4672

Szczegóły
Tytuł 4672
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4672 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4672 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4672 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV JA, ROBOT T�UMACZY� JERZY �MIGEL WST�P Ponownie przejrza�em swoje notatki, ale nie spodoba�y mi si�. Sp�dzi�em trzy dni na wyczerpuj�cych rozmowach w Korporacji, ale r�wnie dobrze mog�em zosta� w domu i kartkowa� Encyclopedia Tellurica. Powiedziano mi, �e Susan Calvin urodzi�a si� w 1982 roku, a wi�c ma teraz 75 lat. Ale o tym wiedz� wszyscy. Korporacja Ameryka�skie Roboty i Mechaniczni Ludzie ma tak�e 75 lat, poniewa� to w roku narodzin dr Calvin Lawrence Robertson stan�� na czele czego�, co sta� si� mia�o najwi�kszym gigantem przemys�owym w historii cz�owieka. O tym tak�e wiedz� wszyscy. W wieku lat dwudziestu Susan Calvin by�a uczestniczk� seminarium psycho- matematycznego, podczas kt�rego dr Alfred Lanning z Ameryka�skich Robot�w po raz pierwszy zaprezentowa� robota umiej�cego m�wi�. By�a to du�a, niezgrabna, �mierdz�ca olejem maszyna przeznaczona do prac kopalnianych na Merkurym. Ale potrafi�a m�wi� - i to sensownie. Susan nie wypowiedzia�a s�owa podczas ca�ego seminarium, nie wzi�a tak�e udzia�u w gor�cej dyskusji, jaka rozp�ta�a si� wkr�tce potem. By�a ozi�b��, bezbarwn� dziewczyn�, broni�c� si� przed otaczaj�cym j� �wiatem, kt�rego nie znosi�a, roztaczaj�c wok� siebie aur� nieprzyst�pno�ci i intelektualnej wy�szo�ci. A jednak podczas tego wyk�adu, gdy tylko s�ucha�a i obserwowa�a, po raz pierwszy poczu�a dreszcz zimnego podniecenia. Pierwszy stopie� naukowy uzyska�a na uniwersytecie Columbia w 2003 roku, tam te� zacz�ta si� specjalizowa� w dziedzinie cybernetyki. W tym w�a�nie okresie Robertson i jego pozytronowe �cie�ki m�zgowe dokona�y ca�kowitego przewrotu w dziedzinie budowy "maszyn licz�cych". Mile przeka�nik�w i fotokom�rek zosta�y zast�pione sztucznym tworem wielko�ci ludzkiego m�zgu. Nauczy�a si� oblicza� parametry niezb�dne do ustalenia wszystkich mo�liwych zmiennych w obr�bie "pozytronowego m�zgu", nauczy�a si� konstruowa� te "m�zgi" na papierze w taki spos�b, aby reakcje na zadawane bod�ce mog�y zosta� precyzyjnie okre�lone i zakodowane. Doktorat uzyska�a w 2008 roku i zacz�a pracowa� w Ameryka�skich Robotach jako "robotopsycholog", staj�c si� pierwszym wielkim praktykiem nowej nauki. Lawrence Robertson wci�� by� przewodnicz�cym Korporacji, a Alfred Lanning zosta� dyrektorem naukowo-badawczym. Przez 50 lat obserwowa�a zmiany w kierunkach rozwoju rasy ludzkiej - sama id�c jeszcze dalej. Teraz zrezygnowa�a ju� z pracy naukowej, lecz nie zarzuci�a jej zupe�nie. W ka�dym b�d� razie pozwoli�a, aby na drzwiach jej gabinetu figurowa�o inne nazwisko. I to by�o w�a�ciwie wszystko, co uda�o mi si� uzyska�. Mia�em d�ug� list� jej prac naukowych, patent�w, sporz�dzi�em chronologiczn� list� jej do�wiadcze� i awans�w - innymi s�owy w najdrobniejszych szczeg�ach odtworzy�em jej obraz jako naukowca. Ale nie by�o to dok�adnie to, czego chcia�em. Potrzebowa�em czego� wi�cej do cyklu moich reporta�y dla Gazety Mi�dzy galaktycznej. Du�o wi�cej. Powiedzia�em jej to. - Dr Calvin - rozpocz��em tak uroczy�cie, jak tylko potrafi�em. - W �wiadomo�ci publicznej pani i Ameryka�skie Roboty to jedno. Pani rezygnacja z kontynuowania prac badawczych b�dzie ko�cem pewnej ery i... - Zapewne chce pan, abym opowiedzia�a panu co� o robotach z punktu widzenia ludzkich interes�w? - przerwa�a mi. Nie u�miechn�a si� do mnie. Przez chwil� zastanawia�em si�, czy ona kiedykolwiek si� �mieje. Ale chocia� jej oczy by�y zimne, nie widzia�em w nich gniewu. Jej spojrzenie przeszywa�o mnie na wylot i nagle zrozumia�em, co czuje pantofelek le��cy bezradnie pod szk�em mikroskopu. Nie by�o to przyjemne uczucie. Ale odpowiedzia�em tylko: - W�a�nie. Wsta�a zza biurka. Nie by�a wysoka i sprawia�a wra�enie niezwykle kruchej. Podszed�em za ni� do okna i razem wyjrzeli�my na zewn�trz. - Gdy zacz�am tu pracowa� - powiedzia�a - mia�am niewielki pokoik w budynku, w kt�rym teraz mie�ci si� stra� ogniowa. Dzieli�am ten pok�j z trzema innymi dziewcz�tami - wskaza�a ruchem g�owy. Biura i fabryki Korporacji tworzy�y ma�e miasto, troskliwie zaprojektowane i rozmieszczone. Rozci�ga�o si� przede mn� jak na przestrzennej fotografii. - Mia�am na w�asno�� po�ow� biurka. Wszystkie nasze roboty budowali�my tylko w jednym budynku, po trzy tygodniowo. Tak by�o kiedy�. A dzisiaj? Niech pan tylko spojrzy. - Pi��dziesi�t lat - b�kn��em tuzinkowo - to d�ugi okres. - Nie wtedy, gdy mo�na go przywo�a� z pami�ci - odpar�a. - Wtedy zaczynamy si� zastanawia�, jak to si� sta�o, �e przemin�� tak szybko. Ponownie usiad�a za biurkiem. W jaki� spos�b nie musia�a zmienia� wyrazu twarzy, aby wygl�da� na zasmucon�. - Ile pan ma lat? - zapyta�a nagle. - Trzydzie�ci dwa - odpar�em. - A wi�c nie pami�ta pan �wiata bez robot�w. By� kiedy� czas, kiedy ludzko�� stawia�a czo�a wszech�wiatowi samotnie, bez przyjaciela. Ale teraz cz�owiek ma ju� kogo�, kto mu pomaga, jest od niego silniejszy, u�yteczniejszy, absolutnie mu oddany. Rodzaj ludzki nie jest ju� d�u�ej samotny. My�la� pan kiedykolwiek o tym w ten spos�b? - Obawiam si�, �e nie - przyzna�em. - Czy mog� zacytowa� t� wypowied� w gazecie? - Mo�e pan. Dla pana robot jest tylko robotem. Metal i tryby, elektryczno�� i pozytrony. Umys� i �elazo! Stworzony przez cz�owieka! A je�eli trzeba, przez cz�owieka zniszczony! Ale nie pracowa� pan z nimi, a wi�c nie zna ich pan. Zosta�y stworzone w inny spos�b ni� my, s� czystsze, bardziej niewinne. Spr�bowa�em skierowa� rozmow� na interesuj�cy mnie temat: - Chcieliby�my, aby podzieli�a si� pani z nami swoimi spostrze�eniami na temat robot�w, chcieliby�my pozna� pani punkt widzenia dotycz�cy kwestii ich obecno�ci i funkcjonowania. Gazeta Mi�dzygalaktyczna obejmuje swoim zasi�giem ca�y Uk�ad S�oneczny. Mamy trzy biliony potencjalnych czytelnik�w, dr Calvin. A oni chcieliby wiedzie�, co w�a�nie pani ma do powiedzenia o robotach. Nawet mnie nie s�ucha�a. Ale gdy w ko�cu przem�wi�a z ulg� stwierdzi�em, �e pod��a w interesuj�cym mnie kierunku: - Ci pa�scy czytelnicy powinni pozna� ca�� t� histori� od samego pocz�tku. W tamtych czasach sprzedawano roboty do wy��cznego u�ytku na Ziemi - by�o to nawet jeszcze przed moj� prac� w Korporacji. Wtedy roboty nie potrafi�y jeszcze m�wi�. Dopiero p�niej zacz�y coraz bardziej przypomina� cz�owieka, co spowodowa�o znaczne nasilenie ruch�w opozycyjnych. Zwi�zki zawodowe oczywi�cie pierwsze zaprotestowa�y przeciwko zatrudnianiu robot�w na stanowiskach przeznaczonych do tej pory wy��cznie dla cz�owieka, a r�norakie organizacje odnowy moralno�ci i tym podobne bez ustanku wysuwa�y mniej lub bardziej bezsensowne zarzuty. By�o to wszystko niesmaczne i zupe�nie niepotrzebne - ale by�o. Ostro�nie nacisn��em kciukiem w�a�ciwy przycisk w moim kieszonkowym magnetofonie. Przy odrobinie wprawy mo�na to by�o zrobi� tak, aby osoba, z kt�r� aktualnie przeprowadza si� wywiad niczego nie zauwa�y�a. By�o to bardzo wa�ne, a ja opanowa�em ten numer do perfekcji. - We�my przypadek Robbiego - m�wi�a dalej. - Nigdy go nie spotka�am. Zosta� rozmontowany na rok przed moim przyj�ciem do Korporacji. By� beznadziejnie przestarza�y. Ale widzia�am t� ma�� dziewczynk� w muzeum... Przerwa�a na chwil�, a ja uszanowa�em jej milczenie. Pozwoli�em, aby pogr��y�a si� we wspomnieniach. Bo i mia�a co wspomina�. - Us�ysza�am t� histori� ju� p�niej, w czasach, gdy nazywano nas blu�niercami i stworzycielami demon�w. Zawsze o nim my�la�am. Robbie by� niemym robotem. Zosta� wyprodukowany i sprzedany w 1996 roku. W tamtych czasach nie by�o jeszcze tak w�skiej specjalizacji jak teraz, zosta� wi�c sprzedany jako opiekun dla dziecka... - Jako co? - Jako opiekun dla dziecka... ROBBIE - Dziewi��dziesi�t osiem, dziewi��dziesi�t dziewi��, sto! - Gloria ods�oni�a zas�oni�te do tej pory przedramieniem oczy i mru��c je przed s�o�cem, na par� chwil zastyg�a nieruchomo. Nagle, pr�buj�c rozgl�da� si� we wszystkich kierunkach r�wnocze�nie, oderwa�a si� od pnia drzewa i post�pi�a par� krok�w do przodu. Przechyli�a g�ow�, aby obejrze� uwa�nie k�p� krzak�w po drugiej stronie trawnika, a potem odsun�a si� dalej i rozejrza�a szybko dooko�a. Wsz�dzie panowa�a g��boka cisza, przerywana jedynie brz�czeniem owad�w lub nag�ym krzykiem jakiego� ptaka, przecinaj�cego b��kitne niebo. - Za�o�� si�, �e wszed� do domu, a przecie� tyle razy m�wi�am mu, aby tego nie robi� - mrukn�a do siebie Gloria. Z zaci�ni�tymi w w�sk� lini� ustami i zmarszczonym gro�nie czo�em ruszy�a zdecydowanie w kierunku pi�trowego domku, stoj�cego nieopodal autostrady. Gdy us�ysza�a szelest i rytmiczne clump-clump metalowych st�p Robbiego, by�o ju� za p�no. Odwr�ci�a si� gwa�townie i spostrzeg�a, jak jej triumfuj�cy towarzysz wy�ania si� w�a�nie z ukrycia i biegnie w kierunku drzewa. - Zaczekaj, Robbie! - pisn�a Gloria pe�nym z�o�ci g�osem. - To nie by�o fair, Robbie! Przyrzek�e�, �e nie b�dziesz bieg�, dop�ki ci� nie znajd�! Ma�e stopy Glorii nie by�y w stanie dotrzyma� tempa olbrzymim krokom Robbiego. Nagle, w odleg�o�ci 10 st�p od celu Robbie zwolni� do powolnego truchtu, a Gloria, w ostatnim wybuchu szalonego p�du przemkn�a obok niego i dotkn�a drzewa jako pierwsza. Uszcz�liwiona odwr�ci�a si� w jego stron� i z w�a�ciw� jej p�ci niegodziw� niewdzi�czno�ci� nagrodzi�a go za jego po�wi�cenie. - Robbie nie umie biega�! - krzykn�a ca�� moc� swego dziecinnego g�osiku. - Robbie nie umie biega�! Mog� z nim wygra�, kiedy zechc�! Robbie nie odpowiedzia� - a przynajmniej nie s�owami. Zacz�� na�ladowa� niezgrabne ruchy biegn�cej dziewczynki, tak �e ta w ko�cu pu�ci�a si� za nim w pogo�. Lecz za ka�dym razem, gdy podbiega�a ju� do podryguj�cego �miesznie robota, ten uskakiwa� zwinnie na bok, a rozpostarte szeroko ramiona dziewczynki chwyta�y tylko powietrze. Robot nagle zatrzyma� si�, podni�s� j� do g�ry i zakr�ci� dooko�a siebie, a� oszo�omiona Gloria nie mog�a z�apa� tchu. Po chwili ponownie znalaz�a si� bezpiecznie na trawie, opieraj�c si� o masywn� nog� robota i �ciskaj�c twardy, metalowy palec. Gdy odzyska�a oddech, nie�wiadomym ruchem imituj�cym jeden z gest�w matki podnios�a obie d�onie do rozczochranych w�os�w i obr�ci�a si� dooko�a sprawdzaj�c, czy nie ma rozdartej sukienki. Po chwili uderzy�a obiema d�o�mi w stalowy korpus Robbiego. - Niegrzeczny ch�opiec! Dam ci klapsa! Robbie skuli� si� i przy�o�y� obie d�onie do swej metalowej twarzy, tak �e musia�a szybko doda�: - Nie b�j si�, Robbie. Nie dam ci klapsa. Ale teraz moja kolej, abym si� schowa�a, bo ty masz d�u�sze nogi i obieca�e�, �e nie b�dziesz bieg� dop�ki ci� nie znajd�. Robbie skin�� g�ow� - niewielkim r�wnoleg�o�cianem o zaokr�glonych kraw�dziach i przymocowanym do podobnego, lecz wi�kszego r�wnoleg�o�cianu, spe�niaj�cego funkcj� torsu - i pos�usznie stan�� twarz� do drzewa. Cienkie, metalowe b�onki opad�y na jego jarz�ce si� oczy, a z wn�trza korpusu dobieg�o r�wnomierne, metaliczne tykanie. - Tylko nie podgl�daj! I nie pomyl si� przy liczeniu - ostrzeg�a go Gloria i pobieg�a, aby poszuka� jakiej� kryj�wki. Z monotonn� regularno�ci� mechanizm Robbiego odlicza� mijaj�ce sekundy, a przy setnym uderzeniu metalowe powieki podnios�y si� i robot rozejrza� si� dooko�a. Przez chwil� wpatrywa� si� w kawa�ek kolorowego materia�u, wystaj�cego zza sztucznej ska�y. Ruszy� par� krok�w do przodu i przekona� si�, �e przycupn�a tam ukrywaj�ca si� przed nim Gloria. Powoli, stale pozostaj�c pomi�dzy drzewem a Glori�, przesun�� si� troch� w bok i gdy dziewczynka by�a ju� zupe�nie widoczna, wyci�gn�� w jej kierunku jedno rami�, drugim uderzaj�c si� metalicznie o nog�. Nad�sana Gloria wybieg�a zza kamienia. - Podgl�da�e�! - wykrzykn�a oskar�ycielsko. - A zreszt� jestem ju� zm�czona zabaw� w chowanego. Chc� si� przejecha�. Robbie poczu� si� wida� dotkni�ty tym bezpodstawnym zarzutem i usiad� powoli, kr�c�c przy tym niezgrabnie g�ow�. - Och, daj spok�j, Robbie - g�os Glorii by� sam� s�odycz�. - �artowa�am z tym podgl�daniem. We� mnie na barana. Ale Robbie nie da� si� tak �atwo udobrucha�. Uparcie wpatrywa� si� w niebo i ponownie potrz�sn�� g�ow�. - Prosz�, Robbie, we� mnie na barana - dziewczynka otoczy�a jego szyj� ramionami. Nagle, udaj�c zasmucon�, odesz�a