4841

Szczegóły
Tytuł 4841
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4841 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4841 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4841 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zdzis�aw Domolewski Garnitury trumienne 1. By� rok 2000. Szymon Cymber wysiad� ze swojego pancernego pojazdu. S�ona woda Ba�tyku ocieka�a z metalowych �cian wehiku�u. Zatrzasn�y si� stalowe drzwi i winda ponios�a pojazd w d�, do podziemnego gara�u. Przy falochronie sta�y trzy transatlantyki pokonuj�ce Atlantyk w ci�gu pi�ciu dni ka�dy. Ja�nia�y dziesi�tkami pi�ter. Czwarty transatlantyk dobija� w�a�nie do przystani i ca�a Gdynia wysz�a, by przywita� go�ci. Na szklanych ulicach, g�adkich, czystych i pod�wietlonych od spodu, widzia�o si� setki eleganckich samochod�w, w kt�rych jechali zadowoleni ludzie z bia�o-czerwonymi chor�giewkami. Po tym jak sze��dziesi�t lat temu Ameryka i Anglia pomog�y Polsce, wszyscy obywatele uwa�ali za sw�j obowi�zek wita� zagranicznych przyjaci�. Z transatlantyk�w dobiega�a muzyka jazzu. Szymon Cymber spojrza� w kierunku Gda�ska, gdzie czai�y si� ogromne pancerniki. Wydawa�o si�, �e nawet st�d wida� ich wielkie swastyki. Ale od pewnego czasu nie on ich, ale oni jego powinni si� ba�. Metalowe go��bie Cymbra, identyczne z prawdziwymi, kr�ci�y si� nad Gda�skiem wszystko filmuj�c. Wieczorem przylatywa�y do okna jego mieszkania przynosz�c malutkie filmy, kt�re m�g� szybko wywo�a� na swojej aparaturze i obejrze� w swoim ma�ym, kolorowym kinie. Nikt lepiej od Szymona Cymbra nie wiedzia�, co dzieje si� na faszystowskich okr�tach. Nic przed nim nie mog�o si� ukry�. Gdyby przywieziono najnowocze�niejsze pociski, dowiedzia�by si� o tym i szybko zawiadomi� Ministerstwo. Wszed� do swojego eleganckiego mieszkania. Na ostatnim pi�trze mia� obserwatorium astronomiczne z teleskopem, przez kt�ry m�g� kontrolowa� tunel transmisyjny a� do samego Ksi�yca. Tej nocy Ksi�yc znajdowa� si� wyj�tkowo blisko. Cymber usiad� w elektrycznym fotelu dopasowuj�cym kszta�t do wygody w�a�ciciela, przy�o�y� wzrok do okularu i popatrzy�. Pod wiecz�r tunel transmisyjny wygl�da� bardzo ciekawie. Od do�u pod�wietla�o go �wiat�o z wielkich miast. Tam gdzie si� zaczyna�, w Warszawie, przy samej ziemi by�o wida� pierwszych trzydzie�ci kilometr�w tunelu. Wy�ej, przys�aniany g�st� atmosfer�, zanika�, by w dali, w teleskopie pokaza� si� znowu. Szymon Cymber obserwowa� najbli�sz� stacj�, kt�ra znajdowa�a si� trzysta kilometr�w od planety. Tam podr�ni zatrzymywali si�, by odpocz��. Stamt�d te� mieli wspania�y widok na Ziemi�. L�dy by�y zielone lub brunatne albo, tam gdzie pustynia, ��te, a woda ocean�w i m�rz - seledynowa. Kolory ziemi zapiera�y dech patrz�cym. Na przyk�ad Antarktyda i Arktyka by�y zupe�nie bia�e, a Polska z�ota, poniewa� by� lipiec i dojrzewa�o zbo�e. Podr�nicy patrzyli z okien hotelu, jedli kolacj� i obserwowali swoje kraje. By�o wida� Ameryk� i Europ�, by�o wida� mniejsz� od naparstka wie�� Eiffla, ogromne wie�owce Nowego Jorku, Himalaje, piramidy w Egipcie, r�ne rzeki, nisko widzia�o si� samoloty, kt�re lata�y nad l�dem. Na oceanach wida� by�o jakie� kropki, to by�y wielkie okr�ty i statki. Mniejszych wida� nie by�o. Wydawa�o si�, �e w Ameryce pulsuj� jakie� �y�y. To by�y autostrady pe�ne samochod�w. Przede wszystkim jednak nasi podr�ni patrzyli na Warszaw�, sk�d wystartowali do swojej wycieczki na Ksi�yc. Ten, kto mia� pieni�dze, m�g� wynaj�� teleskop i popatrze� w d�, �eby zobaczy� swoich krewnych, kt�rzy odprowadzili go do Warszawy, do pocz�tkowej stacji tunelu kosmicznego ��cz�cego Ziemi� i Ksi�yc. Za drzwiami, w sklepie odezwa� si� dzwonek, zadr�a� tak cicho, jakby wpu�ci� kogo�, kto si� skrada. Szymek przerwa� pisanie. Efraim i Dawid �ypn�li oczami znad maszyn do szycia. W takich chwilach ojciec kurczy� si�, a �ciany ros�y. Popatrzy� na swoich pracownik�w spojrzeniem cz�owieka widz�cego wszystko po raz ostatni, strz�sn�� z palc�w no�yce, sukno opad�o na st� i znieruchomia�o niczym skrzyd�o. Przeszed� do firmowego salonu, gdzie pod palm� sta�y dwa krzes�a, a na ladzie le�a� stos wy�wiechtanych �urnali. Szymek przebieg� wzrokiem po ostatnim zdaniu i pisa� dalej: W roku 2000 podr�e na Ksi�yc znacznie potania�y, mo�na by�o dosta� si� najni�sz�, trzeci� klas�, ale ca�kiem wygodnie, za trzysta dwadzie�cia osiem z�oty. Oczywi�cie, je�eli kto� liczy� na wygody, codzienn� k�piel, kino albo spacery w kombinezonie po zewn�trznych tarasach, musia� liczy� si� z cen� wy�sz� - nawet do dziesi�ciu tysi�cy z�oty. Szymek popatrzy� na pr�g, gdzie ze sklepu wysun�� si� d�ugi cie� klienta. Na widok kogo� dobrze znajomego ojciec reagowa� zmian� g�osu: m�wi� szybciej, upodabniaj�c go do g�osu wuja Jakuba: - Ach, to pan szanowny. A dzie�, dwa dni temu �ni�em nie jako� metaforycznie, ale konkretnie - g�ry. Chocia� nigdy ich nie widzia�em, a jednak przy�ni�em. Pan z Zakopanego, dobrze pami�tam? Jak w sam raz pan si� pojawi�, chocia� o dwa lata za p�no, a moda na nikogo nie czeka. - Ojciec kr�ci� si�, miga� w drzwiach, a klient-cie� wyd�u�y� si� i si�ga� a� do sukna na stole. Niekt�rzy mogli sobie pozwoli� na pobyt w specjalnych, jednoosobowych kinach, sk�d rozmawiali ze swoich przeno�nych telefon�w z lud�mi pozostawionymi na Ziemi, a na ekranie ich widzieli. Tak wi�c, po wynalezieniu przenoszonych, podobnych do zegark�w, telefon�w, gdzie promienie �wietlne zast�pi�y druty, wynaleziono ju� i takie urz�dzenia. Szymon Cymber jako pierwszy wiedzia�, �e nied�ugo zostanie wynaleziona substancja zmieniaj�ca ludzkie cia�o na metal, kt�ry mo�na b�dzie sproszkowa� i za pomoc� stacji magnetycznych przesy�a� w dowolne miejsce, bez kolei czy samolot�w. Sproszkowany, metaliczny cz�owiek, dotar�szy do wybranej stacji, zostanie tam b�yskawicznie odtworzony, tak jak wygl�da� wcze�niej. A nawet jeszcze lepiej, bo z rozproszkowanego cia�a specjalne magnesy stra�y medycznej wychwyc� drobiny zatrute chorob�, �eby na ich miejsce dosypa� drobiny zdrowe. Szymon Cymber, pierwszy cz�owiek, kt�ry obmy�li� kosmiczny tunel, siedzia� i patrzy� na beztroskich ludzi na pierwszej stacji, podnieconych obserwacj� z wysoko�ci swojej ojczystej