4699
Szczegóły |
Tytuł |
4699 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4699 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4699 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4699 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�odzimierz Be�cikowski
Z�e moce
Wst�p
Wczesne lata 1920 przynosz� w Polsce zalew r�nego rodzaju literatury popularnej
adresowanej
do czytelnika szukaj�cego raczej rozrywki ni� tzw. prze�y� wy�szego rz�du.
Obok � co jest zrozumia�e � ksi��ek zwi�zanych z niedawno zako�czon� -wojn�
coraz wi�cej
pojawia si� powie�ci awanturniczych, kryminalnych i � cho� w mniej�szej liczbie
� z.avj\era^�cy<ib.
elemen^ iantastyt�. i. grozy.
Niewiele pozycji wydanych w tym okresie wytrzyma�o pr�b� czasu, o wielu
zapomniano i dopiero
sporadycznie s� one odkrywane przez znawc�w okre�lonego- gatunku.�^
Przedstawiona P.t. czytelnikom ksi��ka W�odzimierza Be�cikowskiego �Tajemnica
wiecznego
�ycia" jest do�� charakterystyczna dla tego okresu. Jest z jednej strony pr�b�
uzyskania wymiernego
sukcesu wydawniczego, barr dziej obliczonego na odbiorc�w ni� na uznanie
powa�nej krytyki. I to
autorowi si� uda�o; nak�ad nie zalega� d�ugo p�ek ksi�garskich... R�wnocze�nie
by�a to do�� udana
pr�ba konkurowania z analogicznymi pozycjami licznie wyst�puj�cymi w literaturze
francuskiej lub
anglosaskiej a znanymi nieco polskiemu czytelnikowi.
Grunt dla tego typu powie�ci by� dobrze przygotowany. Na. rynku ksi�garskim
pojawi�o si� niema�o
opowiada� kryminalnych i niesamowitych, a jakby na margine,-sie nauki,
publikowano wiele pozycji z
dziedziny okultyz-mu � dzi� nazwaliby�my to parapsychologi� � i atlanty-dologii
wzgl�dnie
atlantomanii. Jedn� z takich ksi��ek �Tajemnice Atlantydy" Manziego niedawno
wznowili�my,
W�odzimierz Be�cikowski korzysta z ka�dego z tych nurt�w i w rezultacie
przedstawia do��
zr�cznie napisan� tzw. �occult story". Jest to pozycja, jak wspomnia�em, wysoce
eklektyczna ale
sprawnie napisana i �w eklektyzm dodaje jej swoistego uroku.
Rzecz jest opracowana w konwencji powie�ci krymina�-: nej � parantele z Conanem
Doylem
(sk�din�d te� zajmuj�cych si� okultyzmem) s� bardzo wyra�ne. Dwaj bohaterowie
nawet nazwiskami
nawi�zuj� nieco do Holmesa i Watsona. Niemniej g��wny bohater obok typowe
sherlock'owskich cech jest r�wnocze�nie detektywem parapsychologiem �ledz�cym
zbrodnie,
dokonywane przy pomocy wykorzystania si� tajemnych. <
Mamy tu w jednej z warstw powie�ci zupe�nie sprawny okultystyczny
�produkcyjniak" wskazuj�cy
na znaczn� wiedz� autora w tej�e dziedzinie. Niemniej samo to czytelnikowi
mog�oby nie dostarczy�
odpowiedniej porcji wra�e�, a zatem radz� zwr�ci� uwag� na j�zyk i opisy
zachowane bez
najmniejszego � poza uwsp�cze�nieniem ortografii � retuszu.
Rzecz dzieje w si� w �wielkim �wiecie" opisywanym w konwencji zbli�onej do
niedo�cignionego w
tym gatunku wzoru, a mianowicie �Tr�dowatej". Mo�e nieco zmodyfikowanej gdy� u
W.
Be�cikowskiego niezale�nie od spraw �nie z tego wymiaru astralu" istnieje
wyra�na fascynacja
technik�. Masowo wyst�puj�ce w powie�ci samochody, samoloty itp. dla �wczesnego
polskiego
czytelnika by�y w znacznej mierze futurologi�. Zainteresowanie technik�
przyczynia si� do
wprowadzenia element�w solidarystycznej utopii spo�ecznej.
Jest to niema�o a doda� trzeba jeszcze �w wspomniany nurt atlantoma�ski raczej.
I mimo tego nadmiaru bogactwa rzecz w czytaniu jest ca�kiem interesuj�ca i
przyjemna. Jej
naiwno�� w stosunku do obecnych 'ksi��ek tego typu u wi�kszo�ci z nas wzbudza
uczucia jak. widok
samowaru lub gramofonu z tub�...
Zreszt�, przy wyra�nych naiwno�ciach powie�� jest napisana rzetelniej ni�
niejedna wsp�czesna
pozycja tego gatunku.
Autor w granicach przyj�tej konwencji dba o prawdopodobie�stwo i logik� wydarze�
i st�d �w
w�tek atlantoma�ski... chodzi o uprawdopodobnienie wiedzy negatywnego bohatera.
{Legendy
bowiem m.in. przypisywa�y upadek cywilizacji Atlantydy zwyci�stwu adept�w
czarnej (z�ej) magii nad
bia�� (dobrem).
Warstwa sensacyjna jest tak�e wzorowana na solidnych podstawach. Zreszt� w owym
okresie
utwory zawieraj�ce jedynie niezbyt dopracowane elementy powie�ci sensacyjnej a
niekiedy
fantastycznej by�y zwykle wydawane w formie powie�ci zeszytowej.
W ksi��ce Be�cikowskiego ponadto widoczna jest nostalgia � mimo fascynacji
technik� � za
niedawn� jeszcze �pi�kn� epok�".
Ksi��ka ponadto straszy... a tylko w granicach potrzeb odbiorcy... dobro
zwyci�a ale trzeba za to
zwyci�stwo zap�aci� do�� wysok� cen�, ale nie kosztem g��wnych dramatis
personae. I to jest chyba
najs�abszy element ksi��ki... Ale sp�bujmy autora zrozumie�... zd��y� si�
przywi�za� do swoich
nadmiernie pozytywnych by� mo�e postaci, a czytelnik �wczesny i dzisiejszy
zawsze przedk�ada
happy end nad inne zako�czenie...
Nie zdradzam tu �adnej tajemnicy; autor bowiem od pierwszych stron rzecz tak
przedstawia, �e
cho� nie�atwo ale dobro musi zwyci�y�. Perypetie za� tej drodze wci�gaj� i
pozwalaj� zapomnie� o
tym co napisano w przedmowie.
B.M.
�Ti o co to opisywa� takie �niestworzone" rzeczy? � zapyta zapewne niejeden
�trze�wy" g�os, po
przerzuceniu kilku kartek tej ksi��ki.
A jednak...
Pami�tamy jeszcze te czasy, kiedy urz�dowo zaprzeczano istnieniu hipnotyzmu. Od
tej pory
uczynili�my krok zaledwie naprz�d w badaniach mo�liwo�ci ducha ludzkiego, ale
jedno, co wiemy na
pewno, �e mo�liwo�ci te s� niezg��bione i niezmierzone.
Chodzi mi przy tym o co innego. My�l�, �e do z�agodzenia walki �cieraj�cych si�
egoizm�w, do
z�agodzenia cierpie�, kt�re s� bezwzgl�dnie udzia�em nas wszystkich, mo�e si�
znacznie przyczyni�
�wiadomo��, �e istnieje inna sfera, wy�sza, ku kt�rej winni�my kierowa� naszego
ducha... Odczucie
tego, zdolne jest znacznie wzmocni� nasze si�y, a ju� z pewno�ci� nie przyniesie
szkody ani
jednostce, ani spo�ecze�stwu.
My�l ludzka jest pot�g� zupe�nie realn� i bezpo�redni�. Mo�e �zwala� i
podd�wiga� trony", jak o
tym ju� dawno nas pouczy� nasz wielki wieszcz. Nie zaprzeczajmy tej prawdzie,
raczej w odczuciu jej
wznie�my g�ow� i �mia�o sp�jrzmy w przysz�o��.
Je�eli uda mi si� natchn�� tym przekonaniem cho�by jednego wierz�cego na tysi�ce
sceptyk�w,
b�d� uwa�a� swe zadanie za spe�nione.
Autor
/. �le moce
Gdy zd��a�em pieszo do pobliskiej stacji kolejowej ku willi mojego przyjaciela i
by�em ju� blisko
celu mej wycieczki, wzg�rza i gaje cichego ustronia rozb�ys�y z�otem promieni
wspania�ego s�o�ca, co
zaledwie si� wynurzy�o ponad dalekim, przejrzystym horyzontem. Rozkoszuj�c si�
balsamiczn�
�wie�o�ci� cudnego poranka, szed�em bardzo powoli, aby nie przerywa� zbyt
wcze�nie wypoczynku
Williamowi Talmesowi, gdy wtem dostrzeg�em go schodz�cego z pag�rka po drugiej
stronie willi.
