482
Szczegóły |
Tytuł |
482 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
482 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 482 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
482 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gallegher Bis
Autor - Henry Kuttner
HTML : Argail
Gallegher wytrzeszczy� zamglone oczy i spojrza� tam, gdzie powinno by� jego
podw�rko. Widzia� z okna absurdaln�, nieprawdopodobn� dziur�, kt�ra zia�a tam w
ziemi, i bra�y go md�o�ci. Dziura by�a wielka. I g��boka. Prawie wystarczaj�co
g��boka, by pomie�ci� do�� gigantycznego kaca Galleghera.Gallegher zastanowi�
si�, czy powinien spojrze� na kalendarz, potem jednak
zdecydowa�, �e lepiej nie. Mia� uczucie, �e od pocz�tku ochlaju min�o kilka
tysi�cy lat. Nawet jak na faceta z jego pragnieniem i mo�liwo�ciami, wytr�bi�
sporo.
- Wytr�bi�em - skar�y� si� Gallegher wlok�c si� w stron� kanapy, na kt�r� si�
zwali�. - Wol� m�wi� "wychla�em", to ma wi�cej ekspresji. S�owo "wytr�bi�em"
przywodzi mi na my�l orkiestr� d�t� i klaksony samochodowe, kt�re i tak mam we
�bie, do tego wszystkie w��czone na pe�n� moc. - Omdla�� r�k� si�gn�� do zaworu
dystrybutora trunk�w, zawaha� si� i porozumia� ze swym �o��dkiem.
GALLEGHER: - Mo�na malucha?
�O��DEK: - Ostro�nie!
GALLEGHER: - Naparsteczek...
�O��DEK: - Oooch!
GALLEGHER: - Nie r�b mi tego! Musz� si� napi�. Podw�rko mi ukradli.
�O��DEK: - Szkoda, �e mnie nie ukradli.
W tym momencie otworzy�y si� drzwi i stan�� w nich robot, kt�rego k�ka,
tryby i inne wichajstry szybko wirowa�y pod przezroczyst� obudow�. Gallegher
spojrza� i zamkn�� oczy, zlany potem.
- Wyno� si� - warkn��. - Przeklinam dzie�, w kt�rym ci� zrobi�em. Twoje
wiruj�ce kiszki doprowadzaj� mnie do sza�u.
- Nie ma pan za nic poczucia estetyki - odrzek� robot ura�onym tonem. -
Prosz�. Przynios�em panu piwa.
- Hmmm. - Gallegher wzi�� z r�ki robota plastykowy pojemnik i zacz��
�apczywie pi�. Ch�odny mi�towy posmak mile, od�wie�aj�co �echta� podniebienie. -
Aaach - westchn�� siadaj�c. - Troch� lepiej. Niewiele, ale...
- Mo�e zastrzyk z tiaminy?
- Ju� dosta�em od tego uczulenia - rzek� Gallegher pos�pnie do robota. -
Dotkn�a mnie zmora pragnienia. Hmmm! - Popatrzy� na dystrybutor. - Mo�e...
- Jaki� policjant do pana.
- Jakie� co?
- Policjant. Czeka ju� do�� d�ugo.
- Och - powiedzia� Gallegher. Spojrza� w k�t obok otwartego okna. - Co to
jest?
Wygl�da�o to na jak�� dziwaczn� maszyn�. Gallegher przygl�da� si� jej z
zainteresowaniem po��czonym ze zdziwieniem i pewnym oszo�omieniem. Nie by�o
w�tpliwo�ci - sam zbudowa� to cholerne pud�o. Zwariowany konstruktor Gallegher
tak w�a�nie pracowa�. Nie mia� �adnego wykszta�cenia technicznego, ale
niezwyk�ym trafem jego pod�wiadomo�� zosta�a obdarzona b�yskiem geniuszu. Na
trze�wo Gallegher by� zupe�nie normalny, cho� narwany i cz�sto na cyku. Jednak
kiedy jego demoniczna pod�wiadomo�� przejmowa�a nad nim kontrol�, wszystko mog�o
si� zdarzy�. W�a�nie po pijanemu zbudowa� tego robota, po czym sp�dzi� wiele
tygodni pr�buj�c ustali�, do czego mia� on s�u�y�. Jak si� okaza�o, zastosowanie
nie by�o specjalnie po�yteczne, ale Gallegher zatrzyma� robota w domu, pomimo �e
ten mia� irytuj�cy zwyczaj: wyszukiwa� wszystkie mo�liwe lustra i przegl�da� si�
w nich z pr�no�ci�, podziwiaj�c swe metalowe wn�trze.
Znowu mi si� przydarzy�o, pomy�la� Gallegher. Na g�os za� powiedzia�: -
Jeszcze piwa. Szybko.
Gdy robot wyszed�, Gallegher pozbiera� swe chude cia�o i podszed� do maszyny
przygl�daj�c si� jej z zaciekawieniem. Maszyna nie by�a w��czona. Przez otwarte
okno wychodzi�y jakie� jasne, gi�tkie przewody grubo�ci palca; wisia�y niewysoko
nad kraw�dzi� jamy znajduj�cej si� tam, gdzie powinno by� jego podw�rko.
Zako�czone by�y... Hmmm! Gallegher wci�gn�� jeden przew�d i przyjrza� si�
mu. Zako�czone by�y okutymi metalem otworami i by�y puste wewn�trz. Dziwne.
Maszyna mia�a oko�o dw�ch metr�w d�ugo�ci, a wygl�da�a jak o�ywiona
sk�adnica z�omu. Gallegher mia� sk�onno�� do improwizacji. Je�li do po��czenia
nie m�g� znale�� odpowiedniego przewodu, �apa� co by�o pod r�k�, czasem haftk�,
a czasem
wieszak do ubra�, i w��cza� w urz�dzenie. Oznacza�o to, �e analiza jako�ciowa
wykonanej ju� maszyny wcale nie by�a �atwa. Co na przyk�ad oznacza�a ta nylonowa
kaczka owini�ta drutami i z zadowoleniem spoczywaj�ca na starej formie do wafli?
- Tym razem dosta�em hopla - rozwa�a� Gallegher. - Mimo wszystko jednak w
nic nie wdepn��em, jak zazwyczaj. Gdzie to piwo?
Robot tkwi� przed lustrem i wlepia� oczarowane spojrzenie we w�asne wn�trze.
- Piwo? A, tu mam. Zatrzyma�em si� na chwil�, aby rzuci� na siebie pe�ne podziwu
spojrzenie.
Gallegher obdarzy� robota mocnym s�owem, ale wzi�� pojemnik. Wpatrywa� si�
mrugaj�c oczami w stoj�ce pod oknem urz�dzenie, a jego d�uga twarz z wystaj�cymi
ko��mi policzkowymi wykrzywi�a si� w grymasie zdumienia. Produkt ko�cowy...
Z wielkiej komory - ongi� kub�a na �mieci, wychodzi�y cienkie rurki. Kube�
by� teraz szczelnie zamkni�ty; tylko esowaty przew�d ��czy� go z ma�� pr�dnic�,
czy czym� takim. Nie, pomy�la� Gallegher. Pr�dnice s� chyba du�e? Och, jaka
szkoda, �e nie mam wykszta�cenia technicznego. Jak to rozszyfrowa�?
By�o tam du�o, du�o wi�cej rzeczy, jak na przyk�ad szara, kwadratowa kasetka
z metalu; Gallegher na chwil� zbity z tropu pr�bowa� obliczy� jej pojemno�� w
metrach sze�ciennych. Wysz�o mu sto, co oczywi�cie by�o b��dem, ka�dy bowiem bok
kasetki mia� dziesi�� centymetr�w.
Wieczko kasetki by�o zamkni�te; Gallegher na chwil� od�o�y� ten problem i
zaj�� si� dalszymi bezowocnymi badaniami. Znalaz� wi�cej zagadkowych urz�dze�.
Na ostatku zauwa�y� kr��ek o �rednicy dziesi�ciu centymetr�w z rowkiem na
obwodzie.
- I jaki jest produkt ko�cowy? Hej, Narcyz!
- Nie nazywam si� Narcyz - odrzek� robot karc�cym tonem.
- G�owa boli od samego patrzenia na ciebie, a ty mi ka�esz jeszcze pami�ta�
twoje imi� - warkn�� Gallegher. - Zreszt� maszyny nie powinny mie� imion. Chod�
no tutaj.
- S�ucham?
- Co to jest?
- Maszyna - odpowiedzia� robot - ale ani troch� tak pi�kna jak ja.
- Mam nadziej�, �e jest bardziej po�yteczna. Co ona robi?
- Po�yka ziemi�.
- Aha. St�d ta dziura w podw�rku.
- Podw�rka nie ma - zwr�ci� uwag� robot zgodnie z prawd�.
