4772
Szczegóły |
Tytuł |
4772 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4772 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Agata Christie
Karty na st�
Przedmowa autorki
Panuje powszechne przekonanie, �e powie�� detektywistyczna przypomina wielki
wy�cig: tu i tam s� startuj�cy, a w�r�d nich - faworyci, na kt�rych stawiamy.
�P�acisz i wybierasz�. Zasada wyboru w powie�ci jest i odwrotna ni� na torze
wy�cigowym. Inaczej m�wi�c, faworytem jest najmniej prawdopodobna osoba!
Wystarczy dostrzec kogo�, kto nie ma �adnych szans pope�nienia zbrodni, i w
dziewi�ciu przypadkach na dziesi�� zadanie sko�czone.
Poniewa� nie chc�, aby moi wierni Czytelnicy odrzucili ksi��k� z niesmakiem,
wol� ostrzec ich z g�ry, �e to nie ten gatunek. Jest tylko czterech startuj�cych
i ka�dy z nich spe�nia warunki, ka�dy m�g� pope�ni� zbrodni�. To skutecznie
eliminuje element zaskoczenia. Niemniej uwa�am, �e w wypadku czterech os�b, z
kt�rych ka�da pope�ni�a morderstwo i jest zdolna pope�ni� nast�pne, napi�cie
b�dzie r�wnie du�e. Przedstawiam cztery r�ne osobowo�ci, r�ne motywy, kt�re
mog�yby doprowadzi� do zbrodni. Dedukcja musi by� zatem czysto psychologiczna,
ale nie powinno to zmniejszy� zainteresowania, poniewa� najciekawszy jest
w�a�nie umys� mordercy.
Mog� doda� jeszcze jeden argument na korzy�� tej historii: jest ona jednym z
ulubionych przypadk�w Herkulesa Poirota. Natomiast jego przyjaciel, kapitan
Hastings, po us�yszeniu jej rzek�, �e jest bardzo nudna! Chcia�abym wiedzie�, z
kt�rym z nich zgodz� si� moi Czytelnicy.
ROZDZIA� I
Pan Shaitana
- Drogi panie Poirot!
G�os by� mi�kki, niski, modulowany - u�yty �wiadomie jako instrument.
Herkules Poirot odwr�ci� si� na pi�cie.
Uk�oni� si� i ceremonialnie u�cisn�� podan� sobie r�k�.
W jego oczach pojawi� si� niezwyk�y wyraz. Mo�na by powiedzie�, �e przypadkowe
spotkanie wzbudzi�o w nim emocje, jakich rzadko mia� okazj� do�wiadcza�.
- Co za spotkanie, panie Shaitana - odpowiedzia�.
Zamilkli. Stali naprzeciw siebie podobni szermierzom przed walk�.
Wok� snu� si� wolno leniwy, elegancki londy�ski t�um. Uszu ich dobiega�
jednostajny szmer przyt�umionych g�os�w.
- Kochanie, s� doprawdy rozkoszne! - wycedzi�a jaka� dama tu� nad uchem Poirota.
- Po prostu boskie, prawda? - dolecia�o ich z innej strony.
By�a to wystawa tabakierek w �Wessex House�. Wst�p: jedna gwinea, na wsparcie
londy�skich szpitali.
- Drogi panie - powiedzia� pan Shaitana - jak mi�o pana zobaczy�! Czy�by
chwilowy przest�j w pracy? Sezon og�rkowy w �wiecie przest�pczym? A mo�e ma si�
tu dzisiaj odby� napad? Ale chyba nie mog� na to liczy�!
- Niestety, monsieur - odpar� Poirot - Przyszed�em tu w celach czysto
prywatnych.
Uwag� pana Shaitany odwr�ci�o na moment �liczne M�ode Stworzenie, maj�ce po
jednej stronie g�owy mas� lok�w jak u pudla, a po drugiej - trzy rogi obfito�ci
z czarnej s�omki.
- Moja droga - zwr�ci� si� do niej - dlaczego nie przysz�a� na moje przyj�cie?
By�o naprawd� cudownie! Wyobra� sobie, �e mn�stwo ludzi naprawd� zwraca�o si� do
mnie! Jedna kobieta powiedzia�a nawet: �Jak si� pan ma� i �Do widzenia�, i
�Dzi�kuj� panu bardzo�, ale ona oczywi�cie by�a z Garden City, biedaczka!
Podczas kiedy �liczne M�ode Stworzenie konwersowa�o z panem Shaitana, Poirot
przypatrywa� si� pilnie ozdobie jego g�rnej wargi.
Pi�kne w�sy, bardzo pi�kne w�sy, niewykluczone, �e jedyne w Londynie, kt�re
mog�yby konkurowa� z w�sami Poirota.
- Nie s� jednak tak bujne - mrukn�� do siebie. - Nie, zdecydowanie gorsze pod
ka�dym wzgl�dem. Tout de m?me* [przyp.: fr. Niemniej], przyci�gaj� oko.
Prawd� m�wi�c, ca�a posta� pana Shaitany przyci�ga�a oko - czego zreszt� �w
pragn��. Rozmy�lnie stara� si� nada� sobie mefistofeliczny wygl�d. By� wysoki i
chudy, z d�ug� i melancholijn� twarz�, mocno zaakcentowanymi i czarnymi jak
w�giel brwiami, w�sami o mocno wypomadowanych ko�cach i malutk�, czarn� br�dk�.
Jego ubranie by�o dzie�em sztuki, znakomicie skrojone, nasuwa�o jednak my�l o
dziwactwie.
Ka�dy zdrowy Anglik zobaczywszy go pragn�� gor�co i z ca�ego serca da� mu
kopniaka! I ka�dy, niezbyt zreszt� oryginalnie, powtarza�: �To ten cholerny
po�udniowiec, Shaitana!�
Na to �ona, c�rka, siostra, ciotka, matka, a nawet babka czy narzeczona
odpowiada�a: �Wiem, m�j drogi. Oczywi�cie, jest on okropny. Ale taki bogaty! I
te cudowne przyj�cia! I zawsze m�wi takie zabawne i z�o�liwe historyjki o
ludziach.�
Nikt nie wiedzia�, czy pan Shaitana by� Argenty�czykiem, Portugalczykiem,
Grekiem, czy te� przedstawicielem jeszcze innej narodowo�ci s�usznie pogardzanej
przez wyspiarskich Brytyjczyk�w.
Jednak co do trzech rzeczy nie by�o w�tpliwo�ci:
Mia� luksusowe, pi�kne mieszkanie w Park Lane.
Wydawa� znakomite przyj�cia: ma�e, du�e, tradycyjne, dziwne i zdecydowanie
macabre.
Prawie wszyscy troszk� si� go obawiali.
Co do uczucia l�ku, trudno by�o okre�li� jego przyczyn�. By� mo�e chodzi�o o to,
i� o ka�dym wiedzia� troch� za wiele. Zgadzano si� te� co do tego, �e posiada�
dziwne poczucie humoru. Og�lnie uwa�ano, �e lepiej go nie obra�a�.
W�a�nie to jego szczeg�lne poczucie humoru kaza�o mu dr�czy� dzi� po po�udniu
Herkulesa Poirota.
- Wi�c nawet policjanci potrzebuj� rozrywki? - zapyta�. - Studiuje pan sztuk� w
podesz�ym wieku, panie Poirot.
Poirot roze�mia� si� dobrodusznie.
- Widz�, �e po�yczy� pan trzy tabakierki na t� wystaw�.
Shaitana skin�� lekcewa��co r�k�.
- Zbiera si� drobiazgi tu i tam. Mam par� interesuj�cych sztuk. Nie ograniczam
si� do jakiego� szczeg�lnego okresu ani do kategorii przedmiot�w.
- Ma pan liberalny gust - powiedzia� Poirot z u�miechem.
- Ma pan racj�.
Nagle pan Shaitana niespokojnie poruszy� oczyma, wykrzywi� usta i uni�s� brwi
tak, i� przypomina�y odwr�con� liter� �V�.
- M�g�bym nawet pokaza� panu par� obiekt�w z zakresu pa�skich zainteresowa�,
panie Poirot!
- Ma pan zatem prywatne �czarne muzeum�.
- Phi - pan Shaitana pstrykn�� pogardliwie palcami. - Kubek, kt�rego u�ywa�
morderca z Brighton, �om s�ynnego w�amywacza - to dziecinada! Nigdy nie
zajmowa�bym si� podobn� tandet�. Zbierani wy��cznie najlepsze okazy z ka�dego
gatunku.
- A co uwa�a pan, m�wi�c g�rnolotnie, za najlepsze eksponaty w zakresie zbrodni?
- dopytywa� si� Poirot.
Pan Shaitana pochyli� si� i po�o�y� dwa palce na ramieniu Poirota.
- Ludzi, kt�rzy j� pope�nili - sykn�� dramatycznie.
