457
Szczegóły |
Tytuł |
457 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
457 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 457 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
457 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MISJA
AUTOR : MattRix
Gdynia, 27 stycznia 1995
HTML : ARGAIL
Wok� by�o coraz wi�cej uzbrojonych ludzi. Jak na razie mog�a si� jeszcze w
miar� swobodnie porusza� po budynku. Nikt nie zwraca� na ni� szczeg�lnej uwagi.
Mo�e dlatego, �e by�a niepozorn�, drobn� kobiet� o kr�tkich ciemnych w�osach i w
okularach, kt�re prawd� m�wi�c by�y kamufla�em. Ktokolwiek na ni� spojrza� by�
pewien, �e jest zupe�nie nieszkodliwa. Tak by�o zawsze. I zawsze ludzie
pope�niali ten sam b��d. Nigdy jednak nie korygowa�a go, chyba �e zosta�a do
tego zmuszona. Wola�a, �eby przeciwnik nie wiedzia� z kim ma do czynienia. Teraz
musia�a powt�rzy� ten sam "numer" co przed trzema laty w ambasadzie na
wschodniej p�kuli. Wtedy wykrada�a z w�asnego komputera centralnego pewne dane.
Pami�ta to do dzi�. Mia�a partnera. Razem przeprowadzali akcj�. Nie uda�o si�,
tylko ona usz�a z �yciem z zasadzki. Dlatego teraz by�a sama, cho� w
przygranicznym miasteczku czeka� na ni� jej kontakt. Dalej mieli dzia�a� w
"duecie". Musia�a dosta� si� na czwarte pi�tro, co nie by�o �atwe. Tam w�a�nie
znalaz�o si� najwi�cej agent�w. Postawi�a wszystko na jedn� kart�. Bardzo pewnie
wysz�a z windy na czwartym pi�trze, tak jakby by�a wa�nym pracownikiem. Jej
spos�b poruszania si� i gesty nagle zmieni�y si�. Paru pierwszych napotkanych
stra�nik�w przygl�da�o jej si� chwil�, szepcz�c mi�dzy sob� o tym, �e centrala
mog�aby przys�a� bardziej atrakcyjn� obs�ug�.
Wzi�a to za dobr� monet�. Jej nieprzypadkowy wygl�d sprawdza� si�
znakomicie. Kiedy jednak zbli�y�a si� do gabinetu jednego z by�ych zast�pc�w
dyrektora, nagle podszed� do niej, na pierwszy rzut oka nieuzbrojony, m�ody
m�czyzna.
- "S�u�by wewn�trzne." - pomy�la�a i doda�a w my�lach - "Smarkacz."
Potrafi�a na og� oceni� czy kto� jest do�wiadczonym agentem czy nie. W tej
chwili by�a pewna, �e ma do czynienia z najnowszym nabytkiem s�u�b wewn�trznych
-absolwentem akademii. Wniosek by� jeden: by� niedo�wiadczony i mog�a zastosowa�
swoj� taktyk� bez obaw o wpadk�. Chyba, �e by� cholernie bystry, albo mia�
sz�sty zmys�. Zaryzykowa�a. Spojrza�a na niego oburzonym wzrokiem, zsuwaj�c
nieco okulary.
- Bardzo mi przykro, ale nikt nie mo�e tam wej��.- odpar� agent, zatrzymuj�c
j�. Dopiero teraz zauwa�y�a ukryt� bro�.
- M�ody cz�owieku, ka�dy z nas ma swoj� prac� i od ka�dego z nas oczekiwane
jest pos�usze�stwo i wykonywanie polece�. Czy musz� w tej chwili szuka�
specjalnie dla ciebie genera�a Marsh'a?
Agent chcia� co� powiedzie�, ale nie da�a mu doj�� do g�osu.
- Musz� przejrze� spisy, a nie mog� pozwoli� sobie na strat� czasu. Je�eli
tego nie zrobi� oboje mo�emy mie� k�opoty. Z t� tylko r�nic�, �e za tob� b�dzie
si� to ci�gn�o latami. Mo�esz wi�c nie pozwoli� mi pracowa� i zapomnie� o
swojej karierze, o kt�rej jak s�dz� marzysz, albo ...
Nie wiedzia� co zrobi�. Dosta� swoje rozkazy a w tej chwili jego kapitana
nie by�o nawet w obr�bie miasta. Z drugiej jednak strony nie mia� ochoty na
samym pocz�tku swojej kariery wchodzi� w drog� genera�owi Marsh'owi. S�ysza� o
nim ju� w akademii.
- Dobrze, ale prosz� za�atwi� to szybko.
- "Jednak nie jest taki bystry." - pomy�la�a, wchodz�c do gabinetu.
Zamkn�a za sob� drzwi i usiad�a przy jednym z pi�ciu komputer�w. Wiedzia�a,
�e wszystkie wykonywane operacje komputerowe na terenie ca�ego budynku
zapisywane s� w komputerze centralnym. Ka�dy mierny informatyk m�g� je odnale��
i prze�ledzi� jej ruchy. Ka�dy, chyba �e kto� nie chcia� zostawia� �lad�w swojej
bytno�ci. Wyj�a z ukrytej kieszeni ma�y cieniutki dysk i umie�ci�a go w
nap�dzie. Wirus da jej oko�o 5 minut. Po tym czasie ulegnie samozniszczeniu, nie
zostawiaj�c po sobie nawet "zapachu". 5 minut to diabelnie du�o czasu dla kogo�,
kto m�g� z zamkni�tymi oczami porusza� si� po ca�ej sieci. Wirus zacz�� dzia�a�.
Je�eli w tej chwili gdzie� przy komputerze w budynku nie siedzi specjalista i
nie przygl�da si� czynionym operacjom, wszystko jest OK. Program na chwil�
zdezorientuje central�, wytworzy lekkie prze�adowanie, kt�re jest rzecz�
ca�kowicie naturaln� w tej sieci i nie zdziwi nikogo. P�niejszy raport nie
b�dzie zawiera� niczego podejrzanego. I o to jej chodzi�o. Oczy wpatrzone w
ekran i szybko poruszaj�ce si� po klawiaturze palce, pracowa�y jakby oddzielnie.
