4802
Szczegóły |
Tytuł |
4802 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4802 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4802 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4802 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PAWE� CZEKALSKI
MIASTO PLAKAT
Ma�y spokojnym krokiem przechadza� si� po ulicach pustego ju� Miasta. Stara� si�
nie my�le� o niczym, o k�opotach kt�re sta�y si� tak oczywiste, �e prawie nie
czu�, �e s�. Z�y� si� z nimi jak tramwaje, kt�re nie istnia�y ju� bez Miasta.
U�miechn�� si�, a potem za�mia� cicho. Przypomnia� sobie o takim jednym, kt�ry
pr�bowa� wyjecha� z Miasta. "Marzyciel" -pomy�la� Ma�y. Pisano o tym w gazetach,
tr�biono w telewizji. To, co ten tramwaj zobaczy� poza Miastem sta�o si� dla
niego ob��dem. Skona� cicho �al�c si� na swoj� g�upot�, wspominaj�c czasy, gdy
rozwozi� Insekty po cz�ciach Miasta. Gdy jego ko�a wkrystalizowa�y w szyny od
d�ugiego stania w miejscu, Miasto odrzuci�o go.
Ma�y czasami mia� takie wra�enie, �e jest do niego podobny, ale nie my�la� za
bardzo o tym. Za du�o mia� do stracenia. Rozejrza� si�. Ciemna ulica ton�a w
listopadowym mroku, a siatka wyznaczaj�ca stref� Prawieludzi zdawa�a si� nie
mie� ko�ca. Mo�e nawet nie mia�a ? Przy trzecim znaku nakazu skr�tu w prawo
skr�ci� i oddali� si� od ogrodzenia. Takich znak�w by�o jeszcze dziesi��. Ta
ostro�no�� by�a potrzebna. Miasto nie mog�o ostrzega� przez megafony o nakazie
skr�tu, bo przy ogrodzeniu by�o to wzbronione. Podobno najmniejszy ha�as
szkodzi� Prawieludziom, jak zreszt� wi�kszo�� rzeczy, kt�re mo�na robi�. Spanie,
jedzenie, picie, chodzenie, my�lenie i tysi�ce innych czynno�ci. "Ciekawe, jak
oni si� rozmna�aj� -pomy�la� Ma�y. - Pewnie mi�o�� te� im szkodzi." Przypomnia�
sobie g�o�n� swego czasu histori� o pewnym Obywatelu, kt�ry nie wiadomo dla
czego zlekcewa�y� znaki. Co si� zdarzy�o p�niej tego nikt nie wiedzia�, nawet
Miasto, wi�c nie nale�a�o o tym my�le�. To by�o proste, Miasto rz�dz�ce po
stronie Insekt�w i Prawieludzi, wiedzia�o wszystko, wi�c to, czego nie
wiedzia�o, tego Nie By�o.
Ma�y mija� teraz opuszczon� fabryk� liter, kt�ra po trzydziestoleciu istnienia
og�osi�a upad�o��. I tak d�ugo si� trzyma�a. Rzadko kt�ra fabryka wytrzymywa�a
tyle, a z zapas�w akurat tej Miasto nadal konstruowa�o Plakaty, Odezwy i Gazety.
Tyle by�o tych zapas�w �e powinno starczy� jeszcze na d�ugo. Insekt sta� i
patrzy� na ceglanego trupa, kt�ry sprawia� wra�enie jakby istnia� tylko po to,
by by� ruin�.
W bladym �wietle latarni wszystko wyda�o si� Ma�emu nagle takie smutne, szara
pusta ulica, wybite szyby, pomi�te gazety walaj�ce si� pod ceglanym murem.
Odchody Miasta. �wiat nagle wyda� si� mu ogromny i pusty.
Westchn�� i usiad� na kraw�niku. Rozejrza� si� wok�, a gdy upewni� si� �e
nikogo nie ma w pobli�u, zapali� papierosa. Sm�tnie zwiesi� g�ow� i spostrzeg�,
�e siedzi nad kana�em. Splun�� kilka razy i spojrza� w g�r�. Nagle zrobi�o mu
si� gor�co z wra�enia. "To niemo�liwe, dlaczego, przecie� ..."- my�li zacz�y mu
bez�adnie kr��y� w g�owie. Z r�ki wypad� mu papieros, a on sam nawet nie
us�ysza� dziwnego ha�asu w kana�ach. Ca�� jego uwag� poch�ania� Plakat.
BEZDOMNY
Le�a� w swej karoserii porzuconego auta. Tylne siedzenie by�o do�� wygodne
je�eli le�a�o si� ze zgi�tymi kolanami i nie wierci�o si� zbytnio w nocy.
Powierzchnia tapicerki by�a pocerowana w r�nych miejscach, bo to by� bardzo
porz�dny Bezdomny. Siedzenie obok kierowcy by�o tak zniszczone, �e Bezdomny
zrobi� z niego wcale zgrabny stoliczek, przy kt�rym spo�ywa� swoje posi�ki.
Ostatnio by�y one do�� obfite, bo pod koniec ostatniego Momentu sprzeda� swoje
imi�, a �e pochodzi� z bardzo dobrej rodziny ( jego pradziad mia� wuja
Prawieludzia), uzyska� za nie do�� spor� sum�. Co prawda utraci� prawo sta�ego
zameldowania, ale tak przyzwyczai� si� do swego samochodu, �e nie wyobra�a�
sobie, �e mo�e mieszka� gdzie indziej. Pokocha� sw�j dom. Okna mia� na ka�d�
stron� ulicy. Raz w tygodniu szorowa� jedyn� szyb�, kt�ra znajdowa�a si� obok
miejsca dla kierowcy. W resztkach lusterka widzia� co znajduje si� za nim, wi�c
to siedzenie uwa�a� za najbardziej bezpieczne miejsce w swoim domu. W tylnym
baga�niku zrobi� sobie spi�arni�. Nie znajdowa�o si� tam nic nielegalnego, co w
razie kontroli stra�nik�w narazi�o by go na wysiedlenie. By� tam wi�c spory
zapas wody, karton sztucznego mchu, troch� papieros�w oraz przede wszystkim
spore zapasy chleba. To by�o wszystko. Za to druga cz�� zapas�w ukryta by�a pod
p�yt� chodnikow� znajduj�c� si� pod tylnym siedzeniem. Tam dopiero by�y skarby !
Naturalny mech kupowany w znajomych i pewnych melinach, papierosy oraz zamkni�te
w stalowej skrzynce tabletki D, dzi�ki kt�rym m�g� podr�owa� gdzie tylko
chcia�. W tych ��tych tabletkach by�a wolno��, kt�rej nawet Miasto nie by�o mu
w stanie zabra�.
W�a�nie pomy�la�, �e warto by�o by gdzie� p�j��. Prze�uwa� wi�c wolno sztuczny
mech zagryzaj�c chlebem i popijaj�c wod�. Krzywi� si� z obrzydzeniem, a gdy ju�
nie m�g� wytrzyma�, dyskretnie zagryza� przepysznym wilgotnym mchem. Wolno
prze�uwaj�c obserwowa� ulic� przez przednie okno. By�o ciemno i cicho. W mie�cie
dzie� trwa� zwykle dwie, trzy godziny niezale�nie od pory roku. Terminy ustala�o
oczywi�cie Miasto wed�ug znanej tylko sobie prawid�owo�ci. Bezdomny obserwowa�
na wp� zrujnowane budynki zamieszkiwane przez jemu podobnych Insekt�w, gruz
le��cy stertami na ulicy i latarnie, jedyne �r�d�o �wiat�a.
Po sko�czonym posi�ku uprz�tn�� st�, schowa� resztki jedzenia do baga�nika i
ostro�nie podni�s� tylne siedzenie. Odchyli� p�yt� i wyci�gn�� ze schowka jedn�
tabletk� D i przy okazji dwa papierosy. Starannie zamaskowa� skrytk� i wygodnie
usiad�. Po�kn�� pigu�k� i zapali�. Upewni� si� jeszcze czy ma pod kurtk� swoje
osobiste niebieskie pude�ko dwa-na-jeden-na-dwa i przymkn�� oczy. Mia� tylko
marzenia, wspomnienia nie by�y mu potrzebne. Zajmowa�y tylko miejsce w pude�ku.
Gdy sprzeda� swoje imi�, znikn�y , a puste miejsce Bezdomny wype�ni�
pieni�dzmi. Tak by�o lepiej. M�g� marzy� do woli. Mia� czas i pieni�dze, kt�re
starcz� na d�ugo. Na bardzo d�ugo.
Nagle sp�yn�� przez pod�og� samochodu na chodnik i zacz�� wolno p�yn�� wzd�u�
ulicy, kt�ra po kilku metrach zamieni�a si� w le�n� drog�. K�u�y go szyszki i
igliwie. By� zadowolony i podekscytowany. To naprawd� by�o przyjemne. Wlewa� si�
w zag��bienia dr�ki, patrzy� w s�o�ce. Pachnia�o �ywic� i by�o ciep�o i mi�o.