Brwi Poirota nieznacznie si� unios�y.
- Aha, zaskoczy�em pana! M�j drogi, patrzymy na t� spraw� z diametralnie r�nych
punkt�w widzenia. Dla pana zbrodnia jest spraw� rutyny: morderstwo, �ledztwo,
rozwi�zanie i w ko�cu (poniewa� jest pan niew�tpliwie zdolnym cz�owiekiem)
skazanie. Takie bana�y mnie nie interesuj�! Nie obchodz� mnie nieudacznicy.
Z�apany morderca jest kiepskim morderc�. Drugorz�dnym. Nie, ja patrz� na t�
spraw� z artystycznego punktu widzenia. Kolekcjonuj� tylko najlepszych!
- Najlepszych, czyli...?
- Tych, kt�rym si� uda�o! Szcz�ciarzy! Zbrodniarzy, kt�rzy wiod� przyjemne
�ycie, na kt�rych nie pad� nawet �lad podejrzenia. Przyzna pan, �e to zabawne
hobby.
- Inaczej bym to okre�li�.
- Mam my�l! - krzykn�� Shaitana, nie zwracaj�c uwagi na detektywa. - Urz�dz�
obiadek. Obiadek, w czasie kt�rego przedstawi� moje eksponaty! To doprawdy
niezwykle zabawny pomys�. Nie wiem, dlaczego nigdy przedtem nie przyszed� mi do
g�owy. Tak - tak, doskonale to sobie wyobra�am... Musi mi pan da� troch� czasu.
Nie w przysz�ym tygodniu, powiedzmy za dwa tygodnie. Jest pan wtedy wolny? Jaki
dzie� panu odpowiada?
- Ka�dy dzie� b�dzie dla mnie odpowiedni - odpar� Poirot sk�aniaj�c g�ow�.
- Dobrze. Powiedzmy zatem... pi�tek. To b�dzie pi�tek osiemnastego. Zaraz
zapisz� w notesie. Naprawd�, ten pomys� cieszy mnie ogromnie.
- Nie jestem zupe�nie pewien, czy mnie cieszy - powiedzia� wolno Poirot. - Nie
znaczy to, �e jestem oboj�tny na pa�skie uprzejme zaproszenie, nie o to
chodzi...
- Szokuje to pa�sk� filistersk� wra�liwo��? - przerwa� mu Shaitana - Drogi
panie, musi si� pan uwolni� z ogranicze� policyjnej mentalno�ci.
- To prawda, �e do morderstwa mam ca�kowicie mieszcza�skie nastawienie - odpar�
Poirot.
- Ale�, m�j drogi, dlaczego? W wypadku g�upiego partactwa - zgadzam si� z panem.
Ale morderstwo mo�e by� sztuk�! Morderca mo�e by� artyst�.
- Przyznaj� panu s�uszno��.
- A zatem?
- Nie zmienia to faktu, �e jest wci�� morderc�!
- Drogi panie Poirot, przeprowadzenie sprawy z najwy�sz� doskona�o�ci� stanowi
wystarczaj�ce usprawiedliwienie! Pan jest taki prozaiczny. Pragnie pan z�apa�
morderc�, zaku� go, uwi�zi� i wreszcie skr�ci� mu kark we wczesnych godzinach
rannych. Moim zdaniem morderca, kt�ry odni�s� sukces, powinien zosta� nagrodzony
pensj� z funduszy pa�stwowych i by� honorowany zaproszeniami na obiady!
Poirot wzruszy� ramionami.
- Nie jestem tak nieczu�y na artyzm w zbrodni, jak pan my�li. Podziwiam zbrodnie
doskona��, tak jak podziwiam wspania�ego, krwio�erczego tygrysa. Stoj�c na
zewn�trz jego klatki. Nie wejd� do �rodka. Oczywi�cie o ile nie b�dzie to moim
obowi�zkiem. Poniewa�, widzi pan, panie Shaitana, tygrys mo�e skoczy�...
Shaitana roze�mia� si�.
- Wiem. A morderca?
- Mo�e zabi� - powiedzia� powa�nie Poirot.
- Co za panikarz z pana! Zatem nie przyjdzie pan na spotkanie z moj� kolekcj�
tygrys�w?
- Przeciwnie, b�d� zachwycony.
- Odwa�ny krok.
- Niezupe�nie mnie pan zrozumia�. Moje s�owa stanowi�y ostrze�enie. Powiedzia�
pan, �e pa�ski pomys� kolekcjonowania morderc�w jest zabawny. Odpar�em, �e
u�y�bym innego okre�lenia. To okre�lenie brzmi �niebezpieczny�. S�dz�, �e
pa�skie hobby, panie Shaitana, mo�e sta� si� niebezpieczne!
Shaitana u�miechn�� si� diabelsko.
- Wi�c mog� si� pana spodziewa� osiemnastego?
- Jak najbardziej - odpar� Poirot z uk�onem. - Mille remerciments* [przyp.: fr.
Wielkie dzi�ki.].
- Urz�dz� ma�e przyj�cie. Prosz� nie zapomnie�. �sma godzina.
Odszed�. Poirot jeszcze chwil� za nim patrzy�, a potem powoli pokiwa� g�ow�.
ROZDZIA� II
Obiad u pana Shaitany
Drzwi mieszkania pana Shaitany otworzy�y si� bezszelestnie. Siwow�osy kamerdyner
cofn�� si� i przepu�ci� Poirota. Zamkn�� drzwi r�wnie cicho i zr�cznie uwolni�
go�cia od p�aszcza i kapelusza.
- Jakie nazwisko mam poda�? - spyta�.
- Herkules Poirot.
Kiedy kamerdyner otworzy� drzwi i zaanonsowa� Poirota, do hallu nap�yn��
przyt�umiony gwar rozm�w.
Shaitana, z kieliszkiem sherry w r�ce, wyszed� powita� go�cia. By�, jak zwykle,
nieskazitelnie ubrany. Tego wieczoru wygl�da� jeszcze bardziej mefistofelicznie
ni� zazwyczaj.
- Pozwoli pan, �e pana przedstawi�. Czy zna pan pani� Oliver?
Jako organizator widowiska uradowa� si� na widok lekkiego zaskoczenia Poirota.
Pani Ariadna Oliver by�a bardzo znan� pisark� krymina��w i powie�ci
sensacyjnych. Pisa�a popularne (cho� niezbyt gramatyczne) artyku�y, jak Poci�g
do zbrodni, G�o�ne zbrodnie w afekcie, Morderstwo z mi�o�ci kontra morderstwo
dla zysku. By�a tak�e gor�c� popleczniczk� feministek. Gdy w prasie g�o�no by�o
o jakim� morderstwie, by�o pewne, �e uka�e si� wywiad z pani� Oliver, w kt�rym
pisarka powie: �Gdyby na czele Scotland Yardu sta�a kobieta, wszystko
wygl�da�oby inaczej�. Najpowa�niej w �wiecie wierzy�a w kobiec� intuicj�.
Poza tym by�a sympatyczn� pani� w �rednim wieku, przystojn�, cho� nieco niedbale
ubran�, z �adnymi oczami, i wielk� ilo�ci� nieposkromionych, siwych w�os�w, z
kt�rymi stale eksperymentowa�a. Jednego dnia mia�a wygl�d intelektualistki,
w�osy zaczesane z czo�a i splecione w wielki w�ze� na karku, drugiego dnia
rozpuszczone i lekko faluj�ce, jak u Madonny, jeszcze kiedy indziej - mas�
nieporz�dnych lok�w. Tego w�a�nie wieczoru pani Oliver wypr�bowywa�a fryzur� z
grzywk�.
Poirota, kt�rego spotka�a wcze�niej na obiedzie literackim, powita�a mi�ym,
basowym g�osem.
- Nadinspektora Battle�a niew�tpliwie pan zna - powiedzia� Shaitana.
Na te s�owa wysun�� si� do przodu wielki, barczysty m�czyzna o nieruchomej
twarzy. Patrz�c na niego mia�o si� wra�enie, �e nadinspektor Battle zosta�
wyciosany z drewna, co wi�cej, �e drewno to pochodzi�o z okr�tu wojennego.
Nadinspektor Battle by� typowym reprezentantem Scotland Yardu. Zawsze wygl�da�
solidnie i troch� t�po.
- Rzeczywi�cie, znam pana Poirota - potwierdzi� nadinspektor i na jego kamiennej
zazwyczaj twarzy zago�ci� na chwil� u�miech.
- Pu�kownik Race - przedstawi� nast�pnego go�cia pan Shaitana.
Poirot nie zetkn�� si� dot�d z pu�kownikiem Race�em, ale zna� go ze s�yszenia.
Ciemny, przystojny, mocno opalony, ko�o pi��dziesi�tki, zwykle przebywa� na
odleg�ych plac�wkach, zw�aszcza tam, gdzie zanosi�o si� na k�opoty. S�dz�c z
charakteru i pola dzia�ania pu�kownika Race�a, laicy twierdzili, i� pracuje on w
Secret Service.