To dawa�o jej ogromn� przewag�. Od czasu do czasu u�miecha�a si� lekko, wci��
wpatrzona w ekran.
Przed up�ywem 5 minut zako�czy�a pierwsz� cz�� misji. Przegra�a dane o
kt�re jej chodzi�o i chwil� potem wirus przesta� istnie�.
Wszystko wr�ci�o do normy. Zrobi�a tylko jeszcze szybki wydruk nic nie
znacz�cych danych i by�a gotowa do rozpocz�cia drugiej cz�ci operacji.
**********
Zanim opu�ci�a budynek prze�y�a chwil� niemal panicznego strachu. Nigdy
przedtem tego nie czu�a. To �e nast�pi� ponowny przewr�t, wcale nie znaczy �e i
tym razem ludzie b�d� zawzi�cie walczyli z obcymi wojskami. Wielu tych kt�rych
zna�a, z kt�rymi pracowa�a, przesz�a od razu na stron� nieprzyjaciela. Wielu z
nich wiedzia�o czym naprawd� si� zajmuje. Bardzo mo�liwe, �e w tej w�a�nie
chwili jest ju� poszukiwana. Byli zagro�eniem dla niej samej i dla akcji, kt�rej
przeprowadzenie zlecono jej. Kiedy wi�c id�c korytarzem pe�nym uzbrojonych
agent�w zobaczy�a jednego ze swych dawnych wsp�pracownik�w, nie wiedzia�a co
robi�. M�g� rozpozna� j� w jednej chwili, cho� jak do tej pory przebranie i
charakteryzacja dzia�a�y znakomicie. Ale byli jednak ludzie, kt�rzy rozpoznawali
j� niemal zawsze. To jej w�a�nie teraz grozi�o. Tym bardziej, �e m�czyzna
zacz�� przygl�da� jej si� uwa�nie. W pewnej chwili zobaczy�a w jego oczach
zdziwienie i wiedzia�a ju�, �e zosta�a rozpoznana. Teraz wystarczy�o tylko jedno
s�owo, jeden gest i wszystko na nic. Nie mog�a ju� zawr�ci�, nie mog�a pozwoli�
sobie na panik�. Musia�a przej�� obok niego. U�miechn�� si� do niej, wi�c
odpowiedzia�a mu tym samym.
Kt�ry� z przechodz�cych szybko agent�w potr�ci� j� i wypad�y jej z r�ki
prawie wszystkie papiery. Chcia� pom�c jej zbiera� je z pod�ogi, ale znajomy
m�czyzna odes�a� go ruchem r�ki i sam zacz�� jej pomaga�.
- "Tylko spokojnie." - pomy�la�a. - "Tylko spokojnie."
- Nie powinna� u�ywa� tych samych perfum, Mike. - odezwa� si� m�czyzna, nie
patrz�c na ni�.
Nie odpowiedzia�a.
- Dziwi� si�, �e pos�ali ci� w sam� paszcz� lwa. B�d� ostro�na, tym razem to
nie przelewki.
Ostrzega� j�! Jej wr�g ostrzega� j�. To by�o dla niej zaskoczeniem.
Spojrza�a na niego pytaj�co.
- �ycie czasami uk�ada si� dziwnie. Id� ju� i uwa�aj na siebie. Wcze�niej
czy p�niej odkryj�, �e czego� brakuje, a wtedy... Id� ju�.
- Dzi�kuj�. - powiedzia�a, wstaj�c.
U�miechn�a si� do niego i ruszy�a w dalsz� drog�.
- "By�o blisko. Zbyt blisko." - pomy�la�a.
By�a ju� na pierwszym pi�trze, kiedy us�ysza�a dziwny szum. Co� dzia�o si� w
budynku, ludzie zacz�li kr��y� po nim szybciej ni� zwykle. Mog�o to by�
cokolwiek, pocz�wszy od p�kni�tej rury, sko�czywszy na ... kradzie�y danych z
komputera. Nie mia�a ani czasu ani ochoty sprawdza� tego. Wyjrza�a przez okno.
Przed g��wnym wej�ciem zrobi�o si� niemal czarno od mundur�w i broni.
Inne wyj�cia wygl�da�y pewnie tak samo.
- "Cholera!" - zakl�a w duchu. - "Za wcze�nie!"
Cokolwiek si� dzia�o, mog�o nie mie� z ni� zwi�zku, ale z drugiej strony
mog�o skutecznie zablokowa� jej akcj�. Mia�a tylko jedn� mo�liwo�� - tajne
przej�cie do sieci podziemnych korytarzy. O sieci wiedzieli nieliczni, mia�a
wi�c spore szanse na opuszczenie tego budynku po cichu i niepostrze�enie. By�
tylko jeden ma�y problem. Nie by�a pewna, czy po ostatnim przewrocie odbudowano
fragment cz�ciowo zawalonego korytarza bezpo�rednio pod budynkiem. Ale teraz
nie mia�a czasu martwi� si� tym, poza tym nie mia�a innego wyj�cia.
**********
Podr�czna latarka by�a jedynym �r�d�em �wiat�a w ciemnym korytarzu. Dosta�a
si� do niego bez problem�w. Tak jak s�dzi�a okupanci nie wiedzieli o jego
istnieniu i dlatego w pobli�u wej�cia nie by�o kompletnie nikogo. Zna�a ca��
sie� na pami��, mimo i� by�y miejsca, kt�rych nigdy nie "odwiedza�a". Tego
jednak wymagano od tych, kt�rzy zostali wtajemniczeni w sprawy najwy�szej wagi.
