4551

Szczegóły
Tytuł 4551
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4551 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sta�o si� jutro zbi�r trzydziesty pierwszy Andrzej Zimniak �Dwa litry �ycia� Z cienia, kt�ry by� jak spopiela�y arkusz papieru, Ylc wszed� w pe�ny blask ulicy. Miasto l�ni�o przenikaj�cymi si� p�aszczyznami szklanych tafli, obwiedzionych delikatn� t�cz� rozszczepionych promieni zawis�ego na bladym niebie s�o�ca. Gor�co dusz�cym ci�arem leg�o na jego piersi i ramionach. Spojrza� na zegar - pozosta�y mu jeszcze niemal pe�ne dwa litry �ycia. Czu�, jak wys�cza si� ono kropla po kropli w p�kni�cia betonowego trotuaru. Rozd�te jak kryszta�owe banie gabloty wystawowe kusi�y pstrokacizn� towar�w, senni, lecz czujnie wyprostowani sprzedawcy stali za kontuarami, wpatrzeni niewidz�cym wzrokiem w misterne piramidy puszek i pude�ek, a ulic� przesuwa� si� korow�d postaci w szarych, nienagannie skrojonych ubraniach. NASZE ZUPY ZAWIERAJ� A� 18 % WODY! WAZELINA W SZTYFCIE TO KOMFORT WILGOTNYCH WARG! KWIATY BLEO NIE BLAKN� OD KO�YSKI A� PO OSTATNI� DROG�. Od kopulastych bukiet�w chryzantem, r� i anemon�w, wszystkich jednakowo poprawnie pi�knych i rozchylonych w pierwszym s�odkim zdziwieniu, smu�y�y si� egzotyczne i dra�ni�ce wonie. Jeszcze 1,93 litra. Wybra� bladoczerwon� r�� na d�ugiej nie�amliwej �odydze. Jej satynowe, fantazyjnie podkr�cone p�atki kojarzy�y si� z wiruj�cymi p�omykami. - Prze�yje ci� o tysi�ce litr�w - szepta�y dostojnie w swojej bieli lilie, a mo�e wysycza� to sprzedawca, nieobecny duchem m�odzieniec o ziemistej cerze? - S�ucham? - P�aci pan dwa akwiny - patrza� wci�� gdzie� ponad jego ramieniem, jakby widzia� tam powoli materializuj�ce si� zjawy. - Prosz� si� nie przejmowa� - doda� po chwili krzepn�cego w powietrzu milczenia. - Ja te� p�jd� tam nied�ugo. Widzi pan - po raz pierwszy spojrza� na Ylca - ja nie jestem taki wytrzyma�y. 1,84 litra. �ar trotuaru, znieruchomia�y jak na zatrzymanym filmie korow�d papierowych postaci, a ponad nimi kryszta�owe, opalizuj�ce miasto, prze�wietlone bezlitosnym blaskiem. Zmru�y� powieki, tak �eby przez w�skie szparki przepu�ci� tylko niezb�dne minimum �wiat�a, pozostawiaj�c jego napastliwy nadmiar na zewn�trz, mi�dzy szklanymi wie�ami i kopu�ami. I wtedy, po�r�d krzaczastego g�szczu rz�s, na bia�ym niebie zn�w dostrzeg� owalne, zamazane plamy. - Wci�� tam s� - mrukn�� do siebie. 1,62 litra. Stwardnia�ym j�zykiem dotkn�� suchego podniebienia i odruchowo si�gn�� po zawieszon� na szyi butelk�, lecz natychmiast cofn�� d�o�. - Jeszcze nie teraz, bracie. Poczekaj. Skr�ci� w inn� ulic�, bli�niaczo podobn� do pierwszej. Mija� betonowe place, podobne do siebie jak krople boskiej wody, podobne jak wszystkie zwyk�e, a jednak niepowtarzalne dni jego �ycia. W piersi t�a� mu �al i powoli rodzi� si� l�k. Bistro: kolorowe serwetki na stolikach, p�ki sztucznych kwiat�w, rz�dy puszek �ywno�ciowych i szary, mglisty p�mrok, tonuj�cy zbyt jaskrawe erupcje barw. I zapuszczone rolety, usi�uj�ce powstrzyma� nap�r s�onecznego wiatru. Powoli jad� g�st� mas�, z kt�rej nie spos�b by�o wycisn�� cho�by kropl� cieczy. 1,55 litra. Ju� nied�ugo. Zaraz potem p�jdzie do Elyi i przepisze jej wszystko, co ma. Kochane dziecko. Powinno po�y� jeszcze par� tysi�cy litr�w. Jak j� zostawi�? Zagryz� szczypt� suchej kawy i wyszed� w �ar ulicy. Wyg�adzone setkami tysi�cy st�pni�� p�yty chodnikowe. Tak�e jego st�pni��. Ten beton pami�ta pokolenia przodk�w i przetrwa pokolenia nast�pc�w. Nie potrzebuje do swojego trwania niczego. Nawet wody. Ju� 1,50 litra. Nareszcie. Pijalnia: odchylone fotele, wy�o�one dla wygody bia�� g�bk�, ka�dy usytuowany w osobnej lo�y; zaci�gni�te story, ch�odny p�mrok. Natychmiast pojawi� si� asystent, us�u�nie poprawi� podg��wek, a pod brod� Ylca umie�ci� obszerny lejek zako�czony kubkiem. W ten spos�b ka�d� uronion� kropl� mo�na by�o bez trudu odzyska�. W chwili, kiedy miseczki s�uchawek mi�kko obj�y jego g�ow�, odcinaj�c dop�yw zewn�trznego szumu rozleg�a si� wspania�a muzyka. zwiastuj�ca najwi�ksz� rozkosz: picie wody! Celebruj�c ka�dy ruch, Ylc spod koszuli na piersiach wydoby� plastykow� butelk� i dr��cymi palcami zdj�� nakr�tk�. Pi� ma�ymi �ykami, zatrzymuj�c wod� w gardle i krztusz�c si� z podniecenia, a przy ka�dym odchyleniu g�owy cudowna melodia narasta�a i pl�sa�a pod czaszk� jak p�cherzyki powietrza w musuj�cym napoju. Wieloletnia wprawa nie pozwala�a mu opr�ni� wi�cej ni� p� butelki na raz. Zdecydowanym ruchem odsun�� naczynie, od��czy� kubek od lejka i starannie zla� nagromadzone w nim krople. D�ug� chwil� le�a� w fotelu bez ruchu, d�awiony spazmatyczn� rozkosz� wilgotnego podniebienia. Jakie pi�kne jest �ycie! I zn�w gor�cy blask ulicy . 1,40 litra. Elya mieszka�a niedaleko. Kryszta�owa wie�a standardowego budynku. winda. duszne korytarze. zrolowane drzwi, szklany kokon mieszkania, prze�wietlony bezlitosnym s�o�cem. - Elya! Sta�a przed nim drobna i ma�a, ledwie os�oni�ta delikatn� materi� sukienki, z barwnym Znakiem Przej�cia w kszta�cie prehistorycznego motyla na piersiach. U�miecha�a si� nie�mia�o i przepraszaj�co bezkrwistymi wargami. Odrzuci� r��, chwyci� j� za �okcie. Chcia� spyta�: dlaczego?, ale przez zn�w suche gard�o nic przeszed� nawet najs�abszy d�wi�k. - Nie gniewaj si� - jej g�os by� spokojny i pogodny. Nie ka�dy ma tyle woli co ty. Poza tym... ja nie potrafi�am tak �y�. Jej cia�o pachnia�o �wie�o i czysto. Zawsze tak by�o, od kiedy j� zna�. Lecz dopiero teraz zrozumia�. - Dlaczego... jak mo�na ... jeste� g�upia! Nawet nie zd��y�a� urodzi�, odejdziesz jako dziecko! Wzruszy�a ramionami i odwr�ci�a si�. - Nie jestem ju� dzieckiem. A rodzenie nigdy nie by�o obowi�zkiem. Odchodz� wcze�nie, ale.. jestem zadowolona. Mam przynajmniej �wiadomo��, �e niczego nie zmarnowa�am. - Elya... - Nie! - powstrzyma�a go nag�ym gestem. - �adnych scen po�egnalnych. Prze�yli�my wsp�lnie wiele pi�knych chwil, ale teraz mamy co innego do zrobienia. Czy ty nie wiesz - jej spojrzenie nagle sta�o si� twarde - �e wszystko ma sw�j czas i miejsce? 