4662

Szczegóły
Tytuł 4662
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4662 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4662 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4662 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joe Alex Czarne okr�ty Sam b�d� ksi�ciem ROZDZIA� PIERWSZY p^ubisz ofiar�, kt�r� odrzuc� Sternik Enkiklewes kt�ry �ywot ca�y ^d^^Y na , " , postarza� si� wielce podczas owej zimy morzu wychud� l r ' . r ,1 J � A � ,� nagle, a oczy jego nabra�y blasku, gdy w osadzie, od�y� ,6 . ��' J & . - � i .,. - l -\ A.^^elosa na jezioro po sp�yni�ciu lod�w. wyprowadzi� An^ . �' . .r l_7 l Okr�t tak�e H0161'?1^ owe.! ^Y- Dn0 przecieka�o i Terteus wraz ^ dwoma najbardziej do�wiadczonymi �eglarzami uszcZ^"131 ^ P"^ dwa dni- nim orzek�' �e ^ gotowi do odp�y�"3. , . A ri h ilfl c^ nadeszla � zanurzyli wios�a w wod�, � \, we�ni�a rado��, lecz pomieszana ze smut- serca ich przepe11. ,,...,.' . , . kiem bowiem ^lele dn1 SPfidz�l w ^^ osadzie na palach, a oto �eg"311 nslzawsze �w widok� d0 kt�rcgo zd��yli przywykli^'.1 ludzl? ktorych poczciwo�� poznali, mieszkaj�c po�r�'1 nlch- . . ,. . Gdy dzi�b ski^0^ sl� ku rzece' po�egnali tez ostat- nim spojrzeniem i uniesieniem r�k wysoki kopiec na brzegu jeziora, ^zie w Imiennym grobie spoczywali le��c obok siebieich czter^ towarzysze, kt�rzy ju� nigdy nie zasi�d� z nil"' P^Y wlos�ach i nie po��cz� g�os�w swych z ich g�osal111 w P168111 P^ wieczornym ognisku na nie znanych jeszCZG brzegach, ku kt�rym zmierzali. Nast�pnego dl^ osi�gn�li skraj puszczy i zanurzyli si� w krain� trz�sawisk, sp�dziwszy uprzednio noc w s�sied- niej, niewielkiej osadzie. Towarzyszy� im w dalszej dro- dze m�ody Me-sen z czterema wojownikami, znaj�cymi dobrze ca�� ow� krain�, a wraz z nimi cz�owiek z owej drugiej osady. Du�� wydr��on� z jednego pnia ��d�, kt�r� mieli powr�ci�, przeprowadziwszy Angelosa przez wodne bezdro�a, uczepiono na sznurze za okr�tem. Wkr�tce po odbiciu od brzegu Terteus poj��, �e gdyby nie oni, okr�t wraz z za�og� zgubiony by�by bez ratunku w�r�d krzy�uj�cych si�, wezbranych, okr��aj�cych niezli- czone wysepki nurt�w. Drugiego dnia w po�udnie zanurzyli si� w g�st�, ciemn� mg��. Nabrzmia�e wiosennym przyborem wody rzeki p�yn�y szeroko rozlane i powolne, wiatr usta�, a mroczne opary otoczy�y Angelosa tak ciasno, �e wio�larze zaled- wie dostrzegali ko�ce wiose�. Stoj�c po�rodku okr�tu nie mo�na by�o dojrze� jego dziobu. Angelos posuwa� si� powoli, przedzieraj�c przez niewidzialn�, szumi�c� leni- wie wodn� r�wnin�, a stery przej�li z r�k Eriklewesa mieszka�cy osady. Oni te� wypatrywali przeszk�d stoj�c na dziobie, cho� gdy mg�a rozwiewa�a si� chwilami, dostrzec mo�na by�o jedynie p�aski, niski krajobraz wod- ny, zaro�ni�ty a� po widnokr�g trzcin� i ogo�oconymi z li�ci niskimi krzewami. Spoza sk��bionego ob�oku bia�ej mg�y dociera�y przy- t�umione, blade promienie s�o�ca, a cisza by�a wielka, gdy� nie s�yszeli nawet krzyku ptak�w wodnych, kt�re mo�e unika�y tej pos�pnej krainy, a by� mo�e, wygnane\ zim� do cieplejszych okolic, nie powr�ci�y tu jeszcze. Po trzech dniach mg�a ust�pi�a, lecz nadal p�yn�li przez okolic� wielu grz�skich jezior i st�umieni biegn�cych w�r�d niesko�czonego, szumi�cego morza trzcin. Otacza- �y one rzek�, tworz�c wodny �wiat, a� po granic� widno- kr�gu pokryty b�yskaj�cymi szaro zwierciad�ami nieru- chomych w�d, zielonkawych bagien i podmok�ych wyse- p�k, nad kt�rymi sta� ci�ki opar bagienny nie rozwiewa- j�cy si� nigdy. Po�r�d tego rzeka par�a z wolna, zalewaj�c szerokie, bagniste mielizny, tocz�c m�tne, muliste wody g��wnym, kr�tym korytem i nikn�c w oddaleniu, gdzie oko nie napotyka�o �adnego drzewa ni wzg�rza. Gdzieniegdzie le�a� jeszcze na p�atkach topniej�cego lodu �nieg, a cho� zima ust�pi�a ju�, ch��d by� nocami przejmuj�cy i wio�larze szcz�kali z�bami, dzi�kuj�c bo- gom za to, �e przezornie wzi�li z sob� futra i sk�ry zwierz�ce, kt�re tak dobrze s�u�y�y im dot�d podczas minionych mro�nych miesi�cy. Wi�c cho� Me-sen i pozostali wojownicy z osady na palach zachowywali spok�j, jak gdyby nie dostrzegaj�c grozy wisz�cej nad widnokr�giem, niejeden z Krete�czy- k�w wpatrywa� si� w mijany krajobraz nas�uchuj�c, czy nie us�yszy z dala �oskotu w�d wpadaj�cych do ostatecz- nej otch�ani, za kt�r� nie mog�o by� nic, pr�cz �mierci. Przez cztery dni i noce stopa �adnego z nich nie tkn�a ziemi, a jednak na pi�ty dzie� w po�udnie, gdy s�o�ce przebi�o si� przez rozsnuty nad morzem trzcin szary opar, dostrzegli nisk�, rozleg�� wysp�, a by� mo�e wysuni�ty przyl�dek przytykaj�cy do rzeki, na kt�rym ukaza�y si� drzewa, pozbawione jeszcze li�ci i szare jak ca�y otaczaj�- cy �wiat, a jednak drzewa, wysokie i g�ruj�ce nad p�askim krajobrazem. Gdy zbli�yli si� wios�uj�c z wolna i kieruj�c dzi�b okr�tu ku owemu l�dowi, ujrzeli wielk�, szeroko rozrzu- con� wie�, a nad dachami jej wysokie b��kitne smugi dymu, kt�re, �agodny wiatr pochyla� ku p�nocy, rozwie- waj�c je i mieszaj�c z pasmami mg�y os�aniaj�cej wn�trze l�du. Zatrzymali si� w pewnej odleg�o�ci od brzegu, a Me- -sen wraz ze swymi wsp�plemie�cami pop�yn�� ku brze- gowi wydr��on� �odzi�. Stoj�c na podwy�szeniu dziobu ksi��� i Terteus patrzy- li na szeroko rozrzucone niskie domy, z kt�rych wysypy- wali si� ludzie i biegli ku granicy w�d, by spojrze� na zdumiewaj�cy, ogromny okr�t, jakiego zapewne nikt tu nie widzia� i nie mia� nigdy ujrze�. Z dala mogli dostrzec, �e cz�� mieszka�c�w by�a uzbrojona, lecz drug� cz��, przewa�aj�c�, stanowi�y kobiety i dzieci. Najwyra�niej nie obawiano si� tu obcych naje�d�c�w. Zreszt� wie� nie by�a nawet otoczona ogrodzeniem lub wa�em ziemnym, co tak�e zdawa�oby si� o tym �wiadczy�. Niezmierzone bagna i rozlane naok� wody kr�tych rzek i strumieni stanowi�y twierdz�, przez kt�rej labirynt �aden wr�g nie zdo�a�by si� przedosta� bez pomocy urodzonego tu prze- wodnika, kt�ry ca�y sw�j �ywot sp�dzi� przemierzaj�c te okolice. A by�y to bagna ogromne, wielkie niemal jak stepy, przez kt�re p�yn�li jesieni� po wielkiej rzece. ��d� dobi�a do brzegu. Wok� schodz�cego na l�d Me-sena i jego towarzyszy zgromadzi� si� t�um i przes�oni� ich postacie ludziom patrz�cym z okr�tu. Lecz