- Jest.
- Podw�rko - rzek� robot, cokolwiek niedok�adnie cytuj�c Thomasa Wolfe'a -
jest nie tylko podw�rkiem, ale r�wnie� negacj� podw�rka. Jest to spotkanie w
przestrzeni podw�rka i braku podw�rka. Podw�rko to sko�czona i
nierozprzestrzeniona ilo�� brudnej ziemi, to fakt zdeterminowany swym
zaprzeczeniem.
- Czy ty wiesz, co ty m�wisz? - zapyta� Gallegher, maj�c szczer� ochot�
tak�e si� dowiedzie�.
- Tak.
- Rozumiem. No wi�c przesta� gada� o brudach. Chc� wiedzie�, po co
zbudowa�em t� maszyn�.
- Niepotrzebnie pan mnie pyta. Wy��czy� mnie pan ma wiele dni, a w�a�ciwie
tygodni.
- Aha. Pami�tam. Stercza�e� wtedy przed lustrem i nie da�e� mi si� ogoli�.
- To by�a sprawa integralno�ci artystycznej. P�aszczyzny mojej funkcjonalnej
twarzy s� daleko bardziej koherentne i ekspresyjne ni� pa�skie.
- S�uchaj no, Narcyzie - rzek� Gallegher, z wysi�kiem staraj�c si� zapanowa�
nad sob�. - Pr�buj� dowiedzie� si� czego�. Czy p�aszczyzny twojego parszywego
funkcjonalnego m�zgu potrafi� to poj��?
- Oczywi�cie - zimno odrzek� Narcyz. - Nie mog� panu pom�c. W��czy� mnie pan
dopiero dzi� rano, a potem zasn�� pan pijackim snem. Maszyna by�a ju� sko�czona,
ale nie w��czona. Posprz�ta�em dom i uprzejmie przynios�em panu piwo, gdy
obudzi� si� pan na swoim zwyk�ym kacu.
- To przynie� mi uprzejmie jeszcze troch� i zamknij si�.
- A co z policjantem?
- Och, zapomnia�em. Hm... Chyba lepiej zobacz� si� z tym facetem. Narcyz
wyszed� cicho stawiaj�c stopy. Gallegher zatrz�s� si�, podszed� do okna i
wyjrza� przez nie na t� niesamowit� dziur�. Dlaczego? Jak? Przetrz�sa� zakamarki
umys�u. Bez skutku oczywi�cie. Jego pod�wiadomo�� zna�a odpowied�, ale uwi�zi�a
j� skutecznie. W ka�dym razie nie zbudowa�by tej maszyny bez jakiego� wa�nego
powodu. Czy zreszt� rzeczywi�cie nie? Jego pod�wiadomo�� cechowa�a logika do��
szczeg�lna i powik�ana. Narcyz wszak mia� by� super otwieraczem butelek piwa.
Do pokoju wszed� za robotem muskularny m�ody cz�owiek w dobrze skrojonym
mundurze. - Pan Gallegher? - zapyta�.
- Tak.
- Pan Galloway Gallegher?
- Odpowied� ci�gle jeszcze brzmi "tak". Czym mog� s�u�y�?
- Mo�e pan przyj�� to wezwanie s�dowe - odrzek� gliniarz. Wr�czy�
Gallegherowi z�o�ony �wistek papieru.
Labirynt kunsztownej frazeologii prawniczej niewiele m�wi� Gallegherowi. -
Kto to jest Deli Hopper? - zapyta�. - Nigdy o nim nie s�ysza�em.
- To nie moja sprawa - mrukn�a w�adza. - Wezwanie dostarczy�em i tu si�
moja rola ko�czy.
Policjant wyszed�. Gallegher wytrzeszczy� oczy na papier. Niewiele si� z
niego dowiedzia�.
W ko�cu z braku lepszego zaj�cia pogada� przez wideofon z adwokatem,
po��czy� si� z kartotek� prawnik�w i dowiedzia� si�, �e radc� prawnym Hoppera
jest niejaki Trench, szycha w Radzie Legislacyjnej. Trench mia� sztab sekretarek
do odbierania telefon�w, ale metod� gr�b, wymys��w i pr�b Gallegher dosta� w
ko�cu po��czenie z samym szefem.
Na ekranie Trench objawi� si� jako siwy, chudy, zasuszony cz�owieczek z
przystrzy�onym w�sikiem. G�os mia� ostry jak brzytwa.
- Pan Gallegher? O co chodzi?
- S�uchaj pan - powiedzia� Gallegher - w�a�nie dor�czono mi wezwanie.
- Ach, wi�c ju� je pan ma? Dobrze.
- Co to znaczy dobrze? Nie mam zielonego poj�cia, co jest grane.
- Popatrz, popatrz - rzek� sceptycznie Trench. - Mo�e m�g�bym od�wie�y�
pa�sk� pami��. M�j klient, kt�ry ma mi�kkie serce, nie skar�y pana o
oszczerstwo, gro�b� u�ycia si�y, czy te� napa�� i pobicie. Chce po prostu
odzyska� swoje pieni�dze albo dosta�, co mu si� nale�y.
Gallegher zamkn�� oczy i zadygota�. - On chchce? Ja... hm... czy ja mu
ubli�y�em?
- Nazwa� go pan - powiedzia� Trench zagl�daj�c do grubego skoroszytu -
karaluchem na kaczych nogach, �mierdz�cym Neandertalczykiem i albo brudn� krow�,
albo brudn� crov�. Oba te okre�lenia zaliczane s� do obel�ywych. Poza tym kopn��
go pan.
- Kiedy to by�o? - wyszepta� Gallegher.
- Trzy dni temu.
- I... wspomina� pan co� o pieni�dzach?
- Tysi�c kredytek zaliczki, kt�re panu wyp�aci�.
- Na poczet czego?
- Na poczet zam�wienia, kt�re mia� pan wykona�. Nie zosta�em dok�adnie
poinformowany o szczeg�ach. W ka�dym razie nie tylko nie wykona� pan
zam�wienia, ale tak�e odm�wi� pan zwrotu pieni�dzy.
- Ojej. A kto to w og�le jest Hopper?
- W�a�ciciel Hopper Enterprises. D�li Hopper, impresario i agent rozrywkowy.
Ale s�dz�, �e pan to wszystko wie. Zobaczymy si� w s�dzie, panie Gallegher.
Zechce mi pan teraz wybaczy�, jestem zaj�ty. Oskar�am dzi� w pewnej sprawie i
my�l�, �e pods�dny dostanie du�y wyrok.
- A co on zrobi�? - zapyta� Gallegher s�abym g�osem.
- Zwyk�a sprawa o napa�� i pobicie - odpowiedzia� Trench. - Do widzenia.
Gdy twarz prawnika znik�a z ekranu, Gallegher schwyci� si� za g�ow� i rykiem
za��da� piwa. Podszed� do biurka s�cz�c piwo z plastykowego pojemnika z
wbudowanym sch�adzaczem i uwa�nie przejrza� korespondencj�. Nie by�o nic. �adnej
wskaz�wki.
Tysi�c kredytek... nie przypomina� sobie, �eby je dosta�. Ale mo�e w ksi��ce
przychod�w co� b�dzie...
By�o. Pod r�nymi datami sprzed paru tygodni zapisano:
Otrz. D. H. - zam. - zal. - 1000 k.
Otrz. J. W. - zam. - zal. - 1500 k.
Otrz. Grubasek - zam. - zal. - 800 k.
Trzy tysi�ce trzysta kredytek! A na koncie ani �ladu tej sumy. By� tam tylko
dow�d wyp�aty siedmiuset kredytek, po czym na koncie pozosta�o jeszcze co� ko�o
pi�tnastu. Gallegher j�kn�� i jeszcze raz przeszuka� biurko. Pod suszk� znalaz�
kopert�, kt�r� poprzednio przeoczy�.
Koperta zawiera�a akcje, zar�wno zwyk�e, jak i uprzywilejowane, jakiej�
firmy zwanej "Wszystkie Zadania". Pismo przewodnie potwierdza�o przyj�cie sumy
czterech tysi�cy kredytek, za kt�r� to wp�at� wydano panu Gallowayowi
Gallegherowi akcje, zgodnie z zam�wieniem...
- Cholera jasna - powiedzia� Gallegher. �yka� piwo, a w g�owie mia�
karuzel�. K�opoty wali�y si� z trzech stron. D. H., Deli Hopper zap�aci� mu
tysi�c kredytek, �eby co� tam zrobi�. Kto� o inicja�ach J. W. zap�aci� mu
p�tora tysi�ca za podobn� rzecz. A sknera Grubasek da� mu tylko osiemset
zaliczki.Dlaczego?
