4691

Szczegóły
Tytuł 4691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam 'Frey' Barczy�ski Sztafeta Poci�g z g�o�nym stukotem wtoczy� si� na stacj�. Baga�owi zacz�li si� krz�ta� przy wy�adowywaniu kufr�w z wagonu baga�owego. Sir Alexander Persley wysiad� ze swojego przedzia�u i rozejrza� si� po peronie - st�skni� si� ju� za starym, dobrym Londynem, jego w�skimi uliczkami wype�nionymi biedakami i wspania�ych budowli w pobli�u Tamizy. Zawo�a� na ch�opca pchaj�cego w�zek z jego baga�ami i ruszy� w kierunku postoju powoz�w. Rzuci� ch�opcu monet� i krzykn�� do wo�nicy: - Do klubu "Post�p". W czasie jazdy przygl�da� si� z coraz wi�kszym zak�opotaniem przechadzaj�cym si� po chodnikach damom w przedziwnych kapeluszach - chyba zbyt d�ugo by� odci�ty od cywilizowanego �wiata. Doro�ka wyjecha�a na nabrze�e Tamizy. A� �za zakr�ci�a si� w oku sir Alexandra na widok Parlamentu g�ruj�cego nad spokojnymi wodami rzeki. Tak, zdecydowanie za d�ugo ju� tu nie by�. Po kilku minutach jazdy zatrzymali si� przed drzwiami klubu. By� to ogromny, bogato zdobiony budynek, wyra�nie wyr�niaj�cy si� w�r�d okolicznej zabudowy - w�skich, jednopi�trowych dom�w z identycznymi schodkami, drzwiami, oknami. Nic zreszt� dziwnego, �e "Post�p" by� tak monumentaln� konstrukcj� - w ko�cu by�o to ulubione miejsce spotka� potentat�w kolejowych z ca�ej niemal�e Anglii, Szkocji, Irlandii, nierzadko bywali tutaj nawet w�a�ciciele linii kolejowych z Afryki, Indii i Stan�w Zjednoczonych. Gdy wchodzi� po schodach zacz�� kropi� drobniutki deszcz rozpoczynaj�c typowe, pi�kne londy�skie popo�udnie. Otworzy� drzwi i wszed� do zupe�nie cichego, przesi�kni�tego zapachem herbaty i cygar wn�trza. - M�j Bo�e! - wykrzykn�� Stampleton a� z oburzeniem zacz�li si� ogl�da� si� ludzie siedz�cy w pokojach obok. - Sir Alexander Persley! - doda� ju� o p� tonu ni�ej. - To naprawd� pan? - Tak, Stampleton - po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Wr�ci�em. - M�j Bo�e, jak si� ciesz�! Ju� od pi�ciu lat nie mieli�my od pana �adnych wiadomo�ci. - Ja te� si� ciesz�, �e znowu tu jestem. Nie wyobra�asz sobie nawet jak bardzo brakowa�o mi tej atmosfery klubu. Chyba nawet bardziej ni� herbaty. - Mo�e wypije pan fili�ank�? Pan Patterson b�dzie rad, �e nic si� panu nie sta�o. - Czy jest teraz tutaj? - Nie, wyjecha� do Liverpoolu, �eby obejrze� kolejn� inwestycj�. - Widocznie min�li�my si�, bo ja w�a�nie przyjecha�em stamt�d. - S� za to panowie Wilkins i Stampler, a wkr�tce spodziewamy si� przybycia sir Roberta. - Sir Robert Woodward jest w Londynie? - Tak, wr�ci� przed trzema tygodniami. - Mo�e wejd� tylko, �eby si� przywita�. Jad� prosto z dworca. Kiedy ma wr�ci� pan Patterson? - Dzi� wieczorem. - Dobrze, wi�c spotkam si� ze wszystkimi jutro o pi�tej. - Bardzo dobrze, prosz� pana, zajm� si� wszystkim. * * * - Nie mo�esz ciszej mlaska�? Nie s�ysz� muzyki. - A nie m�g�by� zaj�� si� swoim talerzem? - Chcia�bym, ale twoje �arcie zajmuje p� stolika. - Zobaczcie t�! Chodnikiem sz�a d�ugonoga blondynka ubrana w czerwon� sukienk� ods�aniaj�c� niemal ca�e uda i wi�kszo�� tego, co znajdowa�o si� powy�ej pasa. - Hmm, niez�a, ale da�bym jej najwy�ej dw�jk�. - A ty, Chris? - Zero. - Zero? Ale te nogi! - Je�eli nogi s� jej najmocniejszym punktem, to gratuluj� ci dobrego wzroku. - Co chcesz od jej n�g? - S� za grube. - Za grube? - Zobacz, przecie� ona ma �ydk� grubsz� od jego r�ki, a to ju� o wiele za du�o. - Odczep si� od mojej r�ki! - No, dobra, a ta szczup�a brunetka? - No, to ju� lepiej. Dwa i p�. - Dwa i p�? Z takimi oczami? - Oczu, to ty do tego nie mieszaj. Dziewczyna przesz�a obok nich. - E, ja powiedzia�bym, �e ze trzy. - A co ty mo�esz widzie� zza tej sterty jedzenia? - Daj mu spok�j, przecie� widzisz, �e si� ogranicza - dzisiaj zaj�� tylko p� stolika. - Odwalcie si� ode mnie! Sami jeste�cie za chudzi i tylko mi zazdro�cicie. - Czego? �e zajmujesz dwa sto�ki? - Kochany, to wszystko s� mi�nie! Obaj wybuchn�li �miechem. Paul z�apa� ze stolika pojemniki z musztard� i ketchupem i wycelowa� je w ich twarze. - Macie jeszcze co� do powiedzenia? - Po co te nerwy? Pomy�l, je�eli nas ochlapiesz, to na pewno nie wystarczy ci na pokrycie tych wszystkich frytek. - Trudno, ale chocia� b�d� mia� satysfakcj�. - Paul, postaw je na stoliku, a nic nikomu si� nie stanie. - Lepiej zobaczcie t�. Chodnikiem sz�a niewysoka brunetka z d�ugimi do pasa w�osami, co przy jej wzro�cie nie by�o wielkim osi�gni�ciem. Mia�a �agodne rysy twarzy, zielone oczy i zarzucony na rami� Plecak w tym samym kolorze. - Jak dla mnie co najmniej cztery. - Nie za m�oda? - Trudno powiedzie�. - Co my�lisz, Paul? - Wi�c teraz obchodzi was moje zdanie, co? - Nie marud�. - Cztery. - To co, pr�bujemy? Pokiwali tylko g�owami. Martin wsta� i wyszed� za ogrodzenie otaczaj�ce stoliki z kawiarni, w kt�rej siedzieli. Dziewczyna sz�a dosy� szybko, wi�c musia� potruchta�, �eby j� dogoni�. - Przepraszam! Reszta rozmowy odbywa�a si� zbyt daleko, �eby Paul i Chris mogli j� us�ysze�. Martin jak zwykle du�o si� u�miecha�, gestykulowa�, w ko�cu, gdy odwzajemni�a u�miech wr�czy� jej wizyt�wk� i wr�ci� do stolika. - I co? - Tym razem testy socjologiczne. - My�lisz, �e to kupi�a? - Da�em jej wizyt�wk� na uniwersytet, wi�c kto wie. - I jakie wra�enie robi z bliska? - W miar�. - Chyba nie powiedzia�e� jej, �e dostanie za to pieni�dze? - Zrzucimy si� po pi�tce. - Nie mog�e� jej powiedzie�, �e to dla dobra ludzko�ci, albo co� w tym rodzaju? - Wtedy, to ju� na pewno by nie przysz�a. - Tak czy inaczej kto� b�dzie musia� siedzie� na uniwerku na wypadek gdyby si� pojawi�a. * * * Pok�j by� przestronny, stary zabytkowy sekretarzyk, dwa fotele przy kominku, biblioteka wype�niona ksi��kami i solidny st� z ciemnego drewna nadawa�y jego wn�trzu przytulnego charakteru. Za niewielkimi drzwiami by�a sypialnia z wygodnym, szerokim ��kiem i toaletk�. - Zgoda. Oto zap�ata za trzy miesi�ce z g�ry. W�a�cicielka uwa�nie przeliczy�a monety. Persley wyjrza� przez okno. Na ulicy wo�nica wy�adowywa� w�a�nie jego skrzyni�, a obok niego przeje�d�a�y inne doro�ki, powozy, w�z Wy�adowany wielkimi beczkami z piwem, a po chodnikach