planety. Biedne, niemieckie dzieci, my�la� wynalazca �a�uj�c, �e od wielu lat Niemcy, za swoj� polityk�, maj� zakazane korzystanie z tunelu. Najbardziej poszkodowane by�y w�a�nie niemieckie dzieci, kt�re nie mog�y uda� si� na kosmiczn� wycieczk�, podczas gdy dzieci z innych kraj�w, nawet mali Murzyni, ju� tam byli. Ale - niestety - Niemcami wci�� rz�dzili faszy�ci i Hitler. Wielkie ilo�ci pieni�dzy poch�ania�o utrzymanie w zdrowiu i przy �yciu tych tyran�w. Na inne wydatki nie starcza�o pieni�dzy, tylko na okr�ty, samoloty i na, oczywi�cie, ratowanie przed �mierci� Hitlera. Skonstruowano ca�� aparatur�, wielu naukowc�w niemieckich pracowa�o nad tym, �eby co� wymy�li�, ale brakowa�o im jednego: ksi�ycowego metalu, jaki mo�na by�o dobywa� tylko na Ksi�ycu. Reszta �wiata potrafi�a ju� zapewnia� sobie d�ugowieczno��, dzi�ki odkryciu tego pierwiastka. Niemcy nie mieli do niego dost�pu. Szymon Cymber by� nie tylko wynalazc�, ale - jako cz�owiek, kt�ry umia� przewidzie� najwi�cej - sam postanowi�, �e dopilnuje, by Niemcy nie dostali ni grama pierwiastka. Dwa kilogramy zapewni�yby Hitlerowi nie�miertelno��. A te dwa kilogramy przed�u�a�y o dziesi�� lat �ycie stu tysi�cy ludzi. Cymber w dzie� i w nocy kontrolowa� bezpiecze�stwo ksi�ycowej kopalni i tunelu, kt�rym pierwiastek transportowano na Ziemi�. Strzeg� te� drogi, kt�r� przewo�ono go do Warszawy, do tajnego instytutu, gdzie przygotowywano mikstur�. Niemcy w ka�dej chwili mogli przechwyci� transport dla Hitlera, a wtedy zagro�enie dla �wiata nigdy by si� nie sko�czy�o. Do pancernego okna Szymona Cymbra zastuka�, specjalnym kodem, jego stalowy go��b. Cymber otworzy� i wpu�ci� ptaka. W skrytce by� najnowszy film. Agent w�o�y� go do automatycznego wywo�ywacza i w��czy� przycisk, a go��bia zani�s� do magnetycznej klatki, gdzie odpoczywa�o osiem innych, wys�u�onych go��bi. Magnetyzm je oczyszcza� i sprawdza� zu�yte cz�ci, a kapi�ce na nie jak prysznic krople by�y ze specjalnego oleju smaruj�cego metalowe pi�rka. Dwie�cie pozosta�ych go��bi pe�ni�o noc i dzie� swoj� s�u�b� nad Niemcami. Gdyby Cymber w��czy� czerwony przycisk na swoim zegarku, wszystkie, zamienione w proszek, w siedem minut znalaz�yby si� u niego, tworz�c ma��, ale pot�n� armi� powietrzn�, z kt�r� nie poradzi�yby sobie najpot�niejsze samoloty bojowe. Cymber m�g� swoje go��bie dowolnie powi�ksza�. Wystarczy�o, �e rozproszkowa� jednego, potem doda� odpowiedni� ilo�� proszku do tamtego i uzyskiwa� identycznego go��bia, tylko du�o, dowolnie wi�kszego. Nikt o tym nie wiedzia�, to by�a jedna - ale nie ostatnia - tajemnica, kt�r� zachowa� dla siebie. Go��bie Cymbra by�y jego najgro�niejsz� broni�. W takim powi�kszonym, w skrytce, gdzie zwykle mie�ci�a si� kamera i film, m�g� schowa� wielkie zapasy pocisk�w. Stalowy go��b startowa� pionowo z miejsca, l�dowa�, gdzie chcia�, odskakiwa� w bok, w jednej chwili zawraca�. Samoloty nie mia�yby najmniejszych szans. Lata�yby jak wa�ki, a on m�g�by je dowolnie dzioba�. - Garnitur czeka na pana, oczywi�cie, �e czeka, gdzie mia�by by�? Min�y ze dwa lata, a on ci�gle czeka - zapewnia� ojciec piskliwym g�osem za drzwiami. Wszed� do pracowni, rozejrza� si�, spojrza� na manekiny, zapyta� tak, by klient nie s�ysza�: - Czy kto� wie, co si� sta�o z garniturem, kt�ry wisia� tu? - Poklepa� manekin, na kt�rym tkwi� pok�uty szpilkami p�aszcz dla pana Zelwerowicza. Maszyny do szycia przesta�y terkota�, Szymek kolejny raz odsun�� o��wek od zeszytu. - Nie wini� nikogo, do nikogo za grosz pretensji, ale mo�e ktokolwiek co�... Szymek - ojciec odwr�ci� si� i stan�� przed stolikiem, na kt�rym pisa� syn - mo�e ty wiesz, dok�d posz�a mama? I kogo pytam? Ostatniego cz�owieka, kt�ry mo�e interesowa� si� takimi rzeczami! Siedzi, smaruje zeszyty, o��wki �ciera... Czy ktokolwiek tutaj cokolwiek wie? Odpowiedzi nie by�o. Ojciec pokr�ci� si� bezradnie i wr�ci� do saloniku. Zaszele�ci�y kartki terminarza, o��wek nerwowo stuka� o lad�. - O, i znalaz�em! Jest! Dwudziesty pi�ty czerwca, trzydziestego si�dmego, pan Stanis�aw Ignacy Witkiewicz. Przyj�to akonto... oczywi�cie! Wszystko udokumentowane jak nale�y - m�wi� ojciec, a go�� nie odzywa� si� s�owem. - Jak pan �askawie pami�ta�, prawie dwa lata od drugiej miary. Zdawa�o si�, �e ju� pan nie odbierze, a tu dzisiaj... No tak, czy kto� dzisiaj mo�e wiedzie�, co b�dzie cho�by jutro? Wszystko staje si� mo�liwe. A mnie spotka� wielki zaszczyt, panie Witkiewicz: przez dwa lata, od czasu do czasu wspomina� mnie pan, wielki artysta. Domy�lam si�, nie zawsze my�l� naj�yczliwsz�, ale co tam! My�li wielkiego cz�owieka dotyczy�y skromnego krawca. - Tkwi� pan w nich jak o��. - Chwa�a Bogu, �e nie jak wyrzut sumienia. Prosz� si���. Odprasujemy, przymierzymy, chocia� niedobrze, niedobrze, na oko widz�, �e pan jakby schud�. To �le: chudn��, gdy czasy niepewne. Szymek nie m�g� doko�czy� zdania; ojciec wszed�, przymkn�� drzwi, kr�ci� si�, m�wi�c nerwowo lecz cicho, �eby klient nie s�ysza�: - Pan Witkiewicz to malarz czy pisarz, wielki, znany cz�owiek. Ale je�eli kto�, nawet najwi�kszy geniusz, przychodzi dwa lata po terminie do najlepszego krawca na ulicy Ch�odnej, mo�e si� spodziewa�, �e w jego garniturze spaceruje ju� Moryc Naubam, co z genialno�ci� nie ma nic wsp�lnego, ale posiada trzy sklepy i do tego rozmiary takie jak pan Witkiewicz. Nie artystyczna logika rz�dzi �wiatem. Przesta� gryzmoli�, ty lepiej pomy�l, co sta�o si� z tym garniturem, kt�ry wisia� na tym tu manekinie? Pisze! Pisarstwo! Niejeden tu taki... literat! - doko�czy� patrz�c na syna i popychaj�c drzwi do saloniku. - Przepraszam, panie Witkiewicz, za t� nieostro�n� wypowied� na tematy literackie. W najmniejszym stopniu, m�wi�c, nie mia�em na my�li literat�w takich jak pan czy inni wielcy. Chodzi o Szymona, mojego syna. Czterna�cie lat, a nic tylko o��wkiem fantazje skrobie. Wody do czajnika z kranu nie naleje, a porywa si� na opisywanie czego�, co mo�e nigdy nie nast�pi. C� kogo obchodzi, co b�dzie za sto czy pi��dziesi�t lat? Nawet i przepowiadaj�c prawd�, nie ugryzie jej ani dotknie. Fantazje, dyrdyma�y, lataj�ce �elaza... - pl�t� ojciec, a klient milcza�. - Czy je�eli kto� dwie�cie lat temu wymy�li�, �e pan Witkiewicz zam�wi u krawca Cymbera