4690
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4690 |
Rozszerzenie: |
4690 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4690 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4690 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4690 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Adam Barczy�ski
Ob�z kosmiczny
Olson ze z�o�ci� cisn�� papierosa na ziemi�. Z szerokiego tarasu mia� dobry
widok na parking przed g��wnym budynkiem.
- Mnie te� si� to nie podoba, ale co mo�emy poradzi� - polecenie z g�ry.
- I dlatego mam marnowa� sprz�t wart miliardy dolar�w na szkolenie ludzi nie
wartych mojego czasu, kt�rzy i tak nigdy wi�cej nie polec� w Kosmos?
- Tak, bo je�eli tego nie zrobisz, to nam przykr�c� kranik z pieni�dzmi i wtedy
ju� nikt nie poleci w Kosmos.
- I jeszcze ci obcokrajowcy...
- To nie jest tw�j problem. Skoro nam za to p�ac�, to mo�emy im nawet
przeszkoli� par� borsuk�w, wszystko jedno. Masz tylko robi� swoje, a ile z tego
do nich dotrze, to ju� ich zmartwienie. Rozumiesz, Jeff?
Olson nie odpowiedzia� wpatrzony w kilkudziesi�cioosobow� grup� ludzi st�oczon�
przed wej�ciem do budynku. Donovan wszed� do �rodka i zjecha� na d� wind�. Jako
szef Centrum Szkole� Kosmicznych musia� powita� swoich nowych podopiecznych.
*
Katherine odebra�a ju� sw�j identyfikator stwierdzaj�cy, �e nale�y do zespo�u
niebieskiego i jej opiekunem b�dzie Joan Bustamente. Sporo s�ysza�a o tej
kobiecie - mia�a za sob� jeden lot wahad�owcem jako komandor, a w trakcie
przygotowa� do drugiego ujawni�a si� u niej wada serca wykluczaj�ca j� z
uczestniczenia w dalszych lotach. Na pocz�tek wszyscy nowi kursanci zostali
skierowani do przestronnej sali mog�cej pomie�ci� znacznie wi�cej os�b, ni�
zebra�o si� tu dzisiaj. Gdy ju� wszystkie krzes�a ugi�y si� pod w�a�ciwymi
lud�mi na m�wnic� wszed� siwawy jegomo�� z plikiem kartek w r�ku. Za�o�y� na nos
wielkie okulary.
- Witam was serdecznie w Centrum Szkole� Kosmicznych. Ja nazywam si� Brian
Donovan i jestem dyrektorem tego o�rodka. Od jutra rozpoczniecie trzytygodniowe
szkolenie maj�ce przygotowa� was do misji ko�cz�cej wasz pobyt tutaj.
Zostali�cie przys�ani do nas jako ludzie wytypowani przez wasze uczelnie lub te�
przez wasze rz�dy, kt�rzy w przysz�o�ci stanowi� b�d� elit� w�r�d nowego
pokolenia astronaut�w. Jak zapewne zauwa�yli�cie na waszych identyfikatorach
widnieje kolor stanowi�cy oznaczenie zespo�u, kt�rego cz�ci� si� staniecie.
Zespo��w takich jest dwana�cie, a czekaj�cych na was wahad�owc�w sze��, wi�c
tylko najlepsi spo�r�d was, ci, kt�rzy zdo�aj� najlepiej skonsolidowa� swoj�
ekip� w ci�gu tych 3 tygodni otrzymaj� szans� wykazania swoich umiej�tno�ci w
prawdziwym locie kosmicznym. G��wn� rol� odegraj� wyniki osi�gni�te przez was w
poszczeg�lnych testach, ale tak�e oceny wystawiane przez waszych instruktor�w.
Teraz udacie si� na pierwsze pi�tro, do pokoj�w oznaczonych odpowiednimi
kolorami. Tam czekaj� ju� na was opiekunowie za��g. Oni zapoznaj� was ze
szczeg�ami. To wszystko. Dzi�kuj� i �ycz� powodzenia!
Zszed� z m�wnicy i odetchn�� z ulg�. Teraz wszystko by�o na barkach Olsona.
*
Na g�rze, w pokoju oznaczonym barw� niebiesk� siedzia�a oko�o 40-letnia kobieta.
Jej kombinezon by� oznaczony oficerskimi dystynkcjami i nazwiskiem Bustamente.
- Pani Joan Bustamente?
- Tak, a pani si� nazywa...
- Katherine Philips.
- Prosz� siada�, panno Philips. Zaraz przyjd� pozostali.
- Ciesz� si�, �e mog�am pani� pozna�. Wiele czyta�am o pani... Chc� w
przysz�o�ci by� taka jak pani...
- To mi�e, ale...
- By�a pani pierwsz� kobiet�-komandorem wahad�owca.
- Te� tak s�ysza�am.
Otworzy�y si� drzwi i do �rodka wesz�a dziewczyna o wygl�dzie Ani z Zielonego
Wzg�rza - b��kitne oczy i p�omiennie rude w�osy. Tu� za ni� w�lizn�� si� wysoki
Azjata i ch�opak o ciemnych w�osach i oliwkowej karnacji. Po chwili miejsce przy
stole zaj�� wysoki, wysportowany blondyn o czaruj�cym u�miechu - po prostu
marzenie ka�dej dziewczyny. Bustamente rozejrza�a si� po sali.
- Poczekamy jeszcze chwil� na ostatniego cz�onka grupy.
Zegar na �cianie beznami�tnie odlicza� kolejne sekundy i minuty ciszy, jaka
zapad�a wewn�trz pokoiku. Nagle otworzy�y si� drzwi i do �rodka wszed� cz�owiek
wygl�dem przypominaj�cy raczej pla�owicza, ni� przysz�ego kosmonaut� - lu�na
koszulka w jaskrawe plamy i spodnie do kolan.
- Mo�na wiedzie� dlaczego dotarcie tutaj zaj�o panu a� dziesi�� minut?
- Hmm, mia�em ma�y wypadek w toalecie i by�em chwilowo niedysponowany - m�wi�c
to skrzy�owa� lekko nogi i wykrzywi� usta w grymasie b�lu.
Bustamente unios�a brwi.
- Przecie� w tych spodniach nie ma suwaka.
Ch�opak spojrza� w d� i rozlu�ni� si�.
- Ah, co za ulga. W takim razie nie mam wym�wki. - I zaj�� ostatnie wolne
miejsce.
- Dobrze, skoro wreszcie jeste�my w komplecie... Nazywam si� Joan Bustamente i
przez najbli�sze trzy tygodnie b�d� wasz� instruktork�, opiekunk� i matk�. Dla
u�atwienia sobie �ycia proponuj�, �eby�my zwracali si� do siebie po imieniu.
Kto� ma zastrze�enia? Dobrze. Zaczniemy od poznania si� i rozdzielenia funkcji.
Miguel Barbosa?
Ch�opak o ciemnej karnacji uni�s� r�k�.
- Przyjecha�e� z Portugalii?
- Tak, z Bragi.
- W czym si� specjalizujesz?
- Komunikacja.
- OK, wi�c oczywi�cie b�dziesz si� zajmowa� ��czno�ci�. Ann Lagerwey?
�lepy los jest dobry w takich zabawach - Ania z Zielonego Wzg�rza naprawd� mia�a
na imi� Ann.
- Co mo�esz nam powiedzie� o sobie?
- Pochodz� z Toronto, mieszkam w Dallas, specjalizuj� si� w mechanice i
elektronice.
- Hitoshi Hasegawa?
- Z Yokohamy. Elektronika, mechanika, ��czno��.
- Dobrze. Katherine Philips?
- Pochodz� z Wisconsin, specjalizuj� si� w pilota�u, mam zamiar zdawa� do
Akademii Lotniczej.
- Dobrze. Artur Dabroski?
Wczasowicz nie�mia�o uni�s� r�k�.
- To mog� by� ja.
- Mo�esz?
- Powinno by� D�browski, ale nie pr�bujcie tego sami powtarza� sami, ja mam
wpraw�.
- Dombroski?
- Niech b�dzie tylko Artur.
- OK, Artur. W czym si� specjalizujesz?
- Zdecydowanie w szyde�kowaniu i wsp�czesnym balecie rosyjskim.
Bustamente pos�a�a mu ci�kie spojrzenie.
- A co�, co mog�oby si� tutaj przyda�?
- Nie, raczej nie.
- I na koniec - Andy Kelder?
- To ja. - Znowu zaprezentowa� sw�j powalaj�cy u�miech. - Pochodz� z Nowego
Jorku. Mam do�wiadczenie w pilota�u i nawigacji.
- Dobrze, mam ju� pewne rozeznanie w waszych mo�liwo�ciach... - Notowa�a co� na
kartce i po chwili przeczyta�a. - Moje propozycje s� takie: Hitoshi mechanika,
Ann elektronika, Andy nawigacja, Miguel, jak ju� m�wi�am, ��czno��, Katherine
pilota�, i... Artur komandorem. Jakie� pytania?
