4822
Szczegóły |
Tytuł |
4822 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4822 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4822 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4822 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Charles de Lintt
Niezgraba
ju� du�� dziewczynk�,.
wdzi�czn� i lekk�,,
Bez ci�aru,,
z tym,
dzielnie sobie poradzi�am."
Ally Sheedy, z "Ludzkiego �wiata"
Tej nocy, kiedy dzikie psy zesz�y ze wzg�rz, Tetchie
spotka�a cz�owieka z tatua�em. Czeka�a przyczajona pomi�dzy
korzeniami wielkiego, starego d�bu, jak co wiecz�r, godzin�
lub dwie, usadowiwszy si� na poszyciu z mch�w, z w�ze�kiem
pod g�ow�, dla ciep�a zawini�ta szczelnie w sw�j poplamiony
p�aszcz. Li�cie starego drzewa jeszcze nie opad�y, lecz tego �
wieczora czu�o si� ju� w powietrzu nadchodz�c� zim�.
Zobaczy�a bia�� chmur� unosz�c� si� wok� cz�owieka z
tatua�em. W �wietle ksi�yca jego oddech by� bia�y jak dym z
fajki. Sta� tu� poza obr�bem powykr�canych konar�w, w cieniu
samotnego, stoj�cego kamienia, kt�ry dzieli� szczyt wzg�rza
z s�katym d�bem Tetchie. Wysoki i blady, wygl�da� gro�nie,
jego d�ugie, zwi�zane z ty�u w�osy koloru ko�ci, ods�ania�y
wysokie czo�o. Powy�ej sk�rzanych spodni by� nagi. Na
rozbielonej piersi jak piktograficzne insekty wi�y si�
zawijasy tatua�u. Tetchie nie potrafi�a ich odczyta�, lecz h
w ciemnoniebieskich znakach rozpozna�a runy.
By�a ciekawa, czy przyszed� w to miejsce, by porozmawia� j
z jej ojcem.
Le�a�a cicho w swoim gniazdku z mchu i szmat u st�p starego
drzewa. Wiedzia�a, �e nie nale�y zwraca� na siebie uwagi. Na
jej widok ludzie zawsze reagowali tak samo. W najlepszym
wypadku szydzili z niej, w najgorszym bili. Nauczy�a si�
wi�c ukrywa�. Przylgn�a do nocy, zwr�ci�a ku ciemno�ciom,
z dala od s�o�ca, kt�re i tak dra�ni�o jej sk�r� i wyciska�o o
z oczu �zy. Krad�o jej si�y sprawiaj�c, �e pe�za�a jak ��w.
Noc by�a dla Tetchie �askawa i opieku�cza jak niegdy�
matka. S�uchaj�c ich obu, dawno ju� po mistrzowsku
opanowa�a sztuk� pozostawania niewidoczn�, lecz umiej�tno�� j
ta najwyra�niej zawiod�a j� tej nocy.
Cz�owiek z tatua�em obraca� si� powoli, a� wreszcie jego k
wzrok spocz�� na jej kryj�wce.
- Wiem, �e tam jeste� - powiedzia�. Jego g��boki i
d�wi�czny g�os zabrzmia� jak turkot kamieni we wn�trzu
wzg�rza. Tetchie zawsze wyobra�a�a sobie, �e tak w�a�nie
zabrzmi g�os ojca, kiedy wreszcie do niej przem�wi. - Wyjd�, �
�ebym m�g� ci� zobaczy�, trofie.
Dr��c, Tetchie us�ucha�a. Odsun�wszy cienk� zas�on�
p�aszcza, na swych kr�tkich i grubych nogach wysun�a si� na
�wiat�o ksi�yca. Cz�owiek z tatua�em g�rowa� nad ni� jak
wie�a, ale przecie� zawsze tak by�o. Sta�a przed nim,
mierz�c zaledwie trzy i p� stopy, boso, na zrogowacia�ych
podeszwach. Jej sk�ra mia�a szarawy odcie�, rysy za� by�y
grube, jakby ciosane z kamienia. Bezkszta�tna tunika, kt�ra ,
s�u�y�a jej za sukienk�, wisia�a na kr�pym ciele jak worek.
- Nie jestem trofem - powiedzia�a, staraj�c si�, by g�os �
zabrzmia� jak najdzielniej.
Trofy by�y wysokimi, przypominaj�cymi trolle stworzeniami ,
zupe�nie do niej niepodobnymi. Tetchie brakowa�o ich
wzrostu.
Cz�owiek z tatua�em przygl�da� jej si� tak d�ugo, a�
zacz�a si� wi� pod jego badawczym spojrzeniem. Z oddali,
gdzie� spoza drugiego wzg�rza i ponad miasteczkiem rozleg�o
si� �a�osne wycie, kt�remu po chwili odpowiedzia�o inne e
p�aczliwe zawodzenie.
- Jeste� dopiero dzieckiem - powiedzia� w ko�cu cz�owiek z
z tatua�em. .
Tetchie potrz�sn�a g�ow�.
- Mam prawie szesna�cie zim.
Wi�kszo�� dziewcz�t w tym wieku urodzi�a ju� jedno lub
dwoje dzieci, kt�re pl�ta�y im si� pod nogami przeszkadzaj�c j
w domowej krz�taninie.
- Mia�em na my�li rozw�j trofa - powiedzia� cz�owiek z
z tatua�em. .
- Ale ja nie jestem...
- Trofem. Wiem. S�ysza�em. Ale masz przecie� w sobie krew w
trofa. Kim byli tw�j ojciec, twoja matka?
A c� to ci� mo�e obchodzi�? - chcia�a zapyta� Tetchie,
lecz co� w postawie wytatuowanego cz�owieka spowodowa�o, �e
s�owa uwi�z�y jej w gardle. Zamiast m�wi� wskaza�a na wysoki j
kamie� wyrastaj�cy z czarnej ziemi wzg�rza tu� za nim. .
- S�o�ce go zabra�o - powiedzia�a..
- A matka??
- Umar�a..
- Przy porodzie?
Tetchie potrz�sn�a przecz�co g�ow�.
- Nie, �y�a do�� d�ugo...
By zaoszcz�dzi� jej najgorszego, kiedy by�a dzieckiem,
Hannah Lief chroni�a sw� c�rk� przed lud�mi z miasteczka i
�y�a wystarczaj�co d�ugo, by pewnej zimowej nocy, gdy
lodowaty wicher hula� po mie�cie i �oskota� pomi�dzy
obluzowanymi deskami starej szopy za Gospod� Cotts, w kt�rej
razem mieszka�y, powiedzie�: "Cokolwiek b�d� ci m�wili,
Tetchie. �eby� nie wiem, jakie k�amstwa s�ysza�a, pami�taj z
zawsze o jednym: posz�am do niego z w�asnej woli". "
Tetchie potar�a oczy grubymi pi�stkami..
- Mia�am dwana�cie lat, kiedy umar�a - powiedzia�a.
- I od tamtej pory - cz�owiek z tatua�em leniwie wskaza� �
r�k� na drzewo, kamie� i wzg�rza - �yjesz tutaj?
Tetchie przytakn�a z wahaniem zastanawiaj�c si�, do czego o
cz�owiek z tatua�em zmierza, prowadz�c t� rozmow�. .
- Czym si� �ywisz?
