4731
Szczegóły |
Tytuł |
4731 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4731 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4731 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4731 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
FREDRIC BROWN
INTRUZ
Prze�o�y� RADOS�AW JANUSZEWSKI
ROZDZIA� 1
M�zg u�y� swego zmys�u postrzegania, by zbada� dziwne i obce �rodowisko, w
kt�rym si� znalaz�. Nie mia� organ�w wzroku ani s�uchu. Dysponowa� znacznie
doskonalszymi zmys�ami. M�g� w szczeg�lny spos�b bardzo wyra�nie widzie� na
odleg�o��
oko�o dwudziestu jard�w wok� siebie i mniej ostro na dwadzie�cia nast�pnych.
Nie
przeszkadza�y mu znajduj�ce si� w polu widzenia przedmioty. M�g� ogl�da� kor� z
obu stron
pnia, m�g� patrze� w g��b ziemi r�wnie �atwo jak w ka�dym innym kierunku. Jego
niezwykle
precyzyjna zdolno�� odczuwania drga� si�ga�a nawet dalej.
Nie tylko widzia�, ale i �s�ysza�� robaki ryj�ce w glebie. By� zaskoczony: taka
forma
�ycia nie wyst�powa�a na �adnym ze znanych mu �wiat�w. Nie wydawa�y si� jednak
gro�ne,
podobnie jak ptaszki w koronach drzew. Te by�y prawie znajome.
Skrzydlate formy egzystencji rozwijaj� si� wed�ug zbli�onych wzor�w na
wszystkich
ciep�ych planetach o atmosferze wystarczaj�co g�stej, aby umo�liwia�a naturalny
lot.
Lecz jak�e monstrualne by�y tu drzewa! Kilkakrotnie przewy�sza�y najwi�ksze,
jakie
do tej pory widzia�. Oko�o dziesi�ciu jard�w dalej zauwa�y� dziwne czworono�ne
zwierz�.
Spa�o w norze, kt�r� prawdopodobnie samo wykopa�o. Spa�o, a zatem M�zg m�g�
opanowa�
jego centralny uk�ad nerwowy, czyni�c ze� swego �ywiciela. Nie mia�by jednak z
tego
po�ytku. Tam gdzie s� ma�e stworzenia, prawie na pewno wyst�puj� te� du�e,
silniejsze i z
wi�ksz� pojemno�ci� m�zgu. Mo�e nawet...
Tak! Powt�rne ogl�dziny otoczenia ujawni�y rzecz, kt�rej wcze�niej nie zauwa�y�.
Kilka jard�w dalej, w trawie, le�a� zardzewia�y scyzoryk ze z�amanym ostrzem.
Kto� go
zgubi� albo wyrzuci�. Nie rozpozna� w owym przedmiocie scyzoryka, ale cokolwiek
to by�o, z
pewno�ci� by�o sztuczne. A zatem musia�a je wytworzy� istota inteligentna.
Poczu�
niebezpiecze�stwo. Istoty rozumne mog� by� wrogie, a on by� przecie� ma�y i
s�aby. Musia�
si� dowiedzie� o nich czego� wi�cej, najlepiej zaskakuj�c jaki� okaz we �nie i
wchodz�c w
jego umys�. To z pewno�ci� skuteczniejszy spos�b poznania ni� najdok�adniejsza
obserwacja.
Znajdowa� si� na odkrytej przestrzeni, niebezpiecznie blisko czego�, co
wygl�da�o na
�cie�k�. Musia� przenie�� si� co najmniej o jard w wysok� traw�, by znikn�� z
pola widzenia.
Takie ukrycie by�oby, rzecz jasna, bezu�yteczne, gdyby chodzi�o o jego w�asny
gatunek lub o
jak�� inn� ras� o podobnie zbudowanych narz�dach zmys��w. Istnia�a jednak
szansa, jedna na
tysi�c, �e tutejsze stworzenia my�l�ce dysponuj� jedynie wzrokiem. Jak wiedzia�,
na �adnej z
tysi�ca znanych planet zmys� postrzegania i zmys� wzroku nie rozwin�y si�
jednocze�nie.
Albo jedno, albo drugie. A tutaj i ptaki, i ma�e czworono�ne zwierz� - wszystko
mia�o oczy.
Pr�bowa� lewitowa�, �eby przesun�� si� o jard. Bez powodzenia. Nie zdziwi�o go
to.
Z pewnych oznak wnioskowa� ju� wcze�niej, �e trafi� na glob o silnej, w
por�wnaniu z jego
rodzimym �wiatem, grawitacji. W dodatku gatunek, do kt�rego nale�a�, nawet na
w�asnej
planecie prawie utraci� zdolno�� lewitacji. Wymaga�a ona wysi�ku, a odk�d
wszyscy
pos�ugiwali si� �ywicielami, znacznie �atwiej by�o u�ywa� ich zdolno�ci
ruchowych, gdy
zachodzi�a taka potrzeba, ni� samemu lewitowa�. A nie u�ytkowana zdolno��
zanika,
podobnie jak mi�sie� w bezruchu ulega atrofii.
By� zatem bezradny do chwili, w kt�rej znajdzie �ywiciela na tyle silnego, aby
go
przesun��.
Jedyne stworzenie �pi�ce w okolicy, jedyne, kt�re m�g� opanowa� i uczyni�
�ywicielem, by�o zdecydowanie za ma�e - wa�y�o mo�e o po�ow� mniej ni� on.
M�g�by co
prawda pr�bowa� zredukowa� sw�j ci�ar, usi�uj�c lewitowa�, podczas gdy
czworono�ne...
Nagle, na granicy zasi�gu zmys�u postrzegania, wyczu� co� i skoncentrowa� ca��
uwag� na tym kierunku. Je�li nadchodzi�o niebezpiecze�stwo, nie mia� czasu na
eksperymentowanie z czworonogiem, kt�ry m�g� go przenie�� do kryj�wki.
Z pocz�tku by�o tylko drganie, wibracja wywo�ana jakby st�paniem czego�
wzgl�dnie
du�ego. By� te� inny rodzaj drga�, kt�ry dobiega� za po�rednictwem powietrza, a
nie gruntu.
Taki, jakim pos�uguj� si� zazwyczaj istoty inteligentne u�ywaj�ce d�wi�ku jako
�rodka
komunikowania si�. Dawa�o si� rozr�ni� dwa �r�d�a d�wi�ku: o drganiach wy�szych
i ni�szych. S�owa, rzecz jasna, nie mia�y dla M�zgu znaczenia. Nie m�g� te�
zg��bi� my�li
stworze�. Porozumiewa� si� telepatycznie jedynie z osobnikami swojego gatunku.
W zasi�g jego postrzegania wesz�y dwa okazy. Oba du�e, ale jeden nieco wi�kszy.
Niew�tpliwie by�y przedstawicielami jakiego� gatunku inteligentnego, gdy� nosi�y
ubrania, a
tylko istoty inteligentne na pewnym szczeblu ewolucji nosz� odzie�. Sz�y
wyprostowane;
mia�y po dwoje r�k oraz n�g. Mia�y te� d�onie, co czyni�o je doskona�ymi
�ywicielami, ale
nie starcza�o czasu, by o tym my�le�. Teraz problem stanowi�o przetrwanie,
dop�ki nie
dopadnie si� takiego stworzenia we �nie.
Nale�a�y do odmiany dwup�ciowej. Zauwa�y� to, bo cho� jego zmys� postrzegania
zarejestrowa� ubranie, nie zatrzyma� si� na nim. M�g� przestudiowa� ich organy
wewn�trzne
r�wnie �atwo jak nagie cia�a. Okazy bez w�tpienia by�y ssakami r�nej p�ci.
Najwa�niejsze, �e si� zbli�a�y, �e sz�y �cie�k� i �e wkr�tce przejd� tu� ko�o
niego.
Niemal na pewno go zobacz�.
Zdesperowany rzuci� si� na m�zg jedynego dost�pnego �ywiciela - tego ma�ego
czworono�nego stworzonka. Nie marnuj�c czasu na badanie, poderwa� je do
szale�czego
wypadu z nory i zmusi� do zast�pienia drogi obcym. Nie wiedzia�, co si� stanie
dalej, ale nie
mia� nic do stracenia. By� mniej bezradny z ma�ym i s�abym �ywicielem ni� bez
�adnego.
Mo�e, cho� to ma�o prawdopodobne, niewielkie formy biologiczne s� niebezpieczne
dla
du�ych i silnych. Mo�e to jest jadowite albo gro�ne z jakich� innych powod�w. W
jego
galaktyce zdarza�y si� przecie� planety, na kt�rych ma�e stworzenia potrafi�y -
w ten czy w
inny spos�b - sterroryzowa� wi�ksze. R�wnie mo�liwe by�o, �e dwunogi uznaj�
drobnego
czworonoga za po�ywienie i spr�buj� go z�apa�. Je�li tak, to mia� nadziej�, �e
stworzonko
umie szybko biega�. Gdyby pognali za nim, on sam pozosta�by nie zauwa�ony. �eby
ocale�,
nale�a�oby zatem pozwoli� im schwyta� i zabi� czworono�n� istot�.