Nie by�o wi�c mowy o tym, �e mo�e si� zgubi�. Kiedy jednak dosz�a do kolejnego
za�omu, zakl�a cicho. Odbudowa korytarza nie zosta�a nawet zacz�ta. Tu� przy
samym suficie zauwa�y�a niewielkie przej�cie. Musia�aby si� do niego wspi�� po
wyst�pach skalnych i przecisn�� na drug� stron� czo�gaj�c si�. Nie wiedzia�a jak
zareaguj� na to ju� i tak przeci��one prowizoryczne podpory. W ka�dej chwili
kt�ra� z nich mog�a nie wytrzyma� i sufit runie na ni�, grzebi�c j� w zwa�ach
ziemi i ska�. Z podr�cznej torby wyci�gn�a wygodniejsze ubranie, spodnie,
bluza, ciep�a kurtka na ch�odne noce i mocne wygodne buty. Zdj�a peruk�,
okulary i zacz�a odrywa� z twarzy gumow� charakteryzacj�.
Kr�cone do ramion ciemne w�osy zwi�za�a w kitk�. Do kieszeni w�o�y�a par�
potrzebnych jej zdaniem drobiazg�w. Dysk zabezpieczy�a twardym, wytrzyma�ym na
wstrz�sy i uszkodzenia pude�kiem, kt�re w�o�y�a do wzmocnionej wewn�trznej
kieszeni bluzy. Zapi�a kr�tk� kurtk�, zamkn�a torb�, a niepotrzebne rzeczy
��cznie z jej by�ym przebraniem, przykry�a stert� gruzu.
Jeszcze tylko r�kawiczki zabezpieczaj�ce d�onie przed poranieniem i by�a
gotowa do dalszej drogi.
**********
Troch� to trwa�o, ale opu�ci�a w ko�cu podziemia w miejscu, w kt�rym mia�
czeka� na ni� przewodnik. Nie by�o tam jednak nikogo. Up�yn�� um�wiony czas i
nie mog�a pozwoli� sobie na strat� nawet jednej minuty. Zna�a jako tako okolic�,
wi�c ruszy�a sama w dalsz� drog�. Po prawie trzech godzinach dosz�a do
niewielkiej wioski. By�a tu przedtem kilka razy. Niedaleko znajdowa�o si� ma�e,
ale znane na �wiecie uzdrowisko, a zaraz za nim granica.
To w�a�nie by�o jej celem. Brak przewodnika niepokoi� j� jednak. Musia�o by�
jakie� wyt�umaczenie. Nie mog�a teraz wycofa� si�.
Nie mog�a te� liczy� na inny kontakt. By�a zdana na siebie, nie mog�a ufa�
nikomu. Gdzie� g��boko w jej duszy pali�o si� czerwone �wiate�ko ostrzegawcze.
Wiele razy by�a w takich sytuacjach. Potrafi�a si� wi�c opanowa� i kontynuowa�
to co zacz�a. W ustalonym wcze�niej miejscu mia�a odebra� bro�. Teraz gdy
nie wiedzia�a co si� sta�o z przewodnikiem, musia�a zdoby� j� sama. Zaczai�a si�
wi�c na niewielkim wzg�rzu, obserwuj�c znajduj�cy si� poni�ej opuszczony dom.
Mia� by� pusty, ale wola�a sprawdzi� to. Tym sposobem op�ni znacznie wszystko,
ale trudno.
**********
Z apad� zmierzch, gdy w ko�cu zdecydowa�a si� na ruch. W kryj�wce, zgodnie z
ustaleniami, znalaz�a bro�, amunicj� i par� innych drobiazg�w. Wygl�da�o na to,
�e cokolwiek sta�o si� z przewodnikiem, nie wyda� jej. By� wi�c cie� nadziei, �e
nic niespodziewanego nie przerwie misji. Ruszy�a z powrotem do miasteczka.
Musia�a znale�� bezpieczne miejsce na odpoczynek, aby o �wicie spr�bowa�
przekroczy� granic�. Dopiero teraz mog�a przyjrze� si� dok�adniej otoczeniu.
Teraz te� przypomnia�a sobie co takiego nie podoba�o jej si� w nim.
Panuj�ca wsz�dzie cisza niezm�cona by�a nawet najmniejszym szmerem. Tak
jakby kto� wy��czy� foni� podczas ogl�dania filmu. Tylko przyroda pr�bowa�a da�
o sobie zna�. Miasteczko wygl�da�o na wymar�e nawet za dnia. Wojna wojn�, ale
�eby a� tak przetrzebi�o mieszka�c�w? Co� by�o nie tak. Musia�a by� bardzo
ostro�na. Postanowi�a wi�c, �e nie zostanie na noc w miasteczku. Noc nie by�a a�
tak zimna, mog�a wi�c schroni� si� byle gdzie. Nie by�by to zreszt� pierwszy raz
w �yciu. Robi�a to przedtem z powodzeniem.
By�a ju� za miastem kiedy us�ysza�a jakie� ha�asy. Wesz�a w las. Kilkaset
metr�w dalej na polnej drodze sta� jeep. Ko�o niego kr�ci�o si� par� os�b.
Naliczy�a trzy, ale mia�a wra�enie, �e nie byli sami. Przygotowa�a bro�, wyj�a
z torby podr�czn� wojskow� lornetk�. Przygl�daj�c si� samochodowi i stoj�cym
obok ludziom, stwierdzi�a �e nie byli ani �o�nierzami ani najemnikami. Sam
samoch�d co� jej przypomina�. By� znajomy. Dziwnie znajomy ... Mark? Przyjrza�a
si� dok�adniej stoj�cym obok ludziom. Dw�ch m�czyzn, m�odszy - oko�o 30 lat i
nieco starszy - po 40-ce i m�oda kobieta. Wydawa�o jej si�, �e zna starszego z
m�czyzn. By� podobny do Marka. To by� Mark! Co on tu robi�? Kim byli ludzie, z
kt�rymi rozmawia� (a robi� to gestykuluj�c rozlegle - wygl�da� na bardzo
zdenerwowanego). Nie spodziewa�a si�, �e zastanie tu kogokolwiek znajomego, a
ju� na pewno nie Marka.