Mimo woli przystan��em, patrz�c na� z podziwem. Jego spos�b chodzenia, jego
swobodne,
niewymuszone ruchy, zawsze sprawia�y na mnie wra�enie dziwnej harmonii i si�y.
Jaskrawo
o�wietlony uko�nymi promieniami, wyda� mi si� niemal olbrzymem. Szed� poln�
�cie�yn�, jak zwykle,
bez po�piechu, a jednak szybko. Twarz pozostawa�a w cieniu, chwilami rozja�nia�
j� �ywy b�ysk jego
oczu, widoczny nawet na do�� znaczn� odleg�o��, kt�ra nas dzieli�a. Mia� na
sobie wytworne sportowe
ubranie, z ramienia zwisa�a mu du�a sk�rzana torba, a w r�ku dostrzeg�em m�otek
geologiczny.
Widocznie wybra� si� tak wcze�nie dla zdobycia kilku nowych okaz�w do swej
kolekcji.
Po�pieszy�em, by pr�dzej z nim si� spotka�, min��em szybko will� i wkr�tce
witali�my si�
serdecznie.
� Nareszcie zdecydowa�e� si� odwiedzi� mnie, Jackso-nie, w mej pustelni � m�wi�
m�j przyjaciel �
.jak widzisz, jestem jak ucze� na wakacjach. Spodziewam si�, �e i ty nie
b�dziesz si� tu nudzi�.
� Nudzi� si� w twoim towarzystwie? �artujesz chyba, Williamie?
Kto�, kto nigdy nie zna� Williama Talmes'a, na to moje entuzjastyczne odezwanie
si�,
u�miechn��by si� i przy-sz�aby mu na my�l pensjonarka, zakochana w swoim
nauczycielu. Ale ja bez
wstydu przyznaj� si� otwarcie, �e �ywi� dla tego cz�owieka kult niemal
ba�wochwalczy. Dzi�ki
szcz�liwym warunkom przyrodniczym, a przede wszystkim olbrzymiej pracy nad
sob�, sta� si� on jak
gdyby istot� wy�szego rz�du i co do mnie, nic wi�cej nie ceni� nad to, �e
zaszczyca mnie .swoj�
przyja�ni�.
Usiedli�my na murawie w wyd�u�onym cieniu roz�o�ystego klonu. Zapalili�my
cygara. Tak by�o
rozkosznie na otwartym powietrzu, �e nie chcia�o si� i�� pod dach. Tal-mes
otworzy� sw� torb� i
zacz�� grzeba� w okruchach r�nych ska�, jakimi by�a nape�niona.
� Czy zajmuje ci� geologia, Jacksonie? � zapyta�. � Czy zauwa�y�e�, jak
znakomicie przyczynia
si� do odzyskania zachwianej r�wnowagi duchowej cho�by tylko rzut oka na
pierwszy lepszy
kamie�?
Nie spieszy�em si� z odpowiedzi�, gdy� widzia�em, �e ma sam ochot� do m�wienia,
a w takich
sytuacjach wystrzega�em si�, by nie przerywa� mu biegu my�li. Tal-mes te� nie
czeka� na moj�
odpowied�, tylko wzi�wszy do r�ki jaki� kawa�, zdaje mi si�, granitu, ci�gn��
da-lej:
� Nie o tym my�l�, co zwykle wk�ada si� w formu�k�, �e wszystko jest niczym
wobec wieczno�ci,
ani tym, jak ma�e znaczenie maj� ludzkie smutki i rado�ci wobec faktu, �e ten
oto kamie� istnieje
miliony lat, a szeregi innych milion�w lat istnia�, zanim przybra� t� posta�...
My�l� o tym, jak wiele
cierpie� by�oby zaoszcz�dzonych, gdyby cz�owiek od takiego oto" kamienia
potrafi� si� nauczy�, na
czym w�a�ciwie polega szcz�cie, gdyby m�g� zrozumie� swoje stanowisko we
wszech�wiecie...
Zamieni�em si� ca�y w s�uch. Za chwil� mia�em us�ysze� jedn� z tych prawd, tak
jasnych i prostych,
kt�rych posiadanie, gdy uka�� si� oczom ol�nionego umys�u, daje tak wielk�
pot�g�, a kt�re wskutek
niepoj�tej jakiej� ironii pozostaj� zakryte, mimo, i� powinny by si� jarzy�, jak
s�o�ce na niebie.
Nagle Talmes zerwa� si� na r�wne nogi.
� Patrz!... � krzykn��, a w g�osie jego brzmia�a trwoga.
Zerwa�em si� r�wnie� i bieg�em oczyma za kierunkiem wzroku mojego przyjaciela.
Co on dostrzeg�
straszliwego? Na stokach wzg�rz wida� by�o gdzieniegdzie w�r�d drzew
porozrzucane domki i wille.
Wsz�dzie panowa� spok�j. Ludzie, pracuj�cy na polach i ogrodach, nie przerywali
swojego zaj�cia i
nie wydawali si� niczym zaniepokoje-
ni. Po go�ci�cu, wij�cym si� w d� �agodn� serpentyn�, zje�d�a� szybko jaki�
samoch�d,
podnosz�c za sob� ob�ok kurzawy, z�oc�cej si� w s�o�cu. Nigdzie najmniejszego
zam�cenia �adu i
porz�dku.
� Co widzisz, Wil�amie? � zapyta�em.
� O, ju� go dop�dza, spada na g�ow� szofera! Biedni
ludzie! Czy uda mi si� ich uratowa�?
I m�j przyjaciel znieruchomia� ca�y, wpatruj�c si� z nale�eniem w p�dz�cy
samoch�d.
Skoncentrowa�em ca�� sw� uwag� na tym wehikule, l�ni�cym lakierami.
By� tam jeden tylko pasa�er na tylnym siedzeniu i szofer przy kierownicy.
Obydwaj siedzieli
spokojnie, nie wida� by�o nic, co by im mog�o zagra�a�. Maszyna wymin�a w�a�nie
jeden z zakr�t�w i
zbli�a�a si� do nast�pnego.
� Ale� oni jad� sobie jak najlepiej! � wykrzykn��em mimo woli.
Talmes nie odpowiedzia� mi. Zdawa�o si�, �e nawet nie s�ysza�, co m�wi�em.
Wtem, zamiast zawr�ci� na nowym skr�cie go�ci�ca, samoch�d uderzy� ca�ym p�dem w
s�upy,
odgradzaj�ce szos�, wy�ama�' je, jak gdyby to by�y wetkni�te zapa�ki i run�� w
d� po stromym zboczu
urwiska, kozio�kuj�c raz po raz jak zaj�c, gdy zmykaj�c przed nagonk� do
g��bokiego jaru, zostanie
trafiony przez my�liwego �adunkiem �rutu w g�ow�.
Lodowaty dreszcz przebieg� mi po sk�rze. W s�onecznych blaskach, na tle �agodnej
zieleni dwie
istoty ludzkie gin�y, zmia�d�one gwa�townymi skokami ci�kiego wozu. Czy to
z�udzenie, czy w
samej rzeczy do ucha mego dobieg� krzyk rozpaczliwy?... Nie, teraz jest na pewno
cisza. Odbiwszy
si� raz jeszcze, jak pi�ka, od wystaj�cego g�azu, samoch�d zwali� si� ci�ko
mi�dzy wikliny,
zarastaj�ce brzeg strumienia w dolinie.
Talmes westchn��, cia�o jego jak gdyby rozpr�y�o si�. Wyrzek� tylko jedno
s�owo:
� Biegnijmy!
I pu�cili�my si� ca�ym p�dem na prze�aj przez pole, byli�my obydwaj wytrenowani
dosikonale, tote�
pobliscy �niwiarze nie dobiegli jeszcze do samochodu, gdy my�my
ju� przeskakiwali strumie�, kt�rego woda by�a jeszcze zm�cona przez wryt� w
b�otnisty brzeg
ch�odnic� motoru.
Samoch�d le�a� ko�ami do g�ry, ale mia� ich tylko trzy: widocznie jedna z szyjek
osi przedniej nie
wytrzyma�a szalonych uderze�.
Talmes uchwyci� za kraw�d� karoserii z tak� si��, �e stopy jego wry�y si� w
mi�kki grunt
nadbrze�ny.
Ciemnogranatowe, potrzaskane w wielu miejscach pud�o, drgn�o, a pochwycone
przez kilkana�cie
par krzepkich r�k nadbieg�ych wie�niak�w, unios�o si� z wolna, ukazuj�c w swym
wn�trzu dwie
skurczone ludzkie postacie.
