4672
Szczegóły |
Tytuł |
4672 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4672 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4672 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4672 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ISAAC ASIMOV
JA, ROBOT
T�UMACZY� JERZY �MIGEL
WST�P
Ponownie przejrza�em swoje notatki, ale nie spodoba�y mi si�. Sp�dzi�em trzy dni
na wyczerpuj�cych rozmowach w Korporacji, ale r�wnie dobrze mog�em zosta� w domu
i kartkowa� Encyclopedia Tellurica.
Powiedziano mi, �e Susan Calvin urodzi�a si� w 1982 roku, a wi�c ma teraz 75
lat. Ale o tym wiedz� wszyscy. Korporacja Ameryka�skie Roboty i Mechaniczni
Ludzie ma tak�e 75 lat, poniewa� to w roku narodzin dr Calvin Lawrence Robertson
stan�� na czele czego�, co sta� si� mia�o najwi�kszym gigantem przemys�owym w
historii cz�owieka. O tym tak�e wiedz� wszyscy.
W wieku lat dwudziestu Susan Calvin by�a uczestniczk� seminarium psycho-
matematycznego, podczas kt�rego dr Alfred Lanning z Ameryka�skich Robot�w po raz
pierwszy zaprezentowa� robota umiej�cego m�wi�. By�a to du�a, niezgrabna,
�mierdz�ca olejem maszyna przeznaczona do prac kopalnianych na Merkurym. Ale
potrafi�a m�wi� - i to sensownie.
Susan nie wypowiedzia�a s�owa podczas ca�ego seminarium, nie wzi�a tak�e
udzia�u w gor�cej dyskusji, jaka rozp�ta�a si� wkr�tce potem. By�a ozi�b��,
bezbarwn� dziewczyn�, broni�c� si� przed otaczaj�cym j� �wiatem, kt�rego nie
znosi�a, roztaczaj�c wok� siebie aur� nieprzyst�pno�ci i intelektualnej
wy�szo�ci. A jednak podczas tego wyk�adu, gdy tylko s�ucha�a i obserwowa�a, po
raz pierwszy poczu�a dreszcz zimnego podniecenia.
Pierwszy stopie� naukowy uzyska�a na uniwersytecie Columbia w 2003 roku, tam te�
zacz�ta si� specjalizowa� w dziedzinie cybernetyki.
W tym w�a�nie okresie Robertson i jego pozytronowe �cie�ki m�zgowe dokona�y
ca�kowitego przewrotu w dziedzinie budowy "maszyn licz�cych". Mile przeka�nik�w
i fotokom�rek zosta�y zast�pione sztucznym tworem wielko�ci ludzkiego m�zgu.
Nauczy�a si� oblicza� parametry niezb�dne do ustalenia wszystkich mo�liwych
zmiennych w obr�bie "pozytronowego m�zgu", nauczy�a si� konstruowa� te "m�zgi"
na papierze w taki spos�b, aby reakcje na zadawane bod�ce mog�y zosta�
precyzyjnie okre�lone i zakodowane.
Doktorat uzyska�a w 2008 roku i zacz�a pracowa� w Ameryka�skich Robotach jako
"robotopsycholog", staj�c si� pierwszym wielkim praktykiem nowej nauki. Lawrence
Robertson wci�� by� przewodnicz�cym Korporacji, a Alfred Lanning zosta�
dyrektorem naukowo-badawczym.
Przez 50 lat obserwowa�a zmiany w kierunkach rozwoju rasy ludzkiej - sama id�c
jeszcze dalej.
Teraz zrezygnowa�a ju� z pracy naukowej, lecz nie zarzuci�a jej zupe�nie. W
ka�dym b�d� razie pozwoli�a, aby na drzwiach jej gabinetu figurowa�o inne
nazwisko.
I to by�o w�a�ciwie wszystko, co uda�o mi si� uzyska�. Mia�em d�ug� list� jej
prac naukowych, patent�w, sporz�dzi�em chronologiczn� list� jej do�wiadcze� i
awans�w - innymi s�owy w najdrobniejszych szczeg�ach odtworzy�em jej obraz jako
naukowca.
Ale nie by�o to dok�adnie to, czego chcia�em.
Potrzebowa�em czego� wi�cej do cyklu moich reporta�y dla Gazety Mi�dzy
galaktycznej. Du�o wi�cej. Powiedzia�em jej to. - Dr Calvin - rozpocz��em tak
uroczy�cie, jak tylko potrafi�em. - W �wiadomo�ci publicznej pani i Ameryka�skie
Roboty to jedno. Pani rezygnacja z kontynuowania prac badawczych b�dzie ko�cem
pewnej ery i...
- Zapewne chce pan, abym opowiedzia�a panu co� o robotach z punktu widzenia
ludzkich interes�w? - przerwa�a mi. Nie u�miechn�a si� do mnie. Przez chwil�
zastanawia�em si�, czy ona kiedykolwiek si� �mieje. Ale chocia� jej oczy by�y
zimne, nie widzia�em w nich gniewu. Jej spojrzenie przeszywa�o mnie na wylot i
nagle zrozumia�em, co czuje pantofelek le��cy bezradnie pod szk�em mikroskopu.
Nie by�o to przyjemne uczucie. Ale odpowiedzia�em tylko:
- W�a�nie.
Wsta�a zza biurka. Nie by�a wysoka i sprawia�a wra�enie niezwykle kruchej.
Podszed�em za ni� do okna i razem wyjrzeli�my na zewn�trz.
- Gdy zacz�am tu pracowa� - powiedzia�a - mia�am niewielki pokoik w budynku, w
kt�rym teraz mie�ci si� stra� ogniowa. Dzieli�am ten pok�j z trzema innymi
dziewcz�tami - wskaza�a ruchem g�owy. Biura i fabryki Korporacji tworzy�y ma�e
miasto, troskliwie zaprojektowane i rozmieszczone. Rozci�ga�o si� przede mn� jak
na przestrzennej fotografii. - Mia�am na w�asno�� po�ow� biurka. Wszystkie nasze
roboty budowali�my tylko w jednym budynku, po trzy tygodniowo. Tak by�o kiedy�.
A dzisiaj? Niech pan tylko spojrzy.
- Pi��dziesi�t lat - b�kn��em tuzinkowo - to d�ugi okres.
- Nie wtedy, gdy mo�na go przywo�a� z pami�ci - odpar�a. - Wtedy zaczynamy si�
zastanawia�, jak to si� sta�o, �e przemin�� tak szybko.
Ponownie usiad�a za biurkiem. W jaki� spos�b nie musia�a zmienia� wyrazu twarzy,
aby wygl�da� na zasmucon�.
- Ile pan ma lat? - zapyta�a nagle.
- Trzydzie�ci dwa - odpar�em.
- A wi�c nie pami�ta pan �wiata bez robot�w. By� kiedy� czas, kiedy ludzko��
stawia�a czo�a wszech�wiatowi samotnie, bez przyjaciela. Ale teraz cz�owiek ma
ju� kogo�, kto mu pomaga, jest od niego silniejszy, u�yteczniejszy, absolutnie
mu oddany. Rodzaj ludzki nie jest ju� d�u�ej samotny. My�la� pan kiedykolwiek o
tym w ten spos�b?
- Obawiam si�, �e nie - przyzna�em. - Czy mog� zacytowa� t� wypowied� w gazecie?
- Mo�e pan. Dla pana robot jest tylko robotem. Metal i tryby, elektryczno�� i
pozytrony. Umys� i �elazo! Stworzony przez cz�owieka! A je�eli trzeba, przez
cz�owieka zniszczony! Ale nie pracowa� pan z nimi, a wi�c nie zna ich pan.
Zosta�y stworzone w inny spos�b ni� my, s� czystsze, bardziej niewinne.
Spr�bowa�em skierowa� rozmow� na interesuj�cy mnie temat:
- Chcieliby�my, aby podzieli�a si� pani z nami swoimi spostrze�eniami na temat
robot�w, chcieliby�my pozna� pani punkt widzenia dotycz�cy kwestii ich obecno�ci
i funkcjonowania. Gazeta Mi�dzygalaktyczna obejmuje swoim zasi�giem ca�y Uk�ad
S�oneczny. Mamy trzy biliony potencjalnych czytelnik�w, dr Calvin. A oni
chcieliby wiedzie�, co w�a�nie pani ma do powiedzenia o robotach.
Nawet mnie nie s�ucha�a. Ale gdy w ko�cu przem�wi�a z ulg� stwierdzi�em, �e
pod��a w interesuj�cym mnie kierunku:
- Ci pa�scy czytelnicy powinni pozna� ca�� t� histori� od samego pocz�tku. W
tamtych czasach sprzedawano roboty do wy��cznego u�ytku na Ziemi - by�o to nawet
jeszcze przed moj� prac� w Korporacji. Wtedy roboty nie potrafi�y jeszcze m�wi�.