najwyra�niej ca�� t� krain� zamieszkiwa� jeden lud, a s�siaduj�ce osady nie pozostawa�y z sob� w wojnie i nienawi�ci, gdy� rozmowa na brzegu przebiega�a spo- kojnie, jak gdyby mieszka�cy wsi znali przybysz�w. W pewnej chwili t�um rozst�pi� si� nieco i Terteus dostrzeg� Me-sena ukazuj�cego okr�t wysokiemu siwemu cz�owiekowi, wspartemu na d�ugiej wyrastaj�cej mu nad g�ow� lasce. Starzec �w sta� nieruchomo, a otaczaj�cy t�um trzyma� si� w pewnym oddaleniu od niego, jak gdyby przez uszanowanie. - Zapewne jest to ich w�dz lub kap�an... - rzek� Terteus do ksi�cia. - Cho� mo�na by s�dzi�, �e nie maj� oni kap�an�w, a naczelnicy wiosek sami rozmawiaj� z bogami i sk�adaj� ofiary, co wydaje mi si� s�uszne, gdy� ojciec m�j tak�e sk�ada je w imieniu ca�ego ludu. - I moi przodkowie przynie�li na Kret� godno�� kr�le- wsK� po��czon� ze sk�adaniem ofiar... - Widwojofrpatrzyt na brzeg, na kt�rym Me-sen m�wi� wskazuj�c r�k� okr�t. - A przybyli z Grecji, jak g�osi stare podanie, lecz nie byli tam d�ugo, gdy� szli z p�nocy wiod�c stada. Nim wsie- dli na okr�ty, byli ludem dosiadaj�cym koni i nie maj�cym siedzib. Cze�� dla Byka zastali na wyspie, a gdy zdobyli j�, uznali go za swego boga, po��czywszy star� wiar� z now�. Albowiem jak wiele innych lud�w czcili w swej w�dr�w- ce, a i przedtem zapewne, Wielk� Matk�. I dlatego, cho� jeste�my potomkami Byka, jedna z kobiet mojego rodu zawsze by�a Ariadn�, Uosobieniem Matki, kt�ra zst�pi�a na ziemi�! - Roze�mia� si� pogodnie. - Kt� wie zreszt�, czy nie byli oni krewnymi owych lud�w? Albowiem narody daleko potrafi� w�drowa�, je�li gna je pragnienie zdobyczy, g��d lub trwoga. By� mo�e przybyli�my i my z owych p�nocnych krain, a twoi lub moi przodkowie tak�e zamieszkiwali czas pewien po�r�d owych bagien? Urwa�, gdy� Me-sen wraz z towarzyszami wszed� do �odzi i odbi� od brzegu. Uj�wszy wios�a, zanurzyli je szybko i ruszyli ku okr�towi. Po chwili byli ju� przy burcie. Stary Nasios zbli�y� si� do ksi�cia, lecz wszyscy Krete�czycy znali ju� na tyle mow� lud�w p�nocy, �e poj�li s�owa Me-sena, nim starzec /do�a� je im wy�o�y�. - Ch�tnie przyjm� was oni! - zawo�a� Me-sen. - Jest bowiem zwyczajem tej krainy przyja/ne goszczenie ob- cych, kt�rych niewielu si� tu pojawia. Lecz gdy dowie- dzieli si�, �e jest was niemal stu, zafrasowali si�, albowiem o tej porze cierpi� na brak jad�a, a pr�cz ryb, kt�rych tu zawsze jest pod dostatkiem, niewiele wi�cej maj� i dla siebie! Reszt� pozosta�ego z zimy ziarna po�wi�ci� musz� na siew, a �wini lub owcy nie mog� zabi� cho�by jednej, gdy� wszystkie niemal zabili ju� w czas mroz�w, a p�z' r�- ta�e musz� zatrzyma� przy �yciu, inaczej nie mieliby z czego rozmno�y� zn�w wiosn� ich rodzaju. Lecz rzek- �em im, �e mamy na okr�cie do�� ziarna, miodu i suszone- go mi�sa, a pragniemy jedynie wypocz�� przy ognisku pod dachem i rozprostowa� cz�onki, nim wyruszycie w dalsz� w�dr�wk�. - Dodaj tak�e, dobry Me-senie, �e obdarujemy kr�la owej wsi odp�ywaj�c! - zawo�a� bogom podobny Wid- wojos. Gdyby ktokolwiek rzek� w owej chwili Terteusowi, �e w zagubionej w�r�d trz�sawisk barbarzy�skiej wiosce stanie si� co�, co przemieni ca�y jego �ywot, by� mo�e, uwierzywszy wyroczni, pomy�la�by, �e zdradziecko rzu- cony oszczep lub wypuszczona z ukrycia strza�a mog� go okaleczy� tak, i� nigdy ju� nie b�dzie zdolny do pod�wi- gni�cia miecza. Nawet najdzielniejszych i najbardziej przezornych spotyka�y bowiem podobne nieszcz�cia. Lecz szcz�cie? Jakiego� szcz�cia m�g� spod/iewa� si� tutaj on lub ktokolwiek z za�ogi Angelosa? Jednak, �e nikt niczego mu nie wr�y�, niczego te� nie przewidywa� teraz, gdy wszed�szy za ksi�ciem do du�ej izby w domu kr�la owej wioski, rozejrza� si� mru��c oczy, bowiem nie mia�a ona okien, a o�wietla� j� jedynie migotliwy blask padaj�cy na �ciany z ob�o�onego g�adki- mi kamieniami paleniska, na kt�rym p�on�� weso�y ogie�. Zasiedli do sto�u na dwu stoj�cych naprzeciw siebie prostych �awach. Pr�cz ksi�cia, Perilawosa, starego Na- siosa, Terteusa i Me-sena, kt�ry by� synem wodza, zaj�� tam miejsce jedynie kr�l wioski wraz ze swymi czterema synami, a tak�e, co zdziwi�o go�ci, wysoka i smuk�a dziewczyna, zasiadaj�ca po prawej r�ce kr�la na tej�e co on �awie. Nie ruszy�a si� ona te�, gdy inne dziewcz�ta wnios�y miski z polewk� rybn� i szeroki p�katy dzban miodu. Bogom podobny Widwojos, przyj�wszy miejsce za sto�em, pyta� kr�la wioski o sprawy, kt�re go ciekawi�y, a �w odpowiada� rozwa�nie i bez zmieszania, okazuj�c rozum i jasny s�d zadziwiaj�cy u cz�owieka, kt�ry ca�y sw�j �ywot sp�dzi� po�r�d bagien, nie znaj�c szerokiego �wiata ni obyczaj�w dworskich. Lecz zar�wno kr�l jak i jego synowie jedli wstrzemi�liwie i bez �apczywo�ci, a postawa ich i zachowanie pe�ne by�y godno�ci i zgo�a nie barbarzy�skie. Dziewczyna u kra�ca sto�u siedzia�a z opuszczonymi oczyma i nie unios�a ich ani na mgnienie ku obcym, kt�rzy rzucali na ni� ukradkiem ciekawe spojrzenia, wiedzieli bowiem, �e nie jest w zwyczaju lud�w tu zamieszkuj�cych spo�ywanie posi�k�w w przytomno�ci niewiast, a szcze- g�lnie gdy przyjmowali u siebie obcych przybysz�w. Lecz zapewne obyczaje owej wsi by�y nieco inne ni�li tych, kt�re poznali dot�d. Cho� blask ognia zaledwie ukazywa� jej oblicze, sie- dz�cy naprzeciw dziewczyny Terteus dostrzeg�, �e jest pi�kna. A cho� by�a ros�a i dorodna jak dojrza�a niewias- ta, twarz jej by�a niemal twarz� dziecka. Chcia� zagadn�� j� uprzejmie, lecz �e bogom podobny Widwojos m�wi� w�a�nie do kr�la, a �w s�ucha�, nie by�oby rzecz� przystoj- n� m�wi� r�wnocze�nie z nim. Niewiele zreszt� zna� s��w w jej mowie, a nie wiedzia�, czy nie poczytano by mu tego za grubia�stwo lub nie wzi�to za zaczepk�, gdyby odezwa� si� do niej pierwszy, cho�by zach�ci�a go nawet spoirze- niem. Tak wi�c siedzia�, pi� parz�c sobie usta rybn� polewk� i rzuca� ukradkowe spojrzenia ku dziewczynie, a im d�u�ej na ni� spogl�da�, tym bardziej wydawa�a mu si� pi�kna. Pomy�la� tak�e, �e jest smutna, lecz nie mog�c spojrze� w jej oczy nie umia� rzec, czy nie by�o to z�udzeniem. By� mo�e lico jej przybra�o tak powa�ny i skupiony wyraz, gdy� wobec obcych m�czyzn nie godzi�o si� jej u�mie- cha� i strzela� oczyma doko�a. Bogom