1,25 litra. W g�owie czu� pustk�, a w mi�niach niezno�ny ci�ar, kiedy przep�ywa�a lekko obok niego i kierowa�a si� do windy. - Zosta� tu, chc� p�j�� sama - poprosi�a, ale w jej g�osie ostro brz�cza�a nuta nie znosz�cego sprzeciwu polecenia. Obserwowa�, jak �wietlny w�� windy spe�za poprzez p�przejrzyste kondygnacje szklanego domu, i dopiero teraz chcia� krzycze�, �e to wszystko fa�sz i k�amstwo, �e czas i miejsce ka�dy powinien okre�la� sobie sam. Ale jego gard�o wci�� pozostawa�o zaczopowane k��bem suchych wi�r�w. Zwl�k� si� schodami i jaki� czas bez celu kr��y� po betonowych w�wozach ulic. Lecz ani na jot� nie przyspieszy� swojego litromierza - instynktownie, kurczowo czepia� si� �ycia, pragn��, aby trwa�o jak najd�u�ej, nawet za cen� jednego wielkiego pasma m�czarni. Zupe�nie jakby mia� nadziej� do�y� uchylenia bram raju, kt�ry b�dzie dany najwytrwalszym. 1,15 litra. Po raz ostatni uda� si� do banku, miejsca swojej pracy. Kole�anki i koledzy od�piewali mu Hymn Po�egnalny, po czym rozeszli si� do swoich stanowisk. By� tutaj zb�dny, dla nich przesta� ju� istnie�. Przy wyj�ciu czeka�o na niego kilku reporter�w. Pr�bowa� si� wymkn��, ale dopadli go przy drzwiach. - Panie Ylc, tylko kilka pyta�! Rozb�yska�y si� flesze, konkuruj�c ze s�oneczn� po�og� za tafl� szk�a. - Czy to prawda, �e jest pan najstarszym mieszka�cem Kryszta�owego Miasta? - Co pan robi�, �e do�y� pan trzydziestu lat? - Jak cz�owiek si� czuje, zu�ywaj�c nieca�y litr wody na dob�? - Czy pan si� nigdy nie my�? - Czy pi� pan sw�j-w�asny mocz? Ylc z trudem przepchn�� si� do drzwi. W g�owie g�ucho wali�o mu t�tno. Najbli�sza pijalnia znajdowa�a si� za rogiem. Pi� d�ugo i chciwie, a po opr�nieniu butelki trzyma� j� jeszcze kilka minut wylotem w d� w nadziei, �e jaka� zap�niona kropla trafi mi�dzy jego wargi. 0,98 litra. Szybkim, nerwowym krokiem uda� si� do Domu Wody. P�metrowej grubo�ci �ciana ze specjalnego szk�a zawija�a si� w gigantyczny sto�ek, chroni�c w mrocznym wn�trzu odrobin� ch�odu i wilgoci. Ludzie przemieszczali si� powoli i w milczeniu, ledwie o�mielaj�c si� musn�� wzrokiem bij�ce pod kloszem �r�d�o krystalicznie czystej wody. Karnie ustawiali si� w d�ugiej kolejce, �ciskaj�c w suchych d�oniach to, co posiadali najcenniejszego swoje litromierze. Pot�ni, masywnie zbudowani Stra�nicy Wody pilnowali gardzieli podajnik�w. Ich manualne funkcje ogranicza�y si� do wpasowania indywidualnego litromierza w szczelin� rejestratora, kt�ry przesuwa� jego licznik o jedno��, i do podania oczekuj�cemu plastykowej butelki z litrem cieczy r�wnie cennej jak �ycie. I cho� Stra�nicy Wody nie wtr�cali si� do spraw Miasta, to w�a�nie oni byli jego absolutnymi w�adcami. 0,91 litra. Uciszy� niespokojne my�li i w�o�y� sw�j litromierz w ogromn� d�o�. Stra�nik wprawnym ruchem wepchn�� go do szczeliny i wysoko sklepione wn�trze wype�ni�y grzmi�ce, organowe d�wi�ki Hymnu Po�egnalnego. Las r�k uni�s� si� w rytualnym ge�cie, a Stra�nik przyklei� Ylcowi do koszuli barwny Znak Przej�cia i wcisn�� w d�onie ostatni� butelk� wody. I to by�o wszystko. Wieczorne s�o�ce przydymionym r�em cieniowa�o kryszta�owe �ciany, obros�e szklanymi baniami mieszka�. Ylc przygarbi� si�, usi�uj�c ukry� sw�j Znak, lecz nie by�o to mo�liwe i ludzie patrzyli na niego z odraz� ledwie maskowan� niezdrowym zainteresowaniem i nisk�, samokrzepi�c� rado�ci�. Znajomi omijali go z daleka, b��dz�c nerwowym spojrzeniem po kraw�dziach szklanych dach�w, a p�nagie dzieci pokazywa�y go sobie palcami. Opr�cz wzmagaj�cego si� strachu odczuwa� ulg�, �e wreszcie ma za sob� trudne, skomplikowane i wyczerpuj�ce przedsi�wzi�cie, �e jest wolny. Zaiste, szczeg�lny to rodzaj wolno�ci, kiedy nie ma si� ju� �adnego wyboru. 0,73 litra. Bistro ofiarowa�o odchodz�cemu bezp�atn� kolacj�. Rzecz bez precedensu w jego doskonale uregulowanym �yciu: napi� si� przy stanie miernika 0,68! Wzi�� trzy dra�etki nasenne i uda� si� na spoczynek. Rankiem napi� si� do syta w ��ku, szargaj�c w ten spos�b po raz pierwszy w swoim �wiadomym �yciu u�wi�cony tradycj� obrz�dek. Potem wyruszy� w drog�, staraj�c si� nie patrze� na szklane fasady dom�w i kryszta�owe wie�e. To ju� nie by� jego �wiat, przemyka� si� wskro� niego jak duch. 0,04 litra. Betonowa ulica wchodzi w piasek, niknie w nim, wpe�za pod ci�kie cielska wydm. Bia�e niebo ugina si�, dotyka odleg�ego grzbietu pustyni. Stra�nik Wody wyci�ga rozd�t� jak balon �ap� po litromierz. 0,00 litra. - Przenoszenie wody na tamt� stron� jest wzbronione - Ylc po raz pierwszy w �yciu s�yszy g�os Stra�nika. Si�ga po butelk� na piersiach i chce przy�o�y� jej wylot do ust, lecz zatrzymuje si� w p� ruchu. Czuje wstyd, rosn�c� z�o�� i ow� gor�c� rozkosz samoniszcz�cych pragnie�, jak niegdy� na widok bliskich, rozdygotanych p�dem kolejowych szyn lub dalekich p�yt trotuaru o dwadzie�cia pi�ter ni�ej. Zza ciemnej os�ony termicznej bacznie �ledz� go oczy Stra�nika. Ubrania ich obu porusza ciep�y pr�d powietrza p�yn�cy z g�ry, jakby od przemieszczaj�cych si� ponad nimi wielkich bry�. Piaski pustyni zastyg�y w niemym oczekiwaniu. Ylc chce uderzy� Stra�nika w twarz, ale nie starcza mu si�y. Przechyla butelk� i wylewa resztk� wody na zasnuty warstewk� piasku beton. Sp�kana powierzchnia ciemnieje przy zetkni�ciu z ciecz�, drobiny piasku rozbiegaj� si� jak �ywe, wilgo� wnika w szczeliny i paruje, plama pokrywa si� mozaik� bladych �y�ek. ja�nieje i w ko�cu niknie. Teraz Ylc ze wszystkich si� pragnie rzuci� si� na kolana, chwyci� wargami wilgotny piasek, liza� beton, j�zykiem szuka� w g��bi p�kni�� ocala�ych rozbryzg�w boskich kropel. Lecz tylko stoi jak skamienia�y, nie mog�c wykona� najmniejszego ruchu. - Id� ju�, cz�owieku - m�wi Stra�nik i lekko popycha go w kierunku pustyni. W tym pchni�ciu nie ma ani �ladu z�o�ci, to gest codziennego obowi�zku. Ylc brodzi po kostki w parz�cym piasku, mijaj�c po obu stronach rz�dy dawno zawartych grob�w. W g�owie ma pustk�, porusza si� jak automat. Wreszcie dociera do nie zaj�tych