Niczym bezbarwna plama �eglowa� po morzu �ci�ki le�nej, mija� wysokie wyspy
sosen i archipelagi krzaczk�w jag�d. Niewidoczny, samotny, doskonale szcz�liwy
i tylko sw�j. Nie my�la� tylko czu�, a to naprawd� bardzo du�o. W pewnej chwili
dop�yn�� do jakiego� le�nego jeziorka i cz�� jego wla�a si� do wewn�trz. To
by�o wspania�e. Czu�, �e posuwa si� dalej, a jednocze�nie le�y w ch�odnym mule
na dnie. W jeziorku by�o jeszcze spokojniej. Cicho jak w Mie�cie. Jednak tutaj
by�a to zupe�nie inna cisza. W Mie�cie cisza krzycza�a pulsuj�cymi przewodami,
spoconymi reaktorami, tramwajami i czym� tam jeszcze. Tu cisza wolno sun�a w
spokojnych oczach ryby, wp�ywa�a jej w skrzela i wystrzeliwa�a na boki powoduj�c
lekkie wiry. By�o ch�odno i jednocze�nie ciep�o. Nie by�o czasu i granic. Nie
ogranicza�y go nawet brzegi le�nego oczka, bo druga jego cz�� ch�on�a w�a�nie
zapach poziomek i obserwowa�a wiewi�rki. Dosz�a na zalan� s�o�cem polan� i
wyparowa�a.
Teraz by� wszystkim. Wiatrem, powietrzem, deszczem, lasem, ziemi�. Wszystkim.
Tamta cze�� wyp�yn�a z jeziorka i po��czy�a si� z drug� przez ca�kowite
rozproszenie. W pewnej chwili zrobi�o si� duszno i poczu�, �e jego cz�steczki
gromadz� si� pod ga��ziami sosny stoj�cej na skraju polany i powoli tworz� ma�y
ob�oczek. Pojawi� si� deszcz i b�yskawice. Las powoli zmieni� sw�j zapach na
wilgotny z ulg� przyjmuj�c �yciodajn� ulew�. Ob�oczek r�wnie� zacz�� kropi�.
Pierwsze krople napoi�y spragnion� traw�, ale nast�pne zacz�y sucho b�bni� o
sk�rzane obicie samochodowego siedzenia.
Bezdomny obudzi� si� i by� troszeczk� mniejszy. Miastu znowu uby�o par� procent
Obywatela. Nagle powia� silny wiatr, jakby Miasto chcia�o go ukara�, ale
Bezdomny zasn�� spokojnym snem i �ni� o nast�pnej pigu�ce, kt�r� we�mie pewnie
za kilka dni. U�miechn�� si� przez sen. Za jaki� czas nie b�dzie go w Mie�cie.
ZDANIE
Zdanie na pocz�tku nie istnia�o. Powo�a�y go do �ycia zwi�d�e i blade usta
jakiego� Insekta. Gdy poczu�o si� wypowiedziane zyska�o natychmiast �wiadomo��.
Poczu�o �e jest wa�nym zdaniem i od razu zacz�o by� dumne. Przedar�o si� do��
szybko przez membran� s�uchawki telefonicznej. Od spiralnie zwini�tego kabla
zrobi�o mu si� troch� niedobrze, gdy jednak wskoczy�o w ciep�e i przytulne
wn�trze telefonu, od razu odzyska�o si�y i pomkn�o w d� po przewodzie. Nabra�o
rozp�du przez kilka pi�ter i chcia�o zgrabnie wskoczy� na s�upy, kt�re
poprowadzi�y by je dalej. Niestety, wytarta izolacja sprawi�a, �e Zdanie lekko
straci�o na sile. Z pewnym wi�c wysi�kiem mkn�o po kablu, zw�aszcza �e by�o
lekko pod g�r�. Dotar�szy na pierwszy s�up, postanowi�o si� troch� rozejrze�.
Zobaczy�o ciemn� ulic�, przej�cie dla pieszych i Bractwo Przepowiadania
Przesz�o�ci wy�aniaj�ce si� z podziemnego przej�cia pod drog� niegdy� szybkiego
ruchu. Budynki otaczaj�ce s�up troch� je zaniepokoi�y, bo wyda�y si� mu
wa�niejsze od niego. Ruszy�o dalej.
Upaja�o si� cudown� podr� i zachwycone pr�dko�ci� mkn�o dalej. Jednak
niespodziewanie kabel sko�czy� si� i Zdanie wypad�o na �rodek chodnika. By�o
zszokowane. Nagie i bezbronne nie by�o w stanie porusza� si� w nieznanym
�rodowisku. Chcia�o wykona� ruch do przodu, jednak wysz�o to dosy� rozpaczliwie.
Teraz naprawd� si� wystraszy�o. Poczu�o si� kompletnie nie na swoim miejscu. Gdy
ju� najwi�kszy szok min��, Zdanie zacz�o si� zastanawia�. Rozejrza�o si� po
okolicy i zobaczy�o nie ko�cz�ce si� p�yty chodnika ci�gn�ce si� a� po horyzont.
Zauwa�y�o �e zerwany kabel z kt�rego wypad�o le�y pod �cian� jednego z budynk�w
i odruchowo wzdrygn�o si� ze strachu. Szybko spojrza�o w przeciwnym kierunku
gdzie znajdowa�a si� kupa gruzu. Obok wala�y si� butelki i inne �miecie. Zdanie
zacz�o w�szy� w powietrzu i po chwili wyczu�o drobne cz�steczki Elektryczno�ci.
To by�o ju� co� znanego w tym straszliwie obcym �wiecie. Delikatnie wskoczy�o na
najbli�sz� cz�steczk�, ale natychmiast straci�o r�wnowag� i wyl�dowa�o z
powrotem na chodniku. Po kilku nast�pnych pr�bach zrozumia�o, �e jest za ci�kie
by jedna drobinka Elektryczno�ci mog�a go utrzyma�. Zn�w poczu�o si� dumne, bo
je�eli by�o tak ci�kie, to co� musia�o znaczy�. Podzieli�o si� na s�owa i od
razu posz�o �atwiej. Cierpliwie skacz�c z cz�steczki na cz�steczk� posuwa�o si�
do przodu. Gdy jakie� s�owo by�o zbyt ci�kie Zdanie dzieli�o je na sylaby i
podr� nagle sta�a si� bardzo przyjemna. To tak jak z jazd� na nartach, na
pocz�tku wydaje si� �e nie mo�na usta� na nogach, a gdy ju� nauczy si� je�dzi�
mo�na z niesamowit� pr�dko�ci� p�dzi� w d� i zastanawia�, jak wcze�niej mo�na
nie by�o odczuwa� czego� tak pi�knego.
Zdanie zn�w nabiera�o si�y, ch�on�o resztki tlenu z powietrza i stawa�o si�
coraz g�o�niejsze. Po nied�ugim czasie ujrza�o drug� ko�c�wk� swojego kabla.
Le�a� bez�adnie na chodniku. Zm�czony i bezu�yteczny przewodnik s��w pe�nych
najr�niejszych uczu�. Lekko zgi�ty, obejmowa� swoim ko�cem jak�� zmi�t� kul�
papieru, jakby j� ochrania� nie wiadomo przed czym. Wygl�da�o to tak, jakby mia�
to by� ostatnia rzecz w jego �yciu, kt�ra mia�a sens. Jednak odci�ty od �wiata
kabel nie �y�.
Zdanie zgrabnie zeskoczy�o z drobinki Elektryczno�ci i wyl�dowa�o obok
postrz�pionego drucianego zako�czenia kabla. Niewiele my�l�c wskoczy�o do
�rodka. Mimo tego, �e znajdowa�o si� teraz w swoim naturalnym �rodowisku, czu�o
si� r�wnie obco, jak przedtem na ulicy. To nie by� ten przytulny kabel w kt�re
wpad�o zaraz po urodzeniu, lecz twarda i zimna pl�tanina drut�w. Gdy jednak ca�e
znalaz�o si� w �rodku i prawid�owo uporz�dkowa�o, wewn�trz zrobi�o si� ciep�o.
Tak, jakby Zdanie na nowo powo�a�o kabel do �ycia. Zdanie poczu�o jak kabel
wznosi si� do g�ry i na pewnym poziomie ��czy si� z tamt� ko�c�wk�.
Uszcz�liwione ruszy�o zatem do swego Celu. Zachwycone ekscytuj�c� i
niebezpieczn� przygod�, mknie coraz szybciej ciekawe swojego przeznaczenia. "Tak
pi�knie by�o by si� us�ysze�." - my�li - "Jestem na pewno bardzo wa�ne, a mo�e
nawet wypowiedzia� mnie jaki� tutejszy w�adca". Nagle zrobi�o si� stromo i zanim
zd��y�o u�wiadomi� sobie co si� dzieje, wpad�o do telefonu, stamt�d do
spiralnego kabelka i do s�uchawki. Wypowiedziane us�ysza�o si� i przesta�o
istnie�.