� Wydoby� ich! Po�o�y� na murawie! � zabrzmia� rozkazuj�cy g�os mego
przyjaciela.
Szofer by� wci�ni�ty pod kierownic�, kt�rej ko�o by�o zgruchotane, ale wa�
sterowy, wygi�ty w pa��k
ponad nim, utworzy� pewnego rodzaju os�on�. Pasa�er za� z tylnego siedzenia by�
uwik�any w
wi�zania podwozia, gdy� deski, stanowi�ce pod�og� wozu, jak te� i poduszki
siedze�, powylatywa�y.
Dzi�ki temu widocznie nie wypad�, �rodkowe oparcie przedniego siedzenia, przy
kt�rym znajdowa�a
si� jego g�owa, by�o najzupe�niej zmia�d�one.
Obydwaj byli nieprzytomni. Zar�wno sk�rzana kurtka szofera, jak te� szeroki
p�aszcz i eleganckie
ubranie pasa�era by�y podarte na strz�py do tego stopnia, �e w wielu miejscach
wida� by�o
pokrwawione cia�o. Twarze mieli trupiej blado�ci, oczy zamkni�te, �aden z nich
nie dawa� znaku �ycia.
� Ju� nie bardzo jest si� po co schyla� � odezwa� si� jeden ze �niwiarzy, gruby,
czerwony jak
�wik i mocno spocony � to ci ich poharata�o!
� Kto tu przyszed� na gadanie, niech wraca do swojej roboty i nie przeszkadza
drugim � ofukn�� go
surowo Talmes, czym skonfundowany grubas j�� po�piesznie razem z innymi
wydobywa�
nieszcz�sne ofiary wypadku.
W milczeniu u�o�ono ich na trawie, wszyscy odst�pili a Talmes ukl�k� obok,
przesun�� r�koma po
g�owie jednego, potem drugiego, nast�pnie ostro�nie ujmowa� ich r�ce i nogi,
zgina� je i
wyprostowywa�.
� G�owy i ko�ci ca�e � mrukn�� do siebie.
Po czym przyk�ada� ucho do piersi, nas�uchiwa� bicia serca, bada�, czy nie ma
wewn�trznych
obra�e�. Widocznie ich nie znalaz�, bo gdy wsta�, zmierzy� okiem wysoko��, z
kt�rej spad� samoch�d,
a zwr�ciwszy ku mnie twarz, na kt�rej wyczyta�em prawdziwe zadowolenie, wyrzek�:
� No, uda�o si�!
Widzia�em, �e rad jest z siebie, poniewa� swym dziwnym wp�ywem, kt�rego istoty
nigdy nie
mog�em przenikn��, uchroni� podr�nych od niechybnej �mierci lub kalectwa.
Wie�niacy tymczasem z
ga��zi wikliny sporz�dzili wygodne nosze, przy czym najwi�cej si� stara�
zgromiony przez Talmesa
grubas. Nie zwa�aj�c na sw� tusz� i coraz bardziej dopiekaj�ce s�o�ce, pobieg�
jak jele� do pobliskiej
chaty, przyni�s� stamt�d siekier� i wycina� nader sprawnie grubsze i cie�sze
pr�ty �oziny, kt�re inni
splatali umiej�tnie i szybko.
Kilku ch�opak�w poznosi�o porozrzucane po ca�ym stoku g�ry narz�dzia, gumy i
opony
samochodowe, blaszan-ki z resztkami benzyny i oliwy, pledy podr�ne i inne
rzeczy rozbitk�w. Pledy
zu�ytkowano natychmiast do owini�cia rannych, wci�� nieprzytomnych, reszt�
rzeczy Talmes kaza�
odnie�� do swej willi. Skoro nosze by�y gotowe, ca�y poch�d skierowa� si�, z
pocz�tku �cie�k�
brzegiem strumienia a� do mostu na go�ci�cu, potem go�ci�cem w g�r�, wreszcie
szerok� drog�
wiod�c� do willi Talmesa. Przy ka�dych noszach szed� ch�opak z wiadrem zimnej
wody �r�dlanej i z
polecenia Talmesa zrasza� twarze rozbitk�w za pomoc� kropid�a z m�odych ga��zek.
Na go�ci�cu spotkali�my komendanta miejscowego posterunku policyjnego,
�piesz�cego na
miejsce wypadku w asy�cie dw�ch swoich podkomendnych. Talmes w kr�tkich s�owach
zapewni� go,
�e �yciu poszkodowanych nie jrozi niebezpiecze�stwo, po czym skrupulatny
s�u�bista,
podzi�kowawszy gor�co memu przyjacielowi za dora�n� pomoc, pod��y� dalej, by
obejrze� rozbity
samoch�d oraz miejsce, gdzie spad� z szosy, obiecuj�c przyj�� niebawem w celu
zbadania szofera,
je�eli przez ten czas przyjdzie do przytomno�ci. Gdy�my spiesznym krokiem
dop�dzali aasz poch�d,
kt�ry podczas tej rozmowy oddali� si� spory kawa�, Talmes rzek� do mnie:
� Nied�ugo trwa�y moje wywczasy.
� Tak � odrzek�em � zapewne b�dziesz mia� Willia-mie, nieco ambarasu z powodu
tych go�ci,
spad�ych je�eli nie z nieba, to w ka�dym razie z g�ry. Ale za kilka dni przyjd�
do si� o tyle, �e b�d�
mogli powr�ci� do siebie i b�dziesz m�g� wypoczywa� w dalszym ci�gu.
� Jestem niemal pewien � odpar� m�j przyjaciel � �e niezw�ocznie wypadnie mi
wyruszy� dla
zaj�cia si� ich spraw�. Ten cz�owiek jest prze�ladowany przez jakiego� ukrytego
wroga.
� Tak my�lisz?
� Mia�em tego, dow�d oczywisty. Musiszy przyzna�, Jacksonie � w g�osie Talmes'a
brzmia� �agodny, lecz zupe�nie powa�ny wyrzut � �e tkwi w tobie niema�a doza
lenistwa. Tyle
razy zach�ca�em ci� do systematycznych �wicze� ku rozwini�ciu ukrytych zdolno�ci
ducha.
Posiadasz je przecie� na .pewno, posiada je ka�dy cz�owiek. Gdyby� si� stosowa�
do moich
wskaz�wek, dostrzeg�by�, tak samo, jak i ja, czarny k��b przepojonych zimnym
okrucie�stwem my�li,
rzuconych na g�ow� szofera w celu pozbawienia go zdolno�ci orientacji.
Rozmowa nasza urwa�a si�, gdy� dop�dzili�my ju� nosze. Rzuciwszy okiem na
rannych, kt�rzy
teraz robili wra�enie po prostu u�pionych, Talmes, rzek� mi jeszcze z cicha:
� Kto wie, czy nie powinienem by� wyruszy� jeszcze wczoraj wiecz�r?
Nie wiedzia�em co chcia� przez to powiedzie�. Gorzko �a�uj�c straconego czasu,
robi�em
postanowienie zabrania si� z ca�� wytrwa�o�ci� do �wicze� duchowych, do kt�rych
od dawna
zach�ca� mnie m�j przyjaciel i udziela� nieraz szczeg�owych wskaz�wek, jak je
uprawia�. Dlaczego
nie korzysta�em z posiadania takiego mistrza!
Czy to nie karygodne? Talmes ma racj�, jestem leniwy i niewytrwa�y.
Rozpoczyna�em ju� wiele
razy, ale po paru dniach, skoro ani lewitacja, ani jasnowidzenie mi si� nie
udawa�y, zniech�ca�em si�,
przestawa�em si� trzyma� obranych godzin, wreszcie zaniedbywa�em zupe�nie
�wiczenia. A przecie�
rozumia�em dobrze, �e nie wystar-
czy chwilowa zachcianka, aby sta� si� magiem, ale ten brak wytrwa�o�ci... Nie,
od dzisiaj
rozpoczynam ju� prac� na serio. Nie dojd� oczywi�cie do takich rezultat�w, jak
Talmes, ale moje
przeci�tne zdolno�ci musz� si� przecie� rozwin��... ka�dy to mo�e...
Z tym mocnym postanowieniem wszed�em do willi me-ao przyjaciela. Zacz��em od
tego, �e
stara�em si� wch�on�� w siebie jak najwi�cej sugestywnej pokrzepiaj�cej mocy,
kt�r�, jak wiedzia�em,
Talmes promieniuje z siebie usilnie przy zabiegach oko�o pot�uczonych. Nie
odst�powa�em go i
pomaga�em w czym tylko mog�em.