Tym, co zdo�a�a zebra� na wzg�rzach i w lasach poni�ej,
co uda�o jej si� ukra�� na farmach otaczaj�cych miasteczko,
co znalaz�a na �mietniku za placem targowym w te nieliczne
noce, kiedy odwa�y�a si� zakra�� do miasteczka. Nie o
powiedzia�a tego na g�os, tylko wzruszy�a ramionami. .
- Rozumiem - powiedzia� cz�owiek z tatua�em.
Ci�gle s�ysza�a zawodzenie dzikich ps�w. Teraz ju� e
znacznie bli�ej. .
Wcze�niej tego wieczora kwa�ny grymas wykrzywi� twarz
m�czyzny o imieniu Gaedrian, kiedy spostrzeg� trzech
m�czyzn zbli�aj�cych si� do jego stolika w Gospodzie Cotts.
Zanim dotarli do niego poprzez wielk� sal�, zdo�a� u�o�y�
swe rysy w nieprzeniknion� mask�. Uzna�, �e s� kupcami.
Po cz�ci mia� racj�. Byli r�wnie�, o czym dowiedzia� si�, �
gdy si� przedstawili, pierwszymi obywatelami miasteczka
Burndale.
Przygl�da� im si� spod oka, gdy zajmowali miejsca na
krzes�ach z trudem mieszcz�cych ich szacowne obfito�ci.
Najgrubszy by� burmistrz Burndale, nieco mniej korpulentny
przewodnicz�cy miejscowego rzemios�a, najmniejszy za� by�
szeryf, kt�ry cho� sporo ni�szy, mia� wag� Gaedriana i
jeszcze jej po�ow�. Jedwabne kamizelki, idealnie dobrane do
falbaniastych koszul i spodni z zak�adkami, opina�y opas�e
brzuchy. Ich buty, zrobione ze sk�ry zdobionej
skomplikowanymi wzorami, l�ni�y wyczyszczone na wysoki ,
po�ysk. T�uste podbr�dki wylewa�y si� znad ko�nierzy, za�
w lewym uchu szeryfa po�yskiwa� brylantowy �wiek. .
- Co� mieszka na wzg�rzach - powiedzia� burmistrz.
Gaedrianowi nazwisko burmistrza wylecia�o z g�owy, zanim
tamten do ko�ca je wym�wi�. Zafascynowa�y go ma�e, w�sko
osadzone oczka m�czyzny. �winie mia�y podobne oczy, o
ale to por�wnanie, skarci� si�, by�o krzywdz�ce dla �wi�. .
- Co� gro�nego - doda� burmistrz..
Pozostali dwaj przytakn�li, a szeryf doda�:
- Jaki� potw�r.
Gaedrian westchn��. Zawsze co� mieszka�o na wzg�rzach;
zawsze potwory. Lepiej od innych wiedzia�, jak je rozpozna�, �
ale rzadko je widywa�. .
- I chcecie, �ebym was od tego czego� uwolni�? -
powiedzia� z zapytaniem w g�osie.
Rada miejska spojrza�a na niego z nadziej�. W milczeniu ,
Gaedrian d�ugi czas mierzy� ich wzrokiem.
Zna� ten typ a� za dobrze. Lubili udawa�, �e �wiat
post�puje wed�ug ustalonych przez nich zasad, a nieznane,
kt�re czai si� poza obr�bem ich miast i domostw, mo�na
ujarzmi� i uporz�dkowa� jak towary na p�ce w sklepie lub
ksi��ki w bibliotece. Wiedzieli jednak r�wnie�, �e dziko��
wdziera si� w ten uporz�dkowany �wiat, a skradaj�ce si� �apy
i stukanie pazur�w nios� echem po bruku. Nieznane wpe�za na
ulice i do sn�w. I, je�li nie zapobiegnie si� temu na czas, w
mo�e zagnie�dzi� si� w duszy.
Dlatego zwracali si� do ludzi takich jak on, kt�ry
porusza� si� na pograniczu �wiata znanego, tego, kt�ry tak
bardzo chcieli zachowa�, i prawdziwego, kt�ry le�a� poza
obr�bem budynk�w, a kiedy ksi�yc schowa� si� za chmury i a
latarnie s�ab�y, rzuca� na ulice d�ugie cienie strachu.
Zawsze go rozpoznawali, niezale�nie od tego, jak� w�a�nie
przybra� posta�. Ci trzej ukradkiem przygl�dali si� jego
d�oniom i sk�rze widocznej w rozpi�ciu ko�nierzyka koszuli .
pod szyj�. Szukali potwierdzenia tego, o czym byli �wi�cie
przekonani. .
- Macie z�oto, prawda? - zapyta�.
Sakiewka w mgnieniu oka jak za spraw� czar�w wyskoczy�a z
kamizelki burmistrza. Brzd�kn�a zadowalaj�co o blat sto�u.
Gaedrian uni�s� r�k�, lecz po to tylko, by chwyci� dzban
piwa. Poci�gn�� t�gi �yk, po czym postawi� pusty dzban obok y
sakiewki. .
- Rozwa�� wasz� uprzejm� pro�b� - powiedzia�.
Wsta� z krzes�a i odszed� pozostawiaj�c sakiewk�
nietkni�t� na stole. Przy drzwiach, wskazuj�c palcem w
kierunku trzech notabli siedz�cych przy stole,
odprowadzaj�cych go wzrokiem powiedzia� do karczmarza. :
- T� kolejk� postawi� nasz dobry burmistrz..
To powiedziawszy, wyszed� w noc.
Zatrzyma� si� na ulicy i nas�uchiwa� przez chwil�
przekrzywiaj�c g�ow�. Z daleka, od wschodniej strony, dalej
ni� spoza jednego wzg�rza, nios�o si� zawodzenie dzikich h
ps�w. Daleki, przenikliwy zew.
Przytakn�� sam sobie i rozci�gn�� usta w co� w rodzaju
u�miechu, chocia� nie by�o w tym grymasie humoru. Mieszka�cy
miasteczka, kt�rych mija�, widz�c, �e zmierza poza
zabudowania, na wzg�rza, kt�re wznosi�y si� i opada�y jak
fale wrzosowego oceanu ci�gn�cego si� a� trzy dni drogi na
zach�d, rzucali mu zaniepokojone spojrzenia. .
- Co... co chcesz mi zrobi�? - zapyta�a w ko�cu Tetchie, gdy
milczenie wytatuowanego cz�owieka trwa�o ju� dla niej zbyt t
d�ugo.
Blade spojrzenie zdawa�o si� z niej szydzi�, ale odezwa� �
si� z szacunkiem.
- Zamierzam zbawi� tw� nikczemn� dusz�."
Tetchie zamruga�a zdezorientowana.
- Ale ja ...ja nie... -
- Nie chcesz, by j� ratowa�??
- W�a�nie - powiedzia�a Tetchie.
- S�yszysz je? - zapyta� wytatuowany cz�owiek, wprawiaj�c �
j� w jeszcze wi�ksze zmieszanie. - Psy - doda�. .
Przytakn�a niepewnie.
- Powiedz tylko jedno s�owo, a udziel� im mocy, by
wywa�y�y drzwi i okiennice w miasteczku tam na dole. Ich y
z�by i pazury dokonaj� zemsty, kt�rej �akniesz. .
Tetchie przestraszona cofn�a si� o krok..
- Ale ja wcale nie pragn�, by komu� sta�a si� krzywda -
powiedzia�a..
- Po tym wszystkim co ci zrobili??
- Mama m�wi�a, �e nie umiej� inaczej.
