecy. Ju� kto� to wszystko zaplanowa� my jeste�my tylko narz�dziami... Tym ludziom, kt�rych zamkn�li w
wirtualnym wi�zieniu, spalono cia�a. Plan jest taki: na serwerze gdzie� w nibylandi jest ju� przygotowany samo
tworz�cy si� �wiat. Musimy tylko wpa�� do tego wi�zienia, zmusi� "dusze" do pos�usze�stwa, przenie�� na czekaj�cy
w nibylandi serwer i rozpierdoli� ten program od �rodka.
- M�wisz, mamy plecy? - zapyta� niepewnie Otis.
- Taaa... Czasy si� zmieniaj� bracie. Wp�ywowi ludzie maj� tak�e do�� brutalnej w�adzy.
Wschodz�ce s�o�ce, kt�re symbolizowa�o dla zwyk�ego cz�owieka, now� szans�, dla kilku tysi�cy wi�ni�w, oznacza�o
tylko kolejny dzie� katorgi. Powoli zbierali si� na apel, staraj�c si� jeszcze na chwil� uchroni� umys� przed faktem tego
piek�a. Za oknem tego st�ch�ego baraku �andarmi urz�dzali sobie zabaw�, bij�c gdzie popadnie przypadkowych
wi�ni�w. Pomi�dzy nimi sun�y zmaltretowane i chore cia�a. Przez bram� zosta� wniesiony jaki� kube� pomyj, kt�re
dla tych wyg�odnia�ych ludzi by�y wi�cej ni� rajem. Ustawiali si� pos�usznie w rz�dach, trzymaj�c swoje ma�e
miseczki. G��wny �andarm zaci�gaj�c pasa wytoczy� si� z baraku zbyt chwiejnym krokiem. Widocznie zn�w nadu�y�
alkoholu. Przeklinaj�c g�o�no wtoczy� si� na drewniany podest i mierz�c wzrokiem zebrane cienie ludzi u�miechn�� si�
tryumfuj�co. S�o�ce wznosz�ce si� coraz szybciej na niebosk�on wyda�o mu si� pijack� fatamorgan�, jednak zwyk�e
fatamorgany mija�y a ta tylko przybiera�a na sil�, s�o�ce przybier a�o kolor krwi. G��wny �andarm cofn�� si� niepewnie
z podestu, a wi�niowie powoli podnosili g�owy. S�o�ce stan�o w zenicie i wtedy przera�aj�ce czerwone p�omienie
sp�yn�y po niebosk�onie spalaj�c �ywcem �andarm�w. Wi�niowie padli na kolana, zaczynaj�c wsp�ln� modlitw�. To
by� dzie� s�du bo�ego o kt�ry tak cz�sto si� modlili. Para anio��w w jakim� magicznym spokoju stan�a przed nimi.
- Id�cie ku s�o�cu! B�g na was czeka! - Otis za wirtualn� mask� prze�ywa� w�a�nie esencj� �ycia. - Ja mesjasz was
wyzwalam!
Wi�niowie pos�usznie wzlatywali jeden po drugim, tworz�c prawdziw� mas�.
- Le� za nimi Flash! Poka� im drog�! - krzykn�� w uniesieniu do swego przyjaciela.
Flash kiwn�� tylko g�ow� i u�miechni�ty pod��y� na czo�o kolumny unosz�cych si� wi�ni�w. Otis sta� tak, obserwuj�c
pe�ne pasji oczy ludzi, kt�rym dane by�o oderwa� nogi od ziemi. Rado�� wype�ni�a go ca�kowicie, kiedy ostatnia dusza
opu�ci�a rz�dowy serwer. Nagle poczu�, �e jego rana na plecach zamienia si� w drewniany krzy�. Anielskie skrzyd�a
jakby przegni�e upad�y na kamienn� posadzk�.
- Chcesz zapyta� dlaczego? - odezwa� si� wok� niego dono�ny g�os. - Kocha�em Ann�, a ty j� tak po prostu zabi�e�, bo
kiedy� pope�ni�a g�upi b��d,.
To m�g� by� tylko ten ch�opak, Kodi, kt�rego zadaniem by�o podminowanie ca�ego serwera. B�d�c pewnym, �e
ch�opak czeka jeszcze na jakie� s�owo rzek�:
- Przebacz mu panie, bo nie wie co czyni.
Wewn�trzna rado�� i to dziwne poczucie o kt�rym zawsze marzy�, sp�yn�o na niego razem z czerwonym s�o�cem.
KONIEC