4724

Szczegóły
Tytuł 4724
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4724 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4724 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4724 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIAN BRANDYS �LADAMI STASIA I NEL CZYTELNIKOM �W PUSTYNI I W PUSZCZY� KSI��KA WYRӯNIONA ORLIM PI�REM W PLEBISCYCIE CZYTELNIK�W P�OMYKA I �WIATA M�ODYCH W ROKU 1965 ROZDZIA� I Telefon z redakcji - Wielka nowina - �eby was tylko krokodyle nie zjad�y - Pierwszy sprawunek podr�ny - Ja tak�e by�em ma�ym ch�opcem Ca�a historia zacz�a si� w dniu pierwszym kwietnia 1956 roku. Tego dnia, z samego rana, w moim mieszkaniu zadzwoni� telefon. Telefonowano z redakcji tygodnika, do kt�rego pisuj� reporta�e. Zakatarzony g�os sekretarki redakcyjnej by� zadyszany z przej�cia i po�piechu. - Prosimy, �eby pan zaraz do nas przyszed�, ale mo�liwie jak najszybciej. Chce m�wi� z panem Naczelny Redaktor. Wydaje mi si�, �e chodzi o jak�� wa�n� spraw�. Ka�dy, kto cho� troch� orientuje si� w pracy dziennikarskiej, wie, �e takie nag�e wezwanie do Naczelnego Redaktora zazwyczaj nie wr�y nic dobrego. Szed�em wi�c do redakcji pe�en najgorszych przeczu�, ,,Z pewno�ci� chc� mnie uszcz�liwi� jakim� wyjazdem w teren - my�la�em z niech�ci�, brn�c przez wiosenne b�otko. - Znamy dobrze te wa�ne sprawy redakcyjne. Prawdopodobnie w kt�rym� z powiat�w �zawalili� akcj� siewn� albo kierownik jakiej� gminnej sp�dzielni zrobi� grubsze �manko�. I teraz przez tych ba�aganiarzy i z�odziejaszk�w ja, nieszcz�sny reporter, b�d� musia� porzuci� sw�j ciep�y dom, przerwa� ledwie rozpocz�t� prac� i t�uc si� przez dzie� lub dwa, o ch�odzie i g�odzie, po najbardziej zapad�ych k�tach wojew�dztwa. Przy takiej pogodzie, jak dzi�, grypa murowana. A reporta�yk wyjdzie z tego w�tlutki, skromniutki, najwy�ej na jedn� szpalt� druku. Bihme! Zaw�d reportera to chyba najpodlejszy zaw�d pod s�o�cem!� Ale tym razem nie chodzi�o o zwyk�y wyjazd w teren. Wyczu�em to natychmiast po wej�ciu do redaktorskiego gabinetu. Naczelny mia� twarz skupion� i uroczyst�. Bez s�owa wskaza� fotel i zaraz pocz�stowa� mnie papierosem, co w stosunkach redakcyjnych uchodzi�o za dow�d zupe�nie wyj�tkowych wzgl�d�w. Zrozumia�em, �e tym razem b�dzie to naprawd� bardzo wa�na rozmowa. Przez dobr� minut� siedzieli�my naprzeciwko siebie w zupe�nym milczeniu, mierz�c si� tylko badawczo wzrokiem. Potem Naczelny zagai� w spos�b zupe�nie nieoczekiwany: - S�uchajcie no, kolego, wy przecie� interesujecie si� Afryk�, prawda? Tak mnie to pytanie zaskoczy�o, �e w pierwszej chwili zupe�nie zbarania�em. Wi�c po to m�j szef oderwa� mnie od rozpocz�tego artyku�u? Po to z samego rana wzywa� do redakcji? �eby mi zadawa� pytania jak na radiowych kursach j�zyk�w obcych? Oczywi�cie, �e interesuj� si� Afryk�. Ale c� w tym nadzwyczajnego. Dzisiaj Afryk� interesuj� si� wszyscy. - W�a�nie o to chodzi! - ucieszy� si� Naczelny. - Teraz Afryka, jak to si� m�wi, jest ,,na rozk�adzie�. Powstaj� nowe pa�stwa... Nawi�zujemy stosunki handlowe... Wysy�amy przedstawicieli dyplomatycznych... S�owem: ruch w interesie. Oczy ca�ego �wiata zwr�cone s� na Afryk�, a czytelnicy domagaj� si� ci�gle afryka�skich reporta�y. Musimy je dawa�, bo inaczej zleci nam nak�ad. Dlatego redakcja postanowi�a... Redaktor przerwa� na chwil�, �eby mnie jeszcze bardziej zaciekawi�, po czym przymru�y� oko i spojrza� na mnie tak, jakby prowadzi� teleturniej �Dwadzie�cia pyta�. - A mo�e wy sami, kolego, zgadniecie, jakie mamy zamiary w stosunku do waszej osoby? Zachowanie szefa by�o nad wyraz dziwne i upowa�nia�o do najbardziej fantastycznych przypuszcze�. Poczu�em lekkie d�awienie w gardle, a serce zacz�o mi bi� tak g�o�no, i� by�em najg��biej przekonany, �e Naczelny to s�yszy. I chyba rzeczywi�cie s�ysza�, bo d�u�ej ju� mnie nie m�czy�. - Nie chcecie zgadywa�, to sam powiem - u�miechn�� si� tryumfalnie. - Chcemy was wys�a� na reporta� do Egiptu. Objedziecie Republik� Arabsk� wzd�u� i wszerz, sprawdzicie, czy piramidy stoj� na swoich miejscach i czy Nil po dawnemu p�ynie z po�udnia na p�noc. Poza tym obejrzycie inne rzeczy godne widzenia, poznacie kraj, ludzi, obyczaje i napiszecie z tego kilkana�cie dobrych reporta�y. No, jak? Odpowiada wam ta propozycja? W obszernym gabinecie redaktorskim by�o zupe�nie ch�odno, ale po us�yszeniu tych s��w zrobi�o mi si� tak gor�co, jakbym ju� by� w Afryce. Czy odpowiada mi ta propozycja? Dobre sobie. Ilu reporter�w na pr�no czeka przez ca�e �ycie na podobn� okazj�. Egipt! Sahara! Beduini! Wielb��dy! A mo�e nawet s�onie! Lwy! Poczu�em, jak wst�puje we mnie dusza nieustraszonego podr�nika. Oczywi�cie, �e ta propozycja mi odpowiada. Got�w jestem wyjecha� do Egiptu cho�by jutro. Co m�wi�: jutro? Dzi�! Za godzin�! Natychmiast. Naraz przelecia�a mi przez g�ow� straszna my�l. Przecie� to dzi� pierwszy kwietnia! Prima aprilis! Nabrali mnie! Zrobili ze mnie balona! Da�em si� wzi�� na najzwyklejszy kawa� primaaprilisowy. Redaktor sobie za�artowa�, a ja od razu �kupi�em� �art, bez zastanowienia, jak ostatni dure�! Teraz koledzy b�d� si� ze mnie nabija� przez dobry miesi�c. Chcia�e� podobno wyjecha� na reporta� do Egiptu? A do Pacanowa nie �aska? Zacisn��em z�by i chocia� serce krwawi�o mi z �alu, zdoby�em si� na ton suchy i ironiczny. - Bardzo pana redaktora przepraszam, ale nie! Egipt jako� mnie nie poci�ga. O, gdyby na przyk�ad trzeba by�o do Pacanowa, to owszem, z najwi�ksz� przyjemno�ci�. Albo do Wo�omina. Natychmiast, w te p�dy. A do Egiptu jako� nie... A zreszt� w dniu pierwszym kwietnia lepiej nie podejmowa� wa�nych decyzji. Naczelny ze zdumienia a� si� pochyli� do przodu, a oczy zrobi�y mu si� wielkie i zupe�nie okr�g�e. Przez d�u�sz� chwil� patrza� na mnie tymi okr�g�ymi oczami z wyrazem g��bokiej troski i wsp�czucia, ale w ko�cu odgad�, w czym rzecz, i zacz�� si� �mia� z ca�ego serca. - B�d�cie spokojni, kolego, to �aden prima aprilis - �mia� si�, ocieraj�c za�zawione oczy. - Propozycja jest jak najbardziej serio. �eby was o tym przekona�, zaraz ka�� sekretarce wypisa� dla was wnioski na paszport i dewizy. A