4837
Szczegóły |
Tytuł |
4837 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4837 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4837 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4837 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anatolij Dnieprow
Otch�a�
- Nie jeste� pewien, czy m�wi� prawd�? Nie, rzeczywi�cie masz w�tpliwo�ci co do
moich s��w? To bardzo przykre. Bardzo... A tak bym ci chcia�a udowodni�, �e nie
k�ami�...
Stara�em si� nie patrze� w jej oczy i na smutn�, nieco zak�opotan� twarz. Dawno
zna�em jej oczy i twarz, to za�, �e siedzia�a tu� obok mnie i opowiada�a o
�mierci swego dawnego przyjaciela w�a�nie mnie, a nie komu� innemu, wprawia�o
mnie w pewne podniecenie.
- M�wisz wi�c, �e sny, halucynacje i tylko to?...
"Gdybym to ja by� jej m�em, do kogo te� by posz�a opowiada� o mojej �mierci?"
Odp�dzi�em od siebie t� pod��, m�ciw� my�l i zapyta�em ponownie:
- Kiedy si� to wszystko zacz�o?
- Mniej wi�cej p� roku temu. Tu� po uko�czeniu aspirantury.
Aspirantury? Ach, tak, przecie� on uko�czy� t� aspirantur�, a ja - nie... I ja
m�g�bym by� po aspiranturze, gdyby nie ona...
Spojrza�em na ni� ironicznie, a ona odgad�szy moj� my�l zaczerwieni�a si� po
uszy.
- Mia� ten sam temat, co i ty.
Tego mo�na mi ju� by�o nie m�wi�...
Zacz�� rosi� deszczyk, przeszli�my wi�c do niewielkiej kawiarenki przy kinie,
gdzie sta�o kilka pustych stolik�w pod pasiastymi parasolami.
Chwil� siedzieli�my w milczeniu przygl�daj�c si�, jak po czerniej�cym szybko
asfalcie spiesznie biegn� przechodnie i bez zatrzymywania si� rozwijaj� barwne
deszczowce. W kinie w�a�nie sko�czy� si� seans, widzowie t�umnie wychodzili na
ulic�, a wielu z nich ucieka�o pod parasole w naszej kawiarence. Po chwili wok�
stolika zebra�o si� tyle ludzi, �e rozmowa z Ing� sta�a si� niemo�liwa.
- Je�li nie odm�wisz, mo�e by�my poszli do mnie. To blisko, za rogiem...
Nie, ona widocznie postanowi�a przekona� mnie za wszelk� cen�, �e m�wi prawd� o
Olegu! I�� do niej do domu, gdzie mieszkali razem, Inga i on, i gdzie ona
mieszka nadal...
Nigdy!...
Podjecha� samoch�d, z kt�rego wysiedli roze�miani ch�opcy, i natychmiast udali
si� do bufetu.
- Czy zawiezie nas pan do instytutu biochemii? - zapyta�em znalaz�szy si� jednym
skokiem przy kierowcy.
- Daleko to?
- Nie. Inga, jedziemy!
Instytut mie�ci� si� w starym ceglanym gmachu wybudowanym jeszcze przed
rewolucj�. Na dziedzi�cu, na wprost g��wnego wej�cia, znajdowa� si� kort
tenisowy. Kiedy gra�a tam Inga z Olegiem, mog�em ich widzie� z okna pierwszego
pi�tra...
Zdawa�oby si�, �e by�o to ca�kiem niedawno...
W niedziel� zwykle w instytucie jest pusto, po raz pierwszy wi�c us�ysza�em, jak
d�wi�cznie stukaj� obcasy damskich pantofli o star� kamienn� posadzk�.
Przeszli�my ko�o jego pracowni, wdrapali�my si� bocznymi schodami na trzecie
pi�tro i weszli�my do pokoju numer 13.
Zawsze mia�em szcz�cie do tej liczby...