garnitur i zechce �askawie dwa lata po terminie przyj�� odebra�, czy ten kto� mia� co� z tego? A przecie� przewidzia� prawd�: rzeczywi�cie, dwie�cie lat po jego odkryciu pan przychodzi do mnie, termin odbioru min��, garnitur mia�by nawet prawo rozp�yn�� si� w powietrzu - m�wi� ojciec kr�c�c si� mi�dzy szklan� witryn� swojego salonu a drzwiami pracowni. - Mo�e tamten wynalazca sprzed lat dwustu i elektryczne tramwaje przewidzia�, telefony, samego Adolfa Hitlera, ale czy rozs�dni ludzie w tamtych czasach nie mieli prawa powiedzie� o nim "idiota"? Mo�e ka�dy, kt�rego pos�dzamy o brak pi�tej klepki, to dusza przeniesiona z innego, przysz�o�ciowego czasu, kt�ra, plot�c to, czego dzisiaj nikt nie rozumie, za ile� lat by�aby dusz� najwi�kszego m�drca? Je�eli nawet tak, i co z tego? Ka�da rzecz potrzebuje czasu, a �e jedna znajdzie si� przez duchowy przypadek nie w swoim, kogo za to wini�? Czas zmienia, przenosi ludzi i przedmioty: by�y tu, a ko�cz� na innym grzbiecie. S�owa ojca nie potrafi�y oddali� si� od gn�bi�cego go problemu. Po raz kolejny wszed� do pracowni, przymkn�� drzwi, rozpaczliwie popatrzy� na manekiny, zajrza� do szafy, wyjrza� za okienko na podw�rko. - Szymek, ty wiesz, gdzie mieszka ciotka Rosenowa? Nie r�b takiej miny! Wiesz? Nie wiesz. Tw�j ojciec te� nie ma poj�cia, a mama prawdopodobnie musia�a wybra� na dzisiaj akurat taki adres! Czy kto� w tym pokoju wie, gdzie mieszka Elza Rosen? - zapyta� retorycznie, wk�u� kilka szpilek w p�aszcz na manekinie i zapyta� jeszcze ciszej: - Czy ten garnitur, kt�ry moja �ona, pod moj� nieobecno��, sprzeda�a panu Naubamowi, mia� popielate paski? - Maszyny do szycia zamar�y po raz kolejny. - Tak, panie Cymber - powiedzia� Efraim, a Dawid potrz�sn�� grzyw�. - Najczarniejsze wyja�nienie, bez cienia nadziei. Sprzeda�a Naubamowi, ale i co si� dziwi�? W innej sytuacji m�� powinien pochwali� �on� za tak� transakcj�, ale dlaczego teraz to nie jest ta inna sytuacja? - Ojciec zatrzyma� si� przy stoliku Szymka. - Po Ksi�ycu brykasz, a nie potrafi�e� przewidzie� dzisiejszej wizyty! Wr�ci� do klienta. Film przyniesiony przez go��bia wywo�a� si� i agent Cymber usiad� w swoim pancernym kinie, �eby obejrze� dokumentacj�. Na szklanym ekranie wszystko by�o wy�wietlane z drugiej strony. Kolory by�y takie wyra�ne i g�adkie, jakby od dokument�w dzieli�o oczy Cymbra tylko powietrze. A wszystko s�ysza� tak dok�adnie, najmniejszy g�osik, kiedy tylko chcia�, m�g� us�ysze�, ka�dy warkot silnika, s�ysza� nawet miauczenie kota. Zreszt�, Cymber m�g� tak zrobi�, �eby szklany ekran otoczy� go zupe�nie, poniewa� kamery wy�wietla�y film od ty�u, wi�c to by�o mo�liwe. Zastanowi� si� wi�c i w��czy� cylindryczny ekran. Teraz by� otoczony sfilmowanymi obrazami i poczu� si� jak stalowy go��b, kt�ry lata nad Gda�skiem. Gda�sk by� wielkim miastem, ale widziaa�o si� wyra�nie, �e polityka Hitlera doprowadzi�a ludno�� do biedy. Je�dzi�y wielkie samochody, lata�y samoloty z czarnymi krzy�ami, wybudowano pot�ne gmachy i bunkry wok� miasta, ale ludzie ubrani byli n�dznie. Odk�d wyp�dzono obywateli polskich, �aden zagraniczny towar nie dociera� do Gda�ska i do innych niemieckich ziem. Niemcy podgl�dali troch�, co dzieje si� na �wiecie, w pa�stwach cywilizowanych, ale nie potrafili sami wyprodukowa� takich nowoczesnych rzeczy. Poniek�d dlatego, �e nie mieli dost�pu do ksi�ycowych surowc�w. Ich urz�dzenia wi�c nadal dymi�y, spaliny samochod�w by�y czarne, a samochody ci�kie. Okuto je stal�, poniewa� je�dzili nimi dygnitarze i bali si�, �e ludno�� mo�e dokona� zamachu. Wszystko w Gda�sku by�o opancerzone. Nawet okna zamykano na stalowe klapy, a nad osiedlami, gdzie mieszkali dygnitarze, by�y pancerne dachy, �eby wszystko ukry�. Szpar� w drzwiach dociera�y g�osy z salonu. - No i prosz�, s��w brakuje, ale czy ja jestem w stanie wszystkiego upilnowa�? Wyjecha�em na trzy dni do Janowa... - pr�bowa� wyja�nia� ojciec. Go�� wsta�, przesun�� si� tak, �e zapach papierosa wpad� do pracowni; nozdrza Dawida skwapliwie go wychwyci�y. - Zewn�trzno�� przybiera kszta�t demoniczny - powiedzia� klient. - Nad �wiatem w�adz� przejmuj� stwory, jakich nie wymy�li�by sam Bosch. Ojciec ch�tnie przeskoczy� na uboczny temat. - Tak, tak, teraz wszyscy narzekaj�, stukaj� czo�em o �cian�, topi� zdziwienie w w�dce; wie pan, jak ludzie pij�? Sk�d nagle ten alkoholizm? Bezradno�� i poczucie winy. Ja nie wiem, jak to jest w �wiecie artystycznym, w�r�d literat�w, malarzy, muzyk�w... - Chlej�, pij�, rzygaj�. Sraj� ustami, dup� patrz�c w gwiazdy. - No wi�c widzi pan, tam tak�e. Ale i oni maj� pow�d, nie ci tutaj pro�ci ludzie z Ch�odnej czy �elaznej, ale w�a�nie literaci, arty�ci, nie wymieniaj�c z nazwiska, w du�ym stopniu ponosz� odpowiedzialno��. Ja i poj�� nie mog�, czemu nikt z wielkich artyst�w nie przewidzia�, �e austriacki malarz przeistoczy si� w germa�skiego mesjasza? Przepraszam, �e przy panu wspominam o jego wyj�ciowej profesji, lecz c� poradz�? Nikt lepiej od artyst�w nie powinien przewidzie�, co w innym arty�cie si� l�gnie. Ja, krawiec, wymieni� dwa s�owa z drugim krawcem i ju� wiem, czy to fachowiec z prawdziwego zdarzenia, czy fuszer, czy w swojej istocie, nie krawiec, ale zakamuflowany morderca. Ja mam prawo nie wiedzie�, �e kt�ry� tam artysta malarz to �aden artysta ani malarz, tylko ukryty tyran; ale, przepraszam, panowie arty�ci nie domy�lili si� tego? - Z ca�� powag� przyznaj� panu racj�. Na swoje usprawiedliwienie powiedzie� mog�, �e Hitler aspirowa� do kariery, kt�r� pogardzam. Stawa� ze swoj� wypocin� przed gremium syndykatu wyrob�w r�cznego paskudztwa, steruj�cym mieszcza�skim, ale i pozornie awangardowym gustem wy��cznie po to, by salonki groszorob�w wype�nia�y si� bibelotami o tre�ci i formie nienaruszaj�cej ich samozadowolenia. Hitler pr�bowa� zosta� takim Chwistkiem, tylko wywr�conym podszewk� na w�a�ciw� stron�. To europejski czorcik, fazowy wytw�r kultury mieszcza�skiej; raz na jaki� czas wydali� ona z siebie musi tego rodzaju ekskrement, b�d�cy zarazem jej kwintesencj�. Ten fizjologiczny rytua� pomaga si� jej usprawiedliwi�, wedle jej kryteri�w oczy�ci�, r�wnocze�nie daj�c kanibalistyczny pokarm, niezb�dny dla jej dalszego trwania. Hitler to banalno��, epigonizm