wam po przyjacielsku radz�: nie tra�cie czasu na niepotrzebne w�tpliwo�ci, tylko zabierajcie si� od razu do przygotowa� podr�nych. Wyprawa na inny kontynent to nie jest bagatela. I rzeczywi�cie, zaraz przysz�a sekretarka i zacz�a mi podsuwa� do podpisu rozmaite formularze i kwestionariusze. Wygl�da�o to bardzo powa�nie i podzia�a�o na mnie uspokajaj�co. Na po�egnanie Naczelny za�artowa�: - A jak b�dziecie nad Nilem, to uwa�ajcie, �eby was przypadkiem krokodyl nie chapn��. To si� tam zdarza. Daiwna rzecz, ale dopiero ten redaktorski �art o krokodylu przekona� mnie ostatecznie, �e naprawd� wyjad� do Egiptu. Wyszed�em z redakcji rado�nie podniecony. Na ulicy pada� �nieg zmieszany z deszczem i zacina� ch�odny wiatr. Z chodnik�w uprz�tano brudn�, �niegow� bryj�. Zagrypieni przechodnie kichali i pokaszliwali w ko�nierze. By�a przedwiosenna plucha warszawska, najobrzydliwsza, jak� mo�na sobie wyobrazi�. Ale mnie to zupe�nie nie przeszkadza�o. My�lami by�em ju� o tysi�ce kilometr�w od Warszawy. Oczami wyobra�ni widzia�em bezkresne, spalone s�o�cem piaski. Twarz mi owiewa� duszny powiew samumu. Nie zwa�aj�c na ch��d i wiatr, opu�ci�em ko�nierz p�aszcza i rozchyli�em szal. Czu�em si� jak bohater podr�niczej powie�ci, kt�rego czekaj� przedziwne, niebezpieczne przygody. Kroczy�em dziarsko i zamaszy�cie, rozpryskuj�c wko�o fontanny b�ota. �Zaw�d reportera - my�la�em - to chyba najwspanialszy zaw�d pod s�o�cem�. Przy rogu Nowego �wiatu i alei Jerozolimskich przypomnia�em sobie �yczliw� rad� Naczelnego i postanowi�em niezw�ocznie zabra� si� do przygotowa� i zakup�w podr�nych. Zgadnijcie, drodzy Czytelnicy, od czego te przygotowania zacz��em? Jaki by� m�j pierwszy sprawunek zwi�zany z wypraw� afryka�sk�? My�licie pewnie, �e zaopatrzy�em si� w korkowy kask tropikalny? ...Albo w sztucer belgijski na grubego zwierza? ...Albo przynajmniej w dok�adn� map� Afryki? Ot� nie, moi kochani. Nic z tych rzeczy. Przede wszystkim wst�pi�em do ksi�garni i kupi�em ksi��k� Henryka Sienkiewicza ,,W pustyni i w puszczy�. Widz� wasze zdziwione miny. Niekt�rzy wykrzywiaj� si� ironicznie. Chwileczk�, moi Zdziwieni, chwileczk�, moi Ironiczni! Zaraz wam wszystko wyt�umacz�. Dawno, dawno temu, przed jakimi� trzydziestu pi�ciu laty, ja r�wnie� by�em m�odym ch�opcem. Tak samo, jak wy, chodzi�em do szko�y i tak samo, jak wy, przepada�em za powie�ciami podr�niczymi. Sta� Tarkowski i Nel Rawlison byli moimi pierwszymi przewodnikami po Afryce. W�drowa�em z nimi przez pustynie i puszcze Sudanu. Dzi�ki nim poznawa�em ro�linno�� i zwierzyn� buszu i d�ungli. Z nimi ucieka�em z niewoli Mahdyst�w. Zabija�em lwy i oswaja�em s�onie. Dr�a�em w atakach febry i kona�em z pragnienia. Takich wra�e� - moi kochani - nie zapomina si� nigdy. I kiedy przysz�o do tego, �e naprawd� mia�em wyjecha� do Afryki, znowu zat�skni�em do pierwszej afryka�skiej ksi��ki mego �ycia i zapragn��em w jaki� spos�b sp�aci� d�ug wdzi�czno�ci jej ma�ym bohaterom. Na czytanie przed wyjazdem nie by�o ju� czasu. Zapakowa�em ksi��k� od razu do walizki jako pierwszy i najwa�niejszy przedmiot mego ekwipunku afryka�skiego. Tak oto rozpocz�a si� moja w�dr�wka �ladami Stasia i Nel. ROZDZIA� II Podr� do Afryki dawniej a dzi� - Jak przez Szwejka o ma�o co nie zosta�em w Pradze - Rekiny Morza �r�dziemnego - Kair widziany z g�ry - A narty pan ma? Egipt to nie Finlandia - Straszna noc w hotelu - Teraz wreszcie wiem, �e jestem w Egipcie Dawniej, kiedy kto� wybiera� si� do Afryki, to przygotowywa� si� do tego przez ca�y rok, a sama podr� te� zabiera�a mu sporo czasu. Najpierw jecha�o si� poci�giem przez p� Europy, a� do w�oskiego portu Neapol. Poci�g przeje�d�a� przez r�ne kraje i przez rozmaite granice, a �e jazda by�a m�cz�ca, wi�c podr�ny zatrzymywa� si� dla odpoczynku to w tym, to w owym mie�cie. Potem w Neapolu wsiada� na statek i zasadnicz� cz�� drogi przebywa� morzem. A trzeba wiedzie�, �e �egluga na Morzu �r�dziemnym nie by�a jeszcze wtedy tak bezpieczna, jak dzisiaj i obfitowa�a w rozmaite przygody i przypadki. Kiedy wi�c po szcz�liwym przej�ciu przez wszystkie burze i huragany statek dop�ywa� wreszcie do Aleksandrii, podr�ny wychodzi� na l�d afryka�ski, chwiej�c si� na nogach, nieludzko zmordowany walk� z �ywio�em, wycie�czony chorob� morsk�. Ale na tym nie ko�czy�y si� przyjemno�ci. Kto chcia� jecha� do Kairu, musia� znowu �adowa� si� do poci�gu i t�uc si� jeszcze przez kilka godzin w dusznym, niewygodnym wagonie. Tak w�a�nie jecha� do Egiptu przed siedemdziesi�ciu laty autor ,,W pustym i w puszczy�, Henryk Sienkiewicz. Jego podr� z Warszawy do Kairu trwa�a przesz�o dwa tygodnie. By�a to prawdziwa podr� w ca�ym tego s�owa znaczeniu. Cz�owiek si� troch� wym�czy�, ale przynajmniej czu�, �e jedzie do innej cz�ci �wiata. A teraz co? Teraz te dwa tysi�ce par�set kilometr�w, dziel�ce Warszaw� od Kairu, przelatuje si� samolotem w jeden dzie�. Ca�� podr� odbywa si� trzema skokami. Pierwszy skok - z Warszawy do Pragi Czeskiej. Drugi - z Pragi do Rzymu. Trzeci - z Rzymu do Kairu. O �smej rano jad�em jeszcze �niadanie w moim mieszkaniu warszawskim, przegl�da�em ostatni numer ��wiata� i z melancholi� patrza�em na strugi deszczu sp�ywaj�cego po szybach, a o jedenastej wyl�dowa�em ju� na lotnisku praskim. W Pradze deszcz nie pada�, ale by�o mgli�cie i zimno. Powiedziano nam, �e trzeba czeka� godzin� na przylot samolotu �India Air�, kt�rym mieli�my odby� dalsz� podr�. Szcz�liwi posiadacze koron czeskich pobiegli zaraz do bufetu, �eby co� przek�si�. Ja waluty czeskiej nie mia�em, postanowi�em wi�c sp�dzi� t� godzin� w bezp�atnym kinie na lotnisku. Wy�wietlano w�a�nie film �Przygody dobrego wojaka Szwejka�. Przygody Szwejka s� szalenie zabawne i przy ich ogl�daniu czas mija bardzo szybko. Siedzia�em sam w pustej, ciemnej salce i wkr�tce tak mnie poch�on�y �mieszne historie rozgrywaj�ce si� na ekranie, �e zapomnia�em o ca�ym �wiecie. W najweselszym momencie filmu, kiedy porucznik �ukasz, zwierzchnik Szwejka, �aja� go ostatnimi s�owy za jego gapiostwo, w salce nagle zapalono �wiat�o, a obok mnie wyr�s� jak spod ziemi zdenerwowany funkcjonariusz