- Tu nam nikt nie przeszkodzi, opowiesz mi wi�c wszystko od samego pocz�tku.
U�miechn�a si� strzepuj�c r�k� l�ni�ce krople deszczu z czarnych w�os�w.
- A tu nic si� nie zmieni�o... Kolby i retorty, spektrograf i mikroskop... Jak
zawsze wszystko idealnie czyste i we wzorowym porz�dku...
- Po to w�a�nie jestem laborantem - wtr�ci�em szydz�c z samego siebie.
- Zawsze si� zastanawia�am, dlaczego...
- C� si� wi�c zdarzy�o? - przerwa�em Indze spojrzawszy jej w oczy po raz
pierwszy od naszego spotkania. - Prosz� ci� tylko, opowiadaj wszystko z
najdrobniejszymi szczeg�ami.
Nerwowo poruszy�a trzyman� w r�kach torebk�.
- Znasz oczywi�cie prace Kasparowa z Kijowa...
- Znam.
- Czy pami�tasz, jak w rozmowie z Olegiem wyrazi�e� przekonanie o konieczno�ci
sprawdzenia tych prac?
- Pami�tam.
U�miechn��em si� do siebie. W�a�nie wtedy zacz�y si� moje nieporozumienia z
Olegiem. Jakkolwiek na poz�r tyczy�y si� one jedynie bada� Kasparowa, to jednak
za nimi sta�a ona, Inga. Kasparow by� tylko katalizatorem.
- W ci�gu roku Oleg skrupulatnie sprawdza� badania kijowianina i stwierdzi�, �e
by�y warto�ciowe. W tym samym czasie natrafi� na grup� alkaloid�w, kt�re - jak
si� p�niej okaza�o - tak�e przy�pieszaj� szybko�� przewodzenia bod�c�w
nerwowych. Czy wiesz o tym?
- Nie tylko wiem...
- Wtedy zorganizowa� seri� do�wiadcze�... To wszystko zna�em z ca�kiem innych
�r�de�.
- Szybko�� przewodzenia bod�c�w wzros�a niemal...
- Trzynastokrotnie - podpowiedzia�em i znowu przypomnia�em sobie, jakie to mam
szcz�cie do "trzynastki" - r�wno trzyna�cie razy.
- Potem zrobi� analiz� krwi i stwierdzi�, �e gwa�townie wzros�a w niej liczba
jon�w litu. Od tego wszystko si� zacz�o...
Niestety nie wiedzia�a, �e wszystko zacz�o si� nie od tego! ..."Cz�owiek �yje
zasadniczo w Przesz�o�ci. Poj�cie Tera�niejszo�ci to mit, iluzja, samou�uda.
Ludzie nigdy si� nie dowiedz�, jaka jest owa Tera�niejszo��, sama bowiem
przyroda oddzieli�a ich od Tera�niejszo�ci nieprzeniknion� �cian�, kt�rej nic
obali� nie mo�e. Cz�owiekowi potrzebne s� u�amki sekundy, aby odgrodzi� si� od
koszmarnego nadmiaru wra�e�, aby zd��y� wybra� z nich dok�adnie tyle, ile
zdo�aj� znie�� nerwy i m�zg"...
Pami�tam, �e te s�owa z wyk�adu profesora Iwlewa g��boko wry�y si� w moj�
�wiadomo��, wtedy wi�c,, w ten pami�tny deszczowy dzie�, postanowili�my obaj z
Olegiem - ka�dy na sw�j spos�b - sforsowa� zapor�, przekroczy� otch�a�
oddzielaj�c� �wiat prawdziwy od �wiata fragmentarycznego, przylizanego,
zaadaptowanego...
W�a�nie w �w jesienny dzie� po wyk�adzie Iwlewa rzek�em do Olega:
"To przecie� powinien by� prawie Wehiku� Czasu! Rzeczywisty, nie zmy�lony...
Wehiku� czasu do podr�y w Tera�niejszo��"...
