4691
Szczegóły |
Tytuł |
4691 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4691 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam 'Frey' Barczy�ski
Sztafeta
Poci�g z g�o�nym stukotem wtoczy� si� na stacj�. Baga�owi zacz�li si� krz�ta�
przy wy�adowywaniu kufr�w z wagonu baga�owego. Sir Alexander Persley wysiad� ze
swojego przedzia�u i rozejrza� si� po peronie - st�skni� si� ju� za starym,
dobrym Londynem, jego w�skimi uliczkami wype�nionymi biedakami i wspania�ych
budowli w pobli�u Tamizy. Zawo�a� na ch�opca pchaj�cego w�zek z jego baga�ami i
ruszy� w kierunku postoju powoz�w. Rzuci� ch�opcu monet� i krzykn�� do wo�nicy:
- Do klubu "Post�p".
W czasie jazdy przygl�da� si� z coraz wi�kszym zak�opotaniem przechadzaj�cym si�
po chodnikach damom w przedziwnych kapeluszach - chyba zbyt d�ugo by� odci�ty od
cywilizowanego �wiata. Doro�ka wyjecha�a na nabrze�e Tamizy. A� �za zakr�ci�a
si� w oku sir Alexandra na widok Parlamentu g�ruj�cego nad spokojnymi wodami
rzeki. Tak, zdecydowanie za d�ugo ju� tu nie by�. Po kilku minutach jazdy
zatrzymali si� przed drzwiami klubu. By� to ogromny, bogato zdobiony budynek,
wyra�nie wyr�niaj�cy si� w�r�d okolicznej zabudowy - w�skich, jednopi�trowych
dom�w z identycznymi schodkami, drzwiami, oknami. Nic zreszt� dziwnego, �e
"Post�p" by� tak monumentaln� konstrukcj� - w ko�cu by�o to ulubione miejsce
spotka� potentat�w kolejowych z ca�ej niemal�e Anglii, Szkocji, Irlandii,
nierzadko bywali tutaj nawet w�a�ciciele linii kolejowych z Afryki, Indii i
Stan�w Zjednoczonych.
Gdy wchodzi� po schodach zacz�� kropi� drobniutki deszcz rozpoczynaj�c typowe,
pi�kne londy�skie popo�udnie. Otworzy� drzwi i wszed� do zupe�nie cichego,
przesi�kni�tego zapachem herbaty i cygar wn�trza.
- M�j Bo�e! - wykrzykn�� Stampleton a� z oburzeniem zacz�li si� ogl�da� si�
ludzie siedz�cy w pokojach obok.
- Sir Alexander Persley! - doda� ju� o p� tonu ni�ej. - To naprawd� pan?
- Tak, Stampleton - po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Wr�ci�em.
- M�j Bo�e, jak si� ciesz�! Ju� od pi�ciu lat nie mieli�my od pana �adnych
wiadomo�ci.
- Ja te� si� ciesz�, �e znowu tu jestem. Nie wyobra�asz sobie nawet jak bardzo
brakowa�o mi tej atmosfery klubu. Chyba nawet bardziej ni� herbaty.
- Mo�e wypije pan fili�ank�? Pan Patterson b�dzie rad, �e nic si� panu nie
sta�o.
- Czy jest teraz tutaj?
- Nie, wyjecha� do Liverpoolu, �eby obejrze� kolejn� inwestycj�.
- Widocznie min�li�my si�, bo ja w�a�nie przyjecha�em stamt�d.
- S� za to panowie Wilkins i Stampler, a wkr�tce spodziewamy si� przybycia sir
Roberta.
- Sir Robert Woodward jest w Londynie?
- Tak, wr�ci� przed trzema tygodniami.
- Mo�e wejd� tylko, �eby si� przywita�. Jad� prosto z dworca. Kiedy ma wr�ci�
pan Patterson?
- Dzi� wieczorem.
- Dobrze, wi�c spotkam si� ze wszystkimi jutro o pi�tej.
- Bardzo dobrze, prosz� pana, zajm� si� wszystkim.
* * *
- Nie mo�esz ciszej mlaska�? Nie s�ysz� muzyki.
- A nie m�g�by� zaj�� si� swoim talerzem?
- Chcia�bym, ale twoje �arcie zajmuje p� stolika.
- Zobaczcie t�!
Chodnikiem sz�a d�ugonoga blondynka ubrana w czerwon� sukienk� ods�aniaj�c�
niemal ca�e uda i wi�kszo�� tego, co znajdowa�o si� powy�ej pasa.
- Hmm, niez�a, ale da�bym jej najwy�ej dw�jk�.
- A ty, Chris?
- Zero.
- Zero? Ale te nogi!
- Je�eli nogi s� jej najmocniejszym punktem, to gratuluj� ci dobrego wzroku.
- Co chcesz od jej n�g?
- S� za grube.
- Za grube?
- Zobacz, przecie� ona ma �ydk� grubsz� od jego r�ki, a to ju� o wiele za du�o.
- Odczep si� od mojej r�ki!
- No, dobra, a ta szczup�a brunetka?
- No, to ju� lepiej. Dwa i p�.
- Dwa i p�? Z takimi oczami?
- Oczu, to ty do tego nie mieszaj.
Dziewczyna przesz�a obok nich.
- E, ja powiedzia�bym, �e ze trzy.
- A co ty mo�esz widzie� zza tej sterty jedzenia?
- Daj mu spok�j, przecie� widzisz, �e si� ogranicza - dzisiaj zaj�� tylko p�
stolika.
- Odwalcie si� ode mnie! Sami jeste�cie za chudzi i tylko mi zazdro�cicie.
- Czego? �e zajmujesz dwa sto�ki?
- Kochany, to wszystko s� mi�nie!
Obaj wybuchn�li �miechem. Paul z�apa� ze stolika pojemniki z musztard� i
ketchupem i wycelowa� je w ich twarze.
- Macie jeszcze co� do powiedzenia?
- Po co te nerwy? Pomy�l, je�eli nas ochlapiesz, to na pewno nie wystarczy ci na
pokrycie tych wszystkich frytek.
- Trudno, ale chocia� b�d� mia� satysfakcj�.
- Paul, postaw je na stoliku, a nic nikomu si� nie stanie.
- Lepiej zobaczcie t�.
Chodnikiem sz�a niewysoka brunetka z d�ugimi do pasa w�osami, co przy jej
wzro�cie nie by�o wielkim osi�gni�ciem. Mia�a �agodne rysy twarzy, zielone oczy
i zarzucony na rami� Plecak w tym samym kolorze.
- Jak dla mnie co najmniej cztery.
- Nie za m�oda?
- Trudno powiedzie�.
- Co my�lisz, Paul?
- Wi�c teraz obchodzi was moje zdanie, co?
- Nie marud�.
- Cztery.
- To co, pr�bujemy?
Pokiwali tylko g�owami. Martin wsta� i wyszed� za ogrodzenie otaczaj�ce stoliki
z kawiarni, w kt�rej siedzieli. Dziewczyna sz�a dosy� szybko, wi�c musia�
potruchta�, �eby j� dogoni�.
- Przepraszam!
Reszta rozmowy odbywa�a si� zbyt daleko, �eby Paul i Chris mogli j� us�ysze�.
Martin jak zwykle du�o si� u�miecha�, gestykulowa�, w ko�cu, gdy odwzajemni�a
u�miech wr�czy� jej wizyt�wk� i wr�ci� do stolika.
- I co?
- Tym razem testy socjologiczne.
- My�lisz, �e to kupi�a?
- Da�em jej wizyt�wk� na uniwersytet, wi�c kto wie.
- I jakie wra�enie robi z bliska?
- W miar�.
- Chyba nie powiedzia�e� jej, �e dostanie za to pieni�dze?
- Zrzucimy si� po pi�tce.
- Nie mog�e� jej powiedzie�, �e to dla dobra ludzko�ci, albo co� w tym rodzaju?
- Wtedy, to ju� na pewno by nie przysz�a.
- Tak czy inaczej kto� b�dzie musia� siedzie� na uniwerku na wypadek gdyby si�
pojawi�a.
* * *
Pok�j by� przestronny, stary zabytkowy sekretarzyk, dwa fotele przy kominku,
biblioteka wype�niona ksi��kami i solidny st� z ciemnego drewna nadawa�y jego
wn�trzu przytulnego charakteru. Za niewielkimi drzwiami by�a sypialnia z
wygodnym, szerokim ��kiem i toaletk�.