W ka�dym razie stworzenie musi zgin��. M�g� opanowa� �ywiciela tylko we �nie, a
opu�ci� go wy��cznie w razie jego �mierci. Czworon�g by� zbyt s�aby i w�t�y, by
si� nim
d�u�ej pos�ugiwa�.
* * *
Charlotte Garner stan�a nagle. Tommy Hoffman, kt�rego trzyma�a pod r�k�, musia�
si� r�wnie� zatrzyma� i zaskoczony, omal nie straci� r�wnowagi. Spojrza� na ni�:
obserwowa�a �cie�k�.
- Popatrz, Tommy, mysz polna. Zobacz, co ona wyprawia.
Ch�opiec poszed� za jej wzrokiem.
- Niech mnie diabli!
Tu� przed nimi, po�rodku �cie�ki, siedzia�a w pozie �wistaka myszka polna.
Macha�a
szale�czo przednimi �apkami, jakby usi�uj�c im co� zasygnalizowa�. Ma�e bystre
oczka
patrzy�y wprost na nich.
- Nie widzia�am jeszcze czego� takiego - powiedzia�a Charlotte. - Wygl�da
przyja�nie.
Wcale si� nie boi. Mo�e kto� j� oswoi�, a potem si� jej pozby�, ona za� nadal
ufa ludziom.
- Mo�e. Pewnie tak. Te� nie widzia�em jeszcze czego� takiego. No, dobrze,
myszko,
odsu� si�, �eby�my ci� nie stratowali.
- Poczekaj chwil�. - Charlotte wyj�a r�k� spod jego ramienia. - Id� o zak�ad,
�e uda
mi si� j� podnie��. Jest najwyra�niej oswojona.
Zanim sko�czy�a m�wi�, schyli�a si�, wyci�gn�a r�k� i schwyta�a zwierz�tko
mocno,
ale delikatnie. Charlotte mia�a szybki refleks. Zrobi�a to, zanim Tommy zd��y�
zaprotestowa�
(o ile w og�le mia� taki zamiar) i zanim myszka zdo�a�a uciec (o ile w og�le
chcia�a ucieka�).
- Och, Tommy, ona jest �liczna.
- W porz�dku, jest �liczna, ale nie masz chyba zamiaru zabra� jej ze sob�? Nie
mo�esz
jej trzyma�, kiedy b�dziemy...
- Zaraz j� puszcz�, Tommy. Chcia�am si� tylko przekona�, czy da si� z�apa�. I
popieszcz� j� troszk�. Ach! - Upu�ci�a myszk�. - Ugryz�a mnie!
Zwierz�tko uciek�o na drug� stron� �cie�ki, zatrzyma�o si� i odwr�ci�o, jakby
sprawdzaj�c, czy nikt go nie �ciga. Nawet na nie nie spojrzeli.
- Boli ci�, kochanie?
- Nie, to ledwie uszczypni�cie. Tylko mnie wystraszy�a. - Spojrza�a przypadkiem
w d�. - Tommy, patrz!
Myszka wraca�a. Tym razem bieg�a w kierunku ch�opca. Dopad�a go i zacz�a si�
wspina� po nogawce. Strzepn�� j� r�k�. Potoczy�a si� kilka krok�w. Zn�w
zaatakowa�a, o ile
mia� to by� atak. Tym razem Tommy by� przygotowany. Podni�s� stop� i opu�ci� j�.
Rozleg�o
si� s�abe chrupni�cie. Kantem buta odrzuci� na bok to, co pozosta�o ze
stworzonka.
- Tommy! Czy musia�e�...? Zwr�ci� ku niej pociemnia�� twarz.
- Charl, musia�a oszale�, �eby mnie dwa razy zaatakowa�. Pos�uchaj, je�li
ugryz�a ci�
do krwi, musimy szybko wraca� do miasta. We�miemy ze sob� to, co po niej
pozosta�o, �eby
mo�na by�o stwierdzi�, czy przypadkiem nie by�a w�ciek�a. Gdzie ci� ugryz�a?
- W pier�, w lew� pier�, kiedy przytuli�am j� do siebie, ale nie s�dz�, �eby do
krwi.
Mam przecie� sweter i stanik. To by�o raczej uszczypni�cie ni� ugryzienie.
Prawie nie bola�o.
Ona mnie tylko nastraszy�a, �ebym j� pu�ci�a.
- Musimy sprawdzi�. Zdejmuj... Nie, jeste�my prawie na miejscu. Minuta nie ma
znaczenia, a kto� m�g�by t�dy przechodzi�.
Chwyci� j� za rami� i ruszy� d�ugim krokiem, tak �e ledwie mog�a za nim nad��y�.
- Popatrz, ��w - powiedzia�a. Nie zwolni�.
- Do�� ju� zabaw ze zwierz�tkami na dzisiejsze popo�udnie. Pospiesz si�,
kochanie.
Kilka krok�w dalej skr�cili ze �cie�ki za drzewa i krzaki, do miejsca, kt�re
kiedy�
odkryli i uznali za swoje. By�a to polanka poro�ni�ta mi�kk� traw� i ze
wszystkich stron
os�oni�ta krzewami. Doskona�a kryj�wka, wystarczaj�co odleg�a od �cie�ki, �eby
nie mo�na
ich by�o us�ysze�, gdyby m�wili normalnym g�osem. Mia�a wszystkie zalety i
�adnej wady
bezludnej wyspy. By�a r�wnie malownicza jak ustronna i �atwo dost�pna dla
m�odych,
zdrowych ludzi, dla kt�rych dwumilowa przechadzka stanowi�a niem�cz�c�
przyjemno��.
Oboje byli m�odzi, zdrowi i bardzo zakochani. Tommy Hoffman mia� siedemna�cie
lat, a Charlotte Garner szesna�cie. W dzieci�stwie razem si� bawili, teraz razem
chodzili do
tej samej klasy, bo Tommy, kt�ry niezbyt przyk�ada� si� do nauki, nie przeszed�
kiedy� do
nast�pnej klasy i zatrzyma� si� na poziomie edukacji Charlotte. Oboje uko�czyli
w�a�nie
drug� klas� liceum.
Zakochali si� rok temu, a p� roku temu zdecydowali si� pobra�. M�wili ju� o tym
ze
swoimi rodzicami i nie napotkali sprzeciwu, jedynie termin �lubu wzbudzi� op�r.
Tommy
chcia� bowiem natychmiast rzuci� szko�� i si� o�eni�. Nie by�oby problemu,
przekonywa�.
Ojciec by� wdowcem, a on jedynym dzieckiem. Mieszkali w ca�kiem poka�nym
wiejskim
domu (pan Hoffman przewidywa� liczn� rodzin�, gdy go budowa�), tak �e by�oby
miejsce i
dla Charlotte, i dla dzieci, je�liby je mieli. Tommy, kt�ry wiele wiedzia� o
prowadzeniu
gospodarstwa i bezwarunkowo chcia� zosta� rolnikiem, m�g�by po prostu pomaga�
ojcu.
Charlotte zaj�aby si� prowadzeniem domu i razem zarabialiby wi�cej ni� tylko na
utrzymanie. I nie inaczej b�dzie za dwa lata, kiedy uko�cz� liceum. Po co wi�c
czeka�? Na co
rolnikowi dyplom szko�y �redniej? Przecie� ojciec, zauwa�y� Tommy, ma tylko
wykszta�cenie podstawowe i bardzo dobrze sobie radzi. Ponadto ani on, ani
Charlotte nie chc�
uko�czy� szko�y. Nie dlatego, �eby jej nie lubili, ale dlatego, �e nie s�dz�,
aby im co� da�a.
Bo i po co historia lub algebra rolnikowi albo jego �onie?
Jak zwykle w tego rodzaju rozmowach, gdy obie strony dobrze si� rozumiej�,
sko�czy�o si� na kompromisie. Nie musz� zatem ko�czy� szko�y i traci� dw�ch lat.
Je�li
poczekaj� rok, ucz�szczaj�c w tym czasie do liceum, Tommy uko�czy osiemna�cie
lat, a
Charlotte siedemna�cie i w�wczas b�d� mogli przerwa� nauk� i si� pobra�.
To by�o p� roku temu. Zosta�o im jeszcze sze�� miesi�cy. Z czym innym przestali
czeka� w ubieg�ym miesi�cu. Powstrzymywali si� (dotyczy�o to raczej Charlotte)
do dnia, w
kt�rym - id�c przez las - natrafili na to male�kie rajskie ustronie. Tego dnia
pogoda by�a
pi�kna, miejsce urocze, poca�unki s�odkie, a pieszczoty szalone. Natura
zwyci�y�a. Nie by�o
�ez ani �al�w, gdy� to pierwsze do�wiadczenie dla obojga okaza�o si� cudowne.
