4661
Szczegóły |
Tytuł |
4661 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4661 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joe Alex
Czarne okr�ty
ROZDZIA� PIERWSZY
Pop�yniesz do brata mego,
kr�la Tenedos
Redaktor techniczny
STEFAN SMOSARSKI
Korekta
EL�BIETA SZYSZKOWSKA
Wydanie drugie, poprawione i zmienione
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
RSW �PRASA-KSI��KA-RUCH" WARSZAWA 1978
Wydanie 11. Nak�ad 100 000+260 egz. Obj�to��: ark. wyd. 11,22, ark. druk.
15,75. Papier offsetowy kl. III, 90 g, 82x104/32. Nr prod. 1-1/2968/75.
Sk�ad: ZG �Dom S�owa Polskiego" - Warszawa, ul. Miedziana 11. Druk
i oprawa: Prasowe Zak�ady Graficzne - ��d�. ul. Armii Czerwonej 28.
Cena tomu III z� 40.-. Zam. 6863/77 F-25
Gdy po dw�ch dniach Bia�ow�osy wyruszy� do Troi,
napotka� w ulicy kram�w i winiarni, rozci�gaj�cej si� nad
potokiem przed murami miasta, pierwszych �eglarzy
z Angelosa.
Przechadzali si�, zaczepiaj�c weso�o dziewcz�ta, ogl�-
daj�c towary roz�o�one na deskach wprost na ziemi,
a wysokie pi�ropusze na ich he�mach zwraca�y uwag�
mieszka�c�w grodu, gdy� wszyscy zapewne wiedzieli ju�,
na jak niezwyk�� wypraw� udaje si� okr�t krete�skiego
ksi�cia.
Kamon i Orneus na widok Bia�ow�osego, kt�rego
spotkali na skraju drogi, wznie�li weso�y okrzyk.
- Wszyscy tu rzekli; �e nigdy ci� ju� nie ujrzymy, co
b�dzie z wielkim po�ytkiem dla ciebie, gdy� ludzie opo-
wiadaj� tu, �e wszystkich nas po�r� tam �ywcem potwory
wiekui�cie g�odne i nie znaj�ce lito�ci! �Kamon roze�mia�
si�.
- Gdzie� zamieszkujecie?
- W wielkim domu opodal pa�acu kr�lewskiego, gdzie
mamy sto�y i pos�ania, gdy� kr�l tego miasta go�ci nas
wspaniale! �al b�dzie odp�ywa�!
Orneus obejrza� si� za jasnow�os� dziewczyn�, kt�ra
zatrzyma�a si�, wybieraj�c sztuk� materia�u, us�u�nie
roz�o�on� przed ni� przez brodatego kramarza.
- Ojciec zezwoli� mi pop�yn�� z wami, gdy�, jak rzek�,
okry�bym si� ha�b� przed obliczem boskiego ksi�cia,
gdybym pozosta� wi�ziony trwog� przed owymi potwora-
mi! - Bia�ow�osy tak�e si� roze�mia�. - Nie wiecie, gdzie
mo�na odnale�� Terteusa? -Z zaciekawieniem spogl�da�
na bia�e, wysokie mury miasta i otwart� bram�, w kt�rej
dwu stra�nik�w w pancerzach i z d�ugimi w��czniami
przechadza�o si� leniwie, niewiele zwracaj�c uwagi na
wchodz�cych i wychodz�cych ludzi.
- Zapewne pozosta� dzi� na przystani. Jest ona tak
dobrze os�oni�ta, a nadbrze�e ma nowe i kamienne, �e nie
wyci�gali�my okr�tu, lecz stoi on uwi�zany przy brzegu.
Terteus trzyma tam nieustannie cz�� za�ogi. Stra�e zmie-
niaj� si� rano i wiecz�r, jak gdyby obawia� si�, �e kto�
mo�e skra�� nam okr�t! -Kamon wzruszy� ramionami. -
By� mo�e wie, co czyni post�puj�c tak, gdy� cho� do
przystani-z miasta trzeba i�� dobry kawa� drogi, nieustan-
nie stoi tam mrowie ludzi przygl�daj�cych si� okr�towi.
Nie widzieli nigdy podobnego, jak powiadaj�, i nie myl�
si� przecie, gdy� nigdy dot�d podobny Angelosowi okr�t
nie sun�� po b�oniach Posejdona. Lecz zapewne mi�dzy
owymi Trojanami kr�ci si� niejeden rzezimieszek, a na
niestrze�onym okr�cie zawsze znalaz�oby si� co�, co
wielce by mu si� mog�o wyda� przydatnym. Lecz ludzie
nie s� zadowoleni. Ma to by� bowiem nasza ostatnia
przysta�, a dalej rozci�ga si� �wiat, w kt�rym mo�e nikt
nas ju� nigdy nie ugo�ci niczym... pr�cz strza�y lub
pchni�cia mieczem...
- Ka�e nam tak�e powraca� na posi�ki do owego domu
opodal pa�acu, gdy� pragnie wiedzie� nieustannie, czy
nikogo nie spotka� jaki przypadek... Czy�by obawia� si�,
�e niejeden mo�e rozmy�la nad tym, co ludzie powiadaj�,
i skryje si� w chwili odp�yni�cia okr�tu, aby p�niej
powr�ci� do Amnizos wraz z przygodnym kupcem
krete�skim?
Bia�ow�osy wzruszy� ramionami.
- �adnemu z nas nikt nie nakazywa� towarzyszy�
boskiemu Widwojosowi. S� tu jedynie ci, kt�rzy sami
tego pragn�li.
- M�ody jeste� jeszcze... - Orneus u�miechn�� si�.
- Bywa tak, �e rzecz jaka� w pierwszej chwili zdaje si�
pon�tna i pi�kna, lecz z biegiem czasu l�k zaczyna bra�
g�r� nad pragnieniem przygody... C�, ujrzymy to prze-
cie. Wiemy, ilu nas tu przyp�yn�o. Ujrzymy, ilu odp�ynie.
Jak mniemam, to w�a�nie sp�dza Terteusowi sen z powiek
noc�. Kr�l �w go�ci nas pi�knie, jak ci ju� rzek�em, wino
leje si� tu z dzban�w jak woda ze �r�d�a, dziewcz�ta s�
weso�e, a ludzie tego grodu przychylni cudzoziemcom jak
ich w�adca. Dla tej w�a�nie przyczyny Terteus narzuca
owe obowi�zki stra�owania i zbierania si� na wsp�lne
uczty, gdy� tak trzeba je nazwa�, a tak�e obmy�la r�ne
prace dla za�ogi przy �adowaniu okr�tu i naprawach tego,
co wcale jeszcze naprawy nie wymaga.
- C�... - rzek� Bia�ow�osy. - Gdybym by� dow�dc�
okr�tu, pewnie tak�e frasowa�bym si� na my�l, �e mog�
utraci� ludzi na miejscu, gdzie ko�czy si� �wiat znany.
Tam, dok�d p�yniemy, nie znajdzie nowych, kt�rzy ich
zast�pi�. A i nam gorzej b�dzie, gdyby przysz�o do walki.
- To prawda... - rzek� Kamon. Zas�pi� si� nagle.
P�niej czo�o jego rozja�ni�o si�. - B�dzie, jak zechc�
bogowie! - zawo�a� sil�c si� na weso�o��.
Bia�ow�osy po�egna� ich paru weso�ymi s�owami i ski-
nieniem.
Ruszy� ku bramie i min�� j�, odprowadzany ciekawymi
spojrzeniami stra�nik�w, kt�rzy widz�c m�odego wojow-
nika w krete�skim he�mie z czerwon� kit�, z mieczem
w d�ugiej sk�rzanej pochwie i potrz�saj�cego lekkim
oszczepem, kt�ry ni�s� w d�oni, wzi�li go za przybysza
/ dalekiej wyspy, nie podej-
rzewaj�c nawet, �e jest on
synem ubogiego troja�skie-
go rybaka.
Pa�ac kr�lewski sta� na
podwy�szeniu wewn�trz
mur�w, a jeden z przestron-
nych dom�w go�cinnych
w�adcy Troi znajdowa� si�;
u jego st�p. Bia�ow�osy do-
tar� tam w�sk� uliczk� zat�o-
czon� lud�mi przesuwaj�cy-
mi si� w obu kierunkach.
Troja by�a grodem zasob-
nym, a miejsce, w kt�rym si�
znajdowa�a, powodowa�o,
�e wiele okr�t�w z r�nych
stron znanego �wiata przy-
bywa�o tu dla wymiany
towar�w.
Bia�ow�osy bez trudu roz-
pozna� miejsce, w kt�rym
kr�l troja�ski umie�ci� za�o-
g� boskiego go�cia. Przed
wej�ciem do owego domos-
twa sta�o kilku ludzi z Ange-
losa, rozmawiaj�c z jakim�
cz�owiekiem, najwyra�niej
przekupniem, kt�ry ukazy-
wa� im przyniesione przed-
mioty w ma�ej drewnianej
skrzynce zawieszonej na
sk�rzanym rzemieniu prze-
rzuconym przez rami�.
Pozdrowiwszy ich Bia�o-
w�osy wszed� do wn�trza i szcz�liwym trafem natkn�� si�
naTerteusa.