- Zgoda. Oto zap�ata za trzy miesi�ce z g�ry. W�a�cicielka uwa�nie przeliczy�a
monety. Persley wyjrza� przez okno. Na ulicy wo�nica wy�adowywa� w�a�nie jego
skrzyni�, a obok niego przeje�d�a�y inne doro�ki, powozy, w�z Wy�adowany
wielkimi beczkami z piwem, a po chodnikach biega�y dzieci i g�o�nym krzykiem
zach�ca�y do kupowania Evening Star. Wo�nica wdrapa� si� na g�r� i postawi�
baga�e. Persley wr�czy� mu dwa szylingi.
- Dzi�kuj� panu.
- Prosz� poczeka� kilka minut. Pojedziemy jeszcze w jedno miejsce.
- Dobrze prosz� pana.
Gdy zamkn�y si� za nim drzwi sir Alexander rozpi�� pasy i otworzy� kufer. Ze
�rodka wyj�� ludzk� czaszk�, po�o�y� j� na stole i uwa�nie obejrza�, czy nie
odnios�a �adnych uszkodze� podczas podr�y. Obok niej umie�ci� woreczki z
zio�ami, a wok� rozmie�ci� na kszta�t okr�gu przedmioty przypominaj�ce suszone
�liwki, ale wielko�ci jab�ka. Na koniec wyj�� z baga�y niewielki woreczek na
rzemyku, zawiesi� go na szyi i skwapliwie wsun�� pod ubranie. Po chwili namys�u
przykry� rzeczy le��ce na stole bogato zdobion� chust�. Zabra� kapelusz, lask� i
zszed� na d�. Nast�pnie uda� si� do siedziby firmy Harrington i Sp�ka, kt�rym
powierzy� przed wyjazdem znaczn� cz�� swojego maj�tku. Od w�a�ciciela
dowiedzia� si�, �e jego wk�ad powi�kszony o dywidendy i kilkuprocentowy zysk z
ostatnich lat spoczywa bezpiecznie w banku i jest dost�pny w przeci�gu dwu
tygodni. W drodze powrotnej z�o�y� wi�zk� kwiat�w na grobie zmar�ej przed
dziewi�cioma lat �ony. Wchodz�c na g�r� zauwa�y�, �e drzwi do wynaj�tego przez
niego pokoju s� uchylone. Przyspieszy� kroku i zasta� w �rodku w�a�cicielk�
pochylon� nad jego baga�ami.
- Co to ma znaczy�, pani Harrison?
Kobieta upu�ci�a wieko kufra, kt�ry zamkn�� si� z trzaskiem. Sta�a z otwartymi
ustami nie b�d�c w stanie wydusi� z siebie s�owa.
- W moich baga�ach nie ma nic, co mog�oby, a ju� z pewno�ci� nic, co powinno
pani� interesowa� - przesadzi� nieco z tonem ura�onego d�entelmena, ale chcia�
mie� pewno��, �e od razu kobieta zrozumie, �e nie ma zamiaru tolerowa� takiego
zachowania.
- Bardzo pana przepraszam, to ju� si� wi�cej nie powt�rzy. Jestem ju� stara i
zmog�a mnie ciekawo��. Prosz� o wybaczenie.
Persley z�o�y� r�ce za plecami i wynios�ym krokiem zbli�y� si� do skulonej
staruszki.
- Dobrze, pani Harrison, ale je�eli jeszcze raz wejdzie tu pani bez mojego
pozwolenia, b�d� zmuszony zmieni� miejsce zamieszkania.
- Nie, prosz� pana. Nie b�d� ju� zak��ca� pa�skiego spokoju.
Pospiesznie zesz�a na d�, a Persley wzi�� si� za sprawdzanie, czy przypadkiem
nie zgin�o nic z jego rzeczy. Pozytywn� rzecz� by�o to, �e najwyra�niej pani
Harrison zagl�da�a pod chust�, czego dowodem by�o zniekszta�cenie kr�gu, a mimo
to nie zemdla�a, nie wysz�a z krzykiem, ani nie wezwa�a policji. W kufrze, ani w
torbie podr�nej niczego nie brakowa�o, wi�c chyba wr�ci� w sam� por�. Z wn�ki w
kufrze wyj�� gruby plik papier�w i po�o�y� je na sekretarzyku. Zapali� lamp� na
�cianie i do ich przegl�dania. Na pocz�tek przeczyta� kupion� jeszcze w
Liverpoolu gazet� pragn�c jak najszybciej dowiedzie� si� jak najwi�cej o
aktualnej sytuacji Imperium.
Po oko�o kwadransie odezwa�o si� pukanie do drzwi. To pani Harrison przynios�a
mu posi�ek i rozpali�a w kominku.
* * *
Chris siedzia� z nogami zarzuconymi na biurko i kartkowa� gazet�, gdy odezwa�o
si� pukanie do drzwi.- Tak?
Cisza.
- Prosz�!
Znowu nic. Niech�tnie wsta� i otworzy� drzwi. Wyjrza� na korytarz - dziewczyna
w�a�nie odchodzi�a.
- Pani do nas?
Odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego nieco zdziwiona.
- Nie wiem. Dosta�am wizyt�wk� od pana... Martina O'Shea.
- Tak, prosz� do �rodka.
Min�a go i z lekkim wahaniem przekroczy�a pr�g niewielkiego pokoiku
rozdzielonego na p� przez szklan� �cian�. Wi�kszo�� powierzchni zajmowa�y
proste, metalowe p�ki zape�nione stertami papier�w, ksi��ek, pude� z jakim�
sprz�tem opl�tanym przewodami.
- Mo�e przejd�my do sali - r�k� wskaza� niepozorne drzwi we wn�ce. Za nimi
znajdowa�o si� o wiele przestronniejsze pomieszczenie z dwoma du�ymi oknami. W
rogu sta� model szkieletu ludzkiego, a na �cianach porozwieszane by�y portrety,
chyba naukowc�w. Usiedli przy du�ym stole.
- Jestem Chris - u�cisn�� jej d�o� - Jak pani widzi dzisiaj nie ma ani Martina,
ani Paula, wi�c b�dziemy musieli um�wi� si� na inny termin. A dzisiaj mo�e
za�atwimy papierkow� robot�.
Z szuflady stoj�cego pod �cian� biurka wyj�� formularz, d�ugopis i usiad�
naprzeciw dziewczyny.
- Dobrze. Pani imi� i nazwisko?
- Martha Elisabeth Docherty.
- Urodzona?
- 10 sierpnia 1979 roku w Leicester.
- OK. Czym si� pani zajmuje?- Studiuj� literatur� i pracuj� na p� etatu.
- Gdzie, je�li mo�na wiedzie�?
- W Big Burger na nocn� zmian�.
- Uuu, znam ten b�l, kiedy� zmywa�em naczynia w restauracji, �eby zarobi� na
studia.
Dziewczyna u�miechn�a si� nieco niepewnie. By�o jej z tym do twarzy.
- Dobrze. Teraz tak: czy pani rodzice �yj�?
- Tak.
- Ma pani rodze�stwo?
- Tak, dwie siostry.
- W jakim wieku?
- Starsza 18, m�odsza 16 lat.
- Mieszka pani z rodzin�?
- Nie, oni dalej mieszkaj� w Leicester, ja musia�am si� przenie�� do Londynu.
- Mieszka pani sama?
- Nie, z dwiema przyjaci�kami wynajmujemy mieszkanie.
- Dobrze, a teraz troch� inne pytania. Jest pani prawor�czna?
- Nie, lewo.
- Czy jest pani dziedzicznie obci��ona jakimi� chorobami?
- Nie. To znaczy, nic mi o tym nie wiadomo.
- Jakie� przewlek�e choroby?
- Nie.
- Operacje pod pe�n� narkoza?
- Nie.
- Z�amania ko�ci?
- �adnych.
- Dobrze. Teraz pytania, na kt�re nie musi pani odpowiada�, aczkolwiek te dane
nigdzie st�d nie wychodz�. Wyznanie?
- Protestanckie.
- Orientacja seksualna?
Dziewczyna unios�a lekko brwi.
- Tak, jak m�wi�em - nie musimy tego wiedzie�.
- Hetero. Po co wam takie dane?
- Do wyznaczenia spo�r�d ochotnik�w grupy ludzi, kt�rych poddamy badaniom.
- Jakie to s� dok�adnie badania?
- Testy psychologiczne.
- I czemu ma to s�u�y�?
- No, tak og�lnie sprawdzeniu reakcji ludzi na pewne bod�ce. Dobrze, doko�czmy
wype�niania tego formularza. Jakie� na�ogi?
- Papierosy.
- Od dawna?
- Jakie� pi��, albo sze�� lat.
- Czy by�a pani kiedy� leczona psychiatrycznie?
- Nie.
- Czy by�a pani poddawana hipnozie?
- Nie.
- Czy mia�a pani do czynienia z narkotykami?
- Kilka razy pali�am trawk�, ale nie przypad�o mi to do gustu.