Do Poirota dotar�o ju�, na czym polega clou spotkania.
- Nasi pozostali go�cie sp�niaj� si� - powiedzia� pan Shaitana. - To chyba moja
wina. Zdaje si�, �e poda�em im godzin� �sm� pi�tna�cie.
W tej chwili drzwi otworzy�y si� i kamerdyner zaanonsowa�: - Doktor Roberts.
Do pokoju wszed� m�czyzna, kt�rego zachowanie stanowi�o jakby parodi� zawodowej
lekarskiej werwy. By� pogodnym, rumianym m�czyzn� w �rednim wieku. Sprawia�
wra�enie wyszorowanego i zdezynfekowanego, jak wszyscy lekarze. Mia� ma�e,
b�yszcz�ce oczy, pocz�tki �ysiny, tendencj� do tycia oraz pogodny i pewny siebie
spos�b bycia. Czu�o si�, �e jego rozpoznanie b�dzie trafne, a spos�b leczenia
mi�y i praktyczny (�Odrobina szampana w okresie rekonwalescencji�). �wiatowy
cz�owiek!
- Nie sp�ni�em si�, mam nadziej�? - zapyta� weso�o.
U�cisn�� r�k� gospodarzowi i zosta� przedstawiony pozosta�ym. Wydawa� si�
szczeg�lnie rad ze spotkania z nadinspektorem.
- Ale� pan jest jedn� z tych grubych ryb w Scotland Yardzie, prawda? To
niezwykle ciekawe! Nie�adnie jest zmusza� do m�wienia o sprawach zawodowych, ale
ostrzegam pana, �e b�d� pr�bowa�. Zawsze interesowa�em si� zbrodni�. Niefortunna
rzecz dla lekarza. Nie wolno m�wi� tego moim nerwowym Pacjentom, ha ha!
Drzwi otwar�y si� znowu.
- Pani Lorrimer.
Pani Lorrimer by�a dobrze ubran�, sze��dziesi�cioletni� kobiet�. Mia�a delikatne
rysy, pi�knie u�o�one siwe w�osy i czysty, ostry g�os.
- Mam nadziej�, �e si� nie sp�ni�am - powiedzia�a do gospodarza.
Przywitali si�, po czym pani Lorrimer podesz�a do doktora Robertsa, z kt�rym si�
znali. Kamerdyner zaanonsowa�:
- Major Despard.
Major Despard by� wysokim, szczup�ym, przystojnym m�czyzn�, o twarzy lekko
zeszpeconej blizn� na skroni. Gdy dope�niono prezentacji, major w naturalny
spos�b znalaz� si� ko�o pu�kownika Race�a. Wkr�tce zacz�li m�wi� o sporcie i
por�wnywa� swoje do�wiadczenia z safari.
Jeszcze raz w drzwiach pojawi� si� kamerdyner i zaanonsowa� ostatniego go�cia:
- Panna Meredith.
Wesz�a dziewczyna dwudziestoparoletnia, �adna, �redniego wzrostu. Brunatne loki
si�ga�y ramion, szare oczy by�y du�e i szeroko rozstawione. Twarz mia�a
upudrowan�, ale bez makija�u.
- Czy�bym by�a ostatnia? - spyta�a nie�mia�o.
Pan Shaitana rzuci� si� ku niej z kieliszkiem sherry. Powita� j� kwieci�cie,
powiedzia� par� komplement�w, ceremonialnie przedstawi� zebranym i w ko�cu
posadzi� ko�o Poirota.
- Nasz przyjaciel bardzo dba o etykiet� - zauwa�y� Poirot z u�miechem.
- Ma pan racj� - odpar�a dziewczyna. - To dzisiaj rzadko��. Gospodarze
przewa�nie m�wi�: �S�dz�, �e zna pani wszystkich� i koniec.
- Niezale�nie od tego, czy tak jest naprawd�?
- Tak. Czasami to niedogodne, ale my�l�, �e ten drugi spos�b jest bardziej
onie�mielaj�cy.
- Czy to pani Oliver, ta pisarka? - zapyta�a po chwili wahania.
W tej w�a�nie chwili pani Oliver odezwa�a si� tubalnym g�osem do doktora
Robertsa:
- Nie mo�e pan zaprzeczy�, �e istnieje instynkt kobiecy, doktorze. Kobiety znaj�
si� na tym.
- Tak, to ona - odpar� Poirot.
- Ta, kt�ra napisa�a Noc w bibliotece?
- Ta sama.
Panna Meredith zmarszczy�a brwi.
- A ten cz�owiek o kamiennym obliczu to nadinspektor, jak powiedzia� pan
Shaitana?
- Ze Scotland Yardu.
- A pan?
- Co ja?
- Wiem o panu wszystko, panie Poirot. To pan wyja�ni� naprawd� zbrodnie ABC.
- Mademoiselle, pani mnie zawstydza.
Panna Meredith �ci�gn�a brwi.
- Pan Shaitana... - rzek�a i zamilk�a. - Pan Shaitana... - zacz�a jeszcze raz.
Poirot powiedzia� spokojnie:
- Mo�na by powiedzie�, �e jest on nastawiony na zbrodni�. Tak to wygl�da.
Niew�tpliwie chcia�by us�ysze�, jak my, �miertelnicy, dyskutujemy. W�a�nie
podpuszcza pani� Oliver i doktora Robertsa. Dyskutuj� teraz o niewykrywalnych
truciznach.
Panna Meredith odetchn�a g��biej i powiedzia�a:
- Co za dziwny cz�owiek.
- Z doktora Robertsa?
- Nie, z pana Shaitany.
Zadr�a�a lekko i wyja�ni�a:
- W nim jest co� troch� przera�aj�cego. Nigdy nie wiadomo, co uzna za zabawne.
To mo�e by� co�...okrutnego.
- Jak polowanie na lisa?
Panna Meredith pos�a�a mu pe�ne wyrzutu spojrzenie.
- Mia�am na my�li... co� orientalnego!
- By� mo�e ma pokr�tny umys�.
- Wstr�tny?
- Nie, nie, powiedzia�em pokr�tny.
- Chyba nie bardzo go lubi� - zwierzy�a si� panna Meredith zni�aj�c g�os.
- Polubi pani jednak jego obiad - zapewni� j� Poirot. - Ma cudownego kucharza.
Dziewczyna popatrzy�a na niego z pow�tpiewaniem, a potem roze�mia�a si�.
- S�dz� - zawo�a�a - �e jest pan zupe�nie ludzki.
- Ale� oczywi�cie!
- Widzi pan, te wszystkie znakomito�ci s� raczej onie�mielaj�ce.
- Mademoiselle, pani nie powinna by� onie�mielona, pani powinna by� przej�ta!
Powinna mie� pani w pogotowiu notes z autografami i wieczne pi�ro.
- C�, widzi pan, nie jestem tak bardzo zainteresowana zbrodni�. Nie wydaje mi
si�, �e kobiety to bawi: powie�ci detektywistyczne czytuj� raczej m�czy�ni.
Herkules Poirot westchn�� afektowanie.
- Niestety! - mrukn��. - C� ja bym w tym momencie da�, aby by� cho�by
najmniejsz� gwiazd� filmow�!
Do pokoju wszed� kamerdyner i oznajmi�, �e obiad zosta� podany.
Przepowiednie Poirota by�y w pe�ni usprawiedliwione. Obiad by� wyborny, a spos�b
jego podania perfekcyjny. Przy�mione �wiat�a, wypolerowane meble, b��kitny
po�ysk irlandzkiego szk�a. W tym p�mroku siedz�cy u szczytu sto�u pan Shaitana
wygl�da� bardziej diabolicznie ni� kiedykolwiek.
Przeprosi� z wdzi�kiem za nier�wn� ilo�� pa� i pan�w.
Pani Lorrimer siedzia�a po jego prawej r�ce, pani Oliver po lewej. Panna
Meredith zosta�a umieszczona miedzy nadinspektorem Battle�em a majorem
Despardem, Poirot mi�dzy pani� Lorrimer i doktorem Robertsem.
Ten ostatni mrukn�� do niego �artobliwie:
- Nie pozwolimy panu na zmonopolizowanie jedynej �adnej dziewczyny. Wy,
Francuzi, nie tracicie czasu, co?
- Tak si� sk�ada, �e jestem Belgiem - mrukn�� Poirot.
- Wychodzi na jedno, je�eli wchodz� w gr� kobiety - powiedzia� doktor weso�o.
Po czym, porzuciwszy �artobliwo��, zacz�� profesjonaln� rozmow� z pu�kownikiem
Race�em, siedz�cym po jego drugiej stronie, o ostatnich post�pach w leczeniu
�pi�czki.