- A, jeste�! - Przez zas�pione oblicze m�odego rozb�j-
nika morskiego przemkn�� cie� u�miechu. - Jak�e ci�
ojciec i matka przyj�li?
� Sen mi oczy klei... - odpar� Bia�ow�osy szczerze. �
Dwa dni i dwie noce opowiada�em im po stokro� te same
przygody, kt�re bogowie pozwolili mi �askawie prze�y�!
- Jak�e si� dziwi� matce, skoro ci� ju� zapewne op�a-
ka�a? - Terteus roz�o�y� r�ce, p�niej opu�ci� jedn� z nich
na rami� Bia�ow�osego i �cisn�� je lekko. - P�jd�, chc�
m�wi� z tob�.
Ruszy� pierwszy, a Bia�ow�osy poszed� za nim.
Gdy znale�li si� na ulicy i zatrzymali za pierwszym
za�omem muru, kt�ry odgradza� ich od o�ywionej ulicy,
Terteus rzek�:
� Kr�l go�ci ksi�cia i Perilawosa u siebie, na zamku, co
jest rzecz� s�uszn� i nie wzbudzi�o mych podejrze�, cho�
trzymamy tu nasz or�, aby za�oga nie by�a zdana na �ask�
w�adcy tego grodu, gdyby nagle zapragn�� wyci�� nas do
ostatniego. W g�owie mi si� wprawdzie nie mie�ci, aby
m�g� to uczyni� w mie�cie, gdzie tylu �eglarzy przybywa
ze wszystkich zak�tk�w, gdy� wie�� o tym roznios�aby si�
po ca�ym mie�cie, jako �e Widwojos jest bratem najpo-
t�niejszego monarchy na morzach. My�la�em o tym
d�ugo i gdybym by� Minosem... - zni�y� g�os, cho� nikt ich
tu nie m�g� us�ysze� � to w�a�nie miejsce lub ow� d�ug�
cie�nin�, kt�ra nas czeka po wyp�yni�ciu st�d, wybra�-
bym, aby rozprawi� si� z mym bratem. Minos nie rz�dzi tu
ju�, wi�c nie na niego spad�aby nasza krew, a r�wnocze�-
nie jest to ostatnia przysta�, gdzie zemsta jego mo�e nas
odnale��, nim powr�cimy z wyprawy za przyzwoleniem
bog�w. Gdy odp�yniemy z Troi i miniemy cie�nin�, kt�ra
znajduje si� pod w�adz� goszcz�cego nas tu kr�la, kt�
b�dzie wiedzia�, gdzie jeste�my i co si� z nami dzieje?...
Jakie� okr�ty krete�skie i jacy� wys�annicy Minosa dop�-
dz� nas lub odnajd�? Tak mniemam od chwili wyp�yni�-
cia z Aten. A nadal nie mog� poj�� tego, co ci� tam
spotka�o. Musia� to by� jaki� zamys�, kt�ry nie uda� si�
w�adcy Krety. By� mo�e wzi�to ci� za kogo innego? Za
Perilawosa mo�e, bo gdyby jego porwano, nie dziwi�bym
si�. Nie wiem, lecz nie by�a to rzecz zwyk�a w czasie, gdy
oczekujemy uderzenia, a boski Widwojos winien pami�-
ta�, �e nienawi�� kr�lewska towarzyszy jemu i jego
synowi...
Urwa� na chwil� i odetchn�� g��boko, gdy� by� nie
nawyk�y do d�ugich przem�wie�, a teraz przemawia�
szybko, gor�czkowo, jak gdyby chcia� zrzuci� z serca
ci�ar, a raczej podzieli� si� nim z kim�, komu ufa�.
- Oto przyczyna dla kt�rej pragn� odp�yn�� jak naj-
szybciej. Trzymam za�og� w gromadzie. Nie mog� ich
zamkn�� w owym domostwie, lecz obmy�lam sto zaj��,
kt�re pozwalaj� mi mie� ich na oku. L�kam si�, sam nie
wiem czego? A to jest najgorsze. Wiem, �e cho� wszyscy
mo�emy znale�� �mier� z r�ki Minosa, lecz nie nas on
nienawidzi, a brata swego i jego syna... - I doko�czy�
niemal z w�ciek�o�ci�: -1 oto w takiej chwili, gdy wczoraj
jeszcze ostrzega�em boskiego Widwojosa, aby mia� si�
nieustannie na baczno�ci, a nawet przeni�s� pod byle
jakim pozorem z pa�acu, gdzie kr�l odda� mu swe komna-
ty, do tego domu, gdzie si� znajdujemy, a je�li nie on sam,
aby zezwoli� Perilawosowi spa� w�r�d nas, gdy� s�dz�, �e
nikt nie uderzy na jednego z nich, aby oszcz�dzi� drugie-
go. Dla Minosa bowiem jedynie �mier� ich obu mo�e by�
celem. W takiej w�a�nie chwili, gdy odjecha�em konno
przed �witem do przystani dopilnowa� za�adunku jad�a,
kt�re zakupili�my tu w wielkiej ilo�ci, nie wiedz�c, co nas
czeka, gdy wyp�yniemy na p�noc z owej cie�niny...
W takiej chwili, powiadam, przybywa do mnie s�uga
kr�lewski, aby obwie�ci� mi, �e boski Widwojos z synem
i czterema dworzanami kr�la uda� si� na odleg�e pastwi-
ska za g�rami, by obejrze� stada troja�skich koni, kt�re
tam si� wypasaj� i wybra� z nich kilka, gdy� kr�l wierz�c,
�e s� to wierzchowce najpi�kniejsze w �wiecie, pragnie
nimi obdarowa� Widwojosa, aby zabra� je z sob� na
okr�t, jako �e mog� by� potrzebne wyprawie, gdy b�dzie-
my p�yn�li na p�noc po�r�d step�w wielk� rzek�, kt�r�
mamy napotka�!
Odetchn�� g��boko i zamilk�. P�niej doda� jeszcze:
� To prawda, �e sam doradza�em boskiemu Widwojo-
sowi, by zakupi� tu kilka koni. Okr�t jest wielki i znajdzie
si� na nim miejsce na przegrody dla nich, a je�li mamy
p�yn�� rzekami, nie ucierpi� od podr�y morzem, gdy�
niekt�re z nich nie znosz� jej i zdychaj�, je�li s� zbyt d�ugo
nara�one na burzliw� fal� morsk�... Nie pomy�la�em, �e
zwiedziony uprzejmo�ci� owego kr�la zechce wraz z sy-
nem uda� si� st�d w nieznane miejsce z ca�kiem nie
znanymi mu lud�mi!... A ma powr�ci� jutro, gdy�, jak
powiada� �w dworzanin, zapewne boski ksi��� i jego syn
sp�dz� noc po tamtej stronie g�r, znu�eni d�ug� jazd�.
I c� mam uczyni�? Niechaj bogowie spal� swym pioru-
nem wszystkich Krete�czyk�w i ich m�dro��, kt�ra oka-
zuje si� g�upot�, gdy kt�ry z nich ma roztrz�sa� swe
sprawy jak dojrza�y m��!
� S� tam stada... - rzek� Bia�ow�osy niepewnie. -
Wiem, �e kr�lewskie stada latem pas� si� za g�rami.
� I ja pewien jestem, �e �w kr�l nie sk�ama�! Lecz sta�o
si� tak, �e my jeste�my tu, ca�a za�oga, stu uzbrojonych
ludzi! A Widwojos i jego syn znale�li si� daleko st�d
i znajduj� si� za g�rami! To jedno pojmuj�! By� mo�e...�
doda� spokojniej - jutro Widwojos powr�ci wiod�c z sob�
owe konie, a kr�l tw�j oka�e si� w�adc� go�cinnym
i prawym. Lecz �le si� sta�o, a ja... a my przysi�gli�my, �e
nie opu�cimy ich! - Znowu po�o�y� d�o� na ramieniu
Bia�ow�osego. � S�uchaj! Czy znasz owe strony? Wiem, �e
Widwojos uda� si� ku stadom pas�cym si� za Bia��
Prze��cz�. Tak rzek� �w cz�owiek. Gdzie� si� znajduje
owa prze��cz?
Ch�opiec skin�� g�ow�.
- Tak i ja s�dzi�em, gdy� tamt�dy przep�dzaj� stada
na wiosn�. Inaczej musieliby gna� konie szerokim kr�-
giem nad morzem i nak�adaliby drogi. Prze��cz owa le�y
w lasach pokrywaj�cych g�ry. By�em tam kilkakro�, aby
zebra� zio�a dla matki.
- Mam tu konie... - Terteus spojrza� w ulic�, kt�r�
przechodzi� jaki� dostojnik, poprzedzany przez wrzesz-
cz�cego s�ug� z kijem... - Kr�l Troi u�yczy� nam ich kilka,
aby�my mogli swobodnie dociera� do przystani nie tru-
dz�c si�. A Eriklewes czuwa dzi� nad okr�tem. Wydaje mi
si� do�wiadczonym i m�drym cz�owiekiem. Dobrze, �e
zabrali�my go z Aten. Innych nie znam jeszcze. Zapewne
poznam ich lepiej, gdy zanurzymy si� w owym tajemnym
�wiecie, ku kt�remu p�yniemy. Tam ka�dy oka�e sw�
warto��. I b�d� m�g� im ufa�, gdy� wsp�lny los po��czy
nas i �aden nie b�dzie m�g� �le �yczy� ani czyni� innym.