Kiedy nagle w r�ku m�odszego m�czyzny zobaczy�a bro�, pomy�la�a, �e jej
znajomy ma problemy i �e powinna co� zrobi�. Nagle us�ysza�a cichy szelest za
sob�. Ju� mia�a si� odwr�ci�, gdy jej g�ow� rozsadzi� niespodziewany b�l i
straci�a przytomno��. Kiedy ockn�a si�, siedzia�a w samochodzie. Od razu
zobaczy�a przepraszaj�co u�miechni�tego Marka.
- Jak si� czujesz, Mike? - zapyta�.
- O co tu chodzi? Co ty tu robisz? I kim s� ci ludzie? - zacz�a zadawa�
pytania, rozcieraj�c sobie kark.
- Spokojnie, wszystko po kolei. - powiedzia� Mark.
- Przepraszam za to uderzenie. - na siedzeniu obok kierowcy siedzia� m�ody
m�czyzna, kt�rego nie widzia�a wcze�niej w grupie. To on musia� j� zaskoczy�.
Nie odpowiedzia�a. Mia�a w tej chwili ochot� odda� mu, a nie wybaczy�.
- Musimy si� zwija�. - powiedzia�a m�oda kobieta, siedz�ca za kierownic�.
Nie widzia�a jej nigdy przedtem, ale mimo to wydawa�a jej si� znajoma. Nie
zaprz�ta�a sobie jednak tym g�owy.
- Masz racj�, wracajmy do hotelu. - powiedzia� Mark.
Samoch�d ruszy�.
- Do hotelu? - zdziwi�a si� Mike. - Mo�e jednak kto� m�g�by wyja�ni� mi o co
chodzi?
- W porz�dku. Zanim dojedziemy na miejsce, wyt�umacz� ci wszystko. -
powiedzia� Mark.
- Ca�a zamieniam si� w s�uch. - mrukn�a.
- Centrala przekaza�a nam wiadomo�� o twoim zadaniu.
- Jak� wiadomo��? Jakie zadanie? - udawa�a zdziwienie.
- W porz�dku, wiem �e nie mo�esz nam nic powiedzie�. Rozumiemy to doskonale.
Zreszt� Centrala nie przekaza�a nam niczego poza tym, �e wykonujesz zadanie i �e
musisz przekroczy� granic�. Wszystko si� jednak skomplikowa�o, gdy tw�j
"kontakt" zosta� aresztowany. Nie by�o mo�liwo�ci zatrzymania ci�, wi�c
musieli�my wymy�le� szybko inny spos�b na kontynuacj� akcji. Tak wi�c jeste�my
tu po to aby pom�c ci przekroczy� granic�.
- Ty?? - nie kry�a swojego zaskoczenia.
- Ja. Dlaczego nie?
- Wybacz Mark, ale nigdy nie by�e� typem...
- Niech ci b�dzie! Ale ludzie si� zmieniaj�. Teraz zajmuj� si� tym.
- A co z twoj� prac�? Kocha�e� to przecie�.
- To mi w niczym nie przeszkadza, wr�cz przeciwnie. Popularno�� czasami
bardzo pomaga. Mam dost�p do wielu miejsc i ludzi. Poza tym to doskona�a
przykrywka, nie s�dzisz?
M�wi� z sensem. Ale mimo wszystko trudno by�o jej uwierzy�, �e Mark mo�e by�
... cz�onkiem Centrali. Wszystko jednak by�o mo�liwe.
U�miechn�a si� do swoich my�li.
- Jaki jest plan? - zapyta�a w ko�cu.
- Jako reporter dosta�em pozwolenie przekroczenia granicy w celu nakr�cenia
propagandowego reporta�u o tym jak to �le �yje si� poza granicami kraju.
- Wypuszcz� ci� ot tak po prostu? - zdziwi�a si�.
- I tu mamy ma�y problem. - powiedzia� nieco ciszej.
- Jak ma�y?
- Pi�ciu ludzi z obstawy. Maj� by� naszymi gorylami.
- Pi�knie. Trzeba b�dzie ich zlikwidowa�. A tak nie lubi� tego!
- Mo�e nie. Pomy�limy nad tym jeszcze.
- Mark, ja nie mam czasu na nowe uk�adanie strategii. Ja musz� przekroczy�
granic� najp�niej jutro.
- Tak szybko? - zdziwi� si�.
- Powinnam tam ju� by� od conajmniej 12-tu godzin.
- W porz�dku. Ruszymy jutro z samego rana.
**********
O dziwo nie by�o problemu z zameldowaniem w hotelu. Jeszcze w samochodzie
dosta�a komplet dokument�w i ma�� przeno�n� kamer� z nakr�conym materia�em.
Philip zapozna� j� dok�adnie z tym materia�em, aby mog�a w razie potrzeby
odpowiada� na najr�niejsze pytania.
- Nie s�dzisz, �e podejrzane b�dzie moje nag�e pojawienie si� z wami? A
je�eli zapytaj� mnie dlaczego nie przyjecha�am od razu? Co wtedy?
- Wszyscy wiedz�, �e par� godzin przed nami mia� przyjecha� fachowiec z
jedn� kamer�, aby nakr�ci� pr�bne zdj�cia i rozejrze� si� w terenie. Nie
musia�a� przecie� meldowa� si� w hotelu. Kazano ci czeka� na reszt� ekipy.
- To jest szyte grubymi ni�mi.
- Ale kupili to. - doda� Mark.
No tak, Mark zawsze potrafi� wcisn�� ka�demu najgorszy nawet kit. By� w tym
mistrzem. Dlaczego wi�c teraz nie mia�oby si� uda�?
Kiedy za�atwia�a wszystkie formalno�ci i podpisywa�a dokumenty fa�szywym
nazwiskiem, obserwowa�a jednocze�nie otoczenie. Wszystko wydawa�o si� by� w
porz�dku, ale... Co� nie dawa�o jej spokoju. A w�a�ciwie nie co� tylko kto�.
M�oda kobieta, kt�ra prowadzi�a samoch�d.