Spogl�da�em na Ing� i rozmy�la�em, �e Oleg nigdy jej nic nie powiedzia� o tym
wyk�adzie i o naszej rozmowie, i o naszym postanowieniu zbudowania Wehiku�u
Czasu do podr�y w Tera�niejszo��. Zna�a prawdopodobnie suche fakty - wyniki
do�wiadcze�, kt�rych - jak m�g� s�dzi� powierzchowny obserwator - dokonywano
jedynie dla zaspokojenia ciekawo�ci uczonego.
Jak�e cz�sto czytaj�c doniesienia o badaniach nie wykrywamy w nich rzeczywistego
sensu, tajemnego przeznaczenia, zuchwa�ych marze�, starannie ukrytych za
beznami�tnym tekstem naukowym.
Wskutek my�li, kt�re mnie opanowa�y, chodzi�em jak niesw�j, gdy� nagle
u�wiadomi�em sobie, �e nie �yj� w �wiecie rzeczywistym, lecz w �wiecie
specjalnie dostrojonym, a raczej wyretuszowanym, �eby mi w nim by�o wygodnie i
bezpiecznie, �ebym zanadto nie prze�ywa� i zbytnio si� nie cieszy�, �ebym
emocjonalnie nie przekszta�ci� si� w �ar�oka, co nienasycenie poch�ania ocean
wra�e�, odczu� i my�li. Gwarne t�umy ludzi, samochody i tramwaje, gmach mane�u,
m�tna woda w Moskwie, po��k�e zbocza Wzg�rz Leninowskich - wszystko by�o nie
tera�niejsze, lecz przesz�e. N�ka�a mnie my�l, �e nigdy nie poznam, nie zobacz�
tego wszystkiego w d a n e j c h w i l i takim, jakie jest, i �e by� mo�e
profesor Iwlew ma racj� raz na zawsze, nie ma wi�c wyj�cia z tej straszliwej
�lepej uliczki.
S�ucha�em muzyki organowej i nie wierzy�em, �e jest ona w�a�nie taka, twarze
ch�opc�w i dziewcz�t na �wi�tecznej prywatce wydawa�y mi si� nienaturalne, smak
wina nieprawdziwy, wo� znanych perfum tchn�a zgnilizn� Przesz�o�ci...
By� to stan nie do zniesienia, wobec kt�rego bezsilno�� w chwili �miertelnego
niebezpiecze�stwa wydaje si� czym� ma�ym i pe�nym niepokoju. Problem rozrasta�
si� w co� olbrzymiego jak sam wszech�wiat. By�em bezradny chc�c pozna�
otaczaj�cy mnie �wiat w pierwotnej, prawdziwej postaci...
"Cz�owiek �yje z a s a d n i c z o w Przesz�o�ci"...
Twierdzenie to zniweczy�o z�udzenie pi�kno�ci, prawdziwo�ci i T e r a � n i e j
s z o � c i. Zupe�nie innymi oczyma spojrza�em wi�c wtedy i na Ing�, i na Olega,
i wreszcie na siebie samego.
Wzdrygn��em si� na my�l, �e siebie samego r�wnie� znam tylko w p r z e s z � o �
c i.
Pami�tam, �e sta�em si� skryty, milcz�cy, unika�em koleg�w, godzinami bez ruchu
le�a�em na ��ku w domu studenckim, a w �wiadomo�ci oci�ale kr��y�a i
powtarza�a si� na tysi�c sposob�w jednia jedyna my�l: "Ty to Przesz�o��,
wszystko doko�a - Przesz�o��"...
Niekiedy ch�opakom udawa�o si� wyci�gn�� mnie do Srebrnego Boru albo do
Sokolnik, albo do galerii obraz�w, co stawa�o si� dla mnie okropn� pr�b�.