lotniska. - Kde vy se straceli? Prece ji� dvakrat vzyvali vas rozhlasem . Ton jego do z�udzenia przypomina� ton porucznika �ukasza z filmu. Okaza�o si�, �e samolot jest od dawna got�w do odlotu i czeka tylko na mnie. Wyprysn��em z kina jak pocisk z wyrzutni i pobieg�em do samolotu. Ogromny czteromotorowy ,,Super-Constellation� linii �India Air� parska� niecierpliwie wszystkimi czterema motorami. Indyjska za�oga powita�a mnie spojrzeniami tak wiele m�wi�cymi, �e chocia� nie znam zupe�nie j�zyka ,,hindi�, zrobi�o mi si� nad wyraz przykro. Zaraz ruszyli�my do startu i w nieca�e cztery godziny dolecieli�my do Rzymu. Na lotnisku rzymskim nie by�o ani deszczu, ani mg�y, ani ch�odu. Z wczesnego przedwio�nia wjechali�my w sam �rodek lata. Rozkoszne ciep�o. �agodny, przyjemny wietrzyk. Du�o kwiat�w. Panowie w koszulkach z kr�tkimi r�kawkami, panie bez po�czoch. Niestety, w Rzymie mieli�my tylko �l�dowanie techniczne�. Po sprawdzeniu motor�w od razu polecieli�my dalej. Ostatni skok: Rzym - Kair. Oko�o si�dmej wieczorem min�li�my obcas apeni�skiego buta. Pot�ny podmuch morskiego wiatru uderzy� w samolot z prawej strony, zap�dzaj�c nam serca a� do gard�a. Byli�my nad morzem. W przej�ciu mi�dzy fotelami stan�a indyjska stewardessa i obwie�ci�a melodyjnym g�osem: - Ladies and gentlemen, we are crossing the Mediterranean Sea! Potem wyj�a z brezentowej torby co�, co przypomina�o sk�adany spadochron, i zacz�a nam t�umaczy� spos�b korzystania z tego tajemniczego urz�dzenia, nazywanego przez ni� �kamizelk� �ycia�. Stewardessa by�a bardzo sympatyczna i ogromnie jej by�o do twarzy w zgrabnym, granatowym kostiumiku i w fantazyjnej fura�erce. Ale to, co m�wi�a, budzi�o �ywy niepok�j. Dowiedzieli�my si�, �e ka�dy z pasa�er�w ma pod swoim fotelem tak� sam� torb� z ,,kamizelk� �ycia�. W razie gdyby samolot wpad� do morza, nale�a�o to urz�dzenie na siebie na�o�y� i czeka� bez trwogi na dalszy rozw�j wydarze�. �Kamizelka �ycia� - jak zapewnia�a stewardessa - umo�liwi nam utrzymanie si� przez d�u�szy czas na powierzchni morza i zabezpieczy nas przed atakami rekin�w. Natychmiast wszyscy rzucili si� do przymierzania zbawczego urz�dzenia, ale mimo optymistycznych perspektyw, jakie roztoczy�a przed nami dziewczyna w fura�erce, nikt nie wygl�da� na specjalnie uszcz�liwionego. Ja r�wnie� wyci�gn��em spod fotela swoj� �kamizelk� �ycia� i usi�owa�em si� w ni� ubra�. Tyle tam by�o jednak skomplikowanych tasiemek i sprz�czek, �e po paru nieudanych pr�bach odrzuci�em j� z powrotem pod fotel. Tymczasem stewardessa uzna�a widocznie, �e jeste�my ju� wystarczaj�co zabezpieczeni przed atakiem rekin�w Morza �r�dziemnego, i zaj�a si� przygotowaniem kolacji. Ka�dy z pasa�er�w otrzyma� fili�ank� herbaty i apetyczn� tacuszk� z kanapkami. Ra�ny szcz�k no�y i widelc�w bardzo przyjemnie urozmaici� monotonne huczenie czterech motor�w. Potem nasze opieku�cze b�stwo indyjskie szybko uprz�tn�o opr�nione naczynia, zgasi�o g��wne �wiat�a i �ycz�c nam dobrej nocy, wycofa�o si� do kabiny za�ogi. Gwa�towna zmiana ci�nienia, suta kolacja i p�mrok zrobi�y swoje. Wkr�tce ca�y samolot pogr��y� si� w g��bokim �nie. Przy�ni�o mi si�, �e p�ywam po morzu, szamocz�c si� rozpaczliwie z tasiemkami �kamizelki �ycia�, pod �akomym, wyczekuj�cym spojrzeniem rekin�w. Naraz z przera�eniem spostrzeg�em, �e najwi�kszy rekin mia� twarz mojego Redaktora Naczelnego. Wygra�a� mi palcem i �mia� si� szyderczo: �My�licie, kolego, �e p�yniecie do Afryki? Akurat! Prima aprilis! P�yniecie do Pacanowa! Do Pacanowa! Do Pacanowa!� Krzykn��em rozpaczliwie i... obudzi�em si�. Na szcz�cie, nikt mego krzyku nie dos�ysza�, bo w samolocie panowa� niezwyk�y ruch i gwar. Pali�y si� ju� wszystkie lampy, a pasa�erowie przywo�ywali si� do okien, mocno czym� podnieceni. Spojrza�em w d�, i znowu krzykn��em. C� to by�o za wspania�e, jedyne w swoim rodzaju widowisko! Na czarnej p�achcie nocy roz�o�ono chyba wszystkie ozdoby choinkowe �wiata. Ogromne, �wietliste miasto skrzy�o si� milionem kolorowych blask�w. Widok by� tak pi�kny i niezwyk�y, �e doro�li cieszyli si� g�o�no jak dzieci. Nad kabin� pilot�w roz�wieci� si� napis. Kapitan samolotu prosi� przez mikrofon pasa�er�w o zgaszenie papieros�w i zapi�cie pas�w bezpiecze�stwa. Za trzy minuty l�dowanie w Kairze. Godzina pierwsza po p�nocy. Od startu z Warszawy up�yn�o niespe�na szesna�cie godzin. L�dowanie odby�o si� bez �adnych komplikacji. Zszed�em z samolotu na grunt afryka�ski ostro�nie i w pozycji obronnej. W Warszawie uprzedzono mnie, �e bezlitosny upa� zwala tu z n�g jednym uderzeniem. Ale okaza�o si� to zwyk�� bujd� jak wi�kszo�� warszawskich informacji o Egipcie. Nie by�o wcale cieplej ni� u nas w parne wieczory lipcowe. Ogromne lotnisko kairskie, jeden z najwi�kszych punkt�w przelotowych �wiata, dudni�o nie milkn�cym hukiem motor�w. Przechodzili�my obok pot�nych maszyn najrozmaitszych typ�w, barw i bander. Egipskie �Misr-Air�... Brytyjskie �BOAC�... Holenderskie �KLM�... �Air-France�... Srebrzystoczerwone �Swiss�Air�... T�czowe �Ethiopian-Air Lines�... Sta�o to wszystko w uporz�dkowanych szeregach jak na mi�dzynarodowym pokazie lotniczym. Z ja�niej�cego �wiat�ami bia�ego dworca wysypali si� celnicy w mundurach khaki i w okr�g�ych czapkach. Za ich plecami dostrzeg�em pierwsze turbany i d�ugie, bia�e �galabije� egipskich tragarzy. Lotnisko otacza�a z trzech stron najprawdziwsza pustynia. Powia�o od niej wiatrem i poczu�em dziwn�, dra�ni�c� wo�. Troch� pachnia�o stamt�d lwem, troch� proszkiem DDT. Potem czekali�my na uko�czenie odprawy celnej, postanowi�em wiec doprowadzi� do porz�dku swoje uszy, kt�re zupe�nie si� zatka�y wskutek raptownej zmiany ci�nienia. Mia�em na to wypr�bowany spos�b: trzeba by�o troch� poskaka�, na przemian to na jednej, to na drugiej nodze, pochylaj�c g�ow� w stron� tej nogi, na kt�rej si� skaka�o. Najpierw podskoczy�em trzy razy na prawej nodze, sk�aniaj�c g�ow� w prawo. Od razu pomog�o: prawe ucho si� odetka�o. Kiedy zmienia�em nog�, zauwa�y�em, �e moje skoki obserwuje z wyra�nym zainteresowaniem jaki� ma�y cz�owieczek o bardzo smutnej twarzy. W pierwszej