Oczy wytatuowanego cz�owieka b�ysn�y zawzi�cie.
- Aha, to znaczy, �e powinna� im po prostu ... o
przebaczy�? ?
Od zbytniego my�lenia Tetchie rozbola�a g�owa.
- Nie wiem - powiedzia�a, a panika zacz�a wdziera� si� w
w jej my�li.
Gniew w oczach wytatuowanego cz�owieka znikn�� nagle, jak k
gdyby nigdy go tam nie by�o. .
- Czego wi�c pragniesz? - zapyta�.
Tetchie przygl�da�a mu si� przestraszona. Spos�b, w jaki
zada� to pytanie, powiedzia� jej, �e on ju� wie i �e tego e
w�a�nie oczekuje od pocz�tku ich rozmowy.
Jej wahanie przeci�gn�o si� w d�ugotrwa�� cisz�.
S�ysza�a psy, bli�sze ni� kiedykolwiek. Ich ostre,
przejmuj�ce zawodzenie przypomina�o p�acz zranionego
dziecka. Wzrok wytatuowanego cz�owieka przeszywa� j� na wskro� o
zmuszaj�c do odpowiedzi. Jej r�ka dr�a�a, kiedy wskaza�a na
stoj�cy kamie�. .
- Aha - powiedzia� wytatuowany cz�owiek..
Na jego twarzy pojawi� si� u�miech, ale Tetchie nie poczu�a
si� pewniej..
- To b�dzie kosztowa�o - powiedzia�..
- Ja... ja nie mam pieni�dzy.
- Czy poprosi�em o pieni�dze? Czy wspomnia�em cho�by
jednym s�owem o pieni�dzach? ?
- Powiedzia�e�, �e trzeba zap�aci�.
Wytatuowany cz�owiek przytakn��.
- Zap�aci�, tak. Ale monet� cenniejsz� ni� srebro i z�oto..
C� mog�o by� cenniejsze? - zaciekawi�a si� Tetchie.
- M�wi� o krwi - powiedzia� wytatuowany cz�owiek, zanim m
zd��y�a zapyta�. - Twojej krwi. .
Wyci�gn�� r�k� i schwyci� j�, by nie uciek�a.
Krew, pomy�la�a Tetchie. Przeklina�a t� krew, kt�ra a
sprawia�a, �e by�a tak powolna.
- Nie b�j si� - powiedzia� wytatuowany cz�owiek. - Nie
chc� zrobi� ci krzywdy. Tylko jedno uk�ucie ig�� - jedna e
kropla, mo�e trzy, i to nie dla mnie. Dla kamienia. Aby go
przywo�a�.
Rozlu�ni� palce �ciskajace dot�d jej rami�, a wtedy
Tetchie szybko odsun�a si� od niego. Przenosi�a spojrzenie a
z kamienia na cz�owieka i z powrotem, a� zakr�ci�o jej si� w
g�owie.
- Krew �miertelnych jest najcenniejsza ze wszystkich --
powiedzia� wytatuowany cz�owiek.
Tetchie przytakn�a. Czy� ona o tym nie wiedzia�a? Bez
domieszki krwi trofa by�aby taka jak wszyscy. Nikt nie
zn�ca�by si� nad ni� dlatego, �e jest, kim jest, �e wygl�da,
jak wygl�da i reprezentuje, co reprezentuje. Jedno, czego o
naprawd� pragn�a, to by� lubian�.
- Mog� nauczy� ci� sztuczek - ci�gn�� dalej wytatuowany y
cz�owiek. - Poka�� ci, jak zmieni� si�, w co tylko chcesz.
Kiedy to m�wi�, rysy jego twarzy zmienia�y si�. Po chwili
zdawa�o si�, �e to g�owa dzikiego psa spoczywa na
wytatuowanym torsie. Psie futro mia�o ten sam blady odcie�
co wcze�niej w�osy m�czyzny, oczy pozosta�y ludzkie, lecz,
bez w�tpienia cz�owiek znikn��, a jego miejsce zaj�� ten �
dziwny stw�r.
Oczy Tetchie rozszerzy�y si� z przera�enia. Jej kr�tkie, ,
grube nogi trz�s�y si� tak bardzo, �e ba�a si�, czy nie
upadnie.
- W co tylko zechcesz - powiedzia� wytatuowany cz�owiek, y
kiedy psi� g�ow� zast�pi�a jego w�asna.
Przez d�u�sz� chwil� Tetchie nie mog�a si� odezwa�.
Wpatrywa�a si� w cz�owieka z tatua�em, a krew p�yn�ca w jej
�y�ach zdawa�a si� �piewa� rado�nie. By� czymkolwiek. By�
zwyczajn�... Lecz nagle wype�niaj�ca j� rado�� odp�yn�a. To o
zbyt pi�kne, by mog�o by� prawdziwe. .
- Dlaczego - zapyta�a. - Dlaczego chcesz mi pom�c??
- Pomaganie innym sprawia mi przyjemno�� - odpowiedzia�.
U�miechn�� si�. Oczy mu si� roze�mia�y. Otacza�a go aura
tak radosna, �e Tetchie prawie zapomnia�a, co przed chwil�
powiedzia� o dzikich psach, o wys�aniu ich do Burndale, aby
zapolowa�y na jej dr�czycieli. Przypomnia�a to sobie jednak, o
a wspomnienie odebra�o jej pewno�� siebie.
Wytatuowany cz�owiek wydawa� si� zbyt zr�cznym
kameleonem, by mu zaufa�. Potrafi� nauczy�, jak przemieni�
si� w co�, na co tylko mia�a ochot�. Czy� nie dlatego sam m
m�g� ukaza� si� takim, jakim ona chcia�a go widzie�? .
- Wahasz si� - powiedzia�. - Dlaczego??
Tetchie wzruszy�a ramionami..
- Masz okazj� naprawi� z�o wyrz�dzone ci przy narodzinach.
Uwaga Tetchie skupi�a si� na wyciu dzikich ps�w. Naprawi��
z�o...
Ich z�by i pazury dokonaj� zemsty, kt�rej �akniesz.
Lecz nie musia�o tak by�. Nie �yczy�a nikomu �le. Jedno,
czego chcia�a, to pasowa� do otoczenia. Je�li wi�c wyb�r
nale�a� do niej, mog�a zdecydowa�, by nie krzywdzi� nikogo, ?
prawda? Wytatuowany cz�owiek nie zmusi jej, by zdecydowa�a
inaczej .
- Co ... co mam zrobi�? - zapyta�a.
M�czyzna wyci�gn�� d�ug�, srebrn� szpilk�, kt�ra tkwi�a a
wbita w jego spodniach. .
- Daj mi kciuk - powiedzia�..
Pozostawiwszy Burndale za sob�, Gaedrian pochwyci� zapach
trofa. Pocz�tkowo niezbyt wyra�ny, by� raczej obietnic� ni�
dowodem, lecz im dalej od miasta, tym stawa� si�
wyra�niejszy. Gaedrian zatrzyma� si� �api�c wiatr w
nozdrza, lecz trudno mu by�o okre�li�, sk�d zapach �
dochodzi�. Na koniec zdj�� koszul� pozwalaj�c jej opa�� na
ziemi�.
Dotkn�� jednego z rysunk�w tatua�u na piersi, a kiedy
odj�� r�k�, w d�oni migota�o mu bladoniebieskie �wiate�ko.