par� krok�w do ty�u. Robbie, je�eli mnie nie we�miesz, b�d� p�aka�a - usta wykrzywi�y si� w p�aczliwym grymasie podkre�laj�cym wag� zapowiedzianej gro�by. Nieust�pliwy Robbie wydawa� si� nie zwraca� na to wi�kszej uwagi. Po raz trzeci pokr�ci� oboj�tnie g�ow�. Gloria zdecydowa�a si� zagra� sw� kart� atutow�: - Je�eli nie we�miesz mnie na barana - wykrzykn�a - to nie opowiem ci ju� �adnej bajki, Robbie. Nigdy! Wobec takiego ultimatum Robbie musia� si� podda�. Entuzjastycznie skin�� g�ow�, a� chrupn�o mu co� w metalowej szyi. Delikatnie podni�s� dziewczynk� i ostro�nie umie�ci� na swych szerokich, p�askich barkach. Gloria usadowi�a si� wygodnie i wyda�a okrzyk rado�ci. Metalowa pow�oka Robbiego, utrzymywana w sta�ej temperaturze by�a ciep�a i mi�a w dotyku, a dono�ne odg�osy uderze� pi�tami o pier� robota brzmia�y po prostu cudownie. - Jeste� szybowcem, Robbie. Jeste� wielkim, srebrnym szybowcem. Wyci�gnij ramiona, Robbie - musisz, je�eli masz by� szybowcem! Logika by�a nie do odparcia. Ramiona Robbiego sta�y si� skrzyd�ami �api�cymi pr�dy powietrzne, a on sam sta� si� wielkim, srebrnym szybowcem. Na pe�nej pr�dko�ci przemkn�li przez ca�y trawnik a� do pasa wysokiej, nie skoszonej trawy, gdzie Robbie zatrzyma� si� gwa�townie, wywo�uj�c tym cienki okrzyk niezadowolenia u swego uszcz�liwionego je�d�ca. Zdj�� Glori� z ramion i ostro�nie postawi� na trawniku. - To by�o wspania�e, Robbie - wysapa�a rozpromieniona dziewczynka. Robbie czeka� spokojnie a� Gloria odzyska normalny oddech, a potem poci�gn�� j� delikatnie za jeden z loczk�w na g�owie. - Chcesz czego�? - zapyta�a niewinnie wpatruj�c si� w robota szeroko otwartymi, zdumionymi oczami. Jej olbrzymia "niania" nie da�a si� zby� byle czym: ponownie poci�gn�� j� za kosmyk. - Och, ju� wiem. Chcesz, �ebym opowiedzia�a ci jak�� bajk�, prawda? Robbie skin�� gwa�townie g�ow�. - Kt�r� chcesz? Robbie nakre�li� w powietrzu p�kole wskazuj�cym palcem. - Jeszcze raz? - zaprotestowa�a dziewczynka. - Opowiada�am ci ju� Kopciuszka milion razy. Nie znudzi�o ci si� jeszcze? To dobre dla dzieci. Palec Robbiego zakre�li� kolejne p�kole. - No dobrze - podda�a si� Gloria. Przebieg�a w my�lach tre�� bajki (tu i �wdzie dodaj�c jakie� w�asne, drobne szczeg�y), opar�a si� wygodnie o Robbiego i zacz�a: - Jeste� gotowy? A wi�c s�uchaj. Pewnego razu �y�a sobie �liczna ma�a dziewczynka imieniem Ella, kt�ra mia�a okrutn� macoch� i dwie bardzo okropne przyrodnie siostry i... Dosz�a w�a�nie do najbardziej ekscytuj�cego momentu w ca�ej bajce - wybija p�noc i wszyscy przybieraj� sw� prawdziw� posta�, tego fragmentu Robbie s�ucha� zawsze z niezmiennie p�on�cymi oczyma - gdy nagle dolecia� ich daleki okrzyk: - Gloria! By� to wysoki g�os kobiety, kt�ra krzycza�a ju� po raz wt�ry i w kt�rym rosn�cy niepok�j zaczyna� bra� g�r� nad zniecierpliwieniem. - Mama mnie wo�a - powiedzia�a-Gloria zmartwionym g�osem. - Lepiej odprowad� mnie do domu, Robbie. Robbie pos�ucha� jej z niezwyk�� skwapliwo�ci�, poniewa� ilekro� us�ysza� g�os pary Weston, jaki� tajemniczy impuls podpowiada� mu, �e lepiej dla niego b�dzie, je�eli spe�ni jej polecenie natychmiast i bez szemrania. Ojciec Glorii rzadko bywa� w domu - chyba �e by�a sobota, jak dzisiaj - a gdy by� obecny, okazywa� si� wspania�� i wyrozumia�� osob�. Matka Glorii wp�ywa�a jednak na emocjonalne obwody Robbiego dziwnie deprymuj�co, tak �e wola� trzyma� si� od niej z daleka. Pani Weston dostrzeg�a ich, gdy tylko stan�li na nogi. Odwr�ci�a si� na pi�cie, wesz�a na ganek i czeka�a, a� si� zbli��. - Gloria, prawie zdar�am sobie gard�o - powiedzia�a ostrym tonem. - Gdzie by�a�? - By�am z Robbiem - usprawiedliwia�a si� Gloria. - Opowiada�am mu w�a�nie bajk� o Kopciuszku i zapomnia�am, �e ju� jest pora na obiad. - Szkoda tylko, �e Robbie tak�e zapomnia�. - Nagle jakby dopiero teraz przypominaj�c sobie o jego obecno�ci, odwr�ci�a si� w jego stron�: - Mo�esz odej��, Robbie. Gloria nie b�dzie ci� ju� potrzebowa�a. Zmierzy�a wzrokiem metalow� posta� i doda�a brutalnie: - I nie wracaj, dop�ki ci� nie zawo�am. Robbie ju� si� odwr�ci� by odej��, lecz zawaha� si� s�ysz�c, �e Gloria bierze go w obron�. - Poczekaj, mamo. Musisz pozwoli� mu zosta�. Nie sko�czy�am jeszcze opowiada� bajki. Obieca�am mu, �e opowiem Kopciuszka i nie sko�czy�am. - Gloria! - Naprawd�, mamusiu. On b�dzie tak cicho, �e nawet nie b�dziesz wiedzia�a, �e jest z nami. Usi�dzie sobie w k�cie pokoju i nie powie ani jednego s��wka. Prawda, Robbie? O�mielony Robbie kiwn�� sw� masywn� g�ow� w g�r� i w d�. - Gloria, je�eli zaraz nie przestaniesz, to nie zobaczysz Robbiego przez ca�y nast�pny tydzie�. Dziewczynka zmru�y�a oczy. - No dobrze. Ale Kopciuszek to jego ulubiona bajka i ja mu jej nie sko�czy�am. A on tak j� lubi. Robot odszed� z rozpaczliwie opuszczon� g�ow�, a Gloria w milczeniu prze�kn�a �zy. George Weston czu� si� znakomicie. W sobotnie popo�udnie zawsze bywa� w znakomitym nastroju - wspania�y obiad, wygodna, pe�na poduszek kanapa, na kt�rej mo�na si� swobodnie rozci�gn��, mi�kkie kapcie i egzemplarz Timesa - c� wi�cej wymaga� od sobotniego popo�udnia? Dlatego te� wcale nie by� zadowolony, gdy do pokoju wesz�a �ona. Po dziesi�ciu latach wsp�lnego po�ycia by� na tyle g�upi, �e wci�� j� kocha� i widok jej wci�� sprawia� mu przyjemno�� - ale sobotnie popo�udnia pragn�� po�wi�ca� idei solidnego wypoczynku przez dwie lub trzy godziny w zupe�nej samotno�ci. A wi�c konsekwentnie schowa� twarz w p�acht� gazety i udawa�, �e jej nie zauwa�y�. Pani Weston czeka�a cierpliwie przez dwie minuty, mniej cierpliwie przez kolejne dwie. W ko�cu przerwa�a cisz�: - George! - H�? - George, m�wi� do ciebie! Mo�e by� tak od�o�y� t� gazet� i na mnie spojrza�? Gazeta pow�drowa�a na pod�og�, a pan Weston westchn�� ci�ko i zwr�ci� znu�on� twarz w stron� �ony. - Co si� sta�o, kochanie? - Wiesz dobrze, George. Chodzi mi o Glori� i o t� okropn� maszyn�. - Jak� okropn� maszyn�? - Tylko nie udawaj, �e nie wiesz o czym m�wi�. Chodzi mi o tego robota, kt�rego Gloria nazywa Robbie. Nie zostawia jej samej nawet przez chwil�. - A dlaczego mia�by j� zostawia�? Przecie� w tym w�a�nie celu zosta� skonstruowany. I z ca�� pewno�ci� nie jest