biega�y dzieci i g�o�nym krzykiem zach�ca�y do kupowania Evening Star. Wo�nica wdrapa� si� na g�r� i postawi� baga�e. Persley wr�czy� mu dwa szylingi. - Dzi�kuj� panu. - Prosz� poczeka� kilka minut. Pojedziemy jeszcze w jedno miejsce. - Dobrze prosz� pana. Gdy zamkn�y si� za nim drzwi sir Alexander rozpi�� pasy i otworzy� kufer. Ze �rodka wyj�� ludzk� czaszk�, po�o�y� j� na stole i uwa�nie obejrza�, czy nie odnios�a �adnych uszkodze� podczas podr�y. Obok niej umie�ci� woreczki z zio�ami, a wok� rozmie�ci� na kszta�t okr�gu przedmioty przypominaj�ce suszone �liwki, ale wielko�ci jab�ka. Na koniec wyj�� z baga�y niewielki woreczek na rzemyku, zawiesi� go na szyi i skwapliwie wsun�� pod ubranie. Po chwili namys�u przykry� rzeczy le��ce na stole bogato zdobion� chust�. Zabra� kapelusz, lask� i zszed� na d�. Nast�pnie uda� si� do siedziby firmy Harrington i Sp�ka, kt�rym powierzy� przed wyjazdem znaczn� cz�� swojego maj�tku. Od w�a�ciciela dowiedzia� si�, �e jego wk�ad powi�kszony o dywidendy i kilkuprocentowy zysk z ostatnich lat spoczywa bezpiecznie w banku i jest dost�pny w przeci�gu dwu tygodni. W drodze powrotnej z�o�y� wi�zk� kwiat�w na grobie zmar�ej przed dziewi�cioma lat �ony. Wchodz�c na g�r� zauwa�y�, �e drzwi do wynaj�tego przez niego pokoju s� uchylone. Przyspieszy� kroku i zasta� w �rodku w�a�cicielk� pochylon� nad jego baga�ami. - Co to ma znaczy�, pani Harrison? Kobieta upu�ci�a wieko kufra, kt�ry zamkn�� si� z trzaskiem. Sta�a z otwartymi ustami nie b�d�c w stanie wydusi� z siebie s�owa. - W moich baga�ach nie ma nic, co mog�oby, a ju� z pewno�ci� nic, co powinno pani� interesowa� - przesadzi� nieco z tonem ura�onego d�entelmena, ale chcia� mie� pewno��, �e od razu kobieta zrozumie, �e nie ma zamiaru tolerowa� takiego zachowania. - Bardzo pana przepraszam, to ju� si� wi�cej nie powt�rzy. Jestem ju� stara i zmog�a mnie ciekawo��. Prosz� o wybaczenie. Persley z�o�y� r�ce za plecami i wynios�ym krokiem zbli�y� si� do skulonej staruszki. - Dobrze, pani Harrison, ale je�eli jeszcze raz wejdzie tu pani bez mojego pozwolenia, b�d� zmuszony zmieni� miejsce zamieszkania. - Nie, prosz� pana. Nie b�d� ju� zak��ca� pa�skiego spokoju. Pospiesznie zesz�a na d�, a Persley wzi�� si� za sprawdzanie, czy przypadkiem nie zgin�o nic z jego rzeczy. Pozytywn� rzecz� by�o to, �e najwyra�niej pani Harrison zagl�da�a pod chust�, czego dowodem by�o zniekszta�cenie kr�gu, a mimo to nie zemdla�a, nie wysz�a z krzykiem, ani nie wezwa�a policji. W kufrze, ani w torbie podr�nej niczego nie brakowa�o, wi�c chyba wr�ci� w sam� por�. Z wn�ki w kufrze wyj�� gruby plik papier�w i po�o�y� je na sekretarzyku. Zapali� lamp� na �cianie i do ich przegl�dania. Na pocz�tek przeczyta� kupion� jeszcze w Liverpoolu gazet� pragn�c jak najszybciej dowiedzie� si� jak najwi�cej o aktualnej sytuacji Imperium. Po oko�o kwadransie odezwa�o si� pukanie do drzwi. To pani Harrison przynios�a mu posi�ek i rozpali�a w kominku. * * * Chris siedzia� z nogami zarzuconymi na biurko i kartkowa� gazet�, gdy odezwa�o si� pukanie do drzwi.- Tak? Cisza. - Prosz�! Znowu nic. Niech�tnie wsta� i otworzy� drzwi. Wyjrza� na korytarz - dziewczyna w�a�nie odchodzi�a. - Pani do nas? Odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego nieco zdziwiona. - Nie wiem. Dosta�am wizyt�wk� od pana... Martina O'Shea. - Tak, prosz� do �rodka. Min�a go i z lekkim wahaniem przekroczy�a pr�g niewielkiego pokoiku rozdzielonego na p� przez szklan� �cian�. Wi�kszo�� powierzchni zajmowa�y proste, metalowe p�ki zape�nione stertami papier�w, ksi��ek, pude� z jakim� sprz�tem opl�tanym przewodami. - Mo�e przejd�my do sali - r�k� wskaza� niepozorne drzwi we wn�ce. Za nimi znajdowa�o si� o wiele przestronniejsze pomieszczenie z dwoma du�ymi oknami. W rogu sta� model szkieletu ludzkiego, a na �cianach porozwieszane by�y portrety, chyba naukowc�w. Usiedli przy du�ym stole. - Jestem Chris - u�cisn�� jej d�o� - Jak pani widzi dzisiaj nie ma ani Martina, ani Paula, wi�c b�dziemy musieli um�wi� si� na inny termin. A dzisiaj mo�e za�atwimy papierkow� robot�. Z szuflady stoj�cego pod �cian� biurka wyj�� formularz, d�ugopis i usiad� naprzeciw dziewczyny. - Dobrze. Pani imi� i nazwisko? - Martha Elisabeth Docherty. - Urodzona? - 10 sierpnia 1979 roku w Leicester. - OK. Czym si� pani zajmuje?- Studiuj� literatur� i pracuj� na p� etatu. - Gdzie, je�li mo�na wiedzie�? - W Big Burger na nocn� zmian�. - Uuu, znam ten b�l, kiedy� zmywa�em naczynia w restauracji, �eby zarobi� na studia. Dziewczyna u�miechn�a si� nieco niepewnie. By�o jej z tym do twarzy. - Dobrze. Teraz tak: czy pani rodzice �yj�? - Tak. - Ma pani rodze�stwo? - Tak, dwie siostry. - W jakim wieku? - Starsza 18, m�odsza 16 lat. - Mieszka pani z rodzin�? - Nie, oni dalej mieszkaj� w Leicester, ja musia�am si� przenie�� do Londynu. - Mieszka pani sama? - Nie, z dwiema przyjaci�kami wynajmujemy mieszkanie. - Dobrze, a teraz troch� inne pytania. Jest pani prawor�czna? - Nie, lewo. - Czy jest pani dziedzicznie obci��ona jakimi� chorobami? - Nie. To znaczy, nic mi o tym nie wiadomo. - Jakie� przewlek�e choroby? - Nie. - Operacje pod pe�n� narkoza? - Nie. - Z�amania ko�ci? - �adnych. - Dobrze. Teraz pytania, na kt�re nie musi pani odpowiada�, aczkolwiek te dane nigdzie st�d nie wychodz�. Wyznanie? - Protestanckie. - Orientacja seksualna? Dziewczyna unios�a lekko brwi. - Tak, jak m�wi�em - nie musimy tego wiedzie�. - Hetero. Po co wam takie dane? - Do wyznaczenia spo�r�d ochotnik�w grupy ludzi, kt�rych poddamy badaniom. - Jakie to s� dok�adnie badania? - Testy psychologiczne. - I czemu ma to s�u�y�? - No, tak og�lnie sprawdzeniu reakcji ludzi na pewne bod�ce. Dobrze, doko�czmy wype�niania tego formularza. Jakie� na�ogi? - Papierosy. - Od dawna? - Jakie� pi��, albo sze�� lat. - Czy by�a pani kiedy� leczona psychiatrycznie? - Nie. - Czy by�a pani poddawana hipnozie? - Nie. - Czy mia�a pani do czynienia z narkotykami? - Kilka razy pali�am trawk�, ale nie przypad�o mi to do gustu. - I na koniec - jakie prowadzi pani �ycie towarzyskie? - W jakim sensie? - Ch�opak, narzeczony? - Ch�opak. - Od jak dawna? - Od p�tora roku. - Jakie� imprezy, dyskoteki? - Raczej tak, chocia� praca i nauka raczej mi na to nie pozwalaj�. - To by�oby wszystko. Mo�e ma pani jeszcze jakie� pytania? - Ile mi zap�acicie za te testy? - Martin nie m�wi� pani? - M�wi� tylko, �e zarobi� par� funciak�w.