podobny Widwojos tak�e spojrza� na ni� kilka- kro� i chcia� zapyta� kr�la uprzejmie, kim jest owa pi�kna dziewczyna, gdy� by� prze�wiadczony �e musi by� ona jego c�rk�, bowiem istnia�o pewne podobie�stwo mi�dzy ni� a czterema kr�lewskimi synami. Zreszt� gdyby ni� nie by�a, nie zajmowa�aby zapewne tak poczesnego miejsca, lecz zaj�ta by�aby wraz z innymi dziewcz�tami, us�uguj�- cymi go�ciom. Kr�l sam uprzedzi� jego pytanie. - Zapewne i w twoim kraju, dostojny wodzu, niewias- ty nie towarzysz� dojrza�ym m�om podczas uczty. My tak�e nie czynimy tego. I ona, cho� jest jedyn� c�rk� moj�, nie zasiad�aby tu, lecz gdy nadszed� dzie� i dziewice mego ludu ci�gn�y losy, si�gn�a d�oni� i wyj�a spo�r�d wielu ukrytych w dzbanie �o��dzi jeden, wydr��ony i wy- pe�niony ziarnem �wi�tego k�osa, pierwszego, kt�ry pad� pod kamiennym sierpem w czas zesz�orocznego �niwa. Od owej chwili dawne jej imi� zosta�o zapomniane i zwie si� Wasan... Zamilk�, a stary Nasios wy�o�y� im to imi� jako Wiosna, pora, gdy zima odej�� musi. - I tak b�dzie si� zwa�a do dnia, gdy zakwitnie pierw- szy ��ty kaczeniec, kwiat, kt�remu s�o�ce podarowa�o sw� �wi�t� barw�. Do owego dnia te� zasiada przy stole moim, a �ywi si� nie tym jad�em, kt�re my jemy, lecz plackami, miodem i mi�sem przechowywanym dla niej w mro�nej porze. Albowiem s� to ofiary, kt�re musimy z�o�y� bogu. M�wi� wam o tym, aby�cie widz�c j�, spo�ywaj�c� �w posi�ek nie s�dzili, �e przyjmujemy was posi�kiem lichszym, ni�li sami jemy. Bogom podobny Widwojos zdumia� si� i chcia� zapy- ta�, czy pi�kna c�rka kr�lewska zn�w powr�ci do swego imienia, gdy zakwitnie �w pierwszy kwiat wiosenny, lecz uzna�, �e w sprawach bog�w i obrz�d�w me nale�y pragn�� wiedzie� wi�cej, ni�li m�wi� ci, kt�rzy im cze�� oddaj�. Zapyta� wi�c uprzejmie o to, czy w Krainie tak .bagnistej wiele jest miejsca, kt�re mo�na by obsia� ziarnem, i jaki plon ono daje. A kr�l odpowiedzia� mu r�wnie uprzejmie, cho� mo�na by�o dostrzec, �e na chwil� zamilk� i zas�pi� si�, jak gdyby dopad� go nag�y smutek, o kt�rym stara� si� nie pami�ta�. Terteus, kt�ry s�uchaj�c s��w starego Nasiosa o pi�knej dziewczynie przesta� je�� i mimowolnie wpatrzy� si� w jej lico, dostrzeg�, �e d�o�, kt�r� si�gn�a do miski, by uj�� smuk�ymi palcami kawa� mi�sa, znieruchomia�a, gdy oj- ciec wyrzek� pierwsze s�owa o tym, co jej si� przydarzy�o. Lico zastyg�o na chwil�, lecz oczy rzuci�y kr�tkie, szybkie spojrzenie ku Terteusowi, jak gdyby pragn�a przekona� si�, czy spogl�da na ni�. Zapewne mimowolnie dostrzeg�a jego jasn�, pi�kn� g�ow�, szerokie ramiona i oczy wpa- trzone w ni� z zachwytem, bowiem opu�ci�a wzrok, szybko unios�a d�o� ku ustom i pocz�a je��. Lecz Terteus, kt�ry nie m�g� oderwa� od niej spojrze- nia, spostrzeg�, �e lico jej i szyja, ods�oni�ta ponad bia�� grub� szat� z szorstkiej materii, zapewne utkanej przez ni� sam�, pokry�y si� ciemnym rumie�cem. Spu�ci�a cczy ni�ej jeszcze, jak gdyby nagle zaj�o j� nad wyraz mi�so le��ce na dnie miski, i nie unios�a ju� g�owy do ko�ca uczty, milcz�c i rumieni�c si�. Terteus odetchn�� g��boko. Wiosna... - rzek� w duchu. - Zaprawd�! Dobrze si� sta�o, �e wyci�gn�a �w wydr��ony �o��d�, albowiem �adna z tych, kt�re pozna�em dot�d we wszystkich krainach, jakie bogowie zezwolili mi ujrze�, nie by�a godniej sza, by nosi� to imi�! - I powt�rzy� w my�li: - Wasan... Gdy odsun�wszy �awy wstali od sto�u, udali si� na �yczenie bogom podobnego Widwojosa w obch�d wsi, gdy� zapragn�� w swej uprzejmo�ci pozna� �ywot i oby- czaje mieszka�c�w, na co kr�l zgodzi� si� ch�tnie. Wie� by�a rozleg�a, a cho� gdy podp�ywali ku niej, wydawa�o im si�, �e jest po�o�ona na wyspie, jednak ujrzeli wnet, �e ci�gn� si� za ni� ku p�nocy pola i las wysokich drzew. Kr�l rzek�, �e za owym lasem zn�w rozpoczynaj� si� trz�sawiska, a cho� sam przemierzy� je raz �odzi� i oddali� si� od wsi o trzy dni drogi wios�em, nie ko�czy�y si� one i nie dostrzeg� ich kra�ca. Nie wiedzia� te�, czy �yj� tam ludzie, lecz je�li mieli siedziby w owej stronie, musia�y by� one wielce odleg�e, albowiem nigdy ani on, ani nikt ze wsi, ani te� ich ojciec i dziadowie nie napotkali �adnego cz�owieka z ludu, kt�ry by tam zamie- szkiwa�. Wsie plemienia m�wi�cego jedn� mow�, do kt�rego nale�a� on i jego lud, le�a�y wzd�u� rzeki, wyp�y- waj�cej z bagien. Lecz za bagnami rozpoczyna�a si� inna rzeka p�yn�ca ku zachodowi od swych �r�de�. Bowiem z tej krainy trz�sawisk wyp�ywa�o wiele rzek we wszyst- kich kierunkach. T� w�a�nie rzek�, kieruj�c� si� ku zachodowi winni si� uda�, je�li pragn� dotrze� do morza. Albowiem wie, �e le�y ono na p�nocnym zachodzie, cho� wielce odleg�e. Do �r�de� tej drugiej rzeki dop�ywali te� z zachodu kupcy, kt�rych przewo�ono wraz z ich towara- mi od osady do osady, gdy� zdani na siebie zgin�liby, zb��dziwszy w�r�d bagien i wodnych bezdro�y. On tak�e pragn��, by dw�ch z jego syn�w pomog�o im dop�yn�� do nast�pnej wsi i zapewni�o tam go�cin� przybyszom. Bo- wiem Me-sen i jego towarzysze mieli st�d zawr�ci� do swej osady na palach, gdy� dalej nie znali ju� drogi. Rozmawiaj�c tak obeszli wie�, zajrzeli do dwu chat na skraju, gdzie trzymano wychudzone, na p� zag�odzone krowy i owce, jako �e utrzymanie byd�a przy �yciu by�o spraw� nie�atw� w porze ch�odu i �nieg�w. Ujrzeli te� �winie, lecz nie przypomina�y one t�ustych �wi� greckich, a raczej dziki le�ne, barw� szczeciny i pr�dko�ci�, z jaka si� porusza�y. Powracali id�c grz�sk�, namok�� od deszcz�w �cie�ka ku rzece i rozmawiaj�c, gdy nagle kr�l zatrzyma� si� i wpatrzy� szeroko rozwartymi, pe�nymi trwogi oczyma w niewielkie wype�nione wod� zag��bienie, kt�rego brze- gi zacz�y ju� porasta� pierwszymi zielonymi p�dami ro�lin. Przystan�li i inni, a �e kr�l nie rzek� s�owa, bogom podobny Widwojos i Perilawos pocz�li szuka� oczyma tego, co przyku�o uwag� starca. Lecz nie znale�li. Terteus trzyma� si� z ty�u, id�c za c�rk� kr�lewsk�, kt�ra sz�a tu� za m�czyznami z g�ow� lekko pochylon� i spuszczonym wzrokiem. Ujrza�, �e nagle i ona przystan�a, mimowolnie-unosz�c d�onie ku ustom, jak gdyby pragn�a st�umi� okrzyk. My�l�c, �e ujrza�a w�a, skoczy� ku przodowi, lecz gdy zbli�y� si�, dostrzeg�, �e kr�l wioski, jego c�rka