4545

Szczegóły
Tytuł 4545
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4545 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4545 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4545 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GABRIELA G�RSKA-ZATRUTE MORZE -W�ZE� -PAMI�TNIK PRADZIADKA Zatrute morze � To ryzykowna sprawa. � Wiem. Odsiew mo�e by� du�y. Zbyt wiele element�w niemo�liwych do przewidzenia. Zupe�nie przypadkowych. � Inaczej nie da si� zrobi�. Kreatorem psychiki musi by� inna osobowo��. Matryc� animacyjn� trzeba ka�dorazowo zaczerpn�� z pr�d�w m�zgu i tylko m�zg � my�l�cy � mo�e sta� si� katalizatorem, da� bodziec, rozpoczynaj�c ca�y proces... Wzniesiony ponad pla�� rozleg�y taras kawiarni od godziny znajdowa� si� w pe�nym s�o�cu; pasiaste parasole nakrywa�y stoliki sk�pymi plamami cienia, kt�ry nie zachowa� ju� ani odrobiny porannego ch�odu. Ch�opiec poci� si� w trykotowej koszulce; nieruchomy na swoim, zbyt niskim dla o�mioletniego dziecka, lekkim, bia�o lakierowanym kawiarnianym krzese�ku, sztywno wyprostowany nad porcj� nietkni�tych lod�w, tkwi� jakby w zawieszeniu pomi�dzy dwoma g�osami: napi�tym, histerycznie wysokim g�osem matki, a oboj�tnym, znu�onym � ojca, rozlegaj�cymi si� na przemian w dusznym i rozpra�onym powietrzu. Nie s�ucha�, co m�wili; by� mo�e w jakiej� chwili zrozumia�, �e - tak naprawd� � s�owa nie maj� tu �adnego znaczenia, �e licz� si� tylko g�osy: nieprzyjazne, sk��cone, buduj�ce wok� tych dwojga niewidoczny, a przecie� niemo�liwy do przebycia mur. Chcia�o mu si� p�aka� i nie wiedzia� dlaczego, jak nie pojmowa�, sk�d bior� si� wci�� na nowo te �zy � jeszcze nie w oczach, jeszcze jak gdyby w gardle, zaciskaj�c je tak, jakby utkwi�a tam jedna z jego twardych i g�adkich, szklanych kulek do gry. Odwr�ci� g�ow� i zacz�� patrze� na oddzielone �cian� plexiterralu morze. Nieruchome, nie pomarszczone nawet przybrze�n� fal�, wygl�da�o jak demnob��kitna p�yta, czasami tylko odbijaj�ca niespodziewane l�nienia, ostre jak ig�y wyp�ywaj�ce na jej g�adk� powierzchni� z mroku niewidocznego dna. Ch�opiec nigdy jeszcze nie widzia� morza; odsun�� si� od sto�u, przewiesi� ca�ym cia�em przez metalow� barierk� i � czuj�c rozgrzany metal przyci�ni�tym do� brzuchem, parz�cy nawet przez materia� koszulki � patrzy� i patrzy�, a� owe dalekie l�nienia zacz�y roztapia� si� i rozmazywa�, gdy wreszcie uleg�, pozwalaj�c �zom zbiera� si� pomi�dzy powiekami szeroko otwartych oczu (pami�ta�, �e jest ju� du�y i �e to wstyd tak si� maza�, wi�c chcia�, �eby �zy nie zacz�y mu kapa� i �eby tamci � wci^� oddzieleni, osobni za murem swojej rozmowy, nie mogli tych �ez zobaczy�). � Patrz, co on zn�w wyprawia. Vaine, nie wychylaj si�, spadniesz! Vaine. czy s�yszysz? Och. on jest coraz bardziej niezno�ny! Tak samo zamkni�ty w sobie i uparty jak ty! � Mo�e nie by�by taki, gdyby mia� matk�, kt�r� obchodzi co� jeszcze poza konkursami be-longa, kli-kli-kli-terkiem i quizem w stereowizji! � Vaine, s�ysza�e� chyba, co si� m�wi do ciebie? Ch�opiec przesta� przygl�da� si� wodzie, wyprostowa� si�. usiad�. Przez chwil� jeszcze widzia� niezbyt wyra�nie te dwie gniewne twarze; roztapia�y si� we mgle. Siedz�c sztywno pod ich podejrzliwymi spojrzeniami, prze�ykaj�c nerwowo �lin�. pomy�la�, �e wcale go nie lubi�, nie lubi� ju� od dawna, �e nie jest im potrzebny - �adnemu z nich. Twarda kulka wr�ci�a, zn�w czu� j� w gardle; �eby si� nie rozp�aka�, zacisn�� r�ce na brzegu sto�u (zaci�ni�te, zaraz zacz�y mu si� poci�), odchyli� si� na krze�le i zacz�� buja� na jego dw�ch nogach. Wiedzia�, �e �adne z nich nie mo�e na to patrze�, i nie rozumia�, po co to robi, skoro chce tylko, �eby przestali zwraca� na niego uwag� i zaj�li si� sob�, cho�by nawet to, co robili, mia�o by� dalszym ci�giem ich nigdy nie ko�cz�cej si� k��tni. Ale nie m�g� inaczej, co� pcha�o go do tego. �eby sprzeciwia� si� wszystkim � nawet samemu sobie. Kiedy pr�bowa� zastanowi� si�, dlaczego tak z nim jest, sk�d� � mo�e znad �ciany plexiterralu, znad odleg�ego morza � nadlecia� w�t�y powiew, przej�� go ch�odem, przyg�adzi� zwilgotnia�y wicherek jasnych w�os�w. � Przesta� si� wreszcie kr�ci� z tym krzes�em, Vaine. I nie patrz tak na mnie! Bo�e. jakie nieinteligentne spojrzenie ma czasami to dziecko! M�g�by� raz w �yciu zaj�� si� twoim synem, Nearht, p�j�� z nim do psychoneuriatry... On jest co najmniej dziwny... Ale ciebie to nie obchodzi, jak zreszt� wszystko... Jedz lody. Vaine, nie pods�uchuj. Od dawna roztopione, md��, rzadk� papk� wype�nia�y koliste zag��bienie pucharka � nie musia� nawet patrze� na jego zawarto��, by wiedzie�, �e nie przejdzie mu ona przez gard�o. Ze spuszczon� g�ow�, grzebi�c bez przekonania w bia�o-r�owej brei, powiedzia� � po raz trzeci ju� tego dnia: � Ja chcia�bym i�� na pla��. Tym razem nie mogli ju� udawa�, �e tego nie s�ysz�. Wymienili spojrzenia, jak gdyby ka�de z nich chcia�o zmusi� do odpowiedzi to drugie. Matka za�ama�a si� pierwsza: � Co za bzdury! Nie p�jdziesz! Wiesz dobrze, �e pla�a nie jest do chodzenia. � Mog�em chodzi� nad wod� w zesz�ym roku, a przecie� by�em mniejszy. O ca�y ten rok. � Ale to by�o jezioro, nie morze, Vaine. Nikt, �aden cz�owiek, nie zbli�a si� do morza. � Dlaczego? Na to pytanie nie by�o odpowiedzi; wiedzia�, �e jej nie b�dzie, zanim je zada�. Nikt nie chcia� mu powiedzie�, czemu nie wolno p�ywa�, k�pa� si� i podchodzi� do morza. Odwr�ci� g�ow� i wpatrzy� si� w nie znowu: odleg�e, g�adkie. wybrzusza�o si� czasem �agodn�, senn� fal�; pomy�la�, �e jest �ywe i �e oddycha � jak jakie� wielkie zwierz�. Zwierz� widocznie gro�ne, skoro doro�li bali si� go tak bardzo, �e a� bawili si� sami z sob� w ow� l�kliw� zabaw�-nie zabaw�, jak� on kiedy� wynalaz� sobie, gdy przera�a�a go ciemno��: natychmiast po zgaszeniu lampy zamyka� oczy staraj�c si� uwierzy�, �e wcale ciemno nie jest i � gdy uchyli powiek � zobaczy zaraz �wiat�o. Oni, doro�li, robili co�, co by�o bardzo podobne do tego jego oszustwa: udawali, �e morza nie ma, starali si� nie patrze�, nie widzie�, �e ono jednak jest. W ka�dej minucie zachowywali si� tak. jak gdyby po�yskliwa woda, ci�gn�ca si� po horyzont, by�a holowizyjnym obrazem, znikaj�cym natychmiast po naci�ni�ciu w��cznika. A nawet jakby liczy�a si� jeszcze mniej: o holoz�udach m�wili przecie� czasem, chwalili