Pozwoli� ulecie� mu w powietrze, gdzie obraca�o si� przez
chwil� szukaj�c �r�d�a zapachu. Zatrzyma�o si� wskazuj�c y
kierunek, a wtedy Gaedrian strzeli� palcami i �wiate�ko
znik�o.
Upewniwszy si� w ten spos�b ruszy� zn�w w drog�.
Mieszka�cy miasteczka tym razem mieli racj�. Tej nocy na
wzg�rzach wok� Burndale naprawd� buszowa� jaki� potw�r.�
Przestraszona Tetchie zrobi�a krok do przodu. Kiedy
podesz�a bli�ej, niebieskie znaki na piersi wytatuowanego
cz�owieka poruszy�y si� i przesun�y uk�adaj�c w nowy wz�r,
kt�ry tak jak i poprzedni by� dla niej nieczytelny.
Prze�kn�a g�o�no i podnios�a r�k� maj�c nadziej�, �e nie y
b�dzie bola�o. Kiedy zbli�y� ig�� do jej kciuka, zamkn�a
oczy.
- Ju� - powiedzia� wytatuowany cz�owiek po kr�tkiej chwili,
- Zrobione.
Tetchie zamruga�a zdziwiona. Nic nie poczu�a. Teraz
jednak, gdy wytatuowany cz�owiek pu�ci� jej r�k�, kciuk
zacz�� bole�. Spojrza�a na trzy krople le��ce na d�oni
m�czyzny jak male�kie, szkar�atne klejnoty. Kolana ugi�y
si� pod ni� i osun�a si� na ziemi�. By�o jej gor�co.
Zalewa�y j� fale ciep�a, jakby by�a wystawiona na dzia�anie o
promieni s�onecznych w samo po�udnie, ono za� piek�o
odbieraj�c jej mo�no�� poruszania si�.
Bardzo powoli unios�a g�ow�. Chcia�a zobaczy�, co si�
stanie, gdy wytatuowany cz�owiek przeka�e jej krew
kamieniowi, lecz on, zamiast to uczyni�, u�miechn�� si�
tylko i ...zliza� trzy krople j�zykiem, tak d�ugim u
jak j�zyk w�a i tak samo na ko�cu rozwidlonym. .
- Ty...nie...
Tetchie pr�bowa�a m�wi�:
- Co mi zrobi�e�? - chcia�a zapyta�, lecz s�owa popl�ta�y
si�, zanim wysz�y z jej ust. Z coraz wi�kszym trudem udawa�o z
jej si� zebra� my�li.
- Kiedy twoja mamusia udziela�a ci swych drogocennych rad
- powiedzia� - powinna by�a ci� ostrzec, by� nie ufa�a obcym.
Co prawda, dla wi�kszo�ci ludzi istoty twego rodzaju nie e
przedstawiaj� �adnej warto�ci...
Tetchie wydawa�o si�, �e oczy znowu p�ataj� jej figla.
Potem zrozumia�a, �e wytatuowany cz�owiek zmienia posta�
kolejny raz. Kiedy tak mu si� przygl�da�a, w�osy zacz�y mu
ciemnie�, a rysy twarzy pog��bi�y si�. Nie by� ju� �
blady i s�aby, wydawa� si� tryska� now�, magiczn� si��.
- Lecz nie wiedz� - ci�gn�� wytatuowany cz�owiek - tego,
co ja. Dzi�kuj� ci za tw� si��, kacz�tko. Nic bardziej nie
przydaje mocy wywarowi w kotle czarownicy ni� kropla krwi
�miertelnika. Szkoda tylko, �e nie b�dziesz �y�a do�� �
d�ugo, by wiedz� t� wykorzysta�.
Zasalutowa� �artbliwym gestem i ju� go nie by�o. e
Poch�on�a go noc.
Tetchie walczy�a sama ze sob� pr�buj�c si� podnie��, lecz
tak j� to wyczerpa�o, �e w ko�cu nie by�a w stanie nawet
unie�� g�owy z ziemi. �zy zawodu zakr�ci�y si� jej w oczach.
Co on jej zrobi�? Ale przecie� sama widzia�a: zabra� nie
wi�cej ni� trzy krople krwi. Dlaczego wi�c czu�a si� tak,
jakby straci�a ca��?
Spojrza�a w nocne niebo. Gwiazdy mieni�y si� jej w
oczach, wirowa�y, wirowa�y, a� w ko�cu pozwoli�a porwa� si� n
w ten szalony wir i odp�yn�a. .
Nie by�a zupe�nie pewna, co przywr�ci�o jej �wiadomo��,
lecz gdy otworzy�a oczy, stwierdzi�a, �e wytatuowany
cz�owiek powr�ci�. Pochyla� si� nad ni� pe�en troski. W�osy
mia� znowu koloru ko�ci. Znalaz�a w sobie tyle si�y, ile y
trzeba, by zebra� troch� �liny, i plun�a mu w twarz.
Wytatuowany cz�owiek nie drgn��. Patrzy�a, jak �lina o
sp�ywa po jego policzku, a� upad�a na ziemi� obok niej. .
- Biedne dziecko - powiedzia�. - Co on ci zrobi�?
G�os si� nie zgadza, pomy�la�a. Teraz zmieni� sobie g�os.
G�uchy turkot kamieni w g��bi wzg�rza przybra� melodyjny, �
czysty i krzepi�cy ton.
Palcami jednej r�ki dotkn�� tatua�u na ramieniu i wtedy
na ko�cach jego palc�w zal�ni�o niebieskie �wiate�ko.
Uchyli�a g�ow�, kiedy zbli�y� r�k�, by dotkn�� jej czo�a,
lecz kontakt niebieskich palc�w z jej sk�r� przyni�s�
natychmiast ulg� i ukojenie. Kiedy cofn�� si� i przysiad� na
pi�tach, ona stwierdzi�a, �e ma teraz do�� si�y, by si�
podnie��. �wiat zawirowa�, lecz po chwili uspokoi� si�.
Nadzieja pomog�a jej opanowa� poczucie beznadziejno�ci, j
kt�re ni� wcze�nie zaw�adn�o.
- Szkoda, �e nie mog� zrobi� dla ciebie nic wi�cej --
powiedzia� wytatuowany cz�owiek.
Tetchie zaledwie rzuci�a na� okiem my�l�c, �e zrobi� ju� �
a� nazbyt wiele.
Wytatuowany cz�owiek spojrza� na ni� �agodnie, lekko o
przekrzywiaj�c g�ow�, jakby nas�uchiwa� jej my�li.
- Nazywa siebie Nallornem z Tej Strony Wr�t - powiedzia�
wreszcie - lecz napotkawszy go po Tamtej Stronie, sk�d
pochodzi, nale�a�oby go nazwa� Zmor�. �ywi si� b�lem ii
cierpieniem. Jeste�my wrogami od niepami�tnych czas�w. .
Tetchie zamruga�a zmieszana.
- Ale ...ty...
Wytatuowany cz�owiek przytakn��.
- Wiem, wygl�damy tak samo. Jeste�my, dziecinko, bra�mi.
Ja jestem starszy. Na imi� mi Sen; z Tej Strony Wr�t. ;
Nazywaj� mnie Gaedrian. .
- On... tw�j brat...zabra� mi co�.
- Skrad� tw�j ziemski dar marze� sennych - powiedzia� �
Gaedrian. - Oszuka� ci�, by dosta� go za darmo, gdy� tylko y
wtedy zachowuje moc.