grob�w o lekko uniesionych skrzyd�ach. Jest u celu, lecz idzie dalej, ci�ko pow��cz�c nogami. Przysiada na masywnej kraw�dzi grobowca. Przed oczyma ta�cz� barwne plamy. - Witam ci� u progu wiekuistego odpoczywania. Umie�� litromierz na jego miejscu i u�� si� wygodnie w moim wn�trzu. Dostaniesz wody i b�dziesz mia� lekkie, barwne sny, przyjacielu. Odruchowo odpi�� miernik i wt�oczy� go w kamienn� szpar�. Czu� si� tak, jakby oddawa� cz�stk� siebie - od kiedy kroplowaty przyrz�d z pe�nymi dziesi�cioma tysi�cami litr�w na liczniku przywi�zano mu do przegubu zaraz po urodzeniu, nie rozstawa� si� z nim ani na chwil�. Nie m�g� - wszak to on dawa� mu �ycie. Jeszcze jako dziecko nastawi� instrument na sk�py litr w ci�gu doby i nigdy nie zmieni� tej warto�ci. Dzi�ki temu �y� a� trzydzie�ci lat. Ci�ko przysiad� na obmurowaniu, nie wchodz�c do �rodka grobowca. - Po�� si� na plecach, rozlu�nij mi�nie i oddychaj powoli. Praw� d�oni� uchwy� d�wigni� i silnie poci�gnij do siebie. Wtedy znajdziesz si� w cieniu i zaczniesz �ni� sen o wodzie, o mi�o�ci, o pi�knie... Zdj�� pas i zaczepi� o d�wigni�, pozostaj�c wci�� na zewn�trz obmurowania. Energiczne szarpni�cie wyzwoli�o w maszynerii podziemny ruch, a ci�kie p�yty grobowca opad�y z �oskotem. Szczelinami dmuchn�o kamiennym bia�ym py�em, zapachnia�o suszonymi rodzynkami, a spr�ony gaz nadal z sykiem wydobywa� si� z zawartego grobu. Trwa�o to sekund�, a mo�e mniej - nag�y zawr�t g�owy, wytrzeszcz oczu, skurcz krtani. Ylc osun�� si� na piasek tu� obok marmurowej budowli. A potem z cielistych wydm zacz�y wyrasta� z�ote kolumny. Wycyzelowane mistrzowskim d�utem freski oplata�y si� wok� wie�, pi�y si� w g�r� w�owymi splotami, sun�y korowodem tysi�cy postaci zwartych w boju, obejmuj�cych si� przy uczcie lub splecionych mi�osnym u�ciskiem, a w miejscu ich tworzenia ��ty metal wybrzusza� si�, falowa� i �wieci� przyt�umionym blaskiem. Kolumny ros�y i pot�nia�y, a u ich nasady wybija�y z piasku nowe, odrywa�y si� spr�ystymi ruchami od pod�o�a i skaka�y wok� swoich protoplast�w w dzikim ta�cu gi�tkich obelisk�w. Nagle freski zacz�y osypywa� si� z zastyg�ych w cierpliwym bezruchu wie�yc, opada�y jak piaskowa kurzawa, jak byle jak przylepione gliniane pacyny, mrowi�y si� na dole, roi�y barwnym t�umem. Wszyscy wskazywali jego, Ylca, biegli rozhukanymi gromadami, otoczyli go, ogl�daj�c, szarpi�c i popychaj�c. Dziesi�tki g�os�w przekrzykiwa�y si� w chaotycznych pytaniach, o�y�e p�askorze�by szczypa�y go, zagl�da�y w z�by i sprawdza�y wytrzyma�o�� na b�l. Chcia� oswobodzi� si�, uciec, rozpycha� t�um i krzycza�, lecz g�os uwi�z� mu w krtani, a zwarta masa cia� napiera�a zewsz�d, nie daj�c �adnej szansy, dusz�c w �miertelnym u�cisku. Zbudzi� si� nagle z ustami pe�nymi piasku. Le�a� twarz� w d� przy swoim zatrza�ni�tym grobowcu, a wok� pi�trzy�y si� pomarszczone pag�ry nagich wydm. Gaz wizjoner�w - pomy�la�. - Jak pi�knie to wszystko urz�dzone. Od ko�yski a� po gr�b ka�da czynno�� ma swoje miejsce i czas. Wrzecionowaty cie� przemkn�� po piasku, falistym ruchem p�dz�c po sfa�dowanej powierzchni, b�yskawicznie wspinaj�c si� na zbocza wydm i lotem pocisku spadaj�c z nich po przeciwleg�ej stronie. Zanim Ylc zd��y� unie�� g�ow�, cie� znik� po�r�d �a�cuch�w ��toszarych wzg�rz, a niebo by�o puste, bia�e i jak zwykle tchn�ce �arem. Powsta�, omin�� sw�j gr�b i poszed� przed siebie, w kierunku kraw�dzi piaskowej misy, byle dalej od wyrzynaj�cych si� z wydmowych grzbiet�w szklanych iglic Kryszta�owego Miasta. Gdy natkn�� si� na pierwsz� k�p� trawy, przykl�kn��, nie�mia�o dotyka�, a potem d�ugo mi�� w palcach suche, p�kaj�ce �d�b�a. Potem traw przybywa�o, pojawi�y si� kar�owate drzewa. Ylc ostro�nie g�adzi� ich kor�, pr�bowa� j� z�bami, �u� twarde li�cie. W g�owie mia� zupe�n� pustk�, nie my�la� nic, przecie� nie mia� prawa. Nie by�o go w�r�d �yj�cych. Ka�de dziecko wiedzia�o, �e ro�liny dawno wygin�y; substytuty od�ywcze otrzymywano drog� syntezy. My�lenie okaza�o si� wi�c bezu�yteczne, nale�a�o po prostu i�� dalej. Gdy min�� trawiasty garb ostatniego wzniesienia, ujrza� w dole ogromn� tafl� ciemnoniebieskiego szk�a, a u jej kraw�dzi �miesznie ma�e, nieregularnie rozrzucone, bia�e kamienne sze�ciany. Dalej wznosi� si� zwarty las drzew, kt�re nie mia�y prawa istnie�. W g��bi bladob��kitnego nieba zawis�y cztery wrzecionowate kszta�ty obleczone szeroko rozwartymi powiekami, mi�dzy kt�rymi szkli�cie b�yszcza�y monstrualne, wpatrzone w ziemi� oczy. - Jest nast�pny szkielecik! Odwr�ci� si� gwa�townie. Za nim sta�o dw�ch pot�nie zbudowanych Stra�nik�w Wody. Nie nosili os�on: ich rumiane twarze by�y nienaturalnie spasione i nalane, a obna�one ramiona obrzmia�e do granic mo�liwo�ci. Ylc odruchowo spojrza� na swoje r�ce, gdzie pobru�d�ona sk�ra jak zwykle g�adko przylega�a do ko�ci. - Chcesz wody? - jeden ze Stra�nik�w wyci�gn�� w jego stron� wielk�, nie znormalizowan� butelk�, obszyt� p��tnem. Ylc chwyci� j� i pi� �apczywie, a boska woda cienk� stru�k� la�a mu si� po brodzie i zapad�ej piersi. Nie dostrzeg� nawet, �e po trawiastym zboczu wspi�� si� cie� i znieruchomia� o kilka krok�w od niego. Po wypiciu po�owy litra pos�uszny wewn�trznemu nakazowi oderwa� butelk� od ust. Zachwia� si� lekko i zamglonym wzrokiem powi�d� ponownie po ��ce, niebieskiej tafli szk�a i k�dzierzawej g�stwinie lasu, jakby sprawdza� realno�� ogl�danego obrazu. - Tak, bracie, to nie makieta, id�, zobacz, dotknij zach�ca� Stra�nik, nie kryj�c rozbawienia. - Kiedy� podobno wszyscy ludzie maj� by� wpuszczeni do las�w... Bieg� po trawie, rozgarnia� spr�yste ga��zie, s�ucha� szelestu li�ci. Bole�nie k�u�y mu sk�r� sosnowe ig�y, twarz i ramiona obsiad�y ma�e, lataj�ce stworzenia, kt�re wygin�y milion lat temu. Zaraz po zag�adzie ro�lin. Nagle zapragn�� postawi� pewnie stop� na twardym betonie trotuaru, wesprze� si� o szkliwo �ciany, odetchn�� suchym, bezwonnym powietrzem. Potykaj�c si� o k�py rozszamotanego na wietrze zielska ruszy� w stron� niebieskiej tafli szk�a. Dwoje nieprzyzwoicie t�ustych Stra�nik�w Wody rozbiera�o si�, rzucaj�c odzienie na traw�. Ich ci�kie cia�a b�yszcza�y, a nap�cznia�e mi�nie drga�y przy ka�dym ruchu. Jeden z nich wszed� na szklan� tafl� i posuwa� si� coraz dalej ku jej �rodkowi. Chocia�... nie, co� si� tu nie zgadza�o. Ylc podszed� bli�ej i przetar� oczy. Nie by�o w�tpliwo�ci. Stra�nik zapada� si� w szklist� mas�, jakby bry�a nie stawia�a oporu. by�a cieniem, z�udzeniem. Albo jakby... nie, nie potrafi� dopu�ci� do siebie my�li o takim por�wnaniu. Stra�niczka wskoczy�a na l�ni�c� powierzchni� z typowo kobiecym piskiem. Szk�o burzy�o si� i pryska�o wok� jej grubych, zwalistych �ydek, koliste pofa�dowania rozchodzi�y si� coraz dalej, lekko odkszta�caj�c lit�, przejrzyst� bry��. 