i kalkomania. Czort prawdziwie demoniczny pr�y si� po wschodniej stronie, w b�ocku, w smrodzie, na bagnie wszelkich warto�ci. - Niewiele rozumiem, ale po co nam tak my�le�, panie Witkiewicz? To pogoda, jakie� zawirowania atmosferyczne cisn� ludzi melancholi�. Mnie te� po�owa rodziny namawia: przyjed� do Ameryki, sprzedaj co si� da i przyjed�. Mo�e i tak, mo�e to i rozwi�zanie? Ale kres cz�owieka ten sam tu czy w Ameryce. Przed nim nie uciekniesz i jaka to r�nica? Owszem, pieni�dze, panie Witkiewicz, co tu m�wi�, pan sam wiesz, ale w samej esencji cz�owiek rodzi si�, przepuszcza mi�dzy palcami ile� lat i umiera. Jaka r�nica? A je�eli ju�: Polska ma wojsko, genera��w, samoloty. Nie dawniej jak wczoraj osiem samolot�w naliczyli�my. Szymek, osiem by�o? Ch�opiec wsun�� o��wek do kieszeni, zamkn�� zeszyt i wolno podszed� do drzwi. B�yszcz�ce, ale zm�czone oczy klienta, spojrzawszy ku niemu, znik�y za dymem z papierosa okrywaj�cym reszt� twarzy. - Drewniane - stwierdzi� Szymek. - Ostatecznie drewno bli�sze pi�rom ni� metal - obruszy� si� ojciec. - Rzeczywisto�� to nie twoje papierowe dyrdyma�y. Takiego mam pod dachem filozofa, wynalazc�, widzi pan, na c� krawcowi taki czternastoletni syn? Si� nie mam zwalcza� t� pisarsk� plag�... Najmocniej pana przepraszam, �e ca�y czas, nie chc�c, naruszam dum� pa�skich profesji... Usta klienta dmuchn�y rozwiewaj�c dym. - G�wno tam nie profesje - powiedzia�. - Jak tak mo�na m�wi�? Mickiewicz, Norwid, kto tam jeszcze? Prus, Matejko... �e te� akurat u mnie nasz�a pana ch�� ur�gania sztuce. I to przy Szymku. A mo�e i dobrze, wychowawczo; s�yszysz, jak sam pan Witkiewicz nazwa� takie pisanie: g�wno! Namawiaj�, listy pisz�: przyjed�, na co siedzisz w tej Warszawie. Nowy Jork, �wiat, domy p�kilometrowej wysoko�ci, drapacze chmur, jak m�wi�, pieni�dze, banki - przysz�o��. Ale m�j syn, panie Witkiewicz, wymy�li�, �e to Warszawa b�dzie kiedy� metropoli� �wiatow�. Do niej przybywa� b�d� poci�gi kolei astronomicznej, co po��czy Ksi�yc z Ziemi� - wyja�ni� ojciec. - Chyl� g�ow� przed pot�g� wizji - rzek� klient dusz�c papierosa w popielniczce. - Czy chodzi o konstrukcj� zbli�on� do tej, jaka kursuje na Kasprowy Wierch? Szymek sta� w drzwiach pracowni, w ledwie widoczny �wietle nasyconym dymem. - Nie, tunel powietrzny o �rednicy dwudziestu metr�w - odrzek� ch�opiec. - O! - zdziwi� si� klient. - O ile wiem, odleg�o�� Ksi�yca wzgl�dem Ziemi jest zmienna... - B�dzie gi�tki. - Pr�bowa�e� podnie�� do g�ry r�kaw swetra? - Kiedy przymarznie na sznurze, tak - powiedzia� ch�opiec, a klient znieruchomia�. - Dobrze, ale Ksi�yc raz jest po tej, raz po drugiej stronie Ziemi. Jak kulka w ruletce. - Jest odwr�cony do Ziemi zawsze t� sam� stron�. Co trzysta kilometr�w by�yby przeguby, jak w ko�ciach. Tam b�d� stacje, hotele i mija� si� b�d� sk�ady. Zrobi�o si� cicho, go�� zwiesi� r�k� nad popielniczk�, by zagasi� nadpalonego papierosa, ale wida� zmieniwszy zamiar cofn�� d�o� i wsun�� papierosa z powrotem do ust, by cmokn�� kilka dymk�w. - To jednak jest cholerna odleg�o�� - powiedzia�. - Czterysta do trzystu osiemdziesi�ciu pi�ciu tysi�cy kilometr�w. - No i widzi pan, co z nim mamy? Ubzdura� sobie, �e pocz�tkow� i ko�cow� stacj� b�dzie Warszawa, nawet ju� wie gdzie, w jaki spos�b przytwierdzi ten r�kaw do ziemi: wie wszystko, spisuje, wymy�la. Nie daj Bo�e! M�j brat Jakub wskazuje, �e mog�oby to mie� co� wsp�lnego z w�dr�wk� Moj�esza, i mo�e Ksi�yc jest przeznaczony nam jako nowa Jerozolima. Ale to wszystko szmonces, panie Witkiewicz, tu ju� p� gminy puka si� w czo�o, a on ma czterna�cie lat! Pan wie co to dla �yda mie� czterna�cie lat? - ponarzeka� ojciec, po czym skierowa� pytanie do syna: - I sk�d ty tam we�miesz powietrze? - Domy�lam si�, �e by�oby t�oczone z Ziemi - podpowiedzia� klient. - Je�eli �ydowska my�l mia�aby doprowadzi� do tego, �e powietrze z Ziemi przepompuje si� na Ksi�yc, to co si� dziwi� antysemitom? - W roku dwutysi�cznym to i tak b�dzie - powiedzia� ch�opiec. - W roku dwutysi�cznym, m�wisz? - Klient wsta�, doszed� do okna, za kt�rym trwa� popo�udniowy ruch. Tramwaj zaklekota� po szynach i zatrzyma� si� na przystanku, przebieg�a gromadka dzieci, trzy puste doro�ki, jedna za drug�, przejecha�y w przeciwn� stron�. - M�wimy wi�c o roku dwutysi�cznym. - Klient odwr�ci� si� i wyj�� drugiego papierosa. - Ile ty wtedy b�dziesz mia� lat? - zapyta�. - Siedemdziesi�t pi��. - B�dziesz wi�c starcem. - Na koniec wieku nie b�dzie ludzi starych ani chor�b, nic. Ka�dy b�dzie m�g� by�, jaki chce. - A p�uca, serce, nerki, �o��dki, oczy, m�zgi? - Kto zechce, dobierze cz�� sztuczn�. I sk�ra pomarszczona do wymiany si� nada, z�by, w�osy, ka�dy kawa�ek. Klient usiad�, wsun�� d�o� z papierosem mi�dzy kolana i obserwowa� przeciskaj�cy si� dym. - I po co? - �eby �y� d�u�ej i lepiej. �eby wszystko si� sta�o, �eby nikt nie powiedzia�, �e co� zmarnowa�, bo za kr�tko �y�. - No, a samo �ycie? Gdzie wtedy ono, kiedy wszystko sztuczne; i ono te� by�oby jakie� sztuczne? - Sztuczne �ycie te� by by�o. Ludzie z �elaza i ze sztucznych cz�ci, ale jak �ywi. Oni mogliby �y� na Ksi�ycu, bez tlenu. Pracowaliby w tunelu, w obs�udze i dobywali surowce z Ksi�yca: z�oto, platyn�, diamenty, inne takie, kt�rych nie znamy na Ziemi. - I co by�oby z tego? Przecie� z�oto jest tylko wygrzebywanym z ziemi pierwiastkiem. Obiektywnie nie ma �adnej warto�ci, nie jest nawet �adne, l�ni, kiedy si� je wyg�adzi, i to ca�a zaleta. - Dzisiaj tak, ale kiedy� ze z�ota produkowa� si� b�dzie r�ne my�l�ce przedmioty. Bez z�ota nie uda si� nic. Wszyscy wiedz� od tysi�cy lat, �e z�oto ma jakie� w�a�ciwo�ci; nie tylko dlatego, �e b�yszczy, ludzie go szukali. Ksi�yc, jak i z�oto, czeka� tysi�ce lat, �eby ludzko�� zm�drza�a na tyle, by do niego si� dosta� i pozbiera� pierwiastki, kt�re dalej pomog� ludzko�ci we wszystkim. W roku dwa tysi�ce ludzie b�d� tak m�drzy, �e o wiele lepiej wszystko zrozumiej�. - Sam pan s�yszy, panie Witkiewicz; i co poradzi� z takim wynalazc�? - wtr�ci� si� do rozmowy ojciec. - Ludzie, jego zdaniem, mie� b�d� przeno�ne telefony, ka�dy sw�j, bez drut�w, gdziekolwiek p�jdzie, zadzwoni, do kogo chce. T�umacz�: i co to za wygoda, ka�dy z aparatem w r�ku jak garb tylko