Tetchie potr�sn�a g�ow�.
- Nie rozumiem. Dlaczego przyszed� do mnie? Jestem nikim.
Nie mam �adnej mocy ani nie znam czar�w, kt�re komu� by�yby m
potrzebne.
- Nie mo�esz u�y� ich sama, ale krew istoty, kt�ra jest
p�cz�owiekiem i p�trofem to pot�na mikstura. Ka�da kropla a
b�dzie talizmanem w r�kach kogo�, kto zna jej w�a�ciwo�ci. .
- Czy on jest silniejszy od ciebie? - spyta�a Tetchie.
- Nie w krainie Poza Wrotami Sn�w. Tam ja jestem starszy.
Kr�lestwa Sn�w nale�� do mnie i wszyscy �pi�cy po przej�ciu
przez Wrota dostaj� si� pod moje w�adanie.- Przerwa�, ciemne
oczy patrzy�y w zamy�leniu, a po chwili doda�: - Tu, na e
ziemi, nasze si�y s� bardziej wyr�wnane. .
- Senne mary pochodz� od niego? - zapyta�a Tetchie.
Gaedrian przytakn��.
- Nie jest mo�liwe, by w�adca widzia� r�wnocze�nie
wszystkie cz�ci swego kr�lestwa. Nallorn jest ojcem
k�amstwa. Wkrada si� w �pi�ce umys�y, gdy moja uwaga
skupiona jest gdzie indziej i �yciodajny sen zamienia w a
horror. .
Wsta�, wznosz�c si� nad ni� jak wie�a.
- Musz� i�� - powiedzia�. - Musz� go powstrzyma�, zanim m
uro�nie w si��.
Tetchie dostrzeg�a w�tpliwo�ci w jego oczach. Zrozumia�a,
�e cho� wiedzia� o mocy Nallorna, nie przyzna si� do tego
ani nie cofnie przed tym, co uwa�a za sw�j obowi�zek. �
Spr�bowa�a podnie�� si�, lecz si�y jeszcze jej nie
powr�ci�y. .
- We� mnie ze sob� - poprosi�a. - Pozw�l sobie pom�c..
- Nie wiesz, co m�wisz..
- Ale chc� pom�c.
Gaedrian u�miechn�� si�.
- Dzielnie powiedziane, lecz w tej wojnie nie ma miejsca t
dla dziecka.
Tetchie szuka�a argumentu, kt�ry by go przekona�, ale nie
potrafi�a takiego znale��. Nie odezwa� si� s�owem, ale dla
Tetchie by�o zupe�nie jasne, czemu nie chcia� wzi�� jej ze
sob�. Op�nia�aby tylko jego marsz. Nie mia�a nic pr�cz
oczu widz�cych noc� i u�omnych cz�onk�w. Ani jedne, ani c
drugie nie mog�y si� na nic przyda�.
W ciszy, kt�ra na chwil� zapad�a, gdy Tetchie poj�a t� e
smutn� prawd�, znowu us�ysza�a wycie. .
- Psy - powiedzia�a.
- Nie ma dzikich ps�w - powiedzia� jej Gaedrian. - To o
tylko odg�os wiatru, kiedy przelatuje puste przestrzenie
jego duszy.
Po�o�y� r�k� na jej g�owie, potarga� w�osy.
- Przykro mi, �e dozna�a� tylu przykro�ci dzisiejszej
nocy. Je�li los b�dzie dla mnie �askawy, spr�buj� naprawi� e
krzywdy.
Zanim Tetchie zd��y�a odpowiedzie�, odszed� na
zach�d. Pr�bowa�a ruszy� jego �ladem, lecz uda�o jej si�
jedynie kawa�ek przeczo�ga�. W chwili gdy dotar�a na szczyt
wzg�rza, gdzie stoj�cy kamie� wznosi� si� nad ni�, zobaczy�a
jak d�ugie nogi Gaedriana nios� go w�a�nie w g�r� nast�pnego W
zbocza. W oddali, nisko nad ziemi�, migota�o niebieskie
�wiate�ko. .
- Nallorn - pomy�la�a.
Czeka� na Gaedriana. Nallorn chcia� zabi� w�adc� sn�w, by
samemu rz�dzi� w krainie Poza Wrotami. Nigdy ju� nie
b�dzie sn�w tylko koszmary. Ludzie zaczn� obawia� si� nas,
poniewa� przestanie by� bezpieczn� przystani�. Nallorn o
zamieni uzdrawiaj�cy spok�j w smutek i rozpacz.
A wszystko to przez ni�. My�la�a tylko o sobie. Zachcia�o
jej si� porozmawia� z ojcem. Wtedy nie wiedzia�a, kim by� m
Nallorn, ale niewiedza nie oznacza�a usprawiedliwienia.
"Niewa�ne, co inni o tobie my�l�" - powiedzia�a jej
kiedy� matka - "lecz co ty sama o sobie my�lisz. B�d� dobra,
a wtedy wszystko, co powiedz� o tobie ludzie, cokolwiek by ,
m�wili, b�dzie tylko k�amstwem".
Nazywano j� potworem i obawiano si� jej. Zrozumia�a e
teraz, �e nie bez powodu.
Zwr�ci�a si� ku kamieniowi, kt�ry niegdy�, zanim s�o�ce
go nie zabra�o, by� jej ojcem. Dlaczego to samo nie mog�o
przydarzy� si� jej, zanim to wszystko si� zacz�o? Wtedy
Nallorn nie mia�by okazji zagrania na jej pr�no�ci i e
pragnieniu i nie oszuka�by jej. Gdyby by�a kamieniem...
Przymkn�a oczy. Przeci�gn�a r�k� po chropawej i
powierzchni stoj�cego kamienia, a g�os Nallorna przem�wi� w
jej pami�ci. .
M�wi� o krwi.
Tylko uk�ucie ig�� - jedna kropla, mo�e trzy, no i nie a
dla mnie. Dla kamienia. By go przywo�a�. .
Przywo�a�.
Nallorn dowi�d�, �e jej krew ma magiczn� moc. Je�eli nie
k�ama�, je�li... Czy ona sama mog�aby przywo�a� ojca? A
je�liby powr�ci�, czy jej wys�ucha? By�a noc, pora kiedy
trofy s� najsilniejsze. Na pewno gdy wszystko wyt�umaczy, e
ojciec u�yje swej si�y, by pom�c Gaedrianowi. .
Ludzkie paplanie zacz�o jazgota� w jej g�owie..
Trofy pij� ludzk� krew.
Widzia�em jednego. Naprawd�. Siedzia� na cmentarzu i �
ogryza� ko��, kt�r� wykopa�. .
Te stwory nie maj� serca..
Ani duszy.
Je�li nie mog� znale�� innego mi�sa, po�eraj� siebiee
nawzajem.
Nie, powiedzia�a Tetchie sama do siebie. To w�a�nie by�y
te k�amstwa, przed kt�rymi ostrzega�a j� matka. Je�eli jej a
matka kocha�a trofa, to nie m�g� by� z�y.
Kciuk ci�gle j� bola�, cho� miejsce, kt�re Nallorn nak�u�
swoj� srebrn� szpil�, ju� si� zamkn�o. Tetchie nagryz�a je,
a� poczu�a s�onawy smak krwi. Wtedy nacisn�a kciuk, a a
krwi�, kt�ra si� ukaza�a, pomaza�a nier�wn� powierzchni�
kamienia.