Patrzy�em na �wi�teczny parostatek, kt�ry przewozi� wiosennych wycieczkowicz�w
na pla��, a r�wnocze�nie wewn�trzny g�os szepta�: "On t e r a z jest nie tam,
gdzie go wida�, lecz d a l e j"... Malutki ch�opaczek kre�li� patykiem na piasku
groteskowe rysunki, a mnie si� roi�o: "On ju� narysowa� to, co ty ujrzysz
dopiero po u�amku sekundy"... Obrazy Galerii Tretiakowskiej wydawa�y mi si�
m�odsze ni� by�y w istocie, a twarz Ingi...
Jaka jest prawdziwa twarz Ingi? Jaka� jest w rzeczywisto�ci ta pi�kna
dziewczyna? Jaka jest p r a w d z i w a Inga?
O, ju� wiedzia�em, �e o wszystkim nale�y w�tpi� i niczemu nie wierzy�! Ow�adn�o
mn� g��bokie prze�wiadczenie, �e sam sobie wszystko dostarczam w spreparowanej,
przysposobionej postaci, �e w rzeczywisto�ci wszystko jest inaczej...
Zaniedba�em si� w pracy, porzuci�em ca�� nauk� i o ma�y w�os nie obla�em
egzaminu dyplomowego. Jakiekolwiek znaczenie straci�o dla mnie wszystko opr�cz
fizyki, i to nie ca�ej fizyki, tylko tej cz�ci teorii elektryczno�ci, gdzie
rozwa�a si� teori� przewodzenia sygna��w elektrycznych...
Jakie� to proste i oczywiste a� do niedorzeczno�ci! Je�li m�wi� do telefonu, to
wszak ten, do kogo si� zwracam, tak�e s�yszy m i n i o n e, niechby nawet
oddalone od niego o milionowe cz�ci sekundy, niemniej jednak m i n i o n e!
Na przej�cie ka�dego sygna�u potrzeba czasu. On w�a�nie jest t� koszmarn�
barier�, kt�ra oddziela mnie od Tera�niejszo�ci... A nerwy ludzkie przewodz�
sygna� bardzo powoli, zbyt powoli...
Zamkni�to ko�cow� sesj� na uniwersytecie i studenci zacz�li dostawa� przydzia�y
pracy.
Indze i Olegowi zaproponowano pozostanie w Moskwie. Co do tonie decyzja nie
zapad�a. �aden z profesor�w nie rozumia�, co si� ze mn� zdarzy�o i jak to si�
sta�o, �e z dobrego, wzorowego nieledwie studenta zmieni�em si� w leniwego,
ot�pia�ego, roztargnionego dryblasa bez sensu odpowiadaj�cego na najbardziej
elementarne pytania. Nikt nie podejrzewa�, �e ja wszystko w i d z i a � e m w
Przesz�o�ci.
Nie wiem, czym by si� to sko�czy�o, gdybym pewnego razu nie dozna� o l � n i e n
i a...
By� ciep�y wiosenny dzie�, a ja siedzia�em w pracowni numer 13 i przez otwarte
okno ogl�da�em kort tenisowy, gdzie walczyli Inga i Oleg. Najpierw patrzy�em na
fruwaj�c� w powietrzu pi�k� "retuszuj�c" w my�li jej prawdziw� trajektori�,
stopniowo jednak wzrok m�j przesun�� si� na nich oboje i zacz��em obserwowa�,
jak podchodz� do samej siatki, tak �e tylko ta siatka oddziela ich od siebie...
Zdumiewaj�ce sw� prostot� rozstrzygniecie przysz�o samo przez si�.
Nie mog� bezpo�rednio zbli�y� si� do Tera�niejszo�ci. Nie ma jednak �adnych
podstaw, by s�dzi�, �e wcale si� do niej zbli�y� nie mo�na.
Zerwa�em si� jak oparzony, b�yskawicznie przeby�em trzy kondygnacje schod�w,
podbieg�em do kortu i krzykn��em:
"Inga, Oleg, postanowi�em zaj�� si� badaniem szybko�ci przewodzenia impuls�w
nerwowych!"...