jedne, krytykowali drugie, zazdro�cili s�siadom, kt�rym uda�o si� wyszpera� co� ca�kiem specjalnego, czego w swoich zestawach nie mia� dotychczas nikt. Pr�bowa� to zrozumie�, ale nie udawa�o si�, nie m�g�. Wi�c pogodzi� si� z my�l�, �e to jest jeszcze jedna z tych rzeczy zbyt trudnych dla o�mioletniego ch�opca � jak zasada dzia�ania mikromaksu, pilotowanie grawistatu albo wykresy ojca; jedna z tych spraw, o jakich starsi m�wi�: ..zrozumiesz, jak doro�niesz". Upa� wzr�s� jeszcze, powietrze drga�o od �aru. Siedz�cy wok� ludzie skupiali si� przy stolikach, by zmie�ci� si� w cieniu parasoli; ich twarze w rozproszonym, �agodnym �wietle s�cz�cym si� przez napi�ty plastyk by�y zielone, ��te, czerwone i granatowe � zale�nie od koloru pas�w, jakie mieli nad sob�. Odwr�ceni plecami od pla�y i od morza, wygodnie roz�o�eni w lekkich, wyplatanych fotelach. patrzyli z wysoko�ci tarasu na wczasowe miasteczko: kolorowe skwery i weso�e ulice, bia�e domy w glicyniach, kapryfolium w s�o�cu, barwne, tr�jk�tne flagi powiewaj�ce na rozci�gni�tych mi�dzy drzewami sznurach: tylko nieliczni z nich pami�tali, �e owe szmatki nawi�zuj� do okr�towej gali z czas�w, gdy statki mog�y porusza� si� po morzach. P�acili za ten widok, za sp�dzenie urlopu w wytwornym uzdrowisku, kt�re od nowa sta�o si� teraz modne � by� mo�e w�a�nie przez sw� bezu�yteczno�� cenniejsze, ni� by�o w czasach beztroskich ma�ych �agl�wek, katamaran�w ko�ysz�cych si� na niewielkiej fali, kabin i koszy pla�owych schodz�cych a� nad wod�. P�acili � wi�c chcieli si� napatrze�: szerokim promenadom, ga��ziom lip zwieszaj�cym si� nisko nad mi�kn�cym w upale asfaltem grawistrad. stalowym mostkom wspinaj�cym si� srebrno w jasnoniebieskie niebo, stylowym domkom, kioskom z cukrow� wat� i zawijan� w r�owe serwetki z polipieru vital�. To wszystko tworzy�o atmosfer� beztroski, odpr�enia. A oni chcieli odpocz��. I zabawi� si� lepiej, ni� bawili si� we wszystkie inne dni; spr�bowa� nowych gier i rozrywek, wzi�� udzia� w nieznanych quizach, sprawdzi� swoj� zr�czno�� na innych automatach. Nawet teraz, pomimo rosn�cego upa�u, kilka os�b poszturchiwa�o ogromne, gumowe �miecho-stwory zanosz�ce si� chichotliwym, udzielaj�cym si� natychmiast ka�demu rechotem, od kt�rych roi�o si� na ulicach; kilka innych pr�bowa�o wmiesza� si� w przeci�gaj�cy promenad� krzykliwie kolorowy korow�d animator�w i sterowanych masek. Tu, na tarasie, par� os�b ospale targa�o czerwone r�czki brz�cz�cych, migaj�cych �wiat�ami automat�w; oczy leniwie �ledzi�y roz�arzanie si� �wiate�, szcz�ki �u�y miarowo kolejn� porcj� gum-glonu. Nawet ci, kt�rzy znu�eni spoczywali nieruchomo w fotelach, potrz�sali co chwila pa�eczkami jangh-kionga, w kolorowych sze�cianach grzechota�y kostki kli-kli-kli-terka, po blatach sto��w toczy�y si�, uderzaj�c o siebie z suchym trzaskiem, szklane kulki do gry. Nad wszystkim unosi� si� � nastr�j beztroski, zabawy, odpr�enia, podniecaj�cy jak zasady nowej, jeszcze do ko�ca nie poznanej gry. Czasami kto� si� za�mia�, czasem � wysokim, czystym d�wi�kiem � odezwa�o si� potr�cone szk�o. Pies zjawi� si� jakby znik�d, jakby wyr�s� spod ziemi, od razu skupiaj�c na sobie uwag� wszystkich: sta� na �rodku tarasu, w miejscu gdzie prze�wit s�o�ca mi�dzy parasolami by� najwi�kszy. Vaine popatrzy� tak�e: pies by� du�y i ��ty, z ciemniejsz� sier�ci� na karku i wzd�u� grzbietu. Vaine pomy�la�, �e to jest �adny pies i �e chcia�by takiego mie�, gdyby tylko rodzice mu na to pozwolili. Nie by�o w nim nic dziwnego, wi�c ch�opiec nie m�g� poj��, dlaczego nagle umilk�o grzechotanie kli-kli-kli-terka, trzask automat�w i chichoty potr�canych przez ludzi �miecho-stwor�w. Potem zobaczy�: z pochylonego ku ziemi psiego pyska kapa�a krew. Ciemnoczerwone, rozpry�ni�te gwia�dzi�cie plamy znaczy�y �lad od schod�w przez bia�e p�yty tarasu, �eb psa zwiesza� si� coraz ni�ej, ka�u�a krwi ros�a, rozlewa�a si� coraz to wi�ksz� plam�. W g��bokiej ciszy przera�liwie ostro rozleg� si� trzask upuszczonej przez kogo� kulki i szklany odg�os toczenia si� jej po kamieniach. Vaine drgn��, obejrza� si�. ale kulki nie dostrzeg�; kiedy zn�w zwr�ci� oczy na psa, zobaczy�, �e jego �apy zaczynaj� rozje�d�a� si� powoli, jak gdyby jaka� si�a, jaka� olbrzymia pi�� przyciska�a grzbiet zwierz�cia do ziemi. W tej samej chwili wielkie, masywne da�o targn�o si� spazmatycznie � skurcz szarpn�� je, wykr�ci� � pies, d�awi�c si� i krztusz�c, zacz�� zrzuca� g�st�, ��taw� pian�. A potem, nagle, zmi�k� jak zabawka, do kt�rej przesta� dop�ywa� pr�d; zwiotcza�y, jakby pod sk�r� nie by�o wcale ko�ci, upad� na bia�e p�yty; �apy drga�y kurczowo, ca�ym cia�em wstrz�sa�y potworne dreszcze. � Nie patrz na to, Vaine, nie patrz! � gwa�townie uniesiony z krzese�ka ch�opiec poczu� znajomy zapach; ca�� sk�r� twarzy przyci�ni�tej do twardej, szerokiej piersi czu� �lisk� g�adko�� koszuli ojca; nie widzia� teraz ju� nic, s�ysza� tylko � ponad g�ow� � g�os: podniesiony, chrypn�cy, pe�en z�o�ci: � Do diab�a, kto wpu�ci� tu tego psa? To ma by� lokal kategorii QX! Zabierzcie st�d to cholerne �cierwo! Przez chwil� by�a zupe�na cisza, tylko serce � ojca, czy jego w�asne? � �omota�o rozg�o�nie. A potem Vaine us�ysza�, �e ojciec m�wi znowu � tym razem ju� zupe�nie cicho, tylko jakim� zduszonym g�osem, martwym, bezd�wi�cznym i chyba w�a�nie dlatego bardziej przera�aj�cym ni� krzyk: � I ty chcesz, �eby nic mu nie m�wi�! Chcesz, �eby nic nie wiedzia�, niczego nie rozumia�... Czy do tej twojej g�owy, do twego m�d�ku, w kt�rym jest tyle miejsca, co na pionki be-longa, nie dosz�o jeszcze, �e wtedy on... on mo�e... tak jak ten pies...? Vaine nic nie rozumia�. Pewnie w�a�nie dlatego � a nie tylko ze strachu � nareszcie si� rozp�aka�. P�aka� coraz g�o�niej, nie m�g� si� uspokoi�. Wszystko by�o takie skomplikowane: ojciec i matka, ich k��tnie i to, �e Vaine'a nie umieli ju� lubi� � a teraz, nagle, ojciec zrobi� si� taki dobry dla niego, chocia� krzycza� i kl��. I jeszcze: bardzo �al by�o mu tego psa. � S� takie owady, kt�re sk�adaj� jajka w cia�ach innych, �yj�cych istot. Cz�sto: s�abych, czy chorych. Paso�ytuj�c... czerpi� si�y ze swoich nosicieli. � Czasami tak�e sk�adaj� je w ich �cierwie. � Nie. My potrzebujemy �ywych. � Rozumiem... To mia�a by� analogia. Czy... te owady... tak�e nie mog� rozmna�a� si� w