chwili si� zawstydzi�em, lecz zaraz machn��em na to r�k�. Nie mog� si� przecie� liczy� z pierwszym lepszym egipskim gapiem. Uszy s� wa�niejsze. I zacz��em skaka� na lewej nodze. Kiedy lewe ucho tak�e si� odetka�o, smutny cz�owieczek podszed� do mnie i uchylaj�c kapelusza, spyta�: - To pewnie pan jest tym reporterem z Warszawy? - Po czym wyci�gn�� r�k� i przedstawi� si�: - Bieganek jestem, z polskiego konsulatu. Wasza redakcja telegrafowa�a, �eby si� panem zaj��. Poczu�em g��bok� wdzi�czno�� do Naczelnego za to, �e tak o wszystkim pami�ta�. Jak mog�em nawet we �nie wyobrazi� go sobie jako rekina. Tymczasem smutny urz�dnik konsulatu zaj�� si� moim baga�em. By� to jaki� dziwny typ. Mimo gor�ca nosi� grub� jesionk�, a szyj� otulon� mia� ciep�ym szalem. Po odebraniu moich waliz od celnik�w zagadn�� mnie niespodzianie: - A gdzie pan ma narty? - Jakie narty? - przerazi�em si�. - Nie mam nart. Po co narty w Egipcie? - W Egipcie? A tak, w Egipcie narty s� niepotrzebne - skrzywi� si� p�aczliwie pan Bieganek. - Bardzo przepraszam, to moje przekl�te roztargnienie! Ale widzicie, ja jestem w Egipcie dopiero od kilku dni. Przedtem przez trzy lata pracowa�em w konsulacie w Helsinkach. W Finlandii wszyscy mieli narty. Tam w og�le by�o inne �ycie. A tu... - I smutny cz�owieczek beznadziejnie machn�� r�k�. Z lotniska jechali�my pocz�tkowo alejami willowego przedmie�cia Heliopolis, a p�niej wpadli�my w kipi�cy wir Kairu. Mimo nocnej pory jasno o�wietlonymi ulicami p�yn�y rozgadane, rozkrzyczane, cudownie kolorowe t�umy. Europejskie ubrania miesza�y si� z bia�ymi galabijami, najmodniejsze suknie kobiet ze wschodnimi �czarczafami�, g�stymi woalkami, podci�gni�tymi pod same oczy. Miga�y wyraziste twarze we wszystkich odcieniach br�zu - od jasnego daktyla po ciemn� czekolad�. Przed sklepami pi�trzy�y si� piramidy blado��tych pomara�cz i male�kich zielonych cytryn. Uliczni przekupnie og�uszaj�cym wrzaskiem zachwalali swoje towary. Ze wszystkich stron mruga�y barwne neony. Co za wspania�e miasto! Kair zachwyci� mnie od pierwszego spojrzenia, natomiast pan Bieganek, kt�rego zbyt raptownie przesiedlono z mro�nej Finlandii do gor�cego Egiptu, wszystko gani� i wszystko mia� za z�e. Ca�� drog� zatruwa� mi swoim zrz�dzeniem. - Widzi pan, oni tak zawsze. W dzie� �pi�, a noc� wyl�gaj� na ulice... Co za kraj! Czy uwierzy pan, �e tu w og�le nie znaj� �niegu? Co m�wi�: �niegu... tu nawet deszcz nie pada... Rozumie pan, przez ca�y rok ani kropli deszczu... A ile komar�w! A jakie ceny. Rany boskie! Wszystko dwa razy dro�sze ni� w Finlandii! W Helsinkach kilo wo�owego mi�sa... Na skrzy�owaniu dw�ch wielkich iilic zagarn�a nas fala aut i porwa�a z sob�. Na chwil� zapomnia�em, ze jestem w Afryce. Przecie� to Pary�, Londyn, Moskwa! Ruch ko�owy dziesi�� razy wi�kszy ni� w Warszawie.. Wi�kszo�� woz�w l�ni wspania�� nowo�ci�. Reprezentowane s� wszystkie marki �wiata... Ale przed wjazdem na most Ismaila fala samochod�w zatrzyma�a si� raptownie wskutek nag�ej przeszkody. C� to? Patrzcie, patrzcie! Bulwarem nadbrze�nym kroczy majestatycznie karawana ob�adowanych drzewem wielb��d�w. Co za widok! A wi�c jednak Afryka! A pan Bieganek zgry�liwie s�czy mi w ucho: - Wielb��dy w �rodku miasta! Nie, w Finlandii nic podobnego nie mog�oby si� zdarzy�. Ruszyli�my dalej. Przeci�li�my szerok� wst�g� Nilu. W r�owej po�wiacie neon�w chwia�y si� na rzece pstro �ci�te �agle staro�ytnych egipskich feluk . I wreszcie hotel, w kt�rym czeka� na mnie zam�wiony pok�j. W�adowali�my si� z panem Biegankiem na g�r�. S�u��cy hotelowy w czerwonym fezie i �nie�nej galabii, przepasanej czerwon� szarf�, wni�s� za nami walizy. Pok�j nie by� specjalnie wytworny. Szczelnie zamkni�te okna i szczelnie zasuni�te drewniane okiennice. Powietrze przesycone s�odkawym zapachem proszku DDT. Pan Bieganek poci�gn�� nosem i stwierdzi� z obrzydzeniem: - Duszno, pok�j nie wietrzony od miesi�cy! Czu� trupem! - W Helsinkach pokoje z pewno�ci� by�y wspaniale wietrzone - sko�czy�em za niego domy�lnie. Twarz smutnego cz�owieka na moment si� rozja�ni�a. - Naturalnie... a sk�d pan o tym wie?... Po odej�ciu przedstawiciela konsulatu zabra�em si� do rozpakowywania waliz. Spoci�em si� przy tym setnie, bo w pokoju by�o duszno, rzeczywi�cie nie do wytrzymania. Pan Bieganek mia� chyba troch� racji. Dziwni ci Egipcjanie. U nas, kiedy w pokoju jest duszno, otwiera si� okna na o�cie�, a oni nie tylko �e okna maj� zamkni�te, ale barykaduj� si� jeszcze okiennicami. �miechu warte! Trzeba z tym zaraz zrobi� porz�dek! Na �cianie wisia�a wprawdzie kartka z drukowanym napisem: Nie otwiera� okien przy zapalonych �wiat�ach - ale zlekcewa�y�em j�. �adnie by cz�owiek wygl�da�, gdyby przejmowa� si� ka�dym przepisem hotelowym. A zreszt�, co za idiotyzmy! Nikt nie ma prawa mi rozkazywa�, jak mam wietrzy� m�j pok�j: przy �wietle czy po ciemku. Otworzy�em szeroko okna i odemkn��em okiennice. Do pokoju wp�yn�a fala �wie�ego, nocnego powietrza i od razu zrobi�o mi si� ra�niej. Wiadomo: powietrze - to zdrowie! Bardzo by�em z siebie zadowolony. W dole hucza� gwar kairskiej ulicy, naprzeciw okna stercza�a dumnie smuk�a wie�a minaretu. �Pi�kny, ciekawy kraj - my�la�em z satysfakcj� - ale higieny �ycia codziennego nie znaj�, b�d� si� musieli jeszcze d�ugo od nas uczy�. Kiedy pok�j by� ju� nale�ycie przewietrzony, zamkn��em okna, zgasi�em �wiat�o i po�o�y�em si� spa�. I wtedy od razu si� zacz�o. Z pewno�ci� czytali�cie �Podr�e Guliwera� i pami�tacie ten moment, kiedy Guliwer le�a� zwi�zany na ziemi, a Liliputianie strzelali do niego zatrutymi strza�ami ze swych male�kich �uk�w. Owej pierwszej nocy, le��c w egipskim ��ku hotelowym, prze�ywa�em dok�adnie takie same m�czarnie, jak nieszcz�sny doktor Guliwer. Ma�y, niewidzialny wr�g atakowa� mnie ze wszystkich stron, rani�c zatrutymi strza�ami. By�a to planowa akcja strategiczna, opracowana w najdrobniejszych szczeg�ach. Najpierw rozlega�o si� kr�tkie bzykni�cie, potem nast�powa�o bolesne uk�ucie. Zawsze w miejsce najmniej oczekiwane. Poniewczasie zrozumia�em, dlaczego Egipcjanie nie pozwalali otwiera� okien przy zapalonym �wietle. Bronili si� w ten spos�b przed inwazj� strasznych moskit�w znad Nilu. Nie wierzcie, je�eli wam powiedz�, �e moskity to po prostu komary. Polski komar tak ma si� do egipskiego �namoos�, jak ma�y, pokojowy piesek do rozjuszonego brytana �a�cuchowego. O czwartej nad ranem, g�o�no j�cz�c, zwlok�em si� z ��ka, zapali�em �wiat�o i przejrza�em si� w lustrze. Zobaczy�em obc�, spuchni�t� g�b� tak niewypowiedzianie komiczn�, �e gdyby to nie by�a moja w�asna twarz, p�k�bym chyba ze �miechu. O pi�tej moskity da�y mi wreszcie spok�j i zasn�y. Wkr�tce po nich zasn��em i ja. O sz�stej wytr�ci� mnie ze snu jaki� przeci�g�y, przera�liwy krzyk. �Morduj� kogo� pod moimi oknami - pomy�la�em p�przytomnie. - Dobrze mi si� ten pobyt w Afryce zaczyna�. Zerwa�em si� na nogi i wyjrza�em przez okno. Na galeryjce otaczaj�cej minaret kr�ci� si� jaki� brodaty facet w turbanie i d�ugim cha�acie. Przy ustach trzyma� mikrofon i do niego tak si� wydziera�. W jednej chwili oprzytomnia�em. Ogarn�o mnie mi�e wzruszenie. Przecie� to najprawdziwszy muezin. Wprawdzie troch� zradiofonizowany, ale mimo to ci�gle jeszcze podobny do tamtych ze wschodnich powie�ci Karola Maya. Muezin zwo�uj�cy wiernych na porann� modlitw�. Allach akbar! Allach jest wielki, a Mahomet jego jedynym Prorokiem. Powr�ci�em do ��ka uspokojony. Teraz wiedzia�em ju� na pewno, �e jestem w Egipcie. ROZDZIA� III Bez Stasia i Nel - Zwiedzanie Egiptu - Student archeologii Halil - R�nice pogl�d�w i wynikaj�ce st�d sprzeczki - Pustynia jest straszna - Wyprawa do Asuanu - Historia Nilu My�licie pewnie, �e zaraz po przyje�dzie do Egiptu wyci�gn��em z walizki �W pustyni i w puszczy� i zabra�em si� do przypominania sobie trasy podr�nej Stasia i Nel? Macie prawo tak przypuszcza�. Kiedy wyje�d�a�em z Warszawy, ja r�wnie� planowa�em sobie, �e od tego rozpoczn� w�dr�wk� po Afryce. Ale, widzicie, z planami jest tak, �e nie zawsze daj� si� wykona� w terminie. Skoro tylko znalaz�em si� w Egipcie, natychmiast wpad�em w gor�czkowy po�piech pracy reporterskiej. Pierwszy kraj afryka�ski wabi� mnie tyloma nieznanymi i interesuj�cymi ciekawostkami, �e naprawd� nie mia�em czasu na przypominanie sobie powie�ci, nawet najbardziej ulubionych. Ksi��ka �W pustyni i w puszczy� d�ugo le�a�a nie tkni�ta na samym dnie walizy i bardzo by� mo�e, �e pozosta�aby tam a� do ko�ca mojej afryka�skiej podr�y, gdyby nie pewien szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, kt�ry inaczej pokierowa� sprawami. Ale o tym b�dzie mowa dopiero w jednym z nast�pnych rozdzia��w, na razie wiec nie wyprzedzajmy wypadk�w. Musicie mi wybaczy�, �e pocz�tkowo podr�owa�em bez Stasia i Nel - by�em naprawd� bardzo zaj�ty. Od najwcze�niejszego rana do p�nej nocy. Ugania�em si� po Egipcie jak szalony. Zwiedza�em wspania�e miasta P�nocy: Kair i Aleksandri�. Sp�dzi�em wiele dni na plantacjach bawe�ny w Delcie Nilu. Patrza�em, jak pracowici �fellachowie� zbierali z czarnych, bawe�nianych krzak�w bia�y, k�aczkowaty puch, i stara�em si� zrozumie�, w jaki spos�b z tego ro�linnego puchu powstaj� p�niej nasze ,,emhadowskie� ubrania, koszule i skarpetki. Potem pojecha�em na po�udnie, �eby pozna� osobliwo�ci G�rnego Egiptu. Ogl�da�em ze szczytu olbrzymiej zapory wodnej w Asuanie szeroko rozlany Nil, a niedaleko Luksoru, w tak zwanej Dolinie Kr�l�w, schodzi�em pod ziemi� do grob�w staro�ytnych faraon�w. Stara�em si� w miar� mo�no�ci pozna� �ycie fellach�w i mieszka�c�w miast, student�w i urz�dnik�w. Wieczorami w dusznym pokoju hotelowym (po pierwszej pami�tnej nocy nie o�miela�em si� ju� nigdy otwiera� okien) pisa�em o tym wszystkim reporta�e. Pisa�em dos�ownie w pocie czo�a, bo by�em bardzo zm�czony i by�o mi piekielnie gor�co, ale sami rozumiecie, �e nie mog�em zawie�� zaufania redakcji, kt�ra wys�a�a mnie w tak dalek� i kosztown� podr�. Gdybym wam chcia� dok�adnie opowiedzie� o moich w�dr�wkach egipskich, wysz�aby z tego prawie ca�a ksi��ka. Ale chodzi przecie� o jak najszybsze nawi�zanie kontaktu z bohaterami ,,W pustyni i w puszczy�, trzeba wi�c unika� zbytniego gadulstwa. Dlatego um�wmy si�, �e opowiem tylko o paru rzeczach, kt�re szczeg�lnie mocno utkwi�y mi w pami�ci. Nie macie poj�cia, jak trudne by� reporterem w obcym kraju, je�eli si� nie zna miejscowego jezyka. W Kairze i Aleksandrii mo�na si� jeszcze od biedy dogada� po angielsku lub po francusku, lecz na prowincji egipskiej, w ma�ych miasteczkach i wsiach, ogromna wi�kszo�� ludno�ci zna tylko j�zyk arabski, wi�c porozumie� si� nie�atwo. No, bo jak: na migi? Na migi mo�na poprosi� o szklank� mleka, mo�na si� spyta� o godzin�, mo�na nawet kupi� co� w sklepie. Ale spr�bujcie dowiedzie� si� na migi tylu interesuj�cych rzeczy, �eby potem napisa� z tego kilkana�cie reporta�y. Mowy nie ma, trzeba koniecznie mie� t�umacza. Wi�c i ja musia�em sobie znale�� t�umacza. Dopom�g� mi w tym pan Bieganek, �w wiecznie skwaszony wielbiciel Finlandii. Dowiedzia�em si� od niego, �e t�umaczenia arabskie dla naszego konsulatu za�atwia m�ody student archeologii Uniwersytetu Kairskiego, niejaki pan Halil, kt�ry przez pewien czas by� na stypendium w Warszawie i zna do�� dobrze j�zyk polski. Student zgodzi� si� by� moim t�umaczem i odt�d w�drowali�my po Egipcie razem. Halil by� inteligentnym, m�odym �efendim� , doskona�e wprowadzonym we wszystkie problemy egipskie. Niestety, nie mogli�my uzgodni� naszych pogl�d�w na niekt�re sprawy i z tego powodu cz�sto dochodzi�o mi�dzy nami do drobnych nieporozumie� i sprzeczek. Jak wam ju� wspomina�em, w m�odo�ci przepada�em za powie�ciami podr�niczymi o Afryce. Naczyta�em si� takich ksi��ek bez liku i ta m�odzie�cza lektura zaci��y�a w wyra�ny spos�b na moim stosunku do wsp�czesnego Egiptu. W czasie pierwszycn w�dr�wek egipskich interesowa�y mnie przede wszystkim te elementy, kt�re najlepiej pami�ta�em z ksi��ek Karola Maya i innych pisarzy tego rodzaju. A wi�c: turbany, fezy i galabije, kobiety w czarczafach, Beduini i muezinowie, pustynia i karawany wielb��d�w. S�owem - to wszystko, co okre�la si� u nas wsp�lnym mianem egzotyki. Tymczasem studenta Halila - kt�ry by� typowym