Katherine chwil� zbiera�a si� w sobie.
- Liczy�am na to, �e b�d� mia�a szans� spr�bowa� swoich si� jako komandor, a nie
tylko jako pilot.
Bustamente spojrza�a jej w oczy, ale dziewczyna nie wytrzyma�a tego zbyt d�ugo.
- Wydaje mi si�, �e mam o wiele wy�sze kwalifikacje, ni�...
- Skoro jeste� takiego zdania, to my�l�, �e przyda ci si� lekcja, �e na
pok�adzie wahad�owca nie ma nikogo o kim mo�na by powiedzie� "tylko".
- Wydaje mi si�, �e ona ma racj� - wtr�ci� Kelder - W ko�cu on ma z nas
najmniejsze kwalifikacje. Sam to powiedzia�.
- Artur, masz co� do dodania?
- Dla mnie to rybka, niech kto� inny b�dzie komandorem.
- Wi�c moja decyzja pozostaje bez zmian.
- Ale co ty w�a�ciwie umiesz? - Katherine podnios�a g�os.
- W�a�ciwie, to nic. Ale podobno mam zgrabne nogi, mo�e to dlatego...
- Wydaje mi si� to niesprawiedliwe.
- Je�eli chcesz przej�� funkcj� komandora, to musisz mi udowodni�, �e na to
zas�ugujesz bardziej ni� on. P�ki co wymienione przeze mnie funkcje pozostaj�
bez zmian. Na stole znajdziecie odpowiednie instrukcje. Teraz mo�ecie si� uda�
do swoich pokoi. Dziewczyny maj� sw�j pok�j, Miguel i Andy zajm� drugi, Hitoshi
i Artur maj� pojedyncze. Reszt� dnia macie woln�, ale jutro zaczynamy trening o
si�dmej, wi�c radz� wam wcze�nie po�o�y� si� spa�. Tym bardziej, �e mog� w
ka�dej chwili was skontrolowa�, bo mam pok�j na ko�cu korytarza, wi�c �adnego
kr�cenia si� po dziesi�tej. Z identyfikatorem mo�ecie zwiedza� prawie ca�� baz�.
O sz�stej w mesie, w zachodnim skrzydle dostaniecie posi�ek.
Bustamente roz�o�y�a r�ce.
- To wszystko. Je�eli nie macie �adnych pyta�, to mo�ecie i��.
Wszyscy rozeszli si� w swoje strony. Ich pokoje znajdowa�y si� na trzecim
pi�trze skrzyd�a mieszkalnego i s�siadowa�y z przestronnym tarasem. Zgodnie z
ostrze�eniem pok�j instruktorki znajdowa� si� w g��bi korytarza, tak, �e by� z
niego dobry widok zar�wno na ca�y korytarz, jak i taras. Dziewczyny szybko
znalaz�y wsp�lny j�zyk i po rozpakowaniu rzeczy ruszy�y razem na zwiedzanie
bazy. Ich identyfikatory pozwala�y na zagl�danie do niemal�e wszystkich
pomieszcze� - wyj�tkiem by�y szpital, centrum kierowania lotami oraz najwy�sze
pi�tra, gdzie znajdowa�y si� gabinety szefostwa i dzia�y administracyjne. W
drodze powrotnej do kwater spotka�y Barbos�, kt�remu najwyra�niej przypad�a do
gustu uroda Ann. W mesie trafili Keldera, kt�ry z kolei otoczy� Katherine czu��
opiek�. Opowiedzia� jej o swoim pe�nym sukces�w �yciu - zamo�nych rodzicach,
kt�rzy zafundowali mu samoch�d w nagrod�, �e dosta� si� do programu lot�w. By�
w�a�nie na trzecim roku fizyki na Uniwersytecie Columbia, ale uzna�, �e
ciekawszym wyzwaniem b�dzie lot w Kosmos i postanowi� spr�bowa� swoich si�
tutaj, w Houston. Siedz�c przy nim i s�uchaj�c tego wszystkiego Katherine z
minuty na minut� czu�a si� coraz bardziej niedowarto�ciowana - on mia� solidne
przygotowanie teoretyczne do tego lotu, a ona tylko dobre ch�ci i do�wiadczenie
w pilota�u starej awionetki swojego ojca. Uwielbia�a czyta� i zna�a du�o fakt�w
z historii lot�w w Kosmos, ale nagle wyda�o jej si� to nieco dziecinne.
Czas jaki� p�niej przyszed� Hasegawa, ale nie by� zbyt rozmowny. Jak wi�kszo��
Japo�czyk�w du�o si� u�miecha� i potakiwa�, ale trudno by�o wyczu� co tak
naprawd� kryje si� pod t� mask� uprzejmo�ci. D�browski przyszed�, kiedy wszyscy
ju� si� w�a�ciwie zbierali do wyj�cia, wi�c nikt nie zamieni� z nim ani s�owa.
Miguel i Ann poszli na taras ogl�da� zach�d s�o�ca, Katherine i Andy chcieli
zobaczy� z bliska wahad�owce stoj�ce na polach startowych, a Hasegawa pogr��y�
si� w lekturze podr�cznika mechanika pok�adowego.
*
Wieczorem Artur poszed� na taras. Zasta� tam Barbos�.
- I co my�lisz o tym pomy�le, �e tylko sze�� za��g poleci?
- Nieszczeg�lnie mi si� to podoba. - Artur patrzy� tylko w dal. - Ale te� nie
powiem, �eby mi to sp�dza�o sen z powiek.
- My�lisz, �e damy rad�?
- Nie wiem, nie znam konkurent�w. W zasadzie, to nie znam nawet naszej za�ogi.
- Nie wygl�dasz na cz�owieka, kt�ry by si� tym zbytnio przejmowa�.
- Bo w sumie ma�o mnie to obchodzi - kazali mi przyjecha�, to jestem. A co, ty
te� podchodzisz do tego kursu tak ambicjonalnie, jak ta Amerykanka?
- Zale�y mi na tym, �eby polecie�. W Portugalii, i w og�le w Europie nie mia�bym
�adnych szans na taki lot. Zreszt� sam wiesz. A skoro uda�o mi si� dotrze� a�
tutaj, to musz� wykorzysta� t� okazj�. Pewnie jedyn� w �yciu.
- Je�eli wszyscy damy z siebie wszystko, to musi si� nam uda� - Kelder z puszk�
w r�ku usiad� obok nich.
- C� za genialny plan, Einsteinie. - Powiedzia� Artur z drwi�cym u�mieszkiem na
ustach. - Tylko nie m�w tego tak g�o�no, bo konkurencja mo�e to pods�ucha� i
sama zastosowa�.
Amerykanin skwitowa� to ch�odnym spojrzeniem.
- Mo�e dla ciebie ten lot nic nie znaczy, ale skoro ju� musimy by� w jednym
zespole, to chcia�bym mie� pewno��, �e wszyscy d��ymy do jednego celu.
- Czekaj, nie podpowiadaj mi! To b�dzie...
Kelder prze�kn�� �yk zimnego napoju i ponownie zmierzy� Artura wzrokiem.
- Tutaj nie ma miejsca na wyg�upy. Tutaj za b��d mo�na zap�aci� �yciem swoim i
reszty za�ogi. Lepiej o tym pami�taj, "komandorze".
Doko�czy� puszk� jednym haustem i wyszed�.
*
Dzwonki i stukanie w drzwi postawi�y wszystkich na nogi. By�a si�dma. Zacz�o
si� od gimnastyki, potem lekkiego truchtu wok� boiska.
- Artur szybciej! Masz ju� p� okr��enia straty!
- Spokojnie, z�api� ich na prze��czy.
A dalej by�o ju� tylko coraz gorzej: zabawy z ci�arkami i pi�kami dla
poprawienia r�wnowagi i koordynacji ruch�w, skoki przez p�otki z obci��eniem i
bez, �wiczenia na wzmocnienie mi�ni, a na koniec �wiczenia rozci�gaj�ce.
- I tak b�dziemy si� wita� co rano. - Doda�a Bustamente, ale jej s�owa nie mog�y
ju� bardziej dobi� sz�stki przepoconych do granic mo�liwo�ci ludzi.