po to, bo zechcia�o si� porozmawia�. - Te ze z�ota b�d� ma�e, jak r�ka. B�dzie mo�na te� w nich ludzi widzie�. Kto zechce, zajrzy do �rodka i zobaczy, z kim rozmawia - powiedzia� Szymek rozwieraj�c palce d�oni, na kt�r� wszyscy trzej d�u�ej popatrzyli. - I ciekawe, m�dralo, jak tam ich pomie�cisz? Ja ju� rozumiem: maszyna do pisania, na ka�dym druciku jedna litera, inne znaki - dobrze. Niech i b�dzie, �e w takim twoim telefonie ze z�ota ka�dy sobie za�yczy umie�ci� malutkie rze�by, g��wki, czy nawet popiersia swoich bliskich, znajomych; niech i tak b�dzie: wydzwaniam do brata, rozmawiam z nim, a jego podobizna wychyla si� jak czcionka w maszynie: rozmawiam i patrz� na takiego miniaturowego Jakuba, �eby przypomnie� jak wygl�da. To by� mo�e, ale kiedy zadzwoni do ciebie obcy, sk�d nagle znajdziesz podobizn�? W urz�dzeniu wielko�ci d�oni tysi�ce ludzi? Wyja�nij panu Witkiewiczowi, mo�e cho� on to pojmie? Z drugiej strony, gdyby teraz twoja matka cho�by na plecach mia�a taki telefon... - zako�czy� ojciec, machn�� r�k�, zdj�� z szyi centymetr i obj�� tali� klienta. Ten podni�s� r�ce, obr�ci� si� u�atwiaj�c mierzenie. - Ajajaj! I jak przypuszcza�em, prawdziwy klops! Te dwa lata zmieni�y panu sylwetk�. Zeszczupla� pan, przez to r�ce si� wyd�u�y�y; �adnego sensu przymierza�. Na oko ju� wida�, sto procent, garnitur nie b�dzie pasowa�. Trzeba przerobi�, nie ma wyj�cia. - Obawiam si�, �e musz� wzi��, jaki jest. Wracam do Zakopanego dzisiaj, nocnym poci�giem. Czasy s� takie, �e to mo�e by� ostatni m�j pobyt w Warszawie i ostatni garnitur, jak to m�wi�, do trumny. Prosz� tak nie patrze�, panie Cymber, zwyk�a kolej rzeczy. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia, potencjalnie, z garniturem trumiennym. Przypuszczam, �e w pa�skiej ofercie nie ma takiego modelu. Przyznaj�, �e sam, w katalogu swojej firmy, portret trumienny tak�e przeoczy�em. Wezm� bez przer�bki. Odzianie mnie do trumny w ten garnitur b�dzie niczym innym jak pr�b� przyobleczenia w form�, kt�r� zajmowa�em w lepszym dla siebie okresie. Jak fizyczne dopasowanie modela do formy jego portretowego idea�u. - Co by pan nie m�wi�, uczciwy krawiec nie mo�e p�j�� na takie rozwi�zanie. Nie ma innego sposobu: trzeba jak najszybciej bra� si� za przer�bk� - m�wi� ojciec wci�� zdejmuj�c miar�. - Do godziny si�dmej zako�cz�, syn dostarczy garnitur gdziekolwiek panu wygodnie, cho�by na sam Dworzec G��wny. Pan jeste� cz�owiekiem spo�ecznym. Co b�dzie, je�eli postawi� pana w otwartej trumnie, na katafalku, w otoczeniu kolumn, ale w garniturze kilka numer�w za du�ym? Czy ludzie nie zapytaj�, kt�ry krawiec skroi� wielkiemu cz�owiekowi tak� tandet�? - Doceniam pa�ski estetyzm. Rozumiem, �e pan uwa�a, i� w trumnie cz�owiek powinien wygl�da� jak doskonale zrealizowany, dopracowany pos�g. - Nawet lepiej. - Niebo-szczyk, w pewnym sensie ta definicja etymologicznie odrzuca bylejako��. Perfekcjonizm p�ta nas nawet lingwistycznie. Ust�puj�c mu rozumiem, �e zmuszony b�d� pojawi� si� chocia� na jedn� miar�? - To mo�e nie by� konieczne. - Panie Cymber, a je�eli w Zakopanem co� si� oka�e nie tak? Czy mog� znale�� si� w trumnie w czym� mi�dzy idea�em a fuszerk�? - �ypa� oczami klient. - Masz pan racj�, panie Witkiewicz. - Wobec tego zadzwoni�, by dowiedzie� si�, o kt�rej przyj��. - To bardzo dobrze, panie Witkiewicz, doskonale, ale gdyby co� si�, nie daj Bo�e, skomplikowa�o, to dok�d garnitur dostarczy�? - Um�wiony jestem w kawiarni Ziemia�skiej - powiedzia� klient, spojrza� na zegarek i wyszed�. Szymek wr�ci� do swojego stolika. Efraim i Dawid wyprostowali si� nad maszynami i obserwowali pana Cymbra zapisuj�cego kred� na kotarze wymiary klienta. - I ca�a opinia firmy wisi na sze�ciu godzinach czasu. W sze�� godzin dokona� musimy rzeczy niewykonalnej: uszy� cz�owiekowi identyczny garnitur. Cho�by koniec �wiata, nikt st�d nie wyjdzie przed uko�czeniem pracy - powiedzia�. Dawid podni�s� si� na swoim krzese�ku, ale ojciec uprzedzi� go w jednej chwili: - Mnie nic nie obchodz� niczyje sprawy, �yciowe czy polityczne, nikt, kto chce mie� jutro prac�, nie wyjdzie dzisiaj przed si�dm�. Tylko gdzie w p� godziny znale�� materia� identyczny, w jakim chodzi Moryc Naubam? Zw�aszcza �e nikt nie pami�ta jaki. Problem zasadniczy, �e pan Witkiewicz to artysta: raz popatrzy i ju� zapami�ta na ca�e �ycie. Pami�� wzrokowa. Do trumny, m�wi i faktycznie wygl�da marnie, szary, pesymizm w s�owach, depresja. Postarza�, oczy b�yszcz� chorym �wiat�em, r�ce niespokojne, pali papierosa za papierosem... C� nam do tego? Jakiekolwiek po sobie nazwisko zostawi, nie mo�e by�, �eby polski artysta pochowany by� w fuszerskiej robocie �ydowskiego krawca. Pomy�li kto�, �e krawcowi przysz�o do g�owy swoj� prac� wystawia� po�miertn� opini� o sztuce pana Witkiewicza. Ty, Szymek, nie sied�, biegnij do sklep�w pana Naubama, znajdziesz go w garniturze, popro�, �eby przyszed� pod jakim� pozorem. Czy ty cho� zapami�ta�e�, gdzie b�dzie pan Witkiewicz? Ty wiesz, gdzie ta kawiarnia Ziemia�ska? - Nie. - Czy ktokolwiek tu wie o niej? - Na Mazowieckiej albo Kredytowej, panie Cymber - powiedzia� Efraim. - A mo�e Koszykowej albo Icka Bombla? P�d�, Szymek, za panem Witkiewiczem, popatrz, gdzie si� zatrzyma, �eby tu nie dosz�o do totalnej kompromitacji firmy. Co� mi m�wi, �e z takim personelem i zarz�dem mo�e ona i do wieczora nie dotrwa�! 