okropn� maszyn�. To najlepszy robot, jakiego mo�na dosta� za tak� cen� - i na pewno jest jej wart. Poruszy� si�, aby wzi�� gazet�, ale jego �ona by�a szybsza. Podnios�a j� i odrzuci�a w k�t pokoju. Pos�uchaj mnie, George. Nie chc�, aby moj� c�rk� wychowywa�a maszyna - jakakolwiek by ona nie by�a. Ona nie ma duszy i nikt nie wie, co naprawd� my�li. George, dziecko po prostu nie mo�e by� wychowywane przez tak� rzecz z metalu. Pan Weston zmarszczy� w zamy�leniu czo�o. - Sk�d taka nag�a zmiana nastroju? Jest z Glori� ju� od przesz�o dwu lat i jak do tej pory nie martwi�o ci� to zbytnio. - Z pocz�tku by�o inaczej. To by�a nowo��, ta maszyna zdj�a ze mnie sporo obowi�zk�w i... i to by�o modne mie� tak� rzecz w domu. Ale teraz ju� sama nie wiem. A s�siedzi... - A co s�siedzi maj� z tym wsp�lnego? Pos�uchaj, robotowi mo�na zaufa� bardziej ni� jakiejkolwiek ludzkiej opiekunce. Robbie skonstruowany zosta� tylko do jednego celu - aby by� doskona�ym towarzyszem dla ma�ego dziecka. Jego ca�a "mentalno��" zosta�a tak ukszta�towana, aby s�u�y�a wy��cznie temu celowi. On po prostu nie mo�e nie by� oddany, kochaj�cy i troskliwy. - Ale przecie� zawsze mo�e si� co� przytrafi� - pani Weston mia�a do�� mgliste poj�cie o budowie robot�w. - Przecie� mo�e mu si� przepali� jaka� lampka i ta rzecz kompletnie zwariuje, i... - Nonsens - rzuci� z irytacj� pan Weston wzruszaj�c przy tym ramionami. - To przecie� �mieszne. Pami�tasz przecie�, �e gdy kupowali�my Robbiego, mieli�my d�ug� rozmow� na temat Pierwszego Prawa Robotyki. Przecie� wiesz, �aden robot nie jest w stanie skrzywdzi� ludzkiej istoty, �e na d�ugo przed zak��ceniem Prawa pierwszego robot staje si� kompletnie nieoperatywny. To po prostu matematycznie niemo�liwe. A poza tym, dwa razy do roku przyje�d�a in�ynier z Ameryka�skich Robot�w i robi biednemu Robbiemu kompletny przegl�d. Szansa, aby co� mu si� nagle sta�o jest tak samo nieprawdopodobna jak fakt, �e oboje nagle postradamy zmys�y. A nawet jeszcze mniejsza. A zreszt�, jak ty w�a�ciwie chcesz go od niej odsun��? - No w�a�nie, George, o to mi chodzi. Ona nie chce si� ju� bawi� z nikim innym. Przecie� jest tutaj co najmniej tuzin dzieci, z kt�rymi mog�aby si� zaprzyja�ni�, ale ona nie chce! Nawet si� do nich nie zbli�a, chyba �e j� zmusz�. To nie jest spos�b, w jaki dziecko powinno si� rozwija�. Chcesz przecie�, aby by�a normalna, prawda? Przecie� kiedy� b�dzie musia�a zaj�� w�asne miejsce w spo�ecze�stwie. - Przesadzasz, kochanie. Wyobra� sobie, �e Robbie to po prostu pies. A widzia�em ju� setki dzieci, kt�re wola�y bawi� si� z psami ni� z w�asnymi ojcami. - Pies to co innego, George. Musimy pozby� si� tej okropnej rzeczy. Mo�esz go wys�a� z powrotem do Korporacji. Ju� ich o to pyta�am. - Pyta�a�? S�uchaj Grace, tym razem ju� przesadzi�a�. Zatrzymamy robota dop�ki Gloria nie b�dzie starsza i nie zadecyduje sama. I nie �ycz� sobie wi�cej �adnych rozm�w na ten temat - z tymi s�owami wsta� i wyszed� z pokoju. Pani Weston spotka�a swego m�a w drzwiach �azienki dwa dni p�niej. - Musisz mnie wys�ucha�, George. Po miasteczku kr��� niepokoj�ce pog�oski. - Tak? Jakie pog�oski? - zapyta� Weston. Wszed� do �azienki i pu�ci� wod� do wanny. - O Robbie - odpar�a pani Weston. Pan Weston, z r�cznikiem w d�oni, wyskoczy� z �azienki i zmierzy� �on� w�ciek�ym spojrzeniem. - O czym ty m�wisz? - Och, to ju� narasta�o od jakiego� czasu. Pr�bowa�am nie bra� tego zbyt powa�nie, ale sprawy zasz�y ju� za daleko. Wi�kszo�� mieszka�c�w uwa�a, �e Robbie jest po prostu niebezpieczny. Nie pozwalaj� dzieciom przechodzi� wieczorami obok naszego domu. - Ale nasze dziecko bawi si� z tym robotem. Wszyscy o tym wiedz�. - Oni nie przyjmuj� tego do wiadomo�ci. - A wi�c do diab�a z nimi! - To nie jest odpowied�, George. Przecie� codziennie spotykam si� z tymi lud�mi na zakupach i s�ysz�, co o nas m�wi�. A w du�ych miastach jest nawet jeszcze gorzej. W�adze Nowego Jorku wyda�y w�a�nie rozporz�dzenie, aby roboty nie pojawia�y si� na ulicach pomi�dzy zachodem o wschodem s�o�ca. - No dobrze, ale to wszystko nie mo�e nas powstrzyma� od trzymania robota w naszym w�asnym domu. Grace, to po prostu jeszcze jeden tw�j wymys�. Ale moja odpowied� brzmi wci��: nie! Zatrzymamy Robbiego! A jednak kocha� sw� �on� i, co gorsza, ona o tym wiedzia�a. George Weston by� w ko�cu tylko cz�owiekiem - biedaczysko - a jego �ona bezlito�nie wykorzystywa�a wszystkie atrybuty swej p�ci prosz�c, ��daj�c, gro��c. Tego samego tygodnia jeszcze dziesi�tki razy wykrzykiwa�: "Robbie zostaje - to moje ostatnie s�owo!", ale za ka�dym razem by�o to coraz mniej przekonuj�ce i zako�czone coraz ci�szym westchnieniem. Wreszcie nadszed� dzie�, w kt�rym pan Weston podszed� do c�rki i g�osem pe�nym winy zaproponowa� "cudowny" seans visivoxu w miasteczku. Uszcz�liwiona Gloria klasn�a w r�ce. - Wspaniale! Czy Robbie mo�e p�j�� razem z nami? - Nie, kochanie - powiedzia� pan Weston i a� sam si� przestraszy� s�ysz�c wyra�nie nieszczere nuty w swoim g�osie. - Robotom nie wolno wchodzi� na seanse visivoxu. Ale mo�esz opowiedzie� mu wszystko po powrocie do domu - przy ostatnich s�owach spojrzenie pana Westona uciek�o gdzie� w bok. Gloria wr�ci�a z miasteczka a� kipi�c z podniecenia. Widowisko by�o rzeczywi�cie wspania�e. - Poczekaj tylko, a� opowiem to wszystko Robbiemu, tatusiu - szczebiota�a Gloria czekaj�c, a� ojciec wmanewruje samoch�d odrzutowy do gara�u. - Jestem pewna, �e bardzo mu si� spodoba. Pan Weston pokiwa� w zamy�leniu g�ow�, ale nie powiedzia� ani s�owa. Wprowadzi� samoch�d do gara�u i wy��czy� silnik. Wiedzia�, �e w ko�cu b�dzie musia� stawi� temu czo�a. Gloria wybieg�a z gara�u i pu�ci�a si� p�dem przez trawnik. Robbie! Robbie! Nagle zatrzyma�a si� gwa�townie na widok le��cego na werandzie pi�knego collie, wpatruj�cego si� w ni� powa�nymi, br�zowymi oczami i wal�cego ogonem o deski pod�ogi. - Jaki pi�kny pies - wesz�a na werand�, ukl�k�a obok zwierz�cia i delikatnie pog�aska�a go. - To dla mnie, tatusiu? W tej samej chwili na werand� wesz�a pani Weston. - Tak, kochanie, dla ciebie. Popatrz tylko jaki jest pi�kny - mi�kki i puszysty. I bardzo lub ma�e dziewczynki. - A umie si� bawi�? - Oczywi�cie. Zna