Po up�ywie p� godziny obaj nasi niespodziewani go�cie, wyk�pani, natarci
w�asnor�cznie przez
mego przyjaciela jakim� kordia�em jego w�asnego przyrz�dzania, le�eli obok
siebie na ��kach w
jednym z go�cinnych pokoi. Byli zawini�ci w p�aszcze, podobne do k�pielowych, z
jasnoszarej,
w�ochatej, mi�kkiej i grubej materii, kt�rych kilkana�cie posiada� m�j
przyjaciel. Musia�y te p�aszcze
r�wnie� posiada� jak�� moc uzdrawiaj�c�, wydawa�y nieuchwytny, orze�wiaj�cy
aromat, jak gdyby
powiew dalekich p�l, kt�ry rozmarza� i jednocze�nie pokrzepia�.
� Si�d�my teraz przy nich, nied�ugo si� obudz� � rzek� Talmes.
Zaj�li�my miejsca w fotelach, naprzeciw ich ��ek. Przyjrza�em si� im dok�adnie.
Szofer by� wy�szy,
dobrze zbudowany, o inteligentnej twarzy, mocno ogorza�ej. M�g� mie� jakie�
dwadzie�cia kilka lat.
Kr�tko przystrzy�one czarne w�siki i starannie wygolona reszta zarostu twarzy,
wskazywa�y, �e dba� o
swoj� powierzchowno��. Musia� by� zatem dobrym szoferem, gdy� jak to nieraz ju�
zauwa�y�em,
szofer niedba�y o swoj� maszyn�, nie dba tak samo i o siebie. Widocznie nie jego
to by�a wina, ze
uleg� wypadkowi.
Domniemany w�a�ciciel samochodu wygl�da� na lat czterdzie�ci kilka, by�
�redniego wzrostu, twarz
mia� such�, rasow�, zupe�nie wygolon�, skronie z lekka przypr�szone siwizn�.
Zarysowane wyra�nie
mi�nie, prawie zupe�ny brak t�uszczu, �wiadczy� i� nie my�la� jeszcze zaczyna�
si� starze�.
Po do�� d�ugiej chwili prawie jednocze�nie otwar�y si� ich oczy i pierwszy
odezwa� si� szofer:
� Czy�my ju� min�li ten wira�?
� Ten wira� by� mocno nieudany � rzek� drugi.
� Gdzie jeste�my?
� U przyjaci� � odpar� Talmes. Jestem ten, do kt�rego pan si� spieszy�.
Obydwaj unie�li nieco g�owy.
� Pan Talmes? � rzek� w�a�ciciel samochodu � chwa�a Bogu!
G�owa jego opad�a na poduszki, niezw�ocznie jednak ci�gn�� dalej g�osem
wyra�nym, cho� s�abym:
� Ju� wie, �e do niego jecha�em... tak, on uratuje Helen�...
� To pa�ska c�rka? � zapyta�em.
� Tak, najdro�sze moje ukochanie. Ginie mi w oczach! Ach, jaki jestem s�aby...
Na stoliku obok sta�a butelka wina. Talmes nape�ni� nim szybko szklank�,
^wykona� nad ni� kilka
ruch�w, jak gdyby co� strzepywa� z palc�w i poda� nap�j le��cemu:
� Prosz� to wypi� natychmiast, si�y niezw�ocznie panu powr�c�. Musimy �pieszy�
na ratunek
pa�skiej c�rki.
Rzeczywi�cie, po wypiciu wina, nasz go�� o tyle poczu�'si� lepiej, �e siad� na
��ku i g�os jego by�
znacznie mocniejszy, gdy m�wi�:
� Przepraszam, nie przedstawi�em si� dotychczas. Nazywam si� Artur de Yadimont,
jestem
w�a�cicielem kopalni w Creux-Rouge. Tyle wprost cudownego s�ysza�em o panu...
� Co zagra�a pa�skiej c�rce? � przerwa� m�j przyjaciel.
� Jaka� dziwna choroba, kt�rej natury nikt z lekarzy nie jest w stanie okre�li�.
Radzi�em si�
najlepszych specjalist�w, objecha�em z Helen� wszystkie s�awy europejskie.
Ostatnio konsylium
profesor�w w Pary�u wyzna�o mi szczerze, �e jest to wypadek, nauce dotychczas
zupe�nie nieznany...
� W jakim wieku jest pa�ska c�rka i jakie s� symptomy tej choroby?
� Helena ko�czy osiemna�cie lat. Ma narzeczonego, szaleje z rozpaczy biedny
ch�opak. To
w�a�nie jest najokropniejsze, �e �adnych okre�lonych symptom�w nie ma,
moja c�rka na nic w szczeg�lno�ci si� nie uskar�a, tylko z dnia' na dzie� jest
s�absza, traci si�y,
niknie wprost... � jak si� pan czuje, panie de Yadimont? Spodziewam
si�, �e ju� lepiej?
� O tak. Z ka�d� chwil� przybywa mi si�. Chcia�bym
si� ubra�, m�g�bym ju� wsi��� do samochodu... Ale c� za fatalny wypadek nam si�
zdarzy�,
Henryku? � zwr�ci� si� do szofera. C� twoje nagrody za rajdy g�rskie? Chcia�e�
mi ko�ci po�ama�?
Co?
� Wprost nie rozumiem, co si� ze mn� sta�o � odrzek� zagadni�ty � jakby mi kto
worek narzuci� na
g�ow� przed samym wira�em... potem nic nie pami�tam...
� Dosta�e� wida� zawrotu g�owy ze zm�czenia, bo�my przez ca�� noc p�dzili, jak
szaleni. No, nie
smu� si�, mo�emy sobie powinszowa�, �e si� na tym sko�czy�o. Mo�esz ju� wsta�?
Ubierajmy si�.
Ale w co? Ubrania nasze pewnie posz�y w strz�py, a auto w kawa�ki.
� Garderoba moja jest do�� zaopatrzona w r�ne garnitury � rzek� m�j przyjaciel
� a m�j Rolls-
Royce jest do pa�skiej dyspozycji.
� Nie odmawiasz mi pan zatem swojej pomocy? � wykrzykn�� z uniesieniem pan
Artur,
powstaj�c z ��ka i �ciskaj�c gor�co r�k� mego przyjaciela � by�em tego pewien!
� B�d� bardzo szcz�liwy, je�eli zdo�am uczyni� cokolwiek dla panny Heleny,
kt�ra musi by�
czaruj�c�. Czy nie ma pan jej fotografii?
� Owszem, mia�em w pugilaresie, niech pan ka�e poszuka� w moich rzeczach. Jako
ojciec, nie
mog� o tym s�dzi�, ale s�ysza�em od wielu os�b, �e c�rka moja jest bardzo
pi�kna.
W istocie, skoro na polecenie Talmesa, milcz�cy Teodor, Irlandczyk, d�ugoletni
s�u��cy mojego
przyjaciela, przyni�s� portfel naszego go�cia i ten ostatni wydoby� ze�
fotografi� swej c�rki, musia�em
potwierdzi� to zdanie.
� To jest fotografia, zrobiona przed rokiem, w dniu zar�czyn z Rajmundem � rzek�
pan de
Yadimont.
Artystycznie wykonany wizerunek przedstawia� m�ody, zaledwo rozkwit�y, p�k
kwiatu � czerwony
promienn� �wie�o�ci� niezwyk�ej rzeczywi�cie urody. Bujne w�osy, upi�te w grecki
w�ze�, ocienia�y
kszta�tn� g��wk�. Wspa-
nia�e �uki brwi, podkre�la�y pi�kno�� klasycznego czo�a i dodawa�y powabu
ogromnym,
rozmarzonym oczom, patrz�cym z wyrazem pragn�cej ukojenia t�sknoty spoza
d�ugich, cudnie
wygi�tych rz�s. Do�� du�y, regularnie zarysowany nos o nozdrzach, co zapewne
umia�y si� roz-
dyma� w prze�liczne chrapki, ma�e usteczka, rozchylaj�ce w p�u�miechu swe nieco
zmys�owe wargi,
spoza kt�rych wida� by�o r�wny sznurek z�bk�w, �agodnie zaokr�glony ponad
wysmuk�� szyjk�
podbr�dek, ods�oni�te, dziecinne jeszcze ramionka, biust dziewiczy, a ju� prawie
kobiecy � wszystko
to sk�ada�o si� na ca�o�� przepyszn� i pe�n� uroku.
Kiedy oderwa�em wzrok od tej fotografii, dostrzeg�em �zy w oczach pana Artura.
Teraz ledwo cie� pozosta� z biedactwa, nie zbrzyd�a, ale sta�a si� przezroczysta
i bia�a, jak op�atek
� rzek� do mnie st�umionym g�osem.
� Wyje�d�amy niezw�ocznie po �niadaniu � odezwa� si� m�j przyjaciel. Jacksonie,
zajmij si�,
prosz� ci�, naszymi go��mi, jak p�jd� zarz�dzi�, co potrzeba.