Nie spodziewa�a sie niczego. Mia�a tylko nadziej�. Od
razu poczu�a si� s�abo. Tak jak wtedy, gdy Nallorn zabra�
jej tamte trzy krople. Po raz drugi tej nocy �wiat zacz��
wirowa�, a ona osun�a si�. Tyle �e tym razem upad�a na
kamie�. Zdawa�o jej si�, �e ska�a przybra�a konsystencj� �
b�ota, a ono poch�on�o j� ca��. .
Kiedy w ko�cu powr�ci�a jej �wiadomo��, stwierdzi�a, �e
le�y na ziemi, twarz� w stwardnia�ym b�ocie. Unios�a g�ow�
wypatruj�c w s�abym �wietle swojego kamienia. Znikn�� wraz
ze znanym jej �wiatem. Jak okiem si�gn�� wida� by�o tylko
opustosza�e nieu�ytki o�wietlone md�ym brzaskiem, kt�rego
�r�d�a nie mog�a umiejscowi�. Krajobraz by� jednak znajomy -
wzg�rza i doliny mia�y taki sam zarys jak te le��ce na
zach�d od Burndale. Lecz wszystko by�o zmienione. Zdawa�o
si�, �e ro�linno�� zupe�nie zanik�a. Pr�cz niej nie by�o tu o
�ywego ducha, cho� i w stosunku do siebie mia�a w�tpliwo�ci.
Je�li to by�a wymar�a kraina, pozbawione �ycia odbicie a
�wiata, kt�ry zna�a, to mo�e trzeba by�o umrze�, by si� do
niej dosta�.
Dziwne, lecz my�l ta wcale jej nie zmartwi�a. Tej nocy
napatrzy�a si� ju� tylu dziw�w, �e nic wi�cej nie mog�o jej
zaskoczy�. Kiedy zwr�ci�a si� w stron�, gdzie w jej �wiecie
r�s� wiekowy d�b, zobaczy�a tylko martwy kikut. Nie wi�kszy
ni� jej wzrost trzykrotnie wzi�ty. Teren woko�o za�mieca�y e
porozrzucane martwe ga��zie, a wielki pie� drzewa le�a�
powalony na zboczu.
Podnios�a si� ostro�nie, lecz zawroty g�owy i s�abo��,
kt�re odczuwa�a wcze�niej, ust�pi�y. W skamienia�ym b�ocie u
jej st�p, w miejscu gdzie powinien sta� kamie�, widnia�
g��boko wryty w ziemi�, czarny piktograf. Przypomina�
tatua�, kt�ry widzia�a na piersi W�adcy Sn�w i jego brata,
jakby �ywcem zdj�ty z jednego z nich, powi�kszony i rzucony o
na ziemi�. Ciarki przesz�y jej po plecach.
Przypomnia�a sobie, co Gaedrian powiedzia� o krainie,
kt�r� w�ada�. O tym, �e m�czy�ni i kobiety z jej �wiata
mogli dosta� si� tam wy��cznie przez Wrota Snu. By�a tak y
s�aba, kiedy ofiarowa�a kamieniowi sw� krew; powieki same
jej opada�y...
Je�li to by� tylko sen? A je�li tak, to kto go przys�a�?
Czy pochodzi� od Gaedriana, czy te� od Nallorna, ojca y
koszmaru?
Przykl�kn�a na jedno kolano, by przyjrze� si�
piktogramowi. Troszk� przypomina� m�czyzn� ze sp�tanymi
lin� stopami, a kreski wok� g�owy wygl�da�y jak zje�one
w�osy. Wyci�gn�a r�k� i jednym palcem, ostro�nie, dotkn�a
pl�taniny linii u st�p niewyra�nej postaci. Ziemia w tym a
miejscu by�a wilgotna. Potar�a palcem o kciuk. Wilgo� by�a
oleista.
Nie bardzo zdaj�c sobie spraw� z tego, co robi, ponownie
wyci�gn�a r�k� w d� i przeci�gn�a palcem po konturze
postaci, a oleista wilgo� g�adko prowadzi�a jej palec wzd�u�
ostrych rowk�w w ziemi. Kiedy dosz�a do ko�ca, piktogram f
zal�ni�. Podnios�a si� szybko i cofn�a przestraszona. .
Co te� zrobi�a najlepszego?
B��kitne l�nienie unios�o si� w powietrze zachowuj�c
kszta�t rysunku. Ledwo s�yszalne, rytmiczne t�tnienie
zacz�o dochodzi� ze wszystkich stron, lecz pod stopami nie .
czu�a wibracji. S�ycha� by�o tylko d�wi�k, niski i
z�owieszczy.
Gdzie� za ni� trzasn�a ga��zka. Zwr�ci�a si� w stron�
martwego drzewa. Na tle nieba rysowa�a si� wysoka posta�.
Tetchie chcia�a zawo�a�, lecz �aden d�wi�k nie wyszed� z jej
ust. Nagle uzmys�owi�a sobie, �e ze wszystkich stron
wzg�rza wpatruj� si� w ni� czyje� oczy. Wyblak�e, lecz
po�yskuj�ce refleksami l�ni�cego piktogramu unosz�cego si�
wci�� w miejscu, gdzie w jej �wiecie znajdowa� si� stoj�cy a
kamie�. Spogl�da�y na ni� przyczajone ponad ziemi�.
Przypomnia�a sobie wycie ps�w, kt�re s�ysza�a w swoim m
�wiecie.
"Nie ma dzikich ps�w" - powiedzia� jej Gaedrian - "to o
tylko szum wiatru kiedy przelatuje puste przestrzenie jego
duszy".
Kiedy oczy zacz�y si� zbli�a�, dostrzeg�a tr�jk�tne i
g�owy i wypr�one grzbiety skradaj�cych si� stwor�w.
Dlaczego uwierzy�a Gaedrianowi? Nie zna�a go wcale lepiej
ni� Nallorna, a kto powiedzia�, �e kt�remukolwiek mo�na by�o o
zaufa�?
Jeden z ps�w uni�s� si� i kroczy� teraz do przodu na
sztywnych nogach. Z jego gardzieli wydobywa� si� d�wi�k taki
sam jak ten, kt�ry ona, w swej g�upocie, wywo�a�a dotykaj�c
piktogramu. Zacz�a cofa� si� przed psem, lecz po nim drugi
i trzeci wysun�y si� do przodu nie pozostawiaj�c jej
miejsca do odwrotu. Zwr�ci�a spojrzenie ku milcz�cej postaci i
stoj�cej ci�gle w�r�d opad�ych li�ci starego d�bu.
- Pp... prosz� - uda�o jej si� powiedzie�. - Nie chcia�am m
nikogo skrzywdzi�.
Posta� nie odpowiedzia�a, za to psy na d�wi�k jej g�osu ,
zacz�y warcze�. Najbli�szy z�owrogo obna�y� k�y.
Wi�c to tak, pomy�la�a Tetchie. Je�li nie jestem jeszcze e
nieboszczk� w tym kraju umar�ych, to wkr�tce b�d�.
Lecz wtedy posta� stoj�ca ko�o drzewa ruszy�a naprz�d
wolnym, posuwistym krokiem, �ami�c ga��zie pod stopami.c
Odleg�o�� pomi�dzy nimi zacz�a si� zmniejsza�. .
Psy cofn�y si� niespokojnie skoml�c..
- Precz - powiedzia�a posta�.