Pani Lorrimer, odwr�ciwszy si� do Poirota, zagadn�a go o ostatnie spektakle
teatralne. Jej opinie by�y wywa�one, a krytyka trafna. Przeszli do ksi��ek, a
potem do �wiata polityki. Poirot znalaz� w niej wykszta�con� i inteligentn�
rozm�wczyni�.
Po drugiej stronie sto�u pani Oliver pyta�a majora Desparda, czy s�ysza� o
jakich� nieznanych, niezwyk�ych truciznach.
- Mo�e kurara?
- M�j drogi panie, vieux jeu! Wykorzystana setki razy. Mam na my�li co� zupe�nie
nowego!
- Prymitywne plemiona s� raczej staro�wieckie - powiedzia� sucho major Despard.
Trzymaj� si� starych, dobrych �rodk�w, kt�rych u�ywali ich dziadkowie i
pradziadkowie.
- Co� takiego! - zawo�a�a pani Oliver. - My�la�am, �e stale eksperymentuj�,
ucieraj�c kilogramy zi� i innych rzeczy. Zawsze uwa�a�am, �e podr�nicy maj� tu
pole do popisu. Mogliby, wr�ciwszy do domu, zabi� wszystkich bogatych, starych
wujk�w nowymi truciznami, o kt�rych nikt nie s�ysza�.
- W tym celu powinni si� zainteresowa� wytworami cywilizacji, nie sposobami
buszmen�w. We�my na przyk�ad nowoczesne laboratoria. Hodowle niewinnie
wygl�daj�cych bakterii, kt�re powoduj� prawdziwe choroby.
- Nie zrobi� tego mojej publiczno�ci - odpar�a pani Oliver. - Poza tym tak �atwo
pomyli� nazwy. Staphylococcus, streptococcus... to za trudne dla mojej
sekretarki, a ponadto dosy� nudne, nieprawda�? Co pan my�li, nadinspektorze
Battle?
- W prawdziwym �yciu ludzie nie sil� si� na takie subtelno�ci - powiedzia�
nadinspektor Battle. - Zwykle �aduj� arszenik, poniewa� jest �atwo dost�pny i
wygodny w u�yciu.
- Bzdura! Dzieje si� tak tylko dlatego, �e wy w Scotland Yardzie nie wykrywacie
wielu zbrodni. Ale gdyby tam by�a kobieta...
- Szczerze m�wi�c mamy...
- Tak, te okropne policjantki w �miesznych kapeluszach, kt�re niepokoj� ludzi w
parkach! Mam na my�li kobiet� na czele tego ca�ego interesu. Kobiety znaj� si�
na zbrodni.
- Ma pani racje, zwykle im si� udaje - przyzna� Battle. - Nie trac� g�owy.
Zdumiewaj�ce, jak potrafi� nadrabia� bezczelno�ci�.
Pan Shaitana za�mia� si� p�g�osem.
- Kobiec� broni� jest trucizna - rzek�. - Na pewno jest ca�a masa trucicielek,
kt�re nigdy nie zosta�y wykryte.
- Oczywi�cie �e tak - powiedzia�a rado�nie pani Oliver, nak�adaj�c sobie hojnie
mousse de foie gras* [przyp.: fr. Pasztet z g�sich w�tr�bek.].
- Lekarz tak�e ma du�e mo�liwo�ci - ci�gn�� pan Shaitana w zadumie.
- Protestuj� - zawo�a� doktor Roberts. - Kiedy trujemy naszych pacjent�w, robimy
to zupe�nie przypadkowo. - Roze�mia� si� serdecznie.
- Ale gdybym ja mia� pope�ni� zbrodni�... - kontynuowa� Shaitana.
Przerwa� i co� w tej pauzie wzbudzi�o uwag�. Zwr�ci�y si� ku niemu wszystkie
twarze.
- My�l�, �e by�aby to bardzo prosta zbrodnia. Zdarzaj� si� w ko�cu wypadki... z
broni� albo w domu. - Wzruszy� ramionami i uj�� kieliszek wina. - Ale kim ja
jestem, �eby si� wypowiada�... przy tylu ekspertach...
Podni�s� kieliszek do ust i wypi� �yk. O�wietlane �wiecami wino rzuca�o czerwony
cie� na jego twarz, wypomadowane w�sy, ma�� br�dk� i fantastyczne brwi...
Zapanowa�a chwila ciszy.
Pani Oliver powiedzia�a:
- Kt�ra godzina? Przelecia� anio�... moje stopy nie by�y skrzy�owane - to musia�
by� czarny anio�!
ROZDZIA� III
Partia bryd�a
Gdy towarzystwo wr�ci�o do salonu, zasta�o tam rozstawiony stolik do bryd�a.
Podano kaw�.
- Kto gra w bryd�a? - zapyta� pan Shaitana. - Pani Lorrimer, to wiem. I doktor
Roberts. Czy pani gra, panno Meredith?
- Tak. Ale niezbyt dobrze.
- �wietnie. A major Despard? Doskonale. Powiedzmy, �e pa�stwo graj� tutaj.
- Dzi�ki Bogu, �e b�dzie bryd� - powiedzia�a pani Lorrimer scenicznym szeptem do
Poirota. - Jestem jedn� z najbardziej fanatycznych bryd�ystek, jakie
kiedykolwiek istnia�y. Jestem op�tana gr�. Prosz� sobie wyobrazi�, �e nie
przyjmuj� zaproszenia na obiad, je�li wiem, �e potem nie ma bryd�a! Zaraz
zasypiam. Wstydz� si�, ale tak w�a�nie jest.
Poci�gn�li karty. Pani Lorrimer gra�a z Ann� Meredith przeciwko doktorowi
Robertsowi i majorowi.
- Kobiety przeciw m�czyznom - powiedzia�a pani Lorrimer, zajmuj�c miejsce i
tasuj�c z wpraw� eksperta karty. - Niebieskie karty, co, partnerko? Ja zwykle
forsuj� o dwa.
- Musicie zwyci�y� - powiedzia�a pani Oliver, czuj�c, �e daj� o sobie zna�
upodobania feministyczne. - Poka�cie m�czyznom, �e nie zawsze musz� postawi� na
swoim.
- Nie ma dla nich �adnej nadziei - rzek� doktor Roberts pogodnie, zaczynaj�c
tasowanie nast�pnej talii. - Pani Lorrimer rozdaje, prawda?
Major Despard, nie spuszczaj�c wzroku z Anny Meredith, jakby odkry� w�a�nie jej
urod�, powoli siada� w fotelu.
- Prosz� prze�o�y� - ponagli�a go pani Lorrimer. Przepraszaj�c skinieniem,
prze�o�y� podsuni�t� tali�.
Pani Lorrimer zacz�a wprawnie rozdawa�.
- Jest jeszcze jeden stolik bryd�owy w drugim pokoju - powiedzia� pan Shaitana i
poprowadzi� pozosta�ych do ma�ej, wygodnie urz�dzonej palarni.
- Musimy gra� z wychodzeniem - zauwa�y� pu�kownik Race.
Shaitana potrz�sn�� g�ow�.
- Ja nie gram - odpar�. - Bryd� mnie nie bawi.
Go�cie zgodnie stwierdzili, �e w takim razie te� nie b�d� gra�, ale gospodarz
nie chcia� s�ysze� o takim po�wi�ceniu i w ko�cu postawi� na swoim. Wszyscy
zaj�li miejsca przy stoliku. Poirot i pani Oliver grali przeciwko
nadinspektorowi i pu�kownikowi.
Pan Shaitana przez chwil� ich obserwowa�, u�miechn�� si� szata�sko, widz�c z
jak� kart� pani Oliver zapowiedzia�a dwa bez atu, i bezszelestnie przeszed� do
drugiego pokoju.
Go�ci zasta� pogr��onych bez reszty w grze. Twarze by�y powa�ne, od�ywki
nast�powa�y szybko. - Jeden kier - pas - trzy trefle - trzy piki - cztery karo -
kontra - cztery kiery.
Pan Shaitana popatrzy� na nich u�miechaj�c si� do siebie, po czym przeszed�
przez pok�j i usiad� w wielkim fotelu przed kominkiem. Kamerdyner przyni�s� tac�
z trunkami i postawi� j� na s�siednim stole. Ogie� kominka po�yskiwa� na
kryszta�owych korkach.
Pan Shaitana pod wzgl�dem doboru o�wietlenia by� prawdziwym artyst�. Pok�j
sprawia� wra�enie o�wietlonego wy��cznie �wiat�em ognia z kominka, cho� ko�o
fotela gospodarza sta�a lampka z kloszem umo�liwiaj�ca mu - gdyby mia� ochot� -
czytanie. Dyskretne o�wietlenie nadawa�o pokojowi wygl�d ciep�y i zaciszny.
Troch� ja�niejsze �wiat�o pada�o tylko na st� bryd�owy, sk�d dochodzi�y
monotonne od�ywki.