Sami bowiem b�dziemy tam po�r�d obcego �wiata. Lecz
tu... - Zastanawia� si� przez kr�tk� chwil�. - C� by�
rzek�, gdyby�my udali si� na ma�e �owy lub na przeja�d�k�
konn� w okolice tego pi�knego grodu? By� mo�e droga
zaprowadzi nas ku Bia�ej Prze��czy... Nie wiem, czy
napotkamy Widwojosa, lecz nie mog� tu tkwi� bezczyn-
nie. L�kam si� o niego...
- Jak dawno wyruszy�? - zapyta� Bia�ow�osy.
- Cz�owiek �w przyby� m�wi�c, �e ksi��� odjecha�
z synem na kr�tko, nim tu przyby�e�...
- Je�li pojechali ku Bia�ej Prze��czy - rzek� Bia�ow�o-
sy - znam �cie�k� w g�rach, kt�r�dy przejd� konie...
Kr�tsza to znacznie droga, lecz niewygodna i �atwo tam
mo�e zb��dzi� �w, kt�ry jej dobrze nie zna. Prowadzi
przez wzg�rza, kt�re widzia�e� z dala, schodz� one ku
brzegowi, do miejsca, gdzie stoi dom m�j. Znam tam
ka�dy krzew i ka�de drzewo.
- Jed�my nie zwlekaj�c! � rzek� Terteus.
Ruszyli szybkim krokiem ku stajniom przyleg�ym do
domu.
Stajnie kr�lewskie znajdowa�y si� w obr�bie wewn�-
trznych mur�w pa�acowych, lecz stra� w bramie przepu�-
ci�a ich bez s�owa, rozpoznaj�c go�ci krete�skich.
Na rozleg�ym dziedzi�cu Terteus skr�ci� w lewo. Bia�o-
w�osy, kt�ry cho� by� Troja�czykiem, nigdy nie przekro-
czy� �wi�tego obwodu domu kr�lewskiego, rozgl�da� si�
ciekawie doko�a.
Dziedziniec by� niemal pusty, gdy� s�o�ce grza�o moc-
no i py� unosi� si� spod st�p, gdy szli po lu�no wybrukowa-
nym p�askimi kamieniami podej�ciu do bocznego skrzy-
d�a niskiego budynku, przylegaj�cego do w�a�ciwych
komnat kr�lewskich.
Przed otwartymi podw�jnymi wierzejami stajni sie-
dzia�o kilku ludzi na kamiennej �awie.
Na widok Terteusa jeden z nich, ubrany okazalej ni�
inni i maj�cy na szyi srebrny �a�cuch, d�wign�� si� i sk�oni�
lekko.
- Czy pragniecie pojecha� do przystani, mili go�cie
krete�scy? - zagadn�� stoj�c pomi�dzy nimi a ciemnym
wej�ciem stajni.
- Tak, o ty, kt�ry w�adasz stajniami kr�la! - rzek�
Terteus oddaj�c mu uk�on. - A raczej... nie do przystani,
gdy� wszelkie sprawy zwi�zane z za�adowaniem naszego
wielkiego okr�tu powierzy�em dzi� memu sternikowi,
kt�ry jest do�wiadczonym cz�owiekiem i dobrym �egla-
rzem. By rzec prawd�, pragniemy wykorzysta� nieobec-
no�� naszego ksi�cia i uda� si� na �owy w okolice waszego
grodu. Ludzie tu powiadaj�, �e macie wiele zwierzyny
w lasach porastaj�cych wasze wzg�rza. Pragniemy przed
wieczorem powr�ci�. Ksi��� nasz, jak mi donie�li, nie
przyb�dzie dzi� do Troi, lecz przep�dzi noc przy waszych
stadach za g�rami, wi�c nie b�dzie nas dzi� wzywa� do
siebie. A bogowie jedynie wiedz�, kiedy zn�w uda nam
si� dosi��� koni i pogoni� za zwierzyn�? Wiesz przecie�,
jak wielk� i gro�n� wypraw� dowodzi boski Widwojos.
- Wiem i pe�en dla� jestem niezmiernego podziwu
jako i inni mieszka�cy tego grodu. To prawda, �e boski
wasz ksi��� mo�e nie powr�ci� dzi�, gdy� droga do
naszych stad jest daleka i prowadzi przez g�ry. Boskiemu
bratu kr�la Krety tak�e zapewne u�miecha�a si� przeja�-
d�ka po tak d�ugiej podr�y morzem. Uzbr�jcie si�
jednak w ci�sze w��cznie i �uki, gdy� mo�ecie napotka�
lwa albo nied�wiedzia, a nie s� to wrogowie, kt�rych
mo�na u�owi� lub odp�dzi� lekkim oszczepem. Dam wam
tak�e �mig�e i zaprawione w trudach konie umiej�ce si�
wspina�, gdy� wsz�dzie tu, pr�cz wybrze�a morskiego,
droga wasza b�dzie bieg�a przez doliny i wzg�rza.
- Dzi�ki ci, panie! - Terteus raz jeszcze sk�oni� przed
nim g�ow�. - Je�li upolujemy zwierza godnego twej
uprzejmo�ci dla nas, zezw�l, aby�my ofiarowali ci jego
sk�r�!
- Niechaj bogowie dadz� wam dobre �owy i doprowa-
dz� was na powr�t szcz�liwie do bram tego grodu,
a w�wczas i ja b�d� szcz�liwy.
Po wymianie owych grzeczno�ci g��wny stajenny wy-
bra� im dwa ros�e konie, na kt�rych odjechali ulic� ku
domowi przeznaczonemu dla za�ogi Angelosa, toruj�c
sobie z wolna drog� przez t�um. Gdy znale�li si� tam,
wzi�li �uki i ci�sze oszczepy, lecz nie pozbyli si� mieczy.
Terteus zapowiedzia� za�odze, �e powr�c� p�nym popo-
�udniem lub o zachodzie s�o�ca, i ruszyli kieruj�c si� ku
po�udniowej bramie, tej samej, kt�r� Bia�ow�osy wszed�
wczesnym rankiem do grodu.
- Czy w tym kierunku uda� si� Widwojos? - zapyta�
p�g�osem Terteus, gdy zr�wnali si� w w�skiej uliczce,
jad�c wolno i wymijaj�c ust�puj�cych im pieszych.
- Nie! - Bia�ow�osy potrz�sn�� g�ow�. - Je�li, jak ci
rzekli, droga jego wiod�a ku Bia�ej Prze��czy, opu�ci� gr�d
inn� bram�, ku wschodowi. Rozpoczyna si� za ni� trakt
wiod�cy przez g�ry ku le��cej za nimi rozleg�ej r�wninie,
gdzie wypasaj� si� stada kr�lewskie. Droga to �atwa
i pozbawiona wielkich przeszk�d, lecz jad�cy zatocz�
wielkie p�kole wspinaj�c si� przez lasy a� ku owej
prze��czy. Droga, kt�r� my obierzemy, bardziej trudzi
je�d�c�w i konie, gdy� wiedzie przez bezdro�a, lecz jest
niemal o po�ow� kr�tsza i wyprowadzi na ow� prze��cz.
Wszelako ludzie kr�lewscy nie obraliby jej maj�c z sob�
znamienitych go�ci, a nie wiem, by rzec prawd�, czy
s�yszeli o niej, gdy�, jak rzek�em, jest to bezdro�e i dosia-
daj�c konia mo�e je min�� jedynie �w, kt�ry zna tam
ka�dy w�w�z i ka�de �o�ysko potoku.
- Nie pob��dzisz? - spyta� jeszcze Terteus.
- Nie!. � Bia�ow�osy potrz�sn�� g�ow�. � Znam t�
drog�. Ojciec wskaza� mi j�, gdy� wiedzie przez g�sty
b�r, gdzie co prawda mo�esz napotka� nied�wiedzia, lecz
nie napotkasz lwa, kt�ry upodoba� sobie rozleg�e r�wniny
i skraj las�w.
- Niechaj nie wiedz�, �e jest nam spieszno... - rzek�
Terteus pochylaj�c si� ku niemu nad g�ow� konia. -
Pognamy nasze zwierz�ta w�wczas, gdy nie b�dzie nas
mo�na dojrze� z mur�w.
Ch�opiec bez s�owa skin�� g�ow�. Zbli�ali si� ku bramie
miejskiej.
Konie sz�y tanecznym krokiem, podrywaj�c g�owy, jak
gdyby przeczuwa�y wielk� otwart� przestrze�.
- S�dzisz, �e przetniemy drog� ksi�cia?
Bia�ow�osy spojrza� ku s�o�cu, kt�re wspina�o si� po-
woli na wierzcho�ek niebios.
- Je�li wyruszyli wkr�tce po wschodzie w pe�nym
poranku, dognamy ich na prze��czy lub w�wczas, gdy
rozpoczn� drog� ku dolinom prowadz�cym na ow� r�w-
nin�, gdzie pas� si� stada kr�lewskie. Z wolna min�li
bram� i znale�li si� na kamiennym trakcie.