przedstawicielem m�odej inteligencji egipskiej - ogromnie irytowa�o moje ci�g�e uganianie si� za wchodni� egzotyk�. Robi� te� wszystko, aby mi dowie��, �e wsp�czesny Egipt jest takim samym krajem, jak inne, i nie r�ni si� wiele od cywilizowanych pa�stw europejskich. Pami�tam, �e do pierwszej sprzeczki mi�dzy nami dosz�o z powodu... Beduin�w. Bardzo mnie interesowali ci pustynni koczownicy, bo naczyta�em si� o nich sporo w rozmaitych powie�ciach. Zacz��em wypytywa� Halila. Czy jest ich wielu na terytorium Egiptu? Co robi�, jak �yj�? Czy pozostali nadal dumnymi, romantycznymi rycerzami pustyni? A student a� si� �achn��. Beduini dumnymi, romantycznymi rycerzami pustyni?! Mosh saheeh! Przecie� to s� z�odzieje byd�a, niepoprawne w��cz�gi i nieroby! Ale rz�d wkr�tce zrobi z nimi porz�dek. B�d� musieli osi��� na roli i zaj�� si� prac� jak wszyscy porz�dni obywatele. Kr�tko m�wi�c, stosunek Halila do romantycznych Beduin�w by� dok�adnie taki sam, jak niekt�rych ludzi w Polsce do w�drownych Cygan�w. Najcz�ciej k��cili�my si� przy robieniu zdj�� fotograficznych na ulicach Kairu. Ja chcia�em koniecznie fotografowa� kobiety w czarczafach i m�czyzn w ga�abijach, a student �arliwie si� temu sprzeciwia�, dowodz�c mi, �e obecnie wi�kszo�� kairczyk�w ubiera si� ju� po europejsku. Nie chc�c mu sprawia� przykro�ci zdejmowa�em Egipcjan w zwyk�ych, europejskich ubraniach, cho� strasznie mi by�o szkoda tych galabii i czarczaf�w. I tak by�o z Halilem ci�gle. Ja chcia�em zwiedza� ,,suq�, czyli bazar arabski w starej dzielnicy Kairu, a on si� popisywa� przede mn� wspania�ymi wystawami dom�w towarowych przy ulicy Kasr el Nil. Ja zachwyca�em si� wyrobami artystycznymi dawnego r�kodzie�a, a on mi k�ad� w uszy, ile film�w szerokoekranowych wyprodukowa� ostatnio egipski przemys� filmowy. Ja o wielb��dach - on o motoryzacji Kairu i Aleksandrii. Kiedy� uda�o mi si� nam�wi� Halila na wycieczk� samochodem do Aleksandrii. Jedzie si� tam przez tak zwan� �szczer� pustyni�. Skoro tylko samoch�d wydosta� si� poza obr�b przedmie�� kairskich, zaraz ze wszystkich stron ogarn�y nas p�owoszare piaski. W jednej chwili zapomnia�em, �e istniej� gdzie� t�tni�ce �yciem miasta, przeludnione wsie, plantacje bawe�ny i luksusowe hotele turystyczne. Mi�dzy ziemi� a niebem zapad� ogromny, martwy spok�j, jakiego nie ma nawet w�r�d zimowych p�l ani na �ci�tym cisz� morzu. Poza g�adk� szos� z czarnego smo�owca i sieci� przewod�w elektrycznych �aden �lad cywilizacji nie narusza� monotonii pierwotnego krajobrazu. Za szybami samochodu przesuwa�y si� jak na ta�mie filmowej wszystkie dziwy Pustyni Libijskiej. Przy k�pce suchych, pustynnych ost�w pasie si� bez dozoru stadko m�odych wielb��d�w... Daleko pod samym horyzontem przemyka tajemnicza karawana je�d�c�w... Tam znowu, pod czarnymi, g�sto �atanymi p�achtami namiot�w, roz�o�y�o si� koczowisko Beduin�w. Ciemne, obdarte dzieci przygl�daj� si� przeje�d�aj�cemu samochodowi oboj�tnie i nieprzyja�nie... Przy drodze odpoczywa obok swego dromadera stra�nik pustyni - �meharysta�. Na g�owie ma wspania�y, barwny turban, a zamiast spodni - kr�tk� sp�dniczk� i wysokie skarpetki koloru khaki... Nie brak by�o nawet os�awionej fatamorgany. Rozedrgane, przesycone s�o�cem powietrze wywo�ywa�o na pustynnych piaskach z�udn� wizj� w�skich, pod�u�nych jeziorek, kt�rych srebrzysta tafla po�yskiwa�a tak przekonywaj�co, �e na spierzch�ych wargach czu�o si� orze�wiaj�cy smak ch�odnych kropel... To by�a prawdziwa pustynia afryka�ska. O takiej marzy�em przed miesi�cem na warszawskim Nowym �wiecie. Odetchn��em g��boko i powiedzia�em do Halila: - Pustynia jest wspania�a! Teraz czuj�, �e naprawd� jestem w Afryce. Te niewinne s�owa wprawi�y mego towarzysza w nieoczekiwane wzburzenie. - Jak pan mo�e m�wi� takie rzeczy! - krzykn�� zaczerwieniony z gniewu. - Tylko kto�, kto ogl�da pustyni� z okien wygodnego samochodu, mo�e m�wi� w ten spos�b. My, Egipcjanie, znamy j� lepiej i inaczej na ni� patrzymy. Pustynia nie jest wspania�a, pustynia jest straszna! S�yszy pan? Straszna. Zatoczy� r�k� szeroki kr�g i spojrza� na mnie chmurnie. - Panu si� wydaje, �e te piaski s� martwe i nieruchome? To tylko poz�r. Czai si� w nich drapie�na si�a. �ywio� gro�niejszy i bardziej wrogi �yciu ni� ogie� i woda. Skrada si� do swych ofiar niepostrze�enie jak skrytob�jca. Po�era wszystko, co kwitnie i zieleni si�. Wysysa ze studzien konieczn� do �ycia wod�. Zasypuje kana�y irygacyjne, drogi, domy, wsie i miasta. Drobniutki, lotny piasek wciska si� pod powieki ludzkie, sprzyjaj�c rozwojowi najcz�stszej naszej choroby - �egipskiego zapalenia oczu�. Nasi fe�lachowie musz� si� ci�gle broni� przed atakami pustyni. Pracuj� ci�ko, bez chwili odpoczynku. Znam to wszystko a� nadto dobrze. M�j ojciec by� nauczycielem na wsi. Od dziecka patrza�em na walk� cz�owieka z pustyni�. Po tym wybuchu studenta zapad�o mi�dzy nami d�ugotrwa�e milczenie. Halil by� o co� obra�ony, ja by�em czym� zawstydzony. Wydawa�o si�, �e ju� do samej Aleksandrii nie zamienimy ani s�owa. Ale w po�owie drogi dogoni� nas jaki� dudni�cy �oskot. Nasz kierowca zjecha� na skraj szosy i zatrzyma� w�z. Wymin�a nas d�uga kolumna samochod�w ci�arowych. Z ci�ar�wek stercza�y w g�r� szkielety d�wig�w budowlanych. Stoj�cy na platformach robotnicy w granatowych kombinezonach pozdrawiali nas wymachiwaniem r�k. Student �ywo odwzajemni� pozdrowienia i humor od razu mu si� poprawi�. - Pustynia jest straszna, ale damy sobie z ni� rad� - powiedzia� weso�o i na znak pojednania poklepa� mnie po plecach. - Wie pan, dok�d jad� te samochody? Do prowincji El Tahrir. To taka wielka, sztuczna oaza, kt�r� nasz rz�d tworzy w samym �rodku pustyni. Ci�gnie si� tam wod� z kana��w nilowych, przekopuje si� piaski, u�y�nia ziemi�, buduje osiedla. Zobaczy pan, �e Nil zwyci�y pustyni�. Kto wie, mo�e za pi��dziesi�t lat w og�le nie b�dzie ju� w Egipcie pusty�. Kto wie? Allach jest wielki. S�ucha�em entuzjastycznych s��w Halila i w g�owie czu�em dziwny zam�t. Jakie� skomplikowane i trudne do pogodzenia z sob� s� sprawy tego �wiata! U nas, w Polsce, wielu m�odych ch�opc�w ci�gle marzy