Nie odzywa�a si� przez ca�� drog�. Jej powa�ny wyraz twarzy nie zmieni� si�
nawet na chwil�. Mia�a wra�enie, �e dziewczyna przygl�da jej si� czasami i to
wcale nie z ciekawo�ci.
Kiedy w ko�cu wszyscy znale�li si� w swoich pokojach i tylko Mark
odprowadza� j� do jej pokoju, zapyta�a go o dziewczyn�.
- To moja c�rka, Monika. - powiedzia�.
Zatka�o j�.
- C�rka?!
- Co w tym dziwnego. W moim wieku ma si� przewa�nie doros�e dzieci.
- Tak, ale... Nigdy nie m�wi�e�, �e masz c�rk�! Nie mia�am poj�cia, �e ty...
Po raz pierwszy od wielu lat zabrak�o jej s��w.
- Ju� dawno nikt nie zaskoczy� mnie tak bardzo. - przyzna�a si�.
Mark u�miechn�� si� lekko.
- Monika dopiero niedawno zacz�a si� do mnie przyznawa�. Przez wiele lat
mia�a mi za z�e, �e opu�ci�em jej matk�.
- Nie wiedzia�am, �e by�e� �onaty. Nast�pna niespodzianka.
- Nie by�em. Oboje doszli�my do wniosku, �e �lub to nie jest konieczno��. Za
du�o problem�w przy ewentualnym rozwodzie.
- I co si� sta�o?
- Po paru latach stwierdzili�my, �e to pomy�ka, i �e nie powinni�my ci�gn��
tego d�u�ej. Oboje pogodzili�my si� z tym, ale Monika nie chcia�a tego
zrozumie�. By�a wtedy ma�ym dzieckiem i uwa�a�a to za katastrof�. Obwinia�a mnie
o wszystko. B�g mi �wiadkiem, �e pr�bowa�em si� do niej zbli�y�, ale nie udawa�o
mi si� to. W ko�cu skapitulowa�em. Jej matka powiedzia�a, �e tak b�dzie lepiej.
Sama musi chcie� nawi�za� ze mn� kontakt. Nie odezwa�a si� do mnie s�owem nawet
na pogrzebie swojej matki.
- I teraz tak nagle przypomnia�a sobie o tobie?
- Par� miesi�cy temu, kiedy Centrala zwerbowa�a mnie, spotkali�my si�. By�a
r�wnie� jej cz�onkiem. Widocznie prze�ama�a si�, bo jak widzisz uk�ada nam si�
ca�kiem dobrze.
- Wybaczy�a ci?
- Raczej zrozumia�a. Tym bardziej, �e jej matka nigdy nie mia�a do mnie o to
�alu.
Na chwil� zapad�a cisza.
- To tw�j pok�j. - powiedzia� Mark, staj�c przy jednych z wielu drzwi w
korytarzu. - Wy�pij si� dobrze, bo jutro mamy zajmuj�cy dzie�.
- Co z pods�uchem? - zapyta�a szeptem.
- Wszystko sprawdzone, pokoje s� czyste. - odpowiedzia� r�wnie� szeptem.
- W takim razie dobranoc.
**********
Nast�pnego dnia rano pojawi�y si� pierwsze problemy. Miejscowy posterunek
wojskowy dosta� ju� wiadomo�� o kradzie�y danych komputerowych w zwi�zku z czym
stan gotowo�ci zosta� podwy�szony maksymalnie. Nikt co prawda jeszcze nie
podejrzewa� "dziennikarzy", ale ryzyko ros�o z ka�d� godzin�. W dodatku ta
eskorta a� do granicy kraju... Gdyby Mark odm�wi� mog�oby to by� podejrzane, ale
przecie� nie mogli pozwoli� na to, �eby eskorta odprowadza�a ich na um�wione
spotkanie po drugiej stronie granicy, o kt�rym wiedzieli tylko oni. Jednak mimo
swojej przebieg�o�ci Mark nie znalaz� wystarczaj�co dobrego wykr�tu, aby pozby�
si� obstawy. Kiedy spotkali si� rano, zapyta�a go wprost:
- Wymy�li�e� co�?
Wiedzia� o czym my�li.
- Nie. Pr�bowa�em wszystkiego. Nic z tego. Jad� z nami.
- Trudno. Nie mamy innego wyj�cia. Musimy si� ich pozby� w drodze.
Mark nie odpowiedzia�. Spojrza�a na niego uwa�nie.
- To r�wnie� cz�� naszej pracy. W ka�dym b�d� razie mojej.
- Wiem i rozumiem, ale ... Ja nigdy ... Jestem tylko dziennikarzem, nie wiem
czy potrafi�...
- Czy reszta twojej ekipy jest taka jak ty?
- ???
- Nie dam rady zrobi� tego sama. Potrzebuj� pomocy. Je�li nie b�d� mia�a
pewno�ci, �e oni zrobi� to co trzeba nie warto ryzykowa�.
- Co masz na my�li?
- Trzeba b�dzie odwo�a� akcj�. Nie mog� ryzykowa�, Mark.
Nagle podesz�a do nich Monika.
- Samochody s� gotowe, mo�emy jecha�. - powiedzia�a.
- W�tpi�. - odezwa�a si� Mike.
- Dlaczego? Co si� sta�o?
- Nie pozbyli�my si� obstawy. Skoro pojad� z nami, trzeba b�dzie... pozby�
si� ich w drodze. - odpowiedzia� Mark.
- No c�, tak to ju� jest. - odpar�a Monika.
Mike spojrza�a na dziewczyn� ukradkiem. Powiedzia�a to z takim spokojem,
jakby to by�a najzwyklejsza pod s�o�cem rzecz. Nawet ona mia�a czasami opory,
ale nigdy nie podchodzi�a do tego tak jak Monika. Co� nie podoba�o jej si� w
zachowaniu c�rki Marka.