Cz�owiek zatrzyma� si� u wej�cia wielkiego megaronu
i zgi�� w pok�onie tak niskim, �e jego d�ugie k�dzierzawe
w�osy musn�y niemal g�adkie kamienie posadzki.
- Jestem, kr�lu m�j.
W�adca Troi rzuci� ku niemu kr�tkie spojrzenie i uni�s�
r�k� na znak, by czeka� i milcza�. Cz�owiek nadal trwa�
zgi�ty w uk�onie, jak gdyby oczekuj�c nowego ruchu
w�adcy, kt�ry zezwoli�by mu si� wyprostowa�. Kr�l by�
cz�owiekiem t�ustym i nie m�odym ju�, lecz ruchy jego
by�y szybkie. Przechadza� si� tam i na powr�t po rozleg�ej
sali, zdaj�c si� zapomina� o obecno�ci tego, kt�rego
wezwa�. Id�c pociera� d�oni� szyj�, co by�o u niego oznak�
gniewu lub niepokoju. Lecz w owej chwili najwyra�niej
nie by� gniewny, gdy� zatrzyma� si� nagle i rzek� cicho:
- Zbli� si�!
Cz�owiek zbli�y� si� i zgi�� w ponownym uk�onie. By�
nieco starszy ni� kr�l i d�ugie w�osy jego by�y ju� przypr�-
szone siwizn�.
- Wyszed�szy st�d we�miesz konia i pognasz do przy-
stani, gdzie wst�pisz na okr�t - rzek� kr�l nie podnosz�c
g�osu i rozpocz�wszy ponownie okr�n� w�dr�wk� pod
�cianami megaronu - i pop�yniesz do brata mego, kr�la
Tenedos. Rzekniesz mu, �e ksi��� Widwojos uda� si�
rankiem w g�ry dla obejrzenia koni z mych stad, kt�re
pas� si� na p�nocy. Rzekniesz mu tak�e, �e bratu kr�la
Krety towarzyszy syn jego, brat mej ma��onki i trzech
moich zbrojnych dworzan. I rzekniesz mu pr�cz tego, �e
za�oga okr�tu krete�skiego pozosta�a w mie�cie... -
Urwa� na chwil�, przeszed� jeszcze kilka krok�w i zawr�-
ci�, zatrzymuj�c si� przed stoj�cym. - A nikomu nie
zwierzysz tych s��w, jedynie bratu memu, kr�lowi Tene-
dos, gdy znajdzie si� z tob� oko w oko bez �wiadka. Gdy.
to uczynisz, masz powr�ci� do mnie i rzec mi, co rzek�
us�yszawszy twe s�owa brat m�j, cho�, jak mniemam, nie
rzeknie ci on niczego. Jakkolwiek uczyni, winiene� po-
wr�ci� tu niezw�ocznie, aby mi zda� spraw� z twego
poselstwa. Odejd�!
Cz�owiek pochyli� si� jeszcze ni�ej, wyprostowa� i znik-
n�� bez s�owa.
Kr�l sta� przez chwil�, pocieraj�c szyj� otwart� d�oni�,
p�niej z wolna ruszy� ku drzwiom megaronu, min��
siedz�c� na �awie stra� pa�acow�, kt�ra zerwa�a si� na
jego widok z chrz�stem pancerzy i mieczy uderzaj�cych
o p�yty posadzki, i wyszed� na pokryty gontowym dachem
ganek.
Na dziedzi�cu dostrzeg� dw�ch wojownik�w krete�-
skich, kt�rych rozpozna� po czerwonych kitach ko�ysz�-
cych si� na wysokich he�mach wygi�tych u szczytu jak p�d
paproci. Nadchodzili od strony stajen kr�lewskich, pro-
wadz�c za uzd� konie, p�niej wskoczyli na nie i odjechali
niespiesznie ku bramie pa�acowej.
Stoj�c w cieniu ganku, odprowadzi� ich wzrokiem,
u�miechaj�c si� lekko. Sam poprosi� ksi�cia Widwojosa,
aby ludzie jego zechcieli korzysta� z koni kr�lewskich,
gdy� droga z miasta do przystani by�a d�uga i nu��ca.
Dumne pi�ropusze o barwie �wie�o przelanej krwi
znikn�y w bramie. Kr�l u�miechn�� si� ponownie. Cho�
przys�uga, jak� mia� wy�wiadczy� w�adcy Krety, by�a
wielka i zapewne b�dzie m�g� po jej wype�nieniu ��da�
dla swych okr�t�w i towar�w wi�kszych u�atwie� w han-
dlu na morzach pod w�adz� Krety, ni�li to mia�o miejsce
dot�d, jednak nienawidzi� tego ludu. Nie on jeden, by
rzec prawd�. Od stuleci pomniejsi w�adcy morscy dr�eli,
by gniew lub �akome oko pan�w tej wyspy o tysi�cu
okr�t�w nie zwr�ci�o si� przeciwko nim. Albowiem Kreta
tkwi�a jak czujna, nienasycona o�miornica po�rodku
�wiata, wyci�gaj�ca swe ruchliwe macki wsz�dzie tam,
gdzie przeczuwa�a zdobycz i �atwe zwyci�stwo. Ci, kt�rzy
nie wpadli jeszcze w owe macki, winni by� nie mniej
czujni ni�li ona. Wi�c cho� got�w by� post�pi� zgodnie
z �yczeniem Minosa, jednak sprawa ta wywo�a�a niepok�j
w jego sercu. Je�li Krete�czycy zaczn� rozmy�la� o prze-
smyku, nad kt�rym le�a�a Troja, w�wczas...
Wzruszy� ramionami i z wolna zawr�ci� do swego
kr�lewskiego pa�acu. Id�c rozmy�la� nadal. Ostatnie
wie�ci z Krety upewnia�y o jednym: po�o�enie nowego
w�adcy nie mog�o by� tak mocne, aby pragn�� rozpocz��
jak�kolwiek now� wojn�. �w sp�r rodzinny i spos�b,
w jaki Minos pragn�� go rozstrzygn��, wskazywa�y na
walk� stronnictw wewn�trz kr�lestwa na wyspie b�d� tez
na zagro�enie samej osoby w�adcy. Kr�l Troi wiedzia�, �e
Minos jest cz�owiekiem bezdzietnym. Mo�na wi�c by�o
przypuszcza�, �e sprawy wewn�trzne zajm� mu wi�cej
czasu w okresie nadchodz�cego panowania ni� obmy�la-
nie nowych wypraw. Lecz kt� m�g� to przewidzie�
z pewno�ci�?
Wszed� do megaronu i nagle zatrzyma� si�. A je�li nie
by�o �adnej przyczyny do niepokoju i przedwczesnej
trwogi? Je�li Kreta po prostu traci�a si�y jak s�dziwy
drapie�nik z wolna trac�cy z�by i pazury? Widomym'
znakiem tego mog�a by� zuchwa�o�� rozb�jnik�w mor-
skich, kt�ra ros�a w ci�gu ostatnich lat... A nie dochodzi�y
do Troi �adne wie�ci o wielkich przedsi�wzi�tych przeciw
nim wyprawach. Lecz mog�o by� te� inaczej. Jak przycza-
jony drapie�nik Kreta mog�a gotowa� si� do dalekiego
skoku, kt�rego celem by�a Troja odleg�a, lecz strzeg�ca
drogi do nieprzeliczonych skarb�w dalekiej p�nocy?
Zmarszczy� brwi i potar� szyj� otwart� d�oni�. Ponow-
nie ogarn�� go niepok�j. Postanowi�, �e w najbli�szym
czasie winien spotka� si� z bratem i rozwa�y� wraz z nim
pewn� my�l, kt�ra nasun�a mu si� w tej chwili. Przygryz�
wargi. Krete�czycy byli uprzejmi i podst�pni. A je�li
Minos pos�u�y� si� nim dla zg�adzenia brata i zatopienia
jego okr�tu wraz z ca�� za�og�, a p�niej wykorzysta to,
aby go oskar�y� o skryt� napa�� na �wi�ty r�d w�adc�w
Krety? To zdj�oby z Minosa wszelkie podejrzenia
i gniew w�asnego ludu, a on, kr�l Troi, nie m�g�by
przecie� wyzna�, �e cho� ksi�cia Widwojosa zabito na
jego rozkaz, lecz dokona� owego czynu w przymierzu
z kr�lem Krety i na jego �yczenie! Nikt by temu nie
uwierzy� i nikogo wezwa� nie m�g�by, aby �wiadczy�
o prawdzie jego s��w, gdy� pro�b� w�adcy Krety przeka-
za� mu dostojnik krete�ski, znajduj�cy si� teraz na Tene-
dos, a uczyni� to, gdy byli sami w komnacie.
Pocz�� przechadza� si� po pustym megaronie, tam i na
powr�t, tam i na powr�t, pe�en nienawi�ci, z czo�em
pofa�dowanym trosk�. Przekl�ci Krete�czycy!