inny spos�b? � Nie. Ich istnienie uzale�nione jest ca�kowicie od istnienia owych nosicieli; � A zatem analogia jest pe�na. Z jednym ma�ym wyj�tkiem. Niestety, zasadniczym; je�eli dobrze rozumiem � tym owadom nie jest potrzebna... dobra wola czy zgoda stworze�, na kt�rych paso�ytuj�... Kiedy si� zbudzi�, le�a� przez chwil� bez ruchu, patrz�c w sufit, po kt�rym przesuwa�y si� plamy �wiat�a � przesiane przez li�cie krzew�w rosn�cych tu� za oknem, rozedrgane, niespokojne ,,zaj�czki". Potem przypomnia� sobie, dlaczego dzi� chcia� wsta� wcze�niej: ojciec mia� mu opowiedzie� o morzu. Nawet tu, gdzie nie m�g� widzie� niebiesko-bia�ej tafli i gdzie nie dochodzi� jednostajny, nieg�o�ny szum � ciekawi�o, urzeka�o nieznan� tajemnic� ukryt� w jego g��bi; Vaine usiad�, poszuka� ko�o siebie spodenek. Naci�gn�� je i � ju� ubrany � ostro�nie podszed� do drzwi; nas�uchiwa�. By�a cisza. Z nag�� nadziej� pomy�la�, �e mo�e dzisiaj �oni" nie b�d� si� k��ci�. W �azience przyjrza� si� sobie krytycznie � bawe�niana koszulka by�a bardzo wymi�ta (zapomnia� zdj�� j� do snu), na przedzie ciemnia�a brzydka, du�a plama od lod�w. Odkr�ci� kran. umoczy� koniec r�cznika, chwil� pr�bowa� zetrze� nim zaciek; osi�gn�� tylko tyle, �e plama powi�kszy�a si� jeszcze, rozpe�z�a na ca�y prz�d koszulki. Za to teraz wydawa�a si� troch� bledsza. Wytar� r�ce w wilgotny r�cznik, si�gn�� po ci�k�, w�osian� szczotk� ojca (by�a ogromnie stara, ju� nie robi�o si� takich), dok�adnie, ze skupieniem, przyg�adzi� ni� wicherek jasnych w�os�w. Uzna�, �e jest got�w. W hallu. przed drzwiami do pokoju rodzic�w, zatrzyma� si� na chwil�; przez drzwi dochodzi�y g�osy, czasem niezrozumia�e, unosz�ce si� w k��tliwym crescendo; zacisn�� palce, prosz�c �ich" w my�lach, staraj�c si� jak gdyby zaczarowa� ich tym proszeniem, �eby dzi� � chocia�by tylko dzi� � spr�bowali by� dla siebie i dla niego mili. Ale to nie pomog�o, g�osy � podra�nione, zawzi�te � nie �cich�y za zamkni�tymi drzwiami. Zapuka� i gdy doszed� go wysoki, ostry g�os matki wo�aj�cy �wejd�", nacisn�� wysoko umieszczon�, staro�wieck� klamk�. Siedzia�a na krzese�ku przed lustrem, szczotkuj�c w�osy: jasne i d�ugie pasma trzeszcza�y sucho pod igie�kami masuj�cego je pr�du, szarpni�ciem odsuwa�a w�wczas sto�kowaty ryjek aparatu; zn�w by�a z�a. Na chwil� odwr�ci�a od lustra oczy, kt�re wydawa�y si� jeszcze ja�niejsze ni� zwykle pod niedok�adnie zmytym, rozmazanym przez noc makija�em, popatrzy�a na niego nie�yczliwie. � O Bo�e, jak ty wygl�dasz. Co� ty wyprawia� z t� koszulk�, Vaine? Wygl�da, jakby� wyciera� ni� pod�ogi. Obiema d�o�mi spr�bowa� wyg�adzi� za�amania, ale nic z tego nie wysz�o. Pod jej karc�cym, niech�tnym spojrzeniem przest�pi� z nogi na nog�; poczu� si� brzydki i �mieszny. � Zapomnia�e� m�wi� od wczoraj, tak? Co si� m�wi wchodz�c do kogo� rano? Przecie� wiedzia�, a sta� bez s�owa, ci�gle przest�puj�c z nogi na nog�. By� chyba jednak g�upi (m�wi�a to tak cz�sto!) � nie, nie mog�aby kocha� kogo� takiego jak on... Ojciec popatrzy� na niego teraz tak�e, tyle �e nic nie powiedzia�. Sta� pod oknem jednym ramieniem wspieraj�c si� o framug� � poranne, zielonkawe �wiat�o przes�czone przez li�cie �lizga�o si� po nie ogolonym policzku; wygl�da� staro, znacznie starzej od matki, cho� wcale starszy nie by�. � Id�cie st�d � powiedzia�a, na moment wy��czaj�c aparat. � Zr�bcie sobie �niadanie albo zajmijcie si� czym� obaj. Nie st�jcie tu i nie patrzcie. Czy w tym domu cz�owiek nie mo�e by� cho� przez chwil� sam, mie� odrobiny spokoju? Chyba znowu rozbola�a j� g�owa � w pokoju wisia� ci�ki zapach wystyg�ego dymu papieros�w z kelihuany. nie pomaga�y nawet otwarte na o�cie� okna. Na stole, parapecie i jeszcze w kilku miejscach sta�y popielniczki wype�nione po brzegi niedopa�kami, kieliszki z resztk� nie dopitego gloniaku � pewnie zn�w d�ugo w noc przyjmowali go�ci, pewnie, jak zwykle, d�ugo gra�a w be-longa. � Chod�. Ojciec oderwa� si� od futryny, podszed�. Vaine pomy�la�, �e m�g�by � cho� ra%, cho� czasami � wzi�� go za r�k�. Ale ojciec wymin�� go, podszed� do drzwi nie ogl�daj�c si�. czy ch�opiec idzie za nim. Mia� znowu sw�j zwyk�y, niech�tny wyraz twarzy, cienkie rysy skrzywi�y si� w wyrazie wzgardliwego znu�enia; wygl�da�, jakby mia� zaraz powiedzie�: ,,i znowu si� zaczyna". � Jad�e� co�? � Nie. W kuchni te� by�o wida� �lady ubieg�ego wieczora: spi�trzone talerzyki, kt�rych nawet nikomu nie chcia�o si� w�o�y� w klosz zmywo-maszyny. polipierowe kubeczki z jak�� brunatn� mas�. resztki sa�atki z cierpkich, marsja�skich glon�w. Ojciec rozejrza� si� po tym wszystkim bezradnie. � We� sobie co� do jedzenia � powiedzia� bez przekonania. � I id� si� bawi�. Widzisz przecie�, �e matka i ja. oboje, jeste�my bardzo zm�czeni. � Mia�e� mi opowiedzie� o morzu � przypomnia� Vaine. � Obieca�e�. � Jako� wcale sobie tego nie przypominam. � Ale� tak � zapewni� Vaine gor�co. � Uczciwe s�owo kosmity, tato. obieca�e�... � mia� nadziej�, �e ojciec si� u�miechnie; tym dawno zapomnianym zwrotem, kt�ry kiedy� stanowi� pomi�dzy nimi znak-klucz. przypomnieniem od dawna zaniedbanych zabaw pr�bowa� przywo�a� ten zapomniany u�miech. Ale wyraz znudzenia, pow�ci�ganego z trudem zniecierpliwienia pog��bi� si� tylko. � Powiedzia�e�, �e wyt�umaczysz mi wszystko, �e mi opowiesz. Wtedy, kiedy ten pies tam zdech�. Powiedzia�e�, �e opowiesz mi wszystko. �ebym zrozumia�. �ebym ju� wiedzia�, dlaczego nie wolno mi si� zbli�a� do morza. � Dlatego, �e tak ci kazali�my � matka i ja... Zobaczy� widocznie w twarzy Vaine'a przekor� i up�r r�wne jego w�asnym, bo ca�kiem niespodziewanie zacz�� jednak�e m�wi�: � Bo morska woda zabija. Samym zetkni�ciem, chocia�by przypadkowym, cho�by nie d�u�szym ni� trwaj�ce sekund� zanurzenie w niej r�k. Rozumiesz? Zabija nieodwo�alnie ka�dego, kto by� do�� nierozwa�ny, by si� do niej przybli�y�. Jak tego psa. Psy nie zawsze s� m�dre, nie zawsze wyczuwaj�... Widocznie biega� po pla�y, podszed� za blisko brzegu... mo�e dosi�g�a go fala. a mo�e bryzgi wody niesionej wiatrem... Ludzie strzeg� si� morza, ty tak�e musisz wystrzega� si� go. Vaine... Urwa�, mo�e dlatego, �e dostrzeg� oczy ch�opca: zogromnia�e i przera�one. Vaine zacisn�� r�czki, wykrztusi�: � Woda... zabija? Jak to mo�liwe, tato? Dlaczego? Gdyby by� starszy, poznawa�by � ze szkolnych