466
Szczegóły |
Tytuł |
466 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
466 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 466 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
466 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LEPSZY �WIAT
Jacek Pietrucha
HTML : ARGAIL
Jechali�my poci�giem od strony Lwowa. Stara lokomotywa zasnuwa�a niebo
k��bami dymu i pary, z trudno�ci� ci�gn�c rozklekotane wagony. Za oknem
rozpo�ciera�y si� ,bezkresne pola zalane popo�udniowym skwarem, obrzydzaj�c
monotoni� i tak ju� nudn� podr�.
Nagle do przedzia�u wszed� konduktor, a za nim rosyjski �o�nierz w pe�nym
umundurowaniu i pod broni�. �ysawy m�czyzna w wytartym kolejowym mundurku
sprawdza� nasze bilety, a �o�nierz �ypa� ponurym wzrokiem spod czapki.
- Kuda? - zapyta� ostro i nie czekaj�c na nasz� odpowied� zainteresowa� si�
baga�em. - Pokazitie czemodan.
Dok�adnie przetrzepa� wszystkie torby. Ju� my�la�em, �e na tym koniec, bo
konduktor zbiera� si� do odej�cia, wtem �o�nierz poczerwienia� na twarzy i
zablokowa� wyj�cie z przedzia�u. '
- Kto wy? Kuda wy jedietie? - krzykn�� i doda� �aman� polszczyzn�: - Ja
choczu wasze dokumenty.
Oddali�my mu wszystkie nasze dokumenty. Przejrza� je uwa�nie, ale bez
zainteresowania. Pokr�ci� g�ow� i odda�:
- Wam nada przepustka.
Zacz�� zdejmowa� z ramienia, karabin, za� konduktor jak gdyby nigdy nic
cofn�� si�. Poczu�em, �e bledn� i oblewa mnie zimny pot. Na szcz�cie nagle z
dzikim piskiem k� zacz�� hamowa� poci�g. Rozleg�y si� te� st�umione strza�y.
�o�nierz wyjrza� na korytarz i zaraz wr�ci� do przedzia�u. Nie wiedzia�
teraz co ma robi�. Naraz zarepetowa� karabin i rzuci� si� p�dem tam, gdzie
dochodzi�y strza�y. Natychmiast wyrzucili�my baga�e przez okno i potem
wyskoczyli�my sami.
Po godzinie dotarli�my do ma�ej stacyjki. Wsz�dzie kr�ci�o si� mn�stwo
carskich policjant�w, ale nikt nas nie zaczepia�. Adam, m�j zast�pca, sprawdzi�
nazw� stacji i chwil� studiowa� map�. .
- Nie jest �le - obwie�ci�. - To tylko dwa przystanki. Za dwie, trzy godziny
b�dziemy na miejscu.
- Towarzyszu poruczniku, obserwuj� nas - szepn�� szeregowy, kt�ry pierwszy
raz bra� udzia� w akcji. - Tych dw�ch przy rozk�adzie jazdy.
Dyskretnie odwr�ci�em wzrok. Rzeczywi�cie, przy rozk�adzie jazdy sta�o dw�ch
facet�w w d�ugich, poplamionych p�aszczach. Wcale nie interesowa�y ich
godziny odjazdu poci�g�w.
- Mo�e tak, mo�e nie - powiedzia�em. - Ale lepiej nie ku�my licha. Chod�my
st�d, wzbudzamy zbyt du�e zainteresowanie.
Stacyjk� otacza�y lasy. Szli�my w�sk� przecink�, zgodnie z tras� wytyczon�
przez Adama.
By�o wczesne popo�udnie. Za oknem nisko wisia�y o�owiane chmury i miarowo
si�pi� deszcz. Le�a�em na ��ku, na wp� spa�em, leniwie popatruj�c w telewizor.
Na ekranie trwali w u�cisku Gierek i To�gonow. Gierek z g��boko osadzonymi,
szklistymi oczami i obwis�ymi policzkami ton�� w pot�nych ramionach genseka o
wygl�dzie ponurego Sybiraka.
Zadzwoni� telefon. Wy��czy�em foni� telewizora i podnios�em s�uchawk�.
Skrzecza� w niej g�os szefa wydzia�u.