- Jeden bez atu - m�wi�a w�a�nie wyra�nie i ostro pani Lorrimer.
- Trzy kiery - rzuci� doktor Roberts z agresywn� nut� w g�osie.
- Pasuj� - odpowiedzia�a spokojnie Anna Meredith.
Kr�tka przerwa. Major Despard namy�la� si�. Lubi� by� pewien tego, co m�wi.
- Cztery kiery - rzek� w ko�cu.
- Kontra.
Pan Shaitana, o�wietlony przez migocz�cy ogie� kominka, u�miechn�� si�. Po
chwili jego powieki zatrzepota�y lekko...
Przyj�cie by�o udane. Dobrze si� bawi�.
- Pi�� karo. Gra i rober - powiedzia� pu�kownik Race. - Brawo, brawo - zwr�ci�
si� do Poirota. - Nie my�la�em, �e pan to wygra. Szcz�cie, �e nie wyszli w
piki.
- To niczego by chyba nie zmieni�o - rzek� wielkodusznie nadinspektor Battle.
Licytowa� piki. Jego partnerka, pani Oliver, mia�a piki, ale �co� powiedzia�o
jej�, �eby zagra� w trefle, co zrobi�a, z fatalnym zreszt� rezultatem.
Pu�kownik Race popatrzy� na zegarek.
- Dziesi�� po dwunastej. Mo�e jeszcze jednego?
- Musicie mi wybaczy� - powiedzia� nadinspektor Battle - ale wcze�nie chodz�
spa�.
- Ja r�wnie� - doda� Poirot.
- Wi�c podsumujmy - zaproponowa� Race.
Rezultat pi�ciu rozegranych robr�w �wiadczy� o druzgocz�cym zwyci�stwie p�ci
m�skiej. Pani Oliver przegra�a trzy funty i siedem szyling�w. Najwi�cej wygra�
pu�kownik Race.
S�ynna pisarka, cho� �le gra�a w bryd�a, przegrywa�a sportowo. Zap�aci�a z
pogod� ducha.
- Dzi� wiecz�r wszystko �le mi idzie - powiedzia�a. - Czasami tak ju� jest.
Wczoraj karta sz�a mi dobrze. Trzy razy dosta�am koron�.
Wsta�a, zgarn�a swoj� wieczorow�, haftowan� torebk� i powstrzyma�a si� w por�
przed odgarni�ciem w�os�w z czo�a.
- Przypuszczam, �e nasz gospodarz jest obok.
Posz�a do s�siedniego pokoju, pozostali udali si� za ni�.
Pan Shaitana siedzia� w swoim fotelu przy ogniu. Bryd�y�ci poch�oni�ci byli gr�.
- Kontruj� pi�� trefli - powiedzia�a pani Lorrimer jak zwykle ch�odnym, ostrym
g�osem.
- Pi�� bez atu.
- Kontruj� pi�� bez atu.
Pani Oliver podesz�a do stolika bryd�owego pragn�c przyjrze� si� temu
najprawdopodobniej ekscytuj�cemu rozdaniu.
Nadinspektor Battle poszed� za ni�.
Pu�kownik Race i Poirot zbli�yli si� do Shaitany.
- Musimy ju� i�� - powiedzia� pan Race.
Shaitana nie odpowiedzia�. Jego g�owa spoczywa�a na piersi. Zdawa�o si�, �e �pi.
Race rzuci� szybkie, pytaj�ce spojrzenie na Poirota i podszed� bli�ej. Nagle
wyda� st�umiony okrzyk i nachyli� si�. Poirot znalaz� si� natychmiast obok niego
i spojrza� na co�, co wskazywa� Race, co�, co mog�o by� ozdobn� szpilk� do
krawata, ale ni� nie by�o...
Poirot uni�s� r�k� Shaitany. R�ka opad�a. Na badawcze spojrzenie pu�kownika
skin�� g�ow�.
- Nadinspektorze Battle, prosz� na moment - powiedzia� Race g�o�niej.
Nadinspektor opu�ci� pani� Oliver obserwuj�c� rozgrywanie pi�ciu bez atu z
kontr� i do��czy� do Race�a i Poirota.
Battle, wbrew flegmatycznemu wygl�dowi by� bardzo szybki.
- Co� nie w porz�dku? - spyta�.
Pu�kownik Race skin�� i wskaza� milcz�c� posta� w fotelu.
Kiedy Battle nachyla� si� nad gospodarzem, Poirot przygl�da� si� w milczeniu
twarzy Shaitany. Wygl�da� teraz dosy� g�upio z otwartymi ustami. Z jego oblicza
znikn�� szata�ski wyraz...
Herkules Poirot potrz�sn�� g�ow�.
Nadinspektor Battle zd��y� ju� przyjrze� si� tej rzeczy, kt�ra wygl�da�a jak
dodatkowa szpilka do krawata. Podni�s� wiotk� r�k� i pozwoli� jej opa��.
Gdy si� wyprostowa�, wygl�da� zupe�nie inaczej ni� przed chwil�. Opanowany,
kompetentny, sprawny - m�wi�c kr�tko cz�owiek przygotowany na to, aby opanowa�
sytuacj�.
- Przepraszam pa�stwa - powiedzia�.
Jego g�os brzmia� tak oficjalnie, �e zwr�ci�y si� ku niemu wszystkie g�owy, a
Anna Meredith zamar�a z r�k� uniesion� nad asem pikowym w wy�o�onych kartach.
- Z przykro�ci� musz� pa�stwa zawiadomi�, �e nasz gospodarz, pan Shaitana, nie
�yje.
Pani Lorrimer i doktor Roberts poderwali si� z miejsc, Despard ze zmarszczonymi
brwiami wpatrywa� si� w policjanta.
- Jest pan pewien? - krzykn�a Anna Meredith.
Doktor Roberts, powodowany instynktem zawodowym, chcia� podej�� do zmar�ego, ale
nadinspektor Battle wstrzyma� go bez wahania.
- Chwileczk�, doktorze Roberts. Czy mo�e pan powiedzie� mi najpierw, kto
wchodzi� i wychodzi� dzi� wiecz�r z tego pokoju?
Roberts wytrzeszczy� na niego oczy.
- Kto wchodzi� i wychodzi�? Nie rozumiem pana. Nikt.
Nadinspektor przeni�s� spojrzenie.
- Czy to prawda, pani Lorrimer?
- Tak jest.
- A kamerdyner, czy kto� ze s�u�by?
- Nie. Kamerdyner przyni�s� tace, kiedy siadali�my do bryd�a. Od tego czasu nie
by�o go.
Nadinspektor Battle popatrzy� na Desparda. Ten skin�� potakuj�co.
- Tak, to prawda - przyzna�a prawie bez tchu Anna.
- Cz�owieku, po co to wszystko? - spyta� niecierpliwie Roberts. - Pozw�l mi go
zbada�: mo�e tylko zas�ab�.
- To nie jest zas�abni�cie, i przykro mi, ale nikt nie dotknie go przed
przyj�ciem lekarza policyjnego. Pan Shaitana zosta� zamordowany.
- Zamordowany? - wyj�ka�a z przera�eniem Anna.
Despard spogl�da� pusto przed siebie.
- Zamordowany? - gwa�townie, ostro wykrzykn�a pani Lorrimer.
- Dobry Bo�e! - westchn�� doktor Roberts.
Nadinspektor Battle skin�� wolno g�ow�. Wygl�da� jak porcelanowy, chi�ski
mandaryn. Mia� zupe�nie oboj�tny wyraz twarzy.
- Zasztyletowany - rzek� i zrobi� kr�tk� pauz�. - Czy kto� z pa�stwa odchodzi�
od stolika bryd�owego w ci�gu wieczoru?
Zobaczy�, jak po czterech twarzach przesuwa si� fala uczu�. Widzia� strach,
zrozumienie, oburzenie, konsternacj�, wstr�t; nie dostrzeg� nic, co mog�oby mu
pom�c.
- A zatem?
Cisza. W ko�cu major Despard powiedzia� spokojnie (podni�s� si� w�a�nie i sta�
jak �o�nierz na paradzie, zwr�ciwszy szczup��, inteligentn� twarz do Battle�a):
- My�l�, �e ka�dy z nas w jakim� momencie wsta� od sto�u przynie�� drinki albo
do�o�y� drewna do ognia. Ja zrobi�em jedno i drugie. Kiedy podszed�em do
kominka, Shaitana spa� w fotelu.
- Spa�?
- Tak my�la�em.
- M�g� spa� - powiedzia� Battle - albo m�g� by� ju� martwy. Zbadamy t� spraw�.
Poprosz� pa�stwa teraz o przej�cie do s�siedniego pokoju. Pu�kowniku Race, mo�e
p�jdzie pan z nimi? - zwr�ci� si� cicho do stoj�cego obok wojskowego.