i synowie patrz� na kraw�d� owej ka�u�y. I cho� nie wiedzia� jeszcze, czemu zastygli nagle, jak gdyby pora�eni trwog�, poj��, �e patrz� na ma�e dwa ��te kwiatki, kt�re po�r�d wielu innych jeszcze nie rozkwit- �ych otworzy�y swe drobne korony tu� nad kraw�dzi� wody. ' Starzec z wolna odwr�ci� si� i ujrzawszy za sob� c�rk�, uj�� jej d�o�. Pochyli�a g�ow�, a p�niej wyprostowa�a si� i pr�bowa�a u�miechn�� spogl�daj�c ku niemu. Krete�czycy stali w milczeniu, pojmuj�c, �e s� �wiad- kami czego�, co ma wielk� wag� dla owych ludzi, lecz nie wiedz�c, co by ta rzecz mia�a oznacza�. - Czcigodny wodzu - rzek� kr�l zwracaj�c si� ku Widwojosowi. - Kiedy rzek�em ci, �e c�rka moja wyci�- gn�wszy los, po�wi�cona zosta�a bogu jako ofiara mego ludu, sk�adaj�cego dzi�ki za przep�dzenie z�ej zimy i na- dej�cie wiosny nios�cej �ycie, nie rzek�em ci wszystkiego, bowiem sprawa ta nie by�a wasz� spraw�, a mieli�cie odp�yn�� jutro rankiem, gdy s�o�ce wzejdzie. Wczoraj jeszcze kwiaty te zaledwie wschodzi�y i wierzy�em, �e jeszcze dni kilka widzie� b�d� ukochan� c�rk� moj�. Lecz oto zakwit� �w pierwszy ��ty kwiat, a za nim drugi... - Urwa� i odetchn�� g��boko, przymkn�wszy oczy. Lecz pow�ci�gn�� niegodne wodza i kr�la wzruszenie i doko�- czy�: - Chce prawo, by o �wicie dnia nast�puj�cego po owym dniu, gdy zakwitnie pierwszy z ��tych kwiat�w, dziewica ofiarna pop�yn�a rzek� ku morzu, tak jak sp�ywaj� rzek� �niegi zimy, aby ust�pi� miejsca zieleni wiosennych ��k. Sp�tawszy j�, u�o�� �yw� na dnie �odzi obci��onej kamieniami i maj�cej w dnie otwory, aby mog�a z wolna zaton��. Pchn� j� w�wczas na wod� i odp�ynie od rodzinnych brzeg�w, zabieraj�c z sob� zim�, �w czas mroku i �mierci, gdy nie kwitn� kwiaty i ptak nie �piewa. A gdy si� tak stanie, b�g ze�le wiosn�, aby kr�lowa�a �wiatu karmi�c ludzi i zwierz�ta. - Kr�lu! - zawo�a� boski Widwojos nie mog�c po- wstrzyma� okrzyku grozy. - Czy�by� zni�s�, aby zabito w�asn� tw� c�rk�, i godzi� si� na to bez oporu? - Wyci�gn�a los... - odpar� kr�l cicho. - Co roku, gdy dnia poczyna przybywa�, jedna z nich wyci�ga �w�o��d�, a gdy pierwszy kwiat s�o�ca zakwitnie, odp�ywa wydr��o- n� �odzi�. Jak�e m�g�bym oddawa� inne c�ry mego ludu na ofiar�, chroni�c w�asn� przed nieodwracalnym wyro- kiem boga, kt�ry wskaza� na ni� po�r�d stu innych? Ma 2 - Czarne okr�ty t. IV wiosen dziesi�� i pi��. Raz ju� ci�gn�a los z pozostatymi, lecz dnia tego inna przyj�a imi� Wiosny. Gdyby p�niej posz�a do jednego z tych, kt�rzy pragn�li jej za �on�, nie ci�gn�aby losu po raz drugi, gdy min�o lato i nasta�a nowa zima. Lecz wzgardzi�a wszystkimi, kt�rzy pragn�li j� wprowadzi� do domu swego, nieszcz�sna, i oto rozgnie- wany b�g, widz�c j� po raz wt�ry, wskaza� na ni�! C� wi�c mog� uczyni�? Jak�e m�g�bym sprzeciwi� si� pra- wom mego ludu? Zabiliby oni mnie i syn�w moich, gdyby ci stan�li w jej lub mojej obronie. I s�usznie uczyni�by lud m�j, bowiem czyn taki sprowadzi�by nienawi�� bog�w na wszystkich! Kim�e jest cz�owiek, aby im si� sprzeciwia�? Gdybym sam m�g� odda� �ywot m�j za ni�, uczyni�bym to. Lecz bogowie nie przyj�liby mej ofiary. Nie zda�oby si� to na nic... Raz jeszcze spojrza� z rozpacz� na dwa ma�e ��te kwiatki i ruszy� przed siebie z opuszczon� g�ow�, a ksi��� i Perilawos nie dotrzymuj�c mu kroku pozostali nieco w tyle, pojmuj�c, �e pragnie by� sam ze swym nieszcz�- ciem. Czterej synowie post�powali krok w krok za ojcem, milcz�c. W�wczas sta�a si� rzecz dziwna. Ta, kt�rej los mia� si� wype�ni� o �wicie, odwr�ci�a si� nagle ku Terteusowi, kt�ry sta� jak skamienia�y, nie mog�c niemal poj�� zna- czenia tego, co us�ysza�. Stan�a przed nim i przywo�awszy skinieniem starego Nasiosa, rzek�a cicho, lecz nie kryj�c lica i patrz�c Terteusowi w oczy jasnym nieul�k�ym wzrokiem: - Chc� bogowie, abym jutro o �wicie umar�a. A �e stanie si� tak, wi�c nie b�d� kry�a mych my�li, cho� . w-innym czasie s�owa moje by�yby zbyt �mia�e w ustaci niewiasty... - Zawaha�a si� na mgnienie oka, lecz do�o�' czy�a: - Nie wiem, czy na szyderstwo, czy te� aby ofiara moja sta�a si� wi�ksza, sprawili bogowie, �e gdy wszed�e�, pi�kny cudzoziemcze, do izby ojca mego i spojrza�e� na mnie, serce moje roze�mia�o si� do ciebie.... I wiedz, �e gdybym �y�a, nikt inny... Ty jeden tylko... G�os jej za�ama� si� i zamilk�a. Wyci�gn�a r�k� i do- tkn�a jego ramienia, jak gdyby pragn�c upewni� si�, �e stoi przed ni� i nie jest sama. P�niej odwr�ci�a si� i odesz�a. Terteus zrobi� krok, jak gdyby pragn�� pobiec za ni�, lecz uni�s� tylko d�o� do czo�a i potar� je kilkakro�. potrz�saj�c g�ow� jak cz�owiek, kt�ry otrzyma� niespo- dziewane uderzenie. W milczeniu spogl�da� za oddalaj�- c� si� smuk�� postaci�. - Czy s�ysza�e�, starcze...? - rzek� wreszcie cicho. - Czy s�ysza�e�? Stary Nasios westchn�� i nie odpar� nic, bowiem do- strzeg� m�k� maluj�c� si� na licu m�odego �eglarza. - Bogowie! - rzek� Terteus. - Czemu nie zgin��em wcze�niej od strza�y barbarzy�cy lub krete�skiego mie- cza, gdy ksi��� �w pojma� mnie w niewol�? C� uczyni� teraz? Czemu� nie wyruszyli�my o dzie� wcze�niej? Nie ujrza�bym jej nigdy i serce moje by�oby spokojne! Na drodze, kt�r� sz�a dziewczyna, czeka� na ni� samot- ny stary cz�owiek trzymaj�cy w d�oni wysok� lask�. Zr�wna�a si� z nim i razem znikn�li pomi�dzy zabudowa- niami, tam gdzie odeszli pozostali. Terteus ruszy� z opuszczon� g�ow�. Brwi mia� zmarsz- czone, a wargi jego porusza�y si�, jak gdyby m�wi� do siebie. Lecz id�cy obok stary Nasios nie us�ysza� s��w, kt�re wypowiada�. W pewnej chwili Terteus przystan��, wyrwa� miecz z pochwy i zamachn�wszy si�, jak gdyby godzi� w cz�owie- ka, �ci�� nim ma�y kwiat o ��tej koronie, rozkwit�y tu� nad ziemi� przy �cie�ce. Schyli� si�, wzi�� go w palce i patrzy� na� przez chwil� niewidz�cymi oczyma. P�niej zmi�� go w r�ce i cisn�� na ziemi�. Bia�owlosy wraz z Harmostajosem i dwoma innymi �eglarzami pe�ni� tego wieczora stra� przy okr�cie, przy- wi�zanym do nadbrze�nych drzew dwoma mocnymi lina- mi. Rzucili te� na dziobie i na tyle dwie kotwice, kt�re trzyma�y Angelosa w pewnej odleg�o�ci od brzegu, aby nie tar� dnem o piasek. Wykonali owe kotwice tej zimy podczas d�ugich, bezczynnych dni, gdy mro�ne zawieje