Dopiero p�niej zacz�y coraz bardziej przypomina� cz�owieka, co spowodowa�o
znaczne nasilenie ruch�w opozycyjnych. Zwi�zki zawodowe oczywi�cie pierwsze
zaprotestowa�y przeciwko zatrudnianiu robot�w na stanowiskach przeznaczonych do
tej pory wy��cznie dla cz�owieka, a r�norakie organizacje odnowy moralno�ci i
tym podobne bez ustanku wysuwa�y mniej lub bardziej bezsensowne zarzuty. By�o to
wszystko niesmaczne i zupe�nie niepotrzebne - ale by�o.
Ostro�nie nacisn��em kciukiem w�a�ciwy przycisk w moim kieszonkowym
magnetofonie. Przy odrobinie wprawy mo�na to by�o zrobi� tak, aby osoba, z kt�r�
aktualnie przeprowadza si� wywiad niczego nie zauwa�y�a. By�o to bardzo wa�ne, a
ja opanowa�em ten numer do perfekcji.
- We�my przypadek Robbiego - m�wi�a dalej. - Nigdy go nie spotka�am. Zosta�
rozmontowany na rok przed moim przyj�ciem do Korporacji. By� beznadziejnie
przestarza�y. Ale widzia�am t� ma�� dziewczynk� w muzeum...
Przerwa�a na chwil�, a ja uszanowa�em jej milczenie. Pozwoli�em, aby pogr��y�a
si� we wspomnieniach. Bo i mia�a co wspomina�.
- Us�ysza�am t� histori� ju� p�niej, w czasach, gdy nazywano nas blu�niercami i
stworzycielami demon�w. Zawsze o nim my�la�am. Robbie by� niemym robotem. Zosta�
wyprodukowany i sprzedany w 1996 roku. W tamtych czasach nie by�o jeszcze tak
w�skiej specjalizacji jak teraz, zosta� wi�c sprzedany jako opiekun dla
dziecka...
- Jako co?
- Jako opiekun dla dziecka...
ROBBIE
- Dziewi��dziesi�t osiem, dziewi��dziesi�t dziewi��, sto! - Gloria ods�oni�a
zas�oni�te do tej pory przedramieniem oczy i mru��c je przed s�o�cem, na par�
chwil zastyg�a nieruchomo. Nagle, pr�buj�c rozgl�da� si� we wszystkich
kierunkach r�wnocze�nie, oderwa�a si� od pnia drzewa i post�pi�a par� krok�w do
przodu.
Przechyli�a g�ow�, aby obejrze� uwa�nie k�p� krzak�w po drugiej stronie
trawnika, a potem odsun�a si� dalej i rozejrza�a szybko dooko�a. Wsz�dzie
panowa�a g��boka cisza, przerywana jedynie brz�czeniem owad�w lub nag�ym
krzykiem jakiego� ptaka, przecinaj�cego b��kitne niebo.
- Za�o�� si�, �e wszed� do domu, a przecie� tyle razy m�wi�am mu, aby tego nie
robi� - mrukn�a do siebie Gloria. Z zaci�ni�tymi w w�sk� lini� ustami i
zmarszczonym gro�nie czo�em ruszy�a zdecydowanie w kierunku pi�trowego domku,
stoj�cego nieopodal autostrady.
Gdy us�ysza�a szelest i rytmiczne clump-clump metalowych st�p Robbiego, by�o ju�
za p�no. Odwr�ci�a si� gwa�townie i spostrzeg�a, jak jej triumfuj�cy towarzysz
wy�ania si� w�a�nie z ukrycia i biegnie w kierunku drzewa.
- Zaczekaj, Robbie! - pisn�a Gloria pe�nym z�o�ci g�osem. - To nie by�o fair,
Robbie! Przyrzek�e�, �e nie b�dziesz bieg�, dop�ki ci� nie znajd�!
Ma�e stopy Glorii nie by�y w stanie dotrzyma� tempa olbrzymim krokom Robbiego.
Nagle, w odleg�o�ci 10 st�p od celu Robbie zwolni� do powolnego truchtu, a
Gloria, w ostatnim wybuchu szalonego p�du przemkn�a obok niego i dotkn�a
drzewa jako pierwsza.
Uszcz�liwiona odwr�ci�a si� w jego stron� i z w�a�ciw� jej p�ci niegodziw�
niewdzi�czno�ci� nagrodzi�a go za jego po�wi�cenie.
- Robbie nie umie biega�! - krzykn�a ca�� moc� swego dziecinnego g�osiku. -
Robbie nie umie biega�! Mog� z nim wygra�, kiedy zechc�!
Robbie nie odpowiedzia� - a przynajmniej nie s�owami. Zacz�� na�ladowa�
niezgrabne ruchy biegn�cej dziewczynki, tak �e ta w ko�cu pu�ci�a si� za nim w
pogo�. Lecz za ka�dym razem, gdy podbiega�a ju� do podryguj�cego �miesznie
robota, ten uskakiwa� zwinnie na bok, a rozpostarte szeroko ramiona dziewczynki
chwyta�y tylko powietrze.
Robot nagle zatrzyma� si�, podni�s� j� do g�ry i zakr�ci� dooko�a siebie, a�
oszo�omiona Gloria nie mog�a z�apa� tchu. Po chwili ponownie znalaz�a si�
bezpiecznie na trawie, opieraj�c si� o masywn� nog� robota i �ciskaj�c twardy,
metalowy palec.
Gdy odzyska�a oddech, nie�wiadomym ruchem imituj�cym jeden z gest�w matki
podnios�a obie d�onie do rozczochranych w�os�w i obr�ci�a si� dooko�a
sprawdzaj�c, czy nie ma rozdartej sukienki.
Po chwili uderzy�a obiema d�o�mi w stalowy korpus Robbiego.
- Niegrzeczny ch�opiec! Dam ci klapsa!
Robbie skuli� si� i przy�o�y� obie d�onie do swej metalowej twarzy, tak �e
musia�a szybko doda�:
- Nie b�j si�, Robbie. Nie dam ci klapsa. Ale teraz moja kolej, abym si�
schowa�a, bo ty masz d�u�sze nogi i obieca�e�, �e nie b�dziesz bieg� dop�ki ci�
nie znajd�.
Robbie skin�� g�ow� - niewielkim r�wnoleg�o�cianem o zaokr�glonych kraw�dziach i
przymocowanym do podobnego, lecz wi�kszego r�wnoleg�o�cianu, spe�niaj�cego
funkcj� torsu - i pos�usznie stan�� twarz� do drzewa. Cienkie, metalowe b�onki
opad�y na jego jarz�ce si� oczy, a z wn�trza korpusu dobieg�o r�wnomierne,
metaliczne tykanie.
- Tylko nie podgl�daj! I nie pomyl si� przy liczeniu - ostrzeg�a go Gloria i
pobieg�a, aby poszuka� jakiej� kryj�wki.
Z monotonn� regularno�ci� mechanizm Robbiego odlicza� mijaj�ce sekundy, a przy
setnym uderzeniu metalowe powieki podnios�y si� i robot rozejrza� si� dooko�a.
Przez chwil� wpatrywa� si� w kawa�ek kolorowego materia�u, wystaj�cego zza
sztucznej ska�y. Ruszy� par� krok�w do przodu i przekona� si�, �e przycupn�a
tam ukrywaj�ca si� przed nim Gloria.
Powoli, stale pozostaj�c pomi�dzy drzewem a Glori�, przesun�� si� troch� w bok i
gdy dziewczynka by�a ju� zupe�nie widoczna, wyci�gn�� w jej kierunku jedno
rami�, drugim uderzaj�c si� metalicznie o nog�. Nad�sana Gloria wybieg�a zza
kamienia.
- Podgl�da�e�! - wykrzykn�a oskar�ycielsko. - A zreszt� jestem ju� zm�czona
zabaw� w chowanego. Chc� si� przejecha�.
Robbie poczu� si� wida� dotkni�ty tym bezpodstawnym zarzutem i usiad� powoli,
kr�c�c przy tym niezgrabnie g�ow�.
- Och, daj spok�j, Robbie - g�os Glorii by� sam� s�odycz�. - �artowa�am z tym
podgl�daniem. We� mnie na barana.
Ale Robbie nie da� si� tak �atwo udobrucha�. Uparcie wpatrywa� si� w niebo i
ponownie potrz�sn�� g�ow�.
- Prosz�, Robbie, we� mnie na barana - dziewczynka otoczy�a jego szyj�
ramionami. Nagle, udaj�c zasmucon�, odesz�a par� krok�w do ty�u.
Robbie, je�eli mnie nie we�miesz, b�d� p�aka�a - usta wykrzywi�y si� w
p�aczliwym grymasie podkre�laj�cym wag� zapowiedzianej gro�by.