- Szczerze m�wi�c, to Martin si� tym zajmuje, wi�c nie mog� pani powiedzie� nic konkretnego. Kiedy mog�aby pani znowu si� u nas pojawi�? - A ile czasu zajm� te testy? - Najwy�ej godzin�. - Wi�c mo�e w pi�tek? - OK. Oko�o drugiej? - Dobrze. Do widzenia. Gdy wysz�a Chris si�gn�� po telefon. - Paul? Na pi�tek b�dziemy potrzebowali tw�j sprz�t. I powiedz Martinowi, �e zg�osi�a si� ta ostatnia dziewczyna. * * * Sir Alexander ods�oni� czaszk�, roz�o�y� na stole przyrz�dy pomiarowe i zacz�� szkicowa� na przygotowanym arkuszu papieru. Na pocz�tek zmierzy� szeroko�� mi�dzy ko��mi skroniowymi, nast�pnie od czo�a do potylicy, ko�ci policzkowe i od szczytu czaszki do najbardziej wysuni�tego punktu �uchwy. Swoje pomiary do��czy� do szkicu czaszki, po czym zmieni� pa��kowaty miernik odleg�o�ci na lup�. Dok�adnie obejrza� ka�dy centymetr powierzchni skwapliwie spisuj�c wszelkie swoje spostrze�enia i nanosz�c je na rysunek. Przyjrza� si� uz�bieniu i oczodo�om, po czym od�o�y� czaszk� na jej miejsce w �rodku kr�gu. Teraz wzi�� do r�ki jeden z tworz�cych go przedmiot�w. Pod lup�, w�r�d g�stych jak futro w�os�w wyra�nie da�o si� odr�ni� powieki, zaszyte usta i malutki uszy. Persley obejrza� kolejno wszystkie zmniejszone g�owy le��ce na stole. Ich wsp�ln� cech� by�y india�skie rysy zachowane mimo, �e nie zawiera�y ju� ko�ci. Z kieszonki wyj�� zegarek. Dochodzi�a p�noc, czas, �eby si� uda� na spoczynek. Chusta wr�ci�a na swoje miejsce, a sir Alexander pocieraj�c nos, na kt�rym jeszcze przed chwil� tkwi�y okulary poszed� do sypialni. * * * - I co mo�esz o niej powiedzie�? - Martin ko�czy� w�a�nie czytanie formularza. - Ko�o czterech na pewno. Martwi mnie tylko ta lewor�czno��. - Dlaczego? Przecie� to nic nie zmienia. - Przecie� osoby lewor�czne maj� bardziej aktywn� praw� p�kul� m�zgu. - OK, ale i tak nie wiedzieliby�my, w kt�rej p�kuli szuka�. - Tak, ale nie by�o te� �adnych wzmianek o lewor�czno�ci. Martin zamy�li� si� na chwil�. - Zobaczymy jak to b�dzie. - Co ze sprz�tem, Paul? - Jest problem. Na moim wydziale b�dzie inspekcja i nie wiem czy uda mi si� �ci�gn�� wszystko na czas. - To wymy�l co�! - Co ja mog� na to poradzi�? Przecie� nie sta� nas na zakup sprz�tu, a o wypo�yczeniu nie mamy nawet co marzy�. - Wiesz co, Paul, kt�rego� dnia sprawimy sobie seksown� asystentk� na twoje miejsce. Nawet je�eli b�dzie zawala� robot� tak cz�sto jak ty, to chocia� b�dzie na czym oko zawiesi� - Martin zamkn�� oczy i z�o�y� palce wskazuj�ce na podstawie nosa. To by�a jego pozycja do medytacji. Po oko�o minucie ciszy otworzy� oczy i od razu zacz�� m�wi�: - Chris przygotuj testy, najlepiej te, kt�re najcz�ciej robili�my, �eby szybko por�wna� wyniki. Ty, Paul, na razie przeszukaj nasz� rupieciarni� i zmontuj sprz�t na podstawowe pr�by. Po nich ju� b�dziemy wiedzieli czy warto si� ni� dalej zajmowa�. Je�eli tak, to wtedy sprowadzisz reszt� sprz�tu za swojego instytutu. Dzisiaj zrzucamy si� po pi�tce na t� pierwsz� godzin�, a do pi�tku postaram si� sko�owa� jak�� fors�. Tylko nie spieprzcie nic, bo p�ki co nie sta� nas na drug� godzin� - musicie si� wyrobi�. O kt�rej ona ma by�? - O drugiej. - No, to spotykamy si� tutaj o jedenastej i jeszcze raz wszystko sprawdzamy. * * * Sir Alexander otworzy� oczy. By�o jeszcze ciemno. Bardzo ciemno. Z kieszonki surduta wyj�� zegarek i w bladym �wietle ksi�yca sprawdzi� godzin�. Przespa� tylko trzy godziny. Na czole czu� wielkie krople potu. Wytar� je r�kawem koszuli, ale on te� by� wilgotny. Zakry� twarz r�koma, jakby chcia� ukry� si� przed koszmarami ze snu. Pomaca� r�k� po nocnej szafce, a� natrafi� na amulet. Za�o�y� go na szyj� i ponownie opad� na pos�anie. Nie czu� si� dobrze - mia� lekkie b�le �o��dka, czu� dziwne odr�twienie n�g, a teraz jeszcze ten sen. W swoim �yciu by� w niejednych tarapatach, mia� przecie� za sob� wojn�, ale teraz czu� trudny do opanowania niepok�j, nie daj�c� o sobie zapomnie� namiastk� strachu, jakiej nigdy jeszcze nie do�wiadczy�. By� mo�e to tylko zm�czenie po d�ugiej podr�y, mo�e wp�yw ci�kiego klimatu Anglii, od kt�rego ju� odwyk�. Jego oczy b��dzi�y po cieniach k�ad�cych si� na �cianach i suficie, lecz my�lami znowu by� w Ameryce, w�r�d wysokich do nieba drzew i pe�nego sekret�w �wiata u ich st�p - tajemniczych cieni przemykaj�cych ukradkiem w�r�d listowia, cichego szelestu w�y zsuwaj�cych si� po pniach drzew i wszechobecnych owad�w. By� mo�e nawet t�skni�by nawet za tym trybem �ycia, jaki prowadzi� przez ostatnie miesi�ce, gdyby nie... Odgoni� od siebie te my�li. To by�a ju� jego przesz�o��, teraz musi patrze� w przysz�o��. * * * Ann przytuli�a si� mocniej do niego tak, aby m�c s�ysze� bicie jego serca. Obj�� j� ramieniem i poca�owa�. Za oknem deszcz cichutko uderza� o li�cie drzew, a syrena wozu policyjnego stopniowo cich�a gdzie� w oddali. Martin uni�s� g�ow� i spojrza� na zegar wskazuj�cy dziesi�� po pierwszej. - Rano musz� wcze�nie wsta�. - Dok�d idziesz? - B�dziemy robi� testy. - Znowu jaka� ma�olata? Nie odpowiedzia�, patrzy� tylko na jaki� punkt na suficie. - W�a�ciwie, to dlaczego to s� zawsze jakie� nastolatki, a nie emerytki, czy kobiety po czterdziestce?- Bo takie ju� si� nie nadaj� na rytualne orgie. Opar�a brod� na jego klatce piersiowej i z u�miechem spojrza�a mu w oczy. - �winia! - Przecie� t�umaczy�em ci to kilka razy. - Tak, ale nigdy nie s�ucha�am. Zasypia�am zawsze po s�owach "to jest bardzo proste". - Dobrze, od jutra �pisz na balkonie - odpar� zabieraj�c r�k� z jej ramienia. - Ja? - No, przecie� nie ja. To mog�oby �le wp�ywa� na m�j pot�ny intelekt. - A co z moim pot�nym intelektem? - I w�a�nie za t� naiwno�� ci� kocham. W pokoju obok rozleg� si� p�acz dziecka. Ann westchn�a ci�ko i wsta�a z ��ka. * * * S�o�ce wyjrza�o zza chmur przedstawiaj�c zupe�nie inne oblicze Londynu - pe�ne gwaru, z kolorowymi dachami dom�w i jasnoczerwonymi ceg�ami fabryk. Pow�z zatrzyma� si� przed drzwiami klubu "Post�p". Sir Alexander wr�czy� wo�nicy monet� i z niewielk� torb� podr�n� w r�ku wspi�� si� po schodach. Za drzwiami czeka� ju� na niego Stampleton. - Witam, sir Alexandrze. Pozwoli�em sobie przygotowa� bibliotek� na pa�skie potrzeby. Pan Patterson zapowiedzia�, �e przyb�dzie najszybciej jak to tylko b�dzie mo�liwe, pozostali panowie czekaj� ju� w saloniku na pi�trze.