trzyma�y ich we wn�trzach chat. Uczynione byty w spos�b prosty, lecz sta�y si� niezwykle przydatne na rzekach, kt�rych nurt zawsze spycha� stoj�cy okr�t ku brzegowi. By�y to wielkie g�azy oplecione mocno lin�, tak aby nie mog�y si� z niej wy�lizn��. Opuszczano je na dno i przy- twierdzano drugi koniec liny do grubych pier�cieni wbi- tych w pok�ad. Rzucone w wod� z dwu stron trzyma�y okr�t niemal w miejscu. Bia�ow�osy sta� teraz i przypatrywa� si� Harmostajoso- wi, kt�ry znalaz�szy na brzegu pi�kny, okr�g�y, p�aski g�az, wni�s� go wraz z nim na okr�t i siedzia� oplataj�c go misternie, cho� niemal po omacku, lin�. Albowiem Har- mostajos lubi� wszystko, co by�o zwi�zane z przemy�lnym u�yciem sznura. - Hej! Odezwijcie si�! Us�yszawszy ciche wo�anie z brzegu, Bia�ow�osy pod- szed� do burty. Noc by�a ciemna, wi�c cho� na piasku nadbrze�nym p�on�o niewielkie ognisko, rzucaj�c migotliwe blaski na wod�, nie m�g� pozna� wo�aj�cego. Jednak wydawa�o mu si�, �e by� to Terteus. - Czy to ty, Terteusie? - Czy� nie s�yszysz?! Chc� m�wi� z tob�! Ch�opiec stan�� na bmcie i skoczy� odbiwszy si� ze wszystkich si�. Pad� na nogi tu� przy brzegu, rozpryskuj�c wod�. Dostrzeg� ros�� posta� m�odego �eglarza przybli�aj�c� si� w mroku. Terteus dotkn�� jego ramienia i po�o�y� d�o� na w�asnych ustach daj�c znak, aby zachowa� milczenie. Ruszy� wzd�u� brzegu oddalaj�c si� szybko od zabudo- wa�. Bia�ow�osy poszed� za nim. Wie� spa�a ju�. Spali tak�e ich towarzysze. Wszyscy zm�czeni byli wielce pi�cioma dniami sp�dzonymi na wodzie, przy wios�ach, gdy� kr�te, niebezpieczne nurty i grz�skie mielizny wymaga�y nieustannej uwagi. Niewie- le zaznali snu w owym czasie, siedz�c skuleni na �awach, otoczeni mrokiem, ch�odem i przejmuj�c�, studz�c� krew w �y�ach mg��, rozci�gaj�c� si� nad morzem trz�sawisk. Teraz, gdy zjedli dobr� wieczerz� i ogrzali si� przy wielkim ognisku, usn�li ci�kim snem st�oczeni w dwu przestronnych chatach, kt�re ofiarowali im mieszka�cy wioski na nocleg. Bia�ow�osy tak�e by� zm�czony, lecz �e na niego pad�a pierwsza stra�, walczy� z nap�ywaj�c� raz po raz fal� senno�ci ogarniaj�cej umys�. Id�c teraz za Terteusem ziewn��. Nie widzia� go od chwili, gdy postawili stop� na l�dzie, kiedy wraz z ksi�- ciem, Perilawosem, Me-senem i starym Nasiosem oddali� si�, by spo�y� posi�ek w chacie kr�lewskiej. P�niej Terteus nie przyby�, by sprawdzi�, czy ustalono kolejno�� stra�y, jak to zwykle czyni�. Ustalili j� bez niego, rzucaj�c los. Czeg� chcia� teraz? Oddalili si� do�� znacznie od zabudowa�, gdy Terteus zatrzyma� si� nagle i zwr�ci� ku Bia�ow�osemu. - Nie pojmuj� oni naszej mowy... - rzek�. - Lecz pragn� mie� pewno��, �e tak�e nikt z za�ogi nie us�yszy tego, co chc� ci rzec. - Nikt z za�ogi? - zapyta� Bia�ow�osy ze zdumieniem. - C� si� sta�o? - I odruchowo si�gn�� d�oni� do pasa, by sprawdzi�, czy nie pozostawi� miecza na pok�adzie okr�tu. - Przywo�a�em ci� - rzek� Terteus - bowiem nasta� czas, gdy ciebie jednego mog� si� poradzi�... - Zn�w zamilk�. Bia�ow�osy otworzy� usta i zamkn�� je znowu. - Wszyscy oni s� Krete�czykami... - rzek� Terteus po chwili, zastanawiaj�c si� i wa��c s�owa. -Krete�czykami, kt�rzy wyruszyli na wypraw� wraz ze swym ksi�ciem, a mnie s�uchaj�, gdy� on im tak nakaza�. Nie chc� rzec, �e nie s� dzielnymi wojownikami i dobrymi towarzyszami. Okazali ju� nieraz, �e serca ich s� m�ne... Gdyby�my musieli obna�y� miecze o �wicie przed obliczem wroga, cho�by wielce przewa�aj�cego, nie l�ka�bym si� stan�� wraz z nimi, gdy� nie zadr�eliby wiedz�c, �e wielu z nich odejdzie do Krainy Mroku, i gardz�c �mierci� walczyliby do ko�ca... - Znowu urwa�. - To prawda...-rzek� Bia�ow�osy, nadal nie pojmuj�c. - Lecz oto teraz, gdy przysz�a na mnie chwila najci�- sza, z tob� jednym mog� m�wi�, gdy� l�kam si�, �e nikt z nich nie stan��by przy mnie, nara�aj�c sw�j �ywot na pewn� niemal zgub�. Bowiem wie� ta jest wielka i o �wicie stanie naprzeciw nas kilkuset m��w. A je�li u�yliby�my podst�pu, kt� wyprowadzi nas z tych bezmiernych ba- gien, wskazuj�c drog� ku odleg�emu morzu? - Nie pojmuj� ci�, Terteusie... - Bia�ow�osy potrz�s- n�� g�ow� w ciemno�ci. - Wiesz, �e zwi�zani jeste�my wielk� przysi�g�, a nawet gdyby�my nie z�o�yli jej, tak�e nie zdradzi�bym ci�, cokolwiek by mia�o nast�pi�. Lecz m�w, c� si� sta�o od czasu, gdy zeszli�my na l�d? Na tle dalekiego ogniska ujrza�, �e Terteus odwr�ci� g�ow�. P�niej spojrza� ponownie na stoj�cego przed nim ch�opca. - Gdy powiem ci, co nast�pi�o, wydrwisz mnie lub pos�dzisz, �e trudy podr�y pomiesza�y mi zmys�y - rzek� ze smutkiem. - Albowiem pojmuj�, �e nikt, komu bogo- wie nie odebrali rozumu, nie uwierzy mi. A by� mo�e to w�a�nie mnie bogowie odebrali rozum, bym jutro o �wicie zgin�� tu marnie, cho� tyle unikn��em ju� niebezpie- cze�stw, odk�d po raz pierwszy unios�em oszczep! Lecz wys�uchaj mnie do ko�ca i nie drwij, p�ki nie wyjawi� ci wszystkiego. - Cokolwiek powiesz, Terteusie, nie b�d� drwi� z cie- bie - rzek� Bia�ow�osy spokojnie. - S�uchaj wi�c. Gdy wszed�em do izby w chacie owego kr�la, by�a tam dziewczyna. Siedzia�a naprzeciw mnie na �awie i nie rzek�a s�owa. A spojrza�a na mnie raz tylko. Lecz gdy wstawa�em z �awy po uczcie, wyda�o mi si�, �e odk�d �yj�, ujrze� pragn��em w�a�nie jej lico i pragn��- bym patrze� na nie, p�ki bogowie nie zamkn� mi oczu. Czy mo�esz uwierzy� w podobne zdarzenie? - Mog�, Terteusie, gdy� szczero�� jest w twoim g�osie. Cho� sam nie dozna�em tego nigdy. - Ani ja do tej pory, cho� starszy jestem ni�li ty niemal o dziesi�� wiosen. Lecz nie na tym koniec. Kr�l �w powi�d� nas, aby ukaza� nam sw� wie�, a gdy powracali�- my, podesz�a do mnie owa dziewczyna i rzek�a, �e serce jej roze�mia�o si� ku mnie, gdy ujrza�a mnie po raz pierwszy! - Zabierz j � wi�c z sob� na okr�t i uczy� sw� �on�, je�li i ona tego pragnie! - ...Rzek�a mi te� - ci�gn�� Terteus, jak gdyby nie s�ysz�c jego s��w - abym nie dziwi� si� jej szczero�ci, tak nieprzystojnej niewie�cie, jutro o �wicie bowiem musi umrze�. Wyci�gn�a los i z�o�� j� na ofiar� w nurtach rzeki! Zwi�zana legnie na dnie dziurawej, obci��onej kamieniami �odzi. Bia�ow�osy milcza� przez chwil�, p�niej rzek� cicho: - C� wi�c uczynimy? Czy