On sam zdawa� si� tego nie zauwa�a�. Dziewczyna poklepa�a ojca po ramieniu i
odesz�a. Mike obserwowa�a j� jeszcze do momentu, kiedy znikn�a za za�omem
korytarza. Co� jej podpowiada�o, �e musi si� mie� na baczno�ci. Nie wiedzia�a
tylko czy ze wzgl�du na Monik� czy mo�e na niechcian� obstaw�. Przez kolejnych
kilka minut g�owili si� jak i gdzie najlepiej zlikwidowa� �o�nierzy.
Kiedy jednak stali ju� obok swoich samochod�w, czekaj�c na Monik� i na
obstaw�, pojawi�a si� tylko dziewczyna.
- To si� nazywa szcz�cie. - powiedzia�a.
- O czym m�wisz? - zapyta� Philip.
- Nie mamy obstawy. - u�miechn�a si�.
- Jak to? Sk�d wiesz? - zapyta� Mark.
- W�a�nie dosta�am wiadomo��, �e wszyscy �o�nierze zostali wezwani. Gdzie�
za miastem pojawili si� partyzanci.
- Pozwolili nam jecha�? - zdziwi� si� Philip.
- Na w�asne ryzyko. - odpar�a Monika.
- Nie tra�my wi�c czasu. - ucieszy� si� Mark. - W drog�.
**********
Na swojej drodze nie spotkali nikogo. Bardzo im to odpowiada�o, ale mimo to
co� niepokoj�cego czai�o si� dooko�a i chyba tylko Mike zdawa�a sobie z tego
spraw�. W pewnym momencie zjechali z wyznaczonej drogi i wjechali do lasu. To
r�wnie� nie zdziwi�o nikogo, maj�c na uwadze podwy�szony stan gotowo�ci na
granicy.
Mark mia� w odwodzie plan "B", kt�ry przewidywa� przekroczenie granicy w
miejscu najmniej strze�onym. W samochodzie Mike panowa�a cisza. Nikt nie odzywa�
si�, jakby w obawie przed wykryciem. Philip prowadzi� samoch�d, Mike siedz�ca
obok niego obserwowa�a otoczenie, a Monika utrzymywa�a ci�g�� ��czno�� z drugim
samochodem, kt�ry prowadzi� Mark.
- Maj� ma�e problemy z samochodem. - powiedzia�a nagle Monika.
- Jakie problemy? - zapyta�a Mike.
- Co� z zasilaniem.
- Trzeba to sprawdzi�. - powiedzia� Philip.
- Nie mamy na to czasu. - odpar�a Monika.
Fakt. Nie mogli ju� d�u�ej zwleka�.
- Mark proponuje, �eby�my jechali dalej. Dadz� sobie rad�. Poza tym mniejsza
grupa b�dzie mniej zauwa�alna.
To mia�o sens, ale ...
- W porz�dku. - zdecydowa�a Mike. - Upewnij si�, �e z nimi wszystko w
porz�dku i jedziemy dalej.
Po paru minutach zostali sami. Samoch�d Marka znikn�� im z oczu.
Byli ju� blisko granicy, gdy nagle Mike zrozumia�a dlaczego odczuwa�a
niepok�j. W momencie gdy samoch�d stan�� na chwil�, Monika wyci�gn�a
pistolet z t�umikiem, strzeli�a Philipowi w plecy i wycelowa�a do Mike.
- Teraz gdy jeste�my ju� same, prosz� o oddanie dyskietki. - powiedzia�a
spokojnie.
Mike u�miechn�a si�.
- Teraz ju� wiem co przez ca�y ten czas wisia�o w powietrzu. Dzia�asz razem
z Markiem?
- Nie. M�j tak zwany ojciec nigdy nie zrobi�by czego� takiego. Dzia�am sama.
No mo�e nie ca�kiem sama. Nie mog� przecie� by� jednocze�nie w dw�ch miejscach.
- za�mia�a si�.
W tym momencie Mike us�ysza�a dziwnie znajomy odg�os, co� jak st�umione
strza�y. Pomy�la�a o Marku. Spojrza�a na Monik� i zapyta�a:
- Mog�aby� zabi� w�asnego ojca?
- Nie mia�am go od lat, wi�c i teraz nie b�d� t�skni�a. - odpar�a
dziewczyna. - Nie tra�my czasu, oddaj dyskietk�.
- Po co ci ona? I tak nie odczytasz z niej nic. Wszystko jest zaszyfrowane.
- Akurat.
- Gdyby� lepiej zna�a swojego ojca to mo�e dowiedzia�aby� si� przy okazji
czego� o mnie. Wiedzia�aby� na przyk�ad, �e zawsze wszystko co przekazuj� jest
zaszyfrowane. Oboj�tnie czy to przepis na ciasto czy tajne dane wojskowe. To
takie skrzywienie zawodowe.
- Bardzo zabawne. Ale nie s�dzisz chyba, �e nie potrafimy z�ama� twoich
szyfr�w. My te� mamy specjalist�w.
- "My"? To brzmi powa�nie.
- Bo to jest powa�na sprawa.
- Pewnie d�ugo przygotowywa�a� t� akcj�?
- Zdziwi�aby� si� jak kr�tko. Centrala u�atwi�a mi wszystko.
- Kto by pomy�la�, c�rka Marka wtyczk� obcego wywiadu. Dobra jeste�, moje
uznanie. Musia�a� by� bardzo przekonuj�ca, skoro Centrala nie mia�a podejrze�.
- Zawsze by�am dobr� aktork�. Nawet Mark mi uwierzy�.
Mike spojrza�a na g�ste zaro�la widoczne z okna stoj�cego na polnej drodze
samochodu. Zauwa�y�a nagle kr�tki b�ysk. By�a niemal pewna, �e to b�ysk metalu
lub szk�a. Mog�o to oznacza� tylko jedno: kto� by� ukryty w tych krzakach i
najprawdopodobniej celowa� do nich. Nie mia�a poj�cia kto to by�. R�wnie dobrze
m�g� to by� jeden z ludzi Moniki, cho� wydawa�o jej si�, �e byli zbyt daleko,
aby doj�� tu w tak kr�tkim czasie. Z drugiej strony nie spodziewa�a si� pomocy.