- Jeste� wreszcie! Szukam ci� ju� dwie godziny. .
- Dzisiaj mam wolne. Od rana siedz� w domu.
- Dobra - przerwa� mi. - Szkoda czasu na gadanie. Zapomnij o wolnym dniu.
Postaraj zjawi� si� jak najszybciej.
Od�o�y� s�uchawk�.
W g�owie hucza�o jeszcze po wczorajszej popijawie. Tradycyjnej popijawie z
okazji pomy�lnie zako�czonej akcji. Opad�em na ��ko. Nie nale�a�o odbiera�
telefonu. Nic by si� nie sta�o, gdyby szukali mnie nast�pne dwie godziny.
W telewizorze bij�ca czerwieni� Sala Kongresowa trz�s�a si� od oklask�w.
Wzd�u� galerii bieg�y has�a maj�ce w sobie co� z szanta�u: "Nar�d z Parti�,
Partia z Narodem" i dalej: "Witamy delegat�w na XII zjazd".
Zwlok�em si� z ��ka i w �azience dwukrotnie zaci��em twarz nowym
Polsilverem. W telewizorze facet o dr�twym wyrazie twarzy bezg�o�nie, jak ryba,
porusza� ustami na tle styropianowych liter "Wszystko dla planu 1989-94" .
Szybko ubra�em si� i wyszed�em na ulic�. Wia� porywisty wiatr, targaj�c czerwone
i bia�o-czerwone flagi na ka�dej latarni. Chodniki pe�ne by�y dzieci,
�ci�gni�tych z okolicznych szk� na powitanie Najwy�szego Go�cia. Dzieci
krzycza�y i powiewa�y-kolorowymi chor�giewkami. Wychowawczynie na pr�no
usi�owa�y je uspokoi�.
Do siedziby wydzia�u dotar�em w�ciek�y i przemoczony. W swoim pokoju
zrzuci�em wilgotny p�aszcz i z przyjemno�ci� rozsiad�em si� w fotelu. Si�gn��em
po telefon.
- Jest szef?
- D�ugo czeka� na towarzysza - odpowiedzia� bezbarwny g�os. -Teraz jest
zaj�ty. Prosz� si� zjawi� za p� godziny:
Upi�em �yk gor�cej kawy. Na biurku le�a� egzemplarz "Trybuny Ludu". Wielkie
zdj�cie przedstawia�o rytualny poca�unek przyw�dc�w dw�ch partii. Tytu� szeroki
na stron� g�osi�, �e przyja�� mi�dzy naszymi narodami jest wzorcowa i wieczna.
Ni�ej w oddzielnych kolumnach by�y przem�wienia Totgonowa i Gierka. Drug� stron�
gazety zajmowa�o streszczenie za�o�e� planu na lata 1989-94. Wypi�em jeszcze �yk
i zacz��em czyta� o rozpoczynaj�cym si� 17 listopada 1989 r. posiedzeniu
komitetu politycznego pa�stw stron Uk�adu Warszawskiego. "Braterskie armie
ludowe ZSRR, Austrii, Bu�garii, Czechos�owacji, Grecji, Albanii, Rumunii,
W�gier, NRD, Jugos�awii i Polski b�d� sta�y na stra�y pokoju...".
Ju� ponad godzin� obserwowali�my ten stary dom. Sta� w g��bokim cieniu;
przed frontowym wej�ciem nerwowo przechadza�o si� dw�ch m�odzie�c�w. Czterech
innych pilnowa�o pozosta�ych wej��, nast�pna czw�rka patrolowa�a park. Byli
czujni jak stare psy. Ale nic dziwnego. Zaj�li�my stanowiska w zdzicza�ym i
zaro�ni�tym ogrodzie opl�tuj�c dom niewidzialn� sieci�. Micha� zamontowa�
awaryjny tunel powrotny w opuszczonej posesji pod numerem 24, a ja wydawa�em
ostatnie rozkazy. Teraz pozostawa�o tylko czeka�.
Na przemian obserwowali�my wi�c przez lornetk� upstrzony oknami front domu.
Za kt�rym� z tych okien obradowa�o kierownictwo Organizacji Bojowej PPS, z jej
przyw�dc� J�zefem Pi�sudskim.