- I na koniec - jakie prowadzi pani �ycie towarzyskie?
- W jakim sensie?
- Ch�opak, narzeczony?
- Ch�opak.
- Od jak dawna?
- Od p�tora roku.
- Jakie� imprezy, dyskoteki?
- Raczej tak, chocia� praca i nauka raczej mi na to nie pozwalaj�.
- To by�oby wszystko. Mo�e ma pani jeszcze jakie� pytania?
- Ile mi zap�acicie za te testy?
- Martin nie m�wi� pani?
- M�wi� tylko, �e zarobi� par� funciak�w.- Szczerze m�wi�c, to Martin si� tym
zajmuje, wi�c nie mog� pani powiedzie� nic konkretnego. Kiedy mog�aby pani znowu
si� u nas pojawi�?
- A ile czasu zajm� te testy?
- Najwy�ej godzin�.
- Wi�c mo�e w pi�tek?
- OK. Oko�o drugiej?
- Dobrze. Do widzenia.
Gdy wysz�a Chris si�gn�� po telefon.
- Paul? Na pi�tek b�dziemy potrzebowali tw�j sprz�t. I powiedz Martinowi, �e
zg�osi�a si� ta ostatnia dziewczyna.
* * *
Sir Alexander ods�oni� czaszk�, roz�o�y� na stole przyrz�dy pomiarowe i zacz��
szkicowa� na przygotowanym arkuszu papieru. Na pocz�tek zmierzy� szeroko��
mi�dzy ko��mi skroniowymi, nast�pnie od czo�a do potylicy, ko�ci policzkowe i od
szczytu czaszki do najbardziej wysuni�tego punktu �uchwy. Swoje pomiary do��czy�
do szkicu czaszki, po
czym zmieni� pa��kowaty miernik odleg�o�ci na lup�. Dok�adnie obejrza� ka�dy
centymetr powierzchni skwapliwie spisuj�c wszelkie swoje spostrze�enia i
nanosz�c je na rysunek. Przyjrza� si� uz�bieniu i oczodo�om, po czym od�o�y�
czaszk� na jej miejsce w �rodku kr�gu. Teraz wzi�� do r�ki jeden z tworz�cych go
przedmiot�w. Pod lup�, w�r�d g�stych jak futro w�os�w wyra�nie da�o si� odr�ni�
powieki, zaszyte usta i malutki uszy. Persley obejrza� kolejno wszystkie
zmniejszone g�owy le��ce na stole. Ich wsp�ln� cech� by�y india�skie rysy
zachowane mimo, �e nie zawiera�y ju� ko�ci. Z kieszonki wyj�� zegarek.
Dochodzi�a p�noc, czas, �eby si� uda� na spoczynek. Chusta wr�ci�a na swoje
miejsce, a sir Alexander pocieraj�c nos, na kt�rym jeszcze przed chwil� tkwi�y
okulary poszed� do sypialni.
* * *
- I co mo�esz o niej powiedzie�? - Martin ko�czy� w�a�nie czytanie formularza.
- Ko�o czterech na pewno. Martwi mnie tylko ta lewor�czno��.
- Dlaczego? Przecie� to nic nie zmienia.
- Przecie� osoby lewor�czne maj� bardziej aktywn� praw� p�kul� m�zgu.
- OK, ale i tak nie wiedzieliby�my, w kt�rej p�kuli szuka�.
- Tak, ale nie by�o te� �adnych wzmianek o lewor�czno�ci.
Martin zamy�li� si� na chwil�.
- Zobaczymy jak to b�dzie.
- Co ze sprz�tem, Paul?
- Jest problem. Na moim wydziale b�dzie inspekcja i nie wiem czy uda mi si�
�ci�gn�� wszystko na czas.
- To wymy�l co�!
- Co ja mog� na to poradzi�? Przecie� nie sta� nas na zakup sprz�tu, a o
wypo�yczeniu nie mamy nawet co marzy�.
- Wiesz co, Paul, kt�rego� dnia sprawimy sobie seksown� asystentk� na twoje
miejsce. Nawet je�eli b�dzie zawala� robot� tak cz�sto jak ty, to chocia� b�dzie
na czym oko zawiesi� - Martin zamkn�� oczy i z�o�y� palce wskazuj�ce na
podstawie nosa. To by�a jego pozycja do medytacji. Po oko�o minucie ciszy
otworzy� oczy i od razu zacz�� m�wi�:
- Chris przygotuj testy, najlepiej te, kt�re najcz�ciej robili�my, �eby szybko
por�wna� wyniki. Ty, Paul, na razie przeszukaj nasz� rupieciarni� i zmontuj
sprz�t na podstawowe pr�by. Po nich ju� b�dziemy wiedzieli czy warto si� ni�
dalej zajmowa�. Je�eli tak, to wtedy sprowadzisz reszt� sprz�tu za swojego
instytutu. Dzisiaj zrzucamy si� po pi�tce na t� pierwsz� godzin�, a do pi�tku
postaram si� sko�owa� jak�� fors�. Tylko nie spieprzcie nic, bo p�ki co nie sta�
nas na drug� godzin� - musicie si� wyrobi�. O kt�rej ona ma by�?
- O drugiej.
- No, to spotykamy si� tutaj o jedenastej i jeszcze raz wszystko sprawdzamy.
* * *
Sir Alexander otworzy� oczy. By�o jeszcze ciemno. Bardzo ciemno. Z kieszonki
surduta wyj�� zegarek i w bladym �wietle ksi�yca sprawdzi� godzin�. Przespa�
tylko trzy godziny. Na czole czu� wielkie krople potu. Wytar� je r�kawem
koszuli, ale on te� by� wilgotny. Zakry� twarz r�koma, jakby chcia� ukry� si�
przed koszmarami ze snu. Pomaca� r�k� po nocnej szafce, a� natrafi� na amulet.
Za�o�y� go na szyj� i ponownie opad� na pos�anie. Nie czu� si� dobrze - mia�
lekkie b�le �o��dka, czu� dziwne odr�twienie n�g, a teraz jeszcze ten sen. W
swoim �yciu by� w niejednych tarapatach, mia� przecie� za sob� wojn�, ale teraz
czu� trudny do opanowania niepok�j, nie daj�c� o sobie zapomnie� namiastk�
strachu, jakiej nigdy jeszcze nie do�wiadczy�. By� mo�e to tylko zm�czenie po
d�ugiej podr�y, mo�e wp�yw ci�kiego klimatu Anglii, od kt�rego ju� odwyk�.
Jego oczy b��dzi�y po cieniach k�ad�cych si� na �cianach i suficie, lecz my�lami
znowu by� w Ameryce, w�r�d wysokich do nieba drzew i pe�nego sekret�w �wiata u
ich st�p - tajemniczych cieni przemykaj�cych ukradkiem w�r�d listowia, cichego
szelestu w�y zsuwaj�cych si� po pniach drzew i wszechobecnych owad�w. By� mo�e
nawet t�skni�by nawet za tym trybem �ycia, jaki prowadzi� przez ostatnie
miesi�ce, gdyby nie... Odgoni� od siebie te my�li. To by�a ju� jego przesz�o��,
teraz musi patrze� w przysz�o��.
* * *
Ann przytuli�a si� mocniej do niego tak, aby m�c s�ysze� bicie jego serca. Obj��
j� ramieniem i poca�owa�. Za oknem deszcz cichutko uderza� o li�cie drzew, a
syrena wozu policyjnego stopniowo cich�a gdzie� w oddali. Martin uni�s� g�ow� i
spojrza� na zegar wskazuj�cy dziesi�� po pierwszej.
- Rano musz� wcze�nie wsta�.
- Dok�d idziesz?
- B�dziemy robi� testy.
- Znowu jaka� ma�olata?
Nie odpowiedzia�, patrzy� tylko na jaki� punkt na suficie.
- W�a�ciwie, to dlaczego to s� zawsze jakie� nastolatki, a nie emerytki, czy
kobiety po czterdziestce?- Bo takie ju� si� nie nadaj� na rytualne orgie.
Opar�a brod� na jego klatce piersiowej i z u�miechem spojrza�a mu w oczy.
- �winia!
- Przecie� t�umaczy�em ci to kilka razy.
- Tak, ale nigdy nie s�ucha�am. Zasypia�am zawsze po s�owach "to jest bardzo
proste".
- Dobrze, od jutra �pisz na balkonie - odpar� zabieraj�c r�k� z jej ramienia.
- Ja?
- No, przecie� nie ja. To mog�oby �le wp�ywa� na m�j pot�ny intelekt.
- A co z moim pot�nym intelektem?
- I w�a�nie za t� naiwno�� ci� kocham.
W pokoju obok rozleg� si� p�acz dziecka. Ann westchn�a ci�ko i wsta�a z ��ka.
