4722

Szczegóły
Tytuł 4722
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4722 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4722 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4722 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Josif Brodski Cz�� mowy *** Znik�d z mi�o�ci�, nastego lipcopada roku..., drogi szanowny kochana, zreszt� to si� nie liczy, niewa�ne, kto, bo sam diabe�, szczerze m�wi�c, z mroku nie wydob�dzie ju� twarzy, nie tw�j, lecz i niczyj wierny przyjaciel pozdrawia serdecznie z jednego spo�r�d pi�ciu kontynent�w, tego co si� wspiera na kowbojach, kocha�em ci� bardziej ni� raj i Samego, wi�c dalej mi do ciebie ni� do nich jest teraz, dzi�, p�n� noc�, w u�pionej dolinie, na dnie, w miasteczku, kt�re �nieg po klamki zawia�, w ciemno�ciach skr�cam si� na prze�cieradle (jak nie wspomniano ni�ej zamkn�� nawias) - i za morzem bez ko�ca nie potrafi� usn��, mamrocz�cym zaimkiem "ty" pr�buj� wzruszy� poduszk�, kiedy cia�o, ob��kane lustro, zarys postaci twojej chce powt�rzy�. *** Mr�z P�nocy gnie metal, lecz oszcz�dza szk�o. Uczy krta� pierwszego s�owa: "wpu��cie". Mr�z wychowa� mnie i w�o�y� pi�ro w d�o�: palce zi�bn�, gdy gar�cie s� puste. Marzn�c, widz�, jak za morza trzy zmierza s�o�ce. Nikogo doko�a. Czy to obcas si� po lodzie �lizga, czy pod obcasem ziemia zbyt okr�g�a? I w mej krtani, gdzie mie�ci� si� �miech i herbata, i piosenka rzewna, coraz ja�niej rozlega si� �nieg i czernieje, jak Amundsen, "�egnaj". *** Poznaj� ten wiatr, kt�ry z pierwszego natarcia k�adzie pokotem traw� jak jazda tatarska. Poznaj� li��, co pada w przydro�n� ka�u�� jak ksi��� sk�pany w purpurze. Ociekaj�c strza� p�kiem z kosego policzka drewnianej chaty w obcych okolicach, jak dzik� g� po locie, jesie� w okiennym szkle poznaje po twarzy �z�. I, wzrok w nocy wbijaj�c w powa��, �piewam nie s�owo o pu�ku numer zapomnia�em, ale kazachskie imi� tr�ca m�j j�zyk oporny, jak jar�yk, kt�ry daje wst�p do Ordy. *** Spis spostrze�e�. W k�cie jest ciep�o. Wzrok naznacza pi�tnem ka�dy obiekt. Woda to jest szk�o, tylko ciek�e. Od szkieletu straszniejszy jest czlowiek. Wiecz�r zim�, gdzie� nigdzie. Parter w g�stwie wiklin. Picie wina bez s�owa. Cia�o le�y na �okciu wsparte, jak morena polodowcowa. Za lat tysi�c kto� tu skamienia�� muszl� znajdzie - z firanki wzorem i odciskiem ust, co nie mia�y komu rzec "dobranoc" wieczorem. *** Obcas zostawia �lady - wi�c zima, wiadomo. Ubrane tylko w drzewa, po�r�d p�askiej bieli po przechodniach poznaj� si� zmarzni�te domy. C� rzec wieczorem o tym, co b�dzie, je�eli w�r�d nocnej ciszy nagle przypomniane ciep�o twoich - trzykropek - gdy� zapad�a w sen, cia�o odrzuca od duszy na �cian� tak jak rzucony na t� �cian� cie� krzes�a wieczorem, kiedy �wieca p�onie, i, nad wie�ami silos�w, pod niebem zwisaj�cym jak obrus, splamionego przez skrzyd�a gawronie powietrza