'Tak, to by� nowy gatunek szk�a. Ylc zbli�y� si� do brzegu i spr�bowa� je nog�. Obuta stopa zag��bi�a si� i obj�� j� ekscytuj�cy, jakby wilgotny ch��d. Zaiste, szk�o o nie spotykanych w�a�ciwo�ciach. - Pozw�lcie, obywatelu, ze mn�. To dla waszego dobra - wyja�ni� oficjalnie wygl�daj�cy Stra�nik. Na ubraniu mia� naszywki. kawa�ki barwionych sznurk�w i b�yszcz�ce guziki. Poda� Ylcowi grub�, obrzmia�� d�o�. - Cieszymy si�, �e zdecydowali�cie si� przyj��. To naprawd� dobrze - jowialnym gestem uj�� go pod rami�. - Nie musicie ju� wi�cej pracowa�. Oto wasz chlebowy order. No�cie go i okazujcie, a b�dziecie otrzymywali wszystko bez op�at. Wyj�� kut� w br�zie monet� na wst��ce i zawiesi� mu na szyi. - �egnajcie - poklepa� go po ramieniu. Odt�d m�g� korzysta� z �ycia za darmo. M�g� pi� nieprawdopodobne ilo�ci wody, kilka razy dziennie bra� prysznic, a nawet p�ywa� w jeziorze, bo okaza�o si�, �e niebieska szklana powierzchnia jest wielkim zbiornikiem wodnym. I to wszystko bez op�at i bez ogranicze�! Niestety, �adnej z tych czynno�ci nie potrafi� si� nauczy�. Nadal pi� litr wody dziennie, nie my� si�, a w stosunku do g�adkiej tafli jeziora �ywi� wprost nabo�n� cze��. Kiedy� spyta� jakiego� przyja�nie wygl�daj�cego Stra�nika, co sta�o si� z innymi, kt�rzy przeszli. - Ot, poroz�azili si� gdzie�, pogin�li - machn�� r�k� tamten. - Kto by tu ich pilnowa� i po co. Zreszt� ilu ich wszystkich by�o? Na palcach by zliczy�. Potem nie pyta� ju� o nic. Usi�owa� nie my�le�, bo i po co? �y� przecie�, mia� to, o czym zawsze marzy�. Troch� by�o mu �al, ale nie wiedzia� czego. Odczuwa� czasami t�sknot�, ale nie wiedzia� za czym. Trwa�. I nieraz bez wyra�nej przyczyny wpada� w gniew. Kiedy� podpali� such� ��k�. �agodny wiatr zepchn�� smugi dymu w dolin� nad jezioro: widmowe kszta�ty o rozwianych �bach niespiesznie przepycha�y si� mi�dzy domami, sinoszare czapy nakry�y place, a wyg�adzona, mgielna sie� rozpostar�a si� tu� nad powierzchni� wody, pozostawiaj�c jednak przesmyk lustrzanego blasku jakby w obawie przed dotkni�ciem wilgoci. Wtedy podniebne oczy zni�y�y lot i zapu�ci�y si� w dymne ca�uny, zapewne nie chc�c niczego uroni� z mr�wczej krz�taniny ludzi. Ylc zaczai� si� za w�g�em w oczekiwaniu na sposobn� chwil�. Gdy zobaczy� przed sob� wrzecionowaty kszta�t, rzuci� si� biegiem i skoczy�. Mocno wczepi� si� w lu�ne fa�dy powiek, obwin�� d�onie biczyskami rz�s. Oko z gniewnym gwizdem unios�o si� pionowo, wzlatywa�o coraz wy�ej w ch�odny przestw�r powietrza. Lecz Ylc trzyma� si� mocno. D�ugo t�amszona w�ciek�o�� wreszcie znalaz�a uj�cie. zakrzywionymi szponami palc�w si�gn�� do szklistej �renicy, ale przygotowane do ciosu rami� zatrzyma�o si� w p� drogi. Gdzie� daleko w dole, mi�dzy l�ni�cymi kraw�dziami szklanych wie� Kryszta�owego Miasta a soczyst� szczotk� lasu, po�r�d bia�ych piask�w pustyni by�a Elya. Poprzez �wist wiatru dobiega�y go jej s�owa: - Wszystko ma swoje miejsce i czas. Nie zna� pustyni i jej grobowc�w, bo przeszed� j� tylko raz. Nie zna� lasu, bo nigdy naprawd� w nim nie by�. Nie wiedzia�, kim byli Stra�nicy Wody. Nie zna� swojego Miasta, w kt�rym sp�dzi� trzydzie�ci lat - nauczy� si� w nim jedynie funkcjonowa�. Dotychczas, z oczywistych wzgl�d�w, interesowa� go jedynie stan w�asnego wodomierza. Nie wiedzia�, czy w�a�nie tutaj jest jego miejsce i czy nadszed� ju� jego czas. Andrzej Zimniak �Zwiastun jesieni� Przyhamowa�em lekko, gdy dwa czarne ptaki za�opota�y skrzyd�ami tu� za przedni� szyb�. - Co si� sta�o? - spyta�a �ona. - Nic, zdawa�o mi si� - odpowiedzia�em niesk�adnie, ale nie mia�em ch�ci na dalsze wyja�nienia. Jechali�my po�r�d wielkich, �agodnie wyprofilowanych wzg�rz, szczelnie pokrytych ko�uchem li�ciastego lasu. Po prawej stronie szosy, na skrawku opadaj�cej dalej w zielon� dolin� ��ki, jakby wyj�ty z kolorowej bajki, przycupn�� ma�y motel. Skr�ci�em na podjazd i zatrzyma�em w�z przed wej�ciem. - Tutaj przenocujemy. Nied�ugo zacznie si� �ciemnia�. Rozejrza�em si�, lecz czarne ptaki znik�y. Otworzy�em drzwi. Powietrze by�o tutaj ostre, typowe dla podg�rskich, lesistych teren�w. Nad ��k� unosi�a si� wieczorna wilgo�, perli�a si� na g�stej trawie, przyprawia�a o ch�odny dreszcz po wyj�ciu z suchego, nagrzanego wn�trza samochodu. Zaraz po przeniesieniu baga�u wzi��em prysznic. Krople twardej wody po wyschni�ciu pozostawia�y na glazurze bia�e plamy soli mineralnych. Potem zeszli�my na posi�ek. Kawa mia�a nieprzyjemny, �elazisty posmak. Lampy, chocia� uj�te w kolorowe aba�ury, m�y�y k�uj�cym oczy, sprawiaj�cym b�l �wiat�em, a mimo to sala ton�a w p�mroku. - Nie rozumiem, jak mo�na przyzwyczai� si� do tych soli - mrukn��em. Odsun��em jedzenie, chocia� czu�em lekki g��d. By�em zm�czony, lecz jednocze�nie dziwnie podekscytowany. - Jeste� zbyt wymagaj�cy, ja ju� przy trzecim �yku doszuka�am si� zapachu brazylijskiej plantacji - �ona usi�owa�a za�artowa�. Nie mog�em nie zauwa�y�, �e naprawd� stara�a si� poprawi� m�j nastr�j, u�miechn��em si� wi�c tylko po to, �eby sprawi� jej przyjemno��. - Nie spr�bujesz kanapek? S� doskona�e - podsun�a mi talerz. - Nie, dzi�kuj�. Jutro, jak troch� odpoczn�, zam�wi� za jednym zamachem dwa �niadania. Tego wieczora d�ugo nie mog�em zasn��, potok my�li nie pozwoli� nawet na chwil� odpr�enia. Wszystko przeszkadza�o: szum