Oczywi�cie,
nie maj�c skali por�wnawczej, nie wiedzieli o tej cudowno�ci. By�o im po prostu
wspaniale.
Nie mieli te� ani wtedy, ani teraz skrupu��w moralnych. Wychowano ich w
przekonaniu, �e
seks poza ma��e�stwem jest z�em, ale to, co prze�yli, nie by�o z�e. Czy� i tak
nie mieli si� ju�
wkr�tce pobra�? Tymczasem mogli si� uwa�a� za ma��e�stwo w oczach Boga. Je�li
istnieje
B�g, kt�rego obchodz� takie sprawy, bez w�tpienia uzna ich za ma��onk�w.
Byli tu po raz trzeci. Tym razem atak myszy polnej sprawi�, �e zacz�li inaczej.
- Szybko, Charl - niecierpliwi� si� Tommy. - �ci�gnij ten sweter, a ja tymczasem
odepn� stanik. Je�li masz najmniejsze zadrapanie tam, gdzie ten... gdzie to
bydl� ci� ugryz�o,
b�dziemy musieli wr�ci�, i to biegiem.
Pozbyli si� swetra, potem biustonosza. Oboje dok�adnie obejrzeli lew� pier�.
By�a
bardzo �adna i kszta�tna. Podobnie prawa. Obie by�y ca�e i bez zadrapa�.
- Dzi�ki Bogu - Tommy odetchn�� z ulg�. - Czy to w og�le boli?
Dla sprawdzenia nacisn�a koniuszkiem palca pier� tu� nad sutk�.
- Tyle tylko, �e mog� stwierdzi�, gdzie to by�o. - Opu�ci�a r�k� i u�miechn�a
si� do
niego. - Mo�esz tu poca�owa�, �eby nie bola�o, je�li potrzebujesz pretekstu.
Tommy nie potrzebowa� pretekstu. Oboje wiedzieli, �e to, co si� zbli�a, b�dzie
co
najmniej tak wspania�e jak poprzednio, a mo�e nawet jeszcze wspanialsze, gdy� po
chwili
przera�enia oboje doskonale si� odpr�yli.
I rzeczywi�cie, by�o cudownie, ale tym razem, cho� o tym nie wiedzieli,
niezupe�nie
tak samo.
Tym razem obserwowa� ich stw�r, kt�rego �wzrokowi� nie przeszkadza�y
zas�aniaj�ce
widok drzewa i krzaki; stw�r znacznie bardziej przera�aj�cy ni� najgorszy
koszmar, jaki
kiedykolwiek im si� przy�ni�.
ROZDZIA� 2
M�zg przygl�da� si� chciwie. Nie z lubie�no�ci; nie zrozumia�by nawet znaczenia
tego
s�owa. Sam by� bezp�ciowy; Zaimka �on� u�ywamy tylko dla wygody. Jego gatunek
reprodukowa� si� przez podzia�. Osobnik dzieli� si� i powstawa�y dwa. Na Ziemi
zachowuj�
si� tak tylko ni�sze formy biologiczne, na przyk�ad bakterie.
Patrzy� jednak po��dliwie, jakby z lubie�no�ci. Gdy zobaczy� i zrozumia�, co
tamci
robi�, zrodzi�a si� w nim nagle nadzieja. M�g� w kr�tkim czasie uzyska�
odpowiedniego
�ywiciela. Zna� (troch� z obserwacji, troch� z nabytej wiedzy) oko�o tysi�ca
�wiat�w, kt�rych
mieszka�cy, jak te dwa stworzenia, byli dwup�ciowi i kopulowali mniej wi�cej w
zbli�ony
spos�b. Ka�dy z tych gatunk�w odczuwa� siln� potrzeb� snu po akcie p�ciowym.
Stosunek nie
wyczerpywa� ich co prawda fizycznie, ale powodowa� poczucie zm�czenia i
nasycenia
emocjonalnego.
Je�li kt�re� z nich za�nie - znalaz� �ywiciela. Je�li zasn� oboje, postanowi�
wybra�
samca, jako �e by� zdecydowanie wi�kszy i silniejszy. Prawdopodobnie tak�e
bardziej
inteligentny.
Po chwili odpr�yli si� i znieruchomieli na chwil�. Jego nadzieja wzros�a. Potem
poruszyli si�, poca�owali kilka razy i wymruczeli kilka s��w. Wreszcie zastygli
w nieco
innych pozycjach i ucichli.
Samica zasn�a pierwsza. M�g� wej�� w jej umys�, ale czeka� na samca, kt�ry - z
zamkni�tymi oczami, powolnie, regularnie oddychaj�c - wyra�nie by� na granicy
snu.
Potem samiec zasn�� i M�zg wszed� w jego umys�. Odby�a si� kr�tka za�arta walka,
gdy ego - to co by�o Tommym Hoffmanem - pr�bowa�o da� odp�r. Takie zmagania s�
nieuchronne, kiedy przejmuje si� kontrol� nad istot� my�l�c�. Nie tak jak w
wypadku
zwierz�t - opanowanie czworonoga godzin� temu zaj�o M�zgowi zaledwie
mikrosekund�.
Im inteligentniejszy gatunek, tym ci�sza walka. Stopie� jej nat�enia zale�y
r�wnie� od
inteligencji osobnika w ramach tego samego gatunku.
Ten przypadek zaj�� mu oko�o sekundy - by�a to przeci�tna dla umiarkowanie
inteligentnej jednostki.
Posiad� zatem cia�o Tommy�ego. To co by�o Tommym Hoffmanem, nadal
egzystowa�o, ale zamkni�te i bezradne, niezdolne do powodowania w�asnym
organizmem i
korzystania z w�asnych zmys��w, kt�rymi teraz w�ada� M�zg. M�g� si� on uwolni�
tylko
poprzez �mier� - Tommy�ego albo przez samounicestwienie.
Mia� do dyspozycji wszystkie wspomnienia �ywiciela i ca��, jaka ona tam by�a,
jego
wiedz�. Potrzebny by� mu tylko czas, �eby to przyswoi�, zrozumie� i poczyni�
jakie� plany.
Do dzie�a!
Najpierw nale�a�o ukry� siebie - w�asne cia�o, w bezpiecznej kryj�wce. W ka�dej
chwili przecie� m�g� nadej�� jaki� cz�owiek (my�la� teraz, pos�uguj�c si�
s�ownictwem
Tommy�ego) i go uszkodzi�.
Pomin�� wszystko inne i zacz�� szuka� w pami�ci ch�opca odpowiedniego ukrycia.
Znalaz� takie. P� mili g��biej w las, w zboczu wzg�rza, by�a ma�a, ale dobrze
zamaskowana
jaskinia. Tommy odkry� j�, gdy mia� dziewi�� lat.
My�la� o niej jako o �swojej� jaskini i nigdy jej nikomu nie pokaza�. Nikt zatem
nie
wiedzia� o jej istnieniu, a ponadto mia�a piaszczyste pod�o�e.
Po cichu, tak aby nie obudzi� dziewczyny (m�g� j�, rzecz jasna, udusi�, ale
stanowi�oby to dodatkow� komplikacj�; nie mia� wsp�czucia dla istot ni�szych,
lecz nie
zabija� dla kaprysu), wsta� i ruszy� w stron� �cie�ki. Czas by� wa�ny - w ka�dej
chwili m�g�
przecie� kto� si� pojawi�, nie kaza� wi�c �ywicielowi si� ubra�. Tommy mia� na
sobie tylko
niebieskie skarpetki; reszta ubrania: buty, slipy, spodnie, koszula, le�a�y na
kupce obok
miejsca odpoczynku.
Zanim opu�ci� polank�, spojrza� za siebie, by si� upewni�, czy dziewczyna nadal
�pi.
Spa�a, zupe�nie naga, nawet bez skarpetek, bo nosi�a sanda�y na bose stopy.
Wiedzia� z
umys�u Tommy�ego, dlaczego si� nie ubrali po akcie: s�o�ce przyjemnie grza�o ich
obna�one
cia�a, a ponadto ch�opak mia� nadziej�, �e po kr�tkiej drzemce, po jakiej�
p�godzinie,
�odb�dzie nast�pn� rund�, jak to nazywa� w my�lach. Wyra�nie tym stworzeniom
kopulacja
sprawia�a niema�� przyjemno��, podobnie jak widok i dotyk nagiego cia�a,
aczkolwiek
publicznie pokazywa�y si� w ubraniach.
Na �cie�ce zmobilizowa� si� i ruszy� truchtem w stron� jaskini, kt�r�
zlokalizowa� w
umy�le Tommy�ego. Tam znajdzie schronienie, przynajmniej na razie.