I Talmes wyszed� z pokoju, unosz�c ze sob� fotografi�. Troch� mnie zdziwi�o to
jego odezwanie
si�, gdy� u mego przyjaciela ca�y porz�dek domowy by� ustalony we wszystkich
szczeg�ach raz na
zawsze, �e w�a�ciwie nie by�o nigdy nic do zarz�dzenia. Skorzysta�em jednak ze
sposobno�ci, by
dowiedzie� si� czego� wi�cej o tej prze�licznej panience, kt�ra bardzo mnie
zainteresowa�a. Tote�,
gdy szofer ubra� si� i wyszed�, zapewniaj�c, �e ma ju� do�� si� i mo�e p�j��
obejrze� maszyn�, a pan
de Va-dimont doko�czy� jeszcze swej toalety, zagadn��em go:
� Je�eli to tylko panu nie sprawi przykro�ci, niech mi pan opowie, jak si�
zacz�o to
tajemnicze niedoma- gani� panny Heleny i co pan o tym ostatecznie my�li?
Pan Artur obr�ci� si� �ywo:
� Ale� to mi przyniesie tylko ulg�, szcz�liwy jestem, �e mog� z kim� podzieli�
si� tym, co mnie
ustawicznie trapi. Pierwsze symptomy os�abienia pojawi�y si� u mojej c�rki ju�
oko�o trzech lat temu.
Nie przypisywali�my temu zbyt wielkiej wagi, lekarze byli zdania, �e to tylko
troch� anemii i �e to jest
przej�ciowe. Rzeczywi�cie po pewnym czasie niedomaganie znik�o, zw�aszcza, odk�d
moja c�rka pozna�a m�odego pana Rajmunda de Gupont, kt�ry nadzwyczaj nam
wszystkim si�
spodoba�, zar�wno sw� og�ad� towarzysk�, jak i wykszta�ceniem, przy tym wiemy o
nim, �e jest
ustosunkowany w najlepszych sferach towarzyskich. To te� gdy m�odzi ludzie
powzi�li ku sobie
wzajemn� sk�onno��, nie sprzeciwiali�my si� temu bynajmniej ani ja, ani moja
�ona, i w zesz�ym roku
odby�y si� zar�czyny. Z tego czasu pochodzi fotografia mojej c�rki, kt�r� pan
widzia�. Wkr�tce jednak
to niepoj�te os�abienie powr�ci�o i w znacznie silniejszym stopniu. Ju� pan wie
o tym, �e wszelka
pomoc lekarska okaza�a si� bezsilna.
� Co panu nasun�o my�l zwr�cenia si� do pana Wi-
lliama?
� Dawno ju� o tym my�la�em, a ostatnio nikt inny, tylko s�ynny profesor
Thuharcourt, w kt�rego
klinice w Pary�u Helena by�a ca�y miesi�c na obserwacji i kt�ry zwo�a� na
konsylium przy niej
wszystkich swych znakomitych koleg�w, poradzi� rni zwr�ci� si� do pa�skiego
przyjaciela.
� Jak to? Sam Thuharcourt panu to poradzi�?
� Tak. Skoro konsylium �adnych rezultat�w nie da�o, rzek� mi, gdy�my zostali
sami: �Na nas,
oficjalnych przedstawicielach nauki, coraz cz�ciej zaczyna m�ci� si� b��d, w
kt�rym tkwimy, nie
mog�c zerwa� z tradycj� pokole� badaczy, naszych poprzednik�w: zapoznanie i
lekcewa�enie
ducha. To te� coraz cz�ciej mo�emy tylko stwierdzi� nasz� bezsilno�� i czujemy
coraz dotkliwiej, �e
nie mamy kluczy do zagadek �ycia. Ale s� inni, kt�rzy je maj�, przechowuj�
pilnie i strzeg�, by
si� nie dosta�y w niepowo�ane r�ce. Tacy mog� wi�cej od nas. Niech pan,zwr�ci
si� do pana
Talmes'a. To jest najlepsza rada, jak� panu da� mog�".
� Wie pan, �e takie s�owa w ustach s�ynnego profesora s� bardzo znamienne �
rzek�em poruszony
do �ywego � �wiadcz� one, �e fundamenty materializmu s� ju� podkopane w umys�ach
naj�wiatlejszych ludzi... Jestem g��boko przekonany, �e ufno�� w skuteczn� pomoc
mojego
przyjaciela nie zawiedzie pana.
� O, tak, wierz� najmocniej, �e pan Talmes uzdrowi moj� c�rk�.
� Z wszelk� pewno�ci�. Czy pan wie�� �e to on panu uratowa� �ycie, jeszcze,
zanim go pan
pozna�e�?
Pan Artur poruszy� si� ze zdziwieniem:
� O czym pan m�wi?
� Nie mo�e pan ju� zobaczy� szalonych skok�w, jakie wyprawia� pa�ski samoch�d,
ale skoro
zobaczy pan wysoko��, z jakiej spad�, zgodzi si� pan zapewne z moim
przekonaniem, �e gdyby to
si� dzia�o nie w obecno�ci i nie pod wzrokiem pana Talmes'a, nie mia�bym w tej
chwili przyjemno�ci
rozmawiania z panem.
� Ale� przypominam sobie dok�adnie, �e�my run�li, jak z pieca na �eb. By�em
najpewniejszy,
�e ostatnia moja godzina wybi�a. Teraz rozumiem dlaczego mi si� nic nie sta�o i
dlaczego nie
odczuwam ju� �adnego b�lu, przeciwnie, jestem rze�wiejszy, ni� kiedykolwiek.
� A czy pan wie, dlaczego ten wypadek mia� miejsce? Czy my�li pan, �e w istocie
szofer by�
przem�czony?
� Przecie� sam powiedzia�, �e w g�owie mu si� zakr�ci�o.
� Tak, ale dlaczego? Kto� jest, kto go obezw�adni�, komu zale�a�o na pa�skiej
zgubie. Musi
pan wiedzie�, kto to taki?
� Zadziwia mnie pan coraz wi�cej... nie mam �adnych nieprzyjaci�... ale w jaki
spos�b mo�na
co� podobnego uczyni�? I sk�d pan wie o tym?
� Wystarczy panu, gdy powiem, �e od pana Williama. My�l wroga omal pana nie
zabi�a.
Pan Artur trz�s� si�, jak w febrze. Z�by mu szcz�ka�y, gdy m�wi�:
� Ale�, skoro tak, to mo�e i Helena?...
� Bardzo by� mo�e. To te�, aby u�atwi� zadanie memu przyjacielowi, konieczne
jest, aby� pan
sobie przypomnia�, kto jest ten wr�g, co czyha na pa�skie �ycie?
� Ale� nie znam go... Nikomu nie zawadzamy, ani ja, ani Helena.
� Mo�e jakie� wzgl�dy maj�tkowe? Kwestia sukcesji? �, bada�em.
� Nie mam �adnych krewnych, nawet dalszych, jestem ostatni z rodu, a c�rka moja
jest
jedynaczk�... Niemo�liwe, wykluczone...
Zamilkli�my. Nie wiedzia�em o co pyta� dalej. Odpo-
wiedzi pana de Yadimont by�y tak kategoryczne, �e straci�em wszelk� nadziej�
natrafienia na �lad
tego, czyj czarny k��b my�li dojrza� m�j przyjaciel.
B�ys�a mi my�l nowa.
� A ze strony rodziny narzeczonego pa�skiej c�rki?
Mo�e jest kto� przeciwny temu zwi�zkowi?
Pan Artur zastanowi� si�.
� I to jest niemo�liwe � odrzek� po chwili � c�rka moja jest parti� bardzo dobr�
pod ka�dym
wzgl�dem, nie wy��czaj�c te� i materialnego. Przy tym rodzina Rajmunda nie mo�e
mie� dla
niego �adnych innych widok�w, gdy� zupe�nie si� nim nie interesuje. Nieraz
skar�y� si� przede mn�
na zupe�ne swoje osamotnienie, wszyscy jego krewni mieszkaj� gdzie� bardzo
daleko i zupe�nie o
nim zapomnieli. Nie, stanowczo niemo�liwe...
� A mo�e � to rzecz najtrudniejsza do stwierdzenia � mo�e tu w gr� wchodzi
kobieta? Jaka�
dawniejsza mi�o�� pana Rajmunda? Tego rodzaju nienawi�ci s� straszne.
� Ma pan racj�. To by�oby okropne. Dotychczas o tym nigdy nie my�la�em i nic mi
nie
nasun�o podobnego przypuszczenia. Rajmund mieszka z nami ju� od trzech
miesi�cy, poczta
zawsze przechodzi przez moje r�ce, nie by�o do niego ani jednego listu. Ale jak
si� upewni�?
Wszed� Talmes.