Wreszcie zatrzyma� si� po�rodku sali i pokiwa� g�ow�,
jak gdyby przytwierdzaj�c tym ruchem postanowieniu,
kt�re powzi��. Skoro Widwojos musi zgin��, niechaj
zginie wraz ze swym synem. Lecz okr�t jego winien
powr�ci� na Kret� nios�c wie�� o nieszcz�ciu, jakie
spotka�o r�d Minosa. Wszyscy ci �eglarze niechaj zobacz�
cia�o swego ksi�cia i jego syna. Niechaj dowiedz� si�
i stwierdz� w�asnymi oczyma, �e zgin�li oni bez woli
i wiedzy Trojan. Je�li tak si� stanie, wszyscy b�d� �ywym
�wiadectwem niewinno�ci jego, kr�la Troi. Tak, okr�t
Widwojosa musi powr�ci� na Kret�!
Podszed� do ma�ego gongu zwisaj�cego na wysokim
tr�jnogu i uderzy�. Natychmiast w drzwiach pojawi� si�
niewolnik.
- Niechaj przyb�dzie tu Paramas! - rzek� kr�l i cz�o-
wiek znikn��.
Po chwili pojawi� si� wysoki starzec w bia�ej szacie
i sk�oni� przed w�adc�.
� Wezwa�e� mnie, panie?
- Tak, gdy� jeste� jedynym, kt�ry mo�e stan�� u mego
boku, aby wspom�c mnie, nie pojmuj� bowiem, jak mam
rozstrzygn�� zwyci�sko wojn� tocz�c� si� w mojej
piersi.
I opowiedzia� staremu cz�owiekowi o swych w�tpliwo�-
ciach.
- Je�li zezwolisz, abym rzek� s�owo, w�adco m�j... -
rzek� starzec. - Mniemam, �e rozumowanie twe jest
roztropne i pe�ne m�drego przewidywania na wypadek,
gdyby w�adca Krety ukrywa� przed tob� przyczyny swego
kroku. Gdyby� odm�wi� Minosowi, narazi�by� gr�d sw�j,
handel troja�ski i okr�ty na nienawi�� Krety; gdyby�
natomiast spe�ni� �yczenie jego w ca�o�ci, narazi�by� si� na
niebezpiecze�stwo ze strony owego w�adcy, kt�ry mo�e ci
zap�aci� nikczemno�ci� za tw� us�ug�, wykorzystuj�c j�
jako przyczyn� do wszcz�cia wojny z tob�, a wojna taka,
gdyby zwyci�y�, mog�aby przynie�� mu panowanie nad
przesmykiem ��cz�cym znany �wiat z morzem p�noc-
nym. Lecz je�li spe�nisz g��wn� cz�� jego pro�by, a za-
chowasz przy �yciu wielu ludzi, kt�rzy powr�c� na Kret�
i b�d� �wiadczyli, �e w �mierci Widwojosa nie by�o twej
winy, a jedynie gniew bog�w lub ich niezbadane wyroki
zes�a�y j�, w�wczas Minos nie b�dzie m�g� wo�a�, �e
pragnie pom�ci� na tobie �mier� brata, kt�rej sam tak
bardzo pragn�� i kt�r� wywo�a�. Tak wi�c, panie m�j,
cho� ksi��� i jego syn zgin�, niechaj okr�t �w wyruszy
w podr� powrotn�. A je�li Minos przez poufnego pos�a,
oczekuj�cego na Tenedos, wyrazi ci sw�j gniew dowie-
dziawszy si�, �e zezwoli�e� okr�towi Widwojosa powr�-
ci�, odpowiesz, �e wymkn�li si� pod os�on� nocy zasadzce
okr�t�w twego brata.
- Rankiem wyda�em rozkazy, aby okr�ty nasze czu-
wa�y na morzu, na wypadek, gdyby Krete�czycy chcieli
odp�yn�� na wie�� o �mierci swego wodza. Maj� one nie
spuszcza� ich okr�tu z oczu, p�ki nie dotrze do Tenedos,
gdzie brat m�j ma w pogotowiu si�y morskie, kt�re maj�
zatopi� go na pe�nym morzu z dala od brzeg�w, aby �adna
wie�� o tym nie dotar�a do innych lud�w. A gdyby nawet
trafem pozna� kto� prawd� o przebiegu wypadk�w, brat
m�j rzec mo�e, i� okr�ty jego wzi�y Krete�czyk�w noc�
za rozb�jnik�w morskich, nie wiedz�c, �e wyp�yn�li oni
z Troi na powr�t ku po�udniowi, gdy� wszyscy doko�a
wiedzieli przecie�, �e wyprawa ksi�cia Widwojosa d��y
na p�noc. Tego pragn�� ode mnie Minos.
- Dobrze wi�c b�dzie, panie m�j, je�li wydasz rozkaz,
aby nikt nie trapi� owych krete�skich �eglarzy i dano im
swobodnie oddali� si� od Troi, w kt�r�kolwiek zechc�
uda� si� stron�.
- Wys�a�em cz�owieka do brata mego z wie�ci�, �e
Widwojos wyruszy� ju� na spotkanie swego losu... - rzek�
kr�l niepewnie, nadal pocieraj�c szyj�. - Znajduje si�
u niego �w dostojnik krete�ski, kt�ry czeka na rozstrzy-
gni�cie spraw, aby donie�� swemu panu o �mierci jego
brata i bratanka.
- Niech�e wi�c odp�ywa, skoro nikt ju� nie ujrzy
Widwojosa przy �yciu. Minos z pewno�ci� oczekuje nie-
cierpliwie wie�ci o przebiegu wydarze�, a �w dostojnik
musia�by wiele dni jeszcze pozosta�na TenedOs, czekaj�c
na zatopienie okr�tu i za�ogi, gdy� musz� oni pozosta� tu
d�u�ej na czas uroczysto�ci pogrzebowych. A jak mnie-
mam, godnie op�aczemy wielkiego ksi�cia Krety i wypra-
wimy igrzyska na cze�� jego i jego zmar�ego syna. ..�rzek�
starzec bez u�miechu.
- B�d� to wspania�e igrzyska! - odpar� �ywo kr�l. -
Takie, jakich nie widzia� jeszcze ten gr�d. Albowiem
cz�owiek, kt�rego b�dziemy op�akiwali, by� jednym z naj-
pot�niejszych ksi���t �wiata i zgin�� na mojej ziemi,
b�d�c go�ciem moim.
Ruszy� przed siebie, lecz zatrzyma� si� natychmiast
po�rodku megaronu.
- Aby rzecz doprowadzi� do ko�ca, pragn�, aby� nie
zwlekaj�c uda� si� do mego brata. Niechaj rozka�e wszys-
tkim swym okr�tom, gdziekolwiek by si� znajdowa�y, aby
pozostawi�y owych Krete�czyk�w w spokoju i nie zbli�a�y
si� ku nim. Rzeknij mu, �e wyja�ni� t� rzecz, gdy zawia-
domi� go o �mierci Widwojosa i poprosz� go, aby przyby�
tu na uroczysto�ci �a�obne.
- Czy mam niezw�ocznie uda� si� tam, panie m�j? ,
- Tak. Nie wiem, czy odp�yn�� ju� okr�t, kt�rym
pos�a�em mu inn� wie��, przed niedawnym czasem. Je�li
pospieszysz si�, zd��ysz by� mo�e znale�� si� na przystani,
nim odp�ynie. Gdyby go ju� nie by�o, we� drugi okr�t. Nie
zaznam spokoju, p�ki nie dowiem si�, �e okr�ty mego
brata powiadomiono, aby przepu�ci�y Krete�czyk�w.
Zreszt� on sam odetchnie, jak wiem to dobrze, gdy� jemu
tak�e nie u�miecha si� zatopienie krete�skiego okr�tu,
cho�by dzia�o si� to na ��danie kr�la Krety. Bo c� stanie
si�, gdy kr�l �w zaprzeczy temu i zechce uderzy� na nas,
nios�c nam zemst� za sw�j w�asny wyst�pek, w kt�rym
byli�my jedynie jego pos�usznymi narz�dziami?
- Pojmuj� ci�, panie m�j. I powt�rz� bratu twemu
wszystko, jak mi nakazujesz.
- Uczy� to! A teraz ka� zaprz�gn�� do rydwanu
i niechaj wo�nica odwiezie ci� do przystani.
Starzec sk�oni� si� nisko i wyszed�.
Kr�l uni�s� r�k� ku szyi, lecz opu�ci� j�. Odetchn��
ci�ko jak cz�owiek, kt�ry pozby� si� wielkiego frasunku,
cho� brwi mia� nadal zmarszczone. Wiedzia�, �e dzie�
jutrzejszy przyniesie wiele okropnych wydarze�, a on,
kr�l Troi, b�dzie musia� w ci�gu ca�ego dnia tego udawa�,
�e przera�aj�ca wie��, kt�r� otrzyma, jest dla niego
r�wnie niespodziana jak dla mieszka�c�w grodu i osiero-
conej za�ogi ksi���cego okr�tu. Albowiem jedynie brat
jego ma��onki i trzech najbardziej zaufanych wojowni-
k�w dru�yny kr�lewskiej wiedzia�o, �e boski Widwojos
nie mo�e powr�ci� z owej przeja�d�ki, kt�r� rozpocz��
dla ujrzenia stadniny troja�skich koni. I jedynie oni
czterej, pr�cz kr�la i jego brata, w�adcy Tenedos, wie-
dzieli, jak� straszliw� �mierci� zgin�� ma krete�ski ksi���
i jego syn.