pobliskiej autostrady, skrzypienie pod�ogi w s�siednim pomieszczeniu, wreszcie md�y zapach �wie�ego lakieru. O p�nocy wyj��em z szafy dodatkowy koc, bo chwyci�y mnie gwa�towne dreszcze. Przy okazji odszuka�em w torbie fiolk� ze �rodkami nasennymi i za�y�em dwie tabletki, popijaj�c wprost z kranu obrzydliw�, �elazist� wod�. Nocna lampka razi�a ��tym blaskiem, kt�ry jednak nie dociera� do mrocznych k�t�w pokoju. Trz�s�cymi si� jak w ataku febry palcami usi�owa�em nacisn�� wy��cznik, lecz w ko�cu da�em za wygran� i po prostu wyszarpn��em wtyczk� z kontaktu. Pospiesznie naci�gn��em na siebie ko�dr� i koc. Zapad�a cisza, tylko co pewien czas zak��cana przyt�umionym ha�asem autostrady. To dobrze, �e nie obudzi�em �ony, nale�y jej oszcz�dzi� niepotrzebnego niepokoju. I tak przecie� nic by mi nie pomog�a, sam musz� zmierzy� si� z w�asn� s�abo�ci�. Wszystko, co �ywe, nosi w swoim wn�trzu najbardziej uniwersaln� bro�, za� ingerencja z zewn�trz oznacza zazwyczaj tylko niewielkie wspomagaj�ce posi�ki w nieustaj�cej bitwie o przetrwanie. Choroby, dolegliwo�ci, okaleczenia, stresy - to po prostu walka �ycia z innymi postaciami materii, wydarzenia zachodz�ce na linii podzia�u, przebiegaj�cej mi�dzy uporz�dkowaniem a chaosem, to permanentne zmagania na granicach enklaw malej�cej entropii, zawieszonych w praoceanie ci�g�ego jej wzrostu. Dziwne to musi by� miejsce, ten styk dw�ch stref, postaci istnienia, byt�w - powierzchnia, a mo�e nawet sko�czonych rozmiar�w przestrze� demarkacyjna obszar zerowych zmian entropii. Czy tam r�wnie� obowi�zuje nasza fizyka, to znaczy poznana przez ludzi i sprawdzaj�ca si� w mikro�wiecie ich bytowania? Mo�e z tych obszar�w dochodz� echa niepojmowalnych dla nas zjawisk i one w�a�nie stanowi� impulsy zak��caj�ce r�wnowag� w organizmach, wyzwalaj�ce schorzenia i dolegliwo�ci? Linie graniczne lub strefy milcz�cej wojny przebiegaj�c nie tylko wok� naszych cia�, lecz tak�e w ich wn�trzach, w ka�dej �ywej kom�rce i substrukturze biologicznej. Tam stale trwa walka, pot�nieje nap�r z zewn�trz jak przyp�yw gnanego sztormem oceanu, wzmagaj�c tym samym obron� i kontrataki �ycia. I �ycie zwyci�a - przynajmniej tutaj, na Ziemi. Martwe milczenie Wszech�wiata �wiadczy o czym� przeciwnym w przypadku ekstrapolacji, ale czy mamy prawo przenosi� nasze za�ciankowe prawdy na niesko�czono�� Zimno. Stopy jak z lodu. Ale to g�upstwo. Po prostu grypa albo zwyczajne przezi�bienie. Nic dziwnego, skoro zawsze je�d�� z opuszczon� szyb�. Nie wiem, czy usn��em cho�by na chwil� tej nocy; raczej trwa�em w dziwnym stanie po�rednim mi�dzy jaw� a snem. Od czasu do czasu s�ysza�em daleki warkot silnika p�dz�cej szos� ci�ar�wki, a o szarym �wicie zadziwi�o mnie pi�kno �piewu ptak�w. Lecz jeszcze w nocy widzia�em Tamtego. I chyba tu� przed wschodem s�o�ca spostrzeg�em sze�ciany. Wisia�y nade mn�, wprost nad g�ow�, sczepione jak dwa monstrualnie wielkie, brudne kryszta�y soli, ten ni�szy odrapany, koloru sp�owia�ych niebieskich majtek, a wy�szy, wyra�nie mniejszy, lekko r�owy i pokryty rozmazanymi rdzawymi plamami. Nie mia�em poj�cia, jakim cudem trzyma�y si� sufitu, chyba ten ma�y dotyka� go jednym naro�em; w ka�dym razie by�em tak g��boko przekonany o ich istnieniu, �e w obronnym ge�cie unios�em r�ce, aby chocia� os�abi� impet upadku sporej masy. Potem za� trwa�em przez ca�y czas w pogotowiu, �eby m�c os�oni� si� odpowiednio wcze�nie. Dziewczynka wtedy jeszcze nie przychodzi�a; tak, po raz pierwszy pojawi�a si� dopiero nazajutrz po tej koszmarnej nocy. Zawsze pokazywa�a si�, gdy by�em sam, i r�wnie� dlatego nie mam na temat jej wizyt ca�kowicie wyrobionego zdania. Ha, te� mi dziewczynka! Co innego Tamten. By� u mnie ju� pierwszej nocy, a jak�e: typ wysokiego, ko�cistego schizotymika, smag�y, czarna czupryna w nie�adzie, g�ste, nastroszone brwi, dzikie spojrzenie ciemnych oczu, w kt�rych g��bi czai� si� bezrozumny up�r. Unika�em jego wzroku, bo przyprawia� mnie o zawr�t g�owy i �zawienie. Tamten zaci�� si� w milczeniu, nigdy nie powiedzia� ani jednego s�owa. Nie narzuca� swojej woli nawet gestami, niekiedy tylko zatrzymywa� si� w wyczekuj�cej pozie na tak d�ugo, �e mia�em czas, aby ustawi� si� odpowiednio lub przej�� na w�a�ciw� stron�. Gdy czeka� na m�j serwis, przyczaja� si� w nieruchomej pozycji na lekko ugi�tych kolanach i z tu�owiem podanym do przodu, trzymaj�c rakiet� obiema r�koma: praw� za uchwyt, lew� tu� przy naci�gu. Gdy sam serwowa�, najpierw przez jaki� czas bawi� si� pi�k�, niby to pr�buj�c jej twardo�ci i przy okazji jako�ci kortu - koz�owa� w �onglerski spos�b, a gumowa, zaszyta w p��tno kulka lata�a mi�dzy jego d�oni� a nawierzchni�, jakby umocowana na rozci�gliwej spr�ynie. Zawsze odbiera�em nawet najbardziej podkr�cane i najmocniejsze pi�ki. Tamten r�wnie� nie chybi� ani razu. W tej sytuacji nie zachodzi�a potrzeba liczenia punkt�w; poch�ania�a nas sama gra. Mimo �e bra�em udzia� w rozgrywce, cz�sto niewyt�umaczalnym sposobem potrafi�em obserwowa� kort z boku lub z pewnej wysoko�ci, jakby z pozycji widza na trybunach. Ten mecz tenisowy obsesyjnie n�ka� mnie we dnie i noce. Gdy z irytacj� odp�dza�em od siebie wizj� bia�ej pi�ki, migaj�cej w jednostajnym, wahad�owym ruchu na tle ceglastej nawierzchni kortu, to po minucie lub godzinie powraca�a ona uporczywie w nieustaj�cym zygzaku w�owego ta�ca, w obrazie zmaga� tak precyzyjnie wyr�wnanych poziomem graczy, �e pora�ka kt�rejkolwiek strony mog�aby by� jedynie najczystszym przypadkiem. Wreszcie nasta� �wit, poprzedzony s�odkim, gard�owym �piewem budz�cych si� ptak�w. Ja�niej�ce za oknem niebo, k�uj�ce wdzieraj�cym si� g��boko pod czaszk� blaskiem, przywali�o mnie, wgniot�o twarz w poduszk�. Ten blask �ie o�wietla�, bo �ciany nadal pozosta�y szare - on tylko pora�a�. Zwlok�em si� ci�ko z ��ka i, czepiaj�c si� sprz�t�w, d�wigaj�c g�ow� wa��c� przynajmniej tyle co reszta cia�a, z trudem dotar�em do okna. Uchyli�em je i zaci�gn��em zas�ony. Co za niesamowita rozmaito�� i obrzydliwa intensywno�� zapach�w! K��b powietrza, kt�ry