- Znakomicie. Dzi�kuj�, Stampleton. Zajmij si�, prosz�, t� torb�. B�dzie mi p�niej potrzebna. - Oczywi�cie prosz� pana. Alexander przeszed� przez niewielki hall do g��wnego salonu. Rozgl�daj�c si� wok� nie dostrzega� �adnych znajomych twarzy. Na szcz�cie nic nie zmieni�o si� w samym klubie - przy oknach i kominku sta�y wielkie fotele, przy ka�dym niewielki stoliczek z fili�ank� herbaty i �wie�� gazet�. To by�o w�a�nie najpi�kniejsze w tych klubach - niezale�nie jak d�ugo si� tu nie by�o, po powrocie mia�o si� wra�enie, jakby nigdy si� st�d nie wychodzi�o. Te same obrazy, meble, napoje, nawet ro�liny - mogli zmienia� si� ludzie, ale nie sam klub. Wszed� po schodach na pierwsze pi�tro, gdzie znajdowa�y si� mniejsze saloniki "tematyczne" - kolejno by� pok�j karciany, bilardowy, my�liwski, kolejowy z wielk� makiet� Wysp Brytyjskich, biblioteka i przylegaj�cy do niej salonik po��czony z jadalni�, a na ko�cu orientalny, ale nie cieszy� si� on zbytni� popularno�ci� w�r�d cz�onk�w klubu. Persley min�� kolejne drzwi i wszed� do saloniku. Przy stole siedzieli Arthur Wilkins, Robert Stampler, sir Lesley Worton, sir Robert Woodraw oraz Christopher Edwards. Na jego widok jak jeden m�� wstali i z nie krytym wzruszeniem u�ciskali go. - Ile to ju� czasu nie by�o ci� z nami? - Ponad pi�� lat. - M�j Bo�e, ale zm�nia�e� przez ten czas. - Mam nadziej�, �e nam wszystko dzisiaj opowiesz. Henry by� zawiedziony, �e wczoraj si� z nim nie spotka�e�. - Kiedy mi wczoraj powiedzieli, �e tu by�e� wprost nie mog�em uwierzy�. Siadaj z nami, zaraz przynios� nam co� do jedzenia. - Wola�bym jednak zaczeka� do przyjazdu Henry'ego zanim zaczn� opowiada�. - I naprawd� wyruszy�e� w g��b l�du? To niebywa�e! * * * - Paul! Dop�ki nie zabierzesz swojej kwadratowej g�owy nic nie zobacz�! - A teraz? - Martin ponownie uni�s� r�k�. Chris mrucza� co� pod nosem dostrajaj�c obraz na monitorze. Po kolejnych poprawkach i cichych epitetach pod adresem Paula na ekranie pojawi�y si� plamy przypominaj�ce kszta�tem cz�owieka. - OK, mam co�. Paul spojrza� mu przez rami�. - Porusz teraz r�k�. Plamki na ekranie zacz�y si� przesuwa�. - Dobra. To ju� mamy z g�owy. - Co nam jeszcze zosta�o? Paul podrapa� si� po g�owie wchodz�c do pokoju. - Jeszcze wp�yw bezdotykowy i r�nica potencja��w. - I co z tym? - Hmm, mogliby�my umie�ci� p�ytk� na blacie... - Martin, nie ma co kombinowa� - Chris wyjrza� zza plec�w Paula - Tego nie da si� zrobi� niepostrze�enie. Lepiej jej po prostu powiedzie�. - Przecie� to mog�oby zadzia�a�! - Tak? A w jakiej sytuacji ona dotknie wszystkimi palcami p�ytki w taki spos�b, jaki by�my sobie tego �yczyli, co? - Dobrze. Paul, przygotuj p�ytki i przyrz�dy pomiarowe. Tylko postaw gdzie� z boku, najpierw b�d� musia� u�y� mojego nieodpartego uroku osobistego. - Jak si� dzielimy? - A dasz rad� nagra� to jako�? Paul zastanawia� si� d�u�sz� chwil�. - Jakby pu�ci� to przez komputer, to bez problemu, ale tak czy inaczej nie m�g�bym kontrolowa� wszystkich trzech monitor�w na raz. - No, to masz odpowied�, Chris. Ja rozmawiam, wy siedzicie przy sprz�cie. Zreszt� jakby co, to mog� ci� poprosi�, jako mojego ma�o przystojnego, ale ca�kiem zdolnego asystenta na drug� cz�� test�w. - A dlaczego nie mnie? - Bo w niego �atwiej uwierzy. - Niby dlaczego? - Bo nosz� okulary i bia�y kitel, a ty koszul� upa�kan� keczapem. - Kt�ra jest? - Pi�� po. - To jeszcze godzinka. * * * Po lekkim posi�ku wszyscy przeszli do biblioteki, gdzie czeka�y ju� na nich fili�anki z herbat� i szklaneczki ze szlachetniejszymi trunkami. Sir Alexander pokazywa� w�a�nie wszystkim na stoj�cym w rogu wielkim globusie punkt, w kt�rym znajdowa� si� jeszcze przed dwoma tygodniami, gdy nagle otworzy�y si� drzwi i do �rodka wparowa� przysadzisty jegomo�� o siwym, aczkolwiek sk�pym ju� ow�osieniu kompensowanym przez wielkie w�sy i bokobrody.- Alexandrze, jak mog�e� pozwoli� mi czeka� a� tak d�ugo! - z Henrym Pattersonem znali si� ju� od przesz�o dwudziestu lat, kiedy to Persley, wtedy jeszcze m�okos, wbrew woli swego ojca postanowi� zainwestowa� w now� lini� kolejow� budowan� w�a�nie przez Pattersona. W dwa lata p�niej stali si� wsp�lnikami. Jego mocne r�ce pochwyci�y Alexandra i potrz�sn�y nim - Gdzie� ty si� podziewa� przez te pi�� lat? Ju� stracili�my nadziej�, �e zobaczymy ci� �ywego. - W�a�nie mia�em zacz�� opowiada� o tym. Czekali�my tylko na ciebie. - Dobrze wi�c. Stampleton, ka� przynie�� mi tutaj co� do jedzenia. A ty, m�j ch�opcze, siadaj i opowiadaj wszystko od pocz�tku. Wszyscy rozsiedli si� w fotelach i zacz�li �mi� cygara, a sir Alexander Stampleton zacz�� swoj� opowie��. - Jak zapewne wszyscy pami�tacie po �mierci mojej drogiej �ony d�ugo nie mog�em doj�� do siebie i bez pomocy mojego przyjaciela, Henry'ego, nie wiem co bym zrobi�. Szuka�em czego�, co pozwoli�oby mi zapomnie� o mojej stracie, a� wreszcie natchnieniem dla mnie sta�a si� kolejna wyprawa do Afryki obecnego tu sir Roberta. Uzmys�owi�em sobie wtedy, �e zawsze pragn��em prze�y� tak� przygod�, a teraz, skoro pozwala mi na to stan maj�tku i nic mnie ju� nie trzyma�o tutaj, to mo�e nadesz�a pora na realizacj� tego marzenia. Jednak�e po rozmowach z sir Robertem, Henrym oraz po wizytach w Towarzystwie Geograficznym zdecydowa�em si� na wyjazd do Amazonii, gdzie podobnie, jak w Afryce jest jeszcze wiele obszar�w nietkni�tych stop� bia�ego cz�owieka. Po kr�tkich przygotowaniach wyruszy�em wi�c z Liverpoolu do Bostonu, nast�pnie do Nassau, Caracas, a� dotar�em do Belem. Jest to du�y port po�o�ony nieco na po�udnie od uj�cia Amazonki, ale poprzez mniejsze rzeki po��czony z ni�. Kupi�em tam dom od oficera s�u��cego w konsulacie, kt�ry wraca� w�a�nie do Anglii. Dzi�ki temu oficerowi pozna�em Williama