Usiad� ci�ko w fotelu. Twarz jego wyra�a�a znu�enie. Przymkn�� oczy, przez
d�u�sz� chwil� pier�
jego falowa�a rytmicznym oddechem, zanim je otworzy�, ja�niej�ce �wie�ym
blaskiem i rzek�:
� Pojedynek ju� rozpocz�ty. Wr�g jest ogromnie silny.
Zamienili�my z panem de Yadimont szybkie spojrzenie. Czy�by Talmes rozwi�za� ju�
zagadk�,
nad kt�r� �amali�my sobie g�owy?
� Zwracam panu fotografi� � ci�gn�� m�j przyjaciel � na razie pa�ska c�rka jest
zabezpieczona. Ale ten wampir jest nielito�ciwy i pot�ny, co z niej �ycie
wysysa. Zaledwie zacz��em
otacza� pann� Helen� my�low� os�on�, odczu�em nadzwyczaj silne, o nies�ychanej
przenikliwo�ci
emisje promieniowania czyjej� bardzo skonsolidowanej i gwa�townie agresywnej
ja�ni,
kt�re po znaczniejszym dopiero czasie, przy nat�eniu do ostat-
nich granic moich w�adz duchowych, zdo�a�em zr�wno wa�y�, opanowa� i wreszcie
odeprze�. Ten
potw�r chwl. Iowo jest poskromniony, lecz wcale jeszcze nie zwyci�ony. Paj�k
nie ssie tak chciwie
swej ofiary w sieci, jak on by chcia� wyczerpa� z tej w�t�ej istoty resztki jej
si� �yciowych.
� Wi�c wiesz ju�, kto jest tym wampirem? � zapyta-, �em niecierpliwie.
� Nie, i to jest w�a�nie najtrudniejsza cz�� zadania wykry� �r�d�o tego
niszcz�cego wp�ywu.
Opowiedzia�em pokr�tce memu przyjacielowi do jakiego wniosku, jedynie
prawdopodobnego,
doszli�my z panem Arturem, zastanawiaj�c si� nad t� kwesti�. Talmes nie uchyli�,
lecz te� i nie
potwierdzi� tego zdania.
� Kobieta? � rzek� � to jest zupe�nie mo�liwe. Ale nie zapominajmy o tym, �e
wr�g mo�e si�
znajdowa� niekoniecznie na naszej p�aszczy�nie istnienia. Mo�e si� ukrywa� nawet
w
najodleglejszych sferach astralu... Hipotez� jednak m�ciwej rywalki �atwo b�dzie
sprawdzi� przy
udziale samego pana de Gupont. Nie b�d� potrzebowa� wszczyna� z nim rozmowy na
ten dra�liwy
nieco temat. Je�eli taka osoba w og�le istnieje, nie spos�b, aby jakie�
wspomnienie nie przesz�o mu
kiedy przez g�ow�. Ja za� posiadam umiej�tno�� czytania w my�lach, nawet
najbardziej ukrytych.
Musimy jednak si� spieszy�. �niadanie ju� musi by� gotowe. Posilimy si�, a potem
natychmiast w
drog�.
Podnie�li�my si�, by przej�� do sto�owego pokoju. W tej chwili zapukano
dyskretnie i wszed�
s�u��cy z ogromn� tac�, na kt�rej le�a�y ca�e stosy list�w i dziennik�w. By�a to
nadesz�a �wie�o
poczta.
Talmes podszed� �ywo, odsun�� listy na bok, spomi�dzy pism wzi�� jeden dziennik
i spiesznie go
przerzuci�.
� Czy nie jest panu znany niejaki Piotr Grandoue? � zapyta�, odwr�ciwszy g�ow� w
stron� pana
Artura.
� Grandoue? Owszem, znam dobrze tego m�odego cz�owieka. Jest to nawet daleki
krewny mojej �ony, dziesi�ta woda po kisielu, jak to m�wi�. Bardzo zdolny, ale
jako� nie m�g� nigdzie
uko�czy� swych studi�w. Zreszt�, bardzo porz�dny ch�opak. Dlaczego pan si� nim
zainteresowa�?
� Wczoraj pod wiecz�r spad� wraz ze swym aeroplanem niedaleko Gloix. Nie zabi�
si�, ale jak
tu podaj�, ma�a jest nadzieja utrzymania go przy �yciu. Pan Artur przyj��
wiadomo�� t� do�� oboj�tnie.
� Gloix? Gdzie to jest? Piotr oddawa� si� zawsze
wszelkiego rodzaju sportom. Nie wiedzia�em jednak, �e sta� si� lotnikiem.
W trakcie rozmowy przeszli�my do jadalni. � Gloix jest niezbyt st�d daleko �
rzek�em, bior�c
dziennik z r�k Talmes'a, kt�ry mi go poda� z wyrazem g��bokiego zamy�lenia, co
nie opu�ci�o go
nawet wtedy, gdy�my ju� siedzieli przy stole, zastawionym r�nymi przek�skami �
b�dziemy nawet
przeje�d�ali obok w drodze do Creux-Rouge. Mo�e odpowiem pa�skiemu �yczeniu,
je�eli przeczytam
opis katastrofy.
� Bardzo prosz� � odpar� nasz go��, podczas gdy Talmes machinalnie przysuwa� mu
ostrygi i
kawior. Biedny ch�opak!
Opis wypadku by� kr�tki, odczyta�em go g�o�no: �Wczoraj wieczorem, o godzinie
19-ej, z
niewiadomej przyczyny wybuch� po�ar na p�atowcu sportowym, przelatuj�cym ponad
lasem
Frichecourt pod miasteczkiem Gloix. Ratuj�c si� od p�omieni, ogarniaj�cych go
zewsz�d, lotnik
wyskoczy� z aparatu na wysoko�ci 2500 metr�w. By�by niechybnie poni�s� �mier� na
miejscu, gdyby
nie to, �e spad� na roz�o�yste konary odwiecznego d�bu. Jest jednak mocno
oparzony i pokaleczony
przy upadku. Stan jego jest ci�ki. Aparat doszcz�tnie zniszczony".
� Ju� wszystko o tym? � zapyta� pan de Yadimont, przysuwaj�c z kolei ostrygi ku
mnie.
� Nie jeszcze. �Kim jest ten niefortunny lotnik, na razie nie ustalono, gdy�
papiery, jakie mia� w
kieszeni sk�rzanej kurtki zosta�y niemal doszcz�tnie zw�glone".
Pan Artur poruszy� si� �ywo na krze�le i spojrza� z widocznym zdziwieniem na
Talmes'a. ..-M�j
przyjaciel uprzedzi� pytanie.
� To jest Piotr Grandoue, nikt inny.
I z kieszeni kamizelki wydoby� b��kitny papierek depeszy. Poda� mi go z tym
samym wyrazem
zamy�lenia co go nie opuszcza�o.
Przeczyta�em g�o�no:
�Mistrzu! Ratunku! Istota, kt�r� kocham nad �ycie, ginie. Nikt jej nie zdo�a
ocali�, pr�cz ciebie,
mistrzu. Przyb�d� dzi� wieczorem mym awionem, by osobi�cie ub�aga� tej pomocy.
Piotr Grandoue".
Zapanowa�o milczenie. Ostrygi spoczywa�y nietkni�te przez nikogo. Wreszcie
Talmes odezwa� si�:
� Nie bra�em tego zbyt serio ze wzgl�du na przesadn� efekcj� stylu. Teraz
�a�uj�.
�Kogo on ma na my�li? � wyb�ka� pan Artur, przej�ty do g��bi � czy�by Helen�?
Niemo�liwe. Nie,
to stanowczo niemo�liwe. To musi by� co innego.
� Jestem pewien, �e tu chodzi o t� sam� osob� � rzek� m�j przyjaciel � je�eli
trzeba na to
dowodu, czy� nie wystarczy, �e Piotr Grandoue si� spali�, a pa�ski samoch�d si�
rozbi�? Czy� to nie
do�� przekonywaj�ce?
Nagle w�r�d ciszy, jaka zapanowa�a po s�owach mego przyjaciela, rozleg� si�
og�uszaj�cy huk
wystrza�u. Pok�j nape�ni� si� dymem i woni� prochu. Z brz�kiem posypa�y si� na
st� jakie� okruchy.
Stanowczo dzisiejsze �niadanie nie mia�o powodzenia.
� Co to jest? � wykrzykn�� pan Artur, zrywaj�c si� z miejsca � kto to strzela?
� Czy nikt z pan�w nie jest ranny? � zapyta� spokojnie Talmes. Teodorze, kto to
wiesza strzelby
nabite?
� Nie wiem, prosz� pana, t�umaczy� si� gor�czkowo s�u��cy, kt�ry wbieg� na
odg�os strza�u
� to nie ja, przedwczoraj w�a�nie czy�ci�em, nie wiem, kto j� bra� p�niej...