wtargn�� z zewn�trz, zawiera� wo� wilgotnej trawy, wysuszonych zwierz�cych odchod�w, delikatny zapach kwiat�w, no i �niadania: �wie�ego pieczywa i kawy. Poczu�em md�o�ci. W g�owie wali� t�py m�ot, pole widzenia zasnuwa�a mg�a. Ostro�nie powr�ci�em do L�ka. - Co si� sta�o? Nie mo�esz spa�? - �ona unios�a si� na �okciu, przeciera�a zaspane oczy. - Niee... to znaczy, spa�em niezbyt dobrze. �le si� czuj�, mam chyba co� w rodzaju grypy - stara�em si�, aby m�j g�os brzmia� normalnie. - Nie�le zacz��e� urlop. Mo�e wezwa� lekarza? - Nie, nie trzeba. Zapisze mi aspiryn�, kt�r� przecie� mamy ze sob�. Musz� troch� pole�e�, to wszystko. - Wi�c nie pojedziemy dalej? - nie potrafi�a, a mo�e i nie chcia�a zamaskowa� rozdra�nienia. - Na to wygl�da. Chyba mam gor�czk�. Ale nie s�dz�, �eby zw�oka przekroczy�a dwa - trzy dni. Takie nag�e infekcje zwykle nie trwaj� d�ugo - powoli m�wi�em zmienionym, chropowatym g�osem. Rozmowa m�czy�a. - Ach, te twoje infekcje - westchn�a. Do nielicznych wad mojej towarzyszki �ycia nale�a�a ta, �e nawet najmniejsz� trudno��, kt�r� mo�na by z �atwo�ci� zneutralizowa� cho�by u�miechem, potrafi�a natychmiast pog��bi� nie ukrywanym rozczarowaniem. Dobrze, �e �ycie dotychczas darowywa�o nam powa�niejsze k�opoty. - Mo�esz opala� si� na tarasie... na pewno maj� tu le�aki. - Cudowny urlop przy g��wnej autostradzie - wyd�a wargi. - Prosz�, nie przyno� mi niczego do jedzenia uci��em, wyczerpany. Nie by�em nawet zdenerwowany, obezw�adniaj�ce zm�czenie pokry�o wszystko skorup� oboj�tno�ci. - Niczego? No, to naprawd� jeste� chory - pokr�ci�a g�ow� i znikn�a w �azience. Tamten. Pi�ka, w�ciekle lataj�ca po czerwonym korcie. B�l g�owy. I wstr�tny, md�y zapach lakieru. Odwr�ci�em si� na drugi bok i odsun��em jak najdalej od �ciany. Lecz zn�w tutaj s�czy�a si� z uchylonego okna md�a wo� parzonej na dole kawy. - Schodz� na �niadanie - m�wi�a chyba ju� w otwartych drzwiach, bo nagle zadudni�y m�skie g�osy i rozleg�y si� szmery krok�w. Do zawieszonych w powietrzu pasm zapach�w do��czy� jeszcze jeden: dymu papierosowego. - Przynie� troch� wody sodowej - g�os mia�em matowy i schrypni�ty. Nie bytem pewien, czy us�ysza�a. Powoli, ostro�nie, tak jakby kruche cia�o mog�o ucierpie� od zbyt gwa�townych ruch�w, odwr�ci�em si� na plecy. Natychmiast obronnym gestem wyci�gn��em ramiona, ale zm�tnia�e bry�y sze�cian�w nieruchomo zastyg�y wprost nade mn�, jednym jedynym punktem uczepione sufitu. W sobie, w �o��dku i brzuchu, te� czu�em obecno�� podobnych przedmiot�w, wielkich i kanciastych, rozpieraj�cych od wewn�trz obola�� sk�r�. Tak, to na pewno narastaj�ce z ka�d� minut�, monstrualnych rozmiar�w kryszta�y soli �elaza, wapnia, magnezu... - Czy jest tu kto? - krzykn��em, raptownie podnosz�c g�ow�, a� ostry b�l przeszy� j� na wskro� jak wbita w ciemi� ig�a. Lecz nie by�o nikogo, tylko barwne, przejrzyste kr�gi ta�czy�y po pokoju. - Jestem tutaj - rozleg� si� cienki, nieco piskliwy g�os. Obok na s�siednim ��ku siedzia�a Dziewczynka, powoli machaj�c kr�tkimi nogami. - Zniknij, nie m�cz mnie - machn��em w jej stron� r�k�. - Wystarczy mi gra w tenisa. - Ale� ja nie potrafi� nawet trzyma� rakiety spojrza�a pytaj�co i roze�mia�a si�. - Drogie dziecko... nie ha�asuj, boli mnie g�owa. - Nie jestem dzieckiem - spowa�nia�a. - Przyjrzyj mi si� uwa�nie. Rzeczywi�cie, to by�a ma�a kobietka - ju� dobrze wykszta�cone �ydki, op�ywowa linia ud pod miniatur� modnej sukienki, drobne, blisko siebie osadzone piersi, dziewcz�ca twarz z przedwczesnym pi�tnem smutku, mocno skr�cone pukle barwionych na kasztanowy kolor w�os�w. Karlica czy co? - Mam na imi� Maria. - O Bo�e, to tak jak prawie wszystkie kobiety w moim �yciu... - Zbieg okoliczno�ci. Albo kwintesencja zapami�tanej przez ciebie kobiecej m�dro�ci. - Kim jeste�? - podnios�em si� na �okciu, sykaj�c z b�lu. - Wszystko jedno. A ty kim jeste�? - zachichota�a, ukazuj�c rz�d r�wnych z�b�w. Chyba sztuczne...- pomy�la�em, mozolnie szukaj�c odpowiedzi. - Nno... ja... - j�ka�em si�. - Widzisz. Ja te� nie wiem, kim jestem, przynajmniej dla ciebie. Mo�e wybawieniem, mo�e tylko udr�k�. Mog� by� ma�� dziewczynk� lub doros�� kobiet�, jak wolisz. Albo przybyszem z gwiazd. - Z gwiazd? - opad�em bezw�adnie na poduszk�. By�em ju� przekonany, �e niepr�dko uwolni� si� od nieproszonego go�cia. - Wa�ne jest, �eby� mnie zaakceptowa� - zsun�a si� z ��ka i stan�a obok. W tym celu mog� zosta� nawet twoj� kochank�... - To gdzie� za tydzie�, malutka. - ... a mo�e uwierzysz w wys�anniczk� poprzedniego wcielenia ludzko�ci, kt�ra pragnie wstrzyma� cykliczn� histori� katastrof cywilizacyjnych... - M�w wolniej, Dziewczynko. - ... albo w zjaw�, z kt�r� rozmowa przynosi ci ulg�. - Nie przynosi. Jestem zm�czony. - Chcia�by� mie� wszystko od razu; poczekaj troch� na efekt. A na razie spr�buj pom�c mnie. Potrzebuj� informacji o tobie. - Po��cz si� z o�rodkiem komputerowym. Tylko, zlituj si�, nie z tego pokoju - z trudem, niewyra�nie wymawia�em wyrazy. Przez uchylone okno szerok� strug� wp�ywa� obrzydliwy smr�d pieczonych kurczak�w i grzanego do sma�enia frytek oleju. - Zamknij okno... Mario - j�kn��em. - Nic z tego - pokr�ci�a g��wk� - nie dosi�gn�. Tutaj wszystko zbudowane jest nie na moje wymiary. Ale wr��my do tematu. Wyrazi�am si� troch� nieprecyzyjnie, potrzebuj� nie tyle informacji, co twojej pomocy. Boj� si�... prze�laduj� mnie l�ki. - To id� do lekarza - zaczyna�a mnie denerwowa�. By�em potwornie zm�czony, bola�y mnie mi�nie i sk�ra. - Ach tak - jej oczy zw�zi�y si�. - "Spos�b �ycia urz�dza� b�d� chorym dla ich dobra pod�ug si� moich..." - No tak - westchn��em - wiesz i to. Duchy wiedz� o wszystkim. - Nie jestem duchem. - Najwidoczniej jednak nie wiesz o tym, �e ju� dawno zmieni�em zaw�d. Nie praktykuj� od lat. - Nie szkodzi, przecie� nadal pragniesz pomaga� innym. - Wi�c dobrze - nie mia�em ju� si� do dalszej dysputy, marzy�em o odpoczynku - przyjd� do mnie p�niej. Teraz raczej ja sam potrzebuj� pomocy. - W porz�dku - uradowana Dziewczynka klasn�a w ma�e