o tym, �eby w�drowa� po afryka�skich pustyniach i prze�ywa� r�ne pustynne przygody. A tu pierwszy m�j afryka�ski znajomy obiecuje mi, �e nied�ugo pusty� w og�le nie b�dzie. Taki ten Halil by�. Sprzeczali�my si�, miewali�my nieporozumienia, lecz z ka�dego nieporozumienia wynosi�em dla siebie jak�� korzy��. Poznawa�em lepiej Egipt i zdobywa�em materia� do reporta�y. Dzi�ki spacerom i podr�om z Halilem zaznajomi�em si� bli�ej z ca�� mas� egipskich osobliwo�ci. Najciekawsz� z tych osobliwo�ci by� niew�tpliwie Nil. W kraju, atakowanym z dw�ch stron przez pustyni�, susza jest kl�sk� straszn�. Oznacza g�odow� �mier� dla wielu tysi�cy ludzi. Dlatego Nil odgrywa w Egipcie tak wielk� rol�. Nazywaj� go Nilem �yciodajnym. Decyduje o �yciu i �mierci Egipcjan. Student Halil opowiedzia� mi histori� Nilu podczas naszego wsp�lnego pobytu w Asuanie, kt�ry jest najdalej wysuni�tym na po�udnie miastem egipskim. Do Asuanu pojechali�my poci�giem. By�a to moja pierwsza podr� na po�udnie Egiptu, wi�c ka�dy jej szczeg� �ywo mnie interesowa�. Przede wszystkim sprawa samego kierunku podr�y. Cz�owiek, przyzwyczajony do pos�ugiwania si� map�, zawsze uwa�a, �e jad�c z p�nocy na po�udnie, jedzie z g � r y n a d � �. Aw Egipcie odwrotnie! Tu, jad�c z p�nocy na po�udnie, jedzie si� z Egiptu D o l n e g o do Egiptu G � r n e g o. Bo kierunki wyznacza Nil. P�nocna cz�� kraju le�y w dolnym biegu Nilu, nazywa si� wi�c Egiptem Dolnym. Po�udniowa - w g�rnym biegu, jest wi�c Egiptem G�rnym. W Egipcie wszystko zale�y od Nilu. Inna ciekawostka to poci�g po�pieszny Kair-Asuan. Od razu spostrzeg�em, �e r�ni si� od poci�g�w kursuj�cych w P�nocnym Egipcie. Dachy wagon�w mia� pokryte bia�ym, b�yszcz�cym lakierem, a szyby w oknach przedzia��w nie dawa�y si� opuszcza�. Halil zaraz mi wszystko wyt�umaczy�. Asuan jest najgor�tszym miastem w Egipcie, le�y tu� przy zwrotniku Raka, wi�c poci�g musi mie� tropikalne wyposa�enie. Bia�o lakierowane dachy najlepiej odbijaj� promienie s�oneczne, a okna s� hermetycznie zamkni�te, bo powietrze wewn�trz wagon�w jest sztucznie ch�odzone za pomoc� urz�dzenia zwanego z angielska �air-conditioner�. - Bez tego urz�dzenia by�oby mo�e wi�cej egzotycznych wra�e� - zakpi� sobie student - ale do Asuanu przyjecha�by pan p�ywy z gor�ca. Przez dwana�cie godzin podr�y prawie nie odchodzi�em od okna. Linia kolejowa Kair-Asuan biegnie wzd�u� Nilu i z okna wagonu widzi si� niemal ca�� dolin� �rodkowego i G�rnego Egiptu. Jest to w�ziutki, bardzo wyd�u�ony pas grunt�w uprawnych, przylegaj�cy ciasno do brzeg�w Nilu. Z obu stron zielonej doliny szczerzy ��te z�by gro�na, �ar�oczna pustynia. W w�skiej dolinie roi si� od ludzi i zwierz�t. Od razu wida�, �e Egipt ma bardzo liczn� ludno�� i bardzo ma�o ziemi nadaj�cej si� do uprawy. Bia�o ubrani fellachowie uwijaj� si� na swoich male�kich poletkach, a g��wna ich praca polega na oczyszczaniu z mu�u kana��w nawadniaj�cych. Wsz�dzie mn�stwo czarnych, brodatych k�z, ulubionych zwierz�t domowych egipskiego ch�opa. W dole, przy samym brzegu, drewniane pompy ci�gn� wod� z Nilu. Obracaj� si� kieraty, zaprz�one w siwe, kr�torogie bawolice wodne. Bawolice rycz�, kieraty i pompy skrzypi�, fellachowie nawo�uj� si�, kozy becz�. W w�skiej dolinie egipskiej panuje ruch, gwar i �cisk jak w trolejbusie warszawskim o czwartej po po�udniu. A ca�y ten rejwach zmierza do jednego celu. �eby wyci�gn�� z Nilu jak najwi�cej wody zmieszanej z �yznym mu�em i rozprowadzi� j� sieci� kana��w i kanalik�w a� do najdalej po�o�onych p�l. Od tego zale�y �ycie ludzi i zwierz�t. Bo tam, gdzie woda nie dotrze, tam nie urodzi si� �aden plon. - Dawniej wszystko zale�a�o od przypadku - t�umaczy� mi student. - Je�eli w g�rach Abisynii, sk�d Nil bierze pocz�tek, pada�o du�o deszczu, rzeka wzbiera�a wysoko i przynosi�a z sob� urodzaj. Cz�sto jednak wody by�o za du�o, nast�powa�a wi�c pow�d� i niszcza� ca�y dobytek fellach�w. Je�eli za� deszcze abisy�skie nie dopisa�y, Nil przyp�ywa� niski i jego w�d nie starcza�o dla naszych p�l. Wtedy zabija�a nas susza. Teraz, na szcz�cie, te zmienne humory Nilu nie s� ju� dla nas niebezpieczne. Halil stukn�� wskazuj�cym palcem w szyb� okna. - Widzi pan na polach te kana�y nawadniaj�ce? Teraz nie wysychaj� one nigdy. Mo�na �mia�o powiedzie�, �e ka�da ro�lina, kt�r� pan widzi na tych polach, dojrzewa pod opieku�czym okiem in�ynier�w z Asuanu. Tama asua�ska jest najwi�kszym skarbem Egiptu. Do Asuanu przyjechali�my p�nym wieczorem. By�o to po�udniowe, do�� zaniedbane miasteczko, zupe�nie niepodobne do wielkich, cywilizowanych miast P�nocy. Par� hoteli turystycznych, krzykliwy bazar, przysta� rzeczna, w w�skich uliczkach ca�e stada os��w. Czu�o si� tu ju� gor�cy oddech pobliskiej Nubii. W pokoju hotelowym czeka�a mnie jeszcze jedna emocja. Nad ��kiem wisia�o co� w rodzaju baldachimu, z kt�rego sp�ywa�y g�ste zwoje mocno przybrudzonego mu�linu. Nie trzeba mi by�o nic t�umaczy�. Odgad�em od razu. By�a to �moskitiera�. Urz�dzenie chroni�ce przed komarami. Zna�em j� przecie� z ksi��ek. Tak wi�c noc w Asuanie przespa�em pod najprawdziwsz� moskitiera. Musz� stwierdzi�, �e jest to przyjemno�� mocno przereklamowana. Przede wszystkim pod moskitier� jest piekielnie duszno. Po drugie - bardzo �atwo si� w ni� zapl�ta�. Po trzecie - wchodz�c pod ni�, trzeba szalenie uwa�a�, aby nie wnie�� na sobie zaczajonego moskita. Bo noc w moskitierze razem z moskitem to by�oby ju� zbyt wiele rado�ci jak na jedn� osob�. Rano wypl�ta� mnie z moskitiery Halil. My�la�em, �e zaraz p�jdziemy ogl�da� tam� asua�sk�, ale student mia� inny plan. - Tamy to ostatni rozdzia� historii Nilu - powiedzia�. - A histori� trzeba poznawa� od pocz�tku. Najpierw pojedziemy na wysp� Elefantine. Zeszli�my do rzecznej przystani. Czeka�a tam ju� na nas wynaj�ta przez Halila �dahabija�, czyli �agl�wka egipska z ogromnym �aglem w kszta�cie rombu. Dwaj czarni jak smo�a Nubijczycy powie�li nas na Nil. Pot�na rzeka szeroko rozlewa�a swe b��kitne wody w�r�d szarych, gro�nie spi�trzonych ska�. Halil kaza� mi zwraca� baczn� uwag� na wielkie napisy czerniej�ce na �cianach skalnych. By�y to