Harta, Amerykanina utrzymuj�cego si� z kierowania wyprawami badawczymi w tym rejonie. Zgodzi� si� on by� moim przewodnikiem, pom�g� znale�� i wynaj�� odpowiedni statek, skompletowa� za�og� i sprz�t na wypraw�. Przy okazji skontaktowa� si� z nami niejaki David Lawhead, botanik z Londynu szukaj�cy miejsca dla siebie i swojego kompana na statku p�yn�cym w g�r� rzeki. Oczywi�cie zgodzi�em si�, aby mi towarzyszyli, gdy� przecie� wyprawa moja nie mia�a �adnego naukowego, ani odkrywczego pod�o�a, wi�c by�o wszystko jedno dok�d pop�yniemy. Oni mieli bardziej sprecyzowane cel - Fort da Rocha, po�o�ony wg��bi dorzecza dawny fort portugalski oraz otaczaj�ce go mokrad�a. Po miesi�cu sp�dzonym w Belem na przygotowaniach przyzwyczai�em si� ju� do miejscowego klimatu i powolnego rytmu �ycia mieszka�c�w. przez co z coraz wi�ksz� niech�ci� my�la�em o wyruszeniu w g�r� rzeki. * * * - Witam! Prosz� siada�. Pani Martha Elizabeth Doherty? - Tak. - Martin O'Shea, b�d� si� zajmowa� ani testami. Ma pani jakie� pytania zanim zaczniemy? Mo�e si� pani czego� napije? - Nie, dzi�kuj�. - Dobrze. Zaczniemy mo�e od prostych test�w psychologicznych. Prosz� si� nie stresowa�, nie wa�ne jak pani b�dzie odpowiada�, tu nie ma nieprawid�owych odpowiedzi. Po prostu niech pani m�wi to, co pani przychodzi do g�owy. Mo�e si� pani zastanawia�, je�eli pani chce - to nie jest quiz, tu nie ma ograniczenia czasowego. Wszystko jasne? - Tak.- Dobrze. Aha, wyniki tych test�w, podobnie jak pani dane nie wyjd� poza ten pok�j, pos�u�� tylko do naszych bada�, OK? Mo�emy zaczyna�? Na pocz�tek seria pyta�. Stolica Szwecji? - Sztokholm. - Stolica Stambu�u? Dziewczyna spojrza�a zdziwiona. - Stambu�u? Przecie� Stambu� to jest miasto. - Bardzo dobrze. M�wi�em, �e nie ma si� czym stresowa�. Kto wynalaz� telefon? - Graham Bell. - W kt�rym wieku powsta� pierwszy samolot? - Samolot? W dziewi�tnastym. - Jaka rzeka przep�ywa przez Pary�? - Sekwana. - Kto jest teraz premierem Wielkiej Brytanii? - Stuart Westington. - Dobrze. Na czym polega r�nica pomi�dzy dniem i noc�? - W nocy nie wida� s�o�ca. - Mhm. Z czego wytwarza si� beton? - Beton? Nie wiem. Chyba z cementu. - No, i jeszcze z piasku, wody... Mniejsza z tym. Dalej - jak daleko jest z Londynu do Liverpoolu? W przybli�eniu. - Jakie� 150 mil. - Dobrze. I na koniec - ile jest planet w Uk�adzie S�onecznym? Dziewczyna unios�a wzrok i w my�lach wymienia�a kolejne nazwy. - Chyba osiem. Albo dziewi��. - Musi pani wybra�. - Dziewi��. - Zgadza si�. A teraz przejdziemy do drugiej cz�ci - przewr�ci� na drug� stron� formularz, w kt�rym zapisywa� wyniki. Z niewielkiego pude�ka wyj�� 12 sze�cian�w z pomalowanymi w bia�e i czerwone wzory �ciankami - Teraz pani zadanie b�dzie polega�o na u�o�eniu tych kostek we wzory podane na rysunkach. Jak pani widzi na ka�dej �ciance jest troch� inny wz�r, ale na wszystkich kostkach jest ich taki sam zestaw. Wy�o�y� kostki na st�, pomiesza� je, po czym wzi�� do r�ki stoper i pokaza� dziewczynie pierwszy obrazek. Przedstawia� on prostok�t wype�niony trzema uko�nymi pasami w kolorze czerwieni. * * * - Kiedy ju� statek by� gotowy do drogi pojawi�y si� pierwsze problemy - nigdzie nie mo�na by�o znale�� Parkera. Po raz ostatni widzieli�my si� z nim wieczorem, gdy w moim domu ustalali�my godzin� wyruszenia. Czekali�my ponad godzin� na przystani, a� wreszcie zacz�li�my go szuka�. Znalaz� go Lawhead w zau�ku jednej z nadbrze�nych uliczek. Le�a� ca�y poplamiony krwi� w�r�d poniewieraj�cych si� wsz�dzie szcz�tk�w jakiej� maszyny. Hart obejrza� go i stwierdzi�, �e zosta� zasztyletowany i to nie niedawno. Przy jego ciele nie by�o �adnych osobistych rzeczy, jak zegarek, czy spinki do mankiet�w, wi�c oczywiste by�o, �e pad� ofiar� rabunku. Lawhead mimo wszystko chcia� p�yn�� od razu, co mia�o mu u�atwi� pogodzenie si� ze �mierci� przyjaciela. Powierzyli�my wi�c zaj�cie si� poch�wkiem biednego Parkera panu Elliotowi, Amerykaninowi prowadz�cemu sklep w Belem, u kt�rego zaopatrywali�my si� w sprz�t na t� wypraw�. Wyruszyli�my wi�c jeszcze przed po�udniem powoli ruszaj�c w g�r� rzeki. Nurt rzeki nie by� silny, dzi�ki czemu uda�o nam si� z czasem osi�ga� nawet pr�dko�� dziesi�ciu w�z��w. Jednak�e ju� po dotarciu do Amazonki nasz statek znacznie zwolni�. Ca�a podr� do dop�ywu rzeki Coari zaj�a nam pi�tna�cie dni. By�o to wspania�e m�c ogl�da� wszystkie te cuda natury - niesamowicie kolorowe ptaki, czyhaj�ce wzd�u� brzeg�w krokodyle, mn�stwo ryb o najrozmaitszych kszta�tach, kt�re zreszt� stanowi�y podstaw� naszego codziennego po�ywienia. Hart opowiada� mi wprawdzie, �e niezwykle rzadko zdarzaj� si� tak spokojne rejsy po Amazonce i wi�kszo�� ludzi nie ma tyle szcz�cia co my, ale i tak nie mog�o to wtedy zburzy� mojego wizerunku tej wspania�ej krainy. Na noce zwykle zawijali�my do mniejszych lub wi�kszych przystani, a je�eli zmrok zastawa� nas z dala od osad po prostu przybijali�my do brzegu. Wczesnym popo�udniem pi�tnastego dnia ukaza�a nam si� miejscowo�� Coari le��ca u uj�cia rzeki o tej samej nazwie. To tutaj Lawhead mia� rozpocz�� swoje badania, a dok�adniej na brzegach po�o�onego nieco na po�udnie jeziora. W Coari sp�dzili�my trzy dni na zbieraniu informacji o rzece, po kt�rej przyjdzie nam podr�owa�. Hart wykorzysta ten czas tak�e na zasi�gni�cie j�zyka na temat tubylczych plemion zamieszkuj�cych te tereny, Oczywi�cie wi�kszo�� miejscowych rybak�w i okoliczni w�a�ciciele ziemscy usilnie starali si� odwie�� nas od pomys�u wyruszenia na jezioro. Snuli oni opowie�ci o szczepie Indian z kt�rych ka�dy liczy� sobie siedem st�p wzrostu, znakomicie strzela� z �uku i trafia� celnie ptaka w locie z popularnej na tych terenach dmuchawki wyrzucaj�cej zatrute strza�y. Checuema, albo Zjawy jak ich nazywali Portugalczycy, �yli na zachodnich brzegach jeziora i zapuszczali si� tak�e w d� rzeki. Poza tym ka�dy nasz rozm�wca dok�ada� im od siebie dodatkowe cechy - od umiej�tno�ci znikania, przez kanibalizm, odcinanie ludziom g��w i zmniejszanie ich, porzucanie czar�w i nasy�anie na ludzi z�ych duch�w. Nie mogli sobie poradzi� z nimi Portugalczycy z pobliskiego fortu da Rocha, ani p�niejsi