Os�upieli niczego nie rozumiej�c.
"Na tym wszystko polega! Nie trzeba �adnego Wehiku�u Czasu! Pami�tasz, Oleg?"
Przetar� d�oni� spocone czo�o, przyg�adzi� d�ugie jasne w�osy i zachmurzy� si�.
"O czym m�wicie, ch�opcy?" - spyta�a Inga spogl�daj�c to na Olega, to na mnie.
Mrugn��em do niej porozumiewawczo i pomy�la�em: "Nie�le, je�li poznaj� prawdziwy
sens twoich pogl�d�w, to poznaj� ci� p r a w d z i w � albo niemal prawdziw�"...
Na �awce przy pomniku �omonosowa zawile opowiada�em im o swojej idei:
- Szybko�� przewodzenia bod�c�w nerwowych waha si� od kilkudziesi�ciu do dw�ch
setek metr �w na sekund�. To w�a�nie t�umaczy, dlaczego od chwili oddzia�ywania
na nerwy do chwili u�wiadomienia sobie tego oddzia�ywania up�ywa czas oko�o
jednej dziesi�tej sekundy. Ale szybko�� mo�na wszak powi�kszy�?
"Jak?" - rzuci� pytanie Oleg.
"To niewa�ne. W zasadzie mo�na j� doprowadzi� do szybko�ci �wiat�a. To w�a�nie
b�dzie granica"...
"Jak?"
Wtedy oczywi�cie nie wiedzia�em, jak. Wyobra�a�em sobie, �e w tym wypadku,
podobnie jak w telegrafie, nale�y zwi�kszy� przewodno�� nerw�w i nic wi�cej...
"Gdybym wiedzia�, jak"...
Po dzi� dzie� jestem wdzi�czny profesorom, kt�rzy mi zaufali. Uda�o mi si� zda�
wst�pne egzaminy aspiranckie. U�atwiono mi urz�dzenie si� w instytucie biofizyki
w charakterze laboranta i pozwolono zaj�� si� tematem pracy doktorskiej.
Mia�a ona bardzo prozaiczny tytu�: "Mechanizm przewodzenia bod�c�w nerwowych".
Nikt si� nie domy�la�, dlaczego wybra�em w�a�nie ten temat. Nikt pr�cz Olega.
Jego temat by� niemal identyczny: "Zale�no�� szybko�ci przewodzenia bod�c�w
nerwowych od chemicznej natury �rodowiska".
Obaj sporz�dzili�my plany pracy. Plan Olega by� - jak zawsze - rygorystyczny,
umotywowany, systematyczny. A m�j?...
Prawd� m�wi�c, ja te� sporz�dzi�em plan systematycznych bada�, lecz od razu
zdecydowa�em, �e p�jd� ca�kiem odmienn� drog�...
By�em przekonany o jednym: to, czego szukam, znane jest od dawien dawna, chocia�
nikt tego nie podejrzewa... Wehiku�em Czasu przenosz�cym ludzi p r a w i e w
s�siaduj�c� Tera�niejszo�� ju� kto� si� pos�uguje, a kosztuje to bardzo drogo...
Nazbyt drogo...
Zacz��em od tego, �e nauczy�em si�, jak nale�y dokonywa� sekcji na zwierz�tach,
i opanowa�em metody pomiaru szybko�ci przewodzenia bod�c�w nerwowych. P�niej
skonstruowa�em przyrz�d, z kt�rego mo�na by�o t� szybko�� odczytywa� r�wnie
prosto jak z szybko�ciomierza samochodu.
Wszystkie swoje prace przenios�em na wiecz�r, potem na noc...
Wkr�tce naprawd� zrozumia�em, d l a c z e g o bod�ce nerwowe rozprzestrzeniaj�
si� tak powoli: uk�ad nerwowy potrzebuje c z a s u na u o g � l n i e n i e
olbrzymiej masy wra�e� i zsumowanie jej w jedn� ca�o��, aby nie przeci��a�
organizmu strumieniem pstrych, czasem nieistotnych, czasem za� nawet
niebezpiecznych szczeg��w.