bardzo wiele sztuczek. Chcia�aby� je zobaczy�? - Chwileczk�. Chcia�abym, aby Robbie tak�e je zobaczy�. Robbie! - rozejrza�a si� niepewnie i zmarszczy�a czo�o. - Na pewno zosta� w swoim pokoju i gniewa si� na mnie, �e nie zabra�am go do visivoxu. B�dziesz musia� mu to wyt�umaczy�, tatusiu. Mnie m�g�by nie uwierzy�, ale ty zawsze potrafi�e� go przekona�. Wargi pana Westona zacisn�y si� w w�sk� lini�. Spojrza� na �on�, ale ta unika�a jego wzroku. Gloria odwr�ci�a si� na pi�cie i wbieg�a do domu wo�aj�c po drodze: - Robbie! Chod�, zobacz co tata i mama mi kupili! Kupili mi psa, Robbie! W minut� p�niej by�a z powrotem, przestraszona, ma�a dziewczynka. - Mamo, Robbiego nie ma w pokoju. Gdzie on jest? Na to pytanie nie by�o odpowiedzi. Pan Weston zakaszla� i uda�, �e nagle bardzo zainteresowa�a go p�yn�ca swobodnie po niebie chmura. G�os Glorii dr�a� ju� na granicy p�aczu: - Gdzie jest Robbie, mamo? Pani Weston ukl�k�a i przytuli�a c�rk� do siebie. - Nie przejmuj si� tym tak, Glorio. Widzisz, my�limy, �e Robbie po prostu odszed�. - Odszed�? Gdzie? Dok�d odszed�, mamo? - Nie wiemy, kochanie. Po prostu odszed�. Szukali�my go wsz�dzie, ale nie mogli�my go znale��. - To znaczy, �e on ju� nigdy nie wr�ci? - oczy Glorii by�y okr�g�e z przera�enia. - By� mo�e wkr�tce go znajdziemy, kochanie. Wci�� go szukamy. A ty tymczasem mo�esz bawi� si� ze swoim nowym pieskiem. Sp�jrz tylko na niego! Wabi si� B�yskawica i... - Nie chc� tego brzydkiego psa! Chc� Robbiego! Chc�, �eby�cie odnale�li Robbiego! - nagle zamruga�a powiekami i wy buchn�a gwa�townym p�aczem. Pani Weston spojrza�a w stron� m�a prosz�c go o pomoc, ale gdy wci�� nie odrywa� wzroku od niebios, westchn�a ci�ko i wzi�a na swe barki ci�ar pocieszenia c�rki. - Dlaczego p�aczesz, Glorio? Robbie by� tylko maszyn�, tylko star�, brzydk� maszyn�. On wcale nie by� �ywy. - On wcale nie by� maszyn�! - wykrzykn�a Gloria. - By� osob� tak jak ty czy ja, i by� moim przyjacielem. Chc� go z powrotem. Mamo, chc� go z powrotem! Pani Weston westchn�a ponownie, tym razem w poczuciu kl�ski i zostawi�a c�rk� jej �alowi. - Niech si� wyp�acze - powiedzia�a do m�a. - Dziecinne �ale nigdy nie trwaj� d�ugo. Za par� dni zapomni, �e ten okropny robot w og�le istnia�. Pani Weston by�a jednak zbytni� optymistk�. Co prawda Gloria przesta�a p�aka�, ale za to przesta�a si� tak�e u�miecha� i z ka�dym dniem stawa�a si� coraz bardziej blada i milcz�ca. Pani Weston natomiast chodzi�a coraz bardziej zdenerwowana, a przed ust�pieniem powstrzymywa�a j� tylko niemo�no�� przyznania si� do pora�ki przed w�asnym m�em. Pewnego wieczoru wesz�a do saloniku z twarz� jak chmura gradowa i usiad�a na sofie. Pan Weston wyci�gn�� szyj�, aby spojrze� na ni� znad rozpostartej gazety. - Co si� sta�o, Grace? - Znowu Gloria, George. Dzisiaj musia�am odes�a� psa. Powiedzia�a, �e nie mo�e znie�� jego widoku. Ta dziewczyna doprowadzi mnie do rozstroju nerwowego. Pan Weston od�o�y� gazet� i spojrza� jej prosto w oczy. - A mo�e powinni�my sprowadzi� Robbiego z powrotem? M�g�bym to za�atwi�. M�g�bym si� skontaktowa� z... - Nie! - przerwa�a mu ostrym tonem. - Nawet nie chc� o tym s�ysze�. Nie poddam si� tak �atwo. Moje dziecko nie b�dzie wychowywane przez jakiego� robota. Pan Weston podni�s� gazet� i bezradnie wzruszy� ramionami. - Jeszcze rok takiego �ycia, a przedwcze�nie posiwiej�. - Rzeczywi�cie, George, jeste� ogromnie pomocny - pad�a ch�odna odpowied�. - Gloria potrzebuje zmiany �rodowiska. To przecie� jasne, �e tutaj nie mo�e o nim zapomnie�. Jak mog�aby, kiedy ka�de drzewo i ska�a przypominaj� jej Robbiego. Wiesz, George, to chyba najg�upsza sytuacja o jakiej kiedykolwiek s�ysza�am. Wyobra� sobie tylko; dziecko zamartwiaj�ce si� na �mier� z powodu straty robota! - Wracajmy lepiej do tematu. Jak� zmian� �rodowiska proponujesz? - Zabierzemy j� do Nowego Jorku. - Do miasta! W sierpniu! Nie wiesz, jak Nowy Jork wygl�da w sierpniu? Jest nie do zniesienia. - Miliony ludzi jako� to znosz�. - Bo nie mog� mieszka� w takim miejscu, jak my. Nie mieszkaliby w mie�cie, gdyby nie musieli. - Ale my musimy. Wyjedziemy tak pr�dko, jak tylko uda si� przeprowadzi� niezb�dne przygotowania. W mie�cie Gloria znajdzie nowe zainteresowania i nowych przyjaci�, kt�rzy pozwol� jej zapomnie� o tej przekl�tej maszynie. - Lito�ci - westchn�a jej gorsza po�owa. - Te t�umy! - Musimy - pad�o nieugi�cie. - W zesz�ym miesi�cu Gloria straci�a na wadze 5 funt�w, a zdrowie mojej c�rki jest dla mnie wa�niejsze ni� twoja osobista wygoda. - Szkoda tylko, �e nie pomy�la�a� o zdrowiu swojej c�rki zanim zabra�a� jej tego robota - mrukn��, ale tylko do siebie. Gloria, gdy tylko us�ysza�a o maj�cej si� odby� podr�y do miasta, natychmiast zacz�a okazywa� wyra�ne oznaki poprawy nastroju. Co prawda w dalszym ci�gu nie m�wi�a du�o, ale gdy ju� si� przemog�a, robi�a to z �ywym zainteresowaniem. Ponownie zacz�a si� u�miecha� i je�� z czym�, co przypomina�o apetyt. Pani Weston nie posiada�a si� z rado�ci i nie pomija�a �adnej okazji, aby zatriumfowa� nad swym wci�� sceptycznym m�em. - No i widzisz, George? - m�wi�a. - Pomaga mi przy pakowaniu jak ma�y anio�ek i jest taka szcz�liwa, jakby nie dba�a ju� o nic na �wiecie. M�wi�am ci przecie�: ona potrzebuje zmiany �rodowiska i zainteresowa�. - Aha - pad�a sceptyczna odpowied�. - Miejmy nadziej�, �e mia�a� racj�. Przygotowania do wyjazdu przebiega�y niezwykle sprawnie. Pa�stwo Weston wynaj�li w mie�cie nowy dom, a domek na wsi wydzier�awili. Gdy nadszed� dzie� wyjazdu, Gloria by�a ju� po dawnemu sob� i nie wspomina�a wi�cej Robbiego. W wy�mienitych humorach ca�a rodzina usadowi�a si� w �yrotaks�wce i polecia�a na lotnisko, gdzie po kr�tkich formalno�ciach wsiad�a na czekaj�cy ju� liniowiec. - Gloria, chod� tutaj! - zawo�a�a pani Weston. - Zam�wi�am ci miejsce przy oknie, a wi�c b�dziesz mog�a ogl�da� krajobraz. Gloria ochoczo skoczy�a na puste miejsce, przycisn�a nos do okr�g�ego iluminatora i z wyra�n� ciekawo�ci� obserwowa�a przygotowania do startu. Po chwili silniki zagrzmia�y i statek ruszy�. Gloria by�a za ma�a, �eby si� przestraszy� gdy nagle ziemia zosta�a w dole, a ona sama zacz�a wa�y� dwa razy