* * *
S�o�ce wyjrza�o zza chmur przedstawiaj�c zupe�nie inne oblicze Londynu - pe�ne
gwaru, z kolorowymi dachami dom�w i jasnoczerwonymi ceg�ami fabryk. Pow�z
zatrzyma� si� przed drzwiami klubu "Post�p". Sir Alexander wr�czy� wo�nicy
monet� i z niewielk� torb� podr�n� w r�ku wspi�� si� po schodach. Za drzwiami
czeka� ju� na niego Stampleton.
- Witam, sir Alexandrze. Pozwoli�em sobie przygotowa� bibliotek� na pa�skie
potrzeby. Pan Patterson zapowiedzia�, �e przyb�dzie najszybciej jak to tylko
b�dzie mo�liwe, pozostali panowie czekaj� ju� w saloniku na pi�trze.-
Znakomicie. Dzi�kuj�, Stampleton. Zajmij si�, prosz�, t� torb�. B�dzie mi
p�niej potrzebna.
- Oczywi�cie prosz� pana.
Alexander przeszed� przez niewielki hall do g��wnego salonu. Rozgl�daj�c si�
wok� nie dostrzega� �adnych znajomych twarzy. Na szcz�cie nic nie zmieni�o si�
w samym klubie - przy oknach i kominku sta�y wielkie fotele, przy ka�dym
niewielki stoliczek z fili�ank� herbaty i �wie�� gazet�. To by�o w�a�nie
najpi�kniejsze w tych klubach - niezale�nie jak d�ugo si� tu nie by�o, po
powrocie mia�o si� wra�enie, jakby nigdy si� st�d nie wychodzi�o. Te same
obrazy, meble, napoje, nawet ro�liny - mogli zmienia� si� ludzie, ale nie sam
klub. Wszed� po schodach na pierwsze pi�tro, gdzie znajdowa�y si� mniejsze
saloniki "tematyczne" - kolejno by� pok�j karciany, bilardowy, my�liwski,
kolejowy z wielk� makiet� Wysp Brytyjskich, biblioteka i przylegaj�cy do niej
salonik po��czony z jadalni�, a na ko�cu orientalny, ale nie cieszy� si� on
zbytni� popularno�ci� w�r�d cz�onk�w klubu. Persley min�� kolejne drzwi i wszed�
do saloniku. Przy stole siedzieli Arthur Wilkins, Robert Stampler, sir Lesley
Worton, sir Robert Woodraw oraz Christopher Edwards. Na jego widok jak jeden m��
wstali i z nie krytym wzruszeniem u�ciskali go.
- Ile to ju� czasu nie by�o ci� z nami?
- Ponad pi�� lat.
- M�j Bo�e, ale zm�nia�e� przez ten czas.
- Mam nadziej�, �e nam wszystko dzisiaj opowiesz. Henry by� zawiedziony, �e
wczoraj si�
z nim nie spotka�e�.
- Kiedy mi wczoraj powiedzieli, �e tu by�e� wprost nie mog�em uwierzy�. Siadaj z
nami, zaraz przynios� nam co� do jedzenia.
- Wola�bym jednak zaczeka� do przyjazdu Henry'ego zanim zaczn� opowiada�.
- I naprawd� wyruszy�e� w g��b l�du? To niebywa�e!
* * *
- Paul! Dop�ki nie zabierzesz swojej kwadratowej g�owy nic nie zobacz�!
- A teraz? - Martin ponownie uni�s� r�k�.
Chris mrucza� co� pod nosem dostrajaj�c obraz na monitorze. Po kolejnych
poprawkach i cichych epitetach pod adresem Paula na ekranie pojawi�y si� plamy
przypominaj�ce kszta�tem cz�owieka.
- OK, mam co�.
Paul spojrza� mu przez rami�.
- Porusz teraz r�k�.
Plamki na ekranie zacz�y si� przesuwa�.
- Dobra. To ju� mamy z g�owy.
- Co nam jeszcze zosta�o?
Paul podrapa� si� po g�owie wchodz�c do pokoju.
- Jeszcze wp�yw bezdotykowy i r�nica potencja��w.
- I co z tym?
- Hmm, mogliby�my umie�ci� p�ytk� na blacie...
- Martin, nie ma co kombinowa� - Chris wyjrza� zza plec�w Paula - Tego nie da
si� zrobi� niepostrze�enie. Lepiej jej po prostu powiedzie�.
- Przecie� to mog�oby zadzia�a�!
- Tak? A w jakiej sytuacji ona dotknie wszystkimi palcami p�ytki w taki spos�b,
jaki by�my sobie tego �yczyli, co?
- Dobrze. Paul, przygotuj p�ytki i przyrz�dy pomiarowe. Tylko postaw gdzie� z
boku, najpierw b�d� musia� u�y� mojego nieodpartego uroku osobistego.
- Jak si� dzielimy?
- A dasz rad� nagra� to jako�?
Paul zastanawia� si� d�u�sz� chwil�.
- Jakby pu�ci� to przez komputer, to bez problemu, ale tak czy inaczej nie
m�g�bym kontrolowa� wszystkich trzech monitor�w na raz.
- No, to masz odpowied�, Chris. Ja rozmawiam, wy siedzicie przy sprz�cie.
Zreszt� jakby co, to mog� ci� poprosi�, jako mojego ma�o przystojnego, ale
ca�kiem zdolnego asystenta na drug� cz�� test�w.
- A dlaczego nie mnie?
- Bo w niego �atwiej uwierzy.
- Niby dlaczego?
- Bo nosz� okulary i bia�y kitel, a ty koszul� upa�kan� keczapem.
- Kt�ra jest?
- Pi�� po.
- To jeszcze godzinka.
* * *
Po lekkim posi�ku wszyscy przeszli do biblioteki, gdzie czeka�y ju� na nich
fili�anki z herbat� i szklaneczki ze szlachetniejszymi trunkami. Sir Alexander
pokazywa� w�a�nie wszystkim na stoj�cym w rogu wielkim globusie punkt, w kt�rym
znajdowa� si� jeszcze przed dwoma tygodniami, gdy nagle otworzy�y si� drzwi i do
�rodka wparowa� przysadzisty jegomo�� o siwym, aczkolwiek sk�pym ju� ow�osieniu
kompensowanym przez wielkie w�sy i bokobrody.- Alexandrze, jak mog�e� pozwoli�
mi czeka� a� tak d�ugo! - z Henrym Pattersonem znali si� ju� od przesz�o
dwudziestu lat, kiedy to Persley, wtedy jeszcze m�okos, wbrew woli swego ojca
postanowi� zainwestowa� w now� lini� kolejow� budowan� w�a�nie przez Pattersona.
W dwa lata p�niej stali si� wsp�lnikami. Jego mocne r�ce pochwyci�y Alexandra i
potrz�sn�y nim - Gdzie� ty si� podziewa� przez te pi�� lat? Ju� stracili�my
nadziej�, �e zobaczymy ci� �ywego.
- W�a�nie mia�em zacz�� opowiada� o tym. Czekali�my tylko na ciebie.
- Dobrze wi�c. Stampleton, ka� przynie�� mi tutaj co� do jedzenia. A ty, m�j
ch�opcze, siadaj i opowiadaj wszystko od pocz�tku.
Wszyscy rozsiedli si� w fotelach i zacz�li �mi� cygara, a sir Alexander
Stampleton zacz�� swoj� opowie��.