Race skin�� ze zrozumieniem g�ow�.
- Naturalnie, nadinspektorze.
Bryd�y�ci znikn�li w pokoju obok.
Pani Oliver usiad�a w fotelu w odleg�ym k�cie i zacz�a cicho szlocha�.
Battle wykr�ci� jaki� numer i przez chwil� rozmawia�. Gdy od�o�y� s�uchawk�,
rzek�:
- Policja przyb�dzie natychmiast. S� rozkazy z centrali, �ebym obj�� spraw�.
Wkr�tce przyjedzie lekarz. Jak pan my�li, panie Poirot, ile on ju� nie �yje? Ja
powiedzia�bym, �e ponad godzin�.
- Zgadzam si�. Niestety, nie mo�na tego �ci�lej okre�li�. Nikt nie potrafi rzec,
�e ten cz�owiek nie �yje od godziny, dwudziestu pi�ciu minut i czterdziestu
sekund.
Battle przytakn�� z roztargnieniem.
- Siedzia� bezpo�rednio przed ogniem. To mog�o mie� wp�yw. Ponad godzin�, nie
wi�cej jednak ni� dwie i p�. R�cz�, �e to w�a�nie powie nasz lekarz. I nikt
niczego nie s�ysza� ani nie widzia�. Zdumiewaj�ce, �e kto� podj�� takie ryzyko.
M�g� przecie� krzykn��.
- Ale nie krzykn��. Najwyra�niej mordercy sprzyja szcz�cie. Jak pan powiedzia�,
mon ami, to bardzo ryzykowna historia.
- A co z motywem? Ma pan jaki� pomys�?
Poirot powiedzia� powoli:
- Tak, mam co� do powiedzenia na ten temat. Czy pan Shaitana nie napomkn�� panu,
na jakie przyj�cie przyszed� pan dzi� wiecz�r?
Nadinspektor Battle popatrzy� na niego z zaciekawieniem.
- Nie. Nie m�wi� w og�le nic. A o co chodzi?
W oddali rozleg� si� d�wi�k dzwonka i energiczny stuk ko�atki.
- To nasi ludzie - powiedzia� Battle. - P�jd� ich wpu�ci�. Musimy rozpocz��
rutynowe badania. A pana histori� zaraz si� zajmiemy.
Poirot skin�� g�ow�.
Battle opu�ci� pok�j.
Pani Oliver nadal szlocha�a.
Poirot podszed� do stolika do bryd�a. Bez dotykania czegokolwiek zbada� zapisy.
Kilkakrotnie potrz�sn�� g�ow�.
- G�upi cz�owieczek! Och, co za g�upi cz�owieczek - mrukn�� Herkules Poirot. -
Ubiera� si� jak diabe� i pr�bowa� straszy� ludzi. Quel enfantillage!* [przyp.:
fr. Co za dziecinada!]
Otwar�y si� drzwi i wszed� lekarz policyjny z torb� w r�ku. Za nim wkroczy�
pogr��ony w rozmowie z Battle�em inspektor z posterunku i fotograf. W hallu
trzyma� stra� policjant.
Przyst�piono do badania zbrodni.
ROZDZIA� IV
Pierwszy morderca?
Godzin� p�niej Herkules Poirot, pani Oliver, pu�kownik Race i nadinspektor
Battle siedzieli wok� sto�u w jadalni.
Cia�o zosta�o ju� zbadane, obfotografowane i zabrane. Specjalista od odcisk�w
palc�w wykona� swoj� prace.
Nadinspektor Battle spojrza� na Poirota.
- Zanim wprowadz� t� czw�rk�, chcia�bym us�ysze�, co pan ma mi do powiedzenia.
Wed�ug pana za tym przyj�ciem co� si� kry�o?
Poirot z namys�em, dok�adnie powt�rzy� rozmow� z Shaitan� w �Wessex House�.
Nadinspektor Battle przygryz� wargi, by nie gwizdn��.
- Eksponaty, co? �ywi mordercy! I pan s�dzi, �e on naprawd� tak my�la�? Nie
nabiera� pana?
Poirot potrz�sn�� g�ow�.
- Na pewno nie. Shaitana szczyci� si� mefistofelicznym nastawieniem do �ycia.
By� te� bardzo pr�ny. I g�upi. I dlatego nie �yje.
- Rozumiem pana - powiedzia� Battle, id�c za jego my�l�. - Przyj�cie na osiem
os�b i on sam. Czterech ��aps�w�, �e tak powiem - i czterech morderc�w!
- To niemo�liwe - krzykn�a pani Oliver. - Absolutnie nieprawdopodobne. Nikt z
tych ludzi nie mo�e by� kryminalist�.
Nadinspektor Battle potrz�sn�� g�ow� w zadumie.
- Nie by�bym tego taki pewny, prosz� pani. Mordercy wygl�daj� i zachowuj� si�
tak jak inni ludzie. S� cz�sto mili, spokojni, dobrze wychowani, rozs�dni.
- W takim razie to doktor Roberts - rzek�a stanowczo pani Oliver. - Jak tylko
zobaczy�am tego cz�owieka, poczu�am, �e z nim jest co� nie w porz�dku. M�j
instynkt nigdy nie k�amie.
Battle spojrza� na pu�kownika Race�a.
Race wzruszy� ramionami. Zrozumia�, �e nieme pytanie dotyczy�o wypowiedzi
Poirota, a nie podejrze� pani Oliver.
- Mo�liwe - rzek�. - Ca�kiem mo�liwe. Okazuje si�, �e Shaitana mia� racj�
przynajmniej w jednym wypadku! W ko�cu m�g� tylko podejrzewa�, �e ci ludzie byli
mordercami, nie mia� pewno�ci. Mia� s�uszno�� przynajmniej w jednym wypadku,
dowodzi tego jego �mier�.
- Kt�re� z nich si� przerazi�o. Uwa�a pan, �e tak w�a�nie by�o, panie Poirot?
- Zmar�y pan Shaitana by� znanym cz�owiekiem. Mia� niebezpieczne poczucie humoru
i by� uwa�any za bezlitosnego. Ofiara s�dzi�a, �e Shaitana bawi si� jej kosztem,
a w ko�cu przeka�e spraw� w r�ce policji. W pa�skie r�ce! On (lub ona) musia�
by� przekonany, �e Shaitana ma dowody.
- A mia�?
Poirot wzruszy� ramionami.
- Tego si� nigdy nie dowiemy.
- Doktor Roberts! - powt�rzy�a pani Oliver uparcie. - Taki weso�y cz�owiek!
Mordercy cz�sto bywaj� weseli, maskuj� si�! Gdybym by�a panem, nadinspektorze,
aresztowa�abym go natychmiast.
- Na pewno by�my to zrobili, gdyby kobieta sta�a na czele Scotland Yardu! -
powiedzia� nadinspektor, a w jego oboj�tnych zazwyczaj oczach pojawi� si� b�ysk.
- Ale, widzi pani, poniewa� kierownicze stanowiska zajmuj� tylko m�czy�ni,
musimy by� ostro�ni. Musimy porusza� si� powoli.
- Och, m�czy�ni, m�czy�ni - westchn�a pani Oliver i zacz�a uk�ada� w g�owie
artyku� do gazety.
- Lepiej ich sprowad�my - rzek� Battle. - Nie trzeba, �eby obijali si� tutaj
zbyt d�ugo.
Pu�kownik Race uni�s� si� lekko na krze�le.
- Je�li chce pan, �eby�my poszli...
Uchwyciwszy wymowny wzrok pani Oliver, nadinspektor Battle zawaha� si�. Zna�
dobrze oficjaln� pozycj� pu�kownika Race�a, a Poirot wsp�pracowa� z policj� ju�
wielokrotnie. Pozostawienie jednak pani Oliver by�o zdecydowanym odst�pstwem od
regu�. Niemniej Battle by� �yczliwym cz�owiekiem. Pami�ta�, �e pani Oliver
przegra�a w bryd�a trzy funty i siedem szyling�w, i �e przegra�a pogodnie.
- Wszyscy pa�stwo mog� zosta�, dop�ki ja prowadz� spraw�. Ale prosz� nie
przerywa� - popatrzy� na pani� Oliver - nie mo�na te� robi� �adnych aluzji do
tego, co pan Poirot w�a�nie nam powiedzia�. To by� ma�y sekret Shaitany i
praktycznie bior�c umar� razem z nim. Chc�, �eby nie by�o nieporozumie�, jasne?
- Ca�kowicie - odpar�a pani Oliver.
Battle podszed� do drzwi i wezwa� konstabla, kt�ry sta� w hallu.
- Id� do ma�ej palarni - poleci� mu. - Znajdziesz tam Andersena z czterema
osobami. Popro� doktora Robertsa, �eby by� tak dobry i przyszed� tutaj.