O wp� do �smej zjedli dosy� obfity posi�ek i z miejsca przeszli do sal
wyk�adowych. Mog�y one pomie�ci� zaledwie oko�o 30 os�b, wi�c zebrano po kilka
grup w ka�dej i wyk�adowcy starali si� w jak najbardziej przyst�pny spos�b
przedstawi� plan lotu i teori� jak� musz� pozna�, �eby prawid�owo przeprowadzi�
poszczeg�lne etapy. W jednej z sal �ysawy jegomo�� w niezwykle krzykliwym stroju
- niebieskiej koszuli i szarym swetrze, czyta� z kartki kolejne wsp�czynniki,
przeliczniki, sta�e, wzory i r�ne inne cuda. Jak to zwyklebywa z takimi
osobnikami s�owa z jego ust wylewa�y si� tak powolnym i monotonnym nurtem, �e po
pi�ciu minutach wszyscy s�uchacze popadli w stan ot�pienia umys�owego. Wyrwa�o
ich z niego dopiero jedno, wypowiedziane znacznie g�o�niej pytanie:
- Co pan teraz robi?
Wzrok wszystkich zebranych pow�drowa� w kierunku stolika w pierwszym rz�dzie,
gdzie siedzia� komandor za�ogi niebieskiej.
- Tak, pan! Co pan teraz robi?
- Marnuj� sobie m�odo��.
Na sali rozleg� si� �miech.
- Wi�c to wszystko pana nudzi, tak?
- Sumienie nie pozwala mi powiedzie� "nie".
- Dobrze, wi�c niech mi pan powie ile jest czasu na od��czenie g��wnego
zbiornika paliwowego po starcie?
- Ile jest czasu na od��czenie g��wnego zbiornika po starcie?
- Tak.
- Trzy minuty?
- Nie.
- Pi��?
- Nie.
- Do przysz�ego wtorku?
- Nie.
- Eee, to g�upia gra.
Sala znowu odpowiedzia�a �miechem.
- Prosz� pa�stwa, przez tak� beztrosk� zgin�� ju� nie jeden cz�owiek.
- I pan ich wszystkich szkoli�?
- Jak� ma pan rol� w za�odze?
- Mam dba�, �eby popielniczki by�y puste, a kieliszki pe�ne.
- Grubo si� pan myli s�dz�c, �e to jest zabawne. Pa�ska niewiedza mo�e kosztowa�
�ycie ca�ej za�ogi.
- Ja te� mam pytanie - czy z pok�adu promu da si� odrzuci� g��wny zbiornik
r�cznie?
Wyk�adowca popatrzy� na niego uwa�nie.
- Nie, zajmuj� si� tym automaty.
- Wi�c po co mam zna� ten limit?
- To jest tylko usprawiedliwienie pa�skiej ignorancji.
- Alleluja! A czy teraz ju� mo�emy zrobi� przerw� obiadow�?
*
Przy stole panowa�a cisza. Wszyscy w milczeniu po�ykali kolejne k�sy czego�, co
mog�oby uchodzi� za mi�so. Przynajmniej z wygl�du. Gdyby tak jeszcze posypali to
chocia� tak jak chipsy smakiem bekonowym... Artur nie m�g� wytrzyma� tej
atmosfery.
- Mam na sobie sk�rzane slipki.
Pi�� g��w z wyrazem niedowierzania odwr�ci�o si� w jego kierunku.
- Co, wy te�?
- Czy ty musisz si� zachowywa� jak idiota? - Katherine nie mog�aby ju� chyba z
wi�kszym niesmakiem wykrzywi� ust.
- Nie wiem o czym m�wisz.
- Musia�e� si� tak popisywa� w sali? Przecie� ka�de dziecko zna odpowied� na to
pytanie.
- Ale ja ju� nie jestem dzieckiem.
- To ty tak s�dzisz. - Doda�a ciszej. - Zreszt� mog�e� zajrze� do instrukcji,
albo przynajmniej s�ucha�.
- Co to jest, bunt za�ogi?
- Skoro ju� musisz by� naszym komandorem, to przynajmniej spr�buj nas nie
kompromitowa�. - Zawt�rowa�a Ann.
Da�o si� s�ysze� ciche pochlipywanie.
- Mam nadziej�, �e jeste�cie z siebie zadowoleni - zranili�cie moje uczucia. -
Artur obr�ci� si� do nich ty�em i skry� twarz w d�oniach.
- Sko�cz ju�, dobrze? - Katherine by�a wyra�nie poirytowana jego zachowaniem.
- Dalej nie mo�esz przebole� tego, �e jeste� "tylko" pilotem?
- A co ci� to obchodzi?
- Jako przewodnia si�a wyra�am w�a�nie trosk� o morale mojej kochanej za�ogi.
- Naprawd� przesadzasz. - Doda� Andy.
- Dobrze. P�jd� do siebie i opowiem wszystko mojemu misiowi - najwyra�niej tylko
on mnie tu rozumie.
*
Popo�udniowa dawka wiedzy przebieg�a podobnie do porannej - sk�ada�y si� na ni�
d�ugie kolumny cyfr przeplatane docinkami Artura i nieudanymi pr�bami opanowania
sytuacji przez nieziemsko cierpliwego wyk�adowc�. W akcie rozpaczy nawet
przywo�a� go do tablicy, ale nie posz�o to zgodnie z jego przewidywaniami.
- Niech pan �mia�o tutaj podejdzie.
Zapyta� go wskazuj�c palcem na rz�dki liter, kt�re w�a�nie wypisa�:
- Co mi mo�e pan powiedzie� o tym wzorze?
- Jak ja przyszed�em to ju� tak by�o!
- Ale czy wszystko jest dobrze napisane?
- Jak dla mnie mo�e by�. Literki s� mo�e troszk� nier�wne, ale niech pan nie
b�dzie dla siebie taki surowy.
- Ale czy ten wz�r jest prawid�owy?
- No, ma lew� stron�, praw� stron�...
- A jego zawarto��?
- Hmm, niczego sobie.
- Ale czy... Nie, dobrze, niech pan siada.
- Tutaj? Na �rodku sali?
Wieczorem Polak znowu znacznie si� sp�ni� na posi�ek, ale tym razem pozostali
mieli mu a� za du�o do powiedzenia.
- Ustalili�my, �e rano p�jdziemy do Bustamente i b�dziemy si� domaga� zmiany.
Je�eli nie da si� przenie�� ci� do innej za�ogi, to przynajmniej niech kto� inny
b�dzie komandorem. - Kelder m�wi� to takim tonem, jakby czyta� wyrok �mierci.
Artur siedzia� d�u�sz� chwil� patrz�c po ich twarzach, ale tylko Andy patrzy� mu
w oczy.
- Ja wiem, to wszystko dlatego, �e zazdro�cicie mi mojego boskiego cia�a i
szybkiego, analitycznego umys�u.
Zebrani przy stole z rezygnacj� spu�cili tylko g�owy.
- Szybkiego analitycznego umys�u, kt�ry nie zna ci�gu wahad�owca, pierwszej
pr�dko�ci kosmicznej, przelicznika odleg�o�ci, ani szybko�ci bezpiecznego
podej�cia do bazy... - Katherine stara�a si� nie unosi� g�osu, ale przychodzi�o
jej to z trudem.
- A nie przysz�o wam do g�owy, �e mog�em tylko udawa� idiot�?
- A udawa�e�?
- Nie. - Odpar� cicho, ale szybko doda�. - Ale m�g�bym!
- Tak, na pewno by�by� w tym �wietny.
Znowu zapad�a cisza.
- S�uchajcie, mo�e i nie znam kilku szczeg��w technicznych... - Reakcj� na to
zdanie by�o lekcewa��ce westchnienie Ann oraz kilka s��w, nie koniecznie
pokrzepiaj�cych. - Ale znam k�t bezpiecznego wyj�cia oraz wej�cia w atmosfer� i
wszystkie dziesi�� planet Uk�adu S�onecznego. To powinno wystarczy� na t� misj�.
Katherine wycedzi�a s�owo po s�owie:
- Ich jest dziewi��, kretynie.
- Dziewi��? No, prosz�, wi�c wyprzedzam swoj� epok�.
- Powiedz mi, jakim cudem si� tutaj dosta�e�?
- No, wiecie, obiecali mi za to skr�cenie wyroku...
- Co???
- Czy wy wszystko musicie bra� na powa�nie?
*
Bustamente kilka razy pstrykn�a d�ugopisem, od�o�y�a go na biurko i z�o�y�a
d�onie w piramidk�.
- I to wszystkie wasze zastrze�enia?
- A to ma�o? - Kelder by� szczerze zaskoczony. - Jest nieukiem, niew�a�ciwie si�
zachowuje i los ca�ej za�ogi jest mu zupe�nie oboj�tny.
- Artur, co ty na to?
- A co ja mog�, biedny mi�? Oni w zasadzie maj� racj�. No, poza ostatnim
punktem. Ale wy wszyscy chyba zapomnieli�cie o tym, �e to powinno by� dla was
nie tylko budowanie swojej kariery, ale te� przygoda, co� co sprawi wam
przyjemno��, co� o czym b�dziecie mogli opowiada� po powrocie do domu.