Sonduj�c my�li �ywiciela, zrozumia� - co go wcze�niej zaskoczy�o - dlaczego
Tommy
i dziewczyna, zauwa�ywszy go, nie zatrzymali si�. Zewn�trznie bowiem, widziany z
g�ry,
przypomina� �yj�ce na Ziemi (zna� teraz nazw� planety) zwierz� zwane ��wiem. Na
pierwszy rzut oka by� podobny do okazu d�ugiego na pi�� cali, z ko�czynami i
g�ow�
ukrytymi w skorupie. ��wie by�y powolne i pozbawione intelektu. Nie szkodzi�y
ludziom, a
ci te� pozostawiali je raczej w spokoju. Co prawda, by�y jadalne - przywo�a� z
pami�ci
�ywiciela przepis na zup� ��wiow� i jej smak.
Cz�owiek jednak, kt�ry poluje na ��wie, nie po�akomi�by si� na okaz jego
wielko�ci.
Wa��c oko�o dw�ch funt�w (tyle co on), zwierze takie zawiera�oby zaledwie kilka
uncji
jadalnego mi�sa: porcja niewarta wysi�ku w�o�onego w zabijanie i patroszenie,
chyba �e dla
g�oduj�cego.
To przypadkowe podobie�stwo oraz zachowanie myszy polnej, kt�ra by�a jego
�ywicielem, uratowa�y mu �ycie. Dzi�ki szcz�liwemu zbiegowi okoliczno�ci
post�pi�
s�usznie. M�odzi przestraszyli si� myszki, nie mieli te� ochoty polowa� na ni�.
Dopiero
uk�szenie dziewczyny, gdy podnios�a stworzonko, i zaatakowanie ch�opca wzbudzi�y
ich
obaw�, �e zwierz�tko ma co�, co si� nazywa w�cieklizn�, i �e mog�o zarazi�
Charlotte. Ta
obawa spowodowa�a, �e Tommy zaci�gn�� przyjaci�k� na miejsce schadzki, �eby
sprawdzi�,
czy ma �lady uk�szenia. W przeciwnym razie zapewne kontynuowaliby spacer i z
powodzeniem mogliby si� zatrzyma�, gdy dziewczyna powiedzia�a: �Popatrz, ��w�.
Dok�adniejsze ogl�dziny, najpierw z g�ry, wykaza�yby �e jest nie znan� im
odmian�
��wia. W�wczas mogliby go podnie�� i stwierdzi�, �e wcale nie jest ��wiem.
Zamiast
pancerza grzbietowego i brzusznego mia� g�adk� pokryw�, bez otwor�w na nogi i
g�ow�.
Mogliby nawet spr�bowa� j� roz�upa�, �eby zobaczy�, co jest w �rodku, i to by�by
jego
koniec; nawet gdyby znalaz� sobie �ywiciela, nie uchroni�oby go to przed
�mierci�.
Psychiczny przerzut, dzi�ki kt�remu kontrolowa� umys�y, nie mia� niezale�nej
egzystencji.
Kaza� Tommy�emu biec, a� do ko�ca �cie�ki, potem - wiedz�c, �e nie zdo�a
utrzyma�
tempa - przeszed� w trucht.
Wej�cie do jaskini by�o w�skie, trzeba by�o si� wczo�ga�. M�zg stwierdzi� z
zadowoleniem, �e krzaki zas�aniaj� otw�r.
W �rodku panowa� p�mrok, ale nawet oczami Tommy�ego mo�na by�o widzie�.
Zmys� odbioru M�zgu, niezale�ny od o�wietlenia, dzia�a� tylko wtedy, gdy by� on
we
w�asnym ciele. Przebywaj�c natomiast w umy�le �ywiciela, musia� korzysta� z jego
organ�w
wzroku.
Jaskinia by�a niedu�a. Mia�a oko�o dwudziestu st�p d�ugo�ci i nie wi�cej ni�
sze��
st�p w najszerszym miejscu, w pobli�u �rodka; by�o to jedyne miejsce, gdzie
mo�na si� by�o
wyprostowa�. Tutaj M�zg kaza� Tommy�emu po�o�y� si� i wygrzeba� dziur� w piasku.
Na
g��boko�ci dziewi�ciu cali jego (czy raczej ch�opca) r�ka trafi�a na ska��.
Kaza� u�o�y� si� w
dziurze, zasypa� i starannie wyg�adzi� powierzchni�. Potem Tommy wycofa� si� na
czworakach, zacieraj�c �lady, kt�re pozostawi� wchodz�c.
Kaza� mu usi��� przy wej�ciu, za os�on� krzew�w, i czeka�.
Teraz nie by�o ju� po�piechu. By� bezpiecznie ukryty i m�g� si� zaj�� trawieniem
informacji zawartych w umy�le Tommy�ego, katalogowa� je i na ich podstawie
uk�ada� plany
na dalsz� przysz�o��. Dla �ywiciela - na bli�sz�. Ju� wiedzia�, �e umys� ch�opca
nie jest tym,
kt�rego mu potrzeba. M�g� si� przyda� na razie. �ywiciel mia� przypuszczalnie
przeci�tny dla
swego gatunku iloraz inteligencji, (tak przynajmniej my�la� o sobie Tommy). Mia�
te� tylko
niepe�ne wykszta�cenie, a ca�a jego wiedza sprowadza�a si� do znajomo�ci paru
podstawowych regu� i prawide�.
Ale Tommy m�g� si� przyda� - na razie.
ROZDZIA� 3
Charlotte Garner obudzi�a si� jak koci�tko. Nagle przesz�a do stanu jawy. By�a
przytomna, zanim otworzy�a oczy. Poczu�a nieprzyjemne zimno i zacz�a si�
trz���. Spojrza�a
na niebo i od razu wiedzia�a, dlaczego ch��d j� obudzi�: k�ad�a si� spa� w
s�o�cu, teraz za�
by�a w cieniu. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Przes�ania�y je g�ste krzaki
otaczaj�ce
polank�. Zaniepokojona podnios�a zegarek. Przestraszy�a si� jeszcze bardziej:
spali pe�ne trzy
godziny! Nawet gdyby ruszyli natychmiast, sp�ni� si� na obiad p� godziny.
Prawdopodobnie rodzice te� zacz�li si� ju� niepokoi�.
Odwr�ci�a si� szybko, �eby obudzi� Tommy�ego. Nie by�o go, cho� jego rzeczy
le�a�y
tam, gdzie je zostawi�. Przerazi�a si�, ale zaraz u�wiadomi�a sobie przyczyn�
jego
nieobecno�ci. Na pewno obudzi� si� par� minut wcze�niej i zanim si� ubra�,
odszed� na bok,
�eby za�atwi� naturaln� potrzeb�. Nie m�g�, nie powinien, odej�� daleko bez
ubrania z innych
powod�w. Zaraz wr�ci.
Nie nosi� zegarka, nie wiedzia� wi�c, �e ju� tak p�no. Wsta�a i strzepn�a
�d�b�a
trawy, kt�re przylgn�y do jej cia�a. Potem szybko si� ubra�a. Mia�a tylko
cztery sztuki
garderoby - majtki, biustonosz, sukienk� i sweter, tote� nie zaj�o jej to wiele
czasu. Potem
usiad�a, zapi�a sanda�y na bosych stopach i wsta�a znowu.
Nadal ani �ladu Tommy�ego. Ale jeszcze nie zacz�a si� denerwowa�. Chc�c, �eby
si�
pospieszy�, zawo�a�a go kilka razy. Nie by�o odpowiedzi. Hm! Ma�o prawdopodobne,
�eby
odszed� poza zasi�g g�osu. Chyba ju� wraca� i po prostu nie chcia�o mu si�
odpowiada�.
Stwierdzi�a, �e ma jeszcze troch� trawy we w�osach, podesz�a wi�c do ubrania
Tommy�ego,
wyci�gn�a grzebyczek z kieszeni jego koszuli, przyczesa�a kr�tko obci�te w�osy
i od�o�y�a
go na miejsce.
Tommy�ego nadal nie by�o. Zacz�a si� niepokoi�. Nie s�dzi�a jednak, �eby co� mu
si�
sta�o. Znowu go zawo�a�a, tym razem znacznie g�o�niej. I zn�w: �Gdzie jeste�?
Odpowiedz!�
Nas�uchiwa�a, ale tylko lekki wietrzyk zaszumia� w�r�d li�ci. Czy�by Tommy
chcia�
j� nastraszy�? Nie, chybaby tego nie zrobi�. Co zatem mog�o si� sta�? Nagi,
tylko w
skarpetkach, nie m�g� przecie� nigdzie p�j��. Mo�e zemdla� albo mia� wypadek?
Omdlenie
jednak wyda�o jej si� wykluczone - Tommy by� okazem zdrowia. A zatem wypadek.
Je�li tak,
to musia� utraci� przytomno�� (nie �mia�a nawet pomy�le� o �mierci), bo gdyby
zwichn�� lub
nawet z�ama� nog�, odpowiedzia�by na wo�anie. Wi�cej - wtedy sam by j� obudzi�.
Mia�a
lekki sen i na pewno us�ysza�aby go krzycz�cego z niewielkiej odleg�o�ci.