podr�cznik�w � histori� zatrucia morza, wszystkich na ca�ej Ziemi m�rz i ocean�w; ta wiedza przychodzi�aby powoli, etapami, nie przera�aj�c go tak, jak przera�a�a teraz, kiedy s�ucha� nie zawsze zrozumia�ych st�w ojca, dowiaduj�c si� naraz wi�cej, ni� chcia�, wi�cej, ni� o�mioletni ch�opiec powinien wiedzie� o jednym z bardziej ob��dnych okres�w w dziejach ludzko�ci. Poznawa� go od pierwszych, dokonywanych jeszcze w dwudziestym wieku, podwodnych pr�b nuklearnych, a� po trzydzieste lata ubieg�ego stulecia, kiedy, po ostatecznym ratyfikowaniu przez wszystkie pa�stwa konwencji o zaniechaniu naziemnych wybuch�w bomb morza sta�y si� terenem eskalacji zbroje�. Potem, podczas ostatniej z wojen � Podwodnej Nuklearnej � przez ca�y czas jej dzia�a� by�y terenem walki, w kt�rej nie liczono si� z niczym, poza � w�asn� i cudz� � umiej�tnie przez polityk�w i demagog�w rozpalan�, �lep�, mordercz�, zawzi�t� nienawi�ci�. I by�y nim tak d�ugo, dop�ki woda � nasycona cz�stkami truj�cych substancji i zab�jczym promieniowaniem, rozdzierana podwodnymi wybuchami rakiet dalekiego i bliskiego zasi�gu, bomb kobaltowych, neutronowych i G�owic Specjalnego Ra�enia � nie zacz�a zabija� walcz�cych w jej g��binach i na powierzchni ludzi, zmuszaj�c przeciwnik�w do podpisania pokoju, kt�ry � wobec wytrucia prawie wszystkich �o�nierzy wrogich armii i uniemo�liwienia wydobycia ca�ego posiadanego przez ludzko��, zgromadzonego w morzach bojowego sprz�tu � by� po prostu kapitulacj� obydwu walcz�cych stron. O tym wszystkim Vaine nie wiedzia� dot�d, tak samo, jak nie s�ysza� o trwaj�cym p� wieku Wielkim Kryzysie b�d�cym wynikiem wojny; okresie, w kt�rym borykano si� z g�odem, najwi�kszym, jaki kiedykolwiek nawiedzi� Ziemi�, bo nie dotykaj�cym poszczeg�lnych narod�w, lecz ca�� ludzko��. Zasoby (od dawna ju� w wi�kszo�ci dostarczane � przez oceany i morza) przemieni�y si� w szybko zabijaj�c� trucizn�. Wyg�odzeni ludzie z bezsiln� w�ciek�o�ci� i rozpacz� patrzyli na gnij�ce na pla�ach, wci�� wyrzucane now� fal� przyboju �cierwa morskich stad: zwierz�t, ryb, skorupiak�w, na brudnobure zwa�y rozk�adaj�cych si� wysokokalorycznych glon�w, wzbogaconego w bia�ko planktonu, jadalnych morskich ro�lin. Zdarza�o si�. �e wp�ob��kani z g�odu rzucali si� �ar�ocznie na te szcz�tki; ich ko�ci biela�y potem d�ugo na pustych pla�ach, w�r�d muszli, krabich pancerzy i rybich szkielet�w w s�o�cu i s�onym wietrze. A woda wyrzuca�a coraz to nowe zwa�y zgnilizny, jakby si� chcia�a oczy�ci� z wszystkiego, co mie� mog�o zwi�zek z cz�owiekiem i jego dzia�alno�ci�. Wybrze�a pustosza�y, ka�dy podmuch rozwleka� nad nadmorskimi miastami i osadami, w ca�ym pasie przybrze�nym, straszliwy. s�odkomdl�cy, nieustannie bij�cy od morza smr�d. � I nic... nic, tatusiu, nie dawa�o si� zrobi�? Nie mo�na by�o wcale na to poradzi�? Ojciec popatrzy� niewidz�cymi oczyma, potem powiedzia� co� po�piesznie, chrypliwie � mo�e to by�o �nie", a mo�e inne s�owo, kt�rego ch�opiec nie zrozumia�. Wsta� z krzes�a i dalej m�wi�, chodz�c. Nie zwa�a� wcale na Vaine'a, m�wi� jakby do siebie. Pr�bowano. Przez d�ugi czas gin�ca z g�odu ludzko�� czyni�a wysi�ki zmierzaj�ce do zneutralizowania tajemniczej trucizny znajduj�cej si� w morzach globu. Nie da�y rezultat�w: nie zdo�ano nawet zidentyfikowa� zabijaj�cej substancji. Nie by�o to ska�enie promieniotw�rcze. bakteriologiczne, chemiczne. Po latach bada� stwierdzono tylko, �e zab�jcze w�a�ciwo�ci wykazuje zawiesina mikroskopijnych kryszta�k�w, a raczej jakby igie�, znajduj�ca si� w ka�dej kropli wody. niepoj�ta, bo nie podlegaj�ca poznanym, ziemskim prawom. Jej obecno�� wykrywa�y jedynie promienie N. odkryte przed sam� wojn� przez Neanderta. nazwane jego imieniem, fale zdolne okre�la� nat�enie gotowo�ci bojowej jednostki ludzkiej. Fale radiowe, akustyczne i �wietlne a tak�e wszelkie inne -przechodzi�y przez zawiesin�, jak gdyby znajdowa�y si� w pr�ni. Nie dzia�a�y na ni� si�y grawitacyjne. a jednocze�nie co� zapobiega�o rozprzestrzenianiu si� jej poza obr�b morza. Nic wi�cej nie da�o si� ustali�: to. co stwierdzono, zamyka�o si� w serii pewnik�w negatywnych: �kryszta�ki" nie reagowa�y na �adne �rodki chemiczne. okazywa�y zupe�n� niewra�liwo�� na twarde promieniowanie. temperatury dor�wnuj�ce kosmicznym nie pozostawia�y na nich �adnego �ladu. Po zbombardowaniu ich �adunkiem antymaterii nie nast�powa� wybuch. W niesko�czono�� mo�na by mno�y� owe �nie". By�o tak. jak gdyby morza, po raz drugi w swych dziejach, stworzy�y co� tak obcego ziemskiemu �rodowisku, jak r�na od materii nieo�ywionej by�a niegdy� kom�rka bia�kowa. Co�. z czym m�zg ludzki, z tych kom�rek z�o�ony, nie by� w stanie sobie poradzi�. Vaine urodzi� si� ju� w czasach, gdy od dawna zaprzestano tych bezowocnych wysi�k�w, os�aniaj�c si� przed poczuciem kl�ski, w�asnej nieporadno�ci, bezsi�y, milczeniem, kt�rym zacz�to pomija� spraw� morza. Ludzie zachowywali si� tak, jakby za bia�ym pasem pla� zaczyna�a si� pr�nia; dwa �wiaty: ludzki � codzienny, zwyczajny, i niepoj�ty, niepoznawalny �wiat zatrutego morza, le�a�y obok siebie, egzystowa�y w spos�b zupe�nie niezale�ny. W oko�oziemskich bazach satelitarnych, wybudowanych rozpaczliwym wysi�kiem zag�odzonej ludzko�ci, hydroponiczne szklarnie zacz�y wreszcie dostarcza� ilo�d bia�ka wystarczaj�ce do wy�ywienia zdziesi�tkowanej ludno�ci Ziemi, �ycie zacz�o si� odradza�, jak zawsze po wszelkich kataklizmach pieni�c si� z nies�ychan� bujno�ci�. Zapomniano szybko o latach kl�sk i g�odu, ludzie od nowa zaczynali si� �mia�, cieszy�, bawi� � nigdy chyba nie u�ywano �ycia tak zach�annie i skwapliwie. Od�y�y nawet wyludnione od lat nadmorskie miasta; tylko pas pla�y, odgrodzony od nadmorskich promenad wa�ami ziemi obsadzonymi srebmolistn� wiklin� � pozostawa� wci�� jednakowo pusty i martwy. � Obiecaj, Vaine, �e nigdy nie b�dziesz pr�bowa� przechodzi� przez te wa�y. Nigdy bardziej ni� do zaro�li wikliny nie zbli�ysz si� do morza... Nareszcie ojciec spojrza� na niego: twarz mia� szar�. zm�czon�, jakby min�o wiele godzin. Vaine obliza� wargi; czu� gorzki smak w ustach i chcia�o mu si� pi�. � Obiecuj� � powiedzia� obcym, jako� doros�ym etosem. Ojciec wyci�gn�� r�k�, Vaine pomy�la�, �e teraz dotknie jego g�owy, zmierzwi w�osy jak dawniej. Ale r�ka zatrzyma�a si� � mo�e dlatego, �e drzwi skrzypn�y; wesz�a