nie wybielisz k�uj�cym w oczy �niegiem. *** Drzewo, Laokoon s�katy, zrzuca z siebie na chwil� g�az odleg�ej g�ry i chmur� bierze na barki. S�ona bryza wieje w porywach od strony przyl�dka. G�os przechodz�c w falset, na nitk� sensu nawleka s�owa. Skr�cone sznury deszczu, kt�ry znienacka lun��, ch�oszcz� wzg�rz plecy: �opatki k�pi�cych si� w �a�ni. Gdzie� Morze �r�dziemne tr�ca ogryzki kolumnad, jak s�ony j�zyk, kt�ry zza z�b�w wybitych wy�azi. Serce, chocia� zdzicza�e, wci�� jeszcze bije za dwoje, w cia�o si� kryj�c jak ba�ant w bruzd� lub mysz pod miot��. Za dniem dzisiejszym jutro nieruchomo stoi, jak orzeczenie stoi za podmiotem. *** Urodzi�em si� i wyros�em w�r�d b�ot nadba�tyckich, palami biegn�cych w morze, sk�d fale, szare jak cynk, parami nap�ywa�y; i st�d wszystkie rymy, st�d ten sp�owia�y g�os, kt�ry si� mi�dzy nami wije jak mokry w�os - je�li w og�le si� wije. Spocz�wszy na pla�y tych wierszy, muszla ucha dos�yszy w nich nie grzmot z�owieszczy, ale klaskanie p��tna, okiennic, d�oni, czajnik kipi�cy na maszynce, maksimum - skwir rozkrzyczanych mew. W tych p�askich krainach to w�a�nie chroni przed fa�szem serce, �e nie ma gdzie si� skry� i �e widoki dalsze. Tylko d�wi�kom rozleg�a dal si� nie u�miecha: oko si� nie poskar�y na brak echa. *** Co si� tyczy gwiazd, to one zawsze. To znaczy - je�li jedna, to zaraz i druga. Bo te� tylko tak mo�na stamt�d tutaj patrze� - wieczorem, po �smej - i mruga�. Niebo wygl�da bez nich lepiej. Cho� wiadomo, �e lepiej jest podbija� kosmos, gdy si� znajdzie jaka�. Ale podbija� w�a�nie nieruchomo, siedz�c w fotelu, na pustej werandzie. Jak powiedzia� raz, twarz do po�owy w cie� chowaj�c, pilot pewnej rakiety, o �yciu na nich najwyra�niej nie ma mowy, a zatrzyma� na nich wzroku nie ma kiedy. *** W miasteczku, sk�d �mier� pe�z�a na szkolnych atlas�w karty, bruki b�yszcz�, jak �uska wigilijnych karpi, na stuletnim kasztanie topniej� p�kate �wiece, a lew z lanego �elaza wspomina oracje i wiece. Poprzez mu�lin firanki, wytarty i sprany, przesi�kaj� go�dzik�w niezagojone rany; w dali wskaz�wka kirchy, a za ni� tramwaj dzwoni jak wtedy, ale nikt ju� nie wysiada dzi� przy stadionie. Prawdziwy koniec wojny - to na oparcie krzese�ka wiede�skiego rzucona pewnej blondynki sukienka i skrzydlaty lot kuli, co, brz�cz�c srebrzy�cie, w �rodku lipca unosi na po�udnie �ycie. Monachium *** W pobli�u oceanu, w �wietle �wiecy; w ramie p�l, kipi�cych od lucern, szczawi�w i koniczyn. Wieczorem cia�u, jak Sziwie, wyrasta mn�stwo ramion, wyci�gni�tych ku lubej, a wype�nionych niczym. Sowa zapada w traw�, wpija si� w cia�ko mysie, z niewiadomych powod�w poskrzypuj� krokwie. W drewnianym mie�cie twardszy jest sen, bowiem �ni si� tylko to, co zdarza�o si� ju� wielokrotnie. Czu� zapach �wie�ej ryby, profil krzes�a przykry� p� �ciany, mu�linowa firanka w bryzie ch�odnej wzdyma si� sennie; i