G�os mia� brzmienie niskie, kamienne. Przypomina� g�os
pierwszego cz�owieka z tatua�em, Nallorna, tego, kt�ry sny
zamienia� w koszmary. Stanowi� kontrapunkt dla t�tnienia z
dochodz�cego z wn�trza wzg�rza. .
Na d�wi�k g�osu psy pierzch�y.
Tetchie zacz�a dr�e� jak osika, a on ci�gle si� zbli�a�.
Widzia�a grubo ciosane rysy jego twarzy, g�szcz
zmierzwionych w�os�w, sztywnych jak suche ga��zki ja�owca,
szerokie ramiona i tors, postronki mi�ni, jego ramion i
n�g. G��boko osadzone oczy patrzy�y spod wystaj�cych brwi.
By� jak pierwszy zarys postaci, powataj�cej pod r�kami
rze�biarza. Twarz i muskulatura ledwie zarysowane, a rysy
nieokre�lone dop�ki praca nie zostanie uko�czona.
Tyle tylko, �e ta rze�ba nie by�a ani z kamienia, ani z
gliny, ani z marmuru, lecz z krwi i ko�ci. I chocia� nie by�
wy�szy od przeci�tnego m�czyzny, Tetchie wyda� si�
gigantem. Zdawa�o jej si�, �e to g�ra, kt�ra zamiast tkwi� m
na swoim miejscu, ruszy�a, by pospacerowa� po wzg�rzach. .
- Dlaczego mnie zawo�a�a�? - zapyta�.
- Zawo�a�am? - powt�rzy�a Tetchie. - Ale� ja...Ja nie...
G�os jej zamilk�. Wpatrywa�a si� w niego w nag�ym e
przyp�ywie nadziei i zrozumienia. .
- Ojcze? - spyta�a cicho.
Olbrzym d�ugo spogl�da� na ni� w milczeniu. Potem powoli
przykl�kn�� na jedno kolano tak, by jego g�owa znalaz�a si� a
na r�wni z jej g�ow�. .
- Ty - powiedzia� zaciekawiony - jeste� c�rk� Hannah??
Tetchie boja�liwie przytakn�a..
- Moj� c�rk�?
Strach Tetchie pierzch�. Zobaczy�a przed sob� nie
przera�aj�cego trofa z ba�ni i legend, lecz kochanka swej
matki. �agodno�� i ciep�o, kt�re niegdy� wywo�ywa�y jej
matk� z Burndale na wrzosowiska, gdzie na ni� czeka�,
sp�yn�y teraz na Tetchie. Otworzy� ramiona, ona za� i
podesz�a do niego i westchn�a g��boko, gdy j� nimi otoczy�. .
- Na imi� mi Tetchie - szepn�a w jego rami�.
- Tetchie - powt�rzy�, zamieniaj�c je w nisk�, turkocz�c� �
melodi�. - Nie wiedzia�em, �e mam c�rk�.
- Przychodzi�am co noc do twego kamienia - powiedzia�a. -
- Mia�am nadziej�, �e powr�cisz. .
Ojciec cofn�� si� troch� i spojrza� na ni� powa�nie..
- Nie mog� ju� wr�ci� - powiedzia�..
- Ale...
Potrz�sn�� g�ow�.
- �mier� to �mier�, Tetchie. Nie mog� wr�ci�..
- Ale musisz �y� w takim okropnym miejscu.
U�miechn�� si�, a skaliste rysy przesun�y si� jakby e
zbocze g�rskie zmienia�o po�o�enie.
- Nie mieszkam tutaj...Nie umiem wyt�umaczy�, jak tam .
jest. Nie istniej� s�owa, kt�rymi mo�na by to opisa�. .
- Czy mama tam jest??
- Hannah... umar�a??
Tetchie przytakn�a.
- Dawno temu, ale ci�gle za ni� t�skni�.
- Poszukam jej - powiedzia� trof. - Przeka�� jej s�owa
twojej mi�o�ci. - Podni�s� si�, przes�aniaj�c znowu
wszystko. - Teraz musz� ju� i��. To jest niepo�wi�cona
ziemia. Niebezpieczna strefa na pograniczu �ycia i �mierci. -
Zabawisz tutaj za d�ugo - czy� �ywy, czy umar�y - a
pozostaniesz tu na zawsze. .
- Ale...
Tetchie chcia�a prosi�, by zabra� j� ze sob�, kiedy
wyruszy na poszukiwanie matki. Chcia�a powiedzie�, �e �ycie
oznacza�o dla niej wy��cznie smutek i udr�k�, lecz
u�wiadomi�a sobie, �e znowu my�li tylko o sobie. Ci�gle nie
by�a pewna, czy zaufa� Gaedrianowi, lecz je�li m�wi� prawd�, .
musi spr�bowa� mu pom�c. Jej �ycie by�o koszmarem; nie
�yczy�a nikomu takiego losu.
- Potrzebuj� twojej pomocy - odezwa�a si�, po czym
opowiedzia�a mu o Gaedrianie i Nallornie, o wojnie, jak�
toczy� Sen z Koszmarem, i o tym, �e nie wolno dopu�ci�, by n
Nallorn zwyci�y�.
Ojciec smutno potrz�sn�� g�ow�.
- Nie mog� ci pom�c, Tetchie. Nie jestem w stanie .
powr�ci� fizycznie. .
- A je�li Gaedrian przegra....
- B�dzie to strasznym z�em - zgodzi� si� ojciec..
- Musi by� co�, co mogliby�my zrobi�..
Wtedy zamilk� na d�u�sz� chwil�.
- Co ukrywasz? - spyta�a Tetchie. - Czego mi nie chcesz i
powiedzie�? ?
- Ja nie mog� nic zrobi� - powiedzia� ojciec - ale ty... .
Znowu si� zawaha�. .
- Co? - nalega�a Tetchie. - Co takiego ja mog� zrobi�?
- Mog� ci u�yczy� mojej si�y - powiedzia� ojciec. - Wtedy
b�dziesz mog�a pom�c W�adcy Snu. Lecz zap�acisz za to..
Odt�d ju� na zawsze b�dziesz tylko trofem.
Trofem? - pomy�la�a Tetchie. Spojrza�a na ojca, poczu�a
g��boki spok�j, kt�ry udziela� si� jej dzi�ki samej tylko
jego obecno�ci. Ludzie z miasteczka uwa�aliby to za ,
przekle�stwo, lecz ona ju� nie.
- By�abym dumna z tego, �e jestem bardziej podobna do ,
ciebie - powiedzia�a.
- B�dziesz musia�a zrezygnowa� z wszelkich pozor�w
cz�owiecze�stwa - ostrzeg� j� ojciec. - Kiedy s�o�ce
wstanie, musisz by� schowana g��boko pod wzg�rzem, inaczej w
zamieni ci� w kamie�. .
- Ja ju� teraz wychodz� tylko noc� - powiedzia�a..
Spojrzenie ojca napotka�o jej wzrok, a wtedy westchn��..
- Twoje �ycie nie jest �atwe - powiedzia�..
Tetchie nie mia�a ochoty opowiada� ju� wi�cej o sobie..
- Powiedz, co mam robi�? - spyta�a..
- Musisz wzi�� troch� mojej krwi - oznajmi� ojciec.
Znowu krew. Tej nocy Tetchie napatrzy�a si� i nas�ucha�a o
o krwi za ca�e �ycie. .
- Ale jak to zrobi�? - zapyta�a. - Przecie� jeste� duchem...