Tylko szalona pod�wiadomo�� Galleghera zna�a odpowied� na to pytanie. Owa
osobowo�� skryta w jego m�zgu sprytnie zaaran�owa�a umowy, zebra�a fors�,
spustoszy�a osobisty rachunek bankowy Galleghera praktycznie go likwiduj�c i
kupi�a akcje firmy "Wszystkie Zadania". Ha!
Gallegher ponownie siad� przed wideofonem. Po chwili po��czy� si� ze swym
maklerem.
- Arnie?
- Cze��, Gallegher - powiedzia� Arnie patrz�c w kamer� ponad biurkiem. - Co
jest?
- Ja jestem. Uwi�zany na sznurze. S�uchaj, czy ostatnio kupowa�em jakie�
akcje?
- Jasne. "Wszystkie Zadania".
- No to chc� je sprzeda�. Potrzeba mi forsy. Szybko.
- Zaczekaj chwil�. - Arnie nacisn�� par� guziczk�w. Gallegher wiedzia�, �e
na bocznej �cianie pojawi�y si� aktualne notowania.
- No i co?
- Nie da rady. Lec� jak w studni� bez dna. Poda� za cztery, nikt nie oferuje
�adnej ceny kupna.
- A ja za ile kupi�em?
- Za dwadzie�cia.
Gallegher rykn�� jak zraniony wilk. - Dwadzie�cia?! I ty mi na to
pozwoli�e�?
- Pr�bowa�em ci to wyperswadowa� - rzek� Arnie znu�onym g�osem. - M�wi�em,
�e akcje lec� w d�. Jest jakie� op�nienie w kontrakcie budowlanym, nie wiem
dok�adnie, jakie. Ale ty powiedzia�e�, �e masz cynk. Co mog�em zrobi�?
- Mog�e� wali� mnie w �eb, p�ki by mi nie przesz�o - powiedzia� Gallegher. -
No, niewa�ne. I tak ju� za p�no. Czy mam jakie� inne akcje?
- Sto akcji "Bonanzy Marsja�skiej".
- Ile daj�?
- Mo�e za wszystko dosta�by� dwadzie�cia pi�� kredytek.
- C� to za d�wi�k tr�b? - mrukn�� Gallegher.
- H�?
- Boj� si� tego widoku...
- A, ju� wiem - rzek� Arnie, zadowolony z siebie. - "Danny Deever".
- Aha - zgodzi� si� Gallegher. - "Danny Deever". Za�piewaj mi to na moim
pogrzebie, stary. - Wy��czy� si�.
Dlaczego, po jak� choler�, kupi� te akcje?
Co takiego obieca� Dellowi Hopperowi z firmy Hopper Enterprises?
Kim byli J. W. (tysi�c pi��set kredytek) i Grubasek (osiemset kredytek)?
Dlaczego w miejscu podw�rka zia�a dziura?
Co to by�a za maszyna, kt�r� zbudowa�a jego pod�wiadomo��, i na co?
Nacisn�� guzik informacji na wideofonie i- tak d�ugo kr�ti� tarcz�, a�
znalaz� numer Hopper Enterprises. Wybra� go.
- Chc� m�wi� z panem Hopperem.
- Pa�skie nazwisko?
- Gallegher.
- Prosz� zwr�ci� si� do naszego radcy prawnego, pana Trencha.
- Ju� to zrobi�em - powiedzia� Gallegher. - Prosz� pos�ucha�...
- Pan Hopper jest zaj�ty.
- Niech mu pani powie - rzuci� po�piesznie Gallegher - �e mam to, czego
chcia�.
To poskutkowa�o. Na ekranie pojawi� si� Hopper, istny baw� z grzyw� siwych
w�os�w, aroganckimi, czarnymi jak w�giel oczami i nosem zakrzywionym jak ptasi
dzi�b. Wydatnym podbr�dkiem wycelowa� w ekran i rykn��:
- Gallegher? Ma�o brakowa�o, a... - zmieni� nagle ton. - Rozmawia�e� z
Trenchem, co? Wiedzia�em, �e to pomo�e. Wiesz, �e mog� ci� wsadzi�?
- No, mo�e...
- �adne mo�e! Czy my�lisz, �e chodz� osobi�cie do wszystkich kopni�tych
wynalazc�w, kt�rzy dla mnie co� robi�? Gdyby mi nie k�adli ci�gle w �eb, �e
jeste� najlepszy w te klocki, dawno by� dosta� nakaz s�dowy!
Wynalazca?
- Chodzi o to - zacz�� �agodnie Gallegher - �e by�em chory...
- G�wno prawda - warkn�� Hopper. - By�e� pijany jak �winia. Nikomu nie p�ac�
za chlanie. Mo�e zapomnia�e�, �e ten tysi�c to tylko pierwsza rata - po kt�rej
b�dzie jeszcze dziewi�� tysi�cy?
- No... no nie. Hm... dziewi�� tysi�cy?
- I premia za szybkie wykonanie zadania. Szcz�ciem premi� jeszcze mo�esz
dosta�. Min�y dopiero dwa tygodnie. Ale masz fart, �e to ju� gotowe. Mam ju�
nagrane par� fabryk. A moi ludzie szukaj� po ca�ym kraju dobrych sal
widowiskowych. Czy to si� nada do ma�ych aparat�w, Gallegher? St�d b�dzie sta�y
przych�d, a nie z du�ych widowni.
- Hrrrmmfff - za.krztusi� si� Gallegher. - No...
- Masz to u siebie? Ju� jad� zobaczy�.
- Niech pan poczeka! Chcia�bym co� jeszcze uzupe�ni�...
- Potrzebny mi tylko pomys� - powiedzia� Hopper. - Je�li pomys� jest dobry,
ca�a reszta to pestka. Zadzwoni� do Trencha i ka�� mu wycofa� to wezwanie. Zaraz
b�d�.
Wy��czy� si�.
Gallegher rykiem za��da� piwa. - I brzytw� - doda�, gdy Narcyz wychodzi� z
pokoju. - Chc� sobie poder�n�� gard�o.
- Dlaczego? - zapyta� robot.
- �eby� mia� rozrywk�, a co my�la�e�? Dawaj to piwo. Narcyz przyni�s�
pojemnik.
- Nie rozumiem, czym si� pan takmartwi - zauwa�y�. - Czy nie lepiej zatraci�
si� w entuzjastycznym podziwie dla mojej urody?
- Brzytwa lepsza - rzek� ponuro Gallegher. - Du�o lepsza. Mam trzech
klient�w, z kt�rych dw�ch nie pami�tam w og�le, a wszyscy zam�wili u mnie co�,
czego r�wnie� nie pami�tam. Ha!
Narcyz zastanowi� si�. - Niech pan spr�buje rozumowania indukcyjnego -
zaproponowa�. - Ta maszyna...
- Co z t� maszyn�?
- No wi�c kiedy otrzymuje pan zam�wienie, zwykle upija si� pan do takiego
stanu, w kt�rym pa�ska pod�wiadomo�� bierze g�r� i sama robi, co trzeba. Potem
pan trze�wieje. Najwidoczniej tym razem te� tak si� sta�o. Zrobi� pan przecie�
maszyn�, nie?
- No jasne - odrzek� Gallegher - ale dla kogo? Nawet nie wiem, co ona robi.
- M�g�by pan j� w��czy� i sprawdzi�.
- Rzeczywi�cie. Zg�upia�em od rana.
- Zawsze jest pan g�upi - powiedzia� Narcyz. - A tak�e brzydki. Im bardziej
przygl�dam si� mej w�asnej doskona�ej urodzie, tym wi�cej lito�ci czuj� dla
ludzi.
- A, zatkaj si� - warkn�� Gallegher wyczuwaj�c bezsens k��tni z robotem.
Podszed� do tajemniczej machiny i jeszcze raz przyjrza� si� jej. Nic mu nie
zadzwoni�o.
Maszyna mia�a prze��cznik, kt�ry Gallegher przesun��. Rozleg�a si� piosenka
o szpitalu �wi�tego Jakuba.
...widzia�em m� najdro�sz� na marmurowej p�ycie...
- Ju� wiem wszystko - powiedzia� Gallegher w gwa�townym przyp�ywie
frustracji. - Kto� zam�wi� u mnie gramofon.
- Chwileczk� - Narcyz wyci�gn�� r�k�. - Niech pan wyjrzy przez okno.
- Okno. Oczywi�cie. I co z tego? Co... - Gallegher wychyli� si� przez
parapet, oniemia�y ze zdumienia. Poczu�, jak kolana mu s�abn� i rozst�puj� si�.
No, czego� takiego nie m�g� si� spodziewa�.
Zesp� rurek wychodz�cych z maszyny okaza� si� niewiarygodnie rozci�gliwy.