plantatorzy - chroni�y ich trudne do przebycia mokrad�a i pot�na d�ungla. Zdarza�o si�, �e wartownicy w forcie po prostu znikali, patrole wysy�ane w lasu przepada�y bez wie�ci. Jak opowiada� nam jeden z plantator�w jego ludzie, kt�rych zatrudnia� z czasem popadali w tak� obsesj�, �e nigdzie nie ruszali si� bez broni i to najcz�ciej w co najmniej dwie osoby. Ale i tak to nie skutkowa�o - co jaki� czas po prostu okazywa�o si�, �e kogo� brakuje. Tylko raz uda�o si� odnale�� szcz�tki takiej osoby. A przynajmniej tak s�dzili, �e to by� ten cz�owiek, gdy� cia�o by�o pozbawione g�owy i ca�kowicie odarte ze sk�ry. - Dobry Bo�e! - g�os Henry'ego Pattersona by� pierwsz� przerw� w opowiadaniu Alexandra. Pozostali siedzieli i patrzyli nie mog�c poj�� tego co w�a�nie us�yszeli, albo mrucz�c co� pod nosem kr�cili g�owami. * * * - Dobrze. To by� ostatni test. Teraz przechodzimy do trzeciej cz�ci. To pewnie wiele razy widzia�a pani w telewizji - Martin wyj�� zestaw kart ob�o�onych w imitacj� sk�ry - Ja b�d� pani pokazywa� pani plamy, a pani mi powie, co na one przypominaj�. Te� prosi�bym o w miar� szybkie odpowiedzi, bo chodzi tu o pierwsze skojarzenia. Co pani my�li o tym? -Motyl. - Mhm. - Chmura. - Ten? - Kot. - Nast�pny? - Brodaty cz�owiek. - Dalej. - Samolot. - I ostatni... - Drzewo. - Tak. Teraz druga, dosy� podobna "gra". Ja podaj� s�owo, a pani pierwsze skojarzenie z nim. Gotowa? - Tak. - Samolot? - Lecie�. - D�ugopis? - Kartka. - Zaj�c? - Futerko. - G�owa? - M�zg. - Dom? - Rodzina. - Rodzina? - Ma��e�stwo. - Twarz?- Oczy. - Ma��e�stwo? - Partnerzy. - Partnerzy? - Bezpiecze�stwo. - �limak? - Powoli. - Po�czocha? - Noga. - Bezpiecze�stwo? - Zamek. - Dobrze, to wystarczy. I wracamy do obrazk�w. Na tych b�d� normalne rysunki, a pani ma opisa� w�asnymi s�owami sytuacj� na nich przedstawion�. Prosz�. - Dw�ch ludzi czekaj�cych na wind�. Jeden u�miechni�ty, m�wi co� do drugiego. - Co� jeszcze? - Chyba co� o pracy - obaj s� w garniturach. - Dobrze. Drugi? - Ojciec z synem �owi� ryby nad strumieniem. Chyba s� szcz�liwi. - Trzeci? - Dwie kobiety pocieszaj� trzeci�, kt�ra p�acze. - A domy�la si� pani, dlaczego j� pocieszaj�? Dziewczyna wpatrywa�a si� chwil� w obrazek i wzruszy�a ramionami. - Dobrze. Dotarli�my do ko�ca formularza. Ju� mo�e pani odetchn��. W drzwiach pojawi� si� Chris. - O, jest i m�j nieoceniony asystent. Pa�stwo ju� si� chyba poznali, prawda? - Tak. Chris podszed� i wr�czy� mu kawa�ek papieru. Usiad� przy stoliku i czeka�, a� Martin zapozna si� z zawarto�ci� kartki. By� tam wydruk obrazu z kamery na podczerwie�, obok z aparatu do wizualizacji ludzkiej aury oraz kilka linijek wynik�w pomiar�w. Martin przelecia� je wzrokiem i rzuci� nieco zaskoczone spojrzenie Chrisowi. - Pani Martho, musz� teraz przyzna� si� pani do pewnej rzeczy. Tak naprawd�, to nie prowadzimy tutaj bada� socjologicznych, ani psychologicznych. To znaczy nie tylko, one s�u�� nam do dalszych bada�. To by� tylko pretekst do tego, �eby pani� tutaj �ci�gn��. * * * - Podr� po samej rzece Coari wygl�da�a ju� zupe�nie inaczej - tereny te by�y g�sto poro�ni�te d�ungl�, tak, �e z trudem mogli�my znale�� wolne miejsce, do kt�rego mogliby�my przybi�. Z obu brzeg�w zwiesza�y si� d�ugie ga��zie drzew pozostawiaj�c na �rodku niewiele wi�cej miejsca ni� by�o potrzeba na to, aby nasz statek m�g� swobodnie p�yn��. Miejscami sama rzeka r�wnie� zw�a�a si� do takiej szeroko�ci. Ju� o wiele rzadziej mieli�my okazj� wygrzewa� si� w promieniach s�o�ca, gdy� jego promienie nie mog�y si� przebi� przez g�stwin� li�ci. Po kilku godzinach, gdy oswoili�my si� z tym p�mrokiem w�r�d drzew coraz cz�ciej dawa�y si� s�ysze� jakie� dziwne d�wi�ki. Jako, �e p�yn�li�my bardzo wolno za�og� zacz�� ogarnia� coraz wi�kszy strach, gdy� je�eli by� cho� cie� prawdy w tych wszystkich opowie�ciach jakich nas�uchali�my si� w Coari, to teraz Indianie Checuema mogliby nas bez najmniejszego problemu zasypa� gradem strza� lub nawet wskoczy� na pok�ad zanim nawet zd��yliby�my si�gn�� po bro�. Sam musz� przyzna�, �e nie raz widywa�em jakie� ciemne sylwetki przemykaj�ce bezg�o�nie w�r�d listowia. Kiedy ju� zaczynali�my si� przyzwyczaja� do tego towarzystwa us�yszeli�my �wist i tu� obok mojej g�owy w �ciank� nadbud�wki wbi�a si� strza�a. Kt�ry� z marynarzy wpad� w panik�, wyj�� pistolet i zacz�� strzela� na o�lep w zielon� g�stwin�. Hart stwierdzi� tylko sucho, �e gdyby chcieli nas zabi�, to ju� dawno by to zrobili, a ta strza�a mia�a by� tylko ostrze�eniem. Tak czy inaczej nakaza�, aby ka�dy mia� pod r�k� bro� gotow� do strza�u. Gdy nadchodzi� wiecz�r starali�my si� znale�� jakie� miejsce do przybicia do brzegu, ale g�sta ro�linno�� w zasadzie uniemo�liwia�a to. Sko�czy�o si� na tym, �e zacumowali�my przywi�zuj�c liny do grubych ga��zi drzew i wyznaczyli�my warty na ca�� noc. Moja kolej przypad�a o drugiej w nocy. By�o to zadziwiaj�ce, �e puszcza za dnia tak pe�na �ycia i rozwrzeszczana setkami g�os�w w noc� by�a jedynie u�pion� czerni� otaczaj�c� nas zewsz�d. Co jaki� czas dawa�y si� s�ysze� delikatne pluski w wodzie i trzepot skrzyde�, ale ta przejmuj�ca cisza by�a trudna do zniesienia. Na ka�dy trzask ga��zki, czy �wist wiatru w ga��ziach a� przechodzi�y mnie dreszcze. Gdy zbli�a� si� wsch�d s�o�ca Hart zmieni� mnie, ale i tak nie m�g�bym ju� usn��, wi�c siedzia�em razem z nim. Kiedy pierwsze promienie s�oneczne rozja�ni�y niebo i zacz�li�my ju� rozpoznawa� kszta�ty drzew na brzegu Hart postanowi� zej�� na l�d i rozejrze� si�. Wspi�� si� na ga��zie drzewa, do kt�rego umocowali�my liny i po nich przedosta� si� na twardy grunt. Z czasem p�mrok poranka zacz�� ust�powa� miejsca �wiat�u dziennemu, ale jednocze�nie coraz �ci�lej zacz�a nas otacza� mg�a. Mimo wszystko mog�em obserwowa� jak bardzo czujnym krokiem przemierza zaro�la. Po kilku minutach straci�em go z oczu. W mi�dzyczasie zacz�li budzi� si� inni cz�onkowie za�ogi. Hart wr�ci� po kwadransie z zarzuconym na rami� d�ugim w�em. Powiedzia� nam, �e nie znalaz� �adnych �lad�w Indian, wi�c strza�a musia�a pochodzi� z �uku jakiego� samotnego my�liwego. Bardzo poprawi�o nam to nastroje i rozpocz�li�my