ROZDZIA� DRUGI
Lew was rozszarpa� p�owy!
Brat ma��onki kr�la Troi by� cz�owiekiem uprzejmym
i wytwornym, jak gdyby nie narodzi� si� w dalekim
barbarzy�skim grodzie na p�nocy, lecz w samym Knos-
sos. Odwiedza� zreszt� kilkakrotnie Kret� w dniach swej
wczesnej m�odo�ci, gdy �eglowa� tam jako dow�dca
jednego z licznych okr�t�w, kt�re przewozi�y na wysp�
ziarno z p�nocy. Od chwili, gdy wyruszyli wczesnym
rankiem, zabawia� swych go�ci rozmow�, ukazuj�c im
r�ne miejsca wybrze�a i drog�, kt�ra pi�a si� szerokim
�ukiem i zakosami w g�r�, by znikn�� w dalekich, owia-
nych sin� mgie�k� porann� lasach, porastaj�cych zbocza
rozleg�ego pasma g�r o �agodnych wierzcho�kach.
Miasto z wolna oddala�o si� i cho� nie poganiali swych
koni, wkr�tce znale�li si� w dzikiej okolicy, poza granic�
otaczaj�cych Troj� uprawnych p�l.
Perilawos, kt�ry rozgl�da� si� ciekawie, wysforowa� si�
nieco i celnym strza�em z �uku zabi� zaj�ca, kt�ry pr�bo-
wa� umkn��, kryj�c si� w�r�d g�az�w.
- Pi�kny strza�, ksi���! - zawo�a� brat kr�lewskiej
ma��onki i skin�� na jednego z ludzi, kt�ry zbli�y� si� do
zabitego zwierz�cia, wyrwa� strza�� i poda� j� nadje�d�a-
j�cemu m�odzie�cowi. Zwi�zawszy nogi zaj�ca postron-
kiem, zarzuci� go na szyj� wierzchowca.
- Upieczemy go na popasie! - Brat kr�lewskiej ma�-
�onki wskaza� d�oni� na dwa sk�rzane wory, kt�re wi�z�
drugi z ludzi. - Mamy, by rzec prawd�, jad�a i napoju
do��, lecz �wie�e mi�so lepsze jest ni�li placki, mi�d i sery
owcze... - Ruchem r�ki ukaza� dalekie miejsce pomi�dzy
dwoma wierzcho�kami wzg�rz. - Czy widzisz, boski Wid-
wojosie? Las rozst�puje si� tam, ukazuj�c bia�e ska�y,
st�d nazwanie Bia�a Prze��cz dla owego miejsca. Gdy
dotrzemy tam, a stanie si� to zapewne wkr�tce po po�ud-
niu, b�dziemy odt�d posuwali si� w d�. Dostrze�esz
zreszt� stamt�d, panie, rozleg�e r�wniny, gdzie pas� si�
nasze stada, kt�rym r�wnych nie zna �wiat, jak sam si�
o tym przekonasz, gdy ujrzysz je z bliska.
- Cieszy mnie to! - rzek� Widwojos szczerze. - Gdy�
mi�uj� pi�kne konie... - U�miechn�� si� lekko. - Czasem
nawet got�w jestem mniema�, �e mi�uj� konie bardziej
ni�li ludzi, cho� mo�e ci si� to wydawa� g�upstwem,
niegodnym moich warg i twoich uszu.
- C�, ka�dy z ludzi uczy si� z w�asnego do�wiadcze-
nia... - odpar� brat kr�lewskiej ma��onki z wahaniem. -
Je�li tak s�dzisz, boski Widwojosie, rzec mo�na, i� ludzie
uczynili ci wiele z�ego lub pr�bowali uczyni�, podczas gdy
konie... - Roz�o�y� r�ce. -To pewne, �e ko� jest wiernym
towarzyszem cz�owieka i nie kieruje si� zdrad� ni pod-
st�pem.
Zbocze stawa�o si� coraz bardziej strome i zwierz�ta
sz�y wolno, wybieraj�c zr�cznie nogami drog� po�r�d
kamieni. By�o coraz cieplej. Widwojos uni�s� d�o� i otar�
jej grzbietem pot z czo�a. Brat ma��onki kr�lewskiej
dostrzeg� to. - Wkr�tce dotrzemy do widomej przed
nami kraw�dzi las�w i znajdziemy tam mi�y ch��d, kt�ry
towarzyszy� nam b�dzie a� do prze��czy, gdzie, je�li
b�dzie taka twoja i twego boskiego syna wola, damy
wypocz�� strudzonym koniom i spo�yjemy posi�ek.
- Zdajemy si� na ciebie we wszystkim, panie... -
Widwojos zmarszczy� brwi, gdy� Perilawos wysforowa�
si� zbyt daleko ku przodowi. - Jakie rodzaje grubego
zwierza zamieszkuj� owe lasy?
- S� tu nied�wiedzie, pantery le�ne, kt�re �yj� na
drzewach, i lew, lecz on rzadko zapuszcza si� w g�stwin�.
� Brat kr�lewskiej ma��onki obejrza� si� na swych wo-
jownik�w, kt�rzy jechali nieco za nimi. - �aden z owych
drapie�nik�w nie �mie uderzy� na ludzi, gdy jad� w wi�-
kszej liczbie, lecz bywa�o, �e nied�wied� zechcia� wysko-
czy� z lasu i obaliwszy je�d�ca wraz z koniem, po�re�
obydwu lub porani� �miertelnie. Je�li wi�c zezwolisz.
najdostojniejszy ksi���, pragn��bym, jako �w, kt�remu
powierzono piecz� nad waszymi boskimi osobami, prosi�
ci�, aby� rozkaza� synowi twemu, by trzyma� si� bli�ej nas
wszystkich, gdy� ja nie �miem sam nalega� na to, zwa�yw-
szy, i� jest wnukiem kr�la Krety.
Widwojos z ulg� skin�� g�ow� i okrzykiem przywo�a�
Perilawosa, kt�ry wstrzyma� konia i zaczeka�, a� zr�wnaj�
si� z nim.
Czas up�ywa�. Wspinali si� coraz wy�ej i wreszcie
znale�li si� w�r�d g�stego, odwiecznego boru, porastaj�-
cego brzegi p�ytkiego w�wozu, gdzie �lady kopyt ko�-
skich wskazywa�y szlak.
W�w�z sko�czy� si� polan�, z kt�rej przez chwil�
podziwiali rozleg�y widok morza i pofalowanej linii wy-
brze�a. W dole, niewidoczne ju� niemal, le�a�o miasto na
niewielkim wzg�rku, otoczone bia�ymi murami. Ruszyli
dalej. Perilawos wypytywa� brata ma��onki kr�lewskiej
o sprawy krainy, kt�ra ich go�ci�a, a �w odpowiada�
uprzejmie, cierpliwie, z nieodst�pnym u�miechem.
P�niej dwukrotnie jeszcze zeszli na kr�tko z koni
w pobli�u �r�de�, aby obmy� oblicza i da� zwierz�tom
napi� si�. S�o�ce pi�o si� coraz wy�ej.
Wreszcie na jednym z �agodnych zakr�t�w drogi ujrze-
li, ze drzewa, kt�re zdawa�y si� niesko�czonymi szerega-
mi rosn�� jedne ponad innymi, nagle zaja�nia�y prze�wi-
tami ukazuj�cymi b��kit nieba.
- Oto i prze��cz przed nami! - zawo�a� weso�o brat
ma��onki kr�lewskiej. - Kres naszego wspinania si� ku
s�o�cu! Jest tam na zboczu sza�as, gdzie w czasie swej
w�dr�wki popasaj� ludzie strzeg�cy stad. Je�li zezwolisz,
boski ksi���, rozniecimy tam ogie� i spo�yjemy posi�ek,
a niechaj i konie nasze najedz� si�, gdy� trawa na
prze��czy jest wysoka i pi�kna, a to dla dwu �r�de� z obu
zboczy, kt�re j� otaczaj�. Oba przemieniaj� si� w potoki.
spadaj�c ku r�wninie, i b�d� nam towarzyszy�y, gd\
poczniemy opuszcza� si� drog� ku dolinom.
Wkr�tce znale�li si� na prze��czy. Widok st�d by�
zdumiewaj�cy, gdy� rozci�ga� si� na dwie zupe�nie r�ne
od siebie krainy: przybrze�n� i drug�, le��c� po przeciw-
nej stronie rozleg�� dolin� pokryt� k�pami gaj�w i szero-
kimi pastwiskami, kt�re ci�gn�y si� daleko, a� ku nast�-
pnemu pasmu g�r, wy�szych i gro�niejszych ni�li te, kt�re
w�a�nie przebyli.
Perilawos chcia� zeskoczy� z konia, lecz brat ma��onki
kr�lewskiej wskaza� im niewyra�n� �cie�k�, biegn�c�
w�r�d traw i znikaj�c� po�r�d bia�ych ska� prze��czy.