Zacz�o si� �ciemnia�. W kilku oknach zapali�y si� �wiat�a. M�odzie�cy przy
wej�ciu stawali si� coraz bardziej niespokojni.
Zrobi�o si� zimno. Postawi�em ko�nierz kurtki. Bra�em udzia� w wielu tego
typu akcjach, ale zawsze odczuwa�em to samo. Dla wi�kszo�ci ludzi historia to
martwa, niezmienna przesz�o�� zapisana w ksi��kach. Dla mnie, jak chyba dla
nikogo innego, jest ona zmienna, relatywna, pulsuj�ca i �ywa, krucha i �atwa do
kszta�towania - podobna dziecku, bezw�adnie pod��aj�cemu w zadanym kierunku.
Czy mog�em mie� jeszcze z a u f a n i e do historii? Je�eli teraz zabijemy
Pi�sudskiego, to odt�d dla wszystkich ludzi ten fakt b�dzie oczywisty. Tak
b�dzie si� pisa�o w podr�cznikach (je�eli ktokolwiek b�dzie o tym pisa�) i
prawd� b�dzie, �e m�ody, obiecuj�cy przyw�dca socjalist�w zgin�� z r�k
nieznanych zamachowc�w w 1905 r. Nikt nawet nie pomy�li, �e mog�oby by� inaczej.
Nie trzeba fa�szowa� historii, wystarczy j� zmieni�. Ludzie nie wiedz�, �e
gdzie� istniej� si�a, kt�ra mo�e nadawa� ich �wiatu nowe kszta�ty, a oni nawet
tego nie zauwa��. Jak bezkszta�tna woda wype�ni� naczynie nowej rzeczywisto�ci.
Przera�enie ogarnia mnie na my�l, �e m�g�bym sta� si� tak� wod�, bezmy�lnie
wype�niaj�c� naczynia r�nych historii. Dlatego robi� to, co robi�; i pracuj�
tu, gdzie pracuj�. Przebywaj�c w przesz�o�ci i dokonuj�c zmian wy��czony jestem
z normalnej zale�no�ci przyczynowo-skutkowej, tak jak wy��i s� z niej wszyscy
przyw�dcy partyjni i pa�stwowi przebywaj�cy w komorach nadczasowych.
Po dw�ch kwadransach �l�czenia nad "Trybun�" wychodz� do szefa. Na drugim
pi�trze wida� niezwyk�y ruch w wydziale teoretycznym. To zastanawiaj�ce,
przecie� dopiero wczoraj sko�czyli realizowa� ostatni projekt, a po ka�dym
zadaniu zwykli kilka dni odpoczywa�. Wydzia� teoretyczny opracowuje dokumentacj�
ka�dej wyprawy. To oni planuj�, co, gdzie i kiedy nale�y zmieni� w przesz�o�ci,
by tera�niejszo�� zaspokoi�a oczekiwania najwy�szego kierownictwa. To ich
problem, by efekty uboczne ingerencji w przesz�o�� nie doprowadzi�y do
niepo��danych zmian dzisiaj. Zwykle nad swoimi �a�cuszkami przyczynowo -
skutkowymi �l�cz� i po kilka miesi�cy, mimo pomocy najnowocze�niejszych
ameryka�skich komputer�w. A i tak do tej pory nie ingerowali�my dalej ni�
dwadzie�cia lat wstecz.
Szef siedzia� za swym ko�lawym biurkiem i z kwa�n� min� wygl�da� za okno.
- Nie mamy czasu na pr�ne gadanie-zacz��. -Szykuje si� nowa akcja i jeste�
nam potrzebny.
Usiad�em w fotelu naprzeciw jego biurka. Kamienna twarz szefa nie wr�y�a
wiele dobrego.
- Wiem, co chcesz powiedzie� - stwierdzi�, mimo �e nie pr�bowa�em otworzy�
ust. - �e dopiero co sko�czy�e�... Masz wolne... i tak dalej. Nic na to nie
poradz�. Wy�sze instancje. Gdyby ode mnie zale�a�o, dosta�by� miesi�c urlopu.