wi�cej, ale nie by�a za ma�a aby nie okaza� ogromnego zainteresowania. Oderwa�a nos od szyby dopiero wtedy, gdy byli ju� zbyt wysoko, aby rozr�nia� jakiekolwiek szczeg�y. - Mamo, kiedy b�dziemy w mie�cie? - zapyta�a ze zniecierpliwieniem. - Za oko�o p� godziny, kochanie - odpar�a pani Weston. Zamkn�a oczy, lecz nagle, w przyp�ywie nag�ej fali niepokoju, zwr�ci�a si� do c�rki: - Nie cieszysz si�, �e wyje�d�amy? Zobaczysz, w mie�cie b�dziesz bardzo szcz�liwa. Tam jest tyle rzeczy do zobaczenia. B�dziemy chodzili codziennie do visivoxu, do cyrku, na pla��... - Tak, mamo! - rado�nie wykrzykn�a Gloria. Przez chwil� w milczeniu przypatrywa�a si� chmurom, przez kt�re w�a�nie przelatywali. Dopiero gdy niebo sta�o si� na powr�t czyste, odwr�ci�a si� do matki z wyrazem twarzy, kt�ry sugerowa�, �e wpad�a w�a�nie na trop jakiej� skrywanej przed ni� tajemnicy. - A ja wiem, po co jedziemy do miasta, mamo. - Tak? - odpar�a zaskoczona. - A wi�c po co, kochanie? - Nie powiedzia�a� mi tego, bo chcia�a�, aby to by�a niespodzianka, ale ja i tak wiem - roze�mia�a si� weso�o dziewczynka. - Jedziemy do Nowego Jorku, aby odnale�� Robbiego, prawda? Razem z detektywami. Pytanie to zaskoczy�o pana Westona akurat w momencie, gdy drobnymi �yczkami popija� wod�. Zaskoczenie by�o zupe�ne i zatrwa�aj�ce w skutkach. Najpierw rozpaczliwa pr�ba odzyskania oddechu, parskni�cie, gejzer wody i wreszcie wybuch gwa�townego kaszlu. Kiedy ju� by�o po wszystkim, pozosta� czerwon�, mokr� i bardzo rozdra�nion� osob�. Pani Weston uda�o si� nie parskn�� �miechem, ale gdy Gloria powt�rzy�a swe pytanie bardziej nalegaj�cym tonem poczu�a, jak dobry nastr�j z pocz�tku podr�y opuszcza j�. - By� mo�e - odpar�a cierpko. - A teraz sied� ju� spokojnie, na mi�o�� bosk�. Nowy Jork 1998 roku by� wi�kszym rajem dla turyst�w ni� kiedykolwiek. Rodzice Glorii wiedzieli o tym i postanowili to wykorzysta�. Zabrali j� na szczyt wysokiego na p� mili budynku Roosevelta, sk�d roztacza�a si� rozleg�a panorama p�askich dach�w, kt�re ci�gn�y si� daleko, a� do Long Island. Zabrali j� do zoo, gdzie Gloria w nabo�nym skupieniu wpatrywa�a si� w "prawdziwego �ywego lwa" (troch� rozczarowana, �e pracownicy zoo karmili go surowym mi�sem a nie �ywymi lud�mi, jak si� do tego po cichu spodziewa�a) i upar�a si�, aby zobaczy� "wieloryba". Potem rozpocz�� si� nieko�cz�cy korow�d muze�w, park�w, wystaw i pla�. Gdy miesi�c pobytu w mie�cie dobiega� ju� ko�ca, Westonowie byli przekonani, �e zrobili wszystko, aby dziewczynka zapomnia�a o swym dawnym przyjacielu - tyle �e wcale nie byli pewni, czy im si� to naprawd� uda�o. Pozostawa�o faktem, �e dok�dkolwiek poszli, najwy�sze zainteresowanie Glorii zawsze dotyczy�o wszystkich znajduj�cych si� w zasi�gu wzroku robot�w. Niewa�ne jak interesuj�ce rzeczy dzia�y si� tu� przed jej dzieci�cymi oczami. Natychmiast odwraca�a wzrok, gdy cho�by k�cikiem oka dostrzeg�a w oddali b�ysk metalicznego ruchu. Zdesperowana pani Weston stara�a si� trzyma� j� z daleka od wszelkiego rodzaju robot�w. Kolejny epizod wydarzy� si� w Muzeum Nauki i Przemys�u. Zaabsorbowani stali w�a�nie przed pot�nym elektromagnesem, gdy nagle pani Weston zda�a sobie spraw�, �e obok niej nie ma Glorii. Pod wp�ywem paniki zawo�a�a trzech przewodnik�w i rozpocz�y si� energiczne poszukiwania. Gloria jednak nie b��ka�a si� po budynku bez celu. Jak na sw�j wiek by�a niezwykle zdecydowan� i sprytn� dziewczynk�. Na trzecim pi�trze dostrzeg�a ogromn� strza�k� z napisem: "M�wi�cy Robot". Gloria przeliterowa�a sobie ten napis cichutko i gdy zauwa�y�a, �e rodzice wcale nie maj� zamiaru ruszy� w po��danym przez ni� kierunku zrobi�a to, co wydawa�o jej si� oczywiste. Wykorzysta�a szcz�liwy traf ich chwilowej nieuwagi, od��czy�a si� niepostrze�enie i ruszy�a w �lad za b�yszcz�c� strza�k�. M�wi�cy Robot by� niepraktycznym urz�dzeniem, posiadaj�cym jedynie warto�� jako ciekawostka. Co godzina grupa ludzi pod eskort� przewodnika stawa�a przed robotem i l�kliwymi szeptami zadawa�a pytania, a gdy g��wny in�ynier zadecydowa�, �e jakie� by�o dostatecznie proste, transmitowa� je bezpo�rednio do M�wi�cego Robota. By�o to raczej nudne. Bardzo niewielu ludzi wraca�o, aby ponownie porozmawia� z Robotem. Dlatego te�, gdy do Pomieszczenia gdzie go umieszczono wesz�a Gloria, na �awce siedzia�a tylko m�oda dziewczyna. Gloria nawet na ni� nie spojrza�a. W tej chwili nie istnia� dla niej �aden �ywy cz�owiek. Ca�� uwag� po�wi�ci�a tej du�ej, metalowej rzeczy na ko�ach. Przez chwil�, rozczarowana, zawaha�a si�. Ta rzecz nie by�a podobna do �adnego robota, jakiego do tej pory widzia�a. - Przepraszam, panie Robocie, ale czy jest pan M�wi�cym Robotem? - zapyta�a w ko�cu dr��cym z emocji g�osem. Nie by�a pewna, ale wydawa�o si� jej, �e robot, kt�ry m�wi wymaga, aby zwraca� si� do niego w odpowiednio grzeczny spos�b. (M�oda dziewczyna zacz�a obserwowa� t� scen� z rosn�cym zainteresowaniem. Nagle wyj�a niewielki notatnik i zacz�a co� gor�czkowo zapisywa�). Rozleg� si� cichy szcz�k w��czanych mechanizm�w i po chwili w ca�ym pomieszczeniu zadudni� metaliczny g�os wypowiadaj�cy s�owa bez akcentu i intonacji: - Jestem-robotem-kt�ry-m�wi. Gloria spojrza�a na niego nieufnie. Rzeczywi�cie m�wi�, chocia� g�os dochodzi� z jakiego� innego miejsca. Nie mia� nawet twarzy. Ale zapyta�a: - Czy mo�e mi pan pom�c, panie Robocie? M�wi�cy Robot zaprojektowany by� tak, aby odpowiada� na pytania, a zadawane mu by�y tylko takie, na jakie m�g� odpowiada�. St�d: - Mog�-ci-pom�c. - Dzi�kuj� panu, panie Robocie. Czy widzia� pan Robbiego? - Kto-to-jest-Robbie? - Jest robotem, panie Robocie - wspi�a si� na palce. - Jest tak wysoki jak ja, tylko wy�szy i jest bardzo mi�y. I ma g�ow�. To znaczy, chcia�am powiedzie�, �e pan nie ma, ale on ma. M�wi�cy Robot zagubi� si� wyra�nie w tym potoku s��w. - Robot? - Tak, panie Robocie. Robot, tak ja pan, tylko �e nie potrafi m�wi�, oczywi�cie. I wygl�da jak prawdziwa osoba. - Robot-jak-ja? - Tak, panie Robocie. Jedyn� odpowiedzi� M�wi�cego Robota by�o dziwaczne trzeszczenie i syczenie. Po raz pierwszy do mechanicznej �wiadomo�ci robota dotar� fakt, �e jego istnienie nie jest bytem jednostkowym, �e jest cz�onkiem