Nieust�pliwy Robbie wydawa� si� nie zwraca� na to wi�kszej uwagi. Po raz trzeci
pokr�ci� oboj�tnie g�ow�. Gloria zdecydowa�a si� zagra� sw� kart� atutow�:
- Je�eli nie we�miesz mnie na barana - wykrzykn�a - to nie opowiem ci ju�
�adnej bajki, Robbie. Nigdy! Wobec takiego ultimatum Robbie musia� si� podda�.
Entuzjastycznie skin�� g�ow�, a� chrupn�o mu co� w metalowej szyi. Delikatnie
podni�s� dziewczynk� i ostro�nie umie�ci� na swych szerokich, p�askich barkach.
Gloria usadowi�a si� wygodnie i wyda�a okrzyk rado�ci. Metalowa pow�oka
Robbiego, utrzymywana w sta�ej temperaturze by�a ciep�a i mi�a w dotyku, a
dono�ne odg�osy uderze� pi�tami o pier� robota brzmia�y po prostu cudownie.
- Jeste� szybowcem, Robbie. Jeste� wielkim, srebrnym szybowcem. Wyci�gnij
ramiona, Robbie - musisz, je�eli masz by� szybowcem!
Logika by�a nie do odparcia. Ramiona Robbiego sta�y si� skrzyd�ami �api�cymi
pr�dy powietrzne, a on sam sta� si� wielkim, srebrnym szybowcem.
Na pe�nej pr�dko�ci przemkn�li przez ca�y trawnik a� do pasa wysokiej, nie
skoszonej trawy, gdzie Robbie zatrzyma� si� gwa�townie, wywo�uj�c tym cienki
okrzyk niezadowolenia u swego uszcz�liwionego je�d�ca. Zdj�� Glori� z ramion i
ostro�nie postawi� na trawniku.
- To by�o wspania�e, Robbie - wysapa�a rozpromieniona dziewczynka.
Robbie czeka� spokojnie a� Gloria odzyska normalny oddech, a potem poci�gn�� j�
delikatnie za jeden z loczk�w na g�owie.
- Chcesz czego�? - zapyta�a niewinnie wpatruj�c si� w robota szeroko otwartymi,
zdumionymi oczami. Jej olbrzymia "niania" nie da�a si� zby� byle czym: ponownie
poci�gn�� j� za kosmyk.
- Och, ju� wiem. Chcesz, �ebym opowiedzia�a ci jak�� bajk�, prawda?
Robbie skin�� gwa�townie g�ow�.
- Kt�r� chcesz?
Robbie nakre�li� w powietrzu p�kole wskazuj�cym palcem.
- Jeszcze raz? - zaprotestowa�a dziewczynka. - Opowiada�am ci ju� Kopciuszka
milion razy. Nie znudzi�o ci si� jeszcze? To dobre dla dzieci.
Palec Robbiego zakre�li� kolejne p�kole.
- No dobrze - podda�a si� Gloria. Przebieg�a w my�lach tre�� bajki (tu i �wdzie
dodaj�c jakie� w�asne, drobne szczeg�y), opar�a si� wygodnie o Robbiego i
zacz�a:
- Jeste� gotowy? A wi�c s�uchaj. Pewnego razu �y�a sobie �liczna ma�a
dziewczynka imieniem Ella, kt�ra mia�a okrutn� macoch� i dwie bardzo okropne
przyrodnie siostry i...
Dosz�a w�a�nie do najbardziej ekscytuj�cego momentu w ca�ej bajce - wybija
p�noc i wszyscy przybieraj� sw� prawdziw� posta�, tego fragmentu Robbie s�ucha�
zawsze z niezmiennie p�on�cymi oczyma - gdy nagle dolecia� ich daleki okrzyk:
- Gloria!
By� to wysoki g�os kobiety, kt�ra krzycza�a ju� po raz wt�ry i w kt�rym rosn�cy
niepok�j zaczyna� bra� g�r� nad zniecierpliwieniem.
- Mama mnie wo�a - powiedzia�a-Gloria zmartwionym g�osem. - Lepiej odprowad�
mnie do domu, Robbie.
Robbie pos�ucha� jej z niezwyk�� skwapliwo�ci�, poniewa� ilekro� us�ysza� g�os
pary Weston, jaki� tajemniczy impuls podpowiada� mu, �e lepiej dla niego b�dzie,
je�eli spe�ni jej polecenie natychmiast i bez szemrania. Ojciec Glorii rzadko
bywa� w domu - chyba �e by�a sobota, jak dzisiaj - a gdy by� obecny, okazywa�
si� wspania�� i wyrozumia�� osob�. Matka Glorii wp�ywa�a jednak na emocjonalne
obwody Robbiego dziwnie deprymuj�co, tak �e wola� trzyma� si� od niej z daleka.
Pani Weston dostrzeg�a ich, gdy tylko stan�li na nogi. Odwr�ci�a si� na pi�cie,
wesz�a na ganek i czeka�a, a� si� zbli��.
- Gloria, prawie zdar�am sobie gard�o - powiedzia�a ostrym tonem. - Gdzie by�a�?
- By�am z Robbiem - usprawiedliwia�a si� Gloria. - Opowiada�am mu w�a�nie bajk�
o Kopciuszku i zapomnia�am, �e ju� jest pora na obiad.
- Szkoda tylko, �e Robbie tak�e zapomnia�. - Nagle jakby dopiero teraz
przypominaj�c sobie o jego obecno�ci, odwr�ci�a si� w jego stron�:
- Mo�esz odej��, Robbie. Gloria nie b�dzie ci� ju� potrzebowa�a.
Zmierzy�a wzrokiem metalow� posta� i doda�a brutalnie:
- I nie wracaj, dop�ki ci� nie zawo�am.
Robbie ju� si� odwr�ci� by odej��, lecz zawaha� si� s�ysz�c, �e Gloria bierze go
w obron�.
- Poczekaj, mamo. Musisz pozwoli� mu zosta�. Nie sko�czy�am jeszcze opowiada�
bajki. Obieca�am mu, �e opowiem Kopciuszka i nie sko�czy�am.
- Gloria!
- Naprawd�, mamusiu. On b�dzie tak cicho, �e nawet nie b�dziesz wiedzia�a, �e
jest z nami. Usi�dzie sobie w k�cie pokoju i nie powie ani jednego s��wka.
Prawda, Robbie?
O�mielony Robbie kiwn�� sw� masywn� g�ow� w g�r� i w d�.
- Gloria, je�eli zaraz nie przestaniesz, to nie zobaczysz Robbiego przez ca�y
nast�pny tydzie�.
Dziewczynka zmru�y�a oczy.
- No dobrze. Ale Kopciuszek to jego ulubiona bajka i ja mu jej nie sko�czy�am. A
on tak j� lubi.
Robot odszed� z rozpaczliwie opuszczon� g�ow�, a Gloria w milczeniu prze�kn�a
�zy.
George Weston czu� si� znakomicie. W sobotnie popo�udnie zawsze bywa� w
znakomitym nastroju - wspania�y obiad, wygodna, pe�na poduszek kanapa, na kt�rej
mo�na si� swobodnie rozci�gn��, mi�kkie kapcie i egzemplarz Timesa - c� wi�cej
wymaga� od sobotniego popo�udnia?
Dlatego te� wcale nie by� zadowolony, gdy do pokoju wesz�a �ona. Po dziesi�ciu
latach wsp�lnego po�ycia by� na tyle g�upi, �e wci�� j� kocha� i widok jej wci��
sprawia� mu przyjemno�� - ale sobotnie popo�udnia pragn�� po�wi�ca� idei
solidnego wypoczynku przez dwie lub trzy godziny w zupe�nej samotno�ci. A wi�c
konsekwentnie schowa� twarz w p�acht� gazety i udawa�, �e jej nie zauwa�y�.
Pani Weston czeka�a cierpliwie przez dwie minuty, mniej cierpliwie przez kolejne
dwie. W ko�cu przerwa�a cisz�:
- George!
- H�?
- George, m�wi� do ciebie! Mo�e by� tak od�o�y� t� gazet� i na mnie spojrza�?
Gazeta pow�drowa�a na pod�og�, a pan Weston westchn�� ci�ko i zwr�ci� znu�on�
twarz w stron� �ony.
- Co si� sta�o, kochanie?
- Wiesz dobrze, George. Chodzi mi o Glori� i o t� okropn� maszyn�.
- Jak� okropn� maszyn�?
- Tylko nie udawaj, �e nie wiesz o czym m�wi�. Chodzi mi o tego robota, kt�rego
Gloria nazywa Robbie. Nie zostawia jej samej nawet przez chwil�.
- A dlaczego mia�by j� zostawia�? Przecie� w tym w�a�nie celu zosta�
skonstruowany. I z ca�� pewno�ci� nie jest okropn� maszyn�. To najlepszy robot,
jakiego mo�na dosta� za tak� cen� - i na pewno jest jej wart.