- Zostawi�abym go na koniec - zauwa�y�a pani Oliver. - To znaczy, w ksi��ce -
doda�a przepraszaj�co.
- �ycie wygl�da troch� inaczej - powiedzia� Battle.
- Wiem - odpar�a pani Oliver. - Zosta�o �le skonstruowane.
Wszed� doktor Roberts.
- Wie pan, Battle - zacz�� - co za cholerna sprawa! Przepraszam, pani Oliver,
ale tak jest. Z lekarskiego punktu widzenia nie uwierzy�bym, �e mo�na
zasztyletowa� cz�owieka w pokoju pe�nym ludzi. - Potrz�sn�� g�ow�. Nie
zaryzykowa�bym. - U�miechn�� si� unosz�c lekko k�ciki ust. - Co mog� zrobi�, aby
przekona� pana, �e to nie ja?
- Motyw, doktorze.
Doktor skin�� g�ow�.
- Wszystko jasne. Nie mia�em cienia motywu, aby usun�� biednego Shaitan�. Nawet
nie zna�em go dobrze. Bawi� mnie, to by� taki fantastyczny go��. Otacza�a go
aura Orientu. Naturalnie zbadacie dok�adnie moje z nim zwi�zki. Spodziewam si�
tego, nie jestem g�upcem. Ale niczego nie znajdziecie. Nie mia�em powodu zabija�
Shaitany i nie zabi�em go.
Nadinspektor Battle sztywno skin�� g�ow�.
- W porz�dku, doktorze Roberts. Jako cz�owiek rozs�dny zdaje pan sobie spraw�,
�e musz� prowadzi� �ledztwo. A teraz, co mo�e pan powiedzie� o pozosta�ych
trzech osobach?
- Obawiam si�, �e niewiele. Desparda i pann� Meredith spotka�em tego wieczoru po
raz pierwszy. S�ysza�em o Despardzie przedtem, czyta�em jego ksi��ki
podr�nicze, podoba�y mi si�.
- Czy wiedzia� pan, �e on i Shaitana si� znaj�?
- Nie. Shaitana nigdy nie wspomina� mi o nim. Jak powiedzia�em, s�ysza�em o
majorze, ale nigdy go nie spotka�em. Panny Meredith nigdy wcze�niej nie
widzia�em. Pani� Lorrimer znam powierzchownie.
- Co pan wie o niej?
Roberts wzruszy� ramionami.
- Jest wdow�. Dosy� zamo�na. Inteligentna, dobrze wychowana kobieta, �wietna
bryd�ystka. Prawd� powiedziawszy, w ten w�a�nie spos�b j� pozna�em: w czasie gry
w bryd�a.
- I Shaitana r�wnie� nie wspomina� o niej?
- Nie.
- Hm, to nie pomo�e nam wiele. Teraz, doktorze, mo�e b�dzie pan tak uprzejmy,
wyt�y swoj� pami�� i powie mi, jak cz�sto opuszcza� pan miejsce przy stoliku. I
wszystko, co potrafi pan sobie przypomnie� o poruszeniach innych graczy.
Roberts namy�la� si� chwil�.
- To trudne - wyzna� szczerze. - Przypominam sobie mniej wi�cej, co sam robi�em.
Wstawa�em trzykrotnie, to znaczy trzy razy, kiedy si� wyk�ada�em, opu�ci�em
swoje miejsce. Raz poszed�em i do�o�y�em drew do ognia. Raz przynios�em paniom
drinki. Raz nala�em sobie whisky.
- Pami�ta pan czas?
- Tylko w przybli�eniu. Zacz�li�my gra� chyba oko�o dziewi�tej trzydzie�ci.
Powiedzia�bym, �e godzin� p�niej do�o�y�em do ognia, kr�tko potem przynios�em
napoje (my�l�, �e by�a to przedostatnia gra), i mo�e o p� do dwunastej wzi��em
sobie whisky. Czas podaj� w przybli�eniu.
- St� z napojami sta� za fotelem pana Shaitany?
- Tak. To znaczy, �e trzy razy przeszed�em ko�o niego.
- I za ka�dym razem by� pan przekonany, �e on �pi?
- Tak pomy�la�em za pierwszym razem. Za drugim razem nawet na niego nie
spojrza�em. A za trzecim pomy�la�em: �Ale ten facet ma sen!� Ale prawd� m�wi�c
nie przyjrza�em si� mu dok�adnie.
- Bardzo dobrze. A kiedy pa�scy partnerzy opuszczali miejsca?
Doktor Roberts zmarszczy� brwi.
- Trudno powiedzie�. Jak mi si� zdaje, Despard przyni�s� dodatkow� popielniczk�.
I poszed� po drinka. To by�o przede mn�, o ile pami�tam zapyta� mnie, czy
chcia�bym r�wnie�, a ja powiedzia�em, �e jeszcze nie mam ochoty.
- A panie?
- Pani Lorrimer podesz�a raz do kominka. S�dz�, �e poprawi�a ogie�. Mam
wra�enie, �e m�wi�a co� do Shaitany, ale nie jestem pewien. Rozgrywa�em w tym
czasie dosy� trudne bez atu.
- A panna Meredith?
- Na pewno raz odesz�a od stolika. Stan�a obok mnie i obejrza�a moje karty.
By�em wtedy jej partnerem. Potem obejrza�a karty innych i gdzie� pow�drowa�a.
Nie wiem, co w�a�ciwie robi�a. Nie zwraca�em uwagi.
Po chwili namys�u nadinspektor Battle spyta�:
- Kiedy siedzieli�cie przy stoliku, �adne krzes�o nie by�o skierowane w stron�
kominka?
- Nie, jako� tak bokiem, a po drodze sta�a jeszcze du�a serwantka, chi�ski
mebel, bardzo �adny. Tak, zasztyletowanie starego by�o zupe�nie mo�liwe. W ko�cu
jak si� gra w bryd�a, to nikt si� nie rozgl�da i nie zwraca uwagi, co si� wok�
dzieje. Jedynie wyk�adaj�cy si� ma mo�liwo�� to zrobi�. A w takim razie...
- W takim razie morderc� by� bez w�tpienia wyk�adaj�cy si�.
- A jednak - rzek� Roberts - wymaga�o to zimnej krwi. Ostatecznie, sk�d mo�na
by�o wiedzie�, �e kto� nie spojrzy w krytycznym momencie?
- Tak - zgodzi� si� Battle. - By�o to ogromne ryzyko. Motyw musia� by� pot�ny.
Chcia�bym wiedzie�, o co chodzi�o - powiedzia� cynicznie.
- S�dz�, �e pan to odkryje. Przeszuka pan papiery i inne rzeczy zmar�ego i
przypuszczalnie znajdzie klucz.
- Mam tak� nadziej� - rzek� pos�pnie Battle.
Rzuci� lekarzowi szybkie spojrzenie.
- Ciekaw jestem, czy zechcia�by pan wy�wiadczy� mi grzeczno�� i jak m�czyzna
m�czy�nie powiedzie�, co pan naprawd� my�li?
- Naturalnie.
- Kogo z tych trojga by pan wytypowa�?
Doktor Roberts wzruszy� ramionami.
- To �atwe. Desparda. Ten cz�owiek ma zimn� krew, przywyk� do niebezpiecze�stw,
potrafi dzia�a� szybko. Nie zwraca�by uwagi na ryzyko. Kobiety s� ma�o
prawdopodobne. Wyobra�am sobie, �e wymaga to troch� si�y.
- Nie tak wiele, jak pan s�dzi. Prosz� spojrze�.
Nadinspektor ze zr�czno�ci� magika wyci�gn�� nagle d�ugi, cienki przedmiot z
l�ni�cego metalu z ma��, okr�g��, wysadzan� drogimi kamieniami g��wk�.
Doktor Roberts nachyli� si�, wzi�� przedmiot do r�ki i zbada� go z
zainteresowaniem. Spr�bowa� ostrza i gwizdn��.
- Co za narz�dzie! Co za narz�dzie! To cacko zosta�o stworzone do morderstwa.
Wchodzi jak w mas�o. Przypuszczam, �e przyni�s� to ze sob�.
Battle potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Nale�a�o do pana Shaitany. Le�a�o na stoliku przy drzwiach, w�r�d wielu
innych drobiazg�w.
- Zatem morderca skorzysta� z okazji. Trzeba mie� szcz�cie, �eby znale�� takie
narz�dzie.
- C�, to jeden punkt widzenia - powiedzia� Battle powoli.
- Oczywi�cie, nie chodzi mi o biednego Shaitan�.
- Nie to mia�em na my�li, doktorze. S�dz�, �e istnieje inna mo�liwo��. Przysz�o
mi do g�owy, �e w�a�nie zauwa�enie tego przedmiotu nasun�o naszemu przest�pcy
my�l o morderstwie.