Wiele rozmy�la�em, jaki sens maj� owe s t r a t y we wra�eniach, kt�re
przewiduje sama natura cz�owieka, i zw�tpi�em, czy zawsze s� one nieistotne.
W�r�d strat znajduj� si� na pewno elementy warto�ciowe, tote� udaj�c si� w
podr� w Tera�niejszo�� znajd� si� zarazem w fantastycznej krainie obfito�ci
wra�e�, my�li i prze�y�.
W jaskrawym �wietle reflektor�w le�a� rozci�gni�ty na stole operacyjnym kr�lik.
Oddycha� szybko, a jego czerwone oczy uwa�nie wodzi�y za moj� r�k�. Dwie
elektrody ig�owe wpi�y si� w pocz�tek i koniec drogi nerwowej... Obok sta�
oscylograf. Po ekranie od czasu do czasu przebiega�a gromada zielonych
rozb�ysk�w.
Szybko�ciomierz pokazywa� sto czterdzie�ci metr�w na sekund�.
Wzi��em strzykawk� i wprowadzi�em zwierz�ciu pod sk�r� powszechnie znan�
substancj�...
Wskaz�wka szybko�ciomierza pr�dko ruszy�a w g�r�...
- To znaczy, �e w krwi zwi�kszy�a si� zawarto�� litu? - spyta�em apatycznie.
- Tak. - Oleg rozpocz�� wi�c do�wiadczenia z solami tego metalu.
- Czy nie pami�tasz, Ingo, metodyki jego eksperyment�w?
- Ale� tak, pami�tam. D�ug� cienk� kapilar� wype�niano elektrolitem. Oleg
mierzy� szybko�� rozchodzenia si� impulsu elektrycznego w takim ciek�ym
przewodzie elektrycznym.
"Kiepski, bardzo kiepski model nerwu" - pomy�la�em.
- A dlaczego on nie przeprowadza� do�wiadcze� na zwierz�tach.
Inga si� z je�y�a:
- Oleg nie znosi� sekcjonowanych zwierz�t. Nie m�g� nawet na nie patrze�.
Natomiast...
- Co?
- Ju� ci m�wi�am... Tam, na skwerze...
- Nie pami�tam.
- Ostatniej serii do�wiadcze� dokona� na sobie.
- Ach, tak... Jak on to robi�?
Wsta�a i zacz�a nerwowo chodzi� po laboratorium.
- W tym i owym mu pomaga�am, zw�aszcza w tych zastrzykach... Nie wiem doprawdy,
co to by�y za substancje. Ale on obstawa� przy zastrzykach... A przyrz�dy
pomiarowe mia� takie same jak ty... Oleg mi m�wi�, �e wprowadza do organizmu
nieszkodliwe roztwory soli litu... Jakie� tam zwi�zki organiczne... Nie powinnam
by�a tego robi�, prawda?
- Nie powinna�... Jeste� przecie� lekarzem... Mia�a� by� lekarzem...
Inga za�ama�a r�ce tak, �e trzasn�y stawy jej delikatnych palc�w.
"Czy s�usznie robi� jej wyrzuty? A ja?"... "Albo� jestem lepszy od niej?"...
Widzia�em wszystko nie tak jak zwykle. Wra�enia by�y ostre, graniaste, nasycone
i o�lepiaj�ce. By� to stan nieprzekazywalny, a ja zrozumia�em jego sens; by�em
naprawd� bliski Nieosi�galnego. Wehiku� Czasu mia�em w kieszeni, w malutkim
pude�eczku z p��tna introligatorskiego, a to, �e by� on tak ma�y i lekki,
napawa�o mnie wznios�� rado�ci� i zadowoleniem. Inga z Olegiem, jak zawsze,
grali w tenisa, a ja ju� teraz nie pow�tpiewa�em o ich wzajemnej mi�o�ci. By�o
to szczeg�lnie widoczne, kiedy pi�ka wi�z�a w siatce i oni oboje biegli j�
wyci�ga�. I jeszcze silniej �ciska�em w kieszeni sw�j wspania�y Wehiku� Czasu.