- Jak zapewne wszyscy pami�tacie po �mierci mojej drogiej �ony d�ugo nie mog�em
doj�� do siebie i bez pomocy mojego przyjaciela, Henry'ego, nie wiem co bym
zrobi�. Szuka�em czego�, co pozwoli�oby mi zapomnie� o mojej stracie, a�
wreszcie natchnieniem dla mnie sta�a si� kolejna wyprawa do Afryki obecnego tu
sir Roberta. Uzmys�owi�em sobie wtedy, �e zawsze pragn��em prze�y� tak�
przygod�, a teraz, skoro pozwala mi na to stan maj�tku i nic mnie ju� nie
trzyma�o tutaj, to mo�e nadesz�a pora na realizacj� tego marzenia. Jednak�e po
rozmowach z sir Robertem, Henrym oraz po wizytach w Towarzystwie Geograficznym
zdecydowa�em si� na wyjazd do Amazonii, gdzie podobnie, jak w Afryce jest
jeszcze wiele obszar�w nietkni�tych stop� bia�ego cz�owieka. Po kr�tkich
przygotowaniach wyruszy�em wi�c z Liverpoolu do Bostonu, nast�pnie do Nassau,
Caracas, a� dotar�em do Belem. Jest to du�y port po�o�ony nieco na po�udnie od
uj�cia Amazonki, ale poprzez mniejsze rzeki po��czony z ni�. Kupi�em tam dom od
oficera s�u��cego w konsulacie, kt�ry wraca� w�a�nie do Anglii. Dzi�ki temu
oficerowi pozna�em Williama Harta, Amerykanina utrzymuj�cego si� z kierowania
wyprawami badawczymi w tym rejonie. Zgodzi� si� on by� moim przewodnikiem,
pom�g� znale�� i wynaj�� odpowiedni statek, skompletowa� za�og� i sprz�t na
wypraw�. Przy okazji skontaktowa� si� z nami niejaki David Lawhead, botanik z
Londynu szukaj�cy miejsca dla siebie i swojego kompana na statku p�yn�cym w g�r�
rzeki. Oczywi�cie zgodzi�em si�, aby mi towarzyszyli, gdy� przecie� wyprawa moja
nie mia�a �adnego naukowego, ani odkrywczego pod�o�a, wi�c by�o wszystko jedno
dok�d pop�yniemy. Oni mieli bardziej sprecyzowane cel - Fort da Rocha, po�o�ony
wg��bi dorzecza dawny fort portugalski oraz otaczaj�ce go mokrad�a. Po miesi�cu
sp�dzonym w Belem na przygotowaniach przyzwyczai�em si� ju� do miejscowego
klimatu i powolnego rytmu �ycia mieszka�c�w. przez co z coraz wi�ksz� niech�ci�
my�la�em o wyruszeniu w g�r� rzeki.
* * *
- Witam! Prosz� siada�. Pani Martha Elizabeth Doherty?
- Tak.
- Martin O'Shea, b�d� si� zajmowa� ani testami. Ma pani jakie� pytania zanim
zaczniemy?
Mo�e si� pani czego� napije?
- Nie, dzi�kuj�.
- Dobrze. Zaczniemy mo�e od prostych test�w psychologicznych. Prosz� si� nie
stresowa�, nie wa�ne jak pani b�dzie odpowiada�, tu nie ma nieprawid�owych
odpowiedzi.
Po prostu niech pani m�wi to, co pani przychodzi do g�owy. Mo�e si� pani
zastanawia�, je�eli pani chce - to nie jest quiz, tu nie ma ograniczenia
czasowego. Wszystko jasne?
- Tak.- Dobrze. Aha, wyniki tych test�w, podobnie jak pani dane nie wyjd� poza
ten pok�j, pos�u�� tylko do naszych bada�, OK? Mo�emy zaczyna�? Na pocz�tek
seria pyta�. Stolica Szwecji?
- Sztokholm.
- Stolica Stambu�u?
Dziewczyna spojrza�a zdziwiona.
- Stambu�u? Przecie� Stambu� to jest miasto.
- Bardzo dobrze. M�wi�em, �e nie ma si� czym stresowa�. Kto wynalaz� telefon?
- Graham Bell.
- W kt�rym wieku powsta� pierwszy samolot?
- Samolot? W dziewi�tnastym.
- Jaka rzeka przep�ywa przez Pary�?
- Sekwana.
- Kto jest teraz premierem Wielkiej Brytanii?
- Stuart Westington.
- Dobrze. Na czym polega r�nica pomi�dzy dniem i noc�?
- W nocy nie wida� s�o�ca.
- Mhm. Z czego wytwarza si� beton?
- Beton? Nie wiem. Chyba z cementu.
- No, i jeszcze z piasku, wody... Mniejsza z tym. Dalej - jak daleko jest z
Londynu do Liverpoolu? W przybli�eniu.
- Jakie� 150 mil.
- Dobrze. I na koniec - ile jest planet w Uk�adzie S�onecznym?
Dziewczyna unios�a wzrok i w my�lach wymienia�a kolejne nazwy.
- Chyba osiem. Albo dziewi��.
- Musi pani wybra�.
- Dziewi��.
- Zgadza si�. A teraz przejdziemy do drugiej cz�ci - przewr�ci� na drug� stron�
formularz, w kt�rym zapisywa� wyniki. Z niewielkiego pude�ka wyj�� 12 sze�cian�w
z pomalowanymi w bia�e i czerwone wzory �ciankami - Teraz pani zadanie b�dzie
polega�o na u�o�eniu tych kostek we wzory podane na rysunkach. Jak pani widzi na
ka�dej �ciance jest troch� inny wz�r, ale na wszystkich kostkach jest ich taki
sam zestaw. Wy�o�y� kostki na st�, pomiesza� je, po czym wzi�� do r�ki stoper i
pokaza� dziewczynie pierwszy obrazek. Przedstawia� on prostok�t wype�niony
trzema uko�nymi pasami w kolorze czerwieni.
* * *
- Kiedy ju� statek by� gotowy do drogi pojawi�y si� pierwsze problemy - nigdzie
nie mo�na by�o znale�� Parkera. Po raz ostatni widzieli�my si� z nim wieczorem,
gdy w moim domu ustalali�my godzin� wyruszenia. Czekali�my ponad godzin� na
przystani, a� wreszcie zacz�li�my go szuka�. Znalaz� go Lawhead w zau�ku jednej
z nadbrze�nych uliczek. Le�a� ca�y poplamiony krwi� w�r�d poniewieraj�cych si�
wsz�dzie szcz�tk�w jakiej� maszyny. Hart obejrza� go i stwierdzi�, �e zosta�
zasztyletowany i to nie niedawno. Przy jego ciele nie by�o �adnych osobistych
rzeczy, jak zegarek, czy spinki do mankiet�w, wi�c oczywiste by�o, �e pad�
ofiar� rabunku. Lawhead mimo wszystko chcia� p�yn�� od razu, co mia�o mu u�atwi�
pogodzenie si� ze �mierci� przyjaciela. Powierzyli�my wi�c zaj�cie si�
poch�wkiem biednego Parkera panu Elliotowi, Amerykaninowi prowadz�cemu sklep w
Belem, u kt�rego zaopatrywali�my si� w sprz�t na t� wypraw�. Wyruszyli�my wi�c
jeszcze przed po�udniem powoli ruszaj�c w g�r� rzeki. Nurt rzeki nie by� silny,
dzi�ki czemu uda�o nam si� z czasem osi�ga� nawet pr�dko�� dziesi�ciu w�z��w.
Jednak�e ju� po dotarciu do Amazonki nasz statek znacznie zwolni�. Ca�a podr�
do dop�ywu rzeki Coari zaj�a nam pi�tna�cie dni. By�o to wspania�e m�c ogl�da�
wszystkie te cuda natury - niesamowicie kolorowe ptaki, czyhaj�ce wzd�u� brzeg�w
krokodyle, mn�stwo ryb o najrozmaitszych kszta�tach, kt�re zreszt� stanowi�y
podstaw� naszego codziennego po�ywienia. Hart opowiada� mi wprawdzie, �e
niezwykle rzadko zdarzaj� si� tak spokojne rejsy po Amazonce i wi�kszo�� ludzi
nie ma tyle szcz�cia co my, ale i tak nie mog�o to wtedy zburzy� mojego
wizerunku tej wspania�ej krainy. Na noce zwykle zawijali�my do mniejszych lub
wi�kszych przystani, a je�eli zmrok zastawa� nas z dala od osad po prostu
przybijali�my do brzegu. Wczesnym popo�udniem pi�tnastego dnia ukaza�a nam si�
miejscowo�� Coari le��ca u uj�cia rzeki o tej samej nazwie. To tutaj Lawhead
mia� rozpocz�� swoje badania, a dok�adniej na brzegach po�o�onego nieco na
po�udnie jeziora. W Coari sp�dzili�my trzy dni na zbieraniu informacji o rzece,
po kt�rej przyjdzie nam podr�owa�. Hart wykorzysta ten czas tak�e na
zasi�gni�cie j�zyka na temat tubylczych plemion zamieszkuj�cych te tereny,
Oczywi�cie wi�kszo�� miejscowych rybak�w i okoliczni w�a�ciciele ziemscy usilnie
starali si� odwie�� nas od pomys�u wyruszenia na jezioro. Snuli oni opowie�ci o
szczepie Indian z kt�rych ka�dy liczy� sobie siedem st�p wzrostu, znakomicie
strzela� z �uku i trafia� celnie ptaka w locie z popularnej na tych terenach
dmuchawki wyrzucaj�cej zatrute strza�y. Checuema, albo Zjawy jak ich nazywali
Portugalczycy, �yli na zachodnich brzegach jeziora i zapuszczali si� tak�e w d�
rzeki. Poza tym ka�dy nasz rozm�wca dok�ada� im od siebie dodatkowe cechy - od
umiej�tno�ci znikania, przez kanibalizm, odcinanie ludziom g��w i zmniejszanie
ich, porzucanie czar�w i nasy�anie na ludzi z�ych duch�w. Nie mogli sobie
poradzi� z nimi Portugalczycy z pobliskiego fortu da Rocha, ani p�niejsi
plantatorzy - chroni�y ich trudne do przebycia mokrad�a i pot�na d�ungla.