matka, w jej r�ku grzechota�y znowu kulki grav-maksa, drugiej po be-longujej ulubionej gry. � Dlaczego Vaine ma tak� min�? � spyta�a. Pochyli�a si� otwieraj�c lod�wk�, wyj�a wczorajszy metenllen � p�yn zapieni� si� blado, bia�e b�belki unios�y si� ku jego powierzchni i zaraz zgas�y. Potrz�sn�a szklaneczk�: wygl�da�o, �e odpowied� nie interesuje jej wcale, �e nie zale�y jej nawet, �eby j� us�ysze�. Mimo to ponagli�a: � No? Pyta�am przecie� � czy �aden z was nie mo�e mi odpowiedzie�? Co�cie tu obaj robili? � Powiedzia�em mu wszystko o morzu... Zrobi�by g�upstwo, gdyby... wiesz, jaki jest przekorny. � Uparty... � poci�gn�a �yk p�ynu, banieczki zamrowi�y znowu. Patrzy�a na nich kpi�co. Przeci�gn�a: � Wszystko? Powiedzia�e� mu wszystko. Nearht? Czy o fantomach tak�e? Przez chwil� ojciec patrzy� na Vaine'a, jakby dopiero teraz naprawd� go zobaczy�; twarz ch�opca wyda�a mu si� doros�a, prawie stara, a przy tym �ma�a, skurczona jak zaci�ni�ta pi��. � Nie, tego mu nie m�wi�em � odpowiedzia� gwa�townie. � To bzdura. Nonsens. Przywidzenia tych, kt�rzy nadu�yli mescyotlu. Czy nie widzisz, �e dzieciak jest i tak do�� wystraszony? Fantomy... Nie, nie b�d� z nim m�wi� o czym� tak idiotycznym... Bo nawet gdyby... Jego to nie dotyczy. To zdarza si� tylko doros�ym. Nie dzieciom.... Jego nie mo�e to spotka�. Jego nie... � W jaki spos�b mo�emy sk�oni� ich, �eby chcieli? � Wykorzystuj�c momenty ich s�abo�ci. Cz�owiek jest najs�abszy wtedy, kiedy si� boi. � Albo kiedy jest sam. � Samotno�� to tylko jedna z form l�ku. Kiedy cz�owiek si� boi, staje si� sam. A kiedy jest samotny, zaczyna ba� si�... W�asnej samotno�ci. I wtedy szuka kogo�, kto by�by... jak on. Jako� do niego... podobny. Wydaje mu si�, �e ten kto� drugi � je�eli b�dzie czu� i rozumia� tak jak on sam � mo�e sta� si� lekarstwem. Na strach... � Myli si�? � Tak. Ale to nie jest wa�ne. Dla nas. To ju� nas nie obchodzi. Wa�ne jest, �eby zacz��. �eby to si� zacz�o. A wi�c decydujemy si�? � Tak. Min�y a� trzy dni, zanim Vaine. znu�ony bezcelowym N�kaniem si� po przepe�nionych wczasowiczami skwerach i samotnymi zabawami w wypalonym przez s�o�ce ogr�dku poza domem, odwa�y� si� przekroczy� zakl�ty kr�g rozpra�onych upa�em uliczek nadmorskiego miasta. Za ostatnimi willami rozci�ga� si� stromy stok poro�ni�ty such�, wydmow� traw� � ledwie przetarta �cie�ka zaprowadzi�a ch�opca na grzbiet skarpy wznosz�cej si� nad pla��. Sta� teraz, z jej wierzcho�ka znowu patrz�c na morze. By�o inne ni� kilka dni temu � nie b��kitne i nie spienione biel�; g�adk�, zielono-srebm� tafl� przechodzi�o w horyzont. Dalekie i u�pione, nie budzi�o l�ku, tylko ciekawo��; kiedy tak sta� w s�o�cu i wietrze mierzwi�cym mu kr�tkie, p�owe w�osy nad czo�em, spr�bowa� wyobrazi� sobie to wszystko. o czym m�wi� ojciec: opuszczone podwodne bazy. arsena�y, wyrzutnie, rozpadaj�ce si� z wolna fortyfikacje, zatopione okr�ty zaryte rozdartymi kad�ubami w drobnym i czystym piasku dna, pogr��aj�ce si� w nim coraz g��biej i g��biej. Milcz�c�, gro�n� tajemnic� morza utajon� pod jego senn� powierzchni�, niepokoj�c� bardziej ni� � ogl�dane na archiwalnych filmach � koralowe ska�y obrastaj�ce ukwia�ami i lasem wodorost�w, nad kt�rymi barwne ryby przep�ywa�y �awicami ruchliwymi jak plamki �wiat�a odbitego od za�amuj�cej si� fali. �a�owa�, �e w morzach nie ma ju� ryb, zwierz�t i ro�lin; �w �wiat, nie istniej�cy, by� chyba jednak bardziej godny poznania. Trzyman� w r�ku odart� z li�ci witk� uderzy� kilka ra2y w zeschni�te grudki ziemi na samym brzegu skarpy, jak gdyby na nich w�a�nie chcia� m�ci� si� za to, �e nigdy ju� nie uda mu si� tego zobaczy�. Sypkie strumyczki piasku pope�z�y w d�, po zboczu; przygl�da� im si� chwil�, a gdy znieruchomia�y, cofn�� si� znad kraw�dzi i zn�w przyjrza� si� morzu. To nic � pr�bowa�, troch� nieszczerze, pocieszy� samego siebie � ale przynajmniej te inne rzeczy: okr�ty, bro� i budowle, ci�gle tam jeszcze s�. Kiedy ju� b�d� du�y, wymy�l� taki skafander, przez kt�ry to co�, co jest w morzu, nie b�dzie mog�o mi szkodzi�. Ten pomys� spodoba� mu si�, wi�c zacz�� go rozwija�: Wtedy zobacz� na w�asne oczy. jak tam naprawd� jest. B�d� badaczem morza, a wszyscy ludzie b�d� si� dziwi� i b�d� mi zazdro�ci�. Tylko ja jeden na ca�ym �wiecie b�d� m�g� wchodzi� do morza i oni wcale nie b�d� rozumieli, jak ja to robi�. Bo ten skafander to b�dzie taki m�j sekret... Wiatr przej�� go nag�ym ch�odem; odwr�ci� si�, wci�gn�� g�ow� w ramiona. Zacz�� i�� brzegiem skarpy wypatruj�c dmuchawc�w w kr�tkiej, wysuszonej lipcowym upa�em trawie; nie by�o ich wida�, chocia� ni�ej, na zboczu, kt�rym tu przyszed�, ros�y g�sto. Zrobi�o mu si� smutno, tak jako�, bez powodu. A mo�e opowiem komu� o tym skafandrze �'�" pomy�la�. � Mo�e wtedy ju� b�d� mia� dobrego koleg�. kogo� takiego, komu m�wi si� wszystko. Mo�e nawet a� tak dobrego, �e b�d� mu czasem po�ycza� na troch� mego skafandra. Albo zrobi si� drugi, dla niego. B�dziemy sobie w�drowa� po dnie morza, razem, a inni ludzie � mama i ojciec i jego mama i ojciec � b�d� si� zastanawia�, gdzie my�my si� podziali. W�ska �cie�ka rozdzieli�a si� przed nim, jedna z tych odn�g prowadzi�a ku pla�y i ku morzu, ale on skr�ci� w drug�, nawet si� nie zawaha�. Pomimo bu�czucznych plan�w � teraz gdy wiedzia�, �e czysta, po�yskliwa woda, spod kt�rej prze�wituje nie zam�cone przez �adn� �yw� istot� dno, zabija � wola� by� jak najdalej, odgrodzony szklanymi �cianami nadmorskich promenad albo wa�ami ziemi obsadzonej wiklin�. Dostrzeg� w�a�nie przed sob� pasmo takich zaro�li; skarpa obni�a�a si�, spe�z�a w d� � w miejscu gdzie zr�wnywa�a si� z g�adzi� piasku, wytryskiwa�y wiotkie, g�sto rosn�ce ga��zki. Wiatr zgina� je, odwracaj�c w�skie, srebrno podbite listki, targa� przywieraj�ce do st�p wa�u zieleni suche, wydmowe trawy. Ch�opiec zawaha� si�; poczu� si� ma�y i przez t� w�asn� ma�o�� bezradny wobec ogromu morza, nieba i otaczaj�cej go pustki. By�by najch�tniej zawr�ci� w stron� miasta, ale co� r�wnie silnie ci�gn�o go ku krzewom, ku tej ostatniej granicy mi�dzy bezpiecznym i znanym �wiatem ziemi a owym drugim, przera�aj�cym i niepoj�tym � morza. Obejrza� si� niepewnie, pr�buj�c opanowa� narastaj�cy w nim l�k. Ale nie dzia�o si� nic; morze, senne jak przedtem, wpe�za�o ma�� fal� na pla��, na kt�rej piasku mewy