Poruszy� si�, aby wzi�� gazet�, ale jego �ona by�a szybsza. Podnios�a j� i
odrzuci�a w k�t pokoju.
Pos�uchaj mnie, George. Nie chc�, aby moj� c�rk� wychowywa�a maszyna -
jakakolwiek by ona nie by�a.
Ona nie ma duszy i nikt nie wie, co naprawd� my�li. George, dziecko po prostu
nie mo�e by� wychowywane przez tak� rzecz z metalu.
Pan Weston zmarszczy� w zamy�leniu czo�o.
- Sk�d taka nag�a zmiana nastroju? Jest z Glori� ju� od przesz�o dwu lat i jak
do tej pory nie martwi�o ci� to zbytnio.
- Z pocz�tku by�o inaczej. To by�a nowo��, ta maszyna zdj�a ze mnie sporo
obowi�zk�w i... i to by�o modne mie� tak� rzecz w domu. Ale teraz ju� sama nie
wiem. A s�siedzi...
- A co s�siedzi maj� z tym wsp�lnego? Pos�uchaj, robotowi mo�na zaufa� bardziej
ni� jakiejkolwiek ludzkiej opiekunce. Robbie skonstruowany zosta� tylko do
jednego celu - aby by� doskona�ym towarzyszem dla ma�ego dziecka. Jego ca�a
"mentalno��" zosta�a tak ukszta�towana, aby s�u�y�a wy��cznie temu celowi. On po
prostu nie mo�e nie by� oddany, kochaj�cy i troskliwy.
- Ale przecie� zawsze mo�e si� co� przytrafi� - pani Weston mia�a do�� mgliste
poj�cie o budowie robot�w. - Przecie� mo�e mu si� przepali� jaka� lampka i ta
rzecz kompletnie zwariuje, i...
- Nonsens - rzuci� z irytacj� pan Weston wzruszaj�c przy tym ramionami. - To
przecie� �mieszne. Pami�tasz przecie�, �e gdy kupowali�my Robbiego, mieli�my
d�ug� rozmow� na temat Pierwszego Prawa Robotyki. Przecie� wiesz, �aden robot
nie jest w stanie skrzywdzi� ludzkiej istoty, �e na d�ugo przed zak��ceniem
Prawa pierwszego robot staje si� kompletnie nieoperatywny. To po prostu
matematycznie niemo�liwe. A poza tym, dwa razy do roku przyje�d�a in�ynier z
Ameryka�skich Robot�w i robi biednemu Robbiemu kompletny przegl�d. Szansa, aby
co� mu si� nagle sta�o jest tak samo nieprawdopodobna jak fakt, �e oboje nagle
postradamy zmys�y. A nawet jeszcze mniejsza. A zreszt�, jak ty w�a�ciwie chcesz
go od niej odsun��?
- No w�a�nie, George, o to mi chodzi. Ona nie chce si� ju� bawi� z nikim innym.
Przecie� jest tutaj co najmniej tuzin dzieci, z kt�rymi mog�aby si�
zaprzyja�ni�, ale ona nie chce! Nawet si� do nich nie zbli�a, chyba �e j�
zmusz�. To nie jest spos�b, w jaki dziecko powinno si� rozwija�. Chcesz
przecie�, aby by�a normalna, prawda? Przecie� kiedy� b�dzie musia�a zaj�� w�asne
miejsce w spo�ecze�stwie.
- Przesadzasz, kochanie. Wyobra� sobie, �e Robbie to po prostu pies. A widzia�em
ju� setki dzieci, kt�re wola�y bawi� si� z psami ni� z w�asnymi ojcami.
- Pies to co innego, George. Musimy pozby� si� tej okropnej rzeczy. Mo�esz go
wys�a� z powrotem do Korporacji. Ju� ich o to pyta�am.
- Pyta�a�? S�uchaj Grace, tym razem ju� przesadzi�a�. Zatrzymamy robota dop�ki
Gloria nie b�dzie starsza i nie zadecyduje sama. I nie �ycz� sobie wi�cej
�adnych rozm�w na ten temat - z tymi s�owami wsta� i wyszed� z pokoju.
Pani Weston spotka�a swego m�a w drzwiach �azienki dwa dni p�niej.
- Musisz mnie wys�ucha�, George. Po miasteczku kr��� niepokoj�ce pog�oski.
- Tak? Jakie pog�oski? - zapyta� Weston. Wszed� do �azienki i pu�ci� wod� do
wanny.
- O Robbie - odpar�a pani Weston.
Pan Weston, z r�cznikiem w d�oni, wyskoczy� z �azienki i zmierzy� �on� w�ciek�ym
spojrzeniem. - O czym ty m�wisz?
- Och, to ju� narasta�o od jakiego� czasu. Pr�bowa�am nie bra� tego zbyt
powa�nie, ale sprawy zasz�y ju� za daleko. Wi�kszo�� mieszka�c�w uwa�a, �e
Robbie jest po prostu niebezpieczny. Nie pozwalaj� dzieciom przechodzi�
wieczorami obok naszego domu.
- Ale nasze dziecko bawi si� z tym robotem. Wszyscy o tym wiedz�.
- Oni nie przyjmuj� tego do wiadomo�ci.
- A wi�c do diab�a z nimi!
- To nie jest odpowied�, George. Przecie� codziennie spotykam si� z tymi lud�mi
na zakupach i s�ysz�, co o nas m�wi�. A w du�ych miastach jest nawet jeszcze
gorzej. W�adze Nowego Jorku wyda�y w�a�nie rozporz�dzenie, aby roboty nie
pojawia�y si� na ulicach pomi�dzy zachodem o wschodem s�o�ca.
- No dobrze, ale to wszystko nie mo�e nas powstrzyma� od trzymania robota w
naszym w�asnym domu. Grace, to po prostu jeszcze jeden tw�j wymys�. Ale moja
odpowied� brzmi wci��: nie! Zatrzymamy Robbiego!
A jednak kocha� sw� �on� i, co gorsza, ona o tym wiedzia�a. George Weston by� w
ko�cu tylko cz�owiekiem - biedaczysko - a jego �ona bezlito�nie wykorzystywa�a
wszystkie atrybuty swej p�ci prosz�c, ��daj�c, gro��c.
Tego samego tygodnia jeszcze dziesi�tki razy wykrzykiwa�: "Robbie zostaje - to
moje ostatnie s�owo!", ale za ka�dym razem by�o to coraz mniej przekonuj�ce i
zako�czone coraz ci�szym westchnieniem.
Wreszcie nadszed� dzie�, w kt�rym pan Weston podszed� do c�rki i g�osem pe�nym
winy zaproponowa� "cudowny" seans visivoxu w miasteczku.
Uszcz�liwiona Gloria klasn�a w r�ce.
- Wspaniale! Czy Robbie mo�e p�j�� razem z nami?
- Nie, kochanie - powiedzia� pan Weston i a� sam si� przestraszy� s�ysz�c
wyra�nie nieszczere nuty w swoim g�osie. - Robotom nie wolno wchodzi� na seanse
visivoxu. Ale mo�esz opowiedzie� mu wszystko po powrocie do domu - przy
ostatnich s�owach spojrzenie pana Westona uciek�o gdzie� w bok.
Gloria wr�ci�a z miasteczka a� kipi�c z podniecenia. Widowisko by�o rzeczywi�cie
wspania�e.
- Poczekaj tylko, a� opowiem to wszystko Robbiemu, tatusiu - szczebiota�a Gloria
czekaj�c, a� ojciec wmanewruje samoch�d odrzutowy do gara�u. - Jestem pewna, �e
bardzo mu si� spodoba.
Pan Weston pokiwa� w zamy�leniu g�ow�, ale nie powiedzia� ani s�owa. Wprowadzi�
samoch�d do gara�u i wy��czy� silnik. Wiedzia�, �e w ko�cu b�dzie musia� stawi�
temu czo�a.
Gloria wybieg�a z gara�u i pu�ci�a si� p�dem przez trawnik.
Robbie! Robbie!
Nagle zatrzyma�a si� gwa�townie na widok le��cego na werandzie pi�knego collie,
wpatruj�cego si� w ni� powa�nymi, br�zowymi oczami i wal�cego ogonem o deski
pod�ogi.
- Jaki pi�kny pies - wesz�a na werand�, ukl�k�a obok zwierz�cia i delikatnie
pog�aska�a go. - To dla mnie, tatusiu?
W tej samej chwili na werand� wesz�a pani Weston.
- Tak, kochanie, dla ciebie. Popatrz tylko jaki jest pi�kny - mi�kki i puszysty.
I bardzo lub ma�e dziewczynki.
- A umie si� bawi�?
- Oczywi�cie. Zna bardzo wiele sztuczek. Chcia�aby� je zobaczy�?