Rurki wysun�y si� a� do dna jamy, na ca�e dziesi�� metr�w, i porusza�y si�
bez�adnie naoko�o niczym odkurzacze na pastwisku. Porusza�y si� tak szybko, �e
Gallegher
widzia� tylko ich zamglone kontury. Wygl�da�o to, jakby g�owa Meduzy ogarni�ta
ta�cem �w. Wita zarazi�a swoje w�e t� dolegliwo�ci�.
- Niech pan spojrzy, jak �migaj� - powiedzia� Narcyz w zamy�leniu, ca�ym
ci�arem opieraj�c si� o Galleghera. - Chyba st�d ta dziura. One po�eraj�
ziemi�.
- Owszem - zgodzi� si� konstruktor, odsuwaj�c si� od robota. - Ciekawe, po
co. Ziemia... hmmm. Surowiec. - Popatrzy� na maszyn�, kt�ra zawodzi�a:
...czy jest gdzie� na tym �wiecie kochanek taki drugi...
- Po��czenie elektryczne - zaduma� si� Gallegher, przygl�daj�c si� maszynie
badawczo. - Pobrana ziemia trafia do dawnego kosza na �mieci. I co potem?
Bombardowanie elektronami? Protony, neutrony, pozytrony... szkoda, �e nie wiem,
co te s�owa znacz� - zako�czy� �a�o�nie. - Szkoda, �e nie mam studi�w.
- Pozytron to jest...
- Nic mi nie m�w - poprosi� Gallegher. - Pojawi� si� tylko trudno�ci
semantyczne. Wiem bardzo dobrze, co to jest pozytron, tylko nie kojarz� tego z
nazw�. Przyswoi�em sobie tylko jego znaczenie inten-cjonalne, kt�rego i tak nie
da si� wyrazi� s�owami.
- Ale da si� wyrazi� znaczenie ekstensjonalne - zwr�ci� uwag� Narcyz.
- To nie dla mnie. Jak powiedzia� Humpty Dumpty, pozostaje pytanie, kto jest
panem. W moim przypadku panem jest s�owo. Te cholerne s�owa przyprawiaj� mnie o
g�si� sk�rk�. Po prostu nie chwytam ich znaczenia ekstensjonalnego.
- To g�upie - powiedzia� robot. - Pozytron to s�owo o ca�kowicie jasnym
znaczeniu.
- Mo�e dla ciebie. Dla mnie to znaczy tyle co banda ch�opak�w z rybimi
ogonami i zielonymi w�sikami. I w�a�nie dlatego nigdy nie umiem domy�li� si�, co
nabroi�a moja pod�wiadomo��. Musz� stosowa� logik� symboliczn�, a symbole... e
tam, zamknij si� - warkn�� Gallegher. - W og�le po co mam si� z tob� k��ci� o
semantyk�?
- Pan zacz�� - powiedzia� Narcyz.
Gallegher obrzuci� robota nieprzyjaznym spojrzeniem, a nast�pnie wr�ci� do
zagadkowej maszyny, kt�ra wci�� po�era�a ziemi� i �piewa�a o szpitalu �wi�tego
Jakuba.
- Ciekawe, dlaczego w�a�nie t� piosenk�?
- Przecie� pan w�a�nie j� �piewa po pijanemu, nie? Szczeg�lnie w �azience.
- To mi nic nie m�wi - powiedzia� kr�tko Gallegher. Zacz�� bada� maszyn�.
Urz�dzenie pracowa�o p�ynnie, szybko, wydzielaj�c wielk� ilo�� ciep�a i troch�
dymi�c. Gallegher odnalaz� zaw�r smarowniczy, schwyci� star� olejark� i trysn��
z niej smarem. Dym znikn��, a wraz z nim lekki zapach spalenizny.
- Nic z niej nie wychodzi - powiedzia� Gallegher po d�u�szym okresie
zdumionego skupienia.
- Tam? - wskaza� robot.
Gallegher obejrza� szybko obracaj�cy si� kr��ek z rowkiem. Tu� za nim, w
g�adkiej powierzchni cylindrycznej rury znajdowa� si� ma�y okr�g�y otworek.
Jednak nie wygl�da�o na to, aby co� z tej rury wychodzi�o,
- Przesu� wy��cznik - powiedzia� Gallegher. Narcyz wykona� polecenie. Zaw�r
zamkn�� si� i kr��ek stan��. Natychmiast usta�y wszystkie czynno�ci. Muzyka
ucich�a. Macki wysuni�te przez okno przesta�y wirowa� i skr�ci�y si� do zwyk�ej
d�ugo�ci stanu spoczynku.
- Hm, najwyra�niej nie ma produktu ko�cowego - zauwa�y� Gallegher. - Maszyna
po�era ziemi� i trawi j� ca�kowicie. To nie ma sensu.
- Nie ma?
- No jasne. W ziemi s� r�ne pierwiastki. Tlen, azot... pod Nowym Jorkiem
jest granit, wi�c jest i glin, s�d, krzem... r�ne rzeczy. �aden rodzaj
przemiany fizycznej ani chemicznej tego nie t�umaczy.
- To znaczy, �e maszyna powinna co� wytwarza�?
- Owszem - powiedzia� Gallegher. - To znaczy, racja. Mia�bym znacznie lepszy
humor, gdyby co� wytwarza�a. Cho�by b�oto.
- A muzyka? - zwr�ci� uwag� Narcyz. - Oczywi�cie, je�li ze spokojnym
sumieniem mo�na to wycie nazwa� muzyk�.
- Nawet w naj�mielszej wyobra�ni nie mog� dopu�ci�, aby posta�a mi w g�owie
tak szale�cza my�l - solennie zaprzeczy� konstruktor. - Przyznaj�, �e moja
pod�wiadomo�� jest lekko kopni�ta, ale jest logiczna, cho� troch� po wariacku.
Na pewno nie zbudowa�aby maszyny do przemiany ziemi w muzyk�, nawet gdyby to
by�o mo�liwe.
- Ale przecie� w�a�nie to robi, nie?
- Nie robi. Ciekawe, co Hopper u mnie zam�wi�. Ca�y czas gada� co� o
fabrykach i widowniach.
- On tu zaraz b�dzie - powiedzia� Narcyz. - Niech pan go spyta.
Gallegher nie raczy� odpowiedzie�. Zastanowi� si�, czy nie za��da� wi�cej
piwa, odrzuci� ten pomys� i zamiast tego siad� do dystrybutora trunk�w, aby z
paru alkoholi zmiksowa� sobie klina. Potem usiad� na generatorze, kt�ry nosi�
daj�c� wiele do my�lenia nazw� Monstro. Rozczarowany najwidoczniej, przesiad�
si� na mniejszy generator, zwany B�belkiem.
Gallegherowi zawsze najlepiej si� my�la�o na B�belku.
Klin naoliwi� mu m�zg zasnuty oparami alkoholu. Maszyna bez produktu
ko�cowego... ziemia przemieniaj�ca si� w nico��. Hmmm. Materia nie mo�e znika�
jak kr�lik w kapeluszu magika. Gdzie� musi si� podziewa�. Przemiana w energi�?
Najwyra�niej nie. Maszyna nie wytwarza�a energii. Przewody i wtyczki wskazywa�y,
�e przeciwnie, maszyna, by dzia�a�, potrzebowa�a energii elektrycznej.
A wi�c...
Co?
Spr�bujmy z innej strony. Pod�wiadomo�� Galleghera - Gallegher Bis -
zbudowa�a to urz�dzenie z jakiego� logicznego powodu. Pow�d ten wzmocniony
zosta� przychodem trzech tysi�cy kredytek. Otrzyma� t� sum� od trzech r�nych
os�b i mia� wykona� - mo�e - r�ne rzeczy.
Kt�ra z nich pasowa�a do tej maszyny?
Sp�jrzmy na to jak na r�wnanie. Nazwijmy klient�w a, b i c. Nazwijmy cel
maszyny - oczywi�cie nie sam� maszyn� - x. Wtedy a (lub) b (lub) c = x.
Nie ca�kiem. Symbol a nie reprezentuje Delia Hoppera, tylko to, co mu jest
potrzebne. A to, co mu jest potrzebne, musi z konieczno�ci i logicznie by� celem
maszyny.
Albo to, co jest potrzebne tajemniczemu J. W. czy r�wnie tajemniczemu
Grubaskowi.
No, Grubasek by� odrobin� mniej tajemniczy. Gallegher mia� tu pewn�
wskaz�wk�, nie wiadomo zreszt�, ile wart�. Je�li J. W. to b, w takim razie
Grubasek b�dzie c plus tkanka t�uszczowa. Nazwijmy tkank� t�uszczow� t; co wtedy
mamy?Pragnienie.
Gallegher za��da� wi�cej piwa odrywaj�c Narcyza od pozowania przed lustrem.
Zadudni� pi�tami w B�belka, skrzywi� si�; kosmyk czarnych prostych w�os�w opad�
mu na oczy.