Spoza rzedn�cych ob�ok�w dymu prochowego dojrza�em le��c� na pod�odze dubelt�wk�
my�liwsk�, kt�ra wisia�a na �cianie pod g�ow� dzika, zabitego niegdy� przez
Talmes'a.
� �wiek musia� by� wbity za s�abo � wo�a� pan de Yadimont.
Przeprowadzi�em wzrokiem w powietrzu lini� prost� pomi�dzy wyszarpni�tym
strz�pem w dywanie
od �wieka, na kt�rym wisia�a strzelba i lamp� ponad sto�em, w kt�r� nab�j
ugodzi�. G�owa mego
przyjaciela znajdowa�a si� przed chwil� prawie na tej samej linii...
Mocno wydarty strz�p dywanu wskazywa�, �e �wiek by� wbity wcale nie s�abo...
Lufa strzelby
pozosta�a skierowana wzd�u� �ciany... mog�a wystrzeli� dopiero w chwili
uderzenia o pod�og�. ...Jak�e
strza� m�g� rozbi� lamp� nad sto�em?...
Nie czas teraz sprz�ta�, Teodorze � m�wi� Talmes � innym razem dostarczysz nam
t�ustych
podlot�w za stracone dzisiejsze �niadanie, a teraz nakryj pr�dko tu obok w mojej
pracowni i przynie�
nam jajecznicy i czarnej kawy.
� Ale� ja nie poluj�, prosz� pana � usprawiedliwia� si� s�u��cy, nawyk�y jednak
do bezwzgl�dnego
pos�usze�stwa, oddali� si�, aby spe�ni� polecenie.
� Czy� w istocie pos�dzasz Teodora o tak karygodn� nieostro�no��? � zapyta�em,
gdy�my
przechodzili do gabinetu mego przyjaciela.
� Chyba nie, pr�dzej jest to figiel naszego wampira. Wyszli�my obronn� r�k�,
mog�oby by� gorzej.
T� tylko ma satysfakcj�, �e nieco op�ni� nasz wyjazd. A propos, zatelefonuj,
prosz� ci�, Jacksonie,
do gara�u, �e za dziesi�� minut wyje�d�amy.
Przeczu�em, �e op�nienie b�dzie znacznie wi�ksze, skoro w odpowiedzi
dos�ysza�em
poirytowany g�os szofera:
� Prosz� pana, motor zupe�nie nie zapala, nie wiem co to jest, zdejmuj� magneto.
� Magneto nie zapala, Williamie � oznajmi�em, wieszaj�c s�uchawk� � ot� i nowe
op�nienie.
� Nie martw si�, Jacksonie, Creyisse jest dobrym mechanikiem, wnet sobie
poradzi. Ot� i -
jajecznica, przepraszam za tak skromny posi�ek, ale przynajmniej bez szk�a.
Prosz� pan�w.
Jajecznica by�a doskona�a. Ko�czyli�my w�a�nie spo�ywa� j� w milczeniu, gdy
rozleg� si� dzwonek
telefonu. Podbieg�em czym pr�dzej do aparatu.
� Magnesy zupe�nie os�ab�y � komunikowa� Cre-viesse � ci�gn� obydwa ko�ce ig�y,
jak zwyk�e
�elazo. Trzeba je zdemontowa� i postawi� pod pr�d. Mam bobi-ny gotowe, mog� je
sam
namagnesowa�. Ale potrwa to z P�torej godziny.
G�os mechanika by� teraz spokojny zupe�nie. Dziwni to ludzie ci szoferzy. Wtedy
tylko wpadaj� w
najokropniejszy humor, kiedy nie wiedz�, dlaczego maszyna kaprysi. Ale skoro
zdo�aj� raz dociec
przyczyny, nic ich wi�cej nie wzrusza.
� P�torej godziny trzeba czeka�. Magnesy zupe�nie straci�y sw� si�� i trzeba je
namagnesowa� na nowo � zawo�a�em.
� Co� podobnego! � rzek� pan Artur � wszystkie marki obecnie innego zapalania
nie maj�, jak
tylko za pomoc� magneto, gdy� to jest najpewniejsze. Zdarzaj� si� czasem, co
prawda, niekt�re
usterki, ale �eby trzeba by�o magnesy na gwa�t wzmacnia�, o tym pierwszy raz
s�ysz�.
� Ma pan racj� � m�j przyjaciel powsta� � to nie jest zwyk�y wypadek. Nasz
przeciwnik stara si�
nam utrudni�, co tylko mo�e. Posiada wida� zdolno�� dzia�ania te-lepatycznie na
magnesy. Mo�e
pan�w to zaciekawi, prosz� ze mn� do gara�u, mam nadziej�, �e potrafi� bez
pomocy pr�du
elektrycznego przywr�ci� stali utracone w�a�ciwo�ci.
� Wiem, �e doskonale to potrafisz � odrzek�em � wol� zaczeka� tutaj. Czuj� si�
nieco
zm�czony.
W istocie, od niejakiego czasu czu�em si� dziwnie wyczerpany i rozdra�niony.
Skoro tylko drzwi si�
zamkn�y za Talmes'em i panem Arturem, zag��bi�em si� w fotelu, wyci�gn��em nogi
przed siebie i
przymkn��em oczy, chc�c troch� wypocz��.
W uszach mi szumia�o. W ca�ym ciele dziwny czu�em niepok�j. W ciszy, jaka
obecnie zapanowa�a,
nie tylko nerwy moje nie rozpr�y�y si� ze zwyk�� b�ogo�ci�, przeciwnie, czu�em,
jak wszystkie naraz
dygota�y we mnie, niby napi�te do ostateczno�ci struny.
� Co si� ze mn� dzieje? � pomy�la�em.
Nagle dozna�em wra�enia i to bardzo przykrego, �e kto� na mnie patrzy.
Otworzy�em oczy i
rozejrza�em si� dooko�a. Nie by�o nikogo. Jednak co� poci�ga�o ku sobie
magnetycznie m�j wzrok. Nie
wiedzia�em, co to by� mo�e, ale kiedy moje spojrzenie spocz�o na ciemnej
flaszeczce z czerwon�
nalepk�, widoczn� przez oszklon� szyb� szaf-
ki, stoj�cej naprzeciw, nie mog�em od niej wzroku oderwa�.
W gabinecie Talmes'a, kt�ry by� zarazem jego pracowni�, obok stolika, przy
kt�rym sporz�dza�
nieraz r�ne jemu tylko wiadome specyfiki, sta�a spora szafa wype�niona
najrozmaitszymi
buteleczkami i s�oikami. Zabrzmia�y mi w uszach s�owa mego przyjaciela, kt�re
wyrzek� by� do mnie
kiedy�, dawno temu:
� Na tej p�eczce s� same szybko dzia�aj�ce trucizny, a z nich najstraszniejsza
jest ta.
By�em wpatrzony teraz we flaszeczk�, kt�r� mi w�wczas pokaza�. Sta�a na tym
samym miejscu i
sw� nalepk� czerwon� patrzy�a na mnie, jak okiem magnetyzera. W�osy mi si�
zje�y�y na g�owie.
Dojrza�em jednocze�nie, �e klucz tkwi� w zamku. Przez jakie� niepoj�te
roztargnienie Talmes go
pozostawi�?
I w tej�e chwili, jakby wykonuj�c czyj� nieodparty nakaz, powsta�em, podszed�em
do szafki,
otworzy�em j� i wzi��em do r�ki flaszk�. Co teraz?
Nie zd��y�em jeszcze tego pomy�le�, jak ju� dostrzeg�em sw� w�asn� r�k�,
przechylaj�c� flaszk�
ponad -nie-dopit� fili�ank� kawy.
� To fili�anka Williama! � zahucza�o mi w g�owie. Widzia�em najdok�adniej, jak
krople trucizny
spada�y do napoju, kt�ry zaraz wychyli ukochany przyjaciel. Jedna, druga,
trzecia kropla. Krople du�e,
ci�ki p�yn g�sty, zawiesisty, nieco brunatny. Co to? Aha, to szcz�kn�� zamek
szafki. Kto to �piewa?
� Dans Paris ii y a un Pere blanc...*
� O, widz�, Jacksonie, �e ju� si� masz zupe�nie dobrze.
S�ysz� g�os mego przyjaciela � tak weso�o wy�piewujesz. Dobrze, �e� nam
przypomnia�. Trzeba
wypi� strze-miennego. Magneto ju� daje iskr� na dwa centymetry. Zaraz jedziemy.
Kawa pewnie
jeszcze nie wystyg�a. Wi�c PO kieliszku likieru.
Pocz�tek znanej francuskiej piosenki.
Ogromny krzyk d�awi� mi gard�o:
� Williamie, nie pij tej kawy!...
Zamiast tego, wyrzek�em z najweselsz� intonacj� g�osu:
� O tak po kieliszku, albo te� i po dwa. Z�otobr�zowy p�yn nape�ni� kieliszki.