Zdarza�o si�, �e wartownicy w forcie po prostu znikali, patrole wysy�ane w lasu
przepada�y bez wie�ci. Jak opowiada� nam jeden z plantator�w jego ludzie,
kt�rych zatrudnia� z czasem popadali w tak� obsesj�, �e nigdzie nie ruszali si�
bez broni i to najcz�ciej w co najmniej dwie osoby. Ale i tak to nie skutkowa�o
- co jaki� czas po prostu okazywa�o si�, �e kogo� brakuje. Tylko raz uda�o si�
odnale�� szcz�tki takiej osoby. A przynajmniej tak s�dzili, �e to by� ten
cz�owiek, gdy� cia�o by�o pozbawione g�owy i ca�kowicie odarte ze sk�ry.
- Dobry Bo�e! - g�os Henry'ego Pattersona by� pierwsz� przerw� w opowiadaniu
Alexandra. Pozostali siedzieli i patrzyli nie mog�c poj�� tego co w�a�nie
us�yszeli, albo mrucz�c co� pod nosem kr�cili g�owami.
* * *
- Dobrze. To by� ostatni test. Teraz przechodzimy do trzeciej cz�ci. To pewnie
wiele razy widzia�a pani w telewizji - Martin wyj�� zestaw kart ob�o�onych w
imitacj� sk�ry - Ja b�d� pani pokazywa� pani plamy, a pani mi powie, co na one
przypominaj�. Te� prosi�bym o w miar� szybkie odpowiedzi, bo chodzi tu o
pierwsze skojarzenia. Co pani my�li o tym?
-Motyl.
- Mhm.
- Chmura.
- Ten?
- Kot.
- Nast�pny?
- Brodaty cz�owiek.
- Dalej.
- Samolot.
- I ostatni...
- Drzewo.
- Tak. Teraz druga, dosy� podobna "gra". Ja podaj� s�owo, a pani pierwsze
skojarzenie z nim. Gotowa?
- Tak.
- Samolot?
- Lecie�.
- D�ugopis?
- Kartka.
- Zaj�c?
- Futerko.
- G�owa?
- M�zg.
- Dom?
- Rodzina.
- Rodzina?
- Ma��e�stwo.
- Twarz?- Oczy.
- Ma��e�stwo?
- Partnerzy.
- Partnerzy?
- Bezpiecze�stwo.
- �limak?
- Powoli.
- Po�czocha?
- Noga.
- Bezpiecze�stwo?
- Zamek.
- Dobrze, to wystarczy. I wracamy do obrazk�w. Na tych b�d� normalne rysunki, a
pani ma opisa� w�asnymi s�owami sytuacj� na nich przedstawion�. Prosz�.
- Dw�ch ludzi czekaj�cych na wind�. Jeden u�miechni�ty, m�wi co� do drugiego.
- Co� jeszcze?
- Chyba co� o pracy - obaj s� w garniturach.
- Dobrze. Drugi?
- Ojciec z synem �owi� ryby nad strumieniem. Chyba s� szcz�liwi.
- Trzeci?
- Dwie kobiety pocieszaj� trzeci�, kt�ra p�acze.
- A domy�la si� pani, dlaczego j� pocieszaj�?
Dziewczyna wpatrywa�a si� chwil� w obrazek i wzruszy�a ramionami.
- Dobrze. Dotarli�my do ko�ca formularza. Ju� mo�e pani odetchn��.
W drzwiach pojawi� si� Chris.
- O, jest i m�j nieoceniony asystent. Pa�stwo ju� si� chyba poznali, prawda?
- Tak.
Chris podszed� i wr�czy� mu kawa�ek papieru. Usiad� przy stoliku i czeka�, a�
Martin zapozna si� z zawarto�ci� kartki. By� tam wydruk obrazu z kamery na
podczerwie�, obok z aparatu do wizualizacji ludzkiej aury oraz kilka linijek
wynik�w pomiar�w. Martin przelecia� je wzrokiem i rzuci� nieco zaskoczone
spojrzenie Chrisowi.
- Pani Martho, musz� teraz przyzna� si� pani do pewnej rzeczy. Tak naprawd�, to
nie prowadzimy tutaj bada� socjologicznych, ani psychologicznych. To znaczy nie
tylko, one s�u�� nam do dalszych bada�. To by� tylko pretekst do tego, �eby
pani� tutaj �ci�gn��.
* * *
- Podr� po samej rzece Coari wygl�da�a ju� zupe�nie inaczej - tereny te by�y
g�sto poro�ni�te d�ungl�, tak, �e z trudem mogli�my znale�� wolne miejsce, do
kt�rego mogliby�my przybi�. Z obu brzeg�w zwiesza�y si� d�ugie ga��zie drzew
pozostawiaj�c na �rodku niewiele wi�cej miejsca ni� by�o potrzeba na to, aby
nasz statek m�g� swobodnie p�yn��. Miejscami sama rzeka r�wnie� zw�a�a si� do
takiej szeroko�ci. Ju� o wiele rzadziej mieli�my okazj� wygrzewa� si� w
promieniach s�o�ca, gdy� jego promienie nie mog�y si� przebi� przez g�stwin�
li�ci. Po kilku godzinach, gdy oswoili�my si� z tym p�mrokiem w�r�d drzew coraz
cz�ciej dawa�y si� s�ysze� jakie� dziwne d�wi�ki. Jako,
�e p�yn�li�my bardzo wolno za�og� zacz�� ogarnia� coraz wi�kszy strach, gdy�
je�eli by� cho� cie� prawdy w tych wszystkich opowie�ciach jakich nas�uchali�my
si� w Coari, to teraz Indianie Checuema mogliby nas bez najmniejszego problemu
zasypa� gradem strza� lub nawet wskoczy� na pok�ad zanim nawet zd��yliby�my
si�gn�� po bro�. Sam musz� przyzna�, �e nie raz widywa�em jakie� ciemne sylwetki
przemykaj�ce bezg�o�nie w�r�d listowia. Kiedy ju� zaczynali�my si� przyzwyczaja�
do tego towarzystwa us�yszeli�my �wist i tu� obok mojej g�owy w �ciank�
nadbud�wki wbi�a si� strza�a. Kt�ry� z marynarzy wpad� w panik�, wyj�� pistolet
i zacz�� strzela� na o�lep w zielon� g�stwin�. Hart stwierdzi� tylko sucho, �e
gdyby chcieli nas zabi�, to ju� dawno by to zrobili, a ta strza�a mia�a by�
tylko ostrze�eniem. Tak czy inaczej nakaza�, aby ka�dy mia� pod r�k� bro� gotow�
do strza�u. Gdy nadchodzi� wiecz�r starali�my si� znale�� jakie� miejsce do
przybicia do brzegu, ale g�sta ro�linno�� w zasadzie uniemo�liwia�a to.
Sko�czy�o si� na tym, �e zacumowali�my przywi�zuj�c liny do grubych ga��zi drzew
i wyznaczyli�my warty na ca�� noc. Moja kolej przypad�a o drugiej w nocy. By�o
to zadziwiaj�ce, �e puszcza za dnia tak pe�na �ycia i rozwrzeszczana setkami
g�os�w w noc� by�a jedynie u�pion� czerni� otaczaj�c� nas zewsz�d. Co jaki� czas
dawa�y si� s�ysze� delikatne pluski w wodzie i trzepot skrzyde�, ale ta
przejmuj�ca cisza by�a trudna do zniesienia. Na ka�dy trzask ga��zki, czy �wist
wiatru w ga��ziach a� przechodzi�y mnie dreszcze. Gdy zbli�a� si� wsch�d s�o�ca
Hart zmieni� mnie, ale i tak nie m�g�bym ju� usn��, wi�c siedzia�em razem z nim.
Kiedy pierwsze promienie s�oneczne rozja�ni�y niebo i zacz�li�my ju� rozpoznawa�
kszta�ty drzew na brzegu Hart postanowi� zej�� na l�d i rozejrze� si�. Wspi��
si� na ga��zie drzewa, do kt�rego umocowali�my liny i po nich przedosta� si� na
twardy grunt. Z czasem p�mrok poranka zacz�� ust�powa� miejsca �wiat�u
dziennemu, ale jednocze�nie coraz �ci�lej zacz�a nas otacza� mg�a. Mimo
wszystko mog�em obserwowa� jak bardzo czujnym krokiem przemierza zaro�la. Po
kilku minutach straci�em go z oczu. W mi�dzyczasie zacz�li budzi� si� inni
cz�onkowie za�ogi. Hart wr�ci� po kwadransie z zarzuconym na rami� d�ugim w�em.