- Od tego zale�y nasze przysz�e �ycie, a przez twoje z�e zachowanie o wiele
wcze�niej wr�cimy do dom�w. Zrozum, �e odbierasz nam �yciow� szans�, bo z takim
komandorem jak ty nie mamy �adnych szans na znalezienie si� w gronie tych
sze�ciu za��g, kt�re polec�.
- Szczerze m�wi�c, to zaczynasz mnie coraz bardziej martwi�, Andy.
- Dlaczego?
- Bo o ile si� orientuj� jeste� przystojnym, inteligentnym i wysportowanym
osobnikiem, a musisz lecie� a� w Kosmos, �eby udowodni�, �e jeste� kim�.
Kelder ledwo hamowa� narastaj�cy w nim gniew.
- Spokojnie. - Bustamente nie by�a z�a, lecz raczej zaciekawiona ca�� scen�. -
Przed wami jeszcze sze�� dni przygotowa� przed pierwsz� pr�b� na symulatorze. Po
jej wynikach zadecyduj� czy Artur nadal b�dzie komandorem.
Katherine i Andy nie kryli swojego rozczarowania, ale reszta za�ogi zdawa�a si�
nie podchodzi� do tego a� tak powa�nie. Na korytarzu ka�de ruszy�o w swoj�
stron�.
- Katherine, poczekaj.
- Czego chcesz?
- Miliona dolar�w w u�ywanych banknotach, ale ja nie w tej sprawie.
Odwr�ci�a si� i ze z�o�ci� spojrza�a mu w oczy.
- S�uchaj, musz� znosi� twoje wyg�upy na zaj�ciach i to, �e jeste� komandorem,
wi�c oszcz�d� mi chocia� w czasie wolnym.
- A co ja mog� biedny mi�? Przecie� wszyscy jeste�my tylko marnym puchem gnanym
przez wiatr przeznaczenia.
- Streszczaj si�.
- Dlaczego jeste� na mnie z�a? Przecie� ja si� nie pcha�em na t� posad�.
- Wi�c dlaczego nie zrezygnujesz?
- Bo to by�oby zbyt proste. Skoro s�dzisz, �e by�aby� ode mnie lepsza, to
udowodnij to na testach.
- Tresowana ma�pa by�aby lepsza od ciebie.
- Wi�c trzymam kciuki, �eby i tobie si� uda�o. OK, ale nie bierz tego
wszystkiego tak do siebie. A teraz lepiej ju� id�, bo tw�j ch�opak si�
niecierpliwi.
Odwr�ci�a si� w kierunku, w kt�rym wskaza� g�ow�. Na rogu sta� Andy. Ruszy�a w
jego stron�, gdy Artur odezwa� si� ponownie.
- Nie, nie, id�! Nie ogl�daj si� za siebie. Musisz o mnie zapomnie�. Tak b�dzie
lepiej dla nas obojga. Po prostu wr�c� do pokoju, zwin� si� w k��bek i cichutko
b�d� sobie �ka� w poduszk�.
Z rezygnacj� pokr�ci�a g�ow�.
- Czego chcia�?
- Nic.
Andy mimo wszystko odprowadzi� go wzrokiem.
- P�jdziemy wieczorem nad morze?
- Pewnie.
- Tylko ty, ja i gwiazdy.
- A co z Bustamente?
- Jako� si� w�li�niemy.
*
- Katherine, bardzo si� na tobie zawiod�am. - Wyraz twarzy Bustamente by� r�wnie
powa�ny, co ton jej s��w. - Na tobie zreszt� te�, Andy. Z�amali�cie zasady
obowi�zuj�ce ca�� za�og�, wi�c i kar� poniesie ca�a za�oga. O pi�tej rano
stawicie si� wszyscy na dodatkowe �wiczenia. Natomiast wy dwoje dostajecie
nagany. Po drugiej naganie zostaniecie usuni�ci z kursu. Macie jeszcze co� do
powiedzenia?
Andy i Katherine stali tylko z oczami wbitymi w �cian�, a pozostali przygl�dali
si� tej scenie w milczeniu.
- Przecie� was ostrzega�am, �e b�d� przestrzega�a zakazu wychodzenia z pokoj�w
po dziesi�tej! Co wam odbi�o?
Cisz� przerwa�o otwarcie drzwi przez Artura.
- Ja wiem, �e mo�e za du�o wymagam, ale czy mogliby�cie zachowywa� si� troszk�
ciszej. W ko�cu jest druga w nocy.
- O pi�tej stawisz si� z za�og� na sali gimnastycznej!
- Dobrze, tylko pyta�em! Nie trzeba odrazu si� unosi�.
- Podzi�kuj za to naszej parze kochank�w.
- Dzi�kuj�. - Uwa�niej przyjrza� si� Katherine i Andy'emu. - Hmm? Przegapi�em
jakie� nieprzyzwoite sceny? Co oni zmajstrowali?
- Po dziesi�tej byli poza swoimi pokojami.
- Dobry Bo�e! - Z rozmachem z�apa� si� za g�ow�. - Ca�e szcz�cie, �e nie
odkry�a pani jeszcze nielegalnego kasyna w pokoju Hitoshiego, bo chyba zosta�by
ukamienowany. Ups! Mia�em o tym nie m�wi�.
- Macie jeszcze cztery godziny do rozpocz�cia �wicze�, wi�c teraz wszyscy spa�!
- Dobrze mamusiu, tylko zostaw zapalone �wiat�o.
- Artur, zamilcz! To twoja za�oga i ty powiniene� ich pilnowa�!
- Ja? A co ja mog�, biedny mi�? Przecie� oni s� doro�li. I to najwyra�niej a� za
bardzo.
*
- To jest urz�dzenie pozwalaj�ce zrozumie� jak wygl�da poruszanie si� w
warunkach obni�onej grawitacji. Wprawdzie nie b�dziecie l�dowa� na Ksi�ycu, ale
skoro przechodzicie ca�o�ciowy kurs, to zapoznacie si� te� z tym male�stwem.
- Super!
- Jednak�e zanim przyst�picie do praktycznego korzystania z niego musicie
zapozna� si� z teori�.
- A, wiedzia�em, �e w tym musi by� jaki� haczyk.
- O! Widz�, �e mamy ochotnika gotowego zaryzykowa� poddanie si� mu bez
przygotowania.
- Tak? To przynajmniej nie jestem osamotniony.
- M�wi�em w�a�nie o panu. Zreszt� tak jak m�g�bym m�wi� o kim� innym. Prosz�
bardzo - �mia�o!
Ju� wszyscy uczestnicy przyzwyczaili si� do codziennych zmaga� i s�ownych
potyczek Artura z kolejnymi wyk�adowcami. Jedno trzeba mu by�o przyzna� -
wszyscy, niezale�nie do kt�rej nale�eli za�ogi rozpoznawali go ju� po trzech
dniach kursu. Niestety wi�kszo�� ludzi zaczyna�a te� rozpoznawa� innych cz�onk�w
za�ogi Artura, co nie zawsze im odpowiada�o. Teraz kiedy przeszli do �wicze� na
urz�dzeniach jego dziecinne �arty nabra�y jeszcze rozmachu - m�g� bowiem
korzysta� z rekwizyt�w. Dzisiaj jednak�e nie by�o na sali nikogo, kto by si� nie
�mia�. Nawet Andy i Katherine parskali �miechem, gdy Artur stawiaj�c
karykaturalnie wielkie kroki zderza� si� z r�nymi urz�dzeniami nie b�d�cw
stanie zapanowa� nad bezw�adno�ci� swojego cia�a. Po odpi�ciu si� powiedzia�
tylko:
- By�o mi bardzo mi�o. - Rozmasowuj�c obola�e czo�o.
- O, nie! Zapewniam pana, �e ca�a przyjemno�� by�a po mojej stronie. - Tym razem
wyk�adowca nie musia� ukrywa� swoich odczu�. - Co, boli g��wka? Och, czy�bym
zapomnia� wspomnie� o za�o�eniu he�mu? Hmm, taki jestem dzisiaj roztargniony.
*
Po serii porannych �wicze� przeszli do symulator�w odpowiednich do ich zaj��.
- To jest najwa�niejszy element szkolenia pilot�w. Te trzy pier�cienie wiruj�
niezale�nie od siebie, a wy znajduj�c si� w ich �rodku musicie przy u�yciu tej
manetki doprowadzi� do ustabilizowania ich. Wszystko jasne?
Kilku pierwszych pilot�w radzi�o sobie z tym z du�ym trudem. Katherine nie uda�o
si� w dw�ch trzyminutowych pr�bach. Kiedy wszyscy poza ni� zaliczyli ju� jedn�
udan� seri�, a niekt�rzy nawet dwie pojawi� si� Artur.
- M�g�bym te� spr�bowa�?
- Jest pan pilotem?
- Nie, komandorem.
- Wi�c powinien pan teraz �wiczy� na centrali lotu.