- Chwileczk�. Chcia�abym, aby Robbie tak�e je zobaczy�. Robbie! - rozejrza�a si�
niepewnie i zmarszczy�a czo�o. - Na pewno zosta� w swoim pokoju i gniewa si� na
mnie, �e nie zabra�am go do visivoxu. B�dziesz musia� mu to wyt�umaczy�,
tatusiu. Mnie m�g�by nie uwierzy�, ale ty zawsze potrafi�e� go przekona�.
Wargi pana Westona zacisn�y si� w w�sk� lini�. Spojrza� na �on�, ale ta unika�a
jego wzroku.
Gloria odwr�ci�a si� na pi�cie i wbieg�a do domu wo�aj�c po drodze:
- Robbie! Chod�, zobacz co tata i mama mi kupili! Kupili mi psa, Robbie!
W minut� p�niej by�a z powrotem, przestraszona, ma�a dziewczynka.
- Mamo, Robbiego nie ma w pokoju. Gdzie on jest?
Na to pytanie nie by�o odpowiedzi. Pan Weston zakaszla� i uda�, �e nagle bardzo
zainteresowa�a go p�yn�ca swobodnie po niebie chmura. G�os Glorii dr�a� ju� na
granicy p�aczu:
- Gdzie jest Robbie, mamo?
Pani Weston ukl�k�a i przytuli�a c�rk� do siebie.
- Nie przejmuj si� tym tak, Glorio. Widzisz, my�limy, �e Robbie po prostu
odszed�.
- Odszed�? Gdzie? Dok�d odszed�, mamo?
- Nie wiemy, kochanie. Po prostu odszed�. Szukali�my go wsz�dzie, ale nie
mogli�my go znale��.
- To znaczy, �e on ju� nigdy nie wr�ci? - oczy Glorii by�y okr�g�e z
przera�enia.
- By� mo�e wkr�tce go znajdziemy, kochanie. Wci�� go szukamy. A ty tymczasem
mo�esz bawi� si� ze swoim nowym pieskiem. Sp�jrz tylko na niego! Wabi si�
B�yskawica i...
- Nie chc� tego brzydkiego psa! Chc� Robbiego! Chc�, �eby�cie odnale�li
Robbiego! - nagle zamruga�a powiekami i wy buchn�a gwa�townym p�aczem.
Pani Weston spojrza�a w stron� m�a prosz�c go o pomoc, ale gdy wci�� nie
odrywa� wzroku od niebios, westchn�a ci�ko i wzi�a na swe barki ci�ar
pocieszenia c�rki.
- Dlaczego p�aczesz, Glorio? Robbie by� tylko maszyn�, tylko star�, brzydk�
maszyn�. On wcale nie by� �ywy.
- On wcale nie by� maszyn�! - wykrzykn�a Gloria. - By� osob� tak jak ty czy ja,
i by� moim przyjacielem. Chc� go z powrotem. Mamo, chc� go z powrotem!
Pani Weston westchn�a ponownie, tym razem w poczuciu kl�ski i zostawi�a c�rk�
jej �alowi.
- Niech si� wyp�acze - powiedzia�a do m�a. - Dziecinne �ale nigdy nie trwaj�
d�ugo. Za par� dni zapomni, �e ten okropny robot w og�le istnia�.
Pani Weston by�a jednak zbytni� optymistk�. Co prawda Gloria przesta�a p�aka�,
ale za to przesta�a si� tak�e u�miecha� i z ka�dym dniem stawa�a si� coraz
bardziej blada i milcz�ca. Pani Weston natomiast chodzi�a coraz bardziej
zdenerwowana, a przed ust�pieniem powstrzymywa�a j� tylko niemo�no�� przyznania
si� do pora�ki przed w�asnym m�em.
Pewnego wieczoru wesz�a do saloniku z twarz� jak chmura gradowa i usiad�a na
sofie.
Pan Weston wyci�gn�� szyj�, aby spojrze� na ni� znad rozpostartej gazety.
- Co si� sta�o, Grace?
- Znowu Gloria, George. Dzisiaj musia�am odes�a� psa. Powiedzia�a, �e nie mo�e
znie�� jego widoku. Ta dziewczyna doprowadzi mnie do rozstroju nerwowego.
Pan Weston od�o�y� gazet� i spojrza� jej prosto w oczy.
- A mo�e powinni�my sprowadzi� Robbiego z powrotem? M�g�bym to za�atwi�. M�g�bym
si� skontaktowa� z...
- Nie! - przerwa�a mu ostrym tonem. - Nawet nie chc� o tym s�ysze�. Nie poddam
si� tak �atwo. Moje dziecko nie b�dzie wychowywane przez jakiego� robota.
Pan Weston podni�s� gazet� i bezradnie wzruszy� ramionami.
- Jeszcze rok takiego �ycia, a przedwcze�nie posiwiej�.
- Rzeczywi�cie, George, jeste� ogromnie pomocny - pad�a ch�odna odpowied�. -
Gloria potrzebuje zmiany �rodowiska. To przecie� jasne, �e tutaj nie mo�e o nim
zapomnie�. Jak mog�aby, kiedy ka�de drzewo i ska�a przypominaj� jej Robbiego.
Wiesz, George, to chyba najg�upsza sytuacja o jakiej kiedykolwiek s�ysza�am.
Wyobra� sobie tylko; dziecko zamartwiaj�ce si� na �mier� z powodu straty robota!
- Wracajmy lepiej do tematu. Jak� zmian� �rodowiska proponujesz?
- Zabierzemy j� do Nowego Jorku.
- Do miasta! W sierpniu! Nie wiesz, jak Nowy Jork wygl�da w sierpniu? Jest nie
do zniesienia.
- Miliony ludzi jako� to znosz�.
- Bo nie mog� mieszka� w takim miejscu, jak my. Nie mieszkaliby w mie�cie, gdyby
nie musieli.
- Ale my musimy. Wyjedziemy tak pr�dko, jak tylko uda si� przeprowadzi�
niezb�dne przygotowania. W mie�cie Gloria znajdzie nowe zainteresowania i nowych
przyjaci�, kt�rzy pozwol� jej zapomnie� o tej przekl�tej maszynie.
- Lito�ci - westchn�a jej gorsza po�owa. - Te t�umy!
- Musimy - pad�o nieugi�cie. - W zesz�ym miesi�cu Gloria straci�a na wadze 5
funt�w, a zdrowie mojej c�rki jest dla mnie wa�niejsze ni� twoja osobista
wygoda.
- Szkoda tylko, �e nie pomy�la�a� o zdrowiu swojej c�rki zanim zabra�a� jej tego
robota - mrukn��, ale tylko do siebie.
Gloria, gdy tylko us�ysza�a o maj�cej si� odby� podr�y do miasta, natychmiast
zacz�a okazywa� wyra�ne oznaki poprawy nastroju. Co prawda w dalszym ci�gu nie
m�wi�a du�o, ale gdy ju� si� przemog�a, robi�a to z �ywym zainteresowaniem.
Ponownie zacz�a si� u�miecha� i je�� z czym�, co przypomina�o apetyt.
Pani Weston nie posiada�a si� z rado�ci i nie pomija�a �adnej okazji, aby
zatriumfowa� nad swym wci�� sceptycznym m�em.
- No i widzisz, George? - m�wi�a. - Pomaga mi przy pakowaniu jak ma�y anio�ek i
jest taka szcz�liwa, jakby nie dba�a ju� o nic na �wiecie. M�wi�am ci przecie�:
ona potrzebuje zmiany �rodowiska i zainteresowa�.
- Aha - pad�a sceptyczna odpowied�. - Miejmy nadziej�, �e mia�a� racj�.
Przygotowania do wyjazdu przebiega�y niezwykle sprawnie. Pa�stwo Weston wynaj�li
w mie�cie nowy dom, a domek na wsi wydzier�awili. Gdy nadszed� dzie� wyjazdu,
Gloria by�a ju� po dawnemu sob� i nie wspomina�a wi�cej Robbiego.
W wy�mienitych humorach ca�a rodzina usadowi�a si� w �yrotaks�wce i polecia�a na
lotnisko, gdzie po kr�tkich formalno�ciach wsiad�a na czekaj�cy ju� liniowiec.
- Gloria, chod� tutaj! - zawo�a�a pani Weston. - Zam�wi�am ci miejsce przy
oknie, a wi�c b�dziesz mog�a ogl�da� krajobraz.
Gloria ochoczo skoczy�a na puste miejsce, przycisn�a nos do okr�g�ego
iluminatora i z wyra�n� ciekawo�ci� obserwowa�a przygotowania do startu. Po
chwili silniki zagrzmia�y i statek ruszy�. Gloria by�a za ma�a, �eby si�
przestraszy� gdy nagle ziemia zosta�a w dole, a ona sama zacz�a wa�y� dwa razy
wi�cej, ale nie by�a za ma�a aby nie okaza� ogromnego zainteresowania. Oderwa�a
nos od szyby dopiero wtedy, gdy byli ju� zbyt wysoko, aby rozr�nia�
jakiekolwiek szczeg�y.