ksi�yc podci�ga promieniem przyp�yw jak zsuwaj�c� si� ko�dr�. *** Nie pami�tasz tej wsi, zawieruszonej w b�otach zalesionej guberni, gdzie strach�w na wr�ble w ogrodach nikt jak �wiat �wiatem nie stawia, bo tylko tam trawa olbrzymia, a na drodze wyboje, do�y i faszyna. Babie Nastii pewnikiem si� zmar�o, Piestieriew te� chyba w grobie, a je�li �yje, w piwnicy gorza�k� teraz ��opie albo z naszego ��ka co� tam majstruje, sierota, rzekomo furtk� jak��, czy tam inne wrota. A zim� drwa tam si� r�bie i nic pr�cz rzepy si� nie je, i mruga od dymu gwiazda w mro�nym niebie. I nie panna w perkalikach w okienku, lecz �wi�to py�u i puste miejsce tam, gdzie nasza mi�o�� by�a. *** Cichotworzenie moje, moje nieme stworzenie poci�gowe, ci�g�e - w jak� stron�, powiedz, mamy si� zwr�ci� ze swoim istnieniem, komu poskar�y� si� na jarzmo i postronek? To tak jakby, dostrzeg�szy w nocy, za portier� ksi�yc, przy �wietle zapa�ki, w po�piechu w�asnor�cznie strzepywa� na kartk� papieru ob��kany py� jego ��tego u�miechu. T� pisanin�, g�stsz� od miodu lecz ciek��, jak chcesz, rozmazuj, ale z kim w potrzebie prze�ama� w �okciu i w kolanie cienk� odci�t� kromk�, moje cichotworzenie? *** �wit granatowy spoza oszronionych okien ka�e wspomnie� ulic� z jej porannym mrokiem, latarnie, l�d chodnik�w, zaspy, na �niegu tropy wydeptane, t�ok w szatni na wschodnim kra�cu Europy. Workowaty garnitur wci�� Hannibalem tam dr�czy, potem spod pach na WF-ie czu� gimnastyczne por�cze; co do czarnej tablicy, od kt�rej przejmuje dreszcz, w dalszym ci�gu jest czarna. Po drugiej stronie te�. Srebrny szron przeobrazi� brz�czenie dzwonka w kryszta�. Natomiast w kwestii linii r�wnoleg�ych wszystko okaza�o si� prawd�, oblek�o w ko�ciste cia�o; i nie chce mi si� wstawa�. Nigdy si� nie chcia�o. *** Skraj ziemi, z punktu widzenia powietrza, jest wsz�dzie: to wizja nie obca stopie, kt�ra tam wsz�dzie, gdzie ziemi powierzchnia rozci�ga si� woko�o, odciska sw�j obcas. Podobnie oko, ledwie rozejrzy si� w kr�g, plony z p�l wszystkich niby sierpem zbiera: suma drobnych sk�adnik�w przy zmianie miejsc i stron nierozpoznawalna jest bardziej od zera. I, tak jak cie� gawrona po parkanie krzywym, prze�lizguje si� u�miech, pow�ci�gaj�c r� dzikich zaro�la, ale wiciokrzewem krzycz�c bez otwierania ust. *** Las �ysiej�cy, przymrozek, pa�dziernik, niebo o barwie szarej jak eternit. W dzie� nieparzysty wychodz�c na taki ch��d, a� si� kurczysz i zaokr�glasz dat� do soczystego "och, kurrcz�..." Nie jeste� ptakiem, by m�c st�d ulecie�: w poszukiwaniach mi�ej ca�y przecie� zjecha�e� wszech�wiat i nie masz gdzie sk�oni� g�owy, bo ju� brakuje dalszych stron i stronic. Przezimujemy tutaj, za czarnej ok�adki p�otem, przenikanej z tej strony wzrokiem, a z zewn�trz - ch�odem, przezimujemy, pi�rem rozszczepiaj�c niby siekier� s�owa, w s�gi sk�adaj�c liter� za liter�. *** Zawsze