pragniesz porwa� j� noc� i uciec st�d? - Gdybym to uczyni�, dok�d pop�yniemy nie znaj�c drogi? Zab��kamy si�, a lud �w �ciga� nas b�dzie na �odziach i nie spocznie, a� nie wygubi nas po�r�d bagien. W�wczas wszyscy zgin�liby z mojej przyczyny... A zresz- t�, czy b�d� pragn�li narazi� okr�t i siebie na pewn� zgub� dla paru spojrze�, kt�re rzuci�a na mnie nieznajoma niewiasta? Jak�e mog� i�� do nich b�agaj�c, aby mnie wspomogli? Gdyby kt�ry� z nich przyszed� do mnie i rzek�, abym znajduj�c si� w miejscu tak nie sprzyjaj�cym i w zgubnych okoliczno�ciach, narazi� ca�� wypraw� na zniszczenie dla jednej nieznanej dziewczyny, z kt�r� nie zamieni� i stu st�w, c� bym mu odrzek�? - Wi�c zgodzisz si�, by zgin�a? - Umr� u jej boku! - rzek� Terteus z uniesieniem. - Lecz nim to nast�pi, mieczem tym wy�l� do Krainy Mroku wielu z tych, kt�rzy pragn� j� zgubi�! - Czyni� oni tak, jak nakazuje prawo owego ludu - rzek� Bia�ow�osy. - A ojciec jej jest kr�lem. Je�li on jej nie obroni�, znaczy to, �e sprawa ta jest dla nich �wi�ta i nic jej nie mo�e odmieni�. Wi�c nie z nienawi�ci pragn� �mierci tej, na kt�rej spocz�y twe oczy. - To jedynie pragniesz mi rzec? - zapyta� Terteus gniewnie. - Nie. Bowiem je�li uderzysz na nich, nie b�d� kry� si� przed ich gniewem, lecz stan� przy tobie z obna�onym mieczem. Skoro bogowie tak postanowili, umrzemy tu obaj. - A ona wraz z nami? - A ona wraz z nami - powt�rzy� jak echo Bia�ow�osy. Zamilkli. - A gdyby�my udali si� do ksi�cia? - Bia�ow�osy my�la� gor�czkowo. - �pi on z Perilawosem w osobnej izbie. Zbud�my ich! - I c� nam pomog�? B�dzie odwodzi� mnie od czy- n�w rozpaczliwych, gdy� ufa mi, potrzebny mu jestem' i pragnie, abym poprowadzi� okr�t jego ku celowi wypra- wy, kt�r� przedsi�wzi��. Lecz czy odda �ywot sw�j i swe- go ukochanego syna dla mej zachcianki, gdy� tak to os�dzi? - Zwi�zani s� z nami wielk� przysi�g�... - rzek� Bia�o- w�osy z uporem. - A Perila- wos wielk� ma dusz�, cho� nie s�dzi�em tak pocz�tko- wo. Je�li on rzeknie, �e sta- nie przy nas i zginie wraz z nami, ksi��� uczyni wszyst- ko, aby�my przemoc� po- rwali st�d ow� dziewczyn�. - To prawda, lecz nawet gdyby�my zwyci�yli ich, czy nie przemieni si� mi�o�� jej ku mnie w nienawi�� i wstr�t, gdy ujrzy, �e na czele naszych ludzi uderzam ' na ojca jej, braci i lud ca�y, morduj�c ich? Bo je�li my ich nie zabijemy, oni uczyni� to z nami. - C� wi�c pragniesz uczyni�? Je�li nie oddadz� ci jej po dobremu, a nie mo�e- my odebra� jej si��, c� in- nego nam pozostaje? Zamilkli znowu. - Podst�p... - rzek� Bia- �ow�osy. - Podst�p? - Zapyta�em ci�, c� uczynimy, gdy ani po dobro- ci, ani przemoc� nie mo�emy jej porwa�? Nie odrzek�e� mi nic. Wi�c sam sobie od- par�em: podst�p. - Jaki podst�p? - Nie wiem...-Bia�ow�o- sy w ciemno�ci potrz�sn�� g�ow� ze zniech�ceniem. - Lecz je�li mamy tu zgin�� i nie uratowa� ani jej, ani siebie, by� mo�e jest spos�b... Czy pragn� j� zabi� i cia�o pu�ci� z biegiem rzeki? - Nie. Ojciec jej rzek�, �e zwi�zan� i �yw� z�o�� j� do �odzi obci��onej kamieniami, w kt�rej wywierc� otwory, tak aby rzeka zabra�a j� z sob� i zatopi�a z wolna. - Zapewne otwory owe nie mog� by� zbyt wielkie, gdy� obci��ona ��d� zaton�aby tu� przy brzegu... - rzek� cicho Bia�ow�osy. - Tak i ja s�dz�. Ma ona zabra� z sob� zim� i sp�yn�� z ni� w dal, aby uczyni� miejsce wio�nie. - C�, gdyby�my ukryli si� w innej �odzi w�r�d trzcin i czekali na ni�, a gdy nadp�ynie wyratowali j� i ukryt� przewie�li ow� �odzi� na okr�t? - A je�li inne �odzie b�d� jej z dala towarzyszy�y czekaj�c, a� nurty j� poch�on�? Nie pyta�em kr�la o to, lecz mo�e tak by�, bowiem zakr�t rzeki jest w pobli�u i z pewno�ci� nie b�d� chcieli straci� ofiary z oczu, lecz pop�yn� za ni� czekaj�c, a� stanie si� to, co ma si� sta�. - To prawda... - rzek� Bia�ow�osy. Znowu zamilkli. - Nie... - rzek� Terteus z rozpacz�. - Nic nie uratuje jej ani mnie! A je�li rzuc� si� na nich sam z mieczem w d�oni, powstrzymaj si� i nie stawaj przy mnie. Po c� i ty masz traci� m�ode �ycie, skoro rzecz ta ciebie nie dotyczy i pomoc twa na nic si� nie zda, a przyniesie ci jedynie zgub�? Bia�ow�osy zdawa� si� nie s�ucha� jego s��w. - Tertensie! - rzek� nagle i chwyci� go za rami�. - M�wi� mi o tym Harmostajos zim�, gdy siedzieli�my bezczynnie w owej osadzie gaw�dz�c i opowiadaj�c to, co�my widzieli i prze�yli wa��saj�c si� po �wiecie! Opo- wiada� mi, jak podkrada� si� wraz z innymi towarzyszami do stoj�cych przy brzegu w Amnizos okr�t�w kupieckich, gdy by� ch�opcem, aby wspi�� si� na pok�ad i ukra�� co�, gdy inni odwracali uwag� stra�y! Ja tak�e bawi�em si� nieraz, gdy by�em dzieci�ciem, a nauczy� mnie tego ojciec m�j! - C� pragniesz rzec?! M�w! - Terteus chwyci� go za rami� i pocz�� nim potrz�sa�. - Pu��! Czy pragniesz mnie zabi�, nim przemy�l� to! Wstrzymaj si� na chwil�, a odpowiem ci! Nie wiem jeszcze bowiem, jak mo�na by�oby rzecz ow� uczyni�... cho� wymy�li�em ju�, jak zbli�y� si� niespostrze�enie do �odzi, w kt�rej po�egluje twoja mi�a! Terteus pu�ci� go, lecz pochyli� si� w mroku i dotykaj�c niemal jego twarzy, szepn�� chrapliwie: - M�w! I w�wczas Bia�ow�osy rzek� mu, co mia� na my�li. - Lecz nie wiem, co p�niej mo�na uczyni�, aby j� ocali�? - doda�. - Bowiem rzecz sama nie sprawi ani jemu, ani mnie wielkiej trudno�ci. Terteus milcza� przez chwil�. Milczeli obaj. Nagle m�ody �eglarz wyprostowa� si� i wzni�s� r�ce ku ciemnemu niebu. - Wiem! - rzek� cicho. I rzek� Bia�ow�osemu, co my�li p�niej uczyni�. - A reszt� pozostawcie mnie! - doko�czy�. - Je�li bogowie, kt�rzy zes�ali na mnie t� dziwn� omdla�o�� serca na jej widok, nie uczynili tego, aby mnie zgubi�, wiem, co uczyni�! Id�my do Harmostajosa, a wierz�, �e nie ul�knie si� on i zgodzi z naszym zamiarem. Weseli niemal, cho� nadchodz�cy ranek m�g� przy- nie�� im kl�sk� i zgub�, je�li sprawy nie u�o�� si� tak, jak tego pragn�li, ruszyli ku ciemniej�cemu w oddali kszta�- towi okr�tu, u�pionego na cicho szumi�cej rzece. Lecz byli lud�mi gotowymi do ka�dego, najbardziej szale�cze- go czynu, a gdy raz postanowili, spad� z serc ich gniot�cy ci�ar. Przysz�o�� by�a w r�ku bog�w. Na d�ugo, nim przed�wit pocz�� wy�ania� z mrok�w nocy chaty i drzewa, mieszka�cy