Wieczorami siadywali�my we troje na �awce pod Murem Kremlowskim, prawie zawsze w
milczeniu, ale z ich westchnie�, z najdrobniejszych ruch�w r�k odczuwa�em,
rozumia�em niemal dotykalnie, jak si� nawzajem kochaj� i jak im przeszkadzam...
Wcze�niej jeszcze o�wiadczy�em jej swoj� mi�o��, ona jednak nie by�a pewna, kto
z nas - ja czy Oleg - jest jej wybranym. Dlatego te� powiedzia�a mi, abym
poczeka�, bo ona sama jeszcze nic nie rozumie i nie mo�e si� po�apa� w swoich
uczuciach.
Czeka�em cierpliwie, dop�ki w moim posiadaniu nie znalaz� si� wspania�y Wehiku�
Czasu i poj��em to, czego jeszcze nie rozumia�a ona.
Pewnego razu zbli�y�em si� do Tera�niejszo�ci jak jeszcze nigdy. Mimo
pochmurnego dnia niebo wydawa�o mi si� o�lepiaj�co jaskrawe, woda w rzece
iskrzy�a si� nieziemskimi barwami, powietrze przenika�y upajaj�ce wonie i
przepe�nia�y pie�ni dalekich, niedostrzegalnych ptak�w. Dr�a�em od przejmuj�cego
doznania ogromnego, p�omiennego �ycia, kt�re wdziera�o si� we mnie rw�cym
strumieniem, a strumie� ten ol�niewaj�cy i niewyczerpany usi�owa� rozsadzi� moje
serce. O, wiedzia�em, dlaczego na jej twarzy pojawi�y si� zwiastuny l�ku!
Przewidywa�a trwog�, co� przyt�aczaj�cego i d�awi�cego, rzeczy nieprzewidziane i
nieodwracalne tocz�ce si� w pod�wiadomo�ci i z�o�one z miliard�w utraconych
dozna�.
"Ingo, kochasz Olega... Zosta� z nim..."
Potem ruszy�em wzd�u� granitowej balustrady nabrze�a, sam, i z ka�d� sekund�
czas rozci�ga� si� w d�ug� czarn� wst�g�, stawa�o si� ciemniej, nudniej, a�
wreszcie mi�dzy mn� a Tera�niejszo�ci� rozwar�a si� otch�a�...
Opieszale wyj��em z kieszeni podst�pny Wehiku� Czasu i wrzuci�em do rzeki...
Wpatrywa�em si� w m�tn� wod�, ale widzia�em tylko wskaz�wk� mojego
szybko�ciomierza, kt�ra po gwa�townym wzlocie powoli opada�a niemal do zera...
- Oleg z ka�dym dniem stawa� si� coraz bardziej niezrozumia�y, dziwny... To
ogarnia�a go nieopanowana weso�o��, to by� ponury i z�y. Pracowa� gor�czkowo, a
mojej pomocy ju� nie potrzebowa�, gdy� zamiast bra� zastrzyki zacz�� �yka�
proszki i tabletki, kt�re sam sporz�dza� w pracowni. Kiedy� wydawa�o mi si�, �e
zacz�� bredzi� na jawie...
- Jak to by�o? - spyta�em.
- Wr�ci� do domu i z miejsca zrozumia�am, �e co� mu si� sta�o. Otworzywszy drzwi
u�miechn�� si� jako� dziwnie i powiedzia�: "Tu przed chwil� przelecia�a mucha.
Gdzie ona jest?"