Powa�nie zaniepokojona opu�ci�a polank� i zacz�a kr��y� po okolicy. Zagl�da�a
pod
ka�dy krzak i za ka�de drzewo. Posz�a te� w kierunku �cie�ki, cho� tam by na
pewno nie
zaw�drowa� w celu, dla kt�rego - jak s�dzi�a - j� opu�ci�. Nawet nie dopuszcza�a
do siebie
my�li o innej przyczynie jego nieobecno�ci.
Co jaki� czas wo�a�a go. Kr��y�a po lesie, a kiedy po p�godzinie u�wiadomi�a
sobie,
�e jest sto jard�w od punktu wyj�cia i w tym promieniu przeszuka�a dok�adnie
wszystko,
przestraszy�a si� nie na �arty. W�tpliwe, �eby odszed� tak daleko.
Zda�a sobie spraw�, �e potrzebuje pomocy. P�biegn�c pospieszy�a do domu.
Stara�a
si� utrzyma� najszybsze, na jakie j� by�o sta�, tempo na trzymilowym odcinku.
Bez wzgl�du
na to, co o tym pomy�l� i jak zareaguj�, b�dzie musia�a powiedzie� rodzicom
prawd� o sobie
i Tommym, niczego nie ukrywaj�c, gdy� ubranie ch�opaka stanie si� podstaw�
poszukiwa�.
To zreszt� nie mia�o teraz znaczenia. Wa�ne by�o tylko, �eby Tommy si� odnalaz�.
Zm�czona, zadyszana i rozczochrana, potykaj�c si�, wpad�a do jadalni. Rodzice
s�uchali w�a�nie radia. Ojciec wy��czy� odbiornik i popatrzy� na ni� gniewnie.
- Kt�ra to godzina? Ju� mia�em... - Przyjrza� si� twarzy dziewczyny. - Co si�
sta�o,
Charl?
Wyrzuci�a z siebie wszystko. Raz tylko przerwa�a jej matka pe�nym zgorszenia
g�osem:
- Chcesz powiedzie�, �e ty i Tommy...
- B�dziemy si� o to martwi� p�niej, mamusiu. Daj jej sko�czy� - uci�� ojciec.
Jed Garner podni�s� si�.
- Zadzwoni� do Gusa. Zaraz wyruszamy na poszukiwanie. We�miemy te� Bucka.
Podszed� do telefonu i po��czy� si� z Gusem Hoffmanem, kt�ry mieszka� na
s�siedniej
farmie.
Ojciec Tommy�ego s�ucha� z ponur� min�. Gdy Garner sko�czy�, powiedzia� tylko:
- Zaraz tam b�d�.
Odwiesi� s�uchawk�. Przez chwil� sta� i my�la�, potem podszed� do kosza na
brudn�
bielizn�, znalaz� skarpetk� syna i w�o�y� j� do kieszeni. Buck zna� zapach
ch�opca, ale musia�
mie� co�, za czym m�g�by w�szy�. Da mu t� skarpetk� do pow�chania i ka�e tropi�.
Zdj�� smycz z gwo�dzia w kuchni i w�o�y� do drugiej kieszeni. Buck by� dobrym
tropicielem, ale mia� jedn� wad� - trzeba go by�o trzyma� na smyczy. Pod��aj�c
�ladem, bieg�
tak szybko, �e jego pan nie m�g� za nim nad��y�.
Gus Hoffman upewni� si�, czy ma zapa�ki, wzi�� latarnie, sprawdzi�, czy jest w
niej
nafta, i wyszed� kuchennymi drzwiami.
Buck spa� na dworze, w budzie, kt�r� zbudowa� dla niego Tommy. Du�y br�zowo-
bia�y mieszaniec, �wietny pies my�liwski, mia� ju� siedem lat, nie by� wi�c
pierwszej
m�odo�ci, ale nadal pe�en wigoru.
- Idziemy, Buck - rozkaza� Hoffman.
Pies pod��y� za nim. Okr��yli dom i szli na prze�aj przez pola. Zapada�
zmierzch.
S�siedzi wyszli mu na spotkanie we tr�jk�. Jed Garner te� trzyma� latarni�. Pod
pach�
mia� strzelb�.
Nie by�o powita�. Hoffman zwr�ci� si� do Charlotte:
- Czy to ta �cie�ka, kt�ra przechodzi w drog� tu� za mostkiem?
- Tak, panie Hoffman, ale id� z wami. Musz� wam pokaza� to miejsce, gdzie...
gdzie
byli�my. Tam s� jego rzeczy.
- Nie p�jdziesz, Charl - o�wiadczy� zdecydowanie ojciec. - Pomijaj�c inne
powody,
jeste� zanadto zm�czona tym trzymilowym biegiem i b�dziesz tylko op�nia�a
marsz.
- Buck poprowadzi nas do ubrania - doda� Hoffman - a potem naprowadzi si� go na
trop. Powiedzia�a� trzy mile... �cie�ka zaczyna si� oko�o mili st�d, czyli
jeszcze dwie mile w
las. Zgadza si�?
Charlotte skin�a g�ow�.
- Chod�my wi�c - Hoffman zwr�ci� si� do Garnera.
- Poczekaj, Gus. Dlaczego nie wzi�� samochodu? Przejedziemy pierwsz� mil�. W ten
spos�b zaoszcz�dzimy czas.
- Zapomnia�e� o Bucku. To ostrzelany pies, ale boi si� samochodu. Je�li
wepchniemy
go do wozu, b�dzie pr�bowa� wyskoczy� i tak si� cholernie tym przejmie, �e nie
b�dzie z
niego po�ytku. Musimy p�j�� pieszo. Ruszajmy.
Obaj m�czy�ni szli wzd�u� drogi. Ksi�yc jasno �wieci�. Latarnie nie by�y na
razie
potrzebne. Zreszt� nie by�o jeszcze zupe�nie ciemno.
- Po co wzi��e� flint�, Jed? - zapyta� Hoffman. - �lub pod pistoletem?
- Nie, do diab�a. Po prostu w nocy, w lesie pewniej si� czuj� ze strzelb�, nawet
je�li
wiem, �e nic na mnie nie wyskoczy. - Po chwili doda�: - W�a�nie my�la�em, �e
je�li
znajdziemy Tommy�ego...
- Znajdziemy go.
- W porz�dku. Jak go znajdziemy, je�li jest zdr�w i ca�y, nie ka�emy dzieciom
czeka�
tych sze�ciu miesi�cy. Je�li bawi� si� w tat� i mam�, to niech, do diab�a, robi�
to po bo�emu.
Chyba nie chcia�by�, �eby tw�j pierwszy wnuk urodzi� si� zaraz po �lubie, co? Bo
ja bym nie
chcia�.
- Jasne - przyzna� Hoffman.
Szli jaki� czas w milczeniu. Potem dojrzeli �wiat�a samochodu jad�cego drog� w
ich
kierunku. Hoffman szybko si� schyli�, chwyci� psa za obro�� i odci�gn�� go na
pobocze.
- Poczekajmy, a� przejedzie. Buck m�g�by uciec. Ruszyli, gdy w�z ich min��.
Kiedy dotarli do �cie�ki, by�o ju� zupe�nie ciemno. Przy�wieca� im ksi�yc.
Zatrzymali si�, �eby zapali� latarni�. Pod drzewami potrzebowali �wiat�a.
Szli dalej.
- Dok�d, u diab�a, m�g� p�j�� Tommy? - zastanawia� si� Garner. - By� ca�kiem
go�y.
- Nie zastanawiaj si�, tylko szukaj - burkn�� Hoffman.
Posuwali si� dalej w milczeniu, wreszcie odezwa� si� Gus:
- Uszli�my ju� chyba mil� t� drog�, co o tym s�dzisz?
- My�l�, �e tak, mo�e troch� wi�cej.
- Lepiej niech teraz prowadzi Buck. Twoja ma�a mog�a �le obliczy� odleg�o��.
�eby�my tylko nie poszli za daleko.
Odstawi� latarni� i przypi�� smycz do obro�y psa. Potem potrzyma� przed jego
nosem
brudn� skarpetk� Tommy�ego.
- Szukaj!
Buck obw�cha� �cie�k� i natychmiast ruszy�. Poszli za nim. Hoffman trzyma� smycz
w
jednej r�ce, a latarni� w drugiej. Garner zamyka� poch�d. Pies szed� bez
przerwy, ale niezbyt
szybko. Smycz nie by�a napi�ta.
Oko�o mili dalej (Charlotte dobrze jednak oceni�a odleg�o��) Buck zboczy� lekko
ze
�cie�ki i zacz�� co� obw�chiwa�. Hoffman schyli� si�, �eby to obejrze�.
- Zdech�a mysz polna. Zmia�d�ona. Dalej, Buck, do roboty - odci�gn�� psa na
�cie�k�.
- Charlotte wspomina�a o tym, kiedy na ciebie czekali�my - zauwa�y� Garner. -
Nie
wyda�o mi si� to wa�ne, wi�c nic ci nie m�wi�em, ale to znaczy, �e jeste�my tu�
ko�o tego
miejsca. My�l� o miejscu, gdzie... gdzie poszli spa�.