Wi�zienie?
Och! Nie, gdzie� musi by� jeszcze jakie� rozwi�zanie. Na przyk�ad akcje
"Wszystkich Zada�". Po co Gallegher kupi� ich za cztery tysi�ce, skoro lecia�y w
d�?
Gdyby m�g� znale�� na to odpowied�, mo�e by to pomog�o. Gallegher Bis bowiem
nie robi� niczego bez przyczyny. A co to w og�le za firma, owe "Wszystkie
Zadania"? W��czy� w wideofonie informator Manhattanu. Na szcz�cie "Zadania"
by�y korporacj� zarejestrowan� przez pa�stwo i mia�y biura na wyspie. Na ekranie
pojawi�o si� pe�nowymiarowe og�oszenie:
WSZYSTKIE ZADANIA
ROBIMY WSZYSTKO
WID. RED 4-1400-M
No, Gallegher mia� ju� numer wideofonu firmy, to by�o co�. Gdy zacz��
nakr�ca� RED, zabrz�cza� dzwonek w drzwiach; Narcyz odwr�ci� si� niech�tnie od
lustra i poszed� otworzy�. Wr�ci� po chwili prowadz�c podobnego do bizona pana
Hoppera.
- Przepraszam za sp�nienie - zadudni� Hopper. - M�j kierowca przejecha�
czerwone �wiat�o i jaki� gliniarz nas zatrzyma�. Musia�em mu zdrowo nawrzuca�.
- Kierowcy?
- Gliniarzowi. No, gdzie to jest?
Gallegher zwil�y� wargi. Czy rzeczywi�cie Gallegher Bis kopn�� w ty�ek tego
wielkiego jak g�ra faceta? Nie by�a to mi�a my�l.
Pokaza� r�k� w stron� okna. - Tam. - Czy mia� racj�? Czy Hopper zam�wi�
maszyn�, kt�ra po�era ziemi�?
Oczy Hoppera rozszerzy�y si� ze zdumienia. Rzuci� Gallegherowi szybkie
spojrzenie pe�ne zastanowienia, a nast�pnie ruszy� ku maszynie ogl�daj�c j� ze
wszystkich stron. Wyjrza� przez okno, ale najwyra�niej to, co tam zobaczy�, nie
zainteresowa�o go zbytnio. Zamiast tego odwr�ci� si� do Galleghera z wyrazem
zaskoczenia na twarzy.
- To ma by� to? Ca�kowicie nowa zasada, co? No, ale musi by� nowa.I znowu
�adnej wskaz�wki. Gallegher spr�bowa� si� s�abo u�miechn��. Hopper tylko mu si�
przygl�da�.
- No, dobra - powiedzia�. - Jakie jest praktyczne zastosowanie? Gallegher
schwyci� si� brzytwy. - Lepiej panu poka�� - powiedzia� w ko�cu. Przeszed� pod
okno i przesun�� wy��cznik. Maszyna natychmiast zacz�a �piewa� "Szpital
�wi�tego Jakuba". Macki wyd�u�y�y si� i zacz�y po�era� ziemi�. Otworzy�a si�
dziurka w cylindrze. Kr��ek z rowkiem zacz�� si� obraca�. Hopper czeka�.
- No? - powiedzia� po chwili.
- Nie... nie podoba si� panu?
- Sk�d mam wiedzie�? Nawet nie wiem, co to robi. Nie ma �adnego ekranu?
- Oczywi�cie �e jest - powiedzia� Gallegher ca�kowicie zbity z tropu. - W
tym cylindrze.
- W... czym? - Krzaczaste brwi Hoppera przykry�y jego czarne jak smo�a oczy.
- W tym cylindrze?
- Mhm.
- Po... - wygl�da�o, jakby Hopper si� dusi�. - Po co tam jest, skoro
cz�owiek nie ma rentgenowskich oczu?
- A powinien mie� rentgenowskie oko? - wymamrota� Gallegher oszo�omiony ze
zdumienia. - Pan chcia� ekran z rentgenowskimi oczami?
- Jeste� jeszcze pijany - warkn�� Hopper. - Albo we �bie ci si� pomiesza�o.
- Niech pan zaczeka chwil�. Mo�e zrobi�em b��d...
- B��d!
- Niech mi pan powie tylko jedno. Co ja mia�em dla pana zrobi�? Hopper wzi��
trzy g��bokie oddechy.
- Pyta�em ciebie - powiedzia� zimnym, pedantycznym tonem - czy mo�esz
opracowa� metod� projekcji obraz�w tr�jwymiarowych, kt�re mo�na by ogl�da� pod
dowolnym k�tem, z przodu, z ty�u czy z boku, bez zniekszta�cenia. Powiedzia�e�,
�e tak. Da�em ci tysi�c kredytek zaliczki. Namota�em par� fabryk, aby mo�na by�o
niezw�ocznie podj�� produkcj�. Moi ludzie szukaj� odpowiednich widowni. Planuj�
kampani� sprzeda�y odpowiednich przystawek do telewizor�w domowych. A teraz,
panie Gallegher, id� do mojego radcy prawnego i powiem, �eby ci przykr�ci�
�rub�.
Wyszed� parskaj�c. Robot zamkn�� cicho drzwi, wr�ci� i bez polecenia ruszy�
po piwo. Gallegher powstrzyma� go skinieniem.
- Skorzystam z dystrybutora - j�kn��, miksuj�c sobie mocnego drinka. -
Narcyz, wy��cz t� cholern� maszyn�. Ja nie mam si�y.
- W ka�dym razie jednego si� pan dowiedzia� - rzek� robot pocieszaj�co. -
Tego urz�dzenia nie zbudowa� pan dla Hoppera.
- S�usznie. S�usznie. Zrobi�em je dla... hm... albo J. W., albo dla
Grubaska. Jak mam si� dowiedzie�, kim oni s�?
- Musi pan odpocz�� - powiedzia� robot. - Czemu nie mia�by pan si� odpr�y�
i pos�ucha� mojego uroczego, melodyjnego g�osu? Poczytam panu.
- On nie jest melodyjny - powiedzia� Gallegher automatycznie, nie
zastanawiaj�c si�. - Skrzypi jak zardzewia�e zawiasy.
- Dla pa�skich uszu. Moje zmys�y s� inne. Dla mnie pa�ski g�os brzmi jak
skrzek astmatycznej �aby. Nie mo�e pan zobaczy� mnie, jak jfa siebie widz�, i
tak samo nie mo�e pan mnie us�ysze�, jak ja siebie s�ysz�. Co zreszt� nie
szkodzi. Zemdla�by pan z rozkoszy.
- Narcyzie - powiedzia� cierpliwie Gallegher - pr�buj� si� skupi�. Czy
mo�esz �askawie zamkn�� swoj� metalow� g�b�?
- Nie nazywam si� Narcyz - odrzek� robot. - Na imi� mi Joe.
- Wi�c zmieniam ci imi�. Zastan�wmy si�. Sprawdza�em "Wszystkie Zadania". Co
to by� za numer?
- RED 5-1400-M.
- A, tak. - Gallegher siad� do wideofonu. Sekretarka, z kt�r� si� po��czy�,
by�a ch�tna do pomocy, ale nic wa�nego nie umia�a powiedzie�.
"Wszystkie Zadania" by�a to okre�lonego rodzaju sp�ka akcyjna. Mia�a
powi�zania z ca�ym �wiatem. Kiedy jaki� klient chcia�, aby co� dla niego zrobi�,
przez swoich agent�w kontaktowa�a si� z odpowiedni� firm� i nakr�ca�a kontrakt.
Sprawa polega�a na tym, �e "Wszystkie Zadania" dostarcza�y pieni�dzy finansuj�c
operacje i dzia�aj�c na zasadzie zysku procentowego. Brzmia�o to bardzo
skomplikowanie i Gal-legherowi nic nie wyja�ni�o.
- Czy w waszych kartotekach figuruje moje nazwisko? A... no dobrze, czy mo�e
mi pani powiedzie�, kto to jest J. W?
- J. W.? Bardzo pana przepraszam, ale potrzebne mi pe�ne nazwisko... - Nie
znam go. A to wa�na sprawa. - Gallegher d�ugo si� spiera�, ale w ko�cu przekona�
sekretark�. Jedynym pracownikiem "Wszystkich Zada�", kt�ry nosi� inicja�y J. W.
by� niejaki Jackson Wardell, kt�ry w tym czasie przebywa� na Callisto. - Jak
d�ugo tam jest?
- Urodzi� si� tam - brzmia�a okrutna odpowied� sekretarki. - Nigdy nie by�
na Ziemi. Pewna jestem, �e pan Wardell nie mo�e by� t� osob�, kt�rej pan szuka.