- �wiczy�em, ale okaza�o si�, �e j�... tak jakby... troszeczk�... popsu�em.
- Co si� sta�o?
- W zasadzie nic, ale ju� stra�acy sobie poszli, to instruktor poprosi� mnie,
�ebym uda� si� na mo�liwie najd�u�szy spacer. No, i jestem!
- OK, niech pan spr�buje.
Asystent przypi�� go do fotela i dosun�� konsol� z manetk�.
- Przepraszam, ale gdzie tu si� wrzuca monety? - W tym momencie ko�a ruszy�y. -
Wow! Bomba!
Po up�ywie kilkudziesi�ciu sekund urz�dzenie by�o ju� ustabilizowane.
- To najlepszy wynik jak dot�d. Robi� pan to kiedy�?
- Ile razy! A, to �wiczenie? Nie, pierwszy raz.
- Niech pan spr�buje jeszcze raz.
Za drugim razem rezultat by� o kilka sekund gorszy, pewnie ze wzgl�du na to, �e
Artur jednocze�nie manewrowa� i �piewa� "We have all the time in the world just
for love" g�osem Louisa Armstronga.
- Dobrze. Teraz niech pani spr�buje jeszcze raz. Musi pani to opanowa�.
- Katherine? Nie uda�o ci si� jeszcze?
Zdenerwowa� j� tym lekcewa��cym tonem. W jej trzecim podej�ciu by�o ju� lepiej,
ale i tak nie zmie�ci�a si� w limicie trzech minut. Gdy ju� j� zatrzymano Artur
podszed� i powiedzia�:
- Ju� chyba wiem na czym polega problem. - Wskaza� palcem jaki� punkt na jej
klatce piersiowej. Gdy opu�ci�a g�ow�, �eby zobaczy� o co chodzi jego palce
tr�ci�y j� w nos. W odruchu chcia�a wyrwa� si� z fotela i mu przyla�, ale pasy
trzyma�y mocno.
- Katherine, rozlu�nij si�. Z tak napi�tymi mi�niami nic nie zdzia�asz. -
M�wi�c to wzi�� j� za r�ce i lekko nimi zahu�ta�. - Pomy�l o czym� przyjemnym,
zrelaksuj si� i spr�buj jeszcze raz.
Czwarte podej�cie by�o ju� w normie. Po wydostaniu si� z uprz�y chcia�a mu
podzi�kowa�, ale by� ju� na drugim ko�cu hali i otoczony przez t�umek w�a�nie
szykowa� si� do �wicze� w kombinezonie do pracy w przestrzeni kosmicznej. Po
wyprostowaniu ramienia wysi�gnika znalaz� si� na wysoko�ci kilku metr�w i zacz��
sw�j show przerwany dopiero przez pojawienie si� Donovana.
- Co pan tam wyprawia?
Artur zrobi� min� niewini�tka, po czym w niezdarny spos�b poruszaj�c r�kami i
nogami zacz�� �piewa� "I'm just singing in the rain".
- Natychmiast �ci�gnijcie go stamt�d! Parker! Dlaczego ich nie pilnujesz?
*
Wieczorny posi�ek jak zwykle odby� si� przy pustym krze�le komandora, ale
wszyscy mieli tak du�o do opowiadania o wydarzeniach z ca�ego dnia, �e ledwo
da�o si� to zauwa�y�. Po kolacji Ann i Katherine posz�y na p�wysep wychodz�cy
na kilkaset metr�w w morze. By� tam wspania�y widok na gwiazdy odbijaj�ce si� w
zrytej falami tafli wody.
- Co s�dzisz o Andym? - Zapyta�a Ann, gdy usiad�y na trawie.
- Jest... mi�y.
- Mi�y! Te� wymy�li�a. Przystojny, boski, taki sobie, koszmarny, a nie - mi�y.
- OK, przystojny.
- Tak, a od teraz obie wypowiadamy si� pe�nymi zdaniami.
- A co mam ci powiedzie�?
- Co robili�cie wtedy w nocy?
- Andy zna� wyj�cie z bazy, wi�c poszli�my na pizz�, potem le�eli�my na trawie i
patrzyli�my na gwiazdy.
- Dobrze, jak nie chcesz, to nie m�w.
- To prawda!
- Pewnie, a ja si� urodzi�am wczoraj. Facet nadskakuje ci od pocz�tku, jest
"mi�y" i "przystojny" i nawet si� nie ca�owali�cie.
- Jak to nadskakuje?
- A kto ci� popiera� przy wyg�upach Artura?
- Eee.
- Eee? A mo�e raczej chodzi o Artura?
- To dupek. Popisuje si� swoimi dziecinnymi zagrywkami i pewnie s�dzi, �e udaj�c
luzaka zrobi dobre wra�enie.
- Zdaniem psycholog�w jest to mechanizm obronny wynikaj�cy z wrodzonej
nie�mia�o�ci i ma na celu przenoszenie uwagi otoczenia na wady innych ludzi po
to, �eby zamaskowa� w�asne. - G�os Artura dobiega� gdzie� z bliska, ale
zapadaj�ce ciemno�ci i wysoka trawa nie pozwala�y nic zobaczy�.
- Artur?
- Mhm.
- Jak d�ugo tu siedzisz?
- W zasadzie, to dopiero przyszed�em. A, nie martw si� Ann, ta wysypka o kt�rej
m�wi�a� na pewno sama zejdzie.
- Nie masz nic lepszego do roboty ni� pods�uchiwanie nas?
- Hmm, pomy�lmy... Nie!
- Id� st�d!
- Dlaczego? Ja tu by�em pierwszy!
- Artur!
- Dobra, p�jd� i opisz� to wszystko w moim pami�tniczku.
Kiedy ju� ucich� szelest jego krok�w w trawie zapad�a dziwna cisza, jakby kt�ra�
z nich podejrzewa�a, �e w pobli�u czai si� kto� jeszcze.
- Sama widzisz. Dzisiaj rano pom�g� mi na �wiczeniach, a teraz znowu mam ochot�
go spra�.
- Nie zostawi�a� w domu ch�opaka?
Katherine by�a zdziwiona nag�� zmian� tematu.
- Ja? Nie.
- I planujesz co� z Andym?
- Mo�e. W zasadzie mamy podobne zainteresowania. A ty z Miguelem?
- Nie, to tylko tutaj. Mam ch�opaka, Randy'ego.
- I co? Nie masz zamiaru by� mu wierna?
- Oczywi�cie, �e tak. Zaraz po zako�czeniu obozu. A ty dlaczego nie masz
ch�opaka?
- Bo wszyscy, z kt�rymi si� spotyka�am z czasem okazywali si� kompletnymi
kretynami. Takimi jak Artur.
- A co je�eli on nie trafi� przypadkiem na twoje �wiczenia?
Po oko�o kwadransie zza chmur wyszed� ksi�yc, a od strony obozu nadszed� Andy.
Ann posiedzia�a jeszcze par� minut, po czym uzna�a, �e tych dwoje zdecydowanie
woleliby by� sami i wr�ci�a do pokoju.
*
Dochodzi�o wp� do pierwszej, gdy drzwi do pokoju Artura cicho otworzy�y si� i
do �rodka w�lizn�a si� przestraszona Katherine. Opar�a si� plecami o drzwi i
zamkn�a oczy nas�uchuj�c, czy Bustamente zauwa�y�a j�.
- Czym mog� pani s�u�y�?
Otworzy�a oczy i z rezygnacj� spojrza�a na Artura.
- No, �wietnie. Dlaczego musia�am trafi� w�a�nie na ciebie?
- Nie wiem. Jak chcesz, to zrzu� to na przeznaczenie albo wol� bosk�.
- S�uchaj, wynik�a pewna sytuacja i b�d� musia�a tu chwil� zaczeka�, a�
Bustamente przestanie nas�uchiwa�.
Artur siedzia� na ��ku trzymaj�c w r�ku jakie� czasopismo. Leniwym ruchem
zgarn�� z fotela stosik gazet i przerzuci� go na st�.
- Dobrze. Siadaj i czekaj.
Rozejrza�a si� po pokoju nie mog�c znale�� s��w na okre�lenie panuj�cego tu
nie�adu.
- Widz�, �e... ju� si� zadomowi�e�. - Usiad�a w fotelu. - Co czytasz?
Niedbale zaprezentowa� jej ok�adk� komiksu.
- A, klasyka �wiatowej literatury. Czeg� innego mo�na by�o si� spodziewa�?
- Je�eli chcesz, to id� do siebie - droga wolna.
- Dobrze, ju� nic nie m�wi�.
Siedzia�a chwil� szukaj�c wzrokiem czego�, czym mog�aby zaj�� r�ce. Gdzie� w
rogu cichutko gra�a muzyka, na drugim fotelu le�a�y jakie� ubrania, obok oparta
by�a gitara akustyczna, a z niedomkni�tej szafy wystawa�a para przybrudzonych
sportowych but�w. Katherine podesz�a do drzwi i przy�o�y�a ucho do ich
powierzchni. Na korytarzu by�o cicho, ale waha�a si� czy nacisn�� klamk�. Artur
pokr�ci� g�ow�.