Ale wczoraj przysz�a z Moskwy komputerowa dokumentacja projektu "PSRR": Nasz
wydzia� teoretyczny nie mia� tu nic do gadania, tym bardziej �e projekt zak�ada
cofni�cie si� o osiemdziesi�t lat, w czym nie mamy �adnego do�wiadczenia.
Patrzy� bezosobowym wzrokiem w punkt za moimi plecami.
- Towarzysze radzieccy nalegaj�, by wykona� projekt jak najszybciej. Ma to
by� prezent z okazji zjazdu. Akcj� rozpoczniemy ju� jutro o czwartej po
po�udniu. O tej porze wszyscy cz�onkowie w�adz partyjnych znajd� si� w komorach
nadczasowych. B�dziecie mieli 24 godziny na wykonanie zadania.
Odchyli� si� i wyj�� z szuflady grub� kartonow� teczk�.
Podaj�c mi j� odwr�ci� wzrok do okna.
- Tutaj masz ca�� dokumentacj�. Twoim zadaniem b�dzie zabicie Pi�sudskiego,
zgodnie z tymi materia�ami, najlepiej w okresie rewolucji 1905 r. tu� przed
roz�amem w PPS.
Przerwa� na chwil�, pobawi� si� d�ugopisem i m�wi� dalej.
- Akcja jest tylko cz�ci� projektu. Inne grupy w tym samym Czasie
zlikwiduj� mi�dzy innymi Dmowskiego, doprowadz� do rozszerzenia si�
rewolucyjnych-nastroj�w w 1917 roku w Zag��biu na kolejne regiony, zmieni� sk�ad
i wzmocni� rz�d lubelski z 1918 r. I tak dalej.
- No c� - szepn��em konspiracyjnie. - Kto rz�dzi tera�niejszo�ci�, rz�dzi
r�wnie� przesz�o�ci�. Tak napisa� Orwell.
- Nie wiem czy s�ysza�e� - o�ywi� si� szef. - Maj� skasowa� tak�e Orwella.
Nied�ugo nie b�dziemy wiedzieli, �e kto� taki w og�le istnia�.
W swoim pokoju rozsiad�em si� wygodnie i otworzy�em teczk� poprzecinan�
napisami "�ci�le tajne". Gruby stos kartek zapisanych maszynowym pismem.
Przeczyta�em kilka pierwszych linijek: "Dzi�ki wielkiemu, historycznemu
wynalazkowi maszyny czasu znakomitych radzieckich uczonych D. Priwina i K.
Doktorowa otrzymali�my do r�ki now�, skuteczn� bro� przeciwko zakusom
zachodniego imperializmu".
Czeka� mnie ci�ki dzie�.
Micha� potrz�sn�� moim ramieniem.
- Jest �sma - sykn��.- Za dwadzie�cia minut b�d� ko�czy�.
Powoli zapada�a zimna noc. Park ton�� ju� w ciemno�ciach, tylko od s�abo
o�wietlonego domu p�yn�a blada stru�ka �wiat�a:
- W porz�dku - powiedzia�em. - P�jd� zobaczy� co u ch�opc�w.
Micha� powr�ci� do lornetki, przez kt�r� obserwowa� coraz bardziej senne
grupki m�odych stra�nik�w.
Powoli rozgrzewaj�c mi�nie zacz��em przedziera� si� przez rozro�ni�te
krzaki otaczaj�ce wielkim p�kolem front domu. Nagle zast�pi�a mi drog� ciemna
ruchoma sylwetka.
Zamar�em w bezruchu. Ale z cienia wy�oni�a si� twarz Adama.
- Dzieje si� co� dziwnego - wydysza�. - Na drodze.
Po�piesznie zaprowadzi� mnie do punktu, sk�d jeden z ch�opc�w obserwowa�
drog�. Wczo�ga�em si� pod �ywop�ot i wyjrza�em na zewn�trz. Mia�em idealny widok
na ca�� ulic�. By�a ciemna i wyludniona, tylko dok�adnie naprzeciwko ogrodu, w
bramie niskiej kamienicy sta�o dw�ch m�czyzn. Palili papierosy, co chwil�
spogl�daj�c w nasz� stron�. Rozpozna�em grube, we�niane mundury carskiej
policji.
- Najciekawsze jest to - szepn�� le��cy obok Adam - �e oni wcale nie patrz�
na will�. Od samego pocz�tku obserwuj� ogr�d.