- "W�z albo przew�z." - pomy�la�a.
- W porz�dku. Wiedzia�am, �e kiedy� wpadn�. Ryzyko zawodowe.
- Dobrze, �e tak do tego podchodzisz. - powiedzia�a Monika. - Rzeczywi�cie
jeste� profesjonalistk�. No wi�c? Gdzie to jest?
- W moim baga�u. - powiedzia�a Mike i chcia�a wysi��� z samochodu.
Monika nie wiedz�c co chce zrobi� Mike, przystawi�a jej pistolet do skroni.
- M�j baga� jest w baga�niku. Musz� wysi���, �eby ...
- Dobrze ju�, dobrze! Ale wysi�dziemy razem i powoli.
Wysiad�y razem. Mike czu�a, �e by�a na muszce nie tylko Moniki.
Ryzykowa�a wszystko, ale jakie to mia�o znaczenie, je�li i tak dziewczyna
zabije j�? Wcze�niej czy p�niej... Mo�e przynajmniej zdo�a zniszczy� dyskietk�.
Podesz�y do baga�nika. Mike otworzy�a go i powoli zacz�a szuka� swojego baga�u.
Monika sta�a blisko niej, ale w pewnej chwili cofn�a si� par� krok�w w ty�,
�eby m�c lepiej obserwowa� Mike. I wtedy obie us�ysza�y cichy strza�.
Przez pierwszy u�amek sekundy Mike nie by�a pewna kto i do kogo strzela�.
Czeka�a na ewentualny b�l, ale nic takiego nie nast�pi�o. Tylko Monika, padaj�c
na ziemi�, patrzy�a na ni� zdziwiona. Do Mike dotar�o, �e to nie do niej
strzelano. Chwil� potem z krzak�w wyskoczy� ubrany w ciemny wojskowy mundur
cz�owiek. Nie od razu go rozpozna�a, ale kiedy m�czyzna zdj�� z g�owy czapk�,
nie mog�a uwierzy�. Nigdy nie zapomni tych ciemno blond w�os�w i zagadkowego
u�miechu, kt�ry zawsze j� intrygowa�.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta� dobiegaj�c do niej.
- Joe?? To ty? - dziwi�a si�.
- Zdziwiona? - u�miechn�� si�.
- �eby� wiedzia�. - przyzna�a.
- Porozmawiamy w drodze. Musimy zd��y� na spotkanie.
- Z kim?
- Z naszymi lud�mi.
- Z jakimi naszymi lud�mi?
- To d�uga historia. Masz dyskietk�?
- Mam.
- Nie powiesz mi chyba, �e przechowujesz j� w baga�u?
- Znasz mnie lepiej ni� ona. Da�a si� nabra�. Nie rozsta�am si� z dyskietk�
nawet na sekund�.
- Du�o ryzykowa�a�. Gdyby nie da�a si� na to nabra�, zabi�aby ci� w
samochodzie. Nie m�g�bym wtedy nic zrobi�. Sk�d wiedzia�a�, �e tam jestem?
- Masz zbyt czysty celownik. Zobaczy�am b�ysk i zaryzykowa�am.
- To ca�a ty. - za�mia� si�.
**********
Droga przez g�sty las nie by�a dla niej uci��liwa. Wiele razy podr�owa�a w
ten spos�b. Cieszy�a si�, �e Joe by� razem z ni�.
Potrzebowa�a cudu i prosz� bardzo, sta� si� cud. W pewnej chwili zatrzymali
si�.
- Co teraz? - zapyta�a Mike.
- Zostajemy tu i czekamy.
- Kiedy przekroczymy granic�? - zapyta�a, siadaj�c obok Joe'go.
- W nocy.
- Masz jaki� plan?
- Mo�na to tak nazwa�. Niewielki oddzia� zorganizuje sabota�, a w tym czasie
my przekroczymy granic�. B�d� tam na nas czekali.
Mike nie powiedzia�a nic. To by� dobry plan.
- Jak si� czujesz? - zapyta� po chwili ciszy Joe.
- Jestem troch� zm�czona, ale wszystko jest w porz�dku.
- Martwili�my si� o ciebie.
- O mnie czy o misj�? - zapyta�a.
- I o ciebie i o misj�.
- Sk�d wiedzia�e� co si� �wi�ci?
- By�em w kraju, kiedy dosta�em z Centrali informacj� o Monice. Przekazali
mi te� informacj� o zmianie plan�w i o tym, �e Mark zaj�� si� przeprowadzeniem
ci� przez granic�. Kiedy po��czyli�my wszystko razem, by�o ju� za p�no, �eby
zawiadomi� ci� o niebezpiecze�stwie.
- Tw�j wypad tu to czyste szale�stwo. Mog�o si� przecie� nie uda�.
- Jak mawia pewna moja znajoma to ryzyko zawodowe. - powiedzia�, patrz�c na
ni�.
Mike u�miechn�a si�.
- Ciesz� si�, �e jednak ci si� uda�o.
- Ja r�wnie�.
- Co ty robi�e� w kraju? Nie wyjecha�e� z innymi?
- Mia�em taki zamiar, ale dosta�em w ostatniej chwili zadanie. Zrobi�em co
do mnie nale�a�o, gdy dosta�em wiadomo�� o tobie. By�em najbli�ej, wi�c ...
- To mi�e. Dzi�kuj�. - powiedzia�a, opieraj�c g�ow� o jego rami�.
- Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. - odpar�, ca�uj�c j� w g�ow�. - Nie
zostawi�bym ci� w potrzebie.
- Dobrze jest mie� takiego przyjaciela.
Przyjaciel. Pracowali ze sob� zaledwie kilka razy, ale byli dobrymi
przyjaci�mi. Co prawda w ci�gu ostatnich kilku lat ��czy�o ich r�wnie� co�
wi�cej ni� przyja��, ale mimo �e ten etap ich �ycia sko�czy� si�, pozostali w
przyja�ni.