wsi powstali ze swych pos�a�. A uczynili to tak�e �eglarze za�ogi Angelosa, cho� wstawali kln�c i narzekaj�c na los nie daj�cy im za�y� do woli odpoczynku. Lud zbiera� si� przy nadbrze�u w miejscu, gdzie le�a�y wyci�gni�te na brzeg �odzie, otaczaj�c z dala szerokim koliskiem jedn� z nich. Gdy nadszed� pierwszy brzask, wyst�pili z t�umu czte- rej dojrzali m�owie i uczyniwszy na dnie �odzi kilka niewielkich otwor�w naostrzonym krzemieniem pocz�li przenosi� z przygotowanego uprzednio kopczyka bia�e kamienie, kt�rych wiele le�a�o nad rzek�. U�o�yli je na dnie �odzi r�wno, bacz�c, by jej nie przeci��y�, gdy� w�wczas spe�nienie ofiary po��czone by�oby ze z�� wr�- b�, m�wi�c�, �e zima nie odesz�a daleko, lecz powr�ci pr�dzej ni� winna powr�ci�, nios�c z sob� d�u�sze i wi�- ksze mrozy. Gdy uczynili to, cofn�li si� w t�um, lecz stali zbici w gromadk�, nie rozchodz�c si�, bowiem tego ranka pozostawa�a im jeszcze jedna wsp�lna praca. Wraz z kr�- lem mieli zepchn�� ��d� na wod�, silnie, dziobem ku bliskiemu nurtowi, kt�ry pochwyci j� i nieuchronnie porwie z sob�. Gdyby uczynili to niewprawnie i ��d� okr�ci�aby si� i pop�yn�a dziobem ku ty�owi, nim dotar- �aby do nurtu, to tak�e by�oby z�� wr�b�, cho� nim nieszcz�cie nie spadnie, nie mo�na przewidzie�, jak b�g zechce objawi� sw�j gniew. T�um r�s� i czyni�o si� coraz widniej. Cho� g�ste, zwarte chmury zakrywa�y niebo, wiedzieli, �e wkr�tce wstanie s�o�ce. Czekali wi�c, pewni, �e nied�ugo przyjdzie im czeka�. Lecz nim nadszed� orszak wiod�cy ofiar�, kt�r� mieli z�o�y� wio�nie, do okr�tu stoj�cego nie opodal tu� przy brzegu zbli�yli si� od strony wsi obcy �eglarze, kt�rzy sp�dzili w niej noc. Nadeszli w zwartym szyku, powiewa- j�c czerwonymi pi�ropuszami na he�mach, a pancerze ich i or� l�ni�y w bladym blasku powstaj�cego dnia. Zbli�yli si� do okr�tu i stan�li przed nim w dwuszeregu, dumni i wspaniali, wspar�szy uniesione w��cznie o ziemi� i opieraj�c o ni� zaostrzone dolne kraw�dzie wielkich, podw�jnych tarczy. Przed nimi w z�ocistym pancerzu przechadza� si� ich w�dz, a w pobli�u szereg�w, wodz�c okiem po zebranym t�umie, sta� z obna�onym mieczem m�ody �eglarz, g�ruj�- cy postaw� i urod� nad wszystkimi, wynios�y i czujny. Krete�czycy czekali, nie wchodz�c na okr�t, gdy� bogom podobny Widwojos rzek� im, �e zanim po�egnaj� go�cinn� wie� i jej kr�la, nast�pi na cze�� nadchodz�cej wiosny ofiara z�o�ona bogu, w kt�rej wezm� udzia� dwaj jego synowie, maj�cy odp�yn�� z nimi. A mia�a to by� ofiara ludzka, czekali wi�c z ciekawo�ci� na to widowisko, wypatruj�c, kiedy uka�e si� ofiara. I nie czekali d�ugo, gdy� od strony chaty kr�lewskiej ukaza� si� niewielki orszak. Przodem szed� kr�l, a za nim po�r�d czterech swych braci nadesz�a ubrana w bia�� szat�, wyprostowana, pi�kna dziewczyna, niemal dziecko jeszcze, lecz ros�a i kszta�tna jak dojrza�a niewiasta. Nadesz�a nie patrz�c w lewo ni w prawo. Raz jedynie spojrzenie jej zatrzyma�o si� na l�ni�cym dwuszeregu �eglarzy i by� mo�e odnalaz�a tego, kt�ry sta� najbli�ej, nie spuszczaj�c z niej wzroku. Kr�l zbli�y� si� ku �odzi i z wolna odwr�ci�. T�um zamar�. W ciszy us�yszano wyra�nie kroki czterech nie- wiast, kt�re podesz�y nios�c bia�� p�acht� zszyt� tak, aby podobn� sta�a si� do d�ugiego worka, otwartego z jednej tylko strony. Otoczywszy dziewczyn�, unios�y p�acht� i zarzuci�y, tak �e sp�yn�a a� ku ziemi, kryj�c posta� nieszcz�snej wraz z uniesion� g�ow� o jasnych, rozpuszczonych w�osach. W�wczas nadeszli bia�o odziani m�odzie�cy nios�cy sznur. Obeszli stoj�c� i sp�tali jej cia�o. Gdy to si� sta�o, u�o�yli j� na ziemi i zwi�zali jej nogi. Nie mog�a ju� teraz poruszy� si�. M�odzie�cy odst�pili sprawdziwszy moc wi�z�w. Nasta�a cisza. Wszystk'e oczy zwr�ci�y si� ku kr�lowi. Przez chwil� spogl�da� na nieruchom� bia�� kuk��, kt�ra kry�a jego dziecko. Wreszcie powolnym ruchem uni�s� lask�. Czterej dojrzali m�owie, kt�rzy uprzednio przygoto- wali ��d�, wyst�pili z ci�by i unie�li le��c�. T�um nads�uchiwa�, lecz spod p�achty nie wydoby� si� �aden st�umiony okrzyk ni j�k, gdy z�o�yli dziewczyn� na dnie �odzi, o kt�rej dzi�b ociera�y si� male�kie fale li��ce piasek. Czterej m�owie wyprostowali si� i stan�li po bokach �odzi. A w�wczas kr�l wyci�gn�� rami� ku najstarszemu ze swych syn�w i odda� mu wysok� lask�. Sam odwr�ci� si� i ruszy� ku �odzi. Zatrzyma� si� przed ni�, a p�niej uni�s� r�ce i po trzykro� z�o�y� g��boki pok�on wschodowi i powstaj�cemu s�o�cu. Gdy opu�ci� ramiona i zwr�ci� si� ku �odzi, czterej m�owie przyst�pili i chwycili za burty, zapieraj�c stopy w piasek. Kr�l z wolna pochyli� si�, wspar� d�onie o szeroki ty� �odzi i pchn�� pot�nie, a inni uczynili to wraz z nim tak sk�adnie, �e z cichym szelestem rozcinanego piasku zsu- n�a si� w wod� i pomkn�a wprost ku pobliskiemu nurtowi. Terteus przymkn�� oczy i otworzy� je. �ciskaj�c g�owi- c� obna�onego miecza spogl�da� na ��d�, kt�ra z wolna dociera�a do granic nurtu. Wszystkie oczy towarzyszy�y jej. Za chwil� pr�d po- chwyci dzi�b i skieruje go w d� rzeki. A p�niej, zanurzaj�c si� powoli, b�d� zniknie za zakr�tem, b�d� te� poch�on� j� fale tu� przed nim. Stary kr�l wyprostowa� si� i cofn�� o krok. Lecz i on nie m�g� oderwa� oczu od �odzi. Sta� nieruchomy zaciskaj�c usta. Ca�y lud jego by� tu zebrany, lecz nikt z nich nie wiedzia�, �e ukocha� on t� c�rk� bardziej ni�li kt�regokol- wiek ze swych dorodnych syn�w, cho� oni to przecie�, a nie dziewcz�ta, s� chwa�� ojc�w. Wzrok m�ci� mu si�. Zda�o mu si�, �e ��d� musi skr�ci� w d� rzeki, lecz oto trwa�a w miejscu i jak gdyby... Przetar� oczy. Szmer przebieg� przez t�um, a p�niej okrzyk zgrozy przelecia� nad g�owami i ucich� nagle. Ton�ca z wolna ��d� zatrzyma�a si� na granicy rw�cego nurtu i pocz�a cofa�, zbli�aj�c ku brzegowi! Kr�l odwr�ci� si�, zakry� ramieniem oblicze, a lud cofn�� si� z g�uchym j�kiem. Albowiem nie bacz�c na lekki pr�d, kt�ry winien by� j� zepchn�� w d�, ��d� powraca�a z wolna i wreszcie, jak gdyby pchni�ta niewidzialn� d�oni�, osiad�a ty�em na piasku! Lament straszliwy targn�� wybrze�em. By�a to najstra- szliwsza z wr�b, mog�ca nie�� jedynie zag�ad� im wszyst- kim, domom, ludziom, zwierz�tom! B�g nie przyj�� ofiary, a