- W�tpi�, �eby w tych ciemno�ciach mogli dostrzec co� podejrzanego.
- A jednak obserwuj� ogr�d. Jestem tego pewien. Mogli nas dostrzec, gdy tu
wchodzili�my.
Chcia�em odpowiedzie�, �e to niemo�liwe, ale nie zd��y�em. Do policjant�w
stoj�cych w bramie do��czy�o kolejnych dw�ch, a po chwili jeszcze czterech .
Nagle wszyscy znikneli , jakby zapadli si� pod ziemi�. Zobaczy�em dw�ch
przebiegaj�cych ulic� , w ich d�oniach tkvi�o co�, w co w pierwszej chwili nie
mog�em uwierzy�. By�y to d�ugie, ciemne kszta�ty karabin�w maszynowych
.Poczu�em, jak serce podchodzi mi do gard�a.
Sk�d karabiny maszynowe w r�kach carskiej policji z 1905 roku?
Jeszcze nie dotar�y do mnie wszystkie konsekwencje tego odkrycia, gdy
wieczorn� cisz� rozdar�y strza�y i wybuch granatu.
Natychmiast wygrzeba�em si� spod �ywop�otu: Nad ogrodem zawis�a gorej�ca
fosforycznie flara, zalewaj�c nas potokiem jaskrawego �wiat�a. Pad�em na ziemi�
przy najbli�szym drzewie.
- Co jest u diab�a! - zapyta�em sam siebie. Flara opad�a. Spowi�y mnie
nieprzeniknione ciemno�ci. Gdzie� po drugiej stronie ogrodu rozszczeka� si�
karabin maszynowy. Blisko rozleg�y si� dwa strza�y. Nie pojmuj�c, co si� dzieje,
pocz��em czo�ga� si� w stron� zaro�li. Tam odnalaz�em Adama. Twarz mia� poblad��
i wymazan� ziemi�. Wpatrywa� si� zdezorientowanym wzrokiem
w ciemn� �cian� lasu.
- Gdzie jest reszta ch�opc�w? - spr�bowa�em przekrzycze� wystrza�y. .
Wzruszy� ramionami.
- Sk�d mog� wiedzie�, co si� dzieje w tym bajzlu? Wiem tyle, co i ty.
Czeka� na moj� decyzj�; wi�c powiedzia�em:
- Odszukamy Micha�a, potem zdecydujemy, co dalej.
Gdy przedarli�my si� przez krzaki, pierwsz� rzecz�, kt�r� dostrzegli�my;
by�a le��ca na ziemi lornetka. W prze�wicie mi�dzy drzewami wida� by�o
biegaj�cych w r�ne strony cz�onk�w Organizacji Bojowej... Nagle Adam z�apa�
mnie za rami�, wskazuj�c le��ce bezw�adnie pod drzewem cia�o Micha�a.
Us�ysza�em suchy, pojedynczy strza�. Kula min�a nas o milimetry.
Natychmiast pad�em na brzuch i przetoczy�em si� za drzewa.
Po chwili nabra�em odwagi, by podnie�� g�ow�. Adam strzela� na �lepo w
krzaki. Za kt�rym� razem musia� tra�, bowiem nikt ju� do nas nie strzela�. Adam
s�dzi� chyba, �e nie �yj�, bo nie ogl�daj�c si� nawet skoczy� w cienmo��.
Strzelanina nagle ucich�a, ale ogr�d pe�en by� wrzask�w i nawo�ywa�. Wyj��em
zza pasa pistolet i odbezpieczy�em go. Waha�em si�, dok�d biec. W ciemno�ciach
mi�dzy ogrodowymi krzakami i drzewami w ka�dej chwili kto� znienacka m�g� na
mnie wyskoczy�. W trakcie walki na �lepo m�g�bym zabi� kogo� ze swoich.
Wybieg�em na �cie�k� prowadz�c� do g��wnej bramy od frontowego wyj�cia.
Pilnuj�cy go m�odzie�cy zdo�ali opanowa� panik� i teraz zaj�li znakomite
stanowiska strzeleckie za balustradami schod�w i niskim murkiem okalaj�cym
kwietniki.