- Mamo, kiedy b�dziemy w mie�cie? - zapyta�a ze zniecierpliwieniem.
- Za oko�o p� godziny, kochanie - odpar�a pani Weston. Zamkn�a oczy, lecz
nagle, w przyp�ywie nag�ej fali niepokoju, zwr�ci�a si� do c�rki:
- Nie cieszysz si�, �e wyje�d�amy? Zobaczysz, w mie�cie b�dziesz bardzo
szcz�liwa. Tam jest tyle rzeczy do zobaczenia. B�dziemy chodzili codziennie do
visivoxu, do cyrku, na pla��...
- Tak, mamo! - rado�nie wykrzykn�a Gloria. Przez chwil� w milczeniu
przypatrywa�a si� chmurom, przez kt�re w�a�nie przelatywali. Dopiero gdy niebo
sta�o si� na powr�t czyste, odwr�ci�a si� do matki z wyrazem twarzy, kt�ry
sugerowa�, �e wpad�a w�a�nie na trop jakiej� skrywanej przed ni� tajemnicy.
- A ja wiem, po co jedziemy do miasta, mamo.
- Tak? - odpar�a zaskoczona. - A wi�c po co, kochanie?
- Nie powiedzia�a� mi tego, bo chcia�a�, aby to by�a niespodzianka, ale ja i tak
wiem - roze�mia�a si� weso�o dziewczynka. - Jedziemy do Nowego Jorku, aby
odnale�� Robbiego, prawda? Razem z detektywami.
Pytanie to zaskoczy�o pana Westona akurat w momencie, gdy drobnymi �yczkami
popija� wod�. Zaskoczenie by�o zupe�ne i zatrwa�aj�ce w skutkach. Najpierw
rozpaczliwa pr�ba odzyskania oddechu, parskni�cie, gejzer wody i wreszcie wybuch
gwa�townego kaszlu. Kiedy ju� by�o po wszystkim, pozosta� czerwon�, mokr� i
bardzo rozdra�nion� osob�.
Pani Weston uda�o si� nie parskn�� �miechem, ale gdy Gloria powt�rzy�a swe
pytanie bardziej nalegaj�cym tonem poczu�a, jak dobry nastr�j z pocz�tku podr�y
opuszcza j�.
- By� mo�e - odpar�a cierpko. - A teraz sied� ju� spokojnie, na mi�o�� bosk�.
Nowy Jork 1998 roku by� wi�kszym rajem dla turyst�w ni� kiedykolwiek. Rodzice
Glorii wiedzieli o tym i postanowili to wykorzysta�.
Zabrali j� na szczyt wysokiego na p� mili budynku Roosevelta, sk�d roztacza�a
si� rozleg�a panorama p�askich dach�w, kt�re ci�gn�y si� daleko, a� do Long
Island. Zabrali j� do zoo, gdzie Gloria w nabo�nym skupieniu wpatrywa�a si� w
"prawdziwego �ywego lwa" (troch� rozczarowana, �e pracownicy zoo karmili go
surowym mi�sem a nie �ywymi lud�mi, jak si� do tego po cichu spodziewa�a) i
upar�a si�, aby zobaczy� "wieloryba".
Potem rozpocz�� si� nieko�cz�cy korow�d muze�w, park�w, wystaw i pla�.
Gdy miesi�c pobytu w mie�cie dobiega� ju� ko�ca, Westonowie byli przekonani, �e
zrobili wszystko, aby dziewczynka zapomnia�a o swym dawnym przyjacielu - tyle �e
wcale nie byli pewni, czy im si� to naprawd� uda�o.
Pozostawa�o faktem, �e dok�dkolwiek poszli, najwy�sze zainteresowanie Glorii
zawsze dotyczy�o wszystkich znajduj�cych si� w zasi�gu wzroku robot�w. Niewa�ne
jak interesuj�ce rzeczy dzia�y si� tu� przed jej dzieci�cymi oczami. Natychmiast
odwraca�a wzrok, gdy cho�by k�cikiem oka dostrzeg�a w oddali b�ysk metalicznego
ruchu. Zdesperowana pani Weston stara�a si� trzyma� j� z daleka od wszelkiego
rodzaju robot�w.
Kolejny epizod wydarzy� si� w Muzeum Nauki i Przemys�u. Zaabsorbowani stali
w�a�nie przed pot�nym elektromagnesem, gdy nagle pani Weston zda�a sobie
spraw�, �e obok niej nie ma Glorii. Pod wp�ywem paniki zawo�a�a trzech
przewodnik�w i rozpocz�y si� energiczne poszukiwania.
Gloria jednak nie b��ka�a si� po budynku bez celu. Jak na sw�j wiek by�a
niezwykle zdecydowan� i sprytn� dziewczynk�. Na trzecim pi�trze dostrzeg�a
ogromn� strza�k� z napisem: "M�wi�cy Robot". Gloria przeliterowa�a sobie ten
napis cichutko i gdy zauwa�y�a, �e rodzice wcale nie maj� zamiaru ruszy� w
po��danym przez ni� kierunku zrobi�a to, co wydawa�o jej si� oczywiste.
Wykorzysta�a szcz�liwy traf ich chwilowej nieuwagi, od��czy�a si�
niepostrze�enie i ruszy�a w �lad za b�yszcz�c� strza�k�.
M�wi�cy Robot by� niepraktycznym urz�dzeniem, posiadaj�cym jedynie warto�� jako
ciekawostka. Co godzina grupa ludzi pod eskort� przewodnika stawa�a przed
robotem i l�kliwymi szeptami zadawa�a pytania, a gdy g��wny in�ynier
zadecydowa�, �e jakie� by�o dostatecznie proste, transmitowa� je bezpo�rednio do
M�wi�cego Robota.
By�o to raczej nudne. Bardzo niewielu ludzi wraca�o, aby ponownie porozmawia� z
Robotem. Dlatego te�, gdy do Pomieszczenia gdzie go umieszczono wesz�a Gloria,
na �awce siedzia�a tylko m�oda dziewczyna.
Gloria nawet na ni� nie spojrza�a. W tej chwili nie istnia� dla niej �aden �ywy
cz�owiek. Ca�� uwag� po�wi�ci�a tej du�ej, metalowej rzeczy na ko�ach. Przez
chwil�, rozczarowana, zawaha�a si�. Ta rzecz nie by�a podobna do �adnego robota,
jakiego do tej pory widzia�a.
- Przepraszam, panie Robocie, ale czy jest pan M�wi�cym Robotem? - zapyta�a w
ko�cu dr��cym z emocji g�osem. Nie by�a pewna, ale wydawa�o si� jej, �e robot,
kt�ry m�wi wymaga, aby zwraca� si� do niego w odpowiednio grzeczny spos�b.
(M�oda dziewczyna zacz�a obserwowa� t� scen� z rosn�cym zainteresowaniem. Nagle
wyj�a niewielki notatnik i zacz�a co� gor�czkowo zapisywa�).
Rozleg� si� cichy szcz�k w��czanych mechanizm�w i po chwili w ca�ym
pomieszczeniu zadudni� metaliczny g�os wypowiadaj�cy s�owa bez akcentu i
intonacji:
- Jestem-robotem-kt�ry-m�wi.
Gloria spojrza�a na niego nieufnie. Rzeczywi�cie m�wi�, chocia� g�os dochodzi� z
jakiego� innego miejsca. Nie mia� nawet twarzy. Ale zapyta�a:
- Czy mo�e mi pan pom�c, panie Robocie?
M�wi�cy Robot zaprojektowany by� tak, aby odpowiada� na pytania, a zadawane mu
by�y tylko takie, na jakie m�g� odpowiada�. St�d:
- Mog�-ci-pom�c.
- Dzi�kuj� panu, panie Robocie. Czy widzia� pan Robbiego?
- Kto-to-jest-Robbie?
- Jest robotem, panie Robocie - wspi�a si� na palce. - Jest tak wysoki jak ja,
tylko wy�szy i jest bardzo mi�y. I ma g�ow�. To znaczy, chcia�am powiedzie�, �e
pan nie ma, ale on ma.
M�wi�cy Robot zagubi� si� wyra�nie w tym potoku s��w.
- Robot?
- Tak, panie Robocie. Robot, tak ja pan, tylko �e nie potrafi m�wi�, oczywi�cie.
I wygl�da jak prawdziwa osoba.
- Robot-jak-ja?
- Tak, panie Robocie.