- Odsu� si�!
Delikatnie uchyli� drzwi i zrobi� krok na korytarz. Nie by�o tu nikogo, a s�abe
o�wietlenie dodawa�o jeszcze wi�kszego spokoju temu otoczeniu. Nagle otworzy�y
si� drzwi do pokoju Bustamente.
- Artur! Co tu robisz o tej porze?
- Zastanawiam si�.
- To nie m�g�by� zastanawia� si� w swoim pokoju?
- No, w�a�nie zastanawiam si� po co z niego wyszed�em.
- Nie r�b sobie ze mnie jaj. Pogadamy o tym rano.
Zamkn�� drzwi. Katherine patrzy�a na niego jakby spodziewa�a si� us�ysze� co�
m�drego.
- No, to masz problem.
- W takim razie... chyba b�d� musia�a przenocowa� tutaj. Tylko niech ci nie
przychodzi nic g�upiego do g�owy!
- Ale�, jakbym �mia�. Przecie� jestem tylko dupkiem popisuj�cym si� dziecinnymi
�artami. No, c�, powodzenia - te fotele nie wygl�daj� na zbyt wygodne.
- Fotele? Prawdziwy d�entelmen odda�by kobiecie ��ko, a sam spa�by na fotelach.
- Prawdziwy d�entelmen nie wpu�ci�by po zmroku roznegli�owanej kobiety do
swojego pokoju.
- Przecie� ja nie jestem roznegli�owana!
- Nie, ale zaraz b�dziesz!
- No! Tylko spr�buj!
- Chyba mi nie powiesz, �e jeste� na tyle �le wychowana, �eby pakowa� si� do
��ka w tych buciorach?
- Jeste� pod�y!
- Tak? Ale to nie ja pakuj� si� komu� do ��ka.
Ze z�o�ci� zacisn�a pi�� nie mog�c znale�� �adnej sensownej riposty. Widz�c to
u�miechn�� si�.
- No, dobrze, niech ju� b�dzie moja strata - bierz sobie to ��ko. Ale od razu
ostrzegam, �e drugi raz nie dam si� nabra� na bajeczki o z�ej instruktorce i
nag�ych przypadkach.
*
Gdy otworzy�a oczy pok�j by� pusty, Wy��czy�a brz�czyk budzika nastawionego
przez jakiego� maniaka na wp� do sz�stej. Artur prawdopodobnie gdzie� wyszed�.
Zdziwi�o j�, �e mimo wszystkich swoich wad nie sprawia� jej �adnych k�opot�w w
nocy. Ale p�ki co musia�a przedosta� si� do swojego pokoju i za p� godziny
udawa� przed Bustamente zaspan� na dobre, z tym, �e ju� we w�asnym ��ku. Ubra�a
si� i na palcach wysz�a z pokoju. Korytarz by� pusty i gdyby nie st�umione g�osy
dochodz�ce z tarasu trudno by�oby uwierzy�, �e to pi�tro jest w og�le
zamieszkane. Staraj�c si� i�� jak najciszej pokona�a po�ow� drogi do swoich
drzwi. Spojrza�a w prawo - na tarasie Bustamente i Artur wygl�dali przez
barierk�. Przyspieszy�a kroku i w�lizn�a si� do sypialni. Zasta�a tam Miguela
szykuj�cego si� w�a�nie do wyj�cia.
- Co ty tu robisz?
- Zgadnij! - Ann wysz�a z �azienki.
- Id� do siebie!
- Jak? Bustamente siedzi na tarasie. Id� do niej i odci�gnij jej uwag�.
- Co? Przecie� ja dopiero przysz�am.
- Ale ciebie nie widzia�a. Prosz�, prosz�, prosz�! - Jej ma�e r�czki z�o�one w
prosz�cym ge�cie i sarnie ocz�ta nie pozostawia�y du�ego wyboru.
- Drogo b�dzie ci� to kosztowa�! - Zak�adaj�c buty Katherine rzuca�a jeszcze pod
nosem jakie� przekle�stwa. Wysz�a na korytarz zamykaj�c drzwi tak, aby
Bustamente to zauwa�y�a. Wkraczaj�c na taras poczu�a orze�wiaj�cy powiew wiatru.
- Ju� wsta�a� Katherine?
- O, tak! Ona jest typowym nocnym Markiem. Po prostu a� szkoda jej nocy na sen.
- Daj spok�j! - Wycedzi�a przez z�by tak, �eby dotar�o to tylko do jego uszu.
- No, no... - Obj�� j� ramieniem. - Nie r�b takiej miny. Przed instruktork� nie
musisz si� kry�. Ju� jej wszystko wyt�umaczy�em.
- Co?
- Tak, wiem, �e trudno b�dzie w to uwierzy�, ale nie mog� ju� d�u�ej trzyma�
tego w tajemnicy. Jestem nie�lubnym synem Katherine zaginionym tu� po urodzeniu
i cudem odnalezionym na tym obozie.
Katherine odetchn�a z ulg�.
- Ciesz� si�, �e wreszcie zaczynacie si� dogadywa�. Ju� naprawd� zaczyna�am
w�tpi�, �e to jest mo�liwe.
- Oczywi�cie!
Bustamente posz�a do swojego pokoju. Artur patrzy� jeszcze przez chwil� na
horyzont, po czym ruszy� do siebie.
- Artur!
Odwr�ci� si� przed drzwiami i czeka� a� ona podejdzie.
- Nie, nie b�dziesz mog�a dzisiaj u mnie spa�.
Przepu�ci� j� przodem. Usiedli w fotelach, a Artur w��czy� p�yt�. Po chwili w
g�o�nikach odezwa� si� g�os gitary i g�os Lennona.
- Lubisz Lennona?
- Jak zgad�a�? Pewnie zdradzi�y mnie te plakaty na �cianie...
- Dzi�kuj�, �e mnie przenocowa�e�. I �e powstrzyma�e� si� przed... - szuka�a w
g�owie jakiego� dyplomatycznego okre�lenia - przed zak��caniem mi tego snu.
- Jak to? To ty nic nie pami�tasz?
Patrzy�a na niego z ukosa, a� wreszcie pokr�ci�a g�ow�.
- Nie! Nie namieszasz mi w g�owie! Mo�e i by�am zm�czona, ale trze�wa. I dzi�ki
za pomoc na pier�cieniach.
Czeka�a chwil�.
- M�g�by� co� odpowiedzie�?
- Hm? - wydawa� si� wyrwany z zamy�lenia - Nie s�ucha�em, bo gapi�em si� na tw�j
biust.
Obdarowa� j� przy tym takim u�miechem, �e nawet nie trudzi�a si� szukaniem
jakiej� odpowiedzi na to.
- To twoja gitara?
- Nie, znalaz�em j� w szafie.
- Tak?
Pos�a� jej tylko spojrzenie cz�owieka, kt�ry w�a�nie sprzeda� komu� Empire State
Building.
- Umiesz gra�?
- Nie ale panienki lec� na go�ci z gitarami. Jak wida� na za��czonym obrazku.
- To zagraj co�.
Wzi�� gitar� do r�ki i zagra� kilka pierwszych takt�w utworu, kt�ry w�a�nie
wydobywa� si� z g�o�nik�w.
- Dobrze, dobrze, ju� wierz� ci na s�owo, �e umiesz gra�.
Odstawi� instrument na miejsce. Katherine dopiero teraz zauwa�y�a srebrny
�a�cuszek na jego nadgarstku. Zatrzyma�a jego r�k� i przeczyta�a z tabliczki:
"Just as long as You Stand". Artur odr�ci� na drug� stron�, �eby mog�a doko�czy�
wygrawerowane zdanie. "Stand by me".
- �adne. Prezent?
- Tak?
- Od tej dziewczyny na zdj�ciu? - wskaza�a ruchem g�owy fotografi� na kt�rej
Artur tuli� d�ugow�os� brunetk�.
- Tak.
- To twoja narzeczona?
- Nie, siostra.
- No, c�, co kraj to obyczaj. Jak ma na imi�?
- Magda. Mia�a.
- Jak to mia�a?
- Nie �yje od czterech lat.
- Przykro mi. Jak to si� sta�o?
- A jakie to ma znaczenie? - wsta� i wzi�� z szafki bluz� treningow� - Masz
jeszcze jakie� pytania?
- Sk�d pochodzisz?
- A jak dobrze znasz geografi� Polski?
- W zasadzie wcale.
- Wi�c chyba wi�cej informacji do niczego ci si� nie przyda.
Spo�r�d papier�w na stole wy�owi�a jego identyfikator.