2. Posta� pana Witkiewicza by�a gdzie� daleko, jakby przesun�a si� w innym, o wiele szybszym czasie. Ch�odna �y�a swoim �yciem, na przystanku z tramwaju wysiadali ludzie, zamazuj�c dal jeszcze bardziej, i odt�d ka�dy m�czyzna w p�aszczu, z szar� czapk� wydawa� si� panem Witkiewiczem. Szymek przeskoczy� na drug� stron� ulicy i zobaczy� chmurk� bladego dymu pod kinem Kometa; pan Witkiewicz pal�c papierosa zatrzyma� si� przy gablocie z fotosami. Zauwa�y� Szymka w odbiciu, odwr�ci� si� i powiedzia�: - My�l�, gdyby tw�j tunel zaczyna� si� w Warszawie, wkr�tce przybra�by kszta�t tych miejsc: rwetes, ba�agan, handel. W Berlinie, ordnung i patos, selekcja prze wej�ciu; w Moskwie bimber, br�d, wszy i odnoga na Syberi�; w Pary�u smrodek perfum i dekadencji, modernizm, prostytutki przy drzwiach i du�o ja�owej paplaniny; w Londynie bankierskie plugastwo windowa�oby niebotyczne ceny za same peron�wki. Czy bra�e� pod uwag� Zakopane? Tatry, Dolina Morskiego Oka: i pi�knie, i intymnie i - co nie bez znaczenia - do litej ska�y mo�na by mocniej przytwierdzi� ko�c�wk� tunelu. Wyobrazi�e� sobie owe szarpni�cia, gdy Ksi�yc drgnie? Gdyby Ksi�yc wyrwa� z ziemi g�r� wielko�ci Giewontu? Powl�k�by j� jak buzdygan. - On nie szarpnie. On p�ynie jak w nieruchomej wodzie. - O! M�czyzna ruszy� i wszed� na ulic� �elazn�. - Staram si� sobie tw�j tunel przedstawi� w plastyce form: dwie kule, wi�ksza i mniejsza, po��czone lin�, kr�c�ce si� w czarnej przestrzeni; do jakiego obrazu mo�na to odnie��, do czego por�wna�? Kator�nicze kajdany? Lasso do polowania na australijskie strusie. Resztka r�a�ca? - To jak jab�ko odsun�� o trzydzie�ci jego �rednic od �liwki. - Trzydzie�ci razy? Wyobra�a�em sobie odleg�o�ci nie do poj�cia, co� jak najwznio�lejsze teorie w sztuce, a tu prosz�: jab�ko i �liwka. Wi�c kosmos jest banalnie mikroskopijny! W takim razie, je�eli Warszawa ma �rednic�, za��my, dziesi�� kilometr�w, do Krakowa niech b�dzie trzysta, wychodzi co� w proporcjach zbli�onego jak odleg�o�ci i wielko�ci tych miast, prawda? M�czyzna zatrzyma� si� i wszed� do sklepu pana Joskowicza, gdzie jab�ka w r�wne piramidy uk�ada�a jego kaleka wnuczka Pesia. P�mrok sklepiku i te po�yskuj�ce sto�ki zaskoczy�y go�cia, kt�ry rozejrza� si� po szklanych s�ojach z cukierkami. - Niestety, �liwki wy��cznie suszone - rozk�ada� r�ce pan Joskowicz, gdy Szymek znalaz� si� w �rodku. Sklepikarz uwa�nie przygl�da� si� sytuacji: klient przywo�a� palcem ch�opca, po czym powi�d� palcem po s�ojach z cukierkami, wskazuj�c te� p�ki pe�ne butelek, nad kt�rymi kr�ci�a si� wielka mucha. Przeni�s� spojrzenie na ch�opca. - Widzisz te dwie kuliste formy o zbli�onych proporcjach? Mo�e by� co� takiego? Ziemia i Ksi�yc. - Wzi�� jab�ko i zbli�y� je do swojej g�owy; patrzy� wyczekuj�co na Szymka. Joskowicz pocieraj�c d�o�mi pr�bowa� co� powiedzie�, ale nie znajdowa� odpowiedniego s�owa. - A! - rzek� wreszcie. - Szymek Cymber niejedn� tu rzecz na �wiatow� skal� przewiduje, rozumiem, ale podpowiedzie� nic nie potrafi�; moja g�owa, chocia� wielko�ci� zbli�ona do szanowniepa�skiej, za ma�a, �eby zrozumie� przysz�o�� inn� ni� ta, �e Abel, m�j syn, prowadzi� b�dzie sklep po mojej �mierci. - Pi�ka - powiedzia� pan Witkiewicz i gwa�townie wyszed�. Szymek sun�� kilka krok�w za nim. Ale na ulicy nigdzie nie by�o pi�ki, kt�rej m�czyzna gwa�townie szuka� trafiaj�c przy tym wzrokiem na wszystkie kuliste czy okr�g�e przedmioty: tabliczka z numerem tramwaju, z�ocisty talerzyk wisz�cy pod szyldem fryzjera, okr�g�a torebka na �okciu kobiety prowadz�cej psa. Z cukierni pana Lewandowskiego buchn�� s�odki zapach. Pan Witkiewicz wszed�, przesun�� si� obok lady zagl�daj�c do gablot, zatrzyma� wzrok na wisience tkwi�cej w kremie jednego z ciastek. Wypatrzywszy p�czki dwoma palcami poleci� cukiernikowi zapakowa� do tutki, odebra�, wsun�� w torebk� do r�ki Szymka. - A je�eli we wszech�wiecie, poza Ziemi� i Ksi�ycem, nie znajduj� si� inne kuliste formy odpowiadaj�ce stosunkowi ich wielko�ci? - zapyta�. Cukiernik t�umi� w ma�ych ustach weso�o��. - Mo�na zapyta�? Gdyby by�a mo�liwo�� wycieczki na Ksi�yc, czy skorzysta�by pan z propozycji? - zapyta� go pan Witkiewicz. Ten zatrz�s� si� ze �miechu, pomacha� d�oni�, jakby p�oszy� muchy. - Ja ju� o tym wiem, szanowny panie - powiedzia�. - Dw�ch moich syn�w chodzi�o z tym tu wynalazc� do jednej klasy. Ju� i byli z nim na Ksi�ycu z dziesi�� razy, a tak�e gdzie indziej. No, pochwal si�, jak to w�drowali�cie pod oceanem szukaj�c podwodnych baniek. Ja ju� wiem od nich, �e na g��bokim dnie s� powietrzne ba�ki, gdzie przechowuj� si� kszta�ty ludzi. Rozumie pan: cz�owiek zajmuje ile� miejsca, kiedy umrze, to miejsce wype�ni�aby pustka, jak w termosie, prawda? �eby temu zaradzi�, ta ilo�� powietrza l�duje pod wod� i czeka, a� pojawi si� kto� identycznej wielko�ci; pac! wyskakuje ba�ka i ju� jest jak trzeba. Oczy pana Witkiewicza sta�y si� jeszcze wi�ksze, b�yszcz�ce. - To jest genialne odwr�cenie problemu reinkarnacji. Nie dusza zachowuje wieczno��, ale pow�oka, to co nazywamy cia�em, podczas gdy dusza umiera. W takim razie pan, jako cukiernik, niejako kszta�tuj�cy swoimi wyrobami wielko�� form fizycznych, nale�y do grupy kap�an�w owej wysublimowanej przez Szymona odkrywczej religii, mam racj�? Prosz� nic nie m�wi�, pad�o tu pytanie wy��cznie retoryczne. Cukiernik �mia� si�, trz�s�c galaretowato, jak cz�owiek zamieniony w gumow�, doskonale wykonan�, aczkolwiek marnego wyrazu kuk��. Tym razem to Witkiewicz wyszed� za Szymkiem i pr�bowa� go dogoni�, ale ch�opiec jedz�c p�czki znika� w bramach, by pojawi� si� w innym miejscu. W ko�cu niemal wpadli na siebie, gdy kolejny tramwaj odjecha�, ludzie rozeszli si� po ulicy i przez kilka sekund, na �rodku pustego chodnika stali tylko oni: ch�opiec i m�czyzna pr�buj�cy zapali� papierosa. - Warszawa dla mnie to d�ungla Borneo. Jaka to ulica? - zapyta� Witkiewicz. - Prosta. - Czemu ludzie nazywaj� wszystko tak fatalnie? Daleko st�d do Kredytowej? - Troch� daleko. Szli, Szymek zostawa� z ty�u, pan Witkiewicz zatrzymywa� si� natr�tnie obserwuj�c mijaj�ce ich twarze. Spojrza� na tabliczk� kolejnej ulicy, a wy�ej, z okna drugiego pi�tra popatrzy�a na Szymka i u�miechn�a si� Wanda Blum, z kt�r� chodzi� do szko�y. - Sienna - przeczyta� m�czyzna. - A czemu nie Ko�skiego �ajna? Tak wi�c, Szymonie, w pe�ni akceptuj� twoje pogl�dy. Wierz�, �e po �mierci kszta�t cia�a, kt�re otrzyma�em, znajdzie si� w twoich podwodnych magazynach, czekaj�c na moment, �eby ukaza� si� znowu. Moje my�li, znieruchomia�e s�owa, odczucia duchowe, skojarzenia, intelektualne do�wiadczenie, wszelkie talenty... one sczezn�, zgnij� jak zmi�ta kartka, ale cia�o... tak, pojawi si� tu kiedy�, tak jak pojawi� si� ci ludzie, kt�rzy t�dy �a��. Ten t�usty cukiernik, sprzedawca jab�ek, tw�j ojciec, mama, te dziewczyny id�ce drugim chodnikiem, doro�karz, dozorca, ale bez tej nonsensownej miot�y, wszyscy bez jakichkolwiek atrybut�w swojej profesji: arty�ci bez br�d, w�s�w, �piewacy bez czupryn, kalecy bez protez - wszystko odtworzy si�, w identycznym kszta�cie, plu�my