Ojciec dotkn�� jej ramienia.
- Kt�ry otrzyma� cia�o przez twoje wezwanie do tego z
p�wiata. Czy masz n�?
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. Podni�s� kciuk do ust i
mocno nagryz�. Ciemny p�yn pojawi� si� w rance, kiedy w
wyci�gn�� r�k� w jej stron�. .
- B�dzie piek�o - powiedzia�.
Tetchie przytakn�a przestraszona. Przymkn�wszy oczy,
otworzy�a usta. Ojciec dotkn�� kciukiem jej j�zyka. Jego
krew mia�a piek�cy smak ognia, pali�a przechodz�c przez
gard�o. Tetchie zadr�a�a z b�lu, oczy wype�ni�y si� �zami y
tak, �e kiedy je otworzy�a, nadal by�a jak �lepa.
Poczu�a r�k� ojca na g�owie. Przyg�adzi� jej potargane ,
w�osy, po czym poca�owa� j�.
- Pozosta� w zdrowiu, moje dziecko - powiedzia�. -
Odszukamy ci� ja i twoja matka, kiedy nadejdzie czas, by� i
ostatecznie przesz�a na drug� stron�.
By�o jeszcze tysi�c rzeczy, kt�re Tetchie chcia�a
opowiedzie�, lecz zakr�ci�o jej si� w g�owie i zrozumia�a,
�e nie tylko on znikn��, lecz pusty �wiat r�wnie�. Poczu�a
traw� pod stopami i lekki powiew wiatru na policzku. Kiedy
otworzy�a oczy, po jednej stronie ujrza�a kamie�, a po
drugiej stary d�b. Zwr�ci�a si� w stron�, gdzie przed ,
wej�ciem w kamie� ostatni raz widzia�a b�yski niebieskiego
�wiat�a. .
Teraz �wiate�ka tam nie by�o.
Podnios�a si� na nogi, rze�ka raczej ni� s�aba. Jej nocny
wzrok jakby si� wyostrzy�, podobnie jak inne zmys�y.
Rozpoznawa�a noc porami sk�ry.
Zda�a sobie spraw�, �e ludzie z miasteczka byli �lepcami.
Ona sama by�a przedtem �lepa. Wszyscy tracili tak wiele z
tego, co �wiat mia� do zaoferowania. Lecz ludzie z
miasteczka pragn�li raczej cia�niejszego ni� szerokiego �
�wiata, a ona... przed ni� sta�o jeszcze zadanie do
wykonania. .
Ruszy�a w stron�, gdzie przedtem b�yska�o �wiate�ko..
Spalona trawa i wypalona ziemia pokrywa�y wzg�rze, kt�re
by�o jej celem. Zobaczy�a jak�� posta� le��c� na ziemi i
zawaha�a si� niepewna, kto to taki. Gaedrian, czy jego brat?
Podesz�a ostro�nie i ukl�k�a obok nieruchomej postaci. �
M�czyzna otworzy oczy i spojrza� na ni� s�abym wzrokiem.
- Nie by�em do�� silny - powiedzia� Gaedrian swym m
d�wi�cznym, �agodnym g�osem, cho� teraz bardzo przygaszonym. .
- Dok�d poszed�? - spyta�a Tetchie..
- Upomnie� si� o swoje. O Krain� Snu.
Tetchie przygl�da�a mu si� d�u�sz� chwil�, po czym a
podnios�a kciuk do ust. Znowu nadszed� czas krwi - ostatni
ju� raz.
Gaedrian pr�bowa� protestowa�, lecz ona odsun�a jego
r�ce i pozwoli�a, by krople wpada�y do jego ust: jedna,
druga, trzecia. Gaedrian prze�kn��. Oczy pana sn�w ,
rozszerzy�y si� w ogromnym zdumieniu. .
- Gdzie...jak...?
- Znalaz�am ojca - powiedzia�a Tetchie. - To spadek, ,
kt�ry mi zostawi�.
Zmys�y mia�a wyostrzone, lecz gdy unios�a r�k�, by
pokaza� j� Gaedrianowi, sk�ra na niej by�a ciemniejsza ni�
przedtem, bardziej szara i szorstka niby kora. I Tetchie e
nigdy ju� nie mia�a ujrze� bia�ego dnia.
- Nie powinna� by�a... - zacz�� Gaedrian, lecz Tetchie e
przerwa�a mu.
- Czy ju� wystarczy? - zapyta�a. - Czy teraz zdo�asz go o
powstrzyma�? ?
Gaedrian usiad�. Roz�o�y� ramiona, zgi�� r�ce, nogi..
- A� zanadto - powiedzia�. - Czuj� si� o sto lat m�odszy.
Wiedz�c, kim jest, Tetchie nie pomy�la�a, �e przesadza.
Kt� wiedzia�, ile lat mia� W�adca Snu. Pewnie narodzi� z
si� wraz z pierwszym snem. .
Uj�� jej twarz w r�ce i poca�owa� w czo�o.
- Spr�buj� naprawi� z�o, kt�re m�j brat wyrz�dzi� ci
dzisiejszej nocy - powiedzia�. - Ca�y �wiat jest twoim m
d�u�nikiem..
- Nie chc� �adnej nagrody - powiedzia�a Tetchie.
- Porozmawiamy o tym, kiedy wr�c� po ciebie - powiedzia��
Gaedrian.
Je�li mnie znajdziesz, pomy�la�a, lecz skin�a tylko w
g�ow�.
Gaedrian wsta�. Jedn� r�k� poci�gn�� po tatua�u w
kierunku serca, a powsta�e zaraz niebieskie �wiate�ko rzuci�
wysoko w g�r�. Zamieni�o si� w l�ni�cy portal. Rzucaj�c jej
jeszcze jedno wdzi�czne spojrzenie przeszed� przez powsta�e
wrota. Zamkn�y si� za nim migoc�c kaskad� niebieskich
iskier, podobnych do tych, jakie pryskaj� z ogniska, gdy �
dorzuci si� drewnian� k�od�.
Tetchie rozejrza�a si� po wypalonym wzg�rzu, po czym
ruszy�a do Burndale. Przesz�a brukowanymi ulicami, samotna w
cieniu budynk�w, bardziej spokrewniona z ich murami i
fundamentami ni� tymi, kt�rzy spali wewn�trz. Przy starej
Gospodzie Cotts pomy�la�a o matce i sta�a patrz�c na szop� e
przy stajniach, gdzie mieszka�y przez te wszystkie lata.
Na koniec, kiedy �wit zacz�� barwi� horyzont na r�owo,
skierowa�a kroki w stron� tego wzg�rza, gdzie po raz pierwszy y
spotka�a wytatuowanego cz�owieka.
Pog�adzi�a kor� starego d�bu, po czym podesz�a blisko o
wysokiego kamienia staj�c po jego wschodniej stronie.
Nie by�o do ko�ca prawd�, �e nie ujrzy ju� nigdy dnia. .
Zobaczy go, cho�by tylko raz.
Sta�a ci�gle w tym samym miejscu, kiedy s�o�ce wzesz�o i
zabra�o j�. Odt�d dwa stoj�ce kamienie, jeden wysoki i jeden
du�o mniejszy, dotrzymuj� towarzystwa staremu d�bowi na
wzg�rzu. A Tetchie, nareszcie lekka i gibka, pozostawiwszy �
sw� oci�a�o�� w kamieniu, pomkn�a �ladami rodzic�w.