W ciemnym pokoju jaki� stary Obywatel odebra� telefon. Po chwili wrzasn�� do
s�uchawki "Pomy�ka !!!" i z w�ciek�o�ci� waln�� j� o aparat.
Za oknem zacz�� wia� silny wiatr.
BRACTWO PRZEPOWIADANIA PRZESZ�O�CI
W przej�ciu podziemnym mi�dzy dwoma pustymi chodnikami panowa� spok�j. Przej�cie
to od dawna nie by�o u�ywane, bo pod koniec ostatniego Momentu Miasto odci�o
ulic� jako zbyt ma�o ucz�szczan�. W d� prowadzi�y od dawna nie remontowane
potrzaskane schody. Wyszczerbione po licznych bojach z twardymi odn�ami
Insekt�w, poro�ni�te truj�cymi glonami, wygl�da�y tak, jakby szykowa�y si� na
koniec �wiata. Im bardziej schodzi�o si� w d�, tym wi�ksze odnosi�o si�
wra�enie, �e schodzi si� w nico��. Rzeczywi�cie, panowa�y tam takie ciemno�ci,
�e drog� wyczuwa�o si� instynktownie. Przej�cie nale�a�o dobrze zna� bo w �adnym
wypadku nie nale�a�o dotkn�� �ciany, gdy� beton, z kt�rego by�y zrobione, mia�
posta� ostrych wypustek. Teraz te wypustki obro�ni�te by�y glonami, wi�c ka�de
dotkni�cie �ciany by�o jak �mierciono�ny zastrzyk.
Bractwo Przepowiadania Przesz�o�ci pojawi�o si� jak zwykle nie wiadomo sk�d.
Szara, kot�uj�ca si� masa kilkunastu istot skupionych wok� Szefa, �ywi�ca si�
jego opowie�ciami, powoli schodzi�a po schodach. Echo mrocznego korytarza
zwielokrotnia�o chrz�kanie, szuranie i s�abe oddechy istot. Oddech oznacza�y, �e
Bractwo �ywi�o si� po cz�ci tlenem. Niewiele by�o ju� miejsc w mie�cie, gdzie
tlenu by�o pod dostatkiem, tote� Bractwo nieustannie przemieszcza�o si� w r�ne
zak�tki Miasta. Najcz�ciej by�y to peryferia, bo tam rzadkie kontrole
Stra�nik�w i g�sto rozwini�ta sie� melin zapewnia�a spokojne �ycie. W melinach
kupowano mech, a ci, kt�rzy go jedli prawie wcale nie potrzebowali tlenu.
Jednak w g��wnej mierze Bractwo �ywi�o si� opowie�ciami Szefa. To by� ich
ob��d i zarazem jedyny pow�d istnienia ich jako Bractwo. S�uchanie opowie�ci
by�o ich sensem �ycia, opowie�ci zast�powa�y im sen, posi�ki, rozrywk�,
wszystko. Bezustannie prowadzili szefa, kt�ry bez ustanku opowiada�. By�
geniuszem. Odtwarza� obrazy przesz�o�ci z takim przej�ciem i zaanga�owaniem, �e
przyci�gn�� do siebie tylu s�uchaczy od kt�rych nie m�g� si� uwolni�. Nawet nie
wiedzia� czy dobrze mu z tym, czy nie. Po prostu opowiada�, �ywi� si� w�asnymi
historiami i tlenem dostarczanym przez fanatycznie oddane Bractwo. Jego oczy
by�y ekranem wy�wietlaj�cym s�owa. Gdy m�wi� o rzeczach przyjemnych lekko je
przymyka� i ca�e jego oblicze przybiera�o b�ogi wyraz. Podczas bardziej
dramatycznych moment�w oczy dr�a�y mu, a nierzadko p�yn�y z nich �zy. osobniki
z Bractwa bi�y si� o mo�liwo�� przebywania w pobli�u tych oczu. Lepszy i
smaczniejszy pokarm by� udzia�em najsilniejszych. Czasem, gdy Szef straszliwie
znu�ony przymyka� oczy i opowie�� urywa�a si�, kilka r�k zaopatrzonych w
pokrzywy bi�o go po twarzy dla orze�wienia, a� jak istota zbudzona z g��bokiego
snu, kontynuowa� opowie��.
A by�o ich du�o, W�a�ciwie nikomu nie starczy�o by �ycia by wszystkie wys�ucha�.
przepowiada�y Przesz�o��, jak� mog�a by� i Przesz�o�� jak� by�a.
Bractwo wyp�yn�o na schody. Kot�uj�ce si�, skupione w sobie, jak kropla oleju
rozlana przez Niego na zapomnianym zak�tku sto�u. Zak�tku, kt�ry le�a� w samym
rogu i z kt�rego nikt nie korzysta�, a ka�dy nierozwa�ny ruch grozi� upadkiem w
nico��. Wspina�o si� zataczaj�c i z wielkim trudem. Wysz�o na ulic� i sun�o
dalej. Latarnie rozsiewa�y blade drobinki �wiat�a, wygl�da�o to tak, jak
zawiesina utrzymuj�ca si� w niewidzialnych wyziewach Miasta. Bractwo oddala�o
si� od przej�cia odprowadzane wzrokiem niewysokiego Obywatela.
By� ma�ym bezdomnym Insektem, w�a�ciwie jeszcze dzieckiem. Nie bardzo pami�ta�
kim byli jego rodzice, bo od jakiego� czasu �ledzi� Bractwo. Strz�pki Opowie�ci
pods�uchiwane z rozdziawionym pyszczkiem szybko uzale�ni�y ch�onny umys�
dziecka. By�y przepi�kne, nawet dotychczasowy najs�odszy zakazany owoc,
naturalny mech, nie dzia�a� na niego w ten spos�b. Z tej w�a�nie przyczyny przed
chwil� podj�� decyzj�. Ujawni si� przed nimi i d�u�ej nie b�dzie skrywa� swego
uwielbienia. Nie pami�ta� za bardzo, gdzie mieszka�, bo Opowie�ci zajmowa�y
coraz wi�cej miejsca w jego ma�ym m�zgu i wypiera�y rzeczy mniej potrzebne.
Powoli Bractwo stawa�o si� jego celem, niewa�ny by� dom, rodzice i dawne
dzieci�stwo To wszystko by�o za jak�� g�st� mg��, a przed nim jedyna prawdziwa
rzecz na �wiecie - Bractwo Przepowiadania Przesz�o�ci.
Pobieg� zatem w ich kierunku, chc�c im powiedzie� jak bardzo ich pragnie.
Zbli�y� si� na tak� odleg�o��, �e czu� ich zalatuj�ce ple�ni� oddechy. Wyra�niej
ni� kiedykolwiek przedtem, us�ysza� Opowie��. Przedar� si� jak najbli�ej Szefa,
roztr�caj�c w�t�e organizmy istot z Bractwa. Nie ba� si� ich gniewu, czu� �e
w�a�nie tak powinno by�, o oni nawet nie wiedz� �e tu jest. Tak by�o dobrze, tak
by�o najlepiej. Do ko�ca swych dni b�dzie s�ucha� o Przesz�o�ci. Przesz�o�ci,
jak� mog�a by� i Przesz�o�ci jak� by�a.
CARRIE WHITE
(i(Ostatni� noc spa�em dosy� spokojnie. Sen emitowany przez Miasto jak zwykle
uspokajaj�co wp�ywa� na moje samopoczucie. Miasto wy�wietla�o pod moje powieki
obraz ulic, na kt�rych spokojnie toczy�o si� niczym nie zak��cone �ycie. W
chwili, gdy obraz przedstawia� przystanek tramwajowy, wyst�pi�y zak��cenia.
Pojawi�a si� ona. �agodny owal twarzy otacza�y si�gaj�ce ramion w�osy. Blade,
lekko piegowate oblicze Carrie White promieniowa�o jakim� dziwnym �wiat�em.
Otwarte oczy wyra�a�y zadum� i pokor�, a gdzie� g��biej strach i jakie� dziwne
zrozumienie (cokolwiek to znaczy). Pojawienie si� jej twarzy sprawi�o, �e
obudzi�em si� natychmiast niespokojny i rozdra�niony.
Przyznaj�, �e w przez jaki� czas czu�em do Miast niech�� za to, �e nie potrafi�o
zapanowa� nad senn� zjaw�, jednak szybko min�� mi ten stan.
Wyszed�em na ulic� i us�ysza�em przez megafony, �e wkr�tce rozpocznie si� �wit
trwaj�cy par� godzin i zako�czy si� zmrokiem. Ucieszy�em si� i pomy�la�em, �e na
pewno poczuj� si� lepiej, gdy zobacz� niebo.