d�onie. - Przyjd� jutro. Le�a�em na wznak z zamkni�tymi oczami, lecz mimo to widzia�em nad sob� rozd�te bry�y krystalicznych sze�cian�w. T�tno �omota�o w g�owie g�ucho i powoli. Ostro�nie zmienia�em pozycj� cia�a, �eby kanciaste przedmioty w jamie brzusznej nie uwiera�y stale w to samo miejsce. Nie s�ysza�em, kiedy wesz�a �ona. Podsuwa�a mi jakie� jedzenie, ale wzi��em tylko dwie du�e, bia�e pigu�ki, rozgryz�em i popi�em wod� sodow�. I zn�w sze�ciany, i zn�w kort tenisowy. Tamten uderza� teraz z furi�, bi� z ca�ej si�y, a� czarne pasma rozsypanych w nie�adzie w�os�w drga�y i falowa�y w rytmie pot�nych serw�w i return�w. Ciemne oczy b�yszcza�y dziko pod niskim czo�em, pod opalon� sk�r� pr�y�y si� mi�nie. Bezlito�nie smagana pi�ka ci�a powietrze bia�� krech�, w szalonym p�dzie mija�a siatk� o milimetry, uderzaj�c o nawierzchni� wznieca�a ob�oki ceglanego py�u. Odbijaj�c z regularno�ci� automatu zastanawia�em si� nad zmian� stylu gry Tamtego. Sk�d taka w�ciek�a determinacja? Chce wygra� teraz, zaraz, dosta� zwyci�ski punkt jeszcze dzi�, za godzin�, za minut�. Sk�d ten po�piech? Przecie� kiedy� i tak chybi�, potkn� si�, d�o� obsunie si� na uchwycie. A to wystarczy. Zawzi�to�� ros�a tak�e we mnie, strzela�em mocno, struny naci�gu �piewa�y j�kliwie, bo trafia�em precyzyjnie samym �rodkiem. Nie dam si� tak �atwo! Na si�� odpowiada�em si��, na atak atakiem. I tak ci�gn�a si� ta nierozegrana, lecz zaci�ta partia. Wreszcie zasn��em albo zapad�em w stan ca�kowitego odr�twienia, bo ockn��em si� dopiero w nocy. Umys� mia�em dosy� jasny, lecz cia�o by�o jakby nie moje: obola�e, chocia� nie sprawiaj�ce wielkich dolegliwo�ci, s�ucha�o polece� z oci�ganiem, rusza�o si� powoli i nieprecyzyjnie, obce i galaretowate w konsystencji. Wsta�em i z wysi�kiem dobrn��em do �azienki, opieraj�c si� o sprz�ty i �ciany. �wiat�o lampy razi�o, lecz ledwie rozprasza�o mrok - zd��y�em ju� do tego przywykn��. Mo�e maj� tutaj za s�abe napi�cie w sieci? Druga noc ci�gn�a si� jak koszmar. Kilka razy gra�em z Tamtym, ale zawsze na jawie. Zapada�em r�wnie� w kr�tkie drzemki i wtedy uparcie powraca� stale ten sam sen: o Handlarzu Sk�r�. Obraz kojarz�cy si� z malowid�em o ciemnej, ciep�obr�zowej tonacji; �ysa, ��ta czaszka Handlarza stanowi�a jedyn� jasn� plam�. Siedzia� pochylony nad warsztatem, bo sam produkowa� sprzedawane p�niej wyroby - widzia�em ciemne oczy, ostry, garbaty nos i cierpko u�miechni�te usta. Ta ukryta w br�zowo��tym p�cieniu twarz wyra�a�a ironiczne, pe�ne niedbale ukrywanej wy�szo�ci wsp�czucie. Gdy ko�czy� zszywanie portmonetki lub torby, unosi� gotowy produkt gestem zach�caj�cym do kupna. Lecz nie bra�em; on za� z tym samym nieprzeniknionym u�miechem przyst�powa� do dalszej pracy, aby po chwili pokaza� mi sk�rzan� broszk� lub obszyte paciorkami, dzieci�ce bransoletki. Czasami wstawa� i podchodzi� do �ciany, gdzie w drewnianych uchwytach wisia�y narz�dzia, a na p�kach le�a�y zwitki sk�r. Wtedy wida� by�o, �e jest wysoki i lekko przygarbiony; na ramionach zarzucony mia� d�ugi, we�niany p�aszcz, opadaj�cy a� do samej pod�ogi. Tam �cieli� si� po brudnych deskach g�sty mrok, si�gaj�cy coraz wy�ej jak wzbieraj�ca, czarna woda. �piew ptak�w, powoli przesi�kaj�cy przez gruz�owat� ciemno��. T�umiony przez grube zas�ony szum autostrady. Bury, sk�po m��cy �wiat�em �wit. Kanciasty b�l - powinni mnie zoperowa� i nareszcie wyj�� z brzucha t� nocn� szafk�. Ci��ar g�owy na bezw�adnej szyi . I wtedy po raz pierwszy pomy�la�em, �e - mo�e to ju�? �e czas? W ko�cu nie ka�dy do�ywa p�nej staro�ci... Poczu�em lekkie mu�ni�cie l�ku, lecz uczucie to znik�o r�wnie nagle, jak przysz�o. W tym stanie nie by�em ju� chyba zdolny do prze�ywania �adnych gwa�townych emocji, wszystko jawi�o si� stonowane, zawoalowane, dalekie. - Jak si� czujesz, kochanie? - mocny, czysty g�os rozsypa� si� kaskad� d�wi�k�w nad samym uchem i w jego wn�trzu, rozbrzmiewa� echem w g��bi czaszki, bole�nie ��obi� m�zg. - Chyba... troch� lepiej - mrukn��em w poduszk�. Jestem po prostu os�abiony. Pragn��em teraz tylko jednego: �eby ten dudni�cy g�os nie powt�rzy� si� wi�cej, �eby ju� nie zadawa� mi b�lu. - Co chcesz na �niadanie? - Nic... wody. - Wod� jeszcze masz, wczoraj przynios�am cztery butelki. - No to... nic. Otw�rz jedn� - mamrota�em. - Dobrze. B�d� na tarasie, gdyby�... - Tak, tak. Skrzypn�y drzwi. Spieszy si�, jest zniecierpliwiona i z�a na mnie, moj� chorob�, na wszystko. �a�uje urlopu. I ma racj�. Tak to ju� jest, �e nawet najwi�ksza mi�o�� polega na ci�g�ej wymianie, na braniu, ale i dawaniu; bilans musi si� zgadza�. Co mog� da� jej teraz? Po prostu bior� zaliczk�, a nie ka�dego sta� na dawanie kredytu z u�miechem. Dziewczynka - nie mog�em powstrzyma� si� od nazywania jej w ten spos�b - przysz�a zaraz po wyj�ciu �ony. Zupe�nie jakby czeka�a. K�tem oka dostrzeg�em znajom� sukienk� i dzieci�ce pantofle. - Ju� jestem. Dzie� dobry. - M�w ciszej, Mario. Ja... - Napij si� wody. I koniecznie we� t� tabletk� ze stolika. To ci pomo�e. Us�ucha�em, lecz nie posz�o mi �atwo. Wreszcie rozgryz�em gorzk� pigu�k� i popi�em. I rzeczywi�cie, pok�j przeja�nia�, a g�owa sta�a si� l�ejsza. - Musisz mi pom�c - Dziewczynka usiad�a na ��ku i zwiesi�a nogi. - Ja... tobie? - Tak. �ebym ja mog�a p�niej pom�c, innym. Czy to jest wystarczaj�cy pow�d? - My�l�, �e tak. Nie wiem tylko, czy w�a�nie ja zrobi� to najlepiej. M�j obecny stan... - s�owa i zdania p�yn�y teraz lekko jak my�li. - To mi nie przeszkadza. - Skoro tak, to m�w, o co chodzi - czu�em si� znacznie lepiej ni� przed chwil�. - Boj� si�... - spu�ci�a g�ow�, a� kasztanowe loki zas�oni�y jej twarz - boj� si� �mierci i wojny. Roze�mia�em si� g�o�no, mo�e nawet troch� za g�o�no, i stwierdzi�em ze zdziwieniem, �e rozleg� si� czyj� obcy, nienaturalny �miech. Stara�em si� popatrze� z ironi� na ma�� naiwn� Dziewczynk�. - Droga Mario, twoje l�ki dowodz� prawid�owo�ci odruch�w. Wszyscy boimy si� �mierci i wojny. - Wiem - podnios�a hardo g��wk� - ale ja jeszcze pr�buj� my�le�. - I to jest b��d. Je�li ka�de