Jedyn� odpowiedzi� M�wi�cego Robota by�o dziwaczne trzeszczenie i syczenie. Po
raz pierwszy do mechanicznej �wiadomo�ci robota dotar� fakt, �e jego istnienie
nie jest bytem jednostkowym, �e jest cz�onkiem podobnej mu spo�eczno�ci. A by�
to jeden z dylemat�w, do rozwi�zywania kt�rych nie by� zaprogramowany. I chocia�
lojalnie trzeba przyzna�, �e pr�bowa�, jedynym efektem by�o przepalenie po�owy
obwod�w. Rozd�wi�cza�y si� dzwonki alarmowe.
(Dziewczyna siedz�ca na �awce zamkn�a sw�j notatnik. Zebra�a ju� dostateczn�
ilo�� materia�u do pracy "Praktyczne aspekty robotyki". By�a to pierwsza praca
Susan Calvin na ten temat).
Gloria sta�a w milczeniu, z dobrze skrywanym zniecierpliwieniem oczekuj�c na
odpowied� maszyny. Lecz jedynym g�osem rozlegaj�cym si� w pomieszczeniu by�
dobiegaj�cy zza jej plec�w rozz�oszczony g�os pani Weston:
- Co ty tu robisz, niegrzeczna dziewczynko? Czy wiesz, jak mnie przestraszy�a�?
Dlaczego uciek�a�?
Do pomieszczenia wpad� in�ynier robotronik i rw�c w�osy z g�owy wrzasn�� w
kierunku zbieraj�cego si� ju� t�umu:
- Czy nikt z was nie potrafi czyta�, do diab�a? Nie wolno tu wchodzi� bez
przewodnika!
Gloria podnios�a na matk� niewinne spojrzenie.
Chcia�am tylko zobaczy� M�wi�cego Robota, mamo. Pomy�la�am, �e by� mo�e zna
Robbiego, bo przecie� obaj s� robotami - nagle wybuchn�a gwa�townym p�aczem. -
Musz� znale�� Robbiego, mamo! Musz�! Pani Weston z trudem powstrzymywa�a wybuch
gniewu. Och, dobry Bo�e - westchn�a odwracaj�c si� do - Chod�my do domu. Nie
znios� tego d�u�ej.
Tego wieczoru pan Weston wyszed� na par� godzin z domu, � nast�pnego ranka
popatrzy� na �on� z maluj�cym si� na twarzy wyra�nym zadowoleniem.
- Mam pomys�, Grace.
- Jaki pomys�?
- Chodzi mi o Glori�.
- Chyba nie chcesz sugerowa�, �eby�my kupili tego robota z powrotem?
- Nie, oczywi�cie, �e nie.
- A wi�c s�ucham. Jak do tej pory wszystko, co ostatnio zrobi�am, okaza�o si�
kompletnym fiaskiem. Mo�e ty na co� wpad�e�.
- No w�a�nie. Co� mi przysz�o do g�owy. Ca�y problem z Glori� polega na tym, �e
ona uwa�a Robbiego za osob�, a nie za maszyn�. To naturalne, �e nie mo�e o nim
zapomnie�. Ale je�eli zdo�amy j� przekona�, �e Robbie to tylko kawa�ki stali i
drutu z pozorami �ycia to, jak my�lisz, d�ugo jeszcze b�dzie t�skni�? Planuj�
co� w rodzaju psychologicznego ataku, je�eli rozumiesz m�j punkt widzenia.
- Jak masz zamiar to przeprowadzi�?
- To proste. Jak my�lisz, gdzie by�em zesz�ej nocy? Uprosi�em Robertsona z
Ameryka�skich Robot�w, aby umo�liwi� nam wycieczk� po terenie zak�ad�w. Mo�emy
p�j�� ca�� tr�jk�. Taka wizyta z pewno�ci� przekona Glori�, �e robot nie jest
�yw� istot�.
Szeroko otwarte oczy pani Weston wyra�a�y co� na kszta�t szczerego podziwu.
- Wiesz George, to nawet niez�y pomys�.
- Innych nie miewam - odpar� dumnie pan Weston.
Pan Struthers by� dyrektorem technicznym i jako taki okaza� si� niezmiernie
gadatliwy. Ta kombinacja doprowadzi�a jednak w rezultacie do ciekawej wycieczki,
w kt�rej ka�dy krok by� niezwykle skrupulatnie wyja�niany. Czasami nawet zbyt
skrupulatnie. A jednak pani Weston nie by�a znudzona. S�ucha�a wyk�adu z
ogromnym zainteresowaniem, a nawet par� razy poprosi�a dyrektora aby powt�rzy�
niekt�re twierdzenia prostszym j�zykiem tak, aby by�y zrozumia�e dla Glorii.
Pod wp�ywem takiej aprobaty dla jego oratorskiego kunsztu, pan Struthers sta�
si� jeszcze bardziej �yczliwy i wylewny.
Pan Weston jednak z trudem powstrzymywa� rosn�c� niecierpliwo��.
- Przepraszam, panie Struthers - powiedzia� przerywaj�c w po�owie wyk�ad o
fotoelektrycznych kom�rkach. - Czy macie w swych zak�adach sekcj�, w kt�rej
zatrudnione by�yby wy��cznie roboty?
- Och tak, oczywi�cie - u�miech Struthersa adresowany do pani Weston. - Jest to
w pewien spos�b b��dne ko�o: roboty produkuj�ce roboty. Chocia� nie jest to
jeszcze praktyk� generaln�, oczywi�cie. Przede wszystkim nie dopu�ci�yby do tego
zwi�zki zawodowe. Ale my jeste�my w stanie wytwarza� roboty za pomoc� robot�w,
traktuj�c to jako pewnego rodzaju eksperyment naukowy. Widzi pan, czego zwi�zki
zawodowe nie potrafi� zrozumie� - a m�wi� to jako gor�cy sympatyk ruchu
pracowniczego generalnie - to faktu, �e nastanie wieku robot�w i spowodowane tym
pocz�tkowe zamieszanie spowoduje...
- Tak, panie Struthers - ponownie przerwa� pan Weston. - Ale ta sekcja, o kt�rej
pan wspomina� - czy mogliby�my j� zobaczy�? To z pewno�ci� by�oby bardzo
interesuj�ce.
- Ale� tak, oczywi�cie - wykrzykn�� z emfaz� Struthers. - Prosz� za mn�.
Pozosta� milcz�cy przez ca�y czas, gdy prowadzi� ich d�ugim korytarzem, a potem
po schodach w d�. Lecz gdy wprowadzi� ich do du�ego, jaskrawo o�wietlonego
pomieszczenia pe�nego metalicznej aktywno�ci, tamy milczenia p�k�y i ponownie
zala� ich wartki potok entuzjastycznych s��w:
- Oto jeste�my na miejscu, prosz� pa�stwa - powiedzia� z wyra�n� dum� w g�osie.
- Same roboty. Mamy tutaj pi�ciu technik�w dozoru, ale oni nawet nie musz�
przebywa� w tym pomieszczeniu. Od momentu rozpocz�cia tego projektu, to jest od
przesz�o pi�ciu lat, nie mieli�my tutaj ani jednego wypadku. Oczywi�cie, roboty
pracuj�ce tutaj s� odpowiednio nieskomplikowane, niemniej jednak...
G�os dyrektora technicznego od d�u�szego ju� czasu brzmia� w uszach Glorii jak
odleg�e brz�czenie. Ta ca�a wycieczka wyda�a si� jej nudna i bezcelowa, chocia�
by�o tu tak wiele robot�w. Ale niestety, �aden z nich nawet nie przypomina�
Robbiego.
Szybko zauwa�y�a, �e w pokoju, do kt�rego w�a�nie weszli, nie by�o �adnych
ludzi. Odwr�ci�a si�, aby spojrze� na sze�� czy siedem robot�w skupionych
pracowicie przy okr�g�ym stole prawie na �rodku pomieszczenia i nagle oczy jej
rozszerzy�y si� w radosnym zdumieniu. Jeszcze nie by�a pewna, ale jeden z
robol�w wygl�da� jak... wygl�da� jak... Robbie!
- Robbie! - radosny okrzyk Glorii odbi� si� echem od �cian pomieszczenia, a
jeden z robot�w drgn�� i wypu�ci� trzymane w d�oni narz�dzie.
Gloria prawie oszala�a z rado�ci. Zanim kt�re� z rodzic�w zd��y�o j�
powstrzyma�, dziewczynka prze�lizn�a si� pomi�dzy por�czami, z wysoko�ci paru
st�p zeskoczy�a na pod�og� i biegiem ruszy�a w kierunku swojego Robbiego.
W tym samym czasie troje przera�onych doros�ych dostrzeg�o co�, czego
rozradowana dziewczynka nie by�a ju� w stanie dojrze�. Zza jej plec�w wy�oni�
si� nagle ci�ki, ogromny ci�gnik i z rosn�c� pr�dko�ci� zacz�� sun�� w jej
stron�.