� Doko�czmy wpierw kawy � rzek� Talmes i uj�� sw� fili�ank�.
Rozpacz mn� targn�a. Us�ysza�em sw�j g�os:
� B�dziemy mieli wspania�� przeja�d�k�. Tak cudnie jest dzisiaj.
Fili�anka w r�ku mego przyjaciela wznosi�a si� szybko ku jego wargom. Ju� j�st
wp� drogi... Zaraz
j� przytknie do ust... Piek�o katuszy! W moich oczach zginie otruty przeze
mnie...
Wtem Talmes postawi� fili�ank� na stole.
� Heleno! Jakim sposobem? Dlaczego przyjecha�a�? � wykrzykn�� pan Artur.
Na progu sta�a m�oda dziewczyna, ta sama z fotografii, tylko bardzo blada i
znacznie w�tlejsza.
By�a bez kapelusza i bez p�aszcza, w skromnej domowej sukience. Oczyma
sp�oszonej sarny patrzy�a
na nas "i widoczne by�o, �e brak jej si�, jedn� r�k� trzyma�a si� za drzwi.
Zanim zd��yli�my powsta�, dziewczyna, jakby zebrawszy wszystkie si�y, podesz�a
szybko do sto�u
i wzi�a ze� fili�ank� Talmes'a.
Patrzyli�my na ni� ze zdumieniem.
� Heleno, co robisz? Odezwij�e si�! � wo�a� pan Artur. Nawet m�j przyjaciel te�
wydawa� si�
zdziwiony. Nie odpowiadaj�c, c�rka pana de Yadimont zbli�y�a si�
do otwartego okna. Rozleg� si� brz�k t�uczonej porcelany.
Dziewczyna zatoczy�a si�, jakby mia�a upa��. Pan Artur podskoczy� i otoczy� j�
ramieniem. Lecz
nie obj�� nikogo. Rami� jego przesz�o przez posta� dziewcz�cia, jak przez lekk�
mg��. W tej chwili
dziewczyna znik�a. Pan Artur odwr�ci� ku nam sw� twarz zbiela��. Przez d�u�sz�
chwil� chwyta�
powietrze otwartymi ustami, zanim zdo�a� wym�wi�:
� Co to wszystko znaczy?
Odezwa� si� sygna� zaje�d�aj�cego samochodu.
� W drog�! � wykrzykn�� Talmes, kieruj�c si� ku drzwiom � nie mamy czasu do
stracenia.
� Williamie! � wo�a�em, spiesz�c si� za nim � ja ci wla�em trucizny. Gdyby�
wiedzia�, jaka to
m�ka! Jak on mn� ow�adn��!
Opu�ci�a mnie moc przekl�ta. Mog�em ju� wypowiada� i czyni�, co chcia�em.
� Domy�lam si� wszystkiego. W drodze wyja�nimy to
sobie.
//. Na ratunek
S�u��cy wrzuci� nasze podr�czne walizki i zawini�tko ocalonych rzeczy pana
Artura, i Rolls-Royce
mojego przyjaciela mi�kko ruszy� z miejsca. W przelocie dostrzeg�em skorupy
porcelany przed
oknem pracowni Willia-
ma.
Cudny obraz tej, co to sprawi�a, od�y� w mej duszy.
Jak subteln�, nieziemsk� jest pi�kno�� tego biednego, prze�ladowanego
dziewcz�cia... Te oczy,
patrz�ce z l�kiem i jak�� ukryt� pro�b�... Biedactwo, wycie�czone tak
niemi�osiernie... Jakim
sposobem zdo�a�o si� zjawi� w sam� por�, by ocali� mego przyjaciela i mnie od
katuszy wspomnienia,
kt�rego bym nie przeni�s�?
W my�li moje niemi�ym dysonansem wpad� przenikliwy zgrzyt �elaza. To ch�opak,
nadbieg�szy
p�dem do gara�u, otwiera� przed nami ci�kie, kute wrzeci�dze bramy wjazdowej.
Podnios�em z niepokojem g�ow�. Ten szarpi�cy nerwy, ostro j�kliwy d�wi�k wyda�
mi si� dziwnie
niesamowity. Co�, jakby ukryta gro�ba w nim brzmia�a, jakby ostrze�enie.
I krew zastyg�a mi w �y�ach...
Dostrzeg�em � by�o to mgnienie oka � w chwili, gdy przednie ko�a tr�ci�y
elastycznie o pr�g bramy,
jak jej g�rna belka poprzeczna, d�wigaj�ca masywne sploty ozd�b w stylu
�redniowiecza, nagle
drgn�a i ze szcz�kiem gruchotanego �elastwa, run�a w d�, urywaj�c si�
jednocze�nie u obydw�ch
ko�c�w.
W oczach mi pociemnia�o... Instynktownie skurczy�em si� i wci�gn��em g�ow� w
ramiona,
oczekuj�c niechybnego ciosu... W �wiadomo�ci mej tkwi� wyra�ny obraz mi�kkiej
szarej czapeczki
sportowej Talmes'a, kt�ry siedzia� nieco przede mn�, sun�cej szybko z p�dem
samochodu
na^spotkanie belki...
Trwa�o to u�amek sekundy � czy wieki ca�e?... Jak gdyby olbrzymi czarny ptak
�mign�� mi
nad g�ow�... *pg�uszaj�cy �oskot wal�cego si� ci�aru z ty�u za samochodem...
P�dzili�my go�ci�cem chy�ej wiatru.
Spotka�em wzrok pana de Yadimont. Wyczyta�em w
nim to samo ob��dnie przera�one zdziwienie, jakie czu�em w sobie.
Jak to si� sta�o? Jakim sposobem zdo�ali�my umkn�� spod belki? Przecie�
widzia�em j�
najwyra�niej tu� ponad g�ow� mego przyjaciela...
� Musimy si� mie� na baczno�ci ka�dej chwili � zabrzmia� jego spokojny g�os.
Przeciwnik
jest czujny i bardzo pot�ny. To, czego dokona� przed chwil�, dematerializacja
cz�stkowa ze
znacznej odleg�o�ci i w precyzyjnie obranym czasie, daje nam miar� jego si�y.
Jaka szkoda, �e
duch tej miary s�u�y z�ej sprawie.
� Jakim sposobem zdo�ali�my umkn��? � zapyta�em.
� Ano, przecie� dbam cokolwiek o swych przyjaci� i siebie. Czy� to ci� dziwi,
�e podpar�em
cokolwiek belk�?
� Ale� jak?
� Nie jest to tak dalece trudne. Wystarczy wywo�a� w odpowiedni spos�b
zaburzenie w eterze, a
przestanie ci�gn�� przedmiot ku do�owi, nawet wypchnie go ku g�rze. To jest
w�a�nie lewitacja, w
swej najczystszej postaci. W tym wypadku wystarczy�o przeci�� grawitacj� na
jeden moment tylko,
i lewitacyjnie zahamowa� dzia�anie bezw�adno�ci. Zrozumia�e�?
� Nie bardzo.
� Wyt�umacz� ci to przy innej sposobno�ci, teraz musimy otoczy� siebie i nasz
samoch�d
ogromnym puklerzem, najsilniej przepojonych dobroczynn� pran� my�li, inaczej
nasz przeciwnik z
�atwo�ci� uszkodzi nam cokolwiek w mechanizmie wozu i spowoduje katastrof�.
Dopom�cie
mi w tym, panowie.
� Jak my mo�emy tu pom�c? � zapyta� pan de Va-dimont.
� Prosz� skoncentrowa� my�l, wol�, a g��wnie uwag�, �eby si� na nic nie
rozprasza�a i
wyobrazi� sobie jak najrealniej i jak najplastyczniej niewidzialny, a
nies�ychanie odporny
pancerz, zamykaj�cy nas wraz z samochodem niby w skorupie olbrzymiego jaja.
Prosz�
wytworzy� ten skoncentrowany obraz my�lowy i ca�� si�� woli podtrzyma� go
niewzruszenie
przez kilka chwili* Wszystko inne prosz� usun�� ze �wiadomo�ci, za� w
pod�wiadomo�ci zamkn��
prze�wiadczenie, �e nasza sprawa Jest dobra, i mi�,*- ufno�� w pomoc Wielkich
Pot�g Swia-
t�a. Ja te� zrobi� to samo i ten nasz zjednoczony wysi�ek b�dzie bardzo
skuteczny.
Zapanowa�o milczenie. W�r�d wspania�ej panoramy g�rzystej okolicy, sun�cej
po�piesznie na
nasze spotkanie, jak na p��tnie ekranu, samoch�d nasz mija� z zawrotn�
szybko�ci� rozs�onecznione
doliny, a owiane sin� mg�� wierzcho�ki dalekich g�r rozst�powa�y si� przed