- Hmm, �adne zdj�cie.
- A, by�em m�ody, potrzebowa�em pieni�dzy.
- Na identyfikatorze!
- A, na identyfikatorze! No, wiesz, by�em m�ody, potrzebowa�em pieni�dzy.
- Dlaczego jeste� taki?
- Jaki? Raz mi�y, a po chwili nie mo�esz ani jednego zdania powiedzie� na
powa�nie.
- To dar.
- No, tak. Masz racj� - b�dzie lepiej, ja b�dziesz to sobie wmawia�.
Usiad� w fotelu wpatrzony gdzie� w dal i najpierw cicho, a p�niej coraz
g�o�niej zacz�� �piewa� razem z Lennonem. "No, I won't be affraid, just as long,
as You stand, stand by me. If the sky, that we look upon..."
- Ona lubi�a ten utw�r?
- Nie, w og�le nie s�ucha�a Lennona. - Przesta� �piewa� i ju� ca�kowicie obecny
tutaj spojrza� jej w oczy. - Uton�a w jeziorze w czasie wakacji, a s�owa na
�a�cuszku kaza�a wygrawerowa�, bo kiedy� jej m�wi�em, �e pokocham dopiero t�
dziewczyn�, od kt�rej je us�ysz�. Koniec przes�uchania?
- To jest... romantyczne.
- Brawo, mamusia musi by� z ciebie bardzo dumna! A jutro nauczymy ci�
rozpoznawa� brzydkie wyrazy.
- To po prostu do ciebie nie pasuje.
- Nie martw si�, zaraz si� poprawi�. Zapomnia�a� bowiem o tym, jak zareaguje
Andy, gdy si� dowie gdzie sp�dzi�a� t� noc. Po prostu musz� zobaczy� jego min�.
- Tak, to ju� bardziej w twoim stylu.
*
- Dzisiaj rozpoczynacie �wiczenia na symulatorze lotu. Jego wn�trze dok�adnie
odpowiada wn�trzu prawdziwego wahad�owca, przez co b�dziecie mogli w praktyce
sprawdzi� wiadomo�ci nabyte na wyk�adach. Na pocz�tek dowiecie si�...
Nagle wszyscy poczuli mocny wstrz�s, kt�ry rzuci� ich na tyln� �ciank�.
- ...dlaczego nie powinni�cie dotyka� niczego, czego przeznaczenia nie znacie.
Zrozumiano Miguel?
- Przepraszam wszystkich - co� mnie podkusi�o.
Katherine wpad�a na Artura i w�a�nie stara�a si� podnie��.
- Sorki.
- Nic nie szkodzi, ca�a przyjemno�� po mojej stronie.
- To si� akurat zgadza.
Andy przyj�� te wypowiedzi z kamienn� twarz�, ale jego oczy m�wi�y same za
siebie - w jego wn�trzu rodzi�a si� zazdro��.
- Dobrze. Zajmijcie swoje miejsca.
Katherine usiad�a w fotel z przodu, po prawej stronie, za ni� nieco z boku
Hitoshi, po przeciwleg�ej stronie Kelder, a zupe�nie z ty�u Ann i Miguel.
- A ty Artur?
- Nie, dzi�ki, ja postoj�.
- Siadaj na fotelu komandora!
- No tak, mnie nigdy nic nie wolno. Inni komadorowie chodz� sobie gdzie chc�...
- Komandorzy! - Katherine za�o�y�a ju� mikrofon interkomu.
- Ja b�d� was obserwowa�a z centrum kontroli symulacji.
Artur za�o�y� s�uchawk� z do��czonym do niej mikrofonem.
- OK, kt�ry przycisk jest od startu?
- Zaraz, jeszcze nie rozpocz�li�cie nawet procedury startowej. Jaki jest
pierwszy krok?
- Sprawdzi� ustawienie foteli, lusterek i zapi�� pasy - Artur uj�� w r�ce
wolant.
- Jakie� inne propozycje?
- Rozpocz�� sprawdzanie podstawowych system�w - Katherine zna�a to na pami��.
- Wszystko wygl�da w porz�dku. Jak si� staruje?
- Zamknij si� chocia� na chwil� - rzuci� Andy.
- Zabijacie m�j zdrowy zapa� do... Katherine, czym w�a�ciwie zajmuje si�
komandor?
- On ma racj� - przymknij si�.
- Komandor D�browski do centrum.
- Tu centrum, s�ucham? - Bustamente odetchn�a z ulg�, �e wreszcie zaj�� si�
procedur�.
- Mam tu problem z dyscyplin� w�r�d za�ogi. W zasadzie, to wygl�da mi to na bunt
pilota Philipsa i nawigatora Keldera. Czy nie mogliby�my w takim razie od�o�y�
tego lotu na po obiedzie?
- Artur, czy widzisz niedu�y guzik z zapalon� czerwon� lampk� i napisem
"mikrofon"?
- Widz�.
- To naci�nij go.
- A to nie odetnie mojego mikrofonu?
- Ale� sk�d. OK, Katherine, zajmij si� sprawdzaniem podsystem�w.
Dziewczyna zacz�a czyta� z instrukcji.
- Uk�ady nawigacyjne?
- Gotowe.
- Mechanika?
- W porz�dku.
- ��czno��?
- W porz�dku.
- Elektronika?
- W porz�dku.
- Zasilanie zewn�trzne?
- Jest.
- Zbiorniki paliwa?
- Gotowe.
- I silniki... gotowe. W porz�dku, jeste�my gotowi do startu.
- Dobrze niech ju� Artur w��czy sw�j mikrofon i zamelduje gotowo��.
Katherine prze��czy�a odpowiedni guzik.
- ...a rabin wtedy go pyta "Sk�d wzi��e� t� wiewi�rk�?", a facet...
- Melduj!
- Co?
- Gotowo�� do startu.
- Nie, dzi�kuj�, teraz ju� mi si� nie chce lecie�.
- Melduj!
- Dobra. My z bo�ej �aski komandor lotu, tu wstawi� numer, zg�aszamy gotowo�� do
wykonania tej �wi�tej misji.
- Tu centrum. Zezwalam na odpalenie silnik�w.
Na konsolecie zab�ysn�� rz�dek kontrolek, a kabina zacz�a lekko podrygiwa�.
Ekrany zainstalowane za szybami ich "wahad�owca" powoli zmienia�y si� z b��kitu
nieba na czer� Kosmosu skalan� jedynie b�yskami gwiazd.
- Dobrze. Znajdujecie si� w Kosmosie.
- Phi, a ludzie m�wili, �e to takie wielki prze�ycie.
- Mo�ecie odpi�� pasy i zaj�� si� swoimi zadaniami.
- A ja co mam robi�?
- A ty, Artur, w ramach oszcz�dno�ci tlenu najlepiej nic nie m�w.
Miguel, Ann i Hitoshi wyszli ze swoich foteli i przeszli do swoich zaj��.
Zgodnie ze wcze�niejszymi ustaleniami Hasegawa mia� za�o�y� kombinezon i wyj�� w
przestrze�, �eby dokona� symulowanej naprawy elementu bazy. Ca�a procedura
wbicia go w grube warstwy specjalnych materia��w i przytroczenie do ramienia
wysi�gnika posz�o ca�kiem sprawnie, chocia� wymaga�o pomocy Miguela i Katherine.
Jednak�e gdy ju� znajdowa� si� poza promem Bustamente dotkn�a ramienia
siedz�cego przed ni� operatora symulatora i w tym momencie w kabinie odezwa�y
si� brz�czyki alarmowe.
- Katherine! Odbierz, to chyba do ciebie.
Podbieg�a szybko do swojego fotela.
- Nieszczelno�� uk�adu doprowadzaj�cego paliwo do silnik�w manewrowych i
odci�cie od zasilania konsoli steruj�cej wysi�gnikiem.
Usiad�a w fotelu i spojrza�a na Artura.
- I co teraz zrobimy?
- Poczekamy. Mo�e samo przejdzie. Albo spr�buj popuka� w monitor.
- Nie mo�emy �ci�gn�� Hitoshiego, ani manewrowa�.
- Spoko, ja to za�atwi�. - Odchrz�kn�� i powiedzia� do mikrofonu interkomu. -
Hasegawa! Dlaczego ja nie s�ysz�, �eby� co� tam naprawia�?
- A co niby mam robi�? Przecie� wisz� par� metr�w nad ziemi�.
- To chocia� udawaj.
- Stuk, stuk, brz�k, uiuiui, stuk, stuk.
- No, ju� lepiej. A, tak przy okazji, to musisz wr�ci� na Ziemi� o w�asnych
si�ach. To do mi�ego i baw si� dobrze. - Szybko zdj�� s�uchawk� - Dobra, jeden
problem z g�owy. Co my tam jeszcze mamy?