pozostawia�y podobne do delikatnych gwiazdek �lady odci�ni�tych �apek. Mewy � zrywaj�ce si� z piskiem, nape�niaj�ce powietrze zgie�kiem swojego wrzasku � unosi�y si� nad wod�, wahaj�c si�. czy nie opa�� na ni�, jak opada�y na wody rzek i jezior. Potem, w ostatniej chwili, porzuca�y ten zamiar; bo ju� i one zd��y�y si� nauczy� l�ku przed morsk� fal�. Zapragn�� nagle, gwa�townie, by chocia� te � jedyne opr�cz niego �ywe istoty tutaj � chcia�y go zauwa�y�; je�li nawet nie wszystkie, to cho�by jedna. Ta jedna mog�aby przecie� znale�� si� troch� bli�ej; wyobrazi� j� sobie, podlatuj�c�; czarne paciorki oczu i koralowe �apki podkurczone pod brzuszek. Pomy�la�, �e ona mog�aby nawet da� si� z�apa�: lekki, ciep�y kszta�t w r�kach, mi�kkie dotkni�cie pi�rek, bicie ptasiego serca na kr�tk� chwil� wyczuwane w opuszkach palc�w. Ale mewy nie zwraca�y na niego �adnej uwagi. Poczu� si� jeszcze bardziej samotny; postanowi� cho� jedn� z nich przywabi�.Zacz�� nerwowo przetrz�sa� kieszenie spodni; w jednej z nich znalaz� zesch�e okruchy chleba. kawa�ki herbatnik�w � pozosta�o�ci po zabranym ze sob� z domu �niadaniu. Zebra� skrz�tnie to wszystko, przesun�� si� na brzeg skarpy i, wychylony, zacz�� rzuca� owe resztki w powietrze. Spada�y w d�, ku pla�y � wzgardzone czy mo�e tylko nie dostrze�one przez ptaki. Pomy�la�, �e mewy musz� by� g�odne � niewiele do jedzenia mog�y znale�� na opuszczonym wybrze�u � a mimo to nie chc� jego okruch�w; zrobi�o si� przykro. Odwr�ci� si� od morza i przeszed� kilka krok�w. Ogarnia�o go niepoj�te wra�enie, �e jest obserwowany � cho� skarpa by�a pusta i nikt nie m�g� mu si� przygl�da�. Usiad� na k�pce trawy, oplataj�c kolana obydwiema r�kami. Nadlecia� wiatr, zburzy� mu znowu w�osy, ale tym razem mu�ni�cie delikatnego powiewu nie sta�o si� pokrzepieniem. Opieraj�c brod� na podniesionych kolanach przygl�da� si� k�pie wysokiej trawy; srebrzyste kity chwia�y si� lekko, nieustannie, po jednej z nich w�drowa�a biedronka. Wyci�gn�� r�k�, dotkn�� strz�piastego k�osa; czerwony, kr�g�y owad, podobny do zakrzepni�tej kropli, mozolnie wspina� si� nadal ku jego palcom. Staraj�c si� nie oddycha� patrzy� na wahanie stworzonka w chwili, gdy ciemne czu�ki dotkn�y jego sk�ry: poczu� leciutkie �askotanie �apek. Idedy biedronka pobieg�a grzbietem d�oni, ku nadgarstkowi. Zosta� ze mn� � poprosi� w my�li. Biedronka zawaha�a si� znowu, roz�o�y�a i zn�w z�o�y�a twarde pokrywy skrzyde�, jak gdyby ze zdziwieniem zacz�a przedziera� si� przez z�ocisto po�yskuj�ce w s�o�cu w�oski porastaj�ce przedrami�. Przystan�a, zn�w roz�o�y�a skrzyd�a. Zosta� � powt�rzy�. Spod chitynowych pokryw ukaza�y si� cienkie, przejrzyste skrzyd�a; zanim spostrzeg�. biedronka by�a JU� tylko czerwon� kropk� ulatuj�c� z brz�kiem w niebieskie niebo. Poczu� si� nagle odtr�cony przez wszystkich. Wsta� wolno. Powr�ci�o wra�enie, �e kto� przygl�da mu si� bacznie � jak gdyby jakie� oczy patrzy�y na niego zewsz�d. a jednocze�nie znik�d, jakby patrzy�o na niego morze, niebo i piasek pustej pla�y. Pod tym patrzeniem by� jeszcze bardziej samotny � skuli� si�, przymkn�� powieki. Znowu zamarzy� o kim�. kto chcia�by go polubi� i kto chcia�by z nim by�. Kto� taki jak Przyjaciel, kt�rego pr�dzej czy p�niej spotyka ka�dy ch�opiec z komiks�w. Ale takie rzeczy zdarzaj� si� tylko w ksi��kach i w stereowizji. Tak naprawd�, w �ydu, to cz�owiek zawsze jest sam. Otworzy� oczy i � zanim m�g� pomy�le�, po co to robi � ju� bieg� p�dem w d� skarpy. Jakby przed kim� ucieka�, cho� nikogo nie by�o i nikt nie m�g�by biec za nim. A jednak wydawa�o mu si�. �e nie jest sam � chocia� tym razem nie by�a to ju� owa milcz�ca, nie�yczliwa obecno��, jak� odczuwa� poprzednio. Pomimo to przyspieszy� � mijany w biegu, wysoki, suchy oset chlasn�� bole�nie po obna�onym ramieniu. Pr�bowa� zwolni�, ale si� nie uda�o; skarpa sta�a si� bardziej stroma, ni�s� go ju� w�asny rozp�d. Potkn�� si� raz i drugi, upadaj�c potoczy� si� kilka metr�w w d� � na szcz�cie by� to ju� koniec zbocza, gi�tkie ga��zie wiklin przyj�y go �agodnie, zatrzyma�y. Chwil� le�a� zupe�nie nieruchomo, przez pl�tanin� li�ci patrz�c w wysokie niebo. Potem powoli usiad�. Bola�o ca�e cia�o, czu� si� ma�y, bezradny i opuszczony. Wsta� wreszcie z trudem i poku�tyka� niezdarnie par� krok�w. Znowu zat�skni� za kim�. kto by�by teraz przy nim i kogo te pot�uczenia obesz�yby cho� troch�. Znowu pomy�la� o Przyjacielu, kt�rego inni ch�opcy, ci z obrazkowych historii, znajdowali tak �atwo. Rozcieraj�c obola�e kolano pomy�la�, �e ..On" nawet nie musi by� kosmonaut�: wystarczy�oby, �eby by� ca�kiem doros�y � po prostu starszy, silniejszy i m�drzejszy. Nie, to te� chyba nie by�o takie wa�ne. Wi�c tak: kto�. kto b�dzie z nim razem i komu zawsze b�dzie si� mog�o wierzy�. Kto�, kto nie by�by nigdy przeciwko mnie. Kiedy szuka� dmuchawc�w, nie by�o ich w trawie � teraz, nagle, zobaczy� ca�� k�pk� tu� ko�o swego sanda�ka; tylko przypadek uchroni� je od zdeptania. Schyli� si�. sykn�� z b�lu (kolano pulsowa�o coraz mocniej) i zerwa� jeden z nich. Uskrzydlone bia�ym puchem nasionka tworzy�y wielk� kul�, ulotn� i nietrwa��. Dmuchn�� z ca�ych si� � oderwa�y si� od szypu�ki, poszybowa�y w s�o�cu. Powoli odwraca� g�ow� w kierunku ich lotu. kiedy co� � jeszcze nie kszta�t, jakby ruch inny od zwyczajnego dr�enia li�ci wikliny, zg�szczenie cienia � sprawi�o, �e serce uderzy�o mu szybciej. Cie� t�a�, ju� nie przejrzysty, rysuj�c si� jak gdyby nieruchom� sylwetk�: Vaine poczu�, �e poc� mu si� palce wci�� �ciskaj�ce kruch� �ody�k� mlecza. Serce dudni�o, a jednak nie ba� si� wcale; po prostu sta� i patrzy�. W ruchliwym cieniu li�ci zamajaczy� kulisty kszta�t kosmicznego he�mu i � zanim ch�opiec zd��y� si� zdziwi� � pocz�� si� rozmazywa�, nikn��. Vaine dostrzeg� wyra�niej twarz m�czyzny, podobnego jak bli�niak do W�drowca z komiks�w. Zrobi� krok w jego stron� i zdumia� si� ponownie, �e � cho�by na kr�tko � m�g� a� tak si� pomyli�: w�r�d wiklinowych ga��zek siedzia� po prostu ojciec. Lecz zanim m�g�by podbiec, rozpozna� swoj� kolejn� pomy�k� (a mo�e to �w cz�owiek raz jeszcze zmieni� wygl�d, staj�c si� przy tym coraz bardziej materialny � tam. w cieniach i plamkach s�o�ca strz�sanych ruchem li�ci); to by� obcy m�czyzna, doros�y i nieznany. Sta� si� wreszcie dobrze widoczny: siedzia� bez ruchu, oplataj�c obu d�o�mi kolana w taki sam spos�b, w jaki Vaine robi� to niedawno. Patrzy� na Vaine'a � jego oczy by�y uwa�ne, spokojne i skupione. Nie u�miecha� si�. ale ch�opiec pomy�la�, �e � je�li tego zapragnie � tamten natychmiast u�miechnie si� do niegft. � Sk�d si� tu wzi��e�?