Doszed�em do T-przystanku i w oczekiwaniu na tramwaj zacz��em wpatrywa� si� w
wystaw� kiosku z gazetami i papierosami. M�j wzrok �lizga� si� po nag��wkach
artyku��w, a ja sam nie my�la�em o niczym. Wtedy w�a�nie co� kaza�o mi odwr�ci�
wzrok i spojrze� w prawo. To by�a ona. Ta sama twarz ze snu. P�otwarte usta
wygl�da�y jak u �ni�tej ryby, jednak jej niesamowite oczy �y�y. I to jak �y�y !
Pulsowa�y pierwotnym instynktem �ycia, zupe�nie jak u ludzi znanych z legend.
Podobne oczy widzia�em w Muzeum Miejskim na obrazie przedstawiaj�cym cz�owieka.
Carrie White sz�a w moj� stron� jakby w zwolnionym tempie. Jej oczy z
roztargnieniem patrzy�y przed siebie, lecz nie mia�em wra�enia, �e patrzy na
mnie. Nie wiem czemu troch� si� wystraszy�em i odsun��em od szyby kiosku. Carrie
podesz�a do okienka i poprosi�a o poczt�wk� i d�ugopis. Napisa�a co� na kartce,
naklei�a znaczek i odesz�a w stron� podziemnego przej�cia.
Potem zobaczy�em j� po drugiej stronie ulicy, jak podchodzi do skrzynki i wrzuca
do niej poczt�wk�.
Przyjecha� m�j tramwaj i wsiad�em. Po drodze obserwowa�em Miasto w kt�rym powoli
zaczyna� si� �wit. Wysiad�em na najbli�szym przystanku, �eby podziwia� t� jak�e
pi�kn� chwil�, kt�r� wspania�e Miasto daje nam coraz cz�ciej. Poczu�em si�
dumny, �e mog� nazywa� si� Obywatelem Miasta. P�niej wr�ci�em do domu.(/i(
Insekt w�o�y� reporta� do koperty, zaadresowa� do redakcji Gazety Miasta i
poszed� wys�a�. Schodz�c po schodach zajrza� do swojej skrzynki i znalaz� w niej
poczt�wk�. Z jednej strony by�a ca�kiem bia�a, a z drugiej przeczyta�:
" Pozdrowienia ze S�onecznej Polany. "
Carrie W.
BOCIAN
Ma�y obserwowa� ulic� zza brudnej szyby swego mieszkania na trzecim pi�trze.
By�o nudno i cicho. Po chodnikach spacerowali Obywatele. Na przej�ciu dla
pieszych sta�y nieczynne �wiat�a. Nieczynne nie znaczy zepsute. By�y wy��czone
przez Miasto, bo ulica nie nale�a�a do ruchliwych. Ma�y nudzi� si� i my�la� nad
zmian� mieszkania. �y� z ruchu ulicznego, po ulicach Miasta od kilkudziesi�ciu
lat je�dzi�y w�zki z supermarket�w, a on polowa� na ich zawarto��. Samochody
je�dzi�y rzadko, bo coraz trudniej by�o im pogodzi� si� ze sw� rol�. Nie mog�y
znie�� tego, �e s� stworzone tylko po to, by wozi� g�upiej�cych od
dziesi�cioleci Obywateli i s�u�y� im w ich absurdalnym �yciu. Wi�kszo�� z nich
wola�a zamieni� si� we wraki i s�u�y� bezdomnym jako dom. Bezdomni wzbudzali ich
szacunek, bo nawet one wiedzia�y jak niebezpiecznie jest �y� w budynkach.
Jednak Ma�y by� jeszcze sprytniejszy od bezdomnych. �wiadomie mieszka� w bloku,
by w mniemaniu Miasta uchodzi� za Obywatela i przez to unika� licznych kontroli,
na jakie nara�eni byli bezdomni. Jego zdolno�� przystosowania polega�a na tym,
�e �ycie w mieszkaniu nie czyni�o mu szkody. Nauczy� si� nie patrze� i nie
s�ucha� telewizji i to wystarczy�o. Dzi�ki temu mieszkanie by�o dla niego
przytulnym miejscem. Gdyby Miasto wiedzia�o jak bardzo by� dla niego gro�ny,
pewnie zaraz by go unicestwi�o. Ale Ma�y nie chcia� robi� �adnej rewolucji.
Bawi�a go rola obserwatora i by� ciekawy ku czemu to wszystko zmierza. �y� w
miar� dostatnio, polowa� na koszyki, ale dzi�ki swym zdolno�ciom, m�g� robi�
wiele innych rzeczy. Wcale nie chcia� wyprowadza� si� dlatego, �e koszyki
je�dzi�y tu coraz rzadziej, chocia� niew�tpliwie by� to jeden z argument�w,
tylko dlatego, �e coraz bardziej nie lubi� tego miejsca. Pragn�� pozna� �ycie
samego centrum Miasta. �ycie tam musia�o by� bardziej niebezpieczne, lecz to go
tylko bardziej zach�ca�o do przeprowadzki. W�a�nie niebezpiecze�stwo, ryzyko
s�owa dawno zapomniane.
Zastanawia� si�, ile jest jeszcze takich Insekt�w jak on i czy m�g�by si� z nimi
jako� porozumie�, ale p�ki co nie odczuwa� takiej potrzeby. Na razie czeka�.
Bowiem Miasto fascynowa�o go. Stworzone przez ludzi zyska�o w�asn� wol� i
�wiadomo��. By�o najwi�kszym i najlepszym dyktatorem w dziejach ludzko�ci, tym
gro�niejszym, �e tak naprawd� nikt o nie wiedzia�. S�owa Insekt i Obywatel by�y
synonimami. Miasto stworzyli ludzie. Stworzone Miasto zmieni�o ludzi w Insekty.
Miasto by�o pierwsze. Po nim stopniowo inne rzeczy zacz�y zyskiwa� �wiadomo��.
Najpierw samochody otaczane czczci� przez ludzi i u�ywane w ka�dej sytuacji,
chwalone, myte kilka razy dziennie, by�y najcz�stszym obiektem ludzkich rozm�w.
Cz�owiek wy�ej ceni� samoch�d, ni� te rzeczy, dzi�ki kt�rym �w samoch�d w og�le
powsta�. Wtedy samochody narodzi�y si� naprawd�. Decydowa�y za ludzi. Psu�y si�
w najmniej oczekiwanych momentach, rzuca�y si� na �ciany i zabija�y. Najpierw
by�y z�e i dumne ze swej w�adzy nad lud�mi, gdy jednak odkry�y, �e cz�owiek nic
nie wie o ich istnieniu by�y rozczarowane - nie mia�y dla kogo �y� i
zoboj�tnia�y. �y�y dalej, tylko cz�owiek martwi� si�, �e coraz rzadziej je�d��.
P�niej cz�owiek powo�a� do �ycia w�zki z supermarket�w. Oczywi�cie te pe�ne, bo
kto zwraca uwag� na pusty ? Po okresie Metamorfozy dla Insekt�w jednym z
najwi�kszych obiekt�w po��dania by�a zwyk�a, najlepiej naturalna �ywno��.
Po raz pierwszy w historii �wiata cz�owiek cofn�� si� w rozwoju. Doszed� do
absurdu cywilizacyjnego, do miejsca z kt�rego mo�na by�o tylko si� cofn��. A �e
cz�owiek prawie z definicji nie znosi zastoju musia� si� cofn��. Gdy zda� sobie
spraw�, �e przegra�, Miasto wprowadzi�o er� Metamorfozy, w ci�gu kt�rej da�o
cz�owiekowi now� posta�. Wysokie istoty, o pod�u�nych g�owach i wy�upiastych
oczach powoli zacz�y zaludnia� Miasto. By�y od niego ca�kowicie zale�ne, Miasto
opiekowa�o si� nimi. Gdy, na przyk�ad, ilo�� naturalnego po�ywienia by�a na
�wiecie zbyt niska, by wykarmi� swoje dzieci Miasto wypromowa�o sztuczny mech.
Chocia� ratowa� Obywateli przed g�odem, nie by� specjalnie smaczny, ale Miasto
nie by�o jeszcze do�wiadczonym w�adc�. Pocz�tki zawsze s� trudne.
Jednym z Insekt�w w kt�rym sporo jeszcze zosta�o z cz�owieka by� Ma�y. Siedzia�
teraz i my�la� o tym wszystkim, a jego wzrok wpatrzony w ulic� stopniowo
rozmywa� si�. Zastanawia� si�, jakby to by�o w Centrum. Czy dalej b�dzie m�g�
�y� jak teraz ? Wiedzia�, �e tam �ycie toczy si� szybciej, wi�c
niebezpiecze�stwa b�d� wi�ksze. Tu, na Peryferiach by�o spokojnie, ale Ma�y czu�
�e nie rozwija� si�. Pod�wiadomie pragn�� czego� wi�cej.