- Zjedziemy z traktu w bok, bowiem tam, za drzewa-
mi, os�oni�ty k�p� owych g�stych zaro�li znajduje si�
du�y sza�as pasterski w miejscu dobrze chronionym od
wiatru, gdzie rozpalimy ogie� - rzek� wskazuj�c wyci�-
gni�tym ramieniem. - Tak�e i konie b�d� tam bezpiecz-
niejsze, gdy� tu, jak widzisz, boski ksi���, rozci�ga si�
strome urwisko i nawet sp�tany m�g�by kt�ry� z nich
doj�� do kra�ca polany i run�� w d�, co utrudni�oby nam
dalsz� podr�.
Ruszy� przodem, obaj go�cie za nim, a trzej milcz�cy
dworzanie na ko�cu. Po kilku chwilach za za�omem
skalnym ujrzeli �w sza�as ukryty na granicy lasu i wielkich
bia�ych g�az�w pokrywaj�cych grzbiet prze��czy.
Brat ma��onki kr�lewskiej zeskoczy� z konia i trzyma�
uzd� wierzchowca Widwojosa, p�ki �w nie zsiad�.
Gdy znale�li si� wszyscy na ziemi, wojownicy sp�tali
konie i jeden z nich zabra� si� do rozniecania ogniska,
nazbierawszy szybko ga��zi na skraju lasu.
Usiedli na kamieniach, czekaj�c na ukazanie si� ognia.
Drugi z ludzi zdj�� z konia oba sk�rzane worki i zbli�y� si�
z nimi. Z jednego wyj�� kubki i glinian� butl� du�ych
rozmiar�w.
- P�jd� po wod� do �r�d�a, panie? - rzek� zwracaj�c
si� do brata ma��onki kr�lewskiej.
Perilawos nie znosz�cy bezczynno�ci ruszy� z wolna ku
wej�ciu do sza�asu, kt�ry by� chat� zbit� z surowych bali
drzewa, nie ociosanych nawet z kory, odpadaj�cej d�ugi-
mi, wyschni�tymi pasmami. Wewn�trz by� p�mrok, gdy�
�wiat�o wpada�o jedynie przez otw�r wej�ciowy pozba-
wiony drzwi.
W rogu wala�a si� kupa zesch�ych li�ci i ga��zie, kt�re
kto� przed niedawnym czasem przyci�gn�� tu zapewne, by
uczyni� z nich sobie pos�anie, nieco mi�ksze i wygodniej-
sze ni�li naga ziemia stanowi�ca pod�og�.
Rozejrza� si� i wyszed� na �wiat�o s�oneczne, zaledwie
jednak zrobi� krok, pochwyci�y go z dwu stron silne
ramiona ludzkie, a ci�ka d�o� spadaj�ca na usta st�umi�a
okrzyk. Szarpn�� si�, lecz poczu� na gardle ostrze sztyletu.
- Je�li poruszysz si�, zginiesz! - rzek� uprzejmie brat
ma��onki kr�lewskiej, g�osem r�wnie mi�ym jak w chwili,
gdy uprasza� ich, by zeszli z koni. -Zanie�cie go i po��cie
obok ojca jego, boskiego ksi�cia.
Ch�opiec poczu�, �e silny sznur kr�puje mu nogi.
Porwano go w g�r� i jeden z wojownik�w troja�skich,
cz�owiek najwyra�niej olbrzymiej si�y, zarzuci� go sobie
jak pi�rko na rami�, przeszed� z nim kilkana�cie krok�w
i rzuci� go na ziemi� obok ojca.
Bogom podobny Widwojos le�a� na trawie sp�tany ju�,
z r�kami wykr�conymi do ty�u i �ci�gni�tymi mocno
sznurem. Obok niego kl�cza� trzeci z wojownik�w troja�-
skich, a kr�tki, uniesiony w powietrzu miecz -iwis� nad
jego piersi�.
Brat ma��onki kr�lewskiej pochyli� si� nad le��cym
i u�miechn�� si� niemal serdecznie.
- Zechcesz wybaczy� mi, ksi���, �e miast wypoczyn-
ku, wody ze �r�d�a i jad�a ofiarowa� ci musz� najd�u�szy
z wypoczynk�w: �mier�. Nie �ywi� �adnej nienawi�ci ku
tobie lub twemu synowi, lecz taka jest wola mego w�adcy.
Musicie tu obaj zgin��.
- A czemu� mia�by �ywi� nienawi�� �mierteln� do
mnie tw�j kr�l? - spyta� Widwojos unosz�c nieco g�ow�
i patrz�c na niego wzrokiem, w kt�rym mniej by�o
przera�enia, a wi�cej rozpaczy, gdy� przepe�nia�a go
w owej chwili jedynie my�l o synu, kt�rego ci�ki oddech
s�ysza� tu� obok siebie.
- On tak�e nigdy by nie godzi� na twe �ycie i nie wyda�
nam owego straszliwego rozkazu, gdyby nie brat tw�j,
w�adca Krety, Minos... - Brat ma��onki kr�lewskiej
roz�o�y� bezradnie r�ce. - Cho� nikt ze �miertelnych nie
mo�e pozna� prawdy o tym, lecz ty i syn tw�j, skoro macie
nigdy ju� nie opu�ci� tego miejsca �ywi, winni�cie wie-
dzie�, kto jest waszym zab�jc�, gdy� nie pragn�, aby
dusze wasze mog�y stawa� na drodze �ycia mego lub tych
ludzi, kt�rzy tak�e do was nie �ywi� nienawi�ci, a b�d�
musieli wykona� �w czyn na rozkaz kr�lewski. Bra tw�j,
Minos, przys�a� tu dostojnika krete�skiego, kt�ry tak
d�ugo nalega� na mego kr�la k�ad�c na jedn� szal�
przyja�� twego w�adcy, a nienawi�� na dru^�, je�li Troja
nie zgodzi si� wys�ucha� jego pro�by, �e kr�l m�j, maj�c
na wzgl�dzie dobro i bezpiecze�stwo swego kr�lestwa,
zgodzi� si�. Tak wi�c zginiecie obaj, a my powr�cimy do
Troi w �a�obie, wioz�c wasze cia�a.
- Jak ukryjecie przed �wiatem ow� zbrodni�? Zamor-
dujecie waszych bezbronnych go�ci, czego nie czyni�
nawet najnikczemniejsi barbarzy�cy?
- To prawda, lecz rzekniemy, i� nie zwa�aj�c na nasze
pro�by ty i tw�j syn zap�dzili�cie si� w las, �cigaj�c
dzikiego zwierza, i tam rozszarpali was lew i lwica,
poluj�cy u st�p prze��czy...
- Czy�by�cie chcieli rozszarpa� nas? � Widwojos g��-
boko zaczerpn�� powietrza. � Kt� wam uwierzy?
- Przekonasz si�, boski ksi���, �e mamy ku temu
skuteczne narz�dzie, cho� nie jeste�my lwami. � Brat
ma��onki kr�lewskiej u�miechn�� si� lekko i spowa�nia�
natychmiast, oblekaj�c oblicze w smutek. - Rzek�em ci
ju� wszystko, co winienem by� rzec. Gdyby� by� cz�owie-
kiem nikczemniejszego rodu, nie trudzi�bym si�, aby ci�
obja�ni�, czemu stanie si� tak, jak si� sta� musi. Lecz, jak
rzek�em, l�kam si�, aby dusze was obu, kt�rzy jeste�cie
ksi���tami i potomkami pot�nych kr�l�w, nie szuka�y
pomsty na mnie i na tych ludziach, gdy zabij� was za
chwil�. A pr�cz tego, skoro jeste� wielkim ksi�ciem ludu
w�adaj�cego morzami, winienem ci uprzejmo�� nawet
w�wczas, gdy musz� �mier� ci zada�. Pami�tajcie obaj,
gdy staniecie przed Tymi, Kt�rzy W�adaj� w Ciemno�ci,
�e uczyni�em dla was wszystko, co mog�em uczyni�, i nie
pope�ni�em wobec was �adnego zbytecznego okrucie�s-
twa, a tak�e nie zniewa�y�em was niegodnym s�owem.
A teraz zechciej wybaczy� mi, ksi���, czas ucieka i s�o�ce
wkr�tce pocznie zni�a� si�, gdy� dobiega po�udnie.
- Jestem panem wielkich skarb�w... � rzek� gwa�tow-
nie Widwojos. - Mog� ci� uczyni� cz�owiekiem r�wnie
pot�nym lub pot�niejszym ni�li tw�j kr�l.
- A gdzie� s� owe skarby twoje? - Brat ma��onki
kr�lewskiej wzruszy� ramionami. - Na Krecie! Czy s�-
dzisz, �e brat tw�j, wszechpot�ny Minos, zezwoli�by mi
wzi�� cho�by odrobin� z nich, gdybym ci darowa� �ycie?
On, kt�ry uknu� tw� �mier� i �ciga ci� swoj� nienawi�ci�,
inimo �e jedno zrodzi�o was �ono? Zreszt� niczym s� dla
mnie skarby �wiata ca�ego, skoro kr�l m�j wyda� mi
rozkaz. Je�li nie wykonam owego rozkazu, zgin�, a na c�
mi w�wczas skarby twoje lub jakiekolwiek inne? Bierzcie
ich do wn�trza sza�asu!