Do spotkania zosta�a jeszcze nie ca�a godzina. Wykorzystali ten czas do
nadrobienia zaleg�o�ci z kilku ostatnich miesi�cy. Rozmawiali cicho niemal ca�y
czas, wspominaj�c dawne czasy.
Kiedy zapad� zmrok, zacz�li zbiera� si� do drogi. Par� minut po wyznaczonym
czasie, us�yszeli wybuchy.
- To sygna� dla nas. - powiedzia� Joe.
Zgodnie z przewidywaniami akcja sabota�owa zwr�ci�a uwag� wszystkich
b�d�cych w okolicy �o�nierzy. Teraz Mike i Joe mogli w miar� bezpiecznie
przekroczy� granic�. By�a jeszcze tylko jedna przeszkoda: rzeka. Niezbyt szeroka
i g��boka, ale temperatura wody nie zach�ca�a do k�pieli.
- Gotowa? - zapyta� Joe, kiedy byli ju� przy samym brzegu.
- Nie cierpi� tego, ale niech ci b�dzie. Jestem gotowa.
- Jak ju� b�dzie po wszystkim, zabior� ci� do cieplejszego miejsca. -
obieca�.
- Trzymam ci� za s�owo.
Mia�a ochot� krzycze�, gdy ca�a zanurzy�a si� w lodowatej wodzie. Tak by�o
za ka�dym razem kiedy musia�a to zrobi�. W duchu kl�a jak szewc, jak gdyby od
tego mia�o jej si� zrobi� cieplej.
P�yn�li cicho i prawie w ca�kowitym zanurzeniu, �eby nie zosta� zauwa�onym.
Byli ju� blisko brzegu, gdy na rzek� pad�a smuga �wiat�a jednego ze szperaczy.
Przyspieszyli. Us�yszeli pierwsze strza�y skierowane w ich stron�. Na razie
�aden z nich nie dosi�gn�� ich, ale zdawali sobie spraw�, �e nie potrwa to w
niesko�czono��. Wkr�tce pociski zacz�y �wista� bardzo blisko nich.
Pierwszy na brzeg wydosta� si� Joe. Pomaga� wyj�� dziewczynie, gdy nagle
jedna ze zb��kanych kul dosi�gn�a j�. Mike j�kn�a.
Joe nie zwracaj�c uwagi na to, �e sprawia jej b�l, ani na to czy jest
przytomna, wyci�gn�� j� z wody i zacz�� odci�ga� najdalej jak m�g� od rzeki.
Dopiero kiedy znale�li si� poza zasi�giem pocisk�w, Joe po�o�y� j� na ziemi.
- Mike! - powiedzia�. - S�yszysz mnie?
- Nie krzycz, nie jestem g�ucha.
- Gdzie ci� trafili?
- Plecy ... - powiedzia�a s�abym g�osem.
Odwr�ci� j� delikatnie. Lewa �opatka by�a ca�a zakrwawiona.
Obejrza� ran� dok�adnie.
- Pocisk przeszed� na wylot. Wszystko b�dzie w porz�dku.
Zrobi� jej prowizoryczny opatrunek. Ruszyli przed siebie, byle dalej od
rzeki. Joe podtrzymywa� Mike, ale wkr�tce dziewczyna nie mia�a ju� si�y �eby
i��. Mimo opatrunku rana krwawi�a obficie. Dziewczyna traci�a przytomno��.
- Zostaw mnie tu. - powiedzia�a s�abn�cym g�osem. - Dyskietka...
- Nawet o tym nie my�l! Nie zostawi� ci� tu. Jeste�my ju� prawie w domu. -
powiedzia� Joe, bior�c dziewczyn� na r�ce. - Trzymaj si�, to ju� niedaleko.
**********
Gdyby nie b�l pewnie wcale nie obudzi�aby si�. Otworzy�a powoli oczy.
Wsz�dzie by�o jasno, zbyt jasno. �wiat�o razi�o j�.
- W porz�dku, zaraz zas�oni� okno. - us�ysza�a znajomy g�os. - A jak teraz?
Ponownie otworzy�a oczy.
- Lepiej. - powiedzia�a cicho.
Ko�o jej ��ka siedzia� Joe. Wygl�da� jak siedem nieszcz��. Nieogolony,
roztrzepany i z kilkoma zadrapaniami na twarzy.
- Wygl�dasz okropnie. - powiedzia�a na jego widok.
- Ty nie lepiej. - u�miechn�� si�. - Jak si� czujesz?
- �ywa. Przez chwil� my�la�am ...
- Chyba nie s�dzi�a�, �e m�g�bym ci� tam zostawi�? Co innego gdyby�my byli
jeszcze przed granic�... - m�wi� powa�nym tonem.
Mike waln�a go praw� pi�ci� w rami�.
- Aauuu! Widz�, �e si�y ci wracaj�. - powiedzia�, �miej�c si�.
Mike za�mia�a si�, ale j�kn�a z b�lu, gdy� nag�ym ruchem urazi�a opatrzon�
ran�.
- Gdzie my w�a�ciwie jeste�my?
- Obieca�em ci przecie� cieplejsze miejsce.
Mike znowu u�miechn�a si�.
- Usi�d� tu blisko mnie. - powiedzia�a, wskazuj�c mu miejsce na szerokim
szpitalnym ��ku.
Joe spowa�nia� na chwil� i usiad� obok niej. Dziewczyna chwyci�a go
delikatnie za koszul� i przyci�gn�a do siebie. Poca�owa�a go nami�tnie w usta i
szepn�a:
- Dzi�kuj�.
Joe spojrza� na ni�.
- Prosz� bardzo. Musimy robi� to cz�ciej. - powiedzia� i odwzajemni�
poca�unek kolejnym, r�wnie nami�tnym jak pierwszy.
- Nie ma sprawy. - odpar�a dziewczyna po chwili. - Warto. Tylko nast�pnym
razem unikajmy zimnych rzek i strzelanin.
Joe u�miechn�� si� tylko.
K O N I E C