Wsta� i zrobi� par� krok�w po swoim ciasnym pokoju i zn�w zbli�y� si� do okna.
Wtedy zadecydowa�. Zmieni miejsce zamieszkania i przeniesie si� do Centrum. Ta
decyzja sprawi�a, �e poczu� si� silniejszy Odczuwa� du�� rado�� i ulg�. Jeszcze
raz spojrza� na ulic� po kt�rej jecha� w�zek. Zbli�a� si� do skrzy�owania,
jecha� wolno i by� wy�adowany po brzegi. Gdy zwolni� przed zakr�tem, z nieba
spad� bocian i b�yskawicznie trafi� w sam �rodek w�zka. R�wnie szybko chwyci�
swym d�ugim dziobem dwie reklam�wki z dosy� ci�k� zawarto�ci�. Ma�y uchyli�
okno i bocian wpad� do pokoju. Po�o�y� reklam�wki na stole i leg� bez ruchu.
Ma�y od�o�y� nadajnik zdalnego sterowania i z dzioba modelu �ci�gn�� reklam�wki.
By�y ci�kie. W jednej pi�� opakowa� sztucznego mchu, a w drugiej �wie�y bochen
chleba i troch� s�odyczy. Niez�y �up. Insekt z u�miechem otworzy� jaki� s�odki
batonik i zacz�� je��. Bocian przyni�s� mu ostatni podarunek tej cz�ci miasta.
Nast�pny posi�ek Ma�y zje w Centrum.
KANA�Y
Panowa� p�mrok i wilgo�. By�o cicho, a nieliczne s�abe odg�osy rozbrzmiewa�y
d�ugim echem. �rodkiem p�yn�� �ciek, a po jego obu stronach by�o co� na kszta�t
chodnik�w. Pewien obszar jednego z nich by� s�abo o�wietlony. Rozmazana plama
s�abego �wiat�a �wiadczy�a o tym, �e w Mie�cie by� dzie�.
Z jednej ze szczelin w �cianie wyszed� szczur. By� bardzo du�y. Od kilkuset lat
stale ros�y. Przeci�tny szczur mia� oko�o metra. Ten mia� troch� wi�cej.
Dziwniejsze od jego rozmiar�w by�y jego oczy. Wygl�da�y bardzo inteligentnie, co
sprawia�o do�� niesamowite wra�enie. W�sz�cy osobnik pod �cian� mia� jeszcze
jedn� charakterystyczn� cech�; od ko�ca pyska do po�owy tu�owia po lewej stronie
ci�gn�a si� do�� gruba blizna. By�a ona zrobiona r�k� w�adcy, kt�remu s�u�y�.
Kiedy zosta� w ten spos�b oznaczony, nie bardzo wiedzia� dlaczego jest pos�uszny
akurat temu szczurowi. Wiedzia� jedynie �e, od tego momentu jego �ycie nabra�o
jakiego� nowego ekscytuj�cego sensu. Ponadto wiedzia� �e w kana�ach �yje jeszcze
kilku w�adc�w i ka�dy z nich w odmienny spos�b oznacza� swoich poddanych.
Szczur czeka� i w�szy�. Z dnia na dzie� odkrywa� w sobie zdolno�� my�lenia. Od
tygodni jego g��wn� rozrywk� by�o w�a�nie my�lenie, co u�wiadomi� sobie
oczywi�cie dopiero wtedy, gdy odkry� znaczenie s�owa "rozrywka". Nie zapomina�
jednak o swym zadaniu. Jego w�adca wymaga� od niego tylko jednej rzeczy. Mia�
szuka� jakiego� przedmiotu, kt�ry w�adca nazywa� "pude�ko dwa-na-jeden-na-dwa",
a kt�rego opis szczur zna� na pami��. Mia� to by� ma�y, niebieski
prostopad�o�cian o rzekomo magicznym dzia�aniu. Nigdy go jednak nie widzia�,
chocia� mimo usilnych stara� wci�� nie ustawa� w poszukiwaniach.
Zacz�� my�le� o w�adcy. By� zwyczajnej wielko�ci, ale w spos�b jaki si�
zachowa�, wydawa� si� o wiele wa�niejszy od innych. By�o to na tyle silne, �e
potrafi� podporz�dkowa� sobie innych. Zorganizowa� ich, ka�demu da� inne
zadanie. Jedna grupa zajmowa�a si� zdobywaniem po�ywienia, inna stanowi�a
ochron� w�adcy. Liczna by�a te� grupa �o�nierzy strzeg�cych jego rewiru i
zdobywaj�ca coraz to nowe obszary podziemnego �wiata, a nasz osobnik nale�a� do
grupy poszukuj�cej magiczny przedmiot. W�adca by� dobry dla swych poddanych,
nikt nie mia� powod�w do narzeka�. Pod jego rz�dami byli zawsze syci i
bezpieczni, a posiadanie do jakiej� spo�eczno�ci dawa�o si��.
Jednak nasz szczur zdawa� si� mie� dziwne przeczucie, �e w�adca ich oszukuje.
By�a to najdziwniejsza my�l, na kt�r� ostatnio wpad�. Z jednej strony by�a
niedorzeczna, ale z drugiej szczur przeczuwa� istnienie jakiej� zasady i gdyby
j� zrozumia� wszystko by�oby jasne.
Ta my�l narodzi�a si� wtedy gdy zacz�� my�le�, ale dopiero w teraz rozwin��
swoje zdolno�ci na tyle i my�l o tym, �e w�adca go oszukuje znacznie przybra�a
na sile. Przypomnia� sobie teraz ten dzie�, kiedy wszystko si� zacz�o
Tamten dzie� pami�ta� bardzo dobrze. Zab��dzi� wtedy i przypadkiem wszed� do
nory w�adcy. Nie wiedzia� czy stra�nicy spali, czy w og�le ich nie by�o, do�� �e
dosta� si� do �rodka niezauwa�ony. Gdy si� tam znalaz� od razu w nozdrza uderzy�
go najpi�kniejszy zapach jaki zna�. Do dzi� na wspomnienie tej cudownej woni
u�miecha� si� i oblizywa� szorstkim j�zykiem. Wtedy, gdy zbada� ca�e
pomieszczenie, znalaz� �r�d�o tego boskiego zapachu. By�o to co� w rodzaju
okruchu czy te� kamyka i le�a�o na pod�odze niedaleko ��ka W�adcy. Zanim zd��y�
cokolwiek pomy�le� niesamowita wo� sprawi�a, �e natychmiast go po�kn��.
Oszo�omiony uciek� do swej nory i potem przez cztery dni czu� si� bardzo �le,
by� s�aby, cz�sto zdarza�o mu si� omdlenie i ca�y czas w skroniach czu�
monotonny, uporczywy szum. Kiedy wyzdrowia�, od razy poczu�, �e jego �ycie si�
zmieni�o. Pierwszym dowodem by�o to, �e po przeanalizowaniu wydarze� doszed� do
wniosku �e dziwny przedmiot, kt�ry tak �apczywie po�kn��, spowodowa� zar�wno
chorob�, jak i ow� niesamowit� zmian�.
Szczur ruszy� dalej, po drodze zastanawia� si� nad rzeczami, kt�re wcze�niej
wyczuwa� instynktem. Na przyk�ad zastanawia� si� kto stworzy� �ciek i dlaczego.
Co to tak naprawd� jest to, co p�ynie, i dlaczego w tym a nie innym kierunku, no
w�a�nie, kto stworzy� poj�cie "kierunek" ? I tak dalej.
Przerwa� tok my�li, gdy wyczu� zapach innego szczura. Pouczony przez w�adc�
schowa� si� za le��cym nieopodal kawa�kiem gruzu. Wr�g, czy te� przyjaciel
nadchodzi� z ty�u, gdy zbli�y� si�, mo�na by�o zauwa�y� na jego lewym boku
znami�. Takie samo znami�. Wyskoczy� wi�c z kryj�wki, a tamten natychmiast
rzek�:
- Szczur 385-A ujawnia si� i ��da ujawnienia swojej to�samo�ci.
Zapytany obr�ci� si� do niego lewym bokiem i odpowiedzia�:
- 22-GS, witaj �o�nierzu ! Jakie zadanie wykonujesz ?
- Wracam z patrolu, zwolnili mnie wcze�niej, bo id� na szkolenie nowej kadry.
Mimo, �e mam wysoki numer, niedawno awansowa�em - chwali� si� - Ale ty, ho !
Grupa specjalna, jeste� najstarszym osobnikiem, jakiego znam, 22 to dopiero! -
dziwi� si�, a 22 pomy�la�, �e 385 to straszny prymityw. Zastanowi�o go w�asne
zdziwienie, bo chyba wszyscy w�a�ciwie byli tacy. Tymczasem podekscytowany
rozm�wca kontynuowa� z przej�ciem.