Zacz�li do mnie strzela�, ale mimo niewielkiej odleg�o�ci bardzo niecelnie.
Nie czekaj�c, a� si� wystrzelaj�, przeskoczy�em p�ot i pop�dzi�em w d� ulicy.
K�tem oka dostrzeg�em dwie m�skie sylwetki odrywaj�ce si� od schod�w i biegiem
pod��aj�ce za mn�. Kilka razy strzeli�em za siebie, ale nie trafi�em.
Nagle o ulic� zab�bni� grad pocisk�w. Natychmiast pad�em na chodnik. Moi
prze�ladowcy tak�e le�eli nieruchomo na �rodku ulicy. Mo�e dostali? Kolejna
seria pocisk�w gwizdn�a mi nad g�ow�. Strzelec znajdowa� si� w naro�nej
posesji oznaczonej na wysokim p�ocie numerem 24. Wyt�umaczenie by�o jedno. Kto�
broni� dost�pu do tunelu powrotnego. Mogli to by� zar�wno moi ch�opcy, jak i
tajemniczy napastnicy w carskich mundurach.
Powoli wyczo�ga�em si� ze strefy ognia. Kr�tk� przecznic� dotar�em do ulicy
r�wnoleg�ej, by znale�� si� po drugiej stronie posesji, na ty�ach zrujnowanego
domu. Tu� przy p�ocie dostrzeg�em le��cego cz�owieka i d�ug� luf� karabinu.
Dzieli�o mnie od niego kilka metr�w. Le�a� spokojnie i wpatrywa� si� w ulic�.
Nie spodziewa� si�, �e kto� mo�e go zaj�� od ty�u. Nagle odwr�ci� si�.
Nie czekaj�c, a� mnie dostrze�e, strzeli�em kilka razy. Znieruchomia�,lufa
karabinu opad�a bezw�adnie. Podszed�em do niego. Mundur carskiej policji by� �le
dopasowany. Przeszuka�em wszystkie kieszenie, ale nie znalaz�em niczego
pozwalaj�cego rozszyfrowa� jego to�samo��. Obejrza�em karabin. D�uga lufa i
tr�jnoga podp�rka. Nigdy takiego nie widzia�em.
Kilka metr�w przede mn� r�s� wielki, roz�o�ysty d�b . Powietrze wok� drga�o
po�yskliwie jak w upalny dzie�.
Tunel powrotny.
Min�o ju� prawie p� roku ale wci�� nie potrafi� zapomnie� wra�enia pustki
i niepokoju, jakie ogarn�o mnie, gdy zosta�em wyrzucony przez tunel powrotny w
rok 1989.
Nigdzie nie by�o transparent�w i flag. Z budynku, w kt�rym mie�ci� si� nasz
wydzia�, zosta�em prawie wyrzucony .
- Pan tutaj pracuje? - zapyta� podejrzliwie i agresywnie stary portier. - A
w kt�rej sp�ce?
- Sp�ce? - odpar�em zmieszany. - Przepraszam, widocznie pomyli�em budynki.
W sklepie, do kt�rego zajrza�em, p�ki pe�ne by�y towaru, ale po
horrendalnych cenach. Pieni�dze, kt�re mia�em w kieszeni, nie starczy�yby nawet
na pude�ko zapa�ek. Godzinami zaszokowany chodzi�em po mie�cie. Potem
zrozumia�em wszystko i przyzwyczai�em si�. Nic innego mi nie pozosta�o.
Musia�em z�apa� jak�� prac�, co nie okaza�o si� proste. Kilka miesi�cy �y�em
z zasi�ku. Ca�ymi godzinami siedzia�em przy telewizorze i ogl�da�em transmisje z
obrad parlamentu, gdzie przedstawiciele r�nych opcji politycznych skakali sobie
do oczu, wygaduj�c rzeczy, kt�rych jeszcze nie tak dawno nawet bym si� nie
odwa�y� pomy�le�. Przyzwyczai�em si� do tego, podobnie jak do or�a w koronie, do
codziennego kupowania "Gazety Wyborczej" i mn�stwa innych, drobnych, zdawa�oby
si� niepozornych zmian, kt�re uczyni�y �wiat zupe�nie innym. Do tej pory nie
wiem, kim byli naprawd� carscy policjanci, kt�rzy udaremnili nasz zamach na
Pi�sudskiego. Ju� od 1987 roku pojawia�y si� plotki, �e nad w�asn� maszyn� czasu
pracuj� Amerykanie, �ydzi, Chi�czycy, Niemcy i Arabowie. By� mo�e, nie by�y to
tylko plotki. Maszyna mog�a tak�e wpa�� w r�ce kt�rej� z polskich grup
opozycyjnych.