- Ann, spr�buj zrobi� co� z t� konsol� do wysi�gnika. - Katherine zupe�nie
zignorowa�a Artura.
- Pr�buj�, ale to troch� potrwa.
- Andy?
- Jeste�my na orbicie stacjonarnej, wi�c mamy czas na napraw� silnik�w.
- Ja te� mam pewien pomys� - Artur nie�mia�o spr�bowa� w��czy� si� do rozmowy.
- To dobrze, ale zachowaj go na p�niej.
- OK, Andy. W ko�cu ty tu rz�dzisz. Ej, zaraz, ja tu rz�dz�.
- Dobrze. Prosz�, zaprezentuj nam sw�j genialny plan.
- W zasadzie, to konsoleta od sterowania nim nie jest nam potrzebna. Wystarczy,
�e Ann pominie ten obw�d i prze��czy sterowanie do zestawu, jaki Hasegawa ma
przy kombinezonie. To wystarczy, �eby on sam wr�ci�.
- A co z silnikami?
- Po pierwsze, to nie mo�emy naprawi� silnik�w, bo uszkodzony jest wysi�gnik. A
po drugie, to do czego nam s� potrzebne silniki manewrowe? Wracamy po prostu na
Ziemi� i sk�adamy reklamacj�.
- Chyba wi�cej punkt�w dostaliby�my za wykonanie misji pomimo tych awarii...
- Katherine, jak chcesz, to pr�buj naprawi� silniki albo manewruj g��wnymi, ja
umywam r�ce. Ale na wypadek gdyby ci si� uda�o, to pami�taj, �e to by� m�j
pomys�. Obud�cie mnie jak b�dziemy na dole.
Po chwili znowu odezwa� si� brz�czyk.
- Co znowu?
- Po�ar w cz�ci przed �adowni�. Ann i Miguel musz� przerwa� prac� i wycofa� si�
tutaj.
Artur za�o�y� s�uchawk�.
- Komandor D�browski do bazy. Ej, to ca�kiem nie�le brzmi.
- Tu baza. S�ucham?
- Czy mog�aby pani da� po �apach temu, kto si� tak brzydko bawi przy
symulatorze?
- Musicie sobie radzi� w trudnych sytuacjach.
- Aha, dzi�kuj�. Co my by�my zrobili bez tych pokrzepiaj�cych s��w?
Wy��czy� mikrofon.
- Hitoshi dalej wisi?
- Tak, nie zd��y� wr�ci�.
- Silnik�w manewrowych nie ma?
- Hitoshi pewnie umia�by je naprawi�.
- Po�ar w cz�ci, kt�ra jest nam niezb�dna do sprowadzenia go z powrotem...
- Mhm.
- No, to brakuje nam tylko nieszczelno�ci g��wnych zbiornik�w paliwa.
Ponownie odezwa� si� brz�czyk.
- Niech zgadn�, zbiorniki paliwa?
- Tak.
- Dobrze. A teraz zupe�nie by nas dobi�o, gdyby to wszystko samo si� naprawi�o.
- Czeka� d�u�sz� chwil� wpatruj�c si� w kontrolki. - Cholera, to dzia�a tylko w
jedn� stron�.
- I co zrobisz? - Katherine poczu�a, �e ta sytuacja ju� j� przerasta.
- Dla ciebie wszystko. No, mo�e poza ta�cami egzotycznymi, ale nie czas teraz na
to - Andy s�ucha. Pogadamy wieczorem. - K�tem oka zarejestrowa� reakcj� obojga
na te s�owa. - Ann, wracaj tutaj, zajmiesz si� napraw� zbiornik�w. Miguel niech
pr�buje opanowa� ogie�. Je�eli to si� nie uda, to niech od��czy rami� wysi�gnika
i zamknie �adowni�.
- Przecie� w ten spos�b odetnie Hitoshiego.
- Tak, ale przecie� jeste�my na orbicie stacjonarnej, a on ma sw�j zapas tlenu.
Przy odrobinie szcz�cia mam nadziej�, �e wystarczy to na okr��enie przez nas
Ziemi i zabranie go przy drugim podej�ciu. P�ki co musimy ruszy� z miejsca i to
przy u�yciu silnik�w g��wnych. Tym zajmiecie si� wy oboje, a ja udam si� na
zas�u�ony odpoczynek.
- To si� nie uda. Hasegawa odleci w Kosmos. - Andy by� szczerze rozczarowany, �e
on nie wyszed� z jakim� pomys�em. Dawa�a ju� o sobie zna� zazdro�� o wzgl�dy
Katherine.
- Ale z otwart� �adowni� �adne z nas nie ma szansy na powr�t.
- G��wne zbiorniki ju� dzia�aj�. - Zg�osi�a Ann.
Po raz kolejny zamigota� pulpit przed ich oczami, a powietrze przeszy�
skrzecz�cy g�os alarmu.
- Je�eli to �wiadkowie Jehowy, to mnie nie ma.
- Nieszczelno�� w instalacji tlenowej, tracimy zapasy.
- No, c�. Nie wiem jak wy, ale ja wysiadam. - Artur wsta� i podszed� do wyj�cia
z kabiny symulatora. Zgas�y monitory z obrazem Kosmosu i w g�o�nikach pojawi�
si� g�os Bustamente.
- Koniec na dzisiaj, mo�ecie wyj��. Po obiedzie spotkamy si� w sali odpraw.
*
- Ten test pokaza� jak wiele brakuje wam jeszcze wiedzy, �eby�cie mogli my�le� o
locie w Kosmos - Bustamente trzyma�a w r�kach wydruk z ocen� ich pr�by w
symulatorze.
- Nic dziwnego, skoro mamy komandora, kt�ry nie zna nawet procedury startowej.
- Katherine, a czy ja ci wypominam tw�j wiek?
- Jaki wiek? Przecie� ja mam 21 lat.
- No, w�a�nie, a wygl�dasz na 35.
Siedzia�a przez chwil� z otwartymi ustami hamuj�c si� przed wyrzuceniem z siebie
serii ci�kich s��w.
- Zreszt�, to co ja mog�em biedny mi�, jak co chwil� co� si� psu�o?
- Powiniene� by� to naprawi�.
- A czy ja to popsu�em?
- Niewa�ne. G��wnym celem tego �wiczenia by�o sprawdzenie waszego zachowania w
sytuacji stresowej. Szczerze m�wi�c tylko Artur i Ann zaliczyli go. Reszta
zachowywa�a si� jak dzieci w ciemno�ci. Wprawdzie ten plan z zabraniem Hasegawy
przy kolejnym okr��eniu by� mocno nierealny, ale przynajmniej dawa� reszcie
jakie� szanse na prze�ycie. Od dzisiaj podstaw� waszego treningu b�d� �wiczenia
na symulatorze. Zosta�o wam jeszcze pi�� dni na udowodnienie, �e wy powinni�cie
polecie� w Kosmos.
- A co ze zmian� komandora?
- Odpowied� jest negatywna. �ycz� mi�ego dnia.
Katherine g�o�no tupi�c wesz�a po schodach. Ann siedzia�a na swoim ��ku i
malowa�a paznokcie.
- Co si� sta�o?
- Pok��ci�am si� z Andym.
- O co?
- Pyta� gdzie by�am zesz�ej nocy, bo Miguel powiedzia� mu, �e na pewno nie
tutaj.
- W zasadzie, to prawda. I co mu powiedzia�a�?
- Normalka. Zrzuci�am wszystko na niego, �e zupe�nie bez powodu jest zbyt
podejrzliwy, �e nie jestem jego w�asno�ci� i r�ne takie.
- Ale nie powiedzia�a� mu gdzie by�a�?
- Sk�d! Nie by�o jeszcze a� tak �le.
- Nie chcia�abym ci� martwi�, ale za��my, �e polecimy w Kosmos i nasz nawigator
dowie si�, �e by�a� u naszego komandora... Mo�e by� troszk� gor�co.
- Jak na razie wiesz o tym tylko ty.
- I Artur. Jak� masz pewno��, �e on si� nie wygada?
- Nie s�dz�. To znaczy mam nadziej�. Nie, �adnej gwarancji.
- Mo�e pogadam z nim o tym. Wydaje mi si�, �e jest na tarasie.
- Dobra.
- A, jakby� mia�a zamiar zosta� u niego na noc, to daj zna� - zawo�am Miguela.
Katherine rzuci�a w ni� poduszk�.
- Nie! Ja mam �wie�o pomalowane paznokcie!
Artur rzeczywi�cie siedzia� na tarasie. Z nogami zarzuconymi na barierk�
wygl�da� jak karykatura detektywa z powie�ci Chandlera. Z niewzruszon� min�
obserwowa� jak podchodzi do niego.
- Nad czym si� tak zastanawiasz?
- Co masz pod spodem.
- Praktycznie nic. Nie licz�c majtek, biustonosza i po�czoch.
- To tak j