Gallegher zgodzi� si� z ni�. Postanowi�, �e nie ma co pyta� jej o Grubaska,
i z lekkim westchnieniem przerwa� po��czenie. No i co teraz?
Zadzwoni� wideofon. Na ekranie pojawi�a si� twarz puco�owatego, �ysawego,
pulchnego cz�owieczka, kt�ry ze zdenerwowania marszczy� czo�o. Na widok
konstruktora zachichota� z ulg�.
- A, jest pan, panie Gallegher - powiedzia�. - Od godziny staram si� z panem
po��czy�. Chyba linia jest nie w porz�dku. O, m�j Bo�e, my�la�em, �e odezwie si�
pan wcze�niej!
Serce Galleghera za�omota�o. Grubasek... oczywi�cie!
Dzi�ki Bogu nareszcie ko�o fortuny zacz�o si� obraca�, Grubasek - osiemset
kredytek. Zaliczka. Zaliczka na poczet czego? Maszyny? Czy by�a ona rozwi�zaniem
problemu Grubaska czy J. W.? Gallegher usilnie b�aga� los, aby Grubasek
potrzebowa� maszyny, kt�ra po�era ziemi� i �piewa "Szpital �wi�tego Jakuba".
Obraz na ekranie zamgli� si� i zamigota�.
- Co� si� dzieje na linii - powiedzia� po�piesznie Grubasek. - Ale... czy
uda�o si� panu, panie Gallegher? Czy znalaz� pan metod�?
- Oczywi�cie - powiedzia� Gallegher. Gdyby tylko m�g� wyci�gn�� co� z
faceta, jak�� wskaz�wk� na temat tego, jakie by�o zam�wienie...
- Och, cudownie! "Wszystkie Zadania" codziennie mnie ponaglaj�. Zwleka�em,
ile mog�em, ale wiecznie nie b�d� czeka�. Cuff ostro naciska, a ja nie mog�
obej�� tej starej ustawy...
Ekran zgas�.
W napadzie bezsilnego sza�u Gallegher omal nie odgryz� sobie j�zyka. Zacz��
szybko chodzi� po laboratorium, z nerwami napi�tymi od oczekiwania. Grubasek
zadzwoni jeszcze raz. Na pewno. A tym razem pierwsze pytanie, kt�re zada
Gallegher, b�dzie brzmia�o "Kim pan jest?"
Czas mija�.
Gallegher j�kn�� i sam spr�bowa� uzyska� po��czenie prosz�c central�, aby
sprawdzi�a, z jakim numerem rozmawia�.
- Przykro mi, prosz� pana. Po��czenie nie by�o przez central�. Nie mo�emy
ustali�, sk�d rozmawiano.
Dziesi�� minut p�niej Gallegher przesta� przeklina�, chwyci� kapelusz
zawieszony na �elaznej figurce psa, kt�ra kiedy� s�u�y�a jako dekoracja
trawnika, i ruszy� w stron� drzwi. - Wychodz� - rzuci� w stron� Narcyza. - Miej
oko na t� maszyn�.
- Dobrze, jedno oko - zgodzi� si� robot. - Drugie b�dzie mi potrzebne do
ogl�dania mojego przecudnego wn�trza. Czemu nie dowie si� pan, kto to jest Cuff?
- Co?
- Cuff. Grubasek wspomina� o kim� takim. M�wi�, �e Cuff ostro naciska...
- Jasne! Tak m�wi�. I... co tam jeszcze by�o? M�wi�, �e nie mo�e obej�� starej
wystawy...
- Ustawy. To znaczy prawa.
- Wiem, co to ustawa - warkn�� Gallegher. - Nie jestem kompletnym idiot�.
Przynajmniej jeszcze nie. Cuff, co? Spr�buj� jeszcze raz wykorzysta� informator.
W spisie by�o sze�� os�b o tym nazwisku. Ze wzgl�du na p�e� Gallegher
wyeliminowa� po�ow�;' wykre�li� r�wnie� firm� Cuff-Linx Manufacturing Co. i
pozosta�y mu dwie osoby: Max i Frederick. Po��czy� si� z Frederickiem i ujrza�
chudego ch�opaka z wytrzeszczeni oczu, kt�ry wyra�nie nie wkroczy� jeszcze w
wiek doros�y. Gallegher obrzuci� go morderczym spojrzeniem pe�nym frustracji i
przerwa� po��czenie. Os�upia�y Frederick przez nast�pne p� godziny zastanawia�
si�, kto do niego zadzwoni�, wykrzywi� si� jak upi�r i roz��czy� si� bez s�owa.
Pozosta� jeszcze Max Cuff i to by�a rzeczywi�cie w�a�ciwa osoba. Gallegher
upewni� si� o tym, gdy kamerdyner Maxa Cuffa prze��czy� rozmow� do biura w
mie�cie, sk�d recepcjonistka o�wiadczy�a, �e pan Cuff sp�dza popo�udnie w klubie
Uplift.
- Ach tak? A kto to w og�le jest Cuff?
- Nie rozumiem pana?
- Jak� ma fuch�? To znaczy, interes?
- Pan Cuff nie ma �adnego interesu - o�wiadczy�a dziewczyna lodowatym tonem.
- Pan Cuff jest radnym miejskim.
To by�o interesuj�ce. Gallegher rozejrza� si� za kapeluszem, stwierdzi�, �e
ma go na g�owie, po�egna� si� z robotem, kt�ry nie raczy� odpowiedzie�. - Je�li
Grubasek zadzwoni raz jeszcze - powiedzia� konstruktor - zapytaj, jak si�
nazywa. Rozumiesz? I uwa�aj na t� maszyn�, gdyby chcia�a si� przekszta�ci�, czy
co� w tym rodzaju.
Wygl�da�o na to, �e Gallegher pomy�la� o wszystkim; wyszed� wi�c z domu.
Wia� ch�odny jesienny wiatr str�caj�c suche li�cie z napowietrznych alejek.
Przelecia�o kilka aerotaks�wek, ale Gallegher zatrzyma� naziemn�, bo chcia�
widzie�, kt�r�dy pojedzie. Mia� niejasne przekonanie, �e wideofon do Maxa Cuffa
nie da mu wiele. Z tym facetem trzeba b�dzie sprytnie pogra�, szczeg�lnie skoro
potrafi ,,ostro naciska�".
- Dok�d jedziemy?
- Do klubu Uplift. Wie pan, gdzie to jest?
- Nie - powiedzia� kierowca - ale si� dowiem. - W��czy� klawisz informatora
na desce rozdzielczej. - W mie�cie, nie za blisko.
- Dobra jest - powiedzia� Gallegher i opad� na oparcie, zatopiony w czarnych
my�lach. Czemu wszyscy byli tacy nieuchwytni? Zazwyczaj duchy nie korzysta�y z
jego us�ug. Jednak Grubasek pozosta� osob� nieokre�lon�, bez nazwiska, po prostu
twarz�, kt�rej Gallegher nie zna�. Kim za� by� J. W., nie wiadomo. Tylko Deli
Hopper przybra� realne kszta�ty, czego Gallegher bardzo �a�owa�. Wezwanie s�dowe
szele�ci�o mu w kieszeni.
- Potrzebuj� si� napi� - rzek� do siebie Gallegher. - Ot i ca�y k�opot. Nie
pozosta�em pijany. Przynajmniej nie do�� d�ugo. A, cholera.
Po jakim� czasie taks�wka zatrzyma�a si� przy budynku, kt�ry kiedy� by�
pa�acykiem wybudowanym z ceg�y i szk�a. Opustosza�y, wygl�da� ponuro. Gallegher
wysiad�, zap�aci� kierowcy i wszed� podjazdem. Niedu�y szyld g�osi�, �e jest to
klub Uplift. Poniewa� nie by�o dzwonka, Gallegher otworzy� drzwi i wszed� do
�rodka.
Natychmiast jego nozdrza rozszerzy�y si� jak u konia kawaleryjskiego, kt�ry
poczu� zapach prochu. W �rodku odbywa�o si� picie. Z instynktem go��bia
pocztowego Gallegher ruszy� prosto w stron� baru znajduj�cego si� przy jednej
�cianie sali wype�nionej krzes�ami, sto�ami i lud�mi. Jaki� cz�owiek o smutnej
twarzy, w kapeluszu na g�owie gra� w k�cie na bilardzie elektrycznym. Gdy
Gallegher si� zbli�y�, smutny spojrza� na niego i zast�pi� mu drog�.
- Szukasz kogo�? - mrukn��.
- Aha - powiedzia� Gallegher. - Maxa Cuffa. Powiedzieli mi, �e tu jest.
- Zaraz, zaraz - powiedzia� smutny facet. - Czego chcesz od niego?
- Chodzi o Grubaska - zaryzykowa� Gallegher. Przeszy�o go spojrzenie zimnych
oczu.
- Kogo?