Ktokolwiek to by�, zrobi� z maszyny dobry u�ytek. W ci�gu jednego dnia
kompletnie odmieni� �wiat. I w�tpi�, by na tym poprzesta�.
Najgorsze, �e kolejnej zmiany ju� nie odczuj�, podobnie jak miliony ludzi
nie rejestrowa�y zmian przygotowanych przez m�j wydzia�. Prawdopodobnie nie b�d�
wiedzia�, kim by�em kiedy�. �yj� w ci�g�ej niepewno�ci, nie wiedz�c, w jakim
�wiecie obudz� si� nast�pnego dnia. Dlatego te� nie urz�dzam mieszkania, nie
zak�adam rodziny, �yj� z dnia na dzie� ....
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
......jak p�dzi�em swoim mercedesem z Lwowa do Wilna, gdzie mia�em wa�ne
spotkanie z Litewsk� Misj� Handlow� w Polsce. Mimo �e w�z wjecha� ju� na
nier�wne podwile�skie szosy, wci�� mia�em na liczniku p0wy�ej setki. Grozi�o to
po�amaniem resor�w. Kiedy w bocznej szybie zauwa�y�em przyczajony w le�nej
przecince ��to-niebieski w�z policji drogowej, by�o ju� za p�no. Zmniejszy�em
pr�dko�� i poczeka�em a� policyjny krakus, najnowszy produkt COP-u, dogoni mnie.
Zatrzyma�em samoch�d, opu�ci�em boczn� szyb� i poczeka�em, a� podejdzie
policjant w granatowej bluzie i wysokiej czapce z daszkiem. Ju� pogodzi�em si� z
tym, �e b�d� musia� p�aci�.
- Dokumenty-za��da�. Wyci�gn��em z kieszeni dow�d i wysun��em za okno.
Policjant zacz�� go przegl�da� i jednocze�nie m�wi�: - Przekroczy� pan szybko��
o trzydzie�ci kilometr�w na godzin�. M�g� si� pan zabi� .
Przyjrza� si� zdj�ciu i odczyta� nazwisko.
- Pan Grzegorzewski, z Niemieckiego Towarzystwa W�glowego, tak?
Kiwn��em g�ow�.
- B�dzie to wynosi�, jak dla pana, pi�� z�otych. Wiedzia�em, �e normalnie za
takie przewinienie nie powinienem zap�aci� wi�cej ni� dwa z�ote. Ale nie mia�em
czasu na k��tnie. Poza tym powoli przyzwyczaja�em si� ju� do tego, �e
wsp�pracownicy Niemc�w nie s� mile traktowani przez moich rodak�w: Bez s�owa
zap�aci�em i policjant wr�ci� do krakusa. Zapali�em silnik i nacisn��em gaz.
Aby nadrobi� stracony czas, jecha�em jeszcze szybciej.
Dopiero na przedmie�ciach Wilna w��czy�em radio. W sam� por�. Spikerka
odczyta�a kolejn� wiadomo��:
- Dzisiaj rano stan�y wszystkie kopalnie na polskim �l�sku nale��ce do
Niemieckiego Towarzystwa W�glowego. Jest to strajk solidarno�ciowy z niemieckimi
g�rnikami kopal� z Gleiwitz i Hindenburga, kt�rzy od tygodnia bezskutecznie
domagaj� si� wzrostu zarobk�w. W odpowiedzi dyrekcja NTW odwo�a�a ca�� polsk�
administracj�. Zatrzyma�em samoch�d na niewielkim parkingu przed pomnikiem
Pi�sudskiego.
Bezmy�lnie zacz��em wpatrywa� si� w witryn� ksi�garni.
Prawdopodobnie by�em zrujnowany
wklepano - 20/25.05.99 r.