� spyta�. M�czyzna milcza�, jak gdyby na co� czeka�. Vaine. z sercem bij�cym ci�gle mocno i szybko, pomy�la�, �e to mo�e po prostu nie jest dobre pytanie. Zmieni� je: � Dlaczego tu przyszed�e�? M�czyzna nareszcie si� poruszy�. Odpowiedzia� powa�nie. tak jak si� odpowiada doros�emu, nie dziecku: � Chcia�e�, �ebym tu by�. Chcia�e�, �ebym przyszed� do ciebie i by� z tob�. Vaine odetchn�� szybko � g��boko i rado�nie. Ju� wiedzia�: Przyjaciela mo�e spotka� nie tylko ch�opiec z komiksu. � Mam czasem w�tpliwo�ci... Manipulowanie �ywymi istotami... � Po prostu: konsekwentnie realizowany plan. � Kt�rego realizacj� musimy uzale�ni� od istot. rzadko kiedy kieruj�cych si� konsekwencj�... � To nie ma najmniejszego znaczenia. Przyczyna sprawcza... Przejmiemy od nich to tylko, co b�dzie nam odpowiada�. Dziedziczy si� r�ne rzeczy, wiesz? � Nowa teoria � dziedziczno�ci �wiadomej? � Czy ewolucja musi by� dzie�em przypadku? � Tym w�a�nie by�a. � A� dot�d. Ale widocznie po to powstawa�y gatunki, ewoluj�c �lepo, p�ki nie da�y w ostatecznym wyniku istoty homo sapiens, a�eby mog�a ona powo�a� do �ycia takich jak my. By mog�o si� rozpocz�� to, co nazwa�e�... jak? Ewolucj� �wiadom�? Powiedzmy: sterowan�. Przez ras� zdoln� do tego. aby rozpocz�� proces kszta�towania samych siebie. Przez nas � superrozumnych, kt�rych � w porywie g�upoty? �' pychy? � megalomanii? � powo�a� do istnienia ludzki m�zg... � �miejesz si�? � Tak. Kiedy my�l� o tych, kt�rzy � ju� gin�c � powo�ali do �yda nas... Aby�my stali si� �yw� kontynuacj�... przetrwalnikami ich ��dzy w�adzy, chorobliwych idei, ich nienawi�ci... Mieli�my przechowa� w sobie, to, czego oni � nazbyt �miertelni � zachowa� ju� nie mogli... Nie przysz�o im do g�owy, �e stwarzaj� ras� zdoln� zapanowa� nad ich w�asn�..- Powoli zaczyna�o mija� oszo�omienie; Vaine m�g� dok�adniej przyjrze� si� temu m�czy�nie, kt�ry pojawi� si� tak dziwnie i nagle, jak gdyby zjawi� si� znik�d; ch�opiec by� pewien, �e nie s�ysza� krok�w i �e � kiedy zbiega� ze skarpy � w tym miejscu tak�e nieznajomego nie by�o. Wygl�da� mi�o: przystojny, szczup�y, sylwetk� przypomina�by ojca (ale tego dawnego, zapami�tanego z najwcze�niejszego dzieci�stwa), gdyby nie szersze barki, zupe�nie inny spos�b noszenia g�owy i r�ce � du�e, mocne, poro�ni�te ciemniej�cymi ku przegubom w�osami. Jasna czupryna � tak jak u Vaine'a � uk�ada�a si� nad czo�em w niesforny wicherek, �niada twarz by�a g�adko wygolona, oczy z�otawe jak oczy kota. Kiedy Vaine patrzy�, m�czyzna podni�s� si� z ziemi szybko i zwinnie � tak m�g�by w�a�nie porusza� si� du�y kot. Sta� teraz o krok od Vaine'a patrz�c na niego z g�ry; by� wysoki, ale to nie budzi�o l�ku. przeciwnie � uczucie bezpiecze�stwa, jakiego ch�opiec nie doznawa� od dawna. � Co b�dziemy robili? � spyta�. Pytanie zaskoczy�o Vaine'a, bo tak m�g�by pyta� go drugi ch�opiec � i to m�odszy, od pierwszej chwili zdaj�cy si� na jego przewodnictwo. � Nie wiem... � w swoim zdziwieniu nic nie potrafi� wymy�li�; nie dlatego, �e nigdy nie zastanawia� si� nad tak� mo�liwo�ci�, przeciwnie, by�o zbyt wiele rzeczy, kt�re chcia�by robi� z kim� drugim. � Mo�emy p�j�� gdzie� razem... Zrobi� zawody... Zagra� w pong-donga, w kulki... je�li potrafisz... � Nie wiem... Musia�by� mi pokaza�... � Nie gra�e� w kulki, kiedy by�e� ma�y? Ani w pong-donga? � zdziwi� si� Vaine. � Tato m�wi, �e gra�... M�czyzna milcza�; mo�e. jak to do�� cz�sto zdarza�o si� doros�ym, zamy�li� si� w�a�nie i nie us�ysza� pytania. Zamiast odpowiedzie� zapyta�: � A ty � co chcia�by� robi� najbardziej ? Vaine a� si� zach�ysn��; pierwszy raz spotka� kogo�, kto naprawd� � naprawd� � chcia� robi� to. na co on mia�by ochot�. Nadzwyczajno�� tej sytuacji sprawi�a, �e odpowiedzia� bez tchu, szeptem, jakby si� ba�, �e s�owa powiedziane zbyt g�o�no mog� co� zniszczy�, mog� zniweczy� czar: � Najbardziej chcia�bym... zbudowa� sza�as, �eby�my mieli gdzie mieszka� � ty i ja. . B�dziemy kosmorozbitkami na nieznanej planecie, kt�rych gwiazdolot rozbi� si� przy l�dowaniu, wi�c teraz musz� ju� na tej planecie pozosta� i jako� na niej �y�. Tak na niby, rozumiesz... Zrobimy sobie �uki, �eby polowa� na rozmaite zwierz�ta � bo przecie� trzeba b�dzie co� je��. B�dziemy si� uczyli uprawia� r�ne ro�liny � a one wcale nie b�d� takie jak ziemskie czy te na satelitach, wi�c z pocz�tku nie b�dziemy wiedzieli, kt�re z nich s� jadalne... I ja wyrusz� z wypraw� eksploracyjn�. i pojazd mi si� zepsuje, gdzie� na pustyni, wi�c b�d� szed� na piechot� do naszego obozu, ale to b�dzie daleko i zabraknie mi wody; zaczn� umiera� z pragnienia i wszystko b�dzie mia�o sko�czy� si� jak najgorzej, ale w ostatniej chwili ty zd��ysz i mnie uratujesz. A potem... Ale to bardzo d�uga zabawa i pewnie ciebie b�dzie nudzi�a... troch�. Tamten s�ucha� nie przerywaj�c. Ani razu nie u�miechn�� si� z wy�szo�ci� � jakby to zrobi� ka�dy inny doros�y. Po prostu sta� i s�ucha�, zabawnie przekrzywiaj�c g�ow�; i*-s; dopiero teraz odezwa� si�. m�wi�c powoli i z namys�em:%; � Nie... My�l�... my�l�, �e b�d� m�g�. � Nie wiesz na pewno? � zdumia� si� Vaine. M�czyzna chwil� jakby ws�uchiwa� si� w siebie albo w co�, co dla niego tylko by�o s�yszalne. Potem powiedzia�: � Tak. Chyba... chyba zd���. � Zd��ysz? Przed czym? � Przed odej�ciem. Bo ja... b�d� musia� st�d i��. � Nie zostaniesz na zawsze? Przyjaciele z komiks�w na zawsze zostawali z poznanymi ch�opcami, na zawsze zosta� nawet W�drowiec, gdy polubi� Derricka, ale tu widocznie jednak by�o inaczej, bo tamten odpowiedzia�: � Nie mog�. Musz� odej��. � Kiedy? M�czyzna zastanowi� si�: � Nie wiem � powiedzia� wreszcie. � Ale kiedy to b�dzie �teraz" � b�d� wiedzia�... Z tego wszystkiego Vaine zrozumia� tylko, �e on nie zjawi� si�, aby pozosta� � to bv�oby ju� zbyt pi�kne, a� tyle szcz�cia nie mog�o mu si� zdarzy�. Poczu� �al, nag�e rozczarowanie. Z resztk� nadziei spyta�: � A ja... czy m�g�bym p�j�� wtedy razem z tob�? M�czyzna milcza� znowu i � znowu � jak gdyby nas�uchiwa�. Potem powiedzia�: � Ty jeste� inny... Nie. � Nie