- Ty go nie znasz. Ale Max zna.
- Max chce ci� widzie�?
- Jasne.
- No wi�c - rzek� smutny z pow�tpiewaniem - Max jest w Trzech Gwiazdach i
robi obch�d bar�w. Kiedy zacznie...
- Trzy Gwiazdy? Gdzie to jest?
- Broad Avenue czterna�cie.
- Dzi�ki - powiedzia� Gallegher. Wyszed�, obrzucaj�c bar t�sknym
spojrzeniem.
Dobrze, dobrze, jeszcze nie. Najpierw interesy.
Trzy Gwiazdy by�a to zwyk�a mordownia, w kt�rej na �cianach wy�wietlano
weso�e filmy. By�y one stereoskopowe i lekko obrzydliwe. Przyjrzawszy si� im w
zamy�leniu Gallegher potoczy� wzrokiem po go�ciach. Nie by�o ich wielu. Uwag�
jego zwr�ci� siedz�cy przy jednym ko�cu baru pot�ny facet, ze wzgl�du na kwiat
gardenii, kt�ry mia� w butonierce, oraz krzykliwy brylant na palcu. Gallegher
podszed� do niego.
- Pan Cuff?
- Tak jest - odrzek� facet obracaj�c si� na sto�ku jak Jowisz wok� swej
osi. Przyjrza� si� Gallegherowi ko�ysz�c si� lekko. - A kto ty jeste�?
- Ja...
- Niewa�ne - powiedzia� Cuff przymru�aj�c oko. - Nigdy po robocie nie m�w,
jak si� naprawd� nazywasz. Ukrywasz si�, co?
- Co?
- Jak tylko takiego zobacz�, od razu go rozpoznam. Ty... ty... hej! -
powiedzia� Cuff pochylaj�c si� naprz�d i w�sz�c. - Ty pi�e�!
- Pi�em - odrzek� gorzko Gallegher. - To stwierdzenie zupe�nie nie oddaje
rzeczywisto�ci.
- To napij si� ze mn� - zaprosi� go Cuff. - Doszed�em ju� do E. Egri
burgundi. Tim! - rykn��. - Jeszcze jeden egri dla mojego kumpla! Na jednej
nodze. I zajmij si� F.
Gallegher w�lizn�� si� na sto�ek obok Cuffa i przygl�da� si� swemu
towarzyszowi ciekawie. Radny wygl�da� na lekko podci�tego.
- Tak - powiedzia� Cuff - najlepiej pi� alfabetycznie. Zaczyna si� od A -
absyntu, a potem wed�ug alfabetu - brandy, cointreau, daiquiri, egri...
- A co potem?
- Oczywi�cie F - powiedzia� Cuff, z lekka zdumiony. - Flip. O, ju� jest egri
dla ciebie. No to lu!
Wypili. - Niech pan pos�ucha - powiedzia� Gallegher. - Musz� z panem pogada�
o Grubasku.
- O kim?
- O Grubasku - powiedzia� Gallegher mrugaj�c znacz�co. - Wie pan. Ostatnio
pan naciska. Ustawa. Wie pan.
- Ach, o nim! - Cuff nagle rykn�� gargantuicznym �miechem. - Grubasek, co?
To dobre. To bardzo dobre. Grubasek, to do niego bardzo pasuje.
- Ale on si� nie nazywa... podobnie? - zapyta� sprytnie Gallegher.
- Ani troch�. Grubasek!
- Czy jego nazwisko pisze si� przez e, czy przez i?
- Jedno i drugie - powiedzia� Cuff. - Tim, gdzie jest flip? A, ju� gotowy?
No to lu, stary.
Gallegher sko�czy� egri i zaj�� si� flipem. I co teraz?
- Grubasek? - zaryzykowa�.
- Tak?
- Jak leci?
- Nigdy nie odpowiadam na pytania - odpowiedzia� Cuff gwa�townie
trze�wiej�c. Spojrza� ostro na Galleghera. - Ty jeste� od nas? Nie znam ciebie.
- Jestem z Pittsburga. Kazali mi przyj�� do klubu, kiedy przyjad�.
- To si� kupy nie trzyma - powiedzia� Cuff. - A, dobrze. Niewa�ne.
Za�atwi�em par� spraw i �wi�tuj�. Sko�czy�e� flipa? Tim! Gold-wasser!
Na G wypili goldwasser, na H - hennessy, na I - istr�. - Teraz jarz�biak -
powiedzia� Cuff z satysfakcj�. - Tylko ten bar w mie�cie to sprowadza. Potem
musz� opuszcza� litery. Nie znam niczego na K.
- Kloisterkeller - powiedzia� Gallegher nieprzytomnie.
- K... co? Co to takiego? Tim! - Cuff rykn�� na barmana. - Masz
kloisterkeller?
- Nie mam - powiedzia� Tim. - Nie prowadzimy, prosz� pana.
- To poszukamy kogo�, kto prowadzi. Jeste� cwany, stary. Idziemy razem.
Potrzebuj� ci�.
Gallegher pos�usznie poszed� za nim. Poniewa� Cuff nie chcia� rozmawia� o
Grubasku, wypada�o zdoby� jego zaufanie. A najlepszym sposobem by�o picie z nim.
Niestety, alfabetyczny ochlaj, przy wszystkich fantastycznych mieszankach,
okaza� si� wcale nie�atwy. Gallegher ju� mia� kaca. A pragnienie Cuffa by�o nie
do zaspokojenia.
- "L"? Co na "L"?
- Lacrima Christi. Albo liebfraumilch.
- O rany!
Pewn� ulg� przyni�s� powr�t do martini. Po orzech�wce Galleghe-rowi zacz�o
wirowa� w g�owie. Na "R" zaproponowa� nzlinga, ale, Cuff nie chcia� o tym
s�ysze�.
- No to ry�owe wino.
- Dobrze. Ry�owe... hej! Opu�cili�my "N"! Trzeba wraca� do "A"!
Z wielkim k�opotem Gallegher wyperswadowa� mu to; uda�o mu si�, dopiero gdy
oczarowa� Cuffa egzotyczn� nazw� ng ga po. Ruszyli w dalsz� drog� po alfabecie
poprzez sake, tequil�, unicum, vermouth. "W" to oczywi�cie by�a whisky.- X?
Spojrzeli po sobie poprzez opary alkoholu. Gallegher wzruszy� ramionami i
potoczy� wzrokiem dooko�a. Sk�d si� wzi�li w tym szykownym, dobrze umeblowanym
gabinecie klubowym, zastanawia� si�. Jedno by�o pewne - to nie Uplift. Hm, no...
- X - naciska� Cuff. - Nie zawied� mnie teraz, stary.
- E X tr� �ytnia - Gallegher wpad� na znakomity pomys�.
- To jest to! Zosta�y tylko dwie. Y i... i co jest po Y?
- Grubasek. Pami�ta pan?
- A, stary Grubasek Smith - powiedzia� Cuff, parskaj�c nieopanowanym
�miechem. Przynajmniej brzmia�o to jak "Smith". - Grubasek. To do niego bardzo
pasuje.
- Jak mu na imi�? - zapyta� Gallegher.
- Komu?
- Grubaskowi.
- Nigdy o takim nie s�ysza�em - powiedzia� Cuff i zachichota�. Zbli�y� si�
goniec i dotkn�� ramienia radnego.
- Kto� do pana, czeka na zewn�trz. '
- Dobrze. Zaraz wracam, stary. Wszyscy wiedz�, gdzie mo�na mnie znale��...
przewa�nie tutaj. Nigdzie nie odchod�. Zosta�o jeszcze Y i... i... i ta druga...
Znikn�� mu z oczu. Gallegher odstawi� nietkni�tego drinka, podni�s� si� i
lekko si� chwiej�c ruszy� w stron� hallu. W oko wpad� mu stoj�cy tam wideofon.
Powodowany nag�ym impulsem wszed� do �rodka i wykr�ci� numer laboratorium.
- Znowu schlany - powiedzia� Narcyz, ledwie jego twarz ukaza�a si� na
ekranie.
- �wi�te s�owa - zgodzi� si� Gallegher. - Jestem skuty jak... ep!... jak
�winia. Ale co� mam.
- Lepiej niech si� pan postara o ochron� policyjn� - powiedzia� robot. -
Zaraz jak pan poszed� do domu, wdar�o si� paru bandzior�w. 'Szukali pana.
- Paru co? Powt�rz.
- Trzech bandzior�w - cierpliwie powt�rzy� Narcyz. - G��wny z nich by� chudy
i wysoki; ubrany w garnitur w kratk�, mia� ��te w�osy i z�oty z�b na przedzie.
Pozostali...
- Niepotrzebny mi rysopis - warkn�� Gallegher. - Powiedz mi tylko, co si�
sta�o.