Nie zd��y�am odpowiedzie�, kiedy nagle rzuci� si� ku szafie na ksi��ki i
krzykn��: "A bestia - by�a tu przed jedn� setn� sekundy... Nie mo�e przecie�
lata� szybciej ni� porusza si� �wiat�o!" Oleg zawsze nienawidzi� much,
skrupulatnie wi�c pilhowia�aim, �eby nie pojawia�y sti� w mieszkaniu. "Przecie�
by�a! I jest, ale gdzie, na razie nie widz�... Aha, jest bestia!" Zrobi�
b�yskawiczny ruch r�k� i podni�s� zaci�ni�t� pi�� ku mojej twarzy. Jego palce
powoli si� otworzy�y i ujrza�am... much�. By�am wstrz��ni�ta, ale p�niej
zdarzy�o si� co� nieprawdopodobnego... Opad� na stary tapczan, podskoczy� jednak
nagle jak u��dlony. Obieg� rozszerzonymi oczami pok�j, podszed� do szafy i
szarpni�ciem otworzy� drzwi... By�a to tak�e stara szafa, kt�r� dosta�am od
mamy, a on zajrza� do �rodka, poruszy� wisz�ce w szafie rzeczy i wyci�gn��
wojskow� bluz� mego ojca: "On umar� w tej bluzie i le�a� na tym tapczanie"... -
"Min�o ju� wiele lat od tego czasu, a pokrycie tapczanu dawno zmieniono..." -
"Tak, tak - zgodzi� si� - czuj� to!"
- Nast�pnego dnia Oleg wyszed� do instytutu i wi�cej nie wr�ci�. To by�o przed
tygodniem. Laborantka opowiada�a, �e w przeddzie� na jego polecenie przerobiono
przyrz�d do pomiaru szybko�ci przewodzenia bod�c�w nerwowych tak, by m�g�
rejestrowa� szybko�ci dziesi�tk�w tysi�cy kilometr�w na sekund�... Przedtem w
pe�ni zadowala� go pomiar szybko�ci nie przekraczaj�cych dziesi�tk�w tysi�cy
metr�w... Kiedy przyrz�d by� got�w, zwolni� wszystkich do domu... Znaleziono go
wieczorem. Le�a� na pod�odze z silnie zaci�ni�tymi oczami. Tak zamyka si� oczy,
kiedy rozb�yska o�lepiaj�ce �wiat�o. W pracowni by�o ciemno... To by�oby
wszystko...
- Wszystko? - zapyta�em z niedowierzaniem.
- Tak, prawie...
- C� jeszcze?
Inga przysiad�a na skraju krzes�a i otworzy�a torebk�. W jej r�ce ukaza�a si�
niebieska koperta.
- To do ciebie. Znalaz�am j� na biurku...
"Zatrzyma�e� si� w por�. Dochodzi�e� do skraju otch�ani, a potem odwr�ci�e� si�
od niej. Ja znalaz�em inn� drog�, jednokierunkow�. � ka�dym dniem zbli�am si� do
tajemniczego i straszliwego brzegu. Nie ma ju� powrotu. Nie potrafi�
przeciwstawi� si� nieprzepartemu pragnieniu zbli�enia si� do Tera�niejszo�ci tak
jak tylko to mo�liwe. Jest to niemal zbli�enie si� do gorej�cego S�o�ca. Opiekuj
si� Ing�"...
Zap�aka�a bezg�o�nie. Przesun��em r�k� po jej w�osach, na kt�rych b�yszcza�y
jeszcze krople deszczu. Pomara�czowe wieczorne s�o�ce o�wietli�o pracowni�, a
mnie dlaczego� sta�o si� bardzo lekko.
Trzeba przecie� jako� dowie��, �e s� przeszkody, kt�rych �ama� nie nale�y?
Trudno, nauka czasem bywa tragiczna...
W imi� tych, kt�rzy wst�puj� na drog�.
Prze�o�y� Boles�aw Baranowski