przygotowania do dalszej drogi, podczas gdy Hart zaj�� si� przyrz�dzaniem potrawy z upolowanego gada. Kiedy wci�gn�li�my liny i silnik rozpocz�� sw�j st�umiony terkot zobaczyli�my na brzegu widok o tyle niezwyk�y, co i przera�aj�cy. Na naszych oczach spo�r�d krzak�w, zza drzew, z g�stwin kar�owatych zaro�li pocz�y wy�ania� si� p�nagie postacie Indian. By�o ich pi�ciu, dziesi�ciu, dwudziestu, potem wi�cej ni� m�g�bym policzy� w tych warunkach. Nie mieli wprawdzie siedmiu st�p wzrostu, ani rog�w jak diab�y, ale ka�dy dzier�y� w r�ku oszczep lub �uk. Najgorsze by�o to, �e nie dalej jak dwie minuty wcze�niej do�wiadczony Hart zbada� te zaro�la i nie zauwa�y� najmniejszego �ladu ich obecno�ci, a teraz sta�o przed nami kilkudziesi�ciu wojownik�w. Nie wykonywali �adnych agresywnych gest�w, nic nie m�wili ani nie krzyczeli, jakby przes�anie przesuwaj�cego si� przed naszymi oczami obrazu nie wymaga�o �adnego komentarza. Po prostu udowodnili nam, �e na w�asnym terenie to oni s� panami i je�eli zechc�, to mog� w ka�dej chwili zrobi� z nami co tylko chc�. A my ze swoimi strzelbami i pistoletami stali�my zupe�nie oniemiali i jakby sparali�owani. * * * - O co w takim razie chodzi? - C�, nie jest prosto to tak z marszu wyt�umaczy�. Jak ju� m�wi� pani Chris badamy wp�yw jaki mog� wywiera� na ludzi pewne bod�ce, ale nie tylko. Zajmujemy si� te� ukrytymi mo�liwo�ciami ludzi pozwalaj�cymi im na wp�ywanie na swoje otoczenie. Wiem, �e wydaje si� to pani troch� m�tne, ale jak m�wi�em nie jest �atwo to tak od razu zrozumie�. Robi�c skr�t my�lowy - chcieliby�my podda� pani� jeszcze kilku testom, tym razem ju� nie psychologicznym. - A jakim? - Kiedy odpowiada�a pani na moje pytania Chris prowadzi� badania za pomoc� specjalnych kamer znajduj� si� na �cianie za mn�. Dziewczyna szybko zlustrowa�a szafki wzrokiem. - Kamery te potwierdzi�y nasze przypuszczenia, �e mo�e pani mie� pewne specjalne predyspozycje. A teraz chcieliby�my przeprowadzi� testy po to, �eby mie� pewno��. Polegaj� one na pr�bie wp�ywania energi� w�asnego cia�a na inne cia�o lub przedmiot. Co�, co czasem okre�la si� jako bioenergoterapi�. - I s�dzicie, �e ja mog� mie� te predyspozycje? - Tak wynika z tych zdj�� - m�wi�c to poda� jej wydruk przyniesiony przez Chrisa - Te jasne plamy, to pola aktywno�ci termicznej, czyli po prostu stopnia dokrwienia poszczeg�lnych cz�ci cia�a w trakcie przeprowadzania test�w. Dziewczyna stara�a si� robi� pe�n� zrozumienia min�, ale wyczuwa�o si�, �e to wszystko niewiele jej m�wi. - Wi�c jak, zgoda? - A co to za testy? - Zero wysi�ku. Po prostu siedzi pani, a my si� wszystkim zajmujemy. - No... dobrze. - OK, przynie� przyrz�dy. Chris postawi� na stoliku szklane naczynie w po�owie wype�nione p�ynem z wyprowadzonymi ze �rodka przewodami pod��czonymi do niewielkiej, czarnej skrzyneczki. Martin podszed� do dziewczyny. - To jest pr�ba, kt�rej poddaje si� wszystkich ludzi uwa�aj�cych si� za bioenergoterapeut�w. Tutaj jest najzwyklejsza woda, a te przewodziki s�u�� do pomiaru jej temperatury i potencja�u elektrycznego. Pani musi tylko umie�ci� r�ce w ten spos�b - przysun�� jej d�onie do �cianek naczynia - Prosz� ich nie oddala� i co wa�niejsze nie dotyka� naczynia, bo b�dziemy musieli powt�rzy� pr�b�. W ten spos�b sprawdzimy, czy jest pani w stanie bezkontaktowo przes�a� energi�. - I mam tak po prostu siedzie�, czy skupia� si� na tym, �eby przesy�a� energi�? - Je�eli pani co� takiego umie, to oczywi�cie tak, ale ze swojego do�wiadczenia wiem, �e nawet do�wiadczeni energoterapeuci nie s� w stanie tak do ko�ca nad tym panowa�, wi�c prosz� po prostu my�le� o czym� pozytywnym. O kim�, kogo pani kocha, o zaj�czkach, o Bo�ym Narodzeniu czy wygrzewaniu si� na s�onecznej pla�y - wszystko jedno. Po oko�o pi�ciu minutach Chris wy��czy� urz�dzenie. - No i po b�lu. Teraz drugi, jeszcze prostszy - podsun�� jej pod r�ce niewielk� metalow� p�ytk�. - I jaki jest wynik tamtego? Chris oderwa� si� na chwil� od wype�niania kolejnego formularza. - Pozytywny. - Co to znaczy? - Temperatura wody wzros�a o ponad 0,7 stopnia. - To du�o? - Jak na osob� bez przygotowania to ca�kiem sporo. - Teraz prosz� oprze� palce na tej p�ytce. Tylko szeroko rozstawione i tak, �eby opuszki ca�e styka�y si� z powierzchni�. W�a�nie tak. I teraz nie rusza� nimi. Gdzie� z boku cicho zabucza�o jakie� urz�dzenie i wy��czy�o si�. - To wszystko. Teraz musimy poczeka� chwilk� a� komputer przegeneruje ten obraz. - Czemu ma to s�u�y�? - Sprawdzeniu ewentualnej r�nicy potencja��w elektrycznych pomi�dzy r�koma i poszczeg�lnymi palcami. Martin powr�ci� na przeciwn� stron� sto�u i razem z Chrisem w skupieniu pochyli� si� nad monitorem. - I co? - Niezbyt wyra�na, ale zdecydowanie jest. - I o czym to �wiadczy? - �e mog�aby pani otworzy� w�asny gabinet medycyny niekonwencjonalnej. - Naprawd�? * * * Alexander upi� niewielki �yk herbaty. - Bardzo brakowa�o mi tego smaku, tego aromatu, tego... �ycia - w zamy�leniu przymkn�� na chwil� oczy, lecz dalej ci�gn�� swoj� opowie�� - Jak ju� m�wi�em tego dnia zdali�my sobie spraw�, �e nie tylko nie jeste�my tutaj mile widziani, ale te� �e zwyczajna czujno�� mo�e tutaj wystarczy�. Po kilku zdaj�cych si� nie mie� ko�ca godzinach podr�y dotarli�my do w�d jeziora Coari. By�o to jak �yk �wie�ego powietrza po zaduchu fabrycznej hali - wreszcie mogli�my cho� odrobina wolnej przestrzeni, wreszcie koniec ci�g�ej obawy o w�asne �ycie. Wed�ug informacji zdobytych przez Harta na p�nocnych brzegach jeziora mo�na by�o znale�� wiele miejsc dogodnych do za�o�enia obozu, wi�c tam skierowali�my si� na pocz�tek. Jako, �e by� to teren po�o�ony daleko do siedzib Indian Checuema, tak przynajmniej si� nam zdawa�o, postanowili�my za�o�y� tutaj ob�z wypadowy dla dalszych wypraw wzd�u� brzeg�w jeziora. Po wzniesieniu namiot�w i zbudowaniu prowizorycznej palisady zaj�li�my si� planowaniem dalszych posuni��. Fort da Rocha znajdowa� si� na po�udniowy-zach�d od nas, ale tam te� znajdowali si� prawdopodobnie Indianie, wi�c na pocz�tek postanowili�my dokona� jedynie rekonesansu z pok�adu statku, a dopiero p�niej pr�bowa� zej�� na l�d. Resztki fortu widziane