zostaje ta mo�liwo��: z wn�trza wyj�� na ulic�, kt�rej perspektywa wietrzna i br�zowa ukoi tw�j wzrok szeregami drzwi i drzew, blaskiem ka�u�, samym maszerowaniem. Ostatki w�os�w mierzwi lekkiego wiatru cwa�, w dali ulica zw�a si� w liter� V, jak twarz ku podbr�dkowi, i szczekaj�cy terier wylatuje z podsienia, jak zmi�ta w k�ab papeteria. Ulica. Domy. Cho� wszystkie podobne, niekt�re lepsze: wi�cej rzeczy na wystawie, no i chocia�by to, �e gdy popadniesz w ob��d, to w ka�dym razie w nich si� to nie stanie. *** Tak wi�c, jest coraz cieplej. Pami��, jak widok z miedzy: najpierw si� widzi k�kol, potem pszenic� bujn�. Mo�na by rzec, �e siej� ju� na Po�udniu farmerzy sorgo - gdyby pami�ta�, gdzie jest w�a�ciwie P�noc. Coraz gor�tsz� ziemi� czuje pod n�k� gawron; wo� tarcic, �wie�ej smo�y. I gdy si� oczy szczelnie przymknie przed blaskiem s�o�ca, z wyrazisto�ci� nag�� widzi si� urz�dnika przypudrowan� szcz�k�, korytarz, bieganin�, misk�, gdzie myje r�ce kto� w kapeluszu, chmurnie �ci�gaj�cy brwi, i kogo� z b�yskiem flesza, nie nam robi�cego zdj�cie, lecz sflacza�emu cia�u i ka�u�y krwi. *** Je�li co �piewa�, to wiatr, kiedy zmienia si� z zachodniego na wschodni i kiedy ga��� razem z ci�arem �niegu przemieszcza si� w lew� stron� z poskrzypywaniem markotnym, a kaszel tw�j nad r�wnin� leci ku lasom Dakoty. W po�udnie mo�na z dwururki wypali� w to, co si� kuli w bru�dzie na kszta�t zaj�ca, pozwalaj�c w ten spos�b kuli powi�kszyc dystans mi�dzy pi�rem, ten wiersz ko�lawy zapisuj�cym powoli, a tym, co zostawia �lady w polu. Czasami r�ka ��czy si� w ca�o�� z g�ow� nie po to, aby stworzy� now� linijk�, czy s�owo, lecz aby pod g�os w�asny, pe�en wadliwych akcent�w, podstawi� ucho, zupe�nie jak centaur. *** ....i kiedy s�ycha� s�owo "przysz�o��" szeleszcz�ce, wtedy z j�zyka rosyjskiego p�dzi chmara myszy, by ogry�� ten �akomy k�sek: dziurawy ser pami�ci. Po tylu zimach jest ju� oboj�tne, co lub kto stoi przy oknie, skryty w kotar cieniu, i w m�zgu si� rozlega nie nieziemskie "do", lecz tylko szelest, szmer. �ycie, kt�remu - poniewa� darowane - patrze� w pysk si� nie da, obna�a z�by przy ka�dym ponownym spotkaniu. I z cz�owieka zostaje cz�� jego mowy. Cz�� mowy w og�le. Cz�� mowy. *** Nie, nie dostaj� bzika: po prostu zm�czy�o mnie lato. Zaczn� szuka� koszuli w komodzie -i ju� zmarnowa�em niedziel�. Niechby cho� zima raz przysz�a i zasypa�a czubato to wszystko: miasta, ludzi, a na pocz�tek ziele�. Nic, tylko spa� w ubraniu lub czyta� nie wiedzie� czemu od �rodka cudz� ksi��k� - a� reszta reszta roku, wolno st�paj�c, jak owczarek, co uciek� niewidomemu, przekroczy asfalt w miejscu dozwolonym. Wolno�� jest wtedy, gdy zapominasz nazwiska tyrana, a �lina w ustach smakuje s�odziej ni� cha�wy Persji, i chocia� m�zg skr�cony masz jak r�g barana, nic nie kapie ci z oczu niebieskich. 1975-1976 (Stanis�aw Bara�czak)