Powiedzia� nam, �e nie znalaz� �adnych �lad�w Indian, wi�c strza�a musia�a
pochodzi� z �uku jakiego� samotnego my�liwego. Bardzo poprawi�o nam to nastroje
i rozpocz�li�my przygotowania do dalszej drogi, podczas gdy Hart zaj�� si�
przyrz�dzaniem potrawy z upolowanego gada. Kiedy wci�gn�li�my liny i silnik
rozpocz�� sw�j st�umiony terkot zobaczyli�my na brzegu widok o tyle niezwyk�y,
co i przera�aj�cy. Na naszych oczach spo�r�d krzak�w, zza drzew, z g�stwin
kar�owatych zaro�li pocz�y wy�ania� si� p�nagie postacie Indian. By�o ich
pi�ciu, dziesi�ciu, dwudziestu, potem wi�cej ni� m�g�bym policzy� w tych
warunkach. Nie mieli wprawdzie siedmiu st�p wzrostu, ani rog�w jak diab�y, ale
ka�dy dzier�y� w r�ku oszczep lub �uk. Najgorsze by�o to, �e nie dalej jak dwie
minuty wcze�niej do�wiadczony Hart zbada� te zaro�la i nie zauwa�y�
najmniejszego �ladu ich obecno�ci, a teraz sta�o przed nami kilkudziesi�ciu
wojownik�w. Nie wykonywali �adnych agresywnych gest�w, nic nie m�wili ani nie
krzyczeli, jakby przes�anie przesuwaj�cego si� przed naszymi oczami obrazu nie
wymaga�o �adnego komentarza. Po prostu udowodnili nam, �e na w�asnym terenie to
oni s� panami i je�eli zechc�, to mog� w ka�dej chwili zrobi� z nami co tylko
chc�. A my ze swoimi strzelbami i pistoletami stali�my zupe�nie oniemiali i
jakby sparali�owani.
* * *
- O co w takim razie chodzi?
- C�, nie jest prosto to tak z marszu wyt�umaczy�. Jak ju� m�wi� pani Chris
badamy wp�yw jaki mog� wywiera� na ludzi pewne bod�ce, ale nie tylko. Zajmujemy
si� te� ukrytymi mo�liwo�ciami ludzi pozwalaj�cymi im na wp�ywanie na swoje
otoczenie. Wiem, �e wydaje si� to pani troch� m�tne, ale jak m�wi�em nie jest
�atwo to tak od razu zrozumie�. Robi�c skr�t my�lowy - chcieliby�my podda� pani�
jeszcze kilku testom, tym razem ju� nie psychologicznym.
- A jakim?
- Kiedy odpowiada�a pani na moje pytania Chris prowadzi� badania za pomoc�
specjalnych kamer znajduj� si� na �cianie za mn�.
Dziewczyna szybko zlustrowa�a szafki wzrokiem.
- Kamery te potwierdzi�y nasze przypuszczenia, �e mo�e pani mie� pewne specjalne
predyspozycje. A teraz chcieliby�my przeprowadzi� testy po to, �eby mie�
pewno��. Polegaj� one na pr�bie wp�ywania energi� w�asnego cia�a na inne cia�o
lub przedmiot. Co�, co czasem okre�la si� jako bioenergoterapi�.
- I s�dzicie, �e ja mog� mie� te predyspozycje?
- Tak wynika z tych zdj�� - m�wi�c to poda� jej wydruk przyniesiony przez Chrisa
- Te jasne plamy, to pola aktywno�ci termicznej, czyli po prostu stopnia
dokrwienia poszczeg�lnych cz�ci cia�a w trakcie przeprowadzania test�w.
Dziewczyna stara�a si� robi� pe�n� zrozumienia min�, ale wyczuwa�o si�, �e to
wszystko niewiele jej m�wi.
- Wi�c jak, zgoda?
- A co to za testy?
- Zero wysi�ku. Po prostu siedzi pani, a my si� wszystkim zajmujemy.
- No... dobrze.
- OK, przynie� przyrz�dy.
Chris postawi� na stoliku szklane naczynie w po�owie wype�nione p�ynem z
wyprowadzonymi ze �rodka przewodami pod��czonymi do niewielkiej, czarnej
skrzyneczki. Martin podszed� do dziewczyny.
- To jest pr�ba, kt�rej poddaje si� wszystkich ludzi uwa�aj�cych si� za
bioenergoterapeut�w. Tutaj jest najzwyklejsza woda, a te przewodziki s�u�� do
pomiaru jej temperatury i potencja�u elektrycznego. Pani musi tylko umie�ci�
r�ce w ten spos�b - przysun�� jej d�onie do �cianek naczynia - Prosz� ich nie
oddala� i co wa�niejsze nie dotyka� naczynia, bo b�dziemy musieli powt�rzy�
pr�b�. W ten spos�b sprawdzimy, czy jest pani w stanie bezkontaktowo przes�a�
energi�.
- I mam tak po prostu siedzie�, czy skupia� si� na tym, �eby przesy�a� energi�?
- Je�eli pani co� takiego umie, to oczywi�cie tak, ale ze swojego do�wiadczenia
wiem, �e nawet do�wiadczeni energoterapeuci nie s� w stanie tak do ko�ca nad tym
panowa�, wi�c prosz� po prostu my�le� o czym� pozytywnym. O kim�, kogo pani
kocha, o zaj�czkach, o Bo�ym Narodzeniu czy wygrzewaniu si� na s�onecznej pla�y
- wszystko jedno.
Po oko�o pi�ciu minutach Chris wy��czy� urz�dzenie.
- No i po b�lu. Teraz drugi, jeszcze prostszy - podsun�� jej pod r�ce niewielk�
metalow� p�ytk�.
- I jaki jest wynik tamtego?
Chris oderwa� si� na chwil� od wype�niania kolejnego formularza.
- Pozytywny.
- Co to znaczy?
- Temperatura wody wzros�a o ponad 0,7 stopnia.
- To du�o?
- Jak na osob� bez przygotowania to ca�kiem sporo.
- Teraz prosz� oprze� palce na tej p�ytce. Tylko szeroko rozstawione i tak, �eby
opuszki ca�e styka�y si� z powierzchni�. W�a�nie tak. I teraz nie rusza� nimi.
Gdzie� z boku cicho zabucza�o jakie� urz�dzenie i wy��czy�o si�.
- To wszystko. Teraz musimy poczeka� chwilk� a� komputer przegeneruje ten obraz.
- Czemu ma to s�u�y�?
- Sprawdzeniu ewentualnej r�nicy potencja��w elektrycznych pomi�dzy r�koma i
poszczeg�lnymi palcami.
Martin powr�ci� na przeciwn� stron� sto�u i razem z Chrisem w skupieniu pochyli�
si� nad monitorem.
- I co?
- Niezbyt wyra�na, ale zdecydowanie jest.
- I o czym to �wiadczy?
- �e mog�aby pani otworzy� w�asny gabinet medycyny niekonwencjonalnej.
- Naprawd�?
* * *
Alexander upi� niewielki �yk herbaty.
- Bardzo brakowa�o mi tego smaku, tego aromatu, tego... �ycia - w zamy�leniu
przymkn�� na chwil� oczy, lecz dalej ci�gn�� swoj� opowie�� - Jak ju� m�wi�em
tego dnia zdali�my sobie spraw�, �e nie tylko nie jeste�my tutaj mile widziani,
ale te� �e zwyczajna czujno�� mo�e tutaj wystarczy�. Po kilku zdaj�cych si� nie
mie� ko�ca godzinach podr�y dotarli�my do w�d jeziora Coari. By�o to jak �yk
�wie�ego powietrza po zaduchu fabrycznej hali - wreszcie mogli�my cho� odrobina
wolnej przestrzeni, wreszcie koniec ci�g�ej obawy o w�asne �ycie. Wed�ug
informacji zdobytych przez Harta na p�nocnych brzegach jeziora mo�na by�o
znale�� wiele miejsc dogodnych do za�o�enia obozu, wi�c tam skierowali�my si� na
pocz�tek. Jako, �e by� to teren po�o�ony daleko do siedzib Indian Checuema, tak
przynajmniej si� nam zdawa�o, postanowili�my za�o�y� tutaj ob�z wypadowy dla
dalszych wypraw wzd�u� brzeg�w jeziora. Po wzniesieniu namiot�w i zbudowaniu
prowizorycznej palisady zaj�li�my si� planowaniem dalszych posuni��. Fort da
Rocha znajdowa� si� na po�udniowy-zach�d od nas, ale tam te� znajdowali si�
prawdopodobnie Indianie, wi�c na pocz�tek postanowili�my dokona� jedynie
rekonesansu z pok�adu statku, a dopiero p�niej pr�bowa� zej�� na l�d. Resztki
fortu widziane z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w od brzegu wygl�da�y zupe�nie
niesamowicie - kamienne mury ca�e oplecione przez ro�linno�� wygl�da�y jak
wielkie zwierz� staraj�ce si� wyrwa� z side�. Na brzegu nie zauwa�yli�my ani
�ywego ducha, ale wiedzieli�my ju�, �e to wcale nie oznacza�o, �e tam faktycznie
nikogo nie by�o. Mimo to zdecydowali�my, �e nast�pnego dnia spr�bujemy zrobi�
kr�tki wypad do ruin.