podobnej mu spo�eczno�ci. A by� to jeden z dylemat�w, do rozwi�zywania kt�rych nie by� zaprogramowany. I chocia� lojalnie trzeba przyzna�, �e pr�bowa�, jedynym efektem by�o przepalenie po�owy obwod�w. Rozd�wi�cza�y si� dzwonki alarmowe. (Dziewczyna siedz�ca na �awce zamkn�a sw�j notatnik. Zebra�a ju� dostateczn� ilo�� materia�u do pracy "Praktyczne aspekty robotyki". By�a to pierwsza praca Susan Calvin na ten temat). Gloria sta�a w milczeniu, z dobrze skrywanym zniecierpliwieniem oczekuj�c na odpowied� maszyny. Lecz jedynym g�osem rozlegaj�cym si� w pomieszczeniu by� dobiegaj�cy zza jej plec�w rozz�oszczony g�os pani Weston: - Co ty tu robisz, niegrzeczna dziewczynko? Czy wiesz, jak mnie przestraszy�a�? Dlaczego uciek�a�? Do pomieszczenia wpad� in�ynier robotronik i rw�c w�osy z g�owy wrzasn�� w kierunku zbieraj�cego si� ju� t�umu: - Czy nikt z was nie potrafi czyta�, do diab�a? Nie wolno tu wchodzi� bez przewodnika! Gloria podnios�a na matk� niewinne spojrzenie. Chcia�am tylko zobaczy� M�wi�cego Robota, mamo. Pomy�la�am, �e by� mo�e zna Robbiego, bo przecie� obaj s� robotami - nagle wybuchn�a gwa�townym p�aczem. - Musz� znale�� Robbiego, mamo! Musz�! Pani Weston z trudem powstrzymywa�a wybuch gniewu. Och, dobry Bo�e - westchn�a odwracaj�c si� do - Chod�my do domu. Nie znios� tego d�u�ej. Tego wieczoru pan Weston wyszed� na par� godzin z domu, � nast�pnego ranka popatrzy� na �on� z maluj�cym si� na twarzy wyra�nym zadowoleniem. - Mam pomys�, Grace. - Jaki pomys�? - Chodzi mi o Glori�. - Chyba nie chcesz sugerowa�, �eby�my kupili tego robota z powrotem? - Nie, oczywi�cie, �e nie. - A wi�c s�ucham. Jak do tej pory wszystko, co ostatnio zrobi�am, okaza�o si� kompletnym fiaskiem. Mo�e ty na co� wpad�e�. - No w�a�nie. Co� mi przysz�o do g�owy. Ca�y problem z Glori� polega na tym, �e ona uwa�a Robbiego za osob�, a nie za maszyn�. To naturalne, �e nie mo�e o nim zapomnie�. Ale je�eli zdo�amy j� przekona�, �e Robbie to tylko kawa�ki stali i drutu z pozorami �ycia to, jak my�lisz, d�ugo jeszcze b�dzie t�skni�? Planuj� co� w rodzaju psychologicznego ataku, je�eli rozumiesz m�j punkt widzenia. - Jak masz zamiar to przeprowadzi�? - To proste. Jak my�lisz, gdzie by�em zesz�ej nocy? Uprosi�em Robertsona z Ameryka�skich Robot�w, aby umo�liwi� nam wycieczk� po terenie zak�ad�w. Mo�emy p�j�� ca�� tr�jk�. Taka wizyta z pewno�ci� przekona Glori�, �e robot nie jest �yw� istot�. Szeroko otwarte oczy pani Weston wyra�a�y co� na kszta�t szczerego podziwu. - Wiesz George, to nawet niez�y pomys�. - Innych nie miewam - odpar� dumnie pan Weston. Pan Struthers by� dyrektorem technicznym i jako taki okaza� si� niezmiernie gadatliwy. Ta kombinacja doprowadzi�a jednak w rezultacie do ciekawej wycieczki, w kt�rej ka�dy krok by� niezwykle skrupulatnie wyja�niany. Czasami nawet zbyt skrupulatnie. A jednak pani Weston nie by�a znudzona. S�ucha�a wyk�adu z ogromnym zainteresowaniem, a nawet par� razy poprosi�a dyrektora aby powt�rzy� niekt�re twierdzenia prostszym j�zykiem tak, aby by�y zrozumia�e dla Glorii. Pod wp�ywem takiej aprobaty dla jego oratorskiego kunsztu, pan Struthers sta� si� jeszcze bardziej �yczliwy i wylewny. Pan Weston jednak z trudem powstrzymywa� rosn�c� niecierpliwo��. - Przepraszam, panie Struthers - powiedzia� przerywaj�c w po�owie wyk�ad o fotoelektrycznych kom�rkach. - Czy macie w swych zak�adach sekcj�, w kt�rej zatrudnione by�yby wy��cznie roboty? - Och tak, oczywi�cie - u�miech Struthersa adresowany do pani Weston. - Jest to w pewien spos�b b��dne ko�o: roboty produkuj�ce roboty. Chocia� nie jest to jeszcze praktyk� generaln�, oczywi�cie. Przede wszystkim nie dopu�ci�yby do tego zwi�zki zawodowe. Ale my jeste�my w stanie wytwarza� roboty za pomoc� robot�w, traktuj�c to jako pewnego rodzaju eksperyment naukowy. Widzi pan, czego zwi�zki zawodowe nie potrafi� zrozumie� - a m�wi� to jako gor�cy sympatyk ruchu pracowniczego generalnie - to faktu, �e nastanie wieku robot�w i spowodowane tym pocz�tkowe zamieszanie spowoduje... - Tak, panie Struthers - ponownie przerwa� pan Weston. - Ale ta sekcja, o kt�rej pan wspomina� - czy mogliby�my j� zobaczy�? To z pewno�ci� by�oby bardzo interesuj�ce. - Ale� tak, oczywi�cie - wykrzykn�� z emfaz� Struthers. - Prosz� za mn�. Pozosta� milcz�cy przez ca�y czas, gdy prowadzi� ich d�ugim korytarzem, a potem po schodach w d�. Lecz gdy wprowadzi� ich do du�ego, jaskrawo o�wietlonego pomieszczenia pe�nego metalicznej aktywno�ci, tamy milczenia p�k�y i ponownie zala� ich wartki potok entuzjastycznych s��w: - Oto jeste�my na miejscu, prosz� pa�stwa - powiedzia� z wyra�n� dum� w g�osie. - Same roboty. Mamy tutaj pi�ciu technik�w dozoru, ale oni nawet nie musz� przebywa� w tym pomieszczeniu. Od momentu rozpocz�cia tego projektu, to jest od przesz�o pi�ciu lat, nie mieli�my tutaj ani jednego wypadku. Oczywi�cie, roboty pracuj�ce tutaj s� odpowiednio nieskomplikowane, niemniej jednak... G�os dyrektora technicznego od d�u�szego ju� czasu brzmia� w uszach Glorii jak odleg�e brz�czenie. Ta ca�a wycieczka wyda�a si� jej nudna i bezcelowa, chocia� by�o tu tak wiele robot�w. Ale niestety, �aden z nich nawet nie przypomina� Robbiego. Szybko zauwa�y�a, �e w pokoju, do kt�rego w�a�nie weszli, nie by�o �adnych ludzi. Odwr�ci�a si�, aby spojrze� na sze�� czy siedem robot�w skupionych pracowicie przy okr�g�ym stole prawie na �rodku pomieszczenia i nagle oczy jej rozszerzy�y si� w radosnym zdumieniu. Jeszcze nie by�a pewna, ale jeden z robol�w wygl�da� jak... wygl�da� jak... Robbie! - Robbie! - radosny okrzyk Glorii odbi� si� echem od �cian pomieszczenia, a jeden z robot�w drgn�� i wypu�ci� trzymane w d�oni narz�dzie. Gloria prawie oszala�a z rado�ci. Zanim kt�re� z rodzic�w zd��y�o j� powstrzyma�, dziewczynka prze�lizn�a si� pomi�dzy por�czami, z wysoko�ci paru st�p zeskoczy�a na pod�og� i biegiem ruszy�a w kierunku swojego Robbiego. W tym samym czasie troje przera�onych doros�ych dostrzeg�o co�, czego rozradowana dziewczynka nie by�a ju� w stanie dojrze�. Zza jej plec�w wy�oni� si� nagle ci�ki, ogromny ci�gnik i z rosn�c� pr�dko�ci� zacz�� sun�� w jej stron�. Pan Weston zorientowa� si� w gro��cym