- Uwa�a pan, �e by�a to nag�a inspiracja, a nie morderstwo z premedytacj�? �e
postanowi� go zabi� dopiero po przyj�ciu tutaj? Czy co� sugeruje panu tak�
wersj�? - Popatrzy� badawczo na nadinspektora.
- To tylko pomys� - rzek� flegmatycznie Battle.
- C�, oczywi�cie, tak mog�o by�.
Nadinspektor Battle odchrz�kn��.
- Nie b�d� pana d�u�ej zatrzymywa�, doktorze. Dzi�kuj� za pomoc. Mo�e zostawi
pan sw�j adres.
- Oczywi�cie. 200 Gloucester Terrace, W. 2 Telefon: Bayswater 23896.
- Wkr�tce mo�e do pana zadzwoni�.
- B�d� zachwycony. Mam nadziej�, �e nie uka�e si� zbyt wiele w gazetach. Nie
chc� niepokoi� moich nerwowych pacjent�w.
Nadinspektor Battle spojrza� na Poirota.
- A pan, panie Poirot? Czy chce pan zada� jakie� pytania? Jestem pewien, �e
doktor nie ma nic przeciwko temu.
- Jasne, �e nie. Jestem pa�skim wielkim wielbicielem. Ma�e szare kom�rki,
porz�dek i metoda - to pana spos�b. Wiem wszystko. Jestem przekonany, �e zapyta
mnie pan o co� niezwykle intryguj�cego.
Herkules Poirot roz�o�y� r�ce.
- Nie, nie. Chcia�bym tylko rozja�ni� sobie w g�owie wszystkie szczeg�y. Na
przyk�ad, ile robr�w rozegrali�cie?
- Trzy - odpar� Roberts natychmiast. Wszystkie pary zagra�y po jednym, grali�my
czwartego, kiedy weszli�cie.
- A kto gra� z kim?
- Pierwszego robra Despard i ja przeciw paniom. Pobi�y nas, niech im B�g
wybaczy. �atwe zwyci�stwo, ani razu nie dostali�my karty. Drugi rober: panna
Meredith i ja przeciw Despardowi i pani Lorrimer. Trzeci rober: pani Lorrimer i
ja przeciwko pannie Meredith i Despardowi. Ci�gn�li�my ka�dorazowo, ale tak
akurat wypada�o. Czwarty rober: znowu ja i panna Meredith.
- Kto wygra�, a kto straci�?
- Pani Lorrimer wygra�a ka�dego robra. Panna Meredith wygra�a pierwszego,
przegra�a nast�pne dwa. Ja by�em troch� wygrany, wi�c panna Meredith i Despard
musieli straci�.
- Zacny nadinspektor prosi� o pana zdanie na temat partner�w jako kandydat�w na
morderc� - rzek� Poirot z u�miechem. - Ja za� chcia�bym zasi�gn�� pa�skiej
opinii o nich jako o bryd�ystach.
- Pani Lorrimer jest znakomita - odpowiedzia� natychmiast Roberts. - Za�o�� si�,
�e ma niez�y doch�d roczny z bryd�a. Despard jest r�wnie� dobrym, solidnym
graczem. To bystry facet. Pann� Meredith opisa�bym jako ostro�n�. Nie robi
b��d�w, ale nie jest b�yskotliwa.
- A pan, doktorze?
Roberts mrugn�� okiem.
- M�wi� o mnie, �e przelicytowuj� troch� kart�. Zawsze jednak jestem w stanie
zap�aci�.
Poirot u�miechn�� si�.
- Nic wi�cej? - spyta� Roberts wstaj�c.
Poirot potrz�sn�� g�ow�.
- Zatem dobranoc. Dobrej nocy, pani Oliver. Powinna pani napisa� ksi��k� na ten
temat. Lepsze to ni� pani niewykrywalne trucizny.
Kiedy drzwi si� za nim zamkn�y, pani Oliver powiedzia�a gorzko:
- Ksi��k�! Nie, doprawdy! Ludziom brak inteligencji. Co dzie� mog�abym wymy�li�
morderstwo lepsze od prawdziwego. Nigdy nie mam k�opotu z fabu��. A moi
czytelnicy lubi� tajemnicze trucizny!
ROZDZIA� V
Drugi morderca?
Pani Lorrimer wesz�a do jadalni jak dama. By�a troch� blada, lecz opanowana..
- Przykro mi, �e pani� niepokoj� - usprawiedliwi� si� nadinspektor Battle.
- Musi pan oczywi�cie spe�ni� obowi�zek - odpar�a spokojnie pani Lorrimer. -
Zgadzam si�, �e to nieprzyjemne, ale nie b�d� si� uchyla�. Ca�kowicie zdaj�
sobie spraw�, �e winien jest kto� z nas czworga graj�cych razem w pokoju.
Naturalnie nie mog� oczekiwa�, �e uwierzy mi pan na s�owo, i� jestem niewinna.
Usiad�a naprzeciw nadinspektora na krze�le podsuni�tym jej przez pu�kownika
Race�a. Jej inteligentne, szare oczy napotka�y spojrzenie Battle�a. Czeka�a.
- Zna�a pani dobrze pana Shaitan�? - zacz�� nadinspektor.
- Niezbyt dobrze. Znam go ju� od paru lat, ale niezbyt blisko.
- Gdzie go pani spotka�a?
- W hotelu w Egipcie. To by� chyba �Winter Palace� w Luksorze.
- A co pani o nim my�la�a?
Pani Lorrimer wzruszy�a lekko ramionami.
- Uwa�a�am go (w�a�ciwie czemu mia�abym tego nie powiedzie�?) za szarlatana.
- Czy nie mia�a pani - prosz� mi wybaczy� pytanie - powodu, aby go usun��?
Pani Lorrimer wydawa�a si� lekko ubawiona.
- Naprawd�, my�li pan, nadinspektorze, �e przyzna�abym si�, gdyby tak by�o?
- Dlaczego nie? Prawdziwie inteligentna osoba wiedzia�aby, �e taka rzecz b�dzie
musia�a wyj�� na jaw.
Pani Lorrimer pochyli�a g�ow� w zamy�leniu.
- Oczywi�cie. Nie, nadinspektorze Battle. Nie mia�am motywu, aby �yczy� sobie
�mierci pana Shaitany. Jest to mi naprawd� oboj�tne, czy on �yje czy nie.
Uwa�a�am go za pozera, posta� dosy� teatraln�, i czasami irytowa� mnie. To jest
- a raczej by� - m�j stosunek do niego.
- To na razie wszystko. A czy teraz mo�e mi pani opowiedzie� co� o swoich trojgu
towarzyszach?
- Obawiam si�, �e nie. Majora Desparda i pann� Meredith spotka�am po raz
pierwszy. Oboje wydaj� si� uroczymi lud�mi. Znam powierzchownie doktora
Robertsa. Przypuszczam, �e jest bardzo popularnym lekarzem.
- Nie leczy si� pani u niego?
- Nie.
- Czy pami�ta pani, jak cz�sto wstawa�a pani od stolika i co robi�a pozosta�a
tr�jka?
- Tak my�la�am, �e pewnie mnie pan o to zapyta - odpowiedzia�a bez namys�u pani
Lorrimer - i zd��y�am si� zastanowi�. Ja wstawa�am raz, kiedy si� wy�o�y�am.
Podesz�am do kominka. Pan Shaitana jeszcze �y�. Wspomnia�am, �e lubi� patrze� na
p�on�ce drewno.
- I co on odpowiedzia�?
- �e nienawidzi kaloryfer�w.
- Czy kto� s�ysza� t� rozmow�?
- Nie s�dz�. Zni�y�am g�os, aby nie przeszkadza� graj�cym. Ma pan tylko moje
s�owo na to, �e pan Shaitana by� �ywy i ze mn� rozmawia�.
Nadinspektor Battle nic na to nie powiedzia�. Spokojnie i metodycznie
kontynuowa� przes�uchanie.
- O kt�rej to by�o?
- Wydaje mi si�, �e grali�my ju� nieco ponad godzin�.
- A jak z innymi?
- Doktor Roberts przyni�s� mi drinka. Wzi�� te� sobie, ale to by�o p�niej.
Major Despard r�wnie� poszed� po co� do picia... oko�o jedenastej pi�tna�cie,
jak mi si� zdaje.
- Tylko raz?
- Nie, chyba dwa razy. M�czy�ni poruszali si� sporo, ale nie zauwa�y�am, co
robili. Panna Meredith opu�ci�a swoje miejsce, zdaje si�, tylko raz. Obesz�a
stolik, aby zobaczy� karty swego partnera.
- Ca�y czas by�a w pobli�u stolika bryd�owego?
- Nie wiem. Mog�a odej��.
Battle skin�� g�ow�.
- Wszystko to bardzo nieprecyzyjne - mrukn��.
- Przykro mi.
Battle jeszcze raz powt�rzy� swoj� kuglarsk� sztuczk� i