na w�tpliwo�ci! Powiedz mnie, kwintesencji odwiecznego grafoma�stwa, co wypisujesz? - Co b�dzie kiedy�. O roku dwutysi�cznym. Pisz� z przysz�o�ci. - Nie o przysz�o�ci, ale z przysz�o�ci! Wi�c ty ju� jeste� tam, usadowi�e� si� w ko�cu stulecia, patrz�c stamt�d na dzisiejszo��, na wspomnienie. Obserwujesz �wiat martwy jak sen, pods�uchujesz wygas�e rozmowy, przypominasz tylko zapachy, ludzi chodz�cych obok, czy tak? - Nie. Tego tam ju� nie ma. Witkiewicz wypchn�� j�zykiem papierosa celuj�c do kanalizacyjnej szczeliny, poprawi� butem, ze�lizn�� si� z chodnika w rynsztok i oczy ich obu znalaz�y si� na tej samej wysoko�ci. - Jednak moja powietrzna ba�ka jest w oceanie, czeka na impuls, nie zaprzeczysz? - Tak my�la�em dawniej, dwa lata temu, teraz ju� nie my�l� takich g�upstw. Nic nie mo�e przenosi� si� ani by�, je�eli tego nie ma fizycznie. - W takim razie stwierdzasz, �e z perspektywy daty, w kt�rej przebywasz, nie istnia�em, sze��dziesi�t ani sto lat wcze�niej? Nie urodzi�em si�, nie namalowa�em setek bohomaz�w; a moje dramaty, ksi��ki? Czym�e jest wi�c teraz nasza rozmowa? Kim jest ta czarnow�osa dziewczynka, kt�ra z okna na ciebie zerka? Jej te� nie ma? - Nie ma. - A ty sam, jeste�? Szymek u�miechn�� si�, popatrzy� na buty m�czyzny, mi�dzy kt�rymi sk�d� ciek�a woda, powiedzia�: - Co ju� jest, tego nie ma, a b�dzie tylko to, czego jeszcze nie by�o. Tunel kosmiczny jest dlatego, �e nie ma go teraz. Pan Witkiewicz sta� chwil�, potem zaszed� do sklepiku z tytoniem. Otworzy� kupion� paczk� i ju� w sklepie zapali�; wrzuci� zapa�k� do popielniczki, gdzie z piasku stercza�y robaczki niedopa�k�w. - Wi�c i tego sklepu nie ma - powiedzia�, a sprzedawca podni�s� g�ow� znad gazety. - Nie ma tego czytaj�cego milczka, furmanki, tej elegantki w taks�wce - m�wi� staj�c na schodkach, poni�ej kt�rych paradowa� t�um ludzi i pojazd�w. - Wi�c co tutaj dzieje si� naprawd�, przedstaw to jako�, czym jest to, co widzimy? - W roku dwutysi�cznym wszystko jest inaczej - powiedzia� Szymek. - Tych dom�w nie ma. Ulica �elazna idzie tak, szerzej, a� tam, do Z�otej. A ulica Z�ota jest du�o szersza, a z jednej i drugiej strony stoj� szklane do po�owy domy. Nad nimi wisi przezroczysty dach, �eby wilgo� nie dostawa�a si� do tunelu - wyja�nia� ch�opiec. - A sam tunel gdzie? - Blisko G��wnego Dworca, �eby u�atwi� dojazd, ale podziemny kana� prowadzi te� od Wis�y, dla tych, co chc� przyp�yn�� z wybrze�a ci�nieniow� �eglug�. Wielu ludzi woli przyjecha� swoimi samochodami ze sztucznymi szoferami, kt�rzy mog� nie spa� i kierowa� dowolnie d�ugo. Samochody te� oczywi�cie s� inne - za�mia� si� Szymek i popatrzy� na czarn� limuzyn� staj�c� przy skrzy�owaniu. - Tak wygl�da� by ju� nie mog�y, bo takie �le przecina�y powietrze i brudzi�y. Poza tym nikt nie chce niewygodnie siedzie�, kiedy i tak kieruje mechaniczny szofer. Mo�na le�e�, a jak co� si� nie spodoba za oknami, bo tak jecha� i jecha� setki kilometr�w i patrze� na krowy czy pola nie jest ciekawie, jak kto� si� znudzi, to zobaczy za oknami, co zechce, jakie sobie miejsce wymy�li. Jad�c przez Polsk� mo�na patrze� na Ameryk� czy Chiny, ale i odwrotnie. Jak co� pomy�li, powie tylko, i ju� jego my�l jest zanotowana na niewidocznej kartce. - W dziwnym czasie mnie nie b�dzie - zauwa�y� pan Witkiewicz. Szli Z�ot�; szyldy, witryny, drzwi, wszystko porusza�o si� jak nakr�cone, odtwarzaj�c codzienny rytm. Przechodnie spacerowali tu wolniej, wi�cej by�o eleganckich, spokojnych kobiet, a taks�wki czeka�y jak leniwe zwierz�ta. - Przecie� domy nie mog� by� takie ceglane - coraz �mielej m�wi� Szymek. - Dla potrzeb kosmicznego tunelu ich nie ma i dwadzie�cia ulic zburzono, �eby zamurowa� �ruby, potem postawi� hotele dla cudzoziemskich pasa�er�w, warsztaty konserwuj�ce tunel, kanalizacj�, szerokie ulice, �eby wygodnie dojecha�. - Wi�c ci ludzie �yj�cy tu, czy mo�e imaginuj�cy, �e �yj�, s� tylko substytutem tych, kt�rzy przyszli p�niej i spe�niaj� si� �yciem nie imaginacyjnym, lecz autentycznym? Szymek nie odpowiedzia�. - A je�eli ci z roku dwutysi�cznego, czyli z twojego czasu, oka�e si�, te� s� tylko form� przej�ciow� ludzkiego bytu? Czy wydaje ci si�, �e osi�gn�wszy Ksi�yc, d�ugowieczno��, zdrowie, mo�liwo�ci transportu, a nawet ca�kowitej iluzji, ludzie spoczn�? Mo�e gdy ty, pe�en samozadowolenia, siedemdziesi�ciopi�cioletni starzec posk�adany ze sztucznych kawa�k�w, uzna�e�, �e jest ju� wszystko co mo�liwe, gdzie� kr�ci si� ju� jaki� inny Szymek, czy Mordechaj, kt�ry wymy�li� czas jeszcze dalszy i lepszy? - W dwutysi�cznym roku nie ma ju� takiego problemu. Ludzko�� lepiej urz�dzona zajmuje si� tylko odkrywaniem nowego. Po co komu wymy�la� co� innego, kiedy ka�dego dnia przychodz� nowe wiadomo�ci? �yj�c sto pi��dziesi�t albo i wi�cej lat, bez choroby, nie m�cz�c n�g ani cia�a, ka�dy �yje naprawd�. - To na co wtedy moje rzemios�o, albo i na co twoje wymy�lanie? - Niepotrzebne. - No tak. Lecz jak to si� dzieje, �e stoimy tu razem? Popatrz, sklep Nortona, garnitury nowiutkie, nie by�oby logicznie, w mojej sytuacji, p�j�� i tutaj kupi� co trzeba? Wi�c czemu wybra�em zak�ad twojego ojca? Ja wiem, polecono; niedrogo a solidnie; ojciec tw�j nie ponosi tu najmniejszej winy, �e sprawy si� pokomplikowa�y, a jednak? Dostrzegasz, Szymonie, ten astralny mechanizm kieruj�cy dziwactwem losu? Dwa lata temu trafi�em do kawiarni Ziemia�skiej, wypi�em, wsiad�em do doro�ki z jednym literatem o podejrzanych sk�onno�ciach i podwi�z� mnie do salonu twojego ojca, gdzie obstalowa�em garnitur, da�em a conto i ustali�em dwutygodniowy termin. Wir zdarze� sprawi�, �e po tych dw�ch tygodniach, absolutnie sp�ukany, aczkolwiek w ramionach pewnej wi�dn�cej pi�kno�ci, znalaz�em si� w Zakopanem z postanowieniem, �e nigdy wi�cej nie odwiedz� Warszawy. Po kilku miesi�cach pojawi�y si� wyrzuty sumienia. Gryz�y jak brazylijskie dziwki, nocami, otwieraj�c oczy, widzia�em ten samotny garnitur - kszta�t, format odpowiadaj�cy mojej cielesnej pow�oce. Dwa lata koszmar�w, wyrzut�w sumienia, nadziei i dylemat�w. W ko�cu dzisiaj zjawiam si�, by t� swoj� filozoficznie i materialnie form�, wr�cz odcisk, odebra� i trafiam na ciebie, cz�owieka wyja�niaj�cego mi prost� spraw�, �e mnie po prostu