- Jak to jest, znalaz�e� TO ju� kiedy� ?
- Nigdy - odpar� i zmieni� temat - Idziesz pewnie pod ulic� W�sk� ?
- Tak, prosto do koszar, przejdziemy si� razem - s�ycha� by�o, �e jest dumny
maj�c tak� osobisto�� za rozm�wc�. Dwa szczury sz�y przez chwil� w milczeniu i,
co dziwne, pierwszy odezwa� si� 22.
- S�uchaj 385-A, cz�sto zastanawiam si�, czy wiem, czego szukam.
- Jak to, przecie� to ka�dy wie - zdziwi� si� 385.
- Nie, to znaczy wiem jak to wygl�da a� za dobrze, ale do czego to, w og�le,
niewa�ne... - 22 nie umia� si� dogada�, chocia� dobrze wiedzia� o co mu chodzi.
Tamten stara� si� nawi�za� rozmow�.
- No, TO jest potrzebne w�adcy - powiedzia�, ale to by�o g�upie jak odkrywcze
stwierdzenie, �e bia�e jest bia�e. 22 spr�bowa� jeszcze raz.
- Czy my�la�e� kiedy o kratkach �ciekowych ?
- Dlaczego akurat o tym ?
- Na przyk�ad. Albo o �cieku, chodniku, norze, w og�le, no wiesz....- tak bardzo
stara� si� znale�� jakie� sensowne s�owa
- No... to dziwne pytanie, to wszystko po prostu jest i ju�
- Ale jak to wszystko, s�uchaj 385-A - nagle 22 zatrzyma� si� i uwa�nie spojrza�
na rozm�wc�. - To wszystko to nie tylko to, rozumiesz ? Jest co� wi�cej ponad
ten kana�, �ciek, nawet wi�cej ponad wszystkie szczury, na przyk�ad czasem pod
kratk� �ciekow� jest jasno, a czasem ciemno. Nigdy o tym nie my�la�e� ? Albo...
-Wiesz, co 22-GS ? Powiniene� nazywa� si� 22-X, szukanie TEGO chyba nadwyr�y�o
twoje nerwy, poza tym tw�j wiek...
- Do licha ! Do emerytury mam jeszcze czas, tylko wiesz... - nagle 22 zrozumia�,
�e nie dogada si� z tym �o�nierzem i doko�czy� zrezygnowany. - W�a�ciwie, to ju�
nic.
- To dobrze, my�la�em �e z tob� co� nie tak - powiedzia� 385, ale od tego czasu
podejrzliwie patrzy� na towarzysza. Po jakiej� chwili rozmowa potoczy�a si�
dalej.
- Wiesz, 22-GS, s�ysza�em wczoraj �e 55-GS i 690-GS znale�li TO.
- Taak ? I co ? - spyta� 22 b�d�c my�lami gdzie indziej.
- S�ysza�em, �e w�adca da� im z miejsca emerytur� I klasy, szcz�ciarze, nie?
- Tak, szcz�ciarze - i ironi� odpar� 22 i pomy�la�. "Dla nich szcz�ciem jest
siedzenie do ko�ca �ycia w tych kana�ach i leniuchowanie na koszt innych", ale
nie powiedzia� tego, bo i tak nie zosta� by zrozumiany. Spyta�
- To ju� niedaleko, nie ?
- Tak, dwa zakr�ty i b�d� nasze koszary.
Zacz�li wyczuwa� zapach innych szczur�w, dochodzili do domu. Nagle 22 poczu�
inny zapach, kt�ry wznosi� si� ledwie zauwa�alny ponad inne. To by� dobrze znany
mu zapach, wi�c od razu sta� si� niezwykle podniecony.
- Czekaj. - powiedzia� do 385 - Tu kto� jest...
- Oczywi�cie, nasi bracia - zn�w dziwnie spojrza� na 22
- Mo�e... nie czujesz innego zapachu ?
- Nie, �adnego innego.
- Zachowajmy jednak ostro�no��.
- Jak chcesz, 22
Zaczaili si� w otworze w �cianie i po chwili ujrzeli go, by� zwyk�ym szczurem, z
t� r�nic�, �e na lewym boku NIE mia� blizny, no i w pysku trzyma� s�ynne
pude�ko dwa-na-jeden-na-dwa. By�o to dosy� dziwne, �e szczur z obcego plemienia
doszed� a� tutaj i co wi�cej, by� na tyle bezczelny by zabiera� st�d TO. W
takich chwilach czas p�ynie bardzo szybko 22 i 385 porozumieli si� bez s��w.
B�yskawicznie zaatakowali intruza. Po kilku sekundach by�o po wszystkim i
rozszarpane cia�o nieszcz�nika z g�o�nym pluskiem uton�o w �cieku. Pierwszy
odezwa� si� 385. G�os mia� zasapany.
- No, nie do wiary ! Szpieg tutaj, tak blisko ! Mia�e� nosa, 22, dobrze was
szkol�, a ju� my�la�em, �e z tob� co� nie tak, zaraz, ale co ty...- urwa�
przestraszony, widz�c jak towarzyszowi za�wieci�y si� oczy i zacz�� skrada� si�
powoli w stron� pude�ka. 385 nie zd��y� zareagowa�. Pude�ko w mgnieniu oka
znikn�o w pysku 22. Po d�ugiej chwili 385 odezwa� si�.
- 22, wiesz, �e teraz musz� ci� zabi�, przykro mi, ale sam rozumiesz.
Zacz�a si� walka, a po chwili zw�oki dzielnego �o�nierza 385-A p�yn�y
�ciekiem.
22-GS d�ugo nie rusza� si� z miejsca. Wszystko ju� rozumia�. Wiedzia� co
znajduje si� nad kana�ami, wiedzia� �e kiedy�, kiedy przyjdzie pora wyjdzie ze
swoj� armi� na g�r�. Poza tym wiedzia� wiele wi�cej rzeczy, ale na razie mog�y
one spoczywa� w pude�ku. Mia� du�o czasu.
Kilka szczur�w zaalarmowanych odg�osami walki patrzy�o na 22 z napi�ciem.
A� wreszcie powiedzia� do nich:
- Teraz wy p�jdziecie za mn� !
- Wszystko dla Ciebie, W�adco !!!
22-GS przesta� istnie�. Narodzi� si� przyw�dca pot�niejszy od wszystkich, kt�ry
w przysz�o�ci b�dzie znany jako Kr�l Wszystkich Szczur�w.
PRAWIELUDZIE
Stone siedzia� z nogami na stole i gapi� si� w telewizor. Wiedzia�, �e ma ma�o
czasu. Za chwil� przyjdzie jego zmiennik, a on sam b�dzie musia� ruszy� na
godzinny patrol wzd�u� siatki. Ca�a godzina marszu wzd�u� ogrodzenia tylko po
to, by sprawdzi� czy Miasto do�� skutecznie utrzymuje Obywateli w przekonaniu,
�e strefa, za kt�r� rzekomo �yj� Prawieludzie, istnieje naprawd�. Stone dopija�
wi�c po�piesznie piwo, a na ekranie odbywa� si� p�fina� wyboru produktu
spo�ywczego roku. Prowadz�cy z szerokim, pe�noz�biastym i �nie�nobia�ym
u�miechem zaprasza� na trzeci� cz�� filmu o puszce coli. Stone t�po gapi� si� w
ekran. Mia� ochot� waln�� prezentera w pysk, tak aby te idealne z�bki polecia�y
w stron� publiczno�ci. Nie lubi� telewizji, ale jako Insektowi pierwszej
kategorii wypada�o mu �l�cze� przed ekranem. Zreszt� nie by�o tu nic innego do
roboty, wi�c z nud�w mo�na by�o pogapi� si� w ekran. Na szcz�cie us�ysza� za
oknem cichy szum motolotu i po chwili do budki wszed� Fly.
- Ciep�a noc - rzek� rzucaj�c r�kawiczki na st� - Czas leci szybko, zbieraj si�
Stone !
- Co� szczeg�lnego po drodze ? - zapyta� raczej odruchowo Stone, bo i tak zna�
odpowied�.
- Kilka �mieci, pr�bki jak zwykle, co mog�o by by�, najwy�ej motolot m�g�by si�
zepsu�, ale id� ju�, dzi� zaprogramowali go nam na 10 minut. Trzy ju� min�y -
dorzuci� patrz�c na zegarek.
Stone wyszed�. Wyci�gn�� z kieszeni swoj� kart� i wsun�� do kontrolki motolotu.
Po chwili urz�dzenie zasygnalizowa�o, �e wszystko jest w porz�dku i motolot
odlecia� na koniec trzykilometrowego odcinka siatki by czeka� na Stone'a. Gdy
stra�nik dojdzie do ko�ca, pojazd odwiezie go z powrotem i Fly p�jdzie na
patrol. I tak w k�ko.