- Co ci m�wi�a o tej myszy? Garner opowiedzia�.
- Cholernie �miesznie si� zachowa�a. S�uchaj, a co, je�li by�a w�ciek�a? Nie
ugryz�a
Charl, to znaczy nie skaleczy�a jej, ale Tommy strzepn�� j� z nogawki spodni.
M�g� uderzy�
palcem w jej z�b i skaleczy� si�, nawet o tym nie wiedz�c. To mog�a by�...
- Do diab�a, Jed, wiesz przecie�, co to w�cieklizna. Gdyby Tommy by� zaka�ony,
nie
podzia�a�oby to na niego tak szybko ani w taki spos�b. To trwa ca�e dni.
Hoffman potar� policzek.
- Wszystko jedno. Kiedy znajdziemy Tommy�ego, obejrz� jego r�ce. Je�li jest
cho�by
zadrapanie, zabierzemy t� mysz w drodze powrotnej. Dam j� do badania. Jazda,
Buck,
idziemy.
Trzydzie�ci krok�w dalej pies zn�w zboczy� ze �cie�ki. Tym razem jednak nie
zatrzyma� si�. Podprowadzi� ich do miejsca, gdzie k�py krzew�w tworzy�y zwart�
�cian�, i
zacz�� si� przepycha� do przodu. Hoffman rozsun�� ga��zie i podni�s� latarni�.
- To tutaj. Jego rzeczy ci�gle tu s�. Podeszli z Garnerem i zacz�li si�
przygl�da�.
- Niech to diabli! - zakl�� Hoffman. - Mia�em nadziej�... - Ale nie doko�czy�
zdania.
Mia� nadziej�, �e ubrania nie b�dzie, �e Tommy wr�ci� tu, kiedy Charlotte
odesz�a, i uda� si�
do domu inn� drog�, lecz teraz dostrzeg� drug�, znacznie bardziej niebezpieczn�
mo�liwo��,
�e ch�opiec ci�gle gdzie� si� b��ka, zupe�nie nagi. Gus ba� si� teraz bardziej
ni� wtedy, gdy po
raz pierwszy us�ysza� opowie�� dziewczyny. Ubranie wygl�da�o tak... pusto. Do
tej pory to
wszystko przypomina�o z�y sen. Teraz rodzi� si� koszmar.
Buck obw�cha� gorliwie odzie� i traw�, na kt�rej le�a� Tommy, a potem,
trawersuj�c,
ruszy� w stron� krzak�w. Hoffman pod��y� za nim.
- Chod�my, Jed. Znowu z�apa� wiatr. T�dy szed� Tommy.
- Wzi�� ubranie? Hoffman zawaha� si�.
- We�, przyda si�, kiedy go znajdziemy. Nie b�dziemy musieli wraca�.
Poczeka�, powstrzymuj�c Bucka, a� Garner zrobi w�ze�ek i przy��czy si� do nich.
Poszli najpierw w stron� �cie�ki, potem na ukos, na p�nocny zach�d. Buck
ci�gn��
teraz mocno. Trop by� �wie�y, ponadto cz�owiek ubrany tylko w skarpetki zostawia
mocniejszy zapach ni� obuty. Na �cie�ce jest zwykle wiele r�nych �lad�w. Teraz
by� tylko
jeden.
- Spokojnie - mrukn�� Hoffman, gdy razem z Garnerem ruszyli za rw�cym do przodu
psem.
ROZDZIA� 4
M�zg odpoczywa�. Starannie skatalogowa� i zapisa� sobie w pami�ci to, co
zawiera�
umys� jego obecnego �ywiciela.
Wiedzia� o planecie Ziemia wszystko, co i Tommy. Wystarczaj�co du�o, �eby
stworzy� z grubsza naszkicowany obraz. Wiedzia�, jakie s� rozmiary globu
(aczkolwiek nie w
liczbach), �e pokrywa go s�ona woda, czyli morza, cho� s� i obszerne po�acie
l�d�w -
kontynenty. Wiedzia� te�, �e �wiat dzieli si� na kraje, zna� ich nazwy,
przybli�on�
powierzchni� i lokalizacj� najwa�niejszych.
Znajomo�� topografii i geografii lokalnej by�a znacznie lepsza. Dowiedzia� si�,
�e
znajduje si� na dzikim my�liwskim terytorium, ale tylko o cztery mile na p�noc
od
najbli�szego miasta, kt�re nazywa si� Bartlesville i ma oko�o dw�ch tysi�cy
mieszka�c�w.
Le�y w stanie Wisconsin, kt�ry jest cz�ci� kraju o nazwie Stany Zjednoczone
Ameryki
P�nocnej. Najbli�sze wi�ksze miasto, oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu mil na
po�udniowy
wsch�d, to Green Bay. Troch� ponad sto mil na p�noc od niego znajduje si�
jeszcze wi�ksze
- Milwaukee, a co� oko�o dziewi��dziesi�ciu mil na po�udnie od Milwaukee -
prawdziwa
metropolia, jedno z najwi�kszych miast - Chicago. M�g� sobie wyobrazi� te
miejsca. Tommy
je odwiedzi�. Ale nic poza tym. Chicago by�o najodleglejsz� miejscowo�ci�, kt�r�
ch�opak
widzia�. Natomiast Bartlesville i okolic� zna� bardzo dobrze. �wietnie si�
sk�ada�o, bo ten
obszar m�g� si� sta� teatrem dzia�a� M�zgu przez najbli�sze dni. Opr�cz
topografii zna� teraz
flor� i faun� krainy. Mia� pami�ciowe obrazy wszystkich stworze�, dzikich i
domowych,
mieszkaj�cych w tym rejonie. Zna� ich mo�liwo�ci i s�abo�ci. Gdyby przysz�o mu
jeszcze raz
u�y� zwierz�cego �ywiciela, wiedzia�by, co wybra�.
Najwa�niejsza by�a informacja, �e cz�owiek jest jedynym my�l�cym gatunkiem na
Ziemi i �e stworzy� nauk�, i to ca�kiem nie�le rozwini�t�. Wiadomo�ci naukowe
Tommy�ego
by�y prawie �adne - zna� troch� podstawy elektrotechniki, akurat tyle, �eby
za�o�y� dzwonek
u drzwi. Wiedzia� jednak, �e istnieje nauka, �e s� naukowcy i co najwa�niejsze,
�e jedn� z
ga��zi nauki jest elektronika. Znaczenie tego s�owa by�o wprawdzie dla niego
niezbyt jasne,
wiedzia� jednak (i nawet mia�) aparat radiowy, nieobca te� by�a mu telewizja.
Ponadto s�ysza�
o radarze, cho� nie wiedzia�, jak dzia�a. Ale tam, gdzie istniej� podobne
urz�dzenia,
elektronika musi by� rozwini�ta.
Ostatecznym celem M�zgu sta�o si� posi��� kontrol� nad elektronikiem; nad kim�,
kto
nie tylko zna� temat, ale te� mia� dost�p do aparatury i jej cz�ci. Osi�gnie
ten cel zapewne w
paru posuni�ciach, za po�rednictwem tymczasowych �ywicieli. To jest realne, musi
tylko
u�o�y� dobry plan. Potem b�dzie m�g� wr�ci� do domu.
Przyby� z planety kr���cej wok� gwiazdy odleg�ej o siedemdziesi�t trzy lata
�wietlne
w kierunku konstelacji Andromedy. Jego s�o�ce by�o zbyt s�abo widoczne z Ziemi,
by mog�o
uzyska� nazw�. Mia�o tylko numer w ziemskich katalogach astronomicznych.
Nie przyby� tu z w�asnej woli. Zosta� wys�any. Nie jako wywiadowca, szpica
inwazji
(chocia� by�o to niewykluczone, je�li uda mu si� wr�ci�), ale jako wygnaniec.
By� przest�pc�.
Wyja�nienie, na czym polega�a jego zbrodnia, wymaga�oby opisania systemu
spo�ecznego tak ca�kowicie obcego naszemu, �e prawie niezrozumia�ego. Wystarczy
powiedzie�, �e pope�ni� przest�pstwo, a kar� by�o wygnanie.
Nie przyby� na statku kosmicznym. Przys�ano go - nazwijmy to tak -
promieniowaniem si�y. To s�aby opis, ale r�wnie dobrze oddaj�cy rzeczywisto��
jak ka�de
inne proste sformu�owanie w jakimkolwiek ziemskim j�zyku. Transmisja by�a
natychmiastowa. Umieszczono go w aparacie projekcyjnym, a w sekund� p�niej
le�a� obok
�cie�ki w lasach na p�noc od Bartlesville w stanie Wisconsin. Nie poczu� nawet
wstrz�su
przy l�dowaniu.