jestem inny, jestem po prostu mniejszy... � zapewni� Vaine gor�co. Zabierz mnie z sob�. prosz�. No. prosz�... Nie chcesz. � Nie mog�... � To znaczy: wiem, �e nie b�d� m�g�... � Dlaczego? Tym razem tamten nie odpowiedzia� wcale mo�e te� nie m�g�, a mo�e tego tak�e nie wiedzia�. Zamilkli obaj; wszystko by�o strasznie skomplikowane, ale Vaine ju� przywyk�, �e sprawy ludzi doros�ych s� w�a�nie takie: zawik�ane i trudne do poj�cia. Zapyta� z odrobin� zazdro�ci, a troch� przez zwyczajn� ciekawo��: � Powiedz, czy to daleko? No. to miejsce, do kt�rego musisz st�d i��? Przez chwil� tamten, ze �ci�gni�tymi brwiami, wygl�da� tak, jakby co� sobie usi�owa� przypomnie�. Wreszcie powiedzia� bezradnie: � Nie wiem... Jeszcze tego nie wiem. Vaine'owi nagle zrobi�o si� go �al: wygl�da� taki jaki�... niepewny? � zagubiony? Powiedzia� pr�dko: � A potem... kiedy� � b�dziesz wiedzia�? � Tak. Potem � tak. W obrazkowych historyjkach dla ch�opc�w zdarza�o si� tak�e, �e Przyjaciel mia� do spe�nienia Misj� (bohater nawet nieraz mu w niej pomaga�), ale tam Misja nie by�a tajemnic� Pocieszy� si�, �e jeszcze nie wszystko musi by� przes�dzone: kiedy Tamten si� dowie, o co w�a�ciwie chodzi, mo�e si� te� okaza�, �e to nie jest daleko i �e Vaine b�dzie m�g� z nim i��. Pomy�la�, �e nie warto martwi� si� na zapas, lepiej wykorzysta� czas, w kt�rym Tamten mo�e z nim by�. Powiedzia�: � No, trudno. Ale dop�ki jeste�, b�dziemy si� bawili. W kosmorozbitk�w, dobrze? � W kosmorozbitk�w i we wszystko, co chcesz. � Wspaniale! Wiesz, jeste� mi�y... Poczekaj tu. a ja pobiegn� i zobacz�, czy s� gdzie� ga��zie na sza�as. Zaraz wracam. Nie odejdziesz jeszcze teraz, prawda? � Nie, nie odejd�. Vaine pobieg� � na ile pozwala�o mu st�uczone kolano. ^ Ale zaraz zawr�ci�; zapomnia� przecie� spyta� o co� bardzo,-; wa�nego. � Jak masz na imi�? � nie m�g� przecie� przez ca�y czas zabawy nazywa� go w my�li �Tamtym". � Thraen. � Wiesz, jeszcze nigdy nie s�ysza�em takiego imienia. Ale podoba mi si�. Thraen... Ja mam na imi� po prostu Vaine... No, dobra, teraz ju� lec�. Drzewa, do�� grube, by z ich ga��zi mogli zbudowa� sza�as, znalaz� zupe�nie blisko. Zacz�li razem �ama� i ci�� ga��zie (okaza�o si� przy tym, �e Thraen nie ma minirobota � po . prostu: n i e ma � wi�c obaj korzystali z tego, kt�rego posiada� Vaine), wlekli je potem te kilkana�cie metr�w; jako� od pierwszej chwili by�o zupe�nie jasne, �e sza�as sta� powinien na miejscu ich spotkania. Vaine komenderowa�; Thraen od pocz�tku podporz�dkowa� si� ch�opcu � chwilami wydawa�o si� nawet, jak gdyby z ulg� przyjmowa� jego przewodnictwo. � Musimy jak najpr�dzej mie� jaki� dach nad g�ow�, noce na Marsie s� bardzo zimne, wiesz? � fantazjowa� Vaine. � Bo to jest Mars, tak na niby, pami�taj. A my nie mamy niczego: �adnych pojazd�w ani kopu� ochronnych... Sp�on�y razem ze statkiem... � To nasz statek si� spali�? � Tak. Kiedy uderzy� o ziemi� � chcia�em powiedzie�: w marsja�ski grunt � zaraz zacz�� si� po�ar... � Dlaczego? � Nie wiem. Obaj tego nie wiemy, chcesz? Po prostu si� pali�o i nie mieli�my czasu sprawdza�, od czego statek m�g� si� zapali�. Trzeba by�o ucieka�, �eby nie sp�on�� razem z nim. Ty nawet nie zd��y�e� zabra� minirobota... � Rozumiem. To wszystko t�umaczy, prawda? Wspaniale by�o bawi� si� tak we dw�jk� � Vaine pomy�la�. �e w�a�ciwie jest nawet lepiej, ni� sobie wyobra�a�, gdy marzy� o kim�, kto zechcia�by z nim by�. Sza�as r�s� szybko � z pocz�tku tylko szkielet, najwa�niejsza konstrukcja, potem i �ciany z g�sto przeplecionych ga��zek, mog�ce chroni� przed s�o�cem i przed wiatrem. � Ale na deszcz to nie wystarczy, wiesz? � powiedzia�, przysiadaj�c na pi�tach i zagl�daj�c pod zielone sklepienie; na udeptanej ich krz�tanin� trawie drga�y �zaj�czki" s�o�ca. � Przez te szpary naleci nam do �rodka. � Mo�e nie b�dzie deszczu. � Dzi� mo�e nie. Ale jutro, pojutrze... Chcia�bym, �eby to ju� na zawsze m�g� by� nasz dom. Zamieszkamy tutaj naprawd� � ty i ja... Nie, teraz m�wi� serio. Mog� wcale nie wraca� do ojca i mamy, wiesz? Nie bardzo si� tym zmartwi� i nie b�d� mnie szuka�... � urwa�, zamy�li� si�; zrobi�o mu si� przykro. Ale to trwa�o kr�tko, odk�d Thraen z nim by�, tamte sprawy nie wydawa�y si� takie wa�ne. Doko�czy�: � A ty... mo�e te� si� oka�e, �e wcale nie musisz i��. Albo � �e mo�esz wr�ci�. Chcia�by�? � Thraen nie odpowiada� i Vaine poczu� ma�y, bardzo bolesny skurcz serca. Szybko dorzuci�: � Nast�pnym razem ty by� wymy�la� gry... � Wydaje mi si�... �e chcia�bym. � Thraen zamilk�, jak gdyby zastanawia� si� nad w�asnymi s�owami, jakby zdziwi�y go troch� czy zaskoczy�y. Vaine poczu� rado�� � gor�c� fal� wznosi�a si� do gard�a. Powiedzia�: � Mo�e to nam si� uda. Wiesz, czasem co� si� udaje, chocia� cz�owiek zupe�nie, zupe�nie si� nie spodziewa... � zapragn��, �eby tym razem by�o w�a�nie tak, �eby sta�o si� co�/co pozwoli im zosta� tutaj, obydw�m. A potem si� przestraszy�, �e je�li b�dzie za du�o o tym m�wi�, mo�ei;;,,, zapeszy�, tak, jak mo�na zapeszy� obr�t osi be-longa. i , A wtedy nigdy nie b�dzie �adnego ,,dalej", Thraen nie u; b�dzie m�g� zosta�, a on zn�w b�dzie sam. Wi�c zacz�� m�wi� natychmiast o czym� innym; � Ale, wiesz, trzeba co� koniecznie zrobi� z tym dachem. �eby nam nie przecieka�. Nie masz �adnego pomys�u? � Ja? Nie... � Dlaczego ty w�a�ciwie nie masz �adnych pomys��w? � zdenerwowa� si� Vaine; Thraen by�by jednak o wiele lepszym partnerem do zabawy, gdyby potrafi� cz�ciej zachowywa� si� jak... no, jak doros�y. � Przyjaciele z komiks�w... � zaledwie to powiedzia�, ju� urwa�, zrobi�o mu si� nieprzyjemnie. Bo przecie� Thraen nie musia� by� taki jak tama; Thraen by� jego w�asnym Przyjacielem i by� taki, jaki by�... Tylko to by�o wa�ne, liczy�o si� naprawd�: by� Przyjacielem... A on. zupe�nie niepotrzebnie, sprawi� mu przykro��. � Przepraszam. Nic nie szkodzi, �e ty nie masz pomys�u... ja mam. A gdyby�my pokryli go kawa�kiem plastyku? � Plastyku? � Thraen spyta� tak, jakby nie wiedzia�, co to jest plastyk, jak gdyby nie by� pewien, czy to poj�cie ze �wiata rzeczywistego, czy umownego � ich gry. Wygl�da�o, jak gdyby czeka�, a� Vaine mu wyt�umaczy. Ale przecie� �aden cz�owiek nie m�g� tego nie wiedzie�. � No, tak � nie sztywnego, folii, wiesz. Mo�na j� znale�� niedaleko; tam. za zakr�tem, by�o par� dni temu weso�e