Siatka ustawiona w idealnie prostej linii gin�a w p�mroku. Stone zapali�
papierosa i powoli ruszy�. Mimo wszystko jednak cieszy� si� swoj� prac�. By�a
ona bardzo dobrze op�acana, jednak Miasto wymaga�o. By� kompletnie odizolowany
wraz ze swoj� niewielk� spo�eczno�ci� od Miasta. Nikt z jego �rodowiska nie m�g�
przebywa� w Mie�cie, a tym bardziej rozmawia� z kimkolwiek stamt�d, je�eli jaki�
Obywatel zbli�y� by si� do siatki. Ale i tak nie mia� nigdy okazji, bo te� nikt
nie odwa�y� by si� podej�� do ogrodzenia. Obywatele bali si� ostrze�e�. Miasto
wymy�li�o bowiem legend� o prawieludziach, kt�rzy s� niebezpieczni dla nich.
Obywatele z pokolenia na pokolenie opowiadali sobie o prawieludziach. Mieli oni
by� os�abieni i chorzy, chorzy tak zara�liwie, �e bli�szy kontakt z nimi by�
�miertelny. Mieszka�cy Miasta z jednej strony bali si� ich, a z drugiej
�a�owali, w ka�dym razie nie mieli powodu do tego, aby wiedzie� o nich cokolwiek
wi�cej. W�a�nie to by�o celem Miasta. Stone przypuszcza�, �e gdzie� pod ziemi� w
chronionej strefie znajduje si� serce Miasta. A serce musi by� bezpieczne.
A Stone lubi� Miasto. W�asna praca z pocz�tku wydawa�a mu si� bez sensu,
podobnie jak noszenie przy sobie niebieskiego pude�ka dwa-na-jeden-na-dwa. �aden
Obywatel nigdy nie pr�bowa� przekroczy� ogrodzenia. Potem jednak Stone doszed�
do wniosku, �e skoro kto� taki jak Miasto zatrudnia s�ono op�acanych Stra�nik�w,
to widocznie musi mie� jaki� sens. Sta�y wysoki doch�d i przynale�no�� do
Insekt�w pierwszej kategorii dawa�o poczuci elitarno�ci, a to przecie� ka�dy
lubi.
By� ju� mniej wi�cej w po�owie drogi, gdy postanowi� odpocz��. Wyj�� z plecaka
ma�e sk�adane krzese�ko i usiad�. Sm�tnie zwiesi� g�ow� i zacz�� rozmy�la�. Od
kilku lat poszukiwa� towarzyszki �ycia, jego koledzy do�� wcze�nie znajdowali
�ony i rozpoczynali mniej lub bardziej udane �ycie rodzinne. Stone zna� wiele
kobiet, jednak �adna nie zainteresowa�a go na tyle, by zechcia� z ni� sp�dzi�
�ycie. Sam bardzo nie wiedzia� dlaczego. Widywa� je pi�kne i roze�miane ka�dego
dnia. Nic tylko wybiera�.
Popatrzy� w miejsce, w kt�rym siatka styka si� z ziemi�. K�pki zakurzonej trawy,
kilka niedopa�k�w, jakie� drobne �mieci. Nagle za siatk� zobaczy� bia�� okr�g��
pastylk�. Zdziwi� si�, �e dopiero teraz j� ujrza�, gdy� jej �nie�nobia�a jasno��
wyra�nie odr�nia�a j� od innych przedmiot�w. Zna� dobrze regulamin, wi�c
natychmiast zacz�� si� zastanawia� jak si� do niej dosta�. Le�a�a jakie� 20
centymetr�w od ogrodzenia. Co prawda Miasto nakazywa�o zbiera� nietypowe
przedmioty le��ce wy��cznie przed siatk�, ale pastylka wyda�a si� stra�nikowi
tak intryguj�ca, �e zdecydowa� si� j� zabra�. Przykucn�� pod ogrodzeniem i jedn�
r�k� podni�s� lekko siatk�, tak aby druga d�o� mog�a si�gn�� po tabletk�. Gdy
w�a�nie po ni� si�ga�, z drugiej d�oni wy�lizgn�a mu si� nadgi�ta siatka i
drasn�a wewn�trzn� cz�� d�oni. Pojawi�a si� krew, ale Stone postanowi� �e
najpierw podniesie znalezisko, a potem opatrzy ran�. Chwyci� wi�c pastylk� w dwa
palce i ostro�nie przeci�gn�� d�o� pod ogrodzeniem, ale pastylka wy�lizgn�a mu
si� z palc�w i upad�a prosto na zakrwawion� ran�. Stone zakl�� i stwierdzi� z
przera�eniem, �e rana zacz�a lekko burzy�. Stone wyj�� z apteczki banda� i
opatrzy� ran�. Pastylk� schowa� do specjalnego pude�ka i lekko zaintrygowany
ruszy� dalej.
Zn�w wolno szed� wzd�u� siatki. Jako� tak coraz bli�ej niej. Bli�ej i bli�ej. To
wra�enie po pewnym czasie wyda�o mu si� nierealne, bo poczu� �e jago prawa d�o�
powinna by� ZA siatk�. Z wra�enia przystan�� ma moment, lecz dziwne uczucie
znikn�o. Ruszy� wi�c znowu, lecz po paru minutach zn�w wyda�o mu si�, �e zbli�a
si� do ogrodzenia. Szed� i szed�, a� poczu� �e przez jego cia�o powinna
przebiega� siatka. Spojrza� w prawo, lecz by�a na swoim miejscu. Szed� dalej, a�
zn�w stwierdzi� �e cz�� jego znajduje si� za siatk�. By� zaskoczony, �e tak
szybko przesta�o go to dziwi�. Szed� wzd�u� ogrodzenia ale jednocze�nie by� w
Mie�cie.
Spacerowa� ulicami, po raz pierwszy widzia� Obywateli, kt�rzy niczym nie r�nili
si� od niego. U�wiadomi� sobie, �e jest niewidzialny. Ludzie przechodzili przez
niego jak przez ducha, co by�o dosy� zabawne. Skr�ci� w jak�� w�sk� uliczk� i
wtedy J� zobaczy�. Czasami gdy widzimy kogo� po raz pierwszy, nie bardzo wiemy
co o tej osobie s�dzi�, czasami automatycznie czujemy do kogo� niech��. Nikt nie
wie jak to jest. W Ka�dym razie Stone wiedzia�, �e to by�a Ona. Tak po prostu
naturalnie czu�, �e z Ni� powinien sp�dzi� ca�e �ycie. Jasnoblond w�osy, lekko
piegowata twarz i g��bokie pi�kne niebieskie oczy. Ponadto Ona by�a cz�owiekiem,
ale to zauwa�y� p�niej, co by�o dosy� niesamowite i tylko pog��bi�o efekt
zaskoczenia jakiego dozna� Stone. A tymczasem Ona sta�a niedaleko i wrzuca�a
list do skrzynki, odwr�ci�a si� i spojrza�a, tak SPOJRZA�A na niego. Jako� tak
nie�mia�o odezwa�a si� do Stone'a.
- Cze��, co tu robisz stra�niku ?
- Sk�d wiesz, kim jestem ? - spyta� kompletnie zaskoczony Stone.
Nieznajoma spojrza�a na niego uwa�nie, po czym u�miechn�a si� szeroko, i pewnym
g�osem odpowiedzia�a.
- Du�o wiem, coraz wi�cej. Jak masz na imi� ?
- Stone - rzek�. Poczu� �e teraz musi spr�bowa�, szybko p�ki jest jeszcze czas.
- S�uchaj, czy mog�aby�, no wiesz... - po raz pierwszy w rozmowie z dziewczyn�
czu� si� sztucznie i wydawa�o mu si� �e ka�de s�owo brzmi krety�sko. Na
szcz�cie Ona odpowiedzia�a zgaduj�c jego my�li.
- Dobrze, spotkajmy si� za tydzie� o tej samej porze. Ale teraz cze�� ! Mam
troch� spraw do za�atwienia. - odwr�ci�a si� i za�miewaj�c si� serdecznie
odbieg�a. Stone chwil� patrzy� za ni�, a� z zamy�lenia wyrwa� go szum motolotu.
Dochodzi� ju� do ko�ca swego odcinka.
- Jak masz na imi� ? - rzuci� za Ni�.
- Za tydzie�, stra�niku ... - odpowiedzia�a z bardzo daleka, a nast�pnie jej
sylwetka rozmy�a si� i powoli zacz�a przybiera� kszta�t motolotu.
Niezmiernie podekscytowany Stone w�o�y� kart� do czytnika i odlecia�. Nadszed�
czas by oderwa� Fly'a od telewizora, a samemu przemy�le� to wszystko. Mia� ca��
godzin�.