Pan Weston zorientowa� si� w gro��cym Glorii niebezpiecze�stwie w ci�gu u�amku
sekundy, ale ten w�a�nie u�amek sekundy pozosta� spraw� �ycia lub �mierci,
bowiem dziewczynka by�a ju� zbyt daleko, aby mo�na j� dogoni�. Chocia�
b�yskawicznie przesadzi� por�cz, by�o ju� za p�no. Struthers w panice
sygnalizowa� do technik�w, aby zatrzymali ci�gnik, ale oni byli tylko lud�mi i
potrzebowali czasu na odpowiedni� reakcj�.
Tylko Robbie zadzia�a� natychmiast i niezwykle precyzyjnie.
Zacz�� biec na pe�nej szybko�ci, zbli�aj�c si� w kierunku swej ma�ej panienki ze
strony przeciwnej ni� zbli�aj�cy si� ci�gnik. Wszystko rozegra�o si�
b�yskawicznie. Nie zmniejszaj�c tempa, Robbie jednym ramieniem przycisn�� Glori�
do swej metalowej piersi pozbawiaj�c j� przy tym tchu. Pan Weston, nie zdaj�c
sobie w pe�ni sprawy z tego, co si� wok� niego dzieje wyczu� raczej ni�
dostrzeg�, jak Robbie jako smuga metalicznego p�du przemyka obok niego i nagle
zatrzymuje si� gwa�townie. W sekund� p�niej w miejscu, w kt�rym znajdowa�aby
si� Gloria gdyby nie b�yskawiczna interwencja Robbiego, znalaz� si� ci�gnik.
Przejecha� jeszcze 10 st�p zanim zdezorientowanym technikom uda�o si� o
zatrzyma�.
Gdy Gloria odzyska�a oddech, pobieg�a do rodzic�w, kt�rzy nie szcz�dzili jej
u�cisk�w i poca�unk�w, lecz ju� po chwili odwr�ci�a si� w kierunku Robbiego.
Je�eli chodzi�o o ni�, to nie liczy�o si� nic za wyj�tkiem faktu, �e odzyska�a
swego przyjaciela.
Twarz pani Weston, po chwilowej uldze, ponownie przybra�a podejrzliwy wyraz.
Odwr�ci�a si� gwa�townie w kierunku m�a.
- To ty zaaran�owa�e� to wszystko, prawda? - zaatakowa�a.
George Weston wyj�� chusteczk� i trz�s�cymi si� d�o�mi wytar� pot z poblad�ego
nagle czo�a. Jego jedyn� odpowiedzi� by� s�aby, niepewny u�miech.
- Robbie nie by� zaprojektowany do tego typu prac - ci�gn�a dalej sw� my�l pani
Weston. - Nie by�oby tutaj z niego �adnego po�ytku. To ty umie�ci�e� go tutaj,
specjalnie tak, aby Gloria mog�a go odnale��. To ty!
- Tak, zrobi�em to - odpar� wreszcie pan Weston. - Ale Grace, sk�d mog�em
przypuszcza�, �e ich spotkanie b�dzie mia�o tak dramatyczny przebieg? W ko�cu
Robbie uratowa� jej �ycie, sama musisz to przyzna�. Nie mo�esz teraz zabra� go
jej ponownie.
Pani Weston zamy�li�a si� g��boko. Przez chwil� przygl�da�a si� robotowi i
Glorii. Dziewczynka trzyma�a szyj� Robbiego w u�cisku, kt�ry zadusi�by ka�de
stworzenie za wyj�tkiem metalowego i papla�a co� w nieomal histerycznym
uniesieniu. Stalowe ramiona robota (zdolne do zwini�cia stalowej sztaby
dwucalowej �rednicy w precel) obejmowa�y tali� dziewczynki delikatnie i czule, a
oczy �arzy�y si� g��bok�, g��bok� czerwieni�.
- No dobrze - powiedzia�a wreszcie pani Weston. - S�dz�, �e mo�e u nas zosta�,
dop�ki nie zardzewieje.
Susan Calvin wzruszy�a ramionami.
- Oczywi�cie, nie zosta�. By�o to w roku 1992. Do roku 2002 wyprodukowali�my ju�
m�wi�ce roboty, kt�re spowodowa�y, �e wszystkie starsze typy nie potrafi�ce
m�wi� sta�y si� za jednym zamachem przestarza�e. A p�niej, pomi�dzy rokiem 2003
a 2007, prawie wszystkie rz�dy �wiatowe zabroni�y u�ywania robot�w do innych
cel�w ni� naukowe.
- A wi�c Gloria musia�a pozby� si� swego Robbiego?
- S�dz�, �e tak. Ale przypuszczam tak�e, �e by�o jej �atwiej podj�� tak� decyzj�
w wieku lat pi�tnastu, a nie o�miu. A jednak ten okres w historii ludzko�ci
okaza� si� g�upi i niepotrzebny. Gdy w 2007 roku podj�am prac� w Ameryka�skich
Robotach, finanse koncernu spad�y prawie poni�ej punktu krytycznego. Pocz�tkowo
s�dzi�am nawet, �e moja praca potrwa tylko par� miesi�cy. Ale potem Korporacja
wpad�a na genialny pomy�l, aby dla swych robot�w wykorzysta� rynki pozaziemskie.
- I wtedy w�a�nie rozpocz�� si� pi�kny okres w pani karierze.
- Jeszcze niezupe�nie wtedy. Zacz�li�my od pr�b adaptacji modeli, jakie mieli�my
akurat pod r�k� - pierwsze roboty m�wi�ce, na przyk�ad. Mia�y oko�o dwunastu
st�p wysoko�ci, by�y niezgrabne i nie spe�nia�y pok�adanych w nich nadziei.
Wysy�ali�my je na Merkurego, aby pomaga�y przy zak�adaniu kopalni minera��w, ale
zako�czy�o si� to kompletnym fiaskiem.
Spojrza�em na ni� ze zdziwieniem.
Fiaskiem? S�dzi�em, �e kopalnie Merkurego przynosz� krociowe zyski.
- Teraz tak, ale dopiero druga pr�ba zako�czy�a si� sukcesem. Je�eli chce pan
dowiedzie� si� czego� wi�cej na ten temat, miody cz�owieku, to radzi�abym panu
zwr�ci� si� do Gregory Powella. On i Michael Donovan zajmowali si� naszymi
najtrudniejszymi przypadkami we wczesnych latach dwudziestych. Od Donovana nie
mia�am �adnych wiadomo�ci od lat, ale Powell mieszka tutaj, w Nowym Jorku.
Zrobi� to z ca�� pewno�ci� - obieca�em. - Ale je�eli poda mi pani par�
przyk�ad�w ju� teraz, to od razu b�d� je m�g� w��czy� do mojego cyklu.
Po�o�y�a swe drobne d�onie p�asko na biurku.
- Istotnie, pami�tam dwa czy trzy takie przypadki - powiedzia�a wreszcie. -
My�l�, �e by�o to w 2015 roku, kiedy to zainicjowana zosta�a druga ekspedycja na
Merkurego. Cz�ciowo by�a finansowana przez Ameryka�skie Roboty, a cz�ciowo
przez Kopalnie S�oneczne. Wzi�� w niej udzia� nowy typ robota, wci�� jeszcze w
fazie eksperymentalnej. A wi�c Gregory Powell i Michael Donovan...
ZABAWA W BERKA
Niemo�no�� racjonalnego dzia�ania w stanie silnego podniecenia by�o jednym z
ulubionych twierdze� Gregory Powella. Gdy zatem dostrzeg� zbiegaj�cego po
schodach w jego kierunku zdenerwowanego Mike'a Donovana wiedzia� ju�, �e b�d�
k�opoty.
- Co si� sta�o? - zapyta�. - Z�ama�e� sobie paznokie�?
- Dowcipni� - mrukn�� Donovan. Nagle nie wytrzyma� i wybuchn��:
- A co ty w�a�ciwie robi�e� ca�y dzie� na tym poziomie? Speedy jeszcze nie
wr�ci�.
Powell zatrzyma� si� i spojrza� spod oka na Donovana. Po chwili ruszy� ponownie
i nie odzywa� si�, dop�ki nie stan�li u szczyt�w schod�w.
- Wys�a�e� go po selen? - zapyta� wreszcie.
- Tak.
- Jak d�ugo ju� go nie ma?
- Pi�� godzin.
Powell gwizdn�� i pokr�ci� g�ow�. Kiepska sprawa. Byli na Merkurym dopiero
dwana�cie godzin, a tkwili w k�opotach po uszy. Ju� dawno temu Merkury zyska�
sobie opini� najbardziej pechowej planety ca�ego Uk�adu, ale tego by�o ju� za
wiele - nawet jak na pecha.
- Sprawd�my wszystko spokojnie jeszcze raz, od samego pocz�tku - zasugerowa�
Powell.
Znajdowali si� w�a�nie w pokoju