Planet� zsy�ki wybrano przypadkowo, nie wiedz�c, czy jest zamieszkana, czy w
og�le
nadaje si� do zamieszkania. By�a jedn� z miliard�w planet w galaktyce, kt�re
jego gatunek
umie�ci� na mapach, ale nigdy nie pofatygowa� si�, �eby je zbada�. Zreszt�, nie
spos�b by�o
spenetrowa� wszystkich - poznaniu dost�pna by�a zaledwie ma�a ich cz�stka.
Jego wsp�plemie�cy sporz�dzali mapy planetarne r�wnie �atwo jak my gwiezdne.
Zawdzi�czali to odpowiednikowi teleskopu, opartemu na zwi�kszaniu zasi�gu zmys�u
odbioru, a nie wzroku. Dzi�ki temu mogli �widzie� planety tak dobrze, jak my
widzimy
gwiazdy.
By� zatem tutaj i chcia� wr�ci� do domu. Wydawa�o si� to mo�liwe z dw�ch
powod�w.
Po pierwsze, mia� niewiarygodne szcz�cie, �e znalaz� si� na planecie
zamieszkanej
przez istoty inteligentne i do tego dysponuj�ce wiedz� oraz technologi�,
aczkolwiek nie tak
zaawansowane w rozwoju jak jego gatunek. By� to traf jeden na tysi�c. Gdyby
przyby� na
planet� nie zamieszkan�, by�by ca�kowicie bezradny. Je�liby to by� glob maj�cy
biosfer�, ale
bez �ycia �wiadomego (jak Ziemia przed milionem lat) m�g�by wprawdzie -
teoretycznie -
skonstruowa� projektor, ale szans� by�yby nik�e. Wyobra�my sobie, jakie
trudno�ci musia�by
pokona� dinozaur, nawet kierowany intelektem, �eby znale�� i wytopi� german, a
p�niej
zrobi� z niego tranzystor.
Po drugie, je�li zdo�a powr�ci�, w domu czeka go wybaczenie, a nawet honory.
Zes�a�cy zawsze maj� t� szans�. Udaje si� jednemu na sto.
Powracaj�cy z wygnania otrzymuje wysokie godno�ci, staje si� bohaterem, je�li
przybywa z wiadomo�ciami o gatunku lepiej nadaj�cym si� na �ywiciela ni� u�ywany
dotychczas.
Na to w�a�nie liczy� M�zg. Zauwa�y� u Tommy�ego przeciwstawny kciuk - unikat na
skal� galaktyczn�, kt�ry bardzo u�atwia� chwytanie i operowanie przedmiotami.
Mo�e uda mu
si� zbudowa� projektor wystarczaj�co du�y, �eby zabra� ze sob� jednego osobnika
na wz�r.
Gdyby si� powiod�o, odpad�aby potrzeba wysy�ania wyprawy zwiadowczej. Mogliby od
razu
dokona� najazdu.
Wszystko to by�o w jego mocy, je�li, dzia�aj�c powoli i ostro�nie, uniknie
powa�niejszych b��d�w. Wiedzia� teraz, �e jeden ju� pope�ni�: zmniejszy� warto��
obecnego
�ywiciela, ka��c mu dzia�a� wbrew ludzkim obyczajom i w ten spos�b przyci�gaj�c
uwag�
innych przedstawicieli jego gatunku. Przez pewien czas m�ody Hoffman stanie si�
obiektem
zainteresowania i podejrze�, co w rezultacie zmniejszy jego u�yteczno��. Ludzie
zaczn� go
obserwowa�, �eby stwierdzi�, czy nie robi jeszcze czego�, co odbiega od
normalnych
zachowa�.
Gdyby po�wi�ci� kilka minut na przestudiowanie my�li Tommy�ego, post�pi�by
inaczej. Kaza�by ch�opcu przenie�� si� do tymczasowej kryj�wki (na przyk�ad w
wysok�
traw�), ale nie do jaskini. Potem m�ody cz�owiek wr�ci�by, po�o�y� si� obok
dziewczyny i
udawa�, �e �pi. M�zg mia�by wtedy czas na zebranie wiadomo�ci o obojgu, o
ludzkich
dzia�aniach i emocjach, sprawiaj�c przy tym wra�enie, �e ch�opiec jest zupe�nie
normalny.
M�g�by nawet - po jej obudzeniu - odby� z Charlotte �nast�pn� rund� (u�y�
eufemizmu
ukutego przez Tommy�ego), z kt�rej, rzecz jasna, nie czerpa�by rozkoszy. Nie
czu� b�lu, gdy
zabija� �ywiciela, ale te� nie dzieli� z nim �adnych przyjemnych dozna�. Mia�by
z dziewczyn�
stosunek tylko dlatego, �e by�oby to zachowanie naturalne dla Tommy�ego.
Potem, tak jak zamierzali, m�odzi ubraliby si� i wr�cili do domu. M�g�
kontrolowa�
�ywiciela na dowoln� odleg�o��. Rankiem wi�c Tommy wr�ci�by sam i ukry� go w
jaskini, po
czym poszed�by do domu, nie budz�c niczyich podejrze�.
Tak powinien by� post�pi�. Ale teraz by�o ju� za p�no. Musi wystarczy� plan
zast�pczy, oparty na poj�ciu amnezji, kt�re znalaz� w m�zgu �ywiciela.
Tommy zostanie przed jaskini� na noc. Wczesnym rankiem wr�ci na polank�, ubierze
si� (dziewczyna chyba zostawi�a rzeczy, je�li by�a mocno zdenerwowana) i p�jdzie
do domu.
Opowie prost� historyjk�: zm�czyli si�, po�o�yli, �eby odpocz��. Zasn��, a kiedy
si� obudzi� o
zmierzchu, by� w innym miejscu. Nie wiedzia�, jak si� tam znalaz�. Nie m�g�by
zaj�� tak
daleko we �nie, zreszt� nie by� lunatykiem. Musia� by� jaki� pow�d, �e si�
przemie�ci�, ale nie
pami�ta jaki. A zatem - amnezja. Porozmawia�by ze dwa razy z doktorem i nic by z
tego nie
wynik�o. Od tej pory Tommy zachowywa�by si� normalnie, przynajmniej w obecno�ci
innych, tak d�ugo, dop�ki by�by u�yteczny jako �ywiciel. Potem pope�ni�by
samob�jstwo albo
- gdyby si� uda�o - zaaran�owa�by w�asn� �mier� tak, �eby wygl�da�a na
przypadkow�.
Opr�cz prostoty i sp�jno�ci historyjka Tommy�ego mia�aby jeszcze jedn� zalet�:
nie
by�aby sprzeczna z opowie�ci� dziewczyny. Ma�a by�a dosy� wystraszona, �eby
opowiedzie�
rodzinie ca�� prawd�: �e poszli spa� nago i �e uciek� w tym stanie. Ale mog�a
te� zatai� cz��
prawdy. Je�li oboje nie wspomnieliby o ubraniach, ich wersje by si� zgadza�y. W
przeciwnym
razie przyzna�by z zak�opotaniem, �e owszem, by� nagi, gdy szed� spa� i kiedy
si� obudzi�.
Wcze�niejsze opuszczenie tej cz�ci historii by�oby ca�kowicie zrozumia�e dla
ka�dego.
Tok my�li zosta� nagle przerwany. Oczami Tommy�ego, zerkaj�cymi przez zas�on� z
krzak�w, zobaczy� dwa ko�ysz�ce si� �wiat�a latar�. Uszami ch�opca us�ysza�
pe�ne
podniecenia ujadanie my�liwskiego psa na tropie. Rozpozna� g�os Bucka.
B�yskawicznie zrozumia�, co si� sta�o. Ojciec bardziej si� przejmowa�, ni� Tommy
m�g� si� spodziewa�. Prawdopodobnie Charlotte powiedzia�a ca�a prawd�.
Znikni�cie
ch�opca bez odzienia musia�o by� znacznie bardziej niepokoj�ce, ni� gdyby
odszed� ubrany.
Tommy my�la� (albo raczej my�la�by, gdyby m�g� si� pos�u�y� w�asnym m�zgiem), �e
przyjd� szuka� go dopiero jutro, a nie teraz, po zapadni�ciu zmroku. Poza tym
nie wzi�� pod
uwag� Bucka.
Zbli�ali si�: dw�ch m�czyzn i pies. Jednym z nich by� prawdopodobnie ojciec
Tommy�ego, drugim - ojciec Charlotte. Pies doprowadzi ich prosto do jaskini!
Musia� ich
jako� odci��. Nie m�g� dopu�ci� do ujawnienia kryj�wki. Byli ju� o nieca�e sto
jard�w. Pies
prowadzi� ich prosto �ladem Tommy�ego.
Ch�opiec (a raczej jego cia�o) wyskoczy� zza krzak�w i pobieg� w kierunku
latarni.
Bieg�, a� si� znalaz� w kr�gu �wiat�a. Wtedy si� zatrzyma�. Buck poszczekiwa�
rado�nie i
ci�gn�� smycz, �eby do niego podbiec. Gus Hoffman krzykn��:
- Tommy, co, u diab�a...