dziecko martwi�oby si�... - Chwileczk�. Istnieje r�nica mi�dzy martwieniem si� i my�leniem. - Czy�by chodzi�o ci o my�lenie konstruktywne? - To s� w�a�nie sprawy, o kt�rych chcia�am porozmawia�. Przecie� musi istnie� jaki� spos�b na widmo staro�ci. - Moja droga, je�li przysz�a� po porad�, moja diagnoza brzmi: nadwra�liwo�� po��czona z syndromem nienasycenia. Nigdy nie zadowala ci� to, co masz, a je�eli osi�gniesz cel, d��ysz natychmiast do nast�pnego. Za� duchem zawsze jeste� gdzie indziej; tacy ludzie w m�odo�ci �ni� o wieku dojrza�ym, a w wieku dojrza�ym o m�odo�ci. Nigdy nie znajduj� zadowolenia. Terapia polega na akceptacji �wiata i szukaniu szcz�cia na ka�dym kolejnym etapie �ycia, a nie w innych, by�ych lub przysz�ych jego okresach. - To brzmi �adnie, ale fa�szywie. - Powiedz raczej: przykro s�ucha� prawdy. W pewnych warunkach akceptacja to najlepsze lekarstwo na wszystko, cz�owiek pogodzony jest cz�owiekiem szcz�liwym. - Widz�, �e wkraczamy na teren niebezpiecznych uog�lnie�. Totalna akceptacja prowadzi do stagnacji i bezruchu my�lowego, a st�d ju� tylko krok do wystawiania czek�w in blanco, do wyra�ania zgody na sankcjonowane biologiczn� kondycj� cz�owieka ostatecznie za� prawem czy racjami stanu - dewiacje i... zbrodnie. Bo pocz�wszy od pewnego poziomu rozwoju �ycie zgodnie z ziemskim biologizmem zaczyna by� ju� dewiacj�. Akceptujemy zadawanie �mierci, a potem w�asne unicestwienie. - Oczywi�cie ka�da przesada jest niewskazana wycofywa�em si� naj�atwiejsz� drog�. Czu�em si� teraz rze�ki i lekki, cia�o, nie zmuszane do wysi�k�w fizycznych, by�o jakby nieobecne. - Wszystko mo�na sprowadzi� do absurdu - kontynuowa�em - byle wytrwale zwi�ksza� skal� kt�rej� wybranej komponenty. Za� konflikty s� nieuniknione; nie wynikaj� one przecie� z mrocznej natury ludzkiej, lecz stanowi� przed�u�enie praw jedynej znanej nam formy �ycia. Nie mo�na nie akceptowa� fakt�w. Wszystko na Ziemi ekspanduje, po�era, zagarnia dla siebie. Trzeba to wiedzie�, cho� nie warto o tym my�le� codziennie przed za�ni�ciem. - Brawo! - jej oczy b�yszcza�y podnieceniem. - To by� �wietny przyk�ad dobierania filozofii do uk�adu. Albo chowania g�owy w piasek. Nie spodziewa�am si� zreszt� niczego innego - stawa�a si� zadziorna, dyskutowa�a ostro. Chwilami mia�em ochot� skarci� j� jak niesfornego uczniaka w�a�nie dlatego, �e m�wi�a prawd�, bolesn� prawd�: ludziom pozostawa�a w�a�ciwie tylko filozofia pogodzenia si� z nieuchronnym, odwracanie uwagi, niespogl�danie zbyt daleko. - Mario - m�wi�em cicho, bo nasz�a ju� pierwsza fala zm�czenia umys�u, nie cia�a, poniewa� cia�o nadal jakby nie istnia�o - je�li nie potrafisz zaakceptowa� zjawiska �mierci, zar�wno tej zadawanej przez cz�owieka, jak i przez natur�, spr�buj pomy�le� o �yciu jako o ci�g�ym, post�puj�cym procesie. Im wy�sza �wiadomo�� istnienia, tym trudniejsza akceptacja zjawiska bezpowrotnego przemijania. Mo�na wyobrazi� sobie sytuacj�, w kt�rej psychika, osi�gaj�ca graniczny poziom rozwoju, ju� nie jest w stanie unie�� tego ci�aru... - Masz na my�li samounicestwianie cywilizacji? Milczenie Wszech�wiata? - To jedna z mo�liwo�ci, lecz pomi�my j� w tym seansie terapeutycznym. - Ach tak. Dzi�kuj� za szczero��. - Mieli�my szuka� dr�g wyj�cia, a nie �cie�ek na skraj przepa�ci. - Dobrze, ju� dobrze - po�o�y�a d�onie na kolanach. M�w dalej, to interesuj�ce. - Jednym s�owem: dotychczasowy szlak ewolucyjny, abstrahuj�c od tajemniczego pierwszego impulsu inicjuj�cego �ycie, by� sensowny i prowadzi� w okre�lonym kierunku. - Czy dlatego, �e zwie�czeniem tego procesu jeste�my my? - R�wnie� dlatego. Nale�y przypuszcza�, �e i dalsza droga nie zako�czy si� �lepo. - Znane s� �lepe odnogi ewolucyjne. - Ale tylko odnogi. - Co masz na my�li? - przygl�da�a mi si� ciekawie. - Jestem przekonany, �e �ycie na Ziemi ma jaki� sens, �e nie zga�nie nagle jak przypadkowo skrzesana iskra. By� mo�e pewien etap ewolucji w�a�nie si� ko�czy, etap dzikiej ekspansji za wszelk� cen�. Histori� dotychczasowego �ycia mo�na w tych kategoriach traktowa� jako zjawisko odpowiednio silnego odbicia si� m�odego Istnienia od martwej opoki materii nieo�ywionej. Niebawem osi�gniemy jako�ciowy pr�g rozwoju, poza kt�rym skokowo zmieni� si� cechy �ycia. G��wne dotychczasowe jego atrybuty: wydawanie potomstwa i nape�nianie brzucha - strac� sens. - Wi�c co pozostanie? - Nie wiem; mog� m�wi� tylko o sprawach mi znanych. To b�dzie nowa jako��. - Nie rozumiem. Przecie� pozostan� podstawowe problemy: trzeba przed�u�a� gatunek i sk�d� czerpa� energi�. I umiera�, �eby zrobi� miejsce nast�pnym. innym, lepszym. - Nie, moja droga. Praprzyczyn� zjawiska �mierci jest konieczno�� przystosowania gatunk�w do zmieniaj�cego si� �rodowiska; musi mie� miejsce ci�g�y rozw�j, i to za ka�d� cen�. Produkuje si� coraz lepsze modele... , - Sam wi�c widzisz! - Nie o to chodzi. Ewolucj� skwantowan� okresami �ycia jednostek mo�na zast�pi� procesem ci�g�ym. Nie�miertelni ludzie ewoluowaliby w ka�dej chwili swojego istnienia. - I ju� wkr�tce nie by�oby gdzie postawi� stopy. - Rozmna�anie sta�oby si� zb�dne, wszak wprowadzili�my nie�miertelno��. Wojna jako regulator przyrostu naturalnego ca�kowicie straci�aby sens, za� wszelkie przyczyny konflikt�w zosta�yby wyeliminowane po przej�ciu na praktycznie niewyczerpane �r�d�a energii. - Czy to nie zbytni optymizm? - Trudno powiedzie�. W prze�omowym okresie mog� pojawi� si� zupe�nie nowe cechy osobnicze i ekologiczne. Nie zapominajmy, �e znikn� poj�cia mi�o�ci macierzy�skiej i poci�gu p�ciowego, a wobec przestawienia organizm�w na nowe �r�d�a energii klasyczny spos�b od�ywiania si� innym �yciem straci racj� bytu. Tak g��bokie przewarto�ciowania przy okazji przekre�l� niemal ca�y dotychczasowy dorobek kultury, kt�rej g��wnymi wyznacznikami s�: mi�o�� erotyczna i macierzy�ska, odwaga w walce - oczywi�cie zawsze w s�usznej sprawie, pi�kno cia�a, co bierze sw�j pocz�tek w atrakcyjno�ci seksualnej. - Co cz�owiek otrzyma za cen� zahamowania ekspansji? Przecie� wszystko, co stanowi�o tre