Glorii niebezpiecze�stwie w ci�gu u�amku sekundy, ale ten w�a�nie u�amek sekundy pozosta� spraw� �ycia lub �mierci, bowiem dziewczynka by�a ju� zbyt daleko, aby mo�na j� dogoni�. Chocia� b�yskawicznie przesadzi� por�cz, by�o ju� za p�no. Struthers w panice sygnalizowa� do technik�w, aby zatrzymali ci�gnik, ale oni byli tylko lud�mi i potrzebowali czasu na odpowiedni� reakcj�. Tylko Robbie zadzia�a� natychmiast i niezwykle precyzyjnie. Zacz�� biec na pe�nej szybko�ci, zbli�aj�c si� w kierunku swej ma�ej panienki ze strony przeciwnej ni� zbli�aj�cy si� ci�gnik. Wszystko rozegra�o si� b�yskawicznie. Nie zmniejszaj�c tempa, Robbie jednym ramieniem przycisn�� Glori� do swej metalowej piersi pozbawiaj�c j� przy tym tchu. Pan Weston, nie zdaj�c sobie w pe�ni sprawy z tego, co si� wok� niego dzieje wyczu� raczej ni� dostrzeg�, jak Robbie jako smuga metalicznego p�du przemyka obok niego i nagle zatrzymuje si� gwa�townie. W sekund� p�niej w miejscu, w kt�rym znajdowa�aby si� Gloria gdyby nie b�yskawiczna interwencja Robbiego, znalaz� si� ci�gnik. Przejecha� jeszcze 10 st�p zanim zdezorientowanym technikom uda�o si� o zatrzyma�. Gdy Gloria odzyska�a oddech, pobieg�a do rodzic�w, kt�rzy nie szcz�dzili jej u�cisk�w i poca�unk�w, lecz ju� po chwili odwr�ci�a si� w kierunku Robbiego. Je�eli chodzi�o o ni�, to nie liczy�o si� nic za wyj�tkiem faktu, �e odzyska�a swego przyjaciela. Twarz pani Weston, po chwilowej uldze, ponownie przybra�a podejrzliwy wyraz. Odwr�ci�a si� gwa�townie w kierunku m�a. - To ty zaaran�owa�e� to wszystko, prawda? - zaatakowa�a. George Weston wyj�� chusteczk� i trz�s�cymi si� d�o�mi wytar� pot z poblad�ego nagle czo�a. Jego jedyn� odpowiedzi� by� s�aby, niepewny u�miech. - Robbie nie by� zaprojektowany do tego typu prac - ci�gn�a dalej sw� my�l pani Weston. - Nie by�oby tutaj z niego �adnego po�ytku. To ty umie�ci�e� go tutaj, specjalnie tak, aby Gloria mog�a go odnale��. To ty! - Tak, zrobi�em to - odpar� wreszcie pan Weston. - Ale Grace, sk�d mog�em przypuszcza�, �e ich spotkanie b�dzie mia�o tak dramatyczny przebieg? W ko�cu Robbie uratowa� jej �ycie, sama musisz to przyzna�. Nie mo�esz teraz zabra� go jej ponownie. Pani Weston zamy�li�a si� g��boko. Przez chwil� przygl�da�a si� robotowi i Glorii. Dziewczynka trzyma�a szyj� Robbiego w u�cisku, kt�ry zadusi�by ka�de stworzenie za wyj�tkiem metalowego i papla�a co� w nieomal histerycznym uniesieniu. Stalowe ramiona robota (zdolne do zwini�cia stalowej sztaby dwucalowej �rednicy w precel) obejmowa�y tali� dziewczynki delikatnie i czule, a oczy �arzy�y si� g��bok�, g��bok� czerwieni�. - No dobrze - powiedzia�a wreszcie pani Weston. - S�dz�, �e mo�e u nas zosta�, dop�ki nie zardzewieje. Susan Calvin wzruszy�a ramionami. - Oczywi�cie, nie zosta�. By�o to w roku 1992. Do roku 2002 wyprodukowali�my ju� m�wi�ce roboty, kt�re spowodowa�y, �e wszystkie starsze typy nie potrafi�ce m�wi� sta�y si� za jednym zamachem przestarza�e. A p�niej, pomi�dzy rokiem 2003 a 2007, prawie wszystkie rz�dy �wiatowe zabroni�y u�ywania robot�w do innych cel�w ni� naukowe. - A wi�c Gloria musia�a pozby� si� swego Robbiego? - S�dz�, �e tak. Ale przypuszczam tak�e, �e by�o jej �atwiej podj�� tak� decyzj� w wieku lat pi�tnastu, a nie o�miu. A jednak ten okres w historii ludzko�ci okaza� si� g�upi i niepotrzebny. Gdy w 2007 roku podj�am prac� w Ameryka�skich Robotach, finanse koncernu spad�y prawie poni�ej punktu krytycznego. Pocz�tkowo s�dzi�am nawet, �e moja praca potrwa tylko par� miesi�cy. Ale potem Korporacja wpad�a na genialny pomy�l, aby dla swych robot�w wykorzysta� rynki pozaziemskie. - I wtedy w�a�nie rozpocz�� si� pi�kny okres w pani karierze. - Jeszcze niezupe�nie wtedy. Zacz�li�my od pr�b adaptacji modeli, jakie mieli�my akurat pod r�k� - pierwsze roboty m�wi�ce, na przyk�ad. Mia�y oko�o dwunastu st�p wysoko�ci, by�y niezgrabne i nie spe�nia�y pok�adanych w nich nadziei. Wysy�ali�my je na Merkurego, aby pomaga�y przy zak�adaniu kopalni minera��w, ale zako�czy�o si� to kompletnym fiaskiem. Spojrza�em na ni� ze zdziwieniem. Fiaskiem? S�dzi�em, �e kopalnie Merkurego przynosz� krociowe zyski. - Teraz tak, ale dopiero druga pr�ba zako�czy�a si� sukcesem. Je�eli chce pan dowiedzie� si� czego� wi�cej na ten temat, miody cz�owieku, to radzi�abym panu zwr�ci� si� do Gregory Powella. On i Michael Donovan zajmowali si� naszymi najtrudniejszymi przypadkami we wczesnych latach dwudziestych. Od Donovana nie mia�am �adnych wiadomo�ci od lat, ale Powell mieszka tutaj, w Nowym Jorku. Zrobi� to z ca�� pewno�ci� - obieca�em. - Ale je�eli poda mi pani par� przyk�ad�w ju� teraz, to od razu b�d� je m�g� w��czy� do mojego cyklu. Po�o�y�a swe drobne d�onie p�asko na biurku. - Istotnie, pami�tam dwa czy trzy takie przypadki - powiedzia�a wreszcie. - My�l�, �e by�o to w 2015 roku, kiedy to zainicjowana zosta�a druga ekspedycja na Merkurego. Cz�ciowo by�a finansowana przez Ameryka�skie Roboty, a cz�ciowo przez Kopalnie S�oneczne. Wzi�� w niej udzia� nowy typ robota, wci�� jeszcze w fazie eksperymentalnej. A wi�c Gregory Powell i Michael Donovan... ZABAWA W BERKA Niemo�no�� racjonalnego dzia�ania w stanie silnego podniecenia by�o jednym z ulubionych twierdze� Gregory Powella. Gdy zatem dostrzeg� zbiegaj�cego po schodach w jego kierunku zdenerwowanego Mike'a Donovana wiedzia� ju�, �e b�d� k�opoty. - Co si� sta�o? - zapyta�. - Z�ama�e� sobie paznokie�? - Dowcipni� - mrukn�� Donovan. Nagle nie wytrzyma� i wybuchn��: - A co ty w�a�ciwie robi�e� ca�y dzie� na tym poziomie? Speedy jeszcze nie wr�ci�. Powell zatrzyma� si� i spojrza� spod oka na Donovana. Po chwili ruszy� ponownie i nie odzywa� si�, dop�ki nie stan�li u szczyt�w schod�w. - Wys�a�e� go po selen? - zapyta� wreszcie. - Tak. - Jak d�ugo ju� go nie ma? - Pi�� godzin. Powell gwizdn�� i pokr�ci� g�ow�. Kiepska sprawa. Byli na Merkurym dopiero dwana�cie godzin, a tkwili w k�opotach po uszy. Ju� dawno temu Merkury zyska� sobie opini� najbardziej pechowej planety ca�ego Uk�adu, ale tego by�o ju� za wiele - nawet jak na pecha. - Sprawd�my wszystko spokojnie jeszcze raz, od samego pocz�tku - zasugerowa� Powell. Znajdowali si� w�a�nie w pokoju