KLON
Ma�y co wiecz�r przychodzi� pod plakat. A �e p�na pora wieczorna w Mie�cie
trwa�a prawie ca�y czas, od dawna nie wiedzia� ile ju� razy go ogl�da�. Na
plakacie wypisane by�y nazwy klon�w, kt�re w najbli�szym czasie mia�y stawi�
si� na badania. Dla Ma�ego by�o to przera�aj�ce, od dziecka panicznie ba� si�
lekarzy, gabinet�w i tego dziwnego zapachu, kt�ry przyprawia� go o md�o�ci.
Wszystko zacz�o si� gdy po raz pierwszy mama zaprowadzi�a go do przychodni.
Musia�a na chwil� wyj��, a Ma�y zosta� sam w strasznym, wielkim gabinecie z
oszklonymi szafkami za kt�rymi le�a�y narz�dzia tortur. Wtedy us�ysza� skrzyp
ogromnej wielkiej szafy. Obluzowane drzwi lekko si� uchyli�y, a wewn�trz... Ma�y
rozp�aka� si�. Wisia�y tam bia�e fartuchy, kt�re �miertelnie go przerazi�y, bo
ka�dy z nich wygl�da� jak lekarz, kt�ry zaraz wyjdzie z p�otwartej szafy i
zacznie si� nad nim zn�ca�.
Od tego czasu Ma�y nigdy nie by� u lekarza. Sta� i po raz setny sprawdza� numery
na plakacie. Jego numer tam by�. Jak wyrok, nieodwo�alny.
Ma�y wpad� na pomys�. Przecie� zrobi� by wszystko by nie i�� do lekarza. Zrobi
co� kompletnie nielegalnego. Wtedy jako klona czaka go natychmiastowa
dematerializacja. Co prawda wtedy pozna sw�j wzorzec B�dzie musia� �y� z nim, w
nim i jako on. Ale nawet to by�o by lepsze ni� lekarz. Sam jako klon nie m�g�
pozbawi� si� �ycia. To Miasto go stworzy�o, wi�c tylko ono mog�o go zniszczy�.
Zdeterminowany zacz�� biec w kierunku najbli�szej meliny w kt�rej kupowa�
czasami mech. Znajomy sprzedawca by� kompletnie zaskoczony, widz�c jak jeden ze
swoich klient�w kupi� tyle mchu, �e ledwo m�g� go unie��. Ma�y szybko wybieg� z
bramy, stan�� na �rodku ulicy i ostentacyjnie zacz�� ob�era� si� zakazanym
towarem. Mi�dzy jednym k�sem a drugim histerycznie krzycza�.
- Jem mech !!! Naturalny, soczysty mech !!! Kupi�em go przed chwil�, a teraz
jem! Mech, naturalny mech !!! - krzycza� tak �adnych par� minut kiedy poczu�
uderzenie w ty� g�owy i zapad� w ciemno��.
***
Powoli otworzy� oczy. Le�a� w jakim� rozwalonym samochodzie na tylnym siedzeniu.
Przed sob� coraz wyra�niej widzia� twarz bezdomnego. Po chwili us�ysza� r�wnie�
jego g�os.
- No i co, wariacie. Co ja mam z tob� zrobi� ?
- Zostaw mnie - krzykn�� ma�y z p�aczem - Ja nie chc� ! Chc� �eby mnie
zdematerializowali ! Nie p�jd� tam, tam jest taka szafa i...
" Zwariowa� " - pomy�la� bezdomny - " Chyba za mocno go waln��em. Teraz to ju�
kompletnie nie mam poj�cia co z nim zrobi�, dam mu pigu�k� mo�e to go uspokoi "
- Po�knij to - powiedzia� do Ma�ego, podaj�c mu tabletk� D i kubek wody. - To ci
pomo�e - doda� �agodnie.
- Co to jest ? - spyta� nerwowo Ma�y
- Lekarstwo, no we� - zach�ca� bezdomny
- Coo ??? Nigdy, to od nich, bia�e fartuchy, nie dam ... - zacz�� wrzeszcze�,
wi�c przestraszony gospodarz wrzuci� mu do ust pastylk� i wla� wod�. Ma�y
wytrzeszczy� oczy lecz za chwil� jego twarz przybra�a wyraz b�ogiego spokoju.
Bezdomny opad� z ulg� na fotel. Spojrza� na przybysza, kt�ry nagle zacz�� si�
zmniejsza�. Bardzo szybko, a� w ko�cu znik�. - O, cholera ! - zakl�� bezdomny -
To by� klon ! Co ja narobi�em ? Teraz mnie dopadn� !
Na siedzeniu zosta�o tylko niebieskie pude�ko dwa-na-jeden-na-dwa, wi�c bezdomny
wyrzuci� je czym pr�dzej, by nie zostawi� �adnych �lad�w i wyszed� szybko by
zorganizowa� sobie jakie� alibi.
***
Ma�y obudzi� si�. Na stole nadal le�a� bocian, a blade �wiat�o latarni rzuca�o
jego ogromny cie� na �cian�. Ma�y patrzy� chwil� w sufit i zastanawia� si� co go
obudzi�o. " Pewnie jaki� sen " - pomy�la�. Po chwili przymkn�� powieki i zasn��.
Pude�ko dwa-na-jeden-na-dwa le�a�o obok samochodu. Ze szczeliny mi�dzy p�ytami
wysun�a si� szara �apa kt�ra wbi�a pazury w pude�ko i bezszelestnie znikn�a
pod ziemi�.
SUPERMARKET
Blade �wiat�a jarzeni�wek tworzy�y nastr�j bezruchu w ogromnym pomieszczeniu.
Niekt�re b�yska�y z cichym brz�kiem. Towar le��cy na p�kach by� troch�
zakurzony, bo rzadko kto� kupowa�. R�ce sprzedawc�w nie przebiera�y w produktach
jak klienci. Sprzedawcy sami �adowali rzeczy do w�zk�w, a one odje�d�a�y.
Pieni�dze nie by�y wa�ne. Miasto korzystaj�c z �ywotno�ci w�zk�w samo
rozprowadza�o towar, by Obywatele mogli je okrada� do woli.
Na p�kach le�a�y s�oiki starego miodu, ple�niej�cych d�em�w, puszki z napojami,
r�ne zupy z proszku, przyprawy, kakao, chleb, s�odycze i tak dalej. Hala by�a
ogromna, a towar�w w br�d. Czasem przez jeden z setek korytarzy przeje�d�a�
w�zek zostawiaj�c �lad na zakurzonej pod�odze i zn�w nast�powa�a cisza.
Sprzedawcy siedz�cy przy monitorach czytali gazety, rozwi�zywali krzy��wki itp..
Wi�kszo�� by�a straszliwie znudzona. Stanowiska oddalone by�y od siebie o oko�o
50 metr�w, wi�c nie mogli nawet ze sob� rozmawia�. Niekt�rzy bawili si� zgaduj�c
jakie towary b�dzie wi�z� nast�pny przeje�d�aj�cy w�zek. Oczywi�cie pilnowali
r�wnie�, czy na monitorze nie pojawi� si� komunikat o zam�wieniu. Wtedy
wstawali, brali pusty nie�ywy w�zek, szli z nim wzd�u� p�ek i zape�niali go
zam�wionym towarem. Im w�zek by� bardziej pe�ny, tym trudniej by�o go zatrzyma�
w miejscu. Pe�en odje�d�a�, sam odnajduj�c drog� do jednego z sze��dziesi�ciu
wyj��. Je�dzi� po ulicach p�ki kto� go nie zabi�. Potem przychodzi�a po niego
grupa Insekt�w i zabiera�a go do sklepu.
W�a�nie na jednym z monitor�w pojawi�a si� lista potrzebnych produkt�w.
Sprzedawca wzi�� jeden z w�zk�w i poszed� w g��b hali. Nie spieszy�o mu si�, im
d�u�ej b�dzie to robi�, tym kr�cej b�dzie si� nudzi�. Po za�adowaniu ciastek,
chleba i kilku tabliczek czekolady poszed� w kierunku p�ek z przetworami.
Sprzedawca u�miechn�� si�, ta p�ka sta�a przy samej �cianie, wi�c czeka� go
d�ugi spacer.
Szed� powoli, a w�zek rodzi� si� powoli cicho skrzypi�c. Mleczne i senne �wiat�o
jarzeni�wek sprawia�o wra�enie mg�y. Sprzedawca lubi� to uczucie, czu� si�
os�oni�ty od ca�ego �wiata, a to by�o bardzo przyjemne. Znalaz� odpowiedni�
drog� i skr�ci�. Po lewej stronie ci�gn�y si� p�ki, a po prawej bia�a �ciana z
wyblak�ymi plakatami reklamowymi. Sprzedawca si�gn�� po s�oik scukrzonego miodu
i ruszy� z powrotem.
Nagle us�ysza� odg�os jakiego� szurania. Od razu spojrza� na p�ki, ale nie
zauwa�y� nic szczeg�lnego. S�oiki i butelki sta�y spokojnie, a migaj�ce �wiat�o
jakiej� zepsutej jarzeni�wki wp