z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w od brzegu wygl�da�y zupe�nie niesamowicie - kamienne mury ca�e oplecione przez ro�linno�� wygl�da�y jak wielkie zwierz� staraj�ce si� wyrwa� z side�. Na brzegu nie zauwa�yli�my ani �ywego ducha, ale wiedzieli�my ju�, �e to wcale nie oznacza�o, �e tam faktycznie nikogo nie by�o. Mimo to zdecydowali�my, �e nast�pnego dnia spr�bujemy zrobi� kr�tki wypad do ruin. Oczy wszystkich zebranych zwr�ci�y si� w kierunku drzwi, w kt�rych pojawi� si� Stampleton. Staraj�c si� st�pa� jak najciszej podszed� do Henry'ego, wr�czy� mu jak�� kartk� i wyszepta� kilka s��w do ucha. Patterson zmarszczy� brwi i szybko przeczyta� informacj�. - Co� si� sta�o? Zwin�� kartk� i schowa� do kieszeni. - Interesy. Nie przerywaj sobie. - Na czym sko�czy�em? Ach, druga noc nad jeziorem by�a dla nas szczeg�lnie ci�ka - za nasz� cieniutk� palisad� nieustannie odzywa�y si� jakie� g�osy, ni to ludzkie, ni zwierz�ce, s�yszeli�my jakie� chrobotanie, krzyki ma�p, trzepot skrzyde�. Nikt z nas nie m�g� usn��, szczeg�lnie, �e po popo�udniowych deszczach nie mogli�my znale�� �adnych ga��zi zdatnych na opa� i wszyscy siedzieli�my w niemal zupe�nych ciemno�ciach. O �wicie jak najszybciej chcieli�my wyruszy� jak najdalej od tego miejsca. Gdy zeszli�my na l�d w pobli�u fortu Lawhead zacz�� si� zachowywa� jako� dziwnie - stale od��cza� si� od grupy, ogl�da� mury. Nas bardziej interesowa�o jednak obserwowanie okolic, czy nie grozi nam nic ze strony Checuem�w. Jednak�e, gdy stracili�my na d�u�ej Lawheada z oczu zacz�li�my przeszukiwa� ruiny, ale w ciszy nie chc�c �ci�ga� na siebie jeszcze wi�kszych k�opot�w. Zastali�my go przy jednej ze studni na �rodku dawnego dziedzi�ca wygrzebuj�cego z ziemi jak�� skrzynk�. Gdy nas zobaczy� wyj�� n� i powiedzia�, �eby�my si� nie zbli�ali. Hart rozpozna� po szczeg�lnych wzorach na klindze, �e tym no�em zabito Parkera w Belem. Lawhead nie zaprzecza�, �e to on zabi� kartografa, stwierdzi� tylko, �e obaj nie byli tymi, za kt�rych si� podawali. Przybyli do Brazylii tylko po t� skrzynk�, kt�r� on w�a�nie wydoby�, z tym, �e Parker domaga� si� r�wnego podzia�u jej zawarto�ci i tym sobie zas�u�y� na sw�j los. Kiedy Lawhead opowiada� nam o tym jeden z cz�onk�w za�ogi zaszed� go od ty�u i wytr�ci� n� z jego r�ki. Bezbronny stara� si� ucieka� w kierunku statku, ale otoczony ju� przez nas potkn�� si� o wystaj�cy z ziemi gruby korze�. Ze skrzynki wysypa�y si� z�ote i srebrne monety. Lawhead wsta� i popatrzy� na nas z dziwnym wyrazem twarzy, zrobi� jeszcze dwa kroki, po czym upad� ze strza�� wbit� w �rodek plec�w. Wszystko zdarzy�o si� tak szybko, �e nie jestem pewien ilu by�o napastnik�w. Zauwa�y�em jedynie, jak Hart przeszyty na wylot w��czni� upad� u moich st�p. Pochyli�em si� odruchowo, �eby go z�apa�, ale w tym momencie poczu�em silne uderzenie w g�ow�. Gdy si� ockn��em by�em razem z czterema innymi lud�mi z za�ogi przywi�zany do wbitego w ziemi� drewnianego pala. * * * - Wiem, �e zabrzmi to ju� groteskowo, ale szczerze m�wi�c to te� nie by� pow�d dla kt�rego pani� tu zaprosili�my - Martin podszed� do biblioteczki i po chwili poszukiwa� wyj�� jaki� podniszczony tom w br�zowych ok�adkach ze z�otymi literami. - Powodem jest ta ksi��ka - po�o�y� j� na stole - "Teorie i praktyka zachowa� w odmiennych stanach �wiadomo�ci" doktora Bernarda Marguerat. Dziewczyna unios�a tylko brwi. - Wiem, ja do niedawna te� nawet nie wiedzia�em o istnieniu takiej pozycji, mimo, �e uko�czy�em wydzia� psychologii. Marguerat to by� Szwajcar, kt�ry w okresie mi�dzywojennym spisa� wszystkie doniesienia od innych lekarz o r�nych dziwnych efektach dzia�ania hipnozy na ludzk� pod�wiadomo��. Niestety wi�kszo�� z tych przypadk�w wygl�da na historie wyssane z palca i dlatego ta ksi��ka nigdy nie trafi�a do zbior�w �adnej szanuj�cej si� uczelni. Jednak�e znale�li si� ludzie, kt�rzy dali wiar� przynajmniej niekt�rym z tych opis�w. No, i my w�a�nie jeste�my jednymi z tych ludzi. wsp�pracujemy z jednym z wyk�adowc�w na tym uniwersytecie, profesorem Lowenthorpem, kt�ry szuka� pewnych szczeg�lnych os�b, kt�re zgodzi�yby podda� si� hipnozie w celu sprawdzenia jednej z tych teorii. * * * - Indianie umie�cili nas na niewielkim pag�rku w samym �rodku ich wioski. Na pocz�tek opatrzyli nam rany, dali wody i pozostawili zwi�zanych. Ich dzieci kr��y�y wok� nas, szczypa�y, k�u�y patykami, ci�gn�y za w�osy. P�nym popo�udniem pojawi� si� cz�owiek wygl�daj�cy nieco inaczej - mia� na g�owie co� przypominaj�ce pi�ropusz utkane z li�ci jakiego� drzewa, na r�kach i piersi mia� blizny uk�adaj�ce si� w jakie� symbole, a jego twarz by�a pomalowana w bia�e i czarne pasy. Na jego widok dzieci nagle rozbieg�y si�, a zebrani wok� tubylcy najwyra�niej odnosili si� do niego z najwy�szym szacunkiem. Cz�owiek ten podszed� obejrza� nas po kolei potrz�saj�c przed naszymi oczami jakim� woreczkiem, po czym odwr�ci� si�, uni�s� w g�r� r�ce i co� krzykn��. Na to reszta plemienia zacz�a wznosi� gard�owe okrzyki i ta�czy� wok� nas. Z nastaniem zmroku cz�owiek ten, kt�ry jak si� domy�li�em na podstawie opowie�ci sir Roberta, by� szamanem, przyprowadzi� ze sob� jaka� m�od� dziewczyn� i posadzi� w �rodku kr�gu ta�cz�cych. Indianie zabrali jednego z towarzyszy mojej niedoli i zaprowadzili w jakie� miejsce znajduj�ce si� za naszymi plecami. Szaman rozpocz�� sw�j taniec wok� m�odej dziewczyny, kt�ra z zamkni�tymi oczami siedzia�a przy wielkim ognisku. Na ten czas ludzie kr���cy wok� nich nieco przycichli, a� w ko�cu usiedli po bokach rytmicznie wybijaj�c rytm na prymitywnych instrumentach. Gdybym nie by� tam uwi�ziony i skazany na �ask� tych pogan zapewne ca�y ten spektakl m�g�bym uzna� za ciekawy, szczeg�lniegdy dziewczyna podryguj�c w rytm wybijany przez jej wsp�plemie�c�w wsta�a i nie otwieraj�c oczu zacz�a i��. Przesz�a przez �rodek ogniska zupe�nie jakby to nie by� ogie�, tylko fontanna pe�na ch�odnej wody. Gdy zbli�y�a si� do nas i otworzy�a oczy poczu�em strach tak ogromny, �e nie umia�bym wam go opisa�. Nie by�y to oczy cz�owieka, drzema� w nich ogie� piekielny tak straszny, �e wystarczy�o jedno spojrzenie, a