Za blisko jaskini. Odwr�ci� si� i znowu zacz�� biec. S�ysza�, jak ruszyli za
nim, ci�gle
wo�aj�c:
- Tommy, Tommy, st�j!
S�ysza�, jak Garner powiedzia�:
- Spu�� psa ze smyczy. Buck go dogoni. I jak ojciec odrzek�:
- Akurat, pobiegnie za nim i zgubimy obu.
Nie m�g� biec prosto. Musia� si� trzyma� prze�wit�w mi�dzy drzewami, gdzie by�o
ja�niej w blasku ksi�yca. Od czasu do czasu, gdy mieli go w zasi�gu wzroku,
goni�cy
przedzierali si� na skr�ty, wykorzystuj�c �wiat�o latarni. Tommy by� znacznie
szybszy i
wkr�tce tak si� od nich oddali�, �e stracili go z oczu. Zaraz Buck zn�w spr�buje
z�apa� wiatr i
pod��a� jego tropem. To spowolni po�cig.
M�g� sobie pozwoli� na chwil� odpoczynku. �apa� oddech. Potem ruszy� truchtem.
Robi� du�e ko�o i wraca� do punktu startu.
Ponownie zauwa�y� sztuczny obiekt, ale teraz ju� wiedzia�, �e to scyzoryk.
Miejsce by�o ocienione i poro�ni�te g�st� traw�. Wzrok Tommy�ego na niewiele si�
zdawa�. Musia� szuka� po omacku r�kami. By�o to dziwne uczucie, ale wiedzia�
dok�adnie,
gdzie jest przedmiot, kt�rego szuka, i w ko�cu palce ch�opca zacisn�y si� na
nim.
Z�ama� paznokie� Tommy�ego, pr�buj�c otworzy� zardzewia�e ostrze. Wreszcie uda�o
mu si� innym paznokciem.
Bez wahania ch�opiec przeci�� sobie nadgarstek, przy�o�y� scyzoryk do drugiej
r�ki i
przeci�� nast�pny. Naci�cia by�y g��bokie, prawie do ko�ci. Krew tryska�a
strumieniem. Nie
po�o�y� si�, ale w ci�gu minuty up�yw krwi zamroczy� go. Upad� ci�ko.
By� martwy, zanim dwaj m�czy�ni z psem zd��yli do niego podbiec.
M�zg znalaz� si� z powrotem w swoim w�asnym ciele, bezpiecznie zagrzebanym pod
dziewi�ciocalow� warstw� piasku na dnie jaskini.
ROZDZIA� 5
To by�a z�a noc dla Gusa Hoffmana. Czuwa� przy ciele, podczas gdy Jed Garner
poszed� po pomoc. Czekaj�c ubra� zw�oki Tommy�ego w rzeczy, kt�re wzi�� ze sob�
Garner.
Nie mia� zamiaru ok�amywa� szeryfa co do stanu, w jakim znale�li ch�opaka. Po
prostu
uwa�a�, �e by�oby nieprzyzwoicie, gdyby cia�o le�a�o nagie.
Ojciec Charlotte poszed� prosto do domu. Po drodze min�� trzy inne farmy.
Chcia�,
�eby c�rka dowiedzia�a si� pierwsza o �mierci ch�opca, a nie chcia� jej tego
m�wi� przez
telefon. Znios�a wiadomo�� spokojniej, ni� si� spodziewa�; g��wnie dlatego, �e
by�a na ni�
przygotowana. Od chwili, gdy wraca�a samotnie do domu, czu�a instynktownie, �e
nie
zobaczy ju� Tommy�ego w�r�d �ywych.
Potem Garner zatelefonowa� do szeryfa w Wilcox, odleg�ej o dwadzie�cia mil
stolicy
hrabstwa. Szeryf przyjecha� ambulansem, �eby zabra� cia�o do miasta. Przywi�z�
ze sob�
koronera, kt�ry mia� dokona� ogl�dzin. Garner zaprowadzi� ich na miejsce i we
czterech,
zmieniaj�c si�, wynie�li na noszach zw�oki Tommy�ego z lasu. Buck by� przy nich,
dop�ki
samoch�d nie ruszy�. Potem pogna� na prze�aj do domu.
W kostnicy w Bartlesville, gdy koroner ogl�da� cia�o, szeryf przeprowadzi�
rozmow� z
Hoffmanem i Garnerem.
Potem do��czy� do nich koroner i stwierdzi�, �e nie ma w�tpliwo�ci co do
przyczyny
zgonu: utrata krwi z przeci�tych nadgarstk�w, poza tym zauwa�y� tylko zadrapania
od
krzew�w na nogach i ranki na podeszwach st�p. Dokona�by sekcji zw�ok, gdyby
szeryf sobie
tego za�yczy�, ale nie s�dzi�, �eby autopsja ujawni�a co� wi�cej. Przyczyna
�mierci by�a
oczywista.
Szeryf zgodzi� si� z opini� koronera, ale uzna�, �e nale�y kontynuowa�
dochodzenie,
cho� wynik wydaje si� z g�ry wiadomy: samob�jstwo w stanie niepoczytalno�ci.
By�a jednak
nadzieja, �e w toku �ledztwa ujawni� si� okoliczno�ci, kt�re pomog� rozwi�za�
zagadk�
nag�ego sza�u u ch�opca nie zdradzaj�cego dot�d najmniejszego objawu
niezr�wnowa�enia.
Pozostawa�a jeszcze inna, mniej wa�na sprawa - samob�jczej broni, czyli
z�amanego
zardzewia�ego no�yka. Hoffman by� pewien, �e nigdy nie nale�a� on do syna. Obaj
m�czy�ni
przysi�gali, �e widzieli ch�opca na kr�tko, zanim zacz�� ucieka�, i �e w�wczas
mia� d�onie
otwarte. Niczego w nich nie trzyma�. Musia� znale�� scyzoryk tam, gdzie go u�y�,
ale sk�d
m�g� wiedzie�, �e tam le�y, jak go odszuka� w ciemno�ciach?
- Dobrze - odezwa� si� szeryf. - Zaczynamy �ledztwo jutro, o drugiej po
po�udniu.
Wszystkim odpowiada?
Hoffman i Garner skin�li g�owami, ale koroner zapyta�:
- Hank, dlaczego tak wcze�nie?
- Mia�em na my�li, doktorze, �e w �ledztwie mo�e si� ujawni� co�, co zmieni nasz
pogl�d na sekcj�, a je�li ju� trzeba j� b�dzie przeprowadzi�, to im wcze�niej,
tym lepiej.
Rozpoczniemy dochodzenie tu, na miejscu, w kostnicy. R�wnie dobre miejsce jak
ka�de inne.
Nie ma potrzeby przenosi� si� do Wilcox. S�uchaj, Gus, zaraz po zako�czeniu
post�powania
wyja�niaj�cego zacznij przygotowania do pogrzebu. Poch�wek urz�d� tak szybko,
jak ci
b�dzie odpowiada�o - je�li nie b�dzie sekcji, a w�tpi�, �eby by�a. Kto by�
lekarzem
Tommy�ego? Doktor Gruen?
- Tak - odpar� Hoffman. - Ale Tommy rzadko go odwiedza�. By� zdrowy.
- I tak trzeba go b�dzie przes�ucha�. I jeszcze kilku nauczycieli Tommy�ego. Ich
przepytam najpierw, mo�e zauwa�yli co� niezwyk�ego, co nadawa�oby si� do
protoko�u. Nie
ma sensu powo�ywa� ich na �wiadk�w, je�li nie maj� nic do powiedzenia.
Zwr�ci� si� do Garnera:
- Hmm... Jed. Charlotte b�dzie musia�a zeznawa�. Postaram si� zbytnio jej nie
kr�powa�, ale b�d� musia� z niej wydoby�, �e Tommy by� nagi, kiedy znikn��,
�e... hmm...
nie mia� nawet gatek i �e opu�ci� j� bez sensownego powodu. Chodzi o to, �e...
mog�
opr�ni� sal� urz�du, gdy b�dzie �wiadczy�. Tak b�dzie dobrze?
Garner podrapa� si� w g�ow� i d�ugo si� zastanawia�.
- My�l�, �e nie, szeryfie. Ju� teraz mog� odpowiedzie� za ni�, �e zezna w
obecno�ci
wszystkich. Do diab�a! Ca�a historia i tak si� wyda. Po co udawa�, �e si� tego
wstydzimy? Do
diab�a! Nie zrobili nic z�ego. Kochali si� i byli zar�czeni. A �e troch�
podokazywali, no c�...
m�oda krew. Nie powtarzaj mojej �onie tego, co ci teraz powiem, ale ja i ona
zachowywali�my si� tak samo w ich wieku. A teraz mamy wrzeszcze� na Charlotte?
Je�li za�
miasto, s�siedzi �le o niej pomy�l�... to niech ich diabli wezm�!