imiona faraon�w, wyryte przed tysi�cami lat na znak, �e tu, pod Asuanem, ko�czy�o si� pa�stwo staro�ytnego Egiptu. W oddali zaintrygowa�y mnie wychylaj�ce si� z wody olbrzymie, ob�e g�azy, przypominaj�ce grzbiety k�pi�cych si� s�oni. Student zaraz podchwyci� moje pytaj�ce spojrzenie. - Nie domy�la si� pan - powiedzia� jakby ze zdziwieniem. - Przecie� te g�azy oznacza si� na wszystkich mapach �wiata. To s� kamienie Pierwszej Katarakty. Granitowe wrota, przez kt�re Nil wp�ywa na terytorium Egiptu. Noc pod moskitier�, autentyczne wizyt�wki faraon�w, Pierwsza Katarakta Nilowa... Stanowczo za du�o wra�e� w tym Asuanie. Na szcz�cie do samej Elefantine nie by�o ju� wi�cej �adnych zaskocze� ani wzrusze�. Elefantine powita�a nas odurzaj�cym zapachem kwiatu �ful� , kt�ry Egipcjanie nazywaj� �kwiatem mi�o�ci�. Ca�a wysepka by�a jednym kwitn�cym ogrodem i mia�em wielk� ochot� odpocz�� troch� w�r�d cudownych woni, od kt�rych a� si� kr�ci�o w g�owie. Ale m�j t�umacz nie przywi�z� mnie tu dla wzrusze� natury botanicznej. Rzuci� kr�tkie arabskie polecenie Nubijczykom i dahabija pos�usznie zwr�ci�a si� ku po�udniowo-wschodniemu brzegowi Elefantine. Tu kaza� si� zatrzyma�. Zobaczy�em prost� �cian� z granitu. By�a wzniesiona przy samym brzegu wyspy i si�ga�a dna rzeki. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to jaki� stary mur obronny, ale zaraz zmieni�em zdanie. Nie mia�o to nic wsp�lnego z obronno�ci�. Na granicie by�a wyryta podzia�ka. Ku rzece zbiega�y kamienne stopnie... - To �nilometr� staro�ytnych Egipcjan - przeci�� moje domys�y Halil - ma on trzy, a mo�e cztery tysi�ce �at. Jest to najstarsze urz�dzenie do mierzenia wysoko�ci w�d Nilu. Przy tej granitowej �cianie rozstrzyga�y si� niegdy� losy Egiptu. I student Halil opowiedzia� mi, jak to by�o z Nilem w staro�ytno�ci, kiedy Egiptem rz�dzili faraonowie. S�ucha�em go, p�le��c na wy�cie�anej �aweczce dahabii. Otaczaj�cy mnie krajobraz z pewno�ci� niewiele si� zmieni� od tamtych czas�w. B��kitne wody Nilu, szare ska�y z imionami faraon�w, wielki, bia�y �agiel dahabii, czarne twarze nubijskich przewo�nik�w. Wszystko to by�o takie same, jak przed tysi�cami lat. Od wyspy p�yn�� odurzaj�cy zapach kwiatu ful, wprawiaj�c mnie w stan p�sennego oszo�omienia. To, co m�wi� student, uk�ada�o mi si� w barwne, plastyczne obrazy. ...Zbli�a si� miesi�c �Nili� - pora letniego wylewu rzeki. Ziemia w ca�ej dolinie egipskiej jest twarda, zeschni�ta, spragniona o�ywczej wody. Rzesze fellach�w sk�adaj� b�agalne ofiary w �wi�tyniach Amona-Ra, Ozyrysa i Izydy, aby wyjedna� sobie u bog�w du�y wylew Nilu i urodzaj dla p�l. ...We wspania�ym pa�acu kr�lewskim czeka na wie�ci znad Nilu m�ody faraon. Od rozmiar�w wylewu rzeki uzale�nia swe ambitne plany i donios�e decyzje. �Je�eli wylew b�dzie du�y i zapewni krajowi urodzaj, obal� w�adz� kap�an�w - obiecuje sobie. - Nikt mi w tym nie przeszkodzi, bo ludzie syci przestaj� si� obawia� bog�w�. ...Niecierpliwi� si� tak�e bogaci kupcy Dolnego Egiptu. Zamkn�li wrota swych pe�nych magazyn�w i odmawiaj� sprzeda�y zbo�a g�oduj�cej ludno�ci. Spekuluj� na zwy�k� kursu. Je�eli wylew oka�e si� ma�y i zagrozi krajowi susz�, w�wczas zbo�e sprzeda si� po dwukrotnie wy�szej cenie, ...W tym samym czasie na brzegu wyspy Elefantine odbywa si� wa�na, sakralna uroczysto��. Przy akompaniamencie pobo�nych �piew�w kamiennymi schodami zst�puje do nilometru kilku ludzi, odzianych w ceremonialny str�j kap�a�ski. S� to stra�nicy Katarakty, kap�ani boga Knum - z�otorogiego barana, kt�ry czuwa nad przyborem w�d nilowych. Najstarszy z kap�an�w odczytuje podzia�k� na nilometrze i odwraca poblad�� twarz do towarzyszy. Przyb�r w�d jest s�aby i zapowiada ma�y wylew. Nadchodz�cy rok b�dzie rokiem suszy. W kilka minut p�niej na najwy�szym wzniesieniu Elefantine zaczyna co� migota� i po�yskiwa�. B�yski s� starannie odmierzane, raz d�ugie, raz kr�tkie. To kap�ani boga Knum, przy pomocy polerowanych ruchomych tarcz, przekazuj� sekretnym szyfrem kap�a�skim wa�n� wiadomo�� innym kap�anom wzd�u� ca�ej doliny Nilu... ...Stacje telegrafu s�onecznego istniej� przy wszystkich wi�kszych �wi�tyniach, wkr�tce te� wszyscy najwy�si kap�ani G�rnego i Dolnego Egiptu wiedz�, �e tegoroczny wylew Nilu jest ma�y i zapowiada susz�. Lecz poza nimi nie wie tego jeszcze nikt. Czy rozumiecie, jak ogromn� przewag� daje wcze�niejsza wiedza o czym�, na co z najwy�szym niepokojem czeka ca�y kraj? Zaczynaj� si� dzia� r�ne dziwne rzeczy. ...Do m�odego faraona przychodz� przedstawiciele najwy�szej rady arcykap�an�w. ,,Nasi szpiedzy donie�li nam, co knujesz - m�wi� �mia�o do w�adcy. - Porzu� te blu�niercze plany, bo �ci�gniesz na siebie i na kraj zemst� bog�w!� ...Zaufani s�udzy kap�a�scy kr��� mi�dzy ludem i wojskiem i j�trz� przeciwko faraonowi. �Ten hardy m�okos buntuje si� przeciwko bogom. Zobaczycie, �e bogowie ukarz� za to Egipt kl�sk� suszy�. ...Bogaci kupcy za wielkie sumy odkupuj� od kap�an�w upragnion� wiadomo�� o wylewie i natychmiast podwajaj� ceny zbo�a. ...Kap�ani r�nych b�stw, przybrani w liturgiczne szaty, gromi� wyg�odzonych fellach�w: �Za ma�o sk�adacie ofiar! Bogowie s� rozgniewani. Obni�� poziom Nilu, nie dadz� wam urodzaju!� A potem przychodzi czas wylewu. Nil p�ynie nisko i leniwie. Witaj� go tysi�ce struchla�ych oczu. Teraz wiedz� ju� wszyscy. B�dzie susza... ...Lud burzy si� przeciwko faraonowi, uwa�aj�c go za sprawc� kl�ski. Gwardia pa�acowa, podbuntowana przez kap�an�w, dokonuje zamachu stanu. M�ody w�adca ginie zamordowany. W�a�ciciele magazyn�w bogac� si� na n�dzy ludzkiej. Przed �wi�tyniami bog�w gromadz� si� rzesze wyl�k�ych wiernych. Zrozpaczony, g�odny fellach my�li z pokor�: �Pot�ni i m�ciwi s� nasi bogowie, kt�rzy rz�dz� przyborem w�d nilowych. M�drzy i pot�ni s� kap�ani, kt�rzy potrafi� z g�ry odgadywa� zamiary bog�w�. - A przecie� pot�ny by� tylko Nil - przerwa� moje rojenia g�os Halila. - Wobec rzeki kap�ani z�otorogiego boga Knum byli tak samo bezsilni, jak najubo�szy fellach. Mieli tylko t� przewag� nad innymi, �e o kilka dni wcze�niej znali rozmiar wylewu i umieli to wykorzysta�. Potem opowiada� mi