I pochyli� si�, by wraz z jednym z wojownik�w unie�� za
r�ce i nogi Perilawosa, gdy dwaj pozostali uczynili to
samo z bogom podobnym Widwojosem.
Wnie�li ich do sza�asu i rzucili obok siebie na pod�ci�l-
k� z suchych li�ci.
- Tym lepiej... - rzek� rozgl�daj�c si� po wn�trzu brat
ma��onki kr�lewskiej. - Krew blu�nie na owe li�cie, kt�re
p�niej spalimy, aby nie pozosta�o �ladu po naszym
uczynku, gdy�, jak wiecie, �yciem odpowiadamy za to, by
nikt nigdy nie dowiedzia� si�, jak zgin�li obaj...
Ludzie jego w milczeniu skin�li g�owami.
- Sykosie, czas, by� uczyni� to, co masz uczyni�.
Ros�y wojownik, kt�ry wydawa� si� cz�owiekiem
ogromnej si�y, skin�� g�ow� i wyszed� z sza�asu. Powr�ci�
natychmiast, nios�c jeden z dwu work�w, w kt�rych
wed�ug s��w brata ma��onki kr�lewskiej znajdowa� si�
mia�o jad�o dla podr�nych.
Rozwi�za� worek i przechyli� go. Co� wylecia�o � ci-
chym chrz�stem na pod�ci�k�.
Le��cy na ziemi sp�tani je�cy w milczeniu wodzili za
nim oczyma, staraj�c si� poj�� to, co mia�o sta� si� za
chwil�. Gdy wojownik wyprostowa� si�, z piersi Perilawo-
sa wyrwa� si� okrzyk grozy.
Cz�owiek �w podni�s� d�o� i poruszy� ni�, p�niej
wyci�gn�� j� ku stoj�cemu obok drugiemu Troja�czy-
kowi.
- Zaci�nij mi rzemienie na przegubie, abym nie m�g�
z nich wyszarpn�� palc�w, gdy zag��bi� je w ich cia�ach -
rzek� ze spokojem.
Palce jego wsuni�te by�y w grube spi�owe pier�cienie,
zako�czone ostrymi, zakrzywionymi szponami, l�ni�cymi
iekko w p�mroku.
Widwojos poj�� natychmiast, co miano z nimi uczyni�.
- Zabijcie nas wprz�dy. Gdy� nie pragniesz chyba,
aby cz�owiek �w...
- Ksi���, musz� ci rzec ze smutkiem, �e nie mog� tego
uczyni�. Rozmy�la�em d�ugo nad tym, jak mo�na by was
zabi� nie zadaj�c wam tak straszliwych cierpie�, lecz nie
znalaz�em sposobu. Gdybym kaza� was przebi� mieczem
lub oszczepem, a nawet udusi�, aby p�niej poora� cia�a
wasze pazurami, m�g�by pozosta� �lad. A pr�cz tego,
inny, jak wiesz, jest cz�owiek �ywy, a inny martwy.
Za�oga twego okr�tu, kt�ra zapewne b�dzie chcia�a uj-
rze� zw�oki wasze, gdy powr�cimy z nimi do miasta,
mog�aby nie uwierzy�, �e zgin�li�cie rozszarpani przez
lwy, gdyby cz�owiek �w pocz�� rwa� pazurami wasze cia�a
ju� po zgonie. By� mo�e krew nie rzuci�aby si� z ran, a by�
mo�e nie zdo�a�by zatrze� �ladu po ranach zadanych
mieczem czy oszczepem. W�adca nasz nie pragnie, aby
cho� cie� podejrzenia m�g� pa�� na niego czy innego
Troja�czyka. Tak wi�c, skoro nie mog� temu zaradzi�,
b�dziecie �ywcem rozszarpani, jak gdyby napotka� was
lew... � I zwr�ci� si� do ros�ego wojownika: � Sykosie,
uczy� to tak, aby obaj nie cierpieli zbytecznie.
- Tak uczyni�, panie. Rzuc� si� im do gard�a: najpierw
owemu m�odzie�cowi, a p�niej ojcu jego. Inne rany
zadam im, gdy b�d� ju� konali. W�wczas nie odczuj� b�lu
straszliwszego jak w pierwszej chwili. T� jedynie �ask�
mo�esz im okaza�, je�li zechcesz.
Widwojos prze�kn�� g�o�no �lin� i przymkn�� oczy.
Otworzy� je szybko.
- Je�li mo�ecie wy�wiadczy� mi wi�ksz� �ask�, czci-
godny Troja�czyku, ka� s�udze twemu, aby zabi� mnie
pierwszego, gdy�... by�oby to... n�dznym okrucie�stwem,
abym musia� patrze� na �mier� jego i s�ysze�, jak umiera...
- Ojcze! - krzykn�� Perilawos. - Wi�c nie ma dla nas
ratunku?
- Czy�by� zapomnia�, �e jeste� potomkiem kr�l�w? -
rzek� jego ojciec z nag�ym straszliwym spokojem. - Oto
mamy umrze� przed obliczem barbarzy�c�w.
- Tak, ojcze... - rzek� cicho Perilawos i zamilk� przy-
mkn�wszy oczy, gdy� ujrza�, �e ros�y wojownik post�pi�
krok ku przodowi i uni�s� nad le��cym d�o� uzbrojon�
w straszliwe, zakrzywione pazury.
- �egnaj, ksi���... - rzek� brat ma��onki kr�lewskiej -
i pami�taj, aby� da� �wiadectwo prawdzie, gdy ujrzysz
bog�w podziemi: nie mia�em ku tobie nienawi�ci i uczyni-
�em jedynie to, 'co mi nakaza� kr�l, kt�rego musz�
s�ucha�.
Widwojos przymkn�� oczy.
- Czy�, co ci nakaza�em! - zawo�a� ostro brat ma��on-
ki kr�lewskiej.
Ksi��� zagryz� wargi do krwi. Czeka�, czuj�c ju� niemal
na szyi straszliwy chwyt pazur�w. Wstrzyma� oddech.
Us�ysza� cichy, st�umiony okrzyk i drugi krzyk, g�o�-
niejszy, jak gdyby mordowanego cz�owieka, wydobywa-
j�cy si� z przebitego gard�a, okropny i chrapliwy.
- Perilawosie! - zawo�a� i otworzy� oczy, szarpi�c
z rozpacz� wi�zy.
W tej�e chwili ci�kie cia�o zwali�o si� na� i krew zala�a
mu oblicze. Lecz nie by�a to jego krew. Nie czu� �adnego
b�lu. Tu� obok swej twarzy dostrzeg� d�o� uzbrojon�
w owe przera�aj�ce pazury.
Lecz nie godzi�a ona w jego szyj�. Le�a�a bezw�adnie,
otworzy�a si� z wolna i zamkn�a. Znieruchomia�a.
Us�ysza� jeszcze jeden okrzyk i nagle zapad�a cisza.
- Ojcze! - krzykn�� Perilawos. - Czy �yjesz?
- �yje tw�j boski ojciec! - odpar� m�ody, jasny g�os
i w tej chwili kto� uni�s� cia�o le��ce na ciele Widwojosa
i odrzuci� je na bok.
- Ksi���! -rzek�Terteus oddychaj�c ci�ko. -B�agam
ci� w imi� przysi�gi, kt�r� z�o�y�em m�wi�c, �e nie
opuszcz� w potrzebie ciebie i syna twego, aby� nie oddala�
si� ju� tak nierozwa�nie od za�ogi twego okr�tu!
Widwojos pragn�� odpowiedzie�, lecz s�owa nie chcia�y
mu przej�� przez gard�o. Przymkn�� oczy i u�miechn�� si�
s�abo. Na czo�o wyst�pi�y mu wielkie krople potu.
- Perilawosie... - szepn�� cicho. - Perilawosie, synu
m�j.
Gdy dotarli do prze��czy i ujrzeli �lady zwierz�t skr�ca-
j�ce za za�om skalny, a p�niej dostrzegli sp�tane konie,
Bia�ow�osy pragn�� wyj�� na polan� przed sza�asem, lecz
Terteus powstrzyma� go. Przywi�zali konie do drzew
i zbli�yli si� ku siedz�cym, nie dostrze�eni w g�stym
poszyciu. Sta�o si� to w tej chwili, gdy wojownicy brata
ma��onki kr�lewskiej rzucili si� na boskiego Widwojosa.
Terteus uni�s� �uk, lecz byli zbyt daleko. L�ka� si�, �e
strza�a mog�aby trafi� ksi�cia. Widz�c, �e Trojanie wi���
je�c�w, a p�niej unosz� do sza�asu, rzucili si� zaro�lami
za nimi i przyczajeni za �cian� s�uchali.
- Gdy �w Trojanin b�dzie m�wi�... - szepn�� bezg�o�-
nie Terteus - podskoczymy do drzwi... Dw�ch musimy
przebi� strza�ami, a dwu nast�pnych nadziejemy na w��-
cznie... Nie spodziewaj� si� natarcia, wi�c... � Urwa�
i przesun�� si� do otworu