ju� nie ma. Rzecz ma charakter bardziej dramatyczny poprzez fakt, �e sztuka bierze si�, jak g�osi teoria, z atawistycznej ch�ci pozostawienia po sobie znaku, tak zwanego �ladu czy innego czorta, wobec czego - zrozum mnie, Szymonie - musz� udowodni�, bowiem inaczej by� nie mo�e, �e w istocie to ty nie istniejesz, nie istnia�e� i ciebie, a tak�e roku dwutysi�cznego prawdopodobnie nie b�dzie! Je�eli to takie proste: wymy�li�, opisa� i czeka� tylko, a� si� stanie, dlaczego akurat twoje, a nie moje wizje maj� obowi�zek si� spe�ni�? - Bo tak. - Argumentacja nie daj�ca nadziei. Wobec tego i garnitur, przymiarka, kawiarnia Ziemia�ska, tego te� ju� nie ma? Wi�c czym to jest, do cholery, teatrem, kt�rego nikt nie ogl�da�? Ch�opiec nic nie powiedzia�. - Jakie mam wyj�cie, chc�c potwierdzi� sam siebie? Musz� podj�� pojedynek z tob�, Szymonie. Stoczymy �miertelny b�j naszych wizji. Kto przegra, zostanie usuni�ty raz na zawsze, zgoda? Kto jednak b�dzie s�dzi�? Czas? Ch�opiec milcza�. Szli chaotycznie, przeci�g rozwiewa� po�y p�aszcza m�czyzny, rozrzuca� jasne w�osy ch�opca. - Ustalmy wi�c, gdzie jeste�my - zaproponowa� m�czyzna. - Przeszli�my ulic� Emilii Plater, a to ca�y czas Z�ota. - Wi�c ulice zosta�y? - Z�ota do Marsza�kowskiej tak, innych nie ma. - I co, nikogo z tych ludzi tam nie ma, nikogo ze znanym mi nazwiskiem? - Jest Hitler. - O! - Gdy oczy pana Witkiewicza ja�nia�y, twarz szarza�a, rozmywaj�c si� w ostrych bruzdach. - A Stalin? Mussolini, Rydz-�mig�y, Chwistek? Wiem, �e ty jeste�, prawda? Jeste�? - Pan Witkiewicz zn�w stan��; przygl�da� si� nadje�d�aj�cej doro�ce. - Czy chocia� m�j gr�b mo�na tam odnale��? Mo�esz zaprowadzi� mnie na m�j gr�b? Ch�opiec milcza�. M�czyzna przywo�a� doro�k�, wskoczy�. - B�d� w Ziemia�skiej! - wykrzykn�� i ko�skie kopyta wpad�y w sw�j gasn�cy rytm. 3. Szymon Cymber p�dzi� swoim wehiku�em jak najszybciej do Warszawy. Nie musia� nawet mie� sztucznego szofera. Jego pojazd sam poznawa� wszystkie miejsca, drzewa, domy, mosty i wiedzia�, gdzie skr�ci�. Je�eli w�a�ciciel wypowiedzia� adres, wehiku� startowa�. P�d opon podnosi� go i dlatego we wn�trzu by�o mi�kko, cicho i nic nawet nie drgn�o. Tym razem Szymon wypowiedzia� adres: Warszawa, do G��wnej Stacji tunelu. Chocia� by�a noc, za oknami pojazdu widzia�o si� pi�kne domy, bogate gospodarstwa hoduj�ce produkty na szklanych p�kach, jedna nad drug�, a podgrzewane ciep�em s�o�ca zebranym do specjalnych baterii. Prawie ca�y rok ros�y �wie�e warzywa, owoce, jagody. Zamykano je do skrzynek, w kt�rych mog�y le�e� latami i nic si� nie psu�y. Wehiku� Cymbra mija� nowe mosty, tak d�ugie, g�adkie, �e omija�y nie tylko rzeki, ale cokolwiek, co sta�o na przeszkodzie. Niekt�re mosty ci�gn�y si� nad ca�ymi miastami, �eby nie utrudnia� drogi, inne schodzi�y pod ziemi�, gdzie panowa�a cisza, wi�c tam lepiej mo�na by�o prze��czy� okna pojazd�w na widoki innych �wiatowych miast. Szymon Cymber zechcia� zobaczy� Nowy Jork. Jecha� wi�c pod ziemi� blisko Torunia, a patrz�c w okno widzia� ogromne wie�owce, Murzyn�w, wielkie samochody, jakie nie nadawa�yby si� do Europy, gdzie ludzie gustowali w innych kszta�tach. Ciekawie by�o zobaczy� port w Nowym Jorku, w kt�rym zatrzymywa�y si� transatlantyki z Gdyni. Ludzie, zachwyceni wycieczk� na Ksi�yc, opowiadali znajomym, co widzieli, inni szykowali si� do drogi. Wszyscy m�wili tylko o tym. Rzecz jasna, niejednemu bogaczowi chodzi�o po g�owie, �eby wybudowa� drugi tunel w Nowym Jorku, ale to nie by�o mo�liwe, poniewa� wtedy oba tunele raz na ile� tygodni musia�yby si� spl�ta�. Zreszt�, c�, gdyby nawet spr�bowano, bez pewnych ksi�ycowych pierwiastk�w nie by�oby to mo�liwe, a je trzeba by�o kupowa� w Warszawie. Ministerstwo Tunelu mia�o przepisy zabraniaj�ce. Szymon wiedzia� o wszystkim najlepiej. By� w ko�cu autorem pomys�u i najwy�szym ekspertem. �wiatowa Rada nie mog�a niczego zrobi� bez jego opinii. Dlatego by� spokojny, patrz�c pod Toruniem na Nowy Jork. Zastanawia� si�, czy pochodz�cy z Torunia Kopernik przewidywa� co� takiego? I wtedy przysz�a Cymbrowi do g�owy my�l, �e przecie� wszystkich ludzi mo�na odtworzy�. Je�eli zna si� miejsce czyjego� poch�wku, zbierze si� odrobin� popio�u... Szymek przerwa� pisanie. Dzwonek nad drzwiami odezwa� si� ostro, kr�tko, jak wtedy gdy wchodzi�a matka. Skupiona cisza pracowni rozpad�a si� na krz�tanin�. Dobieg�y pojedyncze s�owa, pojawi� si� przeci�g i matka stan�a na pierwszym stopniu. Z zak�adu wyszed� za ni� ojciec, wyci�gn�� ma�� d�o�, jakby pr�bowa� chwyci� �on� za �okie�. Odwr�ci�a si�, cofn�a rozmawiali kr�tkimi zdaniami. Nazwisko Naubama kr�ci�o si� jak osa. Cofn�li si� do zak�adu, zostawiwszy p�otwarte drzwi. - Z pewno�ci� to nie taki, zupe�nie niepodobny - powiedzia�a stanowczo matka i wr�ci�a na schodki. Przygn�biony ojciec, ma�y i pokurczony, stan�� w drzwiach. - Gdyby� nie wybra�a si� dzisiaj do tej twojej ciotki Rosenowej, pos�a�bym Szymka po ciebie, poradzi�aby� kupi�, jaki trzeba. Ale ty jak na z�o�� upar�a� si� na twoja ciotka Rosenowa! Chocia� zostaw jej adres, �eby wiedzie�, gdzie szuka�! Na ca�ym �wiecie nikt nie wie, gdzie ta kobieta mieszka. - Co poradzi�, �e m�j m�� post�puje nie jak powa�ny krawiec, ale g�upiec? Nie musisz nic szy� dwa lata po terminie. Jego garnitur ju�... fiuuu! pofrun��. Adamie, sprzeda�am go panu Naubamowi, zapomnia�e�? - Szymek szuka� i szuka� tego cz�owieka, p� Warszawy oblecia� z powodu... z wa�nego powodu, nie tam z byle jakiego! Ty wiesz, kto jest pan Witkiewicz? - Kto�, kto dwa lata nie odbiera zam�wienia. To wcale nie by�o takie �atwe pozby� si� jego garnituru za przyzwoit� cen�. W takim kryzysie sprzeda� co� cz�owiekowi takiemu jak pan Naubamowi! Nie narzekaj! Szymek musia� przeczyta� ostatnie zdania, by zebra� my�li. Je�eli zna si� miejsce czyjego� poch�wku, zbierze si� odrobin� popio�u, zamieni w metalowy proszek i przepu�ci mi�dzy stacj� magnes�w, pouzupe�nia braki, otrzyma� mo�na kszta�t cz�owieka, kt�rego chce si� odtworzy�. To jasne, �e ten cz�owiek nie mo�e by� idealny, ale bardzo podobny. Co ciekawe - wiedzia� o tym Szymon Cymber - najpro�ciej odbudowa� m�zg, je�eli zbierze si� chocia� troszk� popio�u m�zgowego, reszta odtwarza si� sama, jakby sam m�zg przyp