Oczy wszystkich zebranych zwr�ci�y si� w kierunku drzwi, w kt�rych pojawi� si�
Stampleton. Staraj�c si� st�pa� jak najciszej podszed� do Henry'ego, wr�czy� mu
jak�� kartk� i wyszepta� kilka s��w do ucha. Patterson zmarszczy� brwi i szybko
przeczyta� informacj�.
- Co� si� sta�o?
Zwin�� kartk� i schowa� do kieszeni.
- Interesy. Nie przerywaj sobie.
- Na czym sko�czy�em? Ach, druga noc nad jeziorem by�a dla nas szczeg�lnie
ci�ka - za nasz� cieniutk� palisad� nieustannie odzywa�y si� jakie� g�osy, ni
to ludzkie, ni zwierz�ce, s�yszeli�my jakie� chrobotanie, krzyki ma�p, trzepot
skrzyde�. Nikt z nas nie m�g� usn��, szczeg�lnie, �e po popo�udniowych deszczach
nie mogli�my znale�� �adnych ga��zi zdatnych na opa� i wszyscy siedzieli�my w
niemal zupe�nych ciemno�ciach. O �wicie jak najszybciej chcieli�my wyruszy� jak
najdalej od tego miejsca. Gdy zeszli�my na l�d w pobli�u fortu Lawhead zacz��
si� zachowywa� jako� dziwnie - stale od��cza� si� od grupy, ogl�da� mury. Nas
bardziej interesowa�o jednak obserwowanie okolic, czy nie grozi nam nic ze
strony Checuem�w. Jednak�e, gdy stracili�my na d�u�ej Lawheada z oczu zacz�li�my
przeszukiwa� ruiny, ale w ciszy nie chc�c �ci�ga� na siebie jeszcze wi�kszych
k�opot�w. Zastali�my go przy jednej ze studni na �rodku dawnego dziedzi�ca
wygrzebuj�cego z ziemi jak�� skrzynk�. Gdy nas zobaczy� wyj�� n� i powiedzia�,
�eby�my si� nie zbli�ali. Hart rozpozna� po szczeg�lnych wzorach na klindze, �e
tym no�em zabito Parkera w Belem. Lawhead nie zaprzecza�, �e to on zabi�
kartografa, stwierdzi� tylko, �e obaj nie byli tymi, za kt�rych si� podawali.
Przybyli do Brazylii tylko po t� skrzynk�, kt�r� on w�a�nie wydoby�, z tym, �e
Parker domaga� si� r�wnego podzia�u jej zawarto�ci i tym sobie zas�u�y� na sw�j
los. Kiedy Lawhead opowiada� nam o tym jeden z cz�onk�w za�ogi zaszed� go od
ty�u i wytr�ci� n� z jego r�ki. Bezbronny stara� si� ucieka� w kierunku statku,
ale otoczony ju� przez nas potkn�� si� o wystaj�cy z ziemi gruby korze�. Ze
skrzynki wysypa�y si� z�ote i srebrne monety. Lawhead wsta� i popatrzy� na nas z
dziwnym wyrazem twarzy, zrobi� jeszcze dwa kroki, po czym upad� ze strza�� wbit�
w �rodek plec�w. Wszystko zdarzy�o si� tak szybko, �e nie jestem pewien ilu by�o
napastnik�w. Zauwa�y�em jedynie, jak Hart przeszyty na wylot w��czni� upad� u
moich st�p. Pochyli�em si� odruchowo, �eby go z�apa�, ale w tym momencie
poczu�em silne uderzenie w g�ow�. Gdy si� ockn��em by�em razem z czterema innymi
lud�mi z za�ogi przywi�zany do wbitego w ziemi� drewnianego pala.
* * *
- Wiem, �e zabrzmi to ju� groteskowo, ale szczerze m�wi�c to te� nie by� pow�d
dla kt�rego pani� tu zaprosili�my - Martin podszed� do biblioteczki i po chwili
poszukiwa� wyj�� jaki� podniszczony tom w br�zowych ok�adkach ze z�otymi
literami.
- Powodem jest ta ksi��ka - po�o�y� j� na stole - "Teorie i praktyka zachowa� w
odmiennych stanach �wiadomo�ci" doktora Bernarda Marguerat.
Dziewczyna unios�a tylko brwi.
- Wiem, ja do niedawna te� nawet nie wiedzia�em o istnieniu takiej pozycji,
mimo, �e uko�czy�em wydzia� psychologii. Marguerat to by� Szwajcar, kt�ry w
okresie mi�dzywojennym spisa� wszystkie doniesienia od innych lekarz o r�nych
dziwnych efektach dzia�ania hipnozy na ludzk� pod�wiadomo��. Niestety wi�kszo��
z tych
przypadk�w wygl�da na historie wyssane z palca i dlatego ta ksi��ka nigdy nie
trafi�a do zbior�w �adnej szanuj�cej si� uczelni. Jednak�e znale�li si� ludzie,
kt�rzy dali wiar� przynajmniej niekt�rym z tych opis�w. No, i my w�a�nie
jeste�my jednymi z tych ludzi. wsp�pracujemy z jednym z wyk�adowc�w na tym
uniwersytecie, profesorem Lowenthorpem, kt�ry szuka� pewnych szczeg�lnych os�b,
kt�re zgodzi�yby podda� si� hipnozie w celu sprawdzenia jednej z tych teorii.
* * *
- Indianie umie�cili nas na niewielkim pag�rku w samym �rodku ich wioski. Na
pocz�tek opatrzyli nam rany, dali wody i pozostawili zwi�zanych. Ich dzieci
kr��y�y wok� nas, szczypa�y, k�u�y patykami, ci�gn�y za w�osy. P�nym
popo�udniem pojawi� si� cz�owiek wygl�daj�cy nieco inaczej - mia� na g�owie co�
przypominaj�ce pi�ropusz utkane z li�ci jakiego� drzewa, na r�kach i piersi mia�
blizny uk�adaj�ce si� w jakie� symbole, a jego twarz by�a pomalowana w bia�e i
czarne pasy. Na jego widok dzieci nagle rozbieg�y si�, a zebrani wok� tubylcy
najwyra�niej odnosili si� do niego z najwy�szym szacunkiem. Cz�owiek ten
podszed� obejrza� nas po kolei potrz�saj�c przed naszymi oczami jakim�
woreczkiem, po czym odwr�ci� si�, uni�s� w g�r� r�ce i co� krzykn��. Na to
reszta plemienia zacz�a wznosi� gard�owe okrzyki i ta�czy� wok� nas. Z
nastaniem zmroku cz�owiek ten, kt�ry jak si� domy�li�em na podstawie opowie�ci
sir Roberta, by� szamanem, przyprowadzi� ze sob� jaka� m�od� dziewczyn� i
posadzi� w �rodku kr�gu ta�cz�cych. Indianie zabrali jednego z towarzyszy mojej
niedoli i zaprowadzili w jakie� miejsce znajduj�ce si� za naszymi plecami.
Szaman rozpocz�� sw�j taniec wok� m�odej dziewczyny, kt�ra z zamkni�tymi oczami
siedzia�a przy wielkim ognisku. Na ten czas ludzie kr���cy wok� nich nieco
przycichli, a� w ko�cu usiedli po bokach rytmicznie wybijaj�c rytm na
prymitywnych instrumentach. Gdybym nie by� tam uwi�ziony i skazany na �ask� tych
pogan zapewne ca�y ten spektakl m�g�bym uzna� za ciekawy, szczeg�lniegdy
dziewczyna podryguj�c w rytm wybijany przez jej wsp�plemie�c�w wsta�a i nie
otwieraj�c oczu zacz�a i��. Przesz�a przez �rodek ogniska zupe�nie jakby to nie
by� ogie�, tylko fontanna pe�na ch�odnej wody. Gdy zbli�y�a si� do nas i
otworzy�a oczy poczu�em strach tak ogromny, �e nie umia�bym wam go opisa�. Nie
by�y to oczy cz�owieka, drzema� w nich ogie� piekielny tak straszny, �e
wystarczy�o jedno spojrzenie, a