- Ju� wszystko powiedzia�em. Chcieli pana porwa�. Potem chcieli ukra��
maszyn�. Przep�dzi�em ich. Jak na robota, jestem do�� silny.
- Czy maszynie nic si� nie sta�o?
- A co ze mn�? - poskar�y� si� Narcyz. - Ja jestem du�o wa�niejszy ni� jaka�
zabawka. Czy nic pana nie obchodz� moje rany?
- Nie - odrzek� Gallegher. - A masz jakie�?
- Oczywi�cie �e nie. Ale m�g�by pan okaza� cho� troch� zainteresowania...
- Czy maszynie nic si� nie sta�o?!!!
- Nie dopu�ci�em ich do niej - powiedzia� robot. - I niech pana szlag trafi.
- Zadzwoni� jeszcze raz - rzek� Gallegher. - Teraz potrzebuj�-czarnej kawy.
Wy��czy� si�, wsta� i wytoczy� si� z kabiny. W jego kierunku szed� Max Cuff. Za
radnym sz�o trzech m�czyzn.
Jeden z nich zatrzyma� si� w p� kroku otwieraj�c ze zdumienia usta. - To
ten go��, szefie. To Gallegher. Czy to z nim pan pi�?
Gallegher pr�bowa� zogniskowa� oczy. Obraz faceta wyostrzy� si�. By� to
wysoki, chudy osobnik w ubraniu w kratk�, z ��tymi w�osami i z�otym z�bem na
przedzie.
- Stuknijcie go - powiedzia� Cuff. - Szybko, zanim krzyknie. I zanim kto�
inny si� tu zjawi. Gallegher, co? Spryciura, co?
Gallegher ujrza�, jak co� leci w stron� jego g�owy, i usi�owa� wskoczy� z
powrotem do kabiny wideofonu, niczym �limak wpe�zaj�cy do muszli. Nie uda�o si�.
O�lepi�y go wiruj�ce b�yski ol�niewaj�cego �wiat�a.
Ca�y k�opot z nasz� kultur� spo�eczn�, my�la� sennie Gallegher, polega na
tym, �e cierpi ona zar�wno na przerost, jak i na zwapnienie pow�oki zewn�trznej.
Cywilizacj� mo�na por�wna� do grz�dki kwiat�w. Ka�da pojedyncza ro�lina jest
cz�ci� sk�adow� kultury. Wzrost ro�lin to post�p. Technologia, ten kwiat ze
straconymi z�udzeniami, otrzyma�a ongi� porz�dny zastrzyk mieszanki od�ywczej w
postaci wojen, kt�re zmusi�y j� do rozwoju z czystej konieczno�ci. Ale �aden
�wiat nie jest zadowalaj�cy, je�li wszystkie cz�ci nie r�wnaj� si�
ca�o�ci.Kwiat g�uszy� inn� ro�lin�, kt�ra wykszta�ci�a w sobie tendencje
paso�ytnicze.
Zaprzesta�a wypuszcza� korzenie. Owin�a si� wok� kwiatu wspinaj�c si� po
jego �odydze i li�ciach. T� d�awi�c� lian� by�y religia, polityka, ekonomia,
kultura - przestarza�e formy, kt�re zbyt powoli si� zmienia�y, prze�cigni�te
przez ow� p�omienn� komet� nauk �cis�ych unosz�c� si� na nieograniczonym niebie
nowej ery.
Dawno temu literaci s�dzili, �e w przysz�o�ci - ich przysz�o�ci - model
socjologiczny b�dzie inny. W erze statk�w kosmicznych zanikn� takie nielogiczne
zachowania, jak oszustwa gie�dowe, brudna polityka czy gang-sterstwo. Jednak owi
teoretycy nie mieli do�� przenikliwo�ci. Er� statk�w kosmicznych postawili w
zbyt odleg�ej przysz�o�ci.
Ley wyl�dowa� na Ksi�ycu wcze�niej ni� wycofano samochody z ga�nikami.
Wielkie wojny pierwszej po�owy dwudziestego wieku nada�y gwa�towne
przyspieszenie rozwojowi techniki i rozw�j ten trwa� nadal. Niestety przeci�tni
ludzie zajmowali si� g��wnie takimi sprawami, jak ro-boezogodziny i inflacja.
Jedyny zgodny okres przypad� na czas wielkich projekt�w, np. Program Missisipi i
podobne. I wreszcie by� to czas chaosu, reorganizacji, burzliwych przemian poj��
ze starych na nowe oraz hu�tawki przeskakuj�cej �wawo z jednej skrajno�ci w
drug�. Profesja adwokacka sta�a si� tak skomplikowana, �e zespo�y ekspert�w
musia�y u�ywa� kalkulator�w Pedersena i m�zg�w elektronowych Mecha-nistra do
przeprowadzania swoich naci�ganych wywod�w, kt�re natychmiast trafia�y w
niezbadane krainy logiki symbolicznej, a co za tym idzie - pure nonsensu.
Morderca m�g� zosta� uniewinniony, je�li nie przyzna� si� do winy. A nawet je�li
si� przyzna�, istnia�y metody podwa�ania solidnych, prawniczych dowod�w.
Precedensy sta�y si� przestarza�e. W tym szalonym labiryncie w�adze
odwo�ywa�y si� do niewzruszonych fakt�w historycznych - precedens�w prawnych -
kt�re cz�sto obraca�y si� przeciwko nim.
I tak sz�o rok po roku. P�niej socjologia do�cignie post�p techniczny, ale
jeszcze to nie nast�pi�o. Hazard ekonomiczny osi�gn�� poziom nigdy przedtem nie
spotykany w historii �wiata. Trzeba by�o geniuszy, by rozwik�ali ten ca�y
ba�agan. Mutacje, wywo�ane sk�onno�ci� przyrody do wyr�wnywania szk�d, da�y
ostatecznie takich geniuszy, ale mia�o up�yn�� jeszcze wiele czasu, nim osi�gnie
si� zadowalaj�ce rozwi�zanie. Cz�owiekiem, kt�ry b�dzie mia� najwi�ksze szans�
prze�ycia, Gallegher ju� to pojmowa�, jest kto�, kto ma du�� zdolno�� adaptacji
oraz pierwszorz�dny i wszechstronny zas�b wiedzy praktycznej i niepraktycznej
oraz praktyczne do�wiadczenie we wszystkim. To znaczy w rzeczach pochodzenia
ro�linnego, zwierz�cego i mineralnego...
Gallegher otworzy� oczy. Wida� by�o niezbyt wiele, g��wnie dlatego, �e - jak
to natychmiast stwierdzi� - kto� cisn�� go na st� twarz� na d�. Wyt�aj�c si�y
usiad�. Nie by� zwi�zany, znajdowa� si� na s�abo o�wietlonym strychu, kt�ry
wygl�da� na magazynek i wype�niony by� porozbijanymi rupieciami. Z sufitu pada�o
s�abe �wiat�o jarzeni�wki. By�y i drzwi, ale sta� przy nich facet ze z�otym
z�bem. Po drugiej stronie sto�u siedzia� Max Cuff starannie nalewaj�c whisky do
szklanki.
- Ja te� chc� - powiedzia� Gallegher s�abym g�osem. Cuff spojrza� na niego.
- Zbudzi�e� si�, co? Przykro mi, �e Blazer stukn�� ci� tak mocno.
- A, nic. I tak pewnie bym straci� przytomno��. Ten alfabetyczny obch�d
bar�w to mocna rzecz.
- Siup! - powiedzia� Cuff posuwaj�c szklaneczk� w kierunku Galleghera i
nalewaj�c sobie nast�pn�. - Tak musia�o by�. To by�o sprytne, trzyma� si� mnie,
czyli jedynego miejsca, gdzie ch�opcom na my�l nie przysz�o ciebie szuka�.
- To u mnie wrodzone - rzek� skromnie Gallegher. Whisky goo�ywi�a, ale w
g�owie mia� jeszcze opary alkoholu. - Pa�scy... hm... wsp�lnicy, przez co
rozumiem oprych�w spod ciemnej gwiazdy, pr�bowali mnie wcze�niej porwa�, prawda?
- Mhm. Nie by�o ciebie. Ten tw�j robot...
- To istne cudo.
- Dobra. S�uchaj, Blazer powiedzia� mi o tej maszynie, kt�r� zrobi�e�.
Wola�bym, �eby Smith nie po�o�y� na niej �apy.
Smith Grubasek. Hmmm. Uk�adanka znowu si� rozlecia�a. Gallegher westchn��. Je�li
zagra trzymaj�c wszystkie karty przy sobie...
- Smith jeszcze jej nie widzia�.
- Wiem o tym - powiedzia� Cuff. - Mamy podgl�d na jego wideofon. Jeden z
naszych agent�w wyw�szy�, �e Smith powiedzia� "Wszystkim Z