nurt wezbranej rzeki odrzuci� j� ze wzgard�, nie bacz�c na przeciwny pr�d, wprost ku miejscu, gdzie by�a z�o�ona. Lecz gdy odwa�yli si� spojrze� ponownie, sta�a si� rzecz jeszcze bardziej zdumiewaj�ca. Oto od szeregu Krete�czyk�w oderwa� si� �w wspania- �y wojownik stoj�cy na skrzydle i zbli�y� do �odzi, przywo- �uj�c starca, kt�ry by� z nim i zna� mow� plemion zamiesz- kuj�cych trz�sawiska. - Kr�lu tej wsi i ty, ludu! - zawo�a� pot�nym g�osem �w wojownik. - Oto spe�ni�a si� przepowiednia, kt�r� mia�em we �nie, gdym dzisiejszej nocy spocz�� strudzony pod waszym dachem! Ujrza�em, usn�wszy, niewiast� ogromn�, ca�� w bieli, a bi� od niej ch��d straszliwy i oczy jej by�y jako iskry lodu! Stan�a przede mn�, a gdy we �nie pragn��em z�o�y� jej m� cze��, pojmuj�c, �e jest bogini�, a domy�laj�c si�, �e to musi by� najgro�niejsze z b�stw, Zima straszliwa i d�awi�ca �ycie, rzek�a g�osem ogrom- nym nie spuszczaj�c ze mnie swych boskich oczu: "Gdy �wit nastanie, po�lubisz ofiar�, kt�r� odrzuc�! A odrzuc� j�, aby lud m�j wiedzia�, �e nie pragn� wi�cej �mierci dziewic po�wi�conych mi przed nastaniem wiosny! Masz rzec im, aby od tej pory w miejsce �ywej sporz�dzano posta� utoczon� ze �niegu i topiono w wodach wezbra- nych. A na znak, �e taka jest wola moja, cofn� ��d� ow�, rzece na przek�r, i przyprowadz� j� do brzegu, od kt�rego odbi�a! Ty za�, po�lubiwszy ow� dziewic�, odp�y- niesz z ni� i nie powr�ci ona ju� nigdy do swej krainy, aby owa ostatnia ofiara dope�ni�a si� wed�ug mej woli!" To m�wi�c znikn�a, a ja przerazi�em si� wielce we �nie, nie pojmuj�c, co by s�owa owe'mog�y znaczy�, bowiem nie wiedzia�em, co �wit przyniesie. Wszelako teraz wype�ni� wol� bogini, a wy wraz ze mn� poddajcie si� jej, gdy� wyjawi�a przed obliczem naszym, co znaczy�y jej tajemne i mroczne s�owa! Albowiem jest rzecz� straszliw� nie wype�ni� woli bog�w, gdy objawi� j� widomie! Tak wi�c, cho� obcy tu jestem, a nie spocz�o oko moje na �adnej z dziewcz�t waszych d�u�ej ni� na chwil par�, bior� sobie za �on� t� oto dziewic� i powiod� j� z sob� za morze, jak nakaza�a bogini! A uczyni� tak, aby wam i sobie zapewni� szcz�cie, gdy� szalony jedynie mo�e sprzeciwi� si� tak jasno objawionej woli bog�w! To m�wi�c sk�oni� czo�o przed �odzi�, rozci�� wi�zy obna�onym mieczem i rozdar�szy p�acht�, wzi�� na r�ce le��c� na dnie dziewic�. Stan�wszy z ni� przed ludem, uni�s� j� wysoko prostu- j�c ramiona ku wschodz�cemu s�o�cu. 3 -Czarne okr�ty � IV A p�niej zawr�ci� i wszed� pomi�dzy zdumionych, spogl�daj�cych ze zgroz� towarzyszy, kt�rzy rozst�pili si� i zwarli za nim tarcze. Nios�c dziewczyn�, wszed� po pas w wod� i zbli�y� si� do burty okr�tu, gdzie dwaj �eglarze, o w�osach wci�� jeszcze ociekaj�cych wod�, czekali narzuciwszy ju� p��- cienne tuniki i sk�rzane kaftany. Uni�s�szy dziewczyn� odda� j� w ich wyci�gni�te r�ce. - Spryskajcie jej lico wod�, bowiem omdla�a! - rzek� szybko i zawr�ci�. Stan�wszy przed kr�lem wioski zawo�a� dono�nie: - Panie! Oto z woli bogini waszej, straszliwej Zimy, za�lubiam twoj� c�rk� i odt�d b�d� jej m�em, a ona �on� moj�! Stary cz�owiek spogl�da� na niego przez chwil�, a w oczach jego, pe�nych jeszcze prze�ytej niedawno grozy, prze�witywa� zacz�a rado��. - Uczynimy wed�ug woli bogini! - rzek� i odwr�ciwszy si�, pok�oni� si� nisko ku wschodowi, bowiem nie Zima straszliwa, przed kt�r� dr�eli wszyscy, by�a g��wnym bogiem ludu jego, lecz �yciodajne s�o�ce. - I niechaj odt�d, je�li nie pragnie Ona ofiary z dziewcz�t, stanie si� pod�ug woli Jej, objawionej nam twymi ustami! Oby� wielu syn�w i c�rek dochowa� si� z �ona owej, kt�r� nie ludzie ci dali, lecz przemo�ny i objawiony cudownie wyrok nie myl�cych si� nigdy bog�w! Zegnaj mi, a wraz z tob� wszyscy, kt�rzy przybyli�cie nie swoj� zapewne kierowani wol�! Oby�cie ujrzeli brzeg wasz rodzinny! I skin�� na swych dwu syn�w, aby wraz z Krete�czyka- mi udali si� na okr�t. A gdy wios�a zanurzy�y si� i wysoka dziewczyna w bieli unios�a w g�r� ramiona, �egnaj�c brzeg rodzinny, lud pochyli� si� w niskim pok�onie. Bowiem spocz�a na niej d�o� bogini. Samotnie sta�a na rufie okr�tu spogl�daj�c na nikn�ce w oddaleniu domy wsi, a� wreszcie zakr�t rzeki przes�oni� jej ziemi� ojczyst�. W�wczas odwr�ci�a si� i stoj�cy za ni� Terteus ujrza�, �e z oczu jej p�yn� �zy. Z dala stali dwaj bracia jej, nadal pe�ni grozy, nie �miej�c podej�� ni odezwa� si� do niej, a za�oga Angelo- sa, siedz�c przy wios�ach, tak�e nie odrywa�a od niej oczu. Lecz cho� m�od� by�a niewiast� na pok�adzie okr�tu wype�nionego �eglarzami, nie pad� �aden nieskromny �art. Bowiem szaleniec jedynie, kt�remu bogowie odej- m� rozum, �artuje z tych, kt�rych naznaczyli oni wido- mie swym pi�tnem. A ona, otar�szy �zy i patrz�c wprost w oczy Terteusa, rzek�a, przywo�awszy skinieniem starego Nasiosa: - Zapytaj go, starcze, jak go zowi�, gdy� nie do��, �e nie znam mowy ma��onka mego, lecz nie wiem nawet, jakie imi� nosi! I roze�mia�a si� g�o�nym, szcz�liwym �miechem, zapo- minaj�c, �e porzuci�a na zawsze dom sw�j i ojca swego, aby ich ju� nie ujrze� wi�cej. Tego wieczora, gdy przybili do bezludnej wysepki na rzece, by rozpali� na niej ognisko i sp�dzi� noc, Terteus zatrzyma� si� obok miejsca, gdzie Bia�ow�osy siedzia� z Harmostajosem rozmawiaj�c szeptem i �miej�c si�. - Jak�e dokonali�cie tego? - rzek� pochylaj�c si� ku nim i zni�aj�c g�os. - By�a chwila, gdy pomy�la�em, �e bogowie przeszkodzili wam i zginie ona w ton�cej �odzi po�r�d fal rzeki. A w�wczas nie wiem, co bym uczyni�, ogarni�ty szale�stwem. - Urwa�. -Wygl�da�o to tak, jak gdyby sama bogini kierowa�a �odzi�! - Bo te� i tak by�o... - rzek� Harmostajos. - Stoj�c ju� na pok�adzie okr�tu, s�ysza�em ci� m�wi�cego o twym �nie proroczym i uwierzy�em ci! Jak�e szcz�liwi s� owi, kt�rym pojawiaj� si� bogowie i boginie nios�c im w darze pi�kne dziewcz�ta! - I parskn�� �miechem, lecz natych- miast pohamowa� si� nie chc�c, aby inni us�yszeli. Si�gn�� pod sk�rzany kaftan i wyci�gn�� d�ug� pust� trzcin�. - Przechowam to! - rzek�. - Albowiem spo�r�d wielu opowie�ci, kt�re pragn� przekaza� mym wnukom, je�li bogowie mi ich u�ycz�, ta b�dzie powtarzana najcz�ciej w d�ugie wieczory zimowe. Lecz kt� mi uwierz